Nemezis - Kowalska-Bojar Agnieszka - ebook + audiobook + książka

Nemezis ebook i audiobook

Kowalska-Bojar Agnieszka,

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nie ma tu mafii, nie ma wrednych szefów, morderców czy umięśnionych, wytatuowanych brutali. Jest ona i dwóch braci. Jeden król życia, drugi zamknięty w sobie introwertyk. Jest miłość, pożądanie, fascynacja, nienawiść i szaleństwo. Są emocje, utarte schematy i zaskakujące zwroty akcji. Co okaże się silniejsze? Czysta, niczym nieskażona nienawiść czy prawdziwa miłość? Co się stanie, gdy splotą się ze sobą dwa przeciwstawne uczucia? Bo gdy demony przeszłości powracają, możliwe jest tylko jedno wyjście. Trzeba wygonić zło z ukrycia i stawić mu czoła...

Krystian jest młody, bogaty i przystojny. Prowadzi znaną firmę zajmującą się projektowaniem oraz budową ekskluzywnych budynków. Pewnego poranka pod koła jego samochodu wpada Zojka, dziewczyna, na którą nie zwróciłby uwagi, gdyby nie ten niespodziewany zbieg okoliczności. Zakochuje się w niej bez pamięci oraz z wzajemnością, chociaż jego rodzice i brat Igor nie akceptują tego związku. Lecz Krystian po raz pierwszy w życiu, buntuje się przeciwko rodzinie i planuje ślub z ukochaną, która spodziewa się jego dziecka.Jednak okrutny los przekreśla ich wspólne plany.Tak zaczyna się koszmar Zojki, bo to ją Igor obwinia za wypadek Krystiana. Zaczyna prześladować i na wszelkie sposoby utrudnia życie. Jednocześnie z każdym dniem ulega fascynacji niezwykłą dziewczyną. Im mocniej jednak coś do niej czuje, tym bardziej próbuje ją skrzywdzić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 263

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 20 min

Lektor: Agnieszka Kowalska-Bojar
Oceny
4,5 (1003 oceny)
647
220
96
26
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Achaja1234

Nie polecam

Skąd uczucia w tych ludziach się wzięły? Nie da się uwierzyć w żadne słowa, które padły w tej historii. Absurd goni absurd. Miało być mrocznie romansowo-erotycznie, a wyszło absurdalnie i komicznie.
10
Darex977

Z braku laku…

Dziwna
10
DankaOlek

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująca słodko-gorzka fabuła, będzie ciąg dalszy?😏
10
Basia-69

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna książka z zawieszonym zakończeniem.... Ileż można?????
00
Dorka7891

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, poruszająca i piękna. Przeplatanie szczęścia z bólem i rozkoszą . Rzadko ronię łzy czytając, lecz ta książka wycisnęła ich ze mnie sporo. Polecam.
00

Popularność




Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

Epilog

Nemezis

Agnieszka Kowalska-Bojar

www.motylewnosie.pl

www.motylewnosie.pl

Poznań 2020

Copyright © Agnieszka Kowalska-Bojar

Wydanie I

Poznań 2020

Książka ISBN 978-83-66352-98-8

Ebook pdf ISBN 978-83-66352-01-8

Ebook epub ISBN 978-83-66352-99-5

Ebook mobi ISBN 978-83-66821-00-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Skład: Studio Grafpa, www.grafpa.pl

Wydawnictwo:

motyleWnosie

[email protected]

Ebooki i książki kupisz na stronie:

www.motylewnosie.pl

www.sklep.motylewnosie.pl

Nie było nic przyjemnego w takiej pobudce o poranku, naniewygodnym krześle, kiedy pierwsze promienie słońca świeciły prosto w zaspane oczy.

Uniosła głowę, nieprzytomnym wzrokiem rozglądając się dookoła. Zaraz potem gwałtownie się poderwała, bo zegar wiszący naścianie wybił właśnie ósmą.

– Jasny gwint! Spóźnię się!

Wpośpiechu zwinęła wrulon grafikę, nad którą spędziła całą noc. Palcami przeczesała burzę niesfornych włosów, zastanawiając się czy zdąży zrobić coś więcej niż tylko umyć zęby. Potem energicznie ruszyła doakcji, pozbywając się wymiętej, przepoconej odzieży. Weszła pod prysznic, odkręcając zimną wodę. Wzdrygnęła się, kiedy tysiące kropelek uderzyło wrozgrzane ciało. Zimnych, wręcz lodowatych. Tak, jak lubiła. Po pierwsze dlatego, żeodkilku dni panował wściekły upał. Po drugie, musiała się orzeźwić. Wycierając energicznie ręcznikiem ciało, podbiegła dosypialni. Zszafy wyciągnęła pierwszą zbrzegu sukienkę, białą, koronkową, nieco frywolną, alezważywszy naupał uznała, żenieco głębszy dekolt był usprawiedliwiony. Zagarnęła leżące nastosie świeżo co wypranej iwysuszonej nawietrze odzieży, dwie sztuki bielizny. Nie zajęło towięcej niż minutę. Nos ledwo musnęła pudrem, niedbale przeciągnęła tuszem porzęsach, włosów wogóle nie tknęła. Otoczyły jej głowę miedzianozłotą aureolą. Lecz dziewczyna nie zwróciła natouwagi, bo właśnie pochłonęło ją poszukiwanie drugiego zsandałów. Oprócz nich miała jeszcze dodyspozycji japonki. Wkońcu znalazła zgubę pod łóżkiem. Biegnąc dodrzwi, chwyciła podrodze torbę rozmiaru worka nakartofle, taką, wktórej dało się pomieścić prawie wszystko iwktórej cokolwiek ciężko było znaleźć. Zawróciła wprogu, klnąc pod nosem, bo przypomniała sobie opracy nadzisiejszy egzamin zaliczeniowy. Zżalem pomyślała okawie, apotem ruszyła ostrym sprintem wkierunku uczelni.

Wgłowie kołatała tylko jedna myśl, żeprawdopodobnie się spóźni. Wciąż się spóźniała. Miała nadzieję, żechociaż dziś uda się dotrzeć naczas. Ico? Pstro, pomstowała wduchu zziajana. Rzuciła okiem namajaczące woddali przejście dla pieszych, poczym postanowiła wyjątkowo złamać swoje własne zasady oraz podstawowe przepisy ruchu drogowego. Wybrała odpowiedni moment iruszyła przez szeroką ulicę. Jednocześnie sięgnęła downętrza torebki, bo jej telefon zaczął przeraźliwie terkotać.

Iwtedy rozległ się głośny pisk opon. Zdezorientowana, odwróciła głowę, patrząc prosto nahamujący gwałtownie samochód. Udało mu się, chociaż dzieliły ich zaledwie centymetry. Wzasadzie lśniący chromem zderzak prawie dotykał jej kolana.

– Jasna cholera! – Poirytowany głos męski dał wyraz niezadowolenia zfaktu nagłego zatrzymania. – Jak łazisz, ślepa kobieto!

– Ja… – zaczęła zdezorientowana, awtedy ukazał się rozjuszony kierowca. – Ja… Tak wyszło…

Przy największych staraniach nie mogła rozzłościć go jeszcze bardziej.

– Tak wyszło?! Ty…! – Zacisnął dłonie wpięści, aona nadal gapiła się naniego bez słowa. Głównie dlatego, żetoco widziała, było poprostu wspaniałe.

Mężczyzna, młody, nie dałaby mu trzydziestki, wysoki, smukły, weleganckim, nienagannie skrojonym garniturze ibłękitnej koszuli. Ciemne, modnie przystrzyżone włosy otaczały szczupłą, pociągłą twarz zestarannie wypielęgnowanym zarostem. Oczy miał czarne, cerę smagłą iorli nos, który nadawał mu nieco drapieżności.

Krzyczał ikrzyczał. Wumyśle oszołomionej Zojki pojawiła się jedna, wyraźna myśl. Na uczelnię miała dwadzieścia minut szybkiego, bardzo szybkiego marszu. Gdyby ją podwiózł, byłaby zapięć. Tylko najpierw musiała coś zrobić, żeby przestał się tak wściekać. Roztrzaskanie mu czegoś nagłowie nie wchodziło wgrę, bo popierwsze niczego takiego nie miała pod ręką, apodrugie, jak uszkodzi mu czerep, tofacet raczej nie będzie nadawał się zakółko. Wtakim razie pozostało tylko jedno.

Bez słowa chwyciła tę szczupłą, wyrazistą twarz wobie dłonie ipocałowała. Przylgnęła ustami dojego warg, amężczyzna zamarł wbezruchu. Za tozauważyła wciemnych oczach bezgraniczne zaskoczenie. Pocałunek trwał zaledwie kilka sekund, zaraz potem Zojka odsunęła się, patrząc zaprobatą naefekt swych działań.

– Podwieziesz mnie? Przynajmniej nikomu więcej nie wpadnę pod koła – dodała wesoło.

– Że co? – spytał mało inteligentnie, nadal gapiąc się nanią jak sroka wgnat.

– Super! – Poprawiła torebkę, podniosła zziemi tubę, poczym bez zbędnego krygowania się idyskusji, zajęła miejsce wwypasionej super bryce. Musiała też zachęcająco pomachać wstronę znieruchomiałego kierowcy. Wkońcu ocknął się icoś tam mamrocząc pod nosem, wsiadł dosamochodu.

– Gdzie? – warknął, odpalając.

– Tu niedaleko. Na światłach wlewo, potem prosto inakońcu wprawo. Będę mówiła, gdzie masz skręcić – uspokoiła, bo nadal wyglądał jakby miał go trafić nagły atak apopleksji. Ruszył tak gwałtownie, aż wcisnęło ją wsiedzenie.

– Bez nerwów. Bo jeszcze wcoś albo wkogoś wjedziesz – pouczyła go. Mężczyzna jedynie zgrzytnął zębami, zaciskając palce nakierownicy.

Ale namiejsce dotarli nawet szybciej niż wpięć minut. Było jeszcze hamowanie zpiskiem opon, anakońcu stek niezrozumiałych przekleństw, bo zprzodu ukazał się radiowóz policji.

– Jeszcze, kurwa, mandat dostanę! – syknął, nerwowym gestem przeczesując włosy.

– Powiedz, żesię spieszysz doporodu. – Zojka mrugnęła okiem, zatrzaskując zasobą drzwi. Pędem ruszyła wkierunku wejścia głównego, aświeżo co poznany mężczyzna błyskawicznie wyparował jej zgłowy. Na jego miejscu pojawiły się pomysły, jak wytłumaczyć kolejne spóźnienie.

Pół godziny później Krystian otarł pot zczoła. Oczywiście nie skończyło się napouczeniu. Awszystkiemu winna ta kopnięta baba. Powinien… Zamarł zręką narączce biegów. Wzasadzie powinien ją odszukać iobciążyć kosztami mandatu. Dla zasady, bo kwota trzystu złotych była dla niego śmiesznie niska. Tyle zarabiał przez godzinę. Wygrzebał zkieszeni komórkę, zadzwonił wyjaśniając powód swej nieobecności, poczym zostawił samochód napobliskim parkingu. Kupił jeszcze coś zimnego dopicia, anastępnie usiadł wcieniu, naniewielkim murku, intensywnie wpatrując się wdrzwi budynku, wktórym zniknęła. Miał jedynie nadzieję, żenie przyjdzie mu długo czekać.

Isłuszną, bo pogodzinie ukazała się grupka studentów, awśród nich ona.

Chyba poraz pierwszy miał okazję dokładnie się jej przyjrzeć. Wzrost średni, budowa ciała raczej drobna, szczupła twarz otoczona burzą rudawych włosów. Zdaleka nie dostrzegał wielu szczegółów, dlatego zgniótł butelkę powodzie mineralnej, celnym rzutem posłał ją dopobliskiego kosza, poczym ruszył wkierunku dziewczyny.

Spostrzegła go, gdy dzieliła ich już niewielka odległość. Uśmiechnęła się szeroko, kpiąco. Zmrużyła oczy, nic sobie nie robiąc zgroźnego wyrazu jego twarzy.

– Ty tutaj?

– Zapłaciłem mandat – powiedział tylko, dając dozrozumienia, żetoprzez nią.

– Wnaturze? – zainteresowała się. – Chciałabym być namiejscu tej policjantki – westchnęła ztaką siłą, aż kilka niesfornych kosmyków podfrunęło dogóry.

– Przez ciebie! – Oskarżycielsko wskazał ją palcem.

– Ico? Ja mam ci zwrócić wnaturze? – roześmiała się.

Zasznurował usta, podchodząc bliżej. Tak blisko, żemógł policzyć piegi nazgrabnym, kształtnym nosie. Idojrzeć wesołe chochliki wgłębi zielonych oczu.

– Wnaturze? To byłoby jakieś wyjście – powiedział, mierząc ją taksującym spojrzeniem.

– Wporządku. – Sięgnęła dotorby, wyjmując stamtąd siatkę cytryn. – To zaliczka. Reszta będzie później. Wolisz nasłodko czy nasłono? Zasobów węgla nie posiadam.

– Węgla? – Lekko go zamurowało. Oczym ona, udiabła, bredzi?

– No bo wiesz, był kiedyś taki dowcip. Przychodzi baba dolekarza ichce mu zapłacić wnaturze, alekarz się pyta, dlaczego ma taki czarny brzuch. Ona nato, żeprzedtem płaciła zawęgiel.

Wysłuchał dokońca, aleskrzywiona mina powiedziała jej, żewcale nie ubawił go stary, nieco już wyświechtany kawał. Wręcz przeciwnie, zirytował.

– Skoro nie chcesz cytryn – westchnęła – tomoże dasz się zaprosić nakawę wramach zadośćuczynienia?

– Niepotrzebna mi twoja kawa.

– To czego chcesz? – spytała zroztargnieniem, bo naschodach budynku pojawił się ciemnowłosy chłopak, oolśniewająco białym uśmiechu.

– Rekompensaty.

– Dobrze. Mój prawnik skontaktuje się ztwoim prawnikiem – odparła lekko drwiąco. – Ateraz przepraszam, mam ciekawsze rzeczy doroboty.

Ipoprawiając wielgachną torbę napiegowatym ramieniu, odwróciła się napięcie. Zaraz później utonęła wobjęciach przystojnego bruneta, aoniemiały Krystian przyglądał się temu wmilczeniu.

Jak ona śmiała…?

Powodów jego oburzenia było kilka. Między innymi ten, żenie przywykł, aby kobiety zbywały go kpiną. Tak, właśnie torozdrażniło go najbardziej. Jawne lekceważenie iostatnie zdanie wypowiedziane przez tego rudzielca. Ciekawsze sprawy? Co, docholery, mogło być ciekawszego odjego towarzystwa? Zcałej siły zacisnął zęby, tak mocno, żerysy twarzy nabrały niezwykłej ostrości. Patrzył naroześmianą parę, która oddalała się niespiesznym krokiem, wymieniając wmiędzyczasie namiętne pocałunki, iczuł prawdziwą wściekłość. To on odmawiał kobietom, nie odwrotnie!

Chciała wojny? Dobrze, doskonale!

Dostanie wojnę itotaką, wktórej on nie zamierzał brać jeńców.

Wrócił posamochód. Złość wyładował napedale gazu, więc wfirmie znalazł się wcześniej, niż przypuszczał. Zrugał sekretarkę zamało ważne niedociągnięcie, kilkoro innych pracowników zabzdury, naktóre wcześniej nie zwróciłby uwagi. Rudowłosa dziewczyna nie chciała opuścić jego myśli. Pobudzała wyobraźnię, podsycała gniew. Tak mocno utknęła wgłowie, żetego dnia nie potrafił skupić się naniczym innym. Jej obraz zbladł dopiero późną nocą, kiedy zdyszany Krystian opadł najedwabistą pościel obok zarumienionej piękności. Zbladł, alenie zniknął.

Akolejnego dnia nabrał wyjątkowej ostrości.

– Panie prezesie! – Klaudia zerknęła zza uchylonych drzwi. – Jakaś kobieta dopana.

– Kobieta? – spytał, tknięty nagłym przeczuciem. – Ruda?

– Tak. Chciałam…

– Za co ja, kurwa, płacę ochronie! – warknął. – Wpuść! Inie przeszkadzaj!

Miała nasobie kwiecistą sukienkę, tym razem długą dosamej ziemi, zsuniętą naramiona, zdopasowaną górą izwiewnym dołem. Włosy, niedbale spięte, błyszczały wblasku promieni słonecznych. Zwykłe, rzemykowe sandały. Na ramieniu wielgachna torba, wobu dłoniach sporych rozmiarów pudło, anapudle kapelusz zogromnym rondem.

– Cześć! – przywitała się wesoło. – Ponieważ twój prawnik nie skontaktował się zmoim prawnikiem, przyniosłam rekompensatę.

– Daruj sobie sarkazm – odparł sucho.

– To nie sarkazm, toprawda – pokiwała zzapałem głową, kładąc najego biurku białe pudło. – Mam nadzieję, żelubisz słodycze?

– Nie lubię.

– To może dziewczyna, żona, kochanka?

– Ciekawi cię mój stan cywilny?

– Nie! – roześmiała się. – Coś ty taki nabzdyczony odrana? Normalnie, bez kija nie podchodź.

– Zostaw co masz iwynoś się.

– Ataki ładniutki jesteś – westchnęła, siadając najednym zfotelów, anadrugim kładąc torbę. Rozglądała się przy tym zciekawością. – Pierwszy raz jestem wtak eleganckim biurze.

– To mnie nie dziwi.

– Wypijemy kawę, zjemy pokawałku ciasta isobie pójdę. Po tym, jak przyznasz, żejesteśmy kwita.

– Nie wypijemy kawy, nie zjemy ciasta inie jesteśmy kwita – zmrużył oczy. Jego palce nerwowo bębniły owypolerowany nawysoki połysk blat biurka. – Będziemy, jak przyjmiesz moje zaproszenie nakolację.

– Kolację? – Zaskoczył ją. – Anaco ci kolacja zemną?

Milczał, mierząc ją beznamiętnym spojrzeniem czarnych jak bezgwiezdna noc, oczu. Tak szczerze mówiąc, tozapierwszym razem wywarł naniej owiele korzystniejsze wrażenie, mimo iż tylko krzyczał. Był wtedy bardziej autentyczny, bardziej spontaniczny. Teraz wyglądał narasowego zimnego drania.

– Nie mogę – przyznała uczciwie. – Mój chłopak nie byłby zachwycony.

– Sądzisz, żetobyłoby coś więcej niż kolacja? – zadrwił.

Nie zarumieniła się, nie zmieszała. Lekceważąco machnęła ręką.

– Aniech ci będzie. Kiedy?

– Sobota wieczór. Punkt dwudziesta. Przyjadę pociebie, podaj adres.

– Spotkamy się namiejscu.

– Przyjadę.

– Ależ zciebie uroczy, uparty drań! – roześmiała się, wstając. – Dobrze, daj jakąś kartkę, napiszę. Ipamiętaj pięknisiu ojednym! To tylko iwyłącznie kolacja, czyli posiłek zjedzony wtowarzystwie, doprawiony rozmową iwinem.

Na rude włosy wcisnęła kapelusz oszerokim rondzie. Wyglądała wnim bardzo oryginalnie ibardzo seksownie. Kiedy przyszło mu dogłowy todrugie porównanie, zamarł zaskoczony. Adziewczyna wyjęła ztorebki czerwoną szminkę, napisała kilka słów nanieskazitelnym blacie luksusowego biurka, poczym przesłała mu buziaka itanecznym krokiem opuściła pomieszczenie.

Krystian zerknął wdół. Awięc mieszkała całkiem niedaleko miejsca, gdzie wpadła pod koła jego wozu. Inagle się uśmiechnął.

Mało która kobieta zostawiała mu namiary nasiebie, pisząc szminką pojego biurku.

Tylko iwyłącznie kolacja?

Cóż, tosię jeszcze okaże.

– Pięknie wyglądasz – odezwał się cichym, sugestywnym tonem. Pochylił się i pocałował piegowaty policzek.

– Ty też – odparła kpiąco, chociaż dawało się zauważyć, żespodobał jej się komplement. Po dżentelmeńsku otworzył drzwi samochodu, aona wsiadła zgracją, rzucając mu zaskoczone spojrzenie spod opuszczonych rzęs.

– Proszę! – Gdy zajął miejsce przy kierownicy, sięgnął pocoś dotyłu. Tym czymś okazał się bukiet czerwonych róż.

– Jesteś niesamowity – powiedziała, zanurzając twarz wpachnących płatkach. – Najpierw namnie krzyczysz, potem chcesz nie wiadomo czego, anakońcu zapraszasz nakolację iobdarowujesz kwiatami.

– Staram się.

Zerknęła naniego znamysłem. Tak, starał się. Nie rozumiała tylko, poco? Czy swoim lekceważącym zachowaniem pobudziła jego niezdrowy apetyt? Takiemu mężczyźnie pewnie niewiele kobiet odmawiało. Garnitur pomimo upału. Koszula, tym razem wkolorze bladego fioletu. Buty, bynajmniej nie sportowe, anawysoki połysk. On nie wyglądał jak pospolity zjadacz chleba. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie jakby właśnie zszedł zplakatu reklamującego jakieś wyjątkowo ekskluzywne produkty. Do tego ten samochód. Nie potrafiła określić marki, bo znaczek zprzodu kompletnie nic jej nie mówił, aleauto było tak samo wymuskane jak właściciel.

Dobrze żeiona ubrała się wmiarę elegancko. Zamiast kwiecistej sukienki, założyła małą czarną, zodkrytymi ramionami, dekoltem wszpic, odługości, która bardzo ładnie eksponowała jej nogi. Włosy spięła welegancki węzeł nakarku, wuszy wetknęła długie, srebrzyste kolczyki, azamiast ukochanych rzemykowych sandałków, pożyczyła odkoleżanki eleganckie, czarne szpilki. Całości dopełniał makijaż imała kopertówka.

Zasłużyłam nakomplement, rozmyślała rozbawiona Zojka. Na pełne aprobaty spojrzenie, również. Zaraz potem nieznacznie spochmurniała. Bartosz wiedział otym wyjściu. Wolała być szczera iniczego nie ukrywać, chociaż strasznie się zdenerwował. Uspokoiła go, przyrzekając, żezgodziła się naten jeden, jedyny raz itotylko dlatego, żeby facet się wkońcu odczepił. Dyskutowali zawzięcie przez ponad dwie godziny, aż wkońcu przekonała go, przypominając, jak pół roku temu umówił się zeswoją byłą nakoleżeńską kawę.

Dała tylko słowo, żewróci przed północą.

Jak kopciuszek, uśmiechnęła się doswoich myśli. Zresztą, trochę właśnie tak się czuła.

– Jesteśmy namiejscu.

– Tak blisko? Mogłam dojść.

– Będziesz jeszcze miała okazję dochodzić – powiedział towtak sugestywny sposób, żeZojka zamarła zaskoczona, czując, jak zdradliwy rumieniec wypełza najej policzki. Zresztą, sam rumieniec topestka, wporównaniu dodziwnego ucisku wżołądku. Ajednak nie skomentowała jego słów, uznając, żenie ma tonajmniejszego sensu.

Zaparkował, apotem zdążył jeszcze przytrzymać jej drzwi, gdy wysiadała. Posłała mu lekko kpiący uśmiech, jakby chciała powiedzieć „daruj sobie”, alenic poza tym.

Wrestauracji doskonale dawało się wyczuć nieuchwytny powiew luksusu. Zojka rozglądała się dyskretnie dookoła. Traf chciał, żeznatury była odporna natakie rzeczy, oczywiście nie zracji zawartości własnego portfela, aleraczej zpowodu wrodzonej przekory. Podziękowała zamenu, lecz zanim zerknęła najego zawartość, spojrzała nasiedzącego naprzeciwko mężczyznę.

– Nie wiem, jak masz naimię – powiedziała poprostu.

Zmarszczył brwi zaskoczony.

– Krystian – przedstawił się suchym tonem. – Nazwisko nieważne.

– Miło mi, Zojka. Nazwisko również nieważne – dodała kpiąco. – Dlaczego tutaj nie ma cen? – spytała, gdy tylko rzuciła okiem napierwsze pozycje wmenu.

– Nie są potrzebne.

– Ale dlaczego?

– Bo nikt tutaj nie dba ocoś takiego jak ceny.

– Pierwszy raz spotykam się ztakim dziwactwem – pokręciła głową. – Coś polecisz?

– Mógłbym – zmrużył oczy, jednocześnie pochylając głowę ipatrząc nanią. Należy też dodać, żecałkiem zwyczajne słówko „mógłbym” nabrało nagle niezwykłej głębi.

– Mięsnego. Nie jestem wegetarianką – wyjaśniła nawszelki wypadek.

– Może być icoś mięsnego. – Tym razem dospojrzenia dołączył szeroki uśmiech.

Żartobliwie pomachała mu placem przed nosem.

– Niegrzeczny chłopczyk! – roześmiała się, jednocześnie czując, jak powróciło toniepokojące uczucie wżołądku. Gorzej, teraz jakby zaczęło się przemieszczać. Itowdół…

– Nie lubisz niegrzecznych chłopców?

– Jednego już mam.

– Aha. – Błysk niezadowolenia ukazał się wciemnych oczach. – Na czym polega jego niegrzeczność?

– Na czym? – Posłała mu spojrzenie spod opuszczonych rzęs. Oczywiście nie powinna była reagować najawną prowokację, alemiała tak straszną ochotę go zirytować. Albo chociażby wytrącić ztego pełnego samouwielbienia zadowolenia. – Na tym, wjaki sposób się zemną kocha.

– Lubisz perwersje?

– Lubię naostro. – Odłożyła menu, opierając łokcie nastole ilekko pochylając się wkierunku Krystiana. Niepokój zamienił się wcoś innego, słodkie uczucie promieniujące zdołu brzucha nacałe ciało. Patrząc nasiedzącego naprzeciwko mężczyznę pomyślała, żepomimo jego niewątpliwych wad, chciałaby sprawdzić, jaki byłby włóżku. Mieć go pod sobą nagiego, podnieconego, ztymi czarnymi jak węgiel oczyma błyszczącymi pożądaniem… Słuchać głębokiego tembru głosu, przesuwać dłońmi pomuskularnych ramionach, ponapiętych mięśniach… Przeczesywać palcami ciemne włosy, dotykać tej wyrazistej twarzy…

Przestań! zbeształa się wduchu Zojka. Przestań, bo wpakujesz się wkłopoty!

– Co rozumiesz przez słowo „ostro”? – On również odłożył menu. Ale dla odmiany wyprostował się, plecami dotykając oparcia krzesła. Jakby nie podobało mu się zmniejszanie dystansu pomiędzy nimi. Przez chwilę panowała cisza, bo zjawił się kelner, aby napełnić im kieliszki ispytać, czy coś wybrali.

– Jeszcze nie. Proszę przyjść zapięć minut – odparł suchym głosem Krystian. Akiedy tamten odwrócił się plecami, zgłośnym świstem wciągnął powietrze.

– Nie prowokuj mnie! – syknął, podczas gdy pojego udzie sunęła smukła, kobieca stópka. Na szczęście obrusy sięgały aż dosamej ziemi inie musiał się przynajmniej martwić, żektoś będzie świadkiem tej zabawy.

– Uwielbiam cię prowokować! – roześmiała się perliście, sięgając powino. – Jeszcze tego nie zauważyłeś?

– Nie odpowiedziałaś namoje pytanie.

– Nie muszę nanie odpowiadać. Nie jesteś moją psiapsiółką, której zwierzam się zsekretów sypialni.

– Nie? – Wyglądał jakby się nad czymś głęboko zamyślił. Lecz Zojka była pewna, żetotylko pozory. Oczywiście zabrała też nogę. Chciała go podrażnić, anie podniecić.

– Co rozumiesz przed słowo „ostro”?

– Wiele trudnych słów, opikantnym podtekście.

– Jakich trudnych słów?

– Nieodpowiednich narozmowę dwojga obcych sobie ludzi.

– Całowaliśmy się – przypomniał jej. – Tego też nie robi dwoje obcych sobie ludzi. Czyli jakich słów?

Nie poddał się. Uparty drań, pomyślała zniechętnym podziwem.

– To może potrzecim kieliszku wina – mrugnęła łobuzersko okiem, sięgając pokartę. Ale on był szybszy. Uwięził wsilnym uścisku jej nadgarstek.

– Wiesz, jak ja lubię? Od tyłu. Uwielbiam brać odtyłu. Zebrałbym wtedy twoje włosy jedną ręką, drugą zaciskając naszyi. Ipieprzyłbym cię doutraty tchu.

Tego się nie spodziewała. Nie takiej bezpośredniości, nie tak bezczelnych słów.

– Zwariowałeś? – wyrwała mu dłoń, posyłając pełne niesmaku spojrzenie. – Wiesz, co powinnam teraz zrobić? Spoliczkować cię iwyjść.

– Sprowokowałaś mnie.

– Ale nie doobrażania!

– Czyli to, żemam ochotę się ztobą kochać, jest obraźliwe?

– No nie – zakłopotała się. Ta rozmowa całkowicie wymykała jej się spod kontroli. To, co miało być zabawą, podrażnieniem jego nadmuchanego ego, błyskawicznie zmieniło się wcoś intymnego, coś zakazanego. Ale nie byłaby sobą, gdyby nie spytała:

– Awsadziłbyś mi go wpupę? Też lubisz?

Krystian szeroko się uśmiechnął. Nie tylko oddech mu przyspieszył. Tętno także. Krew pulsowała wcałym ciele, kumulując się wjednym, szczególnym punkcie. On również nie spodziewał się, żerozmowa zboczy natakie tematy. Ale patrząc nasiedzącą naprzeciwko kobietę, wcale tego nie żałował. Zauroczyły go duże, pełne ciekawości oczy. Oszołomiły rozchylone, pełne wargi wkolorze dojrzałych malin. Ajuż doprawdziwego szaleństwa doprowadzał widok jasnej, pokrytej złocistymi piegami skóry. Ikażde wypowiedziane przez nią słowo.

Zwłaszcza te ostatnie…

Na chwilę musiał zamknąć oczy, usiłując opanować rosnące pożądanie. Iwtedy pod powiekami ujrzał ją nagą, leżącą naplecach zrozrzuconymi ramionami, jędrnymi piersiami osterczących sutkach. Apotem Zojka wjego wyobraźni uklękła iwypięła się, kręcąc kuszącym nagim tyłeczkiem. Krystian jęknął.

– Dobrze się czujesz? – spytała zaniepokojona dziewczyna.

– Dobrze – wychrypiał, otwierając oczy. – Musimy zmienić temat. Inaczej nie ręczę zasiebie.

Uniosła wgórę brwi, krzywo się uśmiechając izfałszywą dezaprobatą kręcąc głową.

– Jak napalony smarkacz.

Sądziła, żego tym zirytuje, aleKrystian ją zaskoczył.

– Trafne porównanie.

– Nawet nie pytam, oczym pomyślałeś.

– Kiedyś sam ci powiem.

– Kiedyś? – spoważniała. – Przecież wiesz, żenie będzie drugiego razu.

Nie potaknął, aleteż nie zaprzeczył. Po prostu nie widział sensu, aby teraz się znią otokłócić. Ajednak był pewien, żebędzie nie tylko drugi raz, aleitrzeci, czwarty, piąty… Zaskoczyła go własna zachłanność. Nieczęsto myślał okobiecie wkategorii „przyszłość”. Zazwyczaj było to„tu iteraz”.

– Czy moglibyśmy porozmawiać jak normalni ludzie? – spytała.

– Najpierw coś zamówimy. – Dostrzegł zbliżającego się kelnera.

– Zdam się naciebie, zgoda?

Potaknął ruchem głowy. Potem wszystko potoczyło się jak zawsze. Jedli, rozmawiali nabanalne, mało drażliwe tematy, ajednak gdzieś głęboko ukryte, tkwiło dziwne napięcie. Napięcie sprawiające, żekażde znich wyjątkowo starannie ważyło wypowiadane słowa. Wkońcu przy deserze Zojka nie wytrzymała.

– Za chwilę będziemy konwersować natemat pogody – zaczęła się śmiać, widząc jego minę. – Albo oochronie zagrożonych gatunków naMadagaskarze.

– Wypiłaś już trzy kieliszki wina – spojrzał nanią znacząco. – Chętnie bym powrócił dokwestii tych niegrzecznych słów.

– Potrafisz być uparty.

– Potrafię.

– Zawsze?

– Zawsze, kiedy mi zależy.

– To może jednak wrócimy dotematu pogody?

– Boisz się? – Jego brwi powędrowały wgórę. Wydawał się być niewzruszony, jedynie oczy błyszczały mu podejrzanie.

– Boję się powrotu. Prowadzisz, ateż nie żałowałeś sobie wina.

– Zadzwonię potaksówkę.

– Jak dla mnie, nie trzeba. Wrócę sobie spacerkiem – machnęła ręką.

– Odprowadzę cię.

– Po co? Wtrosce omoje bezpieczeństwo? Wtym stanie toraczej ja musiałabym bronić ciebie, anie ty mnie. Nie wspominając już otym, co taki wymuskany przystojniak potrafi. Chyba jedynie zadzwonić popolicję zeswej super wypasionej komóry – dodała kpiąco.

Wzruszył wodpowiedzi ramionami, chociaż zdążyła zauważyć błysk gniewu wjego oczach.

– Ewentualna szybka ewakuacja też wchodzi wrachubę. Chyba potosą mężczyznom potrzebne spodnie rurki. Łatwiej się wnich ucieka.

– Wyglądam natakiego, co by uciekał? – spytał chłodno.

– No, może nie zaszybko. Żeby zabardzo się nie spocić – przygryzła wargę, przechylając nabok głowę ipatrząc naniego prowokująco. Pal licho bezpieczne tematy, tak „rozmawiało” jej się owiele lepiej. Nie chciała zdawkowych słów czy opanowania. Pragnęła znów zobaczyć wjego oczach ten sam ogień, co napoczątku. – Inie pognieść garniturku odArmaniego.

– Przesadzasz. Poza tym toVersace.

– Aha! – wskazała naniego palcem. – Ale co doreszty mam rację?

– To namnie nie działa. Nie zamierzam zapomocą słów udowadniać tego, co nie jest doudowodnienia wten sposób.

– Inie irytuje cię to?

– Irytuje.

– Zimny drań!

– Wiem. – Niespodziewanie znów szeroko się uśmiechnął, aZojka konwulsyjnie zacisnęła uda. Mało brakowało, azaczęłaby się wiercić nakrześle. Koniec zwinem, upomniała sama siebie. Co prawda nie była pijana, nie była nawet podchmielona, ajednak czuła się dziwnie lekko, frywolnie ibeztrosko. Całe ciało pulsowało wniezwykły, pełen oczekiwania sposób. Jakby miało zachwilę wydarzyć się coś ważnego, coś niezwykle przyjemnego. Odwzajemniła uśmiech Krystiana, unosząc kieliszek zwinem.

– Twoje zdrowie!

– Za początek owocnej znajomości! – odwzajemnił się.

– Nie takiej jak myślisz.

– Dokładnie takiej.

– Mam już chłopaka.

– Ico ztego? – Miarowo postukiwał palcami wblat stołu. Poza tym wyglądał naniewzruszonego, całkowicie obojętnego. – Możesz go zmienić.

– Na ciebie?

– Anie chciałabyś? Przyjęłaś zaproszenie.

Miał rację. Przyjęła, chociaż było tolekkomyślne inierozsądne zjej strony. Ale jak oprzeć się pokusie, jak oprzeć się mężczyźnie, który wyglądał tak jak on? Mimowolnie oblizała wargi, czując cierpki smak wina. Zauważyła, żeutkwił teraz wzrok wjej ustach. Wsposób mistrzowski potrafił, gdy chciał, panować nad mimiką, alenie miał wpływu nato, co ukazywało się wjego oczach. Może dlatego towszystko było tak podniecające?

– Przepraszam, muszę nachwilę dołazienki – powiedziała, wstając. Nie kłamała, bo oddłuższego czasu dokuczał pełen pęcherz. Prozaicznie izabawnie, zwłaszcza wporównaniu doich pełnej emocji konwersacji. Krystian wżaden sposób nie skomentował jej słów, odprowadzając ją spojrzeniem aż dozakrętu, zaktórym zniknęła. Dopiero wtedy wstał.

Zojka poprawiła sukienkę ipodeszła doumywalki. Odruchowo zerknęła wwiszące nad nią lustro iaż krzyknęła zaskoczona. Pałające czerwienią policzki, nabrzmiałe wargi, zaróżowiona skóra nadekolcie. Ogromne, błyszczące oczy.

– Jak ja wyglądam? – mruknęła poirytowana. – Nic dziwnego, żefacet nawija wciąż otym samym. Powinnam chyba zadzwonić poBartka.

Pierwszy raz tego wieczoru pojawiły się wyrzuty sumienia. Rychło wporę, stwierdziła kwaśno, usiłując zamaskować pudrem kompromitującą czerwień. Efekt okazał się mało satysfakcjonujący. Wkońcu wzruszyła ramionami. Wyciągnęła ztorebki telefon inapisała doBartosza prośbę, aby ponią przyjechał zakwadrans. Miała zamiar grzecznie podziękować zakolację, apotem poprostu się ulotnić wramionach swojego chłopaka.

Nie zrobiła ani jednej ztych rzeczy.

Bo gdy tylko odblokowała zamek inacisnęła klamkę, poczuła silne pchnięcie.

– Zwariowałeś?! – syknęła, chcąc wyminąć barczystą sylwetkę Krystiana, alenie pozwolił nato. Kopniakiem zamknął drzwi, przekręcił klucz ichwycił zaskoczoną dziewczynę, przyciskając ją dosiebie.

– Ja nie…

Woczach miał szaleństwo. Usta głodne, władcze, roszczeniowe. Zamknął ją wstalowym uścisku icałował, wgryzając się wte kuszące kolorem ikształtem wargi, których smaku zdążył już zakosztować. Oszołomiona Zojka napoczątku nie protestowała. Lecz bardzo szybko pojawił się wniej sprzeciw przeciwko takiemu traktowaniu. Rozcapierzyła dłoń, odpychając jego twarz.

– Idiota! – krzyknęła wzburzona, dając krok wtył iuderzając okrawędź umywalki. – Ani mi się waż więcej tego robić!

Milczał, tak bezczelnie taksując ją wzrokiem, żebezwiednie podniosła ramię, wymierzając mu siarczysty policzek.

– Przepuść mnie!

– Nie. – Potarł palcami znieważoną część twarzy, ajego spojrzenie nabrało nieoczekiwanej twardości. – Przez cały wieczór próbowałaś mnie podniecić, sprowokować.

– Nieprawda! Drażniłam się ztwoim nabzdyczonym ego. Chociaż faktycznie tomogło wyglądać podobnie – dodała zkpiną, usiłując zamaskować kiełkujący niepokój.

– Więc jestem podniecony – dał krok doprzodu, aona poczuła się jak złapana wpułapkę.

– Krystian! Upiłeś się!

– Upiłem? – zdziwiony uniósł brwi. Podobał jej się ten gest. Niby taki prosty, zwyczajny, lecz nadawał jego twarzy zupełnie innego wyrazu. – Nie Zojko, bynajmniej nie jestem zamroczony alkoholem. Czym innym już tak.

– Krystian. – Tym razem jej głos brzmiał miękko; wydawało się, żewypowiedziała jego imię wręcz pieszczotliwym tonem. – To koniec naszego spotkania. Nie patrz tak gniewnie. Co myślałeś? Że przelecisz mnie wrestauracyjnej łazience albo wtrakcie krótkiej trasy dodomu?

– Bardziej myślałem oogromnym łóżku wmojej sypialni. – Pochylił się, dotykając czołem jej czoła. Położyła dłoń najego piersi, bez problemu wyczuwając przyspieszone bicie serca oraz szybki, urywany oddech. Nie kłamał. Był podniecony. Ona również. Iwtedy zrobiła coś, czego by się posobie nie spodziewała. Pod wpływem nagłego impulsu, jej ręka zaczęła wędrówkę wdół, aż domiejsca, gdzie doskonale mogła wyczuć żywy dowód jego podniecenia.

Krystian nachwilę zamknął oczy, azjego ust wydobył się przeciągły jęk.

Ta drobna, kobieca dłoń najego nabrzmiałej męskości…

– Nie! Nie zabieraj jej stamtąd! – wyszeptał, zaciskając palce nakrągłych biodrach dziewczyny. Zawisł ustami nad jej wargami, delektując się gorącym oddechem, ocierpkim aromacie wina ijedynym wswoim rodzaju zapachem kobiecego ciała.

Nie tylko on stracił zdrowy rozsądek. Zojka również uległa magii chwili. Chwili, którą miała później wspominać zewstydem izażenowaniem. Zapomniała oBartku, zapomniała oswoich własnych postanowieniach. Ta druga połowa, której potrzeby tak rzadko dochodziły dogłosu, tajemnicza, pełna sprzeczności, złakniona przygód, wyrwała się wkońcu nawolność. Słodkie uczucie wdole brzucha zamieniło się wtak ogromne pragnienie bliskości, wtaki głód, żenie potrafiła zaspokoić go wżaden inny sposób. Odwzajemniając pocałunek, splatając swój język zjego, drżącymi palcami rozpięła zamek spodni izwinnie wsunęła palce dośrodka. Poczuła jak mężczyzna napiął całe ciało, apotem zaatakował ją zpodwójną siłą. Ogromna energia skumulowana wkażdym, pełnym erotycznego głodu ruchu, doprowadziła ją nad przepaść wprzeciągu kilku sekund. Sprawiła, żeZojka bez wahania wnią skoczyła itogłową wdół. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, nie wiedziała, żeprawie całkiem obcy mężczyzna tak może oddziaływać nakobietę.

Na nią!

Była tak cudownie bezwolna ibezsilna. Oszołomiona, zakleszczona pomiędzy nim atwardym blatem, októry się opierała. Pragnęła, by zrobił znią to, co tylko podpowie mu wyobraźnia. Jego siła, pewność izdecydowanie rozpaliły ją doczerwoności. Aim bardziej był bezkompromisowy, tym szybciej rosło jej podniecenie.

Męskie dłonie zawędrowały pod skraj jej sukienki, unosząc ją wgórę. Dwa palce wkradły się pomiędzy kurczowo zaciśnięte uda, uparcie dążąc docelu. Agdy zanurzyły się wopływającym sokami podniecenia wnętrzu izaczęły rytmicznie poruszać, Zojka zajęczała przeciągle. Wbiła paznokcie wjego plecy, oddychała głośno izwyraźnym trudem, naprężając całe ciało. Wtedy zrobił coś, czego się nie spodziewała. Jeden zpalców zapędził się dalej, dociaśniejszej dziurki.

– Krystian! – krzyknęła, odrywając się odjego ust.

– Mówiłaś, żelubisz – mruknął zwyrzutem.

– Bo lubię…

– Tak? – Wręcz perwersyjnie dawkował przyjemność, którą chciał jej podarować. – To czuć. Cała płyniesz, dziewczyno.

Miał rację. Ale ona nie płynęła, ona tonęła.

Wycofał się. Uniósł ją wgórę, sadzając nazimnym blacie. Niecierpliwe pozbył się koronkowych stringów oraz własnej marynarki. Ona drżącymi dłońmi pomogła mu rozpiąć spodnie. Oddychali coraz głośniej icoraz szybciej. Zojka przymknęła oczy, czując pod palcami twardego jak skała członka. Zamruczała zzadowolenia, kiedy dotarło doniej, jak był ogromny. Ciekawe ile mógł mieć? Jednak nie wgłowie było jej teraz obliczanie długości. Pragnęła zupełnie czegoś innego. Całkowicie straciła kontrolę nad swoim ciałem, astanowczość ipożądanie zauważalne wczarnych oczach Krystiana sprawiło, żebyła teraz gotowa nawszystko. Pozbyła się resztek wstydu, zapomniała ooporze. Stała się jednym wielkim błaganiem ospełnienie.

Objęła go nogami, czując jak nabrzmiała męskość ociera się ownętrze jej ud, owrażliwą cipkę ipulsującą podnieceniem łechtaczkę. Krystian odgiął jej głowę iwpił się ustami wszyję, jednocześnie intensywnie poruszając biodrami. Lecz ijemu szybko zabrakło cierpliwości nataką zabawę. Zanurzył się wniej powoli, dosamego końca inamoment znieruchomiał.

Przez kilka sekund patrzyli sobie prosto woczy. On obejmował jej biodra, ona opasała go nogami, adłonie zacisnęła naramionach. Oboje głośno oddychali. Tu nie było miejsca nażadne myśli, ajedynie naniemo wyrażane pragnienia.

Zaczął się poruszać itoodrazu wzawrotnym tempie, tempie jakiego się nie spodziewała. Niewielkie pomieszczenie wypełniły dźwięki, które ciężko pomylić zczymś innym. Ich usta spontanicznie spotykały się irozstawały, ciała poruszały wtym samym rytmie. Wktórymś momencie Krystian zacisnął dłoń nasmukłym karku dziewczyny, zachłannie ją całując. Czuła, jak bliska była szaleństwa. On również był pewien, żedługo nie wytrzyma.

– Dobrze ci? – wydyszał, nachwilę przerywając pocałunek.

– Tak… Błagam! Nie przerywaj… – wyjęczała, tonąc wjeszcze większej rozkoszy.

– Nie mam zamiaru.

Rzeczywistość splotła się zmgłą iluzji ipożądania. Żadnemu znich nie przytrafiło się jeszcze coś takiego, aby przeżyć orgazm wtym samym momencie, co partner.

Aż doteraz. Potężna fala rozkoszy, jak nieposkromiony żywioł, przetoczyła się przez ich ciała. Każdy naprężony mięsień potwierdzał spełnienie. Krzyk rozdarł powietrze wtoalecie. Krzyk nabrzmiały spełnieniem.

Apóźniej zapadła cisza, zakłócana jedynie ich szybkimi oddechami.

Wkońcu Zojka ztrudem uniosła głowę. Napotkała spojrzenie Krystiana, który nagle cicho się roześmiał.

– Jesteś cudowna – powiedział, pokrywając drobnymi pocałunkami jej czoło ipoliczki. – Myśl sobie co chcesz, aletonie będzie nasze ostatnie spotkanie. To dopiero początek.

– Przestań! – Ręce położyła najego torsie ilekko go odepchnęła. Jej policzki, szyję idekolt pokrywała głęboka czerwień, lecz oczy błyszczały podejrzanie. Jakby miała się rozpłakać.

– Co się stało? – spytał zaniepokojony, palcami unosząc jej podbródek.

– To zaszybko, zaszybko – powtórzyła, potrząsając głową. Zeleganckiej fryzury niewiele zostało; włosy rozsypały się naszczupłych ramionach iplecach dziewczyny. – Chyba kompletnie oszalałam!

– Ty? – mruknął. – Ja mam wciąż ochotę nawięcej. Pojedziemy domnie kontynuować?

Nie kłamał. Był wniej, wciąż sztywny, wciąż twardy, wciąż gotowy naseks. Zojka patrzyła naniego bez słowa. Poczucie wstydu, gniew iżal mieszały się zpragnieniem, aby posłać zdrowy rozsądek wdiabły iprzystać natę propozycję. Mogliby się kochać całą, calutką noc. Kiedy tosobie uświadomiła, wręcz ugięły się pod nią kolana.

Całą noc?

Na różne, wyuzdane sposoby?

– Muszę… muszę wrócić dodomu – wyjąkała, próbując wyrwać się zjego objęć.

– Kłamiesz – przygryzł zębami płatek czerwonego uszka. Aona omało co się nie poddała.

– Tak, kłamię. Ale muszę wrócić – dodała zdeterminacją. – Może ty jesteś przyzwyczajony dotakiego szybkiego rozwoju znajomości, lecz dla mnie tonowość.

– Dla mnie też – wymruczał. – No, chyba żezatopłaciłem. Wtedy też przechodziliśmy dokonkretów.

Już gdy wypowiadał te słowa, zrozumiał, jak niezręcznie się wyraził. Aprzecież wcale nie miał nic złego namyśli. Wręcz przeciwnie. Był tak głodny tej dziewczyny, tak spragniony jej obecności, zapachu, smaku, żenie wyobrażał sobie rozstania isamotnego powrotu dodomu.

Lecz właśnie popełnił brzemienny wskutkach błąd.

Ze zdławionym okrzykiem odepchnęła go. Spoliczkowała. Drugi raz. Iten wyraz jej oczu…

– Zojka, przepraszam. Palnąłem głupstwo – tłumaczył, podczas gdy ona drżącymi rękoma zbierała swój dobytek. – Zojka…

– Nie! – Brutalnie odtrąciła jego dłoń. Spojrzenie miała twarde, pełne zaciętości. – Powiedziałeś jedynie prawdę. Gorzką, brzydką prawdę. Zachowałam się jak sprzedajna dziwka.

– Nie! – zaprotestował zogniem. – To ja jestem dupkiem. Przepraszam!

– Żegnaj Krystianie.

Był zbyt oszołomiony, by zatrzymać ją siłą. Został sam, pośrodku niewielkiej toalety, z