Wilcza Pieśń - Anna Piwnicka - ebook + książka

Wilcza Pieśń ebook

Piwnicka Anna

3,9

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Ayana jako dziecko straciła matkę w wyniku tajemniczego porwania i została sama w najbiedniejszej dzielnicy Nowego Jorku. Tutaj nawet wilkołak nie ma łatwego losu. Dziewczyna żyje na własną rękę przez kolejne lata – aż do czasu, gdy zostaje uprowadzona do lokalnego podziemia i zmuszona do walki z innymi wilczycami. Z opresji ratuje ją Donovan, samiec Alfa wywodzący się ze starego, bogatego rodu wraz ze swoimi towarzyszami.

Ayana, która nigdy nie była nikomu dłużna, czuje silną potrzebę odwdzięczenia się za uratowanie życia. Jednak czy odnajdzie się wśród obcych wilkołaków i zdobędzie ich zaufanie, skoro ukrywa mroczny sekret, który może stanowić niebezpieczeństwo dla nich wszystkich? Co kryje się za tajemniczymi znakami, które pojawiają się na jej skórze? Jak zareaguje Donovan oraz jego wataha, gdy odkryją prawdę?

 

Wystarczyła jedna chwila, jedna decyzja, by połączył ich pakt.

Są niczym ogień i woda, światłość i ciemność, prawość i grzech, a jednak…

Każdy wilk potrzebuje swojego stada.

 

1 TOM SERII ŚLADAMI WATAHY.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (191 ocen)
85
42
38
21
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AGAORZECH

Dobrze spędzony czas

Już to kiedyś czytałam i nadal nie ma drugiej części.
20
Buska18

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra. Czekam na następną część.
00
Olkabar

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna, polecam
00
AngelaLyduch

Z braku laku…

mimo ze krótka historia to bardzo mnie wymęczyła. dotrwałam do końca. Ale i koniec mnie zawiódł. nie polecam
00
natalia_kazimierska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa ksiazka Nie mogę się doczekać kontynuacji
00

Popularność




Wilcza pieśń copyright by © Anna Piwnicka 2024

Wszystkie prawa zastrzeżone, All rights reserved

Redaktor: Małgorzata Zagajewska

Korekta: Patrycja Kubas

Projekt okładki: Anna Piwnicka

Zdjęcie do okładki pochodzi z istockphoto.com

Skład: Patrycja Kubas

Konwersja elektroniczna: Patrycja Kubas

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

www.facebook.pl/AnnaPiwnickaStronaAutorska

www.instagram.pl/anna_piwnicka_autorka

PROLOG

ROZDZIAŁ I

ROZDZIAŁ II

ROZDZIAŁ III

ROZDZIAŁ IV

ROZDZIAŁ V

ROZDZIAŁ VI

ROZDZIAŁ VII

ROZDZIAŁ VIII

ROZDZIAŁ IX

ROZDZIAŁ X

ROZDZIAŁ XI

ROZDZIAŁ XII

ROZDZIAŁ XIII

ROZDZIAŁ XIV

ROZDZIAŁ XV

ROZDZIAŁ XVI

ROZDZIAŁ XVII

ROZDZIAŁ XVIII

EPILOG

PROLOG

Stojąc w progu swojego mieszkania, Ayana czuła lekki ucisk w żołądku – delikatne skurcze mięśni mogące sygnalizować coś zupełnie błahego, naturalnego, choćby głód czy niestrawność. Wiedziała jednak, że to coś zupełnie innego. Prześladowało ją od samego rana – od momentu, kiedy zerwała się z łóżka bladym świtem, drżąc ze strachu, cała zroszona zimnym potem.

Nasunęła kaptur ciemnej bluzy głębiej, zasłaniając oczy i mnąc w dłoni breloczek od małego klucza do mieszkania. Stała w uchylonych drzwiach, patrząc podejrzliwie na brudny, ciemny korytarz. Jedynym źródłem światła były niewielkie promienie słoneczne wpadające do środka przez zakurzone, lepkie od brudu okna. Spod warstwy śmieci ledwie można było dostrzec czarno-białą szachownicę podłogi. Ayana zerknęła w górę, na schody, a potem w prawo, w kierunku drzwi wyjściowych, prowadzących na zewnątrz budynku.

Podrzucała kluczyk w dłoni, rozmyślając intensywnie nad swoim kolejnym krokiem. Odgłos ostrego szczekania sprawił, że drgnęła nerwowo, na chwilę tracąc równy oddech. Jej serce nieco mocniej zabiło w chwili paniki, za co surowo skarciła się w duchu. Pies sąsiadki pojawił się na półpiętrze i wspinając się po schodach na krótkich, grubych łapach, wyglądał niczym nakręcana zabawka, co rusz wyskakująca z pudełka. Ona wolałaby, aby jednak w tym pudełku pozostał.

Widząc to małe, tłuste stworzenie o paciorkowatych oczach i długiej, skołtunionej sierści, miała ochotę splunąć na ziemię pod wpływem odrazy. Pies, wredny tak samo, jak jego właścicielka, zaczął ujadać niczym syrena policyjna, patrząc w kierunku Ayany, która ledwie powstrzymała się od zasłonięcia uszu rękoma. Zdusiła też w sobie pierwotny, niski odgłos warczenia, którego zazwyczaj używała, aby uciszyć tę małą bestię.

Ścisnęła mocniej klucz w dłoni, zamknęła drzwi mieszkania, przysłuchując się znajomemu szczękowi zamka, a potem ruszyła korytarzem w stronę wyjścia. Szła powoli, luźnym krokiem, mimo że jej mięśnie były naprężone i gotowe do szybkiej ucieczki. Dalej słyszała szczekanie za swoimi plecami, a po chwili także dźwięk psich łap uderzających o posadzkę.

Zatrzymała się gwałtownie, obróciła o sto osiemdziesiąt stopni i warknęła ostro, szczerząc długie, białe kły. To był niski, złowieszczy odgłos rozwścieczonego wilka, będący dla intruza wyraźnym ostrzeżeniem. Wysoki skowyt umilkł, zastąpiony nagle przerażonym, chaotycznym piskiem, gdy pies zaczął uciekać po schodach z powrotem do mieszkania swojej właścicielki.

Ayana wyszła na zewnątrz nieco spokojniejsza. Poranne słońce na moment ją oślepiło. Mimo ciepłej fali powietrza napływającej od nagrzanych dachów, mocniej wcisnęła dłonie do kieszeni ciemnej bluzy. Poprawiła kilka drobnych kosmyków niesfornych, czarnych włosów, które co i raz wymykały się spod kaptura. Spędziła dzisiaj godzinę przed lustrem, by porządnie je wyprostować, ale one i tak starały się żyć swoim życiem wbrew jej woli.

Chęć, aby ściąć hebanowe kosmyki, długie do połowy pleców, była coraz silniejsza. Przemawiała do niej coraz głośniej każdego ranka, gdy burza ciemnych, naturalnych loków wiła się na ramionach, przypominając strzechę wysuszoną na pełnym słońcu. Gdyby miała pieniądze, kupiłaby porządny szampon oraz szczotkę – a może nawet odżywkę – by spróbować je okiełznać. Wiedziała jednak, że na razie nie ma szans nawet na tak mało istotne zmiany.

Mieszkała w nowojorskich slumsach i nie śmierdziała groszem. Praca w nocnym barze przynosiła dochód, którego połowa szła na czynsz, a reszta na marne porcje jedzenia, które wciskała w siebie codziennie, tłumiąc jedynie bolesne skurcze wygłodniałego żołądka.

Właśnie poczuła je znów. Skrzywiła się, słysząc ssący dźwięk wydobywający się z głębi trzewi i szła dalej, pozornie ignorując głód.

Jej wysłużone, przetarte glany stukały niemal bezgłośnie o ziemię. Szła chodnikiem, oddalając się od domu. Pozostawała w cieniu budynków, uważnie śledząc wzrokiem nielicznych przechodniów wędrujących w różnych kierunkach. Przemykające ulicą samochody migały jej przed oczyma niczym kolorowy obraz z kalejdoskopu. Zamrugała, szybko odrywając wzrok od pędzących pojazdów.

Czując ucisk w gardle, chciała przejść na drugą stronę ulicy. Wiedziona jednak wewnętrznym instynktem, podniosła wzrok. Ujrzała trzy postacie, na pierwszy rzut oka niewyróżniające się spośród tłumu. Jednak ona rozpoznała ich od razu, w tej samej sekundzie, gdy jej wzrok napotkał ich lśniące, nieludzkie oczy. Patrzyły na nią trzy bestie gotowe do pościgu. Tak długo ich unikała, a teraz przyszły po nią osobiście.

Na swojej skórze czuła na przemian fale zimna i gorąca. Zacisnęła dłonie, wbijając bez namysłu paznokcie w wilgotną skórę ich wnętrza. Jej nogi lekko drżały pod naporem strachu. Oprawcy czekali na jej decyzję. Poddajesz się? – zdawały się pytać ich twarze, gdy tak stała, rozważając wszystkie możliwe opcje.

Zacisnęła zęby, rozpalając w sobie ogień determinacji i siły. Poczuła burzącą się w żyłach krew.

– Dopadnijcie mnie, małe sukinsyny – syknęła pod nosem, wiedząc, że nawet z tej odległości mogą bez trudu czytać z ruchu jej warg.

Zdawała sobie również sprawę z obecności cywilów wokół nich. Do jej uszu dolatywały strzępki rozmów, śmiech, płacz małego dziecka szamoczącego się w wózku i spokojny głos jego matki, próbującej udobruchać malca kolorową, plastikową grzechotką. Ayana czuła ich zapach, słyszała ich głosy. To wszystko sprawiło, że przełknęła ślinę, powstrzymując się od rozpoczęcia pojedynku. Wystarczyło pokazać kły i poczekać na atak ze strony mężczyzn, który, była tego pewna, miał nastąpić za krótki moment.

Bestie w napięciu obserwowały jej sylwetkę. Posunęła się w bok. Ominęła matkę z dzieckiem, biegnąc w stronę labiryntu ciemnych uliczek, ciągnących się stąd aż do centrum miasta. Znała tutaj każdą alejkę, każdą cegłę w ścianach zapuszczonych kamienic, każdy centymetr popękanego, szarego chodnika. Pędziła przed siebie, napinając wszystkie mięśnie. Patrzyła na drogę przed sobą, czując oddech dzikich pobratymców na karku.

Skręciła, szukając schodów pożarowych. Gdyby dostała się na drugą stronę płotu dzielącego dwa zaułki, miałaby szansę na ucieczkę. Nie mogła wrócić do swojego mieszkania, jednak znała wiele innych miejsc, gdzie byłaby w stanie się ukryć. Szukanie kryjówek było jej ulubionym zajęciem w ponurym, samotnym dzieciństwie.

Jej ciężkie glany nieco spowalniały bieg. Kroki bestii były coraz bliżej. Ayana czuła pieczenie w płucach oraz gardle. Miarkowała oddech, skupiając się na szybszym biegu. Nogi miała naprężone do granic możliwości. Już widziała oczami wyobraźni siebie po drugiej stronie płotu. Powiew chwilowej wolności niemal zapierał jej dech w piersiach.

Nagle czyjeś palce chwyciły ją za kostkę. Upadła na ziemię, boleśnie uderzając udem, biodrem i ramieniem o rozgrzany, twardy beton. Z jej piersi wydarł się ostry, rozpaczliwy krzyk bezsilnej złości i przerażenia.

Szarpnęła się, wymachując zaciekle nogami oraz rękoma. Drapała przeciwnika po twarzy, a jego bolesny krzyk oblewał jej ciało falami słodkiej ekstazy, jak u kata patrzącego na ból swojej ofiary. Niewiele to dało.

Jej przeciwnik był od niej o wiele większy i silniejszy. Wyraźnie czuła jego prymitywny, samczy zapach, który drażnił jej nozdrza niczym woń benzyny. Jego dwaj pomocnicy skrępowali jej dłonie w silnych, stalowych uściskach. Leżała, wykręcona tak, że twarz miała przyciśniętą do ziemi, podczas gdy zaokrąglonymi, skórzanymi czubkami swoich butów uderzała w brzuch jednej z trzech bestii. Chciała zadać mu – im wszystkim – ból, póki całkowicie nie opadnie z sił.

– Cholera, ucisz ją! – ryknęła jedna z wrogich postaci, gdy z gardła Ayany zaczęły wydobywać się desperackie, złowieszcze piski, graniczące z warczeniem.

– Się robi – rzucił z dzikim uśmiechem drugi prześladowca, a dziewczynę owionął jego oddech przesycony alkoholem i zapachem krwi.

Poczuła, jak jedna ręka, dotychczas zaciśnięta na jej nadgarstku, zwalnia ucisk i unosi się nad jej głową, na moment przysłaniając prażące słońce. Ostatkiem sił, ignorując ból w całym ciele, szarpnęła się ostro na bok. Dłoń mężczyzny uderzyła z impetem w chodnik, zaledwie kilka centymetrów od jej głowy. Warknął gardłowo, ponawiając próbę. Tym razem jego pomocnik zareagował na czas, przytrzymując głowę Ayany w miejscu. Poczuła mocne uderzenie w skroń. Miało taką siłę, iż cudem jej czaszka nie rozłupała się na kilka drobnych kawałków. Jej zęby szczęknęły boleśnie.

Poczuła smak własnej krwi w ustach. Jej ciało zwiotczało, poddając się nowej, tym razem obezwładniającej fali bólu. Ostatni płomyk desperacji, gniewu i woli przetrwania zgasł, pogrążając jej umysł w gęstej, ciemnej mgle nieświadomości.

ROZDZIAŁ I

– Ty! – ostry, podniesiony głos jednego ze strażników odbił się echem w wilgotnej, ciemnej piwnicy. – Wstawaj!

Siedzące w rzędzie pod ścianą kobiety skuliły się mocniej ze strachu, rozglądając się niepewnie po sobie. Każda modliła się, by to nie do niej mężczyzna kierował ten rozkaz, ściskając mocniej w dłoni skórzany bicz o zwężonym zakończeniu. Czarna skóra lśniła niczym wypolerowana, przez co bicz przypominał bardziej ogon wielkiego jaszczura niż narzędzie do zadawania bólu.

Dziewczyna, do której skierowano groźny rozkaz, podniosła wzrok i wbiła go w wykrzywioną twarz strażnika. Niektóre kosmyki jej brudnych włosów opadły na policzki, okalając blady owal twarzy, umorusany błotem i zakrzepłą krwią, której smak czuła w ustach – spływała z jej dziąseł prosto na język, a potem do gardła, smakując niczym olej silnikowy. Miała ochotę splunąć na wojskowe, ciężkie buty mężczyzny, ale tylko się w niego wpatrywała, siedząc na końcu kolumienki przerażonych, zmęczonych samic drżących ze strachu pod naporem każdego głośniejszego słowa.

Strażnik o ciemnych oczach bezwzględnego zabójcy, z białymi włosami, ściętymi krótko na jeża, ze swoimi mięśniami prężącymi się pod ubraniem w kolorach maskujących, przypominał nieprzyjaznego olbrzyma, którego łatwo sprowokować. Patrzył na dziewczynę bezosobowym wzrokiem rekina.

– Wstawaj, powiedziałem! – wrzasnął głośniej, zaciskając palce na rączce bicza tak mocno, że pobielały mu kłykcie.

Dziewczyna, na oko dwudziestoletnia, nadal wbijała w niego lodowate spojrzenie swoich jasnych, niebieskich oczu. Ich barwa w półcieniu wydawała się podobna do koloru zamarzniętego jeziora w środku surowej zimy. Jej tęczówki były w tej chwili równie ciepłe, co ocean arktyczny. Wstała na równe nogi, by uniknąć spotkania z biczem. Drugi strażnik warknął na inną dziewczynę, w wieku około dwudziestu trzech lat, na co zareagowała ponurą miną i wykrzywiła usta. Mimo swojej niechęci, bez protestu ustawiła się w pionie.

Obydwie zostały brutalnie złapane i niemal zawleczone na ring ustawiony po drugiej stronie dużej piwnicy. Podium, o wymiarach mniej więcej czterech metrów kwadratowych, wydzielone było kilkoma metalowymi linkami, nie grubszymi niż nić dentystyczna.

– Ruszaj się, do cholery! – poganiał młodszą dziewczynę strażnik, popychając ją brutalnie do przodu. – Dzisiaj może być twój szczęśliwy dzień – powiedział z obleśnym uśmiechem, który odsłaniał jego krzywe, pożółkłe zęby. – Jeśli nie, zawsze możesz zostać zabawką moich kumpli – dodał głośniej, czym zasłużył na wiwaty i okrzyki kilku innych strażników, w tym także tego, który prowadził drugą dziewczynę.

Nie odezwała się, ignorując obelgi sypiące się z ust wszystkich mężczyzn. Wśród ich głosów słyszała szuranie skórzanych biczy o podłogę oraz cichy klekot broni palnej, którą dzierżył niemal każdy strażnik pilnujący wejścia do piwnicy. Ich zadaniem było nie wpuszczać do środka nikogo niezainteresowanego walkami. Mieli także pilnować samic w razie, gdyby któraś z nich chciała uciec. Wiele kobiet ginęło tutaj nie tyle od chorób, wygłodzenia, odwodnienia, czy skatowania, ile od postrzału z broni strażnika. Ot, taka nauczka, by nie próbować brać nóg za pas, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.

Dwie dziewczyny zostały przytaszczone pod ring. Ustawiono je obok siebie, w odległości kilkunastu centymetrów. Niemal stykały się ramionami. Starsza wbijała wzrok w podłogę, chcąc zapewne uniknąć starć ze strażnikami. Druga śledziła spod brwi działania mężczyzn zaganiających pozostałe kobiety do bunkra oddzielonego od głównego pomieszczenia metalowymi drzwiami z dwoma zatrzaskami zamykanymi od zewnątrz.

Szczęk metalu przeszył powietrze. W jednej chwili całkowicie umilkły pomruki przerażenia oraz szepty stłumione nagle przez gruby metal i ściany.

– Jak się nazywasz? – spytała starsza dziewczyna ledwie słyszalnym głosem, nadal patrząc na swoje bose stopy.

Młodsza nie odrywała wzroku od strażnika z biczem, który właśnie kierował się do wyjścia. Słyszała jego śmiech oraz rozmowy toczące się pomiędzy mężczyznami.

– Na co ci to wiedzieć?

Tamta uniosła oczy, duże i czarne jak noc. Błyszczały czymś, co można było uznać zarówno za strach, jak i podniecenie.

– Chcę wiedzieć, jak nazywa się wilczyca, którą dzisiaj zabiję – powiedziała bez szczególnej pewności siebie, lecz z widoczną determinacją. – Zrobię wszystko, by się stąd wydostać. – Przy tych słowach jej głos nieznacznie zadrżał. – Nie zawaham się nawet zabić.

Druga samica skrzywiła się pod nosem, wyginając kąciki ust w grymasie podobnym do ponurego, złośliwego uśmiechu.

– Nie powinnaś się wahać – mruknęła pod nosem, ściszając głos. – Bo ja na pewno tego nie zrobię.

***

Donovan nasunął głębiej kaptur i wcisnął dłonie w kieszenie ciemnego dresu, nakazując sobie spokój. Zapach podniecenia, agresji oraz potu unosił się w powietrzu niczym ciężka zasłona. Ledwie mógł oddychać, gdy wraz z dwoma innymi Wilkami przeciskał się przez tłum w kierunku wejścia do podziemi.

Letnia noc była parna i sucha, a opustoszałe zaułki wypełnione nieznośną, złowieszczą ciszą. Blady sierp księżyca lśnił na granatowym niebie w towarzystwie miliona gwiazd, przypominających srebrny brokat rozsypany przez nieuważne dziecko na ciemnym jedwabiu. To chaotyczne piękno uspokoiło jego tętno tylko na kilka sekund, zanim ponownie poczuł mocne, wszechogarniające go zapachy.

Spojrzał kątem oka na swoich przybocznych giermków, towarzyszy dzisiejszego wieczoru. Jego dwaj zaufani przyjaciele w milczeniu szli zaledwie krok za nim, powstrzymując warczenie. Oni także wyczuwali nieczystą aurę tego miejsca, a karawan podnieconych samców, którzy falą przeciskali się obok nich, wcale nie ułatwiał im zadania. Obydwaj byli wysocy na niemal dwa metry. Donovan szczycił się wzrostem metra dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów, czym nieznacznie przerastał kompanów. Mężczyzna po jego lewej stronie nazywał się Cedric. Skrywana pod kapturem twarz miała ostre, stanowcze rysy, podkreślone przez głęboko osadzone oczy w kolorze butelkowej zieleni, teraz pełne irytacji. Obok niego, po prawej stronie Donovana, szedł Lucas. Barczysty samiec łypał ciemnymi jak noc oczyma na nieznajomych idących obok niego w pobudzonym pochodzie. Jego krótkie, brązowe włosy przystrzyżone były na jeża, niemal jak w wojsku, co idealnie pasowało do jego surowej twarzy o mocno zarysowanej szczęce.

– Pamiętajcie: nie robicie nic, póki nie dam wam wyraźnego rozkazu, panowie – odezwał się Donovan, w żadnym razie nie podważając ich zdrowego rozsądku. – Nie powinno mnie tu być, ale nikt nie musi wiedzieć o dzisiejszym zadaniu, prawda?

Lucas uniósł tylko brew. Cedric milczał, tak mocno zaciskając zęby, że drżał mu policzek. Donovan doskonale wiedział, że te piwnice nie były bezpiecznym miejscem. Walki samic, uznane za nielegalne wiele lat temu, nadal były organizowane i przyciągały całe chmary napalonych samców, chcących przywłaszczyć sobie silną, podległą wilczycę, gotową zrobić wszystko, byleby jej pan nie zabił jej dla własnej satysfakcji. Na samą myśl o tej starej, okrutnej taktyce krew w jego żyłach zaczynała krążyć o wiele szybciej.

Opanował swój temperament i wraz z resztą tłumu podążył do ciemnego, podziemnego tunelu ukrytego w jednym z zaułków miasta. Tutejsze okolice były odległymi slumsami Nowego Jorku – na każdym rogu czaili się narkomani, gangsterzy czy bezdomni gotowi zrobić wszystko dla kilku marnych dolarów lub kolejnej działki. Odkrycie wejścia do tunelu przez osoby nieupoważnione było prawie niemożliwe.

W środku zderzył się ze ścianą mocnego zapachu. Strach. Unosił się wyraźnie w powietrzu, obniżając nieco temperaturę. Donovan zacisnął zęby mocniej, aż jego kieł ugodził dolną wargę. Był pewien, że to nie właściciele czy inicjatorzy zbiegowiska pocili się ze strachu, zdając sobie sprawę z ryzyka tego przedsięwzięcia. To uwięzione pod ziemią samice, które odczuwały głęboki, prymitywny lęk.

Wylądowali w obszernej Sali rozmiarów średniego boiska. Pośrodku królował ring niczym z zawodów bokserskich. Był on jednak większy, a linki zostały zastąpione cienkimi, żelaznymi drutami mogącymi dotkliwie poranić człowieka, który próbowałby się na nie wspiąć, chcąc na przykład uniknąć dalszej walki.

Donovan rozglądał się dyskretnie spod kaptura swojej bluzy, jednak nigdzie nie wypatrzył samic – zarówno tych wybranych do dzisiejszej walki, jak i pozostałych, które zapewne jeszcze niedawno tutaj przebywały. Jego towarzysze również rozglądali się dookoła, zaciskając pięści. Reszta tłumu, najwidoczniej już doświadczona w tego typu widowiskach, zebrała się wokół ringu niczym sfora głodnych psów oczekująca pożywnego mięsa.

Półciemną dotychczas piwnicę zalało ostre, białe światło. Donovan zmrużył lekko powieki. Na ring wdrapał się mężczyzna w wojskowym ubraniu z mikrofonem w dłoni. Z ukrytych głośników wydobył się jego donośny, gruby głos.

– Dzisiejsza walka będzie najbrutalniejszą ze wszystkich, mili panowie! Patrzcie uważnie i rozkoszujcie się widowiskiem! Jedna z wojowniczek może dzisiaj zostać waszą posłuszną służką!

Po tłumie przeszła fala zachęcających okrzyków. Lucas prychnął, podczas gdy z gardła Cedrica wydarł się cichy, ostrzegawczy pomruk. Donovan wbił w niego ostre spojrzenie. Tamten natychmiast umilkł przygwożdżony wzrokiem swojego kompana.

Po długim, głośnym dźwięku przypominającym gong wprowadzono na ring pierwszą z wojowniczek. Na widok chudej, brudnej dziewczyny, na oko dwudziestokilkuletniej, Donovan ledwie powstrzymał się przed zaatakowaniem strażnika z mikrofonem, który stał z boku tłumu i pilnował porządku w okolicach ringu. Włosy wilczycy miały barwę ciemnej czekolady i sięgały podbródka. Wyglądały, jakby od dawna nie były myte ani czesane. Jej wzrok skupiony był na podłodze, a dłonie zaciskały się w pięści. Widać było, że miała zamiar walczyć wszystkimi swoimi siłami.

Druga wilczyca została niemal wypchnięta na ring. Kaskada długich, prostych włosów zasłaniała jej twarz, opadając grubymi kosmykami na ramiona, a potem do połowy pleców. Miały odcień hebanu z ciemno-rudymi refleksami pojawiającymi się w świetle jarzeniówek. Mimo szczupłej budowy ciała widoczne były jej umięśnione nogi oraz ramiona. Wbijała wzrok w ziemię, tak samo, jak pierwsza wojowniczka, lecz dłonie oraz resztę ciała pozostawiała rozluźnioną.

Donovan wytężył słuch, wzrok oraz węch. Do jego nozdrzy przedarły się dwa nowe zapachy. Pierwsza wilczyca, na oko nieco starsza od swojej przeciwniczki, wydzielała słabą woń strachu. Silniejszą wonią okazała się agresja, która powoli zaczęła dominować. Odwrócił nieco głowę, próbując wyczuć drugą samicę. U niej w ogóle nie czuł strachu, jedynie determinację, a także inny, mocny zapach, którego nie rozpoznał od razu. Po chwili w jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka, po której usłyszał w myślach wyraźny sygnał alarmowy. Chryste, ona pachnie jak powiew zimnego powietrza na pustyni. Czuł tę woń tylko raz w życiu, bardzo dawno temu, gdy był jeszcze dzieckiem i spędzał czas ze swoją matką – niezwykle mądrą kobietą, w której płynęła indiańska krew.

Lucas i Cedric stanęli za nim, wyczuwając jego nagłe emocje.

– Co jest? – zapytał Lucas, pochylając się lekko w stronę Donovana. Ten

nie odpowiedział, wpatrując się w zawodniczkę z napięciem. Stała nieruchomo niczym posąg, podczas gdy jej przeciwniczka wierciła się niecierpliwie, rozgrzewając mięśnie do walki.

Strażnik ustawił się ponownie obok ringu z mikrofonem w ręku. Uniósł go do ust z krzywym, podłym uśmiechem. Skurczybyk. Donovan czuł adrenalinę, która nadawała szybkie tempo jego krwi pulsującej w żyłach niczym olej w silniku wyścigówki.

– Zapraszamy do walki, śliczne panie – zawołał głośno spiker. – Zaczynamy!

Na dźwięk tego słowa zawodniczka o krótkich, czekoladowych włosach uniosła głowę, wbijając spojrzenie ciemnych oczu w swój cel. Zapach jej gotowości do walki niósł się po sali, owocując rubieżnymi okrzykami publiczności. Podnieceni i gotowi na widowisko mężczyźni wili się w swoim szale pod ringiem, niemal szarpiąc metalowe linki oddzielające ich od wojowniczek.

Donovan spojrzał na drugą samicę. Podniosła głowę dopiero po kilku sekundach, jak gdyby była w transie. Pochyliła się, upadając na kolana. Odgarnęła gęste włosy na jedno ramię, odsłaniając swój profil. Na widok jej spojrzenia Donovan wciągnął ze świstem powietrze do płuc. W świetle jarzeniówek jej tęczówki miały barwę jasnego błękitu, przypominające dwa fragmenty kry lodowej – były tak samo twarde i zimne. Patrzyła na swoją przeciwniczkę z dołu, lecz nie z pozycji poddańczej. Oparła dłonie o ring, nie opuszczając głowy. Delikatnie obnażyła kły, pozostając w ludzkiej formie i czekając na ruch drugiej samicy.

Krótkowłosa zawodniczka ruszyła na swój cel, warcząc dziko. Przeistoczyła się szybko, bez trudu. Jej wilcza forma była równie chuda i zaniedbana. Czekoladowa sierść straciła blask, pokryta była w dużej mierze kołtunami, zwłaszcza na ogonie oraz grzbiecie. Bardziej przypominała bezdomnego kundla niż Wilka. Ten widok był tak żałosny, że Donovan wypluł z siebie soczyste przekleństwo, zagłuszył je jednak tłum wiwatujący na widok rozpoczętej walki.

Skok wilczycy został zwieńczony szturmem ze strony drugiej wojowniczki. Dziewczyna przecięła powietrze niczym pocisk, napierając na przeciwniczkę szponami oraz kłami. Pozostała jednak w ludzkiej formie, nie wykorzystując pełnego zasobu swoich sił. Człowiek i zwierzę krążyli po powierzchni ringu, kąsając się z daleka.

Dwóch strażników wsunęło między druty swoje pałki. Muśnięta nimi czekoladowa Wilczyca zaskowyczała, czując przepływający przez przedmioty ładunek elektryczny. Krótka komenda ze strony jednego z mężczyzn, mająca zmusić zawodniczki do brutalniejszej walki, została sformułowana w ostrym, jadowitym szepcie. Tłum zaczął skandować, oczekując krwi oraz bólu.

Druga dziewczyna, pozostająca nadal w ludzkiej formie, odskoczyła od pręta, ledwie unikając kłów swojej przeciwniczki. Poślizgnęła się na gładkiej powierzchni ringu. Wpadła na druty i w instynktownym odruchu chwyciła się jednego z nich. Donovan patrzył w napięciu jak natychmiast puszcza drut, brocząc krwią z przeciętej dłoni.

– Przemień się! – warknął jeden ze strażników, próbując potraktować samicę paralizatorem. – Już!

Spiorunowała go wzrokiem lodowatym i bezwzględnym. Kłapnęła zębami, lecz zaraz rzuciła się na drugi koniec ringu, cudem nie zahaczając o pazury czekoladowej Wilczycy. Tamta prychnęła ze złością, szczerząc kły. Jej oczy błyszczały wśród skołtunionej sierści niczym dwa paciorki. Jej cel był widoczny gołym okiem: zabić.

Donovan śledził każdy ruch zawodniczek, czując napięcie w całym ciele. Lucas oraz Cedric czekali na jego znak, wiedział to doskonale. Zafascynowanie taktyką Wilczycy pozostającej w ludzkiej formie i rzucającej wyraźne wyzwanie drugiej samicy było zbyt silne, by mógł teraz zakończyć całą farsę. Choć wiedział, że powinien.

W końcu nastąpiła przemiana. Powietrze przeszła fala energii niczym uderzenie pioruna. W ciągu sekundy na ringu stanęły dwie Wilczyce. Pierwsza, o czekoladowej sierści, stanęła jak wryta na kilka sekund, chowając zęby pod wargami. Druga samica stała na szeroko rozstawionych łapach, w pełnej gotowości do ataku. Jej ciało pokryte było czarną sierścią, dłuższą i gęstszą niż u jej przeciwniczki. Para jasnych oczu odcinała się wyraźnie na tle ciemnego futra. Wyszczerzyła kły, długie i ostre niczym igły tapicerskie.

Walka rozgorzała na dobre. Obydwie samice, warcząc, rzucały się na siebie z wolą zwycięstwa. Tłum wiwatował jeszcze głośniej, wprawiając ściany w lekkie drżenia. Donovan trzymający się na uboczu ze swoimi kompanami naprężył mięśnie ramion i wyjął dłonie z kieszeni bluzy. Zapach krwi wypełnił powietrze, docierając do jego nozdrzy. Popatrzył na ring. Na ciałach wilków widać było znaki ugryzień oraz zadrapań. Krew plamiła nie tylko podłogę, ale także druty otaczające ring.

– Lucas, Cedric – warknął Donovan, przyciągając ich uwagę. – Czas zakończyć to przedstawienie, panowie. I to natychmiast!

Obydwaj z pomrukiem zadowolenia przecisnęli się przez tłum, kierując się w stronę strażników zaabsorbowanych walką. Donovan zsunął kaptur z głowy. Natychmiast jego długie, ciemne włosy opadły na ramiona aż do pasa. Wbił spojrzenie srebrzystych, niemal białych oczu w tłum, nie hamując już dzikiego warczenia ani woni samca. Połowa mężczyzn, ta stojąca najbliżej, odwróciła się w jego kierunku niczym zdezorientowane szczenięta. Pokazał imponujące kły, pozwalając swojemu głosowi zapanować nad rykiem tłumu.

Lucas chwycił dwóch strażników z paralizatorami i obezwładnił ich w ciągu sekundy. Cedric zajął się resztą, uśmiechając się przy tym z okrucieństwem i pogardą. Przybyłe wilki zaczęły w popłochu kierować się do wylotu tunelu. W ciągu minuty cała hala niemal całkowicie opustoszała.

Donovan zrzucił ubranie i przyjął formę Wilka, wyprężając całe ciało. Jego łapy stukały o podłogę, gdy rzucił się na przeciwników z arsenałem zębisk oraz pazurów. W powietrzu nadal dało się słyszeć warczenie dochodzące z ringu. Musiał jakoś powstrzymać te dwie samice.

Jeden ze strażników spróbował ogłuszyć go ciosem w głowę. Uniknął go, odchylając się w prawo. W jednej chwili podjął decyzję. Najpierw oni, a potem samice. Z tą myślą rzucił się na człowieka, wbijając kły w jego ramię i wyrywając spory kawał mięśni. Uderzenie było tak mocne, że Donovan poczuł, jak noga strażnika ugina się pod dziwnym kątem. Dźwięk łamanych kości przypominał trzask suchych gałązek, który niósł się obrzydliwym echem po całej piwnicy.

Czarna Wilczyca usłyszała charakterystyczny trzask, podczas gdy przeciwniczka, już mocno zdyszana i rozwścieczona, rzuciła się na nią z dołu, pod kątem. Celowała w jej gardło, na co ta zareagowała szybkim unikiem. W walce przeszkadzała jej zraniona łapa, pulsująca bólem w rytm szybko bijącego serca. Pozostałe rany – ugryzienia oraz zadrapania pokrywające jej ciało – spowalniały ruchy, co mogło ostatecznie przeważyć na wyniku tej potyczki.

Druga wilczyca, równie ranna, próbowała zastąpić zmęczenie wściekłością. Jej warczenie było chrapliwe, ale mocniejsze niż na początku. Lśniące gniewem ciemne oczy przewiercały wzrokiem przeciwniczkę niczym dwa lasery.

Tamten trzask dochodzący spoza ringu na chwilę wytrącił czarną Wilczycę z równowagi. Druga samica zignorowała go, atakując dalej. Podczas pierwszej okazji młodsza zawodniczka obróciła się, chcąc ustalić przyczynę tamtego dźwięku. Jej oczom ukazała się rzeź.

Dwoje ludzi atakowało strażników, obezwładniając ich po kolei. Obydwaj mężczyźni byli zbudowani niczym wytrenowani żołnierze. Ich barczyste ramiona zwieńczone były dłońmi wielkimi jak bochny, o długich palcach, którymi powalali swoich przeciwników w wojskowych przebraniach. Obok nich pojawił się trzeci nieznajomy. Ten, w wilczej formie, zajął się głównym strażnikiem, który wcześniej zapowiadał walkę tłumowi podnieconych samców. Dopiero teraz Wilczyca zauważyła, że sala opustoszała.

Obróciła się do drugiej samicy, chcąc zakończyć walkę rozejmem. Napotkała jednak ostre kły, zaciskające się bezlitośnie na jej barku. Zaskowyczała zaskoczona, czując, jak zęby przecinają mięśnie i zaciskają się jeszcze mocniej, niemal ocierając się o twarde kości.

Kątem oka zauważyła, że nieznajomy Wilk podniósł łeb, kierując wzrok na ring. Ostatecznie powalił strażnika na ziemię, a potem ruszył na podium. Przeskoczył cienkie, zabójcze liny bez większego wysiłku. Rzucił się na ciemno-czekoladową wilczycę z dzikim charkotem, okazując siłę oraz dominację. Natychmiast zorientowawszy się, kim jest nowy przeciwnik, samica skuliła się, a potem przewróciła na plecy w geście uległości. Położyła po sobie uszy, odsłaniając wrażliwy brzuch oraz gardło. Samiec, zignorowawszy jej gest, zwrócił się w kierunku drugiej wilczycy. Tamta podniosła łeb, przyglądając mu się nieufnie.

Zmienił formę. Po sekundzie przed dwiema wojowniczkami wyrósł potężny, ciemno-włosy mężczyzna o diamentowych oczach. Był równie mocno zbudowany, co jego towarzysze. Jego skóra w świetle jarzeniówek miała lekko karmelowy odcień. Hebanowe włosy opadały gęstą kaskadą do pasa, tworząc ciemny wodospad prostych pukli.

Obydwie samice powróciły do formy ludzkiej, patrząc na samca z pozycji leżącej. Jedna w geście uległości, druga z powodu odniesionych ran.

– Nie zrobię wam krzywdy – powiedział samiec, spoglądając raz na jedną, raz na drugą dziewczynę spod ciemnych brwi. – Powiedzcie, gdzie jest reszta samic?

Dziewczyna o czekoladowych włosach uniosła się na łokciach i spojrzała na nieznajomego parą ciemnych oczu.

– Są w tamtym bunkrze – powiedziała zachrypniętym głosem, po czym odchrząknęła. – Zamknęli je tam przed walką.

Spojrzał na metalowe drzwi i kiwnął głową w ich stronę, kierując niemy rozkaz do swoich towarzyszy. Obydwaj ruszyli w tamtym kierunku, zostawiając nieprzytomnych strażników na posadzce.

– Nazywam się Donovan – powiedział głębokim, spokojnym głosem, który nieco kontrastował z jego rosłą, potężną posturą oraz groźnymi, jasnymi oczyma. – A wy?

– Mam na imię Layla – odparła jedna z nich, odgarniając z czoła kosmyki brązowych włosów.

Spojrzał na jej przeciwniczkę. Milczała, patrząc uparcie w bok.

– Donovan! – Rosły, jasnowłosy mężczyzna popatrzył na swojego towarzysza z zadowoleniem. – Wypuściliśmy wszystkie. Było ich co najmniej piętnaście. Uciekły bocznym wyjściem.

– Dobrze – odparł Donovan. – Wyjdźcie na zewnątrz.

Zwrócił się do Layli, patrząc jej prosto w oczy.

– Możesz odejść. Pamiętaj, nie daj się ponownie złapać – mruknął niskim głosem.

Dziewczyna skinęła głową i prześlizgnęła się pod metalowymi linkami, nie oglądając się na drugą Wilczycę. Zerwała z nieprzytomnego strażnika koszulkę i narzuciła na siebie. Pognała do tylnego wyjścia, lekko utykając na lewą nogę. Zniknęła za drzwiami, zamykając je za sobą z trzaskiem.

Donovan wrócił na moment poza ring, znalazł swoje ubrania zrzucone podczas przemiany i po namyśle ponownie włożył koszulkę, bluzę trzymając w dłoni. Po chwili znalazł się przy Wilczycy. Pochylił się nad nią, czując w nozdrzach ostry zapach jej krwi. Odsunęła się od niego, unosząc nieufnie niebieskie oczy, niemal równie jasne, co jego własne. Widział w nich nie tyle brak zaufania, ile gotowość do dalszej samoobrony. Drżała, ale nie wyczuwał od niej strachu. Z licznych ran sączyła się krew, plamiąc posadzkę pooraną wilczymi pazurami.

– Nie chcę zrobić ci krzywdy – zapewnił ją, patrząc jej w oczy.

– Mnie nie każesz odejść? – zapytała spokojnym głosem noszącym w sobie ledwie zauważalny, melodyjny akcent.

– Jesteś ranna. W tym stanie nie poradzisz sobie sama – powiedział stanowczo. – Straciłaś za dużo krwi. Zabiorę cię ze sobą, zanim strażnicy się obudzą – rzucił, kiwając głową w kierunku nieprzytomnych mężczyzn leżących poza ringiem. – Najpierw jednak powiedz mi, jak masz na imię?

Spróbowała się wyprostować, ale rozszarpany bark przestał funkcjonować, jak należy. Skrzywiła się lekko, wzdychając pod nosem. Patrzyła na twarz tego samca, próbując rozszyfrować jego intencje. Spojrzała w kierunku metalowych drzwi bunkra. Na widok pustki częściowo odetchnęła z ulgą. Wieść, że rzeczywiście tamci nieznajomi uwolnili pozostałe samice, napełniła ją chwilową radością.

– Miałaś tam kogoś bliskiego?

Zrozumiała, że błędnie zinterpretował jej ulgę. Pokręciła głową, co musiało wystarczyć mu za odpowiedź. Bez słowa delikatnie narzucił na nią swoją bluzę, aby przykryć nagie ciało.

– Jestem Ayana – mruknęła w końcu niechętnie, czując coraz mocniejszy ból w całym ciele. – Nie ufam ci, ale chyba nie mam wyboru. – Z tyłu dobiegł ją cichy jęk jednego ze strażników. – Cholera.

– Dokładnie – potwierdził sucho samiec, zaciskając pięść. – Musimy się spieszyć. Ayana syknęła przez zęby, gdy pomagał jej stanąć na nogi. Rana na jej barku pulsowała

w rytm serca. Gdy stanęła w pionie, ból przeszył jej plecy. Był tak mocny, że przed jej oczyma rozżarzyły się gwiazdy we wszystkich kolorach tęczy. Zacisnęła zęby, niemal nimi zgrzytając. Dosłyszała jeszcze ciche przekleństwo Donovana, zanim chwycił ją stanowczo w ramiona i podniósł, zupełnie jakby ważyła mniej więcej tyle, co kłębek sierści. Chciała zaprotestować, ale przeszył ją zimnym spojrzeniem. Zamilkła, walcząc z potrzebą ukazania mu uległości. Nie poddała się żadnemu samcowi od dzieciństwa i nie miała zamiaru teraz tego zmieniać.

Parne, letnie powietrze uderzyło ją w twarz gorącym podmuchem. Niemal zadławiła się wiatrem wolnym od zapachu krwi czy potu. Towarzysze Donovana stali w odległości pięciu metrów od wylotu tunelu. Patrzyli z uwagą na okolice, szukając potencjalnych niebezpieczeństw. Pierwszy odwrócił się jasnowłosy wojownik i zamarł na widok samicy w ramionach towarzysza.

– Nie mamy czasu na wyjaśnienia, Cedric – warknął stanowczo Donovan. – Ruszamy. Strażnicy zaczynają się budzić. Lucas – zwrócił się do drugiego wojownika – daj znać kierowcy.

Tamten posłusznie skinął głową, patrząc przelotnie na Ayanę. Zdawało jej się, że zobaczyła na jego twarzy lekki uśmiech.

Donovan oraz Cedric ruszyli ulicą. Napotkali Lucasa kilka metrów dalej. Przy chodniku momentalnie zaparkowała czarna limuzyna z przyciemnianymi szybami. Donovan posadził Ayanę na tylnym siedzeniu tak, aby nie podrażnić jej zranionego barku. Cedric oraz Lucas zniknęli na przedzie samochodu.

Dziewczyna rozejrzała się po ciemnym wnętrzu. Dotknęła palcami gładkiej, skórzanej tapicerki, drżąc od chłodnej fali klimatyzowanego powietrza. Wojownik wychylił się na siedzeniu w jej stronę.

– Pokaż mi swoje rany – powiedział zaskakująco łagodnym tonem.

Ayana spojrzała na niego, mimowolnie kuląc ramiona. Jego długie włosy opadły mu na kolana, muskając czubki butów. Ciemna koszulka opinała jego szeroką klatkę piersiową, a znoszone dżinsy podkreślały mięśnie długich, wysportowanych nóg. Przypominał prawdziwego wojownika udającego cywila… lub Cerbera udającego zwykłego psa.

– Nie zrobię ci krzywdy – powtórzył, patrząc na nią magnetycznymi, jasnymi oczyma.

Zlustrowała go nieufnym wzrokiem, a potem odchyliła materiał bluzy, odsłaniając głęboką ranę na barku. Klimatyzacja musnęła brzegi rozszarpanej skóry chłodnym powietrzem i Ayana musiała mocno zacisnąć zęby, by nie jęknąć z bólu. Zupełnie, jakby czytał w jej myślach, Donovan uniósł dłoń do niewielkiego pokrętła na niskim suficie. Fale zimnego powietrza zniknęły, na co odetchnęła, rozluźniając mięśnie.

Dłonie wojownika były duże i silne. Patrzyła na nie nieruchomo. Na kciuku zauważyła niewielką, jasną bliznę. Jego kłykcie były spuchnięte, nieco przetarte. Domyślała się, że uszkodził je podczas walki ze strażnikami. Przełknęła ślinę, przypominając sobie trzask łamanych kości.

Mimo pokaźnych rozmiarów jego palce poruszały się precyzyjnie, lecz łagodnie po jej poranionej skórze. Starała się nie wykonywać żadnych ruchów, by nie narazić się na gniew tego samca, ani nie podrażnić poobijanego ciała. Podczas oględzin, dosyć pobieżnych ze względu na warunki „polowe”, z ust mężczyzny co jakiś czas wypływały ciche pomruki lub przekleństwa. Domyśliła się, że wygląda niczym ofiara buldożera i tylko zwiesiła głowę, czekając na ostateczny werdykt.

– Z zadrapaniami oraz ugryzieniami poradzimy sobie bez problemu. Gorzej z twoim barkiem – powiedział głębokim głosem Donovan, lekko odchylając się do tyłu. – Skóra została niemal całkowicie zdarta, a mięśnie naruszone. Potrzebne będą szwy. I to w dużej ilości.

Ayana nie odezwała się słowem, wbijając wzrok w podłogę. Czuła na sobie jego spojrzenie, ale zignorowała to, próbując w milczeniu poddać się odrętwieniu – znanemu sobie sposobowi na ból.

– Mocno cię skrzywdzili? – zapytał cicho, splatając dłonie i opierając łokcie na kolanach.

Na samo wspomnienie całego tygodnia spędzonego w piwnicach zrobiło jej się niedobrze. Jej twarz zmieniła się w surową maskę, a oczy stwardniały, upodabniając się do odłamków szkła.

– Gdzie mnie zabieracie? – zapytała, próbując przeniknąć wzrokiem przyciemniane szyby oddzielające ich od świata zewnętrznego.

Donovan wiedział, że nie odpowiedziała na jego pytanie, ale nie naciskał. Błysk w jej oku wystarczył, aby zrozumiał, że strażnicy zapewne nie obchodzili się z nią łagodnie. Na samą myśl o tym, co mogli jej zrobić, jego gardło pod wpływem gniewu zmieniało się w cienką rurkę.

– W bezpieczne miejsce. Do mojego domu – dodał, gdy przeszyła go nieufnym wzrokiem. – Na miejscu opatrzy cię lekarz.

– Nie mam pieniędzy – powiedziała, ponownie wlepiając wzrok w okno.

Chryste.

– Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy – rzucił, starając się nadal mówić spokojnym głosem. – Chcę ci pomóc, to wszystko.

Czuła, że powinna coś powiedzieć. Po tylu dniach, podczas których za każde słowo wydobyte z jej ust dostawała jedno smagnięcie biczem, trudno było jej uraczyć tego obcego mężczyznę jakimkolwiek sensownym zdaniem.

– Dziękuję – powiedziała w końcu.

Mówiąc, czuła się, jakby miała na języku piach. Wojownik podniósł na nią wzrok, ale nie odezwał się.

Po jakimś czasie Ayana poczuła, że samochód się zatrzymuje. Usłyszała trzaśnięcie drzwiami, a potem ciche głosy dwóch wojowników, Cedrica oraz Lucasa. Tak właśnie nazywał ich ten mężczyzna.

Spięła się, chcąc zmusić obolałe ciało do jakiegokolwiek ruchu. Okazało się to naprawdę trudnym zadaniem. Donovan bez słowa ponownie wziął ją na ręce, co przyjęła z cichą wdzięcznością, chociaż i irytacją. Potrafiła poradzić sobie sama z gorszymi ranami, a teraz czuła się bezbronna niczym chore dziecko. To ją przytłaczało.

W świetle księżyca ujrzała ogromny dom podobny do dawnych pałaców, których wizerunki często pokazywała jej matka na starych fotografiach. Rezydencję otaczał ogród zalany teraz bladym blaskiem księżyca, nadającym mu magicznego, milczącego charakteru.

Donovan wraz z towarzyszami wszedł przez ogromne wrota do środka, niosąc na rękach Ayanę. Na ich spotkanie wyszła drobna kobieta w czarnym uniformie pokojówki. Spojrzała na dziewczynę w ramionach wojownika i otworzyła szerzej niebieskie oczy otoczone ciemnymi rzęsami. Jej rude loki podskoczyły, gdy lekko pokłoniła się trzem mężczyznom.

– Zawołam Sebastiana, paniczu.

– Niech przybędzie do pokoju gościnnego jak najprędzej – powiedział z naciskiem Donovan, po czym spojrzał na swoich towarzyszy. – Idźcie do swoich pokoi. To była ciężka noc, a zapowiada się jeszcze gorzej. – Pokiwał im głową. – Dziękuję wam za pomoc.

– Dobrze wiesz, że zawsze jesteśmy gotowi na walkę u twojego boku – powiedział Lucas, a potem posłał lekki uśmiech do dziewczyny na rękach przyjaciela. – Trzymaj się, mała.

Cedric w milczeniu powędrował za przyjacielem ciemnym korytarzem.

Donovan, nieco zaniepokojony milczeniem dziewczyny, spojrzał w jej kierunku. Miała zamknięte oczy, dobrze jednak wiedział, że nie spała. Jej powieki drgnęły, gdy dobiegł ich obcy, męski glos. Sebastian, prywatny lekarz Donovana, wpadł na korytarz ze znaną sobie energią. Mimo wieku sześćdziesięciu pięciu lat miał krzepę dwudziestolatka. Wysoki, chudy niczym strach na wróble mężczyzna miał miłą twarz o łagodnych rysach, otoczoną kępą kręconych, siwych włosów. Jego przenikliwe, zielone oczy natychmiast skierowały się na Ayanę, lekko drżącą i zakrwawioną w ramionach Donovana.

– Jaśnie panie – rzekł Sebastian, przystając przy nim. – Przyszedłem najszybciej, jak tylko się dało.

– Miałeś czekać na nas w pokoju gościnnym – powiedział mężczyzna, patrząc na lekarza spod lekko uniesionych brwi, jednak w jego głosie nie było złości.

Sebastian lekko prychnął pod nosem, poprawiając druciane okulary usadowione na orlim nosie.

– Wybaczy pan, ale chciałem upewnić się najpierw, jak bardzo poważna jest sytuacja. – Przyjrzał się dziewczynie, po czym pokiwał głową. – Już myślałem, że to ciebie trzeba opatrzyć. Wrócę do gabinetu po swoje narzędzia.

– Umieszczę ją w pokoju gościnnym. Mary – zwrócił się do rudowłosej pokojówki, która dygnęła przed nim usłużnie. – Przygotuj świeżą pościel oraz ubrania.

– Oczywiście, paniczu.

Gdy kobieta zniknęła w głębi korytarza, Sebastian zwrócił się do Donovana.

– Trzeba zmyć z niej brud, by do ran nie wdała się infekcja. – Popatrzył na mężczyznę.

– Jaśnie panie…

– Zajmę się tym. Idź po potrzebne narzędzia.

Donovan skierował się korytarzem do pokoi w północnym skrzydle. Korytarze tonęły w półmroku. Ciche echo jego kroków odbijało się od wysokich ścian. Dotarł do odpowiednich drzwi i otworzył je, wkraczając do środka. Mary właśnie ścieliła łóżko, nakładając na nie czerwoną, jedwabną pościel. Bez słowa ją minął, kierując się prosto do przestronnej łazienki o ciepłych, żółtych ścianach. Brzoskwiniowe kafelki ułożone były zarówno na podłodze, jak i dookoła naściennego lustra wiszącego nad umywalką. W środku znajdował się zarówno prysznic, jak i średnia wanna. Donovan zdecydował się na prysznic, uznając, że będzie mniej bolesny dla Ayany.

Miała na sobie tylko jego ciemną koszulkę. Materiał był nasiąknięty krwią. Stłumił przekleństwo, a potem ostrożnie postawił Ayanę na nogi. Natychmiast otworzyła oczy, rozglądając się dookoła zdezorientowana, jakby do tego momentu nie słyszała niczego z rozmów między mężczyzną a lekarzem.

– Poradzę sobie sama – zapewniła stanowczo, lustrując wysoki prysznic wzrokiem.

Nie protestował. Nie zamierzał naruszać jej prywatności bardziej, niż było to konieczne.

– Tutaj są ręczniki. – Wskazał wieszaki na ścianie. – Odpowiednie ubranie dostaniesz dopiero po badaniu. Sebastian musi założyć szwy na twoim barku – wytłumaczył, zanim zaprotestowała. – Gdy skończysz się myć, zawołaj mnie lub Mary.

Z tymi słowami opuścił łazienkę, zostawiając ją samą. Odetchnął głęboko, nasłuchując przez moment pod drzwiami. Po krótkiej chwili doszedł do jego uszu stłumiony szum wody. Mary właśnie skończyła ścielić łóżko. Podszedł do niej stanowczym krokiem.

– Pomóż jej, gdy skończy – powiedział, na co pokojówka skinęła głową. – Wychodzę tylko na minutę.

Wyszedł na korytarz, po czym szybkim krokiem skierował się do kuchni. O tej porze cała służba wraz z kucharzami spała w domkach dla pracowników na tyłach rezydencji. Otworzył lodówkę, wyjął z niej butelkę wody, a z piekarnika wysunął stek wołowy w sosie przeznaczony dla niego na kolację. Wziął napój oraz jedzenie ze sobą i wrócił do pokoju gościnnego.

Ayana jeszcze nie wyszła z łazienki, więc zostawił jedzenie oraz picie na nocnym stoliku i oparł się o ścianę przy wejściu. Po minucie pojawił się Sebastian. Lekarz zaczął wyławiać z torby lekarskiej potrzebne rzeczy, nie przerywając ciszy.

Dziewczyna wyszła z łazienki owinięta ręcznikiem tak niespodziewanie, że Donovan ściągnął brwi z gniewem.

– Miałaś kogoś zawołać, by ci pomógł.

– Nie potrzebuję pomocy – powiedziała stanowczo Ayana, poprawiając ręcznik sięgający jej do kolan.

Przyjrzał się jej w słabym świetle nocnej lampki. Jej długie, mokre włosy opadały swobodnie na ramiona aż do łopatek. Twarz miała bladą, w niektórych miejscach posiniaczoną. Zmyła z siebie krew oraz kurz, wyłaniając spod nich jasną, kremową skórę, gładką niczym porcelana.

– Usiądź tutaj, młoda damo – powiedział łagodnie lekarz, wskazując łóżko i naciągając na dłonie białe, lateksowe rękawiczki.

Ayana usiadła na brzegu łóżka, starając się nie prostować pleców. Czuła fale bólu promieniujące od łopatki aż do stóp. Zadrapania oraz rany na nogach i ramionach piekły, ale zdołała zignorować to na tyle, aby normalnie chodzić. Teraz, po tym, jak zdjęła koszulkę, Donovan widział dokładnie jej poranione plecy. Stłumił gniew, który zalał go falą na widok zmasakrowanej skóry, rozciągającej się na jej łopatce.

Sebastian pochylił się nad jej plecami, badając dotykiem brzegi rany. Gdy dotknął żywych mięśni, ze świstem wciągnęła powietrze do płuc. Donovan poruszył się niespokojnie pod ścianą. Ayana zacisnęła zęby, kajając się w duchu. Jesteś tchórzem. Wytrzymywałaś gorszy ból. Pod naporem swojego gniewnego, wewnętrznego głosu znieruchomiała, wbijającwzrok w stopy. Lekarz oglądał rozszarpaną skórę z uwagą jeszcze przez minutę, a potem wyprostował się z ponurą miną.

– Paskudna rana – powiedział. – Szwy są konieczne, chociaż blizna i tak pozostanie. Przykro mi – rzucił w jej stronę.

Powstrzymała gorzki uśmiech.

– Jedna więcej nie robi różnicy – powiedziała pod nosem.

Sebastian odchrząknął, podnosząc do światła strzykawkę oraz pojemnik z przezroczystym płynem opatrzonym lekarską etykietką.

– Podam ci znieczulenie…

– Bez znieczulenia – warknęła Ayana, nie zmieniając swojej pozycji.

– Bądź rozsądna… – zaczął Donovan, ale mu przerwała.

– Żadnego znieczulenia. Nie potrzebuję go. – Zwróciła się do lekarza. – Proszę kontynuować.

Sebastian rzucił Donovanowi pytające spojrzenie, na co tamten odpowiedział mu sztywnym kiwnięciem głowy. Starszy mężczyzna odłożył strzykawkę oraz szklany pojemnik na bok, po czym wziął do ręki grubą nić.

– To może trochę potrwać, panie – powiedział Sebastian, spoglądając kątem oka na czekającego w drzwiach Donovana.

– W takim razie będę w swoim gabinecie – powiedział, wycofując się. – Zawiadom mnie, gdy będziesz wracał do swoich pokoi.

– Oczywiście – zapewnił lekarz.

– Zostań z nim i pomóż – rzucił w stronę Mary, stojącej przy łóżku.

Usłużnie dygnęła.

– Jak panicz każe.

Donovan opuścił pokój gościnny szybkim krokiem. Gdy niknął w korytarzu, do jego uszu dobiegł głośny jęk Ayany. Przystanął tylko na moment, po czym ruszył ponownie przez rezydencję. Podjął decyzję, że zajrzy do niej natychmiast, gdy tylko Sebastian skończy zakładać szwy.

ROZDZIAŁ II

Zapach krwi był ostry i metaliczny. Drażnił jej nozdrza, pozostawiając wrażenie gorzkiego smaku w ustach. Krzyki, niepohamowane i głośne, dudniły w jej głowie. Czuła się osaczona – przez dźwięki, zapachy, doznania…

Czuła pulsowanie w każdej swojej kończynie, lecz pomimo to, co kilkanaście sekund zbierała siły, by unikać kolejnych ciosów ze strony swojego przeciwnika. Sporadycznie czuła nowe fale bólu, gdy szczęki drugiej Wilczycy kąsały ją w nogę lub ramię. Zaciekle broniła jednak swojego brzucha oraz gardła – najdelikatniejszych punktów na całym ciele.

Czekoladowa sierść wilczycy sklejona była teraz krwią przeciwniczki, jednak ta nie pozostała jej bierna i także, pomimo swej ludzkiej postaci, raniła samicę za każdym razem, gdy nadarzała się na to odpowiednia okazja. Czuła smak jej krwi w swoich ustach, a jej ciepło rozlewało się po twarzy oraz rękach. Zerknęła przelotnie na swoje pazury całe pokryte czerwienią.

Przeistoczyła się, gdy już zaczynało brakować jej sił. Poczuła swoje mocne nogi, zobaczyła wszystko wyraźniej oczami bestii. Teraz zgrabniej unikała ciosów i skuteczniej zadawała rany. Czuła nienawiść oraz dziką determinację płynącą od swojej przeciwniczki. Sama chciała tylko ujść z życiem. Nie zależało jej na przywilejach związanych z wygraną.

Dopiero po dłuższym czasie zauważyła, że coś się zmieniło. Nieustanny szum w uszach zastąpiły tylko odgłosy walki, lecz innej walki. Odskoczyła od drugiej Wilczycy i odwróciła głowę, kierując spojrzenie poza ring. To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach.

Sierść samca była równie jasna, co jego diamentowe oczy. Rozszarpywał ramię jednego ze strażników, łamiąc przy tym kruche, ludzkie kości. Po jego wargach spływała krew niczym deszcz, plamiąc zimną, kamienną podłogę. Szare, niemal białe tęczówki były przepełnione okrucieństwem oraz siłą.

Rozproszyła się i nie zauważyła nacierającej na nią samicy. Obudziła się z odrętwienia w momencie, gdy poczuła kły przebijające jej bark niczym nóż miękkie masło. Zaskowyczała, gdy ból przeniknął do jej kończyn, docierając prosto do mózgu. Spróbowała się wyrwać, ale na próżno.

Wilczyca puściła ją nagle, cofając się. Z ulgą opadła na ring, drżąc z emocji. Uniosła głowę. Przeszył ją wzrok diamentowych oczu. Przełknęła ślinę. Samiec warknął na jej przeciwniczkę, zmuszając ją do uległości. Jego zapach wniknął w jej nozdrza, drażniąc wszystkie zmysły. Pachniał niczym świeża ziemia zroszona letnim deszczem. Serce mocniej jej zabiło, jednak nakazała sobie spokój i czujność.

Odwrócił się w jej kierunku i się przeistoczył. Był równie piękny jako człowiek i jako Wilk.

A potem otworzył usta i przemówił do niej…

Otworzyła oczy, budząc się ze snu. Wbiła wzrok w ścianę przed sobą, zdezorientowana zupełnie nowym otoczeniem. Zdziwiły ją jasne ściany oraz ogromne okno, przez które do środka wpadały promienie jasnego, porannego słońca. To nie jest mój dom – przypomniała sobie, z lekkim westchnieniem unosząc głowę. – Nie jest to też ten straszny bunkier. Poczuła ból w barku, który natychmiast uświadomił jej, że przed chwilą wcale nie śniła. Walka, ten tajemniczy wojownik… To wszystko było prawdą.

Wzdrygnęła się, siadając na łóżku. Pogładziła palcami jedwabną, czerwoną pościel. Nagle wypuściła z rąk materiał, jak gdyby ją poparzył. Czerwień. Tam wszędzie była czerwień. Z paniką wstała, odsuwając się od łoża. Było ogromne, zajmowało większość dużego, przestronnego pokoju o jasnych ścianach, ozdobionych obrazami utrzymanymi w pastelowych kolorach.

Przełknęła ślinę i ignorując pulsowanie w całym barku, podeszła do okna. Wyjrzała na zewnątrz. Zaczerpnęła tchu całkowicie urzeczona. Za szybą rozpościerał się widok na duży, lśniący zielenią ogród. Widziała stąd równo przycięty żywopłot, szeregi grządek kolorowych kwiatów oraz marmurową fontannę wznoszącą się pośrodku całej tej oazy. Światło słoneczne wydobywało z chlapiącej wody tęczowe błyski.

Ayana odsunęła się od parapetu i niepewnie dotknęła swojej zranionej łopatki. Poczuła mocne nierówności pod palcami. Przypomniała sobie męczącą godzinę pod opieką Sebastiana, tego starego lekarza, który późną nocą zajął się zszywaniem jej ciała. Zadrapania oraz ugryzienia nadal szczypały, lecz mimo to czuła się bardziej wypoczęta niż po spokojnej nocy spędzonej na materacu w swoim starym mieszkaniu.

Miała na sobie szeroką, ciemną koszulkę sięgającą jej do połowy ud. Powąchała miękki materiał, wyczuwając na nim mocny, charakterystyczny zapach, którego nie zdołały zatuszować detergenty. Jego zapach. Otworzyła powieki, napełniając płuca tą wonią. Fakt, że sprawiało jej to przyjemność, był niczym kubeł zimnej wody. Puściła koszulkę, wstała sztywno, a potem boso udała się na korytarz.

Zimno marmuru przeszyło jej ciało, gdy niepewnym krokiem wędrowała przez ogromny dom. Węszyła, próbując znaleźć ślady czyjeś obecności. Wyczuła zapach jajek oraz bekonu, co natychmiast poruszyło jej obolały z głodu żołądek. Przypomniała sobie mgliście stek oraz wodę, które ktoś zostawił dla niej wczoraj na stoliku nocnym. Poczuła się podle. Po wczorajszych wydarzeniach nie miała siły na posiłek, więc opuszczająca pokój służąca, ta niska kobieta o płomiennych włosach, zabrała pełen talerz ze sobą.

Powędrowała do pomieszczenia, które okazało się średniej wielkości kuchnią o jasnozielonych ścianach, pełną czystych blatów. Kuchenka i lodówka lśniły nowością, tak samo, jak wszystkie narzędzia kuchenne ułożone na małej wysepce oraz wiszące w szeregu na ścianie.

Zauważyła wysokiego, szczupłego mężczyznę z fartuchem przewiązanym w pasie i domyśliła się, że to kucharz. W tak dużej, bogatej rezydencji musi być kucharz – pomyślała z lekkim sarkazmem. Usłyszała jego radosny gwizd. Nieufna wobec obcego weszła do środka, przystając niecały metr od drzwi, jakby była w każdej chwili gotowa do ucieczki.

Mężczyzna odwrócił się od kuchenki, by zrzucić jajka oraz bekon z patelni na talerz i podniósł na nią wzrok. Gwizd momentalnie ucichł. Mimowolnie się spięła, wyczekując na jego reakcję.

– Dzień dobry. – Posłał dziewczynie szeroki, pogodny uśmiech, ukazujący jego lekko wykrzywiony kieł. – Ty zapewne jesteś Ayana, zgadza się?

Zesztywniała jeszcze bardziej i w milczeniu pokiwała głową.

– Przygotowałem dla ciebie śniadanie. – Wskazał na talerz z przepysznie wyglądającym daniem. – Panicz Donovan powiedział mi, że mam cię nakarmić, a potem wskazać drogę do jego gabinetu.

Donovan – przypomniała sobie Ayana. – To imię tamtego wojownika.

– Jednak myślę, że po śniadaniu najpierw trzeba cię porządnie ubrać – powiedział w zadumie kucharz, przyglądając się skąpemu ubraniu, które miała na sobie. – Zawołam Mary, by przyniosła ci kilka ubrań. – Posłał jej perskie oko. – A tymczasem pałaszuj jedzenie. – Podsunął jej talerz jajek i bekonu wraz z widelcem.

Wyszedł z kuchni dziarskim krokiem, ponownie gwiżdżąc pod nosem wesołą melodię. Ayana spojrzała na talerz przed sobą z zaskoczeniem. Powąchała jedzenie, słysząc niecierpliwe burczenie w brzuchu. Zjadła wszystko tak szybko, jakby ktoś miał zaraz zabrać jej talerz, a potem wstała z barowego krzesła z zamiarem pozmywania po sobie. Już odkręcała wodę w kranie, szukając wzrokiem płynu do naczyń, gdy usłyszała za plecami szybkie kroki.

– Proszę to zostawić – powiedziała Mary, wchodząc do kuchni i wybałuszając oczy.

Ayana, przerażona nagłym wtargnięciem, gwałtownie upuściła talerz, który z impetem uderzył o dno zlewu. Dźwięk tłuczonej porcelany przeszył jej uszy niczym wystrzał z pistoletu. Mary podbiegła do niej zaniepokojona.

– Nie zraniła się panienka? – zapytała z drżeniem rąk pokojówka, oglądając uważnie jej dłonie. – Ależ się przeraziłam – sapnęła kobieta i spojrzała na Ayanę z ulgą. – Przepraszam za moje zachowanie. Czasami działam odruchowo. – Wyprostowała się, gładząc skórę tuż nad swoim sercem, jakby miało ono zaraz wyskoczyć z piersi. – Zmywanie naczyń należy do moich obowiązków, moja droga. – Uśmiechnęła się, ukazując dołeczki w policzkach. – Dominic powiedział mi, że należy cię ubrać – zmieniła temat, zachowując ten sam wyraz twarzy.

– Owszem – powiedział od progu kucharz, wmaszerowując do kuchni i ponownie uśmiechając się do Ayany. – Panicz Donovan chce się z nią zobaczyć.

– Oj – mruknęła Mary, pocierając dolną wargę. – Kupiłam dzisiaj w mieście kilka ubrań, które mogłaby panienka włożyć, ale rozmiar może być za duży. Wcześniej nie zauważyłam, że jest panienka taka szczupła – powiedziała zmartwiona, patrząc na wychudzoną sylwetkę Ayany. – No cóż, zobaczymy. Proszę za mną.

Poprowadziła dziewczynę korytarzem z powrotem do sypialni, w której spała tej nocy. Na widok czerwonego jedwabiu zalewającego łóżko Ayana ponownie się wzdrygnęła. Pokojówka, nie zauważając jej reakcji, wskazała zestaw ubrań leżący na pościeli.

Ayana ujrzała ciemną koszulkę na guziki z krótkimi rękawami, błękitne rybaczki trzy czwarte oraz delikatne, skórzane sandałki na płaskim obcasie. Odetchnęła też z ulgą na widok paru gumek, którymi mogła zebrać w kok długie włosy. Umyte po długiej przerwie skręcały się ponownie w loki. Nałożyła na siebie ubranie, krzywiąc się na brak stanika – mimo utraty wagi nie miała małych piersi i jego brak odczuwała dosyć wyraźnie. Jakby czytając jej w myślach, Mary lekko się wyprostowała.

– Panienka wybaczy. Nie wiedziałam, jaki rozmiar byłby dobry.

– W porządku – powiedziała nieco chrapliwie Ayana, po czym odchrząknęła, podrażniając swoje nadwyrężone gardło. – Gdzie jest gabinet…

– Zaprowadzę panienkę – powiedziała z uśmiechem Mary, a potem ruszyła korytarzem w kierunku dalszych części rezydencji.

– Proszę, nazywaj mnie Ayana – odezwała się dziewczyna, czując zażenowanie na dźwięk tytułu, którym co chwila raczyła ją pokojówka.

Kobieta lekko się zarumieniła, po czym splotła dłonie przed sobą jakby zawstydzona taką otwartą propozycją.

– Oczywiście, przepraszam panien… znaczy, Ayana – poprawiła się natychmiast Mary, chrząkając cicho z roztargnieniem. – Tak więc panicz Donovan czeka na ciebie w swoim gabinecie. Siedzi tam od samego rana pochłonięty pracą. – Jej melodyjny głos ze śpiewnym akcentem wyrażał ledwie zauważalne zmartwienie. – Zapracowuje się od kilku tygodni. Zajmuje się rodzinnym biznesem – pośpieszyła z wyjaśnieniem Mary, gdy Ayana patrzyła na nią zdezorientowana. – Prowadzi firmę o światowej sławie. To ogromna odpowiedzialność, jednak on radzi sobie dobrze, jak na dziedzica przystało. – Pokojówka zatrzymała się, po czym wskazała ciemne, drewniane drzwi ze złotą klamką. – Oto gabinet panicza. Zapowiem cię – dodała Mary, naciskając klamkę i wsuwając głowę do środka.

Ayana nie widziała nic poza rudymi puklami Mary, więc zrezygnowała z zerkania do gabinetu i czekała cierpliwie, wbijając wzrok w marmurową podłogę.

– Przyprowadziłam panienkę… Ayanę, jak panicz prosił – powiedziała Mary, poprawiając się nieporadnie.

Słysząc to, Ayana uśmiechnęła się mimowolnie. Z głębi pokoju dobiegł szelest papieru, a po chwili do dziewczyny doszedł głęboki, niski głos, który słyszała już wczorajszej nocy. Głos przemawiający do niej spokojnym, wyważonym, a potem także łagodnym tonem. Nie chcę zrobić ci krzywdy.

– Możesz wejść – powiedziała Mary, odsuwając się od drzwi. – W razie potrzeby będę w kuchni – dodała na odchodnym z lekkim uśmiechem na ustach.

Dygnęła z gracją, a potem ruszyła korytarzem w drogę powrotną. Ayana spojrzała na lekko uchylone drzwi. Jej żołądek drgnął, pierwszy raz od bardzo dawna napełniony porządnym, obfitym śniadaniem, które teraz niemal zalegało jej w gardle. Wzięła głęboki oddech, po czym złapała klamkę i otworzyła drzwi szerzej. Zatrzymała się w progu unieruchomiona wzrokiem pary diamentowych oczu. Oczu z jej wspomnień.

– Wejdź – powiedział Donovan, siedząc za szerokim, dębowym biurkiem.

Zawahała się, ale tylko na sekundę. Weszła, zamknęła cicho drzwi, a potem przystanęła na środku gabinetu, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Pojedyncze kosmyki miękkiego dywanu muskały odkryte części jej stóp w letnich sandałkach.

Po chwili skrzyżowała ramiona na piersi, starając się omijać wzrokiem twarz mężczyzny wypełniającego swoją sylwetką niemal połowę pokoju. Gabinet był przestronny, jednak odniosła wrażenie, że po jej wejściu zmniejszył się do rozmiarów niewielkiej komórki.

– Wyglądasz trochę lepiej – powiedział otwarcie, przyglądając się jej uporczywie. – Nabrałaś kolorów – dodał, gdy cisza się przedłużała. – Mam nadzieję, że śniadanie ci smakowało.

W jego glosie wyczuła pytanie – delikatne zaproszenie do rozmowy. Poczuła, że nie da rady zbyt długo unikać odpowiedzi.

– Tak, dziękuję – powiedziała w końcu i spochmurniała nieco, nadal słysząc chrypkę w swoim głosie.

Donovan chciał podnieść się ze swojego miejsca, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nieufność oraz dystans w oczach Ayany kazały mu pozostać na miejscu. To ona musiała zrobić kolejny krok. Czekał więc cierpliwie, patrząc na jej sylwetkę oświetloną blaskiem słońca, które wpadało do środka przez uchylone okno.

– Jestem wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłeś. Zrobiliście – poprawiła się, wspominając twarze Cedrica oraz Lucasa, dwóch towarzyszy Donovana. – Dziękuję także za opiekę, ale… powinnam już wracać – wydusiła z siebie, starając się nie wiercić w miejscu.

– Wracać? – powtórzył wolno jakby z namysłem.

– Tak – powiedziała stanowczo. – Nie mogę nadużywać twojej uprzejmości… paniczu.

To słowo tak obco i sztucznie zabrzmiało w jej ustach, że Donovan nie mógł powstrzymać uśmieszku, który natychmiast wymalował się na jego wargach. Na jego widok Ayana zesztywniała, ponownie wbijając spojrzenie gdzieś w bok.

– Nie nadużywasz mojej uprzejmości. Zabrałem cię tutaj z pewnych powodów. Potrzebowałaś pomocy i ja ci jej udzieliłem – wytłumaczył szybko. – Nie musisz mi dziękować. Zrobiłem to, co należało – zapewnił łagodnym głosem, jakby przemawiał do małego dziecka. – W twoim stanie nie powinnaś teraz opuszczać rezydencji. Sebastian poinstruował mnie dokładnie, jaką otoczyć cię opieką. Nie można dopuścić, by twoja rana się otworzyła lub by zaistniała jakakolwiek infekcja. – Widział, że chciała mu przerwać, więc uniósł dłoń w górę, stanowczym gestem nakazując jej milczenie. – Nie każ mi być niemiłym, Ayano – ostrzegł łagodnie.

– Nie możesz… – jej głos przybrał na ostrości.

– Zostaniesz tutaj. To już ustalone – powiedział Donovan.

– Przez kogo, do cholery? – warknęła, nie mogąc już powściągnąć gwałtownych emocji. – Nic o mnie nie wiesz. Nie znasz mnie – powiedziała niemal z wyrzutem. – Nie należę do twojego stada, więc nie możesz mi rozkazywać.

Przez dłuższą chwilę patrzył na nią w milczeniu, a potem sięgnął dłonią do szuflady biurka. Zesztywniała, naprężając wszystkie mięśnie. Wpatrywała się w niego nieruchomo, próbując opanować wściekłość oraz chęć ucieczki. Był niezwykle spokojny w przeciwieństwie do niej, co jeszcze bardziej ją rozjuszyło.

Gdy zobaczyła przedmiot, który położył przed nią na blacie biurka, jej dotychczasowe pozorne opanowanie całkowicie wzięło w łeb.

– Jasna cholera – zaklęła soczyście i z pasją, niemal gryząc się w język.

– Według kodeksu, a raczej jego starszej wersji, gdzie dopuszczano jeszcze walki samic, od wczorajszej nocy połączył nas pakt. – Przemawiał głębokim, hipnotyzującym głosem z rękoma splecionymi na biurku tuż przed księgą oprawioną w skórę. – Jako że przerwałem rytualną walkę, a potem zabrałem cię do swego domu, wedle kodeksu jestem twoim panem, a ty moją służką.

Z głębi jej gardła popłynęło głębokie warczenie. Uniósł lekko brew, obserwując jej zupełnie nowe oblicze. Wcześniej cicha i nieufna wobec wszystkich i wszystkiego, teraz emanowała siłą, gniewem oraz dumą. Tak, Wilczą dumą, promieniującą z każdej komórki jej posiniaczonego, wychudzonego ciała.

– Stary kodeks już nie obowiązuje – rzuciła, na moment opanowując wybuch emocji.

– Co nie znaczy, że odprawiony rytuał nie ma znaczenia – powiedział spokojnie, czym zasłużył na jej mroźne spojrzenie. – Pochodzę z wielopokoleniowej, starej rodziny, Ayano. Cenimy sobie zasady naszej rasy, jej zakazy oraz obowiązki. – Głos Donovana zmienił barwę, spoważniał, przez co jego twarz przypominała teraz wykuty w kamieniu posąg. – Nie złamię zasady tego rytuału, mimo że został odprawiony nielegalnie i wbrew nowemu kodeksowi.

– Nigdy nie powinnam była się tutaj pojawić – syknęła przez zęby, zbliżając się do biurka powolnym, sztywnym krokiem. – Nigdy nie powinieneś był mnie spotkać, nawet poznać mojego imienia. To, co nas połączyło, to czysty przypadek. Nie jestem materiałem na służkę, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ty. – Jej oczy błysnęły. – Dla nikogo. I w przeciwieństwie do ciebie, ja nie trzymam się ustalonych zasad. Ja ich nie potrzebuję.

– Nie chcę cię zatrzymywać wbrew twojej woli – powiedział powoli, ostrożnie dobierając słowa. – Jednocześnie nie chcę ignorować zasad, które zostały kiedyś spisane i to zapewne nie bez powodu. – Podniósł się z krzesła, co wewnętrznie odebrała jako ostrzeżenie, lecz nie wykonała kroku w tył. – Chcę ci zaproponować pewien układ. – Pochylił się nad biurkiem, opierając o nierozpostarte dłonie. – Czysto zawodowy układ – podkreślił, gdy spojrzała na niego podejrzliwie spod przymrużonych powiek.

Ayana obserwowała go z dystansem, co rusz zaciskając i rozluźniając palce. Czuła tępe pulsowanie w zranionym barku. Pożałowała, że nie przyjęła tabletek przeciwbólowych, które Sebastian zaproponował jej wczoraj wieczorem, tuż po zszyciu rany. Może leki nieco by ją przytępiły, ale mogłaby wreszcie skupić myśli na Donovanie, a nie na bólu.

Pomyślała o swoim ciemnym mieszkaniu, pryczy, na której spała od najmłodszych lat. O wiecznie pustej lodówce, używanych ubraniach, wrednej sąsiadce z jej równie wrednym kundlem, kiepskiej pracy, niezapłaconych rachunkach, braku rzeczy osobistych… Czy miała do czego wracać? Nawet gdyby rozmyślała nad tym godzinami, odpowiedź byłaby taka sama. Nie – uświadomiła to sobie z gorzkim posmakiem w ustach. Nie miała już nic.

– Jaki to układ? – zapytała w końcu, przerywając grobowe, przedłużające się milczenie.

Donovan poprawił ułożenie księgi na biurku, nie spuszczając wzroku z Ayany. – Prowadzę rodzinną firmę od kilku lat. Ciągle rozwijam jej możliwości, spotykam się z wieloma ważnymi ludźmi, prowadzę ciężki interes na skalę światową. – Zwilżył wargi czubkiem języka, zastanawiając się nad dalszymi słowami. – Jest posada, którą mogę ci powierzyć, dzięki której zachowasz część swojej wolności, jednocześnie nie naruszając naszego paktu.

– Posada… – Ayana smakowała to słowo w ustach, doszukując się podstępu. – Jaka posada?

Jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu, pozbawionym jakiejkolwiek złośliwości czy fałszu.

– Będziesz szefową mojej osobistej ochrony.

Ayana wpatrzyła się w Donovana z niedowierzaniem w oczach. Potężny, niemalże dwumetrowy samiec o diamentowych oczach i ciemnych włosach spływających na plecy aż do pasa. Skóra lekko muśnięta karmelem, zdradzająca indiańskie korzenie. Zlustrowała go od stóp do głów. Miał na sobie ciemne, lakierowane buty ze skóry, a jego sylwetkę podkreślał ciemny, na pewno bardzo drogi garnitur, jasna koszula oraz szary krawat idealnie podkreślający nietypową barwę oczu.

– Szefowa ochrony? – zapytała z niedowierzaniem. – Ty masz ochronę? – Otworzyła szerzej oczy, krzyżując ramiona na piersi.

– Owszem, mam ochronę. Człowiek prowadzący znane przedsiębiorstwo powinien być ostrożny, nie uważasz?

– To ostrożnie dobieraj przyjaciół – burknęła pod nosem. – Nie wierzę, że proponujesz mi taką pracę. Jestem od ciebie o głowę niższa. Poza tym mam niższą pozycję w hierarchii, co być może nie zadowoli twoich bogatych inwestorów, nie mówiąc już o rodzinie. – Na wzmiankę o rodzinie jego oczy nieznacznie pociemniały. – Nie chcesz mnie u siebie w firmie, zapewniam cię.

– Moja rodzina nie zwraca uwagi na pozycję w grupie, niezależnie od tego, czy chodzi o interesy, czy o życie osobiste. Jesteśmy starym rodem i przeszliśmy wiele. Nauczyliśmy się przez stulecia, że nie należy ufać hierarchii opartej wyłącznie na selekcji stadnej. – Wyprostował się nieco, jeszcze bardziej wypełniając sylwetką przestrzeń gabinetu. – Moja propozycja jest uczciwa: zapłacę ci za twój czas, dam ci prywatny pokój w rezydencji oraz zapewnię wyżywienie wraz z ubraniami, potrzebnym sprzętem… Dam ci wszystko, czego będzie ci potrzeba – zakończył, wbijając w nią rozjarzone spojrzenie.

Odetchnęła głęboko i zaczęła się przechadzać po gabinecie, od ściany do ściany, niczym zwierzę w klatce. Obserwował jej profil – szlachetny, lekko zadarty nos, podkręcone hebanowe rzęsy, długie włosy zwinięte w ciasny, gładki kok. Miał ochotę rozplątać te kosmyki i rozmasować jej zesztywniały kark, ale pozostał na swoim miejscu.

W końcu przystanęła pośrodku dywanu, zapatrzyła się w swoje stopy w delikatnych sandałkach, a potem wzięła głęboki oddech, zwracając się w jego kierunku. Zanim przemówiła, wyczytał już wszystko z jej jasnych oczu.

– Zgadzam się.

***

– Ale jestem podekscytowana! – sapnęła Mary, krocząc energicznie korytarzem z milczącą Ayaną u swego boku. – Panicz Donovan zawsze był bardzo dobry dla swoich pracowników – świergotała, prowadząc dziewczynę naprzód. – Pracuję u niego już ponad… pięć lat! – rzuciła ze zdziwieniem po krótkim zastanowieniu, jakby ta liczba kompletnie ją zaskoczyła. – Jak ten czas szybko leci – westchnęła pokojówka. – Zaprowadzę cię do twojego nowego pokoju. Pokój gościnny niestety musi być zawsze wolny i gotowy na przyjęcie gości panicza Donovana, więc nie możesz w nim zostać.

Ayana słuchała tego energicznego trajkotu w milczeniu, wędrując za Mary po długich, marmurowych korytarzach. Po drodze zwracała uwagę na malowidła zdobiące wysokie ściany, zadbane rośliny w ogromnych, złotych donicach oraz duże lustra umiejscowione w kilku strategicznych miejscach na parterze.

– Twoje mieszkanie znajduje się na tyłach rezydencji. – Pokojówka zmarszczyła rude brwi. – Myślałam, że dla ciebie panicz znajdzie coś bardziej… – Zarumieniła się, słysząc własne, śmiałe słowa i odchrząknęła dyskretnie. – Przepraszam za nietakt. Chodziło mi o to, że ktoś o twoim statusie powinien pozostać w którejś z komnat na piętrze. Są przeznaczone dla uprzywilejowanych członków rodziny.

Ayana milczała. Nie powiedziała Mary, że sama zadecydowała, iż nie chce mieszkać w przepychu. Niemal przez kwadrans kłóciła się o to z Donovanem. Samiec uparł się, że ona, jako ważna persona w jego firmie, musi mieć najlepszy pokój w rezydencji. Ayana stanowczo odmówiła. Dzięki swojej wytrwałości właśnie teraz wraz z Mary kierowała się do wyjścia, a nie wyniosłymi schodami na piętro domu.

Przeszły kamienną ścieżką na tyły rezydencji. Dziewczyna oglądała z bliska zieleń ogrodu poprzetykaną plamami różu, fioletu, błękitu i bieli. Kwiaty wychylały swe dojrzałe kielichy pomiędzy liśćmi zielonego żywopłotu.

– To tutaj.

Mary przystanęła i wskazała Ayanie drzwi opatrzone złotym numerkiem jeden. Ayana otworzyła szerzej oczy, unosząc głowę i wpatrując się w dwupiętrowy, niewielki domek przypominający luksusowe chatki górskie, w których bogacze spędzają urlopy w towarzystwie swoich przyjaciół. Dziewczyna zacisnęła zęby i spojrzała na Mary z wyrzutem oraz irytacją.

– Myślałam, że domki dla pracowników są skromne! Jakie to mieszkanie, przecież to miniaturowy pałac!

– Większość z nas ma własne domy w okolicy blisko rezydencji. – Mary, zdziwiona tonem Ayany, otworzyła szerzej oczy, splatając dłonie przed sobą. – Część personelu wynajmuje tu pokoje, ale tylko sporadycznie. Panicz Donovan proponował nam stałe zamieszkanie bez dodatkowych kosztów, lecz i tak nikt tu nie mieszka. – Wzruszyła ramionami. – Teraz nikt prócz ciebie – powiedziała i odchrząknęła. – Będziesz miała tu ciszę i spokój. Rozkład godzin pracy przyniosę ci dzisiaj wieczorem. Jest piątek, więc rozpoczniesz wszystko dopiero w poniedziałek.

– Tak, wiem. Donovan poinstruował mnie, kiedy zaczynamy współpracę i na jakich warunkach. – Nie przestawała mówić, oglądając dwupiętrowy, drewniany domek od dzisiaj należący do niej. – Potrzebuję więcej ubrań – mruknęła do siebie cicho.

Mary podała jej torbę, którą niosła ze sobą od kilkunastu minut. Ayana spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi.

– Trochę ubrań. Kupiłam je dzisiaj w centrum – powiedziała z uśmiechem. – Taki sam rozmiar. Kilka par spodni, koszulki, bielizna. – Zarumieniła się lekko. – Trzeba cię zmierzyć, by dobrze dopasować rozmiar stanika.

– Jutro podam ci wymiary – powiedziała szybko Ayana stanowczym głosem. – Musisz tylko pożyczyć mi miarę. I dziękuję za ubrania – dodała, biorąc od niej torbę.