Masz nową parę! Olga w świecie randek z Internetu - Anna Klimczewska - ebook + audiobook

Masz nową parę! Olga w świecie randek z Internetu ebook

Anna Klimczewska

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Olga ma 41 lat, właśnie się rozwiodła i szuka miłości na portalu randkowym. Kogo znajduje?

Znudzony żonkoś 30: U ciebie czy w hotelu? Ale płacimy po puł.

Bolo 19: Uwielbiam ostre mamuśki. Chcem być twoim uległym. Zrub ze mnie swojego psa, będe ci lizał buty.

Darek 44: Mogę tylko w ciągu dnia, najchętniej u ciebie. Jak nie pasuje to nara!

Cóż, nikt nie obiecywał, że to będzie proste. Ważne, żeby nie było niemożliwe. Chcesz spróbować randek w sieci? Najpierw przeczytaj tę książkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 201

Oceny
4,2 (260 ocen)
135
63
38
17
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
adziusia1979

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka. W moim życiu przeczytałam ich bardzo wiele. Ale ta różni się od innych. Wciągająca od pierwszej karty. Napisana z dużą dawką humoru. Polecam serdecznie
10
Mklimek

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna, ciekawa i niesamowicie zabawna! Ukazująca przyjaźń między kobietami oraz siłę jaka w nas drzemie. Odwaga poszukiwaczki , która potrafi stawiać granice. Polecam z całego serca!
10
Dagne

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna odmiana po tych romantycznych, mafijno- biurowych bzdetach. Prześmiewcza, a jednocześnie boleśnie prawdziwa. Polecam na długie, zimowe wieczory, choć pewnie połkniecie w jeden. Najlepiej z kieliszkiem białego, wytrawnego i koniecznie hiszpańskiego wina w dłoni. ML
10
AnnaStoj

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka na wieczór. Realistyczny dzisiejszy świat internetowych randek dojrzałych kobiet. Polecam z serca. Uśmiałam się do łez i trochę wkurzyłam na bohaterkę. Czekam na następne dzieła autorki
10
Izkagorska

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Z humorem i wzruszeniem! Świetna Anna Dereszowska! Polecam!
00

Popularność




Przed burzą

PRZED BURZĄ

Musia­łam osza­leć, skoro tuż po swo­ich czter­dzie­stych pierw­szych uro­dzi­nach posta­no­wi­łam zro­bić życiową rewo­lu­cję. Moja świę­tej pamięci bab­cia Łucja padłaby tru­pem po raz drugi, a na pewno, czy­niąc ręką znak krzyża, powie­dzia­łaby „Kto to widział w tym wieku się roz­wo­dzić?! I to bez powodu! Olga, opa­mię­taj się, dzie­wu­cho!”. No bo skoro nie pije, nie bije i nie zdra­dza, to prze­cież żad­nego powodu być nie może. W dodatku kocha, jest dobrym mężem i ojcem, opie­kuje się rodziną oraz domem, pra­cuje, zara­bia, a nawet opusz­cza po sobie deskę sede­sową. Poza tym jest tro­skliwy i nie ma naj­mniej­szych pro­ble­mów z oka­zy­wa­niem uczuć. Tak, Kuba dla wielu kobiet byłby cho­dzą­cym ide­ałem i te kobiety bez wąt­pie­nia mia­łyby rację. Zresztą przez nie­mal cały czas trwa­nia naszego mał­żeń­stwa czu­łam się szczę­śliwa i kochana. Sama też kocha­łam.

No to może seks był do bani? Nie, seks też był pierw­szo­rzędny. Żadne tam dzie­sięć minut po misjo­nar­sku i dobra­noc. Choć zna­li­śmy mapę naszych stref ero­gen­nych na pamięć, ni­gdy nie cho­dzi­li­śmy na skróty. Umie­li­śmy godzi­nami cie­szyć się bli­sko­ścią i lubi­li­śmy eks­pe­ry­men­to­wać w łóżku. Dzie­le­nie się swo­imi sek­su­al­nymi fan­ta­zjami? Bez wstydu i bez pro­blemu. Speł­nia­nie ich? Jak naj­bar­dziej. „Może dziś zoba­czymy jakiś film porno? Z roz­ko­szą. Co powiesz na zakupy w sex sho­pie? Też o nich myśla­łam”. Cał­ko­wite zaufa­nie, brak skrę­po­wa­nia, a przy tym naprawdę dużo cho­ler­nie dobrej zabawy.

Tyle że nagle, któ­re­goś dnia, może oka­zać się, że wszystko co masz w uda­nym dotąd mał­żeń­stwie, prze­staje cie­szyć i prze­staje mieć zna­cze­nie. Nie wiesz, dla­czego. Nic się nie wyda­rzyło, nie poja­wił się nikt trzeci, ale już nie chcesz tego życia, które jesz­cze wczo­raj dawało ci szczę­ście. Wła­śnie to mnie spo­tkało. Poło­ży­łam się spać jako dobra i zado­wo­lona żona, a obu­dzi­łam się jako żona zepsuta i nie­szczę­śliwa.

Zaczęło się jakieś trzy lata temu. Kiedy wra­ca­łam z pracy, zoba­czy­łam przed domem auto Kuby. Pamię­tam bar­dzo dobrze, że pomy­śla­łam wtedy „O nie, już jest w domu…”. Ta myśl mnie zanie­po­ko­iła, bo do tej pory, przez kil­ka­na­ście lat, w takiej sytu­acji cie­szy­łam się, że zaraz go zoba­czę. Jak to się stało, że zaist­niała ta niby sub­telna, a jed­nak bar­dzo zna­cząca róż­nica? Przy­szła tak nie­zau­wa­żal­nie, tak pod­stęp­nie. Coś w tej naszej usy­pia­jąco dobrej i zwy­czaj­nej codzien­no­ści poszło nie tak, coś istot­nego musiało się ulot­nić, nie­po­strze­że­nie znik­nąć. Coś zanie­dba­li­śmy.

Posta­no­wi­łam powstrzy­mać pro­ces prze­ista­cza­nia się szczę­śli­wego mał­żeń­stwa w wypeł­nia­jącą codzienne obo­wiązki pod­sta­wową komórkę spo­łeczną. Małej i nud­nej sta­bi­li­za­cji powie­dzia­łam sta­now­cze „nie!”. Wie­dzia­łam, że muszę zacząć od sie­bie. Uzna­łam, że nie mogę sie­dzieć jak księż­niczka na tro­nie i cze­kać, aż mój mąż kró­le­wicz zbawi mnie i zabawi. Powin­nam dzia­łać, wpu­ścić w rutynę nieco świe­żego powie­trza, może nawet odro­binę sza­leń­stwa. Moja przy­ja­ciółka Zuza jest zawo­dową tan­cerką. Zapi­sa­łam nas do niej na indy­wi­du­alne lek­cje tańca.

Już następ­nego dnia poszli­śmy na salsę. Ja uro­dzi­łam się na par­kie­cie i mogła­bym z niego nie scho­dzić, za to Kuba mimo poczu­cia rytmu ma ogromne kło­poty z koor­dy­na­cją ruchową. W parze szło nam jak po gru­dzie. Moja kochana Zuza robiła wszystko, żeby­śmy w tańcu poczuli ogień namięt­no­ści, ale we mnie pło­nął jedy­nie ogień zło­ści i fru­stra­cji. To było wredne, ale nad emo­cjami i odru­chami trudno mieć pełną kon­trolę. Osta­tecz­nie po kil­ku­na­stu lek­cjach, lub raczej par­kie­to­wych wal­kach, pod­da­li­śmy się.

W walce o rato­wa­nie mał­żeń­stwa nie pod­da­łam się jed­nak tak szybko. Były wspólne narty, podróże, wypady za mia­sto, masaże dla dwojga, bie­ga­nie, mor­so­wa­nie i Bóg wie, co jesz­cze. Tyle że coraz bole­śniej docie­rało do mnie, że jeśli w ser­du­chu jest już popiół, to nie da się zre­ani­mo­wać trupa… Pocho­dzące z zewnątrz atrak­cje sta­no­wiły jedy­nie gadżety, a nie coś, co mogłoby do głębi nas poru­szyć, połą­czyć i na nowo zachwy­cić sobą nawza­jem. Sta­ra­łam się z tym pogo­dzić. Pomy­śla­łam, że „bez tej miło­ści można żyć, mieć serce suche jak orze­szek”. Szybko oka­zało się, że z gorzką rezy­gna­cją żyć się jed­nak nie da. Nie da się żyć bez zako­cha­nia, bez odda­nia, bez podziwu. Kuba zaczął mnie draż­nić. Iry­to­wało mnie nie­mal wszystko. Co mówi, jak mówi, jak cho­dzi, jak siada i jak je. Okrutne, nie­spra­wie­dliwe, ale sil­niej­sze ode mnie. Cią­gle obecne i roz­wi­ja­jące się we mnie nega­tywne nasta­wie­nie do męża spra­wiało, że sta­wa­łam się nie­do­bra, chmurna i sfo­cho­wana.

Kuba od zawsze miał w sobie pewną nie­zdar­ność oraz wyjąt­kową łatwość popeł­nia­nia faux pas. Uwiel­bia­łam to kie­dyś. Roz­bra­jał mnie gafami, które popeł­niał. Czę­sto pła­ka­łam ze śmie­chu. Pamię­tam jak kie­dyś po pracy umó­wi­li­śmy się na Saskiej Kępie i każde z nas doje­chało tam wła­snym samo­cho­dem. Udało nam się zna­leźć miej­sca par­kin­gowe w pew­nej odle­gło­ści od sie­bie. Gdy szli­śmy w swoją stronę, Kuba uśmie­chał się pro­mien­nie, a chwilę póź­niej przy­wi­tał mnie sło­wami „Myszko, jak ty dziś pięk­nie wyglą­dasz, zwłasz­cza z daleka!”. No cudne to było po pro­stu! Uwiel­bia­łam te jego nie­tu­zin­kowe kom­ple­menty. Ale to było daw­niej. Teraz każde prze­ję­zy­cze­nie, nie­ści­słość, nie­zręcz­ność Kuby dopro­wa­dzały mnie do bia­łej gorączki. Nie­na­wi­dzi­łam sie­bie za to, ale prawda wyglą­dała tak, że zaczę­łam się dusić w tym mał­żeń­stwie. Gdyby na moim ramie­niu znaj­do­wał się guzik z napi­sem „kochaj męża”, naci­ska­ła­bym go bez prze­rwy, ale to tak nie­stety nie działa.

Z cza­sem życie ze sobą, a tak naprawdę obok sie­bie, stało się dla mnie nie do znie­sie­nia. Zaczę­łam marzyć o odzy­ska­niu wol­no­ści, śniło mi się nawet, że miesz­kam sama. Nasza córka Lena osią­gnęła peł­no­let­ność i wła­śnie zaczęła stu­dia w Wiel­kiej Bry­ta­nii, ale i tak myśla­łam, że nie mogę jej tego zro­bić, nie mogę roz­bić bańki rodziny ide­al­nej. Mio­ta­łam się mię­dzy pra­gnie­niem odzy­ska­nia wol­no­ści i sie­bie, a wewnętrz­nym naka­zem wypeł­nia­nia roli dobrej żony i matki.

Aż któ­re­goś nie­dziel­nego przed­po­łu­dnia po pro­stu się stało. Chcia­łam popro­sić Kubę o kawę, ale zamiast tego powie­dzia­łam:

– Kubuś, nie dam dłu­żej rady. Prze­ży­li­śmy razem wiele szczę­śli­wych lat, ale to się skoń­czyło. Coś się we mnie wypa­liło. Już cię nie kocham i odcho­dzę.

Oczy­wi­ście, że to był grom z jasnego nieba. Oczy­wi­ście, że skrzyw­dzi­łam Kubę i to bar­dzo. Miał prawo nie rozu­mieć, dla­czego roz­pada się zgodne mał­żeń­stwo, które wła­ści­wie nie umiało się nawet porząd­nie pokłó­cić. Zapy­tał czy jest ktoś inny, ale nikogo innego nie było, naprawdę nie było. Chyba uwie­rzył.

Potem już zeszła cała lawina kon­se­kwen­cji. Nasza Lena przy­jęła to ze smut­kiem, ale – o dziwo - także ze zro­zu­mie­niem.

– Życie! – powie­działa – Macie prawo wal­czyć o to, żeby je prze­żyć jak naj­le­piej. Jeśli nie potra­fi­cie razem, trudno, pró­buj­cie osobno. Kiedy ona tak wydo­ro­ślała? Wycho­wa­li­śmy naprawdę wspa­niałą dziew­czynę.

To ja się wypro­wa­dzi­łam, bo to ja roz­wa­li­łam nasze mał­żeń­stwo. Wyna­ję­łam coś na mie­ście i zaczę­łam zała­twiać kre­dyt na kupno swo­jego miesz­ka­nia. Roz­wód był w toku.

Tak roz­po­czę­łam życie sin­gielki.

Nowa Ja

NOWA JA

Nie mia­łam ochoty od razu wpa­dać w męskie ramiona, nie byłam na to gotowa. Chcia­łam naj­pierw nauczyć się nowej sie­bie, obej­rzeć nową Olgę w jej samot­ni­czym życiu. Moja kochana Zuza, która jest nie tylko tan­cerką, ale i tre­nerką men­talną, uprze­dziła mnie, że przej­ście przez zmianę, nawet tę ku dobremu, bywa bole­sne. I rze­czy­wi­ście było. Po kilku pierw­szych eufo­rycz­nych dniach, peł­nych imprez i strze­la­ją­cych szam­pa­nów, nastało zwy­kłe życie z powro­tami po pracy do pustego domu i z samot­nymi wie­czo­rami. Bra­ko­wało mi zwy­kłych rze­czy, krzą­ta­nia się po swo­jej kuchni, gła­ska­nia kota, który został u Kuby, wspól­nego oglą­da­nia fil­mów. Ta nowa prze­strzeń była taka obca, taka nie moja. Tłu­ma­czy­łam sobie, że to nor­malne, że to osa­dze­nie w nowej rze­czywistości musi tro­chę potrwać. Prze­cież nikt nie roz­łoży przede mną czer­wo­nego dywanu i nie wrę­czy paczki z napi­sem „Nowe Szczę­śliwe Życie”. Ale racjo­nalne podej­ście jakoś nie poma­gało. Sta­wa­łam się coraz smut­niej­sza, coraz bar­dziej roz­cza­ro­wana.

Tym­cza­sem Kuba, mój Kuba, już po trzech mie­sią­cach zna­la­zła sobie kobietę. W dodatku bar­dzo do mnie podobną, tyle że młod­szą o jakieś dwa­na­ście lat. Jak on śmiał?! Zdrajca! Prze­cież zawsze mówił, że jestem miło­ścią jego życia, że nie mógłby być z inną, choćby nawet nosiła tytuł miss świata! Więc ja tak długo nie odcho­dzi­łam od niego, bo bałam się, że sko­czy z mostu albo co naj­mniej wpad­nie w nie­koń­czącą się depre­sję, a on zna­lazł sobie atrak­cyjną, młodą dupę! I to po trzech mie­sią­cach. Czyli żałoba po moim odej­ściu trwała tylko pie­przone trzy mie­siące?! Co za strasz­liwe upo­ko­rze­nie!

Zuza posta­no­wiła pier­dol­nąć mnie patel­nią w łeb i przy­wo­łać do porządku.

– A czego ty się, gwiazdo, spo­dzie­wa­łaś? Miał tonąć we łzach i wić się u twych stóp, bła­ga­jąc o jesz­cze jedną szansę? I to pew­nie przez dłu­gie lata, naj­le­piej do końca życia! Oczy­wi­ście ty mia­ła­byś go cen­tral­nie w dupie. Ważne, żeby leżał w two­jej zamra­żarce do usra­nej śmierci. Tylko po to, byś miała go pod ręką, w razie gdyby ci się nie udało. Jako wariant awa­ryjny!

– Ale…

– Żadne „ale”! Cho­lerna ego­istka z cie­bie, pies ogrod­nika. Sama nie weź­miesz, ale innej też nie dasz. I bar­dzo dobrze, że się chło­pak tak szybko ogar­nął. Po tym, co mu zafun­do­wa­łaś, zasłu­guje na tro­chę szczę­ścia i na zako­chaną kobietę. Wstydź się, Olga! Zamiast zazdro­ścić mu szczę­ścia, rozej­rzyj się za wła­snym.

I za to Zuzę kocham. Ni­gdy nie pogłasz­cze mnie po gło­wie, gdy postę­puję źle. Taką wła­śnie, cza­sem szorstką szcze­rość w przy­jaźni nie­zmier­nie sobie cenię. Pew­nie, że przez chwilę byłam na nią wście­kła, ale zaraz potem musia­łam przy­znać, że ma abso­lutną rację. Poza tym bar­dzo dobrze mi zro­bił kubeł zim­nej wody. Jesz­cze tego samego dnia wie­czo­rem zdo­by­łam się na napi­sa­nie wia­do­mo­ści do Kuby.

Ja: Kubuś, bar­dzo się cie­szę, że w Twoim życiu poja­wiła się piękna dziew­czyna, szczę­ściara z niej. Mocno trzy­mam za Was kciuki!

Kuba: Ale miło, że napi­sa­łaś, bar­dzo Ci dzię­kuję! Zosia Cię pozdra­wia, jest Ci wdzięczna, że zwró­ci­łaś mnie światu . Mam nadzieję, że Ty też wkrótce znaj­dziesz wspa­nia­łego faceta. Zasłu­gu­jesz na naj­lep­szego. A póki co pamię­taj, że jeśli obe­rwie ci się w miesz­ka­niu jakaś półeczka czy zepsuje kran, to ja chęt­nie się tym zajmę!

Naprawdę zaje­bi­sty z niego facet. Skoro ja, głu­pia, nie potra­fi­łam tego doce­nić, niech inna się nacie­szy. Poczu­łam ulgę, a nawet coś na kształt rado­ści, że tak miło mię­dzy nami się uło­żyło.

Powoli prze­sta­wa­łam smę­cić. Sta­ra­łam się wypeł­niać po brzegi dzień po dniu. Zapra­sza­łam do sie­bie przy­ja­ciół i z lubo­ścią gości­łam ich upich­co­nymi przez sie­bie potra­wami. Sama też czę­sto wycho­dzi­łam z domu, do zna­jo­mych, na siłow­nię, na spa­cer, do kina. Przez kilka mie­sięcy zoba­czy­łam wię­cej fil­mów w kinie i spek­ta­kli w teatrze niż przez ostat­nich dzie­sięć lat. Powoli moje emo­cje się wyre­gu­lo­wały i zaczę­łam lubić swoje nowe życie.

Kiedy to nowe życie zostało przy­pie­czę­to­wane orze­czo­nym roz­wo­dem, doko­nało się. Wra­ca­łam na rynek!

Chło­paki, nad­cho­dzę!

CHŁO­PAKI, NAD­CHO­DZĘ!

Bez żad­nych wyrzu­tów sumie­nia i zupeł­nie na legalu zaczę­łam roz­glą­dać się za poten­cjal­nym kan­dy­da­tem na part­nera. Na pewno nie za mężem, bo do tej wody nie zamie­rza­łam wcho­dzić. Miesz­kać z kimś też nie chcia­łam. Nie po to odzy­ska­łam wol­ność, żeby znów prać czy­jeś skar­pety, cho­dzić na nie­chciane kom­pro­misy i każ­dego dnia cze­kać w kolejce do łazienki. Ale silne ramię tuż obok? Czemu nie. Niech­by poja­wił się przy mnie facet, który w sekundę będzie umiał mnie roz­śmie­szyć. Chcia­ła­bym łazić z nim po górach i leżeć pod kocem, kochać się bez opa­mię­ta­nia i jeść kola­cję ze śnia­da­niem. Niech ma swoje życie, swoje pasje i przy­ja­ciół, byle nie żonę. Niech będzie sin­glem tak jak ja. Każda nasza randka niech będzie świę­tem. Cza­sem spo­tkamy się u mnie, cza­sem u niego, cza­sem wyje­dziemy za mia­sto lub spon­ta­nicz­nie wsią­dziemy do samo­lotu i pole­cimy na sza­lony week­end gdzie­kol­wiek. Zama­rzyło mi się doj­rzałe, ale i rado­sne part­ner­stwo. Bez ciśnie­nia, zabor­czo­ści, ogra­ni­czeń, z zaufa­niem i uważ­no­ścią na sie­bie nawza­jem. I tak bar­dzo bym chciała znowu poczuć motyle w brzu­chu!

Hmmm… Tylko jak zna­leźć ide­al­nego kan­dy­data? W pracy cią­gle te same twa­rze, spo­tka­nia towa­rzy­skie też mniej wię­cej w tym samym gro­nie. W kra­jach połu­dnio­wej Europy można liczyć na miłą i fine­zyjną zaczepkę zauro­czo­nego nie­zna­jo­mego, ale w naszej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej męż­czyźni nie zacze­piają w ten spo­sób kobiet. Może cza­sem jakiś pod­pity gość krzyk­nie „Hej, lalka!”, ale nie takiego męż­czy­zny szu­ka­łam. Cóż, trzeba wyjść do świata, dać się poznać, wysłać sygnał, że chęt­nie poznam inte­re­su­ją­cego faceta. Zro­bi­łam naradę z przy­ja­ciół­kami i padło na Tin­dera. Podobno naj­bar­dziej popu­larny por­tal rand­kowy, w któ­rym face­tów jest tylu co butów w CCC. Oby z ich jako­ścią nie bywało podob­nie jak z tymi butami…

– Musisz przy­go­to­wać się na to, że połowa z nich to zjeby i zbo­czeńcy. Ale jak uzbro­isz się w cier­pli­wość, to za czter­dzie­stym podej­ściem tra­fisz na sen­sow­nego gościa. Może.

Monia, która w rand­ko­wa­niu w sieci ma spore doświad­cze­nie, spraw­dzała wiele róż­nych por­tali tego typu. Zako­chi­wała się wiele razy i czę­sto sły­sza­łam, że teraz to już na pewno, a nawet na sto pro­cent ten wła­ściwy. Nie­stety, ni­gdy się nie spraw­dziło. Trudno się zatem dzi­wić, że jest nieco scep­tyczna, choć na­dal zde­ter­mi­no­wana i rand­ku­jąca. Boję się tylko, że wciąż będzie przy­cią­gać typów spod ciem­nej gwiazdy. Uwiel­bia epa­to­wać swoim nie­za­prze­czal­nym sek­sa­pi­lem. W krót­kich spód­nicz­kach eks­po­nuje zgrabne nogi, a w obci­słych blu­zecz­kach duży, ponętny biust. Poza tym jest otwarta jak sto­doła, bez skrę­po­wa­nia mówi o sek­sie i uwiel­bia prze­kli­nać (choć w jej ustach prze­kleń­stwa brzmią uro­czo). Przy­ciąga przez to face­tów pro­stych jak kon­struk­cja cepa, któ­rzy myślą, że Monia wysyła im sygnał „weź mnie teraz!”. Tak naprawdę to dusza czło­wiek z wiel­kim ser­cem i jesz­cze więk­szym mózgiem. Nikt by nie zgadł, że ta rudo­włosa kocica jest dyrek­torką na pół Europy potęż­nej firmy z branży meblo­wej i że czuwa nad wie­lo­mi­lio­no­wymi trans­ak­cjami.

Klara to jej prze­ci­wień­stwo. Roz­ważna i roman­tyczna. Ubrana z klasą, dba­jąca o roz­wój duchowy i inte­lek­tu­alny, szcze­rze prze­jęta losami pla­nety oraz bied­nymi ludźmi, któ­rzy mają dużo gorzej niż inni. Roz­krę­ciła już trzy ogól­no­pol­skie akcje cha­ry­ta­tywne. Jako wzięta praw­niczka raz w tygo­dniu udziela potrze­bu­ją­cym bez­płat­nych porad, a jako miło­śniczka psów odbywa wolon­ta­riat w schro­ni­sku dla zwie­rząt. Jest piękną i zgrabną kobietą, ale nie lubi tego poka­zy­wać. Jedy­nym atry­bu­tem, który eks­po­nuje są blond loki w iście hol­ly­wo­odz­kim stylu. Ona też szu­kała szczę­ścia na Tin­de­rze i na Łuka­sza tra­fiła już za trze­cim razem. Są ze sobą bar­dzo szczę­śliwi już ponad dwa lata. Nic więc dziw­nego, że Klara sta­rała się mnie nasta­wić na przy­godę z por­ta­lem rand­ko­wym bar­dziej opty­mi­stycz­nie niż Monia.

– Daj spo­kój, Monia, nie strasz Olgi. Ja swo­jego skarba zna­la­złam bły­ska­wicz­nie. I znam trzy udane mał­żeń­stwa z Tin­dera. Koniecz­nie daj sobie szansę, Olga, a na pewno znaj­dziesz faceta, który będzie cie­bie wart.

– Przede wszyst­kim zacznij od prze­my­śla­nego pro­filu.

Zuza ma zawsze garść cen­nych porad. Trudno, żeby było ina­czej, skoro jako coach na co dzień pra­cuje z kobie­tami szu­ka­ją­cymi u niej ratunku z dra­ma­tycz­nych życio­wych sytu­acji. To zdu­mie­wa­jące, jak mądrze Zuza połą­czyła w życiu dwie pasje: taniec i psy­cho­lo­gię. Od czasu do czasu orga­ni­zuje taneczno-roz­wo­jowe warsz­taty dla kobiet. Poprzez taniec otwiera kur­santki, poka­zuje im ich atuty, pozwala poczuć wła­sną cie­le­sność, kobie­cość, sen­su­al­ność i sek­su­al­ność. Na takim grun­cie kobiety łatwiej docie­rają do przy­czyn pro­ble­mów i do swo­ich praw­dzi­wych, czę­sto głę­boko skry­wa­nych potrzeb. Sama Zuza jest naj­lep­szym przy­kła­dem na to, jak roz­sąd­nie budo­wać dzień po dniu war­to­ściowy zwią­zek. Z Mariu­szem two­rzą od czte­rech lat zgrany duet, wspie­rają się i na­dal patrzą na sie­bie zako­cha­nym wzro­kiem. Pew­nie wkrótce zatań­czę na ich weselu. Piękna i mądra Zuza. Niby fili­gra­nowa, ete­ryczna blon­dy­neczka, ale o ogrom­nej sile cha­rak­teru i deter­mi­na­cji.

We cztery two­rzymy kolo­rową mie­szankę – ruda, dwie blon­dynki i bru­netka. Róż­nimy się też bar­dzo cha­rak­te­rami i tem­pe­ra­men­tami, ale te nasze róż­nice cud­nie się uzu­peł­niają i od ośmiu lat udaje nam się trwać jako wspie­ra­jący się team musz­kie­te­rek – jedna za wszyst­kie, wszyst­kie za jedną.

– Wrzuć na pro­fil dobre zdję­cia – pora­dziła Zuza – i nie prze­sa­dzaj z retu­szem, ze wszyst­kimi tymi fil­trami upięk­sza­ją­cymi rze­czy­wi­stość. Zresztą po co one ogni­stej czar­nuli o nie­bie­skich oczach? Może jesteś tro­chę za chuda i masz za małe cycki, ale nie­któ­rzy faceci to lubią. I koniecz­nie napisz kilka zdań o sobie, szcze­rze i nie­tu­zin­kowo, ale też bez nie­po­trzeb­nego prze­chwa­la­nia się. Nie wspo­mi­naj, broń Boże, że jesteś szy­chą w tele­wi­zji.

– Bo więk­szość face­tów pomy­śli, że jesteś pier­dol­nięta, a pozo­stali zesrają się z wra­że­nia – sub­tel­nie wyja­śniła Monia.

Dziew­czyny rwały się do tego, żeby mój pro­fil stwo­rzyć za mnie, ale grzecz­nie odmó­wi­łam. Chcia­ła­bym na tym por­talu zna­leźć kogoś, kto sam napi­sze kilka słów o sobie, a nie wyrę­czy się w tej kwe­stii kole­gami.

Ze zdję­ciami nie mia­łam więk­szego pro­blemu, prze­cho­wy­wa­łam ich w tele­fo­nie mnó­stwo. Wzię­łam pod uwagę tylko te z ostat­niego roku, żeby nie sprze­da­wać młod­szej wer­sji sie­bie. Naj­pierw wrzu­ci­łam zdję­cie por­tre­towe – uśmiech­nięte i natu­ralne. Córka zro­biła mi je na bal­ko­nie w sło­neczny, letni dzień. Na dru­gim widać całą syl­wetkę, ale tyłem. Stoję na tle morza w obci­słej, czer­wo­nej sukience. A co! Niech będzie tro­chę tajem­ni­czo i tro­chę sek­sow­nie. Doło­ży­łam jesz­cze trzy, zupeł­nie nie­po­zo­wane foty w ple­ne­rach, na któ­rych wyglą­dam jak sym­pa­tyczna i chyba cał­kiem atrak­cyjna dziew­czyna z sąsiedz­twa. Taka, z którą chęt­nie wysko­czy­łoby się na kawę lub na rower. Żad­nego ze zdjęć nie upięk­szy­łam, poszły takie, jakimi zostały zro­bione. Zga­dzam się z Zuzą. Nie rozu­miem, dla­czego nie­które kobiety wrzu­cają do Inter­netu wyre­tu­szo­wane zdję­cia. Prze­cież potem, gdy zła­pany w sieć facet przyj­dzie na randkę w realu i zoba­czy mocno odbie­ga­jący od pier­wo­wzoru egzem­plarz, to albo dys­kret­nie się skrzywi albo uciek­nie z krzy­kiem. A już na pewno będzie roz­cza­ro­wany i wku­rzony. Wcale się nie dzi­wię. Po co tak oszu­ki­wać, po co to sobie robić? Żeby potem zoba­czyć w oczach męż­czy­zny zawód? Bez sensu. Z wie­kiem podob­nie. Po jaką cho­lerę się odmła­dzać? Mogę napi­sać, że mam 30 lat, ale potem koleś spyta z jakiego wehi­kułu czasu wysia­dłam. A zatem prawda i tylko prawda!

Opis zaczę­łam od odważ­nej dekla­ra­cji. Obra­łam nick: Olga 41.

I co dalej? Chyba ze sto razy zaczy­na­łam zda­nie, by ska­so­wać je chwilę póź­niej. Albo wyda­wało mi się na siłę zabawne, albo pre­ten­sjo­nalne, albo bar­dzo sztam­powe i napom­po­wane. Osta­tecz­nie wyszło tak:

Jestem doro­słą, wolną i kocha­jącą życie kobietą. Doro­sła córka wyfru­nęła w świat. Za mną piękny etap życia, przede mną cudna nie­wia­doma. Będzie dobrze, bo moja szklanka zawsze jest w poło­wie pełna. Uwiel­biam to, co dobre: dobre książki i dobry film, ale nade wszystko uwiel­biam dobrych ludzi. Pra­cuję w mediach, czyli i frajda, i stresy. Dużo się ruszam, bie­gam, ćwi­czę, tań­czę. Na lans i small talki szkoda mi czasu. Jeśli jesteś mądrym opty­mi­stą, zarad­nym, ale dobrym czło­wie­kiem, cie­ka­wym świata i ludzi gościem – ode­zwij się

Może bez szału, ale napi­sa­łam szcze­rze, jak jest, dając jasno do zro­zu­mie­nia jakiego męż­czy­zny szu­kam. Tak mi się przy­naj­mniej wyda­wało…

Naj­pierw ode­zwało się kilku zje­bów i zbo­czeń­ców, przed któ­rymi ostrze­gała mnie Monia.

Ogier 28: Wygrzmocę cie tak star­szawko, że usły­szą cie w kosmo­sie!

Bąd 29: Jakie lubisz pozy­cje? Ja lubie wjeż­drzać od tyłu i lizać cipkę!

Piter 24: Jakie masz cycki? Uwiel­biam mega balony!

Znu­dzony żon­koś 30: U cie­bie czy w hotelu? Ale pła­cimy po puł.

Bolo 19: Uwiel­biam ostre mamuśki. Chcem być twoim ule­głym. Zrub ze mnie swo­jego psa, będe ci lizał buty. I musisz mnie karać, bij mnie jak zasłu­rze!

Mistrz minety 23: Ostry seks w parach, truj­kon­tach i orgie.

No tak, nie okre­śli­łam wide­łek wie­ko­wych i młode, napa­lone na seks z doj­rzałą kobietą byczki pomy­ślały, że mamuśka szuka jedy­nie sek­su­al­nych wra­żeń. Nie ma się co zra­żać. Kilku napa­lo­nych mało­la­tów mają­cych poważne pro­blemy z orto­gra­fią nie sta­no­wią tu, mam nadzieję, grupy repre­zen­ta­tyw­nej. Muszę po pro­stu okre­ślić prze­dział wie­kowy poten­cjal­nych kan­dy­da­tów. Niech będą mak­sy­mal­nie pięć lat młodsi lub pięć lat starsi, to jest chyba w sam raz. Moja roz­wie­dziona, samotna cio­cia Ola na pyta­nie, dla­czego nie chce się z nikim umó­wić, odpo­wia­dała:

– Bo widzisz… Mło­dego się wsty­dzę, a sta­rego brzy­dzę.

No to niech mój Romeo nie będzie ani za młody ani za stary, 36-46, enter!

Tym razem obro­dziło żona­tymi. Polu­bił mnie Darek 44 z opi­sem:

Żony nie szu­kam, bo już mam. Chcę gorą­cej i napa­lo­nej kobiety do dys­kret­nych spo­tkań raz w tygo­dniu. Mogę tylko w ciągu dnia, naj­chęt­niej u cie­bie. Jak nie pasuje, to nara!

No już lecę! Na co taki koleś liczy? Czy naprawdę ist­nieją kobiety, które odpi­szą Dar­kowi, że chęt­nie, że choćby zaraz? Może tak teraz jest… W końcu niczego nie wiem o świe­cie wir­tu­al­nych zna­jo­mo­ści. Ostat­nio rand­ko­wa­łam w cza­sach, gdy rodzice gdzie­nie­gdzie aran­żo­wali mał­żeń­stwa.

Krótki opis Kazika 42 zasko­czył mnie i zain­try­go­wał:

Tylko ONS lub FWB.

O rany, jakieś tajem­ni­cze skróty, zaszy­fro­wane wia­do­mo­ści, nic mi to nie mówiło. Monia na pewno będzie wie­działa, o co cho­dzi.

– Hej Monia, już jestem na Tin­de­rze i na razie słabo, same zboki lub żonaci. Ale polu­bił mnie rok star­szy ode mnie Kazik. Przy­stojny, dobrze mu z oczu patrzy. Tylko opis jakiś taki ubogi i zaszy­fro­wany: Tylko ONS lub FWB. Wiesz może, co to może zna­czyć?

Monia omal nie udu­siła się ze śmie­chu. Zupeł­nie nie rozu­mia­łam, co ją tak roz­śmie­szyło. Wresz­cie uspo­ko­iła się na tyle, że mogła mówić.

– Ty to, Olga, albo jesteś dino­zau­rem z innej epoki albo wczo­raj się dopiero, kurwa, uro­dzi­łaś! ONS to One Night Stand, rozu­miesz? Ero­tyczna przy­goda na jedną noc. Krót­kie bzy­ka­nie dla roz­ła­do­wa­nia ciśnie­nia i tyle, cześć pie­śni!

– No coś ty! Tak wprost?! Prze­cież żadna kobieta na to nie pój­dzie!

– Zdzi­wi­ła­byś się, kochana, ile lasek szuka dobrego rucha­nia bez zbęd­nych kom­pli­ka­cji. W domu mają nud­nego męża i ryczące dzie­ciaki, w robo­cie zasu­wają jak pie­przone auto­maty i chcą się roz­ła­do­wać bez cere­gieli. Na dłuż­sze romanse nie mają ani czasu ani siły. Ama­to­rów takiego łóż­ko­wego fast foodu jest naprawdę sporo i po męskiej, i po żeń­skiej stro­nie.

– No dobra, rozu­miem… cho­ciaż nie rozu­miem… A to FWB?

– Friends with Bene­fits, przy­ja­ciele z korzy­ściami. Cho­dzisz na regu­larne spo­tka­nia, ale bez żad­nych nie­po­trzeb­nych emo­cji i bez zobo­wią­zań, żad­nego pla­no­wa­nia wspól­nego domu z ogród­kiem. Oczy­wi­ście znowu głów­nie cho­dzi o seks, ale powta­rzany od czasu do czasu. Przy odro­bi­nie szczę­ścia może­cie się nawet polu­bić. Wtedy po rucha­niu…

– Monia, bła­gam, nie mów tak wul­gar­nie, bo mi się ode­chciewa!

– Wtedy po pie­prze­niu się można chwilę poga­dać lub zoba­czyć razem jakiś film. Ale ni­gdy się w takim nie zako­chuj, bo od razu ci spier­doli, mówiąc na do widze­nia: prze­cież uma­wia­li­śmy się tylko na FWB, niczego ci nie obie­cy­wa­łem. Twój Kaziu to albo znu­dzony pier­do­lony żon­koś albo Pio­truś Pan, który nie chce doro­snąć, nie chce się wią­zać i brać odpo­wie­dzial­no­ści za jakąś babę. Obsta­wiam to dru­gie. Żonaci raczej nie wrzu­cają zdjęć z twa­rzą, no chyba, że są do reszty poje­bani. Na pro­filu żona­tego zoba­czysz albo fotkę jego nie­ko­niecz­nie wypa­sio­nej bryki, albo męską syl­wetkę na skał­kach albo - jesz­cze czę­ściej - suge­stywne zdję­cie ero­tyczne. Na przy­kład prze­kro­joną soczy­stą brzo­skwi­nię à la cipka, męskie slipy wypeł­nione nabrzmia­łym fiu­tem, kaj­danki lub pej­cze. Poje­bani poeci obrazu. Kaziu­tek jest raczej nie dla cie­bie. Ale nie zra­żaj się, mała, szu­kaj dalej.

Całe to rand­ko­wa­nie prze­stało się jawić tak pro­sto, jak sobie wyobra­ża­łam. W roli szyb­kiego zaspa­ka­ja­cza świet­nie spraw­dza się wibra­tor, a przy­ja­ciela do łóżka mogła­bym zna­leźć wśród… swo­ich przy­ja­ciół. Oj, nie­je­den zgło­siłby się na ochot­nika. Wpraw­dzie nie szu­ka­łam przy­szłego męża, jed­nak zale­żało mi na uczci­wej rela­cji na wyłącz­ność. I chcia­ła­bym się jesz­cze zako­chać ze wza­jem­no­ścią, widzieć to zako­cha­nie w jego oczach. Pew­nie nie­po­prawna ide­alistka i roman­tyczka ze mnie. Może jed­nak gdzieś na tym por­talu jest rów­nie naiwny i roman­tyczny facet? Tylko naj­pierw musimy na sie­bie tra­fić i wza­jem­nie się polu­bić. Tak będzie, na pewno tak będzie!

Naj­wy­raź­niej pozy­tywne myśle­nie pro­gra­muje pozy­tywne zda­rze­nie, bo oto po kilku dniach poja­wił się ON.

Milonga man

MILONGA MAN

Krzysz­tof 47 wyglą­dał jak gwiaz­dor fil­mowy. Nie taki z fil­mów klasy B z wyże­lo­wa­nym wło­sem. Raczej jak z arty­stycz­nego kina nie­za­leż­nego. Ostro zary­so­wana żuchwa, wydatne kości policz­kowe, wyjąt­kowo mądre i głę­bo­kie spoj­rze­nie nie­zwy­kle jasnych oczu. Ale włosy ciemne, lekko zmierz­wione, gdzie­nie­gdzie poprze­ty­kane srebr­nymi nit­kami. Cho­lera, tro­chę dla mnie za wysoki… Przy moim metrze sto sześć­dzie­siąt pięć męż­czy­zna nie­mal dwu­me­trowy to lekko gro­te­skowa róż­nica. Ale jeśliby wło­żyć nie­bo­tyczne wyso­kie szpilki na plat­for­mie i upiąć wysoko włosy? W końcu kilka mar­nych cen­ty­me­trów nie może prze­kre­ślić mojego szczę­ścia. Oczy­wi­ście nie tylko jego melan­cho­lij­nym ramio­nom, wyspor­to­wa­nej syl­wetce i magne­tycz­nemu spoj­rze­niu dałam lajka. Pew­nie, że wnę­trze, dusza i wraż­li­wość na świat i ludzi są naj­waż­niej­sze… Ale jeśli przy oka­zji męż­czy­zna jest tro­chę ład­niej­szy od dia­bła to prze­cież nie taka to znowu wielka wada. Ujął mnie szczery, nie­tu­zin­kowy opis:

Gna­łem, nie wiem za czym, kolek­cjo­nu­jąc chwile, przy­gody, emo­cje. Czę­sto nic nie­warte, głu­pie. Od zmierz­chu do świtu, na zatra­ce­nie, na łeb na szyję, do dna. Aż usły­sza­łem rytm tanga… Ono mnie oca­liło i uwio­dło. Rytm tańca sto­pił się z ryt­mem bicia mojego serca. W tangu odna­la­złem praw­dziwe uczu­cia, moc i sens. Chcę Cię zapro­sić do tańca. Jeśli chcesz czuć i żyć naprawdę, masz odwagę wejść ze mną na par­kiet i prze­żyć naj­wspa­nial­szą podróż swo­jego życia, to na Cie­bie tu cze­kam!

Tak! Chcę! Zatańcz ze mną! Tak, chcę żyć naprawdę! Taaaak, mam odwagę! Ooo, nawet nie wiesz, jak wielka jest moja odwaga! Gigan­tyczna! Jestem odważna jak Lara Croft i dzika jak Dżana z dżun­gli! To na mnie cze­kasz na tym par­kie­cie!

Oczy­wi­ście nie mogłam mu poka­zać, jak pio­ru­nu­jące zro­bił na mnie wra­że­nie. Takiemu face­towi trzeba napi­sać coś intry­gu­ją­cego, zaczep­nego, ale powścią­gli­wego jed­no­cze­śnie… Żeby była w tym obiet­nica, ale i tajem­nica. Nic dosłow­nego, raczej tro­chę meta­fory ze szczyptą pikan­te­rii.

Ja: A czy w tym tangu mocno przy­du­szasz?

Krzysz­tof: ???

Aaaaaa!!!! Jestem debilką! Naj­więk­sza gafiara flirtu to ja! Słoń w skła­dzie por­ce­lany to ja! Zde­spe­ro­wany pry­mi­tyw w spód­nicy to ja! Natych­miast muszę to nad­ro­bić, bo zaraz poprosi do tańca inną!

Ja: Och, to taki żart :) No wiesz… że nie­zna­jomy, że może Kuba Roz­pru­wacz. Poza tym w ten meta­fo­ryczny i zawo­alo­wany spo­sób chcia­łam dowie­dzieć się, czy w tym tańcu zosta­wiasz kobie­cie tro­chę prze­strzeni, wol­no­ści, nie­za­leż­no­ści. Ale jakby co, to ja chęt­nie z Tobą w to tango pójdę ;)

Krzysz­tof: Muszę nieco ochło­nąć… Po kolei. Nie, nie jestem Kubą Roz­pru­wa­czem, ani wam­pi­rem, ani dusi­cie­lem. W życiu cenię kobiety nie­za­leżne i uwa­żam, że obie strony muszą dać sobie prze­strzeń na wła­sne pasje i przy­jaź­nie. Jed­nak na par­kie­cie poczu­jesz mój oddech. Takie jest tango. Bo ja naprawdę tań­czę tango i od kilku lat namięt­nie cho­dzę na milongi. Byłaś kie­dyś?

Ja: Nie, ni­gdy nie byłam, ale zawsze chcia­łam.

Krzysz­tof: To zapra­szam Cię ser­decz­nie w pią­tek do Księ­ży­co­wej Milongi. Spo­tkajmy się przed wej­ściem o 21.20. Zatań­czymy?

Tak! Tak! Taaak! Tylko ty, ja i boskie tango! To będzie nasza noc!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki