9,99 zł
Podczas gali w Sydney grecki biznesmen Nikos Karellis poznaje Jacquelyn Jones. Przyjaciel prosi go, by jej pomógł – Jacquelyn prowadzi od niedawna rodzinny salon sukien ślubnych, ale nie ma doświadczenia i jest na skraju bankructwa. Nikos nie zamierza inwestować w suknie ślubne, lecz piękna Jacquelyn robi na nim wrażenie. Proponuje jej, by nazajutrz poleciała z nim do Grecji. Będą mieli więcej czasu, by porozmawiać o jej firmie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 148
Bella Frances
Miłosna inwestycja
Tłumaczenie: Joanna Żywina
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Redeemed by Her Innocence
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2019
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2019 by Bella Frances
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-6441-9
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Nikos Karellis wszedł do apartamentu nowożeńców w Maybury Hall i rzucił walizkę na wielkie łóżko. A więc to ma być romantyzm, pomyślał, spoglądając z powątpiewaniem na falbanki i kwiaty. Maybury Hall uchodziło za idealne miejsce dla nowożeńców. Sięgnął po butelkę wina i sprawdził etykietę, po czym odłożył ją z powrotem do kubełka z lodem. Jeszcze nie pora na świętowanie. Miał za sobą długą podróż, osiem stref czasowych i trzy kontynenty; zdecydowanie potrzebował czegoś mocniejszego.
W końcu znalazł to, czego mu było trzeba. Pod złoconym lustrem stała taca z karafką. Idealnie. Nalał sobie solidną porcję alkoholu, po namyśle dodał jeszcze trochę, pominął wodę i wypił duszkiem, rozkoszując się palącą i kojącą falą, którą trunek rozlewał się po ciele.
Twoje zdrowie, Martin, pomyślał.
Apartament dla nowożeńców.
Ze wszystkich apartamentów w luksusowym hotelu Martin postanowił umieścić go właśnie tutaj. Może uznał, że to będzie zabawne, ale Nikosowi nie było do śmiechu. Wspomnienie małżeństwa z Marią nie napawało go optymizmem.
Ten wieczór był początkiem końca. Musiał zmierzyć się z prawdą, żeby w końcu wszystko wyszło na jaw. Dziś wreszcie uporządkują sprawy związane ze spadkiem po Marii.
Wbrew temu, co sądził Martin, jego prawnicy i Inland Revenue, nie istniały żadne ukryte aktywa, żadnych pieniędzy czy inwestycji na boku. Wszystko przepiła lub przećpała. Tyle. Nie łatwo będzie przekazać to jej ukochanemu bratu, ale Nikos nie zamierzał niczego ukrywać; miał już tego wszystkiego dosyć.
Prawne przepychanki zaszły zdecydowanie za daleko, więc sięgnął po telefon i poprosił o spotkanie. Gdy Martin zaprosił go do jednego ze swoich luksusowych hoteli, Nikos od razu się zgodził.
Minęło pięć lat od śmierci Marii – obrączka utonęła w głębokich, zimnych wodach Aegen, ale bólu i wspomnień trudniej się było pozbyć.
Dotknął palca – puste miejsce, gładka skóra. Choć House – sieć należących do Nikosa ekskluzywnych domów handlowych – znalazła się ostatnio na liście Forbsa, a interesy szły lepiej niż kiedykolwiek, to właśnie to puste miejsce na serdecznym palcu napawało go prawdziwym szczęściem. Uczucie wolności, a nawet coś więcej – świadomość, że wreszcie jest zdany na siebie. Sam decydował o przyszłości, bez żony uwieszonej u jego ramienia, bez żadnego bałaganu, który musi po kimś sprzątać. Zostało tylko kilka spraw do zamknięcia i będzie całkowicie wolny.
Nalał sobie wody, wziął szklankę i podszedł do okna. Posiadłość była imponująca, ciągnęła się aż po horyzont – zdające się nie mieć końca łąki, drzewa i jeziora, nad którymi pochylały się wierzby płaczące. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi…
– Słyszałem, że właśnie przyjechałeś.
Martin Lopez stanął w drzwiach. Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu. Te same czarne włosy, przepastne, ciemne oczy, ogorzała skóra i wydatne kości policzkowe – był tak podobny do Marii, kobiety, dla której kiedyś stracił głowę. Szalony osiemnastolatek na motorze w ciągu trzech lat ustatkował się i stanął na ślubnym kobiercu.
Teraz już wiedział, że to nie mogło się dobrze skończyć. Uratował jej życie – wyciągnął ją z bentleya, którym uderzyła w latarnię na autostradzie na obrzeżach Sydney, i od tej chwili byli nierozłączni. Pracował wówczas jako instruktor tenisa, uczył pływania i był trenerem personalnym, a Maria była gotowa na wszystko, żeby go przy sobie zatrzymać. Po tym, co przeszedł, dla Nikosa było to niczym Ziemia Obiecana.
Niestety niektórych obietnic Maria nie potrafiła dotrzymać.
– Dobrze cię widzieć, Martin.
Podszedł do niego i wyciągnął rękę. Od razu zauważył, że mężczyzna z trudem trzymał nerwy na wodzy.
– Nikos. Cieszę się, że przyjechałeś. Dawno się nie widzieliśmy.
– Zdecydowanie zbyt dawno – odparł Nikos. Przytrzymał dłoń Martina trochę dłużej, chcąc dać mu do zrozumienia, że bez względu na wszystko nadal są przyjaciółmi.
– To prawda. Chciałem utrzymać z tobą kontakt, ale po śmierci Marii nie było to takie proste.
– Zgadza się. Nasze drogi się rozeszły.
– Ale ona połączyła nas na zawsze.
– Nie zaprzeczę – powiedział Nikos, patrząc Martinowi prosto w oczy. Zastanawiał się, co miał na myśli. Nikos zrobił dla rodziny Lopez wszystko, co móg,ł i nie był im już nic winny.
Martina jednak wyraźnie coś gryzło. Spuścił wzrok i odwrócił się do drzwi.
– Może cię oprowadzę, zanim zaczną przyjeżdżać goście? – rzucił przez ramię.
– Bardzo chętnie– odparł Nikos.
– Naprawdę dobrze cię widzieć – powiedział Martin, jakby nagle stali się najlepszym kumplami – i bardzo się cieszę, że zgodziłeś się sfinansować nagrodę. Sprzedaliśmy dodatkowe pięćdziesiąt miejsc, gdy ogłosiliśmy, że będziesz gościem targów ślubnych.
– Żaden problem. – Nikos wzruszył ramionami. – Odebrałem wiadomość w drodze powrotnej z Sydney.
– Odwiedzałeś matkę? Co u niej?
Stanęli u szczytu imponujących schodów, pokrytych grubym dywanem; z pewnością było to wymarzone tło do sesji ślubnej.
– Wszystko w porządku, dzięki, że pytasz. Już mnie nie poznaje, ale wydaje się szczęśliwa, a w ośrodku bardzo dobrze o nią dbają.
Comiesięczne wizyty w Sydney były jedynym stałym i żelaznym punktem w jego kalendarzu. Wiedział, że nie będzie to trwać wiecznie…
– A jak interesy? – spytał, chcąc zmienić temat.
Zeszli na dół, gdzie pracownicy uwijali się, nosząc kwiaty i tace z ciastami.
– Niedługo się zwijam – odparł Martin z ponurym uśmiechem. – To moje ostatnie przedsięwzięcie i chcę zakończyć z pompą. Hotele prosperują całkiem nieźle, ale branża ślubna została praktycznie stłamszona przez zagraniczną konkurencję.
– Chiny?
Martin skinął głową.
– Przy tej skali masowej produkcji mniejsi producenci nie mają szansy się utrzymać. Dotyczy to głównie sukien ślubnych, oczywiście z wyjątkiem projektów od najlepszych kreatorów mody, ale i tak nie jest łatwo.
– Ludzie zawsze będą brać śluby – powiedział Nikos. Sam oczywiście był wyjątkiem od tej reguły.
– To prawda, ale sporo się zmieniło. Odczuwają to nawet ci, którzy siedzą w tej branży od lat. Kolejny interes chyli się ku upadkowi. Firma należała do mojego znajomego, teraz zarządza nią jego córka. Wielka szkoda, bo to urocza dziewczyna, przynajmniej kiedyś taka była.
– Przeinwestowała czy nie ma talentu do tego biznesu?
– Pewnie jedno i drugie. Będzie tutaj dziś wieczorem, a ja nie mam serca, żeby jej powiedzieć, że nie mogę jej pomóc.
– Tak, to trudna sprawa – odparł Nikos, który miał do przekazania Martinowi równie nieprzyjemne wieści.
Wyszli zza zakrętu i stanęli w progu imponującej sali. Przykryte białymi obrusami stoły porozstawiane były we wszystkich kierunkach, a stojący na scenie zespół właśnie stroił instrumenty.
Wkrótce zjawią się tu najważniejsi przedstawiciele branży ślubnej, żeby gratulować sobie osiągnięć, a Nikos wręczy jednemu z nich wykonane z pleksi trofeum.
W tym momencie ustawione po obu stronach sceny monitory zamrugały i pojawiły się na nich zdjęcia panien młodych o tycjanowskich włosach, biegnących w powiewnych sukniach przez pola kukurydzy. Tego było za wiele.
– A więc jaki mamy plan? – zwrócił się do Martina, krzyżując ramiona na piersi. – My też mamy do odbycia poważną rozmowę. Chcę się upewnić, że wystarczy nam czasu.
– Jak tylko impreza dobiegnie końca. Masz moje słowo.
– W takim razie zaczekam do dziesiątej. Wtedy porozmawiamy, a potem wyjadę. I nigdy nie wrócę.
Twarz Martina spochmurniała.
– Rozumiem – powiedział, podchodząc bliżej – ale nie tylko ja staram się dotrzeć do sedna sprawy. Pewni ludzi, z którymi Maria była związana, są bardzo niezadowoleni. Dobrze ich znasz.
Nikos się wzdrygnął. Poczuł, że włoski na karku stają mu dęba.
„Ludzie, których dobrze znasz”.
Myślał, że to już przeszłość, pochowana głęboko, razem z jego żoną. Ale prawda była inna. Tych cieni nie rozproszy ciepłe popołudniowe słońce ani świeży podmuch letniego poranka. Okropne, czarne cienie, które nie chciały odejść, nieważne, dokąd uciekał.
– Rozumiem – z trudem wydobył z siebie głos. Wyprostował się i odetchnął głęboko.
Spojrzał na mężczyznę; to nie była jego wina. Winić mógł wyłącznie siebie.
– Porozmawiamy później – powiedział. – Jakoś to rozwiążemy. Nie będą cię niepokoić.
Poklepał Martina po ramieniu i odszedł, lawirując pomiędzy rozsianymi niczym konfetti stołami.
W niewielkim miasteczku Lower Linton, położonym trzy kilometry na wschód od Maybury Hall, Jacquelyn Jones, właścicielka firmy Ariana Bridal, również szykowała się do rozdania nagród branży ślubnej, przepełniona podobnymi obawami i niepokojem.
Była główną projektantką butiku ze strojami ślubnymi, który od pięćdziesięciu lat mieścił się w najlepszym miejscu przy głównej ulicy, więc to ona mogła odebrać nagrodę. Jej ojcu się to udało, w ciągu minionych lat zebrał pięć najważniejszych nagród, ale to było, zanim przejęła interes, który zaczął ostatnio podupadać.
Tego wieczoru miała inny plan – musiała zdobyć pieniądze. W każdym razie zrobi, co w jej mocy, w innym wypadku wszystko się rozpadnie.
Najpierw jednak musi się pozbyć Barbary, która przemknęła przez ogród w momencie, gdy Jacquelyn właśnie zamykała. Barbara miała na koncie pięciu mężów i była jedną z najlepszych, bo stałych, klientek.
– A więc wybierasz się na rozdanie nagród do Maybury Hall? Wiesz, że będzie tam ten łajdak, Tim Brinley? Brawo dla ciebie! Idź i pokaż im wszystkim! To skandal. Powinni go zdyskwalifikować, a nie wręczać nagrody!
– Nie można kogoś zdyskwalifikować za niewierność, Barbaro – powiedziała Jacquelyn, choć najchętniej zrobiłaby byłemu narzeczonemu coś dużo gorszego. – Poza tym zasłużył na tę nagrodę. Jest świetnym fotografem.
– Dobre sobie. Przecież wszystko zawdzięcza tobie i twoim znajomościom. Na pewno nie jest ci łatwo, mnie nie oszukasz. Po tym, co ci zrobił! Pomyśleć, że wszyscy będą szeptać za twoimi plecami…
– Nikt nie zwróci na to uwagi. Zjawi się Nikos Karellis, więc wszystkie oczy będą zwrócone na niego.
– Co? Nikos Karellis, właściciel sieci domów handlowych House? Ten grecki milioner i bożyszcze kobiet? Tak się składa, że jest teraz wolny.
– To chyba Australijczyk greckiego pochodzenia. Nie rozumiem tego poruszenia. To zupełnie nie moja bajka.
– Och, Jacquelyn – odparła Barbara. – Nie oceniaj wszystkich mężczyzn jedną miarą. Tim okazał się draniem, ale w oceanie jest mnóstwo ryb i pora, żebyś się zaczęła rozglądać.
– To służbowe spotkanie, Barbaro, a nie impreza dla singli.
– Ale Nikos Karellis – pomyśl tylko! To może być jedyna szansa! Taka znajomość otworzyłaby ci wiele drzwi. Poza tym mogłabyś zrobić coś dla siebie. Snujesz się jak cień, odkąd Tim się rzucił. A to odbija się na interesach. Wybacz, że to mówię, ale wszystko wydaje się trochę zaniedbane.
Barbara miała rację. Co więcej, najwyraźniej było to bardziej oczywiste, niż sądziła. Z trudem starczało jej na bieżące opłaty, a o remoncie butiku mogła tylko pomarzyć. Tak jak o pożyczce. Wiedziała, że wszyscy postrzegają ją jako głupiutką dziewczynkę, która postanowiła pobawić się w sklep. Nikt nie traktował jej poważnie. Wpadła w błędne koło ostrej rywalizacji, coraz mniejszych zysków i rosnących kosztów.
– Nie wiem, co mieli w głowie twoi rodzice. Jak można, ot tak, zniknąć na południu Hiszpanii, zostawiając cię na pastwę losu. Nic dziwnego, że biznes podupadł.
– Pojechali do Hiszpanii ze względu na reumatyzm mamy – odparła Jacquelyn – a ostatnią rzeczą, jakiej potrzebują, jest zamartwianie się i rozmyślanie o powrocie. Przepraszam na chwilę…
Wstała, poprawiła wazon z liliami, po czym weszła do gabinetu, marząc o chwili spokoju.
Jednak nie tutaj – tuż przed nią stało biurko zasłane szkicami, nad którymi pracowała przez ostatnie dwa dni. Zebrała je i zrzuciła z biurka. Wiedziała, że są nic niewarte. Sterta śmieci. Straciła wiarę w bajeczne romanse. Teraz potrzebowała czegoś praktycznego – na przykład pieniędzy, żeby zatrudnić kogoś, kto wciąż tę wiarę posiadał.
– Och, nie musisz się tym martwić – zawołała Barbara z kuchni. – Nie wspomniałam Arianie ani słowa, kiedy do nich dzwoniłam. Teraz nasze kontakty są czysto towarzyskie. Aż trudno uwierzyć, że w tak małym miasteczku jak Lower Linton tak dużo się dzieje.
A każdej niedzieli jej mama dostaje pełne sprawozdanie. Nic nie ujdzie uwadze Barbary.
Jacquelyn podniosła wzrok i zobaczyła, że Barbara stoi w drzwiach.
– To miło, że wpadłaś, ale nie chciałabym cię zatrzymywać. Pewnie masz sporo planów na wieczór.
– To prawda, jestem raczej zajęta – odparła Barbara, taksując biuro wzrokiem, jak detektyw w jakimś tanim filmie.
Jacquelyn zastanawiała się, jakie dowody zbrodni pozostawiła na wierzchu i zbyt późno zauważyła stertę brudnych kubków i zmiętych chusteczek do nosa. Te informacje z pewnością zostaną przekazane dalej.
– Cóż, mam nadzieję, że pokażesz dziś temu Timowi Brinley’owi, co stracił.
Jacquelyn spróbowała się uśmiechnąć, zbierając na kupkę porozrzucane szkice. Przeklęła w duchu cały ten stres, który uniemożliwiał jej normalną pracę.
– Jestem pewna, że Nikos Karellis z chęcią by ci pomógł. Słyszałam, że ma słabość do płci pięknej. Jeśli wszystko inne zawiedzie… – Barbara zamilkła, unosząc znacząco misternie wyrysowaną brew.
– Wtedy co, Barbaro? Co sugerujesz? Że rzucę się na pierwszego lepszego faceta? Naprawdę myślisz, że byłabym do tego zdolna?
Rząd manekinów przyglądał się tej wymianie zdań, niczym bezgłowe greckie boginie, gotowe wydać wyrok.
– Kochanie, gdybyś była do tego zdolna, nie znalazłabyś się w tej sytuacji – powiedziała Barbara, sięgając po torebkę. – Na twoim miejscu zaczęłabym się szykować. Masz trochę zapuchnięte oczy. Zostawię cię samą. Trafię do wyjścia.
Barbara odpłynęła, pozostawiając za sobą obłok dusząco słodkich perfum i echo stukających o kamienną podłogę obcasów. Potem drewniane drzwi zatrzasnęły się i nastała cisza.
Jacquelyn odetchnęła, dopiero gdy usłyszała odjeżdżający samochód.
– Weź się w garść – syknęła, czując napływające do oczu łzy.
Wiedziałaś, że przyjdzie ten moment. Kierujesz firmą pięć lat i pozwoliłaś, żeby wszystko przeciekło ci przez palce. Teraz masz ostatnią szansę, zanim będzie za późno.
Usiadła, oparła się o blat i pochyliła głowę.
Przyglądała się leżącym przed nią szkicom. Każdy by się zorientował, że czegoś im brakuje, coś jest nie tak. Nie wiedziała jednak, jak to naprawić. Wybrała wreszcie sześć rysunków.
Gdy pokazała je Victorowi, który zajmował się konstrukcją, ten uprzejmie je skomplementował, ale widziała, że nie był z nią szczery. Zauważyła jego zmieszanie.
Słońce powoli zachodziło. Trzy kilometry stąd znajdowało się Maybury Hall, gdzie wieczorem odbędzie się rozdanie nagród. Czas uciekał. Musiała się zbierać. Wszyscy ekscytowali się przybyciem Nikosa Karellisa, ale ona musiała się skupić na Martinie Lopezie, przyjacielu jej ojca. Zamierzała poprosić go dziś wieczorem o pieniądze. Zaoferuje mu pięć procent. Dwadzieścia pięć. Cokolwiek zechce.
Wtem usłyszała parkujący samochód. To chyba nie Barbara…?
Podskoczyła, zbiegła ze schodów i wypadła na zewnątrz. Szybko zamknęła furtkę i oparła się o nią, oddychając ciężko. Żadnego pukania, żadnych głosów, tylko ciche dźwięki letniego wieczoru: woda pluskająca wesoło w ozdobionej cherubinami fontannie i leniwy szmer skąpanych w słońcu kwiatów. Spokój. Gdyby tylko mogła się nim rozkoszować. Na tym jednak polegał jej problem. Zamiast wyjść na podbój świata, zamknęła się w sobie, zakopując wśród znajomego jedwabiu, satyny, koralików i kryształków.
Zajrzała ostrożnie przez przeszklone drzwi sklepu. Tam spełniały się bajki. Kobiety zamieniały się w księżniczki, a marzenia w rzeczywistość. Kiedyś sama w to wierzyła. „I żyli długo i szczęśliwie” było dla niej jedynym dopuszczalnym zakończeniem.
Tak bardzo się pomyliła. Szczęśliwe zakończenia nie istniały.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej