Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powojenny Paryż. Szaroperłowe niebo, ciasne pokoje, gwarne kawiarnie i nocne bary, w których toczy się życie. W jednym z takich barów młody Amerykanin, David, pod nieobecność swojej narzeczonej, Helli, spotyka emanującego zmysłowością i osobliwym smutkiem Giovanniego. Targany sprzecznymi uczuciami – pożądaniem i wstydem, namiętnością i lękiem – bohater wchodzi w pełną ambiwalencji relację, która na zawsze zmieni życie tych trojga.
Wspaniała, intensywna proza, klasyka światowej literatury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 253
Rozdział pierwszy
Cover
Prawa autorskie
Stoję w oknie dużego domu w południowej Francji, a na dworze zapada noc, noc prowadząca do najstraszniejszego poranka w moim życiu. W dłoni trzymam kieliszek, butelkę mam pod ręką. Przypatruję się swojemu odbiciu w połyskującej ciemnawo szybie: wysoka, chuda jak tyka postać z jaśniejącymi blond włosami. Pospolita twarz, niczym nieróżniąca się od innych. Moi przodkowie zdobywali kontynent, prąc przez spowite śmiercią równiny aż po ocean, który odwracał się od Europy ku jeszcze ciemniejszej przeszłości.
Rano pewnie będę pijany, ale to niczego nie zmieni. Tak czy inaczej pojadę do Paryża. Pociąg będzie ten sam, ludzie próbujący z godnością znieść niewygodę twardych drewnianych ławek trzeciej klasy będą ci sami i ja też będę ten sam. Pojedziemy na północ przez te same zmieniające się krajobrazy, pozostawiając za sobą gaje oliwne, morze i wspaniałość burzowego południowego nieba, w mgłę i deszcz Paryża. Ktoś zaproponuje mi kanapkę, ktoś inny łyk wina, ktoś poprosi o ogień. Ludzie będą się kręcić po korytarzu, wyglądać z okien, zaglądać do nas. Na każdej stacyjce rekruci w obszernych brązowych mundurach i kolorowych czapkach będą odsuwać drzwi przedziału i pytać: „Complet?”. Wszyscy skiniemy głowami, a kiedy pójdą dalej, będziemy się uśmiechać do siebie jak spiskowcy. Dwóch czy trzech z nich zostanie przy drzwiach naszego przedziału i będzie pokrzykiwać do siebie donośnymi, ordynarnymi głosami, ćmiąc przy tym swoje okropne wojskowe papierosy. Siedząca naprzeciwko dziewczyna, podenerwowana obecnością rekrutów, będzie się zastanawiać, dlaczego z nią nie flirtuję. Wszystko będzie takie samo, tylko ja będę cichszy.
Krajobraz dzisiejszego wieczoru też jest jakiś spokojniejszy, krajobraz, jaki widnieje za moim odbiciem w szybie. Dom stoi na wzniesieniu na skraju małego kurortu – chwilowo opustoszałego, sezon jeszcze się nie rozpoczął. Z okna można dostrzec światła miasteczka i usłyszeć szum morza. Wraz z Hellą, moją dziewczyną, wynajęliśmy ten dom kilka miesięcy temu w Paryżu na podstawie fotografii. To już tydzień, odkąd odeszła. Właśnie wraca do Ameryki na pokładzie jakiegoś statku.
Widzę ją: bardzo elegancka, podekscytowana i promienna w zalanym światłem lamp salonie transatlantyku pije odrobinę za szybko, śmieje się i obserwuje mężczyzn. Tak samo było wtedy, gdy ją poznałem w barze przy Saint-Germain-des-Prés. Piła i obserwowała, dlatego ją polubiłem i pomyślałem, że fajnie byłoby się z nią zabawić. Tak się to zaczęło i tylko tyle to dla mnie znaczyło. Teraz, już po wszystkim, wciąż nie mam pewności, czy kiedykolwiek znaczyło to dla mnie coś więcej. Wątpię też, czy miało większe znaczenie dla niej – przynajmniej przed jej podróżą do Hiszpanii. Niewykluczone, że pozostawiona sama sobie i swoim rozmyślaniom, zadawała tam sobie pytanie, czy picie i obserwowanie mężczyzn jest wszystkim, czego oczekuje od życia. Lecz było już za późno: związałem się wtedy z Giovannim. Przed wyjazdem do Hiszpanii oświadczyłem się jej. Śmiała się i ja też się śmiałem, ale jednocześnie to w jakiś sposób nadawało mojej propozycji większą wagę i nie rezygnowałem, aż stwierdziła, że musi na pewien czas wyjechać i przemyśleć sprawę. W wieczór przed jej wyjazdem, wtedy gdy widzieliśmy się po raz ostatni, powiedziałem jej, zajętej pakowaniem walizki, że ją kocham. Chciałem w to wierzyć, lecz czy tak było naprawdę? Niewątpliwie miałem na myśli nasze wspólne noce, tę osobliwą niewinność i zaufanie, wszystko, co już nigdy więcej nie powróci, a co czyniło te noce tak wspaniałymi, tak odrębnymi od tego, co było, jest i będzie, wreszcie – tak niezwiązanymi z moim życiem, bo poza mechaniczną odpowiedzialnością nie musiałem się o nic więcej troszczyć. A były to noce pod obcym niebem – żadnych ciekawskich spojrzeń, żadnych sankcji. I to właśnie stało się naszą zgubą, bo nie ma nic gorszego do zniesienia niż wolność, jeśli się ją już osiągnie. Być może dlatego chciałem się ożenić z Hellą, że szukałem punktu zaczepienia, jakiejś przystani. Zapewne dlatego też i ona zdecydowała w Hiszpanii, że za mnie wyjdzie. Niestety ludzie nie mogą wybierać sobie portów, kochanków i przyjaciół, tak jak nie przysługuje im prawo wyboru własnych rodziców. Przynosi i zabiera ich życie, a największa trudność polega na tym, by umieć to życie zaakceptować.
Kiedy tak zapewniałem Hellę, że ją kocham, myślałem o dniach, w których jeszcze nie przydarzyło mi się nic strasznego, nieodwracalnego – w których romans nie był niczym więcej niż romansem. Bez względu na to, w ilu łóżkach jeszcze się znajdę, aż po łoże śmierci – po dzisiejszej nocy, po poranku, który nadejdzie, skończą się dla mnie bezpowrotnie te chłopięce, pikantne przygody, które, jeśli się dobrze zastanowić, są tylko wyższą czy może nawet bardziej pretensjonalną formą masturbacji. Ludzie są zbyt różnorodni, by traktować ich tak lekko. Także i ja mam zbyt wiele twarzy, by mi ufać. Inaczej nie siedziałbym teraz sam w tym domu, Hella nie znajdowałaby się na otwartym morzu, a Giovanni nie musiałby zostać przed świtem zgilotynowany.
Choć to i tak niczego nie zmieni, żałuję przynajmniej jednego spośród wielu kłamstw, które wypowiadałem, przeżywałem i w które wierzyłem. Mam tu na myśli kłamstwo, które powiedziałem Giovanniemu i któremu on nie dał wiary: że nigdy przedtem nie spałem z chłopakiem. Spałem. I przysiągłem sobie wtedy nigdy więcej tego nie robić. W wyobrażeniu, jakie pojawia mi się teraz przed oczami, jest coś fantastycznego: uciekam hen przed siebie, przez ocean, by ponownie znaleźć się na własnym podwórku oko w oko z buldogiem – tyle tylko że z czasem podwórko zmalało, a buldog stał się większy.
Dawno nie myślałem o tym chłopcu, imieniem Joey, ale dziś przypominam go sobie wyraźnie. To historia sprzed kilku lat, byłem wtedy nastolatkiem, a Joey chyba moim rówieśnikiem, rok więcej czy mniej nie gra roli. Miły chłopak, ciemnowłosy, żywy i wiecznie skory do śmiechu. Przez jakiś czas uważałem go za swojego najlepszego przyjaciela. Fakt, że taki człowiek mógł kiedyś być moim najlepszym przyjacielem, stał się dla mnie później dowodem własnej okropnej skazy. Zapomniałem więc o nim. Dziś wieczorem widzę go jednak dokładnie.
Były wakacje. Jego rodzice wyjechali gdzieś na weekend, a ja miałem spędzić ten czas z Joeyem w ich domu na Brooklynie, niedaleko Coney Island. Też wtedy mieszkałem na Brooklynie, ale w lepszej okolicy. Wydaje mi się, że leżeliśmy z Joeyem na plaży, pływaliśmy trochę, patrzyliśmy na półnagie dziewczyny, a kiedy przechodziły obok nas, gwizdaliśmy i śmialiśmy się głośno. Jestem pewien, że gdyby któraś z nich zareagowała na ten gwizd, to cały ocean nie pomieściłby naszego przerażenia i wstydu. Ale dziewczyny jakby to wyczuwały – być może po sposobie gwizdania – i nie zwracały na nas uwagi. Gdy słońce zaczęło zachodzić, włożyliśmy ubrania na wilgotne kąpielówki i poszliśmy nabrzeżnym deptakiem w kierunku domu.
Prawdopodobnie zaczęło się to pod prysznicem. Kiedy wygłupialiśmy się w tym małym, wypełnionym parą pomieszczeniu i okładaliśmy się mokrymi ręcznikami, ogarnęło mnie jakieś dotychczas nieznane uczucie, które w tajemniczy, bezzasadny sposób dotyczyło Joeya. Pamiętam jeszcze, z jaką niechęcią zacząłem ponownie się ubierać – przypisywałem to wtedy panującemu upałowi. Ubraliśmy się jednak, zjedliśmy coś zimnego z lodówki i wypiliśmy sporo piwa. Następnie wyszliśmy z domu, zapewne do kina, bo nie przychodzi mi na myśl żaden inny sensowny powód. Pamiętam dobrze, jak wędrowaliśmy ciemnymi, skwarnymi ulicami Brooklynu, a buchający z bruku żar odbijał się od murów kamienic z siłą mogącą zwalić człowieka z nóg, podczas gdy rozchełstani dorośli, rodem chyba z całego świata, hałaśliwie rozprawiali na schodkach przed wejściami, a ich dzieci bawiły się na chodnikach, w rynsztokach czy na schodach przeciwpożarowych. Położyłem rękę na ramieniu Joeya i byłem dumny z tego, że głową sięga mi tylko do ucha. Spacerowaliśmy sobie, a Joey opowiadał świńskie dowcipy, z których się zaśmiewaliśmy. Ciekawe, że po raz pierwszy po tak długim czasie myślę o tym, jak doskonale się tego wieczoru czułem, jak bardzo wtedy lubiłem Joeya.
Kiedy wracaliśmy, ulice już ucichły. My także zachowywaliśmy się cicho. W mieszkaniu nie hałasowaliśmy, zmęczeni rozebraliśmy się w pokoju Joeya i zaraz poszliśmy spać. Zasnąłem – przypuszczalnie na dłuższą chwilę. A gdy się przebudziłem, Joey z dziką skrupulatnością oglądał poduszkę przy zapalonym świetle.
– Co się stało?
– Chyba ugryzła mnie pluskwa.
– Ty gnojku, macie tu pluskwy?
– Chyba jedna mnie ugryzła.
– A ugryzła cię już kiedyś jakaś?
– Nie.
– No to śpij. Pewnie ci się przyśniło.
Patrzył na mnie z otwartymi ustami, a jego ciemne oczy były szeroko rozwarte, jak gdyby ku swojemu największemu zdumieniu odkrył właśnie, że jestem ekspertem od pluskiew. Roześmiałem się i chwyciłem go za głowę, jak to czyniłem Bóg jeden wie, ile razy wcześniej, gdy siłowaliśmy się dla żartów czy na serio. Tym razem jednak, kiedy go dotknąłem, coś się stało ze mną i z nim, co spowodowało, że ten dotyk różnił się od wszystkich znanych nam dotychczas. Nie próbował się bronić, tylko leżał tam, dokąd go pociągnąłem – na moich piersiach. Uświadomiłem sobie, że serce bije mi mocno, a Joey drży. W pokoju było bardzo jasno i gorąco. Próbowałem się poruszyć, powiedzieć jakiś żart, ale Joey mruknął coś niezrozumiale, więc nachyliłem się, żeby usłyszeć, co mówi. W tym samym momencie Joey uniósł głowę i pocałowaliśmy się, całkiem przypadkiem. Po raz pierwszy w życiu tak naprawdę czułem ciało innej osoby, jej zapach. Trzymaliśmy się w ramionach. Wydawało mi się, że obejmuję jakiegoś rzadkiego, śmiertelnie zmęczonego ptaka, którego jakimś cudem znalazłem. Byłem przerażony, on chyba także, obaj przymknęliśmy oczy. Bolesna wyrazistość, z jaką to sobie przypominam, jest dziś dowodem, że nigdy tego nie zapomniałem. Nawet teraz czuję cząstkę tego niesamowitego podniecenia, które mnie wtedy opanowało z taką mocą: ogromny żar pragnienia, drżenie, bolesna czułość. Myślałem, że serce mi pęknie. Z tych męczarni, zupełnie nie do zniesienia, zrodziła się jednak rozkosz, tamtej nocy obdarowywaliśmy się rozkoszą. Zdawało mi się, że nie starczy całego życia, by kochać Joeya.
Lecz życie to okazało się krótkie, ograniczone trwaniem nocy. Skończyło się już następnego ranka. Kiedy się obudziłem, Joey nadal spał twardo, na boku jak niemowlę, zwrócony do mnie. Wyglądał jak dzieciak z na wpół otwartymi ustami i zaróżowionymi policzkami. Jego kręcone włosy ciemniały na poduszce i częściowo zakrywały spocone wypukłe czoło; długie rzęsy lśniły lekko w letnim słońcu. Obaj byliśmy nadzy, prześcieradło, które służyło nam za przykrycie, leżało zmięte w nogach. Ciało Joeya, brunatne i spocone, wydało mi się najpiękniejszym zjawiskiem, jakie kiedykolwiek widziałem. Wyciągnąłem już rękę, aby go zbudzić, ale coś mnie powstrzymało. Być może zawahałem się, dlatego że leżąc koło mnie, wyglądał tak niewinnie, tak ufnie, a może dlatego że był ode mnie sporo drobniejszy. Własne ciało wydało mi się w tym momencie obrzydliwe i niezdarne, a rodzące się pożądanie – jakieś potworne. Przede wszystkim jednak powstrzymywał mnie strach. Jak błyskawica przemknęło mi przez myśl, że Joey to chłopiec! Dostrzegłem nagle siłę drzemiącą w jego udach, ramionach, luźno zwiniętych dłoniach. Ta siła, ta obietnica, tajemnica jego ciała, napawały mnie lękiem. Jego ciało wydało mi się naraz jakby ciemnym otworem pieczary, w której będę torturowany aż do obłędu, aż do utraty męskości. A mimo to pragnąłem posiąść tę tajemnicę, poczuć siłę, doświadczyć spełnienia obietnicy. Oblał mnie zimny pot. Zawstydziłem się. Samo łóżko w swym słodkim bałaganie tchnęło zepsuciem. Co powie matka Joeya, kiedy zobaczy prześcieradło? Pomyślałem też o moim ojcu, który poza mną nie ma nikogo na świecie, gdyż matka zmarła, kiedy byłem jeszcze mały. Znów pojawiła się w mojej wyobraźni pieczara, ciemna, pełna plotek i podejrzeń, brudnych słów i na wpół zasłyszanych, zapomnianych i niedokładnie zrozumianych opowieści. W tej grocie znajduje się moja przyszłość, pomyślałem i ponownie zadrżałem ze strachu. Chciało mi się płakać, płakać ze wstydu i grozy, płakać z bezsilności, gdyż nie pojmowałem, jak coś takiego mogło mi się przydarzyć i jak coś takiego mogło wydarzyć się we mnie. Podjąłem decyzję. Wstałem z łóżka, wziąłem zimny prysznic i ubrałem się. Przygotowywałem akurat śniadanie, gdy Joey się przebudził.
Nie powiadomiłem go o swojej decyzji – to pozbawiłoby mnie siły woli. Zamiast usiąść razem z nim do stołu, wypiłem tylko filiżankę kawy i rzuciwszy jakiś pretekst, wyszedłem. Moja wymówka nie mogła oczywiście oszukać Joeya, ale nie protestował ani nie nalegał. Najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy, że wystarczyłoby jedno jego słowo, abym zmienił postanowienie. Tamtego lata, choć widywałem go prawie codziennie, nie odwiedziłem go więcej. On także nie pojawił się u mnie. Gdyby przyszedł, sprawiłby mi szaloną radość, lecz sposób, w jaki się pożegnaliśmy, wywołał poczucie żalu, z którego żaden z nas nie potrafił się wydobyć. Spotkawszy go raz przypadkiem na ulicy pod koniec lata, opowiedziałem długą i zmyśloną historyjkę o dziewczynie, z którą teraz chodzę, a kiedy rozpoczął się nowy rok szkolny, przyłączyłem się do paczki starszych ordynarnych chłopaków i zachowywałem po chamsku w stosunku do Joeya. Im bardziej był tym przygnębiony, tym bardziej mu dokuczałem. Pewnego dnia wyprowadził się, opuścił szkołę i dzielnicę, i już nigdy więcej go nie ujrzałem.
Tamtego lata zacząłem czuć się samotny i właśnie tamtego lata podjąłem ucieczkę, która doprowadziła mnie do tego coraz bardziej ciemniejącego okna.
Tytuł oryginalny: Giovanni’s Room
Redakcja: Miłosz Biedrzycki, Maciej Oleksy
Opieka redakcyjna: Ewa Ślusarczyk
Korekta: Aleksandra Marczuk
Projekt graficzny: Przemek Dębowski
Konwersja do formatów EPUB i MOBI: Małgorzata Widła
Zdjęcie na obwolucie: Henri Cartier-Bresson (Magnum Photos)
Copyright © 1956 by James Baldwin. Copyright renewed.
All rights reserved including the right of reproduction in whole or part in any form. This edition published by arrangement with the James Baldwin Estate.
Copyright for the translation and text © by Andrzej Selerowicz, 2024
Copyright for the afterword © by Błażej Warkocki, 2024
194. publikacja wydawnictwa Karakter
ISBN 978-83-68059-04-5
Wydawnictwo Karakter
ul. Grabowskiego 13/1, 31-126 Kraków
karakter.pl
Zapraszamy instytucje, organizacje oraz biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje pod adresem sprzedaz@karakter.pl oraz pod numerem telefonu 511 630 317.