Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szkoda czasu na niemiłość
Olga jest najszczęśliwsza na świecie. W piekielnie inteligentnym i zabawnym Piotrze wreszcie znalazła miłość swojego życia. W dodatku po wieloletniej emigracji, wraca ze Stanów jej ukochany brat Bruno. Przystojny kardiolog romansuje z licznymi kobietami, poznanymi na aplikacji randkowej. Skoro jego siostra znalazła tam prawdziwą miłość, to może i jemu się uda? Ale czy Olga naprawdę znalazła swoje szczęście? A może jest o krok od popełnienia życiowego błędu? Czy uwielbiany przez wszystkich Piotr jest tym, za kogo się podaje? Dlaczego przyjaciółka Olgi, Monia, boi się go tak bardzo, że aż ucieka z kraju?
Szkoda Czasu na Niemiłość to opowieść o fatalnym zauroczeniu, dzikim pożądaniu i śmiertelnym niebezpieczeństwie.
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siedziałam przy stole nakrytym pięknym obrusem sięgającym podłogi i uważnie studiowałam listę przystawek, gdy nagle poczułam na łydkach dotyk. W pierwszej chwili przestraszyłam się i odruchowo złączyłam kolana, ale w tym samym momencie uświadomiłam sobie, czyje to muszą być dłonie. Zwłaszcza, że niewidzialne ręce dotarły już do moich kolan i powoli, ale stanowczo zaczęły je rozchylać w znajomy sposób. Poddałam się dotykowi i wzbierającej we mnie fali rozkoszy. Po chwili zręczne palce tego łajdaka pieściły wewnętrzną stronę moich ud, coraz wyżej i wyżej... Byłam już bardzo podniecona i chciałam włożyć ręce pod obrus, by nakierować go na rozgrzany cel tej erotycznej podróży. Tyle że wtedy jak spod ziemi wyrosła przede mną menedżerka lokalu. Usiadła naprzeciwko mnie.
- Już pani jest, pani Olgo. Bardzo się cieszę. Muszę dopytać o kilka szczegółów związanych z organizacją waszego wesela.
Jeśli wydawało Ci się, że o miłości, związkach i seksie (również tym po bandzie) wiedziałaś już wszystko, to Olga i jej przyjaciółki – bohaterki tej perwersyjnej pozycji wydawniczej – udowodnią ci, że jesteś amiszką. Ciężko jest mnie zawstydzić, a jednak 1:0 dla autorki tej książki. Muszę dodać, że to było bardzo przyjemne i totalnie śmieszne zawstydzenie. Poznajcie hardkorową Bridget Jones made in Poland!
Filip Chajzer
To dla mnie historia o uleganiu presji i o przekraczaniu granic wbrew sobie. By ukochaną osobę zadowolić, zaspokoić, zatrzymać. A co jeśli ta osoba nie jest warta wstydu i rozpaczy, które przychodzą po? Nie mogę przestać myśleć o tej książce. Cholernie mocna, ale znakomita.
Małgorzata Ohme
Co za roller coaster emocji! Poprzednia książka była super, ale ta… mega mocna! Momentami naprawdę miałem ciary, może dlatego, że właśnie takie historie opowiadają mi na qczajcampach kobiety. Niezwykle bliskie jest mi przesłanie, że po największej traumie można się podnieść. Czyli po mojemu: odłączaj kable od tego co cię wydupcza i ukochoj sie!
QCZAJ
W tej powieści mroczne atrybuty współczesnego świata jak przemoc, seks, swingersi i narkotyki, przeplatają się z czystą i wzruszającą miłością, która tu chodzi wyjątkowo krętymi ścieżkami. I wszystko jest przyprawione niezwykle ciętym humorem. Ostrzegam, czytając tę powieść można umrzeć trzy razy: ze śmiechu, z podniecenia i z przerażenia!
Daria Ładocha
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 212
Telefon jak zawsze zadzwonił nie w porę. Przymierzałam akurat obłędny koronkowy biustonosz w odcieniu malinowej czerwieni. Uśmiechnęłam się, kiedy na ekranie przeczytałam: Brzydki Łobuz.
– Co tam, Piotrula? Nie mogę rozmawiać, jestem w przymierzalni. Właśnie wkładam cycuszki w coś, co bardzo ci się spodoba.
– Nie spodoba mi się absolutnie nic, co te twoje dwa skarby zasłania. Antenki będzie chociaż troszkę widać?
– Oj tak. Stanęły na baczność, jak tylko usłyszały twój głos. Będziesz musiał się nimi zająć. I cipeczką też, bo jest ostatnio bardzo zaniedbana.
– Niczym się nie przejmuj, wymyjemy ją i ogolimy.
– Fuj! Świntuchu! – przez chwilę śmialiśmy się razem. – Zjesz na kolację moje popisowe tagliatelle w sosie orzechowym?
– Nie. Zjem ciebie, a wcześniej to ja przygotuję kolację niespodziankę.
– Niby łobuz, ale coraz milszy.
– Do usług, moja wariatko.
– Dzwonisz w jakiejś konkretnej sprawie?
– Tak. W sprawie zżerającej mnie tęsknoty. Chciałem usłyszeć twój głos.
– Mmm… Obiecuję, że dziś w nocy tym głosem poszepczę ci do ucha, pomruczę i pojęczę.
– Do tego czasu spłonę z pożądania.
– Płoń, kochanie. Kończę, pa.
Włożyłam telefon do torebki i szybko się ubrałam. Przed wyjściem z przymierzalni zerknęłam w lustro. Nadal się uśmiechałam. Tak jest zawsze, gdy rozmawiam z Piotrem. Jego łobuzerski urok wciąż niesamowicie na mnie działa.
– Wezmę ten biustonosz – powiedziałam do ekspedientki.
– Polecam do kompletu brazyliany. Na dzisiejszy wieczór będą jak znalazł… – młoda kobieta mrugnęła do mnie znacząco.
– Przepraszam panią najmocniej, chyba nieco za głośno rozmawiałam – zreflektowałam się, choć trochę nie w porę.
– Nic nie szkodzi, takich rozmów chętnie słucham – uśmiechnęła się dziewczyna. – Zapakować te majteczki?
– Niech będą. Rozmiar 36 poproszę.
– Oczywiście.
Przyspieszyłam kroku, bo byłam odrobinę spóźniona. Dziewczyny na pewno już czekały. Wchodząc do wybranej przez Zuzę restauracji, poczułam intensywny zapach grzybów i rozmarynu. Już wiedziałam, co zamówię na lunch.
– Przepraszam, dziewczyny, na moment straciłam rachubę czasu.
– Pioootruula dzwoooonił! – przedrzeźniły mnie zgodnym chórem.
– No tak, dzwonił, więc trochę się rozkojarzyłam. Jak zawsze przy nim, wybaczcie.
– Och! Twoje wielkie szczęście jest obrzydliwie nieprzyzwoite i irytujące! – zawyrokowała Klara.
– I dobrze. Nie słuchaj, Olga, zazdrośnicy. Bardzo się, kochana, cieszymy, że twój łobuz okazał się tym jedynym. Należy ci się coś od życia po tylu rozczarowaniach – dodała Zuza.
– Po tylu zjebach, oszustach i prostakach. Rozumiem, że w twoim słodkim raju nadal bezchmurne niebo? – spytała Monia.
– Cóż robić? – wzruszyłam ramionami. – To dla mnie pewna nowość, ale jakoś dźwigam nudne szczęście dzień po dniu. Co zamawiamy?
– My już wybrałyśmy. Masz tu kartę. Znajdź coś dla siebie, bo idzie kelner. – Zuza uśmiechnęła się do sympatycznego bruneta z brzuszkiem.
– Dzień dobry, czy panie już wybrały?
– Tak. Poprosimy raz sałatkę cezar i dwa razy gnocchi alla sorrentina. Olga?
– Dla mnie spaghetti w sosie z leśnych grzybów.
– Coś do picia?
– Dużą karafkę wody niegazowanej z cytryną. Bez lodu. – Zuza nie musiała nas o nic pytać. Taką wodę od lat piłyśmy litrami.
– A ja jeszcze poproszę whisky sour. Podwójne – dokończyła składanie zamówienia Monia.
Po odejściu kelnera zapadła niezręczna cisza. W końcu zdecydowałam się ją przerwać i powiedzieć to, co chyba wszystkie pomyślałyśmy.
– No, stara, grubo zaczynasz tydzień. Jest dopiero czternasta.
– Daj spokój, muszę złapać balans. Miałam tak imprezowy weekend, że nie bardzo wiem, jak się nazywam. Uzupełnię poziom alkoholu we krwi i wrócę do żywych.
– Monia… Czy nie zaczęłaś nieco przesadzać z imprezami i z alkoholem? – odezwała się Klara.
– Już nie bądź taka świętojebliwa! Wszystko mam pod kontrolą.
– Chyba pod kontrolą tego didżeja, którego wyrwałaś na Tinderze. Przypomnij, jak mu tam?
– Didżej Proust. Wiecznie w poszukiwaniu straconego czasu. – Monia głośno roześmiała się z własnego literackiego dowcipu, ale żadnej z nas to nie rozbawiło.
– Monia, to ćpun i alkoholik – nie odpuszczała Klara.
– Daj spokój, po prostu rozrywkowy facet i tyle. Zresztą to tylko na jakiś czas, przecież się nie zakochałam, luz. Wiem, z kim tańczę. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki seks jest zajebisty po pigule?
– Ja pierdolę! Nie wierzę, że wzięłaś to gówno! – tym razem nie wytrzymała Zuza.
– Eksperymentalnie i incydentalnie! – Monia patrzyła nam oczy wyzywająco. – No co? Nie musicie się o mnie bać. Chwilę się pobawię i znowu będę grzeczna. Ej, laski, przecież wiecie, że ja tak mam.
– Dotąd nigdy nie ćpałaś. Boimy się, że ten Proust ostro pociągnie cię w dół.
– Kurwa, Olga! Szybko zapomniałaś, jak się na nas wściekałaś, gdy martwiłyśmy się twoim dawaniem dupy na prawo i lewo.
– A dziś wiem, że miałyście rację i żałuję, że nie posłuchałam was wcześniej.
– A ja nie posłucham i nie zamierzam niczego żałować! I powiem wam jeszcze coś. Idziemy z Proustem na swingers party, będziemy się pieprzyć grupowo jak króliki. Kelner! – Monia gestem ręki przywołała chłopaka, który nas obsługiwał. – Jeszcze raz whisky sour, proszę.
Spojrzałyśmy po sobie znacząco, ale tym razem żadna z nas się nie odezwała. Przez chwilę wszystkie jadłyśmy w milczeniu.
– No już, wyluzujcie. Popatrzcie na tego gościa dwa stoliki obok. – Monia wskazała faceta o raczej przeciętnej aparycji, z wielkimi, niezbyt gustownie wytatuowanymi łapami. – Mam branie, bez dwóch zdań. Gdzieś go już chyba widziałam… Koleś przez cały czas gapi się na mnie, oblizuje i teraz jeszcze, kurwa, zaczął cmokać. Chyba zaraz mu jebnę.
Monia ewidentnie szykowała się do starcia, a awantura w knajpie w biały dzień nie była nam potrzebna.
– Niech się gapi, uspokój się. Nie będziesz wykłócać się z jakimś prymitywem, nie rób wiochy. – Starałam się uspokoić nieco już podchmieloną Monię. – Dziewczyny, za niecałe dwa tygodnie, w sobotę, robimy imprezę powitalną dla Bruna.
To było dobre posunięcie. Wspominając swojego młodszego brata, udało mi się odwrócić uwagę Moni od nachalnego adoratora. Kelner akurat postawił przed nią szklankę z kolejnym drinkiem, którą natychmiast podniosła do ust.
– To już? Kiedy twój nieziemsko przystojny i, z tego co rozumiem, znów wolny braciszek przylatuje ze Stanów? – spytała.
– W najbliższy piątek, ale nie sądzę, żeby od razu rozglądał się za kobietami. Wciąż liże rany i składa do kupy złamane serce.
– Musi się szybko wyleczyć z tej suki. Jak ona ma na imię?
– Jessica – odpowiedziałam.
– Dobrze pamiętam, że on wziął ją lata temu z małym bachorem? – dopytywała coraz bardziej wstawiona Monia.
– Poznali się dziewięć czy dziesięć lat temu na zawodach snookerzystów w Waszyngtonie i od razu między nimi zaiskrzyło. Jessica istotnie była wtedy samotną matką, a jej Kevin miał siedem lat. Bruno wychowywał go jak własne dziecko. Dlatego teraz tak bardzo cierpi, stracił i ukochaną kobietę, i syna.
– Wykorzystała go suka jebana. Jebana suka! – Monia mówiła zdecydowanie za głośno i coraz bardziej bełkotliwie. – Naiwniak wychował jej gówniarza, a ona puściła się z jakimś małolatem, tak?
– Tak, Monia. Zostaw już tego drinka. Dziewczyny, płacimy i wychodzimy, chyba czas na nas.
Zuza i Klara zgodnie mi przytaknęły i poprosiłyśmy o rachunek.
Gdy tylko kelner oddalił się, do naszego stolika nieco chwiejnym krokiem podszedł wytatuowany amant Moni.
– Widzę, lalka, że mnie nie poznajesz – zagadnął.
– A jednak mu przypierdolę, sam się prosi – skomentowała Monia patrząc to na niego, to na nas.
– Może nie tak ostro – mięśniak pochylił się nad stolikiem tak nisko, że czołem niemal dotykał czoła Moni. – Przedwczoraj w nocy byłaś dużo milsza i to ty się prosiłaś o pierdolenie. Którego ci zresztą nie pożałowałem, he, he! – ostatnie zdanie okrasił wulgarnym rechotem.
– Boże… – wyrwało się Klarze.
– Co ty… Co ty, kurwa, gadasz, gnoju? – Monia od razu przetrzeźwiała.
– Pieprzyłaś się jak rasowa kurwa, a teraz rżniesz damę!
Jakby tego było mało, obrzydliwy typ splunął do drinka Moni. Ta, wściekła jak cholera, już się podnosiła. Na szczęście w porę przytrzymałam ją na miejscu. W końcu oblech zrobił w tył zwrot i wyszedł z restauracji.
Przez chwilę żadna z nas nie była w stanie nic powiedzieć. Zupełnie nas zamurowało.
– To jakiś jebany świr! Pierwszy raz go na oczy widziałam! – Monia rozpaczliwie szukała w nas zrozumienia. Jednak najwyraźniej go nie znalazła. – Chyba nie myślicie, że mówił prawdę? – nie odpuszczała.
Ciężką ciszę przerwała Klara.
– Nie wiemy tego, Monia. Ale najgorsze, że ty chyba też tego nie wiesz. Nie pamiętasz gościa, bo ostatnio często nie pamiętasz swoich ostrych imprez.
– Jasne, zróbcie ze mnie kurwę! Mam to w dupie. Was też mam w dupie! – Monia wyciągnęła z torebki zmiętolony stuzłotowy banknot i rzuciła go na stół. – No to się ubawiłam z wami po pachy! Spadam.
– Monia! – krzyknęłam za nią.
– Daj spokój, musi wytrzeźwieć i dopiero wtedy przemyśli temat. Oby. Nie jest z nią najlepiej – podsumowała Klara.
– Fakt, nie jest – potwierdziła smutno Zuza, podnosząc się z krzesła.
Naprawdę martwiłam się o Monię. Zawsze była trochę szalona i nieobliczalna, ale teraz to jednak coś więcej. Najwyraźniej traciła kontrolę nad piciem i nad życiem. Czy ciągłe imprezowanie doprowadziło ją w końcu do nałogu i wszystkich tych niebezpiecznych zachowań? A może wcześniej wydarzyło się coś złego? Coś, co spowodowało, że Monia zaczęła odcinać się od rzeczywistości wódą i narkotykami?
W zarządzaniu wielką, międzynarodową firmą jest ogarnięta, sprawnie doprowadza do podpisywania milionowych kontraktów, a jednocześnie wydaje się pogubiona. W dodatku zbudowała wokół siebie wysoki mur. Jak się przez niego przebić? Uznałam, że muszę znaleźć sposób, by do niej dotrzeć. Sytuacja wymagała poważnej narady z Klarą i Zuzą.
Po lunchu pracowałam jeszcze dobrych kilka godzin. Siedzieliśmy w redakcji nad projektem nowego formatu telewizyjnego z udziałem rywalizujących ze sobą gwiazd. Nie mogłam się skupić. Czułam, że nie wnoszę za wiele do burzy mózgów, bo wciąż krążyłam myślami wokół problemów Moni. Wracając z pracy, nadal byłam mocno rozkojarzona. Cudem uniknęłam zderzenia ze srebrnym volvo, które wyjechało z podporządkowanej. Na szczęście w porę nacisnęłam hamulec.
– Co robisz, idioto?!
Roztrzęsiona zarówno po niezbyt udanym lunchu jak i po nieprzyjemnym incydencie drogowym, w końcu zaparkowałam pod domem Piotra. Miał stumetrowe mieszkanie na trzecim piętrze pięknej kamienicy na Żoliborzu. Już właściwie u niego mieszkałam, ale wciąż mnóstwo rzeczy zostawiłam u siebie. Męczyły mnie poranne poszukiwania jakiejś bluzy czy spódnicy, których jeszcze do Piotra nie zabrałam. Chciałam to w końcu uporządkować. Nigdy z żadnym facetem nie było mi tak dobrze, więc nie miałam się nad czym zastanawiać. Powinnam przewieźć wszystkie swoje rzeczy do niego, a swoje mieszkanie wynająć.
Gdy tylko otworzyłam ciężkie drzwi wejściowe, zobaczyłam przyklejoną do ściany kopertę z napisem:
Dla najpiękniejszej kobiety na świecie.
Choć absolutnie się za taką nie uważałam, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że owa koperta przeznaczona jest właśnie dla mnie. „Ech, ty wariacie!”, uśmiechając się pod nosem, odkleiłam kopertę i wyjęłam z niej liścik z krótką instrukcją:
Zrób dwanaście kroków w górę. Szukaj w lewym rogu pod grzejnikiem.
Prościzna. Pokonałam dwanaście schodów i znalazłam się na okazałym półpiętrze. W lewym rogu stał wielki grzejnik obudowany drewnianą kratką. Kucnęłam, poświeciłam latarką z telefonu w kratkę i w środku dostrzegłam czerwoną, papierową torebkę. „Hmm… ale jak się tam dostać?”. Przez chwilę mocowałam się z kratką, aż w końcu odkryłam, że jej podstawa się rusza. Ostatecznie dała się wyjąć, dzięki czemu powstała dziesięciocentymetrowa szczelina, przez którą najpiękniejsza kobieta na świecie wyjęła papierową torebkę wraz z tajemniczą zawartością.
W środku był przystrojony kolorowymi cekinami i piórami kostium złożony ze stanika oraz skąpo zabudowanych majteczek. Takie stroje mają na sobie tancerki samby podczas słynnego karnawału w Rio de Janeiro. W torebce znalazłam też liścik:
Ubierz się w ten kostium. Tak, teraz.
On oszalał! Jak teraz? Tu? W tym momencie przyszedł SMS. Oczywiście od tego łobuza:
Nie wymiękaj, przebieraj się.
„A żebyś wiedział, że się przebiorę!”.
Było to nieco karkołomne. Nie mogłam przecież rozebrać się do rosołu na klatce schodowej. Wiłam się więc pod długim swetrem, ściągałam stanik przez rękaw, a potem zdjęłam spódnicę, żeby zmienić gatki na cekinowe. W połowie tego przepoczwarzania się usłyszałam kroki z góry. Na szczęście, gdy nałożyłam sobie sweter na głowę tyłem na przód, sięgał mi do połowy ud. Zastygłam w bezruchu. Musiałam wyglądać jak złożony parasol ogrodowy. Spod swetra wystawały gołe nogi z naciągniętymi do połowy łydek cekinowymi majtami. Kroki stawały się coraz wyraźniejsze, nagle ich odgłosy ustały.
– Halo? Jest tam kto? Halo? – zapytał, chyba nieco rozbawiony, męski głos.
– Tak, jestem. A właściwie nie ma mnie tutaj. Niech pan nie zwraca na mnie uwagi. Ja tylko… tak tu postoję i… pójdę sobie. – Och, jak dobrze, że nie było widać mojej purpurowej twarzy.
– Ale nic pani nie jest? Wszystko w porządku?
– Tak, w porządku. Nic się nie dzieje, naprawdę.
– Może chociaż trochę wody pani przyniosę, bo sucho tak przy tym grzejniku.
– Nieee… dziękuję, piłam…
– To wiele tłumaczy…
– Wodę już piłam i zaraz sobie pójdę, za chwileczkę dosłownie. Troszeczkę jeszcze tylko tak… postoję sobie.
– No dobrze, to ja w takim razie idę. Tylko proszę za długo nie stać, bo pewnie ciągnie od podłogi. Do widzenia.
– Do widzenia, dziękuję za troskę.
Uf… Poszedł sobie. Nie miałam pojęcia, kto i dobrze się złożyło. Nie będę się czerwienić, mijając go potem na schodach czy na ulicy. Szybko naciągnęłam majtki na tyłek, wzięłam swoje ciuchy pod pachę i ruszyłam w górę. Na kolejnym półpiętrze znów zobaczyłam liścik:
Dla najpiękniejszej i już ubranej w kostium do samby kobiety.
„Zabiję go!”.
W środku była kolejna instrukcja:
Zapukaj do mieszkania numer 8 i poproś o koronę, którą podobno zostawił dla ciebie posłaniec.
Kto tam mieszka? Za diabła nie pamiętałam. Nie kojarzyłam jeszcze wszystkich lokatorów. No dobra, zaraz miałam się przekonać. A może szczęście mi dopisze i nikogo nie będzie? Stanęłam pod ósemką. Zapukałam nieśmiało. Usłyszałam charakterystyczne raczej dla starszych osób szuranie kapciami po podłodze. Otworzyły się drzwi i stanął w nich sympatyczny staruszek w drucianych okularach na nosie. Jego pomarszczoną twarz rozpromienił uśmiech. Czułam, że natychmiast zrobiłam się purpurowa.
– Dzień dobry, panie…
– Zygmuncie. Mów mi Zygi, panienko. Piotr uprzedzał, że będę miał gościa i że to będą miłe odwiedziny. Ale nie sądziłem, że aż tak miłe!
– Przepraszam, panie Zygmuncie…
– Zygi.
– Panie Zygi…
– Zygi.
– Zygi, przepraszam za swój strój, długo by opowiadać… Podobno posłaniec zostawił tu dla mnie… koronę.
– W rzeczy samej. Wejdziesz?
– Może innym razem, trochę się spieszę.
– Ech, wam młodym to spieszno do tych uciech, co? – i puścił oko. – Zaczekaj w takim razie chwilkę, zaraz ją przyniosę.
Po istotnie krótkiej chwili Zygi pojawił się z koroną. Z koroniskiem! To pozłacane szkaradztwo ozdobione dziesiątkiem różnokolorowych szkiełek było wysokie na jakieś pół metra.
– Piotr prosił, żebyś od razu założyła koronę na głowę. Z radością dokonam koronacji! – Zygi zbliżył się do mnie i wspiął na palce.
Był bardzo niskiego wzrostu, więc żeby mu pomóc, lekko się nachyliłam. W końcu nałożył mi to ciężkie, kiczowate żelastwo na głowę.
– No! Piękna jesteś! A jak ty, królewno, masz na imię?
– Olga.
– Królowa Olga, zacne imię dla koronowanej głowy. Idź już do swojego króla Piotra, bo pewnie chciałby powywijać swoim berłem! – Zygi roześmiał się, a ja mu zawtórowałam, bo starcom takie rubaszne żarciki można wybaczyć.
Pożegnałam się i znowu ruszyłam w górę. Do pokonania zostało mi już tylko jedno piętro, ale byłam pewna, że czeka mnie kolejne zadanie. Nie pomyliłam się. Na ścianie ktoś przykleił liścik, niewątpliwie adresowany do mnie:
Dla najpiękniejszej na świecie Królowej Samby.
No jasne! W liściku była oczywiście kolejna instrukcja:
Spójrz w górę.
Uniosłam głowę i dostrzegłam czerwone pudełko przyczepione do lampy.
„Jak je stamtąd ściągnąć, do cholery?”, rozejrzałam się bezradnie wokoło, szukając czegoś, na czym mogłabym stanąć. Półpiętro zdobiły jednak wyłącznie doniczki z kwiatami. W tym momencie przyszedł SMS. Oczywiście od tego łajdaka Piotra. „Czy ja jestem w ukrytej kamerze? Skąd on wie co ja akurat teraz robię? Czy on mnie w tej chwili podgląda? Byłam jednocześnie rozdrażniona i podekscytowana.
Użyj tego, co znajdziesz za kotarą.
Za kotarą znalazłam małą drabinę. Wspięłam się na nią, wyciągnęłam jak struna i sięgnęłam po czerwone pudełko. Nagle usłyszałam:
– Co za wstyd! Zamknij oczy, ona litość boską! Nie patrz na tę ladacznicę!
Gorzej być nie mogło, bo oto nadeszła babcia Pelagia ze swoim dziesięcioletnim wnuczkiem Krystianem. Największa plotkara w kamienicy, najbliższa sąsiadka Piotrka. Po tej akcji zrobi ze mnie dziwkę, jak nic.
– Dzień dobry, pani Pelagio. To nie jest tak, jak pani myśli… – zaczęłam się głupio tłumaczyć, wciąż wypinając z wysokości drabiny niemal goły tyłek.
– Zamilcz, bezwstydna! Głowa do dołu! Głowa do dołu, Krystianku! Tfu!
W pudełku z napisem Załóż je znalazłam złote sandałki na szpilkach. O dziwo, były nawet wygodne. Teraz mogłabym wejść na sambadrom i wtopić się w tłum szalejących tancerzy. Jak na zawołanie do moich uszu zaczęły dobiegać gorące rytmy samby. Od mieszkania Piotra dzieliło mnie tylko dwanaście schodów. Z każdym krokiem samba stawała się coraz głośniejsza. W końcu nacisnęłam klamkę. Wiedziałam, że Piotr nigdy nie zamyka drzwi, tak było i tym razem. Poprawiłam piersi w strojnym biustonoszu i weszłam do środka.
Znałam skądś ten kawałek. No oczywiście! Samba Brasilera! Nogi same rwą się do tańca. Salon tonął w girlandach kwiatów, w ciemności błyskały dyskotekowe światełka. Mój łobuz się postarał.
– Piotrula! Gdzie jesteś? Zrobiłam te wszystkie głupie rzeczy i jestem cała rozpalona, cała twoja! Gdzie jesteś?
Wtedy objął mnie od tyłu w pasie i zaczęliśmy się kołysać w rytm samby. Czułam jego silne ciało na plecach i na pośladkach. Obrócił mnie w tańcu i zobaczyłam go w całej zaskakującej okazałości. Był właściwie nagi. Miał na sobie jedynie fartuszek z nadrukiem męskiego stroju tancerza samby. Fikuśny fatałaszek zawiązany z tyłu, nad gołymi i całkiem całkiem jędrnymi pośladkami. Cudna i bardzo gorrrąca była ta nasza samba. Piotrula świetnie prowadzi i ma w sobie latynoski ogień.
Tańczyliśmy, chichotaliśmy i całowaliśmy się przez dłuższą chwilę. W tańcu zaczął mnie rozbierać. Najpierw uwolnił mnie od korony, potem od szpilek, wreszcie zdjął ze mnie biustonosz i majteczki… Myślałam, że zaraz będziemy się kochać i moja mocno już wilgotna kobiecość bardzo na to liczyła… Ale ten łobuz zawsze mnie zaskakiwał i działał według tylko sobie znanego scenariusza.
Wziął mnie na ręce, jednak nie zaniósł do łóżka, a do ozdobionej zapalonymi świecami łazienki. W wannie pełnej wody pływały purpurowe płatki róż. Ułożył mnie pośród nich i pocałował czule w czoło.
– Zrelaksuj się, łobuzico, ja dokończę przygotowywanie kolacji. – wskazał spojrzeniem na stojący wieszak łazienkowy. – Kupiłem ci sukienkę i szpilki. Ubierz się w to, proszę.
– Te złote sandałki do samby też by pasowały.
– Te będą pasowały bardziej. Nie spiesz się. Będę czekał na ciebie w salonie, moja piękna.
Czy inne kobiety są przez swoich mężczyzn rozpieszczane jak ja przez niego? Tak zaskakiwane? Czy na każdym kroku spotyka je tyle dowodów oddania i uwielbienia? I to jeszcze okazywanych z taką fantazją i nonszalancją? Pewnie nie. Pewnie należę do malutkiej grupy szczęściar, które trafiły na wyjątkowy, bardzo rzadko występujący w świecie damsko-męskich relacji okaz. Zanurzona w płatkach róż rozpływałam się z rozczulenia, bo tyle było we mnie radości i wdzięczności za to, że w końcu spotkało mnie coś tak dobrego i pięknego. Zapragnęłam być dla Piotra tą, za którą mnie uważa. Choć czułam, że on nieco mnie idealizuje. Gdzieś na dnie serca tkwiła obawa, że któregoś dnia spojrzy na mnie z rozczarowaniem w oczach. Odkryje, że pod płatkami róż i zwiewnymi sukienkami, w które mnie ubiera, jest zwyczajna, może nawet pospolita dziewczyna…
Zganiłam się za to czarnowidztwo. Po prostu nie powinnam pozwolić sobie na rozleniwienie, na ograniczanie się do roli zadowolonego biorcy. Przecież też mam mnóstwo do zaoferowania, tyle jest we mnie pokładów czułości, namiętności, fantazji. Chcę każdego dnia być bliżej Piotra, poznawać jego najgłębsze potrzeby, zaspakajać je z miłością i w sposób, który go zachwyci.
Suknia w kolorze fuksji, z głębokim dekoltem na plecach, leżała świetnie. Opinała ciało, nie powodując najmniejszego dyskomfortu. Piotr nie zostawił mi żadnej bielizny, więc pod sukienką wyraźnie zaznaczała się wypukłość piersi, sterczące z podniecenia antenki. O krągłości pozbawionych majteczek pośladków nawet nie wspomnę. Czułam się seksownie jak diabli.
Weszłam do salonu, w którym zamiast dyskotekowych światełek pojawił się dyskretny blask świec. Z głośników, choć znacznie ciszej, nadal sączyły się latynoskie rytmy. Piotr nie miał już na sobie fikuśnego fartuszka, a idealnie skrojone spodnie i białą koszulę. Wstał od stołu, pocałował mnie w policzek, na chwilę wtulił się w moje ramiona i włosy, a potem podsunął mi krzesło i posadził za stołem.
Potrawy też były brazylijskie. Na przystawkę mój osobisty kucharz zaserwował pao de queijo, czyli bułeczki z tapioką i białym serem. Potem podał pastel. Niezbyt dietetyczne, ale przepyszne danie. Smażone na głębokim tłuszczu cieniutkie ciasto, wypełnione egzotycznie przyprawionym farszem mięsno-warzywnym. Chrupiące, tłuste i aromatyczne. Naprawdę pycha. Byłam już najedzona, ale dałam się jeszcze namówić na mały deser. Brazylijskie brigadeiro to taka południowoamerykańska wersja naszej czekoladowej trufli, z dużą ilością kajmaku i kakao.
– Wiesz, że wygrałbyś Masterchefa?
– Wiem, ale wolę rozpieszczać twoje podniebienie niż podniebienia choćby najlepszych kulinarnych jurorów na świecie.
– Kłamca i lizus!
– Co do lizania…
Piotrula podszedł i razem z krzesłem odsuną mnie od stołu. Wyciągnął z kieszeni jedwabną apaszkę, którą zawiązał mi oczy. Moje ręce przeniósł za oparcie krzesła i skrępował je na wysokości nadgarstków. Potem podciągnął mi sukienkę i szeroko rozstawił nogi. Przez chwilę nic się nie działo, a ja niemal czułam jego wzrok utkwiony w mojej cipce. Rosnące podniecenie natychmiast wywołało przyjemne pobolewanie podbrzusza. W dodatku rytmy samby stawały się coraz cichsze, a ich miejsce zajął jęk rozkoszy. Jakby nie dwóch, a wielu osób…
I się zaczęło.
Piotr długo pieścił i całował wewnętrzną stronę moich ud. Chyba rozsmarował na nich coś lepkiego, by potem to zlizywać. Po chwili to samo zrobił mojej cipce. Wciąż dochodziło do mnie wiele jęczących, doświadczających rozkoszy głosów. Bardzo mnie to podnieciło. Moje ciche pojękiwania mieszały się z tymi, które słyszałam wokół. Piotr zlizywał kropelki rozkoszy z mojej coraz wilgotniejszej waginy. Trudno było mi usiedzieć spokojnie na krześle, ale związana, z zawiązanymi oczami, byłam zupełnie bezbronna wobec mojego mężczyzny i wobec narastającego we mnie podniecenia.
W pewnym momencie Piotr przestał mnie pieścić ustami i włożył mi do środka pulsujący wibrator. Zaczął mnie nim posuwać, początkowo bardzo powoli, choć w równym tempie. Z czasem robił to coraz mocniej i głębiej. Zaczęłam czuć lekki dyskomfort. Z jednej strony stawałam się coraz bardziej podniecona, z drugiej jednak czułam, że jestem na granicy akceptowania tego, co się dzieje. Wciąż rżnąc mnie wibratorem, Piotr drugą ręką chwycił mnie mocno za włosy, odchylił moją głowę i wepchnął mi w usta sztywnego penisa. Dociskał mocno. Dławiłam się, czując go w gardle coraz głębiej. To było już o wiele za dużo. Chciałam się uwolnić, ale nie byłam w stanie się poruszyć. W tym momencie opaska zsunęła się z moich oczu i na wielkim ekranie zobaczyłam mnóstwo nagich, kotłujących się ludzi, pogrążonych we wspólnej orgii. To nie były wysmakowane, malarskie kadry z filmu „Oczy szeroko zamknięte”, a brutalne, obrzydliwe pieprzenie około dziesięciu młodych i starych, chudych i grubych ciał. Czułam, że zbliża się atak paniki. Chciałam to zatrzymać, chciałam krzyczeć, ale z powodu fiuta w ustach, wydobywał się ze mnie jedynie gardłowy pomruk. Piotr wziął go chyba za odgłos rozkoszy i bardzo mocno, w jakimś zapamiętaniu rżnął dalej moją cipkę wibratorem, a gardło penisem. Zaczęłam wściekle rzucać się na krześle, co wreszcie go otrzeźwiło. Odskoczył ode mnie gwałtownie.
– Nie! Nie! – darłam się jak opętana.
Piotr patrzył na mnie oszołomiony, jakby nie wiedząc, co zrobić. Na ekranie wciąż wiły się i jęczały skotłowane, spocone ciała. Miałam wrażenie, że zaraz oszaleję.
– Rozwiąż mnie, gnoju! Natychmiast!
Piotr ocknął się i rzucił się do moich nadgarstków. Wreszcie uwolniona, poderwałam się z krzesła.
– Wyłącz, to kurwa! Wyłącz to!
Zatrzymał nagranie. Usiłował mnie przytulić.
– Kochanie, przepraszam, myślałem, że tego chcesz, że ci się podoba. Wybacz mi proszę. Wiesz, że nigdy bym ciebie nie skrzywdził.
– Ale to zrobiłeś, skurwielu! – odpychałam go od siebie, a po moich policzkach płynęły łzy.
– Jezu… Co ja zrobiłem? Wybacz mi, wybacz, Olga! Błagam, wybacz, bo zwariuję!
Już nie miał śmiałości mnie dotykać. Stał naprzeciwko i tylko patrzył z bezmiarem przerażenia i rozpaczy w oczach. W tym momencie jednocześnie kochałam go i nienawidziłam. Chciałam znaleźć ukojenie w jego ramionach, ale też pragnęłam, by zniknął. Osunęłam się na kolana i zaczęłam szlochać jak mała dziewczynka.
– Dlaczego? – chlipałam – Dlaczego mi to zrobiłeś?
– Olga… serce moje… nie chciałem cię skrzywdzić. Myślałem…
– Co myślałeś? Co sobie myślałeś?!
– Że spróbujemy inaczej, ostrzej, że… że może ci się spodoba…
– Nie spodobało mi się i nigdy już tego nie rób! Nigdy!
– Przysięgam, nie zrobię! Tylko mnie nie odtrącaj, błagam. Kocham cię nad życie i każdego dnia będę ci wynagradzał to, co dziś się stało.
– Mam mętlik w głowie… Tak wielki mętlik… Skrzywdziłeś mnie, Piotr, i teraz jest mi bardzo źle.
Już nie płakałam. Czułam tylko pustkę i dojmujący smutek.
– Nie mam siły. Zanieś mnie, proszę, do łóżka i zostaw samą.
Gdy w końcu udało mi się zasnąć, świtało, a mimo to obudziłam się przed ósmą. Natychmiast wróciły wspomnienia minionego wieczoru. Teraz to wszystko wydało mi się nierzeczywiste. Jakby nie spotkało mnie, a kogoś, kogo obserwowałam na szokującym, brutalnym filmie. Ale to się przecież stało. Zrobił to Piotr. Mój wymarzony, wyśniony, opiekuńczy i kochający Piotr.
Słyszałam, że krząta się w kuchni. Musiałam się z nim zmierzyć, choć nie byłam pewna, czy jestem gotowa spojrzeć mu w twarz. Ale to przecież wciąż był człowiek, którego kochałam nad życie.
– Dzień dobry – powiedziałam, stając w progu.
Piotr odwrócił się w moją stronę. W jednej ręce trzymał pomidora, w drugiej nóż. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. Wyglądał okropnie, chyba wcale nie spał. W zmęczonych oczach widziałam ból i nadzieję.
– Dzień dobry, skarbie. Usiądź, proszę, zaraz dostaniesz kawę i śniadanie. Udało ci się zasnąć?
– Tak, nad ranem. Jakieś trzy godziny pospałam. A ty?
– Mi się nie udało, ale chyba nie zasłużyłem na odpoczynek.
– Fakt, nie zasłużyłeś.
Zapadła ciężka cisza. Piotr zajął się robieniem kawy i śniadania. Po chwili stała przede mną szakszuka, ulubione pieczywo z samych ziaren i kubek kawy z mlekiem.
– Dziękuję.
– Smacznego, kochanie. Jak się dziś czujesz? – zapytał nieśmiało, patrząc na mnie wzrokiem zbitego psa.
– Nie najlepiej. Chyba musi minąć trochę czasu…
– Rozumiem. Czy mogę coś zrobić?
– Po prostu bądź cierpliwy, a wszystko się ułoży. Chyba…
– Poczekam tak długo, jak będzie trzeba. Mamy całe życie przed sobą.
– Nie wiem… Chciałabym… Usiądź obok mnie. Chcę ci coś powiedzieć.
Piotr skwapliwie wykonał moje polecenie, siadając jednak w bezpiecznej odległości. Jakby bał się, że może mnie spłoszyć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki