Pan Masters - T.L. Swan - ebook + audiobook
BESTSELLER

Pan Masters ebook

T.L. Swan

4,5

70 osób interesuje się tą książką

Opis

Nowa seria niesamowitej T.L. Swan, autorki „Braci Miles”!

Julian Masters jest wpływowym i zamożnym mężczyzną, który szuka niani do opieki nad swoimi dziećmi. Brielle Johnston jest… kłamczuchą, która, aby otrzymać pracę, napisała w CV, że jest doświadczoną opiekunką. Tylko że myślała, że zostanie zatrudniona u pani, a nie u bardzo seksownego i dużo starszego od niej pana. 

Kłamstwo Brielle szybko wychodzi na jaw, kiedy dziewczyna musi zmierzyć się z powierzonymi jej obowiązkami związanymi z opieką nad niesfornymi dziećmi. Jakby tego było mało, każdy kolejny dzień w pracy to katastrofa. Brielle przyłapuje szefa na robieniu czegoś bardzo prywatnego. Drugiego dnia on widzi ją w jego łazience w bardzo skąpej piżamie. Następne dni nie są dużo lepsze.

Jednak najgorsze jest to, że każde spojrzenie pana Mastersa budzi w Brielle uczucie, którego zdecydowanie nie powinna żywić do pracodawcy: czystą żądzę. 

Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 566

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (3493 oceny)
2351
710
301
108
23
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maniusia20

Nie oderwiesz się od lektury

co tu dużo pisać, kto przeczytał wcześniejszą serię Braci Miles, więc, na co stać ta autorkę. Pan Masters skradnie serce i noc nie jednej z Was, a wierzcie mi że dla tej książki zarwać noc to za mało 😉. Klejna piękna i pikantna historia, do której na pewno warto wrócić. Polecam z całego serca
240
jagusia27

Z braku laku…

Mnóstwo niezgodności, sceny seksu momentami aż niesmaczne, a kłótnie przechodzą ze skrajności w skrajność. I to ciągłe podkreślanie jaki jest penis pana Mastersa.. no ludzie, co za dużo to nawet krowa nie chce! Nie rzuciłam nią w połowie i tylko za to 2 gwiazdki. Po następne tej autorki na pewno nie sięgnę.
142
emilkase

Z braku laku…

Po Braciach miles spodziewałam się książki w podobny stylu. Ale dużo jej brakuje do tamtych. Ale się wynudziłam. Nic się w tej książce nie dzieje. Książka jak wiele innych na rynku.
81
koziolek88

Nie polecam

Brielle świetna bohaterka, ale pana Mastersa miałam ochotę chwilami 🤬
72
Night12345

Z braku laku…

Zachowanie bohaterow jest irytujące, a ja wciąż czekam na chodziarz jedną poważną rozmowę
85

Popularność




Tytuł oryginału

Mr. Masters

Copyright © 2018 by T.L. Swan

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Julia Deja

Korekta:

Joanna Błakita

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-313-3

DEDYKACJA

Chciałabym zadedykować tę książkę alfabetowi.

Ponieważ tych dwadzieścia sześć liter odmieniło moje życie.

To w nich się odnalazłam.

I dzięki nim spełniłam swoje marzenie.

Następnym razem, gdy będziesz myśleć o alfabecie – pamiętaj o jego mocy.

Ja staram się to czynić każdego dnia.

WDZIĘCZNOŚĆ

Cecha mająca na celu wyrażenie podziękowania; gotowość do okazania uznania oraz odpowiedzenia dobrocią za otrzymaną wcześniej życzliwość.

PROLOG

Julian Masters

ALINA MASTERS

1984–2013

Ukochana żona i matka

W Bogu pokładamy ufność

Żal. Żal jest Ponurym Żniwiarzem życia.

Kradnie całą radość, nadzieję i sens.

Niektóre dni były jeszcze znośne. Ale po nich przychodziły takie, podczas których z trudem łapałem oddech. Wtedy dusiłem się w świecie swoich własnych rozczarowań, w którym nic już nie miało znaczenia.

Te dni przychodziły niespodziewanie. Rankiem budziłem się z uciskiem w piersi i jedyne, co mogłem zrobić, to uciec. Myślałem tylko o tym, aby znaleźć się gdziekolwiek indziej niż tutaj. Robić cokolwiek innego, a przy tym nie musieć radzić sobie z codziennością.

Z moim życiem.

Z naszym życiem.

Które ty opuściłaś.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk kosiarki – spojrzałem przez ramię na dozorcę cmentarza. Ostrożnie manewrował pomiędzy nagrobkami, aby żadnego z nich nie uszkodzić. Zapadał zmierzch i mgła nocy powoli rozpościerała się przy ziemi.

Często przychodziłem tutaj, aby pomyśleć.

Z nikim nie mogłem porozmawiać. Nikomu nie mogłem pokazać tego, co naprawdę czułem.

Chciałem wiedzieć: dlaczego?

Dlaczego nam to zrobiłaś?

Zacisnąłem zęby, spoglądając na nagrobek mojej zmarłej żony.

Mieliśmy cały świat u stóp… a jednak czegoś zabrakło.

Pochyliłem się, by odgarnąć kurz z jej imienia i poprawić różowe lilie, które tyle co wsadziłem do wazonu. Opuszką palca musnąłem jej twarz na niewielkiej, owalnej fotografii. Zerkała na mnie ze zdjęcia zupełnie bez emocji.

Wyprostowałem się i wsunąłem ręce do kieszeni czarnego płaszcza.

Mógłbym stać tutaj i patrzeć na jej nagrobek przez wieczność – czasami spędzałem tutaj całe dnie. Odwróciłem się jednak i, bez oglądania się za siebie, skierowałem się do samochodu.

Do mojego porsche.

Tak, mam pieniądze i dwójkę kochających mnie dzieci. Pracuję jako sędzia i w swojej profesji osiągnąłem już wszystko. Mam to, czego potrzebuję, aby być szczęśliwym, a mimo to nie jestem.

Ledwo trzymam się na powierzchni. Mam wrażenie, jakbym chodził po szkle.

Przed światem noszę maskę.

A wewnątrz czuję się tak, jakbym umierał.

***

Pół godziny później dotarłem do Madison – mojej terapeutki.

Zawsze wychodzę stąd zrelaksowany.

Nie muszę rozmawiać, nie muszę myśleć, nie muszę nic czuć.

Bez zastanowienia przeszedłem przez frontowe drzwi.

– Dzień dobry, panie Smith. – Hayley, recepcjonistka, uśmiechnęła się do mnie. – Pokój już na pana czeka.

– Dziękuję – odpowiedziałem, marszcząc brwi. Czułem, że dziś będę potrzebował czegoś więcej. Czegoś, co będzie w stanie ukoić moje nerwy.

Będę potrzebował rozproszenia.

– Dziś poproszę o dodatkową osobę, Hayley.

– Oczywiście. Kogo pan sobie życzy?

Zastanowiłem się przez chwilę.

– Hmm. Hannah.

– A więc Hannah oraz Belinda?

– Tak.

– Bez problemu. Niech się pan rozgości. Dziewczyny zaraz do pana przyjdą.

Wszedłem do windy i wjechałem na piętro ekskluzywnego penthouse’u. Gdy znalazłem się już na miejscu, nalałem sobie szkockiej i spojrzałem na panoramę Londynu, której zarys malował się za oknem z mlecznej szyby.

Odwróciłem się, gdy usłyszałem kliknięcie drzwi.

Do środka weszły uśmiechnięte Hannah i Belinda.

Belinda miała długie blond włosy, Hannah zaś była brunetką. Obydwie były młode i piękne, co do tego nie było wątpliwości.

– Dzień dobry, panie Smith – zaświergotały jednocześnie.

Upiłem łyk szkockiej, upajając się ich widokiem.

– Gdzie miałby pan na nas ochotę?

Odpiąłem pas od spodni.

– Klęknijcie.

Rozdział pierwszy

Brielle

Te wszystkie procedury dłużyły się wręcz niemożliwie, a do biura właśnie został wciągnięty jakiś mężczyzna. Wszystko to wyglądało trochę podejrzanie, zwłaszcza z mojej perspektywy – na końcu kolejki.

– Jak myślisz, co zrobił? – wyszeptałam i wyciągnęłam szyję, starając się dojrzeć, o co chodziło w tym całym zamieszaniu.

– Nie wiem, ale raczej coś głupiego – odpowiedziała Emerson. Przesunęłyśmy się w stronę bramki, gdy kolejka nieznacznie poruszyła się do przodu.

Dopiero co przybyłyśmy do Londynu, gdzie miały się rozpocząć nasze roczne wakacje, podczas których miałyśmy również pracować. Ja jako niania dzieci sędzi, a Emerson, moja najlepsza przyjaciółka, jako pomoc licytatora dzieł sztuki. Byłam przerażona, a jednocześnie podekscytowana.

– Szkoda, że nie przyleciałyśmy tutaj tydzień wcześniej, żeby spędzić trochę czasu razem – mruknęła Emerson.

– Masz rację, ale sędzia chciała, abym zaczęła pracę już w tym tygodniu, bo w następnym gdzieś wyjeżdża. Muszę zapoznać się z harmonogramem i rutyną, jaka panuje w jej domu.

– Kto zostawia swoje dzieci pod opieką obcej osoby na trzy dni? – Em zmarszczyła brwi w dezaprobacie.

Wzruszyłam ramionami.

– Najwyraźniej moja nowa szefowa.

– Cóż, przynajmniej będę mogła cię odwiedzić, kiedy jej nie będzie. Zawsze to jakiś plus.

Moja posada obejmowała również gwarancję zakwaterowania, więc o to nie musiałam się martwić. Za to biedna Emerson miała zamieszkać z dwójką obcych osób i z tego względu zaczynała trochę panikować.

– Tak, jakoś przemycę cię do środka – odparłam. – Tylko nie chcę, aby wyszło na to, że imprezowałyśmy czy coś w tym stylu.

Rozejrzałam się po lotnisku. Było zatłoczone, tętniące życiem i nawet stojąc w lotniskowym tłumie, czułam, jak przepełnia mnie energia miasta.

Emerson i ja byłyśmy kimś więcej niż tylko dwiema młodymi podróżniczkami. Ona starała się odnaleźć sens w życiu, a ja uciekałam przed toksyczną przeszłością, naznaczoną przez zdradzającego kretyna, w którym byłam zakochana.

Kochałam go. Jednak on nie kochał mnie. A w każdym razie nie kochał mnie wystarczająco mocno.

Gdyby jego uczucia faktycznie były szczere, to nie zdradziłby mnie i nie stałabym teraz na lotnisku Heathrow, czując mdłości.

Zerknęłam na swoją sukienkę i rozprostowałam ją nieco.

– Ma mnie odebrać – wymamrotałam. – Dobrze wyglądam?

Emerson obrzuciła mnie spojrzeniem z góry na dół i uśmiechnęła się szeroko.

– Wyglądasz dokładnie tak, jak można sobie wyobrazić dwudziestopięcioletnią nianię z Australii.

Przygryzłam dolną wargę, aby powstrzymać głupkowaty uśmiech. To była całkiem dobra odpowiedź.

– Więc jak nazywa się twoja szefowa? – zapytała.

Wygrzebałam z torebki komórkę i przewertowałam e-maile, aż odnalazłam ten, w którym agencja podała mi personalia sędziny.

– Pani Julian Masters.

Emerson skinęła głową.

– Co się jej przydarzyło? Już mi o tym wspominałaś, tyle że zapomniałam.

– Jest sędzią Sądu Najwyższego, owdowiała pięć lat temu.

– A co się stało jej mężowi?

– Nie wiem, ale najwyraźniej jest całkiem majętna. – Wzruszyłam ramionami. – Ma dwójkę dzieci, podobno są dobrze wychowane.

– Brzmi całkiem nieźle.

– Mam nadzieję, że faktycznie tak będzie. Mam nadzieję, że mnie polubią.

– Jestem tego pewna. – Przesunęłyśmy się naprzód w kolejce. – W ten weekend na pewno gdzieś się razem wybierzemy, co nie?

– Tak. – Skinęłam głową. – Co będziesz robić do tego czasu?

Emerson wzruszyła ramionami.

– Będę się włóczyć tu i tam. Pracę zaczynam dopiero od poniedziałku, a dzisiaj jest czwartek. – Zmarszczyła brwi, przyglądając mi się. – Jesteś pewna, że będziesz mogła wychodzić w weekendy?

– Tak – potwierdziłam. – Mówiłam ci o tym już tysiąc razy. W sobotę wieczorem gdzieś razem pójdziemy.

Emerson pokiwała nerwowo głową. Wydawało mi się, że była tym wszystkim bardziej zestresowana niż ja, bo mnie udawało się zachować zimną krew.

– Masz już komórkę? – zapytałam.

– Nie, jeszcze nie. Jutro znajdę jakiś sklep z elektroniką, żebyśmy mogły do siebie dzwonić.

– Okej.

Dotarłyśmy na przód kolejki i wreszcie, pół godziny później, weszłyśmy do sali przylotów na lotnisku Heathrow.

– Widzisz gdzieś nasze nazwiska? – szepnęła Emerson, kiedy obydwie rozglądałyśmy się dookoła.

– Nie.

– Cholera, nikt nas nie odbierze. Typowe. – Zaczęła panikować.

– Spokojnie, niedługo ktoś się pojawi – mruknęłam.

– A co zrobimy, jeśli tak się nie stanie?

Uniosłam brew, rozważając taką okoliczność.

– Cóż, nie wiem jak ty, ale ja dostanę białej gorączki.

Emerson zerknęła przez moje ramię.

– Och, zobacz, tam jest twoje nazwisko. Chyba wysłała po ciebie kierowcę.

Odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego mężczyznę o szerokich ramionach. Był ubrany w granatowy garnitur i trzymał przed sobą kartkę z moim imieniem: Brielle Johnston. Wymusiłam uśmiech i pomachałam delikatnie w jego stronę. Strach i nerwowość narastały we mnie niczym wzbierająca fala.

Mężczyzna podszedł do mnie i uśmiechnął się.

– Brielle?

Jego głos był niski i rozkazujący.

– Tak, to ja – powiedziałam na wydechu.

Wyciągnął rękę i uścisnął moją dłoń.

– Julian Masters.

Co takiego?

Otworzyłam szeroko oczy.

Mężczyzna?

Uniósł brwi w zdziwieniu.

– Um… a więc ja… mam na imię Brielle – wydukałam i cofnęłam dłoń. – To moja przyjaciółka Emerson, razem podróżujemy. – Gdy chwycił mnie za dłoń, moje serce zabiło mocniej.

Cień uśmiechu przebiegł po jego twarzy, zanim zdążył go ukryć.

– Miło mi cię poznać – zwrócił się do Emerson i uścisnął jej rękę. – Jak się masz?

Posłałam spojrzenie przyjaciółce, która, rzecz jasna, już zaczęła na niego lecieć.

– Dzień dobry – zaświergotała, uśmiechając się do niego wdzięcznie.

– Myślałam, że jesteś kobietą – szepnęłam.

Zmarszczył brwi.

– Ostatnim razem, kiedy sprawdzałem, wciąż byłem mężczyzną – oznajmił, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Dlaczego powiedziałam to na głos? O mój Boże, powinnam się zamknąć.

To wszystko było takie niezręczne.

Chciałam wrócić do domu. Nie podobało mi się to.

– Zaczekam tam. – Wskazał gestem ręki na przeciwległą ścianę i oddalił się. Spojrzałam na Emerson, nie ukrywając już swojego przerażenia, na co ona tylko zachichotała. Szturchnęłam ją w ramię.

– O cholera, on jest cholernym mężczyzną – szepnęłam rozwścieczona.

– Właśnie widzę. – Uśmiechnęła się zawadiacko, taksując go wzrokiem.

– Przepraszam, panie Masters? – zawołałam go.

– Tak? – Odwrócił się w naszą stronę.

Obydwie niemal spuściłyśmy głowy, gdy się nam przyjrzał.

– My… pójdziemy tylko do toalety – wydusiłam z siebie.

Pan Masters wskazał gestem na prawo. Powiodłyśmy za nim wzrokiem i zobaczyłyśmy znak kierujący do łazienki. Chwyciłam Emerson za ramię i wciągnęłam ją do pomieszczenia.

– Nie będę pracować dla nadętego starego faceta! – krzyknęłam, gdy zamknęłyśmy za sobą drzwi.

– Wszystko będzie w porządku. Jak to się w ogóle stało?

Chwyciłam komórkę i przejrzałam e-maile. Wiedziałam.

– Tutaj jest napisane, że to jest kobieta. To miała być kobieta.

– Nie jest taki stary – zauważyła Emerson ze swojej kabiny. – Szczerze powiedziawszy, ja wolałabym pracować dla faceta niż dla kobiety.

– Wiesz co, Emerson? To był kretyński pomysł. Jakim cudem dałam ci się na to namówić?

Wyszła z kabiny, uśmiechnęła się i podeszła do zlewu, aby umyć ręce.

– To bez znaczenia. I tak nie będziesz go prawie wcale widywać. A w weekendy, kiedy będzie w domu, ty masz wolne – dodała, starając się mnie uspokoić. – Przestań panikować i po prostu rób, co do ciebie należy.

Powtórzyłam w myślach jej ostatnie zdanie.

Byłam na nią tak bardzo wściekła.

– Zabiję cię. Naprawdę cię zabiję.

Emerson przygryzła wargę, aby ukryć uśmiech.

– Posłuchaj, zostań z nim, dopóki nie znajdziemy ci czegoś lepszego. Jutro załatwię sobie jakiś telefon i będziemy mogły rozejrzeć się za jakąś inną pracą dla ciebie, w porządku? – zaproponowała. – Przynajmniej ktoś po ciebie przyjechał. O mnie nikt się nie martwi.

Ukryłam twarz w dłoniach, starając się uspokoić oddech.

– To jakaś katastrofa, Em – szepnęłam. Nagle ziścił się każdy mój lęk dotyczący podróży. Czułam się jak ryba wyciągnięta z wody.

– Przecież to najwyżej jeden tydzień… nie więcej.

Spojrzałam na nią przerażona, ale skinęłam głową.

– Okej? – Uśmiechnęła się i objęła mnie.

– Tak, już w porządku. – Zerknęłam na swoje odbicie w lustrze, poprawiłam włosy i wygładziłam sukienkę. Byłam całkowicie roztrzęsiona.

Wyszłyśmy z toalety i podeszłyśmy do pana Mastersa. Miał jakieś trzydzieści parę lat, był nienagannie ubrany i całkiem atrakcyjny. Jego czarne włosy gdzieniegdzie przebłyskiwały siwizną.

– Lot przebiegł bez problemów? – zapytał, patrząc na mnie z góry.

– Tak, dziękuję – mruknęłam. Och, to brzmiało na naprawdę wymuszoną odpowiedź. – Dziękuję, że pan po mnie przyjechał – dodałam.

Skinął głową.

Emerson wbiła wzrok w podłogę, chcąc ukryć uśmiech.

Ta dziewczyna naprawdę była tym wszystkim podekscytowana.

– Emerson? – zawołał męski głos. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy blondyna, na którego widok Emerson zrzedła mina. Ha! Teraz ja mogłam się śmiać.

– Dzień dobry, mam na imię Mark. – Pocałował ją w policzek, a następnie spojrzał na mnie. – Ty pewnie jesteś Brielle?

– Tak. – Uśmiechnęłam się i przeniosłam uwagę na pana Mastersa. – A to jest… – urwałam, bo nie wiedziałam, jak go przedstawić.

– Julian Masters – dokończył za mnie i uścisnął dłoń mężczyzny.

Emerson i ja uśmiechnęłyśmy się sztucznie.

Dobry Boże, pomóż mi.

Emerson rozmawiała z Markiem i panem Mastersem, podczas gdy ja stałam obok, dusząc się w niekomfortowym milczeniu.

– Tam stoi mój samochód. – Wskazał na prawo.

Pokiwałam nerwowo głową. O Boże, nie chcę być z nim sama.

Byłam naprawdę przerażona.

– Emerson, Mark, miło było was poznać. – Jeszcze raz uścisnął im dłonie.

– Wzajemnie. Proszę, zajmij się moją przyjaciółką – szepnęła Emerson, rzucając mi znaczące spojrzenie.

Pan Masters przytaknął, uśmiechnął się, po czym chwycił mój bagaż i pociągnął go w stronę samochodu. Kiedy Emerson mnie objęła, szepnęłam:

– To wszystko jest jakimś nieporozumieniem.

– Będzie dobrze. Myślę, że jest całkiem miły.

– Nie wygląda na takiego – mruknęłam.

– Ta, według mnie wygląda na snoba – dodał Mark, patrząc na znikającą w tłumie sylwetkę pana Mastersa.

Emerson rzuciła swojemu nowemu towarzyszowi ostrzegawcze spojrzenie, na co ja się tylko uśmiechnęłam. Wydawało mi się, że jej nowy znajomy będzie bardziej irytujący niż mój szef, ale mniejsza o to…

– Mark, uważaj proszę na moją przyjaciółkę.

– Och, taki mam zamiar – oświadczył i uderzył w swoją pierś jak goryl.

Emerson zerknęła na mnie i pokręciła głową. Przygryzłam dolną wargę, aby ukryć uśmiech. Ten facet był głupkiem. Obydwie przyjrzałyśmy się panu Mastersowi, który spoglądał w moją stronę niecierpliwie.

– Powinnam już pójść – szepnęłam.

– Wiesz, gdzie mieszkam w razie czego?

– Pewnie wpadnę za godzinę. Powiedz swoim współlokatorom, że będę potrzebować dodatkowych kluczy.

Zaśmiała się i pomachała mi na pożegnanie, zanim poszłam do pana Mastersa. Kiedy zauważył, że wreszcie idę, ponownie ruszył w kierunku samochodu.

Boże, jaki on jest niegrzeczny. Nie może na mnie nawet poczekać?

Wyszedł z budynku i przeszedł do sektora parkingowego VIP. Podążyłam za nim w kompletnej ciszy.

Straciłam jakąkolwiek nadzieję na to, że zaprzyjaźnię się ze swoim nowym szefem. Miałam wrażenie, że już mnie nienawidził.

Teraz brakowało tylko tego, żeby zorientował się, że skłamałam w CV i nie miałam żadnego doświadczenia. Mój żołądek zrobił salto z nerwów.

Podeszliśmy do dużego, luksusowego czarnego SUV-a. Pan Masters kliknął na bagażnik i wsadził do środka moją walizkę. Następnie otworzył mi tylne drzwi, abym mogła wsiąść.

– Dziękuję – wymamrotałam, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. Nie rozumiałam, dlaczego miałam siedzieć z tyłu, skoro przednie siedzenie było wolne.

Ten człowiek był naprawdę dziwny.

Usiadł za kierownicą, uruchomił silnik i wyjechał na ulicę, a mnie pozostało trzymać torbę na kolanach.

Nie wiedziałam, czy powinnam coś powiedzieć. Zagadać, zażartować?

Nie miałam pojęcia, co robić.

– Mieszkasz daleko stąd? – zapytałam w końcu.

– Jakieś dwadzieścia minut – odpowiedział krótko.

Och… naprawdę? Okej, więc chyba powinnam siedzieć cicho.

Najwidoczniej nie miał ochoty na rozmowę, więc przez długie dziesięć minut siedzieliśmy w ciszy.

– Gdy będziesz zajmowała się dziećmi, możesz używać tego samochodu albo minivana. To będzie twój wybór.

– Och, w porządku. – Zawahałam się na chwilę. – To pański samochód?

– Nie. – Wjechał w boczną uliczkę, a następnie na podjazd, do którego prowadziła brama z piaskowca. – Ja mam porsche – oznajmił lekko.

– Och.

Podjazd był całkiem długi. Rozglądałam się na boki i podziwiałam idealnie przystrzyżony ogród oraz zielone wzgórza. Z każdym pokonywanym metrem moje serce biło coraz mocniej.

Nie dość, że nie byłam dobrą nianią, to jeszcze nie byłam przyzwyczajona do bogactwa. Nie miałam pojęcia, jak podtrzymać niezobowiązującą rozmowę ani którego widelca używać do obiadu. Wpakowałam się w niezłe tarapaty.

Kiedy w końcu zobaczyłam dom, pobladłam.

To nawet nie był dom, tylko willa – biała, z elementami z piaskowca, która przypominała bardziej pałac. Na lewo od głównego budynku znajdowało się sześć garaży.

Pan Masters wjechał na okrągły podjazd tuż przed posiadłością i zatrzymał się przed wejściem.

– Ma pan piękny dom – wyszeptałam.

Skinął głową, wciąż wpatrzony przed siebie.

– Poszczęściło nam się.

Wyszedł z samochodu jako pierwszy i otworzył mi drzwi. Wysiadłam, wciąż dociskając do siebie torebkę tak mocno, że aż zbielały mi kostki. Podniosłam wzrok na rozpościerającą się przede mną willę.

Musiała kosztować fortunę.

Wyciągnął moją walizkę z bagażnika.

– Tędy będziesz wchodzić do środka – oświadczył. Podążyłam za nim ścieżką, aż dotarliśmy do bocznych drzwi. Otworzył je i przepuścił mnie przodem. Pierwszym, co zobaczyłam, były hall i salon. – Tam znajduje się kuchnia. – Wskazał. – A drzwi do twojej sypialni są za rogiem, z lewej strony.

Przytaknęłam i przeszłam obok niego, w stronę mojego pokoju.

Pan Masters stanął w drzwiach, jednak nie wszedł do środka.

–  Łazienka jest z prawej – wyjaśnił.

Dlaczego się zatrzymał?

– W porządku, dziękuję – mruknęłam.

– Jeśli będziesz potrzebować jakichkolwiek produktów, dopisz je do rodzinnej listy zakupów… – urwał, jakby chciał zebrać myśli. – Jeśli będziesz potrzebować czegokolwiek innego, proszę, najpierw skontaktuj się ze mną.

– To znaczy? – Zmarszczyłam brwi.

Wzruszył ramionami.

– Wolałbym nie dowiadywać się o problemie z listu rezygnacyjnego.

– Och. – A więc coś takiego przydarzyło się wcześniej. – Oczywiście – wydukałam.

– Jeśli pozwolisz – wskazał gestem na korytarz – przedstawię ci dzieci…

– Tak, naturalnie.

O Boże, zaczyna się. Podążyłam za nim przez korytarz o szklanych ścianach, który prowadził do głównej części budynku, oddalonej o jakieś cztery metry. Pomiędzy segmentami domu znajdował się ogród zamknięty w atrium. Był tak piękny, że nie mogłam się na niego napatrzeć. W głównej części znajdowało się okno z widokiem na kuchnię. Już z tej odległości dostrzegłam młodą dziewczynę i małego chłopca, którzy siedzieli w salonie i oglądali telewizję. Gdy przeszliśmy przez szklany korytarz, wspięliśmy się po sześciu niewielkich schodkach, które stanowiły wejście do centralnej części domu.

Odetchnęłam ciężko i podążyłam za panem Mastersem.

– Dzieci, podejdźcie tutaj. Przyjechała wasza nowa niania.

Chłopiec zeskoczył z kanapy i podbiegł do mnie – bez wątpienia był podekscytowany. Za to dziewczyna wywróciła jedynie oczami, nie ruszając się z kanapy. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie swoje nastoletnie humory.

– Cześć, jestem Samuel. – Chłopiec uśmiechnął się do mnie i objął moją nogę. Miał czarne włosy, nosił okulary i był niesamowicie uroczy.

– Cześć, Samuel. – Uśmiechnęłam się do niego.

– A to jest Willow – przedstawił swoją siostrę.

Pomachałam lekko do nastolatki i przywitałam się z nią, na co ona skrzyżowała ramiona na piersi i odburknęła krótkie „Cześć”.

Pan Masters przytrzymał jej wzrok. Jego mina wyrażała znacznie więcej niż słowa, więc dziewczyna w końcu wyciągnęła rękę w moją stronę.

– Mam na imię Willow.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i zerknęłam z podziwem na pana Mastersa. Był w stanie nad nią zapanować nawet bez słownej reprymendy.

Samuel wbiegł z powrotem do salonu, chwycił coś i przybiegł do nas.

Zobaczyłam błysk.

Klik. Klik.

Co to, do cholery?

Trzymał w rękach mały aparat typu polaroid. Spojrzał na moją fotografię, a następnie podniósł na mnie wzrok.

– Jesteś ładna – oznajmił. – Przyczepię to zdjęcie do lodówki. – Po chwili zrobił dokładnie tak, jak powiedział.

Pan Masters wydawał się z jakiegoś powodu skrępowany.

– Pora do łóżka – poinstruował, na co rozległy się odgłosy dezaprobaty dzieci. Spojrzał na mnie. – W kuchni znajdują się już wszystkie potrzebne produkty. Jestem pewien, że musisz być zmęczona po podróży.

Wysiliłam się na uśmiech. Och, oddelegował mnie.

– Tak, oczywiście. – Skierowałam się w stronę swojego pokoju, ale zanim odeszłam, odwróciłam się jeszcze do niego. – O której godzinie jutro zaczynam?

Odwzajemnił spojrzenie.

– Kiedy tylko usłyszysz, że Samuel już nie śpi.

– Jasne. – Spoglądałam na niego jeszcze dłuższą chwilę, czekając, czy coś doda, jednak tak się nie stało. – Dobrej nocy – wymamrotałam zakłopotana.

– Dobranoc.

– Pa, Brielle. – Samuel uśmiechnął się do mnie, a Willow mnie zignorowała.

Weszłam do swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Rzuciłam się na łóżko i wlepiłam oczy w sufit.

Co ja zrobiłam?

***

Dochodziła północ, a mnie chciało się pić. Mimo że przeszukałam każdą szafkę, nie mogłam odszukać szklanki. Nie miałam więc wyjścia – musiałam udać się do głównej części domu i tam coś znaleźć. Miałam na sobie jedwabną, białą koszulkę nocną, lecz nie przejmowałam się tym, bo byłam pewna, że wszyscy już śpią.

Przemknęłam do ciemnego korytarza, a następnie do oświetlonej części domu.

Nagle zauważyłam pana Mastersa, który siedział w fotelu i czytał książkę. W dłoni trzymał kieliszek czerwonego wina. Stałam w ciemności, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Było w nim coś fascynującego, ale nie mogłam jeszcze określić, co to takiego.

Gdy wstał, docisnęłam plecy do ściany.

Czy dostrzegł mnie w ciemnościach?

Cholera.

Podążyłam za nim spojrzeniem, kiedy wszedł do kuchni. Miał na sobie jedynie ciemnoniebieskie bokserki. Jego czarne włosy były w nieładzie. Miał szeroką klatkę piersiową, a ciało…

Moje serce zabiło mocniej. Co ja wyprawiałam? Nie powinnam stać w ciemności i obserwować go jak wariatka. A mimo to… z jakiegoś powodu nie mogłam się powstrzymać.

Stanął przy blacie odwrócony do mnie plecami i nalał sobie jeszcze jeden kieliszek wina. Gdy uniósł go do ust, moje oczy ślizgały się po jego sylwetce.

Przylgnęłam do ściany jeszcze mocniej.

Podszedł do lodówki i zdjął z niej moje zdjęcie.

Co?

Oparł się o blat i przyjrzał się fotografii.

Co on robi?

Nie mogłam złapać tchu.

Powoli położył dłoń z przodu bokserek, a następnie wykonał gest, który wyglądał tak, jakby dotykał samego siebie.

Otworzyłam szerzej oczy.

Co do cholery?

Odłożył kieliszek wina na blat i wyłączył górne światło, zostawiając jedynie boczną lampkę.

Trzymając w dłoni fotografię, skierował się w głąb domu.

Co to miało być?

Najwyraźniej pan Masters poszedł do swojego pokoju, aby się spuścić, patrząc na moje zdjęcie.

O.

Mój.

Boże.

***

Tap, tap.

Zacisnęłam mocniej powieki, starając się zignorować dźwięk.

Jednak wtedy usłyszałam go powtórnie. Tap, tap.

Co to było? Odwróciłam się w stronę drzwi akurat w momencie, kiedy zaczęły się powoli uchylać.

Otworzyłam natychmiast oczy i usiadłam na łóżku.

Do środka wszedł pan Masters.

– Przepraszam, że przeszkadzam, panno Brielle – szepnął. Był ubrany w nienaganny garnitur i pachniał, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. – Szukam Samuela. – Jego wzrok ześlizgnął się na moje piersi ukryte pod luźną koszulką nocną, a następnie powędrował z powrotem do mojej twarzy. Wyglądał na przerażonego tym, co przed chwilą zrobił.

– Gdzie on jest? – Zmarszczyłam brwi. – Zaginął?

– O tutaj – mruknął i wskazał na kanapę.

Odwróciłam się i w świetle poranka zobaczyłam Samuela, który tulił do siebie misia.

Otworzyłam szeroko usta.

– O nie, co się stało? – wyszeptałam. Może mnie potrzebował, a ja cały czas spałam?

– Proszę się nie martwić – powiedział cicho pan Masters. Podszedł do dziecka, wziął je na ręce i oparł jego główkę o swoje ramię. – Czasem lunatykuje. Przepraszam, że przeszkodziłem. Zajmę się nim. – Wyszedł z synem, który dalej spał spokojnie w jego ramionach, i zamknął za sobą drzwi.

Położyłam się z powrotem i wbiłam spojrzenie w sufit. Co za biedne maleństwo. Przyszedł do mojego pokoju, a ja nawet się nie obudziłam. Pewnie spałam mocno jak niedźwiedź.

A co, jeśli się bał? Cholera, czułam się z tym okropnie.

Wypuściłam z siebie ciężki oddech, usiadłam na brzegu łóżka i schowałam twarz w dłoniach.

Musiałam wziąć się w garść. Skoro moim obowiązkiem było zajmowanie się dziećmi, nie mogłam pozwolić na to, aby szwendali się po domu w środku nocy.

Może ten chłopiec jest samotny i szukał mojego towarzystwa – mimo że byłam tutaj przecież nowa?

Przez moje serce przetoczył się niewyjaśniony smutek. Przez chwilę miałam wrażenie, że na moich ramionach spoczywa ciężar całego świata. Rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się, co powinnam zrobić.

W końcu wstałam, poszłam do łazienki, a po powrocie odsłoniłam ciężkie zasłony. Słońce dopiero wstawało, a nocna mgła wciąż snuła się po ziemi.

Nagle zauważyłam pana Mastersa, który szedł w stronę garażu.

Był ubrany w ciemny garnitur, a w ręce trzymał teczkę. Zniknął za drzwiami, a po chwili z garażu wyjechało jego porsche. Drzwi powoli zamknęły się, a samochód zniknął w oddali.

Pojechał do pracy.

Co do cholery?

Jego syn przed chwilą spał na mojej kanapie, a on po prostu zaniósł go do łóżka, a teraz jak gdyby nigdy nic pojechał do pracy? Kto normalny tak postępuje? Cóż, mniejsza o to, postanowiłam, że sprawdzę, co z małym. Byłam pewna, że był teraz przerażony… na pewno płakał. Och, mężczyźni to idioci. Nie są w stanie wczuć się w emocje dziecka.

Przecież ten chłopiec ma osiem lat, do jasnej cholery!

Poszłam do głównej części domu. Lampa w salonie wciąż się paliła, a wokoło unosił się zapach jajek, które pan Masters przygotował sobie na śniadanie. Rozejrzałam się, a następnie wspięłam się na główne schody.

Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, w co się wpakowałam. Byłam w domu jakiegoś bogatego snoba i martwiłam się o jego dziecko, którym on najwyraźniej w ogóle się nie przejmował.

Popędziłam po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. Gdy wspięłam się na samą górę, zmiana wystroju sprawiła, że poczułam się nieswojo. Piętro wyglądało bardzo luksusowo. Korytarz był szeroki, a kremowy dywan pod moimi stopami był niesamowicie miękki. Na ścianie wisiało ogromne lustro. Spojrzałam na swoje odbicie i skrzywiłam się.

Boże, nic dziwnego, że gapił się na moje piersi. Nie dość, że niemal wystawały zza mojej koszulki nocnej, to jeszcze miałam potargane włosy. Poprawiłam ubranie i ruszyłam dalej korytarzem. Minęłam salon, który wydawał się urządzony specjalnie dla dzieci – znajdowały się w nim dwie wygodne kanapy. Dotarłam do sypialni. Drzwi były zamknięte, więc otworzyłam je ostrożnie. Willow spała głęboko, choć na jej twarzy wciąż malowała się zmarszczka niezadowolenia. Uśmiechnęłam się, powoli zamknęłam drzwi i ruszyłam dalej przez korytarz, aż w końcu dotarłam do sypialni, której drzwi były lekko uchylone. Zajrzałam do środka i zobaczyłam Samuela, który spał słodko, bezpiecznie opatulony.

Weszłam do jego pokoju i usiadłam na skraju łóżka. Miał na sobie niebiesko-zieloną piżamę w dinozaury. Na stoliku nocnym, tuż obok lampy, leżały jego okulary. Uśmiechnęłam się, patrząc na niego. Nie mogłam się powstrzymać, aby nie odgarnąć włosów z jego czoła. Jego pokój był jasny i uporządkowany, wypełniony drogimi meblami. Wszystko, co znajdywało się w tym domu, było najwyższej jakości. Nie mogłam przestać się zastanawiać, ile zarabia pan Masters. Była tu półka na książki, biurko, duży fotel i pudełko na zabawki. Tuż przy oknie znajdował się poszerzony parapet wyłożony poduszkami, na którym można było usiąść. Tutaj też leżało kilka książek. Jeśli Samuel lubił czytać, to na pewno nie brakowało mu lektury. Zerknęłam na fotel, gdzie leżały poskładane ubrania, które miał założyć do szkoły. Wszystko było dla niego przygotowane – nawet skarpetki i wypastowane buty. Jego tornister też był już spakowany.

Wstałam z łóżka i podeszłam w tamtą stronę, aby przyjrzeć się jego rzeczom. Pan Masters prawdopodobnie uszykował to wszystko, zanim sam położył się spać. Pewnie trudno było mu wychowywać dzieci samotnie.

Moje myśli natychmiast powędrowały w stronę jego żony i tego, jak bardzo musi im wszystkim jej brakować. Samuel był taki mały. Spojrzałam na chłopca raz jeszcze, a następnie po cichu wyszłam z jego pokoju i ruszyłam dalej korytarzem. Nagle coś przykuło mój wzrok.

W łazience znajdującej się przy głównej sypialni wciąż paliło się światło.

To musiał być pokój mojego szefa.

Rozejrzałam się w lewo i w prawo. Wszyscy spali. Nie mogłam przestać się zastanawiać, jak wygląda jego sypialnia… Nie powstrzymałam się i stąpając na palcach, podeszłam bliżej.

Wow.

Jego pokój był ogromny i znajdowało się w nim równie ogromne łóżko. Wszystko było utrzymane w różnych odcieniach kawy i dopełnione zabytkowymi, drogimi meblami. Tuż przy łóżku leżał duży, elegancko wyszywany dywan w kolorze złota i karmazynu. W garderobie paliło się światło. Zajrzałam do środka i zobaczyłam koszule rozwieszone w równym rzędzie. Szczerze powiedziawszy, panujący tu porządek był wręcz uderzający.

Pomyślałam, że będę musiała się pilnować i utrzymywać czystość w swoim pokoju, inaczej pomyśli, że jestem bałaganiarą.

Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo skoro tak wyglądały jego standardy, to pewnie i tak uznałby, że żyję w chaosie.

Odwróciłam się w stronę zaścielonego łóżka, a mój wzrok prześlizgnął się po aksamitnej pościeli i puchatych poduszkach. Naprawdę dotykał się tutaj wczoraj w nocy, myśląc o mnie? A może tylko tak mi się zdawało? Rozejrzałam się, szukając swojego zdjęcia, ale go nie znalazłam. Pewnie zaniósł je z powrotem na dół.

Przeszył mnie dreszcz. Może dziś w nocy ja będę myśleć o nim?

Weszłam do jego łazienki. Była nowocześnie urządzona, dominowały w niej czerń i szarość. Po raz kolejny zwróciłam uwagę na fakt, jaki panował tu porządek. Zauważyłam duże lustro, za którym musiała znajdować się szafka. Otworzyłam jej drzwiczki i przebiegłam wzrokiem po półkach. Wiele można powiedzieć o ludziach na podstawie tego, co trzymają w szafkach w łazience.

Dezodorant. Golarki. Talk.

Prezerwatywy.

Zastanowiłam się, jak dużo czasu minęło, odkąd stracił żonę. Czy ma dziewczynę?

Nie zdziwiłoby mnie to. Był całkiem przystojnym mężczyzną, na swój sposób. Zauważyłam buteleczkę płynu po goleniu i uniosłam ją. Odkorkowałam i sprawdziłam, jak pachnie – niebiańsko.

Zaciągnęłam się tym raz jeszcze i nagle, w odbiciu w lustrze, zauważyłam twarz pana Mastersa.

– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – warknął.