Tajemniczy wróg - T.L. Swan - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Tajemniczy wróg ebook i audiobook

T.L. Swan

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Jednotomowa historia od niesamowitej T. L. Swan!

Roshelle była przekonana, że przyłapanie swojego chłopaka na zdradzie to najgorsza rzecz, jaka mogła jej się przytrafić w życiu. Przynajmniej uważała tak tamtego dnia. Jednak to, co stało się później, kiedy wyszła z klubu, zdecydowanie przebiło wszystko.

Kobieta została porwana i uwięziona. Nagle całe życie stanęło jej przed oczami i wciąż zastanawiała się, jak mogło do tego dojść.

Nagle pojawił się on. Jej wybawca, a przynajmniej tak się jej wydawało. Było w nim coś, co przyciągało ją z siłą, jakiej wcześniej nie doświadczyła, a jednocześnie przepełniał go mrok budzący jej niepokój. Roshelle szybko zrozumiała, że zaufanie mu mogło stać się wielką pomyłką. Szczególnie kiedy zaczęła się zastanawiać, czy ich spotkanie było przypadkowe. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                           Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 517

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 14 min

Lektor: Monika Wrońska
Oceny
4,2 (561 ocen)
314
132
57
40
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Oszka84
(edytowany)

Nie polecam

Z ciężkim sercem, mimo dużej sympatii do książek autorki, tej nie mogę polecić. No coż tu się odwaliło?! Cyrk na kółkach i żeby nie być gołosłową znajdziecie tu... ⚠UWAGA⚠:zdradę chłopaka z jedyną przyjaciółką, traumy z dzieciństwa, morderstwo matki, bycie świadkiem morderstwa, porwanie, próba gwałtu, uwięzienie na kontenerowcu( już mam zadyszkę), szmuglowanie min. narkotyków, sexy porywacz-obrońca, boszzzz czego tu nie ma! I ta bohaterka, która roni łzy w klubie, bo chłopak ją zdradził, bo pewnie za mało kobieca i tak dalej NAGLE(i bardzo często niestety są tu takie akcje z d...)okazuje się kung-fu pandą, powala mafiosów kopnięciami w pachwinę, leje ich po pysku, mimo że to chłopy jak dęby, kradnie diamenty z kontenerów i karabiny maszynowe, strzela jak snajper i okazuje się ( a to ci niespodziewajka wiadoma) córką samego zła! Ale nie nie nie...nie koniec to jeszcze, jej ojciec ma raka i chce żeby ta poślubiła mafiosa wybranego przez niego i urodziła mu dziedzica. Żesz w mordę! I w t...
Urszzulka

Z braku laku…

Do tej pory nie jestem w stanie uwierzyć, że ta sama autorka napisała Braci Miles 🫡
Patusia17722

Z braku laku…

Jakies to takie, pogmatwane. Bez glebi, bez tego “czegos”.
82
AluluHaze

Nie polecam

Książka jest fatalna. Jakby pisał ją ktoś inny, a nie moja ulubiona autorka.
71
olciapna

Całkiem niezła

Najsłabsza książka autorki, z braku laku można przeczytać.
41

Popularność




Tytuł oryginału

Play Along

Copyright © 2017 by T.L. Swan

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Agata Bogusławska

Korekta:

Karina Przybylik

Joanna Boguszewska

Dominika Kalisz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-331-3

O Autorce

T.L. Swan jest numerem jeden wśród autorek bestsellerów w „Wall Street Journal”, „USA Today” i na Amazon. Jej książki, obecnie tłumaczone na dwadzieścia języków, sprzedają się w milionach egzemplarzy i zajmują pierwsze miejsce na Amazon w USA, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii i Niemczech. Obecnie pracuje nad scenariuszami na podstawie własnych powieści.

Pochodzi z Sydney, choć w tej chwili mieszka w sennym miasteczku przy plaży na południowym wybrzeżu Australii wraz ze swoim cudownym mężem, trójką dzieci i prawdziwą menażerią rozpieszczonych zwierzaków.

Uwielbia margaritę, czekoladę i dobrą książkę z mocną fabułą. Z wykształcenia jest psychologiem, tworzy postacie, z którymi chciałoby się zaprzyjaźnić, silnych samców alfa, w których z miejsca można się zakochać, i błyskotliwe kobiety, którymi pragnie się być.

Gdy nie pisze, można ją spotkać w kawiarni, gdzie sączy kawę i pochłania ciasta.

Wdzięczność

Zdolność umożliwiająca wyrażenie podziękowania; gotowość

okazywania wdzięczności i odwzajemniania życzliwości.

Dedykacja

Niniejszą książkę dedykuję alfabetowi, albowiem ten zbiór liter odmienił moje życie. Dzięki niemu odnalazłam siebie i mogę spełniać swoje marzenie. Kiedy następnym razem będziecie wyliczać kolejne litery alfabetu, miejcie na uwadze jego moc. Ja codziennie staram się o niej nie zapominać.

1.

Roshelle

Gdy żyje się w świecie pełnym obłudy i kłamstw, komu tak naprawdę można zaufać?

Stoję samotnie w kącie nocnego klubu, patrząc, jak bierze ją w ramiona, a następnie całuje.

Czuję, że nie mam czym oddychać, jakby na świecie skończył się cały zapas powietrza. W moich żyłach płynie rozpacz, ale z jakiegoś chorego powodu, który z pewnością doszczętnie mnie zniszczy, nie potrafię oderwać wzroku. Muszę to zobaczyć – przekonać się, do czego jest zdolny i jak daleko to zaszło.

Owszem, dostrzegałam oznaki tego, co się dzieje. Ale jak ostatnia idiotka byłam gotowa je ignorować tak długo, jak tylko pozwalał mi na to instynkt.

Wierzyłam, że on mnie kocha.

Ufałam, że ona mnie kocha.

Kiedy tak stoję i przyglądam się, jak mój chłopak, z którym jestem już dwa lata, całuje moją najlepszą przyjaciółkę i współlokatorkę od pięciu lat, dociera do mnie, że nigdy nie czułam się równie głęboko zdradzona na tylu poziomach. Nie potrafię nawet do końca ogarnąć tego, czego jestem świadkiem.

Czuję, że drobne włoski na karku stają mi dęba. Kiedy tak patrzę na scenę rozgrywającą się przed moimi oczami, odnoszę wrażenie, jakbym opuściła własne ciało i przyglądała się temu z boku.

To na pewno nie dzieje się naprawdę.

Pierwszy raz coś mnie tknęło jakieś dwa tygodnie temu.

Melissa, moja współlokatorka, szła na randkę z facetem, z którym spotyka się od kilku tygodni, a kiedy po nią przyjechał, Todd, mój chłopak, zachowywał się wobec niego naprawdę paskudnie. Widziałam, jak patrzył na Melissę, gdy wychodziła, i zwróciłam uwagę, że praktycznie wybiegła z mieszkania, żeby tylko odciągnąć Todda od tego gościa.

Dlaczego?

Dlaczego nie podobało mu się, że chodziła na randki? Zaprzyjaźnili się i przecież, do jasnej cholery, spędzili wiele nocy sam na sam w moim mieszkaniu, czekając, aż wrócę z nocnego dyżuru.

Tego wieczoru w mojej głowie zrodziła się pewna dziwna myśl…

Czyżby Todd był po prostu zazdrosny?

Nie, to niemożliwe.

Pomyślałam więc, że zbadam tę teorię, i przez następny tydzień celowo okazywałam Toddowi nadmierną czułość na oczach Melissy, a ona za każdym razem mówiła, że idzie się wcześniej położyć, udając szczęśliwą, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że w środku gotuje się z wściekłości. Katalizatorem okazał się czwartkowy wieczór, kiedy zadzwoniłam do pracy, by powiedzieć, że jestem chora i zostanę w domu, co szczerze wkurzyło i Todda, i Melissę.

Najwyraźniej zepsułam im wspólne łóżkowe plany i właśnie wtedy dotarła do mnie ohydna prawda.

Uprawiali seks w jej łóżku czy w moim?

Jak często moja współlokatorka zaspokajała mojego ukochanego?

Nie wytrzymałam i zainstalowałam aplikację śledzącą na telefonie Melissy. Oczywiście znałam jej hasło. Wiadomo – dzieliłyśmy się wszystkim. Okazało się, że nawet fiutem.

W piątek oznajmiła, że wyjeżdża na weekend, a Todd zapowiedział, że w nocy go nie będzie, bo miał robotę w innym mieście.

Przypadek? Nie sądzę.

Wiedziałam, że się spotkają i pewnie pójdą pieprzyć się do jakiegoś hotelu.

Nie spieszyłam się.

Czekałam.

***

A teraz jest sobota, dochodzi dwudziesta trzecia, ja znalazłam się w nocnym klubie w obcym mieście, gdzie nikogo nie znam, i właśnie przeżywam swój najgorszy koszmar.

Jeśli chodzi o niego, droga wolna, niech idzie, dokąd chce. Jak to mówią – ciągnie wilka do lasu…

Ale dlaczego, do cholery, musiał mi odebrać Melissę?

Patrzę na nich przez zbierające się w oczach łzy i czuję, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.

Moja najlepsza przyjaciółka – jedyny stały element w moim życiu od śmierci matki pięć lat temu.

Mój ojciec, który obsesyjnie kontrolował wszystko i wszystkich, zostawił nas, kiedy byłam dzieckiem. A gdy mama zmarła, przeprowadziłam się tu na studia i poznałam Melissę. Tego dnia moje życie się zmieniło.

Mel była radosna, pewna siebie i atrakcyjna. Bardziej niż ja wówczas… a nawet bardziej niż jestem teraz.

Patrzę, jak się o niego ociera, a on rzuca jej uwodzicielskie spojrzenia, gdy razem tańczą. Jego ręce spoczywają na jej pośladkach. Todd uśmiecha się i mówi coś, po czym zaczynają się razem śmiać, a ja mam wrażenie, że umiera kolejna cząstka mnie.

Nie tylko się ze sobą pieprzą.

Czują coś do siebie.

Ponownie ją całuje, a jego dłonie wędrują wzdłuż jej pleców aż do tyłu głowy, by chwycić ją zaborczo za włosy. Ich wargi łączą się w długim, intensywnym i niezwykle erotycznym pocałunku.

Przyglądam się temu, czując, że do oczu napływają mi łzy, i staram się spojrzeć gdzie indziej. Ale nie mogę. Nie potrafię oderwać od nich wzroku, bo wiem, że kiedy stąd wyjdę, dwie najważniejsze osoby w moim życiu przestaną już być jego częścią. Odnoszę wrażenie, że grunt osuwa mi się spod stóp.

Jak to się mogło stać?

Co takiego zrobiłam, że zasłużyłam, by tak mnie zdradzili?

Nie mogę się ruszyć.

Todd ponownie ją całuje, po czym przypiera do ściany i wtedy naprawdę się rozkręcają.

Nie. Przestańcie!

W końcu z moich oczu spływają łzy, a gdy czuję przypływ adrenaliny, ruszam w ich kierunku. Muszę ich powstrzymać, przerwać to wszystko.

Przestań ją całować, ty pierdolony dupku! Proszę, przestań!

Ale wówczas zatrzymuję się w pół kroku.

Nie zrobię tego. Nie zniżę się do tego poziomu. Wrócę do domu i po prostu się wyprowadzę. Nie dam im szansy, by mogli się z tego wyłgać albo wszystkiemu zaprzeczyć. Będę ponad to.

Przez chwilę tkwię bez ruchu i tylko wbijam wzrok w kwadratowy wzór na podłodze pod stopami. Czuję zawroty głowy, jestem skołowana. Stoję tam jeszcze jakiś czas, przyglądając się scenie ich obrzydliwej zdrady.

Todd całuje ją, a następnie podnosi jej udo, by owinąć je sobie wokół talii. Zupełnie tak samo, jak robił ze mną.

Czy ją też lubi brać od tyłu?

Ta ostatnia myśl sprawia, że coś skrytego głęboko we mnie nagle pęka. Nie pamiętam, żebym do nich podchodziła, ale kiedy tak przypiera ją do ściany, popycham go, a on traci równowagę. Następnie przerażonym wzrokiem rozgląda się dookoła, a ja, zanim zdążę zastanowić się na tym, co robię, walę go prosto w twarz.

Melissa zakrywa sobie usta rękoma.

– O mój Boże! – wykrztusza. – To nie tak, jak myślisz…

– Ty zdziro! – wrzeszczę, całkowicie tracąc nad sobą panowanie.

Wyrywam drinka facetowi przechodzącemu obok i chlustam nim Melissie w twarz, po czym na dokładkę wymierzam jej mocny policzek.

Zatacza się zszokowana, a jej ręka natychmiast wędruje do obolałego miejsca.

– Roshelle! – woła Todd, chwytając mnie za rękę i próbując mnie okiełznać. – Uspokój się. – Odciąga mnie od Melissy, wyraźnie bojąc się, że zdzielę ją ponownie.

– Kurwa, nie uspokoję się, ani mi się śni.

Odsuwam się od niego, a z moich oczu spływają kolejne łzy. Odwracam się na pięcie, czując, jak wypełnia mnie mnóstwo emocji, ale to fakt, że mnie zdradził, całkowicie pozbawia mnie głosu. Chciałabym powiedzieć tak wiele rzeczy, wykrzyczeć to wszystko, co umknęło mojemu mózgowi. Szukam jego oczu, kiedy Todd usiłuje chwycić moją rękę.

– Nie dotykaj mnie! – krzyczę, wyrywając się. – Nigdy więcej. – Następnie zwracam się do Melissy: – Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się z mojego domu – cedzę.

– Roshelle – szepcze. – Tak mi przykro. – Z niedowierzaniem kręci głową.

Nagle robi mi się duszno i wówczas dociera do mnie, że muszę jak najszybciej stąd wyjść. Muszę uciec od tego bólu.

Kątem oka dostrzegam znak wyjścia i nie oglądając się za siebie, ruszam w tamtą stronę. Wypadam wprost na lodowate, nocne powietrze i słyszę, jak zatrzaskują się za mną drzwi.

***

– Zamknij się, kurwa, zanim rozwalę ci łeb! – wrzeszczy męski głos.

– Masz za małe jaja, żeby to, kurwa, zrobić – odpowiada szyderczo ktoś inny.

Co?

Mimo łez, które ze złością ocieram z twarzy, staram się zebrać myśli. Na zewnątrz panuje mrok, a obok znajdują się jacyś ludzie. Usiłuję skupić się na cieniach widzianych przed sobą, po czym odwracam się i próbuję otworzyć drzwi, przez które właśnie wyszłam. Są zatrzaśnięte na amen, a po tej stronie nie widać klamki. Pewnie to drzwi przeciwpożarowe.

O co tu chodzi? Gdzie ja się znalazłam?

Łzy toczą mi się po policzkach.

Nagle rozlega się wystrzał i tuż pod moje nogi pada mężczyzna, zaciskając ręce na brzuchu. Gdy zaczynam się powoli orientować w sytuacji, w której całkiem nieświadomie się znalazłam, otwieram szeroko oczy z przerażenia.

Co się dzieje?

Wtem zostaję otoczona przez pięciu facetów. Chyba przeszkodziłam w jakiejś transakcji.

O nie.

– Kto to, do kurwy nędzy, jest? – pyta jeden z mężczyzn.

Potrząsam głową, ogarnięta paniką.

– Nic nie widziałam, przysięgam. – Staram się przepchnąć między nimi, ale wówczas jeden z nich chwyta mnie za ramię.

– Chętnie skorzystam dziś z czystej dupeczki.

Kiedy usiłuję się wyrwać z jego uścisku, uderza mnie z całej siły bronią w twarz – ból przeszywa mi czaszkę niczym błyskawica, po czym upadam na ziemię.

– Pojedzie z nami! – krzyczy ktoś.

– Nie, nie potrzebujemy dodatkowego balastu. Zostawcie ją, przecież powiedziała, że nic nie widziała.

Kłócą się dalej.

– No cóż, mojemu kutasowi przydałaby się świeża cipka.

– Bierzemy ją – warczy ten, który strzelał.

Czuję, że ktoś mnie podnosi, a potem wrzuca do ciasnego bagażnika.

– Nie – szepczę. – Nie – powtarzam, widząc, że moja torebka spada na ziemię, a po chwili ktoś ją podnosi i wrzuca do samochodu.

Klapa bagażnika zatrzaskuje się z hukiem.

Leżę półprzytomna w ciemności, czując w ustach posmak krwi, a głowę rozsadza mi pulsujący ból.

Co się właśnie wydarzyło?

W ciemności podnoszę ręce, ale z każdej strony czuję tylko zimny dotyk metalu. Kiedy samochód rusza, a do moich uszu dociera rozmowa prowadzona na tylnych siedzeniach, uświadamiam sobie powagę sytuacji.

Wszystko widzę jak za mgłą, a ból głowy staje się nie do zniesienia. Czuję, że coś gorącego spływa mi z włosów.

Co to takiego?

Unoszę dłoń i pod palcami wyczuwam głębokie rozcięcie, z którego sączy się gorąca, lepka krew.

Ja pierdolę. O nie. Przecież oni mnie zabiją.

Czując nowy napływ sił, zaczynam panicznie uderzać w powierzchnię nade mną.

Właśnie kogoś zabili.

Przydałaby się świeża cipka – jego słowa przelatują mi przez głowę.

O mój Boże, zanim mnie zbiją, zgwałcą mnie, i to w piątkę.

Zaczynam gorączkowo przesuwać rękami po otaczającym mnie metalu.

Jak można się wydostać z bagażnika? Jest jakiś przycisk?

– Pomocy! – wrzeszczę. – Pomóżcie mi! – wołam, waląc z całych sił otwartymi dłońmi w poszycie.

Samochód zaczyna zwalniać.

Cholera!

Otwieram szeroko oczy.

Czy to już?

Dyszę niemiłosiernie, kiedy tak wsłuchuję się w odgłosy ruchów na zewnątrz, aż do moich uszu dobiega dźwięk towarzyszący zielonemu światłu na przejściu dla pieszych.

Stoimy w miejscu, pewnie utknęliśmy w jakimś korku.

Teraz! Muszę naprawdę wrzeszczeć.

Zaczynam z całych sił walić w klapę.

– Pomocy! – krzyczę.

Unoszę nogi i próbuję się zaprzeć, by otworzyć bagażnik, ale panuje tu koszmarna ciasnota. Jak oszalała walę na oślep, po czym rękoma staram się wymacać, na czym leżę, aż w końcu chwytam za róg dywanika samochodowego.

Narzędzia. Pod spodem na pewno będą narzędzia.

Kiedy udaje mi się odciągnąć go do połowy, obracam się na bok, odsuwam dywanik i chwytam metalową skrzynkę z narzędziami.

– Pomóżcie mi! Jestem w bagażniku! Zostałam porwana! Pomooocy! – wrzeszczę.

– Zamknij się, kurwa, albo przyjdę tam i sam zamknę ci gębę – warczy męski głos z wnętrza samochodu.

Zabrzmiało to groźnie.

Oczy rozszerzają mi się z przerażenia. Naprawdę za chwilę oszaleję. Muszę się stąd wydostać. Natychmiast.

W ciemnościach z trudem otwieram skrzynkę narzędziową, ale koniec końców wieko gwałtownie odskakuje, a w mój nos uderza ciężka łyżka do opon.

– Kurwa! – wrzeszczę.

Auć, to naprawdę cholernie bolało.

Uderzenie sprawia, że do oczu napływają mi łzy. Przyciskam dłoń do twarzy.

Cholera, chyba złamałam sobie nos.

Chwytam wyciągniętą metalową łyżkę i z całej siły walę nią w dach, jednak mój cios okazuje się tak mocny, że łyżka odbija się rykoszetem i trafia mnie prosto w brew.

– Ach! – drę się ponownie.

Czuję, jak gorąca strużka krwi spływa mi po twarzy. Nawet jeśli oni mnie nie zabiją, to własnoręcznie odwalam tu kawał dobrej roboty w tej kwestii.

Nie przestaję walić łyżką do opon w dach bagażnika. Przecież to chyba musi być słychać na zewnątrz.

– Pomóżcie mi! – krzyczę. – Niech ktoś… zadzwoni na policję! Pomocy!

Samochód przyspiesza, więc przetaczam się siłą rozpędu na sam brzeg ograniczonej przestrzeni. Zmieniają się światła, auto wchodzi w ciasny zakręt, a ja sunę po podłodze, rozrzucając wszędzie narzędzia, które z impetem mnie uderzają. Kierowca jak szaleniec skręca w prawo, a ja ślizgam się i trafiam głową w bok bagażnika.

– Pieprzone dupki! – wykrzykuję, na co oni w środku wybuchają głośnym rechotem.

Potem samochód z dużą prędkością pokonuje zakręt w lewo, a ja znów latam po całym bagażniku. Nawet tutaj dociera do mnie pisk opon, kiedy pędzimy w dół ulicy.

Umrę. O Boże, umrę.

Próbuję chwycić się poszycia, żeby przestać się rozbijać, ale nie jestem w stanie, więc kiedy samochód raz za razem gwałtownie skręca, zostaję wciśnięta w twardy brzeg bagażnika. Wszędzie dookoła latają narzędzia, które bez przerwy we mnie uderzają.

Cholera.

Gorączkowo szukam łyżki do opon, bo być może będzie mi potrzebna, ale kiedy macam na oślep ręką pod wyściełającym bagażnik dywanikiem, nigdzie nie mogę jej znaleźć.

Gdzie jesteś? Gdzie się podziałaś?

Zginam się i sunę dłońmi wzdłuż przeciwległego końca bagażnika, aż w końcu czuję pod palcami zimny, twardy metal. Serce wali mi z całej siły, a samochód nadal gna w najlepsze na łeb na szyję.

Potrzebuję jakiegoś planu, ale co niby, do cholery ciężkiej, miałabym wymyślić?

Pomyśl.

Zaciskam w dłoni łyżkę do opon tak mocno, że knykcie mi bieleją, a jednocześnie próbuję zrobić cokolwiek, by przestać bezwładnie latać po całej przestrzeni bagażnika.

Ktokolwiek otworzy klapę, od razu dostanie wpieprz tą zabawką.

Myślami wracam do Oprah i jej rady, żeby zrobić wszystko, by nie dojechać z porywaczami na miejsce. Niewiele pamiętam z jej show, ale z pewnością mówiła, żeby nigdy nie dać się tam zaprowadzić. Jeśli zostaje się porwanym, trzeba walczyć ze wszystkich sił, by uciec, bo po dotarciu na miejsce zakładników od razu się zabija.

O Boże, no ładnie.

Przecież już leżę zamknięta w tym pierdolonym samochodzie, który właśnie jedzie na miejsce.

Zaczynam się wściekać, ale tym razem znajduję się na granicy prawdziwego szaleństwa.

Jak oni śmieli? Przeżyłam naprawdę kurewsko beznadziejną noc i nie jestem w nastroju na tego typu pierdolnik.

Po około dwudziestu minutach i opracowaniu przeze mnie sześćdziesięciu planów ataku samochód w końcu zwalnia i czuję, jak pokonuje progi zwalniające.

Gdzie jesteśmy?

W żyłach zaczyna mi tętnić czysta adrenalina.

Takie progi są zwykle na parkingach… W takim razie to musi oznaczać, że dotarliśmy na opuszczony parking.

Samochód się zatrzymuje, a głosy mężczyzn cichną.

Zamykam oczy, wiedząc, że to już koniec.

Jasna cholera.

Serce bije mi dziko, ale mimo to chwytam w jedną rękę łyżkę do opon, a w drugą lewarek. Jeśli mam dziś umrzeć, to zabiorę kogoś ze sobą na tamten świat. Obracam się tak, że moje stopy są zwrócone w stronę góry klapy, a kolana przyciągam do klatki piersiowej. Prawie nie mogę oddychać, tak bardzo się boję. Ściskam broń w ręku i czekam.

Drzwi samochodu się otwierają, a kiedy mężczyźni wysiadają, cały pojazd się unosi.

Gdzie możemy teraz być?

Słyszę, że zaczynają rozmawiać, jakby całkowicie o mnie zapomnieli, a w mojej głowie rodzi się kolejna przerażająca myśl.

A co, jeśli mnie tu zostawią?

Co jeśli przyjdzie mi umrzeć powolną śmiercią w samochodzie, będąc pozbawioną wody i jedzenia? O mój Boże.

Co robić? Co robić?

Przez pięć minut milczę, próbując się skupić, aż w końcu nie mogę już dłużej wytrzymać.

Pieprzyć to. Nie mam zamiaru zdychać samotnie w bagażniku na jakimś opuszczonym parkingu.

Kładę łyżkę do opon obok siebie na podłodze i zaczynam walić w klapę bagażnika.

– Pomóżcie mi. Wypuśćcie mnie! – wołam.

Mężczyźni milkną.

– Po prostu ją wyciągnijcie i puśćcie – odzywa się któryś z nich.

– Najpierw chcę się trochę zabawić – odpowiada inny.

Nie rozumiem następnej wymiany zdań, ale wszyscy wybuchają głośnym śmiechem, więc z powrotem chwytam swoją prowizoryczną broń.

Dupki.

Napinam maksymalnie mięśnie zgiętych nóg, a gdy bagażnik się otwiera, wyrzucam nogi z całej siły, a wówczas moje stopy trafiają wprost w twarz jakiegoś mężczyzny, powalając go na ziemię. Wyskakuję z bagażnika, więc jeden z porywaczy natychmiast się na mnie rzuca. Zamachuję się żelazną łyżką tak mocno, jak tylko potrafię, uderzam go w głowę i patrzę, jak upada. Pozostali mężczyźni śmieją się z dwóch powalonych na ziemię kumpli. Kolejny facet podchodzi do mnie, a ja z całych sił zamachuję się lewarkiem i rozcinam mu twarz.

Wówczas rzucam się do ucieczki.

Biegnę po betonie najszybciej, jak się da. Zewsząd otaczają nas ciemności, ale wiem, że na pewno zatrzymaliśmy się na parkingu, który wydaje się znajdować w pobliżu oceanu. Dociera do mnie zapach słonej wody i słyszę mewy. Biegnę co tchu, a za mną goni dwóch gości. W tych pieprzonych butach na obcasie nie mam żadnych szans, więc z łatwością mnie doganiają, po czym powalają na ziemię.

– Złaź ze mnie! – wrzeszczę, wijąc się i kopiąc.

Jeden z mężczyzn uderza mnie w twarz, bo z trudem udaje im się mnie przytrzymać, kiedy wierzgam na wszystkie strony, próbując się uwolnić. Niemniej i tak są dla mnie zbyt silni. Podnoszą mnie w końcu z ziemi i stają po obu stronach, ściskając mnie za ramiona, a ja młócę nogami w powietrzu, usiłując się wyrwać. Szamoczą się ze mną w ciemności, ciągnąc mnie z powrotem w kierunku samochodu.

Jeden z mężczyzn zdjął koszulkę i teraz przyciska ją sobie do twarzy, by zatamować krwawienie, natomiast dwaj pozostali po prostu wszystkiemu się przyglądają. Jeden z nich opiera się o samochód, obserwując mnie uważnie.

Spoglądam na niego, a on odpowiada uśmiechem.

– Puszczaj! – krzyczę, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku tych dwóch goryli.

Pochylam się, a wówczas chwytają mnie jeszcze mocniej. Ponownie wykonuję wymach nogą i trafiam w jaja faceta trzymającego mnie z lewej. Przewraca się z krzykiem. Ten drobny element dla rozproszenia uwagi pozwala mi wyrwać się temu drugiemu, którego chwilę później trafiam pięścią w twarz. Z pomocą przychodzi im ten uderzony lewarkiem do opon. To właśnie on pomaga im mnie przytrzymać.

– Pójdziesz z nami, suko.

– Fajnie będzie się z nią zabawić – rechocze gość po mojej lewej stronie.

– Pierdol się! – krzyczę i ponownie kopię go w jaja.

Zwija się wpół z bólu, a mężczyzna do tej pory opierający się o samochód wybucha głośnym śmiechem.

Spoglądam na niego. Jest wysoki, wygląda groźnie, a pozostali zdają się czekać, aż wyda im kolejne polecenia. Spokojny i opanowany stanowi zupełne przeciwieństwo pozostałych. Widać, że to samiec alfa w tej grupie. Ich przywódca.

Uśmiecha się, gdy tak studiuje mnie wzrokiem, a następnie zapala papierosa, jakby coś rozważał, po czym kręci głową.

Wzdycha.

– Nie mam czasu na takie jazdy.

Wykonuję wymach nogą i trafiam w goleń drugiego mężczyzny. Zaczyna wrzeszczeć.

– Rób tak dalej, a za chwilę cię zajebię, suko – warczy. – Co z nią, kurwa, robimy?! – krzyczy do samca alfy opierającego się o samochód. – Totalnie jej odpierdoliło.

Ten przy samochodzie zaciąga się papierosem, jego wzrok najpierw pada na moje stopy, po czym powoli kieruje się ku górze.

Uśmiecha się ponuro.

– Zabierzcie ją.

Kręcę głową i zaczynam walczyć.

– Ani mi się, kurwa, śni! – drę się wniebogłosy, wierzgając na prawo i lewo.

Świdruje mnie spojrzeniem, po czym rozciąga usta w mrocznym uśmiechu i po raz kolejny zaciąga się papierosem. Oblizuje wargi, a wówczas jego wzrok pada na moje piersi.

Ogarnia mnie paniczny strach, więc zaczynam się szarpać jak schwytane zwierzę.

– Dawaj szmatkę – zwraca się do dwóch innych facetów stojących obok niego.

Jeden z nich wsiada do samochodu, chyba czegoś szuka, podczas gdy ja szamoczę się i staram się kopnąć przytrzymujących mnie z obu stron porywaczy. W końcu gość wysiada z auta, po czym przysuwa mi czarną szmatkę do twarzy, a ja marzę tylko o tym, by uwolnić się z żelaznego uścisku.

– Nie! – wykrzykuję.

Próbuję odsunąć głowę poza zasięg jego ręki, jednak nie jestem w stanie umknąć od czarnej tkaniny cuchnącej środkami chemicznymi.

Wyrywam się.

Walczę.

Robi mi się słabo.

W końcu tracę przytomność.

***

Kiedy się budzę, przez mój żołądek przetacza się fala mdłości. Chciałabym otrzeć sobie pot z czoła, ale nie jestem w stanie poruszyć ręką.

Co?

Szarpię ramieniem, ale ono ani drgnie. Zerkam ponad swoją głową i widzę, że ręce mam przywiązane do słupków po obu stronach łóżka. Zaczynam się szamotać, po czym spoglądam w dół na swoje ciało. Wówczas ogarnia mnie czyste przerażenie.

O mój Boże.

Leżę naga i przywiązana do łóżka.

Nerwowo rozglądam się po pokoju, próbując skupić na czymś wzrok. Dostrzegam wysokiego mężczyznę, który opiera się o komodę w rogu. Nie ma na sobie koszulki i w tej chwili przegląda zawartość mojego portfela.

Co tu się wyprawia, do cholery?

Muszę się stąd wydostać.

Zaczynam się gorączkowo szamotać. Szarpię całym ciałem, próbując poluzować więzy.

– Czego chcesz?! – krzyczę.

Całkowicie mnie ignoruje, po czym wyciąga z portfela moje prawo jazdy. Podnosi je i na głos czyta:

– Roshelle Meyers.

– Przestań grzebać w moich rzeczach – rzucam.

Mężczyzna podchodzi i wyciągnąwszy się obok mnie na łóżku, podpiera się łokciem. Spogląda na mnie z góry, a jego dłoń niespiesznie błądzi po moim ciele, by w końcu objąć pierś.

– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz – cedzi.

Odwracam głowę, żeby nie musieć go oglądać, ale on chwyta mnie za podbródek i obraca tak, że muszę mu patrzeć prosto w oczy.

Wbijam w niego wzrok.

– Ja tu rządzę. Robisz to, co zechcę i kiedy zechcę.

– W życiu, kurwa, nigdy – szepczę ze złością.

Uśmiecha się złośliwie.

– A jeśli zechcę, żeby mój kutas rozerwał twój dziewiczy tyłek na pół… to tak właśnie będzie. A ty nie masz tu nic do gadania.

Gdy jego lodowate spojrzenie zatrzymuje się na mnie, przełykam gulę, która dławi mnie w gardle.

– Idź do diabła – szepczę.

– Kotku, jestem diabłem we własnej osobie. Witaj w naszych skromnych progach.

2.

Roshelle

Jego wzrok zatrzymuje się na moich oczach, po czym mężczyzna wstaje, wciąga koszulkę przez głowę i zapina jeansy. Następnie podchodzi do drzwi.

– Gdzie… Dokąd idziesz? – udaje mi się wymamrotać.

– Na zewnątrz.

Rozglądam się po zimnym pomieszczeniu.

– Nie możesz mnie tu tak zostawić. Proszę. Proszę, pozwól mi odejść. Rozwiąż mnie. – Zdjęta paniką, kręcę głową. – Nie puszczę pary z ust. Przysięgam, nic nikomu nie powiem.

Spogląda mi w oczy jeszcze raz, a następnie odwraca się do drzwi.

– Jest mi zimno. Proszę. Pozwól mi się chociaż ubrać – błagam.

Nie wydaje się, by specjalnie przejął się moją prośbą, bo bez najmniejszego śladu wyrzutów sumienia znika za drzwiami. Za chwilę rozlega się kliknięcie zamka.

Zapada cisza.

W pomieszczeniu słychać jedynie odgłos mojego oddechu. Oddycham głęboko i staram się opanować nieregularne tętno. Po moich policzkach toczą się łzy przerażenia i rozpaczy.

Co mam teraz zrobić?

***

Odkąd mój porywacz wyszedł, minęło wiele godzin, a jedynym źródłem światła w dużym pomieszczeniu jest niewielka lampka. Na prawo od wejścia znajdują się przesuwane drzwi, które – jak przypuszczam – prowadzą do łazienki. W lustrze dostrzegam odbicie wiszącego ręcznika. W rogu ustawiono nieduże biurko, lampę i krzesło, a u stóp łóżka znajduje się mała dwuosobowa sofa. Do tego miejsce jest lodowate i całkowicie nieprzyjazne. Ściany pomalowano na niewyraźny szary kolor, a ja mam dziwne wrażenie, że całe pomieszczenie się rusza, choć wiem, że to niemożliwe. To wszystko pewnie wina środków usypiających, które mi podali.

Mimo że niemal całkowicie straciłam poczucie czasu, mam wrażenie, że już prawie świta. Wtem moich uszu dobiegają dźwięki jakiegoś zamieszania na zewnątrz, po czym zamek w drzwiach się przekręca.

O nie. Wrócił.

Serce mi przyspiesza, a kiedy widzę, jak drzwi powoli się otwierają, przestaję oddychać.

Wchodzi do środka i zapala światło, po czym uśmiecha się mrocznie, gdy jego wzrok wędruje po moim ciele.

– Kochanie, wróciłem.

Uśmiecha się. Co za pieprzony dupek.

Odwracam od niego głowę i wbijam wzrok w ścianę. Nie mogę nawet spojrzeć na tego potwora.

Nagle do pomieszczenia wpada grupa pijanych typów, a moją twarz wykrzywia wyraz niemego przerażenia. Czuję silny zapach alkoholu i wiem, że znaleźli się tu tylko po to, by każdy mógł zaliczyć swoją kolejkę.

Jeden z nich uśmiecha się i zaczyna rozpinać jeansy.

– Przyszliśmy na deser.

Faceci gwiżdżą głośno, jakby mu kibicowali, a następnie jeden z nich chwyta mnie za pierś, a drugi wkłada mi rękę między nogi.

– Nie – szepczę. – Proszę, nie.

– Ręce precz. – Warczy wysoki mężczyzna. – Wynocha stąd.

Kolejny z nich rozpina rozporek i ściskając fiuta, przysuwa mi go do twarzy.

– Odpierdol się, stary. Ty już zdążyłeś się zabawić. Teraz nasza kolej.

Ten najwyższy natychmiast go ode mnie odpycha.

– Powiedziałem: wypierdalaj. Nie mam zamiaru się dzielić. Już mówiłem.

Inny mężczyzna zaciska usta na mojej piersi, na co wysoki odpycha go gwałtownie, po czym częstuje kopniakiem, gdy tamten leży już na podłodze. Kolejny z nich rzuca się na mnie, ale błyskawicznie obrywa od wysokiego w twarz.

Wszyscy zaczynają się kłócić.

– Wzięliśmy ją, żeby każdy mógł się zabawić! – krzyczy jeden z mężczyzn.

– Zasady się zmieniły. Wynocha! – warczy ze złością wysoki, popychając kolesi do wyjścia.

Kiedy kolejny z nich próbuje mnie dotknąć, wysoki facet wpada w szał i wymierza mu trzy potężne ciosy w twarz. Po długich przepychankach i kłótniach w końcu udaje mu się ich pozbyć. Zamyka za nimi drzwi i odwraca się do mnie.

Zaczynam powoli oddychać, ale wówczas dostrzegam, jak na jego twarz wkrada się podniecenie i dociera do mnie, że poczucie ulgi było przedwczesne.

Teraz on będzie mógł się zabawić.

Robi mi się niedobrze.

Nie dam rady.

Podchodzi do skraju łóżka i wpatruje się we mnie.

Spoglądam na niego przez łzy.

– Podaj mi jakiś środek – szepczę, odwracając głowę. – Nie chcę być przytomna.

– Nie chciałabyś się mną nacieszyć? – pyta głosem wyzutym z emocji.

Przełykam z trudem i dalej wpatruję się w ścianę, a strumienie łez spływają mi po policzkach. Nie mogę uwierzyć, że właśnie o to zapytał.

Odwracam się do niego i rzucam mu lodowate spojrzenie.

– Jeśli sądzisz, że bycie przywiązaną do łóżka jest spełnieniem fantazji każdej kobiety, to jesteś równie popieprzony, na jakiego wyglądasz – prycham.

Na jego twarzy nie malują się żadne emocje. Pochyla się nade mną i zaczyna uwalniać mój nadgarstek. Rozluźnia pęta, a mnie ogarnia przemożna ochota, by zdzielić go w łeb.

Przestań. Poczekaj, aż całkowicie cię uwolni – upominam sama siebie.

Przechodzi do drugiego nadgarstka i rozwiązuje supeł.

Auć, po tak długim czasie, kiedy leżałam związana i wyciągnięta na łóżku, całe ciało mam obolałe.

Siadam i natychmiast chwytam koc, żeby się nim zakryć.

– Gdzie są moje ubrania? – szepczę ze wstydem.

Wzrusza tylko ramionami, odwraca się i sięgnąwszy ręką do tyłu, ściąga z siebie koszulkę.

– Nie wiem. I nie obchodzi mnie to. Wynoś się.

Czyli już ze mną skończył.

Nienawiść przesącza się przez każdy, nawet najmniejszy por mojej skóry. Nie mogę się powstrzymać i gdy tak stoi, zwrócony do mnie plecami, popycham go z całej siły.

– Za kogo ty się, kurwa, uważasz? – rzucam.

Diabelnie szybko się do mnie odwraca, na co instynktownie robię krok w tył.

– Ostrożnie, panno… – zawiesza głos, by uzyskać odpowiedni efekt – Roshelle.

– Czy tylko w taki żałosny sposób udaje ci się zaliczać dziewczyny? Porywasz je i gwałcisz? – mamroczę pod nosem.

Wykrzywia wargi z obrzydzeniem.

– Nie schlebiaj sobie – rzuca, na co wbijam w niego wściekły wzrok. – Nie masz w sobie niczego, na co bym się skusił. – Uśmiecha się pogardliwie, a jego oczy przesuwają się po moim nagim ciele, kiedy usiłuję zakryć się rękami. – Lubię, gdy kobiety są… – znów przerywa – …kobiece.

Serce mi pęka.

Mógł przecież powiedzieć coś zupełnie innego.

Jego słowa ranią mnie jak nóż, a myśli natychmiast biegną do Todda, mojego chłopaka, obecnie już byłego. Najwyraźniej dla niego też nie byłam wystarczająco kobieca. Gdy żal sprawia, że nie mogę oddychać, spuszczam głowę.

Po prostu się zamknij i stąd wyjdź.

Mężczyzna zrzuca spodnie, dzięki czemu dostrzegam potężną erekcję prężącą się między jego nogami. Wchodzi do łazienki i odkręca wodę pod prysznicem.

Stoję nieruchomo i usiłuję się w jakimś stopniu opanować. Z moich oczu płyną kolejne łzy. Nigdy w życiu nie czułam się równie mocno upokorzona.

Nawet gwałciciel mnie nie chce.

Wchodzi do kabiny i staje tyłem do mnie, więc mogę podziwiać jego umięśnione plecy pokryte tatuażami. Gdyby chciał mnie zabić gołymi rękami, bez trudu by mu się to udało. Nie miałabym przy nim nawet cienia szansy.

Krążę po pokoju w poszukiwaniu swoich ubrań. Muszę się stąd wydostać. Nagle, niczym ogarnięta szaleństwem, otwieram szufladę i szybko naciągam na siebie T-shirt. Zaraz potem słyszę, że wyszedł z łazienki.

Cholera, to był chyba najszybszy prysznic w historii.

– Dokąd się wybierasz? – pyta, osuszając włosy ręcznikiem.

– Do domu – odpowiadam i podciągam spodenki.

Unosi brew.

– A dobrze pływasz?

Ściągam brwi, słysząc to dziwne pytanie.

– A co to ma do rzeczy?

– Jesteśmy osiemdziesiąt kilometrów od brzegu.

Że jak?

Znowu marszczę czoło.

– Jesteśmy na kontenerowcu.

Zaczynam panicznie rozglądać się dookoła.

– C-co masz na myśli? – ledwie dukam.

O mój Boże.

Podbiegam do drzwi i szarpię za klamkę.

– Wypuść mnie! Wypuść mnie! – wołam.

Podchodzi i otwiera je szeroko.

– Miłej zabawy z załogą. – Wypycha mnie i zatrzaskuje za mną drzwi.

Rozglądam się na boki, próbując skoncentrować się na tym, co mnie otacza, a są to niekończące się połacie metalu. Panuje całkowita ciemność, a jedyne, co mogę dostrzec, to rząd małych, pomarańczowych lampek na podłodze, ciągnących się wzdłuż ściany. Po lewej stronie rozciąga się szeroki korytarz, który musi mieć co najmniej sto metrów długości, a na jego końcu dostrzegam duże, oświetlone pomieszczenie. Po korytarzu niesie się echo różnych dźwięków, w tym śmiechu. Słyszę donośny rechot innych mężczyzn.

O Boże, to te same bydlaki, które właśnie wyszły z jego pokoju.

Spoglądam w prawo i widzę podświetloną tabliczkę wskazującą wyjście.

Muszę się stąd wydostać.

Szybko przebiegam wzdłuż korytarza, skryta w dającym poczucie bezpieczeństwa cieniu, i kieruję się w stronę tego właśnie znaku.

Kłamał. Z całą pewnością. Nie jestem przecież na żadnej łodzi. To niemożliwe.

Przebiegam cicho jak myszka trzy kondygnacje, aż docieram do dużych podwójnych drzwi z małymi okrągłymi okienkami. Wyglądam przez nie i serce mi staje.

Na zewnątrz panują egipskie ciemności, leje deszcz, a tuż przede mną piętrzą się kilometry olbrzymich kontenerów, ułożonych jeden na drugim.

O mój Boże, co ja teraz zrobię?

Odsuwam się od drzwi i zaczynam szybko myśleć. Jedno wiem na pewno: jeśli tutaj zostanę, umrę, zanim uda mi się zobaczyć ląd.

Pieprzyć to.

Otwieram drzwi, wybiegam na zewnątrz i zaczynam rozglądać się po okolicy zalanej strugami deszczu. Podbiegam do burty i usiłuję coś dojrzeć, ale jedyne, co widzę, to bezkres oceanu. Z sercem walącym jak młot przebiegam na drugą stronę łodzi – tutaj też, jak okiem sięgnąć, woda. Spoglądam za siebie, gdzie zauważam oświetloną wysoką nadbudówkę, i stwierdzam, że tam musi znajdować się kajuta kapitana. Na pewno będzie tam też radio.

Nareszcie. Kapitan mi pomoże.

Biegnę w stronę mostku, ale potykam się o grubą linę, która została rozciągnięta nieco powyżej pokładu. Gwałtownie przelatuję nad nią i z impetem uderzam o twardy pokład. Przez chwilę leżę na deszczu, wypełnia mnie rozpacz.

Nie dam rady tego zrobić. Nie jestem wystarczająco silna, by mi się to udało.

Po wszystkim, co wydarzyło się wcześniej, boli mnie głowa i czuję się całkowicie skołowana. Nie mam najmniejszej ochoty na ten cały pieprzony syf.

Co robić? Nie mam zielonego pojęcia, jak się stąd wydostać.

Jakim cudem udało im się wnieść na pokład nieprzytomną dziewczynę, nie zwracając tym uwagi celników? Co się, kurwa, wyrabia z polityką ochrony granic?

Czując nowy przypływ sił, wstaję i zaczynam kierować się w stronę mostka. Ktoś tam na pewno mi pomoże. Jestem o tym przekonana. Mają telefony i mogą wezwać pomoc.

Otwieram drzwi, gdzie wita mnie widok kolejnych wielkich, metalowych schodów. Wspinam się po dwa stopnie na raz, by w końcu dotrzeć na górę. Rozglądam się nerwowo, aż zauważam mężczyznę, który siedzi za konsolą pełną różnych przycisków.

– Dzień dobry – zaczynam. – Czy może mi pan pomóc? – pytam.

Mężczyzna się odwraca, a wówczas robi mi się słabo.

O Boże, to ten sam typ, który próbował mnie zgwałcić na dole.

Przerażona, cofam się, a on tylko podnosi radiotelefon.

– Skończył. Wyszła z jego kajuty. – Rozłącza się i uśmiecha się ponuro, a jego wygłodniałe spojrzenie przesuwa się po moim ciele.

Jezu, kurwa, Chryste, właśnie dał znać pozostałym.

Robię w tył zwrot i puszczam się pędem. Biegnę przed siebie po schodach, przeskakuję po dwa na raz, a w oddali słyszę wiwaty mężczyzn.

Nie. Nie.

Biegnę tak szybko, jak tylko potrafię, wypadam przez drzwi i wbiegam na pokład. Skręcam w bok i chowam się za jednym z kontenerów. Deszcz spływa na mnie strumieniami.

Słyszę, jak otwierają się podwójne drzwi, a wszyscy mężczyźni zaczynają wyć z radości.

– Gdzieś tu jest. Znajdźcie ją.

Mac

Właśnie zapadam w sen, kiedy dobiega mnie dźwięk zamieszania za drzwiami. Chłopcy głośno się z czegoś cieszą.

Słyszę jej krzyk. Znaleźli ją.

Przewracam się na bok i potrząsam głową, bo czuję, jak ogarnia mnie niepokój.

Dziewczyna znów krzyczy, po czym do moich uszu dociera dziki wrzask jednego z mężczyzn.

Uśmiecham się pod nosem. Najwyraźniej właśnie komuś przyłożyła. Trzeba jej oddać, że narowista z niej sztuka.

Kiedy ponownie zaczynam odpływać w sen, słyszę, że krzyczy, ale tym razem z bólu. Marszczę brwi.

Do jasnej cholery, na cholerę mi całe to gówno? Jestem zmęczony.

Przez kolejne dziesięć minut usiłuję spać, ale wówczas budzi mnie wściekłe walenie do drzwi.

– Ratunku! Pomóż mi! – dochodzi mnie jej wołanie, klamka w drzwiach porusza się szaleńczo.

Wynocha.

Znowu zamykam oczy.

– Kurwa, on ci nie pomoże – słyszę głos Iana i jeżą mi się włosy na karku.

Ja pierdolę, nienawidzę tego kolesia.

Przewracam się na plecy i wpatruję w sufit. Zakładam ręce za głowę i nasłuchuję, jak dziewczyna szamocze się z facetami na korytarzu.

Prawdziwa diablica, nie ma co.

Powinienem był pozwolić im ją zabić. Oszczędziłoby to nam całej tej dramatycznej otoczki. Nie mam na to czasu, ani siły.

– Proszę… Nie… – szlocha.

Kurwa mać.

Teraz już na serio wkurwiony zwlekam się z łóżka i wciągam szorty. Staję za drzwiami, opieram ręce na biodrach i nasłuchuję przez chwilę.

– Och, już ja ci dogodzę – warczy Ian. – Zapłacisz mi za to, suko.

Wystarczy. Nie dostanie jej, kurwa mać.

Błyskawicznie otwieram drzwi kajuty, a chłopcy spoglądają na mnie z poziomu podłogi, gdzie usiłują ją przytrzymać.

– Złaźcie z niej – rzucam.

– M-mac – jąka się Ian, patrząc w górę. – Przecież jej nie chcesz.

Wbijam w niego wzrok.

– My za to bardzo chętnie się nią zajmiemy – dodaje Mike. – Zabawimy się. A ty już z nią skończyłeś.

Słysząc to, skupiam całą uwagę na tym małym, irytującym skurwielu.

– Tylko daj mi pretekst, bym mógł cię zabić. Popraw mi, kurwa, nastrój – warczę.

Mruży oczy, ale cały czas patrzy na mnie.

– Puść ją.

Kiedy w końcu z niej wstają, dziewczyna natychmiast się do mnie przytula i zarzuca mi ręce na szyję, jakby szukała schronienia. Jest przemoczona, lodowata i dygocze ze strachu.

Instynktownie obejmuję ją w pasie, po czym spoglądam na pozostałych członków załogi.

– Następny, który choćby ją tknie, zginie. Dotarło?

– Czy to groźba? – pyta kpiąco Ian.

Chwytam go za gardło i ściskam, uderzając jego głową o metalową ścianę za plecami.

– Jebana obietnica, tępy chuju.

Wszyscy mężczyźni cofają się, spoglądając na siebie.

– Nie wkurwiajcie mnie! – warczę.

Cofają się o kolejny krok, a wtedy otwieram drzwi i w ostatniej chwili wpycham dziewczynę do swojej kajuty, bo Ian jeszcze raz wyciąga po nią łapy. Zamykam za nią drzwi, po czym odwracam się i częstuję go potężnym sierpowym, po którym aż zwija się z bólu, zasłaniając twarz.

Następnie zwracam się do Mike’a:

– Który następny? Chcesz, kurwa, ze mną na solo? Proszę bardzo.

Jeden za drugim wypierdki wycofują się wzdłuż korytarza. Tak jak myślałem – wszyscy miękkim dydkiem robieni.

Wchodzę do kajuty, zamykam za sobą drzwi, a następnie odwracam się i widzę, że dziewczyna leży zwinięta w kłębek na moim łóżku, a jej ciałem wstrząsa szloch.

Poirytowany zamykam oczy.

Pieprzę to wszystko.

Roshelle

Nie mogę normalnie oddychać, nieustannie się trzęsę. Leżę na łóżku, a łzy bez końca spływają mi po policzkach. Nigdy w całym życiu nie byłam równie przerażona.

Mężczyzna wchodzi do kajuty, przez chwilę stoi w nogach łóżka i przygląda mi się uważnie. Następnie znika w łazience, skąd zaczyna dobiegać mnie szum prysznica.

Moim ciałem wstrząsają gwałtowne dreszcze, nad którymi nie potrafię zapanować. Jest mi tak okropnie zimno.

Wyłania się z łazienki i znowu na mnie patrzy.

– Właź pod prysznic – nakazuje.

Ale ja dygoczę do tego stopnia, że nie jestem w stanie nawet wstać.

Po chwili zbliża się, podnosi mnie i niesie do łazienki, a ja przywieram do jego szyi, jakby to on miał mnie ochronić.

Potoki łez płyną mi po twarzy.

– Przestań się trząść – rzuca zirytowany.

– Nie mogę… Nic na to nie poradzę – dukam pomiędzy kolejnymi dreszczami. Zęby mi szczękają, a całe moje ciało drga, jakby targane konwulsjami.

– Chryste – mamrocze do siebie i głośno wzdychając, wchodzi pod prysznic ze mną wtuloną w niego.

Obejmuję go rękami za szyję, podczas gdy on trzyma mnie, jakbym była panną młodą.

Przez dłuższą chwilę obmywają nas fale ciepłej wody. Mężczyzna nie odzywa się ani słowem, a ja trwam wtulona w jego ciało. W końcu dreszcze znikają. Nie wiem, czy to kwestia szoku, czy też jestem do tego stopnia fizycznie wyczerpana walką, ale z trudem udaje mi się nie zasnąć. Powieki same mi opadają.

– Możesz stać? – pyta, po czym delikatnie stawia mnie w kabinie.

Smutno potakuję, gdy moje stopy dotykają zimnych, twardych płytek.

– Zdejmijmy z ciebie te przemoczone ciuchy.

Moje udręczone spojrzenie spotyka się z jego.

Czy to już koniec? Czy teraz nastąpi ta część, w której zostanę pozbawiona wszelkiej godności?

Pochyla się i zdejmuje mi koszulkę przez głowę, po czym zsuwa z moich nóg bokserki.

Stoję przed nim zupełnie naga.

– Jesteś ranna? – pyta, oglądając rozcięcie na mojej skroni.

Nie odpowiadam, tylko zwieszam głowę i pozwalam, by spływała po mnie gorąca woda. Nie tracąc nadziei, że w końcu uda mi się zmyć ten cały koszmar.

– Wygląda na to, że do wesela się zagoi – odpowiada, gdy sprawdza ranę po uderzeniu kolbą pistoletu.

Ręce zwisają mi bezwładnie po bokach. Czuję się całkowicie pokonana. Nie mam siły, by z nim walczyć, i jestem tego świadoma.

On zresztą też.

Ściąga z siebie T-shirt, a w moich oczach ponownie gromadzą się łzy.

No i się zaczyna.

Kiedy powoli zsuwa z nóg mokre spodenki, moje spojrzenie pada na jego krocze. Jest twardy.

Przymykam z bólu powieki.

Przyciąga mnie z powrotem do swojej szerokiej, nagiej klatki piersiowej, a następnie przez dłuższy czas stoimy bez ruchu, pozwalając, by obmywała nas woda. Czuję, jak jego ogromna erekcja dociska się do mojego brzucha.

Po chwili dociera do mnie, że mężczyzna otula mnie ręcznikiem i przenosi na łóżko. Delikatnie osusza mi ciało, odsuwa koce i układa mnie na posłaniu. A gdy tak leżę, naga na plecach w jego łóżku, on wodzi po mnie pełnym pragnienia wzrokiem.

I tak znalazłam się w tym samym łóżku, do którego zaledwie kilka godzin temu mnie przywiązał. Próbuję walczyć z sennością, ale oczy same mi się zamykają.

– Śpij. – To ostatnie słowa, które rejestruję.

***

Budzę się sama i natychmiast siadam na łóżku.

Co się stało? Czy to był tylko zły sen?

Głowę przeszywa mi ból. Rozglądam się po zimnej, metalowej puszce, w której tkwię, i serce mi się ściska.

To jednak nie sen. O Boże, wszystko wydarzyło się naprawdę.

– Halo?! – wołam.

Jest tu gdzieś? Może w łazience?

Wstaję chwiejnie i powoli kieruję się w tamtą stronę. Jestem tak cholernie obolała, mam wrażenie, jakby ktoś oderwał mi każdy mięsień od kości.

Łazienka okazuje się pusta, więc siadam z powrotem na łóżku.

Co mam teraz zrobić, do cholery?

Ściągam brwi, próbując sobie przypomnieć, jak właściwie skończyła się wczorajsza noc. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Nie mam na sobie żadnych ubrań. Przebiegam palcami po wargach sromowych, sprawdzając, czy jestem mokra.

Uprawiałam seks? A może to on uprawiał go ze mną, kiedy leżałam nieprzytomna?

Powraca do mnie obraz tego, jak twardy był pod prysznicem, na co żołądek zaciska mi się w supeł.

Oczywiście, że uprawialiśmy seks. Mężczyźni tacy jak on biorą to, co chcą i kiedy tylko chcą.

Zwracali się do niego „Mac”.

Staję na łóżku i przysuwam się do okrągłego okienka, by móc przez nie spojrzeć. Kajuta znajduje się jakiś metr nad poziomem morza, dzięki czemu widzę przesuwające się fale oraz rozbijające się o nie krople deszczu.

Cholera, co za koszmar.

Opadam ponownie na łóżko i rozglądam się wokół. Potrzebuję broni… Ale czy naprawdę byłabym w stanie zabić dziesięciu facetów? A nawet jeśli, to kto stanie u steru, bym mogła wrócić do domu?

Wypuszczam zrezygnowany oddech i podnoszę się z łóżka, po czym kieruję się do szuflad. Wyjmuję z nich wielki sweter, który natychmiast na siebie ubieram. Wokół panuje straszny ziąb.

Drzwi się otwierają, więc cofam się o krok.

To on.

Jego spojrzenie spotyka się z moim, a następnie lekko kiwa głową, jakby na powitanie. Odpowiadam tym samym i spuszczam wzrok.

Stawia na biurku talerz z jedzeniem.

– Jedz – burczy.

Opadam ponownie na łóżko, a on odwraca się do mnie i opiera ręce na biodrach, obserwując mnie.

Po raz pierwszy, od kiedy mnie uprowadzono, mam okazję dobrze mu się przyjrzeć. Jest wysoki, na pewno ma dobrze ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, do tego potężnie zbudowany. Włosy w kolorze miodowy blond, nie za krótkie, ale też na tyle długie, że ich końce lekko się wywijają. Do tego oliwkowa skóra, a całości dopełniają piękne brązowe oczy. Gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach, na pewno uznałabym go za przystojnego. Jednak teraz wiem, jak bardzo dalekie od prawdy jest to określenie. Wygląd może okazać się mylący. To przecież urodzony morderca.

– Zostań w kajucie – mamrocze, a ja spoglądam mu w oczy. – Tutaj jesteś bezpieczna.

Wpatruję się w niego, bo tak naprawdę nawet nie wiem, jak na to odpowiedzieć.

– Zamknij drzwi na klucz… – milknie na chwilę. – Inaczej po ciebie przyjdą.

Nadal się nie odzywam.

– Odpowiedz mi – warczy ze złością.

– Dobrze – przytakuję natychmiast.

Odwraca się i częstuje mnie jeszcze jednym groźnym spojrzeniem, po czym wychodzi i zamyka za sobą drzwi.

Siedzę przez chwilę w półmroku, próbując zrozumieć, co mi właśnie powiedział.

Mam zamknąć drzwi na klucz, bo w przeciwnym razie po mnie przyjdą.

W tej kajucie jestem bezpieczna, ale jednak nie całkiem.

Powiedział, że dla niego nie wyglądam wystarczająco kobieco.

Po raz pierwszy moje myśli wędrują do Todda i Melissy, którzy niesieni namiętnością pewnie przeżywają kolejne momenty uniesienia. Idę o zakład, że nawet się nie zorientowali, że mnie nie ma, i uważają, że pojechałam wkurzona w siną dal. Ogarnia mnie smutek, gdy uświadamiam sobie, że pewnie nawet by się tym nie przejęli.

Kładę się na jego zimnym, twardym łóżku, zwijam się w kłębek i pozwalam łzom płynąć.

Nigdy nie czułam się równie samotna.

Zdaje się, że w końcu spadłam na samo dno.

***

Gdy czuję, że łóżko zapada się pod czyimś ciężarem, od razu się budzę. Otwieram zaspane oczy i widzę, że obok mnie siedzi Mac. Sądząc po oświetleniu, na zewnątrz zapadł już zmrok, a jego nie było przez cały dzień.

– Nic nie zjadłaś.

Odwracam wzrok.

Wstaje, wchodzi do łazienki i bierze prysznic, a ja nadal leżę zwrócona twarzą do ściany. Brakuje mi słów, a w każdym razie nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłabym mu powiedzieć.

Wraca do pokoju, owinięty w pasie ręcznikiem.

– Za dwadzieścia osiem dni dopływamy do Puerto Rico. Tam możesz zejść z pokładu.

Przewracam się na plecy i spoglądam na niego, marszcząc pytająco brwi.

Zrzuca ręcznik, po czym zaczyna się ubierać, a moje oczy bezmyślnie błądzą po jego ciele. Znów odwracam wzrok.

– Ale kiedy już tam dotrzemy, jesteś zdana tylko na siebie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego – oznajmia.

Potrząsam głową.

Typowe. Jaki facet porywa dziewczynę, a potem porzuca ją samotnie w dokach Puerto Rico?

– Idę na kolację – oznajmia, zapinając guzik od spodni.

Moje pełne nienawiści spojrzenie znajduje jego oczy.

Pierdol się.

Gestem wskazuje na talerz z zimnym jedzeniem, leżący na biurku.

– Wiesz, gdzie szukać twojej.

Przewracam oczami, odwracam się do niego plecami i znów wbijam wzrok w ścianę.

Słyszę tylko szczęk zamka, gdy wychodzi.

***

Kiedy w końcu zjadłam i wzięłam prysznic, czuję się bardziej jak człowiek. Leżę zwrócona plecami do drzwi, gdy słyszę, że wchodzi. Nie było go ładne parę godzin.

Wokół panują ciemności, tylko lampa na biurku rzuca na kajutę niewielki blask.

Kładę się na plecach i spoglądam na niego.

– Zjadłaś coś? – pyta.

Kiwam głową.

Rozbiera się do bokserek, po czym zmierza do łazienki. Najpierw myje ręce, a potem szoruje zęby. Następnie zbliża się łóżka i wdrapuje na posłanie obok mnie.

Przez dłuższy czas leżymy otoczeni ciszą.

W końcu ją przerywa:

– Dlaczego płakałaś?

Spoglądam na niego w ciemności. Leży na boku, zwrócony twarzą do mnie, i usiłuje naciągnąć na siebie koc.

– Kiedy wyszłaś z nocnego klubu tylnym wyjściem. Dlaczego płakałaś?

Waham się chwilę, po czym odpowiadam:

– Nie podobała mi się piosenka, którą grali.

Nie wytyka mi kłamstwa, a ja nie mam ochoty rozwijać tematu.