Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowa rzeczywistość przerosła Simona. Mężczyzna zamknął się w domu, odgrodził się od świata, zerwał kontakty z przyjaciółmi. Został samotnikiem. Ból i wątpliwości dręczyły go jak bezwzględna bestia. Kiedy cierpienie stawało się nie do zniesienia, pomoc nadeszła z najmniej oczekiwanej strony. Majka… Kto by się tego spodziewał? Początkowa niechęć szybko przerodziła się w fascynację, erotyczne napięcie stało się nie do zniesienia. Ale czy w życiu tych dwojga jest miejsce na szczęśliwe zakończenie? A może okrutna przeszłość wyrwie się jednak na światło dzienne i nadzieja na szczęście pryśnie jak bańka mydlana?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 297
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Anna Seweryn
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lingventa (Barbara Milanowska, Magdalena Zabrocka)
Zdjęcie na okładce:
© g-stockstudio/iStock by Getty Images
© by Małgorzata Falkowska, Ewelina Nawara
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1747-3
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Tę książkę dedykujemy „naszym” dziewczynom –
Magdalenie Jarząbek, Marii Zdybskiej i Agnieszce Zakrzewskiej.
W tym biznesie trudno o prawdziwie życzliwych ludzi,
tym bardziej cieszymy się, że mamy Was u naszego boku.
Przeklęte poczucie winy. Tylko to widziałem w oczach mojego najlepszego przyjaciela. Bolało to bardziej niż rany, które miałem na rękach. Rany, które przechodziły w paskudne, szpecące blizny.
Szepty. Ludzie zawsze lubili mówić o rzeczach, o których nie mieli zielonego pojęcia. Tak było i tym razem. Gdy pojawiłem się w sklepie, słyszałem, że własnym ciałem zakryłem narzeczoną Willa, bo w sekrecie się w niej kochałem. Gdy szedłem korytarzami szpitala, słyszałem, że byłem bohaterem, który poświęcił się dla kraju, dla księcia, dla rodziny królewskiej. Bohater Martagonu.
Pogardliwe spojrzenia. Te spowodowały, że ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że ludzi należy unikać. Gdy w końcu do mnie dotarło, że rany zmienią się w blizny, wyskoczyłem do baru, do którego lubiliśmy zaglądać z Willem i Nickiem. Były tam też dziewczyny, które niegdyś chętnie wskoczyłyby mi do łóżka, a nawet pozwoliły się przelecieć w barowej toalecie. Teraz patrzyły na rękę, której nie próbowałem ukrywać, na niewielkie blizny na szyi, a w ich oczach widziałem pogardę i wstręt.
Byłem wrakiem człowieka. Odrobinę żałowałem, że kwas nie dosięgnął też twarzy, którą uwielbiały kobiety i dzięki której potrafiłem wyplątać się z kłopotów. Może wtedy potrafiłbym dopasować się do sytuacji… Jednak ucierpiała moja ręka, a kobiety zachowywały się teraz, jakbym stał się odpychający, jakby przystojna twarz i umięśnione ciało już przestały je pociągać. Jakby moje żarty czy flirciarskie teksty odeszły w niepamięć. Bo chyba faktycznie tak się stało – nie zależało mi na tym, by ktoś mnie darzył sympatią, a jednocześnie zależało mi na tym jak nigdy dotąd…
Czułem się nieswojo, ale to ciągle byłem ja i z każdym pełnym wstrętu spojrzeniem, z każdym szeptem, z każdą pełną poczucia winy rozmową zapadałem się w sobie. I nie chciałem wracać. Odciąłem się od wszystkich, wychodząc jedynie do lekarzy. Zatrudniłem kucharkę, która zaopatrywała mnie w posiłki na cały tydzień. Firma sprzątająca ogarniała mój dom raz w tygodniu, pranie też zlecałem innym. Odszkodowanie, które wypłaciła mi rodzina królewska, spokojnie pokrywało wszystkie moje wydatki. Wątpię, żebym zdołał wydać te wszystkie pieniądze do końca swojego życia. Nie byłem też głupi, znałem się na liczbach, inwestowałem na giełdzie. Mogłem pracować ze swojego domu, skutecznie odcinając się od wszystkich, udawać, że ostatnie miesiące nie miały miejsca. Przestałem odbierać telefony od Willa, ale od czasu do czasu rozmawiałem z Olimpią. Wiedziałem, że dla niej ta sytuacja nie była łatwa, zresztą miała popaprane życie i nie miałem zamiaru dokładać do tego swojej cegiełki.
A później pojawiła się ona… Podstępem zakradła się do mojego domu, nie kupując mojego gównianego tłumaczenia. Jej słowa, nie moje. Gdy dźgała mnie palcem w klatkę piersiową, rzucając tymi swoimi kąśliwymi uwagami, moje serce na chwilę zabiło mocniej. Krew spłynęła w okolice mojego krocza, a ja poczułem pożądanie, które prawie ścięło mnie z nóg. Pamiętałem, jakie to uczucie, trzymać ją w ramionach, obracać w tańcu, czuć jej oddech na szyi… Przywołując najbardziej obojętną minę, na jaką było mnie stać, powiedziałem:
– Piękna, jeśli chcesz dotykać mojej klaty, wyskocz z ciuszków i zrób lepszy użytek z tych słodkich usteczek. – Uśmiechnąłem się do niej drwiąco. – Jeśli jednak masz zamiar tylko na mnie krzyczeć, tam są drzwi.
Popatrzyłem na nią przez chwilę, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem schodami do swojej sypialni. Słyszałem wyzwiska rzucone w moim kierunku i trzaśnięcie drzwiami. Później trochę żałowałem tego zachowania, jednak byłem pewien, że tak będzie lepiej. Wolałem jej złość niż obrzydzenie w spojrzeniu, gdyby dowiedziała się, jak moje ciało zareagowało na jej bliskość…
Stałem się samotnikiem i zaczynało mi być z tym dobrze. Jednak nie mogłem opuścić ślubu mojego najlepszego przyjaciela. Zakradnięcie się do katedry nie było możliwe, więc napisałem do Masona i ustaliłem z nim szczegóły. Wprowadził mnie wcześniej, bocznym wejściem. Ubrany w smoking czekałem na pojawienie się Williama i Olimpii. Ceremonia była naprawdę piękna, nawet taki gbur jak ja potrafił to przyznać. Jednak moją uwagę przyciągała Majka, która promieniała szczęściem. Gdy Will i Olimpia skierowali się do wyjścia, zauważyła mnie, nawet z tej odległości widziałem zaskoczenie na jej twarzy. Później skinęła mi delikatnie głową i obdarowała mnie uśmiechem tak pięknym, że zaparło mi dech.
Nim zdążyłbym zrobić coś głupiego, ulotniłem się z katedry i wróciłem do domu, gdzie ze złości na cały świat rozwaliłem pięścią lustro. Ból i widok krwi przywróciły mi zdrowy rozsądek. Trzymać się z daleka, nie pozwalać sobie na żadne uczucia.
Ostatnie tygodnie nazwałabym najbardziej szalonym czasem w moim życiu. Spontaniczna wyprowadzka do nowego miejsca. I to nie oddalonego o kilka kilometrów od dotychczasowego domu, lecz o tysiące. Martagon… Czułam, że właśnie tam teraz jest moje miejsce.
W Toruniu już nic na mnie nie czekało. Michał przepraszał, ale na co były mi jego puste słowa, gdy miałam pewność, że ponownie zrobi to samo. Moja matka powtarzała ciągle „raz zdradził, zrobi to ponownie” i miała rację, bo ojciec był taki sam. Ponoć skakał z kwiatka na kwiatek, choć na próżno szukać w nim cech amanta, którym był między innymi filmowy „Tulipan”. To zawsze do Kalibabki porównywała go mama, opowiadając przy tym, jak bez serca wybierał na „nowe zdobycze” starsze kobiety, przy których, jak sam mówił, mógł godnie pożyć.
Rzucenie pracy przyszło mi z wielką łatwością. I tak nie planowałam całe życie obsługiwać ludzi, pytając grzecznie: „W czym mogę pomóc?”. Nawet moja tolerancja na ludzi miała swoje granice, a nie ukrywam, że często w hotelu jedyne, co chciałam zrobić, to potrząsnąć rozpieszczonymi księżniczkami, które wyżej srały, niż dupy miały, tylko dlatego, że udało im się ustawić w życiu.
Ja zresztą myślałam, że mnie także się udało. Że zdrada Michała na imprezie integracyjnej to wynik nadmiaru alkoholu, który na dodatek doprowadził do amnezji. Naiwna… Tak właśnie sama siebie zaczęłam określać po sytuacji, która miała miejsce podczas imprezy na zamku w Martagonie. I jeszcze widok smutnej Olki, mającej wyrzuty sumienia, że zdrada Michała to jej wina. Choć przecież nie ona zmusiła go do bzykania tej pustej laluni, której jęki zagłuszyły wszystko wkoło. I to jeszcze po naszym najlepszym seksie…
Nic dziwnego, że z Toruniem nie wiązałam już właściwie żadnych planów. Prócz mamy nie miałam tam w zasadzie nikogo, ale ona i tak często, pochłonięta swoimi sprawami, nie znajdowała czasu na nic więcej niż zdawkowy telefon raz w tygodniu, aby zapytać, co u mnie. Od tamtej sytuacji to w Martagonie widziałam swoją przyszłość, bo gdzie miałoby mi być lepiej niż obok przyjaciółki. A praca… praca też się znajdzie, jeśli zna się język, co na szczęście mogę o sobie powiedzieć.
Olka niemal skakała ze szczęścia, kiedy oznajmiłam jej, że spakowałam walizki. Z początku myślała, że to kolejne „wakacje”, ale gdy uświadomiłam jej, że mam bilet w jedną stronę, postanowiła porozmawiać z Willem, by mi pomógł. O dziwo, ten przystał na jej prośbę i zaproponował na jakiś czas pokój gościnny, który dobrze znałam, nim znajdziemy coś odpowiedniego. A ja przecież nie miałam wielkich wymagań. Cztery ściany, łóżko i łazienka.
Gdy postawiłam nogę na lotnisku w Martagonie, poczułam coś dziwnego. Radość wymieszaną z nutą ekscytacji i strachu. Bo przecież to, że cholernie się bałam czegoś nowego, było jak najbardziej naturalne. Wręcz logiczne. Strach przed nieznanym w takich przypadkach jest zwyczajną, wręcz zdrową reakcją organizmu. Reakcją, po której szybko następują inne, mieszane uczucia, które z czasem zdołałam okiełznać.
Przynajmniej to mi wyszło. Bo próba rozmowy z Simonem, któremu chciałam pomóc po wypadku, tak samo, jak on mnie po sytuacji z Michałem, okazała się klapą. Zbył mnie seksistowskimi tekstami, które uznałabym jedynie za żenujące. Nawet nie obraźliwe, bo to była jego linia obrony. Atak. Taki właśnie miał plan na radzenie sobie z tym, co go spotkało. I choć odbierał każde zainteresowanie jego osobą jako wyraz współczucia, ja czułam w stosunku do niego jedynie wdzięczność. Owszem, uratował Olkę, ale uratował także mnie tamtego dnia, gdy zobaczyłam Michała z tą całą Mariną. Uratował przed myślami, że moje życie się skończyło, choć usta wymawiały zupełnie inną formułkę, by uspokoić Olkę. Ale szczerze miałam ochotę wtedy z sobą skończyć, a on… on wziął mnie w ramiona i nie pozwolił zrobić nic głupiego. Zupełnie jakby widział to w moich oczach. Podobnie jak ja widziałam to w jego spojrzeniu, gdy go odwiedziłam.
Miał dość i bronił się słowami, które odebrałam po prostu jako „spierdalaj, Majka”. To było ostatnie, co do mnie powiedział, gdy próbowałam wyciągnąć go z dołka i zmusić do przyjścia na ślub najlepszego przyjaciela. Wiedziałam, że gdyby tego nie zrobił, wyrzuty sumienia zjadałyby go każdego dnia. Pewnie dlatego tak bardzo ucieszył mnie jego widok w katedrze. Schowany na uboczu, podziwiał przyjaciół składających sobie przysięgę. Słuchał, jak obiecują, że będą ze sobą na dobre i na złe, póki śmierć ich nie rozłączy. Byłam pewna, że tak jak ja uśmiecha się, bo szczęście przyjaciół równoznaczne było ze szczęściem nas samych.
Pamiętałam doskonale, jak pomógł mi tamtego wieczora, i choć wcześniej (a nawet teraz) uznawałam go za dupka, to wtedy stał się jednonocnym dżentelmenem. Mężczyzną, w którego ramionach odpłynęłam w tańcu, za co byłam wdzięczna na tyle, że chciałam mu się odpłacić. Chciałam, lecz poszukiwanie Simona w zamku zakończyło się fiaskiem…
Stałem się samotnikiem… Facet, który uwielbiał imprezy i dobrze czuł się w towarzystwie ludzi, został sam jak palec, skutecznie odpychając wszystkich od siebie. Każdego dnia złość i wstręt do samego siebie stawały się coraz większe, pochłaniając mnie coraz głębiej w otchłań. Wiedziałem, że nie będzie odwrotu.
Od dnia ślubu Willa minęły dwa tygodnie, gdy w moim domu zjawił się Mason. A raczej włamał się do mnie i rozsiadł w salonie.
– Normalny człowiek zapukałby i poczekał, aż gospodarz go wpuści – rzuciłem ironicznie, zły, że ktoś zakłócił mój spokój.
– Obaj wiemy, że nigdy byś nie otworzył. Wyglądasz jak gówno, Simon.
– Wow, stary, na ciebie zawsze można liczyć. – Parsknąłem cicho.
Wiedziałem, że Mason miał rację. Mój zarost powoli zmieniał się w brodę, włosy błagały o fryzjera, a poszarzała skóra świadczyła o braku słońca. Luźne ubrania maskowały nieco fakt, że schudłem, ale to były najmniejsze z moich problemów…
– Kiedy wreszcie skończysz się nad sobą użalać? – Mason wyłożył nogi na mój stolik, patrząc na mnie w taki sposób, jakby celowo chciał mnie sprowokować.
– Nie użalam się! – odwarknąłem poirytowany.
– To jak nazwiesz to, co odwalasz? Zamknąłeś się w tym domu, wychodzisz tylko do lekarza, nie odbierasz telefonów od Willa, nie odpisujesz na jego wiadomości. Do tego zaczynasz wyglądać jak bezdomny. Dla mnie to definicja użalania się nad sobą.
Ten facet był wrzodem na dupie. Dziesięć lat starszy ode mnie i Willa, towarzyszył młodemu księciu od dzieciństwa. Kiedy pierwszy raz usłyszałem o tym, że osiemnastolatek szkolący się na strażnika musiał pilnować dzieciaka, współczułem mu. Teraz, widząc jego pewny siebie uśmieszek, żałowałem, że Will nie dał mu bardziej w kość.
– To taka nowa moda, nie słyszałeś? A do Willa się odezwę, gdy przestanie się obwiniać i z jego twarzy i głosu zniknie współczucie.
– Dobra, to już wiem, dlaczego odciąłeś się od przyjaciela. A co z resztą świata? Jezu, czy ty w ogóle ćwiczysz? Ubrania na tobie wiszą…
– Mason, dzięki za troskę, ale poradzę sobie. Skoro potrafiłeś tu wejść, sam trafisz do wyjścia. Mam tylko nadzieję, że nie uszkodziłeś mi zamka, te drzwi były cholernie drogie.
Odwróciłem się i wyszedłem z salonu, kierując się do kuchni, gdzie chciałem znaleźć coś, co nadawało się do zjedzenia. Kucharka miała przyjść dopiero jutro.
– Stać cię na nowe drzwi, zgarnąłeś ładną sumkę od rodziny królewskiej! – wykrzyknął Mason.
Wiedział, co zrobić, żeby mną potrząsnąć. Momentalnie przystanąłem. Dotąd nikt nie odważył się wspomnieć o tych pieniądzach. Przynajmniej nie tak, bym się o tym dowiedział.
– Co ty powiedziałeś? – Wróciłem do salonu.
– To, co słyszałeś. Wykonywałeś swoją robotę, zostałeś ranny, będziesz miał paskudne blizny na ręce, ale przeżyłeś. Żyjesz, ochroniłeś Olimpię, która jest teraz żoną następcy tronu, i przytuliłeś pokaźną sumkę, która sprawi, że twoje życie będzie łatwiejsze. Skończ więc się nad sobą użalać. I weź prysznic, bo śmierdzisz.
Patrzyłem osłupiały za Masonem, który jakby nigdy nic wyszedł z mojego domu. Nie potrafiłem zareagować na to, co powiedział. „Cholerny uparty dupek” – pomyślałem i chwyciłem butelkę whisky. Upiłem solidny łyk, nie przejmując się szklanką. Słowa Masona odbijały się echem w mojej głowie. Kierując się niezdrową ciekawością, powąchałem koszulkę, którą miałem na sobie. Kurwa, faktycznie śmierdziałem. Zabrałem ze sobą butelkę i poszedłem pod prysznic.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz