Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Olga ma 41 lat, właśnie się rozwiodła i szuka miłości na portalu randkowym. Kogo znajduje?
Znudzony żonkoś 30: U ciebie czy w hotelu? Ale płacimy po puł.
Bolo 19: Uwielbiam ostre mamuśki. Chcem być twoim uległym. Zrub ze mnie swojego psa, będe ci lizał buty.
Darek 44: Mogę tylko w ciągu dnia, najchętniej u ciebie. Jak nie pasuje to nara!
Cóż, nikt nie obiecywał, że to będzie proste. Ważne, żeby nie było niemożliwe. Chcesz spróbować randek w sieci? Najpierw przeczytaj tę książkę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 201
PRZED BURZĄ
Musiałam oszaleć, skoro tuż po swoich czterdziestych pierwszych urodzinach postanowiłam zrobić życiową rewolucję. Moja świętej pamięci babcia Łucja padłaby trupem po raz drugi, a na pewno, czyniąc ręką znak krzyża, powiedziałaby „Kto to widział w tym wieku się rozwodzić?! I to bez powodu! Olga, opamiętaj się, dziewucho!”. No bo skoro nie pije, nie bije i nie zdradza, to przecież żadnego powodu być nie może. W dodatku kocha, jest dobrym mężem i ojcem, opiekuje się rodziną oraz domem, pracuje, zarabia, a nawet opuszcza po sobie deskę sedesową. Poza tym jest troskliwy i nie ma najmniejszych problemów z okazywaniem uczuć. Tak, Kuba dla wielu kobiet byłby chodzącym ideałem i te kobiety bez wątpienia miałyby rację. Zresztą przez niemal cały czas trwania naszego małżeństwa czułam się szczęśliwa i kochana. Sama też kochałam.
No to może seks był do bani? Nie, seks też był pierwszorzędny. Żadne tam dziesięć minut po misjonarsku i dobranoc. Choć znaliśmy mapę naszych stref erogennych na pamięć, nigdy nie chodziliśmy na skróty. Umieliśmy godzinami cieszyć się bliskością i lubiliśmy eksperymentować w łóżku. Dzielenie się swoimi seksualnymi fantazjami? Bez wstydu i bez problemu. Spełnianie ich? Jak najbardziej. „Może dziś zobaczymy jakiś film porno? Z rozkoszą. Co powiesz na zakupy w sex shopie? Też o nich myślałam”. Całkowite zaufanie, brak skrępowania, a przy tym naprawdę dużo cholernie dobrej zabawy.
Tyle że nagle, któregoś dnia, może okazać się, że wszystko co masz w udanym dotąd małżeństwie, przestaje cieszyć i przestaje mieć znaczenie. Nie wiesz, dlaczego. Nic się nie wydarzyło, nie pojawił się nikt trzeci, ale już nie chcesz tego życia, które jeszcze wczoraj dawało ci szczęście. Właśnie to mnie spotkało. Położyłam się spać jako dobra i zadowolona żona, a obudziłam się jako żona zepsuta i nieszczęśliwa.
Zaczęło się jakieś trzy lata temu. Kiedy wracałam z pracy, zobaczyłam przed domem auto Kuby. Pamiętam bardzo dobrze, że pomyślałam wtedy „O nie, już jest w domu…”. Ta myśl mnie zaniepokoiła, bo do tej pory, przez kilkanaście lat, w takiej sytuacji cieszyłam się, że zaraz go zobaczę. Jak to się stało, że zaistniała ta niby subtelna, a jednak bardzo znacząca różnica? Przyszła tak niezauważalnie, tak podstępnie. Coś w tej naszej usypiająco dobrej i zwyczajnej codzienności poszło nie tak, coś istotnego musiało się ulotnić, niepostrzeżenie zniknąć. Coś zaniedbaliśmy.
Postanowiłam powstrzymać proces przeistaczania się szczęśliwego małżeństwa w wypełniającą codzienne obowiązki podstawową komórkę społeczną. Małej i nudnej stabilizacji powiedziałam stanowcze „nie!”. Wiedziałam, że muszę zacząć od siebie. Uznałam, że nie mogę siedzieć jak księżniczka na tronie i czekać, aż mój mąż królewicz zbawi mnie i zabawi. Powinnam działać, wpuścić w rutynę nieco świeżego powietrza, może nawet odrobinę szaleństwa. Moja przyjaciółka Zuza jest zawodową tancerką. Zapisałam nas do niej na indywidualne lekcje tańca.
Już następnego dnia poszliśmy na salsę. Ja urodziłam się na parkiecie i mogłabym z niego nie schodzić, za to Kuba mimo poczucia rytmu ma ogromne kłopoty z koordynacją ruchową. W parze szło nam jak po grudzie. Moja kochana Zuza robiła wszystko, żebyśmy w tańcu poczuli ogień namiętności, ale we mnie płonął jedynie ogień złości i frustracji. To było wredne, ale nad emocjami i odruchami trudno mieć pełną kontrolę. Ostatecznie po kilkunastu lekcjach, lub raczej parkietowych walkach, poddaliśmy się.
W walce o ratowanie małżeństwa nie poddałam się jednak tak szybko. Były wspólne narty, podróże, wypady za miasto, masaże dla dwojga, bieganie, morsowanie i Bóg wie, co jeszcze. Tyle że coraz boleśniej docierało do mnie, że jeśli w serduchu jest już popiół, to nie da się zreanimować trupa… Pochodzące z zewnątrz atrakcje stanowiły jedynie gadżety, a nie coś, co mogłoby do głębi nas poruszyć, połączyć i na nowo zachwycić sobą nawzajem. Starałam się z tym pogodzić. Pomyślałam, że „bez tej miłości można żyć, mieć serce suche jak orzeszek”. Szybko okazało się, że z gorzką rezygnacją żyć się jednak nie da. Nie da się żyć bez zakochania, bez oddania, bez podziwu. Kuba zaczął mnie drażnić. Irytowało mnie niemal wszystko. Co mówi, jak mówi, jak chodzi, jak siada i jak je. Okrutne, niesprawiedliwe, ale silniejsze ode mnie. Ciągle obecne i rozwijające się we mnie negatywne nastawienie do męża sprawiało, że stawałam się niedobra, chmurna i sfochowana.
Kuba od zawsze miał w sobie pewną niezdarność oraz wyjątkową łatwość popełniania faux pas. Uwielbiałam to kiedyś. Rozbrajał mnie gafami, które popełniał. Często płakałam ze śmiechu. Pamiętam jak kiedyś po pracy umówiliśmy się na Saskiej Kępie i każde z nas dojechało tam własnym samochodem. Udało nam się znaleźć miejsca parkingowe w pewnej odległości od siebie. Gdy szliśmy w swoją stronę, Kuba uśmiechał się promiennie, a chwilę później przywitał mnie słowami „Myszko, jak ty dziś pięknie wyglądasz, zwłaszcza z daleka!”. No cudne to było po prostu! Uwielbiałam te jego nietuzinkowe komplementy. Ale to było dawniej. Teraz każde przejęzyczenie, nieścisłość, niezręczność Kuby doprowadzały mnie do białej gorączki. Nienawidziłam siebie za to, ale prawda wyglądała tak, że zaczęłam się dusić w tym małżeństwie. Gdyby na moim ramieniu znajdował się guzik z napisem „kochaj męża”, naciskałabym go bez przerwy, ale to tak niestety nie działa.
Z czasem życie ze sobą, a tak naprawdę obok siebie, stało się dla mnie nie do zniesienia. Zaczęłam marzyć o odzyskaniu wolności, śniło mi się nawet, że mieszkam sama. Nasza córka Lena osiągnęła pełnoletność i właśnie zaczęła studia w Wielkiej Brytanii, ale i tak myślałam, że nie mogę jej tego zrobić, nie mogę rozbić bańki rodziny idealnej. Miotałam się między pragnieniem odzyskania wolności i siebie, a wewnętrznym nakazem wypełniania roli dobrej żony i matki.
Aż któregoś niedzielnego przedpołudnia po prostu się stało. Chciałam poprosić Kubę o kawę, ale zamiast tego powiedziałam:
– Kubuś, nie dam dłużej rady. Przeżyliśmy razem wiele szczęśliwych lat, ale to się skończyło. Coś się we mnie wypaliło. Już cię nie kocham i odchodzę.
Oczywiście, że to był grom z jasnego nieba. Oczywiście, że skrzywdziłam Kubę i to bardzo. Miał prawo nie rozumieć, dlaczego rozpada się zgodne małżeństwo, które właściwie nie umiało się nawet porządnie pokłócić. Zapytał czy jest ktoś inny, ale nikogo innego nie było, naprawdę nie było. Chyba uwierzył.
Potem już zeszła cała lawina konsekwencji. Nasza Lena przyjęła to ze smutkiem, ale – o dziwo - także ze zrozumieniem.
– Życie! – powiedziała – Macie prawo walczyć o to, żeby je przeżyć jak najlepiej. Jeśli nie potraficie razem, trudno, próbujcie osobno. Kiedy ona tak wydoroślała? Wychowaliśmy naprawdę wspaniałą dziewczynę.
To ja się wyprowadziłam, bo to ja rozwaliłam nasze małżeństwo. Wynajęłam coś na mieście i zaczęłam załatwiać kredyt na kupno swojego mieszkania. Rozwód był w toku.
Tak rozpoczęłam życie singielki.
NOWA JA
Nie miałam ochoty od razu wpadać w męskie ramiona, nie byłam na to gotowa. Chciałam najpierw nauczyć się nowej siebie, obejrzeć nową Olgę w jej samotniczym życiu. Moja kochana Zuza, która jest nie tylko tancerką, ale i trenerką mentalną, uprzedziła mnie, że przejście przez zmianę, nawet tę ku dobremu, bywa bolesne. I rzeczywiście było. Po kilku pierwszych euforycznych dniach, pełnych imprez i strzelających szampanów, nastało zwykłe życie z powrotami po pracy do pustego domu i z samotnymi wieczorami. Brakowało mi zwykłych rzeczy, krzątania się po swojej kuchni, głaskania kota, który został u Kuby, wspólnego oglądania filmów. Ta nowa przestrzeń była taka obca, taka nie moja. Tłumaczyłam sobie, że to normalne, że to osadzenie w nowej rzeczywistości musi trochę potrwać. Przecież nikt nie rozłoży przede mną czerwonego dywanu i nie wręczy paczki z napisem „Nowe Szczęśliwe Życie”. Ale racjonalne podejście jakoś nie pomagało. Stawałam się coraz smutniejsza, coraz bardziej rozczarowana.
Tymczasem Kuba, mój Kuba, już po trzech miesiącach znalazła sobie kobietę. W dodatku bardzo do mnie podobną, tyle że młodszą o jakieś dwanaście lat. Jak on śmiał?! Zdrajca! Przecież zawsze mówił, że jestem miłością jego życia, że nie mógłby być z inną, choćby nawet nosiła tytuł miss świata! Więc ja tak długo nie odchodziłam od niego, bo bałam się, że skoczy z mostu albo co najmniej wpadnie w niekończącą się depresję, a on znalazł sobie atrakcyjną, młodą dupę! I to po trzech miesiącach. Czyli żałoba po moim odejściu trwała tylko pieprzone trzy miesiące?! Co za straszliwe upokorzenie!
Zuza postanowiła pierdolnąć mnie patelnią w łeb i przywołać do porządku.
– A czego ty się, gwiazdo, spodziewałaś? Miał tonąć we łzach i wić się u twych stóp, błagając o jeszcze jedną szansę? I to pewnie przez długie lata, najlepiej do końca życia! Oczywiście ty miałabyś go centralnie w dupie. Ważne, żeby leżał w twojej zamrażarce do usranej śmierci. Tylko po to, byś miała go pod ręką, w razie gdyby ci się nie udało. Jako wariant awaryjny!
– Ale…
– Żadne „ale”! Cholerna egoistka z ciebie, pies ogrodnika. Sama nie weźmiesz, ale innej też nie dasz. I bardzo dobrze, że się chłopak tak szybko ogarnął. Po tym, co mu zafundowałaś, zasługuje na trochę szczęścia i na zakochaną kobietę. Wstydź się, Olga! Zamiast zazdrościć mu szczęścia, rozejrzyj się za własnym.
I za to Zuzę kocham. Nigdy nie pogłaszcze mnie po głowie, gdy postępuję źle. Taką właśnie, czasem szorstką szczerość w przyjaźni niezmiernie sobie cenię. Pewnie, że przez chwilę byłam na nią wściekła, ale zaraz potem musiałam przyznać, że ma absolutną rację. Poza tym bardzo dobrze mi zrobił kubeł zimnej wody. Jeszcze tego samego dnia wieczorem zdobyłam się na napisanie wiadomości do Kuby.
Ja: Kubuś, bardzo się cieszę, że w Twoim życiu pojawiła się piękna dziewczyna, szczęściara z niej. Mocno trzymam za Was kciuki!
Kuba: Ale miło, że napisałaś, bardzo Ci dziękuję! Zosia Cię pozdrawia, jest Ci wdzięczna, że zwróciłaś mnie światu . Mam nadzieję, że Ty też wkrótce znajdziesz wspaniałego faceta. Zasługujesz na najlepszego. A póki co pamiętaj, że jeśli oberwie ci się w mieszkaniu jakaś półeczka czy zepsuje kran, to ja chętnie się tym zajmę!
Naprawdę zajebisty z niego facet. Skoro ja, głupia, nie potrafiłam tego docenić, niech inna się nacieszy. Poczułam ulgę, a nawet coś na kształt radości, że tak miło między nami się ułożyło.
Powoli przestawałam smęcić. Starałam się wypełniać po brzegi dzień po dniu. Zapraszałam do siebie przyjaciół i z lubością gościłam ich upichconymi przez siebie potrawami. Sama też często wychodziłam z domu, do znajomych, na siłownię, na spacer, do kina. Przez kilka miesięcy zobaczyłam więcej filmów w kinie i spektakli w teatrze niż przez ostatnich dziesięć lat. Powoli moje emocje się wyregulowały i zaczęłam lubić swoje nowe życie.
Kiedy to nowe życie zostało przypieczętowane orzeczonym rozwodem, dokonało się. Wracałam na rynek!
CHŁOPAKI, NADCHODZĘ!
Bez żadnych wyrzutów sumienia i zupełnie na legalu zaczęłam rozglądać się za potencjalnym kandydatem na partnera. Na pewno nie za mężem, bo do tej wody nie zamierzałam wchodzić. Mieszkać z kimś też nie chciałam. Nie po to odzyskałam wolność, żeby znów prać czyjeś skarpety, chodzić na niechciane kompromisy i każdego dnia czekać w kolejce do łazienki. Ale silne ramię tuż obok? Czemu nie. Niechby pojawił się przy mnie facet, który w sekundę będzie umiał mnie rozśmieszyć. Chciałabym łazić z nim po górach i leżeć pod kocem, kochać się bez opamiętania i jeść kolację ze śniadaniem. Niech ma swoje życie, swoje pasje i przyjaciół, byle nie żonę. Niech będzie singlem tak jak ja. Każda nasza randka niech będzie świętem. Czasem spotkamy się u mnie, czasem u niego, czasem wyjedziemy za miasto lub spontanicznie wsiądziemy do samolotu i polecimy na szalony weekend gdziekolwiek. Zamarzyło mi się dojrzałe, ale i radosne partnerstwo. Bez ciśnienia, zaborczości, ograniczeń, z zaufaniem i uważnością na siebie nawzajem. I tak bardzo bym chciała znowu poczuć motyle w brzuchu!
Hmmm… Tylko jak znaleźć idealnego kandydata? W pracy ciągle te same twarze, spotkania towarzyskie też mniej więcej w tym samym gronie. W krajach południowej Europy można liczyć na miłą i finezyjną zaczepkę zauroczonego nieznajomego, ale w naszej szerokości geograficznej mężczyźni nie zaczepiają w ten sposób kobiet. Może czasem jakiś podpity gość krzyknie „Hej, lalka!”, ale nie takiego mężczyzny szukałam. Cóż, trzeba wyjść do świata, dać się poznać, wysłać sygnał, że chętnie poznam interesującego faceta. Zrobiłam naradę z przyjaciółkami i padło na Tindera. Podobno najbardziej popularny portal randkowy, w którym facetów jest tylu co butów w CCC. Oby z ich jakością nie bywało podobnie jak z tymi butami…
– Musisz przygotować się na to, że połowa z nich to zjeby i zboczeńcy. Ale jak uzbroisz się w cierpliwość, to za czterdziestym podejściem trafisz na sensownego gościa. Może.
Monia, która w randkowaniu w sieci ma spore doświadczenie, sprawdzała wiele różnych portali tego typu. Zakochiwała się wiele razy i często słyszałam, że teraz to już na pewno, a nawet na sto procent ten właściwy. Niestety, nigdy się nie sprawdziło. Trudno się zatem dziwić, że jest nieco sceptyczna, choć nadal zdeterminowana i randkująca. Boję się tylko, że wciąż będzie przyciągać typów spod ciemnej gwiazdy. Uwielbia epatować swoim niezaprzeczalnym seksapilem. W krótkich spódniczkach eksponuje zgrabne nogi, a w obcisłych bluzeczkach duży, ponętny biust. Poza tym jest otwarta jak stodoła, bez skrępowania mówi o seksie i uwielbia przeklinać (choć w jej ustach przekleństwa brzmią uroczo). Przyciąga przez to facetów prostych jak konstrukcja cepa, którzy myślą, że Monia wysyła im sygnał „weź mnie teraz!”. Tak naprawdę to dusza człowiek z wielkim sercem i jeszcze większym mózgiem. Nikt by nie zgadł, że ta rudowłosa kocica jest dyrektorką na pół Europy potężnej firmy z branży meblowej i że czuwa nad wielomilionowymi transakcjami.
Klara to jej przeciwieństwo. Rozważna i romantyczna. Ubrana z klasą, dbająca o rozwój duchowy i intelektualny, szczerze przejęta losami planety oraz biednymi ludźmi, którzy mają dużo gorzej niż inni. Rozkręciła już trzy ogólnopolskie akcje charytatywne. Jako wzięta prawniczka raz w tygodniu udziela potrzebującym bezpłatnych porad, a jako miłośniczka psów odbywa wolontariat w schronisku dla zwierząt. Jest piękną i zgrabną kobietą, ale nie lubi tego pokazywać. Jedynym atrybutem, który eksponuje są blond loki w iście hollywoodzkim stylu. Ona też szukała szczęścia na Tinderze i na Łukasza trafiła już za trzecim razem. Są ze sobą bardzo szczęśliwi już ponad dwa lata. Nic więc dziwnego, że Klara starała się mnie nastawić na przygodę z portalem randkowym bardziej optymistycznie niż Monia.
– Daj spokój, Monia, nie strasz Olgi. Ja swojego skarba znalazłam błyskawicznie. I znam trzy udane małżeństwa z Tindera. Koniecznie daj sobie szansę, Olga, a na pewno znajdziesz faceta, który będzie ciebie wart.
– Przede wszystkim zacznij od przemyślanego profilu.
Zuza ma zawsze garść cennych porad. Trudno, żeby było inaczej, skoro jako coach na co dzień pracuje z kobietami szukającymi u niej ratunku z dramatycznych życiowych sytuacji. To zdumiewające, jak mądrze Zuza połączyła w życiu dwie pasje: taniec i psychologię. Od czasu do czasu organizuje taneczno-rozwojowe warsztaty dla kobiet. Poprzez taniec otwiera kursantki, pokazuje im ich atuty, pozwala poczuć własną cielesność, kobiecość, sensualność i seksualność. Na takim gruncie kobiety łatwiej docierają do przyczyn problemów i do swoich prawdziwych, często głęboko skrywanych potrzeb. Sama Zuza jest najlepszym przykładem na to, jak rozsądnie budować dzień po dniu wartościowy związek. Z Mariuszem tworzą od czterech lat zgrany duet, wspierają się i nadal patrzą na siebie zakochanym wzrokiem. Pewnie wkrótce zatańczę na ich weselu. Piękna i mądra Zuza. Niby filigranowa, eteryczna blondyneczka, ale o ogromnej sile charakteru i determinacji.
We cztery tworzymy kolorową mieszankę – ruda, dwie blondynki i brunetka. Różnimy się też bardzo charakterami i temperamentami, ale te nasze różnice cudnie się uzupełniają i od ośmiu lat udaje nam się trwać jako wspierający się team muszkieterek – jedna za wszystkie, wszystkie za jedną.
– Wrzuć na profil dobre zdjęcia – poradziła Zuza – i nie przesadzaj z retuszem, ze wszystkimi tymi filtrami upiększającymi rzeczywistość. Zresztą po co one ognistej czarnuli o niebieskich oczach? Może jesteś trochę za chuda i masz za małe cycki, ale niektórzy faceci to lubią. I koniecznie napisz kilka zdań o sobie, szczerze i nietuzinkowo, ale też bez niepotrzebnego przechwalania się. Nie wspominaj, broń Boże, że jesteś szychą w telewizji.
– Bo większość facetów pomyśli, że jesteś pierdolnięta, a pozostali zesrają się z wrażenia – subtelnie wyjaśniła Monia.
Dziewczyny rwały się do tego, żeby mój profil stworzyć za mnie, ale grzecznie odmówiłam. Chciałabym na tym portalu znaleźć kogoś, kto sam napisze kilka słów o sobie, a nie wyręczy się w tej kwestii kolegami.
Ze zdjęciami nie miałam większego problemu, przechowywałam ich w telefonie mnóstwo. Wzięłam pod uwagę tylko te z ostatniego roku, żeby nie sprzedawać młodszej wersji siebie. Najpierw wrzuciłam zdjęcie portretowe – uśmiechnięte i naturalne. Córka zrobiła mi je na balkonie w słoneczny, letni dzień. Na drugim widać całą sylwetkę, ale tyłem. Stoję na tle morza w obcisłej, czerwonej sukience. A co! Niech będzie trochę tajemniczo i trochę seksownie. Dołożyłam jeszcze trzy, zupełnie niepozowane foty w plenerach, na których wyglądam jak sympatyczna i chyba całkiem atrakcyjna dziewczyna z sąsiedztwa. Taka, z którą chętnie wyskoczyłoby się na kawę lub na rower. Żadnego ze zdjęć nie upiększyłam, poszły takie, jakimi zostały zrobione. Zgadzam się z Zuzą. Nie rozumiem, dlaczego niektóre kobiety wrzucają do Internetu wyretuszowane zdjęcia. Przecież potem, gdy złapany w sieć facet przyjdzie na randkę w realu i zobaczy mocno odbiegający od pierwowzoru egzemplarz, to albo dyskretnie się skrzywi albo ucieknie z krzykiem. A już na pewno będzie rozczarowany i wkurzony. Wcale się nie dziwię. Po co tak oszukiwać, po co to sobie robić? Żeby potem zobaczyć w oczach mężczyzny zawód? Bez sensu. Z wiekiem podobnie. Po jaką cholerę się odmładzać? Mogę napisać, że mam 30 lat, ale potem koleś spyta z jakiego wehikułu czasu wysiadłam. A zatem prawda i tylko prawda!
Opis zaczęłam od odważnej deklaracji. Obrałam nick: Olga 41.
I co dalej? Chyba ze sto razy zaczynałam zdanie, by skasować je chwilę później. Albo wydawało mi się na siłę zabawne, albo pretensjonalne, albo bardzo sztampowe i napompowane. Ostatecznie wyszło tak:
Jestem dorosłą, wolną i kochającą życie kobietą. Dorosła córka wyfrunęła w świat. Za mną piękny etap życia, przede mną cudna niewiadoma. Będzie dobrze, bo moja szklanka zawsze jest w połowie pełna. Uwielbiam to, co dobre: dobre książki i dobry film, ale nade wszystko uwielbiam dobrych ludzi. Pracuję w mediach, czyli i frajda, i stresy. Dużo się ruszam, biegam, ćwiczę, tańczę. Na lans i small talki szkoda mi czasu. Jeśli jesteś mądrym optymistą, zaradnym, ale dobrym człowiekiem, ciekawym świata i ludzi gościem – odezwij się
Może bez szału, ale napisałam szczerze, jak jest, dając jasno do zrozumienia jakiego mężczyzny szukam. Tak mi się przynajmniej wydawało…
Najpierw odezwało się kilku zjebów i zboczeńców, przed którymi ostrzegała mnie Monia.
Ogier 28: Wygrzmocę cie tak starszawko, że usłyszą cie w kosmosie!
Bąd 29: Jakie lubisz pozycje? Ja lubie wjeżdrzać od tyłu i lizać cipkę!
Piter 24: Jakie masz cycki? Uwielbiam mega balony!
Znudzony żonkoś 30: U ciebie czy w hotelu? Ale płacimy po puł.
Bolo 19: Uwielbiam ostre mamuśki. Chcem być twoim uległym. Zrub ze mnie swojego psa, będe ci lizał buty. I musisz mnie karać, bij mnie jak zasłurze!
Mistrz minety 23: Ostry seks w parach, trujkontach i orgie.
No tak, nie określiłam widełek wiekowych i młode, napalone na seks z dojrzałą kobietą byczki pomyślały, że mamuśka szuka jedynie seksualnych wrażeń. Nie ma się co zrażać. Kilku napalonych małolatów mających poważne problemy z ortografią nie stanowią tu, mam nadzieję, grupy reprezentatywnej. Muszę po prostu określić przedział wiekowy potencjalnych kandydatów. Niech będą maksymalnie pięć lat młodsi lub pięć lat starsi, to jest chyba w sam raz. Moja rozwiedziona, samotna ciocia Ola na pytanie, dlaczego nie chce się z nikim umówić, odpowiadała:
– Bo widzisz… Młodego się wstydzę, a starego brzydzę.
No to niech mój Romeo nie będzie ani za młody ani za stary, 36-46, enter!
Tym razem obrodziło żonatymi. Polubił mnie Darek 44 z opisem:
Żony nie szukam, bo już mam. Chcę gorącej i napalonej kobiety do dyskretnych spotkań raz w tygodniu. Mogę tylko w ciągu dnia, najchętniej u ciebie. Jak nie pasuje, to nara!
No już lecę! Na co taki koleś liczy? Czy naprawdę istnieją kobiety, które odpiszą Darkowi, że chętnie, że choćby zaraz? Może tak teraz jest… W końcu niczego nie wiem o świecie wirtualnych znajomości. Ostatnio randkowałam w czasach, gdy rodzice gdzieniegdzie aranżowali małżeństwa.
Krótki opis Kazika 42 zaskoczył mnie i zaintrygował:
Tylko ONS lub FWB.
O rany, jakieś tajemnicze skróty, zaszyfrowane wiadomości, nic mi to nie mówiło. Monia na pewno będzie wiedziała, o co chodzi.
– Hej Monia, już jestem na Tinderze i na razie słabo, same zboki lub żonaci. Ale polubił mnie rok starszy ode mnie Kazik. Przystojny, dobrze mu z oczu patrzy. Tylko opis jakiś taki ubogi i zaszyfrowany: Tylko ONS lub FWB. Wiesz może, co to może znaczyć?
Monia omal nie udusiła się ze śmiechu. Zupełnie nie rozumiałam, co ją tak rozśmieszyło. Wreszcie uspokoiła się na tyle, że mogła mówić.
– Ty to, Olga, albo jesteś dinozaurem z innej epoki albo wczoraj się dopiero, kurwa, urodziłaś! ONS to One Night Stand, rozumiesz? Erotyczna przygoda na jedną noc. Krótkie bzykanie dla rozładowania ciśnienia i tyle, cześć pieśni!
– No coś ty! Tak wprost?! Przecież żadna kobieta na to nie pójdzie!
– Zdziwiłabyś się, kochana, ile lasek szuka dobrego ruchania bez zbędnych komplikacji. W domu mają nudnego męża i ryczące dzieciaki, w robocie zasuwają jak pieprzone automaty i chcą się rozładować bez ceregieli. Na dłuższe romanse nie mają ani czasu ani siły. Amatorów takiego łóżkowego fast foodu jest naprawdę sporo i po męskiej, i po żeńskiej stronie.
– No dobra, rozumiem… chociaż nie rozumiem… A to FWB?
– Friends with Benefits, przyjaciele z korzyściami. Chodzisz na regularne spotkania, ale bez żadnych niepotrzebnych emocji i bez zobowiązań, żadnego planowania wspólnego domu z ogródkiem. Oczywiście znowu głównie chodzi o seks, ale powtarzany od czasu do czasu. Przy odrobinie szczęścia możecie się nawet polubić. Wtedy po ruchaniu…
– Monia, błagam, nie mów tak wulgarnie, bo mi się odechciewa!
– Wtedy po pieprzeniu się można chwilę pogadać lub zobaczyć razem jakiś film. Ale nigdy się w takim nie zakochuj, bo od razu ci spierdoli, mówiąc na do widzenia: przecież umawialiśmy się tylko na FWB, niczego ci nie obiecywałem. Twój Kaziu to albo znudzony pierdolony żonkoś albo Piotruś Pan, który nie chce dorosnąć, nie chce się wiązać i brać odpowiedzialności za jakąś babę. Obstawiam to drugie. Żonaci raczej nie wrzucają zdjęć z twarzą, no chyba, że są do reszty pojebani. Na profilu żonatego zobaczysz albo fotkę jego niekoniecznie wypasionej bryki, albo męską sylwetkę na skałkach albo - jeszcze częściej - sugestywne zdjęcie erotyczne. Na przykład przekrojoną soczystą brzoskwinię à la cipka, męskie slipy wypełnione nabrzmiałym fiutem, kajdanki lub pejcze. Pojebani poeci obrazu. Kaziutek jest raczej nie dla ciebie. Ale nie zrażaj się, mała, szukaj dalej.
Całe to randkowanie przestało się jawić tak prosto, jak sobie wyobrażałam. W roli szybkiego zaspakajacza świetnie sprawdza się wibrator, a przyjaciela do łóżka mogłabym znaleźć wśród… swoich przyjaciół. Oj, niejeden zgłosiłby się na ochotnika. Wprawdzie nie szukałam przyszłego męża, jednak zależało mi na uczciwej relacji na wyłączność. I chciałabym się jeszcze zakochać ze wzajemnością, widzieć to zakochanie w jego oczach. Pewnie niepoprawna idealistka i romantyczka ze mnie. Może jednak gdzieś na tym portalu jest równie naiwny i romantyczny facet? Tylko najpierw musimy na siebie trafić i wzajemnie się polubić. Tak będzie, na pewno tak będzie!
Najwyraźniej pozytywne myślenie programuje pozytywne zdarzenie, bo oto po kilku dniach pojawił się ON.
MILONGA MAN
Krzysztof 47 wyglądał jak gwiazdor filmowy. Nie taki z filmów klasy B z wyżelowanym włosem. Raczej jak z artystycznego kina niezależnego. Ostro zarysowana żuchwa, wydatne kości policzkowe, wyjątkowo mądre i głębokie spojrzenie niezwykle jasnych oczu. Ale włosy ciemne, lekko zmierzwione, gdzieniegdzie poprzetykane srebrnymi nitkami. Cholera, trochę dla mnie za wysoki… Przy moim metrze sto sześćdziesiąt pięć mężczyzna niemal dwumetrowy to lekko groteskowa różnica. Ale jeśliby włożyć niebotyczne wysokie szpilki na platformie i upiąć wysoko włosy? W końcu kilka marnych centymetrów nie może przekreślić mojego szczęścia. Oczywiście nie tylko jego melancholijnym ramionom, wysportowanej sylwetce i magnetycznemu spojrzeniu dałam lajka. Pewnie, że wnętrze, dusza i wrażliwość na świat i ludzi są najważniejsze… Ale jeśli przy okazji mężczyzna jest trochę ładniejszy od diabła to przecież nie taka to znowu wielka wada. Ujął mnie szczery, nietuzinkowy opis:
Gnałem, nie wiem za czym, kolekcjonując chwile, przygody, emocje. Często nic niewarte, głupie. Od zmierzchu do świtu, na zatracenie, na łeb na szyję, do dna. Aż usłyszałem rytm tanga… Ono mnie ocaliło i uwiodło. Rytm tańca stopił się z rytmem bicia mojego serca. W tangu odnalazłem prawdziwe uczucia, moc i sens. Chcę Cię zaprosić do tańca. Jeśli chcesz czuć i żyć naprawdę, masz odwagę wejść ze mną na parkiet i przeżyć najwspanialszą podróż swojego życia, to na Ciebie tu czekam!
Tak! Chcę! Zatańcz ze mną! Tak, chcę żyć naprawdę! Taaaak, mam odwagę! Ooo, nawet nie wiesz, jak wielka jest moja odwaga! Gigantyczna! Jestem odważna jak Lara Croft i dzika jak Dżana z dżungli! To na mnie czekasz na tym parkiecie!
Oczywiście nie mogłam mu pokazać, jak piorunujące zrobił na mnie wrażenie. Takiemu facetowi trzeba napisać coś intrygującego, zaczepnego, ale powściągliwego jednocześnie… Żeby była w tym obietnica, ale i tajemnica. Nic dosłownego, raczej trochę metafory ze szczyptą pikanterii.
Ja: A czy w tym tangu mocno przyduszasz?
Krzysztof: ???
Aaaaaa!!!! Jestem debilką! Największa gafiara flirtu to ja! Słoń w składzie porcelany to ja! Zdesperowany prymityw w spódnicy to ja! Natychmiast muszę to nadrobić, bo zaraz poprosi do tańca inną!
Ja: Och, to taki żart :) No wiesz… że nieznajomy, że może Kuba Rozpruwacz. Poza tym w ten metaforyczny i zawoalowany sposób chciałam dowiedzieć się, czy w tym tańcu zostawiasz kobiecie trochę przestrzeni, wolności, niezależności. Ale jakby co, to ja chętnie z Tobą w to tango pójdę ;)
Krzysztof: Muszę nieco ochłonąć… Po kolei. Nie, nie jestem Kubą Rozpruwaczem, ani wampirem, ani dusicielem. W życiu cenię kobiety niezależne i uważam, że obie strony muszą dać sobie przestrzeń na własne pasje i przyjaźnie. Jednak na parkiecie poczujesz mój oddech. Takie jest tango. Bo ja naprawdę tańczę tango i od kilku lat namiętnie chodzę na milongi. Byłaś kiedyś?
Ja: Nie, nigdy nie byłam, ale zawsze chciałam.
Krzysztof: To zapraszam Cię serdecznie w piątek do Księżycowej Milongi. Spotkajmy się przed wejściem o 21.20. Zatańczymy?
Tak! Tak! Taaak! Tylko ty, ja i boskie tango! To będzie nasza noc!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki