54,00 zł
Marzec 1152 roku, Akwizgran. Fryderyk, książę Szwabii i przyszły cesarz Barbarossa, właśnie został koronowany na króla i chce zjednoczyć rozdarty waśniami kraj. Zdobywa sojuszników, obiecując im ziemie i tytuły, a z wrogami rozprawia się żelazną ręką. Jednak od samego początku sprzeciwia mu się silna opozycja książąt, niezadowolonych z faktu, że król faworyzuje ród Welfów. Nowy władca gromadzi wokół siebie nowych, młodych stronników. Starzy margrabiowie obawiają się utraty dotychczasowych wpływów. Ryzykują wszystko i wiele tracą. W samym środku tej bezlitosnej walki o władzę znajdują się młode kobiety: Hedwiga, przyszła margrabina Miśni, i piękna Beatrycze Burgundzka, w której Barbarossa od razu się zakochuje… Nikt nie potrafi przedstawić dziejów Niemiec w sposób tak żywy i zarazem zabawny, jak utalentowana gawędziarka Sabine Ebert. Sabine Ebert po raz kolejny wyznacza wysokie standardy powieści historycznej. „denglers-buchkritik.de” Genialna książka, która opowiada o historii Niemiec w sposób zrównoważony, bez uprzedzeń, w ekscytujący sposób. „Literaturbühne”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 718
Schwert und Krone. Zeit des Verrats
Copyright © 2018 by Verlagsgruppe Droemer
Knaur GmbH & Co. KG, Munich, Germany
www.sabine-ebert.de
The book has been negotiated through
AVA international GmbH, Germany (www.ava-international.de)
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2024 for the Polish translation by Dariusz Guzik
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Mapy: M. Eng. Thomas Zimmermann
Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk
Korekta: Iwona Wyrwisz, Edyta Malinowska-Klimiuk, Joanna Rodkiewicz
ISBN: 978-83-8230-809-9
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2024
Postaci historyczne występujące w powieści
Staufowie:
Fryderyk I, król niemiecki i cesarz rzymski (później Fryderyk I Rudobrody/Barbarossa1)
Adela z Vohburga, jego pierwsza żona
Beatrycze Burgundzka, jego druga żona
Fryderyk IV z Rothenburga, małoletni syn króla Konrada Staufa, książę Szwabii (pod kuratelą Barbarossy)
Henryk Babenberg, zwany Jasomirgott2, przyrodni brat zmarłego króla Konrada, książę Bawarii i margrabia Austrii, później książę Austrii
Teodora, żona Henryka Jasomirgotta i bratanica cesarza Bizancjum Manuela I Komnena
Świeccy sojusznicy Staufów:
Otto Wittelsbach, chorąży Fryderyka i bliski przyjaciel Markwarta z Grumbach
hrabia Ulryk z Lenzburga, zaufany cesarza
hrabia Sizzo Schwarzburg-Käfernburg
Welfowie:
Henryk Lew, książę Saksonii i Bawarii
Klemencja z Zähringen, jego pierwsza żona
Welf VI, młodszy brat zmarłego w 1139 roku pretendenta do tronu Henryka Pysznego, stryj i doradca Henryka Lwa
Uta z Calw i Schauenburga, jego małżonka
Welf VII, ich syn
Świeccy sojusznicy Welfów:
Konrad I, książę Zähringen
Adolf II, hrabia Schauenburga, Holsztynu i Sztormarnu
Henryk, hrabia Weidy, doradca Henryka Lwa
Dieto z Ravensburga, ministeriał3, później drugi mąż Adeli z Vohburga
Askańczycy:
Albrecht Ballenstedt, margrabia Marchii Północnej, hrabia Ballenstedt, niegdyś książę Saksonii (później margrabia Brandenburgii), zwany Albrechtem Niedźwiedziem
Zofia z Winzenburga, jego małżonka
Otto, Herman, Adalbert, Dytryk, Zygfryd, Henryk i Bernard – ich synowie
Hedwiga, ich córka, narzeczona, a później małżonka Ottona Wettyna, przyszła margrabina Miśni
Świeccy sojusznicy Askańczyków:
hrabia Otto z Hillersleben, zaufany Albrechta
Berta z Hillersleben, jego małżonka
Wettynowie:
Konrad Wettyn, margrabia Miśni i Łużyc (znany jako Konrad Wielki)
Otto, jego najstarszy syn (później margrabia Otto Bogaty)
Dytryk, jego drugi syn (później margrabia Dytryk z Landsbergu)
Dobroniega, żona Dytryka, siostra polskich książąt4
Gertruda, ich córka
Kunegunda z Plötzkau, wdowa po hrabim Bernhardzie z Plötzkau, kochanka Dytryka
Dytryk, nieślubny syn Dytryka i Kunegundy
Dedo, Henryk, Fryderyk – kolejni synowie Konrada
Adela, córka Konrada i narzeczona króla Danii Swena
Oda, Berta, Gertruda, Agnieszka, Zofia – kolejne córki Konrada
hrabina Matylda z Seeburga, siostra Konrada
hrabia Konrad z Seeburga, najstarszy syn Matyldy
Werner z Brehny, marszałek Konrada
Ludowingowie:
landgraf Ludwik Żelazny
Judyta, córka księcia Fryderyka II Szwabskiego i przyrodnia siostra Barbarossy, małżonka Ludwika (znana jako Jutta Klarysa Turyńska)
Słowianie:
Niklot, książę Obodrzyców
Warcisław i Przybysław, jego najstarsi synowie
Petryssa, wdowa po księciu Przybysławie, zwanym Henrykiem, który zapisał Branibórz5 i Szpandawę Albrechtowi Niedźwiedziowi
Jaksa, bratanek6 Henryka i Petryssy, książę Kopanicy7
Agapia, jego małżonka, córka komesa wrocławskiego Piotra Włostowica
syn Jaksy i Agapii (nieznanego imienia; w książce: Sławomir)
Duchowieństwo:
Eugeniusz III, papież (do roku 1153)
Anastazy IV, papież (do roku 1154)
Hadrian IV, papież (od roku 1154)
Rainald z Dassel, proboszcz katedry w Hildesheimie, później kanclerz Fryderyka Barbarossy i arcybiskup Kolonii
Wichman, proboszcz katedry, następnie biskup Naumburga, później arcybiskup Magdeburga, syn Matyldy z Seeburga, siostrzeniec margrabiego Miśni i Łużyc
Wibald, opat Stablo i Corvey, królewski kanclerz, benedyktyn
Henryk, arcybiskup Moguncji i współregent
Arnold z Selenhofen, jego następca
Hillin, arcybiskup Trewiru
Hartwig, arcybiskup Bremy
Anzelm, biskup Hawelbergu
Eberhard, biskup Bambergu
Ulryk, biskup Halberstadt
Otto, biskup Fryzyngi, przyrodni brat Konrada Staufa
Rahewin, skryba Ottona z Fryzyngi
Cesarstwo bizantyjskie:
Manuel I Komnen, cesarz
Irena, cesarzowa, wcześniej Berta z Sulzbach, siostra żony, a następnie adoptowana córka Konrada III
Francja:
król Ludwik VII
królowa Eleonora Akwitańska
Dania:
Swen, syn króla Danii (później Swen III, Swen Grade)
Adela, jego małżonka, córka margrabiego Miśni i Łużyc Konrada Wettyna
Kanut Magnusson, konkurent Swena do tronu, później król
Waldemar, trzeci pretendent do tronu, później król Waldemar I
Polska:
książę Bolesław IV (zwany Kędzierzawym)
książę Mieszko III (zwany Starym), jego brat
Kazimierz (zwany Sprawiedliwym), ich młodszy brat
Władysław II (zwany Wygnańcem), ich najstarszy, przyrodni brat, szwagier króla Konrada8, po próbie obalenia braci na wygnaniu w Altenburgu
Ważniejsze postaci fikcyjne:
Ulryk Lauterstein, zaufany króla
Chrystian, giermek, później rycerz na dworze margrabiego Miśni, syn straconego grajka Lucjana i hafciarki Hanki
Rajmund, Ryszard i Gero, jego przyjaciele
Randolf, giermek, później rycerz na dworze margrabiego Miśni, wróg Chrystiana
Ludgarda, młoda dziewczyna na miśnieńskim dworze
Józefa, uzdrowicielka z Miśni, zwana „starą znachorką”
Akwizgran, 9 marca 1152 roku
Tylko sześć stopni dzieliło go od celu ambitnych zamierzeń. Jako królewski pomazaniec zasiądzie na tronie należącym niegdyś do Karola Wielkiego, a potem do wszystkich królów i cesarzy Rzeszy.
Fryderyk ze Staufów, ledwo trzydziestoletni, niezwykle przystojny mężczyzna o rudozłotych włosach, miał ochotę pokonać owe sześć stopni szturmem. Pamiętał jednak o doniosłości chwili, a także o przyciężkim płaszczu koronacyjnym oraz koronie wysadzanej perłami i drogocennymi klejnotami, stąpał tedy dostojnie krok za krokiem, wsłuchując się w monotonne unisono śpiewów liturgicznych.
Gdy dotarł do prostego marmurowego tronu, przystanął na chwilę odwrócony plecami do zgromadzonych, po czym uniósł trzymane w lewej dłoni berło i złote jabłko, które dzierżył w prawej. Następnie odwrócił się i ponownie zastygł w bezruchu, wpatrując się triumfalnym, surowym wzrokiem w najznakomitszych ludzi cesarstwa.
Kiedy usiadł, rozbrzmiała kolejna fala modlitw i uroczystych śpiewów.
Przeszyło go odurzające uczucie… Wszechmocy, nieomylności, dumy. Miał wrażenie, jakby wyczuwał obecność Karola Wielkiego. On, Fryderyk, zjednoczy imperium i przywróci mu cesarską świetność! Zasiadłszy na tronie między niebem a ziemią, spojrzał na zebranych na emporze książąt, którzy wpatrując się w niego, będą go wysławiać. Wodząc wzrokiem od jednego do drugiego, wiedział już, w jaki sposób przymusi ich wszystkich do wypełnienia swojej woli: podarkami, nadaniami ziemskimi i tytułami – albo żelazną ręką.
On, Fryderyk Pierwszy, król z Bożej łaski. A wkrótce także cesarz.
Margrabia Albrecht Niedźwiedź i jego żona Zofia
królewskie palatium w Akwizgranie, noc 10 marca 1152 roku
Zofia z przeraźliwym krzykiem zerwała się ze snu. Gwałtownie usiadła na łożu, zlana potem i z szaleńczo bijącym sercem.
Jej małżonek natychmiast się obudził. Sięgnął po ukryty pod poduszkami sztylet, rozsunął zasłony łoża i rzucił się bronić żony. Książę Albrecht Niedźwiedź pomimo swojego wieku wciąż był groźnym wojownikiem.
Pobieżne spojrzenie na rozświetloną blaskiem księżyca komnatę utwierdziło go jednak w przekonaniu, że nie grozi im żadna napaść.
A więc to kolejny z sennych koszmarów, na które Zofia od tygodni się uskarżała. Odkąd dotarła do niej wiadomość, że jej brat i jego ciężarna żona zostali zamordowani w swoich łożach, we własnym zamku.
– Zapalcież światło! – warknął margrabia na służbę, która dzieliła w nocy z książęcą parą komnatę królewskiego palatium w Akwizgranie, a teraz grzebała się zaspana, szukając odzienia i butów.
Strażnicy pilnujący drzwi dostali wyraźne poruczenie, by do komnaty wchodzić wyłącznie na wezwanie samego margrabiego. Cały dwór askański wiedział o sennych zmorach nawiedzających księżną panią od dnia potwornego mordu. Nie tylko Zofia sypiała niespokojnie, wiele się o tym w zamkach Askańczyków pokątnie szeptało. Jednak Albrecht nie chciał, by tu, w Akwizgranie, wśród tylu znamienitych gości krążyły pogłoski, jakoby margrabia Marchii Północnej drżał o swoje życie. On nie bał się nikogo!
Żelazo z głośnym trzaskiem uderzyło w krzemień, posypały się iskry. Kiedy huba w końcu zaczęła się żarzyć, jeden ze służących jął na nią dmuchać, by rozpalić trzaskę, a od niej świecę.
Albrecht Niedźwiedź, mimo swoich ponad pięćdziesięciu lat postawny olbrzym, po raz ostatni obrzucił zakamarki komnaty bacznym spojrzeniem i upewnił się, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Wtedy przytulił dygocącą ze strachu i zimna żonę do swej gęsto owłosionej piersi.
– Znowu ten sen? – mruknął, czując, jak łomoce jej serce. Splecione w warkocz blond włosy lepiły się na skroniach od potu.
Zofia przytaknęła zrozpaczona.
– Wszyscy wynocha, czekać przed drzwiami! – rozkazał książę.
Choć był środek nocy, a w korytarzach panował lodowaty chłód, nikt nie śmiał zaprotestować. Słudzy bez słowa zabrali swoje opończe i buty i mimo znużenia wybiegli z komnaty.
– Powiedzcie zielarce, żeby natychmiast uwarzyła dla swojej pani nasenną miksturę! – zawołał za nimi donośnym głosem Albrecht. – Znowu ten koszmar? – zapytał ponownie, gdy w końcu zostali sami.
Margrabina skinęła głową; na jej twarzy wciąż malowało się przerażenie.
– To… takie potworne… – wydusiła z siebie, wydychając kłęby zmrożonej pary. – Przekłuć mieczami ciężarną kobietę i jej nienarodzone dziecko!
Jej ciało przeszedł dreszcz.
– Czy my także musimy drżeć o nasze życie? O życie naszych dzieci? Komu w ogóle możemy ufać, gdy kładziemy się spać?
Albrecht, śmiałek o beztroskim zazwyczaj usposobieniu, czuł się bezradny jak rzadko kiedy. Żaden odyniec nie był dla niego zbyt dziki, by go nadziać na włócznię, żaden przeciwnik zbyt silny, by wyzwać go na pojedynek na miecze. A jednak fakt, że jego ukochana żona, matka jego dziesięciorga dzieci, od tygodni cierpiała z powodu sennych mar, czynił go zupełnie bezsilnym.
Zofia z Winzenburga doznała już w życiu wielu potworności. Pojmano i skazano na banicję jej ojca, z rozkazu cesarza zniszczono jego zamek, w którym spędziła dzieciństwo. Żadna księżniczka nie zazdrościła jej małżeństwa z porywczym Niedźwiedziem, który tytuł książęcy zdobył w niecny sposób i wkrótce go stracił, a większość jego zamków doszczętnie spłonęła. Musiała to wszystko znosić, a do tego rok po roku rodzić kolejne dzieci.
Jednak drzewo, jak powiadają, pada od ostatniego uderzenia topora. Zofia straciła resztki wewnętrznej równowagi, gdy przerażony posłaniec przybył do Aschersleben9 z wiadomością, że jej brat Herman z Winzenburga i jego małżonka Ludgarda ze Stade zostali zamordowani w nocy trzydziestego stycznia przez ministeriałów biskupa Hildesheimu. We śnie, w swoich łożach. Albrecht zamierzał właśnie wyruszyć do Frankfurtu na elekcję nowego króla i ceremonię jego koronacji w Akwizgranie, ale łagodna zazwyczaj margrabina tym razem stanowczo sprzeciwiła się pozostaniu w Aschersleben. Nie chciała też jechać na pogrzeb brata.
– Dopóki mordercy nie zostaną schwytani i osądzeni, moja noga nie przestąpi progu Winzenburga! – wrzasnęła Zofia. Po raz pierwszy w życiu głośno zaprotestowała. – I za nic w świecie nie zostanę tu sama! Kto wie, czy ci rzeźnicy nie będą chcieli poćwiartować także naszych dzieci?!
Niechętnie i tylko przez wzgląd na małżonkę Niedźwiedź stłumił cisnącą mu się na usta odpowiedź, że nie jest takim głupcem jak jego szwagier i że przeszyłby mieczem każdego złoczyńcę, zanim ten zdołałby się zbliżyć do jego niewiasty. Nie mógł jednak zignorować obaw Zofii. Cóż za bezczelność, by służba mordowała pospołu wysoko urodzonych szlachciców!
– Najchętniej wyruszyłbym bez zwłoki i urządził krwawą jatkę, o której będzie się mówić i za sto lat – zapewnił. Co prawda głęboko nienawidził swojego szwagra, ponieważ Winzenburg go zdradził, gdy on zabiegał o księstwo Saksonii, niemniej zabójstwo pary książęcej nie mogło ujść bezkarnie.
Niestety, nic nie mógł uczynić. Jeszcze nie.
– Ale mogę to zrobić dopiero wtedy, gdy król odda mi Winzenburg – musiał przyznać z niechęcią. – Na razie to jego królewska mość będzie musiał wymierzyć karę za tę krwawą zbrodnię.
Sam nie miałby najmniejszych skrupułów, by na własną rękę wytropić i osądzić morderców. Zwracanie się ministeriałów przeciwko szlachetnym panom i uśmiercanie ich we własnych łożach naruszało boski porządek. Dokąd by doprowadził takowy postępek, gdyby nie podjęto niezwłocznie zdecydowanych działań? Ku przestrodze, nawet kosztem kilku niewinnych istnień.
Niedźwiedź podejrzewał jednak, że za tym zabójstwem stoi w istocie Kościół hildesheimski, do którego Winzenburg do niedawna należał… Czyżby księża wykorzystali fakt, że jego szwagier był durniem, a szwagierka podstępną kobietą, która swoją przesadną surowością zwróciła przeciw sobie służbę? Czyżby chcieli zapobiec narodzinom prawowitego dziedzica bogatego Winzenburga? Podejrzenie to było nader oczywiste, Albrecht wahał się jednak podjąć jakiekolwiek działania, choć skłonność do rozwlekłych rozważań nie leżała w jego naturze. Nie chciał zostać ekskomunikowany.
Cóż za haniebne nastały czasy, skoro mężczyzna, książę, nie może wyegzekwować mieczem swoich praw – pomstował w myślach, okrywając futrem wciąż drżące ramiona zrozpaczonej Zofii.
Ze starym królem Konradem Staufem mógłbym się pojednać! Niestety, zmarł on w przeszłym miesiącu. O dziwo, we Frankfurcie nie wybrano na króla jego ośmioletniego syna, lecz bratanka, tego ambitnego, młodego, zapalczywego Fryderyka Szwabskiego. Nie dość, że z niebywałym zuchwalstwem sięgnął po koronę – pomyślał z wściekłością Albrecht – to jeszcze w bezczelny sposób faworyzuje moich najgroźniejszych wrogów, Welfów.
Niedźwiedź opowiedział się za młodym Staufem tylko dlatego, że nie chciał, by na tronie zasiadł któryś z Welfów. Ci jednak nie odstępowali nowego króla ani na krok, on zaś obsypywał ich najszczodrzejszymi obietnicami.
Tak oto potężny z postury Askańczyk musiał postępować wbrew swoim zwyczajom, jeśli chciał objąć w posiadanie osierocone hrabstwa Winzenburg i Plötzkau. Albrecht uznał, że ma prawo zgłaszać do nich uzasadnione roszczenia.
Podobnie uważał jego arcywróg Henryk Lew. I gotów był uczynić to samo.
Poprzedniego dnia nowy król został namaszczony i koronowany w Akwizgranie, za kilka godzin miał nadejść pierwszy dzień jego panowania. Albrecht, podobnie jak wszyscy pozostali książęta, musiał przypomnieć o swojej pozycji i przyznanych mu przywilejach, a także pozyskać nowe obietnice. Władcę należało przywołać do porządku. Grzecznie, acz bez niedomówień.
Stauf może się upajać swoim zwycięstwem, lecz jako król od pierwszego dnia będzie musiał stawić czoła silnej opozycji – rozmyślał Albrecht, gdy tymczasem oddech Zofii się uspokajał. Pod warunkiem że moi sojusznicy nie spuszczą z tonu.
Najpierw jednak musiał pocieszyć małżonkę.
– Nie bój się, jestem przy tobie – mamrotał cicho, gładząc zakłopotany swoją kudłatą brodę. – Nasze dzieci są bezpieczne.
Trzynastoletnia Hedwiga, jego ulubienica, spała tuż obok, dwie najmłodsze dziewczynki przebywały w klasztorze w Kwedlinburgu pod opieką swojej ciotki, ksieni Beatrycze. Synowie zaś albo zostali już pasowani na rycerzy i należeli do jego orszaku, albo służyli jako giermkowie na zaprzyjaźnionych dworach.
Albrecht nieporadnie objął małżonkę i z przerażeniem wyczuł pod giezłem, że przez ostatnie tygodnie wychudła do kości.
Po latach małżeństwa nadal sypiali w tej samej komnacie. Od kiedy jednak Zofia nie mogła już rodzić dzieci, oszczędzał jej swoich cielesnych zachcianek, bo jego zdaniem tak właśnie należało. Mógł je spełniać z innymi kobietami, ze służkami, ladacznicami, uległymi młodymi wdowami. Księżna pani nie była rozrywką dla męskiego pożądania, ale cennym naczyniem do rodzenia spadkobierców. Zofia wzorowo spełniła swoją powinność, rodząc mu trzynaścioro potomstwa, z czego przeżyło dziesięcioro.
Co więcej, kochał ją bardziej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać po takim rozrabiace. Być może dlatego, że była taka łagodna. Zupełnie inna niż jego matka Eilika, świeć Panie nad jej duszą, o ile nie wykłóca się akurat z Piotrem u bram niebieskich. Wcale by go to nie zdziwiło. Eilika była zawziętą, upartą wdową, do tego nader hardą i pyskatą. Przy niej Niedźwiedź czuł się zawsze jak mały chłopiec, mimo że był od niej o dwie głowy wyższy i dwa razy szerszy w ramionach.
Dopiero teraz zauważył, jak bardzo Zofia zmizerniała, gdyż do wczoraj podróżowali osobno.
Nie mogli pociągnąć razem do Frankfurtu, ponieważ stamtąd Albrecht chciał – ba, musiał! – ruszyć galopem wraz z nowym królem na koronację do Akwizgranu. Szwab wybrał sobie do orszaku głównie młodych towarzyszy, wśród których Albrecht wyglądałby jak istny starzec, gdyby nie był tak okazałej postury i mimo swoich ponad pięćdziesięciu lat nie tryskał niespożytą siłą.
Nowy, młody król lubił się otaczać rówieśnikami. Budziło to niepokój u siwobrodych, którzy ziemie i tytuły otrzymali jeszcze z nadania Konrada Staufa. To dlatego Albrecht musiał przebywać blisko nowego władcy i dowieść, że potrafi dotrzymać kroku młodzikom.
Z tego właśnie powodu, mimo protestów małżonki, wysłał Zofię oraz swoją ulubienicę Hedwigę z Aschersleben prosto do Akwizgranu, przydzielając im doborową eskortę pod dowództwem najbardziej zaufanego i zaprawionego w bojach człowieka, hrabiego Hillersleben, podczas gdy sam wyruszył do Frankfurtu na elekcję króla. Poprzedniego dnia jego żona i córka bezpiecznie dotarły do Akwizgranu.
Niestety, za kilka dni znów przyjdzie im się rozstać, gdyż margrabia będzie towarzyszył królowi w tradycyjnym objeździe kraju.
Gdzie mógłby znaleźć bezpieczne schronienie dla swojej małżonki i ukochanego dziecka? Nie tutaj, w Akwizgranie. Potrzebował otoczenia niezawodnych sojuszników, ludzi, których znał i którym mógł zaufać.
– Gdzie ta zielarka ze środkiem nasennym?! – ryknął margrabia w kierunku drzwi, gdyż nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.
Dało się słyszeć nieśmiałe pukanie, po czym jeden ze strażników wpuścił do komnaty znachorkę, która asystowała Zofii przy niemal wszystkich porodach.
Sunhilda, osłaniając dłońmi naczynie z miksturą, ukłoniła się i czekała, aż pozwolą jej podejść bliżej. Ze współczuciem podała margrabinie kubek, z którego w blasku świec wciąż unosiły się obłoki pary.
– To pomoże wam zasnąć, wasza książęca mość – powiedziała szeptem, choć wszyscy w tej części palatium i tak zostali wyrwani ze snu.
Albrecht gestem dłoni odesłał zielarkę, nakazał reszcie służby wrócić na swoje posłania, okrył ramiona drżącej małżonki podbitą wiewiórczym futrem opończą, po czym zgasił świecę.
Do świtu zostało niewiele czasu. Musiał obmyślić plan, jak zapewnić bezpieczeństwo żonie i córce, dopóki nie wrócą razem do jednego z askańskich zamków.
Musiał się też zastanowić, jak nazajutrz skutecznie stawić opór temu zarozumialcowi królowi, nie czyniąc sobie z niego od razu wroga. On, Albrecht Niedźwiedź, margrabia Marchii Północnej, książę Braniborza i hrabia Weimaru-Orlamünde, sporo zamierzał od króla zażądać.
Zanim starzejący się margrabia zdołał rozwikłać obie kwestie, opadły mu powieki.
O świcie Albrecht obudził się jednak z przekonaniem, że znalazł idealne rozwiązanie, przynajmniej dla swojej małżonki i córki.
Hedwiga Ballenstedt
Akwizgran, 10 marca 1152 roku
Wszyscy w Akwizgranie rozmawiali wyłącznie o nowym królu. Nawet młode dziewczęta i szlachcianki ze świty Zofii, które po porannym nabożeństwie zasiadły z askańskim kapelanem do posiłku. Tymczasem para margrabiowska wciąż uczestniczyła w uroczystej mszy odprawianej w pałacowej kaplicy, a później miała ucztować przy królewskim stole.
Od chwili gdy umilkła modlitwa przed posiłkiem, dało się słyszeć niezliczone warianty jednej rozmowy: Wygląda tak wspaniale! Jest taki młody. Taki przystojny. Taki dostojny! Zachwytom towarzyszyły rozrzewnione spojrzenia i nieprzerwany potok westchnień.
Nawet hrabina Berta z Hillersleben, która zazwyczaj nad wyraz sumiennie sprawowała pieczę nad dziewczętami i młodymi dwórkami, łagodnie się uśmiechała i nie tłumiła niepohamowanego rozmarzenia.
Jednak Hedwiga, trzynastoletnia córka Albrechta Niedźwiedzia oraz jego małżonki Zofii, tylko jednym uchem słuchała zachwytów i chichotów dziewcząt. O nowym królu Fryderyku snuła własne przemyślenia. A przy tym z rozkoszą skrapiała miodem kawałek ciepłego jeszcze białego chleba. Od ponad czterech tygodni trwał post, a ona nie znosiła podawanej z rana solonej i suszonej ryby. Nawet gdyby to była świeża ryba, czy chciałaby jej skosztować, skoro złowiono ją w rzece zwanej Wurm10?
Zlizała kroplę miodu spływającą jej po kciuku i wróciła myślami do Fryderyka, nie zważając na paplaninę swoich towarzyszek.
Był pierwszym królem, którego ujrzała na własne oczy. Do tej pory uważano ją za zbyt młodą, by mogła podczas zjazdu dworskiego towarzyszyć swoim znamienitym rodzicom. Był to przywilej zastrzeżony dla jej starszych braci jako przyszłych spadkobierców, którym bardzo z tego powodu zazdrościła. Gdyby jej matka się nie uparła, by po makabrycznym zabójstwie wuja i ciotki Hedwigi niezwłocznie opuścili Aschersleben, córka Niedźwiedzia nadal przebywałaby na ziemiach Askańczyków, a o wszystkich owych ekscytujących wydarzeniach usłyszałaby z kilkutygodniowym opóźnieniem.
Ten król jest rzeczywiście imponującą postacią, pomyślała Hedwiga, powoli przeżuwając.
Poprzedniego dnia pozwolono jej spojrzeć na niego z odległości ledwie kilku kroków, gdy wychodził z kościoła St. Marien. Jakiż to był fascynujący, wręcz zapierający dech w piersiach widok!
Hrabia Hillersleben i jego rycerze zapewnili jej miejsce w pierwszym rzędzie; wystarczyło kilka groźnych spojrzeń i rzucona komenda. Bądź co bądź była córką potężnego księcia, a jej czcigodny ojciec był świadkiem osadzenia nowego władcy na tronie i złożenia przezeń prastarej przysięgi koronacyjnej: chronić Kościół i jego sługi, lud cały, a zwłaszcza wdowy i sieroty, ustanowić pokój i go utrzymać.
Kiedy uczestnicy ceremonii w końcu zaczęli wychodzić z kościoła – po wielu godzinach, jak jej się wydawało – z trudem mogła dostrzec młodego króla, gdyż na czele procesji kroczyli liczni duchowni i rycerze. Za nimi szedł książę, niosąc przed dumnie wypiętą piersią cesarski miecz; wobec nadmiaru niesamowitych wrażeń nie mogła sobie przypomnieć jego imienia.
Stanęła nawet na palcach, by jak najwięcej zobaczyć.
Aż nadszedł moment, by z największą gracją uklęknąć przed nowym królem. Hedwiga, tak jak należało, pokornie spuściła głowę. Pożerała ją jednak przemożna ciekawość, więc odważyła się na chwilę unieść wzrok, by przyjrzeć się z bliska sławionemu władcy.
Może nawet na nią spojrzał? Klęczała przecież w pierwszym rzędzie, a jej rozpuszczone blond włosy, wspaniała czerwona suknia, opończa podszyta wiewiórczymi skórkami oraz towarzyszący jej zbrojni świadczyli o tym, że jest szlachetnie urodzoną panną.
Ku jej bolesnemu rozczarowaniu Fryderyk chyba w ogóle jej nie zauważył. Mijając ją, patrzył dostojnie przed siebie.
Lecz ona go zobaczyła.
Właśnie tak Hedwiga zawsze wyobrażała sobie w snach postać króla. Tak właśnie jej zdaniem król powinien wyglądać.
Nie tak jak stary król Konrad, o którym jej ojciec mawiał, że posiwiał, a w ostatnich latach tak podupadł na zdrowiu, że nie mógł już dosiąść konia. Jakim sposobem schorowany król miałby rządzić imperium?
Poprzednik Konrada, cesarz Lotar z Supplinburga, w chwili śmierci miał ponad sześćdziesiąt lat! Hedwiga nie znała nikogo, kto osiągnąłby tak niewyobrażalnie podeszły wiek. A przynajmniej nikt taki nie przychodził jej do głowy.
Choć nowy król był niemal dwa razy starszy od drobnej, liczącej sobie trzynaście wiosen księżniczki, to wciąż był młodszy od jej narzeczonego Ottona, syna margrabiego Miśni i Łużyc. A przecież jej trzydziestoletniego margrabiowskiego narzeczonego uważano za człowieka młodego! W żadnym jednak razie nie był tak niezwykle przystojny jak ten oto król o rudozłotych lokach i regularnych rysach twarzy.
Jeśli poślubię Ottona, a on odziedziczy po ojcu Marchię Miśnieńską – rozmyślała, rozkoszując się słodyczą miodu na podniebieniu – zostanę margrabiną Miśni. Kiedy pojawię się na dworze u boku mojego męża jako księżna pani, nowy król spojrzy na mnie łaskawie! Inaczej niż wczoraj.
Wesoły śmiech towarzyszek odwrócił uwagę Hedwigi. Jedna z dziewcząt nieopatrznie zanurzyła koniec swego warkocza w kubku, a wyciągając kosmyk, ochlapała na dodatek sukienkę sąsiadki. Mimo to piegowata Joanna ponownie skierowała rozmowę na osobę króla, tym razem omawiając jego rudą brodę.
– To raczej kędziorki niż prawdziwa broda! – zaprotestowała gwałtownie Hedwiga, znużona niekończącymi się pochwałami. – A do tego król wcale nie jest zbyt wysoki.
Oszołomione dziewczęta i damy aż sapnęły.
– Cóż, mało kto jest aż tak wysoki jak wasz czcigodny ojciec – wtrąciła w końcu nieśmiało Mechthilda, młoda żona jednego z rycerzy.
– Mój narzeczony także jest wyższy – skwitowała córka Albrechta.
To prawda: Otto z Miśni może nie był aż takim olbrzymem jak jej ojciec, jednak był wyższy i bardziej barczysty niż ten Szwab Fryderyk.
Hedwiga została przyobiecana najstarszemu synowi Konrada w wieku lat ośmiu, aby odnowić sojusz Askańczyków i Wettynów. Zaślubiny miały się odbyć za kilka lat. Jej rodzice nie wykazywali jak dotąd pośpiechu, by wydać ją z domu, choć niedawno uznano ją za gotową do małżeństwa. Była oczkiem w głowie ojca, pierwszą, długo wyczekiwaną córką po narodzinach siedmiu synów. Matka nie chciała, by nazbyt wcześnie trafiła do ślubnej łożnicy. Poród był groźny, zwłaszcza dla młodych, delikatnych panien. Córka księcia zlizała z palca ostatnią kroplę miodu, po czym łaskawie przyznała:
– Nowy król wygląda wielce dostojnie. Jest młody, ale nie jest dzieckiem jak jego kuzyn. To wytrawny dowódca i doświadczony władca.
Dwórki odetchnęły z ulgą, a Hedwiga uśmiechnęła się do siebie.
– Mawiają, że to przez wzgląd na honor cesarstwa tak często strzyże sobie brodę – próbowała rozstrzygnąć spór o cesarski zarost córka marszałka.
– Co wy, gąski, możecie wiedzieć o honorze cesarstwa i obyczajach króla? – surowo skarciła plotkujące towarzystwo hrabina Hillersleben.
– To, czego wy nas uczycie razem z kapelanem – odparła rezolutnie Hedwiga.
Dziewczęta zgromadzone przy stole pospiesznie spuściły głowy, by ukryć pojawiające się na ich twarzach uśmieszki.
– I oczywiście to, czego uczy mnie mój czcigodny ojciec – dodała wymownie córka Niedźwiedzia. – Kiedy cesarstwo zyskuje nowego władcę, nie jest istotne, jakiego koloru ma brodę, ale to, co czynić będzie.
A kwestia, co uczyni król, wyryła na twarzy jej ojca głębokie bruzdy zmartwień, nie umknęło to uwadze Hedwigi. I dlatego poprzedniego dnia tak bacznie przyglądała się Fryderykowi.
– Król powinien być hojny wobec ubogich. Jego ludzie rozrzucili wczoraj w tłumie sporo monet – pochwaliła władcę piegowata Joanna.
– Ale co w takim razie oznacza ten… incydent? Proszę, wasza dostojność, opowiedzcie nam o tym więcej, przecież widziałyście to na własne oczy! – nalegała zezowata córka marszałka. – Czy jego królewska mość rzeczywiście odmówił łaski skruszonemu grzesznikowi?
Scena ta natychmiast odżyła przed oczami Hedwigi.
Wśród nieustannych wiwatów tłumu starała się nie odrywać wzroku od Fryderyka. A przy okazji zapamiętać też wszelkie detale jego zbytkownych szat – w poszukiwaniu wzorów dla własnego odświętnego stroju. Nie będzie to co prawda suknia królowej, za to suknia ślubna.
Wtedy jednak wydarzyło się coś, co dało początek najróżniejszym spekulacjom na temat przyszłych rządów Fryderyka. Zrozumiała, że ojciec ma powody do strapienia.
– Jeden ze sług nowego króla, który został ukarany za przestępstwo, nagle rzucił się podczas procesji do jego stóp i zaczął go błagać o litość – zrelacjonowała.
Dobrze zapamiętała wyraz niechęci malujący się na twarzy młodego władcy… i rozpacz pokutnika.
Wszyscy oczekiwali, że tuż po koronacji król okaże wyrozumiałość i łagodność. Ale Fryderyk wydawał się rozgniewany. Może nie tyle z powodu wykroczenia, ile dlatego, że ktoś ośmielił się zakłócić odświętną procesję, uroczysty przemarsz dopiero co namaszczonego i koronowanego króla. Takie przynajmniej wrażenie odniosła Hedwiga.
– Król powiedział, że człowiek ten został sprawiedliwie ukarany i on nie może tego cofnąć – zacytowała córka margrabiego oświadczenie władcy, które przekazywano sobie z ust do ust w całym Akwizgranie. I skłoniło jej ojca do ponurego spostrzeżenia, że oto najwyraźniej nastały nowe czasy. Surowe czasy.
Po chwili deprymującej ciszy Mechthilda postanowiła skierować rozmowę na inny temat.
– Ciekawe, czy król poślubi bizantyjską księżniczkę? – zastanawiała się na głos. – Wyobraźcie sobie, jaka by to była wspaniała uroczystość!
– Właśnie, kto teraz będzie naszą królową?! – wykrzyknęła podekscytowana młoda Joanna.
– Przecież jest żonaty, gąski! Poślubił Adelę z Vohburga, córkę margrabiego Nordgau – upomniała je Hedwiga.
Jej rodzice zadbali o to, by kapelan oraz magister Ruthard nauczyli ją imion, tytułów i pokrewieństwa wszystkich ważnych, wysoko urodzonych osób. Jako przyszła margrabina nie powinna się blamować na dworze.
– Ale… skoro jest już żonaty… to gdzie się podziewa królowa? – zapytała zdezorientowana córka marszałka.
Od wczoraj zastanawiała się nad tym także Hedwiga.
Niespodziewanie z pomocą przyszła jej Berta z Hillersleben.
– Z pewnością Adela zostanie koronowana w późniejszym czasie, ponieważ nie mogła być obecna w Akwizgranie z powodu odległości oraz nieoczekiwanego wyniku elekcji.
Przy okazji hrabina, marszcząc nos, upomniała Mechthildę:
– Papieżowi wcale by się nie spodobało, gdyby nasz król i przyszły cesarz pojął za żonę Bizantyjkę. Między Rzymem a Bizancjum toczy się zażarty spór, to żadna tajemnica. Nawet ty powinnaś o tym wiedzieć!
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, rozległo się pukanie do drzwi, po czym męski głos oznajmił, że rycerz hrabiego Hillersleben przyniósł pilną wiadomość dla młodej margrabianki.
Hedwiga usiadła prosto i wezwała posłańca. Mężczyzna przybył w towarzystwie rozgniewanego giermka, który jednak nie wszedł do komnaty.
Rycerz zbliżył się na odległość pięciu kroków, przyklęknął i powiedział:
– Wasza dostojność, wasz czcigodny ojciec pragnie z wami mówić. Niezwłocznie.
Ktoś mu zapewne doniósł o kocie! Hedwiga z miejsca nabrała podejrzeń, spojrzała ze złością na giermka, po czym zanurzyła palce w miseczce z wodą różaną.
Postąpiłam słusznie. A ojciec i tak nigdy nie żywi do mnie długo urazy, pomyślała, osuszając dłonie, po czym odgarnęła do tyłu blond włosy i wygładziła swoją jasnoczerwoną, farbowaną krapem11 sukienkę, by zrobić na ojcu dobre wrażenie. Obrzuciła giermka ponurym spojrzeniem, zadarła podbródek i ruszyła za rycerzem.
Wyglądało na to, że rodzice Hedwigi właśnie wrócili z porannego nabożeństwa w pałacowej kaplicy; Albrecht i Zofia wciąż mieli na sobie opończe. Księżna była wyraźnie zziębnięta, a jej małżonek miał surową minę.
Tak, wie o sprawie z kotem, pomyślała markotnie dziewczyna. Posłusznie przyklękła, uśmiechnęła się do rosłego margrabiego i powitała rodziców pełnymi szacunku słowami.
– Do moich uszu dotarła niewiarygodna historia: poleciłaś trzem giermkom uganiać się za myszami. Czy to prawda? – odezwał się Niedźwiedź. W jego głosie pobrzmiewało jednak raczej rozbawienie niż złość.
Zachęcona tym Hedwiga podniosła głowę.
– Drogi ojcze, strzelali do kota ze zwykłej lekkomyślności. Koty są przydatne, ponieważ trzymają myszy i szczury z dala od zapasów.
Dobrze wiedziała, że ma rację. Nie była jednak pewna, czy ojciec pochwali to, co zrobiła potem.
– I dlatego kazałaś giermkom codziennie łowić myszy i szczury, dopóki kot nie będzie w stanie tego robić? – zapytał Niedźwiedź, a jego masywne ramiona zaczęły drżeć od tłumionego śmiechu.
– Nie muszą ich jeść! Mają tylko na nie polować i przeganiać z dala od spiżarni – upierała się Hedwiga, wiedząc już, że wygrała. Lepiej jednak nie pokazywać po sobie poczucia triumfu.
Trzynastoletnia dziewczyna nie mogła rzecz jasna wydawać rozkazów giermkom. To przywilej rycerzy oraz zbrojmistrza. Była jednak córką margrabiego. I jeśli ojciec zaaprobował jej postępowanie, ci durni chłopcy mają uganiać się za myszami do czasu, aż zostaną pasowani na rycerzy.
Niedźwiedź wybuchnął bulgoczącym śmiechem.
– A zatem nie muszą ich zjadać ani na surowo, ani smażonych? Jakież to wspaniałomyślne z twojej strony, dziecko! Mój stary przyjaciel, margrabia Miśni, będzie zachwycony tym, jak energicznie strzec będziesz jego spiżarni i spichlerzy, gdy już poślubisz jego syna i wprowadzisz się do miśnieńskiego zamku.
Hedwiga odetchnęła z ulgą i poważyła się na figlarny uśmiech.
– Zawsze będziecie dla mnie przykładem w wymierzaniu sprawiedliwości, mój panie i ojcze. A moja szanowna matka w gospodarowaniu zapasami, gdy już będę odpowiedzialna za domostwo mojego wybranka.
– Nie przypominam sobie, żeby twoja matka kiedykolwiek coś takiego nakazała, bo ktoś rzucił w kota kamieniem – wytknął jej ojciec. Wymienił spojrzenie z Zofią, która w przeciwieństwie do niego siedziała poważna i blada, z beznamiętnym wyrazem twarzy.
– Ależ nie kamieniem! Używali myśliwskich łuków – broniła się Hedwiga.
– Nie doceniasz kota, moja droga – oznajmił margrabia z rozbawieniem. – Widziałem ślady jego pazurów na twarzy jednego z tych nicponi.
Niedźwiedź uśmiechnął się szeroko i oparł swoje łapska na udach.
– Niech ci głupcy polują na myszy przez trzy dni! A następnym razem każę im je też zjeść – zapowiedział gniewnie. Gestem uznał sprawę za zakończoną.
Przetarł twarz dłonią, a wtedy uśmiech nagle zniknął z jego oblicza, jakby go wymazał.
– Zostawcie nas samych! – rozkazał książę wszystkim zebranym w komnacie z wyjątkiem córki, żony i hrabiego Hillersleben.
Naraz we wnętrzu zapanował lodowaty chłód.
Teraz – domyśliła się od razu Hedwiga – nie chodzi już o koty ani myszy, lecz o coś znacznie poważniejszego.
Gdy wszyscy wyproszeni odeszli, a drzwi się za nimi zamknęły, margrabia zachęcił córkę, by podeszła bliżej, i ujął jej dłonie.
Zofia siedziała obok małżonka ze skamieniałym obliczem, hrabia Hillersleben stał nieco z boku, czujny jak zawsze, z posępną miną na pooranej bliznami twarzy.
Albrecht zrobił głęboki wdech i jeszcze mocniej ścisnął dłonie Hedwigi. Jakby się obawiał, że mogłaby uciec po mającym nastąpić nieuchronnym wyznaniu.
Z niecodzienną powagą spojrzał jej w oczy.
– Dlaczego cię wezwałem, moje drogie dziecko, moje serce…
Urwał, zawahał się – to było do niego zupełnie niepodobne – i zaczął od nowa, tym razem z typowym dla siebie zniecierpliwieniem:
– Na wszystkich świętych, nie możemy teraz tracić czasu na długie przemowy! Za chwilę nowy król zwoła możnych Rzeszy na naradę, a ja muszę tam być…
– Oczywiście, ojcze – odparła Hedwiga z niezwykłym spokojem, gdyż czuła, że to ona musi go ośmielić, a nie odwrotnie.
– Nadeszły burzliwe i niebezpieczne czasy, moje dziecko. Ród Anhalt i ród Wettynów muszą się wspierać bardziej niż kiedykolwiek. W przeciwnym razie nie mamy szans w starciu z nowym królem i jego potężnymi stronnikami Welfami. Rozumiesz, moja córko?
– Tak, ojcze.
Wrogość jej ojca wobec Welfów trwała dłużej niż życie Hedwigi. Pozbawili go tytułu księcia Saksonii, nigdy im tego nie zapomni ani nie wybaczy. Bogiem a prawdą tytuł ten słusznie przynależał Welfom, Albrecht zaś otrzymał go za bezczelne naruszenie pokoju, dzięki czemu dopomógł Konradowi Staufowi zdobyć tron.
– A do tego twoja matka martwi się o bezpieczeństwo twoje i twojego rodzeństwa – kontynuował niespokojnie Niedźwiedź.
Hedwiga przytaknęła bez słowa.
Od dnia rzezi w Winzenburgu jej matka nie była sobą i lękała się własnego cienia.
Zabójstwo wuja i ciotki przeraziło także Hedwigę. Oboje byli jednak złymi, okrutnymi ludźmi. Za każdym razem, gdy wraz z rodzicami odwiedzała Winzenburg, służebne chłostano do krwi za najdrobniejsze przewinienia, parobków na całe dnie zakuwano w dyby, aż niemal umierali w męczarniach, albo wymierzano inne surowe kary.
Jej ojciec również okazywał budzącą strach surowość. A jednak kiedy był w dobrym nastroju, potrafił rozśmieszać ludzi dosadnymi powiedzonkami albo żartami. W przeciwieństwie do jej przyszłego teścia, Konrada z Miśni. Chodziły słuchy, że on nigdy się nie uśmiechał.
Będąc uważną obserwatorką, Hedwiga nauczyła się od matki, jak miłym słowem oraz uśmiechem łagodzić gniew lub porywczość mężczyzn. Wielka to sztuka. I nader przydatna. Trzynastolatka była zdeterminowana, by zostać w niej mistrzynią.
Albrecht podrapał się po brodzie, po czym znów sięgnął po dłonie córki.
– Oto co postanowiłem – wyjaśnił, zaczerpnąwszy powietrza.
Mina matki świadczyła o tym, że już wiedziała, co czeka Hedwigę, i dlatego się zamartwiała.
Dziewczyna doskonale rozumiała, że nie będzie mogła towarzyszyć ojcu w królewskim objeździe kraju. Tylko dobrzy i wytrwali jeźdźcy mogli wziąć udział w tak długiej i szybkiej podróży. Poza tym sprawy związane z rządzeniem mężczyźni woleli omawiać we własnym gronie.
Cóż zatem postanowił ojciec? Czy pozostaną tu, w Akwizgranie, i obejrzą stare rzymskie łaźnie? Czy może wrócą do Aschersleben, przed czym wzbraniała się matka? Czyżby do Braniborza? Tam jednak aż się roiło od skrytych zwolenników słowiańskiego księcia Jaksy z Kopanicy, którzy tylko wyczekiwali sposobności, by na niegdysiejszych ziemiach Słowian przywrócić pogańskie zwyczaje i bałwochwalcze wierzenia.
Albrecht odchrząknął, po czym oznajmił niecierpiącym sprzeciwu tonem:
– Hrabia Hillersleben będzie towarzyszyć twojej matce i tobie w drodze do Miśni, do mojego starego przyjaciela Konrada Wettyna. Na miśnieńskim wzgórzu zamkowym będziecie bezpieczne. Na Zielone Świątki przybędziecie razem z Konradem i jego synami na wielki zjazd dworski do Merseburga12. Tam ponownie się spotkamy. A gdy tylko oficjalny zjazd dobiegnie końca, Otto zabierze cię do domu jako swoją narzeczoną. – Spojrzał córce prosto w oczy. – Sytuacja się zmieniła, ślub musi się odbyć wkrótce. Rychlej, niżbyśmy tego chcieli, ja i twoja matka.
Albrecht przyglądał się uważnie, sprawdzając, czy na twarzy córki nie odmaluje się jakieś poruszenie. Czy w swojej młodzieńczej niewinności nie obawia się małżeństwa. Jego przyszły zięć Otto starał się co prawda okazywać młodej narzeczonej uprzejmość, w przeciwnym razie ściągnąłby na siebie gniew swego przyszłego teścia. Jednak najstarszy syn Konrada nierzadko bywał porywczy i kłótliwy.
Dlatego Albrecht powtórzył z naciskiem:
– Od tego zależy przyszłość naszych rodów. Razem musimy przeciwstawić się dominacji Welfów, do której dojdzie pod rządami tego króla. Rozumiesz to, córko? – Zmusił się do uśmiechu. – Raduj się, wkrótce będziesz panną młodą w pięknej sukni!
– Nie bój się! – powiedziała matka, wyraźnie spięta.
– Nie boję się – zapewniła Hedwiga, choć niezupełnie zgodnie z prawdą. – Czyż nie jest moim obowiązkiem przyczynić się do zapewnienia ciągłości naszych rodów?
Kiedy przyrzeczono jej rękę, nie w pełni to rozumiała, w żaden też sposób jej to nie ciążyło. Miała wtedy zaledwie osiem lat, wciąż była dzieckiem. Dzieciństwo dobiegało jednak końca w dniu szóstych urodzin.
Z upływem lat z pewnością zaczęło ją to martwić. Ale Hedwiga była mądra. Gruntownie przemyślała, jak winna postępować ze swoim przyszłym małżonkiem.
Zofia jednym spojrzeniem bądź kilkoma łagodnymi słowy potrafiła nakłonić porywczego Niedźwiedzia do uległości, zadziwiając tym swoje otoczenie – jej córka zaś była uważną uczennicą.
Od najmłodszych lat umiała owinąć sobie ojca wokół palca – uśmiechem, mrugnięciem powiek, wesołą uwagą… Z pewnością zdoła to samo uczynić z Ottonem. Poza tym miała przecież siedmiu starszych braci, z którymi musiała rywalizować.
Nie chciała wieść takiego małżeńskiego żywota jak jej matka – zawsze tylko okazując uległość i będąc nieustannie w ciąży. Przez ostatnie lata uważnie śledziła losy wielu wysoko urodzonych kobiet, aby się od nich uczyć.
I jeszcze te niesamowite opowieści o jej walecznej babce Eilice. Czyż w jej żyłach nie płynęła jej krew?
– Dzielne dziecko, jestem z ciebie dumny! – powiedział z ulgą Albrecht, świadomie ignorując lodowate milczenie małżonki. – Poślę najszybszego jeźdźca, aby poinformować mojego przyjaciela Konrada o waszym rychłym przybyciu.
Teraz jął mówić spiesznie, bądź co bądź musiał niezwłocznie udać się do króla.
– Jak wam wiadomo, w miśnieńskim zamku nie ma margrabiny, ponieważ Konrad po śmierci małżonki nie chciał ponownego ożenku. Każe jednak wezwać swoją siostrę Matyldę z Seeburga, by się zajęła na dworze niewieścimi sprawami. Zaprzyjaźnisz się z Adelą, siostrą Ottona, która także wyjdzie w tym roku za mąż… – I niech Bóg ma cię w opiece, dodał w myślach, byś uniknęła niesnasek z bratem Ottona, Dytrykiem, jego nienawistną małżonką oraz kochanką i bękartem z Eilenburga! Na szczęście Eilenburg leży dwa dni drogi od Miśni.
Jednak Hedwiga od dawna już o tym wiedziała.
Oczywiście znała swojego przyszłego szwagra Dytryka, który podobał jej się nawet bardziej niż Otto. Tyle że trwał w nieszczęśliwym małżeństwie z córką polskiego księcia. Dytryk sprowadził więc sobie pewną młodą wdowę jako swoją oficjalną kochankę. Hedwiga uważnie śledziła losy owej Kunegundy z Plötzkau, gdyż Plötzkau graniczyło z posiadłościami Askańczyków.
W podobnym wieku, mając lat trzynaście, Kunegunda została ongiś wydana za znacznie od niej starszego, szorstkiego hrabiego Plötzkau. Po jego śmierci, zamiast ponownie wyjść za obcego mężczyznę, postanowiła zostać kochanką Dytryka, gdyż od dawna durzyła się w synu margrabiego. Urodziła mu chłopca, a brat Ottona oficjalnie uznał bękarta.
Co więcej, Kunegunda przyjaźniła się z Adelą z Vohburga, królewską małżonką. Może ona będzie w stanie wyjaśnić zagadkę, dlaczego Adela nigdy nie pojawiała się u boku Fryderyka i nie została koronowana.
Hedwiga chciała ich wszystkich lepiej poznać.
Także polską małżonkę Dytryka, której siostra Judyta była żoną najstarszego brata Hedwigi. Oraz otyłego brata Ottona, Dedona, i jego budzącą postrach ciotkę Matyldę, o której mówiono, że przypomina babkę Eilikę.
Jakież to wszystko ekscytujące!
Obawiała się jedynie surowego margrabiego Konrada. Zapewne nie pozwoli się wodzić za nos. Był jednak przyjacielem jej ojca.
– Dobre dziecko, jestem z ciebie dumny – powtórzył z ulgą Albrecht, pogłaskał ją po głowie, wstał i ruszył razem z Hillerslebenem ku drzwiom.
– Król wzywa. I obawiam się, że ten nasz młody władca nie grzeszy cierpliwością – wyjaśnił ponuro.
– Idźcie, ojcze! Będę się za was modlić! – zawołała Hedwiga.
Została z matką sama.
Od razu poczuła się nieswojo.
Nie chciała rozmawiać o przedwczesnym zamążpójściu. Najpierw musiała sobie sporo przemyśleć.
Teraz jednak to Zofia wzięła córkę za ręce i przyciągnęła do siebie.
– Sunhilda ci wyjaśni, co powinnaś wiedzieć, zanim legniesz w małżeńskiej łożnicy – powiedziała cicho.
Zofia nigdy nie chciała słuchać o tych sprawach, były grzeszne i stanowiły groźny sekret. Wolała już rodzić rok po roku kolejne dzieci. W dniu ślubu nie miała jednak trzynastu lat, lecz siedemnaście. Jej córka nie powinna umierać przy porodzie, była na to zbyt młoda. Sunhilda będzie umiała temu zapobiec.
Fryderyk I
królewskie palatium w Akwizgranie, 10 marca 1152 roku
Fryderyk gniewnie zacisnął obie dłonie na oparciu bogato zdobionego krzesła i wpatrywał się w pysznie odzianych mężczyzn stojących przed nim w odświętnej sali palatium.
Nie tak sobie wyobrażał początek swoich rządów!
Zaprosił najszlachetniejszych panów Rzeszy, by omówić swoje plany i zamierzenia. A tu coś takiego!
Wcale nie potrzebował ich rady. Jednak tradycja oraz skupiona w rękach książąt władza wymagały, by zasięgał ich opinii. By uzyskał ich zgodę, a przede wszystkim ich aktywne wsparcie.
W najważniejszej dlań kwestii – zbliżającej się cesarskiej koronacji – zamiast radosnej aprobaty usłyszał tylko zastrzeżenia, obawy i odmowy.
– Nie, wasza wysokość! Jest po temu zbyt wcześnie, wasza wysokość! Nie możecie teraz opuścić królestwa, wasza wysokość.
Albo:
– Na wezwanie naszych oddziałów pod broń i wyruszenie do Rzymu jest już w tym roku za późno.
Kto by pomyślał?! Ich drogocenne szaty wciąż jeszcze spowijała ciężka woń kadzidła z wczorajszej ceremonii koronacyjnej – a mimo to mu odmawiali. Stado tchórzy!
Najwyższy czas zastąpić tych bojaźliwych starców młodymi, odważnymi mężczyznami.
Jego plany na przyszłość były klarowne i szczegółowe, nawet jeśli wiele z nich zachowa na razie dla siebie. Fryderyk miał doskonałą pamięć do twarzy, nie zapominał ani o lojalności, ani o okazanym sprzeciwie, i w ten czy inny sposób wyrówna niektóre rachunki.
Oczywiście zdawał sobie sprawę, że tradycyjny objazd królestwa potrwa kilka miesięcy. Wszędzie jednak będzie wymierzać sprawiedliwość, co przy okazji napełni jego kiesę, oraz głosić powszechny pokój.
Czy potem mogło być coś pilniejszego niż wyprawa do Rzymu i koronacja na cesarza? Nie wspominając o dawno już zaplanowanych kampaniach przeciwko węgierskiemu Gezie i sycylijskiemu Rogerowi?
Także te zamierzenia nie spotkały się z aprobatą książąt. Jedynie obecni w sali duchowni opowiedzieli się za wyprawą do Rzymu. Nie mógł jednak na nich liczyć, może z wyjątkiem biskupa Bambergu.
Z trudem ukrywając gniew, spojrzał na zgromadzonych i podsumował z sarkazmem:
– Czy dobrze was rozumiem, szlachetni panowie? Wzbraniacie się przed wyruszeniem z waszym wojskiem do Rzymu, jeszcze w tym roku, pod moim dowództwem, by ostatecznie sprowadzić do miasta papieża? Który mnie, waszemu królowi, nałoży cesarską koronę? – Pochylił się do przodu, po czym zawołał: – Czyż nic was nie nauczyły gorzkie doświadczenia mojego stryja, zmarłego króla Konrada?
Sprawa ta powinna wywołać rumieniec wstydu na twarzy każdego, komu zależało na honorze Rzeszy.
Konrad Stauf był jedynym królem rzymskim, któremu w ciągu dziewięciu lat panowania nie udało się koronować na cesarza. Nieustannie pojawiały się jakieś trudności: a to wojny, to znów waśnie, krucjata czy w końcu jego ciężka choroba…
Tudzież fakt, że papież nie mógł powrócić do Rzymu, ponieważ zbuntowani mieszkańcy miasta odmówili mu wjazdu, Rzym bowiem znów stał się republiką.
Pięć lat wcześniej, w trakcie wyprawy krzyżowej, doprowadziło to do upokarzającej sceny, kiedy to cesarz Bizancjum odmówił przyjęcia Konrada jak równego sobie, choć przecież był jego teściem! Przez wiele tygodni armia królewska obozowała pod Konstantynopolem, a mimo to nie pozwolono jej wkroczyć do stolicy Bizancjum, ponieważ nie zdołano dojść do porozumienia w kwestii formalnego powitania. Manuel Komnen upierał się, że Konrad jest tylko królem, dlatego jako cesarz zażądał od niego gestu czołobitności. Oburzony Stauf odmówił.
Tym samym wielowiekowy spór pomiędzy Rzymem a Bizancjum o to, który Kościół i który cesarz jest ważniejszy, przybrał formę najbardziej absurdalnej farsy. Kosztem Konrada, kosztem honoru Rzeszy.
A Fryderyk musiał się temu przyglądać.
Zdeterminowany odszukał wśród stojących przed nim mężczyzn uczestników wyprawy krzyżowej, do niektórych zwrócił się po imieniu.
– Czyż jako zbrojni pielgrzymi nie byliście świadkami poniżenia króla Konrada pod Konstantynopolem? – zagrzmiał, zaciskając prawą pięść. – O czym reszta z was dobrze wie, nawet jeśli was przy tym nie było. Koronacja cesarska musi się odbyć, aby taka hańba nigdy się nie powtórzyła.
Ledwie wybrzmiały jego słowa, w sali wybuchła wrzawa.
– Nie odmawiamy, wasza wysokość! – przekrzykiwali się książęta, a każdy z nich chciał być w tym najgłośniejszy. Jednakże najpierw trzeba przywrócić pokój w królestwie. Król nie może teraz opuścić zrujnowanego kraju, nękanego nadto licznymi klęskami. Nie sposób też tak szybko zwołać liczebnych oddziałów.
Słowem – powtórzyli dokładnie te same argumenty, które wysunęli wcześniej.
Fryderyk uniósł dłoń, by władczym gestem uciszyć mężczyzn. Nagle zapadła cisza.
Wymienił przelotne spojrzenie z Ottonem Wittelsbachem, nowo mianowanym chorążym cesarstwa, który zaczął się energicznie przeciskać przez tłum. Przyszło mu to z łatwością, ponieważ był tak rosłym człowiekiem, że pośród zebranych w sali górował nad nim jedynie Albrecht Niedźwiedź.
Otto Wittelsbach był krewnym Fryderyka, mniej więcej w jego wieku, i mimo swoich czarnych loków nosił przydomek „Rudzielec”, gdyż łatwo wpadał w furię, a wtedy jego twarz szybko przybierała barwę purpury. Teraz jednak uśmiechał się dobrodusznie i chytrze.
– Zaczekajcie jeszcze trochę, wasza wysokość! Zaczekajcie, aż papież wezwie was jako swego wybawcę, abyście zapewnili mu swobodny wjazd do Rzymu i pozbyli się przy tym Sycylijczyków! – zasugerował. – To nie potrwa długo. A wtedy wasz majestat rozbłyśnie jeszcze wspanialszym blaskiem.
Każdy z zebranych w sali niezwłocznie przetłumaczył to sobie w myślach: wtedy papież stanie się waszym dłużnikiem i będzie znacznie bardziej skłonny spełnić wasze życzenia i żądania.
Dlatego propozycja Wittelsbacha spotkała się z entuzjastyczną aprobatą książąt, choć wcale nie darzyli nowego chorążego nadmierną sympatią. Ot, kolejny z licznych młodych przyjaciół i krewnych nowego króla, których nagle uhonorowano ważnymi stanowiskami i urzędami!
Fryderyk i Otto Wittelsbach wymyślili tę scenę poprzedniego dnia na wypadek sprzeciwu, by Fryderyk mógł zachować twarz.
Świadomie sprowokował zgromadzonych w sali książąt, starannie wyznaczając hierarchię miejsc, by każdemu z nich wyraźnie zademonstrować nowy układ sił pod jego rządami.
Po lewej, na mniejszym krześle, siedział ośmioletni Fryderyk, jego kuzyn, jedyny żyjący syn Konrada Staufa.
Ten wątły chłopiec o blond włosach powinien był zostać wybrany we Frankfurcie na króla i koronowany w Akwizgranie.
Fryderyk Szwabski oraz biskup Bambergu Eberhard zgodnie ogłosili jednak nad łożem zmarłego króla, że chciał on widzieć na tronie swojego bratanka, doświadczonego w boju i rządzeniu, i przekazał mu cesarskie insygnia. Kto mógł temu zaprzeczyć, skoro nie było świadków?
Uczynił to stary arcybiskup Moguncji, który jako współregent z radością objąłby rządy do czasu osiągnięcia przez niedojrzałego księcia pełnoletności.
Jego gniewny protest – mówił nawet o uzurpacji tronu! – oraz ostentacyjna nieobecność na koronacji winny doprowadzić do utraty stanowiska. To jeden z pilniejszych, choć wciąż skrywanych planów Fryderyka.
Kto chciałby teraz oskarżyć wybranego i namaszczonego króla o uzurpację tronu, skoro przyznał on swojemu młodemu kuzynowi honorowe miejsce obok siebie, podczas gdy wszyscy pozostali musieli go słuchać na stojąco, przejął nad nim kuratelę i podarował mu na oczach wszystkich Rothenburg, a na dodatek księstwo Szwabii?
Mały książę Szwabii siedział więc na podwyższeniu pod opieką swego królewskiego krewnego, dyndając z nudów nogami i spoglądając to na swego wiernego przybocznego Ulryka Lautersteina, który przez wiele lat był bliskim zaufanym Konrada, to znów na nowego króla. Obu lubił znacznie bardziej niż starego, cuchnącego arcybiskupa Moguncji i cieszył się, że nie musi nosić ciężkiej korony. Już wolałby wybrać się na przejażdżkę z Ulrykiem albo odwiedzić sokolnika, by podziwiać cennego białozora13, którego król otrzymał w prezencie od cesarza Bizancjum.
Większość książąt odetchnęła z ulgą, wiedząc, że nie będą służyć młodocianemu królowi oddanemu pod kuratelę żądnego władzy i kłótliwego starego arcybiskupa.
Jednakże fakt, że po lewicy i prawicy króla oraz królewskiego syna stali dwaj książęta z rodu Welfów, zajmując tym samym najbardziej zaszczytne miejsca, podczas gdy pozostali wysoko urodzeni musieli stanąć przed królem w półkolu, był dla wielu zniewagą.
Czyż Fryderyk – pół Stauf, pół Welf z urodzenia – nie powinien jako król zakończyć długoletnich wojen, które rozgorzały między dwoma rodami, rozdzierając i pustosząc kraj?
Zamiast tego ostentacyjnie okazywał przyjaźń dwom władczym Welfom i obdarzał ich wspaniałomyślnymi obietnicami – gdy tymczasem ich dawni przeciwnicy, wierni zwolennicy Staufów, drżeli o swoje ziemie i tytuły.
Niech drżą!
Takie było przesłanie Fryderyka.
Jego spojrzenie mimowolnie padło na Albrechta Niedźwiedzia, który posturą wyróżniał się z szeregu książąt. Będąc znawcą ludzkich charakterów, młody król doskonale wiedział, o czym rozmyśla Albrecht.
Rozgniewany margrabia Marchii Północnej przez cały czas zastanawiał się nad tym, w jakich dobitnych słowach winien nakreślić swojemu nieobecnemu przyjacielowi Konradowi, margrabiemu Miśni i Łużyc, powagę sytuacji.
Fryderyk gromadzi wokół siebie nowych, młodych ludzi, a my, starzy, musimy się skupić na tym, jak zachować nasze posiadłości – grzmiał w myślach. Najgorsze jednak, że gdziekolwiek spojrzeć, sami Welfowie!
Na przedzie stoi Henryk Lew, ledwie dwudziestolatek, skrzyżowawszy swobodnie ręce na piersi, uśmiecha się do mnie – swojego dawnego rywala – i już się widzi jako książę Saksonii i Bawarii! Saksonia należała niegdyś do mnie! Bawaria zaś należy do Henryka Jasomirgotta, a on nie odda jej dobrowolnie. Jasomirgott należy jednak do babenberskiej gałęzi Staufów14, oni zaś wkrótce nie będą mieli wiele do powiedzenia.
Jaki tytuł książęcy nada Fryderyk Welfowi Szóstemu? To najlepsi przyjaciele, walczyli ramię w ramię, są prawie rówieśnikami, bardziej braćmi niż wujem i siostrzeńcem…
Fryderyk miał wrażenie, że zagląda do wnętrza głowy Niedźwiedzia. Od dawna zamierzał zadowolić Askańczyka, a także margrabiego Miśni, ponieważ potrzebował ich do obrony wschodnich rubieży Rzeszy. Uczyni to na wielkim zielonoświątkowym zjeździe w Merseburgu. Do tego czasu niech się trochę pomartwią, nie zaszkodzi. Gwałtowność, z jaką świeccy książęta odmówili mu dziś wsparcia dla kampanii rzymskiej, wymagała z jego strony rozsądnej taktyki. I dlatego Niedźwiedź nie dostanie Winzenburga, nawet jeśli bardzo tego pragnie i głośno się domaga. Nie, Winzenburg odda Henrykowi Lwu – jako rekompensatę za to, że nie może mu jeszcze przekazać Bawarii. Albrecht będzie się musiał zadowolić Plötzkau!
Podczaszy zamierzał napełnić wysadzany klejnotami kielich Fryderyka, ale ten odesłał go gestem. Tutejsze mocne piwo – wciąż trwał Wielki Post i spożywanie wina było zakazane – dobrze smakowało. Jeśli jednak narada się przeciągnie, wkrótce zakręci mu się w głowie.
Pomyślał o propozycji Wittelsbacha.
Spieszno mu wprawdzie było do cesarskiej koronacji, gdyby jednak to papież go wezwał, dałoby to ogromną przewagę w negocjacjach. On, Fryderyk, miał sporo życzeń i żądań wobec Jego Świątobliwości.
Pytanie brzmiało: jak spieszno było Jego Świątobliwości?
Król rozsiadł się wygodnie i stłumił w sobie uśmiech. To, co nastąpi, zapewni jego panowaniu szczególne miejsce w dziejach. Nawet jeśli prócz niego wiedział o tym tylko jeden człowiek w sali. I dlatego był tym do głębi wstrząśnięty.
Fryderyk I i Wibald ze Stablo i Corvey
Akwizgran, 10 marca 1152 roku
Fryderyk spojrzał w stronę książąt i z pozoru pojednawczo podsumował:
– Skoro więc wedle opinii większości z was niezwłoczna wyprawa do Rzymu nie jest możliwa, powinniśmy rzecz jasna poinformować Jego Świątobliwość oficjalnym listem o moim wyborze i koronacji.
Po tych słowach spojrzenia wszystkich zwróciły się na dwóch mężczyzn, którzy stali w półkolu przed królem co prawda obok siebie, lecz zachowywali jak największy dystans i mierzyli się wzrokiem z wyraźną nieufnością: biskupa Bambergu Eberharda po prawej i opata Wibalda ze Stablo i Corvey po lewej.
Siwowłosy opat, który służył jako doradca i kierował dworską kancelarią już za panowania cesarza Lotara i króla Konrada, od wielu dni zamartwiał się pytaniem, czy będzie mógł nadal sprawować ten wysoki urząd. Fryderyk znalazł bowiem sojusznika w osobie Eberharda z Bambergu, który dzięki szybkiemu pochówkowi Konrada w Bambergu umożliwił mu przeprowadzenie elekcji i koronacji w od dawna ustalonym terminie. Eberhard został za to nagrodzony intratnym opactwem Niederaltaich. Ku wściekłości Wibalda.
Poprzedniego dnia uporządkowany świat Wibalda zatrząsł się w posadach, gdy w trakcie prywatnej audiencji przedstawił on królowi swój projekt listu do papieża.
Sprawując pieczę nad cesarską korespondencją, sporządził zawiadomienie o elekcji zgodne ze zwyczajem przyjętym za panowania poprzedników Fryderyka. W kunsztownie dobranych słowach król prosił papieża o zgodę oraz potwierdzenie wyboru.
Fryderyk stanowczo je odrzucił.
– Nie potrzebuję jego zgody! – oświadczył śmiało młody władca. – Jestem królem z łaski Boga. Papież i cesarz są sobie równi i niech każdy z nich zajmie się swoimi obowiązkami. Powiadomcie Jego Świątobliwość o moim wyborze. Ślubuję, że jako wierny syn będę dbał o Kościół święty i zapewnię mu ochronę.
Fryderyk zauważył, że lojalny wobec papieża Wibald aż się wzdrygnął na te słowa.
Wcale się tym jednak nie przejął. Należało położyć kres wywyższaniu się papieża ponad świeckich władców! To jego niezłomna opinia i cel wszelkich działań. Pozwolili na to jego dwaj poprzednicy. Cesarz Lotar zniżył się nawet do takich gestów pokory wobec papieża, jak podtrzymywanie mu strzemienia. On nigdy by tego nie uczynił! Papież i cesarz muszą pozostać sobie równi.
– Przypomnijmy jeszcze raz zasadę dwóch mieczy, świeckiego i duchowego! Na równych prawach, obok siebie i bezpośrednio przed Bogiem – pouczył oszołomionego opata, pełnego obaw, że młody król gotów jeszcze ogłosić wszystkim zebranym w sali swoje skandaliczne poglądy.
Aby nikt nie zauważył drżenia jego pomarszczonych dłoni, Wibald wsunął je w rękawy benedyktyńskiego habitu i gotował się na najgorsze.
Nie mógł jednak uwierzyć własnym uszom.
Król zwrócił się do niego z wyjątkową uprzejmością i pochwalił go w obecności zebranych szlachciców.
– Czcigodny opat Stablo i Corvey, jako zarządca nadwornej kancelarii oraz zaufany papieża, przygotował wczoraj na moją prośbę odpowiednie zawiadomienie, za które należy mu się stosowne podziękowanie.
Wibald ukłonił się zakłopotany, z odrobiną nadziei, że ten arogancki nowy król zmienił w ciągu nocy zdanie albo je nieco złagodził. A może wytłumaczy teraz w obecności wszystkich, dlaczego zażądał poprawionej wersji?
– Przez całą noc pracowałem nad dokumentem i z chęcią wam go przedstawię, jeśli sobie tego życzycie, wasza wysokość – pospieszył z zapewnieniem Wibald i ponownie się skłonił, błagając w duchu bożej pomocy.
– Dziękujemy wam, czcigodny opacie! – powtórzył uprzejmie król, aby docenić starca przed zgromadzonymi, którzy nic nie wiedzieli o sporze o sformułowanie pisma.
A może wieści już się rozeszły? Nigdy nie wiadomo… Ściany mają uszy.
– Zasługi opata Stablo i Corvey dla Rzeszy są niepodważalne, dlatego w podzięce za nie obdarzę klasztor Corvey kolejnymi przywilejami – ogłosił król.
Benedyktyn pokornie mu podziękował.
Zachęcony tym zaszczytem zebrał w sobie resztki sił i zaczerpnąwszy głęboko tchu, powiedział:
– Jeśli spodoba się to waszej wysokości, chętnie będę przewodniczył legacji, która przekaże Jego Świątobliwości dobre nowiny. Jak wiecie, wasza wysokość, od wielu lat cieszę się najwyższym szacunkiem papieża.
Nie potrafił powstrzymać drżenia głosu. Czy wciąż pozostawał w łaskach nowego króla, czy wkrótce zostanie zastąpiony? Musiał udać się do papieża, aby go uspokoić i opatrzyć ów pergamin kilkoma łagodzącymi wyjaśnieniami! W tym celu gotów był nawet pokryć koszty podróży, choć zgodnie z regułą swojego zakonu nie był człowiekiem zamożnym.
Fryderyk obdarzył go przyjaznym, ujmującym uśmiechem.
– Któż by o tym nie wiedział, czcigodny opacie! Służyliście wiernie wielu królom, ale najwierniej służyliście zawsze papieżowi.
Pochlebstwo o niebezpiecznej dwuznaczności.
Byli tego świadomi wszyscy obecni w sali, którzy uważnie przysłuchiwali się rozmowie.
– Wasze zasługi są nieocenione i nadal liczymy na wasze mądre rady i aktywną pomoc – kontynuował Fryderyk.
Po chwili przybrał stroskaną minę.
– Ponieważ jednak dopiero co powróciliście w lutym, w samym środku zimy, z poselstwa po drugiej stronie Alp, nie chcemy narażać was na trudy ponownej, niezwłocznej wyprawy.
Rozczarowanie Wibalda było jeszcze większe niż jego przerażenie.
– Czuję się w pełni zdolny do podróży, wasza wysokość! – sprzeciwił się tonem energicznym i zarazem błagalnym. – Z całym szacunkiem, tak ważną misję powinniście powierzyć doświadczonym ludziom, którzy wiedzą, jak się zachować przed Jego Świątobliwością i jak z nim rozmawiać, ludziom, którzy przekażą wasze przesłanie w taki sposób, by osiągnąć najlepszy efekt.
– Z pewnością, drogi opacie. Wysłannicy skorzystają z waszej mądrości i doświadczenia. Delegacji będzie przewodniczył biskup Bambergu. Towarzyszyć mu będzie nowy arcybiskup Trewiru, Jego Świątobliwość będzie mógł od razu zatwierdzić go na urzędzie. Wyruszy też z nimi opat cysterski Adam z Ebrach, zakonny brat papieża. Widzicie więc, że skład legacji został starannie dobrany. Omówimy z wami wszystkie szczegóły.
Akurat Eberhard z Bambergu! – pomyślał z przerażeniem Wibald. Wiedziałem!
W jego oczach kryła się desperacja.
– Jak sobie życzycie, wasza wysokość – odpowiedział.
Fryderyk był w głębi ducha lekko rozbawiony.
Z pewnością nie omówi wszystkich szczegółów z lojalnym wobec papieża Wibaldem.
Członkowie legacji mieli nie tylko dostarczyć pergamin informujący Eugeniusza o koronacji. Mieli również omówić ustnie kilka kontrowersyjnych punktów, o czym wpływowy w kręgach kościelnych Wibald nie mógł się dowiedzieć.
Opat raz jeszcze uprzejmie podziękował za obiecane przywileje dla jego klasztoru, jednak myśli szaleńczo tłukły mu się po głowie.
– Dość na tym, radzić będziemy znów po południu – oznajmił Fryderyk. Wszyscy szlachetni panowie popijający mocne piwo w większych od niego ilościach poczuli ulgę.
Spraw do omówienia było co niemiara.
Bądź co bądź na ich oczach doszło właśnie do zmiany układu sił wśród duchowych doradców króla.
Król zachęcił Wibalda do odpoczynku, pokrzepienia się albo modlitwy. Za godzinę oczekiwał go z nową wersją listu.
Wibald wybrał modlitwę, ale nie potrafił się na niej skupić. Muszę napisać do papieża – pomyślał – wyjaśnić i przekazać wszystko Jego Świątobliwości. Najlepiej od razu poślę dwóch ludzi z listami. A tego Eberharda trzeba najpierw pouczyć, jak się występuje przed papieżem i przekazuje królewskie przesłanie! Widocznie doświadczeni ludzie nie są już potrzebni, a zamiast nich wysyła się takich, co to wciąż mają mleko pod nosem.
O wyznaczonej porze stawił się przed obliczem króla. Wianuszek siwych włosów wokół tonsury miał rozczochrany, a na jego czole perliły się krople potu, gdy odczytywał nową wersję listu. Spotkała się ona z aprobatą Fryderyka.
Duchowny odetchnął z ulgą, gdy usłyszał od króla ciepłe słowa podziękowania.
Może nie wszystko jeszcze stracone!
– Opacie, czy pamiętacie o drobnej prośbie dotyczącej mojego małżeństwa? Ściślej mówiąc: w sprawie mojego rychłego, mam nadzieję, rozwodu? – zapytał mimochodem Fryderyk, gdy audiencja zbliżała się ku końcowi.
Duchowny z żalem rozłożył ręce.
– Wasza wysokość, pisałem ten dokument całą noc. Nikomu innemu nie chciałem powierzać tak delikatnego przedsięwzięcia, jakim są poszukiwania, o które prosiliście. Mimo to przejrzałem dokumenty, które są mi tutaj dostępne. Powinowactwo pomiędzy wami a waszą małżonką nie jest łatwe do wykazania. Jak dotąd dotarłem do piątego pokolenia, ale niczego nie znalazłem. Jednak zrobię, co w mojej mocy, wasza wysokość.
Odchrząknął, po czym wsunął poplamione atramentem palce z powrotem w rękawy habitu.
– Nie wątpię – zapewnił król. – Priorytetem jest oczywiście list do papieża. Ale czy nie byłoby miło, gdyby przy tej okazji przedstawiono Jego Świątobliwości także tę osobistą prośbę? To znaczy… o ile rzecz jasna znajdziemy dowody.
Fryderyk się uśmiechnął.
Wibald ponownie zapewnił, że dołoży wszelkich starań, ukłonił się i za pozwoleniem króla zamierzał odejść.
Nie zrobił nawet dwóch kroków, gdy Fryderyk znów się odezwał jakby mimochodem:
– Omal nie zapomniałem… Pomóżcie mi z imieniem, czcigodny opacie! Kiedy udawałem się do Ziemi Świętej, na soborze papieskim w Reims doszło do dysputy, podczas której pewien bardzo młody subdiakon czy może proboszcz wywołał ogromne poruszenie. Chodziło o… – Pogładził swoją krótką rudą brodę i udawał, że się namyśla. – Tak, o barwione futra! Macie pojęcie, o kim mowa? Słyszałem, że dobrze go znacie.
– Wiem, kogo macie na myśli, wasza wysokość – odparł Wibald, ucieszony, że może pomóc. – Ta sprawa rzeczywiście dostarczyła tematu do rozmów na długie miesiące. Jest teraz proboszczem w Hildesheimie, to drugi syn hrabiego von der Weser. Nader uczony młodzieniec, studiował w Paryżu, a łaciną i francuskim włada jak językiem ojczystym.
– Czy może tu przebywa? Chciałbym go poznać – oznajmił Fryderyk.
– Jak sobie życzycie, wasza wysokość. Nazywa się Rainald z Dassel.
Fryderyk I i Rainald z Dassel
Akwizgran, 10 marca 1152 roku
Jeździec nie zdołałby pokonać nawet ćwierci mili w czasie, po którym służba zaanonsowała królowi przybycie proboszcza Hildesheimu.
Wibald z oczywistych powodów spieszył się, by wyświadczyć królowi przysługę. Albo też Rainald z Dassel od dawna wyczekiwał wezwania przed oblicze nowego władcy. Prawdopodobnie jedno i drugie.
Rainald był mniej więcej w wieku Fryderyka, miał blond włosy i posturę, która zdradzała, że czas spędzał nie tylko na modlitwie, ale nierzadko też w zbroi, i w razie potrzeby sam poprowadziłby armię do boju. Już choćby to wystarczyło, by zyskał sympatię nowego króla.
Jednak to przede wszystkim legenda o farbowanych futrach wzbudziła we Fryderyku ogromną ciekawość. Chciał poznać młodego duchownego, który nosił na ramionach barwione na niebiesko futro i zdawał się lubować w zbytkownych szatach. Godny następca Alberona z Trewiru, pomyślał z ironią Fryderyk.
– Wciąż jestem wam winien podziękowanie za poparcie mojego wyboru – odezwał się, gdy Rainald się przed nim skłonił.
– Służę Bogu… oraz cesarstwu – odpowiedział skromnie Rainald z Dassel. – A cesarstwo po dziesięcioleciach wyniszczających wojen potrzebuje króla, który potrafi zaprowadzić pokój. Nie dziecka na tronie ani samolubnego regenta, który wykłóca się ze wszystkimi, nawet z papieżem.
Poważny wyraz twarzy Rainalda oraz jego postawa zdradzały wszystko: to nie było pochlebstwo, lecz niezłomne przeświadczenie.
– Czyż sami nie spieraliście się ongiś z papieżem? – sprowokował go Fryderyk. – Słyszałem też, że byliście w Paryżu uczniem Abelarda, który za swoje buntownicze mowy został skazany na żywot klasztorny i wieczne milczenie, a jego książki spalono na stosie.
– Inne to czasy, inny papież – odparł Dassel, wzruszając ramionami. – Nie zapomniałem jednak krytyki Abelarda ani jego apelu o rozsądek. – Uśmiechnął się. – Domyślam się, wasza wysokość, że chodzi wam o moją dysputę z papieżem Eugeniuszem na temat farbowania futer dla duchowieństwa.
Fryderyk nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
Dając do zrozumienia, że teraz nastąpi nieformalna część rozmowy – o ile rozmowa z królem w ogóle może być nieformalna – zaprosił gestem proboszcza, by usiadł naprzeciw niego na krześle.
– Kiedy przebywałem w Ziemi Świętej podczas mojej zbrojnej pielgrzymki, widziałem wiele niesamowitych rzeczy i doświadczyłem ich – zaczął Fryderyk. – Kilku także po powrocie. Do najbardziej niewiarygodnych, jakie dotarły do moich uszu, należy historia o was: oto wciąż bardzo młody, nikomu nieznany proboszcz otwarcie sprzeciwia się na soborze papieżowi, a nawet forsuje własną opinię. Jakim sposobem, na wszystkich świętych, udało wam się tego dokonać?
Zaciekawiony pochylił się nieco do przodu.
– Eugeniusz chciał zakazać duchowieństwu wielu rzeczy, w tym noszenia farbowanych futer, prawda? Czy po prostu wystąpiliście do przodu i rzekliście: Wasza Świątobliwość, nie możecie tego uczynić! A nawet jeśli to uczynicie, czy ktoś usłucha waszego zakazu?