Mile High - Tomforde Liz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Mile High ebook i audiobook

Tomforde Liz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

136 osób interesuje się tą książką

Opis

Dla fanów T. L. Swan! 

Hokeista z wybujałym ego i stewardesa mogąca mu udowodnić, że nie może mieć każdej, której zapragnie. 

Stevie Shay od lat jest stewardesą, ale jeszcze nigdy nie spotkała tak aroganckiego, niemiłego, przemądrzałego i wrednego pasażera jak Evan Zanders. Jest przekonana, że ten hokeista uwziął się na nią i zrobi wszystko, żeby zrezygnowała z pracy.

Niestety Stevie musi robić to, co każe jej ten zarozumiały dupek, bo dla niego pracuje. Najgorsze, że Evan to mężczyzna dokładnie w jej typie: przystojny, seksowny sportowiec. Jednak obiecała sobie, że nigdy więcej nie prześpi się z facetem pochodzącym ze sportowego świata.

Nigdy.

Gdyby tylko Evan dał jej spokój, zapomniał o jej istnieniu i nie wwiercał się w nią spojrzeniem, wywołując dreszcze na całym jej ciele. Przecież Zanders może mieć każdą dziewczynę i chętnie z tego korzysta, a przynajmniej tak słyszała Stevie. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                      Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 794

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 20 godz. 7 min

Lektor: Krzysztof PolkowskiAgnieszka Baranowska
Oceny
4,6 (2267 ocen)
1555
520
134
47
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja____

Z braku laku…

„Mile High” to książka ze świetnym pomysłem, ale dużo gorszym wykonaniem. Nie chodzi o styl pisania Liz Tomforde, samą fabułę czy wszystkie te rzeczy, które zazwyczaj są istotne w romansach, NIE, moim największym problemem są szczegóły, niuanse, które całkowicie zepsuły mój końcowy odbiór książki. Zacznę od wyglądu bohaterów. Jest mi obojętne czy osoba autorska w swojej książce tylko wspomni, że dana postać na blond włosy i niebieskie oczy, czy też postanowi szczegółowo opisać jej wygląd, tylko niech robi to uważnie, ponieważ uwaga, ale Liz Tomforde robiła błędy podczas opisywania swoich bohaterów. Kolor skóry Zandersa zmieniał się kilkukrotnie, raz był złotobrązowy, innym razem oliwkowy. Doprowadziło to do tego, że czytelnicy w komentarzach na bookmediach zaczęli się kłócić o to, kogo wizja wyglądu Zee jest bardziej prawdziwa. Absurd. Niestety nie jedyny, gdyż ciało Stevie też przechodziło transformacje. Ostatecznie nie wiem czy mam sobie wyobrażać ją jako kobietę o figurze klepsy...
czytamila

Nie oderwiesz się od lektury

kocham❤️ zdążyła mnie w sobie rozkochać, złamać i ponownie rozkochać ✨ myślę że każdy z nas potrzebuje czegoś od Vee i Zee, nigdy nie przestawajcie wątpić w to czy jesteście warci kochania, milosc jest piękna, a ta książka ukazuje nam że warto o nią walczyć z przeciwnościami losu
110
Annbook

Nie oderwiesz się od lektury

Długa opowieść, długie opisy sytuacji, odczuć i zachowań, porusza kwestię relacji rodzic-dziecko poczucie odrzucenia i problem z samoakceptacją. Przyjaźń jest wykreowana cudownie! Fajnie się czyta, fabuła ogółem wciągająca. Dobrze spędzony czas!
60
Paczula94

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja!
50
Agatazwz

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna!
40

Popularność




Tytuł oryginału

Mile High

Copyright © 2022 by Liz Tomforde

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Przemysław Gumiński

Korekta:

Alicja Szalska-Radomska

Edyta Giersz

Katarzyna Olchowy

Sandra Pętecka

Redakcja techniczna:

Michał Swędrowski

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-368-9

ROZDZIAŁ 1

Zanders

– Uwielbiam mecze wyjazdowe.

– Nienawidzę ich. – Maddison wyciąga swoją walizkę z tyłu mojego mercedesa klasy G, najnowszego nabytku, a potem narzuca na siebie marynarkę.

– A ja dokładnie z tego samego powodu je tak bardzo uwielbiam. – Zamykam samochód, wrzucam kluczyki do torby, a potem biorę głęboki wdech. Moje płuca wypełnia rześkie jesienne powietrze Chicago. Uwielbiam sezon hokejowy. Właśnie w tym tygodniu rozpoczynamy mecze wyjazdowe.

– No bo dziewczyny ustawiają się do ciebie w kolejce i czekają na spotkanie w każdym odwiedzanym mieście, a ja chcę widzieć tylko jedną kobietę, moją żonę, która siedzi tu w Chicago wraz z moją córką i nowo narodzonym synem.

– Dokładnie. – Poklepuję Maddisona po ramieniu i wchodzimy prywatnym wejściem do portu lotniczego Chicago-O’Hare.

Pokazujemy nasze dowody ochronie, a potem zostajemy wpuszczeni na płytę lotniska.

– Dostaliśmy nowy samolot? – Zatrzymuję się w miejscu i przechylam głowę na bok na widok nowego blaszanego ptaka z logiem naszego zespołu na ogonie.

– Na to wygląda – dodaje z roztargnieniem Maddison, wbijając wzrok w telefon.

– Jak się miewa Logan? – pytam o jego żonę, bo wiem, że w tej chwili to właśnie z nią wymienia wiadomości. On ma obsesję na jej punkcie. Nie ma chwili, żeby z nią nie SMS-ował.

– Stary, to jest twardzielka. – Głos Maddisona aż ocieka dumą. – MJ ma tylko tydzień, a ona już wie, kiedy powinien się obudzić na karmienie i w ogóle.

Wcale mnie to nie dziwi. Logan, żona Maddisona, jest jedną z moich najbliższych przyjaciółek i najprawdopodobniej też najbardziej kompetentną osobą, jaką znam. Jako jedyni moi znajomi mają dzieci, a ich czteroosobowa rodzina stała się moją rodziną. Ich córka nazywa mnie wujkiem Zee, za to ja mówię na ich dzieci bratanek i bratanica, pomimo oczywistego braku więzi rodzinnych. Ich tata jest moim najlepszym przyjacielem, choć praktycznie w tym momencie to już mogę nazywać go bratem.

Nie zawsze tak było. Eli Maddison był w dzieciństwie moim najbardziej znienawidzonym rywalem. Obaj wychowywaliśmy się w Indianie, gdzie graliśmy w lidze hokejowej dla dzieci i młodzieży w przeciwnych drużynach. On był złotym chłopcem, dostawał wszystko, co sobie tylko zamarzył. Wkurzało mnie to, bo miał idealne życie, a jego rodzina była perfekcyjna. Mojej za to było bardzo daleko do ideału. Potem zaczął grać dla Uniwersytetu Minnesoty, a ja w tym czasie grałem dla Ohio. Nasza dziecięca rywalizacja przerodziła się w zagorzałe pięć lat hokeja w college’u. W tym czasie miałem na głowie problemy rodzinne, więc cały gniew wyładowywałem na lodzie. Raz, na początku studiów, wylałem całą złość na Maddisona i rzuciłem nim w nieczystym zagraniu o barierki. Spieprzyłem mu tym kostkę na tyle, żeby wstrzymać go na czas sezonu na drugim roku, a następnie uniemożliwiłem mu zgłoszenie się do draftu NHL. Nienawidził mnie za to, a ja nienawidziłem sam siebie z wielu innych powodów. Jak na ironię, ja też musiałem przesiedzieć na ławce drugi rok dzięki kilku przedmiotom, które oblałem.

Potem zacząłem chodzić na terapię. Traktowałem to niczym religię. Przepracowałem całe moje gówno i dzięki temu do czasu naszego ostatniego roku Maddison i ja zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nadal graliśmy dla różnych drużyn, ale mieliśmy do siebie szacunek, znaleźliśmy wspólną płaszczyznę w naszych problemach związanych ze zdrowiem psychicznym. On radził sobie z lękami i atakami paniki, tak jak ja walczyłem z gniewem, który także mógł doprowadzić do ataku paniki i całkowicie odciąć mnie od rzeczywistości. I, jak to los ma w zwyczaju, ja i Eli Maddison wylądowaliśmy w tej samej drużynie właśnie tutaj, w Chicago. Gramy profesjonalnie w hokeja na lodzie dla drużyny Raptors. Ten sezon zapoczątkował już siódmy rok mojej roli zawodowego hokeisty. Nie byłbym w stanie wyobrazić sobie grania gdziekolwiek indziej. Dlatego też muszę się upewnić, że dostanę propozycję odnowienia mojego kontraktu na koniec tego sezonu.

– Scott, czy my dostaliśmy nowy samolot? – pytam naszego menadżera drużyny idącego tuż przed nami.

– Ta – odpowiada głośno przez ramię. – Wszystkie profesjonalne drużyny z Chicago dostały. Nowa firma czarterowa to nowy samolot. Podpisali jakąś wielką umowę z miastem.

– Nowy samolot, nowe fotele… nowe stewardesy – dodaję sugestywnie.

– Zawsze dostawaliśmy nowe stewardesy – włącza się Maddison. – I wszystkie próbowały się z tobą przespać.

Nonszalancko wzruszam ramionami. Co do tego się nie pomylił. Nie czuję z tego powodu jakiegoś specjalnego wstydu. Jednak ja nie sypiam z kobietami, które dla mnie pracują, bo robi się wtedy dość niefajnie. Ja się po prostu w to nie bawię.

– No i to jest kolejna nowa sprawa – odkrzykuje nam nasz menadżer. – Przez cały sezon ta sama załoga pokładowa, ci sami piloci i te same stewardesy. Koniec z losowymi członkami załogi pojawiającymi się i znikającymi z naszego samolotu, którzy proszą o wasze autografy.

– Albo proszą, żeby dobrać się do twoich spodni. – Maddison posyła mi dosadne spojrzenie.

– Nigdy nie miałem nic przeciwko.

W kieszeni spodni garniturowych odzywa się telefon. Wyciągam go i widzę, że w skrzynce odbiorczej na Instagramie czekają na mnie dwie nowe wiadomości.

Carrie: Widziałam, jaki masz harmonogram gier. Jesteś dzisiaj w mieście, a ja jestem wolna. Lepiej, żebyś ty też był!

Ashley: Jesteś dzisiaj u mnie w mieście. Chcę cię zobaczyć! Sprawię, że tego nie pożałujesz.

Przeskakuję na aplikację z notatkami, odszukuję tę o tytule „DENVER” i próbuję sobie przypomnieć, co to za kobiety.

Z tego, co widzę, to Carrie była świetna w łóżku, a do tego miała cudowny biust, a Ashley zrobiła mi cholernie dobrego loda. Ciężko będzie zdecydować, gdzie poniesie mnie dzisiejsza noc. Zawsze jest też opcja wyjścia na miasto i zobaczenia, czy nie udałoby mi się poszerzyć listy z Denver o nowe rekrutki.

– Wychodzimy gdzieś dzisiaj wieczorem? – pytam przyjaciela, kiedy wspólnie wchodzimy po schodach do naszego nowego samolotu.

– Umówiłem się na kolację z kolegą z college’u. Stary członek mojej drużyny mieszka w Denver.

– O cholera, racja. No ale po tym spotkaniu może pójdziemy na jakieś drinki?

– Mam zamiar wcześniej się położyć.

– Zawsze kładziesz się wcześniej. – Przypominam mu. – Jedyne, co chcesz robić, to siedzieć w swoim pokoju hotelowym i dzwonić do żony. Wychodzisz ze mną tylko wtedy, kiedy zmusi cię do tego Logan.

– Cóż, mam tygodniowego syna, więc gwarantuję ci, że dzisiaj nigdzie nie wychodzę, bo muszę się wyspać.

– Jak się miewa mały MJ? – pyta Scott na górze schodów.

– To najsłodszy bobas, jakiego widziałem. – Maddison wyciąga telefon, żeby pokazać niezliczoną ilość zdjęć, które zdążył przesłać mi już w ciągu tygodnia. – Do tego jest dziesięć razy spokojniejszy niż wtedy, gdy Ella była noworodkiem.

Przechodzę przed nimi i wchodzę do naszego nowego samolotu. Zdumiewa mnie, jaki jest wspaniały. Jest całkowicie nowy, ma spersonalizowany dywan, siedzenia… Nasze logo okleja dosłownie wszystko.

Omijam przód samolotu, gdzie siedzą trenerzy i personel. Udaję się do rzędu przy wyjściu ewakuacyjnym. Od lat, od kiedy tylko Maddison został kapitanem drużyny, a ja jego zastępcą, wybieramy te miejsca. Zarządzamy każdym aspektem drużyny, więc nic dziwnego, że nawet tym, gdzie siedzimy podczas lotu. Weterani zajmują rząd przy wyjściu. Im mniejszy ma się staż w drużynie, tym dalej w tyle trzeba siedzieć. Żółtodzioby lądują aż na samym końcu.

– Absolutnie, kurwa, nie – ogłaszam szybko, kiedy widzę, jak nasz drugoroczny obrońca Rio grzeje sobie moje miejsce. – Wstawaj.

– Tak sobie myślałem – zaczyna Rio, a głupkowaty szeroki uśmiech zajmuje mu całą twarz. – Nowy samolot to może nowe miejsca? Może w tym roku ty i Maddison zechcecie zasiąść na tyłach samolotu razem z żółtodziobami?

– Kurwa, nie. Wstawaj, nie obchodzi mnie, czy jesteś żółtodziobem w tym sezonie, czy nie, bo i tak będę cię tak traktować.

Kręcone włosy opadają mu na ciemnozielone oczy, ale wciąż mogę dostrzec, jak lśnią w rozbawieniu, kiedy tak próbuje sobie ze mną pogrywać. Mały gnojek. Pochodzi z Bostonu w Massachusetts. To włoski maminsynek, który lubi sprawdzać moją cierpliwość. Mimo to prawie za każdym razem, kiedy otworzy te swoje cholerne usta, kończy się to moim śmiechem. Jest cholernie śmieszny, to muszę mu przyznać.

– Rio, wynocha z naszych miejsc – włącza się Maddison tuż za mną.

– Tak jest, kapitanie! – Szybko wstaje, zgarnia głośnik z siedzenia obok i pospiesznie przechodzi na tył samolotu, czyli tam, gdzie jego miejsce.

– Dlaczego on jest tobie posłuszny, a mnie ma w dupie? Jestem z dziesięć razy bardziej onieśmielający niż ty.

– Może to dlatego, że za każdym razem, kiedy jesteśmy w trasie, zabierasz go ze sobą na miasto i traktujesz jak małego skrzydłowego. Ja za to jestem jego kapitanem i wyznaczam granice.

Może gdyby mój najbliższy przyjaciel wychodził ze mną, to nie musiałbym wtedy rekrutować dwudziestodwulatka jako swoje wsparcie na mieście.

Wrzucam torbę do schowka nad głową i zajmuję miejsce najbliżej okna.

– Nie ma, kurwa, opcji. – Maddison wstaje i wpatruje się we mnie z góry. – Siedziałeś przy oknie w zeszłym roku. W tym sezonie masz miejsce od przejścia.

Spoglądam na siedzenie bezpośrednio obok mnie, a potem znowu na niego.

– Mam chorobę lokomocyjną.

Maddison wybucha gromkim śmiechem.

– Nie, nie masz, przestań być taką małą beksą i wstawaj.

Niechętnie przenoszę się obok. Każdy z rzędów w tym samolocie ma tylko po dwa miejsca po obu stronach przejścia. Para innych wieloletnich weteranów siedzi w rzędzie naprzeciwko nas.

Wyciągam telefon i jeszcze raz czytam wiadomości od dziewczyn z Denver. Zastanawiam się, jak powinien wyglądać mój wieczór.

– Wybrałbyś świetny seks czy nieziemskiego loda? A może spróbowałbyś czegoś nowego?

Maddison całkowicie mnie ignoruje.

– Wszystkie trzy? – odpowiadam za niego. – Może mi się to nawet udać.

Dostaję kolejne powiadomienie. Tym razem to grupowa wiadomość od naszego agenta Richa.

Rich: Jutro przed grą macie wywiad z „Chicago Tribune”. Rozegrajcie to dobrze i zaróbcie dla nas porządną kasę.

– Rich właśnie do mnie napisał – informuję mojego kapitana. – Mamy jutro wywiad przed meczem. Chce, żebyśmy odegrali nasz mały teatrzyk.

– Nic nowego – wzdycha Maddison. – Zee, jak cię widzą, tak cię piszą. Kiedy tylko będziesz gotowy dać ludziom do zrozumienia, że nie jesteś takim fiutem, za jakiego cię mają, to mi o tym powiedz, a skończymy z tym cyrkiem.

Właśnie z tego powodu Maddison jest moim najlepszym przyjacielem. Może być jedyną osobą, oprócz jego rodziny i mojej siostry, która wie, że nie jestem złym kolesiem. To media mnie tak kreują. Jednak taki wizerunek ma swoje plusy, a jednym z nich jest to, że kobiety rzucają się na „niezdolnego do miłości niegrzecznego chłopca”, a dzięki naszym kontrastującym ze sobą osobowościom zarabiamy na tym tonę pieniędzy.

– Nie, nadal mi się to podoba – odpowiadam mu szczerze. – Muszę odnowić kontrakt pod koniec sezonu, więc do tego czasu trzeba zachować tę strategię.

Od kiedy Maddison przeszedł pięć lat temu do Chicago, stworzyliśmy historię łykaną przez fanów i media, na czym nieźle wychodzimy. Zarabiamy całą furę kasy dla naszej organizacji, ponieważ nasz duet sprawia, że zapełniamy trybuny rzeszą fanów. Kiedyś nienawidzący się rywale teraz stali się najlepszymi przyjaciółmi i zawodnikami jednej drużyny. Maddison jest żonaty już od wielu lat, poślubił swoją ukochaną jeszcze z college’u, do tego mają dwójkę dzieci. Natomiast moje noce wyglądają zgoła odmiennie; nie raz do mojego penthouse’u wpadały na raz dwie kobiety. Nie moglibyśmy być od siebie bardziej różni z perspektywy kogoś z zewnątrz. On jest złotym chłopcem hokeja, ja jestem miastowym rozrabiaką. On zdobywa bramki, a ja zdobywam kobiety. Ludzie łykają to gówno. Odgrywamy przed mediami takie role, ale prawda jest inna. Nie jestem takim dnem, za jakie wszyscy mnie mają. Zajmuję się nie tylko kobietami zabieranymi do domu ze stadionu. Jestem też pewny tego, kim jestem. Lubię seks z pięknymi kobietami i nie zamierzam za to nikogo przepraszać. Jeśli z tego powodu jestem złym człowiekiem, to pieprzyć to, bo i tak wciąż zarabiam na tym niezłą kasę.

Przeglądając telefon, zauważam kogoś kątem oka. Nie patrzę w górę, żeby dokładniej zobaczyć, kto przede mną stoi. Wystarczy mi obecny zakres pola widzenia, by mieć pewność, że ta kształtna figura należy do kobiety, a jedynymi kobietami na pokładzie są stewardesy.

– Czy pan jest… – zaczyna.

– Tak, jestem Evan Zanders – przerywam jej, wciąż wlepiając wzrok w ekran telefonu. – I tak, to jest Eli Maddison – dodaję ze zmęczeniem. – Wybacz, nie rozdaję teraz autografów.

Dzieje się tak prawie przy każdym locie. Nowa załoga pokładowa aż się ślini na widok i spotkanie zawodowych sportowców. Jest to odrobinę drażniące, ale w końcu to część tej roboty, biorąc pod uwagę fakt, że nasza dwójka jest dość mocno rozpoznawalna.

– Super. I nie chcę pańskiego autografu. – Jej ton głosu wskazuje na to, że zupełnie nie jest pod wrażeniem. – Miałam zamiar zapytać, czy jest pan gotowy na przekazanie instrukcji bezpieczeństwa dotyczącej rzędu przy wyjściu ewakuacyjnym.

Wreszcie kieruję na nią spojrzenie. Jej niebieskozielone oczy ostro się we mnie wbijają, włosy podskakują w formie nieujarzmionych, kasztanowych loków, a skóra ma jasnobrązowy odcień, ponadto jest usłana delikatnymi piegami na nosie i policzkach. Jednak to jej mina zdradza mi najwięcej. Ani trochę nie jest pod wrażeniem, ale i tak mam to w dupie.

Błądzę oczami po jej ciele. Obcisły mundurek opatula każdą krągłość jej obfitych kształtów.

– Zdaje sobie pan sprawę, panie Evanie Zandersie, że siedzi pan w rzędzie przy wyjściu ewakuacyjnym, prawda? – pyta, jakbym był idiotą, przy czym jej oczy w kształcie migdałów się zawężają.

Maddison zaśmiewa się tuż przy moim boku. Żaden z nas nigdy nie słyszał, żeby kobieta odzywała się do mnie z taką pogardą.

Mam na wpół przymknięte oczy. Nie odpuszczam, chociaż jestem lekko zszokowany, że właśnie mówiła do mnie w taki sposób.

– Tak, jesteśmy gotowi – odpowiada za mnie Maddison. – Proszę mówić.

Odstawia swoją gadkę, a ja się wyłączam. Słyszałem to już więcej razy, niż byłbym w stanie zliczyć. Wydaje mi się, że z powodów prawnych muszą nam to powtarzać przed każdym lotem.

Przeglądam telefon, podczas gdy ona dalej mówi. Aktualności na moim Instagramie zaśmiecone są modelkami i aktorkami, z połową z nich już się spotykałem. Cóż, „spotykanie się” to pewnie złe określenie. „Sypiałem” brzmi bardziej odpowiednio. Ale miło się na nie patrzy, więc obserwuję je na mediach społecznościowych, na wypadek gdybym chciał kiedyś powtórzyć coś z nimi w łóżku.

Maddison mnie szturcha.

– Zee.

– Co? – odpowiadam nieobecny.

– Zadała ci cholerne pytanie, stary.

Spoglądam w górę i widzę, że stewardesa wlepia we mnie wzrok. Na jej twarzy maluje się irytacja. Jej oczy lądują na moim telefonie, a na ekranie w pełnej krasie widnieje półnaga kobieta.

– Czy w przypadku sytuacji awaryjnej zechce pan pomóc i będzie w stanie to zrobić? – powtarza.

– Jasne. Tak w ogóle… Poproszę wodę gazowaną z dodatkową limonką. – Znowu przenoszę wzrok na telefon.

– W tylnym rzędzie znajduje się lodówka, może pan wziąć ją samodzielnie.

Raz jeszcze unoszę szybko wzrok. O co chodzi tej lasce? Odnajduję jej plakietkę z imieniem. Na środku pomiędzy emblematem skrzydeł jest napisane „Stevie”.

– Wiesz, Stevie, bardzo bym chciał, byś to właśnie ty mi ją przyniosła.

– Wiesz, Evanie, bardzo bym chciała, byś słuchał mnie w trakcie instruktażu bezpieczeństwa, zamiast zakładać, że chcę twój autograf jak jakaś mała hokejowa psychofanka. – Protekcjonalnie poklepuje mnie po ramieniu. – I powtarzam dla jasności: nie chcę go i nie jestem twoją fanką.

– Jesteś tego pewna, cukiereczku? – Mój cwany uśmiech zajmuje mi niemal całą twarz. Pochylam się w przód w fotelu, żeby być bliżej niej. – Pewnie byłoby to trochę warte.

– Ohyda. – Robi grymas pełen odrazy. – Dzięki za wysłuchanie – zwraca się do Maddisona, a potem rusza na tył samolotu.

Nie mogę nic na to poradzić. Odwracam się i patrzę na nią zszokowany. Porusza na boki krągłymi biodrami, które zajmują więcej miejsca niż u innych stewardes, które widziałem na pokładzie, jednak to u niej krótka ołówkowa spódnica mocno zwęża się w pasie.

– Cóż, Stevie jest niezłą suką.

– Nie, po prostu ty jesteś niezłym dupkiem, a ona ci to wygarnęła. – Zaśmiewa się Maddison. – I do tego to „Stevie”?

– Tak, to jej imię. Tak było napisane na jej plakietce.

– Nigdy wcześniej nie zwracałeś się do stewardes po imieniu – mówi z oskarżycielskim tonem. – Ale jak widać, ma cię bardzo głęboko w dupie, mój przyjacielu.

– Przynajmniej tyle, że przy kolejnym locie już jej nie będzie.

– Nieprawda – przypomina mi Maddison. – Ta sama załoga pokładowa na cały sezon. Pamiętasz, co mówił Scott?

Kurwa, racja. Do tej pory nigdy nie mieliśmy tych samych dziewczyn na pokładzie przez cały sezon.

– Już ją lubię, a to tylko dlatego, że ona nie lubi ciebie. Ale będzie zabawa z samego podziwiania waszej relacji.

Odwracam się, żeby spojrzeć na tył samolotu. W tym samym momencie spojrzenie Stevie spotyka się z moim. Żadne z nas nie chce odpuścić i przerwać tego kontaktu wzrokowego. Nigdy wcześniej chyba nie widziałem tak interesujących oczu. Ciało ma idealnie krągłe, jest za co złapać. Ale niestety to zewnętrzne piękno, które mi się niesamowicie podoba, jest skażone charakterem, który absolutnie nie współgra z moim gustem. Może trzeba będzie jej przypomnieć, że dla mnie pracuje? Postaram się, żeby to zrozumiała. Pod tym względem potrafię być małostkowy. Będę pamiętał o tej małej wymianie zdań tak długo, jak długo będzie na pokładzie mojego samolotu.

ROZDZIAŁ 2

Stevie

– Ale z tego kolesia osioł.

– Z którego? – Indy, moja nowa koleżanka z pracy, odwraca głowę, żeby spojrzeć w dół przejścia.

– Ten, który siedzi w rzędzie przy wyjściu.

– Eli Maddison? Słyszałam, że jest najmilszym kolesiem w NHL.

– Nie, nie ten. Ten drugi, który siedzi obok niego.

Chociaż ci dwaj mężczyźni zajmujący rząd przy wyjściu wyglądają na dobrych przyjaciół, którzy pewnie mają ze sobą wiele wspólnego, to jednak całkowicie różnią się zewnętrznie. Włosy Evana Zandersa są czarne i wycieniowane. Sugerują, że właściciel chodzi co siedem, góra dziesięć dni roboczych do salonu fryzjerskiego. Równocześnie brązowy mop Eliego Maddisona opada w nieładzie na oczy właściciela. Pewnie nawet nie byłby w stanie określić, kiedy ostatni raz widział się z fryzjerem. Skóra Evana Zandersa jest nieskazitelnie złotobrązowa, za to Eli Maddison jest raczej z tych bladych o różowych policzkach. Szyja tego pierwszego jest obwieszona złotym łańcuchem, a palce udekorowane modnymi złotymi pierścieniami, natomiast drugi ma na sobie tylko jedną rzecz, czyli obrączkę na lewym palcu serdecznym.

Jestem singielką. To oczywiste, że pierwszą rzeczą, na którą zwracam uwagę, są dłonie faceta, w szczególności patrzę na tę lewą.

Jedno zdecydowanie mają ze sobą wspólnego – obaj są cholernie przystojni. Mogłabym postawić niezłą sumkę na to, że zdają sobie z tego faktu sprawę.

Indy zagląda jeszcze raz w dół alejki. Na szczęście znajdujemy się na tyłach samolotu i wszyscy są zwróceni do nas plecami, więc nikt nie może zobaczyć, jak bardzo jawnie ich obserwuje.

– Czy ty mówisz o Evanie Zandersie? No, znany jest z bycia fiutem, ale czy nas to obchodzi? Przecież to jest tak, jakby Bóg zdecydował się poświęcić trochę więcej czasu i podsypać odrobinę dodatkowego seksapilu do jego kodu genetycznego.

– Jest dupkiem.

– Masz rację – zgadza się ze mną Indy. – Ma też dupkę wyrzeźbioną przez samego Boga.

Nie mogę nic na to poradzić. Zaczynam się śmiać wraz z nową znajomą. Spotkałyśmy się kilka tygodni temu, kiedy razem chodziłyśmy na trening przygotowujący do tej pracy. Nie wiem o niej jeszcze zbyt wiele, ale na razie wydaje się świetna, nie wspominając już o tym, że wygląda cudownie. Jest wysoka i szczupła, a jej muśnięta słońcem skóra ma naturalny blask, do tego włosy w odcieniu blond gładko opadające na plecy. Oczy ma o ciepłym, brązowym kolorze. Nie wydaje mi się, żeby miała na sobie jakikolwiek makijaż, ponieważ i tak jest po prostu oszałamiająca bez niego.

Moje spojrzenie schodzi niżej na jej uniform. Zauważam, jak idealnie gładko leży na jej szczupłym ciele. Pomiędzy guzikami białej koszuli nie ma żadnych rozejść materiału, a jej ołówkowa spódnica nie fałduje się tak, jak ma to miejsce w moim przypadku, kiedy próbuje utrzymać moje ciało w fasonie. Gdy tylko o tym myślę, od razu czuję skrępowanie i poprawiam ciasno przylegający uniform. Zamówiłam go w zeszłym miesiącu, kiedy byłam o kilka kilogramów lżejsza. Od zawsze moja waga się waha.

– Od jak dawna to robisz? – pytam Indy, kiedy czekamy, żeby reszta drużyny i ekipy weszła na pokład. Wtedy będziemy mogli wyruszyć na naszą pierwszą podróż w tym sezonie.

– Od jak dawna jestem stewardesą? – odpowiada pytaniem Indy. – To mój trzeci rok, ale nigdy wcześniej nie pracowałam dla drużyny. A ty?

– To mój czwarty rok i druga drużyna. Wcześniej latałam z zespołem NBA z Charlotte, ale mój brat mieszka w Chicago i pomógł mi z dostaniem się tutaj.

– Czyli że kręciłaś się już wcześniej przy sportowcach. To dla ciebie nic nowego. Ja, tak szczerze, jestem trochę onieśmielona.

Kręciłam się przy sportowcach? Spotykałam się z jednym, a z drugim jestem spokrewniona.

– Ta, w sensie… To normalni ludzie, tacy jak ty czy ja.

– Nie wiem jak ty, ale, dziewczyno, ja nie zarabiam rocznie milionów dolarów. Nie ma w tym nic normalnego.

Zdecydowanie nie zarabiam nawet odrobiny z tych sum, dlatego żyję w mieszkaniu mojego brata bliźniaka, w niedorzecznym apartamencie w Chicago. Muszę tam mieszkać do czasu, aż będę w stanie znaleźć coś własnego. Nie podoba mi się życie na jego koszt, ale nie znam też nikogo innego w tym mieście. Poza tym mój braciszek sam bardzo chciał, żebym tu była. Co więcej, zarabia horrendalne pieniądze, więc nie czuję się aż tak źle przez to, że mam miejsce do spania za darmo i jestem na jego garnuszku.

Nie moglibyśmy się bardziej od siebie różnić. Ryan jest skupiony na swoich celach, poukładany, ma określony kierunek działania i odnosi sukcesy. Już od siódmego roku życia wiedział, kim będzie, gdy dorośnie. Ja mam dwadzieścia sześć lat i wciąż próbuję do tego dojść. I chociaż mamy swoje różnice, to wciąż jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.

– Jesteś z Chicago? – pytam moją nową przyjaciółkę.

– Tutaj się urodziłam i tu zostałam wychowana. Co prawda na przedmieściach, ale w dalszym ciągu w Chicago. A ty?

– Dorastałam w Tennessee, ale chodziłam do college’u w Karolinie Północnej. Zostałam tam po rozpoczęciu pracy jako stewardesa. Do Chicago przeprowadziłam się jakoś miesiąc temu.

– Nowa w mieście. – Oczy Indy lśnią pełne podekscytowania, jest w nich nieco figlarności. – Kiedy wrócimy, musimy wybrać się na miasto. Pokażę ci najlepsze miejsca w Chicago. Cóż, będąc w trasie, też musimy gdzieś wyjść.

Posyłam jej pełen wdzięczności uśmiech. Cieszę się, że mam taką fajną laskę na pokładzie w tym sezonie. Ta branża potrafi być bezlitosna, czasami dziewczyny nie są dla siebie za miłe, ale Indy wydaje się naprawdę szczera. Mamy spędzić wspólnie w trasie cały sezon hokejowy, więc tym bardziej się cieszę, że tak się dogadujemy. Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o pozostałych stewardesach. Przez dwa tygodnie treningów Tara, główna stewardesa, wydawała się nie wykazywać ani cienia sympatii. Można by było ją opisać dwoma słowami: „zawłaszczająca terytorium”. Albo sukowata. Jedno i drugie do niej pasuje.

– Muszę się do czegoś przyznać – zaczyna Indy szeptem, odsuwając swoje delikatne blond włosy z twarzy. – Nie znam się ani trochę na hokeju.

Z moich ust wydobywa się chichot.

– Ta, ja też.

– Och, dzięki Bogu! Tak się cieszę, że to nie był wymóg dla tej pracy. Znaczy… Wiem, kim oni są, ponieważ zrobiłam małe dochodzenie niczym FBI na portalach społecznościowych, ale nigdy nie widziałam żadnej gry. Mój chłop jest dobrze zorientowany w sporcie. Gdyby była taka potrzeba, dałby mi nawet przepustkę na mecz.

– Czekaj, naprawdę?

Ignoruje moje pytanie.

– To taki żart, nigdy bym tego nie zrobiła. Jeśli już, to on by chciał wejściówkę na jeden z ich meczów. Jest zakochany w sporcie, uwielbia oglądać, śledzić poczynania atletów i w ogóle…

Zanim nadarza się szansa, by powiedzieć Indy, że mam w domu kogoś, kogo fanem może być jej chłopak, dupek z rzędu przy wyjściu zaczyna iść w naszą stronę. Nie mogę kłamać i mówić, że Evan Zanders nie jest pięknym mężczyzną. Idzie teraz w moim kierunku i wygląda tak, jakby właśnie zszedł z wybiegu. Jego zuchwały uśmiech nie może skryć idealnych zębów, a oczy są istną definicją najskrytszych marzeń. Ma na sobie trzyczęściowy garnitur w drobną jodełkę, wygląda w nim świetnie. Strojem dobitnie daje znać, że wychodzi z domu w takiej kreacji, by robić wrażenie. Tylko że jest z niego nadęty palant. Założył, że chciałam jego autograf, a do tego wlepiał wzrok w zdjęcia półnagich pięknych kobiet, kiedy ja usiłowałam wytłumaczyć, jak mogłabym uratować mu życie w razie niebezpieczeństwa. Znaczy… Prawdopodobieństwo, że potrzebowałby tego wszystkiego, graniczy prawie z zerem, ale nie o to tu chodzi. Rzecz jest w tym, że to arogancki sportowiec zakochany w samym sobie. Znam ten typ człowieka. Spotykałam się z takim i nigdy więcej tego nie zrobię. Dlatego przestaję go podziwiać i odwracam się, żeby zająć swoje myśli czymś bez znaczenia. Jednak jego obecność jest wszechogarniająca. Jest typem faceta, który od razu po wejściu do pomieszczenia zostaje zauważony. To mnie wkurza nawet jeszcze bardziej niż jego obycie.

– Dobra, panno Shay. – Indy szepcze moje nazwisko, sprzedając mi kuksańca, przez co skupiam na niej wzrok. Wskazuje w stronę Zandersa. Odwracam się i rzucam mu szybkie spojrzenie. Wpatruje się we mnie przeszywającymi orzechowymi oczami. Na usta wślizguje mu się najbardziej arogancki i szeroki uśmiech. Stoi tak w niewielkim wejściu w kuchni samolotowej z tyłu pokładu. Wspiera obie dłonie na przegrodzie, tym samym nonszalancko więżąc mnie i Indy wewnątrz.

– Potrzebuję wody gazowanej z dodatkiem limonki. – Jego uwaga skupia się na mnie.

Muszę z całych sił się pilnować, żeby nie przewrócić oczami, bo przecież już mu mówiłam, gdzie może ją znaleźć. Jakieś niecałe trzydzieści centymetrów od niego stoi wielka wypasiona lodówka wypełniona przecież z jakiegoś powodu różnymi rodzajami napojów. Po meczach każdy sportowiec jest po prostu głodny jak wilk, a z racji, że duża część naszych lotów odbywa się nocami po meczach, to samolot przypomina szwedzki bufet pełen jedzenia i picia upchniętego w każdą możliwą szczelinę na pokładzie. Wszystko tylko czeka na porwanie i skonsumowanie.

– Woda jest w lodówce. – Wskazuję na ostatni rząd siedzeń zaraz obok niego.

– Ale chcę, żebyś to ty po nią poszła.

Co za bezczelność.

– Ja po nią pójdę! – Indy wtrąca się podekscytowana. Jest chętna, żeby zrobić coś, czego wcale nie musi robić.

– Nie trzeba. – Zanders wstrzymuje ją. – Stevie się tym dla mnie zajmie.

Mrużę oczy i wciąż patrzę tylko na niego. Wreszcie pokazuje te swoje błyszczące zęby w uśmiechu. Uważa, że jest teraz przezabawny, lecz ani trochę taki nie jest, natomiast trudno mu nie zarzucić, że jest niesamowicie wkurzający.

– Nieprawdaż, Stevie? – dodaje.

Chciałabym mu powiedzieć, żeby się odpierdolił. Nie jest tak dlatego, że nie chcę wykonać swojej pracy, ale dlatego, że ten koleś próbuje coś udowodnić. Chce mi powiedzieć, że to ja pracuję dla niego, ale to, że jest naszym klientem, wcale nie oznacza, że może sobie być chamski i oczekiwać, że nie będę taka sama wobec niego.

Waham się, bo nie chcę zrobić złego wrażenia przed nową współpracownicą już pierwszego dnia. Bardziej już nie mogłabym mieć w dupie tego, co ten zjeb o mnie myśli, jednak wolałabym nie być całkowitą suką w obecności Indy.

– Oczywiście, że się tym zajmę – mówię bardzo wysokim tonem. Żadne z nich nie zna mnie na tyle, żeby zdawać sobie sprawę, że to udawana uprzejmość.

Zanders przesuwa się, dając mi odrobinę przestrzeni, żebym go minęła. Już sam ten gest sprawia, że czuję się niepewnie. Nie jestem z tych najmniejszych i nie chcę się ośmieszyć, kiedy nie będę w stanie się obok niego przecisnąć. Odrobina wewnętrznego powątpiewania we własne siły wydostaje się na powierzchnię, ale udaje mi się ją złapać i zamienić na maskę pewności siebie, którą nauczyłam się przybierać. Na szczęście Zanders usuwa się z mojej drogi i robi mi miejsce.

Stawiam jeden krok, dosłownie jeden krok, mijając Zandersa, dzięki czemu już jestem przy lodówce. Był tak blisko niej, że praktycznie ją dotykał. Otwieram drzwiczki i wyciągam pierwszy napój, który widzę, czyli wodę gazowaną. Zajęłoby mu to mniej niż trzy sekundy, ale przecież musiał coś udowodnić. Wyciągając wodę z lodówki, wyczuwam, jak nade mną wisi. Jest cholernie wysoki, ma pewnie z metr dziewięćdziesiąt pięć. Góruje nade mną przy moim metrze sześćdziesiąt siedem. Prawie w ogóle nie zostawia miejsca w przejściu, żebym się odwróciła. Kiedy się wykręcam, moja twarz jest na wysokości jego klaty.

– Tak bardzo ci dziękuję, Stevie. – Wypowiada moje imię w tak lekceważący sposób, jak ja zrobiłam to wcześniej. Leniwie odbiera ode mnie butelkę, delikatnie przebiega swoimi długimi palcami po moich. Przez cały ten czas się we mnie wpatruje. Drugą dłonią sięga w górę i poprawia skrzydełka na mojej koszuli, po czym prostuje wykrzywioną plakietkę. Wraca spojrzeniem na moją twarz. W jego oczach kryje się figlarność, rozbawienie, a do tego cała góra bezczelności. Nie potrafię za żadne skarby świata znaleźć w sobie chęci, żeby urwać ten kontakt wzrokowy.

Tętno mi przyspiesza, i to nie tylko dlatego, że wyłącznie kilka warstw materiału oddzielało jego dłoń od mojej piersi. Głównie chodzi o to, że nie podoba mi się to, w jaki sposób na mnie patrzy. Robi to z taką intensywnością i skupieniem, jakbym była jego nowym zadaniem na ten sezon. Jego cel to sprawienie, by moja praca była istnym piekłem.

– Dodatkowa limonka? – przerywa nam Indy, wyciągając przed siebie serwetkę z ułożonymi w wysoki stosik łódeczkami limonki.

Zanders odkleja ode mnie orzechowe spojrzenie i wraca nim do Indy, a ja głośno wzdycham z ulgą, bo już nie czuję na sobie jego uwagi.

– Rety, bardzo ci dziękuję. – Ton głosu Zandersa jest przepełniony zbytnią radością, kiedy odbiera limonki od Indy. – Jesteś świetna w swojej pracy…

– Indy.

– Okej. – Odprawia ją machnięciem i znów skupia się na mnie. Schyla się lekko, żeby nasze spojrzenia były na jednym poziomie. – Stevie, świetna robota – dodaje na pożegnanie, a potem rusza z powrotem na swoje miejsce.

Prostuję się, zbieram w sobie i wygładzam uniform, następnie odgarniam z twarzy nieposkromione loki.

– Proszę, prześpij się z nim – błaga mnie Indy, kiedy znów jesteśmy same w kuchni.

– Co takiego? – Nie kryję zdziwienia.

– Proszę, proszę, proszę! Prześpij się z nim, a potem opowiedz o każdym najdrobniejszym szczególe.

– Nie mam zamiaru się z nim przespać.

– A dlaczego, kurde, niby nie?

Marszczę brwi.

– Przecież dla niego pracujemy. Poza tym jest zakochany w sobie i jestem prawie pewna, że uprawia seks ze wszystkim, co ma waginę. Wątpię, żeby chociaż znał ich imiona, kiedy je pieprzy.

Do tego nie wpisuję się w typ urody modelki, który pasuje do preferencji takich ludzi. Na mnie nie lecą tacy mężczyźni. Ten brak pewności siebie pozostawiam jednak sobie samej.

– Cóż, przecież już zna twoje imię.

– Co?

– Zna twoje imię. – Pochyla się w moją stronę, przez co jest na wysokości moich oczu. Robi to w ten sam sposób, jak zrobił to Zanders. – Stevie – szepcze Indy uwodzicielskim tonem, a potem wybucha śmiechem.

– Przestań – odpycham ją figlarnie od siebie.

Kiedy wszyscy pasażerowie są już na pokładzie, drzwi zostają zamknięte i zaryglowane. Razem z Indy zabezpieczamy kuchnię i upewniamy się, że wszystko jest przygotowane do odlotu. W trakcie procedur dzieje się coś najpiękniejszego i najbardziej magicznego. Jeszcze nigdy w trakcie czterech lat mojego latania nie zdarzyło mi się nic takiego. Każdy z tych odpicowanych zawodników hokejowych jednocześnie wstaje ze swojego miejsca i zaczyna się rozbierać. Ściągają prawie wszystko, zasłaniają tylko swoje przyrodzenia.

– Słodki Jezu… – urywam. Nie jestem w stanie mówić, oczy niemal wychodzą mi z orbit.

– Co tu się dzieje? – pyta Indy. Sama jest identycznie oszołomiona, do tego ma otwarte usta.

Cała tylna część samolotu wypełniona jest nagimi mężczyznami o stonowanych tyłkach. Wszędzie, gdzie nie spojrzę, widzę tatuaże. Razem z Indy nawet nie próbujemy udawać, że się nie gapimy. Nie ma na świecie takich pieniędzy, które przekupiłyby mnie, żeby na nich nie patrzeć.

Sportowcy z uwagą odkładają złożone garnitury w schowkach nad głowami. Upewniają się, że nie pogniotą ubrań w trakcie lotu do Denver, a potem przebierają się w coś wygodniejszego i niezobowiązującego.

– Podoba się wam, drogie panie, ten pokaz? – pyta żartobliwie jeden z zawodników, wyrywając mnie tym samym z oszołomienia. Jego ciemne, falowane włosy tańczą mu tuż przed ciemnoszmaragdowymi oczami.

– Tak – odpowiada Indy bez zastanowienia.

– No to miłego patrzenia. Dzieje się tak za każdym razem, kiedy startujemy i lądujemy. Musimy nosić garnitury przy wejściu i zejściu z pokładu. Robimy to dla mediów. Natomiast gdy tylko wszyscy jesteśmy już w samolocie, możemy robić wszystko, co nam się, kurwa, żywnie podoba.

Tak się sprawa nie miała z drużyną koszykówki, z którą latałam. To coś nowego. Oni mogli wsiadać i wysiadać ubrani tak, jak chcieli.

– Przy kolejnym locie mogę tam do was podejść, żebyście miały lepszy widok.

– Rio, przestań być taki napalony i zdesperowany – odzywa się do niego inny zawodnik.

– To najlepsza praca na świecie – dodaje Indy, wciąż wpatrzona w na wpół nagiego faceta.

– Uwielbiam hokej – stwierdzam bez wahania.

ROZDZIAŁ 3

Stevie

Rzucam walizkę na przeciwległe łóżko w pokoju hotelowym, podłączam ładowarkę i ładuję telefon. Zapomniałam to zrobić zeszłej nocy, więc rozładował mi się w połowie lotu do Denver.

W oczekiwaniu na włączenie się smartfona, ściągam z siebie ten okropny mundurek, wieszam go w szafie, a potem wykopuję z walizki najwygodniejsze dresy. Uwielbiam czuć się komfortowo. Wystarczą mi spodnie dresowe, legginsy i za duża koszula flanelowa, a będę je nosić każdego dnia do końca życia. Tylko wtedy umrę jako szczęśliwa kobieta.

Mieszanka z poliestru i wełny w moim mundurku stewardesy sprawia, że całość jest sztywna i niekorzystnie wygląda. Pierwszą misją po każdym locie jest ściągnięcie go z siebie najszybciej, jak to tylko możliwe.

Z nocnej szafki dobiega dzwonek telefonu. Nie muszę sprawdzać nadawcy, bo wiem, kto do mnie napisał. To jedyna osoba, z którą muszę zamienić choć słowo każdego dnia, czyli mój najlepszy przyjaciel. Ryan jest jedynym człowiekiem, który wybiera mnie jako pierwszą ponad wszystkimi. Robi to każdego dnia. Moje przypuszczenia potwierdza widok jego imienia oraz emotikonki z tańczącymi bliźniakami na ekranie.

Ryan: Jak się udał Twój pierwszy lot?

Ja: Było naprawdę dobrze! Hokejowi chłopcy są mili, a przynajmniej w większości przypadków.

Opuszczam informację o tym, że pracuję właśnie dla największej diwy NHL w tym sezonie.

Ryan: Ci Kanadyjczycy, no nie? Nie mam racji? Ale sama dobrze wiesz, że tęsknisz za lataniem dla koszykarzy.

Ja: No nie wiem, Ry. A czy widziałeś kiedyś tyłek hokeisty?

Ryan: Z dumą mogę powiedzieć, że nie widziałem i nie zobaczę.

Ja: À propos koszykówki, to czy jesteś gotowy na swój wieczorny mecz?

Ryan: W stu procentach, chociaż będzie mi Ciebie brakowało na trybunach. Potrzebuję swojego szczęśliwego talizmanu.

Sezon koszykarski Ryana od zawsze pokrywał się z moim sezonem lotniczym. Teraz, gdy pracuję z hokeistami, mamy nawet takie same harmonogramy. Od kiedy stał się zawodowcem, nie udało mi się dotrzeć na zbyt wiele jego meczów, ale zawsze upewniam się, że mogę go zobaczyć na różne sposoby, jak tylko się da. Jestem jego samozwańczym talizmanem szczęścia, chociaż nie mam pewności, czy działam wystarczająco dobrze, bo od trzech sezonów drużyna Chicago Devils jeszcze nie wygrała.

Ja: Będę Cię oglądać. Kilka przecznic stąd jest bar sportowy. Jestem pewna, że będą mieli tam telewizor.

Ryan: Albo mogłabyś mnie oglądać ze swojego pokoju hotelowego… Sama.

W gardle bulgocze mi śmiech. Ryan wie, że nie ma żadnej kontroli nad tym, z kim spędzam swój czas, a jednak wciąż wydaje się jednym z najbardziej opiekuńczych braci w historii świata.

Ja: Jesteś nadopiekuńczy.

Ryan: Jestem twoim starszym bratem, to moja praca.

Ja: Starszym tylko o trzy minuty.

Ryan: Wciąż się liczy. Muszę uciekać na stadion. Uważaj na siebie. Kocham Cię, Vee.

Ja: Też Cię kocham! Skop im tyłki!

Gdy tylko wychodzę z wiadomości, od razu ściągam ponownie Tindera. Nigdy nie używam tej aplikacji, kiedy jestem w domu, ale jedną z zalet spędzania znacząco dużej ilości czasu w trasie są niezobowiązujące schadzki z nieznajomymi. Czuję się o wiele bardziej pewna siebie w łóżku, gdy wiem, że więcej tego kogoś już nie zobaczę. Nie muszę się wtedy zbytnio przejmować tym, jak wygląda moje ciało czy jak miękka jestem pod kimś zupełnie przypadkowym. Rozluźniam się i czuję dobrze, dochodzę, kiedy wiem, że nigdy nie będą już na mnie patrzeć.

Przesuwam w prawo kilku atrakcyjnych facetów, ale jeszcze więcej jest tych przesunięć w lewo, gdzie lądują ci zbyt przystojni. Robię to dla ich własnego dobra. Mężczyźni w Denver wydają się o wiele piękniejsi niż w jakimkolwiek innym odwiedzanym przeze mnie mieście, dlatego też przesuwam w lewo więcej razy niż zwykle, upewniając się, że nie połączy mnie w parę z kimś, kto okaże się w moim odczuciu zbyt atrakcyjnym. Już i tak walczę z wystarczającą liczbą kompleksów. Nie chcę dodawać do tej listy skoku poza ligę, żeby tylko zaliczyć. Trzymam się kolesi, którzy moim zdaniem są wystarczająco atrakcyjni, ale nie na tyle, żeby ich typowymi wyborami były laski z okładek magazynów.

W ciągu dosłownie kilku minut prawie wszyscy, których przesunęłam w prawo, są ze mną sparowani. Daje mi to zastrzyk pewności siebie. Przebieram w opcjach i decyduję się na kolesia mieszkającego poza centrum. W notce na swój temat ma wpisane: „Po prostu szukam kogoś na przelotne spotkanie”. Podoba mi się ta szczerość, bo szukam dokładnie tego samego.

Jestem w trakcie tworzenia ekstremalnie uroczej i błyskotliwej pierwszej wiadomości, ale w tym momencie słyszę pukanie do drzwi.

Rzucam telefon na łóżko, zakładam przez głowę dresową bluzę, a potem zerkam przez wizjer, mrużąc oczy. Po drugiej stronie stoi Tara.

– Hej. – Otwieram szybko drzwi z uśmiechem.

– Mogę wejść? – pyta. Na jej twarzy prawie w ogóle nie ma żadnego wyrazu. To mnie martwi. Przecież właśnie przepracowałam z nią całą zmianę i ani razu się nie uśmiechnęła. Robiła to jedynie wtedy, gdy bezpośrednio zwracała się do naszych pasażerów.

– Jasne. – Wpuszczam ją do środka. Zajmuje miejsce na krześle przy biurku, a ja opadam z powrotem na krawędź łóżka.

– Jak tam twój pierwszy dzień? – pyta Tara.

Ach, dobrze, czyli jest miła.

– Było świetnie. Wszyscy wydają się naprawdę spoko.

– Słyszałam, że już wcześniej pracowałaś z zawodowymi sportowcami.

– Tak, przez kilka ostatnich sezonów latałam z drużyną koszykarską z Charlotte. Pierwszy raz pracuję dla drużyny hokejowej.

Myślałam, że zaczniemy sobie rozmowę o moim wcześniejszym doświadczeniu zawodowym, bo większość ludzi aż szaleje z podniecenia, kiedy dowiadują się, że pracowałam z zawodową drużyną koszykarską. Jednak dla niej to powód, żeby zacząć to, po co tu naprawdę przyszła, czyli próbę zastraszenia mnie.

– To nie jest to samo co w twojej ostatniej robocie, dlatego chcę przypomnieć ci kilka zasad.

No to się zaczyna.

– Po pierwsze – rozpoczyna Tara – jestem główną stewardesą, co oznacza, że to mój samolot, moja załoga i moja drużyna hokejowa. Nie obchodzi mnie, że masz doświadczenie w usługach czarterowych dla sportowców. Tutaj tylko ja dowodzę.

– Oczywiście – odpowiadam bez wahania. Znam ten typ dziewczyn. Pracowałam już z takimi wcześniej. Chcą być widziane, znane wśród klientów. Mnie nie obchodzi walka o wpływy. Już bardziej nie mogłabym być obojętna, kiedy mowa o tym, kto rządzi na pokładzie samolotu. Jestem tu tylko po to, żeby wykonywać swoją pracę. Wsiadać, wysiadać i dostawać pieniądze. To jest dla mnie zwyczajna praca, nic więcej.

– Ja będę na przodzie ze sztabem szkoleniowym przez cały sezon, a ty i Indy zajmiecie się tyłem samolotu i zawodnikami. Chcę podkreślić, że nie życzę sobie żadnego spoufalania z którymkolwiek z naszych klientów, czy to mowa o zawodnikach, trenerach, czy personelu. Jeśli zaczniesz tak robić, to zostaniesz zwolniona. Rozumiesz?

– Tak – ogłaszam pewnie. Próbuje mnie zastraszyć, ale na mnie to nie działa.

– To ja tu dowodzę – mówi dalej. – Jeśli drużyna czegoś będzie potrzebować, będzie musiało to przejść przeze mnie.

– Brzmi dobrze.

– Nie wiem, jak działała twoja ostatnia praca i nawet nie chcę tego wiedzieć. Cokolwiek wydarzy się między tobą a kimś na pokładzie, w szczególności mowa tu o zawodnikach, wylecisz.

Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że już o tym mówiła? A poza tym, dlaczego się tak mną przejmuje? Oni nie są w moim typie, a ja nie jestem w ich.

– Zrozumiałam.

– Cieszę się, że mamy takie samo zdanie. – Wstaje i zaczyna iść w kierunku drzwi. – Ach, Stevie. – Odwraca się, żeby na mnie spojrzeć. Jej wyraz twarzy przepełniony jest najbardziej sztuczną troską, jaką kiedykolwiek widziałam. – Może pomyśl nad wzięciem większego mundurka. Ten, który miałaś dzisiaj, był okropnie ciasny. Nie chcę, żeby ludzie na pokładzie coś sobie pomyśleli.

Czuję, jak zaciska mi się gardło, kiedy wychodzi z mojego pokoju. Wiem, że uniform był ciaśniejszy, niż tego chciałam, ale to tylko dlatego, że moja waga wciąż się waha. Nie zrobiłam tego specjalnie. Nie próbowałam paradować w obcisłym stroju, żeby zwabić czyjąś uwagę. Nie noszę rozmiaru XS, ponieważ mam krągłości wszędzie tam, gdzie to możliwe. Natomiast mundurek Tary wygląda, jakby był stworzony po to, by opatulić jej wąską sylwetkę. Rozpięła niepotrzebnie kilka górnych guzików, co spowodowało, że dzięki unoszącemu piersi stanikowi jej dekolt był bardzo dobrze widoczny. W szczególności widać go było wtedy, gdy schylała się do przodu przed czyimś siedzeniem lub gdy pytała, czy chcą coś do jedzenia albo do picia. Mimo tego ja nic nikomu o tym nie mówię. Zresztą nieważne. Tara wyskakująca z moim największym kompleksem prosto w twarz popsuła mi wieczór. Nagle odeszła mi ochota, żeby ktokolwiek widział moje nagie ciało, nawet jeśli nie będę musiała już nigdy więcej się z nimi spotkać.

Z mojego telefonu dobiega dźwięk powiadomienia. To wiadomość od tego kolesia z Tindera. Pyta, jakie mam plany na ten wieczór. Nie odpowiadam. Usuwam aplikację z telefonu, koniec z tym. Rezygnując z przygody na jedną nockę, przebieram się w legginsy, zbyt dużą koszulkę z lumpeksu oraz koszulę flanelową, a całość luźnej kreacji wieńczę butami Nike Air Force 1. Sięgam po torbę, przewieszam ją przez ramię i udaję się do baru, który znalazłam kilka przecznic stąd, żeby obejrzeć mojego brata w otwierającym sezon meczu. Spałaszuję w tym czasie burgera i popiję go piwem. A nawet dwoma. Pewnie i trzema. Pieprzyć to, nie ma co się ograniczać. Wypiję tyle piw, ile będę potrzebować, żeby zapomnieć o tym, jak cholernie źle się czuję.

Przyjemnie jest przechadzać się po Denver, kiedy październikowy wiaterek rozwiewa moje dzikie loki z dala od twarzy. W środku jest niespodziewanie dużo ludzi dzisiejszego wieczoru. Jest poniedziałek, a do tego żadna z drużyn z Denver nie gra, dlatego też nie spodziewałam się, że bar sportowy z telewizorami na całe ściany będzie tak zapchany. Na szczęście znajduję pojedyncze miejsce przy barze i zasiadam sobie tak, by po prostu było mi wygodnie, bo planuję spędzić w tym miejscu trzy lub więcej godzin na oglądaniu meczu brata.

– Co podać? – Barman pochyla się w moją stronę nieco bardziej, niż było to potrzebne, jednak miło się na niego patrzy, więc odpuszczam.

– Macie India Pale Ale1 albo piwo z beczki?

Posyła mi pełne wrażenia spojrzenie.

– Czarne IPA od Sanitas. Trzysta pięćdziesiąt mililitrów czy czterysta siedemdziesiąt?

Co to jest za pytanie?

– Poproszę czterysta siedemdziesiąt.

Wraca do mnie z idealnie nalanym piwem, kładzie je na podstawce, a potem ponownie pochyla się nad barem.

– Skąd jesteś? – Na ustach igra mu zalotny uśmiech.

Zerkam przez ramię, bo nie jestem w pełni przekonana, że to ze mną rozmawia ten przystojny barman. Nikogo nie znajduję za plecami, więc odwracam się z powrotem i dostrzegam, że wpatruje się we mnie niebieskimi oczami.

– Aktualnie z Chicago. Jestem w mieście tylko służbowo.

– Tak? Na jak długo?

– Tylko na jedną noc.

Jego nieśmiały uśmiech zamienia się w diaboliczny uśmieszek na pełną skalę.

– Cieszę się, że stwierdziłaś, że moje skromne progi są idealne na jedną noc w mieście. Czegokolwiek byś potrzebowała, zwracaj się do mnie. Tak w ogóle to jestem Jax. – Wyciąga dłoń ponad drewniany blat, żeby uścisnąć mi rękę.

– Stevie. – Ściskam jego dłoń, zauważając wyraźne żyły i mięśnie rysujące się na jego przedramieniu. Te wchodzą i znikają pod rękawem jego czarnej koszuli zapinanej na guziki.

Dzięki niemu mój plan na tę noc nie brzmi już wcale tak źle.

– A, właśnie. Potrzebuję czegoś od ciebie, Jax.

– Cokolwiek tylko chcesz. – Pełne psot oczy błyszczą mu szalenie.

Pochylam się do przodu, krzyżuję ręce na barze i wywołuję mój najbardziej kokieteryjny uśmiech. Jeszcze raz przybieram maskę pewności siebie i mówię:

– Czy możesz włączyć ten telewizor – wskazuję na znaczny ekran bezpośrednio za nim – na mecz Devils i Bucks? Będzie na ESPN.

Przymruża oczy, ale usta uchylają mu się jeszcze bardziej.

– Jesteś dziewczyną, która lubi piwo i koszykówkę, co, Stevie? Co muszę zrobić, żeby zatrzymać cię przy sobie na całą noc?

– To wszystko zależy od tego, ile piw mi nalejesz.

Wyrzuca z siebie głęboki, seksowny śmiech.

– Twój kufel nigdy nie będzie pusty.

Skóra wokół oczu marszczy się z poczucia satysfakcji. Tego potrzebowałam – odrobiny uwagi jakiegoś uroczego faceta, meczu mojego brata na ekranie i piwa w ręce. Już mi lepiej.

– Zjem też burgera, jeśli jest taka możliwość.

– Cholera, Stevie. – Jax oddycha głośno. – Przestań sprawiać, że się w tobie zakochuję.

Posyła mi oczko przez ramię, a potem przenosi swoją uwagę na komputer, gdzie wklepuje moje zamówienie.

* * *

Czekałam na jedzenie trochę dłużej, niż myślałam, ale nie przeszkadza mi to. I tak jestem nieźle zajęta z powodu barmana oraz pierwszych dwunastu minut meczu, nie wspominając o moim drugim piwie. Niewielka uwaga Tary na temat mojego uniformu nie zajmuje już głównego miejsca w moich myślach. Chociaż zdaję sobie teraz sprawę, dlaczego dotknęło mnie to tak bardzo. Nie chodzi o to, że to kompleks sam w sobie. Problem tkwi bardziej w tym, jak to powiedziała. Zabrzmiała podobnie do matki, kiedy wypowiada się na temat mojego ciała. Nigdy bezpośrednio. Zawsze jest to zawoalowane, no bo jakżeby to mogło być, żeby porządna dama z Południa mówiła coś bezpośrednio? One tego nie robią. Rozumiem, że moja matka jest idealną pięknością z Południa o szybkim metabolizmie, ale ja taka nie jestem. Nigdy taka nie byłam. Ja mam duże cycki i duży tyłek, a do tego ogromne pragnienie, by nigdy nie stać się takim rodzajem kobiety, jakim jest ona. Kocham ją, ale przez całe życie mnie krytykuje. Nigdy nie czułam się w jej oczach spełniona. Dorastałam, bawiąc się z chłopakami, ponieważ moim najlepszym przyjacielem był mój brat bliźniak. Wszystko było ciekawsze od jakiegokolwiek balu debiutantek czy konkursu, na które matka tak stanowczo nalegała.

Kiedy byłam w college’u, odmówiłam wstąpienia do stowarzyszenia studenckiego, co prawie ją wykończyło. To wielka rzecz na Południu, a do tego cała linia żeńska od strony mojej matki uczęszczała na ten sam Uniwersytet w Tennessee i była częścią jednego stowarzyszenia. Ja miałam iść w ich ślady. Ułatwiłoby to moje życie, ale ja nie chcę być ani trochę taka jak one. Kiedy wreszcie zdała sobie sprawę, że przegrała tę bitwę, w której mam się stać prawdziwą, poprawną kobietą z Południa, jej zachowanie względem mnie bardzo szybko się zmieniło i poczułam, że jest mną rozczarowana. Nie poświęcała już uwagi temu, jak świetna będę w społeczności Południa, ale skupiła się na tym, jak różne jest moje ciało od jej ciała. Niestety zakorzeniło się to we mnie i sprawiło, że uwierzyłam, że coś jest nie tak z tym, jak wyglądam. Moja figura z wiekiem stawała się coraz bardziej kobieca. Moja mama nie jest przyzwyczajona do krągłości, więc w jej głowie mam nadwagę. Nie wiem, czego się spodziewała. Jej mąż, czyli druga połowa mojego zestawu genów, ani trochę nie wygląda jak jej część rodziny. Nie ma rudych włosów ani piegów, a na pewno nie jest szczupły.

Chcę być dumna z tego, że w połowie powstałam z tak wybitnego człowieka, ale życie jest cięższe, gdy własna matka jest rozczarowana tym, kim zostałam. Z jakiegoś powodu teraz dotyka mnie to bardziej niż kiedyś.

Barman kładzie przede mną burgera, a w mojej głowie szybko pojawia się żal. Im więcej myślę o mojej matce, tym mniej apetyczne wydaje się to jedzenie. Może powinnam była zamówić sałatkę z sosem podanym osobno? Może jutro mundurek leżałby na mnie odrobinę lepiej, gdybym zjadła właśnie to zamiast burgera?

– Jeśli nie zaczniesz go jeść, pożrę go sam – mówi Jax, wyciągając mnie z transu zwątpienia.

– Nie dzielę się jedzeniem – droczę się z nim i przyciągam talerz bliżej siebie.

Klatka piersiowa unosi mu się w śmiechu, kiedy nalewa mi kolejne IPA, stawia piwo przede mną, tuż obok na wpół pustej szklanki. Ten koleś jest dobry. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że poszczęści mu się dzisiejszego wieczoru. Jeśli nie ze mną, to pewnie z jedną z tych pięknych kobiet goszczących w tym barze, zdesperowanych uwagą przystojnego barmana. Ale w takim tempie nie miałabym nic przeciwko, gdybym to była ja.

Wlepiam wzrok w grę na ekranie telewizora, Ryan właśnie zaczął drugą kwartę. Dzisiaj dowodzi drużyną w asyście, tak jak powinien. Jest rozgrywającym i najlepszym zawodnikiem w lidze. Devils zdecydowali się na ofensywę w ruchu po raz pierwszy po drugiej stronie boiska, Ryan przełamuje obronę do zagrania w narożniku za trzy. Jego kolega z drużyny rzuca do niego piłkę, a on zdobywa punkty.

– Tak jest, kurwa, Ry – wykrzykuję o wiele głośniej, niż planowałam.

– Fanka Devils, co? – pyta Jax. Jego spojrzenie szybko przeskakuje na telewizor, a potem znowu na mnie. – Stevie, nie chcę tego mówić, ale muszę. To może być koniec naszego romansu.

Śmieję się w połowie kęsa.

– Nie musisz być fanem Devils. Wystarczy, że będziesz fanem zawodnika z numerem pięć.

– Ryana Shaya? A kto nie jest fanem Ryana Shaya? To najlepszy rozgrywający w lidze.

– Cholera jasna, to prawda. – Wrzucam frytkę do ust. – A do tego to mój brat.

– Ściemniasz.

Nadal jem burgera, bo wcale nie muszę go przekonywać, że to prawda.

– Ty tak na serio?

Zanim decyduję się odpowiedzieć, widzę kątem oka, jak ktoś wyciąga pustą szklankę do góry i czeka na jej napełnienie. Przyciąga to moją uwagę. Mój wzrok od razu ląduje na dwóch kolesiach z samolotu. Ten trzymający w górze szklankę to zawodnik o ciemnych, kręconych włosach, który obiecał mi striptiz przy następnym razie podczas przebierania się na pokładzie. Chyba miał na imię Rio. A drugi to ten, z którego opuszczenia samolotu najbardziej się cieszyłam. Evan Zanders.

Mimowolnie przewracam oczami.

Jest całkowicie wystrojony, pewnie potrzebował trzy razy więcej czasu niż ja, żeby się przyszykować. Unosi szklankę z whisky do swoich pełnych ust, opiera wargi o brzeg, a potem pije. Nie widzi mnie. Nie robi tego też po to, żeby kogoś konkretnego uwieść. Ten facet po prostu naturalnie ocieka seksem. Naprawdę to jest wkurwiające.

Natychmiast odwracam się do barmana.

– Potrzebuję rachunku i pudełka na jedzenie, proszę.

– Co takiego? – pyta zdziwiony. Rzuca szybkie spojrzenie w stronę mojego pełnego piwa.

W głowie odbija mi się echem ostrzeżenie Tary o spoufalaniu się z zawodnikami. Myśl, że ta noc zostanie zakończona jedzeniem i piwem, a na koniec jeszcze tym przystojnym barmanem pomiędzy moimi nogami brzmi fantastycznie, ale nie tak bardzo jak zachowanie pracy.

Gdyby to był ktokolwiek inny z samolotu, może bym została i ukryła się w tłumie, żeby dokończyć oglądanie meczu, ale tu chodzi o Evana Zandersa. Ze wszystkich możliwych ludzi, to on sprawia, że jeszcze bardziej chcę stąd wyjść. Był wyczerpujący przez cały lot, wołał mnie światełkiem dosłownie na wszystko, co udało mu się tylko wymyślić. A kiedy tylko poszła do niego któraś inna z dwóch dziewczyn, zawsze wysyłał je z powrotem po mnie. Przez niego mój sezon lotów będzie istnym piekłem. Nie chcę, żeby przeszkadzał mi też w wolnym czasie.

– Muszę lecieć – zdradzam Jaksowi. – Czy mogę prosić o rachunek?

– Czy wszystko w porządku? – Jest widocznie zdezorientowany, nie ma co się mu dziwić. Spędziłam cały ten czas na flirtowaniu, do tego oboje mieliśmy niewypowiedziane nadzieje, że ta noc skończy się inaczej po zakończeniu jego zmiany, jednak to atrakcyjny koleś w barze pełnym kobiet. Da sobie radę i znajdzie jakieś inne ciepłe ciało na noc.

– Muszę po prostu lecieć, wybacz. – Kończę pełnym skruchy uśmiechem.

Jax przynosi mi pudełko i rachunek. Zauważam, że nie muszę płacić za wszystkie napoje. Szybko przerzucam jedzenie i podaję kartę kredytową, żeby ją zbliżyć do czytnika, ale już jest za późno. Zanim karta do mnie powraca, dwie znaczne dłonie lądują na ladzie po obu stronach mojego ciała i zamykają mnie w klatce. Ma długie i smukłe palce udekorowane złotymi pierścieniami, do tego wytatuowane knykcie, tak samo jak zewnętrzne części dłoni. Na paznokciach ma ładny manicure. Kiedy pochyla się nade mną i zbliża usta do mojego ucha, wbijam wzrok w niedorzecznie drogi zegarek na jego nadgarstku.

– Stevie. – Zanders wypowiada moje imię łagodnym, jedwabistym głosem. – Czy ty mnie śledzisz?

ROZDZIAŁ 4

Zanders

Maddison pozostał wierny swoim słowom, ponieważ zaraz po kolacji ze znajomym od razu poszedł do łóżka. Ja za to odmawiam kończenia dnia o dwudziestej pierwszej trzydzieści, tym bardziej że jest to pierwszy wieczór w trasie w tym sezonie. Przecież ja żyję dla tych wieczorów. Dużo się dzieje w domu i naprawdę dobrze bawię się latem w Chicago, ale cipka w trasie ma w sobie inny rodzaj emocji. Ta niewiadoma i podekscytowanie tym, kiedy i z kim do czegoś dojdzie, a do tego satysfakcja, że nie będę musiał już nigdy więcej widzieć takiej panny, jeśli tego nie będę chciał. Tak właśnie lubię i właśnie dlatego nie odpisałem żadnej z dziewczyn z Denver. Temu nie towarzyszyłby żaden dreszczyk emocji. To nie byłoby już ekscytujące.

– Następna kolejka? – pyta Rio.

Szybko przyglądam się mojej w połowie pełnej szklance z whisky. Wiem, że nie potrzebuję kolejnej. W sezonie staram się ograniczać do dwóch, w szczególności wieczorem przed meczem. Siedzenie do późna i zaliczanie to jedna rzecz, ale nie jestem na tyle głupi, żeby się napierdolić i grać na kacu.

– Zaopiekuję się tą jedną. – Unoszę szklankę w jego stronę, a potem upijam mały łyk.

Rio nadal unosi dłoń w kierunku barmana. Sygnalizuje w ten sposób potrzebę nowego drinka, w sumie już trzeciego tego wieczoru. Jeśli nadal będę w pobliżu, kiedy przyjdzie czas na czwartego, powstrzymam go. Nie jestem kapitanem, jedynie zastępczym, i chociaż wygłupiam się, to wciąż mam swoje obowiązki. Muszę się upewniać, że moje chłopaki są gotowe na czas meczu.

Jestem głęboko pogrążony w myślach. Wiem, że to mój rok i wygram wszystko – puchar oraz nowy przedłużony kontrakt, który muszę zdobyć do końca sezonu.

Do stolika podchodzi seksowna kelnerka ze świeżym napojem dla Rio. Stawia przed nim drinka, ale nawet nie patrzy w jego stronę. Nie, ona wymierza namiętne spojrzenie prosto we mnie.

– Czy mogę przynieść ci kolejną? – Opiera się na łokciach o wysoki stolik i nonszalancko unosi wyżej cycki. Mój wzrok ląduje bezpośrednio na nich. – Na mój koszt.

Mój umysł ze spokojem radzi sobie z połączeniem tego, gdzie się teraz wpatruję, i tego, co ona właśnie powiedziała. Nie miałbym nic przeciwko, żeby je również mi zaoferowała. W jakiś sposób jednak odrywam uwagę od dekoltu wywołującego różne myśli w mojej wyobraźni.

– Sam na siebie narzuciłem zasadę tylko dwóch drinków. – Unoszę szklankę i pokazuję jej mój ostatni napój tego wieczoru.

– Szkoda. – Wgryza się w dolną wargę i jeszcze bardziej pochyla w moją stronę. – Miałam nadzieję, że wciąż jeszcze tu będziesz, kiedy skończy się moja zmiana.

Ale to było łatwe. Nie wypowiedziałem nawet dwóch słów. Jest piekielnie seksowna, jej kruczoczarne długie włosy owinięte wokół mojej pięści będą wyglądać cholernie pięknie.

Wychylam się na łokciach, dzięki czemu nasze twarze dzieli teraz jedynie kilka centymetrów.

– To, że nie piję, nie oznacza, że wychodzę.

– Jestem Meg.

– Zanders.

– Wiem, kim jesteś. – Unosi kącik ust. – Kończę o północy, mieszkam dziesięć minut stąd.

– Mój hotel znajduje się po drugiej stronie ulicy – oferuję.

– Nawet lepiej. – Oblizuje usta, a ja uważnie śledzę ten ruch. Będą wyglądać jeszcze ładniej, kiedy znajdą się dookoła innej części mojego ciała.

Pieprzę w dość konkretny sposób – żadnego kochania, żadnego delikatnego i powolnego seksu, a jeśli mi się uda, to nawet żadnego całowania. Wytłumaczę jej zasady i jeśli ma na to ochotę, to spoko. A jeśli nie? To znajdzie się ktoś inny.

Szybkie poruszenie kasztanowych loków w oddali przyciąga moją uwagę. Podążam wzrokiem za tym ruchem i od razu rozpoznaję te miodowe pasemka zmieszane w całej masie pukli. Właścicielka tych dzikich włosów spędziła lot na usługiwaniu mojej osobie. Była na każde skinienie, przynosząc mi dosłownie wszystko, co mogłem tylko wymyślić, nawet chusteczkę z toalety. Może i jestem chujem, ale jaka to była przednia zabawa.

Stevie w pośpiechu kładzie kartę kredytową na dłoni barmana i wstaje ze swojego miejsca. Wyraźnie jest gotowa na ucieczkę. Ubrała się znacznie bardziej niezobowiązująco niż wcześniej. Nie ma na sobie mundurka, ale nawet przy za dużej flanelowej koszuli nadal mogę zobaczyć, jak dobrze prezentuje się jej tyłek.

Jestem typem faceta, który lubi tyłki. Jestem też typem faceta, który lubi cycki. Ma to i to w idealnych proporcjach, ale jej pogarda odrzuca mnie od całej reszty. Albo też jest to dla mnie wyzwanie, tego jeszcze nie jestem pewny.

– Zanders. – Rio wyrywa mnie z transu. – Ona do ciebie mówi. – Sugestywnie wskazuje kiwnięciem głowy na kelnerkę, która właśnie oferuje mi swoje ciało.

– Tak? – pytam bez zastanowienia. Moje oczy wciąż uciekają do stewardesy przy barze.

– Poczekasz na koniec mojej zmiany, czy mogę dać ci mój numer?

– Bez numerów…

– Meg – przypomina mi.

– Możesz mnie znaleźć na Instagramie. – Mój wzrok mimowolnie ląduje na Stevie przy barze. Patrzę, jak stuka stopą, bo jest albo zniecierpliwiona, albo pożera ją stres. Nie mogę stwierdzić jednoznacznie, lecz mimo to bez chwili zastanowienia ruszam z miejsca, moje nogi same prowadzą mnie w jej kierunku.

– Zanders! – woła za mną zszokowany Rio.

Ja też jestem trochę zdziwiony swoim zachowaniem. Ta kelnerka była naprawdę niezła, ale i tak dawno się tak dobrze nie ubawiłem jak wtedy, kiedy torturowałem Stevie podczas dzisiejszego lotu. Chcę znowu tego doświadczyć. Jestem pewien, że kelnerka wciąż będzie na mnie czekać, kiedy wrócę, bo tak naprawdę nic do tej pory nie zrobiłem, a ona już zdążyła zaoferować mi swoje łóżko na dzisiejszą noc.

Pospiesznie zbliżam się od tyłu do Stevie. Jestem wysoki, więc kiedy ogarniam ją swoim ciałem, góruję nad nią. Układam dłonie na barze tuż obok tych małych rąk udekorowanych delikatnymi złotymi pierścionkami.

– Stevie. – Schylam się do jej ucha. – Czy ty mnie śledzisz?

Z jej czerwonych policzków prawie ucieka kolor. Stoję tak blisko niej, że zaróżowienie na jej twarzy jest teraz bardziej widoczne niż wcześniej. Skórę ma w ładnym jasnobrązowym odcieniu, co kontrastuje z pąsowymi policzkami i piegami. Wcześniej nie zauważyłem u niej jeszcze jednej rzeczy, czyli niewielkiego, okrągłego, złotego kolczyka w nosie i tych w uszach oraz licznych złotych pierścionków zdobiących palce.

Nerwowo obraca jednym z pierścionków na kciuku.

– Bardziej wygląda to tak, jakbyś to ty śledził mnie. – odparowuje.

Nie chce się odwrócić, ale pewnie dlatego, że ją zablokowałem. Gdyby tylko się ruszyła, spotkałaby się z moją klatką piersiową, zupełnie jak dzisiaj w samolocie, gdy nad nią stałem. Mam nadzieję, że w końcu się obróci. Lubię widzieć ją osłabioną i speszoną. Po tym aroganckim cyrku w trakcie instrukcji bezpieczeństwa miałem niezły ubaw, kiedy pokazywałem jej, gdzie jest jej miejsce, i przypominałem, dla kogo pracuje.

Wciąż się nie odwraca, więc pochylam się na bok i kładę łokieć na barze, dzięki czemu wreszcie obraca się i robi to samo.

– Mój hotel jest po drugiej stronie ulicy. A ty, jaką masz wymówkę, by tu siedzieć?

Wskazuje kiwnięciem głowy na telewizor.

– To najbliższy bar sportowy, jaki mogłam znaleźć. Musiałam zobaczyć tę grę.

– Niby musiałaś, a jednak wychodzisz przed końcem pierwszej połowy.

– Resztę mogę obejrzeć w pokoju. – Gorączkowo rozgląda się dookoła baru. Jestem pewny, że szuka tego parszywego barmana.

– Skąd ten pośpiech?

– Tak na serio? Nie chcę być w tym samym barze co ty. Dupek z ciebie jest i tyle.

Odchylam głowę w tył, zaśmiewając się, przez co zdziwiony, choć figlarny, uśmiech tańczy na jej wargach.

– A ja uważam cię za niezłą smarkulę, czemu nie zaprzeczysz.

Przyglądam się jej piegowatej twarzy. Szukam choć oznaki obrażenia, ale jej nie znajduję. Zamiast tego w jej niebieskozielonych oczach prześwituje odrobina rozbawienia. Przez to zaczynam lubić ją ciut bardziej, ale nie za bardzo. Nie wyobrażam sobie takiej reakcji za nazwanie prosto w twarz smarkulą żadnej innej dziewczyny.

Moje spojrzenie błądzi po jej ciele. Chociaż ma na sobie zbyt obszerną koszulę, to nadal widzę kształt jej cycków i talii. Ubrana jest zwyczajnie i niespójnie. Ja za to zaplanowałem i starannie przygotowałem mój strój.

– Jesteś pewna, że musisz już iść? – Barman palant zadaje pytanie Stevie, kładąc przed nią na blacie kartę kredytową i rachunek.

– Jestem pewna. – W jej głosie słychać żal. – Dzięki za drinki, Jaxie.

Jax? Nawet jego imię krzyczy „Ale ze mnie debil!”.

– Tak, dzięki, Jaxie – dodaję jego imię w pogardliwy sposób. – Już możesz lecieć.

– Przepraszam, że co? – odzywają się w tym samym momencie Stevie i barman.

– Już możesz lecieć – powtarzam, odprawiając go prostym ruchem ręki.

Jax spogląda raz na Stevie, raz na mnie. Ma minę pełną zdziwienia, a potem kręci głową i odchodzi.

– Dlaczego jesteś takim chujem? – pyta. W jej głosie pełno jest odrazy.

Ależ to trudne pytanie…

Zamiast odpowiedzi odbijam piłeczkę:

– Ale z tego kolesia dupek.

– Nie, on był miły, dobrze nam się gadało. To ty po prostu to zniszczyłeś.

– I tak byś z nim nie poszła do domu.

– A skąd to wiesz?

– Ponieważ zostawiasz na barze wciąż pełną szklankę piwa, a do tego masz jeszcze połowę meczu do obejrzenia.

Porusza dwoma rachunkami po barze.

– Zostawił mi swój numer – dodaje pełna dumy, wskazując głową na rachunek. – A noc jeszcze młoda.