The Right Move - Tomforde Liz - ebook + audiobook
BESTSELLER

The Right Move ebook i audiobook

Tomforde Liz

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

149 osób interesuje się tą książką

Opis

Drugi tom bestsellerowej zagranicznej serii! 

Dwudziestosiedmioletnia Indy rozstała się z facetem i musi od nowa ułożyć sobie życie. Najlepsza przyjaciółka proponuje jej, żeby wprowadziła się do jej brata Ryana Shaya, który ma dużo miejsca w mieszkaniu i nie wchodzi w stałe relacje z kobietami, więc na co dzień nikt nie będzie jej przeszkadzał. 

Ta propozycja wydaje się świetna, zważywszy na sytuację, w której obecnie znajduje się Indy, jednak pojawia się jeden poważny problem. Dziewczyna jest przekonana, że brat przyjaciółki jej nienawidzi. W dodatku to gwiazda koszykówki, popularny i zdecydowanie zbyt gorący facet. 

Jednak oboje zgadzają się na ten układ. Wkrótce okazuje się, że nie tylko na ten.

Ryan pilnie potrzebuje poprawić swoją reputację i proponuje Indy, żeby została jego dziewczyną na niby.

Tylko jak rozpoznać różnicę między tym, co udawane a co prawdziwe?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                  Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 690

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 54 min

Lektor: Giurow Diana
Oceny
4,7 (1816 ocen)
1330
364
107
14
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KasiakasiaZ

Nie oderwiesz się od lektury

MEGA książka ♥️♥️♥️ jeszcze bardziej mi się podobała niż pierwszy tom z serii, polecam ♥️🥰
82
Ainai1

Całkiem niezła

Drobiazgowo opisane emocje obydwojga bohaterów z czasem robią się nużące. Zdecydowanie jest za długa z niepotrzebną dramą na końcu. Ryan jest zbyt idealnie zachochany dosłownie bez pamięci aż jest to nierealne.
60
Krzakowa

Dobrze spędzony czas

Pierwsza część mnie bardziej urzekła 🙈
50
SandraIzi

Nie oderwiesz się od lektury

Zdecydownie jedna z najlepiej napisanych książek! lekka, przyjemna z pikanterii scenami, które nie sa przerysowane! To moja pierwsza 5.w ocenie gwiazdowej! polecam!
40
an_2024

Nie oderwiesz się od lektury

druga czesc jeszcze lepsza niz pierwsza .
40

Popularność




Tytuł oryginału

The Right Move

Copyright © 2023 by Liz Tomforde

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Angelika Oleszczuk

Korekta:

Anna Grabowska

Edyta Giersz

Karolina Piekarska

Redakcja techniczna:

Michał Swędrowski

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-530-0

1

Ryan

Nie jestem z tych, którzy marzą. Przynajmniej nie w taki tradycyjny sposób. Moje marzenia znajdują się w zasięgu ręki. Są to osiągalne momenty w czasie, nie żadne wyidealizowane, romantyczne iluzje, fantazje niemożliwe do uchwycenia.

Dojrzali faceci upadają na kolana i modlą się do swoich bogów z powodu tych czterdziestu ośmiu minut meczu koszykówki. A ja? Nie gloryfikuję przeznaczenia, nie pozostawiam też spraw przypadkowi. Wierzę w ciężką pracę i oddanie. Mam plan na swoje życie. Na mojej drodze pojawiają się możliwości, ponieważ ściągnąłem je do siebie siłą własnej woli.

Koledzy z drużyny jednak zdecydowanie gloryfikują samą ideę mistrzostw, jakby mogli tak po prostu wejść do finału już w trakcie pierwszego tygodnia po powrocie do treningów, kiedy zupełnie nie są w formie.

– Dom, musisz dwa razy szybciej odsunąć się od tej zasłony. Jesteś teraz cholernie powolny. Coś ty robił przez całe lato?

– Żyłem swoim życiem, Shay. Sam powinieneś tego spróbować od czasu do czasu.

Dom Jackson, nasz gigant, zwiesza ramiona, opiera dłonie o kolana i stara się zaczerpnąć tchu. Reszta kolesi, których nazywam kolegami z drużyny, robi to samo.

Wycieram pot z czoła koszulką, a jeden z nowych podaje mi piłkę na górze obszaru ograniczonego.

– Jeszcze raz.

– Ryanie, trening skończył się ponad godzinę temu. Niektórzy tu mają żony i dzieci, musimy do nich wracać. – Nasz doświadczony rzucający obrońca, Ethan Jeong, stoi podparty pod boki w rogu boiska.

– Ta, a niektórzy mają umówione randki z… – Dom rzuca spojrzenie jednemu z młodych na linii bocznej. – Jak jej było na imię? – pyta cicho. – Raquel! Niektórzy mają umówione randki z pięknymi kobietami o imieniu Raquel.

Wodzę wzrokiem po kolegach. Wszyscy oprócz mnie są wykończeni.

– Dobra – stwierdzam z rezygnacją. – Kończymy.

– Dzięki Bogu! – Dom odwraca się i wyrzuca ręce w powietrze, po czym wkłada przesiąkniętą potem koszulkę dżersejową. Reszta drużyny szybko podąża do szatni.

– Ryanie, wciąż jeszcze jesteśmy przed sezonem. – Ethan kładzie dłoń na moim ramieniu. – Zbiorą się do kupy.

– Jestem już zmęczony przegrywaniem. Nawet nie potrafimy wygrać meczu o dziką kartę, żeby dostać się do play-offów. Przez całe lato trenowałem dwa razy dziennie, by w tym sezonie być w formie. Pozostali muszą nadążyć za moim tempem.

– Nigdy cię nie dościgną. Dlatego będziesz jednym z najlepszych, ale jako nowy kapitan drużyny musisz sprawić, by cię cenili, i nie chodzi mi tu o to, jak grasz. – Powoli odchodzi i podąża za resztą. – Poza tym nie chcę, żebyś się przemęczał. Potrzebuję cię, musisz mnie ponieść na swoich barkach, zdobyć pierścień. Potem będę mógł przejść na emeryturę.

Usta Ethana rozchylają się w uśmiechu, a on zaraz ucieka do szatni.

To dobry koleś. Rodzinę stawia na pierwszym miejscu. Jest ojcem trójki dziewczynek i długoletnim weteranem NBA. Przez ostatnich siedem sezonów był kapitanem, z kolei w tym roku poprosił o możliwość oddania swojej pozycji. Chciał złapać większą równowagę pomiędzy życiem rodzinnym a pracą.

W zeszłym tygodniu zyskałem nowy tytuł i teraz jestem kapitanem Devils, chicagowskiej drużyny NBA.

Zdawałem sobie sprawę, że pewnego dnia to się stanie. Nie wiedziałem tylko, że będę miał wtedy dwadzieścia siedem lat i dopiero cztery sezony w lidze za sobą. Wciąż jeszcze dużo muszę się nauczyć, a teraz mam także na swoich barkach ciężar bycia liderem zespołu na boisku i poza jego liniami.

Menadżer drużyny był przeciwny, ale koniec końców decyzję podejmuje kto inny. To my wybieramy naszego kapitana w głosowaniu. Koledzy jednogłośnie poparli mnie głosami i w ten sposób otrzymałem tytuł.

Z jednej strony chcę być dobry dla swoich ludzi, a z drugiej chcę szacunku za coś więcej niż za to, jak gram. Tego mam wiele ze względu na talent, widzę to w lidze. Do tej pory poświęcałem życie temu rzemiosłu, wyrzekłem się wszelkich związków, a co najważniejsze, oddałem swoje młodzieńcze lata tej grze. To widać na każdym kroku.

Rok w rok pobijałem własne rekordy, dążąc do świetności. Nie pozwalałem, by coś mnie rozpraszało, wybijało z rytmu i przeszkadzało w tym, abym stał się najlepszym zawodnikiem wszechczasów.

To jednak pewne wyzwanie, bo moje boisko w Chicago należało przecież do samego Najlepszego Wszechczasów, Michaela Jordana. Bannery na stadionie United Center przypominają mi o czasach świetności, które miały miejsce przede mną. Ukazują tę pustkę, ponieważ kiedyś mieliśmy wszystko. Wyzywają, bym sam to osiągnął.

Chłopaki powinny podejść do gry na tyle poważnie jak ja. Muszę sprawić, aby tak się stało. Potrzebuję, żeby żyli i oddychali tym sportem, żeby ich życie kręciło się wokół tego, tak jak moje, jeśli mamy spróbować zajść dalej w tym sezonie. Ale jak mam to zrobić i nie brzmieć przy tym niczym kontrolujący rozgrywający? Przecież zdążyli mnie już jako takiego poznać. Teraz, jako lider drużyny, muszę rozgryźć, w jaki sposób się z nimi komunikować. Robić to tak, jak nie byłem wcześniej w stanie, ponieważ „posłuchaj, jestem najlepszym zawodnikiem, z jakim kiedykolwiek dzieliłeś boisko” nie do końca działa, gdy jest się kapitanem zespołu.

Nie utrzymuję szczególnie bliskich relacji z żadnym z kolegów poza Ethanem. Dlatego też wynik głosowania trochę mnie zdziwił. Nigdy nie potrzebowałem niczego tłumaczyć, to moja gra zawsze mówiła za mnie, dzięki czemu nieraz upiekło mi się za bycie apodyktycznym na boisku. Teraz jednak otrzymałem inny tytuł, z którym muszę się zmierzyć, i nie jestem pewny, na co mam się nastawić.

– Casey! – wołam jednego ze stażystów, a ten pędem rusza w moją stronę. – Tak masz na imię, prawda? Casey?

– Tak, panie Shay.

Przewracam oczami.

– Mów mi Ryan lub Shay albo nazywaj mnie dosłownie w każdy inny możliwy sposób, żadne „panie Shay”. Masz plany? Potrzebuję, żeby ktoś robił dla mnie zbiórki.

– Ja… Yyy… Ja… Cóż, moja mama…

– Masz plany czy jak?

– Nie. – Szybko potrząsa głową. – Mogę robić dla pana zbiórki, panie Shay. – Jego oczy stają się wielkie jak spodki. – Ryanie! Mogę robić dla ciebie zbiórki, Ryanie.

Nerwowym krokiem podchodzi do kosza i staje pod nim. Ma na sobie krótkie spodnie bojówki w kolorze khaki oraz koszulkę polo z logo naszej drużyny. Wygląda na osiemnaście, dziewiętnaście lat, a kazali mu się ubrać, jakby był czterdziestoparoletnim facetem.

Zajmuję miejsce na linii rzutów wolnych, gdzie planuję pozostać do czasu, aż nie wykonam przynajmniej stu rzutów, ale przy siedemdziesiątym szóstym drzwi od naszego prywatnego boiska treningowego otwierają się na oścież.

– Ry! – woła moja siostra. – Trening skończył się ponad dwie godziny temu. Byłam w mieszkaniu, szukałam cię.

– Cześć, Vee!

Podczas rzutu numer siedemdziesiąt siedem piłka ledwo dotyka siatki i przeskakuje przez obręcz. Casey odbiera zbiórkę, po czym znów do mnie podaje.

– Już ćwiczyłeś, dzisiaj rano. Co ty teraz wyprawiasz?

– Ćwiczę rzuty wolne.

Siostra bliźniaczka stoi kilka metrów ode mnie z rękami na biodrach. Nie patrzę w jej stronę, ale kątem oka widzę, jak potrząsa głową w reakcji na moje słowa, a jej kręcone włosy falują przy tym ruchu.

– Jak masz na imię? – Przenosi uwagę na stażystę.

– Casey.

– Przejmę go teraz od ciebie, Casey. – Stevie przechwytuje jego podanie do mnie, a potem zajmuje miejsce pod koszem.

Stażysta nerwowo przenosi wzrok z siostry na mnie.

– Masz jak dojechać do domu? Późno już. – Moja bliźniaczka jest taka cudowna, to istne przeciwieństwo mnie. Ja nawet nie pomyślałem, że dzieciak może nie mieć jak wrócić do domu.

– Ta, mama zaparkowała z tyłu i na mnie czeka.

– Ryanie! – ruga mnie Stevie. – Jego mama na niego czeka.

– Nie wiedziałem! – Wyrzucam ręce w powietrze. – Przepraszam, stary.

Casey w pośpiechu potrząsa głową.

– To był zaszczyt, panie Shay.

Wpatruję się w niego spod zmrużonych powiek.

– Ryanie, miałem na myśli Ryanie. To był zaszczyt, Ryanie Shay. Gdybyś jeszcze kiedyś mnie potrzebował, zawsze dawaj znać. – Casey macha z zakłopotaniem, następnie wybiega przez główne drzwi.

Stevie odwraca się do mnie. Stoi pod koszem.

– Jego matka na niego czekała. – Zaśmiewa się. – Ależ to urocze, no nie?

– Urocze – odpowiadam bez emocji, klaszcząc w dłonie, i proszę o piłkę spoczywającą na jej biodrze.

– Ile ci jeszcze zostało? – Podaje ją i idealnie trafia w miejsce przy moim boku.

Po wspólnych dwudziestu siedmiu latach oraz niezliczonych zbiórkach moja siostra bliźniaczka ma to w małym palcu.

Wykonuję kolejny rzut, mówiąc:

– Dwadzieścia dwa.

Oddaje mi piłkę.

– Co tam? Masz już dość Zandersa? Gotowa na wprowadzenie się do mnie jeszcze raz?

– Ha, ha – odpiera oschle. – Nie ma mowy. Mam fioła na punkcie tego kolesia.

Usta drgają mi w dumnym uśmiechu. Evan Zanders. Myślałem, że jest z niego gnój i dupek, a okazał się kimś całkiem innym. Gra zawodowo w hokeja na lodzie dla Chicago. Siostra poznała go w zeszłym roku, kiedy była stewardesą w samolocie jego drużyny. Trzymali swój związek w sekrecie do początku tego lata, a ostatnie cztery miesiące to niekończący się festiwal publicznego okazywania sobie uczuć u tej dwójki.

Stevie niedawno się do niego przeprowadziła – na szczęście to wyprowadzka tylko na drugą stronę ulicy. I chociaż lubię mieć rację, to gdy mowa o Zandersie, cieszę się, że całkowicie się co do niego pomyliłem. Nigdy wcześniej nie widziałem siostry tak promiennej. To jego sprawka, bo pozwala jej w pełni cieszyć się z tego, kim jest. Trudno nienawidzić takiego kolesia, kiedy to najlepsze, co przytrafiło się twojej ulubionej na świecie osobie.

Nie będę kłamał. Stał się również moim dobrym przyjacielem.

– Cóż, mógłbym powiedzieć o nim to samo, a nawet, że może mieć większego bzika na twoim punkcie.

Siostra opiera piłkę o biodro.

– Wiem. Czy to nie cudowne?

Śmieję się lekko, potrząsam głową i składam ręce, żeby oddała mi piłkę.

Nie ma co tego ukrywać lub temu przeczyć – jestem innym facetem, gdy w pobliżu znajduje się moja siostra. Takim człowiekiem, jakim byłem, zanim pojawiły się sława i pieniądze. Nigdy nie uderzyła mi woda sodowa do głowy, tak jak można by się tego spodziewać w przypadku chłopaka wybranego już w pierwszej rundzie draftów, ale za to stałem się o wiele ostrożniejszy i bardziej przewrażliwiony, niż większość ludzi zdaje sobie z tego sprawę. Stevie jest jedyną, której bezapelacyjnie wierzę całym sobą. Taka wolność, kiedy nie muszę oglądać się za siebie i analizować każdego kolejnego ruchu, pozwala mi na chwilę relaksu. Nie czuję się wtedy skrępowany.

– No to co tam? – Piłka prześlizguje się przez siatkę po kolejnym rzucie. – Co jest aż tak pilne, że musiałaś tu do mnie przyjść i pomóc mi przy zbiórce?

Stevie nie odrzuca piłki. Zamiast tego trzyma ją przed sobą, ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

– Muszę poprosić cię o przysługę.

Wyciągam dłonie przed siebie, aby do mnie podała, ale tego nie robi.

– O co chodzi?

– Cóż, pamiętasz, jak się wyprowadziłam?

– Tak, Vee. Na pewno nie zapomniałbym o tym, że mieszkam teraz sam.

– Mieszkasz sam w swoim wielgachnym, pięknym i pustym, gdy wyjeżdżasz na mecze, apartamencie. – Oczy aż jej błyszczą.

– Tak?

– Znasz moją przyjaciółkę Indy, prawda? Koleżanka ze starej pracy.

– Laskę, która pojawiła się pod naszym mieszkaniem i ryczała przez całą noc, a potem narzygała mi na buty w barze, kiedy spotkaliśmy się po raz drugi? Trudno byłoby o niej zapomnieć.

– To dlatego, że przyłapała swojego chłopaka z jakąś inną dziewczyną. Długo ze sobą byli – przypomina. – Wiesz, jej rodzice przenieśli się na Florydę…

– Nie.

– Ryanie – protestuje – nawet jeszcze cię nie zapytałam.

– Wiem, o co chodzi. I mówię „nie”, zanim będziesz mogła to zrobić. Wiesz, jak beznadziejny jestem w odmawianiu ci czegokolwiek, dlatego nawet nie pozwolę ci pytać. Nie wprowadzi się do mnie.

– Ry, ona nie ma dokąd pójść. Awansowała w pracy i będzie zmuszona zrezygnować, jeśli nie znajdzie mieszkania w mieście. Wiesz, jak mało zarabiamy.

– Zarabiacie na tyle, żeby zapłacić za miejsce do życia.

– Ona… – Moja siostra się waha. – Ona ma pewne problemy finansowe i nie stać jej na mieszkanie w pojedynkę. Chicago to drogie miasto do życia.

– To może znaleźć sobie kogoś znajomego i na nim żerować. Ja nawet jej nie znam. Wiem o niej tylko tyle, że została zdradzona i nie potrafi pić.

– Nie bądź taki. Masz wielkie mieszkanie i przez połowę czasu jesteś w trasie. Indy tak samo dużo lata. Sezony hokejowy i koszykarski się pokrywają. Nawet nie będziecie się za bardzo widywać.

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo to było coś innego, kiedy ty ze mną mieszkałaś. Jesteś moją siostrą, najlepszą przyjaciółką. Ja nie chcę współlokatora. Wiesz, jak ważny i święty jest dla mnie mój czas w domu. Koniec dyskusji. – Klaszczę w dłonie. Musi mi podać tę piłkę, żebym skończył codzienną serię rzutów.

Zamiast tego jednak Stevie zwiesza rozczarowana ramiona, a potem odwraca się na pięcie i udaje w stronę wyjścia. Zabiera ze sobą moją piłkę.

– Vee, co ty, do cholery, robisz? Muszę skończyć te rzuty.

– Możesz sobie sam robić zbiórkę. – Idzie dalej w kierunku drzwi, nawet na moment się nie odwracając.

– Nie możesz być na mnie zła z powodu tego „nie”.

– Nie jestem zła, tylko zawiedziona. Czy spadłaby ci korona z głowy, gdybyś zaczął się przejmować kimś lub czymś innym niż tą pomarańczową piłką?

– Przejmuję się tobą – przypominam, ale ona w tym czasie rzuca piłkę w kąt i wypada przez podwójne drzwi prowadzące na korytarz.

Kurwa.

Staram się nie przejmować, kiedy zawodzę ludzi. Ich wymagania nigdy nie są tak wysokie jak te, które sam mam względem siebie. Jednak to coś innego, gdy mowa o siostrze bliźniaczce. Jej opinia to jedyna, oprócz mojej własnej, na której mi zależy.

Biegnę za nią truchtem.

– Vee! – krzyczę, otwierając drzwi na korytarz. Już zamierza wyjść, lecz odwraca się szybko w moją stronę. – Powiedz mi, dlaczego mam to zrobić. Czy ty naprawdę jesteś aż tak smutna z tego powodu? Dlaczego tak bardzo się to dla ciebie liczy?

– Nie musisz nic robić, ale to moja przyjaciółka. Była moją pierwszą znajomą w tym mieście. Wiesz, jak trudno mi poznać nowych ludzi, bo większość tylko szuka sposobu, żeby zbliżyć się do ciebie. Cóż, Indy była taką przyjaciółką, której potrzebowałam, a jeśli teraz nie będzie jej stać na mieszkanie, przeprowadzi się na Florydę do rodziców. Nie chcę, by wyjeżdżała z Chicago. Nie mam też innego pomysłu, jak jej pomóc. Mimo że koleś, za którego planowała wyjść za mąż, zdradził ją, to właśnie ona musiała się wyprowadzić. Indy potrzebuje chociaż jednej małej wygranej.

Dlaczego moja siostra za każdym razem musi uderzać w takie zasrane tony? Ktoś inny mógłby mi wygłosić jej przemowę słowo w słowo i nawet powieka by mi nie drgnęła, ale kiedy Stevie tak mówi, stanowczość kruszy się u podstaw, a ja chcę jej dać wszystko, o co prosi. To z mojego powodu miała takie problemy z nawiązaniem prawdziwych przyjaźni. Teraz daje mi możliwość odpracowania tego, nawet jeśli tylko w malutkim stopniu.

– Ufam jej – dodaje. – Ty też możesz.

Na szczęściu Stevie zależy mi bardziej niż na własnym. Właściwie w swoim przypadku już dawno z tego zrezygnowałem. I dlatego z moich ust wychodzą takie słowa:

– Ale żeby było jasne: nie chcę tego robić.

– Wiem.

– Musimy ustalić datę wyprowadzki.

Usta Stevie drgają, a jej oczy zaczynają lśnić pięknym blaskiem.

– Chcę coś na wzór prowizorycznej umowy podnajmu, będzie płacić za czynsz. Nie ma nic za darmo.

– Oczywiście, że będzie. Ale możesz zaproponować taką kwotę, żeby było ją stać? Przecież nie potrzebujesz tych pieniędzy.

Oto ja wyświadczam jej przysługę, a ona jeszcze ma do tego jakieś specjalne życzenia.

– To tymczasowo. Nie zostanie ze mną na zawsze.

– Jasne. – Stevie nie potrafi powstrzymać uśmiechu. – Czy mówiłam ci już kiedyś, że jesteś moją najulubieńszą osobą na świecie?

– Ta, ta. – Odwracam się w stronę boiska. – Chodź ze mną na te zbiórki. Zostało mi pięćdziesiąt rzutów wolnych.

– Mówiłeś, że miałeś dwadzieścia parę.

Idę dalej do linii rzutów wolnych, nawet nie kłopocząc się, by spojrzeć na Stevie.

– Wygląda na to, że pogubiłem się w liczeniu, kiedy pozwoliłem siostrze wkręcić mnie w przyjęcie pod dach jakiejś laski.

Po głosie Stevie słyszę, jak bardzo się uśmiecha.

– No to zostało jeszcze pięćdziesiąt rzutów, tak.

2

Indy

– Nie.

– Ale jak to „nie”?

– No nie. Nie wprowadzę się do twojego brata.

Stevie mruży oczy. Jest zdziwiona.

– Ale dlaczego nie?

– Hmm, niech pomyślę… Bo to okropny pomysł. – Tak, wprowadzenie się do brata najlepszej przyjaciółki brzmi jak fabuła jednego z moich ulubionych romansów. Już nie wspominając o tym, że rzeczony brat to Ryan Shay, gwiazda koszykówki, co wygląda, jakby właśnie zmaterializował się z jednego z moich mokrych snów. Jednak najważniejsze jest to, że… – Bo on mnie nienawidzi.

– Nienawidzi większości ludzi. – Stevie wzrusza szybko ramionami, a swoboda w jej głosie aż trochę mnie dziwi.

– Przedstawiasz go w naprawdę dobrym świetle, kochana.

Stevie zajmuje miejsce na kanapie hotelowej, a ja kończę przyrządzanie śniadania, korzystając z pojedynczego palnika gazówki. Wegetariańska kiełbaska wygląda jak psie gówno dzięki tej okropnej, zapewnionej przez hotel patelni.

„Dodatkowy smaczek” – przekonuję siebie, mając nadzieję, że dam radę jeszcze trochę tutaj wytrzymać.

– Ryan to mój brat, więc pewnie nie będę obiektywna, ale on jest świetny. Jasne, może wydawać się chłodny w obejściu, ponieważ nie do końca pokazuje wszystkim wkoło swoje emocje, jednak to dobry facet. Uwielbiam cię, jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Z Ryanem mamy takie samo DNA, co oznacza, że on też cię pokocha. Koniec końców tak będzie.

– Niezła logika, Vee.

– Nauka. – Nawet nie wysilam się, by odpowiedzieć, a ona dodaje: – Oboje żyjecie w rozjazdach z powodu pracy, więc tak naprawdę rzadko będziecie wchodzić sobie w drogę. A do tego on nie chodzi na randki, więc nie musisz się martwić o jakieś pojawiające się i znikające laski w mieszkaniu.

Unoszę brew.

– To, że nie chodzi na randki, nie oznacza, że nie sypia to tu, to tam. Czy ty widziałaś tego faceta?

– Nie chcę o tym myśleć, podziękuję. – Na jej twarzy pojawia się niewielka odraza. – Chodzi mi o to, że nigdy nikt do niego nie przyszedł, a mieszkałam z nim prawie przez rok.

Pewnie rezerwuje sobie przygody na jedną noc na czas wyjazdów. Mądrze. Miło by było nie przejmować się wpadaniem na jakieś laski w swoim domu, chociaż raz.

– Proponowałam ci nasze mieszkanie, ale tam też nie chcesz się wprowadzić. Zee ma dwie dodatkowe sypialnie – mówi dalej Stevie.

– Vee – wzdycham. – Ostatnią rzeczą, której chcę, jest bycie piątym kołem u wozu. I naprawdę nie mam też ochoty słuchać, jak wasza dwójka rzuca się na siebie i gzi, kiedy wracamy z trasy. Serio, wszystko w porządku. – Siadam na pufie obok stolika kawowego, trzymając w dłoni swoje śniadanie. – Spójrz na te miejsca. – Przesuwam po blacie całą górę wydrukowanych kartek z nadzieją, że gdzieś tam znajduje się mój dom. To są jedyne mieszkania w tym mieście, na które mnie stać.

Im więcej kartek przerzuca Stevie, tym trudniej jej ukryć niedowierzanie.

– Indy, nie, nie możesz mieszkać w żadnym z tych miejsc. Niektóre z nich są tak podejrzane, że aż głowa mała. Posłuchaj tylko tego. – Zaczyna czytać jeden z opisów: – Pięćdziesięcioparoletni mężczyzna szuka dwudziestoparoletniej kobiety na współlokatorkę.

– Ja jestem dwudziestoparoletnią kobietą, a za to miejsce płaciłabym jedynie pięćset dolców miesięcznie! – Biorę kęs wegetariańskiej kiełbaski. Jest całkiem spalona, więc wypluwam ją z powrotem na talerz.

– Ta, bo pewnie resztę czynszu musiałabyś opłacać w inny sposób.

– Dobra, to było ohydne. – Wyciągam kartkę ze sterty i zgniatam. Rzucam ją na talerz z niejadalnym świństwem.

– Indy – wzdycha Stevie, kładąc papiery na kolanach. – Proszę cię, przeprowadź się do Ryana. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla siebie, zrób to dla mnie. Nie mogłabym spać po nocach, wiedząc, że mieszkasz w jednym z tych miejsc. Możesz pisać mi codzienne statusy, co się dzieje, a ja mogę trzymać Ryana w ryzach, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Wyciągam telefon i decyduję się wysłać jej taką wiadomość już teraz.

Codzienny status – jeśli zmusisz mnie do wprowadzenia się do twojego brata, będę go seksualizować przy każdej nadarzającej się sposobności. Będę do ciebie pisać każdego dnia i przypominać, że jest najprzystojniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek ujrzały moje oczy. Codziennie będziesz czytać, jak bardzo chcę, żeby robił ze mną takie niegrzeczne, niegrzeczne rzeczy.

Stevie wyjmuje komórkę, a moment później na jej ustach zaczyna pojawiać się grymas. Szybko mruga, jakby pozbywała się tego obrazu ze swojej głowy.

– Zaryzykuję i powiem, że mam nadzieję, że teraz blefujesz.

– No to będzie niezła zabawa.

– Wprowadzisz się do Ryana i będziemy sąsiadkami!

Nie potrafię powstrzymać uśmiechu na myśl o mieszkaniu po drugiej stronie ulicy od mojej byłej koleżanki z pracy i jej chłopaka. Uwielbiam ich razem. Miałam nawet miejsce w pierwszym rzędzie, kiedy przez cały zeszły sezon przyglądałam się rozwojowi ich związku. I chociaż bardzo będzie mi jej brakować w tym roku w trasie, jestem wdzięczna, że nie muszą dłużej ukrywać się z Zandersem. Taka miłość nie powinna być skrywana przed światem.

– To byłoby fajne – przyznaję.

– Widzisz! Dodatkowo twoja ulubiona kawiarnia jest dwie przecznice stąd, a portier Ryana to cudowny człowiek. Spodoba ci się.

I mimo że sama myśl o mieszkaniu w luksusowym apartamencie w centrum Chicago, gdzie czekają wszystkie możliwe udogodnienia świata, wydaje się spełnieniem marzeń, nie potrafię się zgodzić.

Sądzę, że częściowo wciąż przekonuję samą siebie, że powrót do Chicago to dobry pomysł. Każdy zaułek, każdy budynek, każda ulica mi o nim przypomina. Tak się dzieje, kiedy całe życie spędza się na kochaniu jednej osoby. Jest ona we wszystkich wspomnieniach.

A teraz pozostało mi tylko opłakiwanie wersji życia, która już nie istnieje.

Naprawdę musiałam się w sobie spiąć, żeby zakończyć zeszłoroczny sezon hokeja po tym, jak weszłam do naszego mieszkania i nakryłam Alexa z kimś innym. Ale zaraz po wygraniu Pucharu Stanleya przez Raptors wrzuciłam swoje rzeczy do magazynu, spakowałam torbę i pojechałam za rodzicami do ich nowego domu nad brzegiem oceanu na Florydzie. Spędzenie tam lata było wytchnieniem dla złamanego serca, lecz powrót do miasta, gdzie całe moje życie się rozpadło, powoduje, że czuję, jakbym rozpoczynała proces gojenia ran od nowa, niezależnie od pierwszego szoku sprzed sześciu miesięcy.

A po spędzeniu kilku tygodni w tym hotelu oraz przeprowadzaniu treningu dla dwóch nowych stewardes, które będą pracować pode mną, nie mogę z całą pewnością powiedzieć, czy powrót do Chicago był dobrym wyborem.

Stevie, jak gdyby potrafiła czytać mi w myślach, zmienia temat rozmowy.

– Pierwszy mecz wyjazdowy sezonu już za parę dni. Gotowa?

– Na tyle, na ile można być gotowym z całkowicie zieloną i nieprzygotowaną załogą. Patrzenie na to, jak chłopaki rozbierają się podczas każdego lotu, nie będzie już takie samo bez ciebie.

Stevie przechyla głowę i posyła mi ten swój słodki uśmiech.

– Częściowo będę tęsknić za lataniem, ale głównie będzie mi brakować ciebie i Zee. Tak bardzo się jednak cieszę, że mogę być na wszystkich meczach drużyny Ryana w Chicago w tym roku. Jakie to uczucie być nową główną stewardesą i rozstawiać wszystkich po kątach?

– Jest dziwnie. Nigdy nie pomyślałabym, że będę dowodzić samolotem Raptors już w drugim roku pracy, ale się z tego cieszę. Jestem też niewypowiedzianie szczęśliwa, ponieważ nie ma już z nami Tary.

– Wylana za spoufalanie się – odpiera ze śmiechem Stevie. – Cóż za ironia.

Stewardesy mają bardzo wyraźnie postawioną granicę. Zakaz spoufalania się i spędzania czasu z naszymi pasażerami – drużyną NHL z Chicago, Raptors. W zeszłym roku Tara, poprzednia główna stewardesa, mocno się starała i niejednokrotnie powtarzała Stevie prosto w twarz tę zasadę. Jednak z chwilą przyjęcia przeze mnie tego awansu nastąpiła również niewielka zmiana regulaminu. Wciąż panuje ten restrykcyjny zakaz spotykania się, sypiania i „wygłupiania” z członkami drużyny, ale mamy prawo być znajomymi. W pewnym sensie byłam zmuszona do zmian, skoro chłopak mojej najlepszej przyjaciółki to zastępca kapitana i widujemy się zbyt często, żeby udawać, że nie jesteśmy znajomymi.

– Dobrze będzie też wyrwać się na parę dni z Chicago – dodaję.

– O czym ty mówisz? Przez całe lato byłaś na Florydzie. Wróciłaś dopiero kilka tygodni temu.

Zapada między nami długa cisza, a ja wbijam wzrok w swoje kolana.

– Och, Ind, ale ze mnie idiotka. Tu nie chodzi o mieszkanie z Ryanem, prawda? Jeśli nie chcesz być w Chicago, ja to rozumiem. Uwierz mi, dobrze to rozumiem. Próbowałam ci pomóc w pozostaniu tu w mieście, ale nawet przez moment nie przyszło mi do głowy, że może ty nie chcesz w nim zostać.

– Nie jesteś idiotką, tylko dobrą przyjaciółką. Trochę to teraz do mnie dociera, wiesz? Wróciłam i zdaję sobie sprawę, że w każdej chwili mogę wpaść na Alexa. Gdy o tym pomyślę, robi mi się niedobrze, a jednocześnie jestem już zmęczona tym, że jego decyzja ma taki wpływ na moje życie.

Jeszcze parę dni i podjęłabym pracę na Florydzie, przeniosła się tam na stałe, gdyby nie telefon w sprawie awansu. Tej jednej nocy Alex odebrał mi wszystko – przyszłość, mieszkanie, grupę przyjaciół. Nie miałam zamiaru pozwolić mu na odebranie mi także tego.

– Indy, rozumiem – mówi łagodnie Stevie. – Czasami łatwiej zostawić to za sobą. Jesteś pewna, że chcesz tu być? W Chicago?

– Chcę poczuć się lepiej. – Trzymam wysoko głowę. – Może powrót do Chicago, gdzie wszystko się posypało, zmusi mnie do zmierzenia się z sytuacją i szybszego naprawienia siebie.

– Cóż, jeśli zmienisz zdanie i zdecydujesz, że w tej chwili Floryda to dla ciebie lepsze miejsce, pomogę ci spakować rzeczy, ale mam nadzieję, że przyjmiesz ofertę Ryana. Nie będzie pobierać od ciebie wyższego czynszu niż tyle, na ile będzie cię stać. Będziesz mogła w ten sposób odkładać pieniądze. Będzie inaczej, jednak wydaje mi się, że może być lepiej.

– Nie powiedziałaś mu nic o…

– Oczywiście, że nie – przerywa mi Stevie.

Rozglądam się dookoła, robiąc w myślach szybką inwentaryzację pokoju hotelowego. Miniaturowa lodówka, w której nie mieszczą się produkty normalnej wielkości, co sprawia, że co trzy dni muszę biegać na zakupy. Walizka, na której żyję, bo nie ma tu wystarczająco dużo wieszaków, żebym mogła powiesić niebotyczną liczbę rzeczy ze swojej szafy. I ręczniki tak małe, że ledwo mogę w nie zawinąć włosy.

Brakuje mi domu, nawet jeśli mowa o takim, który dzieliłabym z najatrakcyjniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Do tej pory spotkałam Ryana Shaya tylko dwa razy, ale takiej twarzy i takiego ciała się nie zapomina. Jednak gdybym mogła wykorzystać teraz życzenie, które mówi się złotej rybce, to chciałabym, żebyśmy oboje zapomnieli o naszych wcześniejszych spotkaniach.

– Gdybym wiedziała, że pewnego dnia będę mieszkać z tym kolesiem w jednym mieszkaniu, postarałabym się o lepsze pierwsze i drugie wrażenie.

Niebieskozielone oczy Stevie lśnią, a ona zaciska usta, powstrzymując śmiech. Czekałam na to, że złagodzi moje obawy i powie, że jej cholernie przystojny brat w ogóle mnie nie pamięta.

– Nie zapomniał, prawda?

– Ani trochę.

Potrzebowałam całych dziesięciu minut, żeby wyprowadzić się ze swojego pokoju hotelowego, a potem kolejnych dwudziestu, by opróżnić magazyn. Wynajęty samochód do przeprowadzki był aż żenująco pusty. Jakie to smutne, że życie dwudziestosiedmiolatki może wypełnić tylko połowę paki dostawczaka.

Wszystkie meble oraz sprzęty kuchenne zakupione w trakcie wspólnie spędzonych sześciu lat nadal są w naszym mieszkaniu. W jego mieszkaniu, bo ja się poddałam i zaczynam od początku. Próbuję zaakceptować całą tę sytuację. Nie zauważyłam braku swoich rzeczy, kiedy wprowadziłam się na lato do rodziców, ale teraz nieobecność wielu przedmiotów jest aż nazbyt oczywista, gdy siedzę w mieszkaniu Ryana.

W swoim mieszkaniu.

Jest tu tak pusto, że odnoszę wrażenie, jakbym siedziała raczej pośrodku muzeum, i może dlatego brak moich rzeczy jest tak widoczny. On też nie ma za wiele.

Apartament jest nieskazitelnie czysty, urządzony minimalistycznie. Czarno-biały, bez żadnych innych kolorów – jedyne odcienie wprowadzają moje ubrania porozrzucane po jego salonie. Właśnie próbuję zorganizować sobie szafę. I „próbuję” jest tu słowem idealnie oddającym to, co się dzieje.

Byłam w tym mieszkaniu kilka razy, odkąd poznałam Stevie, ale nigdy nie wyglądało ono na tak puste i… odludne. Stevie jest tak samo promienną osobą jak ja. Chyba cały kolor wyprowadził się z tego miejsca wraz z nią.

Jednak widok z okien zapiera dech w piersiach. Przez pierwszą godzinę wpatrywałam się tylko w miasto i zachód słońca nad molo Navy Pier.

Sama urządzam sobie wycieczkę po pomieszczeniach i zachodzę do kuchni. Ekspres do kawy z jedną dyszą, pod którą ustawiony jest pojedynczy kubek, gotowy na jutro rano, tak myślę. Naczynia – cztery duże talerze, cztery małe oraz cztery miski – wszystko czarne, jakby z jednego zestawu. Jakby Ryan nigdy nie zamierzał zaprosić do swojego domu więcej osób. Nie jestem zdziwiona, kiedy otwieram pierwszą szufladę. Znajduję tam cztery łyżki, cztery noże i cztery widelce, najprawdopodobniej kupione w małym zestawie.

Rozumiem, że z powodu pracy podróżuje tak dużo jak ja, ale co, jeśli chciałby zaprosić znajomych? Albo co, jeśli zaprosi do siebie pewnego wieczoru kobietę i ona zgłodnieje, a okaże się, że on nie zdążył jeszcze pozmywać z wczoraj?

Wydaje się to mało praktyczne, jednak coś mi mówi, że Ryan Shay uważa, że posiadanie tyle, ile trzeba, żeby przeżyć, jest całkowicie praktyczne.

Wracam do salonu, gdzie przejeżdżam palcem po jego półce z książkami. Mam wielką nadzieję, że na opuszce znajdę jakąś warstwę paprochów lub kurzu. Cokolwiek, co pozwoli mi uwierzyć, że koleś jest człowiekiem, a nie robotem. W przeciwieństwie do tego, co sugeruje reszta mieszkania.

W jego domu nie ma ani jednego zdjęcia, za to jest niezliczona liczba książek. Półki wypełniają wszelkiego rodzaju pozycje motywacyjne albo poradniki, jakie tylko można sobie wyobrazić, a do tego są zorganizowane… Czy to jakieś jaja? Są zorganizowane w porządku alfabetycznym po nazwisku autora. Facet jest tym potworem, który lubi dla zabawy przebiec się w maratonie, a w Halloween wręcza dzieciakom batoniki odżywcze.

Unoszę palec z półki. Jest czysty, ani drobinki kurzu.

Już mi się tu bardzo nie podoba.

Kliknięcie drzwi wejściowych powoduje, że zastygam.

Miało go nie być całą noc ze względu na jakieś wielkie wydarzenie organizowane przez miasto. Przed jego powrotem miałam zdążyć uporządkować swój bałagan, powiesić ubrania, a także wnieść książki i odpowiednio je ułożyć. Liczyłam, że za trzecim razem zrobię dobre wrażenie na Ryanie Shayu, tymczasem mieszkanie wygląda jak pobojowisko.

Kopniakami zbijam kupki swoich ubrań w jedną, starając się zająć jak najmniej miejsca. Mam nadzieję, że może nie zauważy tej bomby, która wybuchła pośrodku jego domu, odkąd wprowadziłam się tu dwie godziny temu.

– Co jest, kurwa? – Głos ma oschły, stanowczy.

Próbuję zebrać się w sobie, poprawiam zbłąkane, cienkie włosy, odgarniam je z twarzy, po czym posyłam mu najbardziej czarujący uśmiech. Działa za każdym razem.

– Cześć… – Odwracam się i macham, ale zamieram w połowie, kiedy widzę stojącego w progu właściciela mieszkania.

Do tej pory spotkałam Ryana tylko dwa razy. Za pierwszym był bez koszulki, a za drugim miał na sobie zwykłe ubrania i znajdował się w barze. Ale teraz? W dopasowanym garniturze? Jezu Chryste, ja nie mogę tu mieszkać.

Materiał jest czarny, nieco prążkowany. Ten ciemny kolor w jakiś sposób sprawia, że jego niebieskozielone oczy są jeszcze bardziej żywe. Delikatnie brązowa skóra i piegi są identyczne jak u bliźniaczki, jednak mogę zagwarantować, że nigdy nie patrzyłam na Stevie w sposób, w który właśnie wgapiam się w jej brata. Oblizuję usta, przesuwając wzrokiem po jego włosach – kasztanowe, świeżo wycieniowane po bokach, na górze jest trochę tych typowych dla Shayów loków.

Mama Ryana i Stevie to biała kobieta o piegowatej skórze, niebieskich oczach i włosach w kolorze miedzi. Ich tata jest wysokim, czarnoskórym facetem o ciemnych lokach. Bliźniaki Shay są kombinacją swoich rodziców, lecz wydaje się, że odziedziczyli te same cechy wyglądu.

Wymknęło mi się to już dwukrotnie podczas spotkań, ale cóż, Ryan Shay jest przystojny. Może i jest robotem, jednak najseksowniejszym, jakiego kiedykolwiek widziałam.

– Indy. – Jego głos wyrywa mnie z transu.

Zamykam usta i krzyżuję nogi, a jednocześnie spoglądam mu w oczy.

– Hmm?

– Zapytałem, co, do cholery, stało się z moim mieszkaniem.

– Och. – Śmieję się skrępowana. – Widzisz, ja tu się organizuję.

– Organizujesz?

– Tak. – Wskazuję bałagan, który stworzyłam na podłodze w salonie. – Organizuję swoje ubrania.

– Jeśli tak wygląda twoja wersja organizowania się, to ja nie wiem, czy ten układ nam zadziała.

Śmieję się z jego żartu, a potem, niestety, orientuję, że nie było to ani trochę żartobliwe. On mówił poważnie.

Wiesza swoje klucze na niewielkim wieszaku przy drzwiach wejściowych, jak przystało na zorganizowanego potwora, po czym ucieka w stronę swojej sypialni, nawet przez chwilę na mnie nie zerkając.

To trzecie wrażenie jest tak samo do dupy jak dwa wcześniejsze.

– Pomyślałam, że może moglibyśmy jutro zjeść razem śniadanie – rzucam, zanim schowa się w pokoju.

Wciąż na mnie nie patrząc, dosięga drzwi i odpowiada:

– Nie.

– Miło by było się poznać. No wiesz, w końcu teraz będziemy razem mieszkać.

– Nie.

– Dobra, żadnego śniadania. Jesteś zajętym człowiekiem. To może lunch? A może nie jesz. Roboty nie jedzą.

– Co takiego?

W końcu na mnie spogląda, jego głowa odwraca się nagle w moim kierunku. Wlepia we mnie agresywne spojrzenie oczu w kolorze oceanu.

Przełykam ślinę.

– Żartuję. To tylko taki żart. – Znów śmieję się niezręcznie. – Kawa? Fajnie by było poznać osobę, z którą mieszkam. Kto wie, może nawet zostaniemy przyjaciółmi?

Patrzy na mnie spod półprzymkniętych powiek.

– Dobra, nie będziemy przyjaciółmi. – Unoszę ręce w geście obronnym. – Żadnych przyjaciół, jedzenia, zabawy. Zrozumiałam.

Z jego ust wydobywa się cichy śmiech. Najpierw stwierdzam, że podoba mi się ten dźwięk, myślę, że Ryan uważa mnie za zabawną, ale moment później zdaję sobie sprawę, że to była oznaka lekceważenia.

– Wyjaśnijmy sobie jedno. Nie chcę, żebyś tu była. Nie prosiłem o to, żebyś się wprowadziła. Jesteś tu tylko z jednego powodu: ponieważ przyjaźnisz się z moją siostrą, a ona przeze mnie nie ma zbyt wielu znajomych. Lubię swoją przestrzeń i gdybym mógł decydować, żyłbym sam. Więc nie, Indiano, nie zostaniemy przyjaciółmi. Będziemy sobie koegzystować w tym samym apartamencie, dopóki nie będziesz w stanie znaleźć czegoś innego. Będę wypełniać w tym czasie swój braterski obowiązek.

Zamyka za sobą drzwi trochę mocniej, niż było trzeba.

Aua, kurwa.

Trzecie wrażenie było gorsze niż dwa poprzednie.

3

Ryan

Kurwa.

Opieram czoło o drzwi i przymykam oczy, bo żałuję.

Zachowałem się podle, choć wcale nie chciałem. Tak naprawdę przez całą jazdę windą na górę powtarzałem sobie, żeby być miłym. Próbowałem też wymyślić jakieś głupie powitanie, którego mógłbym użyć.

Witaj w domu. Nie, to brzmi, jakby to był nasz dom.

Cieszę się, że tu jesteś. Nie, to kłamstwo. Wcale się nie cieszę.

„Jeśli czegoś potrzebujesz, daj mi znać”. Nie, nie dawaj. Sama to sobie zorganizuj.

Wszystkie słowa, które ćwiczyłem, brzmiały dokładnie tak – jak ćwiczenie.

Wreszcie przyszedł mi do głowy prosty plan: „Pójdę po klucz, który dla ciebie dorobiłem”. Potem poszedłbym do swojego pokoju, gdzie mógłbym być przez chwilę sam.

Ale wtedy zobaczyłem ją, stojącą na bosaka pośrodku mojego salonu w takiej za dużej bluzie, że nadal nie jestem przekonany, czy miała coś pod nią. Jej blond włosy były splecione w potargany warkocz przerzucony przez ramię, a brązowe oczy były delikatniejsze, niż zapamiętałem. I to mnie wkurzyło.

Przez całą noc koledzy z drużyny nieźle sobie używali na mnie za to, że się wprowadza. Spotkali ją raz, jakieś pięć miesięcy temu, i myślałem, że to niezapomniane wrażenie, które na nich wywarła, było spowodowane tym, że tamtego wieczora zwymiotowała na moje buty. Ale niestety jedyne, co o niej pamiętali, to to, że naprawdę było na czym oko zawiesić.

Wiedziałem, że jest ładna – nie jestem przecież ślepy – lecz nie ma mowy, żeby była tak piękna, jak wspominali. Byłem pewny, że coś podkoloryzowali.

A jednak nie.

Wszedłem do swojego mieszkania i zdałem sobie sprawę z własnego błędu. Mieli rację – jest olśniewająca, a ja nie mogę tego znieść.

Trudno mnie wyrwać ze skupienia, ale gdybym miał opisać swoje idealne rozkojarzenie, wyglądałoby ono bardzo podobnie do niej.

Nie mogę mieszkać z kimś takim pod jednym dachem. Nie chcę, by ktokolwiek inny tu przebywał. Potrzebuję własnej przestrzeni. To mieszkanie jest moją jedyną odskocznią od zewnętrznych presji. Potrzebuję skoncentrować się na pierwszym sezonie w roli kapitana, a nie wiem, jak będę w stanie to zrobić, kiedy moja współlokatorka o złotych włosach i z muśniętymi słońcem nogami wygląda, jakby właśnie wróciła z plaży, z kolei na podłodze są rozrzucone jej kolorowe ubrania.

Pieprzyć to. Muszę iść na siłownię.

Może byłbym trochę spokojniejszy, gdybym znalazł chwilę na zrelaksowanie się i przygotowanie na powrót do domu. Do swojej współlokatorki. Dzisiaj jednak nie miałem na to ani sekundy. Obserwowano mnie, dlatego przez cały wieczór się pilnowałem. Byłem na krawędzi.

Zazwyczaj to fani oraz reporterzy na mnie spoglądają, oglądają każdy mój ruch, ale od czasu awansu Ron Morgan, generalny menadżer drużyny, zaczął mnie obserwować z większą pogardą niż zazwyczaj.

Ron lubił mnie przez pierwsze trzy lata gry dla niego, przynajmniej na tyle, na ile pracodawca może lubić pracownika, którego pensja pochłania wielką część ich rocznego budżetu, a wciąż jeszcze musi poprowadzić drużynę do zwycięstwa, nie wspominając już o play-offach.

Niezadowolenie Rona względem mojej osoby zaczęło być widoczne zeszłej zimy po tym, jak towarzyszyłem jego bratanicy na premierze filmowej. To była przysługa. Bratanica, która jest praktycznie jego córką, miała wcześniej jakieś kłopoty z prawem, więc co byłoby lepsze niż naprawienie czyjegoś wizerunku jednym telefonem do dobrego Ryana Shaya?

To była jedna noc, jedna impreza, ale prawdziwy problem powstał, kiedy poprosił mnie o więcej. Ciągle dopytywał, a ja od tego czasu odmawiałem zabrania jej dokądkolwiek. Wykorzystywałem własną siostrę jak jakiegoś rodzaju tarczę ochronną.

„Powinieneś zabrać Lesley na tę galę charytatywną”. Nie mogę. Zdążyłem już zaprosić siostrę.

„Ostatni weekend roku nad jeziorem. Wszyscy kogoś zabierają. Ty weźmiesz moją bratanicę”. Nie mogę. Stevie zakosiła miejsce mojej osoby towarzyszącej.

„Lesley jest naprawdę tobą zauroczona. Powinieneś zaprosić ją na kolację dla drużyny w piątek jako osobę towarzyszącą”. Ach, cholera, chciałbym, ale moja siostra serio cieszy się, że pójdzie. Nie mogę tak jej odmówić.

Takie wykorzystywanie Stevie, z którą niby się umówiłem, działało przez cały rok, ale ona w końcu musiała wziąć i się zakochać. I to nie w kimkolwiek, tylko w kimś, kto ma dziewięćdziesiąt procent tych samych zadań co ja, ponieważ jest taką samą szychą w sporcie w Chicago. Bez jej pomocy moje motywy stały się oczywiste. Prawdziwy powód, dla którego nie mogłem kontynuować spotykania się z członkiem rodziny Rona, był prosty: bo nie chciałem. I wtedy jego obojętność zamieniła się w jawną niechęć.

Pod koniec sezonu ta awersja jedynie się zaostrzyła, ponieważ Ethan zrezygnował ze swojej roli i, pomimo głośnych sprzeciwów Rona, wybrano mnie na kapitana drużyny. Ja nie randkuję, nie robiłem tego od czasu college’u, i nie mam zamiaru się zmienić, żeby podlizać się facetowi, który podpisuje moją wypłatę, szczególnie jeśli chodzi o kobietę, co do której szczerze nie czuję pociągu.

Można by pomyśleć, że Ron doceni moją ambicję. Mam jeden cel, a jest nim wygranie pierwszych od dekady mistrzostw dla Chicago oraz dopełnienie tego tytułem MVP – Most Valuable Player, czyli najbardziej wartościowego gracza – dla siebie samego. To oznacza: żadnych kobiet, prawie żadnych znajomych i skupienie na wygranej. Nie pozwolę nikomu, żeby wykorzystał moje nazwisko albo to, kim jestem i jeszcze się stanę w koszykówce.

Wydarzyło się to raz i nigdy więcej nie popełnię tego błędu.

Potrzebuję zasranego treningu. Muszę oczyścić głowę z bałaganu, który zrobił się dzisiejszego wieczora, i katastrofy, w którą zamieniło się mieszkanie pod moją nieobecność.

Ściągam z siebie marynarkę, po czym wieszam ją w szafie tam, gdzie jej miejsce – pomiędzy czarną a szarą. Moment później odpinam zegarek i ostrożnie odkładam go do szuflady nocnego stolika, na powrót do aksamitnego pudełka, dokładnie w to miejsce, gdzie chowam go za każdym razem.

Kilka rzutów mnie uspokoi. W tej chwili moje mieszkanie wydaje się mieć na mnie całkiem odmienny wpływ. Ale zanim zdążę zdjąć garnitur i wskoczyć w szorty na siłownię, zatrzymuje mnie ciche skomlenie dochodzące z salonu.

To musi być jakiś żart.

Dlaczego, do cholery, zgodziłem się, żeby zamieszkała tu ta dziewczyna? Ach, no tak – ze względu na Stevie. Muszę zacząć mówić siostrze „nie”, bo przez to, że nie byłem w stanie, wzbogaciłem się o płaczącą w moim salonie blondynkę.

Zignoruję to. Byłoby to dla niej bardzo żenujące, gdybym poszedł tam i sprawdził, co się z nią dzieje. Czy słowa, które wypowiedziałem, były aż tak wredne, że teraz musi z tego powodu płakać? Do tej pory widziałem tę dziewczynę albo płaczącą, albo pijącą bez opamiętania, więc pewnie nie powinno być to żadnym zaskoczeniem, że znów podchodzi do czegoś tak emocjonalnie.

Kolejne skomlenie oraz stłumiony szloch przebijają się przez moje zamknięte drzwi i uderzają mnie, trafiają w środek.

Nic nie jesteś jej winien.

Zignoruj. Zignoruj. Zignoruj.

Nie potrafię. Chociaż bardzo chciałbym być tym kolesiem, to nim nie jestem.

Biorę głęboki wdech, następnie otwieram drzwi sypialni, by sprawdzić, co z moją współlokatorką.

Panna blondyneczka siedzi na kanapie, podciągnęła kolana pod brodę i ukrywa twarz w skrzyżowanych rękach. Nie mam, kurwa, pojęcia, co powiedzieć, aby spróbowała wyluzować. Jak sprawić, żeby przestała? Nawet nie znam laski.

Powiedz coś miłego. Coś, co ją pocieszy.

– Jesteś uczuciowa.

Unosi szybko głowę. Jej brązowe oczy są przekrwione i opuchnięte.

– Dziękuję za tę obserwację, Ryanie. Jesteś naprawdę spostrzegawczy.

Dobra, jak widać, nie powinienem był tego mówić.

– Dlaczego?

Ściąga brwi.

– Co dlaczego?

– Dlaczego jesteś tak uczuciowa?

– Dlaczego jesteś taki oziębły?

Czas na zmianę tematu. Odpowiedzi na to pytanie tak łatwo nie dostanie.

– Co się dzieje?

– Co się dzieje? – Śmieje się lekceważąco. – Co się dzieje?! – podnosi głos i jednocześnie wstaje z kanapy.

Wodzę wzrokiem w dół po tych długich nogach i nic nie mogę poradzić, że zastanawiam się, jakie to by było uczucie mieć je owinięte dookoła siebie.

To nie jest pieprzony czas na to, Ryanie.

Wysoka jest jak na dziewczynę. W tej chwili trochę też mnie przeraża.

– Co się dzieje? To, że moje życie stało się absolutnym gównem. Wybacz, nie potrafię kontrolować emocji, ponieważ mój cholerny chłopak, z którym byłam sześć lat, zdradził mnie z jakąś laską z biura! I to ja straciłam mieszkanie z tego powodu. Nie stać mnie na życie samej w tym mieście, a teraz siedzę w apartamencie brata najlepszej przyjaciółki, który też mnie tu nie chce! Czy ty myślisz, że ja tego chcę? Nie! Marzę o swoim starym życiu.

Opieram się od niechcenia o framugę drzwi do sypialni, patrząc na minizałamanie dziewczyny.

Chociaż „mini” może nie być tu odpowiednim słowem.

– Co ja, do cholery, tu robię? – pyta sama siebie cicho.

Wpatruje się we mnie, oczekuje, że odpowiem, ale ja nie mam zielonego pojęcia, jak zachować się przy takiej wrażliwej osobie. Jest dość straszna.

– Masz rację – mówi. – Jestem uczuciowa. Jednak lepsze to niż bycie pieprzonym robotem! – Wskazuje mnie ręką. – Przynajmniej coś czuję. Kiedy ostatni raz coś czułeś?

– Cóż, w tej chwili czuję rozbawienie.

– Co, do cholery, jest z tobą nie tak? – wypluwa te słowa. – Jesteś potworem. I przeorganizuj ten swój zasrany regał z książkami. Po nazwisku autora? Jesteś chory.

Próbuję powstrzymać uśmiech, zagryzając wargi. Naprawdę się staram, ale jeden kącik ostatecznie się unosi.

– Nie śmiej się ze mnie!

Zaprzeczam ruchem głowy.

– Nie śmieję się.

Nabiera głęboko powietrza. Koncentruje się na oddychaniu, przesuwając dłonią w dół bluzy. Ta wygląda, jakby była o pięć rozmiarów na nią za duża.

– Zamierzam się wyprowadzić. Nie znamy się, masz rację. Nie prosiłeś mnie, żebym tu była, i to nie jest fair w stosunku do ciebie. Jutro wieczorem wyjeżdżam do pracy. Wrócę za kilka dni, zabiorę wtedy swoje rzeczy. Wyjeżdżam z Chicago.

– Nie, nie wyjeżdżasz.

– Słucham?

– Nie wyprowadzasz się. Dorobię ci klucz, Indiano.

Zamykam za sobą drzwi do sypialni. Wreszcie wypowiadam słowa, które ćwiczyłem przez cały wieczór.

Ma rację, tak naprawdę nie chcę jej tutaj. Ale pomyliła się w jednej sprawie – nie jestem potworem. Zdecydowanie coś przeżywa. Coś, co jest moim słabym punktem. Nie mogę po prostu wyrzucić jej na ulicę. Nie jestem takim kolesiem, chociaż w tym momencie tak bardzo bym tego chciał.

Po drugiej stronie drzwi rozlega się łoskot. Może to był but.

– Nie mam na imię Indiana!

Tak, teraz to naprawdę chciałbym być tym kolesiem.

Budzę się, zanim ma szansę zadzwonić budzik. Podchodzę do drzwi w samych bokserkach i nagle dociera do mnie, że już nie za bardzo mogę chodzić goły po swoim mieszkaniu.

Wkładam szorty koszykarskie i stary T-shirt, a potem idę do salonu. Bałagan Indy został uporządkowany, jednak miejsce wydaje się inne niż jeszcze kilka dni temu.

Przez długi czas byłem sam. Mieszkanie ze Stevie przez dziewięć miesięcy stanowiło wytchnienie od ciszy, ale ta wraz z jej wyprowadzką powróciła. Lubię swój czas dla siebie, tak naprawdę dzięki niemu czerpię radość. A ta różnica, wyczuwalna w powietrzu dzisiejszego ranka, bo jest tu też ktoś inny, nie wydaje się najgorszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła. Nie jest tak niepokojąca, jak myślałem.

Drzwi po drugiej stronie salonu są lekko uchylone. Srebrzystość jasnożółtej farby razi mnie po oczach, ponieważ ten poranek w Chicago jest słoneczny. Promienie słońca odbijają się od ścian. Nie ma tam już ani zasłon, ani rolet. Stevie założyła własne modne zasłony, kiedy tu była, ale przed i po tym, jak tu mieszkała, ten pokój pozostawał zamknięty.

Nowa sypialnia Indy nie domyka się teraz z powodu książek i ubrań rozrzuconych po podłodze. Wstrzymują one drzwi.

W trakcie naszego trzeciego spotkania dowiedziałem się kolejnej rzeczy na temat tej dziewczyny. Nie tylko jest uczuciowa i nie potrafi pić, ale też jest bałaganiarą. I to wielką.

„A poza tym jest kolorowa” – przypominam sobie.

Bardzo wyraźnie kontrastuje to ze wszechobecną bielą i czernią mieszkania. Sukienki w kwieciste wzory rzucone na progu są w odcieniach jasnego fioletu. Jednak największym zbrodniarzem niedomkniętych drzwi jest wystająca spod żywych kolorów różowa, wiązana szpilka.

Może to być ten but, który w nocy zostawił zadrapanie na drzwiach do mojej sypialni.

4

Indy

– To chyba jakiś żart. – Chowam twarz w poduszkę, próbując zakryć oczy przed ostrymi, porannymi promieniami słońca wpadającymi przez okna mojej sypialni. – Dlaczego nie ma tu rolet?

Promienie odbijają się od żółtych ścian mojego nowego pokoju. Muszę zapytać Stevie, czemu, do cholery, pomalowała go na tak obrzydliwie poranny kolor, bo jestem pewna, że nie zrobił tego Pan Nie-Lubię-Koloru.

Nie mam pojęcia, która jest godzina. Nie ustawiłam w pokoju jeszcze niczego, nawet budzika, a Bóg jeden raczy wiedzieć, gdzie się podział mój telefon. Jednak bez trudu mogę stwierdzić, dzięki wstrętnym, jasnym promieniom słońca dostającym się do środka, że jest zbyt cholernie wcześnie, by się budzić.

Dzisiaj wieczorem będę pracować w trakcie nocnego lotu. Pierwsza podróż w tym sezonie, więc muszę się wyspać. Poza tym nie jestem rannym ptaszkiem, a już na pewno nie w dni, kiedy będę lecieć przez całą noc.

Spałam beznadziejnie. Z pojedynczą poduszką i dwoma kocami na podłodze. Nie mam jeszcze ani łóżka, ani materaca, ale przecież z racji tego, że jestem tak uparta, nie było mowy, żebym przespała się na kanapie Ryana po wczorajszej wieczornej klapie.

Muszę wybrać się na zakupy po parę rzeczy. Dziwnie jest zaczynać od początku, lecz nawet trochę nie chcę tego materaca czy chociaż części łóżka, gdzie przyłapałam Alexa z kimś innym.

Już samo jego imię sprawia, że czuję ból w piersi. Lubi się chować na jakiś czas, dopóki zwykłe przypomnienie nie wywoła fali tsunami cierpienia.

Telefon wbija mi się w plecy, tak go odnajduję. Mrużę oczy, starając się nie oślepnąć od rozświetlonego ekranu.

Ja: Codzienny status – dlaczego, do cholery, ten pokój ma kolor kaczątka?! Chciałabym, żeby twoje łóżko wciąż tu było. Zanders jest na tyle bogaty, że stać go na kupienie innego do waszej sypialni dla gości. Aha, a twój brat jest fiutem.

Stevie: Cóż, przynajmniej powstrzyma cię to przed chęcią przespania się z nim!

Kiedy tak powiedziałam? Czytam dużo romansów, mam słabość do dupków.

Nie odpowiada, a ja zastanawiam się, po ilu codziennych statusach na dzień mnie zablokuje.

Zatapiam głowę w swoim prowizorycznym łóżku i zasłaniam oczy poduszką. Mam nadzieję, że złapię jeszcze parę godzin cennego snu, ale kiedy tylko dociera do mnie zapach świeżej kawy, jestem w stanie gotowości. Pachnie tak kusząco, a w połączeniu z podpiekanym bekonem powoduje, że wstaję, potykam się o własny bałagan i idę do kuchni. Nie jem takich rzeczy, ale Boże, pachnie cudownie.

– Dzień dobry – odzywa się stojący przy kuchence Ryan. Nawet nie kłopocze się, żeby na mnie zerknąć.

– Tak, dobry – mamroczę, zajmując miejsce przy wyspie kuchennej.

Wycięty T-shirt i szorty do koszykówki mają zaszczyt zakrywania jego ciała. Dziwne, bo taki strój zawsze kojarzył mi się ze studenciakiem. Koszulka jest tak stara i znoszona, że po prostu musiał odciąć jej rękawy, na których robiły się liczne dziury – aż zadziwiające na kogoś tak czystego jak on. Nie mam jednak nic przeciwko, bo jego smukłe mięśnie skośne są idealnie widoczne spod tak mocno wyciętych boków, a do tego te wypukłe mięśnie czworogłowe powodują, że wyobraźnia zrywa mi się do tańca i napędza wszystkie myśli o tym, co mogłyby robić te silne nogi.

Boże, ale jest wyrzeźbiony.

Ryan wreszcie odwraca się do mnie twarzą, dostrzega moje pełne podziwu spojrzenie, a potem przenosi wzrok na moją klatkę piersiową. Pewnie powinnam była założyć biustonosz. Ta cienka koszulka na ramiączkach z uśmiechniętą buźką sprawia, że tego poranka nie witam w pojedynkę swojego współlokatora.

– Nie lubimy staników?

– My? Osobiście nie lubię ich nosić z piżamą, ale ty rób, co ci pasuje. – Podnoszę dłonie w obronnym geście. – To strefa wolna od oceniania.

Posyła mi pełne złości spojrzenie, świadczące o tym, że nie rozbawił go mój żart, następnie stawia na blacie przede mną parujący kubek czarnej kawy, a zaraz potem talerz z jajecznicą, bekonem oraz tostem pszennym.

Podnoszę na niego wzrok i napotykam niebieskozielone oczy. Świdruje mnie nimi, czekając, abym coś powiedziała, ale ja nie mogę. Frustracja, którą nosił w sobie zeszłego wieczoru, osłabła. Wygląda łagodniej, milej.

– Chciałaś, żebyśmy zjedli wspólnie śniadanie – przypomina, kiwając głową w stronę mojego talerza.

Pamiętał, kiedy ja o wszystkim zapomniałam po swoim małym kryzysie. Myślałam, że powita mnie nakazem eksmisji, a nie przygotowanym śniadaniem.

Ten posiłek to swoista gałązka oliwna. Może zachował się jak kompletny dupek, lecz sama też mam coś za uszami – rzuciłam butem w jego drzwi. Nie wiem, czy to on powinien teraz przepraszać.

– To był ten jaskraworóżowy? – pyta, co sprawia, że odrywam spojrzenie od drzwi do jego sypialni.

– Hmm?

– Ten but, którym rzuciłaś w moje drzwi. To była różowa szpilka? – Wskazuje bałagan w progu.

Chyba powinnam czuć zażenowanie, ale tak nie jest.

– Prawdopodobnie. To moje buty typu „nie daję sobą pomiatać”.

Na jego ustach pojawia się nieznaczny uśmieszek. Nie łudzę się, że uśmiechnie się do mnie szczerze. Szybko zrozumiałam, że Ryan Shay nie uważa mnie ani za zabawną, ani za czarującą.

Trzyma przede mną widelec, stojąc po drugiej stronie wyspy, ale zanim sam zacznie jeść, myje dwie patelnie, osusza je i odkłada na ich miejsce.

– Przepraszam za wczorajszy wieczór. – Wreszcie kajam się z pełnymi ustami. – Usunę to zadrapanie z twoich drzwi.

Nie odpowiada. Przenosi spojrzenie na swój talerz i zaczyna jeść.

– Nie lubisz bekonu? – Wskazuje widelcem mój.

– Jestem wegetarianką.

Zerka na mnie z przerażeniem, a chwilę później zgarnia ode mnie bekon i wrzuca go do swoich smakowicie pełnych warg.

– I nie pijesz kawy?

– Uwielbiam kawę, ale nie piję jej gorącej. Czekam, aż ostygnie. Wtedy dodaję trochę lodu i śmietanki. Dużo tej ostatniej.

Marszczy brwi, pewnie zastanawiając się, jak to się stało, że trafił na najbardziej problematyczną współlokatorkę na świecie.

– Pijesz tylko mrożoną kawę? A co w zimie?

– Może być nawet minus dwadzieścia, a ja i tak będę trzymać w dłoniach odzianych w rękawiczki swoją mrożoną kawę.

– Jesteś dziewczyną, która pija w Starbucksie? Trochę to banalne, Indiano, nie sądzisz?

Na dźwięk tego imienia przymykam lekko oczy.

– Słyszałeś kiedykolwiek słowa: „Ona nie jest jak inne dziewczyny”? – Potakuje nieznacznie, a ja kontynuuję: – Ta, to nie ja. Jestem taka jak każda laska. Zwyczajna, jak się da, do bólu. Miałam taki moment w życiu, że chodziłam w uggsach albo w rurkach. Lubię książki, w których jest jakiś romans, kawę, która ma więcej śmietanki niż kofeiny, a nawet robię ładne zdjęcia jedzenia za każdym razem, gdy jestem w restauracji.

Jego klatka piersiowa delikatnie się porusza, na co poklepuję się mentalnie po ramieniu, bo zdołałam wydobyć z Ryana Shaya niemy śmiech.

Resztę śniadania jemy w ciszy. Choć on na mnie nie spogląda, ja nie mogę przestać uciekać do niego wzrokiem, przyglądać się mu, kiedy je. Naprawdę jest pięknym mężczyzną. Ma kwadratową szczękę obsypaną lekko widocznym zarostem oraz dość pełne usta. Nie mogę przestać myśleć o tym, jak delikatne muszą być w dotyku. Jego jasne oczy mienią się, są pociągające, nawet jeśli nie chce, by tak było. Może i nie jest najmilszy czy towarzyski, ale wciąż atrakcyjny. A najdziwniejsze może być w nim to, że on nie zdaje sobie z tego sprawy.

– Co takiego? – pyta, nie patrząc na mnie.

Nie jest mi głupio, że zostałam przyłapana, więc nadal wbijam w niego spojrzenie.

– Czy ty masz jakichś znajomych?

– Tak.

– Nie za wiele jest naczyń w twojej kuchni. Co, jeśli znajomi wpadliby do ciebie na kolację? Nie masz dodatkowych talerzy czy sztućców.

– Nie spędzam tu czasu ze znajomymi.

– To w takim razie gdzie go spędzasz?

– Na treningach, podczas naszych meczy.

– Masz na myśli swoich kolegów z drużyny.

– Zbyt wiele pracuję, żeby nie uważać kolegów z drużyny za znajomych. Stevie też jest moją przyjaciółką.

– Ona jest twoją siostrą bliźniaczką.

– I Zanders.

– Prawdopodobnie twój przyszły szwagier.

– O co ci chodzi, Indy? – W jego głosie pobrzmiewa irytacja.

Wzruszam ramionami od niechcenia.

– O nic. Próbuję cię tylko poznać. Twój ulubiony kolor?

– Czarny.

– Myślałam, że roboty będą wolały raczej srebrny.

Posyła mi sztuczny uśmiech.

– Urocze.

– Dlaczego nie masz psa albo innego zwierzaka? Dotrzymywałby ci towarzystwa. Byłabym samotna, mieszkając tu w pojedynkę.

– Mam alergię na psy. I nie jestem samotny.

– Ach, no tak. Zapomniałam o alergii. Naprawdę wkurzyłeś tego na górze, że dostała ci się alergia, co? A co z kotem? Coś, czym mógłbyś się zająć.

– Nie potrzebuję niczego ani nikogo do zajmowania się. Nie potrzebuję też żadnego towarzystwa. Lubię być sam.

– Uwielbiam kwiaty. Mogłabym ci jakieś kupić. Albo roślinę. Pewnie czułbyś się bardziej męski z rośliną. Chodzi mi o coś, co mogłoby się rozwijać w gorzkiej oziębłości twojej osobowości.

– Jak na kogoś, kto wprowadził się tu wczoraj, jesteś niezła… Znaczy, śmiała. Wciąż jeszcze nie podpisałaś umowy wynajmu, a do tego zadajesz dużo pytań.

– Uważasz, że jestem niezła?

– Usłyszałaś tylko te dwa słowa i resztę zignorowałaś, co? – Unosi brew. Nie jest pod wrażeniem.

– Próbuję cię tylko poznać.

Przygląda mi się przez chwilę. Ocenia.

– Dobra. Moja kolej.

Siadam wyprostowana.

– Ale to jest fajna zabawa! Nawiązywanie więzi między współlokatorami. Dajesz.

– Powiedz mi o swoim byłym i o tym, dlaczego nie masz miejsca, w którym mogłabyś zamieszkać.

Kurwa, zaczyna z grubej rury, jak widzę.

– Mój ulubiony kolor? Tak się cieszę, że o to pytasz. Lawendowy.

– Nie o to pytałem.

Wzdycham ciężko zrezygnowana i odpieram:

– Już i tak uważasz, że jestem w rozsypce. Czy jesteś pewny, że chcesz poznać szczegóły?

– Tak.

Wytrzymuje moje spojrzenie niewzruszony. Zdaję sobie sprawę, że pewnie nie będę mogła negocjować warunków umowy, kiedy mowa o mieszkaniu i szczerości, więc wyznaję:

– Mieszkaliśmy razem przez długi czas. Spotykaliśmy się wiele lat. Skończyło się to wszystko około sześciu miesięcy temu, gdy wróciłam wcześniej z wyjazdu i nakryłam go w naszym łóżku z kimś innym.

Szczęka Ryana się napina, a on zaciska zęby.

– Większość tego już wiedziałem. Ile czasu oznacza „wiele lat”?

– Sześć.

Jego niebieskozielone oczy stają się większe.

– Byliście razem przez sześć lat?

– Tak, a znamy się całe życie.

– Sześć lat razem i jeszcze nie byliście narzeczonymi ani po ślubie?

– Powoli do tego dążyliśmy. Miał pierścionek. Czekałam, aż będzie gotowy na kolejny krok.

Wbijam wzrok w swój talerz. To upokarzające. Kiedyś uwielbiałam historię naszej miłości. Dzięki niej byliśmy unikalni, ona nas łączyła. Przyjaciele z dzieciństwa biorą ślub. Tak bardzo nie mogłam się doczekać, aż pewnego dnia pokażę zdjęcia z przedszkola na naszym ślubie.

A teraz? Teraz jest to upokarzające. Choć znaliśmy się od ponad dwudziestu dwóch lat i spotykaliśmy przez sześć, wciąż nie potrafiłam sprawić, aby koleś za mnie wyszedł. Nie mogłam nawet sprawić, by pozostał mi wierny.

– Nigdy nie powinnaś znaleźć się w sytuacji, w której prosisz kogoś, żeby był gotowy na przyszłość – mówi Ryan. Te słowa chyba brzmią o wiele czulej, niż sam tego chciał.

– Życie nie jest czarno-białe jak wystrój twojego mieszkania, Ryanie.

– Jest, kiedy chodzi o miłość. Albo chcecie siebie nawzajem, albo nie. Sześć wspólnych lat i całe życie wspomnień to wystarczająco dużo czasu, by to rozgryźć. Grał na zwłokę. Musisz się z tym pogodzić i ruszyć naprzód.

– Jezu, trochę brutalne to było. Staram się.

– Nie, nie starasz, nie za bardzo. Zeszłej nocy płakałaś z jego powodu. Możesz sobie wmawiać, że to dlatego, że jestem dupkiem i powiedziałem coś niemiłego, ale tak naprawdę płakałaś przez niego. Mieszkasz tu przez niego i to rani twoje uczucia. On cię nie chciał. Udowodnił to czekaniem przez sześć lat, żeby ci się oświadczyć, i tak naprawdę bardzo dosadnie dał ci o tym znać, kiedy zdecydował się pieprzyć kogoś innego w waszym łóżku. Więc tak, Indiano, widać to czarno na białym. Musisz ruszyć naprzód. Nie zasłużył sobie na cokolwiek od ciebie, w tym na twoje łzy.

Pomimo tego przezwiska wzbiera we mnie gniew.

– Może powinieneś popracować nad łagodniejszym podejściem do ludzi, współlokatorze. Nie masz pojęcia, jakie to uczucie, gdy cała twoja przyszłość zostaje ci wyrwana i ucieka spod twoich nóg, a ty jesteś zmuszony zaczynać od nowa.

Przełyka ślinę, wciąż się we mnie wpatrując.

– Uwierz mi, wiem lepiej niż ktokolwiek inny.

Cholera. Bezbronność malująca się na jego irytująco pięknej twarzy wskazuje, że trafiłam w czuły punkt.

Zaczynam mówić łagodniejszym tonem:

– Wiesz, nie mam na imię Indiana. Więc to przezwisko ani trochę nie ma sensu. Już nawet nie będę wspominać o tym, że jest dłuższe niż samo Indy.

– Naprawdę masz na imię Indy?

– Tak naprawdę Indigo, ale wolę Indy.

– Indigo? Jak kolor indygo?

– Tak, jak ten kolor. Rodzice byli w ciekawym miejscu życiowo, kiedy się urodziłam. Swoje jedyne dziecko nazwali Indigo.

– Więc tak naprawdę masz na imię Blue, bo wiesz, indygo to odcień niebieskiego. – Śmieje się szczerze. Po raz pierwszy to słyszę i chociaż to ja sprawiłam mu taką uciechę, podoba mi się dźwięk jego śmiechu.

– Mam na imię Indy – przypominam – więc czy możemy skończyć z tym przezywaniem mnie Indianą? To w ogóle nie ma żadnego zasranego sensu.

Uśmiecha się. Szeroko i idealnie, ani trochę się nie powstrzymuje. W jego policzkach pojawiają się dołeczki, kiedy tak robi. Cholerny szczęściarz.

– Jasna sprawa. Dam sobie spokój z tym przezwiskiem, Blue.

– Nie, nie ma mowy. Jestem Indy, tylko Indy.

Bierze moją kawę, teraz już w pokojowej temperaturze, wylewa trochę do zlewu, a potem odwraca się do lodówki i wrzuca do kubka lód. Wyciąga jeszcze niewielki karton z mlekiem, po czym stawia wszystko przede mną.

– Nie mam śmietanki, więc mam nadzieję, że mleko się nada. Nie masz do tego nietolerancji laktozy, prawda?

Gdy na mnie spogląda, przez chwilę widzę u niego nerwowość, jakby nie potrafił znieść jeszcze jednej rzeczy, której nie będę jeść lub pić.

– Mleko będzie super. Dziękuję.

– Pogadajmy o twojej umowie.

– Nadal chcesz mi pozwolić tu mieszkać po tym, jak rzuciłam butem w twoje drzwi i powiedziałam ci, jakim gigantycznym pierdolnikiem jest moje życie?

– Nie wiem, czy użyłbym słowa „chcę”. To tylko tymczasowo, dopóki nie staniesz na nogi.

Tymczasowo. Dość już mam tymczasowości w swoim życiu. Chcę stabilizacji i jakiejś przyszłości, a jednak w stu procentach akceptuję tę sytuację mieszkaniową jako tymczasową. Ryan i tak nie będzie w stanie mnie znieść przez długi czas. Widzę to.

– Dobra, pogadajmy o umowie.

Zabiera mój pusty już talerz razem ze swoim i zaczyna myć je w zlewie.

– Ile możesz płacić za czynsz?

Rzadko się zawstydzam, ale dwa z najbardziej żenujących momentów mojego życia miały miejsce przy Ryanie Shayu, więc dodajmy do listy także ten. Jak mam powiedzieć jednemu z najatrakcyjniejszych facetów, których poznałam, ile zarabiam? Wystarczy tylko rozejrzeć się dookoła. Przecież to jasne jak słońce, że on nigdy nie miał problemów finansowych, a przynajmniej od czasu wybrania go do drużyny Chicago. To miejsce jest fenomenalne. Mnie nie stać nawet na wynajęcie jego bieliźniarki.

Wpatrując się w podłogę, odpieram:

– Chodzi o mój maksymalny budżet czy o to, ile mogę dać, kiedy uwzględnię też jedzenie i paliwo?

– Ile mogłabyś płacić miesięcznie, tak żebyś wciąż mogła odkładać pieniądze na swoje mieszkanie i czuła się komfortowo ze wszystkimi pozostałymi wydatkami? – Ryan odkłada talerze i widelce na suszarkę obok zlewu.

– Tysiąc? – To pytanie, nie stwierdzenie. I tak trochę nad wyraz, biorąc pod uwagę, że mam jedynie siedem miesięcy, w trakcie których mogę oszczędzać, ale przecież przeżyłabym jakoś na zupkach chińskich.

Unosi pytająco brew.

– Siostra mówiła, że masz problemy finansowe. Za tysiąc mogłabyś znaleźć jakieś inne miejsce do życia. Przecież o to w tym wszystkim chodzi. Dlatego masz tu mieszkać, żeby oszczędzać.

Czternaście tysięcy. Mam siedem miesięcy na zaoszczędzenie czternastu tysięcy dolarów, i to jeśli wszystko gładko pójdzie.

Wiedziałam, że leczenie niepłodności jest drogie, i byłam świadoma, że w przyszłości najprawdopodobniej do tego dojdzie. Jednego jednak nie przewidziałam: tego, że będę płacić z własnej kieszeni za zamrożenie jajeczek w wieku dwudziestu siedmiu lat po tym, jak miłość mojego życia – ktoś, kto myślałam, że będzie ojcem moich dzieci – zdecyduje się przespać z kimś innym.