Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Złota miłość uwiedzie tych, którym spodobał się dokument Oszust z Tindera, i tych, którzy z wypiekami na twarzy śledzili losy bohaterek serialu Seks w wielkim mieście. To hybryda gatunkowa, łącząca ze sobą elementy romansu, powieści obyczajowej i kryminalnej.
Przyjaciółka Olgi, Monia, nieświadomie wiąże się z oszustem matrymonialnym Kamilem. Z kolei Lena, córka Olgi, rozpoznaje w nim swojego byłego faceta Bartka, który ją wykorzystał i okradł, a potem uciekł. Nie ma jednak na to żadnych dowodów i nikt jej nie wierzy. W końcu i ona uznaje, że musiała się pomylić. Jedynie rozdarta między córką a przyjaciółką Olga ma wątpliwości i rozpoczyna prywatne śledztwo.
Ania Klimczewska wróciła! Ponownie powierza nam opowieść o naszych
tęsknotach, marzeniach i… słabościach. Lekkość i swoboda, z jaką autorka mierzy się z emocjami, budując swoje historie, dorównuje tylko wyczuciu
tego, o czym kobiety chcą czytać! Jest tu przyjaźń, kobiece wsparcie, szczerość i duuużo seksu. Ale niech nie zwiedzie Was pozorna „lekkość bytu”. Okazuje się, że Złota miłość to poważna sprawa.
ANNA KALCZYŃSKA
Ta książka zaskakuje nieoczywistymi smakami jak czekolada z chili i…
anyżowe dropsy. Pychota!
ALEKSANDRA KONIECZNA
Muszkieterki wracają!
Najnowsza książka Anny Klimczewskiej jest zgrabna jak sylwetki bohaterek. Proporcje są tu idealne! Mamy pikanterii na tyle, by nikogo nie oburzyć (za bardzo :) ), zwrotów akcji wystarczająco dużo, by nie znudzić się lekturą ani na chwilę, mamy miłość i tę trudną, i nieoczywistą, i odważną,
i mamy też co najmniej kilka powodów do zdziwienia i wkurzenia! Bo mamy
tu też uwodziciela z piekła rodem, przy którym słynny oszust z Tindera
to grzeczny chłopiec…
MATEUSZ HŁADKI
To opowieść, która daje do myślenia, bawi i wzrusza, ale chwilami też przeraża. Ileż tu emocji! Świetna lektura, polecam!
DARIA WIDAWSKA
Kobieca siła i wsparcie. Ta książka pokazuje, jak wielką mają moc.
IWONA KUTYNA
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 303
Zazwyczaj nie wiemy, kiedy umrzemy. Czasem ktoś słyszy od lekarza, że jest źle i że pożyje jeszcze dwa, góra trzy miesiące. Ale trzydziestosześcioletnia Ewa wiedziała, że została jej najwyżej godzina. Tyle potrzebowała na napisanie pożegnalnego listu do swojej matki. Rozejrzała się z rozrzewnieniem po dużej kuchni. Kiedyś stał tu żeliwny piec na trociny, ale zniknął po generalnym remoncie w latach dziewięćdziesiątych. Zastąpiła go kuchenka gazowa. Jedynym meblem, który pamiętał jeszcze dzieciństwo Ewy, był dębowy, poniemiecki stół. Od zawsze stał na środku kuchni i małej Ewie wydawał się centrum wszechświata. Pamiętała, jak siadała przy nim pomiędzy babcią a dziadkiem. Dziadek strugał swoje Jezuski z gałęzi, a babcia szydełkowała koronkowe obrusy lub piekła jakieś pyszne ciasto. Po kuchni rozchodził się wtedy zapach wanilii i czekolady. Mała Ewunia patrzyła jak zaczarowana na pomarszczone ręce dziadków, spod których zawsze wychodziły jakieś cuda. Bardzo kochała ten dom.
Kochana Mamo,
wielu rzeczy w życiu żałuję, ale najbardziej tego, że muszę Cię tak bardzo skrzywdzić. Wiem, że czytasz ten list z pękniętym sercem. Uwierz, że gdyby istniał dla mnie jakikolwiek ratunek, skorzystałabym z niego. Ale z piekła, w którym się znalazłam, nie ma ucieczki.
Duża łza skapnęła na papier i rozmyła dwie ostatnie litery. Rękawem błękitnej sukienki, tej w której tak lubiła ją mama, Ewa wytarła kartkę i wilgotne policzki.
Pamiętasz tego faceta w granatowym garniturze, z którym widziałaś mnie jakieś pół roku temu w kawiarni Americano? To było wtedy, gdy odwiedziła Cię ciocia Lusia. Zabrałaś ją na deser lodowy i spotkałyśmy się przypadkiem, pamiętasz? Nie zaprosiłam Was do naszego stolika, bo Marcel tego nie chciał. Podpytywałyście mnie potem, co to był za przystojniak i co mnie z nim łączy. Powiedziałam, że to nikt ważny, kolega z mojego oddziału banku. Tak kazał mi powiedzieć Marcel. Ale to był ktoś bardzo dla mnie ważny i chyba… ktoś bardzo zły. Poznałam go dzięki aplikacji randkowej i zakochałam się bez pamięci. Pisał, że jest polskim biznesmenem mieszkającym w Norwegii. Gdy do mnie przylatywał, zabierał mnie do najdroższych hoteli. On był, Mamo, moim księciem, na którego czekałam całe życie. Byłam pewna, że spotkałam idealnego mężczyznę. Rzucił mi do stóp niebo, sprawił, że przez cztery miesiące czułam się najpiękniejszą i najwspanialszą kobietą na ziemi.
Pamiętasz moją samotną podróż na Bali? Nie była samotna, on mnie tam zabrał. Tylko na zdjęciach, które Ci wysyłałam, zawsze byłam sama. Marcel nie pozwalał ich sobie robić. Myślałam, że po prostu nie lubi pozować… Nie wychowałaś mnie na materialistkę, ale muszę się przyznać, że to, jak się ubierał, do jakich zabierał mnie restauracji i jakimi ekskluzywnymi jeździł samochodami, robiło na mnie wrażenie. Straciłam dla niego głowę. I zupełnie straciłam czujność. Ufałam mu bezgranicznie, bardziej niż sobie, bardziej niż Tobie…
Kiedyś powiedział, że trafiła mu się wyjątkowa okazja przejęcia pewnej firmy po bardzo okazyjnej cenie. Potrzebował dziewięciu milionów. Siedmioma dysponował, ale dwóch mu brakowało. Miał przy sobie całą teczkę dokumentów i wyciągów bankowych, żeby mi pokazać, jak wszystko jest porządnie i bezpiecznie przygotowane. Nawet nie chciałam tego oglądać. Wierzyłam mu na słowo. Obiecał, że w ciągu miesiąca odda mi dwa razy tyle. To i dla mnie miała być życiowa okazja. Nie zastanawiałam się ani chwili, zastawiłam dom. Ale brakowało mi jeszcze ośmiuset tysięcy. I wtedy zrobiłam coś strasznego. Mamo, ja ukradłam te pieniądze z mojego banku. Wiedziałam, co zrobić, jak sfałszować dokumenty, żeby je wyciągnąć. Traktowałam to jako pożyczkę i chciałam ją po miesiącu oddać, tak by nikt nie zauważył tego, co zrobiłam. Ale po miesiącu nie mogłam naprawić swojego błędu, bo Marcel nie oddał mi ani złotówki. On zniknął, Mamo.
Ewa nie umiała powstrzymać potoku łez. Wstała od stołu, otworzyła okno i pozwoliła, by ostre grudniowe powietrze osuszyło jej zapłakaną twarz i zmroziło falę bolesnych emocji. Po chwili zamknęła okno i – już nieco spokojniejsza – wróciła do pisania listu.
Nie mam z nim kontaktu od trzech miesięcy. Jego numer telefonu już nie istnieje. Nazwisko, które mi podał i pod którym meldował się w hotelach, okazało się fikcyjne, a dokumenty, którymi się posługiwał, fałszywe. Nikt taki nie jest też zameldowany w Norwegii. Za chwilę wierzyciele zabiorą dom. Dom po dziadkach. W mojej pracy rozpoczął się audyt i lada moment wszyscy się dowiedzą, że ukradłam osiemset tysięcy. Na długie lata trafię do więzienia, z dożywotnim piętnem złodziejki. W dodatku jestem w czwartym miesiącu ciąży. Moje życie się skończyło. Może jestem tchórzem, ale naprawdę nie potrafię dźwignąć tego wszystkiego, jestem za słaba. Wiem, że nie mogę Cię błagać o wybaczenie, bo krzywda, jaką Ci wyrządzam, jest niewyobrażalna. Pozostaje mi wierzyć, że kiedyś odnajdziemy się w innym świecie. W tym, w który Ty tak mocno wierzysz. Oby Twój miłosierny Bóg nie skazał mnie na wieczne potępienie. Módl się za mnie, Mamo, bo bardzo się boję.
Wystrzał fajerwerków oderwał Ewę od pisania. Pewnie jacyś niecierpliwi imprezowicze testowali sylwestrowe zakupy. Kobieta sięgnęła po przewieszoną przez oparcie krzesła torebkę i zaczęła z niej coś wyciągać.
Bardzo bym chciała, żeby ten oszust zapłacił kiedyś za to, co mi… co nam, Mamo, zrobił. Obawiam się jednak, że nie mam dla policji zbyt dużo tropów. Znałam go jako Marcela Tomickiego. W moim telefonie, do którego znasz hasło, znajdziesz starą korespondencję z nim. Jest tam też jedno jego zdjęcie. Kiedyś, gdy na ulicy rozmawiał z kimś przez telefon, zrobiłam mu je z ukrycia. Chciałam móc patrzeć na niego, gdy nie było go obok mnie. Niestety, akurat się odwrócił i fotografia jest poruszona. Marcel stoi na niej bokiem i jest trochę niewyraźny. Ale może z jakimiś innymi zdjęciami, którymi dysponuje policja, dałoby się je porównać. Zostawiam ci też naszyjnik, który od niego dostałam. Był w czarnym aksamitnym pudełku, ale tego pudełka już nie mam. Został tylko naszyjnik z wisiorkiem. Byłam pewna, że wydał na to cacko majątek, i nawet go za to zbeształam. Myślałam, że to złoto wysokiej próby z dużym diamentem. Kilka dni temu poszłam z tym naszyjnikiem do jubilera i okazało się, że to jedynie bezwartościowy falsyfikat. Tak jak bezwartościowa okazała się nasza miłość…
Nie udała mi się końcówka mojego życia, ale dzięki Tobie, Mamo, przez ponad trzydzieści lat byłam naprawdę szczęśliwa. Dziękuję z całego serca za troskę, miłość i dobro, których doświadczałam od Ciebie każdego dnia. Bardzo Cię kocham i wierzę, że gdy kiedyś spotkamy się w tym Twoim lepszym świecie, wszystko Ci wynagrodzę.
Twoja kochająca Ewa
Kobieta pocałowała kartkę papieru i włożyła ją do koperty. Położyła na niej telefon komórkowy i naszyjnik w złotym kolorze. A potem podeszła do starej kuchenki gazowej i odkręciła wszystkie kurki.
Wstrząsana spazmami rozkoszy Olga anglezowała coraz szybciej na Marcinie. Po chwili osunęła się w jego silne ramiona, które natychmiast ciasno ją oplotły. Są razem już ponad rok, ale mogłaby policzyć na palcach jednej ręki dni, w których się nie kochali. Jej mężczyzna z trudem otworzył zamglone erotycznym spełnieniem oczy.
– Co ty ze mną robisz, dzikusko? Żeby facetowi w moim wieku tak dzielnie służył jego żołnierz? Niebywałe… – zamruczał, bawiąc się leniwie jej włosami.
– Dzielnie i wiernie, dzień po dniu, mój generale! – Oldze udało się nieco uwolnić z jego objęć. – A czterdzieści dwa lata to nie jest jeszcze wiek, w którym twój mały… przepraszam, kochanie, całkiem duży żołnierz mógłby ci zacząć odmawiać posłuszeństwa.
– I tu się mylisz, skarbie. Nawet nie wiesz, ilu moich pacjentów właśnie w tym wieku miewa problemy sercowe. Najczęściej po przedawkowaniu niebieskich pigułek na potencję.
Olga lubiła myśleć, że jej sercowe kłopoty skończyły się raz na zawsze. W końcu związała się ze świetnym kardiochirurgiem. Pocałowała Marcina z czułością w policzek.
– Może i ty bierzesz ukradkiem takie pigułki? To by wyjaśniało twoje nadludzkie zdolności w naszej sypialni.
– Ty jesteś moją tabletką, kochanie. Podniecasz mnie, gdy chodzisz, leżysz, jesz, śpisz, a nawet gdy chrapiesz.
– Przecież ja nie chrapię!
– O przepraszam, zapomniałem. Nie chrapiesz, nie bekasz i nie puszczasz gazów. Mój ty bycie anielski! – Marcin zaśmiał się głośno, a Olga usiadła natychmiast i zaczęła okładać go poduszkami.
Marcin przez moment pozwalał się jej okładać, po czym ruszył do kontrataku. Po chwili razem bombardowali się niemiłosiernie poduszkami, zaśmiewając się coraz głośniej. Pewnie zaraz w którejś z poduszek puściłyby szwy, gdyby nie zadzwonił telefon.
– Kto dzwoni o tej porze? – zdziwił się Marcin, patrząc na ścienny zegar. – Za kwadrans północ. Nie odbieraj.
Olga sięgnęła po swojego iPhone’a i zaskoczona spojrzała na Marcina.
– Monia? Przecież dopiero jutro miała wrócić z Barcelony. Coś się stało, nie dzwoniłaby bez ważnego powodu. – Jej najlepsza przyjaciółka była wprawdzie nieco szalona i nieprzewidywalna, ale nie wydzwaniała dotąd po nocy. Po chwili wahania Olga nacisnęła zieloną słuchawkę. – Halo? Monia?
– Zabiję skur…wyyy…syyynaaa! – Olga odsunęła nieco telefon od ucha, bo trudno jej było zrozumieć wrzeszczącą i jednocześnie szlochającą przyjaciółkę.
– Uspokój się, Monia, i powiedz, co się stało? Gdzie jesteś?!
– Ja…a…dę do cieeeebie. Bła…agam, powiedz, że moooogę – szlochała.
– Jasne, ale koniecznie się uspokój, bo jeszcze coś sobie zrobisz. Najlepiej zatrzymaj… – W tym momencie Olga usłyszała odgłos stłuczki i siarczyste „kurwa!” Moniki.
*
– Co pani wyprawia, do cholery! – Szpakowaty, wysoki facet po czterdziestce otworzył drzwi samochodu Moniki i wpatrywał się w nią błękitnymi, ale rzucającymi wściekłe błyski oczami.
– Szkoda, że się nie zabiiiiłaaam! – Monika uniosła zapłakane oczy na intruza. – Nie zauważyłam pana, bo…bo ten kutas mnie zdradził! – Przestała w końcu chlipać i złożyła dłonie w błagalnym geście. – Przepraszam, zapłacę za szkody, ale proszę nie wzywać drogówki, bo nie mam dziś na to siły.
– No… dobrze. Ale w tym stanie nie pozwolę pani dalej prowadzić. Proszę wysiąść i dać mi kluczyki. Zaparkuję pani auto pod tamtym blokiem i zaraz zawiozę panią tam, dokąd pani zechce. Tylko proszę wytrzeć łzy, bo głupieję, gdy widzę je na tak uroczej twarzy.
Monika bez słowa wysiadła z samochodu i pozwoliła, żeby nieznajomy przestawił jej auto. Potem grzecznie usadowiła się w jego volkswagenie po stronie pasażera.
– Dokąd jedziemy? – zapytał mężczyzna.
– Do mojej przyjaciółki Olgi. To znaczy na Odyńca. – Olga wyciągnęła z torebki notes, z którego wyrwała kartkę i zaczęła coś na niej pisać. Po chwili położyła kartkę na desce rozdzielczej. – Ma pan tu moje przyznanie się do winy i dane z polisy. Dziękuję, że nie wezwał pan policji.
– Nie ma co im zawracać głowy pierdołami. To tylko mała stłuczka i drobne wgniecenie. Ale następnym razem proszę patrzeć na światła. Dobrze, że jest tak późno i nie ma ruchu, bo mogła pani gorzej narozrabiać. No i w takim stanie w ogóle nie powinna pani siadać za kierownicą.
– Ma pan rację. Wszystko przez tego złamasa!
– Hmm… – Mężczyzna był najwyraźniej zakłopotany bezpośredniością Moniki. – Tak, cóż… Mówiła coś pani, że… ten złamas… panią zdradził?
– I to w moim własnym domu! Ze swoją byłą żoną, o której zawsze mówił, że to bladziara i wywłoka!
– Aha…
– Aha! Przed chwilą zastałam złamasa z tą bladziarą w moim łóżku!
– Rzeczywiście trudno się nie zgodzić, że to złamas.
– Już nigdy nie obejrzę żadnego pornola, bo oni będą mi stawać przed oczami. Gdy otworzyłam drzwi do swojej sypialni, to zobaczyłam jej wypiętą dupę, bo akurat obrabiała sterczącego fiuta…
– …tego złamasa – dokończył.
– Właśnie.
– Może to panią odrobinę pocieszy. Uważam, że facet, który zdradził tak piękną kobietę jak pani, jest skończonym idiotą.
– Niech mnie pan tu teraz nie podrywa, do cholery! – rzuciła wściekle Monia.
– Przepraszam, ja tylko chciałem…
– Co pan chciał?! Wykorzystać okazję pan chciał! Żałosne, wszyscy jesteście tacy sami! Szukacie tylko okazji, żeby podupczyć!
– Nie zasłużyłem sobie na… – Mężczyzna chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował.
Wspólną podróż spędzili w całkowitej i coraz bardziej krępującej ciszy. W końcu auto stanęło pod apartamentowcem, w którym mieszkała Olga. Monika wysiadła, ale zamiast zamknąć za sobą drzwi, wsadziła głowę do samochodu mężczyzny.
– Chyba powinnam pana przeprosić… – zaczęła.
– Miała pani ciężki wieczór. Rozumiem, dobranoc. – W głosie mężczyzny dało się wyczuć urazę. Zatrzasnął drzwi od strony pasażera i ruszył.
– Dobranoc – powiedziała Monia do odjeżdżającego auta.
*
– Na litość boską, jesteś! Umierałam ze strachu! – Olga wciągnęła do mieszkania stojącą na progu przyjaciółkę. – Nic ci się nie stało?
– Jestem cała. Wjechałam w tyłek facetowi, bo nie zauważyłam, że światło zmieniło się na czerwone. – Monika weszła do salonu przyjaciół i wtuliła się w szeroko rozpostarte ramiona Marcina. – Cześć, przystojniaku. Przepraszam, że zakłóciłam wam wieczór, właściwie już noc. Macie jakieś wino?
– Białe się znajdzie. Zaraz otworzę i wam przyniosę. – Marcin zatrzymał się na moment w drodze do kuchni. – Temu facetowi, w którego wjechałaś, też nic się nie stało?
– Wyszedł z tego bez szwanku. Ucierpiała najwyżej jego duma.
– Bo?
– Wyzwałam go od łajdaków. Czy dziwkarzy? Jakoś tak.
– Zrobił ci coś? – wystraszyła się Olga. – Napastował Cię?
– Nie, powiedział, że jestem piękna.
– No to faktycznie cham i prostak, zasłużył sobie na stek obelg! – roześmiał się Marcin. – Idę po to wino, bo bez procentów niczego nie zrozumiem.
Marcin wyszedł z salonu, a Olga usiadła na kanapie obok Moniki i przytuliła ją serdecznie. Przyjaciółki przez chwilę patrzyły sobie w oczy i obie miały wrażenie, że mają déjà vu. Jedna z nich ma złamane serce przez jakiegoś drania, a druga musi stanąć na wysokości zadania i przekonać ją, że kolejne rozczarowanie nie oznacza końca świata.
– Emil?
– Fiut ze szmaty, a nie Emil!
Olga nie znosiła, kiedy Monika stawała się wulgarna i klęła jak szewc, a działo się tak zawsze, gdy się denerwowała. Teraz jednak nie był najwłaściwszy moment na to, by uczyć ją poprawnej polszczyzny i kultury słowa.
– Opowiedz, co się stało. Po kolei.
– Banał jak w telenoweli brazylijskiej. Kupiłam pełno hiszpańskich tapas, markową cavę i wróciłam dzień wcześniej z Barcelony. To miała być noc-niespodzianka, ale okazało się, że ten łajdak jest lepszy w robieniu niespodzianek. A jego była żona jest chyba dobra w robieniu loda, bo palant rzęził jak zarzynany wieprz! W moim łóżku i w mojej ulubionej pościeli!
– Musisz ją wyrzucić ze swojego domu. I pościel, i byłą żonę Emila.
– No raczej! A zwłaszcza tego złamasa, którego wpuściłam pod swój dach. Zresztą wydarłam ryja, że jak wrócę rano do domu, to ma nie być po nich śladu.
– I bardzo dobrze.
– W zasięgu mojej ręki leżał jego telefon. Wzięłam zamach i walnęłam go nim w głowę tak mocno, że omal nie zemdlał!
– Jezus Maria, Monia! – Marcin właśnie wszedł do salonu, trzymając w dłoniach dwa kieliszki z białym winem. – Ten biedny kierowca powiedział ci tylko miły komplement!
– Co? – Olga zdziwiła się, ale po chwili zaczęła się śmiać. – Och nie, kochanie, to nie kierowcę uderzyła Monika, a Emila.
– Uff… jak dobrze. Bo już nigdy nie powiedziałbym ci, Monia, żadnego komplementu – odetchnął Marcin. – A ten twój śliczniutki Emil… Cóż, od razu czułem, że to dupek. Czym sobie zasłużył na nokaut?
– Zabawiał się ze swoją byłą w moim łóżku.
– No to mogę do ciebie pojechać i jeszcze po tobie poprawić.
– Dzięki, prawdziwy z ciebie przyjaciel.
– Ale nie będziesz chyba po nim jakoś specjalnie rozpaczać? Wasz romans to przecież świeża sprawa i chyba nie zdążyłaś się w nim na dobre zabujać? – dopytywał Marcin.
– Nie, nie zdążyłam. Znam go dopiero od miesiąca. Idiotka ze mnie, że po trzech dniach znajomości pozwoliłam mu się do siebie wprowadzić. Sama prosiłam się o wpierdol!
– Może już tak nie klnij, bo… – nie wytrzymała Olga.
– Daj spokój, skarbie, nie teraz. – Marcin mrugnął porozumiewawczo do ukochanej i zwrócił się do Moniki. – Nie żałuj sobie, Monia. Jak ma ci ulżyć, to klnij, ile wlezie. Ja uważam, że nikt nie klnie z takim wdziękiem jak ty.
– Jak mogłam się tak pomylić? – Monia pytająco patrzyła na przyjaciół, ale ci się nie rwali do odpowiedzi. – Myślałam, że to porządny gość. Zapomniałam, że mój radar na facetów jest zupełnie spieprzony!
– Mój też do niedawna był do bani. – Olga spojrzała z czułością na Marcina. – Na szczęście teraz działa bez zarzutu.
Marcin pocałował ją w policzek i wręczył dziewczynom kieliszki z winem. Wyjął z barku whisky i nalał sobie odrobinę trunku do szklanki.
– Tobie też należy się trochę szczęścia w miłości i bardzo ci tego życzę. Obie z Olgą przeszłyście przez tego zwyrodnialca Piotra istne piekło. Dobrze, że ten śmieć siedzi w pierdlu.
Jeszcze dwa lata temu Piotr był narzeczonym Olgi. Wydawał się bardzo porządnym mężczyzną. Był świetnie prosperującym biznesmenem, piekielnie inteligentnym gościem, potrafiącym w pamięci mnożyć długie ciągi liczb. W parze z inteligencją szła ujmująca osobowość. Gdzie tylko się pojawił, natychmiast stawał się duszą towarzystwa. Nic więc dziwnego, że jego urokowi uległa nie tylko Olga, ale też wszyscy jej bliscy i przyjaciele. Niestety Piotr miał też drugą, mroczną naturę. Lubił dragi, przemoc i brudny, bynajmniej nie monogamiczny seks. Przekonała się o tym Monia, która ostro wtedy imprezowała. Spotkała go kiedyś na orgietce dla swingersów. Zagroziła, że o wszystkim powie jego narzeczonej, a swojej najlepszej przyjaciółce. Piotr podał jej drinka z brzydką substancją, a następnie razem z dwoma innymi kolegami zabawił się nią. Wszystko nagrał i potem szantażował ją, że upubliczni nagranie. Przerażona Monika uciekła do Barcelony. Przez kilka miesięcy pracowała w tamtejszej centrali swojej firmy, lizała rany i chodziła na terapię. Do swoich przyjaciółek, czyli muszkieterek – jak lubiły się nazywać, właściwie się nie odzywała. W końcu gdy wyszła z traumy, znalazła w sobie dość odwagi, by wyznać Oldze, kim naprawdę jest jej ukochany Piotr. Może wybrała do tego nie najlepszy moment, bo zrobiła to na wieczorze panieńskim przyjaciółki. Pokazała jej w swoim telefonie nagrany przez przypadek filmik, na którym zarejestrował się gwałt i groźby Piotra.
– On siedzi w więzieniu dzięki tobie, Monia. Nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłaś. Dzięki tobie nie wyszłam za mąż za tego potwora.
– Tak, ale też omal przeze mnie nie zginęłaś.
Zanim ktokolwiek zdołał wtedy Olgę zatrzymać, wsiadła do swojego auta i jechała jak szalona przed siebie, aż utknęła na przejeździe kolejowym. Zrozpaczona i odrętwiała nie znalazła w sobie dość siły, by wyskoczyć z samochodu. W ostatniej chwili wyciągnął ją z tej pułapki nieznajomy mężczyzna. Ryzykował własnym życiem, żeby ocalić obcą kobietę. Kobietę, która teraz wtulała się w niego i patrzyła z oddaniem w jego oczy.
– Ja też jestem ci dozgonnie wdzięczny, Monia. – Powiedział Marcin. – Dzięki tobie mam teraz obok siebie najwspanialszą kobietę pod słońcem. Cholernie dużo wycierpiałaś, ale zobacz, ile dobra to twoje cierpienie przyniosło.
– Marcin ma rację. I zasługujesz, kochana, na kogoś wyjątkowego – dodała Olga.
– Tyle że po raz kolejny wybrałam łachudrę. Ze mną jest chyba coś nie tak. Albo ktoś rzucił na mnie klątwę, by każdy kolejny facet był gorszy od poprzedniego.
– Bo ciągle popełniasz ten sam błąd. Za szybko obdarzasz obcego faceta zaufaniem. Nie zdążysz go dobrze poznać, a już wpuszczasz go do swojego domu i życia. Za szybko, kochana. Nie do wiary, że po tylu doznanych krzywdach wciąż to robisz. Ja po takich przejściach jak twoje pewnie nigdy nie spojrzałabym na żadnego faceta. A ty ciągle lgniesz do łajdaków. Chyba powinnaś poważnie pomyśleć o terapii… – zatroskała się Olga.
– Szkoda na to czasu i kasy. Obawiam się, że jestem niereformowalna. Mam chyba jakąś dysfunkcję, serio. Myślę, że nawet po wielu terapiach spośród setek porządnych gości zawsze wyłowię skończoną łajzę.
– Jestem pewien, że się mylisz, rudzielcu. Jakiś wyjątkowy i stworzony dla ciebie gość na pewno jest już gdzieś blisko.
– Oby – westchnęła Monia. – Napijcie się za to ze mną.
– Za porządnego faceta dla Moniki! – zaproponował Marcin.
– Niech będzie mądry i dobry. A jeśli chodzi o wady, to może być przystojny i bogaty! – dodała Olga.
– I to jest piękny toast nocy czerwcowej! – W wyraźnie już lepszym nastroju Monika uniosła kieliszek do ust.
Jej mama drżała, gdy trzy tygodnie temu przeprowadziła się od niej do niewielkiej kawalerki. Ale musiała się z tym pogodzić, bo psychiatra Leny powiedział jej: „Pani Olgo, już czas. Pani dorosła, choć poraniona córka jest już gotowa, by na nowo rozpocząć samodzielne życie. Niech jej pani da taką szansę”.
Stan Leny daleki był jeszcze od dobrego, ale potrafiła już zwlec się z łóżka, zadbać o higienę, przygotować sobie jedzenie i pójść do pracy. Nowej pracy, do której przyjęła ją po znajomości Monika, przyjaciółka mamy. Zresztą to także jej przyjaciółka. Mimo sporej różnicy wieku trzymają się razem: mama, Monia, ich dwie kumpele – Klara i Zuza – oraz ona, ponad dwadzieścia lat od nich młodsza. Lena oczywiście dołączyła do tej ekipy stosunkowo niedawno, bo jakieś cztery lata temu. Musiała dorosnąć do wspólnego picia wina i zwierzania się sobie z łóżkowo-miłosnych przygód. Wcześniej była małolatą i dziewczyny traktowały ją jak maskotkę. Była po prostu córką Olgi. Żadna z nich nie miała dzieci, więc uwielbiały rozpieszczać dziecko swojej przyjaciółki, i tyle. Z czasem zauważyły, że przeistoczyła się w dorosła kobietę i zaczęły traktować jak równą sobie.
Lena zawsze dziwiła się, że tak różne osobowości mogła połączyć głęboka przyjaźń. Jej mama przez wiele lat była przykładną żoną i strażniczką domowego ogniska, robiącą jednocześnie karierę w telewizji. Wydawała się rozważna i poukładana do czasu, aż niespodziewanie zdecydowała się na rozwód z poczciwym, ale nieco nudnym mężem. No, wtedy to jej odbiło! Lena mieszkała już wprawdzie w Londynie, ale była na bieżąco ze wszystkimi romansami swojej matki. A ta zakochiwała się w różnych nieciekawych typach. Potrafiła też brać facetów jedynie do łóżka. Kto wie, jakby skończyło się to szaleństwo, gdyby wreszcie nie znalazła szczęścia w ramionach kardiochirurga Marcina, który przez przypadek okazał się przyjacielem jej wujka Bruna. Wtedy Lena poczuła, że wróciła jej mama – dobra, ciepła i dająca najbliższym poczucie bezpieczeństwa. Ale też bardzo spontaniczna i radosna. Z innej gliny ulepiona była Klara. Poważna prymuska prawa, po studiach szybko stała się wziętą prawniczką. Jako urodzona społecznica, działała w kilku fundacjach wspierających kobiety, najbiedniejszym udzielała darmowych porad prawnych. Jakby tego było mało, w wolnych chwilach pracowała w schronisku dla zwierząt jako wolontariuszka. Zawsze trzymała się swoich zasad i miała wysoko zawieszoną poprzeczkę wymagań etycznych zarówno wobec siebie, jak i wszystkich wokół. W czasach, gdy Olga po rozwodzie intensywnie romansowała, Klara surowo oceniała jej wybryki. Często sprzeczała się też z wolnomyślicielką Zuzą, byłą tancerką towarzyską i jednocześnie trenerką rozwoju osobistego. Zuza akceptowała w ludziach większość ich słabości i często była przez Klarę posądzana o relatywizm moralny. We trzy zaprzyjaźniły się na studiach, udzielając się w amatorskim ruchu teatralnym. Po studiach poszły w różne zawodowe strony, ale prywatnie wspierały się przez całe swoje dorosłe życie. Trzynaście lat temu poleciały do Włoch na obóz taneczny i tam poznały Monikę. Okoliczności tego spotkania były nieszczególne. Zgarnęły ją nocą z plaży, na której spała pijana, z wystawionymi do księżyca gołymi pośladkami. Następnego dnia zupełnie nie pamiętała, co się wydarzyło. Dziewczyny zabrały ją do swojego pokoju, przenocowały, rano doprowadziły do stanu używalności i zaprzyjaźniły się z nią. Z całej tej czwórki Monika była najbardziej szalona i najbardziej nieodpowiedzialna. Korzystała na całego ze swoich wspaniałych warunków fizycznych. Jako rudowłosa seksowna piękność nigdy nie narzekała na powodzenie u facetów. Tyle że wszystkie jej związki były krótkotrwałe i warte co najwyżej funta kłaków. A jakie miały być, skoro najczęściej wikłała się w nie pod wpływem alkoholu lub narkotyków? Olga zwykła mówić, że Monia jest nieprzemakalna i niereformowalna, bo nie uczy się na swoich błędach i w kółko popełniała nowe. Ale przy tym wszystkim zna cztery języki obce i zarządza dużą częścią międzynarodowego koncernu meblowego. Pod burzą miedzianych loków kryje się genialny mózg. To połączenie wybitnych kompetencji zawodowych i intelektualnych z łatwowiernością i nader frywolnym podejściem do życia wielokrotnie wywoływało zdumienie otoczenia. Lena nie miała pojęcia, jak te cztery kobiety dogadywały się ze sobą, a jednak jakimś cudem od kilkunastu lat trzymały się razem jak palce jednej ręki. Piątym palcem tej ręki stała się Lena. Dawno temu nazwały się muszkieterkami, że niby jedna za wszystkie i tak dalej. I rzeczywiście, gdy Lenie zawalił się świat, przeprowadziły ją z Londynu do Warszawy, wyciągnęły za uszy z bagna i załatwiły najlepszą terapię w prywatnej klinice psychiatrycznej. Kiedy z niej wyszła, zrzuciły się na wynajęcie dla niej ładnej kawalerki. I teraz jeszcze ta robota. Jest moc w solidarności jajników.
Gdyby nie Monia, to dwudziestoczteroletnia Lena o takiej pracy mogłaby tylko pomarzyć. Wprawdzie skończyła wzornictwo przemysłowe na wyspach i pracowała przez ponad rok w poczytnym brytyjskim czasopiśmie wnętrzarskim, ale na stanowisko głównej projektantki mebli w międzynarodowej korporacji potrzebne jest zwykle dużo większe doświadczenie. Na szczęście Monia jest w niej dyrektorką kreatywną i to ona decyduje, kogo zatrudnia w swoim dziale. Inna rzecz, że wzięła na siebie spore ryzyko. Na wprowadzenie do szerokiej produkcji projektów Leny firma wyda grube miliony. Monice te projekty wstępnie się spodobały i zatwierdziła przygotowanie prototypów. Dziś jest ważny dzień, sesja zdjęciowa do katalogu na nowy sezon, z wykorzystaniem tych prototypowych mebli. Dopiero po obejrzeniu roboczej wersji katalogu zarząd zdecyduje, czy takie modele można wrzucić na linię produkcyjną. Jeśli katalog się nie spodoba, zarząd może uznać, że Monika postawiła na złą osobę i że naraziła firmę na niepotrzebne straty. W dodatku będzie już wtedy zdecydowanie za mało czasu na przygotowanie nowej kolekcji mebli. A wejście w kolejny sezon bez nowości to porażka marketingowa i sprzedażowa oraz oddanie pola konkurencji. Ją wywalą wtedy z hukiem, a Monia na pewno będzie miała duże nieprzyjemności. Oby nie! Lena zrobi wszystko, by Monice nie odbiło się czkawką to, że jej pomogła.
Korytarz prowadzący do hali przerobionej na wielkie studio fotograficzne wydawał się nie mieć końca. Lena szła na miękkich nogach. Po dwóch miesiącach zamkniętego leczenia psychiatrycznego i kolejnych dwóch w domu teraz czekała ją konfrontacja z dużym zespołem. „Żeby tylko nikt nie przyczepił się do moich projektów” – pomyślała. Kiedyś była mistrzynią ciętej riposty, ale teraz bała się, że psychotropy stępiły jej ostry język i że może nie potrafić się wybronić.
– Co za kretyn zaprojektował to idiotyczne krzesło?! – Na oko trzydziestoletnia dziewczyna z burzą dredów na głowie i w dziwacznej, kolorowej kiecce była co najmniej niezadowolona. Odłożyła aparat fotograficzny na stolik i obróciła się w stronę otwierających się właśnie drzwi. – A ty kim jesteś?
– Kretynką.
– Co?
– Kretynką, która zaprojektowała to krzesło – doprecyzowała Lena, odważnie wytrzymując gniewne spojrzenie pstrokatego czupiradła.
– Aha. – Fotografka mierzyła Lenę wzrokiem z góry na dół. Stanęła zaledwie pół metra od niej i wydawało się, że idzie na zwarcie. – Nie wyszedł ci chyba za bardzo ten projekt. Masywne oparcie tego krzesła jest nieproporcjonalnie wielkie w stosunku do jego cieniutkich nóżek.
– Zupełnie jak twoja nieproporcjonalnie wielka głowa z mopem zamiast włosów w stosunku do patykowatych nóg! – wypaliła Lena.
Wydawało się, że fotografka rzuci się na Lenę i odgryzie jej nos albo ucho. Tymczasem kąciki jej ust lekko poszły w górę i za chwilę dziewczyna ryknęła gromkim śmiechem.
– Zajebiste porównanie, laska, w punkt! Właśnie o to mi chodziło! – Dziewczyna aż klepała się ze śmiechu po udach. – Ale czekaj, skoro ja jestem mimo wszystko piękna, to może i to krzesło nie jest takie beznadziejne?
– Właśnie. Może po prostu nie masz pomysłu na zdjęcie, które wyeksponuje jego nietuzinkowe piękno, odwagę i nowoczesność?
– Może być i tak. Już cię lubię, jesteś tak samo pyskata jak ja! I tak samo jak ja bronisz swojej roboty.
– Obyś ty w swojej robocie była równie zdolna jak ja w swojej. – Lena uśmiechnęła się łobuzersko.
– Jeśli obie jesteśmy w niej tak mocne jak w pyskówce, to czeka nas wielka kariera. Diana Szmal. – Fotografka wyciągnęła w stronę Leny rękę, którą ta natychmiast serdecznie uścisnęła.
– Lena Warecka. Nie wkręcasz mnie? Nazywasz się Szmal?
– Serio. Gdy tylko jakiś zabójca do wynajęcia dostaje kolejne zlecenie i mówi: „Spoko, mogę odstrzelić frajera choćby jutro, ale pokaż mi szmal”, każdy szanujący się mafioso wyciąga moje zdjęcie.
– I wszystko jasne, bardzo to sprytne. – Lena się uśmiechnęła.
– Prawda? Tu wszyscy mówią na mnie Hajs. A ty masz jakąś ksywkę?
– Ewidentnie Elokwentna Erudytka. Ale tylko bystrzaki ją zapamiętują, nie męcz się.
– Wiesz co? Najchętniej zabrałabym cię na swój trening bokserski. Przydałaby mi się taka ostra sparingpartnerka.
– Żartujesz? – wyraźnie podekscytowała się Lena.
– Nie, naprawdę boksuję.
– Ale jaja! W Londynie trenowałam cztery lata! Pół roku temu, gdy wróciłam do Polski, przestałam. Ale ostatnio myślałam o tym, żeby poszukać tu jakiegoś klubu.
– No to już znalazłaś. Przyjdź jutro o dziewiętnastej do Sierpowego na Ursynowie. Zobaczymy, co potrafisz.
– Z przyjemnością rzucę cię na liny.
Dziewczyny przybiły sobie piątkę. Najwyraźniej przypadły sobie do gustu, bo szerokie uśmiechy nie schodziły im z twarzy.
– Czy ktoś tu dzisiaj zamierza pracować? – rozległ się niski, nieco zachrypnięty, choć złośliwi mówią, że przepity głos.
– O rany, to sztywniak Grzegorz, redaktor katalogu. Niegroźny, ale lubi czuć się ważny. – Diana mrugnęła porozumiewawczo do Leny. – Idziemy! – odkrzyknęła.
Dziewczyny podeszły do mężczyzny i Diana dokonała prezentacji.
– To jest nasza projektantka Lena, a to szef dzisiejszego zamieszania Grzegorz. Sorry, Grzesiu, za małą przerwę w robocie. Musiałam obejrzeć z bliska nową projektantkę i jej intrygujące kształty.
– O nie, uważaj na nią Lena! – przestrzegł Grzegorz. – Chyba wpadłaś jej w oko.
– Chodziło mi o kształty jej mebli.
– Ta… Zapewne… – stwierdził redaktor – Dobra, bierzemy się do roboty!
W wyjątkowo ciepły czerwcowy wieczór ogródek restauracyjny Wenecjanki, który tonął w kwiatach, idealnie nadawał się na spotkanie muszkieterek. Brakowało już tylko Leny. Na szczęście uprzedziła, że się spóźni.
– Podobno jakaś wredna szefowa zawaliła ją robotą. – Olga mrugnęła do dziewczyn porozumiewawczo i spojrzała na Monię. – Dziękuję ci za wszystko, co robisz dla Leny. Bardzo to doceniam.
– No, ja myślę! – Uśmiechnęła się Monia. – Mała naprawdę daje radę i zespół coraz bardziej się do niej przekonuje. Początkowo patrzono na nią podejrzliwie i z niechęcią. Ludzie nie są idiotami i domyślili się, że osoba z tak małym doświadczeniem musi być moją protegowaną. A to nigdy nie przysparza sympatii. Ale Lena obroniła się swoją pracą. Masz zdolną córkę, kochana.
– Ale to nie znaczy, że musisz ją od razu tak wykorzystywać! Do czego to podobne, żeby kazać dziewczynie pracować o dwudziestej! – Klara zawsze mówi, co myśli. Jako ekspertka od praw pracowniczych i działaczka społeczna wszędzie węszy wyzysk uciśnionych. – Nie spodziewałam się tego po tobie!
– Ugaś swoje święte oburzenie, Klarcia. Nie dojeżdżam Leny. To jest wyjątkowa sytuacja. Ludzie z zarządu obejrzeli katalog ze zdjęciami jej mebli. Generalnie są zadowoleni i Lena przeszła właśnie pomyślnie okres próbny. Musi tylko nanieść kilka drobnych poprawek. Właściwie przyczepili się głównie o jedno krzesło z za dużym oparciem. Tyle, że poprawki muszą być naniesione natychmiast, bo za tydzień odpalamy linię produkcyjną – wyjaśniła Monia.
– Dobrze, niech ci będzie. Ale kontroluj to, Monia, proszę. Lenie nie jest potrzebny udział w wyścigu szczurów i katorżnicza praca od świtu do nocy. Zwłaszcza po jej przejściach. – Klara nie do końca potrafiła odpuścić.
– I tu się mylisz, droga przyjaciółko. Właśnie po takich przejściach Lenie przydadzą się wyzwania. – Zuza najwyraźniej weszła w rolę mentora rozwoju osobistego. – Oczywiście nie chodzi tu o żadne ekstremum, ale pamiętajcie, że praca jest świetną odtrutką na taplanie się w smutkach.
– Mówisz jak moja świętej pamięci babcia – przerwała jej Klara. – Gdy jej sąsiadka rozpaczała po śmierci łóżeczkowej swojego synka, kazała jej przestać beczeć i wziąć się do obierania ziemniaków.
– Okrutne i nieco przerysowane, ale wcale nie takie głupie. W obliczu problemów, zwłaszcza tych najboleśniejszych, mamy tendencję do użalania się nad sobą, do pływania w oceanie łez. Fizyczny czy umysłowy wysiłek i przekierowanie uwagi na coś innego to bardzo dobre metody. Skutecznie pomagają wyjść na prostą – wyjaśniała niestrudzenie Zuza. – To oczywiście powinno być poparte pracą z terapeutą. Chodzi o to, żeby zrozumieć, co się stało, wejrzeć w siebie, poszukać przyczyn, które zazwyczaj tkwią w nas samych. A najczęściej w naszym traumatycznym dzieciństwie.
– Pierdolenie o Szopenie! – Monia nie byłaby sobą, gdyby ostrego sprzeciwu nie okrasiła niecenzuralnym słowem. – Miałam zacne dzieciństwo i zajefajnych rodziców, a każdy mój kolejny związek to katastrofa. Z całym szacunkiem, Zuza, do tego, za co zgarniasz kasę, nie mogę słuchać tych psychologicznych bredni!
– Może w tym problem. Nie pracujesz nad sobą, zamiatasz przykre tematy pod dywan i ciągle powielasz te same błędy! – odcięła się Zuza.
– Jakie błędy? Słucham!
– Proszę bardzo! Za szybko ufasz facetom, najczęściej nic nie wartym, wymuskanym i narcystycznym typom. Zdecydowanie za szybko wskakujesz im do łóżka i za szybko zaczynasz się bawić w dom.
– Piczka porządniczka będzie mnie teraz pouczać!
– Ciiiiszaaa! – krzyknęła Olga, na tyle głośno, że spojrzała się na nią para siedząca przy sąsiednim stoliku. – Nikt tak jak moje przyjaciółki nie potrafi rozpętać gównoburzy. Nie spotkałyśmy się po to, żeby się kłócić. Zwłaszcza że zaraz dołączy do nas Lena, która, jak słusznie zauważyłyście, jest po przejściach. Spędźmy, proszę, miły wieczór. Mogę na was liczyć?
– Na mnie jak najbardziej – natychmiast przytaknęła Zuza.
– Lizidupa – bąknęła pod nosem Monia.
– Monika, na litość boską! – włączyła się Klara.
– Niech wam będzie. – Monia uniosła do góry ręce. – Poddaję się. Dobra, wiem… trochę przesadziłam. Przepraszam was za swój niewyparzony jęzor. Ciężko mi po prostu… po tym, co zobaczyłam w swoim łóżku dwa tygodnie temu. Nie doszłam chyba jeszcze do siebie po zdradzie tej łajzy i niepotrzebnie na was odreagowuję złe emocje. Sorry, Zuza.
– Nie ma sprawy. Też przepraszam, jeśli przegięłam. Ale wiesz, że ten facet nie jest wart tego, by go opłakiwać? Nigdy nie był wart zaufania, którym go tak hojnie obdarzyłaś.
– Wiem, ale rozum sobie, a moje głupie serce sobie. Dobrze mi było z tą łajzą i nie mogę przeboleć, że tak mnie potraktował.
– Ale przecież nie była to żadna wielka miłość, a dopiero początek namiętnego romansu. Myślę, że bardziej boli cię urażona duma, pani dyrektor – podsumowała Olga, a dziewczyny potakująco pokiwały głowami.
– No to może rzeczywiście jestem pustą, powierzchowną lalką i dostaję to, na co zasługuję? – Monia wjechała na żałosną nutę.
– Jesteś bardzo mądrą babką, kobietą sukcesu, piękną i seksowną kocicą, w dodatku dobrym i wrażliwym człowiekiem. – Olga złapała przyjaciółkę za rękę. – Tylko zanim następnym razem zwiążesz się z jakimś facetem, przyjrzyj mu się trochę lepiej.
– Teraz to ja jednak posłucham ciebie, Zuza, i przyjrzę się najpierw sobie. Rzeczywiście nie bardzo wiem, kogo tak naprawdę szukam, i powinnam się nad tym zastanowić. Zresztą potrzebuję detoksu od romansów i randek. Obiecuję wam, że przynajmniej przez pół roku będę singielką!
– Akurat! – Lena właśnie podeszła do stolika muszkieterek i usłyszała końcówkę wywodu Moniki. – Założę się, szefowo, że za miesiąc będziesz już miała nowego faceta!
– Dać takiej pracę! – roześmiała się Monia. – Poprawki zrobione?
– Tak jest!
– Siadaj tu koło mnie. – Monika przesunęła się trochę i dostawiła wolne krzesło z sąsiedniego stolika. – A zakład przyjmuję. O ciastko bezowe z malinowym kremem?
– Niech będzie. Za miesiąc będziesz rozkoszować się smakiem kolejnego romansu, a ja słodyczą pysznego ciastka.
– Raczej czeka cię gorycz porażki, młoda. Minimum przez pół roku będę zadowoloną z życia singielką. A przez miesiąc to już na bank! W każdym razie gratuluję ci sukcesu w pracy. Zarząd cię łyknął. Witamy na pokładzie!
– Fajnie, ale z tym krzesłem rzeczywiście dałam ciała, Hajs miała rację.
– Diana?
– No tak, Diana. Diana to Hajs, przecież tak na nią mówicie? Gdy tylko mnie poznała, powiedziała, że to moje krzesło jest do dupy. A ja go broniłam jak niepodległości. Ale dałyśmy sobie potem po ryju i już jest dobrze.
– Jezus Maria, dlaczego ja nic o tym nie wiem? Mordobicie w mojej firmie?!
– Nie w twojej firmie, a na ringu bokserskim. Okazało się, że obie od lat trenujemy boks i czasem umawiamy się na sali treningowej.
– A nie podrywa cię?
– Kurczę, już ten redaktor Grzesiek coś takiego sugerował. Hajs woli laski?
– Tak, nigdy się z tym nie kryła i chyba rok temu zakończyła wieloletni związek. Jesteś piękną dziewczyną i nie zdziwię się, jeśli Diana zacznie do ciebie podbijać.
– To nic jej z tego podbijania nie wyjdzie, bo przecież Lena od zawsze woli chłopców. Prawda, córuś?
– Niestety. Choć z dziewczyną byłoby jakoś łatwiej się dogadać niż z facetem. W każdym razie Hajs do mnie nie startuje, a jak zacznie, to poczęstuję ją lewym sierpowym – zaśmiała się Lena, przywołując gestem ręki kelnera.
– Dzień dobry. Co dla pani? – Kelner chodził chyba jeszcze do szkoły, bo na jego młodziutkiej twarzy trądzik był w pełnym rozkwicie.
– Poproszę to, co ma na talerzu ta pani. – Lena wskazała na kawałki grillowanej ośmiornicy na półmisku Zuzy. – I do tego niech będzie jakieś przyzwoite, ale nie najdroższe białe wino. Zdaję się na pana.
– Wino ja zamówię – weszła jej w słowo Monika. – Poproszę od razu całą butelkę tego pinot grigio, które piję.
– Oczywiście, zaraz przyniosę.
Gdy kelner się oddalił, Monika wyjęła z torebki małe zawiniątko i wręczyła je Lenie.
– To w nagrodę za dobrą robotę. Fajnie mieć cię na pokładzie – mówiąc to, serdecznie przytuliła Lenę. – Otwórz.
– Ojej, zawstydzasz mnie. Nie dość, że dałaś mi pracę, to jeszcze wręczasz prezent. – Lena otworzyła aksamitne pudełeczko, w którym leżał bezbateryjny rysik do tabletu graficznego. – O rany, to mercedes w swojej klasie! Niemożliwa jesteś, bardzo dziękuję. Obiecuję, że będę nim rysować coraz lepsze projekty mebli dla ciebie.
– Taki był mój ukryty cel.
Monia z Leną ponownie się wyściskały, a do nich dołączyły pozostałe dziewczyny. Przez chwilę muszkieterki wyglądały jak splecione we wspólnym uścisku rugbystki.
– Nawet nie wiesz, jak dobrze widzieć cię taką radosną! Miesiącami czekałyśmy na ten piękny uśmiech. – Klara nie mogła przestać gładzić Leny po dłoni. – Chyba jest już znacznie lepiej, co?
– Znacznie to może lekka przesada, ale tak, jest już lepiej. Mój psychiatra zmniejszył mi nawet dawkę mozarinu. Ta praca naprawdę dużo mi dała. I powrót do treningów bokserskich też dobrze mi robi. Ostatni atak paniki dopadł mnie trzy tygodnie temu i mam nadzieję, że wkrótce zupełnie się ich pozbędę. Ale stany lękowe jeszcze się pojawiają.
– Nic dziwnego. W końcu ten potwór trzymał cię w jakiejś strasznej ciemnicy przez wiele tygodni. Trafili wreszcie na jego trop?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki