Miłość. Seria Twisted - Ana Huang - ebook

Miłość. Seria Twisted ebook

Huang Ana

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

33 osoby interesują się tą książką

Opis

On ma serce z lodu, ale dla niej… mógłby spalić cały świat.

Alex Volkov to diabeł ukryty pod maską anioła. Dręczy go klątwa przeszłości, od której nie może uciec.  Napędzany tragedią oraz bezwzględnymi dążeniami do sukcesu i zemsty, nie pozwala sobie na to, by zawładnęła nim miłość.

Gdy zostaje zmuszony do zaopiekowania się siostrą swojego najlepszego przyjaciela, rodzą się w nim nieznane dotąd uczucia. Wewnętrzny lód jego serca:

pęka,

topnieje,

płonie ogniem, który może strawić znany mu świat.

***

Ava Chen jest wolną duszą nękaną przez koszmary z dzieciństwa, którego nie pamięta.

Pomimo trudnej przeszłości nigdy nie przestała dostrzegać piękna świata… nawet w spowitym lodową powłoką sercu mężczyzny, którego nie powinna pożądać.

Najlepszego przyjaciela jej brata.

Jej sąsiada.

Jej wybawienia i zguby.

Ich miłość nigdy nie może się wydarzyć – ale jeśli się wydarzy, może ujawnić sekrety, które zniszczą nie tylko ich oboje, ale i… wszystko, co dla nich ważne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 401

Oceny
4,2 (4168 ocen)
2055
1227
575
227
84
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
illym17
(edytowany)

Nie polecam

To była tak toksyczna, obrzydliwa i żenująca historia miłosna, że aż mi źle, że to nią zachwyca się połowa tik toka. Jest granica pomiędzy byciem seksownym a byciem ogromnym creepem i Alex tę granicę podeptał, a potem przejechał czołgiem. Poza tym, droga autorko, ludzie NIE WARCZĄ. Czy naprawdę nikt ci nie powiedział, jak to kuriozalnie brzmi?
_Frezja_

Z braku laku…

Liczyłam na świetną historię i faktycznie, na początku ogromnie mi się podobała, niestety później była strasznie przekombinowana. Za dużo zamieszania, zamiast skupić się na pierwszym wątku, przez co wszystko działo się za szybko i chaotycznie.
130
ivankka

Nie polecam

W życiu nie czytałam bardziej toksycznej książki
113
koziolek88

Z braku laku…

Jak na książkę, która swego czasu wyskakiwała wręcz z lodówki czuję niedosyt i rozczarowanie. Początek zapowiadał się świetnie, ale póżniej historia robi się coraz bardziej pokręcona i niesmaczna. Słabym punktem wg mnie jest kreacja głównego bohatera, wszystko było w nim naj: był przystojny, bogaty, ponadprzeciętnie inteligentny, arogancki, pewny siebie, posiadał wiele koneksji dzięki, którym mógł zniszczyć wszystko i wszystkich (co też często podkreślał) oczywiście miał też niestandardowe upodobania seksualne. Wszystkie te cechy razem wzięte sprawiły, że jego postać była zbyt przerysowana. Nie sposób ocenić tej książki nie wspominając o scenach łóżkowych, które w mojej ocenie były niesmaczne wręcz krindżowe. Zachowanie Alexa w końcówce książki powodowały we mnie jeszcze większe zażenowanie. Plusem książki na pewno jest główna bohaterka Ava, którą Alex nazywa słonkiem i myślę, że to określenie idealnie do niej pasuje :) Mamy też interesujące postaci drugoplanowe, czyli przyjaciółki ...
92
00skorumpowany

Z braku laku…

2 gwiazdki, oczekiwałam czegoś lepszego, wyszło coś byle jakiego, początek fajny, później ciężko się czytało



 

 

 

 

Tytuł oryginału: Twisted love

Copyright © Ana Huang, 2021

Copyright © for the Polish translation by Emilia Skowrońska, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka inicjująca: Paulina Surniak

Redaktorka prowadząca: Andżelika Stasiłowicz

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Marta Tyczyńska-Lewicka

Korekta: Damian Pawłowski, Katarzyna Dragan

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Oryginalny projekt okładki: © E. James Design

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © tomertu | iStockphoto.com

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-10-6

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej mamie – za jej wsparcie i zachęcanie przez te wszystkie lata.

Mamo, jeśli to czytasz, natychmiast odłóż tę książkę. Są w niej sceny,

które zostawią ci blizny do końca życia.

 

 

 

 

 

 

 

 

PLAYLISTA

 

 

 

 

 

 

„Twisted” — MISSIO

„Ice Box” — Omarion

„Feel Again” — One Republic

„Dusk Till Dawn” — ZAYN & Sia

„Set Fire to the Rain” — Adele

„Burn” — Ellie Goulding

„My Kind of Love” — Emeli Sandé

„Writing’s on the Wall” — Sam Smith

„Ghost” — Ella Henderson

„What Doesn’t Kill You” — Kelly Clarkson

„Wide Awake” — Katy Perry

„You Sang to Me” — Marc Anthony

 

 

 

 

 

 

1

 

AVA

 

 

 

 

 

 

ISTNIAŁY GORSZE RZECZY niż utknięcie na pustkowiu podczas ulewy.

Mogłabym na przykład uciekać przed wściekłym niedźwiedziem, zamierzającym poturbować mnie tak, że ocknęłabym się dopiero w kolejnym stuleciu. Albo mogłabym zostać przywiązana do krzesła w ciemnej piwnicy i zmuszona do słuchania w kółko „Barbie Girl” zespołu Aqua, aż wreszcie wolałabym odgryźć sobie rękę, niż jeszcze raz usłyszeć tytułowy wers.

Ale fakt, że mogło być gorzej, nie oznaczał jeszcze, że nie było do bani.

Przestań. Myśl pozytywnie.

– Samochód przyjedzie… teraz. – Wpatrywałam się w telefon, tłumiąc frustrację, gdy aplikacja zapewniła mnie, że „znalazła dla mnie przejazd”. To samo od pół godziny.

Normalnie byłabym mniej zestresowana całą tą sytuacją, no bo hej, przynajmniej miałam działający telefon i wiatę autobusową, która jako tako chroniła mnie przed ulewą. Ale impreza pożegnalna Josha zaczynała się za godzinę, ja musiałam jeszcze odebrać z cukierni tort niespodziankę, a za chwilę miało zacząć zmierzchać. Może i byłam optymistką wychodzącą z założenia, że szklanka zawsze jest do połowy pełna, ale nie byłam idiotką. Nikt – a już z pewnością nie studentka z zerowym pojęciem o sztukach walki – nie chciałby się znaleźć po zmroku sam pośrodku niczego.

Powinnam była pójść na lekcje samoobrony razem z Jules, tak jak mi radziła.

Zaczęłam analizować ograniczone możliwości. Autobus, który zatrzymywał się w tym miejscu, nie kursował w weekendy, a większość moich znajomych nie miała samochodu. Jedynie Bridget, ale do siódmej była na przyjęciu w ambasadzie. Moja aplikacja ridesharingowa nie działała, a odkąd zaczęło lać, nie przejechał tędy ani jeden pojazd. Nie żebym myślała o łapaniu stopa – oglądałam różne horrory i nie, dziękuję.

Pozostała mi tylko jedna opcja – taka, której naprawdę nie chciałam brać pod uwagę, ale jak się nie ma, co się lubi…

Wyświetliłam odpowiedni kontakt na telefonie, odmówiłam w duchu modlitwę i wcisnęłam „Połącz”.

Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.

No dalej, odbierz. Albo nie. Nie wiedziałam, co gorsze – zostać zamordowaną czy mieć do czynienia z moim bratem. Oczywiście zawsze istniała szansa, że wspomniany brat sam mnie zamorduje za doprowadzenie do takiej sytuacji, ale tym będę się martwić później.

– Co się stało?

Skrzywiłam się pod wpływem tego przyjaznego powitania.

– Też się cieszę, że cię słyszę, bracie mój najdroższy. Dlaczego uważasz, że „coś się stało”?

Prychnął.

– No… bo do mnie zadzwoniłaś. A robisz to tylko, gdy masz kłopoty.

To prawda. Woleliśmy wysyłać sobie SMS-y, no i mieszkaliśmy obok siebie – nawiasem mówiąc, nie był to mój pomysł – więc ogólnie rzadko musieliśmy się ze sobą komunikować.

– Nie powiedziałabym, że mam kłopoty – zaczęłam się wykręcać. – Raczej… znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Tu, gdzie jestem, nie ma publicznego transportu, a aplikacja do szukania przejazdów nie może nic znaleźć.

– Chryste, Avo. Gdzie jesteś?

Powiedziałam mu.

– Co ty tam robisz, do jasnej cholery? Przecież to godzina drogi z kampusu!

– Nie dramatyzuj. Miałam sesję zaręczynową i to tylko trzydzieści minut jazdy. Przy dużym ruchu czterdzieści pięć. – Gdzieś nieopodal rozległ się grzmot, gałęzie pobliskich drzew zadrżały. Wzdrygnęłam się i jeszcze bardziej się skuliłam, choć niewiele to pomogło. Deszcz lał po ukosie, obryzgując mnie kroplami wody tak ciężkimi i twardymi, że szczypały, gdy uderzały w moją skórę.

Z telefonu dobiegł jakiś szelest, a potem cichy jęk.

Zamarłam, pewna, że się przesłyszałam, ale nie, ten dźwięk się powtórzył. Kolejny jęk.

Z przerażenia zrobiłam wielkie oczy.

– Czy ty właśnie uprawiasz seks? – szepnęłam, mimo że nikogo innego nie było w pobliżu.

Kanapka, którą zjadłam wcześniej, zagroziła wydostaniem się z mojego żołądka. Nie ma nic – powtarzam: nic – bardziej obrzydliwego niż słuchanie odgłosów wydawanych przez kogoś z twojej rodziny w trakcie stosunku. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze.

– Nie pod względem technicznym. – W głosie Josha nie słychać było ani grama skruchy.

„Pod względem technicznym”.

Nie trzeba było geniusza, żeby rozszyfrować tę niejasną odpowiedź mojego brata. Może i nie odbywał właśnie stosunku, ale z pewnością coś się działo, a ja kompletnie nie miałam ochoty dowiadywać się, co takiego.

– Joshu Chenie.

– Ej, to ty do mnie zadzwoniłaś. – Musiał zasłonić telefon dłonią, bo jego kolejne słowa były stłumione. Usłyszałam cichy kobiecy śmiech, po którym nastąpił pisk i nagle zapragnęłam odkazić sobie uszy, oczy, umysł… – Jeden z chłopaków zabrał mój samochód, żeby kupić więcej lodu – powiedział Josh znowu wyraźnym głosem. – Ale nie musisz się martwić, zajmę się tym. Przypnij pinezkę w swojej dokładnej lokalizacji i trzymaj telefon przy sobie. Masz jeszcze gaz pieprzowy, który kupiłem ci na ostatnie urodziny?

– Tak. A tak przy okazji, dzięki za niego. – Chciałam nową torbę na aparat, ale Josh kupił mi ośmiopak gazu pieprzowego. Nigdy go nie użyłam, co oznaczało, że wszystkie osiem puszek – nie licząc tej schowanej w torebce – znajdowało się na dnie mojej szafy.

Mój sarkazm przeszedł niezauważony. Jak na jednego z najlepszych uczniów szkoły medycznej potrafił być dość tępy.

– Bardzo proszę. Nie ruszaj się z miejsca, on niedługo przyjdzie. A o twoim kompletnym braku instynktu samozachowawczego pogadamy później.

– Mam instynkt samozachowawczy – zaprotestowałam. Jakiego słowa powinnam użyć? – To nie moja wina, że nie ma… zaraz, jaki „on”? Josh!?

Za późno. Już się rozłączył.

Akurat teraz, gdy chciałam, żeby rozwinął temat, on porzucił mnie dla którejś ze swoich panienek. Byłam zaskoczona, że nie zaczął wariować, bo zawsze był wobec mnie nadopiekuńczy. Od czasu „Incydentu” wziął na siebie obowiązek opiekowania się mną, jakby był moim bratem i ochroniarzem w jednym. Nie winiłam go – nasze dzieciństwo było popaprane pod każdym względem, a przynajmniej tak mi mówiono. Kochałam go jak głupia, ale jego ciągłe zamartwianie się o mnie trochę jednak mi przeszkadzało.

Usiadłam bokiem na ławce i przycisnęłam do siebie torbę, pozwalając, by jej popękana skóra ogrzewała moją skórę, i czekałam na pojawienie się tajemniczego „jego”. To mógł być każdy. Joshowi nie brakowało przyjaciół. Zawsze był Panem Popularnym – koszykarzem, przewodniczącym samorządu uczniowskiego i królem balu maturalnego w szkole średniej; należał do bractwa Sigma i był szalenie sławny w college’u.

Ja natomiast stanowiłam jego przeciwieństwo. Nie byłam niepopularna, ale unikałam blasku fleszy i wolałam mieć małą grupkę bliskich przyjaciółek niż dużą grupę znajomych. Podczas gdy Josh był duszą towarzystwa i rozkręcał każdą imprezę, ja siedziałam w kącie i marzyłam o tych wszystkich miejscach, które chciałabym odwiedzić, a których prawdopodobnie nigdy nie zobaczę. Z pewnością nie, bo w grę wchodzi jeszcze moja fobia.

Cholerna fobia. Wiedziałam, że to wszystko to kwestia psychiki, ja jednak odczuwałam dolegliwości fizyczne. Mdłości, walące serce, paraliżujący strach, który zamieniał moje kończyny w bezużyteczne, zamrożone patyki…

Jeśli spojrzeć na to z jasnej strony, to… przynajmniej nie bałam się deszczu. Może i unikałam oceanów, jezior i basenów, ale deszczu… tak, to nie było wcale takie złe.

Nie miałam pojęcia, jak długo kuliłam się na malutkim przystanku autobusowym, przeklinając swój brak ostrożności, kiedy odrzucałam ofertę Graysonów, którzy po naszej sesji chcieli odwieźć mnie do miasta. Nie chciałam być dla nich ciężarem i myślałam, że uda mi się wezwać taksówkę i w pół godziny będę z powrotem na kampusie Thayer’s, ale zaraz po ich odjeździe rozpoczęła się ulewa i cóż… wylądowałam tutaj.

Robiło się ciemno. Stonowane szarości mieszały się z chłodnymi błękitami zmierzchu, a jakaś część mnie zaczęła się martwić, że tajemniczy „on” wcale się nie zjawi. Ale przecież Josh jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Gdyby któryś z jego przyjaciół nie odebrał mnie, tak jak się wcześniej umówili, jutro zostałby podkulawiony. Josh był studentem medycyny, ale w razie konieczności bez najmniejszego oporu stosował przemoc – zwłaszcza gdy chodziło o mnie.

Jasny snop reflektorów przeciął strugi deszczu. Zmrużyłam oczy, moje serce waliło mocno zarówno z oczekiwania, jak i ze strachu, bo nie wiedziałam, czy w tym samochodzie siedzi kolega Josha, czy jakiś psychol. Ta część Marylandu była całkiem bezpieczna, ale nigdy nic nie wiadomo.

Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, rozluźniłam się z ulgą tylko po to, by dwie sekundy później znów zesztywnieć.

Dobre wieści? Rozpoznałam jadącego w moją stronę eleganckiego, czarnego astona martina. Należał do jednego z przyjaciół Josha, co oznaczało, że dziś wieczorem nie skończę w lokalnych wiadomościach.

A złe wieści? Kierowca astona martina był ostatnią osobą, którą pragnęłam zobaczyć. I zupełnie się go nie spodziewałam. Nie był kumplem, który zrobi przysługę swojemu kumplowi i uratuje jego siostrę. Był facetem, którego spojrzenie mówiło: „jeśli krzywo na mnie spojrzysz, zniszczę ciebie i wszystkich, na których ci zależy”. I zrobiłby to z takim spokojem i nieskazitelnym wyglądem, że nie zauważyłabyś, że świat wokół ciebie płonie, dopóki nie zamieniłabyś się w kupkę popiołu u jego stóp w butach marki Tom Ford.

Gdy samochód się przede mną zatrzymał i otworzyło się okno od strony pasażera, przeciągnęłam czubkiem języka po suchych wargach.

– Wskakuj.

Nie podniósł głosu – nigdy nie podnosił głosu – ale i tak słyszałam go głośno i wyraźnie, choć lało jak z cebra.

Alex Volkov był sam w sobie siłą natury i wyobrażałam sobie, że nawet pogoda mu się kłania.

– Mam nadzieję, że nie czekasz, aż otworzę ci drzwi – powiedział, bo nie ruszyłam się z miejsca. Wyglądał na równie zadowolonego z zaistniałej sytuacji jak ja.

Co za dżentelmen.

Zacisnęłam usta, by stłumić sarkastyczną odpowiedź, wstałam z ławki i wsiadłam do samochodu. Pachniał chłodno i drogo, ostrą wodą kolońską i świetnej jakości włoską skórą. Nie miałam ręcznika ani niczego, co mogłabym położyć na siedzeniu pod sobą, więc pozostało jedynie się modlić, żebym nie zniszczyła tego drogiego wnętrza.

– Dzięki, że po mnie przyjechałeś. Doceniam to – powiedziałam, próbując przerwać lodowatą ciszę.

Poniosłam jednak klęskę. Sromotną.

Alex nie odpowiedział ani nawet na mnie nie spojrzał, gdy skręcał w kolejne śliskie drogi prowadzące z powrotem do kampusu. Jeździł tak samo, jak chodził, mówił i oddychał – z pewnością siebie i ogromnym opanowaniem, a także z nutką ostrzeżenia dla tych, którzy byli na tyle głupi, by rozważać popsucie mu szyków. Powinni wiedzieć, że takie zachowanie będzie oznaczać wyrok śmierci.

Stanowił dokładne przeciwieństwo Josha, a ja wciąż nie mogłam się nadziwić, że byli najlepszymi przyjaciółmi. Osobiście uważałam, że Alex jest dupkiem. Z pewnością miał jakiś uraz psychiczny, który zamienił go w nieczułego robota, jakim był dzisiaj. Na podstawie zdobytych od Josha strzępków informacji udało mi się ustalić, że Alex miał jeszcze gorsze dzieciństwo niż my, choć nie poznałam żadnych szczegółów. Wiedziałam tylko, że rodzice Alexa zmarli, gdy był młody, i zostawili mu kupę pieniędzy. Kiedy w wieku osiemnastu lat przejął spadek, udało mu się czterokrotnie zwiększyć jego wartość. Nie żeby tego potrzebował, bo w szkole średniej wynalazł nowy program do tworzenia modeli finansowych, który uczynił go multimilionerem, jeszcze zanim zdążył po raz pierwszy w życiu wziąć udział w wyborach.

Z IQ równym sto sześćdziesiąt Alex Volkov był geniuszem lub prawie geniuszem. Jako jedyna osoba w historii Thayer’s ukończył pięcioletni program studiów licencjackich i MBA w trzy lata, a w wieku dwudziestu sześciu lat był dyrektorem operacyjnym jednej z odnoszącej największe sukcesy firm deweloperskich w kraju. Był legendą i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Ja natomiast cieszyłam się, gdy udało mi się nie zapomnieć o jedzeniu podczas żonglowania zajęciami, kursami dodatkowymi i dwoma pracami: recepcjonistki w Galerii McCann i fotografki dla każdego, kto zechce mnie zatrudnić. Ukończenie studiów, zaręczyny, urodziny psów – robiłam zdjęcia z każdej możliwej okazji.

– Idziesz na imprezę Josha? – ponownie spróbowałam zagadać. Ta cisza mnie dobijała.

Alex i Josh byli najlepszymi przyjaciółmi od czasu, gdy osiem lat temu zamieszkali razem w Thayer’s. Każdego roku Alex przyjeżdżał do nas do domu na Święto Dziękczynienia i różne inne święta, ale nadal go nie znałam. Praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy, chyba że miało to związek z Joshem lub podawaniem ziemniaków przy obiedzie czy czymś w tym stylu.

– Tak.

No dobrze. Czyli pogawędka raczej nie wchodziła w grę.

Zaczęłam więc rozmyślać o milionie rzeczy, które musiałam zrobić w ten weekend. Obrobić zdjęcia z sesji Graysonów i popracować nad moim wnioskiem o stypendium World Youth Photography, pomóc Joshowi skończyć pakowanie po…

Cholera! Zapomniałam o torcie Josha.

Zamówiłam go dwa tygodnie temu, bo taki był maksymalny czas realizacji zamówienia na ciasto z Crumble & Bake. Był to ulubiony deser Josha, trójwarstwowy, z ciemną czekoladą, masą krówkową i wypełniony budyniem czekoladowym. Pobłażał sobie tylko w swoje urodziny, ale ponieważ wyjeżdżał z kraju na rok, uznałam, że może złamać tę zasadę.

– No więc… – Zmusiłam się do najszerszego i najbardziej promiennego uśmiechu. – Pewnie mnie zabijesz, ale musimy podjechać do Crumble & Bake.

– Nie. Jesteśmy już spóźnieni. – Alex zatrzymał się na czerwonym świetle. Dotarliśmy z powrotem do cywilizacji, przez zalaną deszczem szybę dostrzegłam niewyraźne kontury Starbucksa i Panery.

Cały czas się uśmiechałam.

– To mały objazd. Zajmie maksymalnie piętnaście minut. Muszę tylko odebrać ciasto dla Josha. No wiesz, tę Czekoladową Śmierć, którą tak bardzo lubi. Będzie w Ameryce Środkowej przez rok, nie mają tam Crumble & Bake, a wyjeżdża za dwa dni, więc…

– Przestań. – Palce Alexa zacisnęły się na kierownicy, a mój szurnięty, wiedziony hormonami umysł skupił się na tym, jakie były piękne. Może to dziwnie brzmi, no bo kto ma piękne palce? Ale on miał. Pod względem fizycznym wszystko w nim było piękne. Jadeitowozielone oczy, które lśniły pod ciemnymi brwiami niczym wydłubane z lodowca odłamki; ostra linia szczęki i eleganckie, pięknie wyrzeźbione kości policzkowe; szczupłe ciało i gęste, jasnobrązowe włosy, jakimś cudem wyglądające zarówno na zmierzwione, jak i idealnie ułożone. Przypominał ożywioną rzeźbę z włoskiego muzeum.

Naszła mnie ochota, żeby potargać go jak dzieciaka, by przestał wyglądać tak idealnie – bo dla nas, zwykłych śmiertelników, było to dość irytujące – ale nie chciałam jeszcze umierać, więc cały czas trzymałam ręce na kolanach.

– Jeśli zawiozę cię do Crumble & Bake, przestaniesz gadać?

Bez wątpienia żałował, że mnie odebrał.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

– Jeśli tego chcesz.

Zacisnął wargi.

– No dobrze.

Tak!

Ava Chen: Jeden.

Alex Volkov: Zero.

Kiedy dojechaliśmy do piekarni, odpięłam pasy i już byłam prawie na zewnątrz, gdy Alex złapał mnie za ramię i posadził z powrotem na fotelu. Wbrew temu, czego się spodziewałam, jego palce nie były zimne, tylko gorące, paliły moją skórę i mięśnie, a wreszcie poczułam ich ciepło w dole brzucha.

Z trudem przełknęłam ślinę. Głupie hormony.

– Co? Jesteśmy już spóźnieni, a oni zaraz zamykają.

– Nie możesz wyjść tak na zewnątrz. – W kącikach jego ust kryła się nutka nieznacznej dezaprobaty.

– Że co? – spytałam zdziwiona. Miałam na sobie dżinsy i koszulkę, nic gorszącego.

Alex pochylił głowę w stronę mojej piersi. Zerknęłam w dół i krzyknęłam przerażona. Bo moja koszulka była… tak. Biała. I mokra. Teraz już przezroczysta. Nawet nie trochę przezroczysta, tak że jeśli ktoś się wpatrywał, mógł zobaczyć zarys mojego stanika. Było widać wszystko i na wylot. Czerwony koronkowy stanik, twarde sutki – dzięki ci, klimatyzacjo – pełen zakres.

Skrzyżowałam ręce na piersi, moja twarz przybrała ten sam kolor co stanik.

– Czy tak było przez cały czas?

– Tak.

– Mogłeś mi powiedzieć.

– Powiedziałem. Przed chwilą.

Czasami miałam ochotę go udusić. Naprawdę. A przecież nie byłam agresywna. Byłam tą samą dziewczyną, która przez wiele lat po obejrzeniu Shreka nie jadła piernikowych ludzików, bo miała wrażenie, że zjada członków rodziny Ciastka albo, co gorsza, Ciastka we własnej osobie, ale coś w Alexie prowokowało moją mroczną stronę.

Nabrałam ostro powietrza i instynktownie opuściłam ręce, zapominając o przezroczystej koszulce, dopóki on ponownie nie spojrzał na moją klatkę piersiową.

Znów oblałam się rumieńcem, ale miałam dość siedzenia tutaj i kłócenia się z nim. Crumble & Bake zamykano za dziesięć minut, a czas leciał.

Może to przez tego faceta, pogodę albo półtorej godziny spędzone na przystanku autobusowym – moja frustracja wylała się, zanim zdążyłam ją powstrzymać.

– Czy zamiast być dupkiem i gapić się na moje piersi, mógłbyś pożyczyć mi swoją kurtkę? Bo naprawdę chcę pójść po to ciasto i pożegnać mojego brata, a twojego najlepszego przyjaciela, w dobrym stylu.

Moje słowa unosiły się w powietrzu, podczas gdy ja z przerażeniem zasłoniłam dłonią usta. Czy właśnie wypowiedziałam słowo „piersi” w obecności Alexa Volkova i oskarżyłam go o gapienie się na mnie? I do tego nazwałam go dupkiem?

Dobry Boże, jeśli trafisz mnie teraz piorunem, nie będę się na ciebie wściekać. Obiecuję.

Oczy Alexa zwęziły się o kilka milimetrów. Znalazło się to w pierwszej piątce najbardziej emocjonalnych reakcji, jakie udało mi się u niego wywołać w ciągu ostatnich ośmiu lat, więc to było coś.

– Uwierz mi, nie gapiłem się na twoje piersi – powiedział tak lodowatym tonem, że resztki wilgoci na mojej skórze zamieniły się w sople. – Nie jesteś w moim typie, nawet gdybyś nie była siostrą Josha.

Ała. Ja też nie byłam zainteresowana Alexem, ale żadna dziewczyna nie lubi być odrzucana przez przedstawiciela płci przeciwnej.

– Nieważne. Nie ma się co spierać – mruknęłam. – Słuchaj, Crumble & Bake zamyka się za dwie minuty. Pożycz mi swoją kurtkę i za chwilę możemy się stąd zbierać.

Zapłaciłam z góry przez internet, więc wystarczyło tylko wziąć ciasto.

Mięsień w jego szczęce drgnął.

– Ja po nie pójdę. Nie wyjdziesz z samochodu tak ubrana, nawet w mojej kurtce.

Wyciągnął parasol spod swojego siedzenia i jednym płynnym ruchem wysiadł z samochodu. Poruszał się jak pantera, cechowała go gracja węża i intensywność lasera. Gdyby chciał, mógłby zarabiać jako model na wybiegu, choć wątpiłam, by kiedykolwiek zrobił coś tak niehonorowego.

Wrócił niecałe pięć minut później z niesionym pod pachą charakterystycznym dla Crumble & Bake różowo-miętowym pudełkiem na ciasto. Rzucił mi je na kolana, złożył parasol i bez mrugnięcia okiem wyjechał z miejsca parkingowego.

– Czy ty kiedykolwiek się uśmiechasz? – zapytałam, zaglądając do pudełka, by upewnić się, że nie spaprali mi zamówienia. Nie. W środku znajdowała się Czekoladowa Śmierć. – To mogłoby pomóc w twojej chorobie.

– Jakiej chorobie? – spytał znudzonym głosem.

– Kijuswdupieitus. – Nazwałam go już dupkiem, dlaczego więc miałabym odmówić sobie dodatkowej obelgi?

Może mi się to przywidziało, ale wydawało mi się, że widzę, jak drżą mu usta, zanim odpowiedział obojętnym tonem:

– Nie. To choroba przewlekła.

Moje dłonie zamarły, szczęka mi opadła.

– Czy ty właśnie zażartowałeś?

– Wyjaśnij, dlaczego w ogóle się tam znalazłaś. – Zmienił temat tak szybko, że aż pokręciłam głową.

On zażartował. Gdybym nie słyszała tego na własne uszy, z pewnością bym w to nie uwierzyła.

– Miałam sesję zdjęciową z klientami. Jest takie ładne jezioro w…

– Oszczędź mi szczegółów. Nie obchodzi mnie to.

Z moich ust wydobyło się ciche warknięcie.

– Dlaczego po mnie przyjechałeś? Nie wydaje mi się, żebyś lubił bawić się w szofera.

– Byłem w okolicy, a ty jesteś młodszą siostrą Josha. Gdybyś zginęła, przebywanie z nim byłoby prawdziwą udręką. – Podjechał pod mój dom. Obok, czyli w domu Josha, były włączone wszystkie światła, a przez okna widziałam tańczących i śmiejących się ludzi.

– Josh ma bardzo zły gust w kwestii doboru przyjaciół – odgryzłam się. – Nie wiem, co on w tobie widzi. Mam nadzieję, że ten kij w twojej dupie przebije jakiś ważny narząd. – A potem, ponieważ dobrze mnie wychowano, dodałam: – Dziękuję za podwiezienie.

I wysiadłam z samochodu. Deszcz zamienił się w mżawkę, a ja poczułam zapach wilgotnej ziemi i hortensji stojących w donicy przy drzwiach wejściowych. Wzięłam prysznic, przebrałam się i poszłam na ostatnią część imprezy u Josha. Miałam nadzieję, że nie będzie dokuczał mi dlatego, że utknęłam na przystanku albo się spóźniłam, bo byłam w kiepskim nastroju.

Nigdy nie złoszczę się przez długi czas, ale wtedy akurat się we mnie gotowało i miałam ochotę uderzyć Alexa Volkova w twarz.

Był taki zimny, arogancki i… i… był sobą. Wkurzało mnie to.

O tyle dobrze, że rzadko miałam z nim do czynienia. Josh zazwyczaj spotykał się z nim na mieście, a Alex nie odwiedzał Thayer’s, mimo że był absolwentem tej uczelni.

Bogu dzięki. Gdybym musiała widywać go częściej niż kilka razy w roku, chybabym zwariowała. 

 

 

 

 

 

 

2

 

ALEX

 

 

 

 

 

 

– POWINNIŚMY UDAĆ SIĘ W BARDZIEJ… USTRONNE MIEJSCE. – Blondyna zjechała palcami po moim ramieniu, w jej orzechowych oczach lśniło zaproszenie, gdy oblizała dolną wargę. – Albo i nie. Zrobimy to, na co masz ochotę.

Wykrzywiłem usta – nie na tyle, by można było zaklasyfikować tę minę jako uśmiech, ale na tyle, by przekazać moje myśli.

Nie zniesiesz tego, na co mam ochotę.

Mimo krótkiej, obcisłej sukienki i sugestywnych słów wyglądała na typ kobiety, która oczekuje tylko czułych słówek i uprawiania miłości w łóżku.

A to było zupełnie nie w moim stylu.

Pieprzyłem w określony sposób i tolerował to tylko konkretny typ kobiet. Żadne tam hardkorowe BDSM, ale też nie soft. Żadnych pocałunków, żadnego kontaktu twarzą w twarz. Większość kobiet się na to zgadzała, po czym w połowie akcji próbowała zmienić zasady, więc przerywałem zabawę i pokazywałem im drzwi. Nie toleruję ludzi, którzy nie potrafią dotrzymać warunków prostej umowy.

Dlatego też, gdy potrzebowałem ulgi, korzystałem z listy konkretnych nazwisk; wtedy obie strony wiedziały, czego się spodziewać.

Blondyna z pewnością nie trafi na tę listę.

– Nie dzisiaj. – Zawirowałem kostkami lodu w mojej szklance. – Dziś odbywa się impreza pożegnalna mojego przyjaciela.

Spojrzała tam gdzie ja, czyli na Josha, który właśnie pławił się w kobiecej uwadze. Rozłożył się na kanapie, jednym z niewielu mebli pozostałych po tym, jak spakował cały dom przed swoim rocznym wyjazdem, i szczerzył się, podczas gdy zachwycały się nim aż trzy kobiety. Zawsze był czarujący. Ja doprowadzałem ludzi do granic wytrzymałości, a on wprowadzał ich w stan relaksu. Mieliśmy zupełnie inne podejście do płci przeciwnej. Zdaniem Josha im więcej, tym weselej. Do tej pory przeleciał pewnie połowę kobiet w Waszyngtonie.

– On też może się przyłączyć. – Blondyna przysunęła się do mnie i przycisnęła piersi do mojej ręki. – Nie przeszkadza mi to.

– Mnie też nie – wtrąciła jej przyjaciółka, drobna brunetka, która do tej pory siedziała cicho, ale odkąd wszedłem do domu, patrzyła na mnie jak na soczysty stek. – Lyss i ja robimy wszystko razem.

Nie mogłaby wyrazić się jaśniej, nawet gdyby wytatuowała sobie to hasło na odsłoniętym dekolcie.

Większość facetów skorzystałaby z takiej okazji, ja jednak byłem już znudzony tą rozmową. Nic nie odpychało mnie tak, jak desperacja, która cuchnęła bardziej niż ich perfumy.

Nie zadałem sobie nawet trudu, by odpowiedzieć. Zamiast tego zacząłem rozglądać się za czymś, co przykułoby moją uwagę. Gdyby to było przyjęcie dla kogokolwiek innego niż Josh, tobym na nie się nie wybrał. Pomiędzy pracą w charakterze dyrektora do spraw operacyjnych w The Archer Group i moim… projektem pobocznym miałem wystarczająco dużo na głowie i bez uczestniczenia w bezsensownych spotkaniach towarzyskich. Ale Josh był moim najlepszym przyjacielem – jednym z niewielu ludzi, których towarzystwo umiałem znieść dłużej niż przez godzinę – i wyjeżdżał w poniedziałek jako wolontariusz do Ameryki Środkowej na rok przerwy przed pójściem na studia. Przyszedłem więc i udawałem, że naprawdę chcę tu być.

W powietrzu uniósł się srebrzysty śmiech. Natychmiast spojrzałem w kierunku jego źródła.

Ava. Oczywiście.

Młodsza siostra Josha była przez cały czas tak urocza i radosna, że jakaś część mnie spodziewała się, iż wszędzie tam, gdzie postawi stopę, z ziemi wyrastają kwiaty, i że podąża za nią stado rozśpiewanych leśnych zwierzątek, podczas gdy ona przemierza łąki lub robi to, czym zajmują się dziewczynki takie jak ona.

Stała w kącie z przyjaciółkami i śmiała się z czegoś, co powiedziała jedna z nich. Jej twarz jaśniała z ożywienia. Zastanawiałem się, czy to był śmiech prawdziwy, czy sztuczny. Większość śmiechów – do diabła, większość ludzi – była sztuczna. Budzili się każdego ranka i wkładali odpowiednią maskę, którą ich zdaniem tego dnia powinien zobaczyć świat. Uśmiechali się do ludzi, których nienawidzili, śmiali się z żartów, które nie były śmieszne, i włazili w dupę tym, których w głębi serca chcieli zdetronizować.

Nie oceniałem nikogo. Jak każdy, miałem swoje maski, które sięgały bardzo głęboko. Ale w przeciwieństwie do wszystkich innych byłem równie mało zainteresowany włażeniem innym w dupę i pogawędkami, co wstrzykiwaniem sobie wybielacza w żyły.

Wydawało mi się jednak, że śmiech Avy był prawdziwy.

Biedna dziewczyna. Gdy tylko opuści bańkę uczelni, świat zeżre ją żywcem.

To nie mój problem.

– Joł. – Josh pojawił się obok mnie, miał potargane włosy i usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu. Nigdzie nie było widać tych jego la… a nie, tam były. Tańczyły do Beyoncé jak na przesłuchaniu do Strip Angel, a grupka śliniących się facetów im się przyglądała. Mężczyźni… Mojej płci przydałyby się trochę lepsze standardy i trochę rzadsze myślenie małą główką. – Dzięki za przyjście, stary. Przepraszam, że aż do tej pory nie miałem czasu się z tobą przywitać. Byłem… zajęty.

– Widziałem. – Na widok szminki rozmazanej w kąciku jego ust uniosłem brew. – Masz coś na twarzy.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– To odznaka honorowa. À propos, chyba ci nie przeszkadzam, co?

Zerknąłem na blondynkę i brunetkę, które po tym, jak nie udało im się zdobyć mojego zainteresowania, przeszły do robienia sobie selfie.

– Nie. – Pokręciłem głową. – Stawiam sto dolców na to, że nie przetrwasz całego roku w Wypizdowie w samym środku Niczego. Bez kobiet, bez imprez. Wrócisz przed Halloween.

– Och, człowieku małej wiary. Wszędzie, gdzie jestem, pojawiają się i kobiety, i imprezy. – Wyjął piwo ze stojącej obok lodówki turystycznej i je otworzył. – Właściwie to chciałem o tym z tobą porozmawiać. O czasie mojej nieobecności – uściślił.

– Tylko nie mów, że będziesz tęsknić. Jeśli kupiłeś bransoletki przyjaźni, to wychodzę.

– Pieprz się, stary. – Zaśmiał się. – Nie kupiłbym ci biżuterii, nawet gdybyś mi zapłacił. Nie, chodzi mi o Avę.

Moja szklanka zatrzymała się kilka centymetrów od ust i nie poczułem, jak gorąca whisky zalewa moje gardło cudownym płomieniem. Nienawidzę piwa. Smakuje jak szczyny, ale ponieważ na imprezach u Josha był to domyślny napój, zawsze przynosiłem butelkę Macallana.

– Co z nią?

Josh i jego siostra byli ze sobą blisko, nawet jeśli tak bardzo się kłócili, że czasem miałem ochotę zakleić im usta taśmą klejącą. Taka była natura rodzeństwa – którego nie do końca dane mi było doświadczyć.

Whisky skwaśniała mi w ustach, skrzywiłem się i odstawiłem szklankę.

– Martwię się o nią. – Podrapał się po szczęce i spoważniał. – Wiem, że jest dużą dziewczynką i potrafi o siebie zadbać, chyba że utknie na samym środku pieprzonego pustkowia; dzięki za odebranie jej, tak przy okazji, ale nigdy nie była sama przez tak długi czas i może być trochę zbyt… ufna.

Domyślałem się, do czego zmierza, i wcale mi się to nie podobało. Wcale a wcale.

– Nie będzie sama. Ma swoje przyjaciółki. – Kiwnąłem głową w stronę wspomnianych przyjaciółek. Jedna z nich, krągła rudowłosa w złotej spódnicy, w której wyglądała jak dyskotekowa kula, właśnie w tej chwili wskoczyła na stół i zaczęła kręcić tyłkiem w rytm ryczącego przez głośniki rapu.

Josh prychnął.

– Jules? Ona jest obciążeniem, a nie pomocą. Stella jest tak samo ufna jak Ava, a Bridget… no cóż, może stanowić swego rodzaju zabezpieczenie, ale dość rzadko się widują.

– Nie musisz się martwić. W Thayer’s jest bezpiecznie, wskaźnik przestępczości wynosi prawie zero.

– Tak, ale czułbym się lepiej, gdyby opiekował się nią ktoś zaufany, wiesz?

Kuźwa. Pociąg zmierzał prosto w stronę urwiska, a ja nie mogłem zrobić nic, by go zatrzymać.

– Nie prosiłbym o to, wiem, że masz dużo spraw na głowie. Ale kilka tygodni temu zerwała ze swoim chłopakiem, który ją nękał. Zawsze wiedziałem, że to pieprzony gówniarz, jednak ona nie chciała mnie słuchać. W każdym razie: czy mógłbyś mieć na nią oko? Tak dla pewności, że nie zostanie zabita, porwana czy coś? Byłbym ci ogromnie wdzięczny.

– I tak jesteś mi już dużo winien za wszystkie te razy, kiedy ratowałem ci tyłek – odpowiedziałem zaczepnie.

– Ale robiąc to, dobrze się bawiłeś. Czasami jesteś zbyt spięty. – Wyszczerzył zęby. – Czy to oznacza, że się zgadzasz?

Zerknąłem ponownie na Avę. Przyjrzałem jej się. Miała dwadzieścia dwa lata, była cztery lata młodsza od Josha i ode mnie, a udało jej się sprawiać wrażenie zarówno o wiele młodszej, jak i o wiele starszej. Wynikało to ze sposobu, w jaki się nosiła, tak jakby widziała wszystko: dobro, zło, brzydotę, i nadal wierzyła w to pierwsze.

Było to równie głupie, co godne podziwu.

Musiała poczuć, że się na nią gapię, bo przerwała rozmowę i spojrzała mi prosto w oczy, pod wpływem mojego wzroku jej policzki zabarwiły się na różowo. Przebrała się w fioletową sukienkę, która wirowała wokół jej kolan.

Szkoda. Sukienka była ładna, ale natychmiast wróciłem myślami do naszej przejażdżki samochodem, kiedy to jej wilgotna koszulka przylegała do niej jak druga skóra, a sutki twardniały pod dekadencką, czerwoną koronką stanika. To prawda, nie była w moim typie, ale cieszyłem się na jej widok. Wyobrażałem sobie, jak podciągam tę koszulkę do góry, odsuwam zębami stanik i zamykam usta wokół tych słodkich, stwardniałych szczytów…

Szybko otrząsnąłem się z tej zaskakującej fantazji. Co, u diabła, się ze mną działo? Przecież to siostra Josha. Niewinna istota o sarnich oczach, a do tego słodka aż do wyrzygu. Stanowiła całkowite przeciwieństwo wyrafinowanych, zblazowanych kobiet, które preferowałem zarówno w łóżku, jak i poza nim. Nie musiałem martwić się o ich uczucia – doskonale wiedziały, że nie mogą pozwolić żadnym zakiełkować. Ava składała się z samych uczuć z domieszką pyskowania.

Gdy przypomniałem sobie nasze pożegnanie sprzed kilku godzin, przez moją twarz przemknął cień uśmiechu. „Mam nadzieję, że ten kij w twojej dupie przebije jakiś ważny narząd”.

Oczywiście mówiono mi już gorsze rzeczy, nie spodziewałem się jednak po niej takiej agresji. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby powiedziała komuś złe słowo. Czerpałem wręcz perwersyjną przyjemność z tego, że udało mi się ją tak wkurzyć.

– Alex – ponaglił mnie Josh.

– Nie wiem, stary. – Oderwałem wzrok od Avy i jej fioletowej sukienki. – Kiepska ze mnie niańka.

– Dobrze, że nie jest dzieckiem – zażartował. – Wiem, że to dużo, ale jesteś jedyną osobą, której ufam, i wiem, że nie… no wiesz…

– Że jej nie zerżnę?

– Jezu, stary. – Zrobił minę, jakby połknął cytrynę. – Nie używaj tego słowa w stosunku do mojej siostry. To obrzydliwe. Ale… tak. Obaj wiemy, że nie jest w twoim typie, a nawet gdyby była, to nigdy byś się do tego nie posunął.

Poczułem przebłysk poczucia winy, bo przypomniałem sobie swoją zdradziecką fantazję sprzed chwili. Skoro zacząłem już fantazjować o Avie Chen, powinienem skontaktować się z kimś z mojej listy.

– Ale chodzi o coś więcej – ciągnął dalej Josh. – Jesteś jedyną osobą spoza mojej rodziny, której ufam. A wiesz, jak bardzo martwię się o Avę, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę całą tę sytuację z jej byłym… – Spochmurniał. – Przysięgam, że jeśli kiedykolwiek spotkam tego skurwiela…

Westchnąłem.

– Zajmę się nią. Nie martw się.

Wiedziałem, że z pewnością tego pożałuję. A jednak właśnie pozbyłem się swojego dawnego życia, przynajmniej na kolejny rok. Rzadko składałem jakiekolwiek obietnice, ale jeśli już, to zawsze ich dotrzymywałem. Co oznaczało, że jeśli obiecałem Joshowi, że zaopiekuję się Avą, to się nią, kurwa, zaopiekuję i nie mam tu na myśli pisania do niej co dwa tygodnie SMS-a z pytaniem, czy wszystko w porządku.

Była teraz pod moją ochroną.

Znajome, pełzające poczucie nieuchronności przeznaczenia owinęło się wokół mojej szyi i ją ścisnęło, coraz mocniej i mocniej, aż wreszcie zabrakło mi tlenu, a przed moimi oczami zatańczyły maleńkie światełka.

 

Krew. Wszędzie.

Na moich rękach. Na ubraniu. Plamy na beżowym dywanie, który tak bardzo kochała – tym, który przywiozła z Europy podczas swojej ostatniej zagranicznej podróży.

Poczułem głupią chęć wyszorowania dywanu i wyrwania tych krwawych cząstek z miękkich włókien wełny jedna po drugiej, ale nie mogłem się ruszyć.

Stałem tylko i patrzyłem na groteskową scenę w moim salonie – pokoju, który jeszcze pół godziny wcześniej tętnił ciepłem, śmiechem i miłością. Teraz był zimny i pozbawiony życia, tak jak trzy ciała u mych stóp.

 

Zamrugałem i wszystko zniknęło – światła, wspomnienia, pętla na mojej szyi.

Ale ta wizja może wrócić. Zawsze wracała.

– Jesteś najlepszy – mówił Josh, który teraz, gdy zgodziłem się przyjąć nieopłacalną dla mnie rolę, znowu szeroko się uśmiechał. A przecież ja nie byłem obrońcą, tylko niszczycielem. Łamałem serca, miażdżyłem konkurencję w biznesie i nie przejmowałem się skutkami tych poczynań. Jeśli ktoś był na tyle głupi, żeby się we mnie zakochać lub stanąć mi na drodze – zawsze ostrzegałem ludzi, by nigdy, przenigdy nie robili ani jednego, ani drugiego – to czekało go to samo. – Przywiozę ci stamtąd… kurwa, nie wiem co. Kawę. Czekoladę. Dużo tego, co jest tam dobre. I będę ci winien wielką przysługę w przyszłości.

Zmusiłem się do uśmiechu. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, zadzwonił mój telefon. Podniosłem palec.

– Zaraz wracam. Muszę odebrać.

– Nie śpiesz się, stary. – Josh był już rozproszony przez blondynkę i brunetkę, które wcześniej leciały na mnie, ale teraz znalazły bardziej ochoczą publiczność w postaci mojego najlepszego przyjaciela. Jeszcze zanim wyszedłem na podwórze i odebrałem połączenie, one wsadziły ręce pod jego koszulkę.

– Дядько – powiedziałem, co oznaczało „wujek” po ukraińsku.

– Alex. – W telefonie zaskrzypiał głos mojego wuja zniszczony przez całe dekady palenia papierosów i życie. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

– Nie. – Zerknąłem przez rozsuwane szklane drzwi na głośną imprezę w domu. Od czasu rozpoczęcia studiów Josh mieszkał w tym samym rozpadającym się, dwukondygnacyjnym domu przy kampusie. Mieszkaliśmy razem aż do chwili ukończenia przeze mnie nauki i przeprowadzki do Waszyngtonu. W ten sposób chciałem być bliżej mojego biura i uciec od hord wrzeszczących, pijanych studentów, którzy co noc paradowali po kampusie i okolicznych dzielnicach.

Na imprezę pożegnalną Josha przyszli wszyscy, co oznacza połowę populacji Hazelburga w stanie Maryland, gdzie znajdowała się uczelnia Thayer’s. Był ulubieńcem miasta i wyobrażałem sobie, że tak samo jak za nim ludzie będą tęsknić za imprezami u niego w domu.

Jak na kogoś, kto zawsze twierdził, że ma mnóstwo obowiązków na uczelni, znajdował zaskakująco dużo czasu na alkohol i seks. Nie żeby to zaszkodziło jego wynikom w nauce. Ten drań miał najwyższą możliwą średnią.

– Zająłeś się tym problemem? – zapytał wujek.

Usłyszałem odgłos otwierania i zamykania szuflady, a następnie trzask zapalniczki. Wiele razy próbowałem przekonać go do rzucenia palenia, ale on zawsze mnie spławiał. Trudno się pozbyć starych nawyków, nie mówiąc już o starych złych nawykach, a Ivan Volkov osiągnął wiek, w którym na niczym mu nie zależało.

– Jeszcze nie. – Księżyc wisiał nisko na niebie i rzucał wstęgi światła na ciemną część podwórza. Światło i cień. Dwie strony tej samej monety. – Ale to zrobię. Jesteśmy już blisko.

Sprawiedliwości. Zemsty. Zbawienia.

Przez szesnaście lat pochłaniała mnie pogoń za tymi trzema rzeczami. Składały się na każdą moją myśl na jawie, każdy sen i każdy koszmar. Były sensem mojego życia. Nawet w sytuacjach, gdy rozpraszało mnie coś innego – szachowa rozgrywka w korporacyjnej polityce, przelotna przyjemność zagłębiania się w ciasne ciepło ochoczego ciała – te trzy słowa czaiły się z tyłu mojej głowy i napędzały mnie, bym osiągał wyżyny ambicji i bezwzględności.

Szesnaście lat może wydawać się długim okresem, ale ja specjalizuję się w długich zabawach. Nieważne, ile lat będę musiał czekać – byleby zakończenie było tego warte.

A koniec człowieka, który zniszczył moją rodzinę? Będzie wspaniały.

– Dobrze. – Wujek zakasłał, a ja zacisnąłem usta.

Pewnego dnia przekonam go do rzucenia palenia. Życie pozbawiło mnie wszelkich sentymentów już wiele lat temu, ale Ivan był moim jedynym żyjącym krewnym. Przyjął mnie, wychował jak własne dziecko i stał u mego boku na każdym ciernistym zakręcie mojej drogi ku zemście, więc byłem mu winien przynajmniej tyle.

– Twoja rodzina wkrótce zazna spokoju – powiedział.

Być może. Nie miałem jednak pojęcia, czy to samo będzie można powiedzieć o mnie.

– W przyszłym tygodniu jest spotkanie zarządu – zmieniłem temat. – Będę w mieście przez cały dzień. – Mój wujek był oficjalnym prezesem Archer Group, firmy deweloperskiej, którą pomogłem mu założyć dziesięć lat temu. Już jako nastolatek miałem smykałkę do interesów.

Centrala Archer Group znajdowała się w Filadelfii, ale miała oddziały w całym kraju. Ponieważ pracowałem w Waszyngtonie, to właśnie tu znajdowało się prawdziwe centrum firmy, chociaż spotkania zarządu nadal odbywały się w siedzibie głównej.

Zgodnie z umową zawartą między mną a wujkiem podczas zakładania firmy mogłem objąć stanowisko prezesa firmy już wiele lat temu, ale pozycja dyrektora operacyjnego dawała mi więcej swobody, której potrzebowałem do dokończenia swojego zadania. Poza tym i tak wszyscy wiedzieli, że to ja rządzę z tylnego siedzenia. Ivan był przyzwoitym prezesem, ale to dzięki moim strategiom po zaledwie dekadzie firma znalazła się na liście Fortune 500.

Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o interesach, a potem się rozłączyłem i wróciłem na imprezę. Koła zębate w mojej głowie zaczęły się kręcić, kiedy analizowałem wydarzenia tego wieczoru: obietnicę dla Josha i ponaglenie ze strony wuja. Przez następny rok będę musiał jakoś pogodzić te dwie rzeczy.

W myślach przeorganizowałem kawałki mojego życia, tworząc różne schematy i rozgrywając każdy scenariusz do końca, ważąc za i przeciw, badając wszystko pod kątem potencjalnych pęknięć, aż wreszcie podjąłem decyzję.

– Wszystko w porządku? – zawołał Josh z kanapy, gdzie blondynka całowała go po szyi, podczas gdy brunetka zjechała dłońmi poniżej paska.

– Tak. – Moje spojrzenie znów zbłądziło w stronę Avy i poczułem ogromną irytację. Siedziała w kuchni nad na wpół zjedzonym ciastem z Crumble & Bake. Na jej opalonej skórze lśniła warstwa potu od tańca, kruczoczarne włosy okalały jej twarz miękką chmurą. – Co do twojej wcześniejszej prośby… mam pewien pomysł.  

 

 

 

 

 

 

3

 

AVA

 

 

 

 

 

 

– MAM NADZIEJĘ, ŻE DOCENIASZ TO, jak dobrą jestem przyjaciółką. – Jules ziewnęła, gdy szłyśmy przez nasze podwórko w kierunku domu Josha. – Wstałam skoro świt, żeby pomóc twojemu bratu w sprzątaniu i pakowaniu, chociaż nawet nie lubię tego kolesia.

Zaśmiałam się i wzięłam ją pod rękę.

– Po wszystkim kupię ci karmelową mokkę z The Morning Roast. Obiecuję.

– Tak, tak – przerwała. – Dużą, z chrupiącą posypką?

– Oczywiście.

– No dobrze. – Znowu ziewnęła. – Czyli pod jakimiś względami mi się to opłaca.

Jules i Josh nie bardzo za sobą przepadali. Zawsze uważałam to za dziwne, bo byli do siebie bardzo podobni. Oboje czarujący, inteligentni jak diabli i łamiący mnóstwo serc.

Jules była ludzką wersją Jessiki Rabbit, miała takie same lśniące, rude włosy, kremową skórę i krągłości, które sprawiały, że na widok swojego ciała zawsze wzdychałam. Ogólnie rzecz biorąc, byłam zadowolona ze swojego wyglądu, ale jako członkini Komitetu Małobiuściastych życzyłam sobie dodatkowego rozmiaru miseczki lub nawet dwóch bez konieczności uciekania się do operacji plastycznych.

Jak na ironię, Jules czasami narzekała na swoje podwójne D i mówiła, że od ciężaru bolą ją plecy. Powinna istnieć jakaś aplikacja do obsługi piersi, która pozwalałaby kobietom zmieniać rozmiary miseczek za pomocą jednego przycisku.

Jak już wspomniałam, przez większość czasu byłam zadowolona ze swojego wyglądu, ale niepewność dręczy każdego – nawet modelki czy gwiazdy filmowe.

Poza swoimi problemami z rozmiarem biustu Jules była najbardziej pewną siebie osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam, pomijając oczywiście mojego brata, który miał tak duże ego, że mogłoby ono pomieścić całe wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych i zostałoby jeszcze miejsce dla Teksasu. Przypuszczam, że miał ku temu powody – zawsze był ogromnie popularny. Musiałam też niechętnie przyznać, że nie był brzydalem. Metr osiemdziesiąt siedem, gęste, czarne włosy i ostre jak brzytwa rysy twarzy, o czym nigdy nie pozwalał nikomu zapomnieć. Żywiłam przekonanie, że gdyby tylko mógł, zleciłby wykonanie rzeźby samego siebie i postawiłby ją na trawniku przed swoim domem.

Jules i Josh nigdy nie zdradzili mi, dlaczego tak bardzo się nie lubią, podejrzewałam jednak, że po prostu widzieli w sobie swoje odbicia.

Drzwi wejściowe były już otwarte, więc nie zawracałyśmy sobie głowy pukaniem.

Ku mojemu zaskoczeniu w domu panował niemal porządek. W poprzednim tygodniu Josh oddał większość swoich mebli do magazynu i jedyne, co zostało do spakowania, to kanapa (którą ktoś miał odebrać później), kilka zbłąkanych narzędzi kuchennych i dziwny abstrakcyjny obraz z salonu.

– Josh? – Mój głos odbił się echem w dużej, pustej przestrzeni, podczas gdy Jules usiadła na podłodze, zrobiła ponurą minę i podciągnęła kolana pod brodę. Na wypadek gdyby ktoś nie wiedział, że nie lubiła wcześnie wstawać. – Gdzie jesteś?

– Sypialnia! – Na górze rozległ się głośny huk, a potem usłyszałyśmy stłumione przekleństwo. Minutę później Josh zszedł na dół, niosąc duże pudło. – To do rozdania – wyjaśnił, stawiając je na kuchennym blacie.

Zmarszczyłam nos.

– Włóż koszulkę. Proszę.

– Miałbym pozbawić JR porannej okazji do oglądania ciacha? – Prychnął. – Nie jestem aż tak okrutny.

Nie tylko ja uważałam, że Jules wygląda jak Jessica Rabbit; Josh zawsze nazywał ją inicjałami postaci z kreskówki, co potwornie ją wkurzało. Ale ją wkurzało wszystko, co on robił.

Jules podniosła głowę i się skrzywiła.

– Proszę. Widywałam lepsze brzuchy na sali gimnastycznej w kampusie. Posłuchaj Avy i włóż koszulkę, zanim opuści mnie wczorajsza kolacja.

– Zdaje mi się, że ta dama przyrzeka za wiele[1] – odparł przeciągle Josh, klepiąc się po sześciopaku. – Jedyne, co się opuści, to…

– Dobra. – Machnęłam ręką w powietrzu, ucinając rozmowę, zanim zejdzie ona na tory, które mogłyby zapewnić mi traumę na całe życie. – Dość tych pogawędek. Spakujmy cię, zanim przegapisz swój lot.

Na szczęście przez kolejne półtorej godziny Josh i Jules zachowywali się przyzwoicie. Spakowaliśmy pozostałe rzeczy i załadowaliśmy je do SUV-a wynajętego do przeprowadzki.

Wreszcie do spakowania został już tylko obraz.

– Powiedz, że to też chcesz oddać. – Spojrzałam na ogromne płótno. – Nie mam pojęcia, jak miałoby to się zmieścić w samochodzie.

– Nie, zostawię go tutaj. Bardzo mu się podoba.

– Komu? – Z tego, co wiedziałam, jeszcze nikt nie wynajął tego domu na czas nieobecności Josha. Ale był dopiero lipiec i podejrzewałam, że bliżej rozpoczęcia semestru ktoś zainteresuje się tą miejscówką.

– Zobaczysz.

Nie podobał mi się ten uśmiech na jego twarzy. Zupełnie.

Nagle rozległ się niski pomruk potężnego silnika.

Josh uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Właściwie to zobaczysz już za chwilę.

Jules i ja wymieniłyśmy spojrzenia, a potem podbiegłyśmy do drzwi wejściowych i je otworzyłyśmy.

Na podjeździe stanął znajomy aston martin. Po chwili wysiadł z niego Alex, wyglądający cudowniej, niż jakikolwiek facet miał prawo wyglądać w dżinsach, okularach aviatorach i czarnej koszuli z podwiniętymi rękawami.

Zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na nas chłodno, zupełnie niewzruszony minikomitetem powitalnym na schodach do domu.

Tyle że ja wcale nie miałam ochoty na powitania.

– Ale… ale to przecież jest Alex – wyjąkałam.

– Wyglądający baaardzo dobrze, pozwolę sobie dodać. – Jules szturchnęła mnie w żebra, a ja w odpowiedzi się skrzywiłam. Kogo obchodził fakt, że Alex jest seksowny? Przecież to dupek.

– Hej, stary. – Josh się z nim przywitał. – Gdzie twoje rzeczy?

– Później przywiezie je firma przeprowadzkowa. – Alex zerknął z ukosa na Jules, która patrzyła na niego jak na nową błyszczącą zabawkę. Poza Joshem był on jedynym facetem, który nigdy nie poddał się jej wdziękom, co jeszcze bardziej ją intrygowało. Uwielbiała wyzwania, pewnie dlatego, że niemal wszyscy mężczyźni padali do jej stóp, jeszcze zanim otworzyła usta.

– Zaraz. – Podniosłam rękę, spanikowane serce waliło o moje żebra. – Firma przepro… chyba się tu nie wprowadzasz?

– Właściwie to tak. – Josh złapał mnie pod rękę, w jego oczach pojawił się złośliwy błysk. – Poznaj swojego nowego sąsiada, siostrzyczko.

Patrzyłam to na niego, to na Alexa, który nie mógł wyglądać na bardziej znudzonego tą rozmową.

– Nie. – Był tylko jeden powód, dla którego Alex Volkov opuścił swoje wygodne mieszkanie w Waszyngtonie i przeniósł się z powrotem do Hazelburga, i mogłam założyć się o swój nowy aparat, że nie miało to nic wspólnego z tęsknotą za studenckimi czasami. – Nie, nie, nie, nie, nie.

– Tak, tak, tak, tak, tak.

Spojrzałam wściekle na brata.

– Nie potrzebuję niańki. Mam dwadzieścia dwa lata.

– A kto wspominał o niańczeniu? – Wzruszył ramionami. – On ma zajmować się moim domem. Za rok chcę tu wrócić, więc ma to sens.

– Bzdura. Chcesz, żeby miał na mnie oko.

– To taki mały bonus. – Wyraz jego twarzy złagodniał. – Pod moją nieobecność powinnaś mieć kogoś, na kim będziesz mogła polegać, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę całą tę sprawę z Liamem.

Skrzywiłam się na wzmiankę o moim byłym. Odkąd półtora miesiąca wcześniej przyłapałam go na zdradzie, ciągle do mnie wydzwaniał. Kilka razy pojawił się nawet w galerii, w której pracowałam, i błagał o kolejną szansę. Nie byłam załamana naszym zerwaniem. Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy i nie byłam w nim zakochana ani nic takiego, a dzięki tej sytuacji na powierzchnię wypłynęły wszystkie moje wątpliwości. Josh martwił się, że Liam wymknie się spod kontroli, ale bądźmy szczerzy: Liam był dzieciakiem z funduszem powierniczym, noszącym ciuchy z Brooks–Brother i grającym w polo. Wątpiłam, by był zdolny do zrobienia czegoś, co mogłoby zniszczyć jego idealnie ułożoną fryzurę.

Bardziej się wstydziłam, że w ogóle się z nim spotykałam, niż martwiłam o swoje fizyczne bezpieczeństwo.

– Umiem sobie poradzić. – Ściągnęłam rękę Josha z mojego ramienia. – Zadzwoń do firmy przeprowadzkowej i to odwołaj – powiedziałam do Alexa, który przez cały czas nas ignorował i scrollował swój telefon. – Nie musisz się tu przeprowadzać. Nie masz, nie wiem… nic do załatwienia w Waszyngtonie?

– To dwadzieścia minut jazdy stąd – powiedział, nie podnosząc wzroku.

– Chciałam wtrącić, że jestem całkowicie za tym, żebyś wprowadził się obok – pisnęła Jules. Zdrajczyni. – Czy kosisz trawnik bez koszulki? Jeśli nie, to gorąco polecam.

Alex i Josh jednocześnie zmarszczyli czoło.

– Ty. – Josh machnął ręką w jej stronę. – Żadnych sztuczek pod moją nieobecność.

– To urocze, że uważasz, iż masz wpływ na moje życie.

– Gówno mnie obchodzi, co robisz ze swoim życiem, o ile nie wciągasz Avy w swoje pokręcone plany.

– Wiadomość z ostatniej chwili: nie masz również wpływu na życie Avy. Sama o sobie decyduje.

– Jest moją siostrą…

– A moją najlepszą przyjaciółką…

– Pamiętasz, jak prawie ją przez ciebie aresztowali…

– Odpuść wreszcie ten temat. To było trzy lata temu…

– Ludzie! – Przycisnęłam palce do skroni. Rozmowa z nimi przypominała przekomarzanie się z dziećmi. – Przestańcie się kłócić. Josh, przestań próbować kontrolować moje życie. Jules, przestań go prowokować.

Josh krzyżował ręce na piersi.

– Jestem twoim starszym bratem i moim zadaniem jest cię chronić i wyznaczyć kogoś, kto będzie mnie zastępował pod moją nieobecność.

Dorastałam z nim, doskonale znałam ten wyraz twarzy. Nie miał zamiaru ustąpić.

– I zakładam, że to właśnie Alex jest tym zastępcą? – spytałam zrezygnowana.

– Nie jestem niczyim zastępcą – wtrącił Alex lodowatym tonem. – Nie rób nic głupiego, a będzie dobrze.

Jęknęłam i zakryłam twarz dłońmi.

Zrozumiałam, że mam przed sobą bardzo długi rok. 

 

 

 

[1]Hamlet, tłum. Józef Paszkowski.

 

 

 

 

 

 

4

 

AVA

 

 

 

 

 

 

DWA DNI PÓŹNIEJ JOSH BYŁ JUŻ w Ameryce Środkowej, a Alex zamieszkał w domu obok. Patrzyłam, jak ekipa przeprowadzkowa wnosi ogromny telewizor z płaskim ekranem i pudła różnej wielkości, codziennie widywałam też astona martina.

Ponieważ użalanie się nad sobą niewiele by mi dało, postanowiłam zrobić lemoniadę z cytryn, które podsunęło mi życie.

We wtorki w okresie letnim galeria była zamknięta, nie miałam też zaplanowanych żadnych sesji, więc spędziłam to popołudnie na pieczeniu moich popisowych czerwonych ciasteczek.

Właśnie skończyłam pakować je do uroczego koszyczka, kiedy usłyszałam niemożliwy do pomylenia z innym ryk samochodu wjeżdżającego na podjazd, a następnie trzaśnięcie drzwiami.

Cholera. No dobra, byłam gotowa. Tak.

Wytarłam spocone dłonie o uda. Na litość boską, nie powinnam denerwować się faktem, że niosę facetowi ciasteczka. Alex zasiadał przy naszym stole na Święto Dziękczynienia co roku od ośmiu lat, poza tym fakt, że był szalenie bogaty i przystojny nie oznaczał jeszcze, że nie był człowiekiem. Onieśmielającym, ale jednak człowiekiem.

W dodatku miał się mną opiekować, a przecież nie będzie mógł tego robić, jeśli odgryzie mi głowę, prawda?

Dodawszy sobie w ten sposób otuchy, złapałam koszyk, klucze, telefon i ruszyłam do jego domu. Dzięki Bogu Jules była właśnie na swoich praktykach prawniczych. Gdybym jeszcze raz usłyszała, jak gada o tym, że Alex jest cholernie przystojny, zaczęłabym krzyczeć.

Jakaś część mnie uważała, że moja przyjaciółka chciała mnie w ten sposób po prostu zirytować, ale inna część martwiła się, że faktycznie się nim interesuje. Gdyby moja najlepsza przyjaciółka zaczęła spotykać się z najlepszym przyjacielem mojego brata, otworzyłaby się puszka Pandory, z którą nie chciałam się zmierzyć.

Zadzwoniłam do drzwi, a czekając, aż Alex otworzy, próbowałam uspokoić swoje szalejące serce. Miałam ochotę rzucić koszyk na stopień przed drzwiami i uciec do domu, ale tak zachowałby się tchórz, a ja nie jestem tchórzem. Przeważnie.

Minęła minuta.

Ponownie wcisnęłam dzwonek.

W końcu usłyszałam ciche kroki, które stawały się coraz głośniejsze, aż wreszcie drzwi się otworzyły i stanęłam twarzą w twarz z Alexem. Zdjął marynarkę, ale nadal miał na sobie służbowe ubranie – białą koszulę Thomas Pink, spodnie i buty Armaniego i niebieski krawat Brioni.

Spojrzał na moje włosy (zebrane w kok), moją twarz (z jakiegoś powodu gorącą jak spalony słońcem piasek) i strój (ulubiony top i szorty), aż wreszcie zobaczył koszyk. W ogóle nie potrafiłam odczytać wyrazu jego twarzy.

– To dla ciebie. – Wyciągnęłam koszyk w jego stronę. – Ciasteczka – dodałam niepotrzebnie, bo przecież miał oczy i doskonale widział, co to jest. – To prezent na powitanie w sąsiedztwie.

– Prezent na powitanie w sąsiedztwie – powtórzył.

– Ta. Bo jesteś tu… nowy. W sąsiedztwie. – Brzmiałam jak idiotka. – Wiem, że nie chcesz tu być, tak samo jak ja cię tu nie… – Cholera, źle to wyszło. – Ale skoro już jesteśmy sąsiadami, powinniśmy zawrzeć rozejm.

Uniósł brew.

– Nie wiedziałem, że musimy zawierać rozejm. Nie jesteśmy w stanie wojny.

– Nie, ale… – Sfrustrowana nabrałam gwałtownie powietrza. Oczywiście musiał mi to utrudniać. – Staram się być miła, okej? Utknęliśmy obok siebie przez najbliższy rok, chcę więc sprawić, żeby łatwiej nam się żyło. Po prostu weź te cholerne ciastka. Możesz je zjeść, wyrzucić, nakarmić nimi swojego węża Nagini, cokolwiek.

Jego usta drgnęły.

– Czy ty właśnie porównałaś mnie do Voldemorta?

– Co? Nie! – Być może. – Wąż był tylko przykładem. Nie wyglądasz na kogoś, kto trzymałby w domu futrzaste zwierzę.

– Pod tym względem masz rację. Ale węża też nie mam. – Wziął ode mnie koszyk. – Dziękuję.

Zamrugałam gwałtownie. Potem zamrugałam raz jeszcze. Czy Alex Volkov właśnie mi podziękował? Spodziewałam się, że weźmie ciastka i zatrzaśnie mi drzwi przed nosem. Nigdy nie słyszałam, żeby za cokolwiek podziękował.

Może z wyjątkiem tego jednego razu, kiedy podczas kolacji podałam mu tłuczone ziemniaki, ale byłam wtedy pijana, więc pamiętałam to jak przez mgłę.

Nadal stałam nieruchomo pogrążona w ciężkim szoku, gdy dodał:

– Chcesz wejść?

To był jakiś sen. Na pewno. Ponieważ szanse na to, że w prawdziwym życiu Alex zaprosi mnie do swojego domu, były mniejsze niż to, że rozwiążę w głowie równanie kwadratowe.

Uszczypnęłam się. Ała. Dobra, to nie jest sen, tylko jakieś niewiarygodnie surrealistyczne spotkanie.

Zaczęłam się zastanawiać, czy kosmici porwali jadącego do domu prawdziwego Alexa i zastąpili go milszym, bardziej cywilizowanym impostorem.

– Jasne – udało mi się powiedzieć, bo, kurczę, byłam ciekawa. Nigdy wcześniej nie byłam u Alexa i zastanawiałam się, jak urządził dom Josha.

Wprowadził się dwa dni temu, więc spodziewałam się zobaczyć walające się wszędzie pudła, ale wszystko było tak wypolerowane i ogarnięte, że można było odnieść wrażenie, iż mieszkał tu od lat. W salonie dominowały elegancka szara kanapa i osiemdziesięciocalowy płaski telewizor, zobaczyłam też niski, lakierowany na biało stolik kawowy, lampy w stylu industrialnym i abstrakcyjny obraz Josha. W kuchni dostrzegłam ekspres do kawy i szklany stół z białymi krzesłami w jadalni, ale poza tym stało tam niewiele godnych wzmianki mebli. Była to drastyczna różnica w porównaniu z niechlujną, ale przytulną kolekcją przypadkowych książek, sprzętu sportowego i przedmiotów, które Josh przywoził ze swoich podróży.

– Jesteś minimalistą, co? – Przyjrzałam się dziwnej metalowej rzeźbie, która wyglądała jak eksplodujący mózg, ale prawdopodobnie kosztowała więcej niż mój miesięczny czynsz.