Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Moc relacji. Jak dogadać się z dzieckiem, by zyskać spokój.
Czy zastanawiasz się czasem, w jaki sposób rozmawiać z dzieckiem, żeby się dogadać?
Czy zdarza się, że osłabia Cię bezradność i bezsilność rodzicielska?
Czy masz czasem wrażenie, że Twoje dziecko jest za mało samodzielne albo martwisz się, że ma ciągle bałagan w pokoju?
A może zastanawiasz się, czy dziecko potrzebuje mieć jakieś obowiązki i jak pozyskać je do współpracy?
Mam nadzieję, że ta książka pomoże rozwiać Twoje wątpliwości (przynamniej niektóre) i sprawi, że zyskasz więcej zaufania do siebie i dzięki temu poczujesz się bardziej kompetentnym rodzicem.
Urszula Sołtys-Para
Absolwentka UJ. Ukończyła czteroletni Podyplomowy Kurs Psychoterapii akredytowany przez Polskie Towarzystwa Psychiatryczne i Psychologiczne oraz Curriculum - całościowe szkolenie z terapii ericksonowskiej w Polskim Instytucie Ericksonowskim (w 2011 roku). Dwanaście lat związana z Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną na Katowickim Nikiszowcu (2005-2017). Aktualnie prowadzi prywatną praktykę psychoterapeutyczną. Współautorka podcastu "Wspólne słowa" (z Anną Dankowską). Na co dzień przebywa w Tychach, ale jej ulubione miejsca to Kraków, Lizbona, Suwalszczyzna i Tatry˘ Mieszka z mężem, dwiema córkami, psem i kotem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 214
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Urszula Sołtys-Para, 2022
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Ilustracje na okładce: © rawpixel.com/Freepik
Redakcja: Magdalena Ceglarz
Korekta: Magdalena Ceglarz
e-book: JENA
ISBN 978-83-66995-47-5
Wydawca
tel. 512 087 075
e-mail: [email protected]
www.bookedit.pl
facebook.pl/BookEditpl
instagram.pl/bookedit.pl
Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Dla wszystkich tych, którzy pragną zostać wystarczająco dobrymi rodzicami.
Wstęp
Czy wiesz, że kiedy zostajesz rodzicem, zyskujesz coś niesamowitego? Jest to pakiet bezgranicznego zaufania i bezwarunkowej miłości od Człowieka, który przyszedł właśnie na świat! Start jest genialny. Już nigdy, nigdzie i od nikogo nie dostaniesz takich pokładów ufności w ciebie. Po latach często jednak okazuje się, że ta bliskość szarzeje, zaufanie się nadwyręża, relacja się rwie… I dlatego piszę tę książkę, aby zainspirować cię do tego, co ty – jako rodzic – możesz zrobić, żeby twoja relacja z dzieckiem była jak najlepsza i najmocniejsza, żebyś poczuła/poczuł, że masz wpływ, że dużo możesz.
Kiedyś, w wywiadzie z Magdą Umer (nie pamiętam niestety, kiedy i gdzie opublikowanym) przeczytałam zdanie, że „gdyby wszystkie dzieci były kochane, nie byłoby wojen”. Bardzo poruszyła mnie ta myśl i już ze mną została…
W jakim momencie jesteś TERAZ?
Tu i teraz twoje dziecko ma lat 5, może 8, może 14. Dbasz o nie i życzysz mu wszystkiego, co najlepsze. Jesteś zanurzona/zanurzony w swojej realności, która bywa różna – czasem bardziej przyjemna, czasem bardziej trudna. Jest jednak jedynym i niepowtarzalnym momentem w życiu twoim i twojego dziecka. Jedynym, najlepszym z możliwych na tu i teraz.
Często słyszę powiedzenie, że czas to pieniądz. To powiedzenie dla wielu osób jest nośne i pomaga im w podejmowaniu decyzji. A ja się z tym nie do końca zgadzam... Pieniądze możesz przecież zarobić albo odzyskać po stracie, podczas gdy czas jest dosłownie BEZCENNY. Nie nadrobisz go ani nie cofniesz, a jak ucieknie, już nie wróci. Masz tę chwilę tu i teraz. Jest ona jedyna i niepowtarzalna. Dlatego pytanie, na co przeznaczasz swój czas, jest kluczowe…
Milton Erickson, amerykański psychiatra i psychoterapeuta, mawiał, że najlepszy czas to ten, który ma przed sobą. Na przyszłość pracujemy jednak już TERAZ. To teraźniejszość ma wpływ na to, jaka będzie nasza przyszłość, zwłaszcza jeżeli mówimy o relacjach z dziećmi.
W mojej pracy spotykam rodziców, którzy pragną dobrej przyszłości i teraźniejszości dla siebie i swoich dzieci, którzy martwią się o przyszłość, bo gubią się w teraźniejszości. Spotykam rodziców, którym zależy na dobrych relacjach z dziećmi, ale czują się zagubieni i bezradni. Próbują, starają się i bardzo im zależy, jednak coś się nie udaje – czasem wiedzą, co to jest i wtedy szukamy wspólnie rozwiązania; a czasem sami nie wiedzą, o co chodzi i wtedy tym bardziej szukamy rozwiązania. Zawsze też szukamy zrozumienia – dla dziecka, dla siebie, dla wzajemnej interakcji.
Rodzice, którzy przychodzą do gabinetu po pomoc dla swoich dzieci, przychodzą po pomoc dla siebie. Często towarzyszy im poczucie bezradności i nieudolności, poczucie winy z powodu niemożności sprostania własnym standardom „bycia rodzicem idealnym”. Tymczasem są niesamowicie odpowiedzialni i uważni (sami tego nie zauważając), ponieważ są świadomi własnych trudności, gotowi, by się z nimi zmierzyć i zaryzykować zmianę.
Ta książka to taki miszmasz, miks różnych wątków– jak w życiu . Tematy lżejsze i trudniejsze emocjonalnie, przeplatające się tak, jak na co dzień przeplatają się nam radości, smutki, przyjemności i obowiązki. Zastanawiałam się, według jakiego klucza je uporządkować i w końcu wymyśliłam, że najłatwiej będzie alfabetycznie. Po ericksonowsku skorzystałam z najprostszego i najbardziej dostępnego rozwiązania .
Poruszane tematy wypłynęły z moich spotkań z rodzicami – głównie pojawiających się podczas terapii rodzinnej, konsultacji dla rodziców czy warsztatów (które prowadziłam w ramach mojej pracy w poradni psychologiczno-pedagogicznej). Pewne wątki wracały regularnie, niektóre tematy okazały się tak uniwersalne, że złapałam się na tym, że często się powtarzam, rozmawiając z kolejnymi rodzicami dokładnie o tym samym. Dlatego pomyślałam o ich zebraniu i krótkim omówieniu. Nie bez znaczenia jest fakt, że sama jestem mamą i zgłaszane trudności znam także z autopsji. Na co dzień również mierzę się z wychowawczymi wyzwaniami, które pokonuję z lepszym lub gorszym skutkiem…
Być może ten zbiór okaże się być dla kogoś przydatny, pomoże znaleźć własne rozwiązania i rozwieje niepokój. Oczywiście ta książka nie zastąpi terapii, zdaję sobie sprawę, że są takie tematy i nasilenia problemów, że żadna książka nie poda gotowego rozwiązania i wtedy zasadnym i odpowiedzialnym będzie umówienie się na rozmowę z terapeutą. Nie poruszam w niej również tematów wymagających bezwzględnej pomocy psychologicznej i/lub psychiatrycznej (depresja, samookaleczanie, zaburzenia lękowe, zaburzenia odżywiania i inne), ponieważ w takich sytuacjach bezpośredni kontakt ze specjalistą jest po prostu niezbędny.
Motywem przewodnim wszystkich rozdziałów jest RELACJA, od której zależy praktycznie wszystko… To ona ma MOC .
Uwaga techniczna:
Pisząc tę książkę, mierzyłam się z pewnym wyzwaniem stylistycznym… Pisałam ją z myślą o rodzicach płci obojga, o matkach i o ojcach, i dlatego starałam się uwzględniać zarówno męskie, jak i żeńskie formy czasowników. Jednak czasami nagromadzenie tychże czasowników w jednym zdaniu byłoby tak gęste, że odwracałoby uwagę od meritum… Dlatego w niektórych miejscach pozostałam tylko przy męskich formach, które – dotychczas – są utrwalone jako forma zwracania się do domyślnego odbiorcy. Mam nadzieję, że żadna z czytających kobiet nie poczuje się tym urażona…
O terapii ericksonowskiej
Ericksonia – tak terapeuci ericksonowscy, do których grona mam zaszczyt przynależeć, nazywają świat terapii ericksonowskiej. Nazwa pochodzi od nazwiska Miltona Ericksona, amerykańskiego psychiatry i psychoterapeuty żyjącego w latach 1901–1980.
Na początku, zanim przejdę do omówienia właściwych tematów, stanowiących treść tej książki, chciałam pokrótce przedstawić specyfikę podejścia ericksonowskiego. Jest to dla mnie ważne, ponieważ w takim nurcie pracuję na co dzień jako terapeutka i dlatego taką perspektywę chciałam uwzględnić podczas pisania.
Istnieją różne style, czy – jak powiedzielibyśmy bardziej precyzyjnie – nurty albo szkoły psychoterapii (Grzesiuk, 2005). W terapii ericksonowskiej uwzględniamy pewne założenia, które w mojej opinii są bardzo pomocne nie tylko przy budowaniu relacji terapeuta–pacjent, ale także przy tworzeniu się relacji rodzic–dziecko. Są to między innymi:
1. Dostrzeganie zasobów. Doceń wszystkie swoje doświadczenia – sukcesy, które osiągnęłaś/osiągnąłeś, budują twoje poczucie wiary w siebie, a porażki i świadomość, że je przetrwałaś/przetrwałeś, wzmacniają twoją odporność. Twoje talenty, umiejętności, pasje, wszystko, co wiesz i co potrafisz, może być przydatne w różnych okolicznościach. Twoi bliscy i przyjaciele, umiejętność budowania relacji także są twoimi zasobami. Również bolesne doświadczenia życiowe, nieszczęśliwe miłości, przebyte choroby – wszystko możesz potraktować jako kształtujące cię doświadczenia, wpływające na to, kim jesteś i pod jakim względem jesteś wyjątkowa/wyjątkowy. Jeżeli masz poczucie, że twoja relacja z dziećmi potrzebuje wsparcia i wierzysz, że ta zmiana jest możliwa – już samo to przekonanie również jest twoim zasobem (Klajs, 2017).
2. Zauważanie tego, co dobre. Spójrz na dziecko (oraz na doświadczenia, które ciebie spotykają) od pozytywnej strony, popatrz na jego dokonania, umiejętności i sukcesy, a nie tylko na błędy i porażki. Uwierz także we własny potencjał do rozwiązywania zaistniałych trudności, oparty na wszystkich swoich zasobach .
3. Szukanie rozwiązań. Zamiast tkwić przy problemach, zadaj sobie pytanie: „Co mogę zmienić, co zrobić, żeby było lepiej?”. Zamiast trwać w bezruchu i rozpaczy, że już nic się nie da zrobić – testuj nowe pomysły. Szukaj obszarów, na które masz wpływ i na nie przekieruj swoją energię. Zmieniaj to, co możesz, a jeśli naprawdę nie masz wpływu na zmianę, to nie pozostaje nic innego, jak przyjąć rzeczywistość taką, jaka jest… Bywa, że to urealnienie boli i potrzebny jest czas, aby zanurzyć się w smutku, przepłakać i dopiero potem ruszyć dalej (i w takich sytuacjach pomocna często bywa psychoterapia).
4. Szukanie wyjątków. Kiedy było tak, że było dobrze? W jakich sytuacjach czy okolicznościach jest inaczej niż zwykle? Takie spojrzenie podważa pesymistyczne nastawienie, że „zawsze jest beznadziejnie”. Poza tym, skoro zdarzyło się raz, jest szansa, że zdarzy się i drugi! Czyż nie? Sprawdzaj, kiedy było dobrze. A więc – kiedy jest dobrze między tobą a dzieckiem? Kiedy czujesz, że się rozumiecie? Kiedy sobie ufałaś/ufałeś w roli rodzica, ale nie tylko? Co ci pomaga podejmować dobre decyzje?
5. Pozytywna wizja przyszłości. Kieruj się założeniem, że to, co aktualnie się dzieje, jest – jakby nie było – stanem przejściowym, tymczasowym i kiedyś minie. Szczególnie pomocne jest takie myślenie w sytuacjach trudnych. I jest duża szansa, że w przyszłości będzie lepiej . Jeżeli uwierzysz, że zmiana jest możliwa i w tym kierunku będziesz dążył, z bardzo dużym prawdopodobieństwem tak się stanie. A jeżeli nie, to wiesz, że zrobiłaś/zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, a na wszystko nie mogłaś/nie mogłeś przecież mieć wpływu.
6. Spożytkowanie. Patrz na to, co masz i z tego korzystaj. Życie samo przynosi podpowiedzi, a nawet gotowe rozwiązania. To taki „psychologiczny minimalizm” – to, co mam, z tego korzystam . Potrzebujesz ruchu i mieszkasz w wysokim bloku – chodź po schodach, zamiast jeździć windą; potrzebujesz więcej kontaktu z przyrodą, a ciężko ci jechać w tygodniu do lasu – zadbaj o więcej roślin w domu; martwisz się, że dziecko z tobą nie chce rozmawiać, tylko gra na komputerze – zapytaj go o świat gier i rozmowa rozpoczęta .
7. Komunikacja „pozytywna”. Zamiast mówić, jak czegoś NIE robić, mów, CO robić albo JAK to zrobić. Na przykład, zamiast powtarzać: „nie krzycz”, możesz powiedzieć: „mów, proszę, ciszej”. Nasze mózgi chętniej reagują na komunikaty w formie pozytywnej, bez słowa „nie”.
8. Metafory, opowieści, bajki i różne historie. Czasem, a może nawet często, pomocne mogą być przykłady i skojarzenia, które stanowią inspiracje do rozwoju i ułatwiają wprowadzanie zmian. Do dzieci szczególnie przemawiają obrazowe historie, a nie suche fakty. Ukryte sugestie bywają bardziej przydatne niż instrukcje podawane wprost. Zamiast mówić dzieciom o sile doświadczeń życiowych, ostrożności i przezorności, możesz opowiedzieć bajkę „Trzy świnki” – dzieci od razu wychwycą, w czym rzecz. Zamiast mówić, do czego prowadzi wielka łapczywość, chciwość i ciągła chęć spełniania zachcianek, możesz opowiedzieć baśń „O złotej rybce” – przekaz będzie mocny. To jest ta siła. Przypuszczam, że i ty możesz mieć takie doświadczenia, gdy jakaś opowieść poruszyła cię i zainspirowała do zmian w życiu, a może dodała odwagi albo przyniosła ukojenie. Może to była również bajka lub baśń, może scenariusz filmowy, a może czyjaś autobiograficzna historia lub nawet zasłyszana anegdota?
Mam wrażenie, że w praktyce rodzicielskiej nie zawsze to wszystko jest łatwe do zastosowania… Być może to kwestia polskiego systemu edukacji, a może polskiej mentalności, zgodnie z którą zwraca się uwagę na pomyłki, potknięcia i niedociągnięcia oraz często wytyka się dzieciom drobne błędy, nie zauważając, że są to tak naprawdę rozwojowe doświadczenia. Ponadto tak rzadko chwali się je i docenia za życzliwość i dobre zachowanie – „bo po co, jak to takie oczywiste” albo „lepiej nie chwal, bo zapeszysz i się dziecko zepsuje”. Sami siebie też często katujemy autokrytyką, nawracającymi myślami na temat podjętych błędnie decyzji, rozpamiętywaniem porażek (oj, znam to także z autopsji…).
Powszechne jest również pesymistyczne patrzenie w przyszłość i zakładanie najczarniejszego scenariusza zdarzeń, powtarzanie sobie, że „i tak się nie uda”, albo „jeśli – jakimś cudem – się uda, to najwyżej pozytywnie się wtedy rozczaruję”. Istnieje pewien lęk związany z zakładaniem wizji sukcesu, rodzaj myślenia magicznego, że optymizm mógłby ten potencjalny sukces zepsuć. Nie mam pojęcia, gdzie tu jest logika, ale taki schemat myślenia spotykam bardzo często. Również i ja się na nim czasem łapię – na przykład teraz, w tym momencie, pisząc tę książkę – czy uda się ją wydać? Czy ktoś to przeczyta?
Lubię motto Miltona Ericksona, które już wspominałam, że „najlepszy czas to ten, który mam przed sobą”. Daje nadzieję i motywuje do działania.
Zawsze mamy wybór – możemy narzekać na problemy, a możemy szukać rozwiązań. Do gabinetu psychoterapii, w którym pracuję, trafiają rodzice poszukujący wsparcia, którzy chcą zmienić to, co jest dla nich trudne i wierzą, że to jest możliwe. Przychodzą rodzice, którzy czują się bezradni, którym trudno porozumieć się z własnymi dziećmi albo nie wiedzą, jak im pomóc. Mogliby niczego nie zmieniać i nadal narzekać na swoją relację z dzieckiem, ale od samego narzekania żadna zmiana nie nastąpi. Oni biorą stery w swoje ręce i zyskują poczucie wpływu, pracując już TU I TERAZ na lepszą PRZYSZŁOŚĆ.
Jeżeli i ty jesteś takim rodzicem, to dla ciebie właśnie napisałam tę książkę .
Bałagan
kiedy chaos przytłacza…
Jeżeli założymy, że bałagan na biurku odzwierciedla chaos, który jest w głowie jego właściciela, to co jest w głowie właściciela pustego biurka? – tę zagadkę przytaczam rodzicom, którzy martwią się, że w pokojach ich dzieci panuje bałagan.
Napiszę od razu, że moje dzieci też mają bałagan w swoich pokojach, a ja lubię mieć przestrzeń wokół siebie w miarę uporządkowaną – lubię ubrania mieć w garderobie (a nie na krześle), książki na półkach lub biurku (a nie na podłodze), brudne chusteczki od razu w koszu (a nie wszędzie!).
Na szczęście – lub na nieszczęście – pamiętam czasy, kiedy to i ja miałam ubrania spiętrzone na krześle, a chusteczki przechodziły długą drogę do kosza… No cóż, z wiekiem zmieniają się standardy…
Jeżeli chodzi o młodsze dzieci (powiedzmy w wieku 2–6 lat), to nie oczekuj, że same posprzątają zabawki ani że zrozumieją bardzo ogólny komunikat „Posprzątaj pokój”. Jeżeli chcesz pozyskać dziecko do współpracy, to:
1. Wyrażaj się precyzyjnie: „Włóż kredki do pudełka”, „Połóż misia na półkę” itp.
2. Towarzysz dziecku, czyli sprzątajcie razem. Modelujesz mu wówczas, jak się sprząta i – co ważniejsze – pokazujesz, że jesteś chętna/chętny do pomocy, sprzątasz RAZEM z nim, co również modeluje pewną postawę i sprawia, że (jest taka nadzieja!) kiedyś i dziecko będzie bardziej skłonne pomagać tobie. Po prostu będzie umiało oddać to, co samo dostało.
3. Mierz swoje oczekiwania na możliwości dziecka – nie wymagaj za dużo od małego dziecka. Może wystarczy, że odłoży piżamkę do szafki albo schowa samochodziki do pudełka? Ty znasz swoje dziecko, widzisz, ile umie i ile rozumie, możesz więc dostosować się do jego możliwości i umiejętności.
4. Baw się w sprzątanie, czyli co się da, zamień w zabawę – autka z powyższego akapitu mogą jechać nie do pudełka tylko do garażu na noc, a piżamkę kładziemy w dzień w szafie, żeby porozmawiała z innymi ubraniami.
5. Chwal i doceniaj. Ile by wysiłku dziecko nie włożyło, zawsze to zauważ, doceń i podziękuj za pomoc. Powiedz, że jest bardzo pomocne i uczynne, tak ładnie kładzie lalę spać, tak dobrze pamięta, gdzie chowamy klocki, potrafi już zanieść talerz do zlewu itd. Pamiętaj, że jak chcesz mieć mądre dziecko – mów mu, że jest mądre, jak chcesz mieć dziecko pomocne – mów mu, że takie właśnie jest .
Im dziecko jest starsze, tym bardziej oczekujemy samodzielności, to oczywiste. Jednak pamiętaj o różnicach indywidualnych, temperamentalnych itd. To, co dla ciebie jest ważne, wcale nie musi być ważne dla twojego dziecka!
Pamiętaj, że dzieci mają INACZEJ, mają inne priorytety – im naprawdę nie przeszkadzają brudne kubki na stole, rozrzucone klocki i zeszyty na łóżku. Rozumiem, że chcesz ułatwić dzieciom życie, podpowiadając pewne life hacks, że łatwiej znajdujemy różne rzeczy, gdy mają swoje miejsce, że nie tracimy wtedy tyle czasu – jednak dziecięce pojęcie czasu jest inne! Jeszcze nie wiedzą, że czas mija szybciej, niż im się wydaje. Jak więc pogodzić te sprzeczne cele i dążenia? Jak znaleźć złoty środek?
Wbrew pozorom jest to wykonalne, pod warunkiem, że to ty trochę odpuścisz… Ustal, gdzie jest twoja przestrzeń, w której nie życzysz sobie rozrzuconych dziecięcych zabawek czy ubrań (twoje biurko do pracy, salon, kuchnia itd.). Równocześnie wyznacz miejsce, gdzie ten bałagan może kwitnąć – najprawdopodobniej będzie to pokój dziecka, a w mniejszym mieszkaniu lub gdy dziecko dzieli pokój z rodzeństwem, będzie to jego biurko/półki/szafka – chodzi o miejsce, gdzie pozwalasz na trzymanie różnych rzeczy według zasad dziecka. Jednak i tu możesz zakreślić ramy tej „wolności” – czy dotyczy to wszystkiego, czy jednak chcesz, żeby resztki żywności dziecko wyrzucało na bieżąco. I zawsze wytłumacz, dlaczego tak się upierasz na to sprzątanie – może nie chcesz, aby mrówki pojawiły się w domu? Albo nie chcesz, żeby te resztki spleśniały i wpływały na wasze zdrowie?
Mamy różne temperamenty i twoje dziecko może mieć inaczej niż ty. Dlatego te sztywne granice, na co „nie wyrażasz zgody i koniec”, pozostaw sprawom dotyczącym zdrowia ludzi i zwierząt (np. resztki jedzenia w pokoju, nieposprzątana klatka chomika czy brudna kuweta po kocie) lub gdy bałagan jednej osoby narusza przestrzeń innej osoby w rodzinie (np. ubrania jednego dziecka zajmują wszystkie półki i rodzeństwo nie może znaleźć swoich skarpetek). I dobrze, jeśli uzasadnisz swój upór. Dzieci naprawdę są mądre. Jeśli krótko i logicznie wytłumaczysz, dlaczego jest sens dbać o porządek – dzieci to zrozumieją.
Ostatecznym argumentem jest stwierdzenie: „Mnie na tym bardzo zależy, zrób to, proszę, dla mnie, nawet jeśli dla ciebie to nie jest ważne” – jest to stwierdzenie szczere, uczciwe i bezpośrednie. Jeżeli RELACJA między tobą a dzieckiem jest dobra, to jest wielka szansa, że dziecko posprząta DLA CIEBIE. Pamiętaj, aby potem podziękować (więcej o tym piszę w rozdziale „Magiczne słowa”). Możesz na przykład dodać, że lubisz, jak w pokoju dziecka jest tak przestronnie, jasno i czysto, i że wtedy widzisz, jakie to miłe i przytulne miejsce.
Pozyskanie starszego dziecka do współpracy będzie zależało od jakości waszej relacji. A siła więzi tworzy się od narodzin. „Kiedy dziecko kończy 12 lat, jest już za późno na wychowanie”, pisze Jesper Juul (2014) w swojej książce „Nastolatki”. Po 12. roku życia widzisz efekty swoich wcześniejszych rodzicielskich poczynań, innymi słowy, „wyjmujesz, co włożyłeś”. Duże znaczenie będzie miała również komunikacja – słowa, jakich używasz, czy twój ton głosu. Jeżeli dziecko będzie czuło twój autentyczny szacunek do niego, to poważniej potraktuje twoją prośbę.
Napisałam powyżej, że dobrze, żebyś to ty odpuściła/odpuścił… Jeżeli jednak jesteś rodzicem, któremu bałagan nie przeszkadza oraz sam łapiesz się na tym, że różne rzeczy często ci giną i „wszystko masz wszędzie”, to ten rozdział ciebie nie dotyczy. Jeżeli jednak jesteś rodzicem, który sam spędza dużo czasu na sprzątaniu (częste mycie lodówki i szafek w kuchni, gruntowne mycie łazienki co drugi dzień, prasowanie wszystkiego, co wpadnie w ręce itp.), jeżeli zależy ci na porządku tak bardzo, że obserwujesz rosnące w swoim ciele napięcie i pojawiającą się złość, gdy widzisz bałagan, to istnieje ryzyko, że zależy ci tak bardzo, że to już nie służy ani tobie, ani twojej rodzinie. Bałagan urasta wówczas do miana nadrzędnego problemu weekendu i cała sobota (bez względu na pogodę) spędzana jest na sprzątaniu. W takim przypadku odpuść koniecznie! Zastanów się, co naprawdę wymaga posprzątania już dziś, co może poczekać do jutra, a co do przyszłego tygodnia – aby mieć także jakiś czas wolny dla siebie, czas na zabawę z dziećmi, na spacer, na wycieczkę… A może będziesz sprzątać codziennie, powiedzmy pół godziny lub godzinę, jakiś fragment mieszkania i w ten sposób okaże się, że w weekend wszystko już jest „z grubsza ogarnięte”? Poszukaj swojej strategii, czegoś, co będzie służyło tobie i niwelowało twoje napięcie. Weekendy są za krótkie, aby spędzać je tylko na sprzątaniu! A poza tym – powiedzmy sobie szczerze – bałagan i tak wróci!
Elastyczność i konsekwencja
gdzie jest klucz do równowagi?
Mam takie doświadczenie – i wiem, że nie jestem odosobniona – że gdy w niedzielę spodziewam się gości i bardzo się staram przy pieczeniu ciasta, ono nie wychodzi tak dobre, jak w poprzednią niedzielę, gdy było pieczone spontanicznie i bez presji… Pewnie nic odkrywczego nie ma w tym stwierdzeniu, że jak się napinamy, bo zależy nam tak bardzo, że aż za bardzo, to mamy z tego tylko zmęczenie zamiast fajnego rezultatu… No i myślę, że podobnie jest z relacją z dziećmi… Kiedy napięcie przeważa, kiedy w głowie masz sztywne zasady, nawet jak są supersensowne, to będzie ci po prostu, najzwyczajniej w świecie ciężko… I tu dotykamy tematu konsekwencji. No bo czymże jest ta konsekwencja? Czyż nie ma służyć dzieciom i rodzicom przy wprowadzaniu ładu i harmonii? Pewnie tak jest. Z teoretycznego założenia. Rozdział ten jednak chcę dedykować tym rodzicom, którzy czują, że nie postąpili konsekwentnie i mają z tego powodu poczcie winy. Wiem, że całkiem sporo jest takich rodziców, którzy winią siebie, wyzywają wewnętrznie od zaniedbujących, nieodpowiedzialnych itd., podczas gdy byli po prostu ludzcy...
Kiedy w moim domu niedawno pojawił się szczeniak, zewsząd słyszałam, że najważniejsza w jego wychowaniu jest i będzie KONSEKWENCJA. Wszędzie czytałam, że aby psiak rozumiał polecenia i był dobrze wychowany, niezbędne jest konsekwentne podejście, bo bez konsekwencji się nie uda. Argumenty mnie przekonywały i rozumiałam sens takiego podejścia. Chciałam się dostosować do wskazówek, jak najlepiej potrafiłam i wtedy odkryłam, jakie to jest trudne i wyczerpujące!
Po co piszę o szczeniaku? Bo mam wrażenie, że wychowanie szczeniaka wymaga dużo więcej samodyscypliny od opiekunów niż wychowanie dziecka przez rodziców… W moim odczuciu – naprawdę – z dziećmi jest łatwiej .
A dlaczego?
Ano dlatego, że to, co sprawdza się przy pieskach, niekoniecznie sprawdza się w wychowaniu innych ssaków, czyli małych ludzi . I uzmysłowienie sobie tego faktu może pozwolić ci odetchnąć i dać sobie luz, że nie potrzebujesz się stale pilnować, pamiętać o szybkim reagowaniu i żyć we wzmożonym napięciu. Poza tym zarówno ty, jak i dziecko należycie do tego samego gatunku (jakkolwiek brzydko i mocno biologicznie to brzmi…), możesz więc odwołać się do empatii, wczuć w sytuację dziecka, odnieść do własnych doświadczeń – i pod tym względem masz dużo łatwiej! Neurony lustrzane nam w tym pomagają .
Nie zdziwi mnie, jeśli powiesz, że przecież słyszałaś/słyszałeś o konsekwencji, że jest taka ważna w wychowaniu, że buduje poczucie bezpieczeństwa u dzieci, tworzy granice, zapewnia przewidywalność itd. Wszystko to prawda, ALE – życie samo w sobie nie jest w pełni przewidywalne! (Rok 2020 z pandemią koronawirusa przekonał o tym nawet tych najbardziej kontrolujących swoje życie). Dlatego niezwykle cenną umiejętnością jest ELASTYCZNOŚĆ, adaptowanie się do zmian, uwzględnianie aktualnych, bieżących sytuacji i adekwatne reagowanie.
Rozwiązaniem jest złoty środek – chwycenie balansu – i to może być najtrudniejsze…
No bo kiedy być konsekwentnym, a kiedy można odstąpić od zasad i być elastycznym? A może w ogóle nie ustalać żadnych zasad? Spokojnie, jestem zwolenniczką tego, aby dzieci miały pewne wytyczne, jak kierunkowskazy, przewidywalny grafik dnia, podobne pory wstawania i zasypiania, godziny posiłków itp. Jednak od każdej takiej normy może czasem nastąpić odstępstwo i nic złego się z tego powodu nie stanie. Czym się zatem kierować?
Jeżeli do konsekwencji namawia nas rozum, to do elastyczności zaprasza nas serce . A mniej górnolotnie i bardziej konkretnie: intuicja, empatia do dziecka, uważność…
Rozum mówi, że „trzeba myć zęby wieczorem”, ale jeśli dziecko jest chore, to może lepiej niech śpi i odpuści mycie zębów?
Rozum mówi, żeby dzieci w wieku wczesnoszkolnym chodziły spać około 21.00, ale jeżeli jest weekend, wpadli goście, dziecko świetnie się bawi i jutro może odespać, to może nie ma sensu odsyłać go do łóżka?
Rozum mówi, że „jak umówiliśmy się na dwie bajki wieczorem, to po drugiej dziecko idzie spać”, ale jak prosi, przedstawia argumenty, uzasadnia, negocjuje – to może czasem warto odpuścić? Chociażby w imię ważniejszego (w długofalowej perspektywie) celu – budowania poczucia własnej wartości, wiary w siebie i poczucia sprawczości?
Rozum mówi, że „deser jemy po obiedzie”, ale jak jesteśmy w upalny dzień w parku przed południem, to może jednak wpadniemy na lody?
Trudne jest uchwycenie balansu, tego miejsca w przestrzeni relacyjnej, że to my, rodzice, ustalamy pewne zasady i równocześnie – o ile to możliwe – uwzględniamy perspektywę dziecka. Bierzemy pod uwagę uczucia dziecka, pamiętając w tym samym czasie, że nie kto inny, tylko my, rodzice, jesteśmy odpowiedzialni za jego zdrowie, rozwój i bezpieczeństwo.
Podzielę się moją historią, jak to wpadłam w „pułapkę bycia konsekwentną”, kiedy moje pierwsze dziecko było maleńkim niemowlęciem… Naczytałam się wówczas o istotności konsekwencji i wieczornych rytuałów, jakie to ważne, aby co wieczór kąpać dziecko, bo potem lepiej śpi i łatwiej uczy się rytmu dnia. Kąpiel miała zapowiadać nadchodzący wieczór i wyciszać. No i kąpaliśmy z mężem nasze biedne dziecko… Biedne, bo córka płakała, nie lubiła tej kąpieli, zamiast wyciszania rozbudzała się i denerwowała… A logicznie myśląc, gdzie takie niemowlę ma się wybrudzić aż tak, żeby trzeba było je codziennie całe kąpać? Jednak w owym czasie nie myślałam logicznie, byłam zanurzona w transie konsekwencji…
Miałam również plan, że córka będzie spała od narodzin w swoim łóżeczku, ale bardzo blisko, tak na wyciągnięcie ręki. Jednak w tej sprawie nie byłam długo konsekwentna (na szczęście!). Córka budziła się w nocy do karmienia bardzo często, a ja wstawałam, brałam ją na ręce i siadałam na fotelu. Byłam bardzo zmęczona i śpiąca podczas tych rwanych nocy. Przestraszyłam się w którymś momencie, że mogę ją upuścić z tego mojego zmęczenia. Dlatego zabrałam ją do nas do łóżka. I znów – logicznie patrząc – jesteśmy przecież ssakami-gniazdownikami i jako małe dzieci również w nocy potrzebujemy fizycznej bliskości rodzica. Odkąd córka spała z nami (ze mną i mężem), była spokojniejsza, a ja byłam bardziej wyspana.
Nie chcę w tym miejscu pisać, że spanie z dzieckiem jest zawsze dobre, a spanie osobno zawsze złe. Właśnie o to chodzi z elastycznością, żeby nie trzymać się sztywno, na siłę, jakiejś odgórnej zasady. Być może twoje dziecko śpi sobie spokojnie w łóżeczku, rzadko budzi się w nocy i model spania w osobnych łóżkach się sprawdza. I OKEJ . Jednak u mnie się to nie sprawdzało i potrzebowałam innego rozwiązania.
Temat konsekwencji w wychowaniu wraca często przy uczeniu dzieci określonych nawyków. Wątek ten pojawia się jako źródło konfliktów rodzicielskich, gdy oboje rodzice mają inne wizje wychowania, inne oczekiwania i wymagania. Wtedy dobrze ustalić z drugim rodzicem priorytety, aby dzieci nie żyły w chaosie. Jeszcze ważniejsze jest bycie wiarygodnym rodzicem, czyli postawa konsekwencji wobec samego siebie. Co mam na myśli? Ano, jeżeli chcesz, aby dziecko sprzątało klocki po zabawie, to daj mu szansę, nie rób tego za nie. Wiele razy widziałam, jak rodzice proszą dziecko o coś, po czym wykonują tę czynność sami. Jeżeli jesteś zmęczona/zmęczony i nie masz siły albo czasu przyjmować ewentualnych protestów, to od razu odpuść dziecku, o nic nie proś i zrób za dziecko to, co chcesz zrobić. Jeżeli jednak już powiesz: „ubierz się sam, wiem, że potrafisz”, to nie ubieraj go za chwilę, bo ono tak powoli wkłada te skarpetki. No albo – albo. Jak nie masz naprawdę czasu, tu i teraz w poniedziałek rano, aby twój przedszkolak sam się ubrał, to pomóż mu od razu, bez przedmowy w formie „ubierz się, proszę”. Jeśli po 5 minutach dodajesz: „to ja cię jednak ubiorę”, zostaw tę naukę samodzielności na sobotnie poranki, kiedy nigdzie się nikomu nie spieszy albo rozważ budzenie dziecka 20 minut wcześniej. Po prostu oceń sytuację, na co ty masz energię i wewnętrzną zgodę w sobie i sprawdź, jak się czujesz ze swoją decyzją wobec dziecka.
W świetle tego, co napisałam powyżej, dobrze jest się zastanowić, zanim dziecku coś obiecasz albo czegoś zakażesz. Dzieci są bardzo uważne pod tym względem i będą reagować ze zrozumiałym żalem, gdy nie spełnisz ich obietnic (pamiętne „A obiecałaś…”). Jednak jeszcze ważniejsza dla relacji jest autentyczność – jeżeli po namyśle zmienisz zdanie, uznasz, że zareagowałaś/zareagowałeś impulsywnie, odruchowo, bez namysłu, nie mając wszystkich danych – możesz powiedzieć to dziecku. Możesz przyznać, że właśnie po zastanowieniu zmieniłaś/zmieniłeś zdanie i pozwalasz jednak pójść na imprezę do kolegi albo przepraszasz, lecz jednak nie możesz się zgodzić na to wyjście (i wtedy to już koniecznie się wytłumacz!). Oczywiście fajnie by było, aby takich sytuacji było jak najmniej, żeby nie wprowadzać zbyt dużo chaosu i zamieszania, jednak jeżeli od czasu do czasu tak się stanie, to nic złego się nie stanie! Jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo zarówno do pomyłek, jak i do zmiany zdania. Jeżeli źle się czujesz ze swoją pierwotną opinią, coś cię w środku ściska albo czujesz niepokój – to jest to sygnał, że być może za szybko podjąłeś decyzję i nie jest ona do końca w zgodzie z tobą.