Mężczyzna z przeszłości - T.L. Swan - ebook + audiobook + książka

Mężczyzna z przeszłości ebook i audiobook

T.L. Swan

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Jednotomowa historia autorki bestsellerowej serii „Bracia Miles”.

Ben Statham i Bridget Marx poznali się pięć lat temu, kiedy on był ochroniarzem zatrudnionym przez jej rodzinę. Połączył ich sekret – potajemne, gorące spotkania, które na obojgu pozostawiły ślad. Jednak wszystko się skończyło, kiedy Ben wyjechał. 

Po pięciu latach spotykają się ponowie i to na ślubie. Bridget przyszła z nowym chłopakiem, ale jej oczy ciągle szukają Bena. Kobieta nie może zaprzeczyć, że mężczyzna wciąż robi na niej piorunujące wrażenie. Jednak ona przecież kogoś ma, a drugi raz nie pozwoli złamać sobie serca.

Jednak walka ze wspomnieniami o tym, jak dobrze było im razem, jest trudniejsza, niż sądziła. Już raz złamali wiele zasad, czy złamią je ponownie?                                                                                                                                                                                                             

Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 501

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 50 min

Lektor: T.L. Swan
Oceny
4,4 (1253 oceny)
844
212
108
65
24
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
highladykasia

Z braku laku…

Książka z typu tych przeczytać i już do niej nie wracać. Brakowało mi w przemyślanych decyzji bohaterów. Miałam wrażenie, że działali oni cały czas pod wpływem chwili. Ciekawe wątki zostały opisane pobieżnie (pomimo potencjału na rozwój). Brakowało mi opisów uczuć i wątpliwości, które powinny im towarzyszyć. Seria o braciach Miles mnie zachwyciła, a kolejne książki autorki mam wrażenie, że są coraz gorsze. Nie jestem pewna czy nie odpowiada za to tłumaczenie.
170
Weronika8608

Całkiem niezła

książki tej Pani przestały mi się podobać, bo doktorze Stantonie i Włochu jestem zniesmaczona, ta również szału nie robiła.
100
wikzaw

Nie polecam

Okropna, infantylna, nawet nie dotrwałam do końca. (A ogólnie lubię książki T.L. Swan)
60
PolaNegrid

Z braku laku…

Gdyby powycinać przekleństwa książka schudłaby o połowę….😖 Pomysł nie najgorszy, ale realizacja poległa.
60
Isabel8111

Nie oderwiesz się od lektury

Na początku myślałam, że będzie to typowa historia miłosna, rozstania, powroty, konflikty, itd. Jednak bardzo pozytywnie zaskoczył mnie jej rozwój. Dużo się dzieje, dużo emocji. Bardzo polubiłam Bena i Bridget, kibicowałam im i czytałam z wypiekami na twarzy o ich przyżyciach w drodze do wspólnego, szczęśliwego życia.
50

Popularność




Tytuł oryginału

Marx Girl

Copyright © 2019 by T.L. Swan

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Magdalena Magiera

Korekta:

Agata Bogusławska

Karolina Piekarska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-568-7

Dedykacja

Dedykuję tę książkę alfabetowi,

bo tych kilkadziesiąt liter odmieniło moje życie.

Odnalazłam w nich siebie i teraz mogę żyć marzeniem.

Gdy następnym razem będziecie wymieniali litery alfabetu,

pamiętajcie o ich mocy. Ja pamiętam każdego dnia.

Wdzięczność

Cecha pozwalająca okazywać uznanie i odwzajemniać się za otrzymane dobro

Prolog

Kamala

Bridget

– Nie patrz na mnie, jakbyś mnie pragnął… jeśli nie pragniesz – mruczę w ciszę.

On opiera się wygodnie i poprawia dżinsy. Patrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami, ale nie odpowiada.

Leżę w białym bikini na dmuchanym materacu i dryfuję w basenie. Wokół mnie chlupocze woda. Słońce właśnie zaszło, wszyscy zniknęli, by przygotować się do kolacji.

Zostaliśmy sami.

Tkwi na leżaku przy basenie i nie odrywa ode mnie spojrzenia. Nie ma prawa na mnie patrzeć, obserwować mnie tak zachłannym wzrokiem.

Ale patrzy.

A mnie się to podoba.

Ben jest gorylem rodziny mojej siostry i szefem ich ochrony. Łączą nas napięte relacje, delikatnie rzecz ujmując. Nie powinniśmy czuć do siebie pociągu, lecz zakazany owoc jeszcze nigdy nie był tak pyszny.

Metr dziewięćdziesiąt wzrostu, piaskowe włosy, oczy barwy ciemnego miodu, wielka muskularna sylwetka. Jest byłym wojskowym.

Ben Statham to facet pełną gębą.

Przez te przeciągłe spojrzenia coś głęboko w moim kroczu się zaciska, a gdy późną nocą Ben zakrada się do mojej sypialni, rozpala się we mnie niepohamowany ogień…

Nasza historia zaczęła się sześć miesięcy temu, gdy moja siostra, Natasza, związała się ze swoim ówczesnym facetem, Joshuą Stantonem.

Ja zawsze towarzyszyłam Taszy, Ben towarzyszył jemu. Poznaliśmy się więc przypadkiem i byliśmy tylko znajomymi, nic ponadto.

On pełnił rolę siłacza, który podąża za nami w tłumie, mając wszystkich na oku. Ja… ciągle wodziłam za nim wzrokiem. I podczas gdy reszta świata skupiała się na kwitnącym związku mojej ukochanej siostry i Joshui, ja skupiałam się na tłumieniu zauroczenia, ale z każdym dniem coraz bardziej ciągnęło mnie do Bena.

Przelotne żarty przeradzały się w rozmowy, te zrodziły długie spojrzenia, one zaś wywoływały gęsią skórę, aż w końcu pewnego dnia stało się w kuchennej spiżarce.

Ben mnie pocałował.

To był najdoskonalszy pocałunek w moim życiu. Słodki, seksowny, otworzył przede mną cały świat nieznanej mi wcześniej namiętności.

Przez trzy tygodnie podkradaliśmy sobie buziaki, gdy tylko mieliśmy okazję, aż raz, w napływie odbierającej trzeźwość myślenia pasji, poprosiłam, by do mnie przyszedł, gdy już wszyscy zasną. Zrobił to.

Kochaliśmy się. Jak w książkach o miłości.

Doskonałość, którą razem stworzyliśmy, przetrwała sześć tygodni. Wtedy na rodzinę spadła tragedia. Ben był szefem ochrony, więc się obwiniał, a to odciągnęło go ode mnie.

Nie wspierał mnie, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Od tamtej pory prawie nie rozmawialiśmy.

Teraz jesteśmy na rodzinnych wakacjach w Kamali w Tajlandii.

Ja nadal czuję do niego to samo. On nadal jest szefem ochrony.

Ja nadal jestem szwagierką jego szefa, lecz on zostawił mnie, gdy najbardziej go potrzebowałam, i szybko o tym nie zapomnę.

Nasze spojrzenia się spotykają.

– Skąd pomysł, że cię nie pragnę? – szepcze z mocnym południowoafrykańskim akcentem.

Ściągam brwi, niepewna, jak odpowiedzieć.

– A pragniesz? – pytam w końcu.

Sączy piwo, zastanawia się, jak zareagować.

Muskam palcami wodę pode mną, próbując właściwie wyrazić myśli. Nie wiem, co się między nami dzieje, ale wiem, że jeżeli dalej będę się tak czuła, to długo nie wytrzymam. Nie wytrzymam, jeżeli nie udzieli mi odpowiedzi. Wiem, że jest silnym facetem, który nie obnosi się z uczuciami, ale co się z nami stało? Byliśmy namiętnymi kochankami, a nagle ledwie ze sobą rozmawiamy. Jak to możliwe? Nie pokłóciliśmy się, nie rozmawialiśmy o tym. Po prostu nagle zapadła cisza.

Zbywa moje pytanie milczeniem. Zaciska zęby i patrzy mi w oczy, a ja szukam w jego twarzy odpowiedzi.

Co się z nim, kurwa, dzieje? Mam go błagać?

Odpowiadaj, do cholery.

Schodzę z materaca i docieram do schodków. To ja zakończę tę rozmowę, nie on. Kogo ja oszukuję? Tylko ja w niej uczestniczę.

Wyłaniam się z basenu wolnym krokiem, a głodny wzrok Bena ląduje na moim ciele. Schylam się po ręcznik, którym owijam się w talii, po czym posyłam mężczyźnie ostatnie spojrzenie i wchodzę do domu.

Wkurza mnie, że nie chce odnieść się do naszych problemów. Wiem, że jest silny. Wiem, że nie lubi gadać. A jednak noce spędzone w jego ramionach były wypełnione czułością i miłością.

Gdzie się podział tamten mężczyzna?

Chcę go odzyskać.

***

Leżę w ciemnościach, jest pierwsza w nocy. W pokoju unoszą się odgłosy oceanu, owiewa mnie delikatna bryza. Jak zwykle zadręczam się myślami o Benie Stathamie i jego pięknym ciele.

Co teraz robi? Śpi?

Ostatnim razem wyznałam, że go kocham. Nie chciałam tego robić, ale nie zdołałam się powstrzymać. Byłam rozmiękczona i rozemocjonowana po uderzającym do głowy orgazmie i po prostu mi się wypsnęło.

Czy to dlatego uciekł?

Wypuszczam powietrze z płuc, gapię się w sufit i tysięczny raz przeżywam w myślach naszą ostatnią wspólną noc. Gdybym wiedziała, że będzie ostatnią, zrobiłabym więcej, powiedziałabym więcej. Oddałabym wszystko, żeby został.

Drzwi się otwierają, więc przewracam się na bok, a serce zamiera mi w piersi.

– Ben – szepczę.

Wchodzi do środka, zamyka za sobą drzwi. Jego zwieszone przy ciele dłonie są zaciśnięte w pięści. Wydaje się nerwowy.

Mrużę oczy w rozcieńczonym świetle i patrzę na niego.

– Chciałem cię zobaczyć – szepcze.

Leżę nieruchomo. Niech on mówi tym razem.

– Patrzę na ciebie, jakbym cię pragnął… – zawiesza na chwilę głos, po czym zaciska pięści jeszcze mocniej i szepcze: – …bo cię pragnę.

Marszczę czoło.

– Bridget, ty nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cię pragnę i jak trudno jest trzymać mi się na dystans.

– Więc dlaczego? Dlaczego nam to robisz? – szepczę.

Przysiada na krawędzi łóżka, ujmuje moją twarz w dłonie i patrzy mi w oczy w zalewającym pokój księżycowym świetle, gładząc mnie kciukiem po dolnej wardze. Waha się, ściąga brwi, jakby cierpiał.

– Nie jestem tym, za kogo mnie masz.

Podnoszę się, podpieram na łokciu i patrzę na niego, zdziwiona.

– Jesteś żonaty? – pytam zduszonym głosem.

O, nie.

Serce zaczyna walić mi w piersi. Na pewno ma drugie życie w domu, w Afryce. Przecież nie mam pojęcia, co i kogo tam pozostawił.

Kręci głową, na jego ustach pojawia się blady uśmiech.

– Nie, nie jestem żonaty – mówi, ale chmurzy się jeszcze bardziej i nachyla się do pocałunku. – Ale nie mogę oddać ci serca.

Moje oczy zachodzą łzami.

Ponownie kręci głową.

– Proszę… – urywa na chwilę. – Wiedz, że cię kocham, Bridget.

– Ben – mówię cicho. – Co się dzieje? Porozmawiaj ze mną.

Pochyla się i delikatnie omiata moje usta językiem, a moja twarz marszczy się w smutku, gdy próbuję powstrzymać łzy.

Znowu nachodzi mnie potrzeba wyznania mu miłości. Jestem przy nim taka słaba.

Siadam i obejmuję jego szerokie barki. Całujemy się powoli, aż czuję narastające podniecenie.

– Przyszedłem się pożegnać – szepcze tuż przy moich ustach.

– Co takiego? – patrzę mu w oczy, szukając odpowiedzi. – Ale mówiłeś, że…

– Bridget – wchodzi mi w słowo. – Nie mogę spełnić twoich oczekiwań.

– Owszem, możesz. Możesz, Ben. Już je spełniasz – szepczę wściekle.

Cholera, nie znoszę tych podchodów. Nawet nie mogę podnieść głosu.

Przebiega kciukiem wzdłuż mojej kości policzkowej, przygląda się uważnie mojej twarzy.

– Didge, mam przeszłość, która nie może cię dopaść. Nie mogę wprowadzić jej w twoje życie.

Tym razem to ja kręcę głową.

– O czym ty mówisz? Wszyscy mamy jakąś przeszłość. Ben, razem coś wymyślimy.

– Żegnaj, Bridget – szepcze smutno i próbuje wstać, ale łapię go za nadgarstek.

– Nie, nie odchodź – błagam, tracąc nad sobą kontrolę. – Nie opuszczaj mnie. Kocham cię.

Pochyla się i całuje mnie delikatnie.

– Zapamiętaj mnie z miłością, aniele.

Patrzę na niego przez łzy.

– Ja też cię kocham – szepcze.

Ogarnia mnie panika.

– Nie odchodź – błagam.

Patrzy na mnie w ciemnościach.

Potrząsam głową, nie zniosę tego. Potrzebuję więcej czasu. Potrzebuję więcej czasu, żeby nakłonić go do pozostania ze mną.

– Ostatni raz – szepczę. – Pożegnaj mnie, jak należy.

– Bridget… – wzdycha.

– Ben, jesteśmy tu sami. – Przyciągam go do siebie i całuję w usta. – Jeżeli chcesz mnie pożegnać, zrób to, gdy naprawdę będziesz musiał. Dzisiaj cię nie wypuszczę, nie zniosłabym tego – mówię głosem trzęsącym się z bólu.

– Ćśś, maleńka – uspokaja mnie, odgarniając włosy z mojego czoła, i uważnie mi się przygląda. – Będzie dobrze.

– Jak ma być dobrze, jeśli chcesz mnie zostawić? – szepczę przez łzy.

Bierze mnie w ramiona i mocno do siebie przywieramy. Tak mocno! Mam wrażenie, że rozpadnę się na kawałki, jeśli mnie puści. Może naprawdę tak się stanie.

– Potrzebuję cię… – mruczę, gdy mnie całuje.

Jego język tańczy z moim, jego dłonie błądzą po moich biodrach, ściskają je.

– Bridget – mruczy w odpowiedzi i wiem, że toczy wewnętrzną walkę.

Pragnie mnie, ale uważa, że nie powinien mi tego robić.

Ale przecież uprawianie miłości z Benem zawsze jest właściwe, z konsekwencjami zmierzę się jutro. Siadam powoli, zsuwam przez ramię koszulę nocną z białego jedwabiu i rzucam ją na podłogę.

Ben spogląda zachłannie na moje piersi, gdy kładę się na plecach i rozkładam nogi w cichym zaproszeniu. Spuszcza wzrok na moje różowe majtki. Jego oczy ciemnieją, a język wystrzeliwuje z ust, by oblizać wargi.

Och… Z całą pewnością mnie pragnie.

Łapię własne piersi i ściskam je mocno.

– Ben, nie byłeś we mnie od sześciu tygodni. – Wyprężam się na łóżku. – Nie wytrzymam już bez ciebie ani chwili.

Zaciska szczękę, w jego oczach błyszczy podniecenie. Wstaje i szybkim ruchem zrywa T-shirt przez głowę.

Wodzę wzrokiem po jego umięśnionej, szerokiej piersi pokrytej rzadkimi, ciemnymi włoskami. Ma wielkie bicepsy, widzę każdy mięsień jego brzucha. Zniewala mnie wyraźne V niknące pod jego dżinsami. Przesuwam spojrzenie na jego idealną twarz i moje serce wpada w szał. Ma najpiękniejsze ciało na świecie… ale ja kocham jego duszę.

Jest dominującym samcem alfa, który pokazał mi, jak to jest naprawdę kochać. Jakie to uczucie być uwielbianą i kochaną przez kogoś tak dogłębnie, że nic innego się nie liczy.

Wie lepiej ode mnie, czego potrzebuje moje ciało, więc zsuwa dżinsy, a mnie aż skręca z niecierpliwości. Spierzchły mi wargi.

Ja pierdolę. On jest bogiem.

Jego gruby, twardy kutas wisi między nogami, łapie go w dłoń i pompuje trzy razy, patrząc mi prosto w oczy.

– Chcesz tego, Bridget? – pyta, robiąc sobie dobrze.

Kiwam głową, wpatrując się w pierwsze krople na jego czubku. Zasycha mi w ustach.

Tak, kurwa.

– To chodź tu i mi possij. Zadbaj, żebym nigdy cię nie zapomniał.

Nasze oczy się spotykają i Ben obdarza mnie najlepszym spojrzeniem w stylu: „Chodź tu i mnie zerżnij”, jakie widziałam.

Nagle wpadam w desperację. Desperacko chcę go zaspokoić.

Dopadam do niego na kolanach i biorę go głęboko w usta.

Ben zachłystuje się powietrzem.

– Grzeczna dziewczynka… – wzdycha, a jego dłoń opada na moją potylicę.

Moje wnętrzności zaczynają się topić. Jęczę, choć wypełnia mi usta. Wpycha się głębiej… Tak głęboko… Pewnie zamyka oczy w rozkoszy. Muszę się skupić, żeby opanować odruch wymiotny.

Ja pierdolę. Doprowadzanie go do ekstazy to moje ulubione zajęcie.

Syczy i zaczyna wchodzić w miarowy rytm, trzymając mnie mocno za włosy.

– Kurwa, kurwa, kurwa… – mamrocze pod nosem.

– Podoba ci się, maleńki? – pytam szeptem, na moment wyciągając jego fiuta z ust.

W jego oczach widać iskry podniecenia.

– Kurwa… Ja to kocham… – dyszy.

Na jego skórze pojawia się mgiełka potu, co nakręca mnie jeszcze bardziej. Przestaje nad sobą panować i rzuca mnie na łóżko.

Odbijam się od materaca, ale po chwili on już na mnie jest, zsuwa moje majtki i rzuca je daleko za siebie. Zjeżdża ustami w dół moich piersi, ssie je, najpierw jedną, potem drugą. Ssie tak mocno, że aż zaciskam zęby i wyginam plecy z bólu.

Zawsze tak robi.

Tak bardzo mnie rozgrzewa, że sama błagam, żeby był ostry. Jakbym zamieniała się pod nim w rozszalałe zwierzę, które trzeba poskromić. Okiełznać.

Jego usta zjeżdżają niżej i niżej…

Wstrzymuję oddech i zamykam oczy.

Dobry Boże, jaki on jest w tym wspaniały.

Jest królem.

Omiata językiem moje ciało, łapiąc mnie za biodra i unieruchamiając mój tyłek przy materacu.

– Rozchyl się – warczy, świdrując mnie ciemniejącymi oczami. Całuje mnie czule po wnętrzu uda.

To zbyt wiele, zbyt mocno, zbyt intymnie. Odwracam wzrok.

– Patrz na mnie, Bridget – rozkazuje.

Zmuszam się, by ponownie spojrzeć mu w oczy.

– Patrz, jak mój język zlizuje twoją śmietankę i zmusza tę twoją śliczną cipkę do tańca… – Oblizuje wargi i znowu ssie.

Widok niezmąconej rozkoszy na jego twarzy wywołuje u mnie rumieniec. Targają mną konwulsje.

Ja pierdolę. Jakim cudem jest taki seksowny?

Gdy przygryza moją łechtaczkę, odrzucam głowę w tył i gwałtownie szczytuję.

Kurwa mać, wytrzymałam całe dwie minuty.

Wylizuje mnie z uśmiechem na ustach, po czym zarzuca na swoje ramiona jedną moją nogę, a po niej drugą i wbija się we mnie jednym potężnym pchnięciem.

– Ben! – krzyczę.

– Wszystko pod kontrolą, maleńka – mamrocze przy moich ustach i kładzie mnie na materacu.

A potem mnie całuje, miękko i delikatnie, i czule, i…

O Boże.

To nie ma prawa się skończyć. To, co razem mamy, jest zbyt dobre i nie może się skończyć.

Jego twarz, którą trzyma tuż przy mojej, wykrzywia ból, jakby wyczuł moje myśli. Jego ciało zaczyna mnie ujeżdżać. Długo, nieśpiesznie, dogłębnie. Cały czas patrzymy sobie w oczy.

Do cholery, to najlepszy seks w moim życiu.

Kogo ja oszukuję? Każdy seks z Benem jest najlepszy w życiu. Jest piekielnie dobrym kochankiem.

Spijamy się nawzajem, pokryci potem.

– A teraz… – sapie, wyczuwając mój nadciągający ekspresowo orgazm. – Masz dojść, natychmiast. – Podkręca tempo, a ja zaciskam się wokół niego.

Jęczy gardłowo, zanurza twarz w mojej szyi, a ja śmieję się w sufit.

Tego długo nie zapomniesz, wielkoludzie.

Jego ruchy robią się ostrzejsze i głębsze, szybsze i szybsze.

Zaciskam się wokół niego, a potem… spadam.

– Ach… – wzdycham.

Zaciskam oczy, by powstrzymać łzy, kiedy Ben jęczy, dochodząc głęboko we mnie.

Całujemy się, długo. Pocałunek jest miękki i czuły.

Ciało Bena wciąż należy do mnie, nieśpiesznie wypompowuje się we mnie do ostatniej kropli.

– Kocham cię, Ben – szepczę.

– Ja ciebie też – wzdycha, przytulając twarz do mojego policzka. Zamiera na chwilę. – Dlatego muszę cię opuścić. – Zrywa się ze mnie gwałtownie.

Co takiego? Siadam prosto. Nie.

– O czym ty mówisz? – szepczę. – Na pewno coś wymyślimy.

Patrzy mi głęboko w oczy.

– Bridget, to nasze pożegnanie. Nie utrudniaj go jeszcze bardziej.

– Ben… – mówię cicho. Moje ciało nadal pulsuje po wycisku, jaki przed chwilą dostało.

Ubiera się, a ja obserwuję go w milczeniu.

Nie odchodź. Proszę, nie odchodź.

Po ostatnim, długim pocałunku prostuje się i bez słowa wychodzi z mojego pokoju.

Gapię się w drzwi, które się za nim zamknęły.

Nie. Panie Boże, proszę cię. To nie może być prawda.

Przepełnia mnie rozpacz. Zwijam się w kłębek, bo serce fizycznie boli mnie w piersi. Zaczynam łkać.

Rozdział 1

Pięć lat później

Bridget

Uśmiecham się do ukochanej siostry i ściskam ją za rękę. Siedzimy na tylnej kanapie samochodu.

– Boże, tak dobrze cię widzieć – szepczę.

Tasza uśmiecha się smutno.

– Żebyś wiedziała.

– Jak długo nie byłyśmy w Stanach? – zastanawia się na głos Abbie.

– Pięć miesięcy – wzdycha głęboko Natasza. – Ale pamiętajcie, macie przyjechać na Święto Dziękczynienia.

– Spróbuj nas powstrzymać… – mamrocze Abbie, poprawiając szminkę. Wydyma usta, obserwując efekt w lusterku kompaktowym.

Jesteśmy w samochodzie Nataszy, jedziemy właśnie do cocktail baru na spotkanie z chłopakami. Natasza, moja siostra, od pięciu lat mieszka z mężem, Joshuą, i dziećmi w Stanach Zjednoczonych, a teraz przyleciała do domu, do Sydney, na rodzinne wesele. Tak się cieszyłam na jej powrót, że od tygodnia nie mogłam spać.

Towarzyszy nam Abbie, nasza najlepsza przyjaciółka, oraz dwóch ochroniarzy Nataszy, którzy jadą z przodu. Max prowadzi, Anton zajmuje fotel pasażera.

Joshua programuje aplikacje mobilne i osiągnął wielki sukces. Po wszystkim, co przeszli, Tasza wraz z dziećmi żyją pod ścisłą ochroną.

Teraz trzyma ręce wysoko, w przesadnie teatralnym geście.

– No to opowiadajcie, wszystko. Co mnie ominęło?

Wzruszam ramionami.

– Cóż… – zerkam na Abbie. – Sama nie wiem…

– Didge, nie mogę się doczekać, kiedy poznam twojego nowego chłopaka.

Uśmiecham się. Wszyscy mówią mi Didge. To skrót od Bridget.

– Też nie mogę się tego doczekać. Jutro przyjeżdża na ślub. – Uśmiecham się z dumą.

– Świetnie – promienieje Tasza.

– Eric jest… – Abbie zawiesza głos i mruży oczy, szukając jak najcelniejszego porównania. – Tasz, znienawidzisz go – prycha.

Otwieram buzię z oburzeniem, ale nie potrafię opanować szerokiego uśmiechu.

– Wcale że nie!

Zakichana Abbie i jej nadmiernie szczere opinie.

– Wcale że tak – rzuca krótko. – Poczekaj tylko, Natasza, aż go zobaczysz. Patrzy w lustro częściej niż na Bridget. Ma się za Starsky’ego i Hutcha albo innego oszołoma.

Natasza zerka na mnie pytająco.

– Nie jest taki zły – przekonuję przez śmiech. – No i tak… jest gliniarzem… i jest piekielnie seksowny. Kobiety często go komplementują. Zachowaj swoje opinie dla siebie, Abs. I nie zapominaj, proszę, że sama umawiasz się z gorylem na sterydach. Nie za bardzo masz prawo osądzać innych.

Natasza i Abbie wybuchają śmiechem, a ja podnoszę wzrok i widzę w tylnym lusterku, że Max uśmiecha się kącikami ust.

– Cóż, ten goryl to prawdziwe zwierzę. Mam słabość do goryli.

Uśmiechamy się półgębkiem z Nataszą, bo Abbie sama o sobie mówi, że jest szmatą – pełnokrwistą szmaciurą z własnego wyboru. Uwielbia facetów, seks i z radością korzysta ze wszystkich zalet faktu, że jest niebywale atrakcyjną kobietą. Ma długie złote włosy, a do tego zabójcze ciało, z którym obnosi się bez cienia zażenowania.

Każdy facet, którego spotyka na swojej drodze, je jej z ręki.

Jej motto brzmi: „Żadnych chłopaków, żadnych zobowiązań… tylko zabawa”.

Niech mnie, dziewczyna potrafi się bawić. Szczerze mówiąc, nie wiem, skąd ma tyle energii, bo mnie to wygląda na ciężką harówkę.

***

Samochód zwalania do ślimaczego tempa i po chwili się zatrzymuje. Wysiadamy i idziemy do baru, w którym mamy się wszyscy spotkać.

Joshua, Cameron, Scott i Adrian siedzą już przy stoliku, więc idziemy do nich.

– Didge! – woła Cameron i unieruchamia mnie w zapaśniczym chwycie.

Śmieję się, po czym obchodzę stolik i witam się buziakiem w policzek z pozostałymi.

– Dobrze was wszystkich widzieć. Ale najpierw skoczę po drinka, zaraz wracam – mówię z uśmiechem.

Podchodzę do baru i emocje aż we mnie buzują, bo rodzina jest dla mnie jak dom i czuję się cholernie dobrze. Czeka nas świetny weekend. Jutro poznają Erica i wszystko pójdzie gładko.

– Dzień dobry, Bridget. – Za moimi plecami odzywa się znajomy głos.

Odwracam się gwałtownie i odruchowo cofam o krok.

Święty Boże…

Krew odpływa mi z twarzy.

– Ben… – szepczę.

Góruje nad wszystkimi dookoła.

Gapię się na niego, próbuję przetworzyć sygnały przesyłane przez zmysł wzroku. Serce zaczyna walić mi w piersi.

– Ben? – powtarzam, marszcząc czoło, a potem potrząsam głową. Jestem zaskoczona i zmieszana. – Co… – Brakuje mi słów. – Co ty tu robisz?

Zjeżdża wzrokiem w dół mojego ciała.

– Przyjechałem do ciebie.

– Co takiego? – pytam, zdumiona.

– Słyszałaś.

Unoszę brwi. Jaja sobie, kurwa, robi?!

– Przyjechałeś taki kawał aż do Sydney, żeby się ze mną zobaczyć? – pytam ironicznie. Zabawne, bo palant przez pięć lat nie raczył nawet zadzwonić. Zerkam na grupkę moich znajomych i krzyżuję ręce w obronnym geście. – Niepotrzebnie robiłeś sobie kłopot – prycham.

Uśmiecha się seksownie, a ja mrużę oczy.

Przestań być uroczy, jebany dupku.Dawno o tobie zapomniałam.

– Gdy dostałem zaproszenie, od razu zapytałem: „Bridget będzie?”. Chciałem się spotkać po latach, sprawdzić, co u ciebie. Kawał czasu. – Spogląda na moje usta.

Czuję się niekomfortowo.

Nie patrz tak na mnie.

Wybałuszam oczy, kiedy dociera do mnie znaczenie jego słów.

– Ty… idziesz na to wesele? – bełkoczę.

Unosi brew.

– Specjalnie po to przyleciałem dziś rano. – Zerka na nasz stolik. – Jestem ze Stanem, Camem i Murphem. Spotkanie po latach, że tak powiem.

Gapię się na niego, a mój mózg próbuje za tym wszystkim nadążyć.

O, nie. Nie, nie, nie.

W weekend zamierzam przedstawić wszystkim mojego chłopaka. Niepotrzebny mi przy tym mój zaginiony przed laty, dupkowaty były facet.

Jasna cholera.

Kurwa.

Unoszę zadziornie podbródek.

– Powinieneś był się najpierw ze mną skontaktować, zapytać, czy nie mam nic przeciwko.

Mój wzrok krąży po jego szerokiej piersi skrytej pod czarnym T-shirtem, po czym niespodziewanie zjeżdża na sprane dżinsy, które wybrzuszają się we wszystkich właściwych miejscach. Uwagi domagają się też jego muskularne przedramiona, ale nic z tego.

Natychmiast odrywam wzrok.

Dlaczego musi być taki boski?Jakie to wkurzające. Przecież powinien był już się roztyć, wyłysieć i zbrzydnąć.

– A masz? – pyta arogancko.

– Czy co mam?

– Coś przeciwko mojej obecności? – pyta sarkastycznie.

– Tak. – Z rozdrażnieniem zarzucam włosy na plecy. – W gruncie rzeczy tak. Powinieneś wracać pod kamień, spod którego wypełzłeś.

Uśmiecha się półgębkiem i posyła mi to cwaniackie spojrzenie, które dopieścił do perfekcji.

Zaczynam się pocić i nerwowo rozglądać.

Nie waż się uruchamiać swojego seksapilu.

Wzdycham z irytacją, nie mam ochoty na ten szajs. Spoglądam z góry na moje dżinsy i kremowy top bez ramion. Dlaczego nie ubrałam się seksowniej? Wiedziałam, że powinnam założyć tę czerwoną sukienkę. Daję sobie mentalnego kopniaka w tyłek.

Przestań! Kogo obchodzi, co na sobie masz? Ben jest palantem, ty masz chłopaka, a to… jedna, wielka, pierdolona katastrofa.

Jego ciemne oczy ponownie skupiają się na moich wargach.

Zaczynam się denerwować, a w żołądku czuję bulgotanie. Och, dobrze pamiętam to spojrzenie.

– Co będzie? – pyta barman.

– Trzy margarity, proszę – odpowiadam z uśmiechem i opieram się o bar.

Dziś obsługuje tu ten śliczny barman. Często go tu widuję.

Obdarza mnie przyjacielskim uśmiechem i odwraca się, by przygotować nam drinki.

Ben staje bezpośrednio za mną. Blisko… Zbyt blisko… Czuję, jak jego twarde ciało idealnie dopasowuje się do mojego. Jest niczym ciepła skała.

Zamykam oczy i krew zaczyna mi tętnić w uszach.

To tylko przez tę ciasnotę… Ciasno tu… Zaraz się przesunie… – powtarzam sobie.

Dlaczego jego ciało emanuje taką przyciągającą siłą?

Ktoś potrąca go od tyłu. Jego ręka ląduje na moim biodrze, gdy Ben wpada na mnie ze sporą siłą.

– Wow, maleńka… – szepcze. Jego ciało wtula się w moje, jego ręka wciąż jest na moim biodrze, a jego usta tuż przy moim uchu.

– Ben – zaczynam stanowczo, patrząc prosto przed siebie, na bar. – Zabierz rękę z mojego biodra i usta od mojego ucha, bo zaraz rozwalę ci szklankę na głowie.

Rechocze, omiatając moją szyję oddechem.

– Widzę, że nadal masz zgryźliwe poczucie humoru.

Mam ochotę odpowiedzieć: „Założę się, że ty nadal masz tego wielkiego, pięknego fiuta”, ale się powstrzymuję.

Przysuwa się bliżej, ponownie ociera ustami o moje ucho.

– Dobrze cię widzieć, Bridget. Przyjemnie się w ciebie wpasować ciałem…

Przełykam nerwowo ślinę. Chryste.

Dość tego. Odsuwam się od niego gwałtownie.

– Posłuchaj mnie, Ben. Nie możesz mnie już dotykać. W zasadzie nie masz też prawa ze mną rozmawiać.

Uśmiecha się leniwie, seksownie i postępuje krok w moją stronę.

– Naprawdę?

Przytakuję nerwowo i krzyżuję ramiona na piersiach.

– Naprawdę. Mam chłopaka – rzucam.

Zbliża się o kolejny krok, góruje nade mną, pochyla się i szepcze mi do ucha:

– Przyprowadź go do mnie. Musimy się poznać.

Rozdział 2

Bridget

– „Przyprowadź go do mnie”?! – powtarzam, unosząc brew. Żartuje sobie? – A co ty jesteś nagle? Henryk VIII? – parskam, nie mogąc się powstrzymać. – Co chcesz zrobić, Ben? Zetniesz go?

Patrzy mi w oczy dłuższą chwilę.

– Istnieje taka możliwość. – Chyba sam wie, jak niedorzecznie zabrzmiał, bo uśmiecha się seksownie. – Kusząca wizja.

Nasze oczy się spotykają i strzela między nami prąd.

Przestań.

Między nami zapada cisza, lecz w końcu Ben ją przerywa:

– Dobrze cię widzieć, Didge. Często o tobie myślałem.

Patrzę mu pytająco w oczy. Na nowo rośnie we mnie żal i mam ochotę porządnie potrząsnąć Benem za to, że naraził mnie na takie piekło.

– Ciebie również – odpowiadam z wymuszonym uśmiechem.

To było nieszczere.

To, jak na mnie patrzy, sprawia, że jeszcze bardziej boli świadomość, że nam się nie powiodło. Od dawna trzymałam się nadziei, że to był tylko sen, ale niestety okazuje się, że łącząca nas chemia nie była tylko moim wymysłem. Myślałam sobie, że jeśli kiedyś spotkamy się ponownie, to będzie jak spotkanie ze starą kumpelą na ulicy – nic nie poczuję i ucieszę się, że ruszyłam dalej i ułożyłam sobie życie bez niego. Nie mogłam bardziej się pomylić. Jestem wściekła, zraniona, mam wrażenie, że ledwie wczoraj porzucił mnie bez mrugnięcia okiem.

Czas niczego nie zmienił. Przeciwnie – wszystko wydaje się spotęgowane.

Cholera jasna! Jesteś kretynką, Bridget. Przestań. To już nieważne, to przeszłość.

Waha się, jakby chciał coś dodać.

Ja niby też chcę coś powiedzieć, ale nie wiem co. Bo przecież tu wyraźnie nie ma już nic do dodania. Odkąd odszedł, tyle się zmieniło, ale jedna rzecz pozostała taka sama – łączące nas uczucie. Mam ochotę go objąć i wyznać, jak bardzo tęskniłam.

Ściągam brwi. To magnetyczne przyciąganie jest dziwne… i silne. Bardzo silne.

Otrząśnij się, tępoto. Przecież to palant.

– Proszę bardzo. – Barman uśmiecha się i wręcz mi tackę z drinkami.

Odwzajemniam uśmiech, płacę, podnoszę tackę i odwracam się do Bena.

– Widzimy się przy stoliku? – pytam.

Kiwa głową, wyraźnie rozkojarzony, a ja ruszam przez tłum z łomoczącym w piersi sercem.

Ja pierdolę.

Uspokój się, mówię sobie. Wszystko gra. Jego przyjazd nic nie znaczy. Przestań przesadzać, Bridget.

Stawiam tackę na stoliku, zasiadam pomiędzy Nataszą a Abbie i podaję im drinki.

Cameron coś opowiada, a wszyscy słuchają uważnie, zaśmiewając się w stosownych momentach.

Ja jednak rozglądam się wokół stolika z szerokim bananem na gębie. Spędzam wieczór z moimi ulubionymi ludźmi. Tasz i Josh, Cam, Adrian i Abbie – nie mogło być lepiej. Cała czwórka oprócz Abbie mieszka w Stanach, więc rzadko mamy okazję do wspólnych spotkań.

Moja ekipa. Moi ulubieńcy.

Adrian łapie mnie za rękę i ściska uspokajająco. Mój cudowny Adrian.

Gdy przed laty zerwał ze swoim chłopakiem, Nicholasem, a ja z Benem, bardzo się zbliżyliśmy. W Los Angeles nawet wprowadziłam się do niego na pół roku. Rozmawiamy codziennie, jest dla mnie prawdziwym darem. Wie, że widok Bena bardzo mną wstrząsnął. Nie muszę mu tłumaczyć własnych myśli, bo on je zna.

Ciekawe, czy Tasza wiedziała o przyjeździe Bena. Jeśli tak, to dlaczego nic nie powiedziała?

Odpowiedź dostaję chwilę później, gdy Ben podchodzi do stolika, a jej szczęka opada do samej ziemi.

– Ben! – piszczy, podekscytowana, i wstaje.

Abbie wytrzeszcza oczy i wbija je we mnie. Wymuszam uśmiech, który mówi: „Tak, wiem”.

Natasza i Abbie wstają, a Ben bierze je w ramiona.

– Boże, tak dobrze cię wiedzieć. – Uśmiecha się Tasza.

– Kupę czasu – odpowiada, odnajdując mnie wzrokiem z drugiego końca stolika. Obraca się i całuje Abbie w policzek. – Hej, Abs – wita się z nią, uśmiechnięty. – Nadal gorąca – dodaje zaczepnie.

– Żebyś wiedział, wielkoludzie. – Uśmiecha się, całując go w policzek.

Ben siada obok Joshui i wszyscy wbijają w niego wzrok.

– Joshua, dlaczego mi nie powiedziałeś, że Ben przyjeżdża? – pyta wciąż podekscytowana Natasza.

– Bo sam nie wiedziałem – parska Josh. – Cwany gnojek, powiedział tylko Wilsonowi.

– Dlaczego? – zaciekawia się Abbie.

Ben ponownie odnajduje mnie wzrokiem.

– Pomyślałem, że zrobię wam niespodziankę. Niespodzianka!

Tasza i Abbie równocześnie wybuchają śmiechem.

– Gdzie się podziewałeś, odkąd ostatnio się widzieliśmy? – pyta Cameron.

I tak rozmowa skupia się wokół Bena siedzącego po drugiej stronie stolika.

Gdy odpowiada na pytania, biorę do ręki komórkę, żeby nie chłonąć łapczywie każdego jego słowa. Nadal nie wierzę, że tu jest.

Cóż za wyczucie czasu.

Zauważam cyferkę jeden na ikonie mikrofonu na mojej komórce i ściągam brwi.

Co się dzieje z tym głupim telefonem, do cholery? Dlaczego to się dzieje?

Nieświadomie, ze skupioną miną, próbuję zrzucić ten symbol.

Adrian wyczuwa moją irytację i posyła mi pytające spojrzenie, ale kręcę głową, zrezygnowana.

– Ten głupi telefon bez przerwy nagrywa… – odpowiadam.

– Hę? – dziwi się.

Wzruszam ramionami.

– Sama nie wiem, w przypadkowych momentach po prostu włącza się nagrywanie. – Podaję mu komórkę.

Adrian przygląda się jej bacznie, tymczasem ja sączę margaritę. Obecność Bena napina mi nerwy jak postronki. Muszę uważać, żeby się nie upić, bo jeszcze powiedziałabym mu, co naprawdę myślę. Choć w sumie to sama nie wiem.

Jesteś ciachem. Jesteś dupkiem. Wyglądasz tak, że rżnęłabym cię dzień i noc. Och, a może zacznijmy od tego, że Bridget jest kretynką!

– I sama tego nie włączałaś? – pyta Adrian, wyrywając mnie z zadumy.

Zaprzeczam ruchem głowy.

– Nie, zupełnie jakby miał swój własny rozum.

Z coraz bardziej nachmurzoną miną wchodzi w moje ustawienia i próbuje ustalić, o co chodzi.

– Wkurza mnie to, bo zużywa baterię i muszę ciągle ładować.

– Joshua? – Adrian spogląda na drugą stronę stolika.

Ten odrywa się od rozmowy z Benem, nieświadomy, o czym rozmawiamy.

– Zerknij no na to – mówi Adrian i podaje mu moją komórkę.

Joshua to nasz spec od technikaliów. Jest programistą, więc radzi sobie z takimi problemami.

Bierze komórkę od Adriana i zaczyna przy niej majstrować.

– Co ostatnio porabiałaś, Abs? – rzuca Cam nad stolikiem. – Dalej się gzisz jak na wiejskim festynie?

Wszyscy wybuchamy śmiechem, ja aż się krztuszę.

Cały Cameron.

To młodszy brat Joshui, uwielbiamy go. Nieustannie żartuje. Aż trudno uwierzyć, że w Los Angeles jest lekarzem. To urodzony cwaniak, który non stop rozbawia nas swoimi przewrotnymi docinkami i żartami. Każda napotkana kobieta je mu z ręki.

– Ależ Cameron! – rzuca Abbie, udając oburzoną. – Do twojej wiadomości: bynajmniej nie gżę się jak na wiejskim festynie!

Cam uśmiecha się do piwa.

– Ośmielę się mieć odmienne zdanie – prowokuje ją z zachwytem w oczach.

– Chciałbyś wiedzieć, jak się gżę, Cam – odcina się Abbie.

Cam unosi szklankę, szczerząc zęby.

Tymczasem Joshua się chmurzy.

– Didge, myślę, że będziesz potrzebowała nowej komórki. – Mruży oczy w skupieniu. – Złączki się poblokowały.

Przewracam oczami.

– A mógłbyś mówić po ludzku? Co to znaczy?

Patrzy na mnie z uniesioną brwią.

– To, że telefon się zjebał.

Podaje Nataszy komórkę nad stołem, ona oddaje ją mnie, a ja kładą ją na kolanach.

– Super – burczę pod nosem.

– Boże, spójrzcie na to miejsce – mówi Tasza, rozglądając się, oczarowana.

Wszyscy patrzymy wokół siebie. Przyznaję, że ja już czasami zapominam to robić.

– To najpiękniejsze miasto na świecie – wzdycha. – W domu zawsze najlepiej.

Uśmiecham się i podnoszę kieliszek, a Abbie idzie w moje ślady i wznosimy toast, stukając się szkłem.

Jesteśmy w Opera Bar w operze w Sydney, siedzimy na zewnątrz, nad wodą, przy jednym z setek stolików. Za nami widać rozświetlony most zamykający wejście do portu, na wodzie tańczą odbicia świateł wieżowców. Wzdłuż nabrzeża ciągną się rzędy świecących na biało latarń. Leci muzyka z modnym, spokojnym bitem, cały lokal aż buzuje mrowiem różnorodnych gości. To nasza knajpa. Aż trudno uwierzyć, że wpadamy tu z Abbie przynajmniej raz w tygodniu. Jesteśmy w czepku urodzone.

Ciągle za czymś gonimy; ja jestem agentką podróżniczą, a ona asystentką w kancelarii prawniczej, ale co by się nie działo, raz w tygodniu spotykamy się, żeby pogadać.

Wróciłam do Australii nieco ponad dwa lata temu. Gdy Natasza przeniosła się do Joshui do Los Angeles, pojechałam za nią i jakby wsiąkłam w tamtejsze życie. LA również uwielbiałam. Z pocałowaniem ręki mogłabym osiąść w Stanach i być szczęśliwa na wieki wieków, ale tęskniłam za mamunią i Abbie, a jako że Tasza spędzała większość czasu w ich podmiejskiej posiadłości w Willowdale, a Adrian ciągle pracował – jest prezesem firmy deweloperskiej Joshui – uznałam, że przyszedł czas wracać. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, a ja mam na tyle szczęścia, że Josh przysyła po mnie prywatny odrzutowiec, gdy tylko mam ochotę.

W krainie Stantonów forsa jest jak powietrze. Natasza wżeniła się w naprawdę wielkie pieniądze, co ogromnie wpływa na nasz styl życia. Najwięksi projektanci przysyłają jej ciuchy, licząc, że się w nich pokaże, a potem ona wysyła je mnie i Abbie.

Adrian totalnie mnie rozpieścił, bo gdy tylko uzna, że w czymś będzie mi dobrze, od razu mi to kupuje – to zalety przyjaźni z gejem o nieskazitelnym guście i miłości do butów oraz torebek. Joshua z całych sił dba, żeby Natasza wiodła w Stanach szczęśliwe życie, a jeśli wiąże się to z wysyłaniem samolotu po mnie, mamę i Abbie, gdy tylko najdzie nas ochota, nie ma z tym problemu.

Zatem, praktycznie rzecz biorąc, moja siostra wyszła za miliardera, a ja na tym korzystam. I wszystkim nam to pasuje.

– Kiedy wyjeżdżasz, Didge? – pyta Adrian, wyrywając mnie z zadumy.

– Za dwa tygodnie.

– To służbowy wyjazd? – pyta z zainteresowaniem Tasza.

Przytakuję, sącząc drinka. Zerkam na bacznie mnie obserwującego Bena.

– Dokąd? – pyta Cameron.

– Do Londynu, stamtąd do Irlandii, a potem do Szkocji.

– Na terytorium potwora z Loch Ness – stwierdza Abbie.

Cam zerka kątem oka na Bena, który uśmiecha się bezczelnie. Obaj spuszczają głowy i zaczynają rechotać ze znanego tylko im żartu.

– Co was tak bawi? – pytam.

Ben kręci głową, chyba nie chce wdawać się w szczegóły, więc przenoszę uwagę na Cama.

Śmieje się, zasłaniając usta szklanką.

Mrużę oczy. Takie wewnętrze żarciki bardzo mnie drażnią.

– No, proszę bardzo, słucham – ponaglam go oschle.

Cameron pociąga łyk piwa, chyba postanowił rozwinąć temat.

– Kiedyś wyrwaliśmy z Benem panienki i obiecaliśmy im, że zobaczą potwora z Loch Ness.

Wszyscy pozostali marszczą nosy i stękają, zniesmaczeni.

– Boże, jakie słabe – wzdycha Adrian. – Nie wiem, skąd wy bierzecie tak durne kobiety.

Ben śmieje się na głos i szczypie nasadę nosa, zanurzony we wspomnieniach.

Cameron uśmiecha się cwaniacko.

– Zadziałało – mówi, wzruszając ramionami. – Pokazałem im bestię. I mit przeistoczył się w prawdziwą legendę.

Ben zaśmiewa się, kręcąc głową, ja patrzę na niego bez cienia wesołości.

Kiedy to było? Po mnie? Zapewne. Minęło pięć lat. Kurwa, cholernie mnie wkurza, że dla niego najwyraźniej nic się nie zmieniło; nadal wyrywa sobie panienki z Cameronem, gdy tylko nadarzy im się okazja.

Pierdoleni faceci. Fuj.

Poirytowana, sączę drinka.

– Biedne dziewczyny… Miały obiecane potwory, a skończyły z kijankami – burczę.

Wszyscy wybuchają śmiechem, a Tasza podnosi szklankę i woła:

– Tak jest!

Dzięki Bogu, że mam chłopaka. Nie muszę się już babrać w tym łajnie.

Przestań, co to w ogóle jest za problem? Kogo w ogóle to obchodzi? Mnie na pewno nie.

Zaczynam czuć ciepło na twarzy, więc pociągam łyk drinka, żeby się uspokoić.

– Kiedy zaczynasz, Cam? – pyta Tasza.

Rozmowa przechodzi na pracę Camerona. Właśnie zaczął specjalizację kardiologiczną i jest tym bardzo podekscytowany.

– W przyszłym tygodniu. Nie mogę się doczekać.

Wypuszczam powietrze z płuc i skupiam uwagę na rozciągającym się przede mną porcie. Przysuwam kieliszek do ust, w zamyśleniu pocieram się po karku.

Ciekawe, czy ma dziewczynę.

Przez ten czas mógł się ożenić i narobić dzieci. Zapewne tak zrobił.

Nigdy o niego nie pytałam, ani razu. Choć chciałam. Boże, jak chciałam, ale jeszcze bardziej chciałam o nim zapomnieć. Wolałam, żeby inni nie wiedzieli, że wciąż o nim myślę. Nie lubiłam się do tego przyznawać – nawet sama przed sobą.

Mój telefon się odzywa, przyszedł SMS.

Patrzę na ekran i otwieram wiadomość. Od Bena.

Co takiego?

Ściągam brwi. Czytam.

Twoja szyjka wygląda przesmacznie.

Chętnie zatopiłbym w niej zęby.

Że co?

Marszczę czoło i podnoszę na niego wzrok.

Unosi piwo i pije, ale zerka na mnie tymi łobuzerskimi oczami. Siedzi wygodnie rozparty, z szeroko rozstawionymi nogami, potężne bary obrazują jego moc.

Nie mogę się powstrzymać i mój wzrok błądzi po jego silnych, umięśnionych przedramionach. Z trudem przełykam ślinę.

Serio… dlaczego jest tak cholernie seksowny?

Wokół nas toczą się rozmowy, tymczasem moje tętno przyspiesza.

No dobra, co tu się tak naprawdę odpierdala? Chyba nie mam zwidów. Bez dwóch zdań ze mną flirtuje. Ale co mu odpisać? „Spierdalaj, palancie”? Tak powinnam zareagować, ale piszę:

Wampiry mnie nie kręcą.

Odczytuje wiadomość i parska pod nosem.

Podnoszę kieliszek, upijam drinka i nawiązuję kontakt wzrokowy z Adrianem, który subtelnie, a zarazem pytająco marszczy czoło.

Telefon znowu sygnalizuje nadejście wiadomości.

Myślałaś o mnie?

Przełykam nerwowo ślinę i odpisuję natychmiast:

Ani razu.

Nie muszę długo czekać na kolejną wiadomość.

Kłamczucha.

Policzki naprawdę zaczynają mnie piec.

– Opowiedz o tym wyjeździe, Didge – zagaja Tasza. – Kurczę, podróżować zawodowo, to musi być ekscytujące.

– Jest – potwierdzam z entuzjazmem.

Leżąca na moich kolanach komórka znowu domaga się mojej uwagi, więc odczytuję wiadomość.

Przez pięć lat myślałem wyłącznie o ssaniu twojego pięknego ciała.

Zerkam na niego nad stolikiem, gdy sączy piwo i posyła mi najlepsze spojrzenie w stylu: „Chodź, zerżnij mnie”.

Patrzy na mnie mrocznym, złaknionym wrażeń wzrokiem.

Jasny gwint.

Nie widziałam tego spojrzenia od bardzo, bardzo dawna. Patrzył tak na mnie, gdy się ukrywaliśmy i nikt nie wiedział, że się spotykamy. Czuję, że zaraz się rozpłynę.

– Eee… – dukam, spoglądając na siostrę z poczuciem winy. Wygląda na to, że straciłam zdolność formułowania sensownych zdań. – Eee…

Rozglądam się, wszyscy wyczekują na moją inteligentną odpowiedź. No… jakoś nie mam jej pod ręką…

Ben mnie pragnie?

Mam przed oczami już tylko szaleńczy, wampirzy seks.

– Ja… Ja… – bełkoczę dalej.

Adrian i Tasza czekają na odpowiedź z coraz bardziej zdezorientowanymi minami.

– Muszę iść po drinka. Ktoś jeszcze? – pytam, zrywając się z miejsca.

– Tak, pomogę ci. – Adrian również wstaje.

– Ja też – mamrocze Natasza i dołącza do nas.

Abbie siedzi spokojnie i popija ze swojego kieliszka.

– Abs, przejdziesz się z nami? – pytam.

– Nie, dzięki – odpowiada, nawet na mnie nie patrząc.

Adrian uśmiecha się sztucznie, łapie ją za rękę i stawia na nogi.

– Abbie, potrzebujemy pomocy.

– Boże, jakie z was dzieciuchy – utyskuje, przeciskając się przez tłum. – Czemu musiałam się z wami wlec?

– Co się dzieje? – pyta mnie Adrian nad ramieniem, kładąc rękę na moim biodrze, żeby nie zginąć w tłumie.

– Chujowa sytuacja – odpowiadam szeptem.

– Przeoczyłam coś? – woła z tyłu Tasza.

Docieramy do baru i znikając reszcie z oczu, zbijamy się w kupę.

– Wysłał mi wiadomość. Napisał, że chce mnie ugryźć w szyję – wypalam.

Tasza i Adrian patrzą na siebie, skołowani, a potem na mnie i krzyczą w tym samym momencie:

– Kto?!

Wytrzeszczam oczy, porażona ich tępotą.

– No Ben! – skrzeczę.

Adrian wykrzywia twarz.

– Co takiego? – pyta, drapiąc się po głowie.

– Kiedy? – docieka Natasza, oglądając się w stronę naszego stolika.

– Przed chwilą.

Abbie poprawia sobie bieliznę pod sukienką.

– Wpijają mi się te majty w różne zakamarki.

Adrian krzywi się ze zgrozą.

– Boże, oszczędź mi opowieści o swoich zakamarkach.

Abbie przewraca oczami.

– Wiedz, że moje zakamarki to cel niesamowitych wakacji. Pięciogwiazdkowy luksus.

– Fuj! – Tym razem wszyscy się krzywimy.

Dostaję kolejną wiadomość i odczytuję ją, po czym wybałuszam oczy, przerażona.

Rozmawiacie o mnie?

– Twoje zakamarki to co najwyżej schronisko studenckie – odpowiada jej krzywiący się z niesmakiem Adrian, który po chwili obraca się, by zamówić drinki.

– O mój Boże, ja jebie… – rzucam, czytając z szeroko otwartymi oczami kolejny SMS. – Wie, że wam o tym opowiadam – dodaję, wymachując telefonem.

Za takie wykroczenie należy się kara.

Krzywię się.

Nagle Tasza wyrywa mi komórkę i czyta.

– Co jest, kurwa? – szepcze pod nosem. – Przespałam jakąś część rozmowy?

– Tak – przytakuję. – Tę samą co ja.

Gdy barman przygotowuje drinki, Adrian obraca się do nas i zabiera Taszy telefon. Czyta SMS z nasrożoną miną.

– Wykroczenia i kara… – powtarza, zdumiony, po czym patrzy mi w oczy.

Tym razem komórkę zagarnia Abbie, która czyta i uśmiecha się przebiegle.

– Boże drogi. Proszę, powiedz mi, że zabierzesz go do siebie i zerżniesz do nieprzytomności. Musisz ponieść karę, suko. Nawet ja to widzę.

– Abbie – syczę, wściekła. – Mam, kurwa, chłopaka.

– Do czego zmierzasz? – pyta, jakbym była głupia.

– Boże, zaczyna się. Ty i te twoje zapyziałe zakamarki dla biednych studentów… – fuczy Adrian, odbierając jej komórkę.

W tym momencie przychodzi kolejny SMS i przyjaciel go odczytuje. Wytrzeszcza oczy, nabiera powietrza i patrzy na mnie.

– Być może tym razem Abbie ma rację. – Wzrusza ramionami.

Zabieram mu komórkę i sama czytam.

Nadal lubię na ostro, maleńka.

Wybałuszam oczy.

– Do diabła. Nie, nie, nie. – Kręcę głową. – Będzie miał na ostro, jak go uduszę. Tyle wiem – warczę.

W oczach Abbie tańczą iskierki zachwytu i widać, że trybiki w jej głowie już pracują.

– O jakim poziomie ostrości mówimy?

– Ben jest kurewsko seksowny – szepcze Natasza do Adriana.

Adrian kiwa głową, po czym odszeptuje konspiracyjnie:

– No nie?

Przykładam palce do skroni i w tym momencie czuję, że czyjeś ręce zakradają się od tyłu na moje biodra.

Odwracam się i widzę Bena.

– Co ty wyprawiasz?! – warczę.

– Stoję za tobą.

– Przestań. – Wyrywam mu się. – I przestań mi pisać, że lubisz na ostro – dodaję. – To informacje, których bynajmniej nie muszę znać.

Abbie łapie go za przedramię.

– Bridget należy ukarać. Musisz natychmiast zabrać ją do domu – mówi z pełną powagą.

Choć raz nie mogła trzymać gęby na kłódkę?

– Ukarz ją też w moim imieniu – dodaje.

– Abbie! – rzucam. – Zamknij się!

Tasza zasłania usta dłonią i wybucha śmiechem, na co ja i Adrian wytrzeszczamy oczy z przerażeniem.

– Dobry pomysł, Abs – zgadza się z nią Ben, po czym łapie mnie za rękę i ciągnie ku drzwiom, ale mu się wyrywam.

– Nie dotykaj mnie!

– Przestań dramatyzować – mówi, popychając mnie naprzód.

– Dramatyzować?! – powtarzam, wypadając przez drzwi. – Chyba ci się coś pojebało. – Wychodzę schodami na wybrukowane nabrzeże, bryza od oceanu rozwiewa mi włosy.

On rusza za mną dziarskim krokiem i przez chwilę idziemy w ciszy. Na wodzie tańczy odbite światło księżyca.

Zerkam na niego, wygląda, jakby głęboko nad czymś myślał.

– Co ty tu robisz, Ben? – wzdycham.

Marszczy czoło, lecz nie odrywa wzroku od ziemi.

– Już mówiłem.

Staję w miejscu, on też się zatrzymuje, a potem obraca do mnie przodem.

– Co mówiłeś?

– Wróciłem po ciebie – stwierdza, przysuwając się bliżej.

Kręcę głową i z irytacją wyrzucam ręce w powietrze.

– Czyli uznałeś, że możesz sobie tu wpaść i oświadczyć, że chcesz gryźć moją szyję?

– Przecież wiesz, że słowa nie są moją mocną stroną.

– Ben, kulturalni ludzie tak nie rozmawiają – warczę. – To hasło rodem z sekstelefonu.

– Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – odpowiada i wzrusza ramionami, zawstydzony.

– Tak napisałeś.

Podchodzi jeszcze bliżej i delikatnie zakłada mi włosy za ramię.

– Po prostu mówiłem prawdę… – szepcze.

Spoglądam w jego piękną twarz, gdy łapie mnie za ręce.

– Didge, myślałem o tobie każdego dnia – wyznaje, gładząc kciukami moje dłonie.

Zaraz się rozpłaczę.

Nie ma pojęcia, ile razy modliłam się o tę chwilę, a teraz, gdy naprawdę jest przy mnie, rzeczywistość przeistacza się w koszmar.

– Nawet wtedy, gdy leżałeś obok innej? – pytam.

Patrzy mi w oczy, zrozpaczony.

– Tak… – zawiesza głos. – Nawet wtedy. Jesteś pierwszą i ostatnią osobą, o której myślę każdego dnia. – Czule zakłada kosmyk moich włosów za ucho i ujmuje moją twarz w dłonie.

Mrugam, by powstrzymać łzy.

– Chciałem wrócić po ciebie szybciej, ale… pewne sprawy okazały się bardziej skomplikowane, niż sądziłem.

– Jakie sprawy?

– Moja praca.

– Kurwa mać, Ben – rzucam, rozdrażniona, i wyrywam mu się. – Mów jak człowiek.

– Chcę drugiej szansy.

Ściągam brwi, mam wrażenie, że ziemia zaczyna pode mną drżeć.

– Za późno – mówię, kręcąc głową.

– Wcale nie.

– Jestem szczęśliwa, Ben – oświadczam i przytakuję, ale zbyt szybko, jakbym próbowała przekonać samą siebie.

– Mogę uszczęśliwić cię jeszcze bardziej. Wiesz o tym.

Łzy przerywają tamę, ale wycieram je wściekle.

– Nie! Przestań! – Potrząsam głową. – Wracaj, skąd przyjechałeś. Wracaj do dziewczyny, która przez pięć lat leżała przy tobie zamiast mnie. Miałeś swoją szansę i ją zmarnowałeś. Nie ma drugiej szansy, Ben! Spierdoliłeś to!

Odsuwam się o trzy kroki, muszę od niego uciec.

– Nigdzie bez ciebie nie wracam, Bridget – odpowiada swoim najbardziej władczym tonem, tym samym, którym w sypialni tyle razy rzucał mnie na kolana.

Kręcę głową, poirytowana.

– Dokąd niby nie wracasz, Ben? Nie zostawię Australii. To mój dom.

– Więc tu zostanę – mówi, patrząc na mnie mrocznym wzrokiem.

Rozdział 3

Bridget

– O czym ty mówisz, do ciężkiej cholery? – syczę. – Nie zostajesz tu.

Zadziera zaczepnie podbródek.

– Załatwiłem sobie pracę. Mogę zacząć, kiedy zechcę.

– Co takiego? – pytam, patrząc na niego z wyrzutem.

– Pracuję dla Brocka.

Zatyka mnie.

– Dla Brocka? Dla mojego brata?!

Co tu jest grane, do cholery?

Brock jest właścicielem prywatnej firmy dochodzeniowej – Marx Security. Zatrudnia emerytowanych wojskowych.

– Tak, dla twojego brata. O jakiego innego Brocka mogłoby mi chodzić?

– Od kiedy to masz z nim kontakt?

– Od pięciu lat, co tydzień.

Kręcę głową z niedowierzaniem i ze złością biorę się pod boki.

– Wyjaśnijmy sobie coś… Podczas swojej nieobecności co tydzień rozmawiałeś z moim bratem, a do mnie nie raczyłeś zadzwonić ani razu?!

Rośnie we mnie gniew, nawet nie wiem, na którego z nich jestem bardziej wściekła. W zasadzie to najbardziej chyba jednak na samą siebie. Za to, że jestem taką idiotką.

– A jak inaczej miałbym się dowiadywać, co u ciebie?

– Co ty pieprzysz, Ben?! – wrzeszczę. – Sprawdzałeś mnie?!

Kiwa głową i ponownie próbuje złapać mnie za ręce, ale tym razem natychmiast się wyrywam.

– Nie dotykaj mnie, palancie.

– Bridget, uspokój się.

– „Uspokój się”?! – wrzeszczę, kręcąc głową w furii. – Trzeba mnie było tak nie denerwować! Dlaczego teraz?

Marszczy czoło, jakby nie rozumiał pytania.

– Dlaczego wróciłeś akurat teraz? – Krzyżuję ręce na piersiach i czekam na odpowiedź.

Patrzy na mnie bez wyrazu, a mnie nachodzi pewna myśl i aż ściągam brwi.

– Czy Brock ci powiedział, że znalazłam sobie chłopaka?

Ben milczy.

Nie mogę w to uwierzyć.

– Żartujesz sobie? Zadzwonił z tym do ciebie?! – wrzeszczę dalej.

– Bridget…

– Przestań mi tu, kurwa, bridgetować! – krzyczę, przyciągając uwagę przechodniów, co niepokoi Bena.

– Mów ciszej – warczy pod nosem.

– Nie będę mówiła ciszej! – krzyczę. – A więc mój brat do ciebie zadzwonił i powiedział: „Lepiej przyjeżdżaj, bo Bridget w końcu znalazła kogoś, z kim warto się związać”? Tak było?!

Ben zaciska zęby.

Doskonale wiedziałam, że właśnie tak zareaguje.

To jeden wielki żart.

Odsuwam się od niego, bo „furia” to już zbyt delikatne określenie dla mojego stanu.

– Idź do diabła, Ben. Nigdy do ciebie nie wrócę.

Mruży oczy.

– Owszem… wrócisz.

Kręcę głową.

– Tobie wcale na mnie nie zależy. Troszczysz się wyłącznie o siebie.

– Bridget. – Chwyta mnie za rękę.

– Spierdalaj! – przeklinam, wyrywając się z uścisku. – Nie zbliżaj się do mnie!

Odwracam się i mknę przez tłum, który wspaniałomyślnie się rozstępuje. Wszyscy patrzą na mnie jak na wariatkę.

Wypadam przed lokal i wsiadam do pierwszej taksówki.

– Proszę mnie zawieźć do domu – rzucam krótko, podając w pośpiechu adres.

Piętnaście godzin później

– Gotowa do wyjścia, maleńka? – pyta Eric, wchodząc do mojej sypialni. Jego oczy rozświetlają się na mój widok. – Wyglądasz bosko – ocenia, szeroko się uśmiechając.

Zerkam na moją obcisłą jedwabną suknię w odcieniu kawy i na jej wąziutkie ramiączka. Też się uśmiecham.

Mało co spałam minionej nocy, więc czuję się jak kupa i nie mam ochoty iść na żaden ślub. Przeklęty Ben siedzi w mojej głowie, co bezgranicznie mnie irytuje.

Eric pracuje obecnie na nocne zmiany. Tej nocy też był na służbie i rano pojechał się przespać do siebie, więc miałam sporo czasu na rozmyślania, co wcale nie było mi na rękę. Dziś w nocy też musi pracować, dlatego zostaje na weselu tylko do dwudziestej drugiej. A że niedawno awansował, nie za bardzo może poprosić o urlop.

Drżę na myśl, że zostawi mnie samą.

Drżę na myśl, że zostanę sama z Benem…

Drżę na myśl o magnetyzmie tego drania.

Nie wiem, za kogo on się uważa. Przylatuje tu sobie i wysuwa żądania, ale ja się na to nie złapię.

Eric całuje mnie czule w policzek i przywraca do rzeczywistości, na co uśmiecham się łagodnie. Jest dobrym człowiekiem i mam wyrzuty sumienia, że Ben w ogóle znalazł się w tym kraju. Coś mi mówi, że to nie zwiastuje niczego dobrego.

Dlaczego mam wyrzuty? Nie powinnam, a jednak. Czy to dlatego, że tak naprawdę mam zdradzieckie serce, które wie coś, czego ja nie wiem?

Eric jest wysoki, przystojny i ma ciemną karnację. Jest idealnym przedstawicielem rodzaju męskiego. Do tego to policjant. Spotkaliśmy się mniej więcej rok temu poprzez Jestena, z którym Eric się przyjaźni, odkąd poznali się w więzieniu lata temu. Jest przeciwieństwem posępnego, małomównego Bena. Przypomina raczej otwartą książkę i o wszystkim mi opowiada – poczynając od tego, co danego dnia zjadł na śniadanie, a kończąc na tym, kogo przymknął na służbie. Wiem, jaki ma program treningowy na siłowni, do kogo dzwoni, ile ma na koncie. Wiem wszystko. Jest najuczciwszym człowiekiem, jakiego poznałam.

W zeszłym tygodniu wyznał mi miłość. Niestety nie mogłam zrewanżować się tym samym i bardzo mnie to bolało.

Dlaczego nie potrafiłam się na to zdobyć?

Jesteśmy razem od trzech miesięcy i szczerze mi na nim zależy. Naprawdę. Po prostu chyba potrzebuję więcej czasu.

A potem zobaczyłam Bena i cały świat zawalił mi się na głowę. Muszę się powstrzymywać, żeby nie wypalić, że go kocham, albo nie błagać go, by został.

Ben jest przecież dupkiem, któremu wcale na mnie nie zależy.

Co jest ze mną nie tak, do ciężkiej cholery?

– Wiesz… kiepsko się dziś czuję. Odpuśćmy sobie… – błagam.

– Dlaczego nie chcesz iść? – dziwi się. – Stało się coś? To dziesiąta wymówka, którą próbujesz się dziś wykręcić.

Wzruszam ramionami.

– Chcę iść. – Otulam go ramionami i składam głowę na jego piersi. – Ale równocześnie chcę po prostu posiedzieć sobie z tobą w domu.