Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Miłość to gra, w której nie ma zwycięzców
Vanessa, ambitna dziennikarka „New York Timesa”, postanawia zawalczyć o siebie, dlatego decyduje się na rozwód z Liamem, znanym lekarzem. Aby wyrzucić z głowy bolesne wspomnienia, kobieta zatraca się w pracy, w której nagle pojawia się szansa na wymarzony awans. Warunek jest prosty: Vanessa musi napisać artykuł, jakiego do tej pory nie widziała nowojorska prasa.
Niechciany urlop i wizyta u przyjaciółki w Westchester okazują się dla niej niezwykle inspirujące. To właśnie tutaj kobieta poznaje Tony’ego Hawthorna, niepokornego prawnika, którego brawurowy styl życia jest głównym tematem spragnionych sensacji tabloidów. Vanessa zdaje sobie sprawę, że nie będzie miała lepszej okazji do zdobycia wymarzonego materiału. By osiągnąć swój cel, musi tylko wziąć udział w niewinnej intrydze i wykazać się pewnymi zdolnościami aktorskimi. Stworzony scenariusz może okazać się jednak dużo bardziej pociągający niż prawdziwe życie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Victoria Black
Niemoralny układ
„Prawdziwa miłość nie może sprawić, że ktoś staje się słaby. Miłość powinna sprawiać, że jest się silniejszym.”
Cora Reilly, „Złamana duma"
Dla Mamy, za bycie moją najlepszą przyjaciółką
Vanessa
Spięłam się, słysząc skrzypnięcie skobla w drzwiach. Chyba zaczynałam odrobinę panikować. No dobra, nie odrobinę. Zaczynałam panikować na całego. Serce drżało mi w piersi nie tylko ze stresu, ale również ze strachu przed nadchodzącym bólem. Wiedziało, że lada moment zostanie ostatecznie rozbite na kawałeczki. Po dzisiejszym wieczorze miałam cierpieć, to jasne. Podjęłam jednak słuszną decyzję i zamierzałam się jej trzymać, nawet jeśli całą sobą pragnęłam, by stało się inaczej.
Zerknęłam na Warrena. Mój szwagier siedział z pokerową twarzą. Nie powiedział, co sądzi o mojej decyzji, ani nie dawał żadnych rad, a co najważniejsze, nie próbował nakłaniać mnie do zmiany zdania. Nigdy nic nie mówił, choć wiedział o wszystkim, co działo się w moim małżeństwie. To jego Liam prosił, by siedział z nami, abym czuła się bezpieczna, gdy przepraszał mnie za kolejne kłótnie, które wymykały się spod kontroli. Warren nigdy tego nie skomentował. Nikomu nie powiedział prawdy. Kiedy jednak poprosiłam go, by był dzisiaj ze mną przy tej rozmowie, zgodził się bez wahania.
– Skarbie, już jestem! – zawołał Liam z przedpokoju.
– Jestem w jadalni! – odparłam i jakimś cudem głos mi nie zadrżał. Byłam z siebie dumna. Chciałam przejść przez dzisiejszy wieczór z godnością. Załamać mogłam się później.
Chwilę później Liam wszedł do pomieszczenia. Wciąż miał na sobie fartuch lekarski. Normalnie podnieciłoby mnie to i pewnie wylądowalibyśmy w łóżku, zanim podałabym kolację. Nie mogłam jednak zapominać, że innego dnia mógłby wrócić do domu po ciężkim dniu, wszcząć kłótnię i przekroczyć kolejną granicę.
Kiedy mój mąż dostrzegł mnie siedzącą przy stole wraz z jego bratem, od razu wiedział, że coś jest nie tak. Zmarszczył brwi, a jego zielone oczy, teraz tak pełne ciepła, wyrażały zdezorientowanie.
– Co tu się dzieje? – zapytał.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam. – Usiądź, proszę.
Liam spojrzał na swojego brata. Dobrze wiedział, że skoro on tu jest, wieści, które chcę przekazać, nie mogą być dobre. Mimo wszystko usiadł naprzeciwko mnie.
– Van, co się dzieje? – spytał. Podejrzewałam, że w głębi serca wiedział, co chciałam powiedzieć. Nie potrafił jednak dopuścić do siebie tej myśli. Rozumiałam go. Sama miałam problem, by wypowiedzieć te słowa na głos.
– Chcę rozwodu.
Liam wyglądał, jakbym uderzyła go w brzuch. Sama też to poczułam. Ostateczność, która wiązała się z tymi słowami, przerażała mnie. Kochałam bowiem swojego męża. Czasem miłość nie wymaże jednak wszystkiego, co złe.
– Vanesso, proszę… – zaczął Liam, ale uniosłam dłoń, przerywając mu. Musiałam powiedzieć, co miałam do powiedzenia, zanim sprawi, że kompletnie się rozkleję.
– Kocham cię, Liam, ale nie mogę tak żyć. Nie mogę się bać własnego męża – powiedziałam. Łzy zapiekły mnie w gardle, lecz udało mi się je powstrzymać. – Jesteś dobrym człowiekiem, ale nie panujesz nad sobą, a ja nie mogę za to płacić. Nie mogę trzymać się dobrych wspomnień, gdy zaczynają przeważać te złe. Zasługuję na bezpieczeństwo i całkowity szacunek ze strony partnera. Nie na strach.
To była prawda. Nie mogłam dłużej się bać jego wybuchów gniewu. Nie mogłam zastanawiać się, jak im zapobiec, skoro tak naprawdę nie dotyczyły mnie. Nocowanie u rodziców lub przyjaciółki za każdym razem, gdy coś rozgniewa mojego męża, nie miało sensu. Nieważne, jak bardzo chciałam, by chwile, kiedy był opiekuńczy, troskliwy i kochany, wymazały te, w których wychodził z niego potwór. Zawsze o nich pamiętałam i ostatnio coraz częściej to one przeważały.
– Pójdę na terapię – zaproponował Liam. Widziałam, jak desperacko próbował znaleźć rozwiązanie. Sama chciałabym umieć je znaleźć. Problem w tym, że było już za późno.
– To już twoja decyzja – odparłam i sięgnęłam po leżące na blacie dokumenty. – Pozwól mi odejść. Wtedy nie zgłoszę żadnego z incydentów, które miały miejsce. Prosty podział majątku, rozstanie za porozumieniem stron.
Nie chciałam go szantażować ani iść z nim na wojnę. Wiedziałam, że jeśli oskarżę go o przemoc, zniszczę mu życie. Przez wzgląd na moją miłość do niego chciałam tego uniknąć. Poza tym naprawdę nie miałam ochoty na użeranie się w sądach. Wolałam mieć to już za sobą, w spokoju opłakać złamane serce i pójść dalej. Delikatny szantaż mógł jednak pomóc w zakończeniu całej sprawy polubownie. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Oczy Liama wypełniły się łzami. Czułam, jak przez to i ja zaczynam się łamać, ale nie zmieniało to mojej decyzji.
– Van, proszę – błagał. – Kocham cię. Daj mi chociaż jedną szansę.
– Dałam ci już ich o wiele za dużo – zauważyłam. – Powinnam była odejść w chwili, gdy uderzyłeś mnie po raz pierwszy. Ale ja ci wybaczałam. Z każdą kłótnią coraz bardziej przesuwałam granicę swojej wytrzymałości. Nie chcę czuć ulgi, gdy mnie spoliczkujesz, zamiast pchnąć na szkło bądź przydusić. Nie chcę się dłużej bać.
Przy ostatnim słowie zadrżał mi głos. Wychodząc za Liama, czułam, że znalazłam się na właściwym miejscu. Będąc w jego ramionach tamtej nocy, czułam spokój. Później ów spokój i poczucie bezpieczeństwa zamieniły się w niepewność. Myślałam, że mogę z tym żyć, lecz w końcu, pewnej nocy leżąc z mężem w łóżku, zdałam sobie sprawę, że to małżeństwo mnie zmienia, i to wcale nie na lepsze. Czułam się samotna i zagubiona. Powoli zatracałam samą siebie. Nie mogłam dłużej na to pozwalać, lecz nie zmieniało to faktu, że cholernie bolało.
– A jeśli nie zgodzę się dać ci rozwodu? – zapytał mój mąż.
– Powiedziałam ci, co się stanie – odparłam, zniżając głos niemal do szeptu, by nie dało się w nim wyczuć drżenia. – Nie chcę tego, ale to zrobię.
Widziałam w jego oczach, jak ze sobą walczy. Nie był człowiekiem, który łatwo odpuszczał. Nie miałam wątpliwości, że mnie kochał i chciałby walczyć o nasz związek. Zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli go pozwę, straci nie tylko mnie, ale też pracę i karierę, na którą tak ciężko pracował.
– Posłuchaj jej, Liam. – Po raz pierwszy do rozmowy włączył się Warren. Oboje spojrzeliśmy na niego zaskoczeni. Do tej pory zawsze był jedynie świadkiem naszych rozmów, nigdy się nie wtrącał. – Sporządziłem odpowiednie dokumenty. Podpisz je i zakończ to dzisiaj. Inaczej możesz stracić wszystko i dobrze o tym wiesz.
– Przygotowałeś dla mojej żony papiery rozwodowe? – spytał z niedowierzaniem Liam. Poczuł się zraniony zachowaniem brata. Ja cieszyłam się, że Warren potrafił zachować obiektywizm. Nawet rodzina nie powinna być ślepo zapatrzona w swoich bliskich.
– Wiesz, że to było nieuniknione. – Warren podszedł do sprawy spokojnie. – Jesteś moim bratem i chcę, żebyś był szczęśliwy, ale nie mogę stanąć po twojej stronie, nie teraz. Ona zasługuje na lepsze życie, zdajesz sobie z tego sprawę.
Bracia zmierzyli się spojrzeniami. Byli do siebie tak bardzo podobni. Ciemnoblond włosy, zielone oczy, niemal identyczny kształt twarzy i budowa ciała. W tym momencie obaj mieli zacięte miny, walcząc ze sobą bezgłośnie. W końcu Liam przygarbił się lekko. Westchnął ciężko i spojrzał na mnie załzawionymi oczami.
– Zostaw nas na chwilę – poprosił brata.
– Jestem tu dla bezpieczeństwa Vanessy, nie twojego – zaprotestował Warren.
– Nie skrzywdzę jej – zapewnił Liam.
Nie byłam tego taka pewna. Nigdy tak naprawdę nie uderzył mnie za coś, co konkretnie zrobiłam. Zwykle działo się coś, co go denerwowało, a ja byłam akurat pod ręką, można powiedzieć „w polu rażenia”. Nie ufałam mu już. Nie potrafiłam uwierzyć, że potrafi nad sobą zapanować. Niemniej nie chciałam też się żegnać w obecności Warrena.
– Możesz zaczekać w kuchni – zwróciłam się do szwagra. Wiedziałam, że będzie blisko, by w razie potrzeby zareagować.
Skinął mi głową i wstał od stołu. Przeszedł do pomieszczenia obok. Nie oddzielały nas drzwi, a jedynie przepierzenie, więc pewnie i tak będzie wszystko słyszał, ale przecież o to chodziło.
Kiedy zostaliśmy sami, Liam sięgnął po dokumenty rozwodowe. Przejrzał je pobieżnie. Ugoda była dla nas korzystna. Ponieważ podpisaliśmy intercyzę, podział majątku będzie dotyczył tylko tego, co kupiliśmy wspólnie. Nasze mieszkanie należało do niego, więc tak naprawdę chodziło jedynie o drobne inwestycje.
– Boże, Van, nie wierzę, że to się dzieje – szepnął, wciąż patrząc na dokumenty.
– Nie chciałam, by tak to się skończyło, Liam – przyznałam. – Ale wiesz, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Ty musisz zająć się sobą, a ja chcę zaznać poczucia bezpieczeństwa, będąc w związku. Nie mogę założyć rodziny z kimś, kto nad sobą nie panuje.
Jakiś czas temu w naszych rozmowach pojawiła się kwestia dzieci. Liam chciał, byśmy zaczęli się o nie starać, gdy skończy rezydenturę. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że to małżeństwo nie ma sensu, bo moją pierwszą myślą było to, czy uderzyłby mnie, gdybym była w ciąży. Albo, co gorsza, czy robiłby to na oczach naszych dzieci. Zaczęłam się obawiać, że znam odpowiedzi na te pytania, a co gorsza, że nie tylko ja mogłabym wtedy oberwać.
– Wiem – odparł cicho. – Żałuję, Van. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Nie dodał tego, co oboje myśleliśmy. Że tak naprawdę nie może mi obiecać, iż to się więcej nie powtórzy.
Czekałam, aż zbierze się w sobie, by sięgnąć po leżący na stole długopis. Wreszcie podpisał dokumenty. Podsunął mi je, a ja poczułam, jak moje serce wreszcie całkowicie pęka. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza.
– Mogę cię przytulić? – zapytał.
Skinęłam głową. Liam wstał i podszedł bliżej. Wziął mnie w ramiona i uścisnął. Nie przyniosło mi to jednak ukojenia. Czułam żal, że to koniec, ale jednocześnie miałam świadomość, iż to najlepsza decyzja.
– Annie czeka na mnie pod blokiem – powiedziałam, w końcu uwalniając się z jego objęć. – Moje rzeczy są już w jej samochodzie.
– Masz gdzie się zatrzymać? – spytał Liam. – Mogę zostać u Warrena albo u rodziców do czasu, aż coś znajdziesz.
– Wczoraj wynajęłam mieszkanie – przyznałam.
Zaplanowałam każdy ruch, by odejść szybko i w miarę bezproblemowo. Teraz pozostało już tylko jedno – samo odejście.
– W takim razie… – Na twarzy Liama wymalował się ból.
– Żegnaj, Liam. – Pocałowałam go lekko w policzek i wstałam, odsuwając się od niego.
Został w jadalni, oparty o stół, lecz czułam na sobie jego spojrzenie. Minęłam kuchnię, gdzie nadal czekał Warren. Popatrzył na mnie smutno.
– Przykro mi, że tak to się potoczyło – powiedział. – Ale mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa.
– Dzięki, Warren. – Przytuliłam go na pożegnanie.
Rodzina Liama zawsze była dla mnie dobra i żałowałam, że odchodząc od niego, stracę również ich. Dalsze utrzymywanie kontaktu nie miało jednak żadnego sensu. Rozdrapywałoby jedynie ranę, którą chciałam zabliźnić.
Odsunęłam się od mężczyzny i otarłam policzki z łez. Nie padły już między nami żadne słowa. Wyszłam z domu, w którym spędziłam ostatnie cztery lata. Zostawiłam za sobą wszystko, co dobre i złe, związane z tym miejscem i Liamem. Wiedziałam, że jeszcze przez jakiś czas będzie boleć. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to cierpienie jest lepsze niż życie w niepewności i strachu.
Wyszłam z bloku i skierowałam się do samochodu przyjaciółki. Wsiadłam bez słowa i oparłam głowę o zagłówek. Annie nie zadawała pytań. Wzięła mnie za rękę i ścisnęła ją lekko. Teraz, gdy byłyśmy już same, pozwoliłam sobie odczuć wszystko, co się właśnie wydarzyło. Wybuchłam płaczem, czując, jak ogarnia mnie ból złamanego serca. Annie przytuliła mnie i pogłaskała po włosach.
– Wiem, że to boli, skarbie – powiedziała. – Ale to minie. Zaczniesz nowe życie i w końcu zapomnisz o bólu.
Wiedziałam, że tak będzie. Nie zmieniało to jednak faktu, że na razie okropnie bolało.
Vanessa
Niech to jasny szlag. Oczywiście, że musiałam zaspać akurat dzisiaj. Takie już moje cholerne szczęście. Po wyjściu z pracy od razu idę do sklepu kupić zwyczajny budzik. Koniec z elektroniką, która zawsze rozładuje się w najmniej odpowiednim momencie – na przykład w chwili, gdy budzik w telefonie powinien obudzić mnie punktualnie o wpół do siódmej.
Dobra, mniejsza o to. Zdążę.
Wpadłam do windy niczym huragan dokładnie za dwie dziewiąta. Sprawdziłam w lustrze, czy wyglądam jak ktoś, kto musiał wyszykować się do pracy w piętnaście minut i nie zdążył wypić kawy. Nie było jednak tak źle. Koński ogon w miarę okiełznał moje brązowe włosy, których nie miałam czasu porządnie uczesać. Makijaż był schludny, choć może nie tak dokładny, jak bym chciała. Odrobina korektora, tuszu do rzęs i szminka wystarczyły, by wyglądać w miarę przyzwoicie. Czerwona sukienka w delikatne białe kwiatki prezentowała się nieźle, biorąc pod uwagę, że wyjęłam ją z szafy minutę przed wyjściem. Uwielbiałam ubrania, które wyglądały dobrze bez prasowania. Co prawda chciałam się przygotować na dzisiejsze spotkanie bardziej pieczołowicie, ale jak to mówią, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Wysiadłam z windy, jeszcze zanim drzwi zdążyły się do końca otworzyć, i szybkim krokiem ruszyłam do sali konferencyjnej. Usiadłam na swoim miejscu dokładnie o dziewiątej, nie przejmując się ciekawskimi spojrzeniami współpracowników. Byłam punktualnie i przybyłam z godnością. Tyle się liczyło.
Redaktor naczelny, pan Henderson, wszedł do pomieszczenia parę minut po mnie. Przywitał się i uruchomił na rzutniku prezentację. Jak zwykle przedstawił zakres popularności gazety, poszczególnych tematów i artykułów. Właściwie to w takim momentach rzadko kto go słuchał, ale dzisiaj każdy młodszy redaktor, w tym i ja, wsłuchiwał się w każde słowo. Dlaczego? Ano dlatego, że jedna ze starszych redaktorek miała odejść na emeryturę. To oznaczało, że na kogoś czekał awans. Nie trzeba chyba dodawać, że zależało mi, abym to ja była tym kimś.
Pracowałam w „New York Times”, odkąd robiłam tutaj staż na studiach. Zaczęłam od robienia kawy, przeszłam przez pisanie głupich teksów do reklam, aż wreszcie rok temu zostałam młodszym redaktorem w dziale wydarzeń społecznych. Mówiąc nieskromnie, byłam dobra w swojej pracy. Docierałam do ludzi, którzy unikali prasy jak ognia, wyszukiwałam kultowe wydarzenia i relacjonowałam je dla naszych czytelników. Poruszałam tematy, których inni bali się tknąć, i jak na razie wychodziło mi to całkiem nieźle. Konkurencja była jednak spora, a ja miałam stosunkowo krótki staż pracy, no i ostatnie dwa miesiące nie były dla mnie łatwe. Rozwód, przeprowadzka, zasadniczo całkowite przestawienie swojego życia nie wpływały dobrze na wenę ani nie sprzyjały szukaniu chwytliwych tematów.
Wzięłam się jednak w garść i zamierzałam dążyć do celu. Jutro miałam rozpocząć dwutygodniowy urlop, podczas którego zamierzałam nadrobić pracę. Szczerze mówiąc, wolałabym zostać w redakcji, ale szefostwo nie chciało się już zgodzić na zmiany, a wolne zaplanowałam dużo wcześniej, sądząc, że spędzę je na rocznicowej podróży po Europie. Wyszło, jak wyszło, więc teraz chciałam się skupić na napisaniu kilku dobrych artykułów, aby po powrocie pokazać, że potrafię ciężko pracować nawet w czasie wolnym.
Kiedy pan Henderson zakończył wreszcie swój wykład, wszyscy patrzyli na niego, niemal wstrzymując oddech. Chodziły plotki, że dzisiaj miał przekazać, jak będzie wyglądać objęcie stanowiska Zeldy, więc każdy, komu zależało na awansie, nie mógł się doczekać, co też się okaże.
Pan Henderson roześmiał się, widząc nasze pełne oczekiwania spojrzenia. Był to starszy człowiek, któremu nie brakowało surowości, ale również poczucia humoru.
– Wiem, wiem, trochę przeciągnąłem – przyznał. – Ale przynajmniej wreszcie ktoś mnie słuchał, więc było warto.
Po sali rozszedł się grupowy śmiech.
– No dobrze, a teraz to, na co niektórzy z was czekają najbardziej – powiedział Henderson. – Jak wiecie, lada moment nasza kochana Zelda opuszcza pokład. Zamiast pracy czekają na nią wnuki i zasłużony odpoczynek. Trudno będzie ją zastąpić, dlatego też poprzeczka zostanie ustawiona wysoko. Jest wiele spraw, na które będę patrzył, wybierając kogoś na stanowisko Zeldy. Będziecie mieli jednak szansę zapunktować dodatkowo. Dajcie mi coś, czego jeszcze nie widziałem. Artykuł lub artykuły, które zwalą mnie z nóg. Nie mówię tutaj tylko o sensacji, ale o czymś wyjątkowym. Chcę przeczytać coś, czego do tej pory nie wydrukowaliśmy. Zostawiam wam pełną swobodę tematu i realizacji. Za dwa tygodnie chcę dostać konspekty wraz z wykazami wydatków na potrzeby danego artykułu. Wybiorę kilka osób, które będą mogły zrealizować swoje pomysły.
Sądząc po minach kolegów i koleżanek, wszyscy czuliśmy się podobnie. Dla dziennikarza wyzwanie stanowiło codzienność. Oczywistością było też, że na awans zasługuje osoba, która potrafi najbardziej przyciągnąć czytelnika. Wyzwanie Hendersona z jednej strony było ogromną szansą i ciekawym doświadczeniem, z drugiej grą na loterii. Ten, kto dotrze do lepszej sensacji, napisze ciekawszy artykuł, proste. Trzeba było wykazać się pomysłowością, ale też refleksem w zdobyciu tematu, który pobije wszystkie inne.
– Tyle na dzisiaj – zakończył pan Henderson.
Ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia, niektórzy zostali, by zadać szefowi pytania. Ustawiłam się w kolejce, chcąc zobaczyć, czy w związku z zaistniałą sytuacją uda mi się coś jeszcze ugrać. Kiedy tylko stanęłam przed Hendersonem, szef uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie ma mowy, Vanesso – powiedział. – Bierzesz wiele nadgodzin, musisz w końcu wykorzystać urlop.
Niemal jęknęłam, słysząc odmowę. Kto by pomyślał, że przyjdzie mi się wykłócać o to, że chcę zostać w pracy.
– Nawet biorąc pod uwagę, że czekają nas zmiany? – zapytałam.
– Nawet – odparł Henderson. – Odpocznij i wróć do pracy z nową energią. Wierzę, że trochę wolnego nie stanie ci na drodze do napisania dla mnie konspektu.
– Ani trochę – przyznałam.
– No to koniec tematu.
Odeszłam, dając sobie spokój z dyskusjami. Najwidoczniej będę jednak musiała pójść na ten urlop. Zamierzałam go jednak w pełni wykorzystać i po powrocie przedstawić konspekt na zabójczy temat.
Musiałam tylko wymyślić jaki.
***
– Przyjedź do mnie – nalegała Annie. – Chociaż na parę dni.
– W małej mieścinie trudnej będzie mi znaleźć jakiś dobry temat – zauważyłam, choć propozycja przyjaciółki była naprawdę kusząca.
Siedziałam przy zawalonym papierami biurku w swoim boksie i starałam się wszystko uporządkować przed moim przymusowym wolnym. Po drugiej kawie wreszcie poczułam się jak człowiek i mogłam działać.
– Za to ogród z basenem sprzyjają myśleniu – kusiła Annie. – No weź. Spędzimy razem parę dni, potem ja wrócę do swojej roboty, a ty będziesz mogła szukać swojego tematu. Poza tym z Westchester do Nowego Jorku jedzie się tylko czterdzieści parę minut. Mogłabyś bywać w mieście nawet codziennie.
Kusiło mnie, żeby się zgodzić. Może naprawdę potrzebowałam odpoczynku od zgiełku miasta. Z pewnością przydałby mi się też mile spędzony czas w towarzystwie przyjaciółki. Praca pozwalała mi jednak oderwać myśli od spraw, nad którymi nie chciałam się zastanawiać, a w ciszy i spokoju trudno będzie tego uniknąć. Z drugiej strony, jeśli już miałam poddawać się kontemplacji własnych uczuć, może rzeczywiście będzie lepiej zrobić to w towarzystwie Annie, niż jedząc lody w pustym mieszkaniu.
– Wiem, że chcesz się zgodzić – powiedziała Annie. – Proooszę. Za dużo siedzę sama w tym wielkim domu.
Roześmiałam się. O ile mi było ciężko przywyknąć do mieszkania samej, Annie to uwielbiała. Wzdrygała się na samą myśl o tym, że ktokolwiek miałby z nią zamieszkać. Samotność nigdy jej nie przeszkadzała, więc wiedziałam, że trochę naciąga rzeczywistość. Niemniej każdy czasem potrzebuje trochę wyjść do ludzi.
– No dobra – zgodziłam się wreszcie. – Przyjadę jutro rano.
Annie aż pisnęła do słuchawki.
– Bosko. Tylko ty, ja, margarity i plotki. Babskie dwa tygodnie. Nie mogę się doczekać.
– Ja też – odparłam, czując, że może rzeczywiście przyda mi się coś takiego. Odludzie, przyjaciółka i żadnych facetów, którzy będą działać mi na nerwy.
Anthony
Czasami naprawdę zdumiewała mnie głupota klientów. Pierwszy lepszy licealista wiedział to, czego siedzący przede mną bankier, wielki absolwent Harvardu, nie mógł pojąć.
– To nie dowód, panie Daniels, lecz przestępstwo – powiedziałem na tyle spokojnie, na ile umiałem. Miałem serdecznie dość tego faceta.
– No to niby jak inaczej mam udowodnić, że moja żona jest lesbijką? – oburzył się, patrząc na mnie jak na wariata. Słuchając tych wszystkich bzdetów, zastanawiałem się, jakim cudem rzeczywiście jeszcze nie oszalałem.
Patrick Daniels to znajomy mojego wspólnika. Larry był jednak zbyt zawalony sprawami i poprosił, abym to ja zajął się rozwodem jego kolegi. Przyjąłem sprawę, bo zasadniczo była ona do wygrania. Facet chciał rozwodu, gdyż jego żona okazała się lesbijką. Sęk w tym, że kobieta nie chciała rozwodu, bo musiałaby podzielić się majątkiem, który rok temu niespodziewanie otrzymała w spadku od ojczyma. Zaprzeczała, że zdradza męża i ma odmienną orientację seksualną. Zaproponowała mu, by po prostu żyli w otwartym małżeństwie. Jak dla mnie bomba. Społeczeństwo widziałoby go jako statecznego męża, a on mógłby robić, co chciał, byleby dyskretnie. Pan bankier uznał jednak, że to poniżej jego godności, i wniósł o rozwód, a żeby udowodnić, iż ma rację, założył w sypialni kamerę i nagrał swoją żonę i jej lesbijską kochankę podczas stosunku. Twierdził, że jest to niezbity dowód jego racji.
I jak tu, kurwa, zachować cierpliwość?
– Panie Daniels, jeśli pokażemy to nagranie w sądzie, obaj dostaniemy co najmniej grzywnę za znieważenie sądu i rozpowszechnianie pornografii – powiedziałem. – Dowody można zebrać w inny sposób, są również przesłuchania świadków. Udostępnienie pornograficznego nagrania nie wchodzi w grę.
Chyba wyłożyłem mu to najprościej, jak się dało, bez używania niepotrzebnych inwektyw. Byłem z siebie dumny.
Daniels nadal kręcił nosem, ale schował komórkę. Miałem nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy wykorzystać to nagranie za moimi plecami. Larry będzie mi wisiał sporą przysługę za przejęcie sprawy tego matoła.
Wreszcie udało mi się uzyskać od niego jakieś konkretnego informacje, które pozwolą mi złożyć wniosek do sądu. Kiedy spotkanie dobiegło końca, odetchnąłem z niemałą ulgą.
– Ciężkie spotkanie? – Moja niezastąpiona asystentka zjawiła się w gabinecie z kubkiem kawy.
– Spotkania z półgłówkami zawsze są ciężkie – mruknąłem, biorąc łyk gorącej kawy.
– Może powinieneś zrobić sobie urlop – zasugerowała Valentina, a gdy na nią spojrzałem, zaśmiała się z własnego żartu. – Wracam do pracy.
Valentina Cortez była darem zesłanym mi przez niebiosa. To jedyna asystentka, która ogarniała sprawy biura, nigdy o niczym nie zapominała, była świetnym doradcą i słuchaczem, zawsze dyskretna i godna zaufania, no i parzyła doskonałą kawę. Wszystko to sprawiało, że wspaniałomyślnie ignorowałem to, jak była seksowna, i zachowywałem profesjonalizm. A naprawdę trudno było kwestionować jej urodę. Wysoka i szczupła, lecz pięknie zaokrąglona tam, gdzie trzeba, o ogniście rudych włosach i wyraziście zielonych oczach. Gdybym spotkał ją w barze, znalazłaby się na mojej liście stałych dziewczyn. Za bardzo ją jednak lubiłem, by tak wszystko spieprzyć. Miałem przecież jakąś samokontrolę.
– Panie Hawthorn, pan Evans chce się z panem widzieć – poinformowała mnie kobieta.
– Zatem chyba musisz go wpuścić – rzuciłem do intercomu. – Jeżeli masz jakiś pomysł na spławienie go, to nie będę narzekał.
– Niestety, panie Hawthorn, jeszcze go nie opracowałam – przyznała.
– W takim razie wiesz, co robić.
Chwilę później do gabinetu wszedł Grayson Evans, jeden ze wspólników kancelarii. Łącznie było nas trzech. Ja, Gray i Larry Welsh. Zasadniczo kancelarię założył Larry, a kiedy interes się rozrósł, wybrał sobie partnerów do prowadzenia go. Gray dołączył do zespołu rok po mnie i tak od niemal pięciu lat byliśmy wspólnikami. Był to bez wątpienia korzystny układ. Mieliśmy renomę najlepszej kancelarii w Nowym Jorku, za czym szła niezła kasa, odpowiednia sława i spora grupka kobiet, którą kręcił najgorętszy prawnik w mieście. Żyć nie umierać.
Sądząc jednak po minie Graysona, życie miało zaraz stać się mniej kolorowe.
– Co słychać, Gray? – zapytałem, ignorując jego skwaszoną minę.
Kumpel uśmiechnął się krzywo i rzucił mi na biurko gazetę. Spojrzałem na jej okładkę. Był to jakiś magazyn plotkarski, egzemplarz jeszcze nieprzepuszczony do druku. Skrzywiłem się, bo skoro Grayson mi ją przyniósł, oznaczało, że ktoś nam to podesłał, byśmy zobaczyli, co jest w środku.
Przekartkowałem gazetę i znalazłem swoje zdjęcie z ubiegłego tygodnia. Siedziałem nad basenem w Hiszpanii, gdzie odbyłem ostatnio podróż służbową, w otoczeniu dwóch Latynosek. Nagłówek mówił coś o imprezowiczu, playboyu i nieodpowiedzialnym podrywaczu.
– Jestem oburzony – przyznałem.
– No ja mam nadzieję – mruknął Gray.
– Zrobili zdjęcie tylko dwóm dziewczynom, a siedziały ze mną trzy.
Grayson wyglądał, jakby zamierzał skoczyć na moje biurko i mnie udusić. Miał dużo większe poczucie humoru niż Larry, ale i tak nie bardzo znał się na żartach. Był jednak dobrym kumplem, więc potrafiłem mu wybaczyć powagę.
– Welsh mnie przysłał, Tony – powiedział. – Jest, delikatnie mówiąc, zły. Jutro to zdjęcie zostanie opublikowane. Klient, z którym rozmawiałeś w Barcelonie, będzie wściekły, bo zapewnialiśmy go, że prawnik, który zajmie się jego sprawą, jest całkowicie poważny i wie, czym są wartości rodzinne.
– W sądzie owszem – odparłem. – Nikomu nic do tego, co robię prywatnie.
Wiedziałem, czym jest rodzina, i potrafiłem ją szanować. Co tydzień dzwoniłem do mamy. Raz w tygodniu jadłem obiad z ojcem. Niemal codziennie rozmawiałem z siostrą. Po prostu idea rodziny, w której to ja byłbym mężem, nie do końca mi leżała. Potrafiłem jednak nieźle udawać, że jest inaczej.
– No właśnie, twoje życie prywatne powinno być życiem prywatnym – rzekł Grayson. Usiadł wreszcie naprzeciwko mnie, zamiast stać tak przy drzwiach, i wziął głębszy oddech. – Zajmujemy się prawem cywilnym, Tony. Większość naszych spraw to rozwody. Kiedy zgłasza się do nas ktoś, kto naprawdę przeżywa rozstanie, nie chce słyszeć o tym, byś to ty go reprezentował. Ludzie zaczynają gadać. Chodzą plotki, że sypiasz z żonami klientów.
– Nie robię tego – wtrąciłem się.
– Ale wyglądasz na takiego, który mógłby to zrobić – syknął Gray. – Klienci tracą do ciebie zaufanie, klientek nie masz praktycznie żadnych.
Usiadłem prosto, czując, że zanosi się jednak na poważną rozmowę. Grayson patrzył na mnie wyczekująco. Sam nie był aniołkiem. Lubił się zabawić i imprezować, ale jakimś cudem jego zdjęcia nigdy nie trafiły do gazet, a był tylko trochę mniej przystojny ode mnie. Wysoki, wysportowany, czarnowłosy i o niebieskich oczach, nad którymi rozpływały się kobiety. Kiedy było trzeba, miał poczucie humoru. Teraz jednak był równie poważny jak Larry.
– To niby co mam zrobić? – zapytałem go. – Nie proszę reporterów, by za mną chodzili.
– Welsh chce, żebyś zrobił sobie urlop – powiedział Grayson.
***
Wysiadłem z windy, rzuciłem uśmiech sekretarce i zapukałem do drzwi gabinetu Welsha. Po usłyszeniu „proszę” wszedłem do środka.
– Urlop? – syknąłem, zwracając się do siedzącego za biurkiem mężczyzny. – Chyba żartujesz, Larry.
Welsh zdjął okulary i potarł oczy. Spokojnie wskazał mi krzesło naprzeciwko siebie. Usiadłem zatem, ale nie zamierzałem mu odpuścić. Nie brałem urlopu od dobrych paru lat. Nie czułem potrzeby odpoczywać od pracy i teraz nie chciałem tego zmieniać, a już na pewno nie pod naciskiem.
– Tony, wszystko, co robisz, wpływa na nas – rzekł z opanowaniem Larry. – I nie chodzi tylko o twoją pracę. Kiedy ludzie zaczynają mówić o tobie, mówią też o kancelarii. A to, jak media wyrażają się o tobie ostatnio, nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla firmy.
– Klientów nie powinno obchodzić moje życie prywatne – zauważyłem.
– Ale ich obchodzi. Żaden klient szanujący wartości rodzinne nie zatrudni prawnika, który publicznie pokazuje, jaki ma stosunek do małżeństwa. Tracisz dobre imię, Tony.
Miałem trzydzieści dziewięć lat, a czułem się jak dzieciak na pogadance u dyrektora. Cholera, wiedziałem, że miał rację. Nie prosiłem jednak, by ktokolwiek robił mi te zdjęcia i pisał o mnie artykuły. Byłem prawnikiem, nie pieprzoną gwiazdą rocka. Media nie powinny stanowić dla mnie problemu. Najwidoczniej byłem dla nich dochodowy, skoro nie chcieli się ode mnie odczepić.
– Gazety plotkarskie kochają zbuntowanych i bogatych – kontynuował Larry, zupełnie jakby wiedział, co chodziło mi po głowie. – Nie unikniesz tego, Tony. Dlatego najlepiej będzie, jak znikniesz na jakiś czas. Odpocznij. Bóg jeden wie, od jak dawna tego nie robiłeś. W tym czasie nie pakuj się w żadne kłopoty, trzymaj się z daleka od kobiet. Dział PR pomyśli, jak naprawić twój wizerunek w mediach. Po twoim powrocie porozmawiamy o większej dyskrecji w życiu prywatnym. Teraz najlepiej zaszyj się na jakimś zadupiu i siedź tam, dopóki sprawa nie ucichnie.
Na pooranej zmarszczkami twarzy Larry’ego nie było ani trochę wesołości. Mówił serio. Czara się przelała. Musiałem iść na urlop, trzymać się z dala od kobiet i ogólnie od jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Świetny odpoczynek, nie ma co. Cóż, przynajmniej znałem dobre miejsce na zanudzenie się na śmierć.
***
Pierwszy raz od lat wyszedłem z biura, gdy słońce było jeszcze wysoko na niebie. Jak na czerwiec, grzało całkiem znośnie, upały miały dopiero nadejść. Nie zamierzałem jednak narzekać. Wyglądało na to, że pogoda to jedyny aspekt życia, z którego będę mógł czerpać przyjemność przez najbliższe dwa tygodnie.
Pojechałem do domu, by zgarnąć trochę rzeczy. Dżinsy, koszulki, adidasy, trochę przyborów kosmetycznych. Skoro miałem nie pakować się w kłopoty, nie było mowy, bym został w mieście. Zanudziłbym się, siedząc w mieszkaniu, a wyjście na miasto raczej nie zaliczało się do „bezpiecznych” rozrywek. Zamierzałem spędzić mój przymusowy urlop nad basenem, ciesząc się słońcem i naprawiając wszystko to, czego moja uparta siostra nie dała mi do tej pory naprawić.
Po wyjściu z domu wysłałem jej krótką wiadomość z informacją, że do niej jadę. Miałem swoje klucze, więc nawet jeśli była w pracy, mogłem spędzić resztę popołudnia, wylegując się przy basenie w oczekiwaniu na jej powrót.
W drodze do Westchester opuściłem dach w samochodzie i cieszyłem się pędem powietrza. Czterdzieści minut później zaparkowałem na podjeździe domu Annie. Miejsce to zdecydowanie miało swój urok. Niewielki bungalow znajdował się kawałek od innych domów, dzięki czemu wokół było cicho i spokojnie. Siostra pomieszała ekskluzywność z prostotą, w efekcie czego zyskała zarówno basen z jacuzzi, jak i ogródek, w którym własnoręcznie pieliła grządki. Posadziła nawet kilka drzewek wiśniowych, dzięki czemu teraz w powietrzu roznosił się słodki zapach.
Momentami rozumiałem, dlaczego Annie tak lubiła to miejsce. Z dala od zgiełku miasta, w ciszy i spokoju. Zawsze wolałem jednak pęd miejskiego życia, presję pracy i brak czasu na filozoficzne rozmyślania. Najwidoczniej jednak los postanowił mi przypomnieć, że czasem trzeba zwolnić, łapać chwilę i tak dalej. Nie pozostawało mi zatem nic innego, jak po prostu wziąć to na klatę.
Wysiadłem z samochodu i skierowałem się do ogrodu. Od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Annie miała fioła na punkcie porządku i równo poustawianych rzeczy, więc byłem przekonany, że nie zostawiła rozłożonego leżaka pośrodku tarasu. Na pewno też nie rzuciłaby ręcznika na podłogę obok siedzenia. Rozejrzałem się w poszukiwaniu ewentualnego intruza i chwilę później dostrzegłem kogoś wynurzającego się z basenu.
Intruzem okazała się kobieta. Wychodziła właśnie z basenu, oferując mi widok na swój tyłek, okryty jedynie skąpym bikini. Długie nogi poruszały się zgrabnie, dając mojej wyobraźni pole do popisu. W końcu jednak kobieta odwróciła się w moją stronę i dostrzegła, że ją przyłapałem.
Wzdrygnęła się zaskoczona, ale nie rzuciła się do ucieczki. Przyjrzała mi się podejrzliwie, jakbym to ja był intruzem na czyjejś posesji, i podeszła do mnie, jak gdyby nigdy nic. Nie mogłem sobie odpuścić otaksowania jej ciała, pomimo całej sytuacji. Kobieta była całkiem wysoką brunetką, szczupłą, aczkolwiek pięknie zaokrągloną, co podkreślało różowe bikini, które miała na sobie. Apetyczne krągłości poruszały się przy każdym jej kroku, a pełne wargi wygięły się w lekkim grymasie.
– Zawsze tak namolnie się patrzysz, zanim powiesz chociaż „cześć”? – zapytała.
Albo miała niezły tupet, albo była głupia jak but. Zbiła mnie trochę z tropu, bo spodziewałem się raczej gorączkowych tłumaczeń lub próby ucieczki.
– Zawsze jesteś taka śmiała, gdy włamujesz się do czyjegoś domu? – odpowiedziałem pytaniem.
Kobieta zmarszczyła brwi, najwyraźniej próbując zrozumieć, o co mi chodzi.
– Nie włamałam się – odparła. – Mam klucze od Annie.
– Pieprzenie – prychnąłem. – Annie nikomu nie daje kluczy do domu.
– Więc równie dobrze to ja mogłabym posądzić ciebie o włamanie – wytknęła mi nieznajoma.
Teraz, gdy podeszła bliżej, zorientowałem się, że jest ode mnie sporo młodsza. Musiała być przed trzydziestką.
– Jestem jej bratem, jasne, że mam klucze do jej domu. – Nie wiedziałem, dlaczego w ogóle dyskutowałem z tą kobietą, zamiast po prostu wezwać gliny.
– A ja jestem jej przyjaciółką. Vanessa, tak swoją drogą. A teraz byłbyś łaskaw mnie przepuścić? Chcę się ubrać.
Nie wyglądała w ogóle na poruszoną cała tą sytuacją, co kazało mi się zastanowić, czy mogła mówić prawdę. Próbowałem przypomnieć sobie imię przyjaciółki Annie, ale nigdy nie przywiązywałem wielkiej wagi do zapamiętywania damskich imion. Moja siostra rzeczywiście miała zaufaną przyjaciółkę, której mogłaby dać klucze do domu, ale nie byłem pewny, czy to stojąca przede mną kobieta.
– Okej, jak chcesz – mruknęła Vanessa, nie doczekując się żadnej reakcji z mojej strony. Złapała ręcznik i skierowała się do drzwi wejściowych.
– Wolnego. – Powstrzymałem ją, łapiąc za jej nadgarstek. Tym razem zareagowała bardziej stanowczo. Zmierzyła wściekłym spojrzeniem moje palce i wyrwała się z uścisku. Nie wiedziałem, co to oznaczało, ale na razie pilniejszym problemem było dla mnie ustalenie jej tożsamości. – Myślisz, że tak po prostu uwierzę ci na słowo? – spytałem.
– Jak chcesz, to zadzwoń do Annie – odparła. – Spodziewa się mnie. Za to o twojej wizycie nic nie wspominała.
Skrzyżowała ramiona na piersi, co jeszcze bardziej uwydatniło jej walory. Powinienem przestać się na nią gapić. Była albo włamywaczką, albo najlepszą przyjaciółką mojej siostry, a ja miałem trzymać się z daleka od kobiet podczas mojego przymusowego urlopu.
Nagle coś zaświtało mi w głowie.
– Vanessa. Ta dziennikarka – przypomniałem sobie.
Annie wspominała, że jej przyjaciółka była dziennikarką „New York Times”. Kiedyś czytałem jej artykuły.
– Powiedziałeś to tak, jakbym była prostytutką – prychnęła Vanessa.
– Prostytutki sprawiałyby mniej kłopotów niż dziennikarki – mruknąłem.
– To nie wina reportera, że aż się prosisz, żeby ci dowalić. – Wzruszyła ramionami kobieta. – Bogaty, zarozumiały, zbuntowany playboy. Czytelnicy to kochają.
– Więc serwujecie ludziom to, co chcą przeczytać, zamiast prawdy?
– A czy któreś z opublikowanych zdjęć nie było prawdziwe?
Tu mnie miała. Nie wiedziałem, dlaczego właściwie dyskutowałem z nią na ten temat. Przyjechałem tu przecież, żeby odpocząć od mediów, dziennikarzy i całej tej bandy. No tak, ale wyglądało na to, że moja siostrzyczka właśnie sprowadziła do swojego azylu osobę, której miałem unikać.
Kurwa. Tylko tego mi brakowało – urlopu w towarzystwie seksownej, wyszczekanej dziennikarki.
– Darujmy sobie światopoglądowe rozmowy – uciąłem temat.
– Nie lubisz nie mieć racji, co? – zadrwiła Vanessa.
– Jestem prawnikiem, udowadnianie swoich racji sprawia, że zarabiam krocie.
Kobieta zaśmiała się, lekko odchylając głowę do tyłu.
– W takim razie udowadniaj sobie swoją rację, a ja idę się ubrać.
Nie pozwoliwszy mi już nic więcej skomentować, weszła do domu. Mimowolnie śledziłem wzrokiem każdy jej krok, a dolne partie mojego ciała wyraziły chęć, bym dał jej klapsa w ten soczysty tyłek i zrobił jeszcze parę innych rzeczy.
O tak, jeśli mieliśmy tu zostać we dwoje, miałem konkretnie przerąbane.
Anthony
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem Wydawnictwa Novae Res ukazało się również:
Zasada jest jedna –
zadnego seksu
z fighterami Kincaida
Leona Torres, pewna siebie i niezależna kobieta, odnalazła w świecie nielegalnych walk dom, którego zawsze pragnęła. Trzyma się sztywno ustalonych zasad i kontroluje wszystko, nawet pojawiające się uczucia. Tak przynajmniej jej się wydaje do chwili, gdy na jednej z walk spotyka Maddoxa Chaveza. Buzujące pożądanie sprawia, że decyduje się spędzić z nim noc, nie wiedząc, że łamie tym samym jedną ze swoich najważniejszych zasad. Gdy zdaje sobie sprawę, że mężczyzna jest zawodnikiem jej szefa, całe jej poukładane życie zaczyna drżeć w posadach. Granice powoli się zacierają, a Maddox coraz bardziej zaprząta jej myśli. Jest bowiem jedyną osobą, która zdaje się ją rozumieć. Porywczy i pozornie niebezpieczny mężczyzna staje się jej kochankiem i przyjacielem, lecz im bardziej się do siebie zbliżają, tym więcej obaw rodzi się w sercu Leony. Walka z wzajemnym przyciąganiem okazuje się coraz trudniejsza. Czy będą potrafili sobie zaufać, gdy powrócą demony z przeszłości?
Niemoralny układ
ISBN: 978-83-8313-804-6
© Victoria Black i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dominika Synowiec
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek