House of Flames. VINCI - Anna Piwnicka - ebook

House of Flames. VINCI ebook

Piwnicka Anna

0,0
20,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Vincent „Vinci” Holt nie zawsze był wilkołakiem. Rok wcześniej, w tragicznych okolicznościach, został przemieniony. Tamtego dnia stracił nie tylko swoje dawne życie, ale także ukochaną osobę. Zostaje przygarnięty do watahy i stara się żyć jak dawniej, jednak nie potrafi dopuścić do siebie oczywistej prawdy, że to niemożliwe. Codziennie zmaga się z mrokiem duszącym jego serce, który pcha go w coraz niebezpieczniejsze akcje strażackie. Rzuca się w ogień bez strachu czy pojęcia ryzyka, więc alfa jego stada postanawia mu pomóc.

Czy jednak Vinci, chociaż jej potrzebuje, naprawdę chce pomocy kogokolwiek?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 44

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



W tekście została wykorzystana terminologia strażacka używana w Polsce. Wszelkie informacje na temat działania straży pożarnej przedstawione w tekście pochodzą od starszego strażaka działającego w OSP (Ochotniczej Straży Pożarnej).

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

 

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci – żyjących obecnie lub w przeszłości – oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest przypadkowe.

 

Copyright © Anna Piwnicka 2024

Grudzień 2014

3 DNI DO ŚWIĄT

Hans Cooper wszedł na siłownię z westchnieniem pchającym się na usta. Powinien być teraz w swoim domu, jeść pyszną kolację przygotowaną przez żonę i mieć w głębokim poważaniu mróz oraz padający śnieg za oknem. Niestety, jego skłonność do ojcowania wszystkim w stadzie dała o sobie znać akurat dzisiaj, tuż po telefonie od jego bety.

Stał w progu, patrząc na zalaną światłem salę. Buczący w głośnikach rock był tak głośny, że niemal wprawiał okna w drżenie. Siłownia, którą prowadził jego znajomy, była dostępna dla wszystkich strażaków z jednostki do późnych godzin każdego dnia. Była już dwudziesta i wszyscy powinni być w domach, a jednak zauważył samotnego mężczyznę ćwiczącego z hantlami.

Wypuścił powietrze z płuc i przeczesał wilgotne od śniegu, krótko przycięte włosy. Przeszedł przez salę w stronę odtwarzacza. Zanim do niego dotarł, głowa niemal pulsowała mu od nadmiernego hałasu. Wyczulony słuch wilkołaka źle reagował na takie dźwięki. Skręcił głośność i nagle dookoła zaległa cisza. Stukot hantli także umilkł.

Obejrzał się akurat w odpowiedniej chwili, aby zauważyć moment, w którym wbiły się w niego szare, ponure oczy. Vincent Holt nie emanował sympatią, gdy podniósł się na nogi, a potem zmierzył swojego alfę uważnym spojrzeniem. Dołączył do stada zaledwie rok wcześniej, ale nadal miało się wrażenie, że nie zaaklimatyzował się w towarzystwie. Najczęściej przebywał tutaj albo w starym warsztacie samochodowym, nad którym miał małe, nieco obskurne mieszkanie. Nie udzielał się towarzysko, a właściwie wolał przebywać sam, nie licząc akcji strażackich, gdzie musiał współpracować ze swoimi znajomymi z jednostki.

– Dlaczego nadal tutaj siedzisz? – zapytał Hans, unosząc lekko brew. – W mieście trwa festyn zimowy, może byś się trochę rozerwał?

Vincent w milczeniu odwrócił wzrok, aby sięgnąć po czysty ręcznik rzucony niedbale na ciemną, sportową torbę. Rozgrzane mięśnie prężyły się pod spoconą skórą, gdy wycierał twarz oraz szyję. Większą część jego ramion oraz całą szyję pokrywały czarno-białe tatuaże. Niektóre z nich rozrastały się z dnia na dzień, gdy Holt uzupełniał ciało tuszem samodzielnie albo prosił o to znajomego spoza miasta. Czarne włosy miał zgolone niemal przy samej skórze, po żołniersku.

– Kto do ciebie zadzwonił? – zapytał wyważonym, obojętnym tonem.

Hans wpatrywał się w jego plecy przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział:

– Xavier.

Vincent przytaknął i parsknął pod nosem, jakby ta odpowiedź go zirytowała i jednocześnie się jej spodziewał. Xavier był jednym ze strażaków z jednostki: upartym, młodym i walecznym facetem, który usilnie próbował rozwiązać antyspołeczny problem Vincenta, ale z bardzo marnym efektem. Jednocześnie był jedynym, który potrafił sprawić, że mężczyzna chociaż odrobinę wychodził ze swojej skorupy, choćby na krótkie momenty. Alfa nie musiał teraz tłumaczyć, że Xavier właściwie zadzwonił najpierw do bety stada, zanim ten powiadomił przywódcę.

Hans przeżył prawdziwy szok, gdy rok wcześniej znalazł Vincenta na progu swojego domu, całego we krwi, niemal całkowicie nieprzytomnego i na granicy pierwszej przemiany. Wilkołak, który go ugryzł, pojawił się na skraju drogi, ale alfa nie widział jego twarzy i nie miał okazji z nim porozmawiać, zanim ten rozpłynął się wśród mgły oraz siekającego deszczu.

Dzięki swoim kontaktom dowiedział się, że miał przed sobą Vincenta Holta, niedoszłą ofiarę wypadku samochodowego, w którym zginęła jego żona. Dzięki znajomościom Hansa, media nie natrafiły na informację, że mężczyzna także brał udział w kraksie, kiedy to samochód w ulewnym deszczu uderzył w inny pojazd.

Alfa upewnił się, że wszyscy, łącznie z policją, uwierzą w wersję, w której Vincent nie pojechał z żoną do teściów na planowaną kolację i przebywał wtedy daleko od miejsca kolizji. Przekupił gliniarzy, aby nie zwracali uwagi na fakt, że zmarła kobieta zginęła na miejscu pasażera, a okno od strony kierowcy było zbite, jakby ktoś przez nie wypadł. Nikt nie mógł dowiedzieć się wtedy, że Vincent przeżył wypadek tylko dlatego, że jakiś obcy wilkołak postanowił go przemienić.

Cała ta historia zdarzyła się zaledwie kilka miesięcy przed oficjalnym ujawnieniem się wilkołaków na forum publicznym, więc Hans nie miał wyboru, jak zataić prawdziwe informacje przed ludźmi. Teraz jego gatunek nie musiał się już ukrywać, jednak raport z dnia wypadku pozostał sfałszowany, tak samo zdjęcia oraz dowody. Sprawę szybko zamknięto i zamieciono pod dywan. Teściowe Vincenta próbowali się z nim skontaktować, ale on nie był w stanie z nimi porozmawiać.

Dlaczego nieznajomy Wilk zostawił Vincenta na progu domu alfy? Hans tego nie wiedział, ale zapewnił strażakowi wikt, opierunek i opiekę na czas przemiany oraz przyzwyczajenia się do nowego życia. Niestety, śmierć żony oraz niechciana transformacja źle wpłynęły na jego psychikę. Vincent separował się od każdego, a całą swoją energię poświęcał pracy w straży oraz grzebaniu w starych, rdzewiejących silnikach samochodów i motocykli.

– Vincent, jak długo będziesz to ciągnął? – zapytał stosunkowo łagodnie Hans, ale i tak zasłużył tymi słowami na ostre spojrzenie. – Rozumiem, że naprawdę wiele przeszedłeś, ale…

– Doceniam troskę – rzucił szorstko Vincent – ale nie potrzebuję psychologicznych porad. Ani od ciebie, ani od nikogo innego. Już ci to mówiłem, wielokrotnie.

Rzucił ręcznik na torbę, a potem napił się wody z butelki. Hans westchnął ciężko, a potem rozpiął kurtkę, aby nie czuć spływającego po plecach potu. Na zewnątrz panował mróz, ale na siłowni grzejniki pracowały pełną parą, aby ogrzać spory budynek.

– Posłuchaj mnie… Wataha zbiera się w Święta przy wspólnym stole. Byłoby miło, gdybyś także do nas dołączył.

Mięśnie Vincenta spięły się tak, jakby dotknął kabla pod prądem.

– Dziękuję za zaproszenie – mruknął uprzejmie.

Hans zmarszczył brwi.

– Dziękuję, ale nie? – Milczenie było wielce wymowne. – Stado może ci pomóc przejść żałobę, odnaleźć…

– …cel w życiu? Światełko w tunelu? – Vincent gwałtownie odwrócił się do alfy, mrożąc go spojrzeniem srebrnych oczu Wilka. – Daruj mi te psychologiczne bzdety. Trzymam się na uboczu, bo tego właśnie chcę. Chcę być sam ze sobą, żyć własnym życiem.

– Bójki w barach, grzebanie w złomie i rzucanie się w ogień przeciwko rozkazom dowódcy – rzucił gniewnym tonem Hans, gwałtownie tracąc swoje opanowanie. – To, według ciebie, jest życie? To marna egzystencja wypełniona bólem, żalem i samobiczowaniem się! Naprawdę tego właśnie chcesz?

– Nie będę trzymał się za rączki ze stadem i odśpiewywać piosenki na cześć wschodu słońca – warknął niskim głosem Vincent. – Nie chciałem tego wszystkiego. Powinienem był umrzeć na tamtej drodze razem z Debrą!

Echo wściekłego ryku mężczyzny poniosło się po całej siłowni. Hans wpatrywał się w niego wytrwale, lustrując błyski w srebrnych, dzikich oczach. Vincent był tak blisko stracenia kontroli, że bardziej pachniał Wilkiem niż człowiekiem.

Pomimo ćwiczeń ze sprawowania władzy nad drugą, zwierzęcą naturą, Holt rzadko potrafił opanować emocje do samego końca. Buzowała w nim taka mieszanka uczuć, że Hans nie dziwił się temu, że strażak często przesiadywał w siłowni, wyciskając z siebie siódme poty.

– Jesteśmy długowieczni, Vincent – powiedział, robiąc kilka kroków w jego stronę. – Trwamy przez setki lat i każdy z nas w końcu musi nauczyć się żyć ze świadomością śmierci ukochanych, przyjaciół oraz znajomych. Ty też sobie to wpoisz, ale tymczasem, pozwól sobie pomóc.

W szarych oczach pojawił się błysk bólu, ale zniknął, zanim Hans zdołał coś dodać. Krótki moment bezradności widoczny na twarzy Vincenta zniknął, teraz zastąpiony maską z zimnego opanowania oraz dystansu.

– Nie możesz mi pomóc – odparł, kręcąc głową na boki. – Nie możesz przywrócić tego, co było, a ta nowa rzeczywistość… – Parsknął pod nosem z goryczą. – Rok temu nawet nie wierzyłem w wilkołaki, a teraz jestem jednym z nich. Na co mi zwierzęca forma i te szalejące zmysły, skoro one także niczego nie zmienią?

– Nauczysz się…

– Czego się nauczę? – Zbliżył się do alfy, aż dzieliły ich tylko centymetry. – Na co mi wyczulony słuch, skoro nie słyszę jej oddechu obok siebie? Po co mi wyostrzony węch, skoro nie wyczuwam zapachu jej perfum? Dlaczego mam żyć setki lat, skoro nie ma jej przy mnie? – Wbił nieustępliwe spojrzenie w oczy Hansa, zaciskając zęby, aż drgnął mu mięsień na szyi. – Nie praw mi morałów, zanim sam nie stracisz żony i nauczysz się z tym żyć.

Odwrócił się, chwycił swoje rzeczy, a potem zniknął w szatni. Hans wstrzymał na moment powietrze w płucach, aby uspokoić nerwy. Potarł twarz dłonią, a potem z rezygnacją ruszył do wyjścia. Wiedział, że zmuszanie Vincenta do dalszej rozmowy to strata czasu.

Nie miał pojęcia, jak ma przekonać go do tego, aby ruszył dalej. Śmierć żony i to tak nagła była naprawdę tragiczna, a całą sytuację zaogniła przemiana. Zasady wyznaczone przez Radę, czyli wilkołaki stojące u władzy własnego gatunku, były dość proste – przemiany mógł dokonywać tylko doświadczony wilkołak i to za zgodą osoby, która ma być ugryziona. Vincent nie miał okazji się na to zgodzić, ale tylko dlatego, że akurat umierał. Była to sytuacja wyjątkowa, z którą nikt nie dyskutował.

Hans wyszedł na mróz, odetchnął lodowatym powietrzem i poszedł do wozu, mijając po drodze zaparkowany pod dachem srebrny motocykl Vincenta. Siedząc w samochodzie, wpatrywał się krótko w światła zapalone w siłowni, a potem odpalił silnik i odjechał powoli oblodzoną drogą.

Czekała na niego żona, dzieci oraz pyszne, ciepłe ciasto, którego zapach wypełniał dzisiaj wieczorem całą kuchnię. Na samą myśl, że dla Holta nie było ani jednej z tych rzeczy, poczuł głębokie współczucie. W głębi duszy wiedział, że Vincent jest na krawędzi i łatwo może się z niej stoczyć, jeśli nie zmieni czegoś w swoim rozumowaniu.

Kierunek, jaki obrało jego życie przez ostatni rok, wiódł go pochyłą drogą prosto na samo dno w zawrotnym tempie.

***

Vincent wszedł pod prysznic, czując ból w przetrenowanych mięśniach oraz ścięgnach. Ćwiczył na siłowni przez dwie godziny, zanim przyjechał Hans i nieodwołalnie zepsuł mu nastrój. Przeklęty Xavier, zaklął w myślach, wspominając znajomego ze straży pożarnej. Niech martwi się o siebie, nie o mnie. Może przestanie w końcu wkładać alfie do głowy, że potrzebuję życiowego terapeuty.

Nie pierwszy raz dyskutował z Hansem. Przywódca stada przygarnął go niczym zbłąkanego, rannego szczeniaka i najwidoczniej miał poczucie, że musi wyleczyć go z depresji.

Vincent skrzywił się pod nosem z niesmakiem, pozwalając, aby niemal gorąca woda spływała mu po głowie, karku oraz ramionach. Czasami pił piwo z Xavierem, były też momenty, że rozmawiał z nim na luźne tematy, ale nigdy nie zdradził mu nic o swojej przeszłości. Nikomu nic nie zdradził. O swojej żonie, wypadku… Tylko Hans wiedział, co dokładnie się wydarzyło.

Zaklął szpetnie pod nosem, zakręcił kurek z taką siłą, że niemal go wyrwał, a potem wytarł się ręcznikiem, z obojętnością znosząc powiew chłodu na wilgotnej skórze. Lustro było całkowicie zaparowane, ale on nie wykonał gestu, aby je przetrzeć i spojrzeć na własne odbicie. Od kiedy się przemienił, patrzył na siebie tak rzadko, jak tylko się dało. Ledwie mógł znieść widok własnej twarzy i oczu, które zmieniły się po ugryzieniu.

Ubrał się, machnął krótko ręką do Arniego, który zajmował się otwieraniem i zamykaniem budynku, a potem wyszedł na zewnątrz. Oddech pełen mroźnego powietrza odrobinę ostudził jego emocje i rozjaśnił myśli. Poprawił skórzaną kurtkę, a potem wsunął na głowę kask. Gdy odpalił silnik, jego motocykl zamruczał głośno niczym zadowolony tygrys.

Droga do warsztatu, nad którym mieszkał, zajęła mu kilkanaście minut. Specjalnie nie jechał zbyt szybko, aby czerpać przyjemność z jazdy oraz mijanych widoków. Miasteczko było otoczone lasami oraz niewielkimi pagórkami. Wszystko było teraz białe od śniegu i szadzi, a lodowaty wiatr wzbijał w powietrze tumany białego puchu, które utrudniały widoczność oraz uderzały w ubrania niczym małe drobinki szkła.

Warsztat był małym, rozlatującym się budynkiem z wybitym, tylnym oknem, które wpuszczało do środka chłód zimy. Aktualnie stał tam tylko stary, rozebrany na części motocykl, którym Vincent zajmował się po godzinach pracy, gdy potrzebował odwrócenia uwagi. Schody prowadzące na piętro były na samym tyle sali, skrzypiące i zardzewiałe, wyglądające tak, jakby miały zawalić się pod najmniejszym ciężarem.

Zaparkował własny motocykl w środku, pod dachem, a potem chwycił torbę z bagażnika i podszedł do schodów. Ciszę przerywał tylko cichy świst wiatru, który wślizgiwał się do pomieszczenia przez wybitą szybę. Jej brudne, zakurzone resztki sterczały z ramy niczym zęby dziwnej bestii.

Poszedł na górę i otworzył drzwi. Nie zamykał ich na klucz, bo nie miał takiej potrzeby. Nie posiadał nic, co warto by było ukraść. Poza tym, ludzie z miasteczka oraz okolic nawet nie wiedzieli, że tu mieszkał. Zaledwie garstka osób, w tym Hans oraz inni strażacy z jednostki, wiedzieli, gdzie się ulokował.

Ściany były ciemne i obdrapane. Skromne, stare meble przypominały relikty z czasów wojny. Miniaturowa lodówka szumiała cicho. Gdy zapalił pojedyncze światło nad blatem w aneksie kuchennym, żarówka zaczęła co kilkanaście sekund migać na granicy agonii.

Opanował westchnięcie i wyciągnął z chłodziarki piwo. Stał w półmroku i delektował się pierwszym łykiem alkoholu, wsłuchując się w ciszę. Nawet zegar wiszący na ścianie nie tykał. Vincent pamiętał, że od kiedy się tutaj wprowadził, wskazówki zawsze były nieruchome, a on nie miał ochoty wymienić baterii. Po co miał to zrobić? Zegar stanął, przez co utknął w miejscu, zupełnie jak on sam, od kiedy został wilkołakiem.

Usiadł w starym fotelu, który był tak niski, że gdyby tylko pochylił się do przodu, dotknąłby zgiętymi kolanami klatki piersiowej. Na pojedynczej szafce brakowało telewizora – po wprowadzce wyrzucił mały, stary odbiornik na złom. Został po nim tylko ciemny, kwadratowy obrys na powierzchni spękanego, porysowanego drewna.

Oparł się wygodnie, a potem przymknął oczy. Nie zwracał uwagi na mokre plamy tworzące się wokół butów, których nie zdjął po wejściu do środka. W mieszkaniu było chłodno, bo rozkręcił grzejnik tylko do połowy, aby szyby nie zamarzły.

Zaciskał palce na ściankach butelki, starając się wyrzucić z głowy rozmowę z Hansem, kolejną na liście pogawędek, których alfa mu udzielił w ciągu ostatnich tygodni. Liczył, że mężczyzna w końcu porzuci chęć robienia za darmowego terapeutę oraz szerzyciela mądrych porad.

Wypił kolejne kilka łyków piwa na jednych wdechu i uchylił powieki, aby wpatrzeć się w sufit. Pomimo intensywnych ćwiczeń, ciało nadal miał spięte i gotowe do działania. Tak jak przez ostatnie miesiące, modlił się w duchu, aby dostać nagłe wezwanie na akcję. W ostatnim czasie takie alarmy poza jego godzinami wyznaczonej służby zdarzały się rzadko, ale za każdym razem, gdy dostawał sygnał, zalewała go fala adrenaliny i endorfin.

Jego szef kilka razy ostrzegał go przed ignorowaniem rozkazów oraz pchaniem się do akcji, nie czekając na wsparcie reszty drużyny. Vincent pokornie przyjmował pogadanki, jednak nie potrafił zmienić tego, że ciągnęło go do niebezpieczeństwa. Nie mógł przyznać na głos, że adrenalina wyciszała jego wewnętrzne koszmary, które dręczyły go nie tylko w snach, ale i na jawie.

Mgliste wspomnienia z wypadku majaczyły na granicy jego podświadomości i często burzyły wewnętrzny spokój. Pamiętał kłótnię z żoną, nagły, jasny błysk świateł wozu jadącego z naprzeciwka, a potem, przez jakiś czas… pustka. Cisza.

Ostatnie, co kołatało mu się w myślach, zanim się wybudził, to wspomnienia dziwnego bólu oraz tępego pulsowania w skroniach. Ktoś coś do niego mówił, ale nie potrafił rozpoznać głosu czy słów. Był sparaliżowany, nieruchomy niczym marionetka z podciętymi sznurkami. Dryfował pomiędzy rzeczywistością a omamami, nie wiedząc, co dokładnie się stało i gdzie jest Debra, jego żona.

Wychylił do końca zimne piwo, a potem podniósł się gwałtownie z fotela, aż stare oparcie zgrzytnęło nieprzyjemnie. Postawił butelkę na stole, a potem sięgnął do szuflady w starej szafce, na której niegdyś stał telewizor. Wysunął ją powoli, jakby z namysłem, a potem przyjrzał się jej zawartości.

Miał niewiele rzeczy osobistych, ale był jeden przedmiot, który skrzętnie ukrywał w swoim małym mieszkaniu. Gdyby jego dowódca albo Hans wiedzieli, że go trzyma, najprawdopodobniej przymusowo zwolniliby go ze służby w jednostce i zamknęli w głównej rezydencji należącej do watahy, gdzie byłby cały czas pod stałą obserwacją kogoś ze stada.

Wysunął dłoń i musnął palcami pistolet oraz magazynek leżący oddzielnie. Odetchnął głęboko, zanim sięgnął po broń i obejrzał ją dokładnie w nikłym świetle sączącym się znad aneksu kuchennego. Wziął magazynek, a potem załadował go na miejsce z cichym kliknięciem. Wiedział, że ma w nim tylko jedną kulę.

Kiedy kupował tego Glocka krótko po wprowadzeniu się do mieszkania nad warsztatem, znał jego przeznaczenie. Był doskonale świadom celu, który był mu pisany.

Przymknął powieki, gdy wyczuł lekki powiew zimnego powietrza od strony nieszczelnego okna. Po sekundzie wydawało mu się, że to nie podmuch, a subtelne muśnięcie palców na ramieniu, a potem karku. Wzdrygnął się i natychmiast otworzył oczy. Rozejrzał się uważnie, zupełnie jakby ktoś miał stać obok niego.

Zacisnął palce na pistolecie tak mocno, że pobielały mu kłykcie. Debra stała zaledwie kilka kroków dalej, w cieniu okalającym drzwi do mieszkania. Wyglądała tak samo jak tego wieczoru, gdy po raz ostatni widział ją żywą. Bawełniana, długa sukienka w musztardowym kolorze, rozpuszczone włosy w barwie brązu tak ciemnego, że wydawał się czarny oraz elegancki, delikatny makijaż.

Nie miała na twarzy uśmiechu, który kiedyś codziennie rozjaśniał jej twarz. Wyglądała blado i smutno, a jej sylwetka rozmazywała się delikatnie, niczym miraż ukazujący się spragnionemu, zmęczonemu podróżnikowi na gorącej pustyni.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał lekko drżącym głosem, nie mogąc odwrócić wzroku. – Nie dość cierpię, od kiedy odeszłaś?

Debra nie odpowiedziała, spuściła tylko wzrok. Powędrował za jej spojrzeniem aż do broni, którą ściskał w dłoni. Metal wydawał się lodowaty oraz nieznośnie ciężki. Czyżby zmarła żona namawiała go do strzału? A może, wręcz przeciwnie, chciała go powstrzymać?

Gdy ponownie podniósł głowę, już jej nie było. Rozwiała się niczym pyłek na wietrze. Wbrew woli poczuł pieczenie w oczach oraz ból w piersi tak ostry, jakby ktoś wsadził mu w serce rozgrzany pręt.

– Czego ode mnie chcesz?! – warknął w pustą przestrzeń, drżąc jak w chorobie. – Co mam zrobić, Debra? Co mam, do cholery, zrobić?! – wykrzyczał rozpaczliwie, ledwo łapiąc oddech.

Opadł z powrotem na fotel, chociaż miał ochotę roznieść mieszkanie w drzazgi, aby sobie ulżyć w nawale emocji. Pistolet drżał mu w dłoni, gdy uniósł go wyżej. Nie zwracał uwagi na łzy cieknące po policzkach ani ucisk w gardle, gdy próbował po raz kolejny nie wrzasnąć na własne majaki. Gdyby ktokolwiek znalazł go teraz w tej sytuacji, na pewno wylądowałby w klatce, tak jak podczas swojej pierwszej przemiany.

Kraty w piwnicach rezydencji Hansa miały zapobiec ucieczce, gdyby po transformacji próbował się wydostać, oszołomiony oraz zdezorientowany bólem. Spędził w zamknięciu całą dobę, póki emocje nie opadły i jego rany z wypadku się nie zagoiły.

Alfa wytłumaczył mu potem, jak przemienić się z powrotem w człowieka, jednak było to dość trudne. Jego rozkaz, nasączony dziwną, niewidzialną energią zmusił ciało Vincenta do transformacji. Był wtedy zagubiony, obolały i rozchwiany, zupełnie tak jak teraz.

Wpatrywał się w broń bez mrugnięcia tak długo, aż zaczęły piec go oczy. Zacisnął zęby aż do bólu i przyłożył lufę do skroni, opierając łokieć o kolano, aby ustabilizować ramię. Drżał jak niemowlę, nie mogąc powstrzymać kolejnych łez. Chciał wziąć głęboki oddech, ale płuca miał ściśnięte tak bardzo, że był blisko omdlenia. Po chwili zastanowienia oderwał broń od głowy i wsadził lufę do ust. Mniejsze ryzyko, że chybię.

Powinien był to zrobić. Powinien był strzelić i tym jednym pociskiem uwolnić się od wspomnień, omamów oraz poczucia winy, które trawiło go dzień po dniu, jakby był zanurzony w żrącym kwasie, codziennie coraz głębiej. Jeździł szaleńczo motocyklem, rzucał się w akcje strażackie bez opamiętania czy poczucia ryzyka, zapełniał skórę tatuażami, aby odrobina znajomego bólu wymazała chociaż na moment cierpienie, które dudniło mu w piersi z każdym uderzeniem serca. Adrenalina pomagała oczyścić myśli i ponownie poczuć, że żył pełną piersią, choćby to trwało zaledwie minuty, a nawet sekundy.

Palec drgnął mu nerwowo na spuście, gdy próbował się zmusić, aby go nacisnąć. Bóg doskonale wiedział, jak pragnął uwolnić się od wszystkiego, co go przytłaczało, ale… nie potrafił.

Z okrzykiem rozpaczy opadł na siedzenie, a pistolet wysunął mu się z dłoni prosto na podłogę z głośnym trzaskiem. Wpatrzył się w sufit zamazany przez łzy wypływające spod powiek.

Nie liczył już, ile razy w ciągu ostatniego roku przykładał Glocka do skroni i wrzeszczał na siebie w myślach: „Strzel! Zakończ to!”. Nigdy jednak nie starczyło mu odwagi, aby tego dokonać.

Dopadło go takie zmęczenie, że musiał zamknąć powieki. Był pewien, że powoli traci rozum. Miał wrażenie, że po raz kolejny czuje muśnięcie niewidzialnych palców, jakby żona dotykała jego ramienia w troskliwym geście. Niemal dotarł do niego nikły zapach podobny do jej perfum, co nieco uspokoiło szaleńcze bicie serca oraz wyciszyło oddech.

Jak długo jeszcze mam to znosić? Jak długo mam się zmuszać do każdego, kolejnego dnia? Jak długo wytrzymam to wszystko, skoro mam omamy, zupełnie jak zwykły świr?

Kolejne muśnięcie chłodu przesunęło się po jego twarzy. Był zmęczony, tak bardzo zmęczony, jakby ktoś narzucił na jego umysł ciężki, jedwabisty całun. Nie pomyślał nawet o tym, aby podnieść się i położyć na kanapie. Zasnął w fotelu, ukojony uspokajającą ciemnością, która zapadła w jego głowie.

House of Flames. Vinci

 

© Anna Piwnicka 2024

 

Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum