Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
61 osób interesuje się tą książką
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 639
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Piwnicka
Niebezpieczny kontrakt
♫ Tommee Profitt feat. Fleurie – Gloria Regali ♫
Rok 2063
Madison Peterson wpatrywała się w suknię ślubną zawieszoną na drzwiach szafy i próbowała opanować dopadające ją silne mdłości. Czuła bolesny ucisk w brzuchu już od rana, zupełnie jakby ktoś wsadził jej do gardła kamień i wepchnął aż do samego żołądka.
Usilnie próbowała nie patrzeć w duże lustro, aby nie zobaczyć swojego eleganckiego makijażu oraz misternie ułożonych włosów, nad którymi zatrudniona stylistka pracowała przez prawie dwie godziny, układając w misterny sposób kasztanowe kosmyki i wpinając w nie lśniące diamentowe spinki.
Jej przybrany ojciec nie szczędził funduszy na zorganizowanie tego ślubu. Dekoracje kościoła oraz sali bankietowej, w której miało odbyć się wesele, kosztowały fortunę, tak samo jak cała jej dzisiejsza stylizacja.
Chociaż suknia była piękna i kunsztownie uszyta, z najlepszego materiału oraz koronek, Madison miała wielką ochotę ją spalić lub zniszczyć w jakikolwiek inny sposób. Ta myśl była tak kusząca, że zacisnęła mocno pięści oraz zęby, aby powstrzymać się przed zerwaniem jej z wieszaka i wyrzuceniem przez okno.
Do drzwi pokoju ktoś zapukał, a po chwili do środka, nieproszona, weszła Penelope, asystentka senatora Petersona, która dzisiaj pełniła także funkcję psa stróżującego – miała pilnować, aby wszystko szło bezproblemowo i zgodnie z harmonogramem.
– Już czas na założenie twojej sukni. Limuzyna podjedzie pod hotel dokładnie za piętnaście minut – rzuciła wyważonym, profesjonalnym tonem pozbawionym emocji.
Madison na moment przymknęła powieki i wzięła parę głębokich oddechów. Zazwyczaj w dniu ślubu panna młoda powinna być szczęśliwa i pełna entuzjazmu, lecz dla niej wszystko kończyło się wyłącznie na strachu.
Kiedy miesiąc temu ojciec prosto z mostu oznajmił jej, że wyjdzie za Dmitrija Rublowa, była przerażona, i to uczucie narastało z każdym dniem aż do tego momentu. Miała zostać żoną szefa rosyjskiej mafii, który trzymał w garści całe Chicago i przed którym czuł szacunek nawet jej pozbawiony skrupułów i kręgosłupa moralnego ojciec. Nie miała żadnego wyboru ani możliwości odmowy – senator Peterson od razu zaznaczył, że słono zapłacił pakhanowi za poślubienie jej i tym samym za połączenie interesów swoich oraz Rublowa. Zagroził także, że zabije ją, jeśli zrobi cokolwiek, co może zniszczyć lub uniemożliwić zawarcie tego związku.
– Madison, limuzyna – pogoniła ją chłodnym tonem Penelope, stukając delikatnie butem z niecierpliwością.
Dziewczyna nie odezwała się, chociaż miała ochotę na nią fuknąć niczym rozwścieczony kot. Pragnienie wysunięcia pazurów i rozdarcia jej idealnej garsonki było przejmujące. Siłą woli powstrzymała się przed pokazaniem zarówno pazurów, jak i kłów, którymi mogła rozszarpać jej gardło.
Ojciec kazał jej utrzymywać w sekrecie przed wszystkimi fakt, że była zmiennokształtna, co nawet w świecie, w którym ludzie wiedzieli o istnieniu wilkołaków, było dość niezwykłe. Powiedział dziewczynie, że jej rasa była nieliczna, i nadal nie zdecydowała się na oficjalne ujawnienie.
Senator Peterson odkrył jej inność, gdy adoptował ją, kiedy miała dziewięć lat, i zrobił z niej przykładną, wytresowaną córeczkę, którą mógł pokazywać przed kamerami swoim wyborcom. Tak naprawdę za sztucznym uśmiechem i sukienkami oraz garsonkami zawsze ukrywała siniaki – bił ją tak, żeby ślady były niewidoczne dla osób trzecich. Nawet dzisiaj miała na ciele blednące wybroczyny po tym, jak pokłóciła się z nim dwa dni wcześniej na temat ślubu.
Chwyciła wieszak z suknią w drżącą dłoń i poszła do drugiego pokoju, aby chociaż na chwilę uniknąć żelaznego wzroku asystentki swojego ojca. Wątpiła, aby ta sztywna kobieta wiedziała, jak naprawdę traktował ją senator, a jeśli o tym wiedziała, nic ją to nie obchodziło. Liczyły się tylko prestiż oraz poparcie polityczne jej szefa.
Madison wcisnęła się w sukienkę, starając się opanować rosnącą panikę. Głos w głowie krzyczał: „Uciekaj!”, ale ciało stanowczo odmawiało i było niesamowicie napięte z nerwów. Nie mogę uciec i się uwolnić, pomyślała, zagryzając wewnętrzną stronę policzka. Zabiłby mnie i nigdy nie odnalazłabym Swiety.
Tylko myśl o młodszej siostrze, którą dawniej adoptowała inna rodzina, a której miejsce pobytu znał tylko senator, trzymała ją w ryzach i hamowała przed opuszczeniem budynku, a tym samym ucieczką przed niechcianym ślubem.
Weszła z powrotem do apartamentu. Spojrzała kątem oka w lustro. Wyglądała zjawiskowo, jednak dało się zauważyć bladość oraz rozszerzone ze strachu źrenice. Penelope bez słowa ją okrążyła, niczym kupiec oceniający krowę wystawioną na sprzedaż, a potem w milczeniu zapięła guziczki sukienki na plecach Madison. Na sam koniec podała jej welon, który miał zasłonić twarz do momentu, aż sam pan młody zdejmie go po wypowiedzeniu przysięgi przed ołtarzem.
– Doskonale. – Kobieta spojrzała wymownie na zegarek. – Idziemy już na dół – rzuciła, kierując się do drzwi. – Za parę minut ruszamy do kościoła.
Madison chwyciła dół sukni, mając wrażenie, że zdobiony, idealnie dopasowany gorset jej stroju stanowczo utrudnia oddychanie. Wyglądała jak księżniczka, a czuła się jak niewolnica sprzedana przez swojego pana.
Przeklinała w myślach, jak tylko mogła, aby chociaż trochę dać upust kłębiącym się w sercu emocjom. Pieprzony sadysta, myślała, mając przed oczami twarz senatora. Cholerny, kurewski Rusek, klęła na Rublowa, jednocześnie zastanawiając się, jak wygląda wilkołak, który rządził całą chicagowską mafią i trzymał w szachu nawet takich wpływowych polityków jak jej przybrany ojciec.
Gdy jechała limuzyną, miała wrażenie, że jej dusza opuściła ciało i że obserwowała wszystko z boku. To był jej sposób, aby emocje nie przejęły nad nią kontroli. Elegancki bukiet ślubny leżał na siedzeniu obok niej. Mam zostać żoną pakhana, który jest wilkołakiem, mówiła sobie, wpatrując się w widoki za szybą. Jeśli mu się sprzeciwię, ukarze mnie. Jeśli będę w jakikolwiek sposób niegrzeczna, także mnie ukarze. Jeśli ośmieszę go w jakikolwiek sposób albo spróbuję odejść, wtedy wrzuci mnie do jeziora Michigan z kamieniem u szyi.
Wysiadła przed kościołem, a bukiet ściskała tak mocno, że niemal wbijała paznokcie w skórę dłoni. Przed wejściem czekał na nią ojciec. Wpatrzyła się w jego twarz, przypominając sobie, jaki miała wyraz, gdy ją bił: robił się wtedy czerwony z emocji, zaciskał mocno usta i zostawiał na niej siniaki bez żadnego słowa, jakby wściekłość dławiła go w gardle i uniemożliwiała nawet przeklinanie czy rzucanie groźbami. Jego oczy pozostawały takie same jak teraz: zimne, beznamiętne i bezwzględne. Ich niebieski kolor kojarzył jej się z lodowatymi, wodnymi odmętami, w których czekały ją tylko chłód i poczucie beznadziei. Czasami, gdy wpadał w szał, miała wrażenie, że widzi w nich także widmo śmierci.
O tak, często miał ochotę mnie zabić. Nie zrobił tego tylko dlatego, że jestem jego marionetką polityczną, którą mógł przez lata pokazywać swoimi wyborcom i grać przy tym idealnego tatusia.
– Dziękuję ci, Penelope – powiedział do swojej asystentki, gdy ta poprowadziła Madison w jego kierunku. – Możesz już odejść.
Gdy kobieta zniknęła za drzwiami kościoła i zamknęła je za sobą, Madison uniosła podbródek i była pewna, że nawet przez welon Jonathan Peterson doskonale widział jej zimne, nienawistne spojrzenie.
– Moja piękna córeczka – odezwał się sztucznie radosnym tonem. – Mój bilet do interesu życia. Jesteś gotowa, moja droga, aby przywitać swojego kochanego męża?
Ty pierdolony bydlaku, pomyślała, dusząc w sobie te słowa, aby nieuważnie nie opuściły jej ust. Wątpiła, aby uderzył ją teraz, gdy Rublow mógłby zauważyć siniaka na policzku lub rozbitą wargę, ale podejrzewała, że miałby na to ochotę, gdyby przeklęła przy nim na głos.
Nie odpowiedziała, ale senator wcale na to nie czekał. Stanął obok niej i poprawił swoją marynarkę, mimo że nie musiał. Popielaty garnitur był w idealnym stanie, uszyty na miarę i wyprasowany specjalnie na ten dzień.
– Już czas – mruknął. – Lepiej bądź grzeczna, Madison, i nie przynieś mi wstydu.
Powstrzymała odruch wymiotny, gdy wystawił swoje ramię, które musiała chwycić. Przykładny tatuś miał ją zaprowadzić do ołtarza, aby symbolicznie oddać ją mężowi. To wszystko było dla niego tylko przedstawieniem.
Podobno to Rublow nalegał na ślub kościelny. Przypuszczała, że jej ojciec równie dobrze mógł wepchnąć ją do urzędu i kazać podpisać papiery, które jednoznacznie stwierdziłyby, że została mężatką. Zastanawiała się, czy Dmitrij naprawdę był religijny, czy może kryło się za tym coś innego.
Gdy weszli do kościoła, zrozumiała, dlaczego urządzono tę ceremonię. Dwóch ochroniarzy ojca zamknęło wrota świątyni, podczas gdy ona dyskretnie rozglądała się po zgromadzonych w ławkach. Połowę gości stanowili politycy z żonami, których na pewno sprowadził tutaj ojciec. Druga połowa zebranych musiała przyjść dla pakhana – mężczyźni byli ubrani podobnie, w czarne garnitury i ciemne krawaty, a nieliczne kobiety w eleganckie, ale niezbyt krzykliwe suknie.
Atmosfera w kościele była bliższa pogrzebowi, co idealnie komponowało się z nastrojem panny młodej. Dla obydwu stron najwidoczniej był to swego rodzaju pokaz. Dmitrij chciał pokazać żonę członkom swojej organizacji, a senator omamić tą scenką wyborców oraz wpływowych znajomych z politycznego światka.
Bała się unieść oczy, aby zobaczyć, jak wygląda jej przyszły mąż. Szła ze wzrokiem zawieszonym na poziomie jego kolan, dla uspokojenia licząc w głowie kroki dzielące ją od drzwi aż do ołtarza. Jedynym plusem założonego welonu było to, że niemal całkowicie maskował jej grobową minę oraz pociemniałe spojrzenie przed wszystkimi zebranymi w świątyni.
Gdy stanęła na swoim miejscu i w końcu puściła ramię ojca, poczuła wyraźnie, jak żołądek zaciska jej się z całej siły, a serce podchodzi prosto do gardła. Obok niej stał Rublow, wyczuwała jego zapach oraz ciepło bijące od potężnej sylwetki. Nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że jest o głowę wyższy, i teraz rzucał na nią lekki cień.
Przełknęła ciężko ślinę, gdy ksiądz zaczął uroczystość. Słuchała jego głosu, ale prawie nie rozumiała słów. Tak bardzo chciała być teraz gdzie indziej… Gdy nadszedł czas na złożenie przysięgi, powtarzała słowa za kapłanem, niemal nie rozpoznając swojego spokojnego, beznamiętnego głosu, bo w środku trzęsła się jak osika. Nadchodził nieuchronnie moment, którego tak się bała.
– Możesz pocałować pannę młodą – oznajmił kapłan, uśmiechając się lekko.
Odwróciła się w stronę męża, drżąc na całym ciele. Gdy uniósł jej welon, ledwo powstrzymała nerwowy grymas twarzy. Powoli uniosła wzrok, wiedząc, że nie może dłużej odwlekać tej chwili.
Najpierw zauważyła mocno zarysowaną szczękę pokrytą dwudniowym zarostem. Na moment zatrzymała spojrzenie na ustach, a potem w końcu popatrzyła mu w oczy. Były jasnoszare, niemal koloru srebra, z ciemną obwódką wokół tęczówek. Gdyby wcześniej nie wiedziała, że był Wilkiem, teraz na pewno by się tego domyśliła. Te oczy były bardziej zwierzęce niż ludzkie i z pewnością należały do drapieżnika.
Miał ciemne włosy, na tyle długie, że mógł zaczesać je do tyłu, aby kosmyki nie opadały na twarz. Górował nad nią zarówno wzrostem, jak i siłą czającą się w umięśnionym, wytrenowanym ciele. W idealnie skrojonym czarnym smokingu wyglądał jak marzenie każdej kobiety. Zerknęła na jego dłonie i zauważyła złoty sygnet z wygrawerowanym orłem. Ciekawe, ile krwi w swoim życiu miał na rękach? Przez krótki moment zastanawiała się, czy kiedykolwiek skrzywdził jakąkolwiek kobietę, tak jak robił to jej własny ojciec.
Nie wiedziała, czy zobaczył przebłysk strachu w jej oczach, bo jego twarz była beznamiętna i opanowana, nie mogła nic z niej wyczytać. Ich pocałunek był krótki, niemal pozbawiony uczuć, ale na moment poczuła dziwny spokój, którego nie mogła do końca racjonalnie wytłumaczyć. Nawet jeśli jest pakhanem, pomyślała, odsuwając się od niego, nie będzie gorszy niż senator. Przynajmniej tak sobie powtarzała, aby całkowicie nie stracić panowania nad nerwami.
– Pięknie wyglądasz – powiedział niskim, zachrypłym głosem, od którego zjeżyły jej się włosy na karku.
Nie odpowiedziała na te słowa, bojąc się, że gdy spróbuje się odezwać, z jej gardła nie wydostanie się żaden dźwięk oprócz szlochu.
Podał jej dłoń. Przyjęła ją, z trudnością opanowując drżenie, co nie było wcale łatwe. Nie chciała, aby wyczuł, że się denerwuje. Pachniał piżmem, ale także dymem i cytrusami. Jego dłoń była na tyle duża, że jej ręka wyglądała, jakby należała do dziecka.
Przełknęła ciężko ślinę. Nie wiedziała, jak wytrzyma przy jego boku całe wesele, podczas którego będzie musiała się sztucznie uśmiechać i pokazywać, jaka jest szczęśliwa, chociaż wcale tak się nie czuła.
Widziała swojego ojca w drugiej ławce. Obserwował ją uważnie z lekkim uśmiechem wymalowanym na ustach, jednak spojrzenie pozostało jasne i chłodne. Odwróciła wzrok. Jaki jest pozytyw tego małżeństwa? Nie muszę już żyć z tym psychopatą pod jednym dachem. Zerknęła na resztę gości, oddychając głęboko przez nos. Teraz zamieniłam psychopatę na gangstera.
Gdy wyszli razem z kościoła i skierowali się do zaparkowanej przed nim limuzyny, poczuła ukłucie strachu. Obejrzała się na Dmitrija, gorączkowo zastanawiając się, co się dzieje. Wiedziała, że jej ojciec wynajął szykowną karetę, która miała zawieźć ich do lokalu, gdzie zorganizowano przyjęcie, jednak widocznie jej mąż miał inne plany.
– Dokąd jedziemy? – zapytała lekko zduszonym głosem.
Zerknął na nią, a potem otworzył drzwi, czekając, aż wsiądzie pierwsza.
– Do mojego domu – odparł swobodnie. – Goście pobawią się na weselu bez nas. Mamy swoje sprawy do załatwienia.
Zamarła na chwilę, uświadamiając sobie prawdę. Jestem teraz jego żoną, pomyślała, czując niemoc przejmującą ciało. Może teraz zrobić ze mną, co zechce.
Chwyciła w dłonie dół sukni i weszła do samochodu, orientując się, że gdzieś w drodze do niego pozbyła się swojego bukietu. Z napięciem czekała, aż Dmitrij zajmie miejsce obok niej. Uczynił to, zostawiając między nimi niewielki dystans.
Wgapiała się w swoje dłonie, w duchu oddychając z ulgą, że ominie ją wesele, jednak po chwili to uczucie rozwiało się jak sen. Na samą myśl, że prawdopodobnie będzie chciał teraz skonsumować ich małżeństwo, ponownie poczuła mdłości. Nie mogła mu tego zabronić, a nawet gdyby to zrobiła, na pewno zignorowałby jej protesty.
Była tak spięta i skupiona na równym oddychaniu, że niemal podskoczyła, gdy niespodziewanie się odezwał:
– Twoje rzeczy są już u mnie. – Jego głos wydawał się chłodniejszy niż parę minut temu. – Tylko jedna walizka. Nie masz nic więcej?
Zacisnęła na moment usta i odchrząknęła, zanim odpowiedziała:
– Tylko tyle chciałam zabrać.
Resztę drogi spędzili w ciszy. Miała wrażenie, że im bliżej byli celu, tym bardziej spięty wydawał się Dmitrij.
Uparcie wlepiała wzrok w podłogę i siedziała z rękoma splecionymi na kolanach. Fryzura ją denerwowała, a suknia cisnęła i ograniczała ruchy. Miała ochotę wziąć długi, gorący prysznic, aby zmyć z siebie cały makijaż i perfumy oraz wszystkie emocje związane ze ślubem, które zdawały się oblepiać jej skórę.
Zerknęła przelotnie na złotą obrączkę na swoim palcu. Była wysadzana kilkoma drobnymi diamentami i była zdecydowanie cieńsza niż ta, którą jej mąż miał na swojej dłoni.
Samochód zaparkował w eleganckiej, czystej dzielnicy położonej nieopodal jeziora. Spojrzała na duży dom w nowoczesnym stylu, który był otoczony solidnym ogrodzeniem, i nie zdołała ukryć swojego zdziwienia.
– Myślałam, że mieszkasz w centrum. Tam przecież prowadzisz interesy – odezwała się ostrożnie, czując jego uważne spojrzenie na sobie.
– Lubię prywatność, o którą trudno zadbać w centrum dużego miasta.
Wjechali za bramę. Zobaczyła ochroniarzy kręcących się po terenie przy rezydencji oraz w ogrodzie, który miał wielkość niewielkiego boiska do piłki nożnej. Oprócz rosnących tam kilku drzew i krzewów pokrywała go równo przycięta, soczyście zielona trawa. Nie zauważyła żadnych kwiatów, roślin ozdobnych czy jakichkolwiek innych aranżacji. Być może miałaby możliwość samodzielnego zaprojektowania wszystkiego od zera. Nie miała głowy do ogrodnictwa, ale wizja grzebania w ziemi, obsadzania rabatek i obcowania z naturą była pewnym pocieszeniem w obliczu tego, jak miało teraz wyglądać jej życie. Wolała sadzenie kwiatów niż siedzenie w czterech ścianach tej wielkiej rezydencji.
Wzdrygnęła się, gdy limuzyna zatrzymała się na podjeździe. Drzwi samochodu otworzył jej jeden z ochroniarzy. Na wysokości oczu miała akurat jego pas, na którym, całkiem na widoku, wisiała broń. Wysiadła, a po sekundzie pojawił się przed nią Dmitrij. Nie chciała, aby ją dotykał, ale gdy podał jej ramię, przyjęła je, aby go nie zdenerwować.
Zaprowadził ją do drzwi, a potem przez wielki hol prosto do gabinetu. Urządzony był ze smakiem w starym stylu – drewniana podłoga i meble, kamienny kominek, naprzeciwko duży regał z książkami i okno wychodzące na rozświetlony ogród. Podszedł do biurka, na którym leżały dokumenty, podczas gdy Madison przystanęła krok od wejścia, spoglądając na poustawiane na półkach książki.
Dmitrij usiadł za biurkiem, mając wrażenie, że być może w tej pozycji nie będzie tak górował nad tą kobietą i ją onieśmielał. Jej strach i stres wyczuwał na metr. Była przy nim sztywna i cicha. Wcześniej domyślał się, że zapewnienia senatora na temat tego, jak bardzo jego córka cieszy się ze ślubu, były co najmniej przesadzone, ale teraz już miał pewność, że po prostu został oszukany.
Oparł łokieć na podłokietniku i obserwował ją nieruchomo. Był bardziej niż pewien, że Peterson był wściekły, gdy Dmitrij razem z żoną wymknął się z wystawnego wesela, ale już wcześniej poinstruował swoich ludzi, że goście mają bawić się wyśmienicie i korzystać ze wszystkich przygotowanych atrakcji.
– Senator Peterson zapłacił dużą sumę, żebym się z tobą ożenił – powiedział spokojnym głosem, nie zmieniając swojej pozycji – i podpisał ze mną kontrakt, który zapewnia korzyści obydwu stronom.
Madison wyraźnie zesztywniała i splotła dłonie z przodu sukni. Wyglądała pięknie ze spiętymi z przodu włosami, podczas gdy pozostałe kosmyki opadały falami na plecy. Były kasztanowe, ale światło słoneczne wydobywało z nich delikatny poblask rudości. Jasnobrązowe oczy okolone ciemnymi, długimi rzęsami podkreślał elegancki makijaż. Miała jasną, lekko zaróżowioną cerę, na której wyróżniał się niewielki pieprzyk pod lewym okiem na wysokości kości policzkowej. Była ładniejsza niż na zdjęciach, które przed ślubem przelotnie pokazywał mu Peterson.
– A te obydwie strony to ty i mój ojciec – stwierdziła sztywno, wpatrując się w punkt na jego biurku. – Dlaczego mi to mówisz?
– Bo mam wrażenie, że sam senator niewiele ci powiedział o tym układzie – odparł ze stoickim spokojem. – Zostałaś żoną pakhana i musisz wiedzieć, co to właściwie oznacza. Musisz nauczyć się, co ci wolno, a czego nie. To ważne, żebyś nie naraziła nas obydwoje na nieprzyjemności. Jeśli podważysz którąkolwiek z zasad, które wyznaczyłem, zostaniesz ukarana i to ja osobiście będę musiał to zrobić. A uwierz mi, że pomimo tego, czym param się w życiu, nie lubię krzywdzić kobiet, Madison.
Wypowiedział jej imię niskim, miękkim głosem, jednocześnie przeszywając ją szarym spojrzeniem. Wstał zza biurka i poprawił marynarkę. Podniosła wzrok i zerknęła na niego nieco spokojniejsza niż przed chwilą. Nie wiedział, czy sprawiła to jego deklaracja, że nie lubi krzywdzić kobiet, ale podejrzewał, że w tym właśnie tkwiła cała rzecz.
– Jesteś teraz moją żoną – podkreślił stanowczym głosem. – Cały dom jest do twojej dyspozycji. Możesz korzystać także z tego gabinetu, ale tylko wtedy, gdy nie ma mnie w domu. Jeśli tutaj jestem, nie masz prawa tu wchodzić, chyba że ci na to pozwolę. Czy to jasne?
Zmierzyła go krótkim spojrzeniem, zanim kiwnęła głową, ale to go nie usatysfakcjonowało.
– Nie usłyszałem twojej odpowiedzi.
– Tak, to jasne – mruknęła.
– Dobrze. Wszędzie tutaj są moi ochroniarze. W ich towarzystwie masz być odpowiednio ubrana i nie zagadywać ich niepotrzebnie ani zbytnio się spoufalać, niezależnie od tego, czy jestem akurat w pobliżu, czy też nie. Możesz wychodzić z rezydencji, ale tylko w towarzystwie co najmniej dwóch moich pracowników. Kierowca będzie na twoje zawołanie, wystarczy, że po niego zadzwonisz.
Wyjął coś z szuflady biurka. Podał jej do ręki nowy telefon z jeszcze zafoliowanym ekranem. Przyjęła go z lekko zmarszczonymi brwiami.
– Co to jest?
– Prezent – odparł oschle. – Masz w nim wpisany numer mojej komórki, a także numer swojego szofera oraz szefa mojej ochrony. Do niego dzwonisz tylko w wyjątkowych sytuacjach, gdyby w rezydencji działo się cokolwiek niebezpiecznego, gdy mnie nie będzie. Rozumiesz?
– Tak, rozumiem – odparła niemal jak automat.
– Przy moich ludziach oraz w miejscach publicznych masz mnie bezwzględnie słuchać, bez żadnych dyskusji. Kiedy mówię, że masz gdzieś iść, idziesz tam. Jeśli powiem, że masz stać w miejscu, robisz to bez zająknięcia. Masz odzywać się z szacunkiem i nie pyskować, inaczej może się zrobić nieprzyjemnie.
Zacisnęła zęby. Widział wyraźnie drgający mięsień na jej szyi.
– Wszystko jasne – powiedziała, prostując dumnie plecy. – Czy już mogę odejść i się przebrać? Ta suknia jest piękna, ale bardzo niewygodna.
Patrzył na nią przez moment, a potem kiwnął głową w niemej zgodzie. Skierował się do drzwi.
– Chodź za mną.
Posłusznie poszła za nim do holu, a potem po schodach na piętro. Wskazał jej pierwsze drzwi z brzegu. Zajrzała do środka. Pokój był ładnie urządzony, jasny i przestronny z wygodnym łóżkiem, dużą garderobą oraz drewnianymi, szykownymi meblami. Na podłodze leżał miękki, puszysty dywan. Obok szafy zauważyła drzwi, zapewne prowadzące do łazienki.
– To jest twój pokój.
Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się, czy może zadać na głos pytanie, na które – tak naprawdę – bała się uzyskać odpowiedź. Stał tuż za nią, tak blisko, że ponownie wyraźnie wyczuwała zapach jego perfum.
Pochylił się nad jej ramieniem i musnął ciepłym oddechem odsłoniętą skórę. Jego słowa sprawiły, że nie musiała się odzywać:
– Będziesz tu mieszkała, póki nie przyzwyczaisz się do życia w moim domu. Nie wezmę cię siłą – wzdrygnęła się na te słowa – ale zrobię to wkrótce i ty będziesz tego chciała. Jesteś moją żoną i tak właśnie będę cię traktować. – Wyprostował się. – Moja sypialnia jest tuż obok. Maria, moja gospodyni, poukładała twoje rzeczy w szafie. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Porządnego sznura, pomyślała ponuro, i odpowiedniej belki, aby się na niej powiesić. Na głos jednak odpowiedziała spokojnie:
– Nie, dziękuję.
– Będę w domu jeszcze przez dwie godziny, potem wychodzę i wrócę dopiero nad ranem. Maria pracuje do wieczora, więc jeśli będziesz chciała, pokażę ci kuchnię oraz pozostałe pokoje w rezydencji.
Kiwnęła głową, nie mogąc już zmusić się do kolejnych słów. Usłyszała kliknięcie zamykanych drzwi. Poczekała, aż jego kroki w korytarzu całkowicie ucichną, a potem wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze.
Zrobiła parę kroków do przodu i opadła na łóżko, aby schować twarz w dłoniach. Miała ochotę się rozpłakać, ale wiedziała, że to tylko bardziej ją zmęczy, a jednocześnie wcale nie polepszy obecnej sytuacji. „Nie wezmę cię siłą, ale zrobię to wkrótce i ty będziesz tego chciała”. Na wspomnienie tych słów przeszły ją ciarki.
Nie mogła zaprzeczyć, że Dmitrij był przystojny, ale jednocześnie władczy i nieco przerażający. I była pewna, że nie wiedział, że była dziewicą i miała zerowe doświadczenie w sprawach łóżkowych. Miała dwadzieścia trzy lata, ale jej relacje z mężczyznami zawsze kończyły się na wczesnym etapie, głównie przez machlojki jej ojca. Próbował wielu rzeczy, aby trzymać ją z dala od chłopaków, i udawało mu się to.
Nie miała nikogo, kto pomógłby jej rozpiąć suknię, więc po prostu rozerwała zapięcie i z ulgą zrzuciła z siebie cały materiał oraz koronkę, które uformowały razem stos na jasnym dywanie. Dorzuciła do niego także welon, ale przedtem zwinęła go nienawistnie w pogniecioną kulkę.
W niewielkiej łazience zaczęła wyjmować z włosów spinki, po czym wrzucała je po kolei do zlewu. W panującej ciszy czuła, że powoli traci resztki panowania nad sobą. Wiedziała, że potrzebuje teraz ciepłego prysznica i odpoczynku, aby poradzić sobie z tym, co dzisiaj przeżyła, i przygotować się na to, co dopiero miało nadejść.
Gdy pozbyła się resztek ślubnej fryzury, uniosła powiekę lewego oka i wyciągnęła z niego koloryzującą soczewkę, której kazał użyć jej ojciec. Być może obawiał się, że pakhana zniesmaczy widok różnokolorowych tęczówek przyszłej żony? Nie wiedziała tego, mogła się tylko domyślać. Z lustra patrzyła na nią teraz para jej własnych oczu – jedno zielone i jedno brązowe. Była ciekawa, jak na ten widok zareaguje Dmitrij.
W kabinie znalazła szampon o zapachu cytrusowym. Użyła go w sporej ilości, gdy próbowała porządnie zmyć z głowy lakier do włosów oraz odżywki, których użyła jej stylistka. Po piętnastu minutach stania pod deszczownicą w końcu poczuła wewnętrzny spokój. Gdy wraz z wodą spłynął także jej misterny makijaż, miała wrażenie, że ponownie była sobą.
W garderobie znalazła skromną liczbę ubrań, które spakowała wcześniej do walizki. Sukienki, które senator kazał jej nosić przed kamerami oraz w miejscach publicznych, zostawiła w jego domu, bo szczerze ich nienawidziła. Teraz wybrała z półki luźną, czarną koszulkę i ciemne alladynki, w których poczuła się całkowicie swobodnie.
Wróciła do sypialni, zasłoniła okno i w półciemnym pokoju położyła się na materacu. Próbowała się zrelaksować, ale do głowy wróciły uporczywe słowa senatora, które przekazał jej dzień przed ślubem.
„Nie waż się mu mówić, czym jesteś” – ostrzegł wyraźnie. – „Mógłby przez to zerwać umowę, a to byłoby wysoce niewskazane”. W jego głosie wyraźnie słyszała groźbę oraz irytację. „Masz być mu posłuszna, ale pamiętaj, do kogo właściwie należysz”.
Wzdrygnęła się i usiadła z powrotem na materacu, wyrzucając z głowy jego głos oraz twarz. Nie chciała o nim myśleć, na pewno nie teraz. Potrzebowała odpoczynku i musiała przeanalizować całą sytuację.
Co miała robić? Chęć buntu przeciw nakazom ojca była silna, jednak pamiętała doskonale, dlaczego słuchała go do tej pory. Swieta, malutka Swieta. Chciała zobaczyć siostrę, upewnić się, że jest bezpieczna i kochana w swojej nowej rodzinie. Tylko senator mógł do niej dotrzeć i dać Madison możliwość spotkania. Westchnęła ciężko.
Siedziała jeszcze przez parę minut w ciszy. Zerknęła na telefon, który położyła na szafce obok łóżka, ale nie miała ochoty go przeglądać. Od rana nic nie jadła ze stresu, ale miała teraz tak ściśnięty żołądek, że nie czuła głodu.
Uznała w końcu, że jedynym wyjściem był sen. Gdy tylko się wyśpi i uspokoi, a potem ułoży jakiś logiczny plan, poczeka na powrót Dmitrija i pójdzie z nim porozmawiać.
♫ Tommee Profitt feat. Wondra – I’m Not Afraid ♫
Dmitrij jechał z tyłu limuzyny przez centrum Chicago, przeklinając po rosyjsku tak ostro, że jego brat Maksim patrzył na niego ponuro spod lekko zmarszczonych brwi.
– To tylko draśnięcie – powiedział, unosząc ciemną brew.
– Co ty, kurwa, powiesz! – warknął zirytowany, patrząc na swoją białą koszulę nasiąkniętą krwią. – Dopiero co kupiłem tę koszulę.
– No tak. Swoją drogą, to w pewien sposób śmieszne, że pojechałeś na akcję w swoich ślubnych ciuszkach – rzucił lekko rozbawionym głosem, przenosząc wzrok na widoki za oknem. – I to jeszcze w ślubnej limuzynie.
Dmitrij zacisnął zęby, aby powstrzymać kolejne przekleństwa. Przed wyjściem z domu kusiło go, aby się przebrać, ale ostatecznie zrezygnował. Limuzyna była akurat zaparkowana przed domem, więc po prostu do niej wsiadł bez analizowania sytuacji. Cały ten dzień był tak irytująco pełen napięcia, że znajdował się na granicy wybuchu.
– Parszywi idioci – prychnął pod nosem. – Przeżyliby, gdyby nie byli skurwysynami z głowami we własnych tyłkach – mruknął rozeźlony, poprawiając się na siedzeniu. – Kurwa jebana mać!
To miało być proste przejęcie majątku na poczet niespłaconego długu. Właściciel nocnego klubu nie miał możliwości oddania Dmitrijowi pieniędzy w ramach spłaty pożyczki, którą zaciągnął na rozkręcenie swojego interesu, więc pakhan postanowił przejąć budynek. Właściciel oraz jego synowie robiący za ochroniarzy nie chcieli słyszeć o takim rozwiązaniu i pomyśleli, że mogą bezkarnie machać bronią przed nosem Dmitrija oraz jego ludzi. Rozpętała się strzelanina. Niestety, jedna z kul zdążyła drasnąć mu bok i zniszczyć zarówno koszulę, jak i marynarkę.
– Ten garnitur czy inny, jaka to różnica, kiedy się idzie na akcję? – rzucił w końcu na głos, czując, że powoli schodzi z niego wściekłość, a zastępuje ją irytacja. – Zawsze coś może pójść nie tak, nawet gdybym był w dresach.
– Po dresach byś tak nie stękał. A tak w ogóle, jak tam twoja nowa żonka? – zapytał Maksim rozbawionym tonem. – Wydaje mi się, że nie tryskasz zbytnio entuzjazmem godnym świeżo upieczonego mężusia.
Dmitrij spiął się wyraźnie i syknął, gdy rana na boku mocno zapiekła.
– Dziewczyna prawdopodobnie nawet nie wiedziała o warunkach kontraktu, a Peterson kłamał, gdy zapewniał mnie, że cieszy się z planowanego ślubu.
– Peterson jest śliski jak węgorz pływający w kisielu, drogi braciszku – mruknął Maksim, odchylając się na oparcie fotela. – Mówiłem ci to, zanim jeszcze podpisałeś z nim jakiekolwiek papiery.
– Ty nie bądź taki mądry – skarcił go. – Dojścia na wysokim szczeblu politycznym mogą się nam przydać. Poza tym nie ufam skurczybykowi za grosz, więc tym lepiej jest mieć z nim układ. Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Najlepiej na tyle blisko, aby wyraźnie czuli zapach prochu z mojego gnata i wiedzieli, że odstrzelę im łby, jeśli zrobią choćby jeden fałszywy krok.
Maksim pokiwał głową, ale już nic nie powiedział. Byli z bratem podobni z wyglądu, ale całkowicie różnili się charakterami. Dmitrij zawsze był tym narwanym i gniewnym, podczas gdy młodszy Rublow niemal opływał w wyrachowany spokój oraz sypał niewybrednymi żartami nawet w najmniej odpowiednich momentach. Trzymali się razem od dzieciństwa niezależnie od syfu, jakim czasami było życie poświęcone Bratwie.
Dmitrij marzył teraz o zaszyciu rany, szybkim prysznicu i długim śnie. Zajechali pod jego rezydencję około trzeciej w nocy. Odprawił Maksima, zapewniając go, że sam sobie poradzi, i wszedł do środka.
Dom był cichy i ciemny, a jego kroki odbijały się lekkim echem w holu. Był pewien, że Madison nie wyjdzie ze swojego pokoju przez najbliższe parę dni po tym, jak reagowała na jego słowa i bliskość. Bała się go, to akurat było więcej niż jasne. Miał ochotę wejść na górę do jej sypialni i spróbować obudzić w niej pożądanie, jednak nie mógł tak po prostu rzucić się na nią jak jakiś jaskiniowiec. Może się z nią podrażni, a potem poczeka, aż sama do niego przyjdzie.
Wszedł do gabinetu i przymknął drzwi. Apteczkę z potrzebnymi narzędziami miał schowaną w szufladzie pod biurkiem. Wielokrotnie odnosił drobne rany, do których nie warto było wzywać medyka, więc zszywał go Maksim lub sam się tym zajmował. Usiadł na krześle dla gości z apteczką położoną na biurku. Zdjął koszulę, krzywiąc się pod nosem.
Cała akcja nie nastroiła go pozytywnie i chociaż przejął lokal, który mógł po remoncie przynieść mu niezłe zyski, sprzątanie ciał nie było wliczone w pierwotny plan. Musiał wezwać swoją ekipę, która miała zająć się wszystkim przez noc.
Ostatnio rzadko jeździł na takie spotkania z dłużnikami, wolał wysyłać na nie Maksima, jednak dzisiaj, po swoim ślubie, potrzebował czegoś, co odsunęłoby jego myśli od miny Madison, gdy tylko przed ołtarzem zdjął jej welon. Wyraz jej oczu był tak ponury, jakby była na własnym pogrzebie.
Zaczął oczyszczać ranę, ponownie zaklął pod nosem, gdy drzwi się uchyliły. Na widok Madison stojącej w progu zmarszczył brwi z niezadowoleniem. Dziewczyna zajrzała do środka i wlepiła w niego pytające spojrzenie.
– Co się stało? – zapytała cichym głosem, zerkając na niego niepewnie.
Widziała, że był bez koszuli, i chociaż zauważył speszenie na jej twarzy, nie odwróciła od niego wzroku.
– Draśnięcie – odparł burkliwie. – Dlaczego nie śpisz?
Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Odchrząknęła, stawiając niepewny krok do środka. Nie powstrzymał jej, chociaż miał na to ochotę. Nie był teraz w nastroju na jakiekolwiek rozmowy.
Podeszła do niego, boso stąpała niemal bezszelestnie. Bez makijażu i z rozpuszczonymi, falowanymi włosami opadającymi na koszulkę wyglądała o wiele młodziej niż wcześniej. W ogóle bardzo się różniła od wizerunku kobiety, którą poślubił na oczach polityków oraz najważniejszych członków Bratwy.
Zatrzymała się metr od niego i zagarnęła pojedynczy kasztanowy kosmyk za ucho.
– Pomóc ci? Znam się na tym.
– Poradzę sobie. – Rzucił zakrwawioną gazę na biurko. – Niby skąd taka panienka jak ty zna się na zszywaniu ran?
Jej mina się nie zmieniła, ale zauważył, że spięła wszystkie mięśnie. Skrzyżowała ramiona na piersi, wbijając wzrok w regał z książkami zajmujący niemal połowę ściany.
– Z Rosji – odparła niespodziewanie sztywnym głosem. – Ojciec lubił bijatyki i rozróby, więc potrzebował zszywania. Często – dodała ostrzejszym tonem. – Matka mnie tego nauczyła. Była pielęgniarką.
Uniósł na nią wzrok i zmarszczył brwi jeszcze bardziej. Z jej słów wynikało, że Peterson nie był jej biologicznym rodzicem.
– Jesteś adoptowana?
– Tak – odparła oschle, nadal zwrócona do niego profilem. – Kiedyś, dawno temu, miałam na imię Elizawieta – mruknęła cicho jakby z melancholią.
– Chcesz odzyskać to imię? – zapytał domyślnie.
Pokręciła powoli głową, a potem z nieco większą stanowczością.
– Nie. – Westchnęła ciężko z cieniem w oczach. – Tamta dziewczynka dawno umarła.
A więc jest adoptowana.Ten stary drań nawet o tym nie wspomniał, żachnął się Dmitrij, myśląc o senatorze. Wydawało się, że wiele szczegółów przed nim ukrył, ale Rublow mógł sam sobie pluć w brodę, że nie pokusił się o porządny research na temat swojej przyszłej żony. Jego szpiedzy potrafili znaleźć informacje zakopane tak głęboko, że sama policja by do nich nie doszła, ale zadowolił się tylko pobieżnymi informacjami. Spodziewał się rozpuszczonej, bogatej panienki, która będzie się do niego przymilała, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Madison, nieproszona, podeszła do apteczki i zaczęła przygotowywać igłę oraz nici. Dmitrij obserwował jej wprawne ruchy przez moment, a potem ponownie zajął się dokładnym oczyszczeniem rany. Była niewielka, ale za to głęboka. Wiedział, że zostanie po niej blizna, kolejna do pokaźnej kolekcji. Przez lata działania w Bratwie zdobył wiele takich „pamiątek”, które przypominały mu, ile razy prawie padł trupem, gdy piął się wzwyż w mafijnym łańcuchu pokarmowym.
Gdy dziewczyna stanęła przed nim i powoli kucnęła, aby mieć dobre dojście do rany, miał ochotę rzucić coś o dwuznaczności tej pozycji, aby ją speszyć, ale ostatecznie to przemilczał. W pewnym momencie światło padło na jej twarz pod takim kątem, że wyraźnie zobaczył jej oczy.
W jednej sekundzie złapał palcami jej podbródek, aż ze strachu upuściła igłę na podłogę. Odgarnął z jej twarzy włosy, aby dobrze się jej przyjrzeć i zarazem upewnić się, że wzrok nie płata mu figli.
– Co się stało z twoimi oczami?
Zadał to pytanie takim tonem, że bałaby się mu nie odpowiedzieć. Przełknęła ślinę, aby oczyścić nagle zaschnięte gardło, czując stanowczy dotyk jego palców na twarzy.
– Takie już są – odparła szczerze, w przypływie odwagi patrząc mu hardo w twarz. – Peterson kazał mi to zatuszować na czas naszego ślubu. Robiłam to też zawsze na jego wystąpieniach politycznych i w miejscach publicznych, gdzie mogli śledzić mnie reporterzy.
Przyjrzał się jej tęczówkom – jednej brązowej i jednej zielonej. Rozluźnił nieco uścisk palców na jej twarzy, jednak nadal nie spuszczał z niej wzroku.
– Soczewka koloryzująca?
Pamiętał, że dotychczas miała brązowe oczy. Kiwnęła lekko głową na potwierdzenie, ale już się nie odezwała.
– Nie rób tego więcej – rzucił krótko i puścił ją całkowicie.
Bez słowa zaczęła zszywać jego bok. Bolało, jednak nawet się nie skrzywił. Przeżył już gorsze rany. Wilkołaki potrzebowały naprawdę silnych środków przeciwbólowych, aby jakkolwiek wpłynęły one na ich organizm, więc na taką małą ranę nie warto było marnować zapasów morfiny. Poza tym odpowiednio zaszyta miała zagoić się w przeciągu dwóch dni.
– Dlaczego tutaj jesteś, Madison? – zapytał ze wzrokiem wbitym w podłogę, gdy po raz kolejny wkłuła igłę w jego skórę.
Odetchnęła przez nos, nie odwracając wzroku od rany.
– Czekałam na ciebie – rzuciła, a potem szybko dodała: – Chciałam z tobą porozmawiać.
Poczekał cierpliwie, aż dokończy zakładanie szwów, a potem bez słowa wstał z krzesła. Podniosła się z podłogi i popatrzyła na niego otwarcie. Najwidoczniej czekała na jakiekolwiek słowa z jego strony, ale on milczał. Zlustrował ponurym spojrzeniem swoje ubrania. Biała koszula była do wyrzucenia, tak samo jak marynarka. Na ciemnych spodniach były ślady krwi, ale ich nie skazywał na stratę.
Zabrał z rąk dziewczyny igłę i dokładnie ją oczyścił, zanim wylądowała z powrotem w apteczce. Spojrzał na Madison surowym wzrokiem.
– Dzisiaj jest już za późno na rozmowy. Idź do siebie.
– Ale…
– Nie! – rzucił stanowczo, przerywając jej. – Poro-zmawiamy jutro.
Zrobiła niepewny krok w jego kierunku, ledwo rejestrując, że na jej palcach zostały ślady krwi.
– Dmitrij…
Chwycił ją za gardło i przycisnął do biurka. Nacisk jego palców był na tyle silny, że poczuła strach, ale nadal mogła oddychać. Wpatrywała się w jego rozjaśnione, wilcze oczy. Miał nieustępliwe, zimne spojrzenie. Zacisnęła palce na brzegu biurka. Powstrzymywała się, żeby się nie wyrwać i nie zostawić na jego rękach śladów pazurów. Nie chciała pogorszyć i tak już nieciekawej sytuacji.
– Przypominam ci o zasadach – wysyczał cicho prosto w jej twarz. – Jeśli nie będziesz się słuchać, zostaniesz ukarana. Kiedy mówię, że masz iść do siebie, robisz to, rozumiesz?
Przełknęła ślinę. Wyczuwał pod palcami jej niespokojny puls. Widział w jej oczach mgnienie lęku, ale także dziwny, ponury błysk. Nie próbowała się szarpać, co dało mu do myślenia. Bała się, ale nie podejmowała próby walki, jedynie obserwowała go pociemniałym spojrzeniem.
Rozluźnił uchwyt, a potem pozwolił dłoni opaść wzdłuż ciała. Madison była zesztywniała, ale wyprostowana i dumna. Jej zapach delikatnie się zmienił, ale była to tak subtelna zmiana, że nie potrafił jej opisać i nie wiedział, co oznaczała.
Cofnął się o pół kroku i wziął głęboki oddech.
– Idź już.
Na początku nie zareagowała, ale po chwili oderwała się od biurka i szybkim krokiem poszła w stronę drzwi. Nie obrócił się do momentu, gdy zamknęła je za sobą. Dopiero wtedy wbił w nie wzrok, powoli uspokajając nerwy.
Maksim zawsze powtarzał mu, że zbyt łatwo tracił panowanie nad sobą. Zazwyczaj trzymał w ryzach swój temperament, bo od tego także zależało powodzenie jego interesów, ale nie zawsze się udawało. Chciał, aby Madison go szanowała, a nie się go bała, ale musiał nauczyć ją odpowiedniego zachowania. Jako żona pakhana musiała go słuchać. Nie mógł pozwolić, aby ignorowała jego polecenia.
Przed pójściem spać wypił szklankę whisky. Alkohol w takiej ilości w ogóle na niego nie wpływał, jednak sam smak potrafił go rozluźnić. Gdy potem wdrapywał się na schody, dochodziła prawie piąta rano. Na moment zatrzymał się pod drzwiami pokoju Madison, ale dobiegał stamtąd jedynie jej cichy oddech. Sądził po jego regularności, że w końcu poszła spać.
Zamknął się w swojej sypialni. Wziął szybki prysznic, zmył z siebie krew i pot, a potem w samych bokserkach wszedł do łóżka. Chłodna pościel przyniosła mu ukojenie, ale tylko na moment. Przed oczami stanął mu obraz kolorowych oczu Madison. Ciekawiło go, jakby to było, gdyby miał ją teraz obok, i jak reagowałaby na jego obecność. Na tym etapie znajomości podejrzewał, że nie mogłaby zasnąć z obawy, że Dmitrij dobierze się do niej bez jej zgody. Skrzywił się pod nosem i rozwiał te myśli, czując zmęczenie.
Postanowił, że porozmawia z nią przy wspólnym śniadaniu. Wybierał się do swojego kasyna dopiero po południu, więc mieli czas, aby przedyskutować to, z czym do niego przyszła o tak późnej porze. Musiał także omówić z nią parę praktycznych rzeczy dotyczących jej życia w rezydencji.
Miał zamiar upewnić się, że dziewczyna nauczy się go słuchać, inaczej mogło zrobić się między nimi naprawdę nieprzyjemnie. Chciał się także dowiedzieć, czy czegoś jeszcze przed nim nie ukrywała.
***
Madison wstała około dziewiątej rano z lekkim bólem głowy. Od momentu, gdy wskoczyła do łóżka po nocnej rozmowie z Dmitrijem, spała niewiele, za to dużo przewracała się z boku na bok, machinalnie masując skórę na szyi, która nadal piekła od dotyku pakhana. Nie został po tym żaden ślad, jednak miała wrażenie, że nadal czuje na gardle ucisk jego palców.
Ubrała się w czystą, różową koszulkę i krótkie, ciemne spodenki. Rozczesała włosy przed lustrem w łazience i spięła je w luźny koczek na karku. Przyjrzała się swojej nieco bladej, niewyspanej twarzy i poszła po niewielką kosmetyczkę, którą miała schowaną w garderobie. Jej zasoby kosmetyków były małe, bo nie lubiła mocnego makijażu. Nałożyła na rzęsy tusz i pomalowała usta delikatnym błyszczykiem. Uznała, że wygląda nieco lepiej.
Po domu chodziła boso i to sprawiło, że pomyślała o wybraniu się na zakupy. Sam pomysł, że mogłaby kupić to, co podoba się jej, a nie Petersonowi, wywoływał przyjemne ciarki i uczucie ekscytacji. Miała szansę wyrobić sobie własny styl bez wciskania się w niechciane sukienki czy garsonki. Mogła w końcu być sobą.
Wyszła z pokoju i zeszła po schodach, zastanawiając się, czy Dmitrij nadal jest w domu. Nie znała jego rozkładu dnia, lecz miała nadzieję, że ostatecznie go pozna. Wolała wiedzieć, kiedy zostawała sama na terenie rezydencji, a kiedy miała spodziewać się w pobliżu obecności męża.
Wczoraj, zanim do rezydencji wrócił Dmitrij, zasnęła na tak długo, że obudziła się dopiero późnym wieczorem, więc nie poznała gospodyni swojego męża i ostatecznie sama znalazła kuchnię. Zrobiła sobie kolację, a potem zjadła ją samotnie, popijając herbatę.
Teraz zeszła na parter, bezgłośnie stawiając kroki na zimnej, marmurowej posadzce. Burczało jej w brzuchu, więc nieco przyspieszyła, wyczuwając unoszący się w powietrzu zapach kawy oraz jedzenia. Zastanawiała się, czy Maria właśnie gotowała i czy nie będzie jej przeszkadzać swoją obecnością. Ewentualnie mogła szybko zrobić sobie kanapkę i wyjść.
Weszła do kuchni z uprzejmym uśmiechem, ale zamarła. Marii nigdzie nie było widać, za to zobaczyła Dmitrija ubranego w same spodnie dresowe, bez koszulki i boso. Kręcił się przy kuchence, jednocześnie popijając kawę. Przyjrzała się uważnie jego umięśnionym, naznaczonym bliznami plecom. Zauważyła także świeżo zaszytą ranę na boku, zanim pierwszy szok minął i odwróciła wzrok, a jej uśmiech przygasł.
Odwrócił się i zerknął na nią znad parującego kubka. Jego oczy były niezmiennie chłodne, przynajmniej póki nie otaksował wzrokiem jej odsłoniętych nóg oraz bluzki na cienkich ramiączkach, która odsłaniała ramiona. Na widok ognia w jego ciemnych źrenicach natychmiast dostała ciarek. Czuła się jak zając namierzony przez głodnego wilka.
– Dzień dobry – powiedział niskim głosem, opierając się biodrem o blat.
– Dzień dobry – odpowiedziała nieco sztywno.
Czekał, czy poza powitaniem się odezwie, ale uparcie milczała, wpatrując się we wszystkie punkty wokół niego, byle tylko nie natrafić spojrzeniem na nagi tors lub jego przeszywający wzrok.
– Zrobić ci kawę? – zapytał cierpliwie.
Przełknęła ślinę i na moment uniosła oczy. W jasnym świetle różnica między brązową a zieloną tęczówką była jeszcze bardziej widoczna. Dmitrijowi mimo wszystko się to podobało, wyglądała dzięki temu nietypowo i oryginalnie.
– Tak, poproszę – powiedziała w końcu.
– Maria upiekła świeże bułki, jeśli masz ochotę – rzucił swobodnie, a potem odwrócił się, aby włączyć ekspres.
Madison przełamała się i podeszła bliżej, zerkając na talerz pełen wypieków stojący na wyspie kuchennej. Zapach był tak kuszący, że stanęła za plecami Dmitrija i sięgnęła po jedną z bułek. Chwyciła pierwszą z brzegu i z zaskoczeniem poczuła, że parzy ją w palce. Musiały być świeżo wyciągnięte z pieca.
Odskoczyła, zapominając, że jej mąż stoi z tyłu. Wpadła na niego, a kawa z jego kubka wylała się na jej plecy. Na jej nieszczęście napój nadal był ciepły, więc dość mocno zapiekło.
– Cholera jasna, Madison! – warknął Dmitrij, natychmiast odstawiając kubek na blat. – Pokaż to, trzeba natychmiast przyłożyć zimny okład.
– Nie! – Odsunęła się natychmiast, gdy chciał podwinąć jej koszulkę. – Nic mi nie jest, naprawdę. Byłam niezdarna, to się już nie powtórzy.
– Bardzo się cieszę – rzucił z irytacją – ale teraz pokaż mi to oparzenie.
Pokręciła głową z paniką w oczach. Dmitrij zgrzytnął zębami pewien, że strach przed jego dotykiem każe jej się wycofać. Zamoczył czystą ścierkę w zimnej wodzie i podszedł do niej, starając się powściągnąć emocje.
– Nie bądź dzieckiem, kobieto – powiedział spokojniejszym głosem. – Nie skrzywdzę cię. Chcę ci pomóc.
Obrócił ją tyłem do siebie, nie zważając na jej przestraszoną minę, i podwinął koszulkę do góry. Zamarł, mrużąc powieki. Skóra oblana kawą była zaróżowiona, jednak bardziej zszokował go widok blednących siniaków w odcieniach żółci na lędźwiach. Teraz były ledwo widoczne, ale i tak przyprawiły go o ukłucie wściekłości.
Zacisnął pięść, w której trzymał zimny okład, drugą dłoń dotykał jej ciepłej skóry. Madison stała nieruchomo, niemal nie oddychając.
– Co to jest, Madison? – zapytał niskim, wibrującym głosem.
Bała się poruszyć, bo słyszała w jego tonie ostrzeżenie. Nie pytając jej o zgodę, obniżył materiał spodenek oraz majtek i zarejestrował, że siniaki ciągnęły się aż na pośladki.
– Kto ci to zrobił? – zapytał, chociaż się domyślał.
Milczała, oddychając głęboko. Oparzenie szczypało, ale to dotyk palców Dmitrija obchodził ją teraz bardziej. Chciała ukryć ślady pobicia tak długo, żeby zdążyły całkowicie zniknąć. Wcześniej nie wiedziała, jak jej mąż zareaguje na ich widok. Teraz wyraźnie dał jej do zrozumienia, że był zły, bardzo zły. Stał tak blisko, że wyczuła, jak jego ciało zesztywniało.
– Peterson – odpowiedziała beznamiętnym głosem.
Chciała podciągnąć spodenki, ale wystarczyło, że tylko drgnęła, a przycisnął palce mocniej do jej biodra, tym samym dając znak, aby się nie ruszała.
– Często cię bił?
– Nie – odparła zgodnie z prawdą. – Tylko… od czasu do czasu.
– Za co?
Zacisnęła na moment usta, powstrzymując chęć wyrwania się i ucieczki. Nie lubiła, gdy ktoś ją przesłuchiwał.
– Za różne rzeczy. Głównie nie podobało mu się moje zachowanie.
Gdy niespodziewanie przyłożył zimną ścierkę do jej oparzonej skóry, podskoczyła i syknęła pod nosem. Przez moment bolało, ale po chwili poczuła ulgę.
– Jakie zachowanie? – zapytał pozornie obojętnym tonem, ale czuła, że nadal jest wzburzony.
– Bił mnie, gdy się buntowałam – rzuciła z irytacją. – Czy to ważne?
– Tak.
Stanowczość w jego głosie skutecznie ostudziła jej nerwy. Poczuła rezygnację i wstyd. Przełknęła ślinę, wbijając wzrok w blat kuchennej wyspy przed sobą.
– Zazwyczaj pamiętałam o tym, aby z nim nie dyskutować, jednak czasami ponosiły mnie nerwy. Wystarczyło powiedzieć na głos, że nie podoba mi się strój, który dla mnie wybrał, lub skomentować, że nie pozwala mi nigdzie wychodzić bez nadzoru. Wtedy właśnie dostawałam karę. Zawsze w taki sposób, aby osoby trzecie nie widziały siniaków.
Przesunął wzrok z jej pleców na kark. Nie widział jej twarzy, ale rozpoznał napięcie w głosie. Przypomniał sobie jej spojrzenie, gdy wczoraj przyszpilił ją do biurka i zacisnął palce na gardle. Nie uciekała, nie rzucała się, po prostu go obserwowała, jakby na coś czekała. Tak, ona czekała, baranie, powiedział sobie w duchu. Czekała, aż dostanie od ciebie w twarz.
– On już nie ma prawa cię tknąć – oświadczył nieznoszącym sprzeciwu głosem.
– Ale ty już tak? – zapytała buntowniczym tonem, opierając dłonie na blacie.
Obrócił ją tak szybko w swoją stronę, że niemal straciła równowagę. Okład z jej pleców spadł z głośnym plaśnięciem na podłogę. Poczuła jego dłonie zaciskające się na przedramionach. Patrzyła w jego jasne, ale nadal ludzkie oczy, nie mogąc odwrócić wzroku. Szare tęczówki były pełne złości. Na jego szczęce drgnął niespokojnie mięsień, gdy przybliżył swoją twarz do jej tak blisko, że wyczuła jego oddech na swoich ustach.
– Jestem twoim mężem, a nie katem – powiedział cicho. – Potrzeba więcej niż pyskowania, abym podniósł na ciebie rękę. – Przesunął mocno kciukiem po jej dolnej wardze. – Lubię, gdy kobieta ma temperament, jednak tylko wtedy, gdy nie przeszkadza on w słuchaniu moich poleceń.
– Poślubiłeś mnie dla umowy z senatorem – zaznaczyła spiętym głosem. – Gdyby coś mi się stało, przyniosłoby to tylko kolejną korzyść. W końcu nie musiałbyś mnie tresować.
– Nie, Madison, to nie byłaby żadna korzyść. – Pokręcił lekko głową. – Korzyścią będzie seks z tobą, a nie organizowanie ci pogrzebu – odparł z brutalną szczerością, od której zmroziło jej krew w żyłach. – Nie ukrywam także, że oczekuję, że kiedyś urodzisz mi dzieci, więc sama widzisz, że korzyści jest więcej, gdy jesteś jednak cała i zdrowa.
Miała ochotę go spoliczkować, ale ponownie trzymał jej ramiona, więc ostatecznie nie wykonała żadnego ruchu. Zacisnęła zęby, czując złość palącą płuca. Chciała na niego fuknąć, podrapać pazurami i zostawić blizny na jego twarzy, na której teraz malował się nikły uśmieszek pełen samozadowolenia.
Już niemal zapomniała, że przyszła do niego w nocy po to, aby powiedzieć mu o tym, czym jest. To byłoby jawne sprzeciwienie się zakazowi ojca i jej pierwszy krok ku odzyskaniu kontroli nad własnym życiem. Myśl o złamaniu nakazu tego sadystycznego gnojka kusiła ją tak bardzo, że aż sama się sobie dziwiła. Teraz ojciec nie mógł jej ukarać, nie miał do niej dojścia. Z drugiej strony nie miała pojęcia, czy sam Dmitrij nie wyżyje się na niej, gdy pozna prawdę mimo swoich zapewnień, że nie krzywdzi kobiet.
Puścił ją i odsunął się na tyle, aby poczuła, że znowu może swobodnie oddychać.
– Idź się przebrać i wróć tutaj – rzucił już normalnym głosem. – Chciałaś porozmawiać, więc porozmawiamy, ale po tym, jak zjesz porządne śniadanie.
Szybko podciągnęła wyżej bieliznę oraz spodenki, ledwo powstrzymując odruch, aby nie opuścić kuchni sprintem. W holu niemal skakała po schodach, pokonując kolejne stopnie, aby w końcu znaleźć się z powrotem w swoim pokoju. Gdyby nie burczenie w pustym żołądku, na pewno zostałaby tutaj nieco dłużej, aby uspokoić nerwy, ale skoro miała w końcu odbyć z mężem rozmowę, chciała być najedzona, aby dodatkowo się nie stresować.
Jej telefon cały czas leżał na stoliku nocnym. Podejrzewała, że senator nie miał jej nowego numeru, co napawało ją zadowoleniem. Miała dzięki temu spokój chociaż w tej kwestii.
Rozebrała się od pasa w górę i weszła do łazienki, aby spojrzeć jeszcze na swoje plecy. Ślad po oparzeniu już znikał. Gdyby kawa była gorąca, skończyłoby się o wiele poważniej. Odetchnęła, przebrała się w czystą, szarą koszulkę z krótkimi rękawami i ruszyła do drzwi.
Zeszła ze schodów i już była pośrodku holu, gdy usłyszała na zewnątrz jakiś rumor i krzyki. Wpatrywała się w drzwi wejściowe z niepokojem, gdy po chwili uderzyły w wewnętrzną ścianę tak mocno, że ze strachu niemal wyskoczyła ze skóry.
Na posadzkę padł jeden z ochroniarzy Rublowa z dziurą po kuli w czaszce. Krew zalała marmur soczystą czerwienią. Madison zamarła na sekundę, wpatrując się w trupa, a potem zauważyła wchodzącego do środka obcego typa z bronią w ręku.
W przypływie paniki zaczęła biec, jednak od razu wiedziała, że był od niej szybszy. Nie miała szans dotrzeć dalej niż do gabinetu, więc wpadła do niego i szarpnęła za drzwi, aby je zamknąć. Cholera, Dmitrij, gdzie jesteś?!
Przyciskała ciało do wejścia i widziała poruszającą się klamkę. Strach ścisnął ją za gardło, gdy mężczyzna kopnął w drzwi tak mocno, że uderzyły ją w ramię, przez co upadła na plecy i na chwilę straciła oddech. Typ uśmiechnął się szeroko, ściskając w dłoni pistolet.
– Nowa żonka Rublowa – powiedział po włosku, szczerząc zęby jak psychopata. – Zanim cię zabiję, zabawimy się razem, słodziutka.
Usiadł na niej okrakiem, aby unieruchomić ją swoim ciężarem. Szarpała się i już chciała zacząć krzyczeć, gdy uderzył ją na odlew w twarz, aż straciła oddech, a głowa odskoczyła na bok. Zza otwartych drzwi gabinetu widziała kawałek holu. Z zewnątrz nadal dobiegały hałasy oraz pojedyncze strzały.
Napastnik szarpnął jej bluzkę, unosząc ją tak wysoko, aż zobaczył czarny stanik i lubieżnie oblizał usta. Nie wypuścił z ręki pistoletu, jedną dłonią ciągnąc za jej ubranie. Panika ściskała ją w gardle, ale w jednym momencie poczuła przypływ adrenaliny. Nie chciała dać się zgwałcić. Wysunęła pazury i zamachnęła się najmocniej, jak potrafiła. Facet upadł na podłogę z połową rozciętej twarzy, wrzeszcząc z bólu i wściekłości.
Wykorzystała fakt, że mogła się poruszyć, i wcisnęła się między duży fotel a biurko. Napastnik podniósł się niemal natychmiast. Już słyszała jego ciężkie buty na podłodze, gdy nagle padł pojedynczy strzał. Nie była ranna, jednak ledwo miała tego świadomość. Szybko skuliła się, zasłaniając głowę rękoma. Nie wiedziała, czy kolejna kula nie trafi właśnie w nią. Zagryzła wargę tak mocno, że poczuła smak krwi na języku.
Dopiero po dłuższej chwili zarejestrowała, że nastała cisza. Bała się unieść wzrok, aby się rozejrzeć. Ponownie zabrzmiały kroki. Ze strachu miała ochotę zwymiotować. Mocniej przycisnęła się do boku biurka, osłaniając przedramionami twarz.
– Sprawdźcie wszystkie korytarze, do chuja! – usłyszała wściekły głos Rublowa. – Poszukajcie, czy wystrzelaliście wszystkich, i sprzątnijcie trupy. Jasna cholera! – warczał na kogoś tak głośno, że ledwo można było rozróżnić słowa rzucane po rosyjsku. – Borys, dowiedz się, jak weszli na mój teren. Teraz, w podskokach, kurwa, bo ciebie też zabiję!
Odetchnęła parę razy, aby uspokoić walące serce. Nadal nie ruszyła się ze swojego miejsca, zorientowała się, że Dmitrij jej nie widział. Podniosła nieco głowę, tylko na tyle, aby zobaczyć, że stoi w drzwiach gabinetu zwrócony do niej plecami. W jego dłoni tkwił pistolet. Nadal był w dresach i bez koszulki, tak jak zostawiła go wcześniej w kuchni. Napastnik, który próbował ją zgwałcić, leżał na dywanie twarzą do podłogi, a w jego potylicy ziała dziura po kuli.
Do Dmitrija podbiegł jeden z ochroniarzy.
– Znajdźcie moją żonę – warknął krótko, a strażnik od razu zniknął jej z oczu i pobiegł w stronę holu.
Opadła bez sił. Drżała na całym ciele tak mocno, że ledwo utrzymywała się w pozycji siedzącej. Adrenalina opadła, pozostawiając ją w szoku. Zrobiło jej się zimno.
Rublow już chciał wyjść z gabinetu, ale nagle stanął nieruchomo i odwrócił się w stronę biurka. Zmarszczył brwi. Wyłapywał czyjś cichy oddech, ale nikogo nie widział. Przejechał wzrokiem po martwym mężczyźnie leżącym na podłodze twarzą do dywanu. W przypływie niepokoju odwrócił go jednym ruchem na bok, aby upewnić się, że nie żyje. Przyjrzał się rozcięciom na jego twarzy. Były długie i głębokie i sączyła się z nich krew.
Poczuł w powietrzu coś oprócz zapachu krwi, który do tego momentu skutecznie maskował wszystkie inne wonie. Położył pistolet na podłodze, a potem zrobił kolejny krok i zajrzał za fotel. Madison siedziała przyklejona plecami do biurka, blada i cicha. W jej włosach zauważył krew, tak samo na policzku i ubraniu. Natychmiast przy niej przykucnął.
– Co ty tutaj robisz, do cholery? – zapytał, oglądając ją i szukając obrażeń na jej ciele. – Jesteś ranna?
Nie odpowiedziała. Dotknął jej spuchniętego policzka, a potem obejrzał stłuczone ramię. Wyglądało na to, że żadna kropla krwi nie należała do niej. Jej oczy były szeroko otwarte, a źrenice tak rozszerzone, że zakrywały czernią niemal całe tęczówki.
– Madison, nic ci nie jest? – zapytał, wyraźnie zaznaczając każde słowo.
Uniosła na niego wzrok, jakby w końcu zaczynała odzyskiwać przytomność. Zerknęła kątem oka na trupa za swoim ramieniem, a potem ponownie na męża, oddychając nieco szybciej i bardziej nerwowo.
– Chodźmy stąd – rzucił, wyciągając rękę, aby pomóc jej wstać.
– Nie dotykaj mnie! – krzyknęła, odsuwając się od niego tak gwałtownie, że uderzyła barkiem o fotel.
Rozumiał, że jest w szoku po całym zajściu, stąd jej zachowanie. Ponownie po nią sięgnął, ale uniosła dłonie, jakby chciała się przed nim zasłonić. Obydwoje nagle zamarli, wpatrując się w ten sam punkt. Madison, powoli i trzęsąc się jak w gorączce, przyjrzała się swoim zakrwawionym dłoniom, z których, zamiast paznokci, wyrastały jasne, lekko zakrzywione pazury oblane krwią.
Na twarzy Rublowa pojawił się taki grymas, że bez problemu rozpoznała budzącego się w nim Wilka. Próbowała schować dłonie za sobą, jednak z emocji nie mogła się pozbyć pazurów. Zapach Rublowa się wyostrzył i niemal zakuł ją w nos, gdy chwycił jej nadgarstek tak mocno, że prawie straciła w nim czucie.
– Co to ma znaczyć, do cholery? – zapytał niskim, niebezpiecznie zimnym głosem.
Stalowy uścisk jego palców sprawił, że jej serce nie chciało spowolnić swojego spanikowanego rytmu. Dziękowała Bogu, że zanim do niej podszedł, zostawił na podłodze pistolet, więc nie miał możliwości przyłożyć jej teraz lufy do skroni.
W tej chwili jedno wiedziała na pewno: miała kłopoty, i to duże. Za mało powiedziane, Madison, mówiła sobie w duchu, wpatrując się nieruchomo w srebrne oczy Rublowa. Masz przejebane, dziewczyno.
♫ Tommee Profitt feat. Fleurie – Noble Blood ♫
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Zespół
Niebezpieczny kontrakt
ISBN: 978-83-8373-297-8
© Anna Piwnicka i Wydawnictwo Amare 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Weronika May
KOREKTA: Małgorzata Giełzakowska
OKŁADKA: Anna Piwnicka
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek