Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lena Pisarska od blisko dwóch lat pracuje w polskiej siedzibie AutoHarard, magazynie z częściami samochodowymi. Życiowe aspiracje młodej Leny jednak nie kończą się na posadzie magazynierki, ona pragnie czegoś więcej. Pewnego dnia nadarza jej się ku temu okazja, gdy dostaje ofertę awansu na liderkę działu.
I właśnie wtedy do firmy ma przyjechać właściciel całego AutoHarard. Niestety, sprawy komplikują się na tyle, że mężczyzna ostatecznie wysyła do Polski swojego syna, trzydziestoletniego Artema Harardova.
Artem Harardov to mężczyzna o wyjątkowo ciężkim charakterze, w dodatku z paskudnym upodobaniem do psich walk.
Lena ma to nieszczęście, że niczemu nieświadoma, wdaje się przez przypadek z Artemem w kłótnie. Ostatecznie obraża go przy pracownikach i nazywa dupkiem.
Artem ma dobrą pamięć. Nie zapomina. A twarz Leny i jej słowa mocno zapadną mu w głowie. Z tego względu decyduje się przedłużyć krótkoterminowa wizytę w Polsce, o której wcześniej nie chciał nawet słyszeć…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 405
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala
Redaktor prowadząca: Natalia Wielogórska
Redakcja: Magdalena Magiera
Korekta językowa: Edyta Gadaj
Projekt okładki: Agnieszka Zawadka
Łamanie i skład: Graph-Sign
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
WARSZAWA 2022
Wydanie I
ISBN: 978-83-67357-35-7
Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień
hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje
dostępne pod adresem: [email protected]
PODZIĘKOWANIA
Zaznaczę na początku, że ta powieść jest dla mnie bardzo ważna. Ci, którzy mnie znają, wiedzą dlaczego. Długo zwlekałam z tym, aby ją wydać. I wreszcie przyszedł ten czas .
Dziękuję Wam, Czytelnicy, że czytacie moje książki. To motywuje mnie do dalszego działania. Jestem pewna, że oddacie się tej historii tak samo jak ja, bo Artem i Lena są warci Waszej uwagi.
Dziękuję przede wszystkim mojemu Z, który jest przy mnie i dla mnie. To on zainspirował mnie do stworzenia ważnej postaci w tej powieści.
ROZDZIAŁ ZERO
ARTEM
Dojechałem pod swój hotel z dziesięciominutowym opóźnieniem. Byłem wkurwiony jak nigdy, ponieważ nie wszystko szło po mojej myśli. W dodatku mój telefon nieustannie dzwonił, przypominając mi, że mam ojca.
– Olej go – warknęła moja podświadomość. – Nie będzie ci ten stary sukinsyn mówił, co masz robić.
– Zamknij się – rzuciłem pod nosem.
– Słuchasz się tylko mnie, Harardov. Razem dojdziemy do władzy w tym gównianym świecie.
Gdyby nie to, że potrzebowałem tej pierdolonej komórki, już dawno bym ją wyrzucił. Choć w sumie nie sama komórka była mi potrzebna, a kontakty, które w niej trzymałem.
– Odbierz wreszcie, Artem – westchnął Amirani, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. – Nicolas urwie ci łeb, gdy wpadniesz w jego ręce. – Wykrzywił się na samą tę myśl. – Mnie zresztą też.
Zignorowałem przyjaciela i sięgnąłem po szklankę zimnej whisky. Wypiłem wszystko jednym ciurkiem, prosząc od razu o dolewkę. Amirani, który był moją prawą ręką w tym zasranym świecie i darzyłem go stuprocentowym zaufaniem, teraz mnie naprawdę wkurwiał. Wiedział, że ostatnio niezbyt dobrze układało mi się z moim ojcem, a mimo to naciskał na mnie. Dlatego wolałem, aby milczał w tej kwestii – dla swojego dobra. Udałem zatem, że w ogóle nie otworzył przed chwilą ust.
– Artem...
– Lepiej będzie... – powiedziałem gniewnie, ściskając mocniej palce na szklanym naczyniu – ...jeśli do walki w ogóle się już do mnie nie odezwiesz.
Wrzuciłem telefon do kieszeni marynarki i wyszedłem z pojazdu. Mój ojciec musiał poczekać. Szczerze mówiąc, wszystko musiało poczekać, ponieważ obchodziła mnie tylko i wyłącznie walka, która za chwilę miała się rozpocząć.
Amirani był tuż za mną, depcząc mi po piętach. Szybko zrozumiał, że tego wieczoru nie może mnie wyprowadzać z równowagi. Wiedział, z czym wiąże się mój wybuch. Nie chciałem budzić drzemiącego we mnie od kilku lat demona. Gdy wreszcie zacząłem nad nim panować, nie mogłem tego spieprzyć.
Ta noc zapowiadała się cholernie ciężka i dlatego nie mogłem myśleć o moim ojcu, ani o żadnych innych problemach. W dodatku po dzisiejszych walkach psów planowałem odebrać pieniądze, które zalegały u rodziny Sergeyevich. A będzie to czasochłonne i na pewno pobrudzę sobie dłonie, pomyślałem. Młody przegrał u mnie trzy walki – łączna suma mojego zwycięstwa wyniosła pół miliona. Wystarczająco długo zwlekałem ze ściągnięciem długu. Dostali kupę czasu na zwrot pieniędzy, a ja rzadko komu dawałem dodatkowe dni. I teraz wiedziałem, że słusznie. Ludzie to gnidy, którym nie można ufać. Sergeyevich nie skorzystali z mojego dobrego serca, a wręcz przeciwnie – wykorzystali je. Teraz musieli za to słono zapłacić.
Podobno do dzisiejszej walki mieli dobrego kandydata. Błagali o rewanż dobrych kilka dni. Cała Moskwa o tym trąbiła. Chciałem się upewnić i sprawdzić, czy ludzie mówili prawdę. Zresztą sam byłem ciekaw. Lepszy kandydat od mojego pitbulla? Doprawdy? Zgodziłem się na pewien układ. Jeśli Sergeyevich wygra to starcie, anuluję dług i pozwolę mu odejść z uniesioną dumnie głową. Jeżeli zaś przegra, oddzielę jego głowę od reszty ciała, a mój pies po raz pierwszy pożywi się ludzkim mięsem.
Wracając do mojego ojca... Chciał, abym w przyszłym miesiącu poleciał do Polski i zobaczył, jak wiodą się interesy w tamtejszym oddziale. Choć, prawdę mówiąc, trafniej byłoby nazwać to kontrolą. Ojciec miał bzika na tym punkcie i często właśnie wykorzystywał mnie do podobnych celów. Nie liczył się z tym, że ja też mam swoje życie. Nie interesowała mnie jego firma, wręcz nienawidziłem tej całej korupcji. Kochałem psie walki. Zajebiście, że jemu udało się odnieść sukces, ale ja miałem własną ścieżkę. Nie widziałem więc powodu, abym musiał iść w jego ślady i tracić czas na takowe podróże. Sam mógł lecieć, stara łajza.
Weszliśmy do hotelu. Amirani na szczęście nie drążył już tematu i dał sobie spokój. Bał się mojego ojca, jednakże mnie bał się bardziej. Nie wiedziałem, co bym mu zrobił, gdyby trzymał jego stronę. Wyrwałbym mu nogi z dupy, aby nie mógł chodzić albo uciąłbym mu jaja, żeby nie mógł więcej ruchać, i powiesiłbym je nad swoim łóżkiem.
– Musimy dopilnować, aby Sergeyevich nie opuścił areny zaraz po przegranej – powiedziałem ostrym tonem. – Ogarniesz to?
Oczywistym było, że ten mały gnojek będzie chciał uciec.
– Chcesz dziś ściągnąć z niego dług? – zapytał zaskoczony Amirani. W odpowiedzi kiwnąłem głową. – Dobrze. Wyślę ludzi, aby go śledzili, jak tylko się tu zjawi.
I właśnie dlatego Amirani był dla mnie niczym brat. Moja prawa ręka. Zawsze mogłem na nim polegać. Nawet, jeśli mieliśmy odmienne zdania w pewnych kwestiach, stał za mną murem i wspierał mnie.
Rodzina Sergeyevich od dawna powinna zostać wyeliminowana. Kiedyś, gdy żył jeszcze ojciec młodego Vlada, budzili wśród społeczności szacunek i strach. Teraz ten zasrany dupek sponiewierał nazwisko swojego ojca, wręcz zhańbił je. Zapewne stary Sergeyevich przewracał się teraz w grobie. I wcale by mnie to nie dziwiło. Dlatego pozbycie się tych karaluchów nie podlegało żadnej dyskusji.
– Witaj, Artem. – Podszedł do nas Pavlo, główny dowodzący ochroną w moim hotelu. – Jak się czujesz?
Nie czekając na moją odpowiedź, wskazał ręką przed siebie i pokierował nas w stronę windy – tej prywatnej, niedostępnej dla gości.
– Psy już gotowe? – rzuciłem do mężczyzny. Kiedy skinął głową, odetchnąłem z ulgą. – Chcę przed walką zobaczyć jeszcze Bestię.
Bestia to mój ulubieniec. Najlepszy z najlepszych. Tresowałem go bite dwa lata, a przecież sam liczył trzy wiosny. Jak tylko przestał być szczeniakiem, przystąpił do odpowiedniego szkolenia. Włożyłem w niego dużą cząstkę siebie. Był moim oczkiem w głowie, kochałem go. Zwyciężał dla mnie niemal każdą walkę i nie miał sobie równych.
– Bestia czeka u siebie w pokoju.
Gdy zjechaliśmy windą na sam dół, postanowiłem, że się rozdzielimy. Ja poszedłem do mojego pupila, a Amirani z Pavlem udali się załatwić pewne interesy przed walką. Mieli przypilnować tego skurwiela, Sergeyevicha. Jego przegrana była z góry przesądzona i wiedziałem, że będzie chciał się szybko zmyć, aby przede mną uciec. Był zwykłym tchórzem bez godności.
Nie tym razem, pomyślałem jednak, dotykając palcami swojej spluwy. Wsadziłem ją pod marynarkę, kiedy opuszczałem dom. Czułem, że mi się przyda tego wieczoru.
– No cześć, przyjacielu – powiedziałem, wchodząc do środka. Zamknąłem za sobą drzwi, po czym podszedłem do psa. – Jak się czujesz przed walką?
Bestia leżał rozwalony na kanapie i leniwym wzrokiem obserwował moje ruchy. Pogłaskałem go po głowie, siadając obok.
– Mam nadzieję, że wygrasz. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Rozerwij mu gardło. Złap go za szyję i przetnij mu tętnicę. – Spojrzałem czworonożnemu przyjacielowi w oczy. – A potem odgryź mu głowę i przynieś mi ją pod ambonę.
Bestia zamerdał ogonem, co było dla mnie oznaką zgody.
– Mój pies! – krzyknąłem, klaszcząc w dłonie. – Nie zawiedź mnie, przyjacielu!
Spojrzałem na zegarek – wskazywał dziewiątą. Wstałem i oznajmiłem, że idziemy. Ruszyłem do drzwi, a Bestia podniósł się z łóżka i po chwili do mnie dołączył. Wyprostował kości, ziewnął, a potem oblizał wargi, pokazując mi, że jest głodny. Głodny krwi i zwycięstwa.
W korytarzu przekazałem psa Ivanowi, człowiekowi odpowiedzialnemu za wprowadzanie zawodników na arenę. Sam natomiast udałem się na górną część trybun, gdzie powinien czekać na mnie Amirani. I czekał, z butelką najlepszej szkockiej w całym kraju. Obok niego siedział Pavlo, a tuż za nim Serhii. Moi ludzie. Moja eskorta i kompani biznesowi. Nie miałem zbyt wielu przyjaciół, mogłem wyliczyć ich na palcach jednej dłoni, ale to nawet i dobrze. Wyznawałem zasadę, że lepiej trzymać się garstki ludzi i móc na nich polegać, niż otaczać się miliardem hien, które czekają na twój upadek.
– Gdzie ta gnida? – Spojrzałem pytająco na swoich przyjaciół.
– Tam. – Pavlo wskazał skinięciem głowy na drugą stronę areny. – Spokojnie. Dwóch naszych go pilnuje.
Tyle wystarczyło, abym się uspokoił. Jak już wspomniałem, ufałem im. O nic więcej nie pytałem, tylko wygodnie rozsiadłem się w swoim fotelu i poprosiłem o szklankę whisky.
Amirani nalał bursztynowego płynu do naczynia. Przeniosłem wzrok na arenę.
Na środek wszedł Ivan i zaczął witać przybyłych gości:
– Moi drodzy! Ta noc zapowiada się niezwykle emocjonująco!
Szybko przestałem go słuchać, ponieważ znałem jego monologi na pamięć. Pracowaliśmy ze sobą przecież kilka ładnych lat. Nie miał mnie już czym zaskoczyć.
Rozglądnąłem się uważnie po widowni. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte. W górnym rzędzie, tuż przy barze z alkoholem, siedział nie kto inny jak mer Moskwy. Machnąłem do niego ręką, kiedy nasze spojrzenie skrzyżowało się pośrodku hali. Odpowiedział szerokim uśmiechem, po czym uniósł kieliszek do góry i wniósł toast. Tuż obok niego siedział główny komendant policji, a po jego prawej stronie usytuowali się prawnicy i prokurator okręgowy.
– Przyszła cała elita – prychnąłem, kręcąc głową. – Idealnie.
Dobrze było mieć w garści całe miasto. Wtedy nikt nie mógł ci się sprzeciwiać, a wręcz odwrotnie, trzęśli portkami. Liczyłem, że mój pies da im satysfakcjonujące widowisko. W końcu przecież po to tutaj przyszli. Oderwać się od codziennej nudy i formalnych stresów.
I tak było. Merowi nie schodził uśmiech z twarzy, policjant i prawnicy upili się do nieprzytomności, a prokurator wciągnął kilka kresek.
Ale po kolei. Gdy psy weszły na arenę, uniosłem brwi zaskoczony.
– Niemożliwe – wyrwało się z ust mojego najlepszego przyjaciela. – Skąd on go wziął?
Widziałem, że niepewność pojawiła się na twarzy Amiraniego. Niepotrzebnie, pomyślałem, upijając potężny łyk mocnego alkoholu. Sergeyevich wystawił dziś psa rasy bully kutta. Dawno go nie widziałem. Niegdyś należał do mnie, lecz złapał kontuzję podczas jednej z walk i musiałem się go pozbyć.
Bestia na szczęście umiał poradzić sobie z każdym wrogiem, nawet tym silnym i potężnym. Sam był bezwzględny. Nie uznawał porażki. Ciężko trenował i żył wyłącznie dla zwycięstw. Tak samo zresztą jak ja. Dlatego należał do mnie, a ja do niego.
Cała walka trwała trzydzieści minut. Poszły trzy butelki whisky i dwa woreczki marihuany. Amirani wciągnął porządną kreskę, namawiając mnie na delikatną porcję. Niestety odmówiłem. Zajęty byłem oglądaniem mojego psa w akcji. Bestia jak zawsze mnie nie zawiódł.
– Mamy zwycięzcę! – Na arenę ponownie wszedł Ivan i wskazał palcem na mojego zwierzaka. – Bestia kolejny raz pokazał klasę! Brawa dla niego!
Wstałem i podszedłem do ambony. Zagwizdałem, wydając w ten sposób polecenie mojemu pupilowi. Bestia od razu zrozumiał i złapał pyskiem za szyję swojego rywala. Następnie przyprowadził mi jego martwe już ciało pod podest. Potem ruszył w stronę bram wyjściowych, gdzie czekał na niego człowiek odpowiedzialny za jego wygląd i higienę. Bestię trzeba było wykąpać i doprowadzić do porządku. Krew spływała mu z pyska i został lekko ranny. Musiał jak najszybciej obejrzeć go lekarz. Za miesiąc mieliśmy kolejną walkę – tym razem o bardzo gruby szmal i nie mogłem wystawić innego zawodnika niż Bestię. Wróg był cholernie silny i mój pupil musiał być w stuprocentowej formie.
– Przyprowadźcie mi tego skurwiela – rzuciłem do Pavla, widząc jak Sergeyevich próbuje się wycofać i uciec. – Będę u siebie.
Opuściłem przyjaciół i udałem się do swojego prywatnego gabinetu, w górnej części hotelu. Po drodze wyciągnąłem komórkę. Dziesięć nieodebranych połączeń od ojca i dwa od Mykoliego.
Westchnąłem, przeczesując palcami włosy. Wpierw postanowiłem skontaktować się z moim drugim najlepszym przyjacielem i już po chwili usłyszałem w słuchawce jego głos.
– Jak walka? – zapytał bez ogródek.
– Wygraliśmy. Bestia spisał się na medal.
– Nic nowego – zaśmiał się.
Bestię dostałem właśnie od Mykoliego trzy lata temu, w dzień swoich dwudziestych siódmych urodzin.
– Dajesz mi psa? – Zerknąłem na przyjaciela, marszcząc brwi. – Zwariowałeś?! – wrzasnąłem wściekle. – Dopiero co straciłem Pigiego!
– Uspokój się i słuchaj – rzekł Mykola, biorąc do ust cygańską fajkę. – To jest Bestia. – Przeniosłem wzrok na szczeniaka wtulonego w ramię Mykoliego. – Od dziś będziesz go tresował do walk, a kiedy przestanie być szczeniakiem i dorośnie, zostanie niezwyciężony.
– Bestia?
– Tak, Bestia. – Skinął głową i posłał mi szeroki, chytry uśmiech. – A wiesz, dlaczego Bestia?
Kiedy spojrzałem przyjacielowi w oczy, zadrżałem. Czułem, że to, co zaraz usłyszę, zmrozi mi krew w żyłach.
– Bo sam jesteś pieprzoną bestią, Harardov – warknął Mykola, ściskając materiał mojej sportowej koszulki. W gruncie rzeczy ten koleś potrafił mnie czasem przerazić. – Bo trzymasz w sobie demona, z którym nie umiesz sobie do dziś poradzić.
– Zamknij się.
– Bo twoje jebane alter ego... – kontynuował, mając w dupie to, że zaraz wybuchnę – czasem wkurwia mnie tak bardzo, że postanowiłem kupić ci psa.
– A co pies mi w tym pomoże? – pytałem, nie rozumiejąc. – Wiesz, że moje drugie ja nie przestraszy się jakiegoś psa.
Nie potrafię powiedzieć, od kiedy jest nas dwóch, ale z pewnością jedno wiem. Nie pamiętam dni, gdy go nie było, gdy byłem tylko ja.
W mojej głowie siedział demon, prawdziwa bestia. Moje alter ego, taki drugi Artem, tyle że groźniejszy, przepełniony nienawiścią i żądzą mordu.
– Przyjacielu... – Mykola wziął potężnego bucha i wolno wypuścił z ust dym – ...twój demon nie ma się przed Bestią płaszczyć.
– Nie?
– Twój demon ma się z nim zaprzyjaźnić. Ma przelać w niego całą swoją złą energię, aby za parę lat ten pies... – wskazał palcem na szczeniaka rasy pitbull – był mistrzem psich walk.
Czasem miałem wrażenie, że się po prostu taki urodziłem. Inny. Był Artem i był alternatywny Artem, o którego istnieniu wiedzieli tylko nieliczni. Starałem się za wszelką cenę ukryć moją „ułomność”. Inaczej nie dało się tego nazwać. Miałem rozdwojenie jaźni i dawniej bardzo często się ono uaktywniało. Teraz, będąc dorosłym mężczyzną, jakoś sobie z tym radziłem. A przynajmniej próbowałem, bo w jakimś stopniu zmalały moje wybuchy agresji i przyćmienia. Moje alter ego nie miało już nade mną takiej władzy jak wcześniej, aczkolwiek wciąż dochodziło do sytuacji, gdy przemawiała przeze mnie moja druga strona. Ta gorsza, rzecz jasna.
Nawet mój ojciec nie miał pojęcia, że zmagam się z wewnętrznymi wrogami. Nocami miewałem koszmary, za dnia widziałem niedorzeczne rzeczy. Czasem myślałem, że może coś mnie opętało. To było bardzo prawdopodobne, zwłaszcza że rozmawiałem sam ze sobą. I to nawet przy innych.
Mykola podarował mi Bestię z nadzieją, że to mi pomoże. No i miał rację. Bestia idealnie spełniał swoją rolę – mojego zbawiciela. Ciężko było mi się przywiązać do nowego zwierzaka, jednak jak już po jakimś czasie zrodziła się między nami więź, nikt nie był w stanie jej rozerwać.
Mój przyjaciel, czy tego chciałem, czy nie, miał rację. Miał pieprzoną rację, bo rzeczywiście Bestia czerpał lekcje od mojego drugiego ja, co czasem mnie przerażało, ale bywały i takie momenty, że byłem z tego zadowolony.
Pokochałem tego czworonoga bardziej niż bym chciał, i dlatego zacząłem traktować go jak członka rodziny.
– Słyszałem, że do nas przylatujesz.
– I pewnie dlatego wydzwaniasz do mnie od samego rana – mruknąłem, przewracając oczami. – Niech zgadnę... To ty namówiłeś mojego ojca, żeby mnie wysłał do Polski?
Mogłem się tego domyślić od samego początku.
– Po prostu się za tobą stęskniłem, przyjacielu – zaśmiał się Mykola. – Zresztą musimy omówić coroczny bal firmowy. Chcę wysłać do was kilkoro moich liderów.
– Po co? – zdziwiłem się. – Nie masz co robić z wolnym czasem?
Mykola był managerem w polskim oddziale naszej firmy. Firmy mojego ojca. Uwielbiał Nicolasa, traktował go niczym wzór. Dla niego ta firma była równie ważna jak dla mojego dawcy spermy.
– Chcę, aby przeszli u was profesjonalne szkolenie. Bal jest za kilka tygodni. Nicolas wyraził zgodę. Akurat połączę to z tym balem.
W windzie wpadłem na Svitlanę. Jej wzrok zasugerował mi, abym jak najszybciej zakończył rozmowę. Przeprosiłem przyjaciela, a gdy chciał coś powiedzieć, bez wahania urwałem połączenie. Wyłączyłem komórkę, żeby mi nie przeszkadzano i wrzuciłem ją na dno kieszeni swoich spodni.
– Czekałam na ciebie. – Kobieta uśmiechnęła się lubieżnie. – Stęskniłam się.
Jej obcisła, skórzana spódniczka i koronkowy stanik, który miała teraz na sobie pod prześwitującą koszulką, idealnie podziałał jak przynęta. Mój kutas uniósł się, robiąc wybrzuszenie w spodniach.
– Doprawdy? – mruknąłem.
Podwinęła koszulkę, zdjęła bez skrupułów jedno ramiączko stanika i pokazała mi swój prawy, sterczący sutek.
– Kochana – jęknąłem, oblizując przy tym wargi.
Nie musiała długo czekać, abym się nią zajął. Złapałem ją za ramię i odwróciłem gwałtownie tyłem do siebie. Przyszpiliłem jej zgrabne ciało do ściany windy, sprawiając, że z jej ust wyrwał się głośny jęk. Przyjemny dźwięk dla moich uszu, pomyślałem. Byłem zadowolony z walki i ze zwycięstwa, a teraz na dodatek mogłem sobie nieźle ulżyć. I to za darmo. Svitlana sama pchała mi się do majtek zawsze, gdy na siebie wpadaliśmy. Bardzo mi to odpowiadało. Lubiłem seks z nią. Był mocny, brutalny i stanowczy. Wiedziała, czego chcę, czego od niej oczekuję i co mnie zadowoli. Potrafiła kontrolować sytuację, sprawiać, że ogień wybuchał, a żar nie gasł nawet na moment.
Sięgnąłem dłonią do rozporka i odpiąłem zamek. W międzyczasie podwinąłem kobiecie materiał spódniczki do góry, aby zrobić sobie łatwy dostęp do jej krocza.
– Nie masz majtek – zauważyłem, przejeżdżając palcem po jej ogolonej cipce. – I ogoliłaś się. – Zadrżała z podniecenia. – Specjalnie znalazłaś się w tej windzie, prawda?
Skinęła głową.
– No dobra. – Wyciągnąłem penisa ze spodni, żałując, że nie miałem czasu ogolić swoich jąder. Po chwili namierzyłem nim jej kobiecość. – Zaboli – ostrzegłem.
Odliczyłem do trzech, a potem, gdy uznałem, że już mogę, wszedłem w nią. Nie zamierzałem bawić się w głupie, wstępne gierki. One nie były dla mnie, a przynajmniej nie podczas zbliżenia ze Svitlaną. To kobieta lubiąca ostry, szybki i chaotyczny seks. Po co to na siłę zmieniać? Uzupełnialiśmy się tak bardzo, że gdybym był inny, mógłbym stworzyć z tą kobietą idealny związek.
Głośny krzyk, który z siebie wypuściła, sprawił, że miałem ochotę na więcej. Moje ruchy automatycznie przyspieszyły. Przeniosłem dotyk na jej włosy, wplotłem w nie palce i mocno za nie pociągnąłem. Były długie, gęste, jedwabiste.
– Artem – wysapała z trudem. – Mocniej!
Wedle życzenia jeszcze bardziej i szybciej poruszałem biodrami. Odgłos uderzanych o siebie ciał zapewne rozniósł się z łatwością po korytarzach, a jej wrzaski słuchać było na co najmniej trzech piętrach. Jej ramiona pachniały aromatyczną pomarańczą. Gdy je całowałem, pociekła mi ślina. Przyjemny zapach, pomyślałem, ciesząc się, że mnie jednak odwiedziła.
Musiałem się spieszyć, bo winda prawie dojechała na odpowiednie piętro. Wyszedłem z niej, odwróciłem z powrotem do siebie, po czym zmusiłem, aby uklękła. Gdy to zrobiła, brutalnie wsadziłem kutasa do jej ust. W pierwszej chwili pomyślałem, że będzie na mnie za to wściekła, jednak miło mnie zaskoczyła swoim pragnieniem possania mojego chłopca. Umiała się z nim obchodzić w należyty sposób. Zaplusowała jeszcze tym, że kiedy doszedłem, nie wypluła mojej spermy, a połknęła ją. I zrobiła to z radością w oczach.
Po wszystkim zamknąłem się w swoim gabinecie, a Svitlanę odesłałem do mojej hotelowej sypialni. Obiecałem, że za niedługo do niej dołączę. Nie chciałem puszczać jej do domu. Tej nocy pragnąłem bliskości kobiety. A ona była nie dość, że piękna, to jeszcze zajebiście zaradna i utalentowana. Jednak najpierw musiałem załatwić interesy. To była sprawa priorytetowa. Musiałem rozprawić się w pierwszej kolejności z tym pierdolonym tchórzem, który wisiał mi kasę.
Sergeyevich tej nocy musiał zginąć.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI