11,99 zł
Amelia Seymore i jej siostra od lat planowały, jak zrujnować braci Rossi, którzy swoimi decyzjami zniszczyli ich rodzinę. Gdy nadchodzi decydujący moment, młodsza siostra odwraca uwagę jednego z braci, uwodząc go podczas rejsu, a Amelia – najbliższa współpracownica Alessandra Rossiego – ma doprowadzić do podpisania kontraktu, który spowoduje bankructwo firmy Rossich. Nie potrafi jednak sfinalizować swojego tak misternie przygotowanego planu, ponieważ zakochała się w Alessandrze. Ma też coraz więcej wątpliwości, czy to rzeczywiście on jest winny temu, co wydarzyło się przed laty…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 148
Pippa Roscoe
Misterny plan
Tłumaczenie:
Anna Nowak
To dziś.
Amelia Seymore wyjrzała przez okno na szare chmury ciągnące się po horyzont, a potem na rowerzystów korzystających z uroków tego wczesnego poranka. Po chwili wyskoczyła pospiesznie z autobusu o przystanek za wcześnie, bo wypełniający pojazd zapach wilgotnej wełny sprawił, że zrobiło jej się niedobrze. Wzięła desperacki wdech świeżego tlenu, o ile można było tak powiedzieć o londyńskim powietrzu w godzinach szczytu. Potrząsnęła głową, próbując odzyskać skupienie i opanowanie, którymi się szczyciła. Pewnie po prostu coś ją brało.
Nie mogła sobie pozwolić na rozkojarzenie, nie dzisiaj. Razem z siostrą pracowały na ten dzień od dziesięciu lat, ale to nie długie godziny i bezsenne noce umocniły jej determinację. To wspomnienie twarzy ojca, bólu w jego spojrzeniu i roztrzęsionych dłoni, które sięgały po szklankę whisky, kiedy po raz ostatni rozmawiali. To z jego powodu musiało im się dzisiaj udać.
Amelia nie zamierzała czekać, aż zrobi się zielone, i niecierpliwie przebiegła przez trzypasmową ulicę, by dotrzeć do stóp jednego z najpiękniejszych wieżowców Londynu, nazwanego pieszczotliwie Rubinem. Ten właśnie budynek wybrali sobie dwaj niezwykle przystojny magnaci rynku nieruchomości na siedzibę swojego międzynarodowego konglomeratu.
Amelia uniosła głowę i przyjrzała się robiącemu wrażenie biurowcowi, który jak zwykle wzbudzał w niej zachwyt i gniew. Codziennie od dwóch lat przechodziła tę drogę, wiedząc, że wkracza do twierdzy mężczyzn, którzy zniszczyli jej rodzinę. I każdego dnia obiecywała sobie, że się zemści.
Ale chęć zemsty nie była dla niej naturalnym uczuciem, nie mogła też przeprowadzić jej od razu. Ona miała piętnaście, Issy trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyły Alessandra i Gianniego Rossich. Wtedy nie mogły wiedzieć, kim są. Byli dla nich tylko dwójką młodych mężczyzn, którzy przerwali ich niedzielnego grilla i poprosili o spotkanie z ojcem. Podczas tej jednej rozmowy stało się jasne, że ukradli mu firmę i zniszczyli cały jego świat. Jedyny świat, który znały ona i jej siostra.
Zimna wściekłość przebiegła dreszczem po jej kręgosłupie, kiedy szukała w torebce swojej karty pracowniczej, która głosiła, że jest kierownikiem projektów w Rossi Industries. Mimo to uśmiechnęła się grzecznie do ochroniarza, kiedy przekraczała bramkę i podeszła do jednej z czterech wind, która zabrała ją na poziom numer sześćdziesiąt cztery. Jadąc, liczyła piętra, tak jakby odliczała czas do wybuchu wielkiej bomby, o której kuzyni Rossi nie mieli pojęcia, a która miała zatrząść w posadach ich życiem. Nieważne miało być dzisiaj to, że ponad miesiąc temu w jedną noc prawie zaprzepaściła szansę na zemstę…
– Nie powinniśmy. – Amelia przygryzła wargę, starając się odgonić to pierwotne, drapieżne pożądanie, które oplatało jej ciało za każdym razem, gdy przypominała sobie głęboki, chrapliwy głos w jej uchu.
– Ale… ja tego chcę.
Tym jednym zdaniem zdradziła swoją rodzinę, siostrę i samą siebie. Dosyć. Nie pozwoli, by jedna noc, którą spędziła ze swoim szefem, swoim wrogiem, Alessandrem Rossim, cokolwiek zmieniła. Ta jedna pomyłka nie zniszczy wszystkiego, na co pracowały.
Potrząsnęła głową, pozbywając się ostatnich, niezwykle wyrazistych wspomnień z nocy w Hongkongu. Nic nie usprawiedliwia tego, co Alessandro i Gianni zrobili jej rodzinie. I dzisiaj zapłacą za to najwyższą cenę.
Alessandro patrzył przez przeszklone ściany swojego ogromnego biura na Londyn, który rozciągał się pod nim jak uniżony sługa.
Poczucie władzy wypełniało go nie tylko ze względu na jego bezkresne bogactwo czy osiągnięcia, których dokonał ze swoim kuzynem przez dziesięć lat, odkąd przejęli kontrolę nad swoim pierwszym biznesem. Nie, czuł się niepokonany, bo na pierwszym z wielu spotkań, jakie dziś odbędzie, przypieczętuje układ, który zatrzęsie światem biznesu.
Oczywiście, nazwisko Rossich było już powszechnie znane, ale ten układ miał być wydarzeniem historycznym, inspiracją dla młodych, o którym będą potem opowiadać wykładowcy w szkołach biznesowych.
Alessandro zauważył w odbiciu w szybie, że się uśmiecha, i pokiwał głową. Ciekawe, co by powiedział jego ojciec, gdyby się dowiedział, że on i Gianni osiągnęli tak wielki sukces. Cóż, na pewno nie byłby zadowolony, że zrobili to pod nazwiskiem Rossi.
Gdy tylko mogli, razem z kuzynem postarali się o legalną zmianę nazwiska, by zetrzeć z siebie ślady swoich okrutnych ojców. Zdecydowali się na nazwisko ich nonny, jedynej krewnej, która kiedykolwiek okazała im życzliwość.
– Moja krew i tak płynie w twoich żyłach, chłopcze. I będzie płynąć w żyłach twoich dzieci, dzieci twoich dzieci i ich dzieci!
Ojciec się mylił. Ich ród zakończy się na Alessandrze, który zamierzał o to zadbać.
W gruncie rzeczy Alessandro nie musiał się nawet specjalnie starać. Rossi Industries i tak pochłaniało całą jego energię i czas. Miał cel. Podczas gdy jego ojciec pragnął tylko niszczyć i wykorzystywać do cna pracowników swojej winnicy albo stosować przemoc na milczącej, uległej żonie, Alessandro chciał uczynić ten świat lepszym. To miała być jego spuścizna.
Jego zegarek zawibrował, informując, że za piętnaście minut zaczyna się spotkanie. Nie był do końca zadowolony, że urlop Gianniego, który jego kuzyn brał co roku dokładnie w tym samym czasie i którego za żadne skarby nie pozwalał przełożyć, musiał wypaść akurat teraz.
Przypomniał sobie jednak, że Gianni skrupulatnie sprawdził umowę projektu Aurora razem z radą nadzorczą, jego zaufanymi doradcami, a nawet kierowniczką projektów, która pracowała z nimi dopiero dwa lata i której, może trochę na wyrost, całkowicie zaufał.
Alessandro poprawił krawat, myśląc tylko o tym, jak zdejmował go pospiesznie w pokoju hotelowym w Hongkongu, patrząc w wielkie oczy Amelii Seymore wypełnione pożądaniem.
– Ale… chcę tego.
– Jesteś pewna, Amelio? Bo…
– Tylko dzisiaj. Tylko teraz. I nigdy więcej nie będziemy o tym rozmawiać. Nigdy.
Tak bardzo pragnął zasmakować jej ust, że zgodziłby się na wszystko. Cristo, gdyby tylko wiedziała, jaką miała wtedy nad nim władzę! Mogła sprawić, że błagałby ją na kolanach, by przyjęła wszystko, co ma. Wstyd wypłynął czerwonym rumieńcem na jego kark.
To była jedna jedyna noc, kiedy przekroczył granicę, której nigdy nie powinien był przekraczać. Nie był tego typu facetem, nie sypiał ze swoimi pracownicami. Chociaż, najwyraźniej, teraz już tak.
Pukanie wyrwało go z zamyślenia, więc z dziwnym pośpiechem usiadł za biurkiem, żeby ukryć wyraźne podniecenie, które odczuwał trochę zbyt często od czasu podpisania kolejnej udanej umowy w Hongkongu sześć tygodni temu.
– Proszę!
Jego sekretarka postąpiła kilka kroków i zatrzymała się, wiedząc, że szef lubi swoją przestrzeń osobistą.
– Brak zmian w dzisiejszym planie. Asimov właśnie dotarł do hotelu, on i jego ludzie stawią się na odprawie o jedenastej. Stolik na obiad zarezerwowałam w restauracji Alaina Ducasse w Dorchester. Dzwonił też Gianni i powiedział „nie schrzań tego”.
– Powiedział „schrzań”? – zapytał Alessandro, unosząc nieznacznie kąciki ust.
– Parafrazuję.
Alessandro parsknął śmiechem, domyślając się, co naprawdę powiedział jego kuzyn. Całe dzieciństwo wychowywali się jak bracia i ta bliska zażyłość, umiejętność odgadywania swoich myśli, pozwoliła im odnieść tak ogromny sukces.
– A spotkanie o dziewiątej?
– Sala konferencyjna jest przygotowana, informatycy sprawdzili audio i projektor, panna Seymore już czeka. Przesłała mi też plik z prezentacją. Czy chciałby go pan przejrzeć?
– Nie trzeba.
Wiedział, że kiedy Amelia Seymore mówiła, że coś zrobi, to zwykle tak właśnie było. Potrafiła jednocześnie oceniać i prowadzić projekty, spotykać się z klientami i zarządzać zespołem, a wszystko to robiła wyjątkowo dobrze. Była prawie tak efektywna jak on sam, dlatego powierzył jej prowadzenie projektu Aurora. Nie dlatego, że przeżyli razem kilka słodkich chwil, ale dlatego, że była świetna w swojej pracy, zawsze na czas, zawsze z gotowymi rozwiązaniami. Tak jakby stworzono ją specjalnie dla niego.
– Proszę pana? – Gdyby tylko go tak bardzo nie rozpraszała. Był zażenowany własnym rozkojarzeniem.
– O co pytałaś?
– Chciałby pan wypić kawę tutaj czy na spotkaniu?
– Tutaj. – Ewidentnie musiał się zebrać w sobie.
Członkowie jej zespołu powoli napływali do pomieszczenia o przeszklonych ścianach, podczas gdy Amelia przygotowywała zestawy składające się z wydrukowanej prezentacji, notatników i długopisów. Alessandro lubił, gdy wszystko było pod ręką, wygodne i praktyczne.
Lubił mieć też pod ręką jej uda, gdy…
Na jej policzki wpłynął rumieniec, a delikatny pot wystąpił na czoło. Musiała skupić się na tu i teraz, więc stanowczo zamknęła drzwi wspomnień. Odsunęła się odrobinę, przyglądając się szkicowi budynku, który mógłby zmienić oblicze deweloperki mieszkaniowej, gdyby tylko kuzyni Rossi nie zbudowali swojego imperium na podeptanych marzeniach jej ojca. Alessandro i Gianni sami to na siebie sprowadzili.
Właściwie wydawało się to wręcz zbyt idealne, żeby było prawdziwe, ale oto właśnie dzisiaj miało nadejść wielkie zwieńczenie jej dziesięcioletniej pracy. Po dwóch latach od projektu do projektu Amelia wypracowała sobie silną pozycję w korporacji. Dlatego właśnie najważniejszy projekt, jaki kiedykolwiek podjęli jej szefowie, znalazł się w jej rękach. Do tego, jakimś cudownym zrządzeniem losu, coroczny urlop Gianniego zbiegł się w czasie z jego finalizacją. Wszyscy wiedzieli, że razem kuzyni Rossi są właściwie niepokonani. Ale osobno? To był jedyny moment, kiedy w ich legendarnej zbroi pojawiała się szczelina. I właśnie tę szczelinę wykorzystają dwie niepozorne siostry, które rzucą ich na kolana.
Issy przez lata z determinacją przekształcała się w idealną przynętę na powszechnie znanego playboya, który wylansował swój własny hasztag #SeksownyRossi. Wczoraj, skrupulatnie wystylizowana, by przypaść mu do gustu, poleciała na Wyspy Karaibskie, mając na celu wciągnięcie go na jacht i odcięcie od Alessandra, kiedy będą podejmowane ostateczne decyzje dotyczące projektu Aurora.
A kiedy już nie będą mieli ze sobą kontaktu, Amelia przeprowadzi największy przemysłowy sabotaż w historii, upewniając się, że z życia Rossich zostanie tak samo niewiele, jak kiedyś z życia państwa Seymore.
– Dobrze robimy, prawda?
Pytanie Issy wciąż dzwoniło gdzieś z tyłu głowy Amelii. Nie dlatego, że nie uważała, że robią dobrze, ale dlatego, że aby zrealizować ich plan, musiała okłamać siostrę. A nie sądziła, że kiedykolwiek posunie się do czegoś takiego.
Wiele lat wcześniej, kiedy postanowiły się zemścić, ustaliły, że zrobią to tylko, jeśli znajdą dowód na winę Rossich. Nie chciały stać się potworami, na które polowały. I Amelia oczywiście się z tym zgadzała, bo była pewna, że dowody istnieją. Że gdzieś, w ukrytych archiwach znajdzie informacje o nielegalnych umowach, podkupionych podstępnie firmach, naginaniu prawa i korupcji, które prawie zawsze zdarzają się, gdy prowadzi się ogromną międzynarodową firmę, a w dodatku jest się chciwym i łasym na szybki sukces, jak Alessandro i Gianni.
Tylko że przez dwa lata pracy nie znalazła nic. Nic poza tym, co zrobili jej ojcu.
Zaczęła panikować. Nie mogła pozwolić, by nie stało się zadość sprawiedliwości, skoro włożyły w nią tyle lat przygotowań. Bo kiedy inne nastolatki biegały po klubach, siostry Seymore planowały zamach. Amelia zapisała się na każdy kurs biznesowy i językowy, jaki była w stanie zmieścić w grafiku, by stać się idealną przyszłą pracownicą Rossi Industries. Issy za to utonęła w wirtualnym świecie, poznając życie ich wrogów. Żadna relacja, żaden post w mediach społecznościowych lub wzmianka w prasie nie uszła jej uwadze. Wiedziała o nich wszystko.
A potem przyszła ta cholerna delegacja do Hongkongu, jej trzeci duży projekt dla korporacji. Alessandro nie miał być obecny przy podpisywaniu umowy, ale kiedy już się pojawił, nie pozwoliła mu zbić się z tropu. Przeprowadziła doskonałą prezentację, a jej dobry kontakt z klientem zapewnił im nie tylko wygrany przetarg, ale również zaproszenie na kolację. Uprzejmość zabraniała odmówić, więc choć jej zespół był w drodze do Londynu, ona i Alessandro zostali w Hongkongu.
Nawet teraz dziwiło ją, jak bardzo cieszyła się z wygrania tego przetargu. Ta praca miała być tylko narzędziem, środkiem do celu. Zamiast tego zobaczyła podziw w oczach mężczyzny, którego opinia w ogóle nie powinna jej obchodzić. A potem zobaczyła w nich też ogień, kiedy trochę za długo utrzymała jego spojrzenie.
Ten ogień spalał ją od tego czasu, a szkody, które poczynił w jej umyśle, popchnęły ją do zrobienia czegoś, czego nigdy nie zamierzała uczynić. Nie mogła już dłużej czekać. Wyrzuty sumienia i żądza, którą czuła dla swojego największego wroga, odbierały jej kontrolę, która była jej siłą. Plan zemsty zaczynał blednąć, a trzymanie popędów na wodzy stawało się coraz trudniejsze.
Dlatego skłamała i powiedziała siostrze, że znalazła dowód na ich przekręty, więc mogą zacząć wprowadzać w życie plan obalenia Rossich. Wiedziała, że tym samym właśnie zdradziła towarzyszkę życia, która wspierała ją od śmierci ojca. Issy, która była śliczna, kochana, wesoła i do głębi dobra.
Ale powtarzała sobie, że kuzyni Rossi muszą zostać ukarani. Śmierć Thomasa Seymore’a zostawiła krew na ich rękach tak samo, jakby po prostu zadźgali go nożem. Zesłali na niego demony, które nawiedzały go, aż w końcu zapił się na śmierć, nigdy nie mogąc pogodzić się z raną, którą zadano jego reputacji i statusowi. Potem ich matka zmieniła się nie do poznania. Kiedy opuścili ich przyjaciele i z łomotem spadli z panteonu wyższych sfer, które tak kochała, zmarł jej mąż, a Jane Seymore załamała się i nigdy już nie wróciła do zdrowia.
– Mam nadzieję, że Gianni szybko wróci. Nienawidzę tych spotkań, kiedy jest tylko Alessandro.
– Cholerny perfekcjonista.
– Przynajmniej dzisiaj wreszcie skończy się to miotanie między firmami i wybierzemy wykonawcę projektu. To zaczynało się robić nie do wytrzymania.
Słysząc ciche rozmowy swoich współpracowników, Amelia uspokoiła się. Kiedy będą wybierać wykonawcę, ona zręcznie poprowadzi Rossi Industries do podpisania umowy z nieodpowiednią firmą i ostatecznie przypieczętuje ich los. A potem odejdzie i nie obejrzy się za siebie.
W sali zapadła cisza oznajmiająca, że Alessandro zajął swoje miejsce u szczytu stołu.
Alessandro kiwnął głową, dając znać Amelii, że może zaczynać, a potem zajął się przeglądaniem przygotowanych przez nią materiałów. Cała jej prezentacja była konkretna i przejrzysta, zdjęcia, które prezentowała, bezpretensjonalne, eleganckie i dobrze dopasowane. Wyobraził sobie, jak ćwiczyła przed tym wystąpieniem. Stała na lewo od ekranu, na którym wyświetlała szczegółowe informacje na temat konkurujących ze sobą firm, a on podziwiał jej doskonałą sylwetkę, którą nie mógł się nasycić w Hongkongu.
Była taka… perfekcyjna. Nienagannie ubrana, z włosami w kolorze mahoniu z rudawymi refleksami, związanymi w wysokiego koka. Wystarczająco ciasnego, by wyglądać profesjonalnie, ale również ujawniającego kilka buntowniczych kosmyków, które okalały jej piękną twarz. Twarz symetryczną i drobną, o lekko trójkątnej szczęce, która idealnie mieściła mu się w dłoni. Teraz przyglądał się, jak przełączając slajdy, unosiła delikatny łuk brwi i zaciskała jasnoróżowe usta, które tak łapczywie badały jego ciało.
Nagle jego myśli pobiegły jeszcze bardziej w przeszłość. Przypomniał sobie pierwszy raz, gdy ją zobaczył. Nazwisko od razu przykuło jego uwagę, ale niejasne skojarzenie łączyło je z momentem jego życia, do którego nie lubił wracać. Złożyła za to wyjątkowo bogaty życiorys, wykazywała się wyraźną ambicją i determinacją, otrzymała też doskonałe referencje. Jej rozmowa kwalifikacyjna przebiegła równie obiecująco, tak że od razu mógł stwierdzić, że będzie doskonałym uzupełnieniem jego kadry pracowniczej. I na tym powinno się to zakończyć, ale…
Zdawał się być jej zupełnie obojętny. I to było dziwne. A stwierdzając ten fakt, nie przemawiała przez niego arogancja, lecz doświadczenie. Przez lata Alessandro otrzymywał tyle samo kobiecej uwagi co jego kuzyn playboy, Gianni. Po prostu jej nie wykorzystywał, bo nie zamierzał robić komuś fałszywych nadziei na „coś więcej”. Nazywano go więc Pustelnikiem. Nie przeszkadzało mu to, ale bardzo dobrze zdawał sobie sprawę ze swojego atrakcyjnego wyglądu. Mimo to Amelia Seymore traktowała go z taką samą chłodną uprzejmością jak każdego innego pracownika korporacji.
– Tutaj właśnie leży problem… – Amelia odrzuciła niesforny lok z czoła, a Alessandro przypomniał sobie, że gdy rozpuszczała włosy, sięgały aż za łopatki i muskały jej ciemniejące z pożądania sutki, które on dotykał, pieścił i…
Cristo. Odchrząknął, a wszyscy zebrani zwrócili na niego spojrzenia. Amelia wlepiła w niego pytający wzrok, w którym nie odbijało się nic prócz pełnego profesjonalizmu. Musiał nauczyć się takiej kontroli.
Wykonał gest, dając jej do zrozumienia, że ma kontynuować.
– Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to ważna decyzja, która może nie tylko zdeterminować powodzenie tego projektu, ale zadecydować o przyszłości całej firmy.
Ona trzymała się tego, co powiedziała sześć tygodni temu. Zachowywała się tak, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Wiedział, że po tym spotkaniu przez długi czas nie będą mieli ze sobą kontaktu, chyba że będzie musiał coś podpisać. I tak było lepiej. Bo przecież nic się między nimi nie zmieniło, zapewniał siebie w duchu.
Amelia powoli zbliżała się do końca prezentacji i wyczuwała pełne napięcia oczekiwanie wypełniające pomieszczenie. Jej zespół nie mógł się doczekać ostatecznego rozwiązania kwestii wyboru partnera wykonawczego, by móc ruszyć z projektem dalej.
Całe jej wystąpienie zostało tak przygotowane, by wyłonić dwóch najlepszych kandydatów: Chapel Developments i Firstview Ltd. Jeśli Rossi Industries wybierze Chapel Developments, zawiąże się najkorzystniejsza w historii współpraca w sektorze rynku nieruchomości, której owocem będzie produkt genialny i całkowicie nowy dla świata.
Jednakże jeśli postanowią pójść pod rękę z Firstview Ltd, ich wszystkie nadzieje zmienią się w koszmary. Firstview nie miał odpowiedniej infrastruktury oraz zasobów finansowych, by móc odpowiednio poprowadzić projekt. Oczywiście Amelia pracowała właśnie nad tym, by ukryć ich braki, ale dobrze wiedziała, że taka współpraca oznaczałaby ruinę dla jej firmy.
Przyjrzała się bacznie zespołowi doradców Alessandra i zobaczyła w ich oczach respekt, uznanie, gotowość, ale przede wszystkim… chciwość. Ta umowa mogła przynieść im miliardy zaledwie w rok. Poczuła mdłości. To była ta sama chciwość, która zniszczyła jej rodzinę.
Przeniosła wzrok na Alessandra, osobę, na której miała się przecież w końcu zemścić. Ich spojrzenia skrzyżowały się, a przez jej ciało przebiegły dreszcze i przypomniała sobie żar, którym ją wypełnił w tę jedną, zgubną noc. Jakby próbując się uratować spod gorącej fali, usłyszała swój pewny, stanowczy głos.
– Według mnie Firstview jest jedynym logicznym rozwiązaniem i szansą do ruszenia naprzód.
I tym jednym zdaniem rozpoczęła proces rozwalania od środka jednej z największych firm deweloperskich na świecie.
Alessandro miał niejasne wrażenie, że coś jest nie tak. To poczucie towarzyszyło mu od chwili, gdy Amelia zakończyła poranne spotkanie, zdobywając stuprocentowe poparcie dla jej propozycji wyboru partnera do projektu Aurora.
Zerknął na zegarek. Dzień chylił się ku końcowi, a gdyby wyszedł w tym momencie, zdążyłby jeszcze skoczyć na siłownię, kupić kolację na wynos i przejrzeć umowy, żeby poszukać tego, co podświadomie go niepokoiło.
Po spotkaniu napisał Gianniemu, że zdecydowali się na Firstview Ltd. Miał ochotę do niego zadzwonić, ale urlop jego kuzyna zawsze był świętością i nie chciał mu przeszkadzać. W końcu poza tymi dwunastoma dniami, które Gianni spędzał na Karaibach, harował jak wół. Należało mu się trochę rozrywki.
Alessandro wyłączył komputer, chwycił płaszcz i ruszył w stronę wind.
Atrium zostało zaprojektowane przez ulubionego architekta Rossich, Roba Wellera. Miało być dostosowane do potrzeb i dbać o dobre samopoczucie pracowników, dlatego była to ogromna przestrzeń wypełniona światłem. Okna Rubinu z zewnątrz lśniły i połyskiwały w kolorach purpury i czerwieni, ale do wnętrza budynku wpadało jedynie czyste światło słoneczne i lampy otaczającego miasta. Dzięki temu pracownicy z przyjemnością spędzali tam czas, korzystając ze specjalnych stref do coworkingu, restauracji, siłowni, a latem również z tarasu i zewnętrznej kawiarni.
Alessandro był dumny z tego, co osiągnęli. Cieszył się, że Rossi Industries było firmą, która dbała o swoich pracowników, nie zachęcała do zapracowywania się do granic możliwości i troszczyła się o ich zdrowie.
Przypomniał sobie stojącego nad nim ojca, ale zamiast odsunąć od siebie to wspomnienie, pozwolił mu się skrystalizować.
– Nie obchodzi mnie, jak bardzo jesteś zmęczony. Jest jeszcze dużo do zrobienia. Wstawaj!
Czując na ustach dawno zapomniany smak krwi z rozciętej wargi, Alessandro znowu poczuł dumę. Wszystko, co robił, miało zagwarantować, że nigdy nie będzie taki, jak ten złośliwy, brutalny i okrutny człowiek – jego ojciec, Saverio Vizzini.
Stojąc na marmurowej posadzce, rozejrzał się i jego wzrok przykuło pojedyncze światło wśród morza przeszklonych biur. Wiedział, że ekipa sprzątająca wyłączy każdą zapomnianą lampkę, ale to konkretne było dla niego wyjątkowo interesujące. Przez chwilę wahał się. Mógł przecież po prostu wsiąść do windy i pojechać na parking, nie odwracając się za siebie. Później miał się wielokrotnie zastanawiać, czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby to właśnie zrobił. Ale zawsze w końcu dochodził do wniosku, że ta decyzja nie miała większego znaczenia. Jego los już od dawna był przesądzony.
Zrobiły to. Amelia wysłała Issy wiadomość, że Rossi Industries połknęło przynętę, a upadek imperium kuzynów jest na właściwych torach. Nie miała być to litościwa, natychmiastowa śmierć. Nie, zemsta miała być tak samo bolesnym i długim dogorywaniem, jak krzywda, za którą została wymierzona. Ostateczny cios mógł spaść na Rossich nawet dopiero za rok, jeśli Firstview udałoby się ukrywać dostatecznie długo swoją niekompetencję.
Tymczasem Amelii dawno już nie będzie w firmie. Otrzyma „ofertę nie do odrzucenia” i odejdzie, nie odbierając nawet wypowiedzenia. Następnie rozpłynie się w londyńskiej mgle.
Jedyne, co pozostało jej do zrobienia, to odczekać kilka dni, by podpisano wszystkie kontrakty z Firstview Ltd. Następnie Issy będzie mogła zostawić Gianniego, wrócić do Wielkiej Brytanii i celebrować z siostrą zwycięstwo.
Póki co Amelia nie czuła się w nastroju do świętowania. Opróżniała swoje biurko. Tak żeby na pierwszy rzut oka na to nie wyglądało, bo musiała przecież jeszcze kilka dni popracować. Ale kiedy już złoży wypowiedzenie, najlepiej będzie, jeśli szybko się ulotni.
Pomyślała, że Alessandro będzie wściekły, ale starała się odegnać tę myśl, która wcale nie napawała jej radością. Nie miało to znaczenia, nie mogła pozwolić sobie na martwienie się o los mężczyzny, który wyrządził jej rodzinie tyle złego. Poczucie winy ścisnęło jej serce. Powinna raczej skupiać się na swojej siostrze, a nie Alessandrze.
Właśnie wyłączyła komputer, kiedy włoski na jej karku stanęły dęba. Był tam. Nie musiała się nawet odwracać, by mieć pewność.
– Jeśli to tylko jedna noc, to dam ci wszystko, czego kiedykolwiek pragnęłaś. Wystarczy, że poprosisz. Więc poproś, cara, a to dostaniesz.
Zadrżała, na wspomnienie jego słów. Tamtej nocy prosiła go o rzeczy, o których nawet nie śniła, a on, opętany rozkoszą, dawał jej to.
– Amelia?
Nie mogła jeszcze na niego spojrzeć, nie kiedy całe jej ciało zapłonęło na myśl o pożarze, który w niej wyzwolił. Zamiast tego jedynie skinęła głową i poczuła, że oczy jej wilgotnieją. Płakała? Nad nim czy nad sobą? Dosyć tego!
Przykleiła do twarzy sztuczny uśmiech i odwróciła się na pięcie.
– Panie Rossi, co mogę dla pana zrobić?
W jego oku zauważyła gorący błysk, jakby wściekłości, ale w ułamku sekundy zniknął. Wydawało się, że przygląda się jej szyi, na której jeszcze stosunkowo niedawno składał gorące pocałunki.
– Co tu nadal robisz?
– Zamykam ostatnie sprawy. Właśnie… wychodziłam. – Za późno zrozumiała, że i on udawał się do wyjścia, i teraz utkną razem w windzie. – A pan?
– Ja też – odparł, wyraźnie pilnując kamiennego wyrazu twarzy, bo ewidentnie zdawał sobie sprawę z idiotyzmu tej wymiany zdań. Mimo to żadne z nich się nie poruszyło i spowiła ich cisza, pozwalając nierozważnie, by napięcie między nimi narosło do niewyobrażalnych rozmiarów. Amelia miała trudności z oddychaniem.
Czy mógł słyszeć głośne walenie jej serca? Przez chwilę przypatrywał się jej ustom, potem odwrócił się, a jej serce się ścisnęło. Był taki przystojny.
Dzielił ich ponad metr, a jednak jego muskularne ciało wyciągało się w jej stronę i czuła, że stoi w cieniu jego sylwetki. Gdy wyciągnął dłoń i rozluźnił krawat, zwróciła uwagę na napinające się mięśnie karku i cień zarostu, który już zaczął pojawiać się na jego szczęce. Opalona skóra odbijała się od nieskazitelnie białego kołnierzyka, a Amelia przypomniała sobie, jak zaciskała ręce na jego szerokich ramionach lub wczepiała palce w bujne, czarne włosy.
Nie podobało jej się, że tak wielką władzę nad nią ma jego doskonały wygląd. Bo cóż innego? To był jej wróg, a ona tylko szerzej otwierała przed nim nogi w jego apartamencie hotelowym.
– Idziemy? – zapytała bezbarwnym, profesjonalnym tonem, pod którym od dwóch lat ukrywała żądzę zemsty, a teraz także inną żądzę, która rozrywała ją od środka.
Spokojny ton Amelii uderzył Alessandra jak policzek. Czuł się tak, jakby ta niewinna Angielka przewróciła jego życie do góry nogami. Tymczasem ona nic sobie nie robiła z najbardziej zmysłowej nocy jego życia. Czyżby przez lata celibatu stał się perwersyjny? Ta myśl tak go przeraziła, że Amelia musiała zauważyć zmianę na jego twarzy.
– Czy pan się…?
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wind, wyrzucając sobie, że w ogóle poszedł do tego biura. Teraz nie dość, że czuł się okropnie, przypominając sobie po raz kolejny, że wykorzystał swoją pracownicę, to jeszcze zachował się niegrzecznie, przerywając jej w pół zdania. Jednak gdyby tego nie zrobił, to mógłby odpowiedzieć na jej pytanie, że nie, absolutnie nie czuje się dobrze, właściwie to pragnie jej tak bardzo, że to aż nienaturalne.
– Chyba powinienem iść schodami – mruknął, a jej brew drgnęła nieznacznie, zapewne na myśl o nim schodzącym pieszo z sześćdziesiątego czwartego piętra.
– Jak pan woli.
Jej odpowiedź sprawiła, że zazgrzytał zębami, ale akurat kiedy miał odejść, nadjechała winda, więc nie mógł już uciec. Gdyby teraz do niej nie wsiadł, zobaczyłaby jeszcze wyraźniej, jak wielki ma na niego wpływ. Kiedy wykonał grzecznościowy gest i wpuścił ją pierwszą, zauważył, że patrzy na jego dłoń. A kiedy odwróciła głowę, by wyjrzeć przez przeszkloną szybę, dostrzegł lekko zaróżowione policzki i pulsowanie krwi w żyłce za uchem, a potem kawałek skóry ujawniony przez rozpięty przypadkowo guzik na dekolcie.
To wywołało u niego tylko nową falę gorąca i miał ochotę schować głowę pod kołnierzyk. Wcale nie była taka nieporuszona, jak się wydawało, co tylko podjudziło jego wyobraźnię.
Drzwi za ich plecami zamknęły się i Alessandro stracił ostatnią szansę, by się wydostać.
– Gratulacje – bąknął wreszcie przez zmartwiałe usta.
Przez sekundę zdawało mu się, że widzi błysk poczucia winy w tych złotozielonych oczach, ale potem uświadomił sobie, że pewnie projektuje na nią swoje własne wyrzuty sumienia.
– Dziękuję. – Amelia przygryzła wargę i spuściła wzrok.
– Będziecie świętować?
Minchione! Przecież ona nie chciała w ogóle z nim rozmawiać. Zresztą nic dziwnego. Poczuł nienawiść do siebie samego i pogratulował sobie jednocześnie, bo to palące uczucie przytłumiło inny, drażniący go płomień.
– Nie, moja siostra… – Amelia zawiesiła na chwilę głos, żałując, że nie ugryzła się w język – wyjechała.
A więc to była jej kara. Została zamknięta w małej kabinie z mężczyzną, którego właśnie zrujnowała, ale którego nadal mimo wszystko szaleńczo pragnęła.
– Słucham? – Alessandro przechylił się nieznacznie w jej stronę, żeby lepiej słyszeć. Instynktownie cofnęła się i od razu tego pożałowała, bo nie uszło to jego uwadze. Ledwie zauważalnie zacisnął pięści, a ona mimowolnie wyobraziła sobie jego dłonie na swoim ciele i apetyczność tej wizji odebrała jej dech w piersi.
Poczuła napływające łzy, gdy wstyd zacisnął jej się na gardle żelazną pięścią. Jak mogła wybrać na obiekt swoich westchnień sprawcę całej nędzy, której doświadczyła? Musiała jak najszybciej wyjść z tej windy, znaleźć się daleko od niego. W domu będzie mogła sobie płakać. A przecież nie powinna się tak czuć. Powinna się cieszyć ze zwycięstwa. A zamiast tego miała… wyrzuty sumienia. Mdłości. Dreszcze. A nie była przeziębiona. Coś było nie tak.
– Jeśli to… – zagaił, ale nie dokończył zdania. Ta nieśmiałość do niego nie pasowała. Kiedy prowadził spotkania, był zawsze pewny siebie, zdeterminowany, władczy. Już nie mówiąc o ich wspólnej nocy w Hongkongu. Był jej fantazją, o której nawet nie wiedziała.
– Jeśli chciałabyś porozmawiać z HR-em… Sądzę, że powinniśmy porozmawiać z HR-em.
Jego cichy głos wytrącił ją z zamyślenia i miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Za trzy dni ich przygoda z Hongkongu będzie ostatnim z jego problemów. Amelia zniknie, a Alessandro nie zobaczy jej już nigdy, choćby bardzo się starał.
– Nie wiem, o czym chce pan rozmawiać – odparła, utrzymując kamienną maskę obojętności. Zmarszczył brwi, a jego jasne zwykle oczy pociemniały.
– O Hongkongu – spróbował jeszcze raz, choć ewidentnie ta rozmowa była dla niego bardzo trudna.
– W Hongkongu osiągnęliśmy ogromny sukces. Podpisaliśmy umowę z Kaiem Choi, poszliśmy z nim i jego zespołem na kolację, a potem rozeszliśmy się do pokojów hotelowych. Nie wiem, gdzie tu interes HR-u.
– A więc nic się nie wydarzyło?
– Nic – odparła, bo to po prostu nie mogło jej się to przydarzyć.
Alessandro prawie złapał Amelię za dłoń, gdy lekko się zachwiała, ale posłała mu wrogie spojrzenie, więc zatrzymał się w porę. Głupiec! Rzeczywiście, dotykanie jej teraz było świetnym pomysłem. Otworzył usta, żeby zaprzeczyć jej stanowczemu zaprzeczeniu. Coś było nie tak. Była zbyt kategoryczna, zbyt bezkompromisowa. Bo przecież coś niezwykłego, coś magicznego się między nimi wydarzyło. Wiedział o tym.
Alessandro nie był jak Gianni, nie pokazywał się publicznie. Nie pozwalał na publikację swoich zdjęć, a jeśli gdzieś o nim mówiono, to tylko by powiedzieć, że jest kuzynem swojego kuzyna. Bardzo chronił swoją prywatność, więc mógł wybaczyć Amelii podejrzenie, że tak właśnie zachowywał się na co dzień. Oczywiście nie z pracownikami – na pewno dobrze wiedziała, że to, co się między nimi wydarzyło, nie było normą.
Zastanawiał się, kiedy tak naprawdę spędził z kimś noc. Lata temu. Na pewno więcej niż dwa.
Był wybredny jeśli chodzi o partnerki, więc szokowało go, że Amelia, perfekcyjna pracownica, która powierzchownie mogłaby zostać oceniona nawet jako nijaka angielska dziewczyna, tak przykuła jego uwagę, a potem dzieliła z nim niezapomniane chwile.
Chciał więc jej powiedzieć, że jest pewien, że nie tylko na niego tak to wpłynęło, że pragnie więcej i inne tego typu bzdurne twierdzenia, które nigdy nie przyszły mu wcześniej przy nikim do głowy. Jednak zanim zdążył się odezwać, drzwi windy otworzyły się i Amelia po prostu wybiegła do foyer.
– Amelia! – Nie przejmował się już, kto mógł go usłyszeć, ale ona biegła niestrudzenie do drzwi.
– Do zobaczenia jutro, panie Rossi – zawołała przez ramię, nie oglądając się za siebie.
Stał więc na samym środku marmurowej posadzki i patrzył, jak ucieka z Rubinu. Zgodził się z nią w myślach, że przecież zobaczy ją jutro. I tym razem nie da jej uciec, bo nie umknęło mu, jak się zaczerwieniła, jak przyspieszył jej puls i jak brakowało jej tchu. Nie był w tym szaleństwie całkiem sam. Nie mógł być.
Do rzeczywistości przywrócił go dźwięk dzwonka, który zwiastował tylko jedną osobę. Pomyślał, że Gianni nie będzie zadowolony, gdy dowie się o jego występku z Amelią, a prawnicy będą mieli ręce pełne roboty.
– Gianni, jak…?
– Andro, słuchaj, nie mam czasu.
– Okej, ale co się…
– Amelia Seymore – wpadł mu w słowo Gianni.
– Co? Nie słyszę cię dobrze. – Nie mógł dobrze go usłyszeć. To musiały być zakłócenia na linii.
– Posłuchaj mnie, Amelia Seymore jest kretem! Szpiego… ała przez ten cały czas. Raz… z siostrą chcą nas zniszczyć.
– Amelia Seymore? – powtórzył Alessandro idiotycznie. Połączenie było bardzo słabe, ale wiedział, co kuzyn przekazuje mu pomiędzy szelestami.
– Tak! Seymore. Projekt… zagrożony.
– Który projekt? – zapytał, ale Gianni nie usłyszał jego pytania.
– Ona… też, że znalazła dowody na… sprzeniewierzenie i przekręty.
– Jakie przekręty? – Połączenie było coraz mniej stabilne. Miał stalowe nerwy, ale frustracja i niedowierzanie powoli zaczynały obejmować jego ciało.
– Nie wiem, ale… wiadomości, które przeczytałem… Amelia znalazła… dowody korupcji… Jestem na Karaibach z jej siostrą. Spróbuję… i odetnę ją od kontaktu, zanim spowodują więcej szkód. Weźmiesz na siebie Amelię? Musimy to zgnieść w zarodku i jak najszybciej ograniczyć straty.
– Jasne, załatwione – warknął ponuro Alessandro.
– Mogę być przez jakiś czas poza zasięgiem, ale postaram się dać ci znać, kiedy się dowiem, co jest grane.
– Ja też. Do usłyszenia.
Kiedy wyłączył telefon, jego szczęka była zaciśnięta tak bardzo, że spodziewał się, że będzie musiał wybrać się do stomatologa. I nadal zwracał twarz w kierunku, w którym zniknęła Amelia. Córka Thomasa Seymore’a, która postanowiła ich zniszczyć.
Parsknął śmiechem, bo ta teza była absurdalna. Ona nie była zdolna do sabotażu. Chciał bezwiednie odegnać tę myśl, ale potem przed jego oczami przemknęły obrazy przedstawiające pełną wahania, złą i skonfliktowaną Amelię, mówiącą, że jej siostra wyjechała.
I nagle puzzle zaczęły składać się w całość.
Wściekłość popłynęła wartką strugą w jego żyłach. Cristo, był takim głupcem. Oślepiony przez pierwotne żądze. Potrząsnął głową w obrzydzeniu. I jeszcze by jej na to pozwolił! Prosiłby ją, błagał, by pozwoliła mu podpisać własny wyrok śmierci. Nie tylko jego, ale również jego kuzyna, całej firmy, pracowników… Dobrze, że Gianni ostrzegł go na czas. Wciąż mieli szansę to powstrzymać.
Zamiast wracać do domu, odwrócił się na pięcie i ruszył do swojego gabinetu, gdzie zaczął planować.
Córki Thomasa Seymore’a nie miały pojęcia, z kim zadarły. Pożałują dnia, kiedy postanowiły uderzyć w kuzynów Rossich.
Żałowała, że dowiedziała się, jakim człowiekiem był jej idol. Robił fatalne wrażenie. Dlaczego chirurdzy są tacy zadufani? Walter zachowywał się podobnie. A mimo to dała się omamić. Charyzma i szelmowski uśmiech przyćmiły jego arogancję.
Nie chciałaby się taka stać. Doktor Spike to też zwykły dupek. Zaśmiała się. Jej ojciec, profesor literatury angielskiej, byłby przerażony tą obelgą. „Penny, jesteś przecież wykształcona… Miej trochę klasy”, usłyszałaby.
Próbował z niej zrobić damę, co było hipokryzją z jego strony. Patrząc na to, jak potraktował jej matkę, daleko mu było do dżentelmena. Nie chciała o nim myśleć. Zwłaszcza nie pierwszego dnia pracy w Fort Little Buffalo. Życie prywatne wpłynęło już na jej pracę w Calgary. Nie pozwoli, by to się powtórzyło. Musi pracować z doktorem Spikiem, to wszystko. Ich relacja będzie czysto zawodowa, jak z innymi. Dostała już nauczkę. Może ufać tylko sobie i matce.
Usłyszała brzęk telefonu. Wiadomość od Waltera.
Hej! Patrzyłaś na dokumenty, które przesłałem?
Westchnęła.
Nie. Mam dużo pracy.
Ja też. Proszę, sprawdź pocztę.
Zabolało ją serce. Te esemesy były takie chłodne. Kiedyś myślała, że Walter ją kocha.
Właśnie zaczęłam zmianę. Siądę do tego, obiecuję.
Dziękuję. Jesteś wspaniała.
Wcale nie czuła się wspaniale. Jak się od niego odciąć, jeśli on cały czas do niej pisze?
Wzięła do ręki następną kartę. Fort nie był wielkim szpitalem, ale przyjeżdżało tu sporo pacjentów z okolicznych miejscowości. Jest co robić. To dobrze, bo chce skupić się na pracy. Nie lubiła, kiedy dzieci chorują. Pomaganie im sprawiało jej niezwykłą radość.
– Cześć, Marcus – przywitała się z pacjentem, odsuwając zasłonkę wokół dużego łóżka.
Leżący na nim chłopiec wydawał się bardzo mały. Jak na pięciolatka zachowywał się niezwykle spokojnie. Był zlany potem i miał lekki kaszel. Wykluczyła krztusiec.
Nie gorączkował. Po teście antygenowym wiadomo było, że to nie wirus, dlatego mogła go badać bez maseczki. Osłabiony Marcus uśmiechnął się do niej, po czym schował głowę w ramieniu mamy.
– Jestem doktor Burman – powiedziała, przysuwając krzesło do łóżka. – Co was tu sprowadza?
– Astma. Tak mi się wydaje. Parę lat temu przyjechał do nas rejonowy lekarz i wspominał, że to może być astma. Miał wrócić, ale już go nie spotkałam.
– Skąd taka diagnoza? – Penny zaczęła notować.
– Myślałam, że to zapalenie płuc. Już je przechodził jako noworodek. Mamy inhalator. Ostatnio coraz częściej go potrzebuje.
Penny wzięła urządzenie do rąk i zapisała nazwę leku.
– Dostaje maksymalną dawkę i dalej ma problemy z oddychaniem? Zrobimy badania układu oddechowego. Wiem, że mieszkacie daleko, więc zatrzymamy Marcusa w szpitalu. Zlecę też testy alergologiczne.
– Będzie bolało? – zapytał Marcus świszczącym głosem.
– Nie. Teraz są nowe testy i nie bolą. Możesz mieć potem trochę swędzących plam na ramieniu, najwyżej coś ci na to przepiszemy. Czy mogłabym cię osłuchać?
Marcus kiwnął głową i usiadł. Penny założyła stetoskop. Z klatki piersiowej dziecka wydobywał się świst. Nie mogła zdiagnozować astmy bez badań, ale rzeczywiście było tam coś, co utrudniało oddychanie.
– Zlecę prześwietlenie klatki piersiowej. Chciałabym się upewnić, że nic tam nie ma.
– Dziękuję, pani doktor – powiedziała matka.
– Zatrzymamy go na obserwacji. Zobaczymy, ile czasu zajmie zrobienie badań. Może pani z nim zostać.
Kobieta odetchnęła z ulgą.
– Dziękuję. Podróż samolotem zajęła nam pięć godzin…
– Rozumiem. Dowiemy się, co mu dolega – obiecała Penny, uśmiechając się.
Zasunęła zasłonkę i wyszła, po czym spisała instrukcje i przekazała je pielęgniarce. W Calgary nie mogłaby go zatrzymać, ale tu nie było wyboru. Poza tym w karcie Marcusa odnotowano niski poziom tlenu.
– Testy alergologiczne? – usłyszała głos zza pleców.
– Tak.
– Kto je przeprowadzi? Nie mamy tu alergologa.
– Ja. Pracowałam z alergologami w Calgary. Jeśli mamy odpowiedni sprzęt…
– Nie mamy – przerwał jej z żalem.
– I nie ma na to żadnego sposobu? – zdziwiła się.
– Szpitale w Yellowknife i Hay River mają sprzęt. Jeśli to pilne, możemy sprowadzić go samolotem.
Posmutniała i wręczyła mu kartę chłopca.
– Pacjent i jego matka przylecieli z odległej wioski. Chłopiec od dawna ma problemy z oddychaniem. Rejonowy lekarz zdiagnozował astmę, ale nikt z tym nic nie zrobił.
Atticus spojrzał na kartę i zmarszczył brwi.
– To pilne – oznajmił.
– Też tak uważam.
Penny po raz pierwszy zobaczyła na jego twarzy uśmiech. Może Pan Dupek nie jest jednak tak bezduszny?
– Okej, dobrze. Zadzwonimy do Hay River i Yellowknife, ale nie wiem, czy będą mogli zająć się wysyłką. Lubi pani latać?
– Jestem przyzwyczajona. Czemu pan pyta?
– Mogę panią tam zabrać.
– Jak to? – spytała podejrzliwie.
– Mam samolot i licencję pilota. Wzięła go pani na obserwację do szpitala, prawda?
– Tak. – Była w szoku. Atticus Spike jest pilotem?
– Dobrze. Po dużurze polecimy do Hay River albo Yellowknife i weźmiemy to, co potrzebne, żeby jutro przeprowadzić testy.
– Okej.
Ruszył z powrotem do pacjentów, a Penny stała jak wryta. Jeszcze parę godzin temu był dziwakiem z fajnym psem. Potem stał się gburowatym lekarzem. A teraz zachowywał się jak pomocny i wspierający kolega?
Zakręciło jej się w głowie. Wysyłał sprzeczne sygnały, a ona nie wiedziała, jak je interpretować. Telefon znów zabrzęczał, ale go zignorowała. Nie ma teraz czasu na Waltera, zaczynał ją irytować. Pomaga mu ze względu na pacjenta i zarząd szpitala, ale nie będzie z nim rozmawiać.
– Doktor Burman, wszystko w porządku? – spytała pielęgniarka Rachel z dyżurki.
– Chyba tak – odparła, kiwając głową, po czym się wyprostowała. – Czy mogłaby pani mnie skontaktować z immunologią w Hay River i Yellowknife? Proszę powiedzieć, że to pilne.
– Oczywiście. Przekieruję połączenie, jak tylko uda mi się do nich dodzwonić. – Rachel uśmiechnęła się do niej.
– Dziękuję. – Poszła do następnego pacjenta. Przywykła, że w Calgary wszystko miała na wyciągnięcie ręki, a kiedy potrzebowała czegoś z innego szpitala, można to było wysłać kurierem. Tutaj zdobycie podstawowych rzeczy wymagało podróży samolotem.
Sam lot nie był dla niej problemem. Gorzej, że musi go odbyć z Atticusem. Pozostawało mieć nadzieję, że nie wkurzy jej na tyle, by chciała go udusić. Przynajmniej nie podważa jej decyzji. Doceniała to. Była zwykłą lekarką, a on zaufał, że wie co robi. W Calgary zdarzało się, że główny chirurg i zarząd nie traktowali jej słów poważnie.
Nie była zbyt pewna siebie, choć nie dawała tego po sobie poznać. Całe życie pracowała, by wyleczyć się z kompleksów. Bezskutecznie próbowała zaimponować ojcu. Zachowała się jak idiotka, zakochując się w Walterze. Nie chciała o tym myśleć. Ma zadanie do wykonania i wykona je najlepiej, jak się da. Nawet jeśli oznacza to podróż awionetką z facetem, który ją irytuje.
Nie mógł uwierzyć, że zaproponował Penny podróż swoim samolotem. Do tej pory leciał nim tylko z siostrą, jej mężem, siostrzenicami i Horacym. Tymczasem właśnie zaproponował wspólny lot do Hay River albo Yellowknife kobiecie, od której miał trzymać się z daleka.
To dla pacjenta, pamiętaj. Jak długo chodzi o pracę, wszystko będzie w porządku. Jest jego współpracownicą. Przepiękną, to fakt. Obserwował ją przez całą zmianę. Nie mógł odwrócić od niej wzroku, co go denerwowało.
Czy naprawdę nie dostał nauczki? Na Sashę też nie mógł przestać patrzeć. Różnica polegała na tym, że Penny nie zwracała na niego uwagi. Nie kokietowała go jak Sasha, kiedy się poznali. Penny z nim nie flirtuje, co za ulga. Skupiała się na pracy i na telefonie. Wyglądało na to, że komórka ją rozprasza i frustruje. To nie jego sprawa.
Podszedł do dyżurki, w której Penny przeglądała notatki. Była sama. Chyba go nie zauważyła.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak – odparła, nie odrywając oczu od notesu. – Siostra Rachel mówi, że Hay River ma wszystko, czego potrzebuję.
– Fantastycznie. – Wziął głęboki oddech. Nie mógł zakazać jej korzystania z telefonu, bo wtedy wydałoby się, że ją obserwuje. Czemu tak go to interesuje?
– Coś jeszcze? – Spojrzała na niego. Była na tyle blisko, że dostrzegł złote przebłyski w jej brązowych oczach oraz idealnie podkręcone grube rzęsy.
– Wydaje się pani… rozkojarzona.
– Chodzi o telefon? Przepraszam, rozmawiam z chirurgiem z Calgary – westchnęła.
– Tak?
– Pomagam mu przy kilku pacjentach, ale jestem skupiona na mojej pracy tutaj, doktorze.
Miała pomóc w jednym przypadku, ale okazało się, że było ich więcej. Coś mu mówiło, że to uciążliwa współpraca. Wcześniej sprawdził jej CV. Była świetnie wykształcona. Nie musi udowadniać, ile jest warta.
– Wieczorem polecimy do Hay River. – Miał ochotę jej powiedzieć, że wie, jak to jest w nowym miejscu, ale tego nie zrobił. Gdy zaczął pracę w Bostonie, czuł się trochę zagubiony, ale znał swój cel. Chciał być najlepszy. Tak się na tym skupił, że po drodze zapomniał, kim jest i komu może ufać.
Unikał Penny przez resztę dyżuru. Kiedy przyszła następna zmiana, znalazł ją i dał wskazówki, jak dojechać do hangaru, w którym stał samolot. Mieli spotkać się godzinę później.
Kończył przygotowywać samolot. Lecą do Hay River, a nie do Yellowknife. To tylko czterdzieści minut.
Mniej czasu sam na sam.
– Co to za model?
Odwrócił się i zobaczył Penny; trzymała kubki z kawą. Miała na sobie dżinsy i piękny liliowy sweter, który zsuwał się z ramienia. Zrobiło mu się gorąco.
– Zna się pani na samolotach?
– Trochę. Dorastałam w Calgary, ale moi dziadkowie mieli ziemię w górach. Widywałam tam różne awionetki.
– Zdarzyło się pani taką lecieć?
– Dawno temu. – Była trochę zdenerwowana.
– Jestem dobrym pilotem.
– Zobaczymy. Na razie mało o panu wiem. – Jej oczy zaiskrzyły, a on nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
– Fakt. Zna pani tylko moją reputację.
– To panu przeszkadza?
– Poza nazwiskiem jestem człowiekiem. Poza tym… – Zatrzymał się, bo nie chciał myśleć o wszystkich tych tak zwanych przyjaciołach z Bostonu.
– Poza tym co?
– Nieważne. – Nie podobało mu się, że jest wobec niej szorstki, zwłaszcza że sam zaproponował pomoc, ale tak będzie najlepiej. Nie przyjechała tu na stałe, a on nie szuka przyjaciół. Nie na darmo ma opinię nieprzystępnego.
– Nie wiedziałam, jaką pan lubi, więc wzięłam zwykłą, czarną. – Wręczyła mu kubek.
– Dzięki. Taka jest najlepsza.
– Ja wolę herbatę. Czy mogę jakoś pomóc?
– W zasadzie nie. Teraz czekamy na czas startu, który wpisałem w planie lotu. Mój kumpel w Hay River pożyczy nam samochód, którym pojedziemy do szpitala.
– To może odpowie mi pan, co to za samolot?
– Dlaczego pani pyta?
– Żeby zacząć rozmowę. Nie lubię niezręcznej ciszy. A tak w ogóle to przepraszam, ale nie podoba mi się zabawa w ciepło-zimno.
– Tak? – spytał z lekkim rozbawieniem.
– Tak. Podziwiam pana dorobek, ale jeśli pan myśli, że próbuję tu coś ugrać, to się pan myli. Przyjechałam do pracy.
– Dlaczego tutaj?
– Nie pana sprawa. Powinno pana interesować tylko to, że traktuję pracę poważnie i jestem świetną specjalistką.
Znowu się uśmiechnął. Nie wątpił w jej kwalifikacje. Miała silny charakter, co mu się podobało, ale dalej był ciekaw, dlaczego ją tu przysłano. Musiał być przecież jakiś powód. Nie wyglądała na osobę, która ot, tak odeszłaby z wielkomiejskiego szpitala. Zależało jej na karierze i wciąż jest związana z Calgary. Poza tym była niezwykle tajemnicza. Kiedyś lubił zagadki, ale teraz nie podobało mu się, że tak bardzo go zaintrygowała.
Wyrzuciła kubek do kosza. Atticus pomógł jej wsiąść do samolotu. Poczuł mrowienie w ciele. Miło było dotknąć jej ręki, ale musiał ją puścić. Robiło się niebezpiecznie.
– Dziękuję. ‒ Zarumieniła się.
Nie odpowiedział, tylko skinął głową i zamknął drzwi.
Usiadł w fotelu pilota i sięgnął po słuchawki.
– Są też jedne dla pani.
Uruchomił silnik i poprosił wieżę o pozwolenie na start. Na szczęście Penny nie wyglądała na zdenerwowaną.
– Rebel One, masz zgodę na start – usłyszeli.
– Przyjąłem. – Atticus zwiększył prędkość. To było piękne popołudnie. Zanim wrócą, zrobi się wieczór.
Pomyślał, że pewnie szybko się ze wszystkim uwiną.
– Rebel One? To brzmi jak z filmu science fiction.
Uśmiechnął się zadowolony, że zrozumiała nazwę.
Była trochę zdenerwowana koniecznością spędzenia czterdziestu minut z Atticusem. Naprawdę nie wiedziała, czy wytrzyma jego humory: raz był słodki i miły, raz gburowaty. Musiała sobie powtarzać, że chodzi przecież o pacjenta. Jej zadaniem jest zbadanie chłopca i sprawdzenie, co wywołuje reakcję alergiczną.
Atmosfera w kabinie była dość niezręczna. Jedyny dźwięk, jaki im towarzyszył, to szum silnika.
– Murphy rebel – powiedział Atticus ni stąd, ni zowąd.
– Słucham?
– Pytała pani, co to za samolot. To murphy rebel.
– Aha.
– Tylko tyle pani powie?
– A co mam powiedzieć?
– Cóż, spodziewałem się bardziej zdecydowanej reakcji.
– Nie znam tego modelu.
– A jakie pani zna?
– Latałam na de havillandach i cessnach.
– A jak się pani podoba ten?
– Całkiem fajny, ale wyrobię sobie zdanie o nim dopiero po wylądowaniu.
Zaśmiał się pod nosem. Może jednak Atticus ma poczucie humoru, w przeciwieństwie do jej ojca i Waltera.
– Powinien się pan częściej śmiać albo uśmiechać. Wygląda pan wtedy bardziej ludzko, nie jak robot.
– Już to gdzieś słyszałem – mruknął.
Wymienili życzliwe spojrzenia. Podobało jej się, kiedy się uśmiechał. Wyjrzała przez okno. Piękny widok.
– Jesteśmy nad rezerwatem Wood Buffalo. Gdybyśmy mieli więcej czasu, polecielibyśmy nad wodospadem Alexandria.
– W porządku. – Korciło ją, by powiedzieć „może następnym razem”, ale powstrzymała się. Żadnego następnego razu nie będzie. Nie przyjechała tu poznawać ludzi. Wspólny lot nad wodospadem to coś, co robią przyjaciele. Albo kochankowie.
Zalała ją fala gorąca. Atticus jest jej szefem, sławnym i doświadczonym chirurgiem, zupełnie jak Walter. To by się źle skończyło. Lepiej go trzymać na dystans. Nic o nim nie wie i tak powinno zostać.
Zmienił trajektorię lotu. Po chwili znaleźli się nad dużą polaną pokrytą białymi plamami.
– To śnieg? – spytała ze zdziwieniem.
– Miewamy dużo śniegu, ale akurat to jest sól.
– Sól?
– To solniska. Niektóre z nich to leje krasowe.
– Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
– Trochę bardziej na południe, w Albercie, jest ich mnóstwo. Zwłaszcza Pine Lake jest przepiękne. Jeśli będzie pani miała kiedyś okazję, polecam się tam wybrać, zanim zima zablokuje drogi. Latem można nawet pływać w jeziorach. Rzeka jest zbyt niebezpieczna, ma silne prądy.
– Obawiam się, że do tego czasu wrócę do Calgary.
Nastała kolejna niezręczna cisza. Szpitalowi w Fort Little Buffalo zależało na tym, by została i zastąpiła lekarkę, która poszła na macierzyński. Brakowało im wykwalifikowanego personelu. Od razu zaproponowali jej stałą posadę, ale ją odrzuciła. Zaczynała rozumieć, jak trudno jest zatrzymać lekarzy na Północy. Jednak ona pragnęła wrócić do Calgary. I zamierzała to zrobić z podniesioną głową.
Do końca lotu już ani razu się nie odezwała. To było najdłuższe czterdzieści minut w jej życiu.
Ucieszyła się, kiedy na horyzoncie wyłoniło się Hay River, a Atticus poprosił wieżę o pozwolenie na lądowanie.
Chciała jak najszybciej dostać się do szpitala, wziąć testy alergiczne i wrócić do Buffalo, by zabrać się do roboty i mieć już te nieszczęsne pół roku za sobą.
Tytuł oryginału: Expecting Her Enemy’s Heir
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2023
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2023 by Pippa Roscoe
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-827-7
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek