Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy cały świat jest przeciwko, a serce i rozum nie współgrają, może wydarzyć się wszystko...
Eve to młoda, zdolna tatuażystka. Stroni od mężczyzn i nie wierzy w miłość. Natura buntowniczki i skóra pokryta tatuażami sprawiają, że ludzie oceniają ją dość jednoznacznie.
Daniel to jej kompletne przeciwieństwo – wychowany w kochającej rodzinie, dobrze wykształcony, szarmancki. Zawsze wie, jak się zachować... do czasu, gdy spotyka Eve. Zjawia się w jej salonie razem z Alice, swoją dziewczyną, z zamiarem zrobienia sobie miłosnych pamiątek na skórze. Od pierwszej chwili ulega niespodziewanej fascynacji młodą tatuażystką i wbrew rozsądkowi postanawia poznać ją bliżej. Nie ma pojęcia, że ich drogi przecięły się już wcześniej...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 339
Mój tata krytykował niemal każde pomieszczenie, notorycznie porównując je do odpowiednika z Wrotham. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do małego metrażu, choć przecież doskonale wiedział, że mieszkanie w Londynie będzie mniejsze niż dom na wsi, w którym dotąd mieszkaliśmy. Narzekaniom nie było końca, ale ostatecznie nawet tata rozumiał, że ta przeprowadzka była dobrą decyzją. Zresztą sam ją podjął, ku zadowoleniu mamy, mojemu i Cecilii.
Nie licząc mojej młodszej siostry, wszyscy musieliśmy codziennie dojeżdżać do Londynu — rodzice do pracy, a ja na uczelnię. Zamieszkanie w stolicy było więc najlepszym rozwiązaniem, przynajmniej na najbliższe lata. Rodzice wynajęli zatem dom w Wrotham jakimś ludziom, a cała nasza rodzina przeniosła się do niewielkiego mieszkania w Londynie. Zdziwiłem się, że musieliśmy dopłacać do najmu, ale tata szybko mi wyjaśnił, że pieniądze z wynajmu domu są mniejsze niż te, które trzeba płacić za niewielki metraż w mieście. Wkrótce zresztą sam pojąłem, że koszty życia w metropolii są nieporównywalnie wyższe od tych w małych miejscowościach, od najmu po lunch w pubie. Szybko zdecydowałem więc o podjęciu dorywczej pracy, bo nie wyobrażałem sobie, żeby nie było mnie stać choćby na piwo z kumplami. Choć w praktyce takich wypadów raczej niewiele mnie czekało.
Nie miałem zbyt wielu znajomych na uczelni. Byłem typem outsidera, chociaż nie z własnej woli. A może właściwie z własnej… Po prostu nie byłem taki jak oni. Przesiąkłem małomiasteczkowością, nie znałem wielkomiejskich zwyczajów i mody. To był powód, dlaczego niespecjalnie garnęły się do mnie tłumy nowych kumpli. Wiedziałem jednak, że z łatwością mógłbym to zmienić, gdybym tylko chciał. Byłem bardzo spostrzegawczy i inteligentny. Nadrobienie zaległości towarzysko-kulturowych nie zajęłoby mi wiele czasu. Niemniej jakoś nie miałem na to większej ochoty. W wielu momentach musiałbym „zniżyć się” do poziomu większości chłopaków z uczelni, a to oznaczałoby rezygnację z własnego JA. Wolałem więc pozostać sobą i zachować wierność wobec własnych wartości. Mimo to od czasu do czasu, zapewne z tęsknoty za jako takim życiem towarzyskim, upodabniałem się do moich kolegów ze studiów i wychodziłem z nimi to tu, to tam, udając, że świetnie się bawię. Zazwyczaj jednak nie bawiłem się zbyt dobrze. Jakoś nie kręciło mnie używanie wulgaryzmów wobec dziewczyn, upijanie się na umór czy przypadkowy seks gdzieś na tyłach pubu. Sporadycznie brałem jednak udział w tych rytualnych zachowaniach, by nie zostać całkowicie wykluczonym z życia towarzyskiego.
Zazwyczaj wybierałem samotny wypad do kina na niszowe seanse, książki ciężkiego kalibru lub po prostu robiłem to, co najbardziej kochałem — zatapiałem się w świecie programowania. Inaczej niż większość moich znajomych, nie studiowałem dla samego studiowania. Oni podchodzili do tego raczej z obojętnością, bo też kierunek studiów rzadko był ich życiowym celem. Częściej stanowił wybór ich rodziców lub ewentualnie strategię na zdobycie dobrze płatnego zawodu w przyszłości. Ja wybrałem programowanie z czystej przyjemności. Po prostu chciałem tym się zajmować, nie zastanawiając się, czy jest to kierunek strategicznie trafny, czy też spełniający oczekiwania moich rodziców. Na szczęście w tej kwestii pozostawili mi wolną rękę. Choć oczywiście ucieszyli się, że wybrałem taką, a nie inną uczelnię. Wtedy jeszcze nie doceniałem tak naprawdę, ile dla mnie robili. Nie zastanawiałem się nad tym i ich wsparcie wydawało mi się czymś naturalnym.
— Daniel, pomożesz mi?
Tata szarpał się z dziwaczną starą płytą, która „ozdabiała” ścianę przedpokoju. Podszedłem i połączywszy siły, w końcu zdołaliśmy ją oderwać. Lekki odór stęchlizny natychmiast dotarł do moich nozdrzy.
— Boże, co za ludzie tu mieszkali?! — stękał tata. — Wszędzie syf, tumany kurzu i pleśń.
— Spokojnie. — Położyłem dłoń na jego ramieniu. — Razem jakoś damy radę odświeżyć mieszkanie.
— Oby samo odświeżenie wystarczyło — westchnął. — Większy remont nie był przewidziany w naszym budżecie.
Rozejrzałem się dookoła, wstępnie oceniając, ile czasu i pieniędzy będzie potrzeba na doprowadzenie tego miejsca do porządku. Oczywiście chcieliśmy wprowadzić się jak najszybciej, ale wiedziałem, że ja i tata potrzebujemy co najmniej tygodnia. Dopiero wtedy będzie można przywieźć nasze meble i w końcu sprowadzić tu mamę i Cecilię.
Poszedłem do swojego pokoju, który w zasadzie był prawie pusty. Stał tam tylko stary taboret, a na ścianie wisiała korkowa tablica. Gdyby była w lepszym stanie, może bym ją zatrzymał, ale już sam zapach utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak lepiej się jej pozbyć. Jednym ruchem zdjąłem ją ze ściany i odłożyłem niedbale na podłogę. W tym momencie usłyszałem brzęk. Spojrzałem w dół, ale z początku nic nie zauważyłem. Może upadł jakiś mały gwoździk albo pinezka. Kiedy jednak pochyliłem się chwilę później, aby wynieść tablicę na śmietnik, zauważyłem malutki kluczyk.
Obracałem go w palcach, jednocześnie rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, do czego by pasował. Pokój był jednak pusty. Odłożyłem go na parapet i dołączyłem do taty, wybierającego się na kolejną wycieczkę do śmietników.
— Znalazłem w moim pokoju maleńki kluczyk. Nie wiem, od czego może być. — Pokazałem tacie znalezisko, gdy tylko wróciliśmy do mieszkania.
— Mama ma podobny do szkatułki na biżuterię. Kupiła ją, gdy Cecilia zaczęła jej podbierać kolczyki.
Uśmiechnąłem się. Moja młodsza siostra niedawno doszła do wniosku, że noszenie sukienek nie jest jednak obciachem, i to odkrycie obudziło w niej potrzebę eksperymentowania z makijażem oraz biżuterią. Z małej dziewczynki zmieniała się nieuchronnie w kobietę. Z jednej strony ubolewałem nad tym, z drugiej odczuwałem pewną ulgę. Nareszcie przestała mnie drażnić i robić głupie kawały. Wolała zostawać w swoim pokoju, robiąc tam rzeczy, o których nie chciałem wiedzieć. Wystarczyło, że do moich uszu dolatywała nieznośna muzyka i głośne piski jej koleżanek.
— Nie wiem, czy entuzjazm Cecilii nie opadnie po przeprowadzeniu się tutaj. Zmiana szkoły oznacza utratę koleżanek. Nie jestem pewien, czy nowe przypadną jej do gustu…
Tata spojrzał na mnie badawczo.
— Tobie koledzy ze studiów nie przypasowali?
Zawsze potrafił mnie rozgryźć. Uśmiechnąłem się i machnąłem niedbale ręką.
— Na studiach jest inaczej. Posiadanie wianuszka najlepszych psiapsiółek nie jest już priorytetem.
— No tak. — Przytaknął głową. — Twoja siostra jest w nieco głupszym wieku. Będziemy musieli jeszcze parę lat wytrzymać.
Zabrałem się do zwijania wykładziny, która była tak brudna, że nie opłacało się jej czyścić. Pewnie i tak większość plam by nie zeszła. Nagle poczułem pod butem pustą przestrzeń. Zrolowałem wykładzinę do końca i ze zdumieniem wbiłem wzrok w podłogę. Przy ścianie brakowało kawałka deski, a w pustej przestrzeni leżała jakaś książka. Podniosłem ją i natychmiast pojąłem, do czego służył znaleziony wcześniej kluczyk. To był pamiętnik. Bez wahania użyłem malutkiego kluczyka i otworzyłem pierwszą stronę.
Własność Jojo. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Przewróciłem kartkę dalej.
Jakiś dziwny rysunek, wykonany ołówkiem, przypominał mi gotyckie motywy. Dalej kolejny rysunek, tym razem bardzo wymowny. Zakrwawiony nóż i oczy, z których wypływały łzy. Niewątpliwie ktoś, kto to namalował, miał talent. Kolejna strona zawierała już tekst. Nie byłem pewien, czy mam prawo czytać czyjeś intymne myśli, ale pomyślałem, że może się dowiem, do kogo dokładnie należy pamiętnik. Wtedy mógłbym go oddać.
— Wychodzę na chwilę do sklepu za rogiem. Chcesz coś?
— Nie, dzięki! — odpowiedziałem. Drzwi trzasnęły z impetem. Zamknąłem okno powodujące przeciąg i wróciłem do czytania pamiętnika.
Okazało się, że właścicielką była nastoletnia dziewczyna. Pewnie zajmowała wcześniej ten pokój. Pierwszego wpisu dokonała, mając trzynaście lat, a ostatniego w wieku lat szesnastu. Nie pisała zbyt często. Szybkie przewertowanie zawartości i dat wpisów pokazało też brak regularności. Czasami pisała w odstępie dwóch tygodni, a niekiedy robiła półroczne pauzy.
Nienawidzę ich! Ona jest tak samo winna jak ojciec. Dlaczego nigdy nas nie broni?! Pozwala mu wrzeszczeć na nas, bić własne dzieci. Która matka tak się zachowuje? Nawet w przyrodzie samice bronią swoich młodych. Jest gorsza od zwierzęcia. A właściwie nie powinnam obrażać zwierząt. Są lepsze od wielu ludzi…
Skrzywiłem się. W tej dziewczynie było tyle złości… Ja też nie zawsze dogadywałem się z rodzicami, ale nigdy nie byłem bity ani nie myślałem w tak nienawistny sposób o tacie czy mamie. Przeskoczyłem do następnego wpisu, nie zagłębiając się w dalszą część pierwszego. Ostatecznie kolejny przypominał ten pierwszy. Jojo ziała nienawiścią chyba do całego świata. Może z wyjątkiem brata, z którym się solidaryzowała. Oboje mieli na pieńku z rodzicami. Pomiędzy wpisami znalazłem sporo rysunków. Zawsze czarno-białe, wykonane ołówkiem albo długopisem. Byłem pod wrażeniem. Naprawdę świetnie rysowała, a przecież była taka młoda… Jej obrazki z czasem stały się coraz bardziej mroczne. Mnóstwo symboli, krwi, cierpienia. Często była na nich też jakaś dziewczyna. Może ona? Albo jej wyobrażenie o sobie. Zawsze zagniewana lub smutna. Z pewnością pasowała do treści wpisów.
Odłożyłem pamiętnik i schowałem kluczyk do kieszeni spodni. Postanowiłem przeczytać go na spokojnie później. Teraz nie miałem na to czasu. Mieszkanie samo się nie odgraci i nie pomaluje.
Wszyscy szybko zadomowiliśmy się w nowym miejscu. Po miesiącu Cecilia zaczęła sprowadzać nowe koleżanki i wtedy ostatecznie poczułem się jak u siebie… Głośna muzyka i piski z sąsiedniego pokoju dobitnie to udowadniały. Niemniej cieszyłem się, że tak szybko zaadaptowała się w nowej szkole i środowisku. Musiałem przyznać, że radziła sobie w tej kwestii znacznie lepiej ode mnie.
Mama była przeszczęśliwa, bo jej mąż w końcu codziennie nocował w domu i jadaliśmy razem kolacje. Maluteńka przestrzeń kuchenna była niską ceną za taką pozytywną odmianę. Narzekała jedynie na brak spiżarni. W zasadzie nigdy się nie zastanawiałem, jak znajdowała czas na codzienne gotowanie. Przecież chodziła do pracy, czasem nawet w weekendy. Wiedziałem doskonale, że większość mam moich znajomych nie zaprzątała sobie głowy przygotowywaniem obiadów czy kolacji. Co najwyżej te niepracujące, ale też nie zawsze. W lodówkach królowały więc gotowe dania, a stołowanie się na mieście, zazwyczaj w fast foodach, było dla moich kolegów codziennością. Cieszyłem się, że w moim domu było inaczej. Przede wszystkim dużo smaczniej i zdrowiej.
Przez długi czas nie zaglądałem do znalezionego pamiętnika. Po prostu nie miałem czasu, a ponadto schowawszy go pod materacem, szybko o nim zapomniałem. Któregoś dnia zmieniałem pościel i chcąc nie chcąc, przypomniałem sobie o poprzedniej lokatorce i jej zapiskach.
Ojciec pije coraz więcej. Kiedyś trochę się pilnował i dopiero w piątek pozwalał sobie na totalne odcięcie. Ostatnio przegina nawet w środku tygodnia. Nie rozumiem, dlaczego mama mu na to pozwala! Przecież on jest kierowcą, musi być trzeźwy, gdy wychodzi rano do pracy. Jak by nie patrzeć, jest jedynym żywicielem rodziny, nie powinien więc ryzykować utraty posady. Czasami mam wrażenie, że w tym domu tylko ja myślę logicznie. Żyjemy w totalnym chaosie… Dlaczego nie może być tak jak w normalnych rodzinach?! Chodzimy wokół ojca na paluszkach, starając się nie dać mu powodu do wszczęcia awantury. Mam jednak wrażenie, że to bez sensu, bo on i tak zawsze znajdzie coś… Dzisiaj szarpnął mnie tak mocno za kitkę, że skóra na głowie wciąż mnie boli. A co ja takiego niby zrobiłam?! Zostawiłam w zlewie jeden talerzyk… Nie umyłam od razu, nie wstawiłam do zmywarki. Wyzwał mnie — jestem szmatą, syfiarą i oczywiście głupią gówniarą. Rzecz jasna, wyczułam od niego alkohol, chociaż dopiero co wrócił z pracy. Pewnie w drodze do domu zahaczył o pobliskie delikatesy i wyżłopał parę puszek, zanim wszedł do mieszkania. Przepija tyle pieniędzy, że dawno by sobie kupił ten cholerny nowy telewizor, o którym wiecznie gada!
Wpis został przerwany kolejnymi rysunkami. Były fascynujące… Nie tylko piękne pod względem talentu artystycznego, ale przede wszystkim takie tajemnicze. Nie znałem się wielce na sztuce, ale mógłbym przysiąc, że Jojo malowała bardzo dojrzale. Zdecydowanie nieadekwatnie do swojego młodego wieku. Kobiecy profil, półotwarte usta i wydobywające się z nich kłęby papierosowego dymu… Trzynastolatki raczej rysują swoich idoli lub symbole związane z muzyką czy modą. Ewentualnie kwiaty, zwierzęta. Ale papierosy, noże? Kolejny wpis umieściła miesiąc później, oczywiście kończąc go rysunkiem. Tym razem była to gilotyna…
Dzisiaj pierwszy raz malowałam mojego brata. Sam chciał. Przyszedł do mnie i poprosił, żebym jakoś przykryła siniaka na jego twarzy. Na szczęście mi się udało i Paul mógł spokojnie iść do szkoły. Najbardziej bał się ośmieszenia. Nie chciał wyjść na mięczaka, który dał sobie podbić oko. Co prawda wszyscy wiedzieli, że mamy z ojcem przerąbane, ale Paul miał szesnaście lat i uważał, że to wiek, kiedy powinien już zachowywać się jak mężczyzna. Czyli nie dać spuścić sobie łomotu. Nawet przez ojca. Było mi go żal. Mnie ojciec dotąd nigdy nie uderzył. Nie tak naprawdę. Pewnie dlatego, że jestem dziewczyną. Szarpał mnie, popychał, ale nie bił. Paul od czasu do czasu obrywał, ale wczoraj ojciec przegiął na maksa. Tak wrzeszczał na matkę, że w końcu brat zwrócił mu uwagę. W każdej chwili sąsiedzi mogli wezwać policję. A tego nikt z nas nie chciał. Ojciec oczywiście huknął na niego i dalej wydzierał się wniebogłosy. Matka stała jak zwykle ze spuszczoną głową, starając się nie odzywać. To była jej taktyka — nie prowokować męża, to szybciej się uspokoi. Jednak tym razem jej bierność tylko mocniej go wkurzyła, aż w końcu podszedł do niej i ją szarpnął, krzycząc, że ma na niego patrzeć, a nie ignorować. Paul siedział przy stole, próbując skupić się na jedzeniu zupy, ale wtedy nie wytrzymał i kazał ojcu się opamiętać i dać matce spokój. Dostał tak mocno, że aż spadł z krzesła. Wtedy i ja wyleciałam z pokoju, bo hałas był naprawdę przerażający. Bałam się, że Paul za mocno uderzył się w głowę i coś mu się stało poważnego… To było straszne! Przez moment czułam, jak staje mi serce. Dosłownie. Ojciec chyba się trochę wystraszył, bo wyszedł z mieszkania. Mama stała jak wryta. Chyba tylko ja nie straciłam zimnej krwi. Zajęłam się Paulem. Na szczęście szybko się ocknął i chyba nic mu się jednak poważnego nie stało. Teraz ma tylko fatalnie wyglądającego siniaka. Choć nie wiem, czy gorsza nie jest jego urażona duma. Mówił potem takie rzeczy… Boję się, że zrobi coś głupiego. Atmosfera jest gęsta, wolę nie wychylać się z pokoju.
Patrzyłem na narysowaną gilotynę jak zahipnotyzowany. Co miała oznaczać? Może była odzwierciedleniem gróźb wypowiedzianych w gniewie przez Paula? Może powiedział, że zabije ojca albo utnie mu to i owo? Spojrzałem na datę kolejnego wpisu. Prawie pół roku później… Zamknąłem pamiętnik. Nie miałam już siły czytać nic więcej. To było przerażające. Nie potrafiłem wyobrazić sobie takich sytuacji w moim domu. Ale przecież to właśnie ten dom był świadkiem tych wszystkich zdarzeń. Te ściany pamiętały tyle cierpienia! Nie pojmowałem, jak można tak traktować swoich najbliższych. No dobrze, nie byłem taki znowu naiwny. Oglądałem telewizję, wiedziałem też, że takie rzeczy się dzieją naprawdę. Ale to zawsze było jakieś takie odległe, nierealne… Tymczasem ta rodzina mieszkała tutaj. Jojo zajmowała mój pokój. Tu chowała się przed złością ojca, tu zapisywała pamiętnik. Rozejrzałem się dookoła. Wszystko się zmieniło, zniknęły stare meble, przemalowałem ściany. Zastanawiałem się, czy wisiały tutaj jakieś plakaty lub rysunki Jojo. Jeśli tak, to zniknęły, zanim przejęliśmy mieszkanie. Może ona je zabrała, a może właściciel mieszkania zdarł je w obawie, że nas wystraszą. Ciekawe, czy wspomniał rodzicom cokolwiek o poprzednich lokatorach? Dlaczego się wyprowadzili? Może zerwał z nimi umowę ze względu na liczne awantury. To byłoby całkiem prawdopodobne. Kto wie, czy ojciec Jojo wyciągnąłby w takim wypadku jakiekolwiek wnioski. Oby. To by oznaczało, że gdziekolwiek teraz mieszkają, Jojo, jej brat i mama, mają choć trochę spokoju. A przynajmniej ciszy…
— Daniel? — Cecilia ostrożnie wcisnęła głowę do mojego pokoju.
— Tak?
— Co robisz?
— Nic. Chcesz czegoś ode mnie?
— Ja nie… — Za głową wsunęła się cała reszta mojej siostry. — Ale Mary pewnie by chciała.
Zachichotała i po chwili z impetem usiadła na moim łóżku.
— Jaka Mary?
— No ta blondynka. Była tutaj dzisiaj.
— Aha…
Kompletnie nie kojarzyłem jej nowych koleżanek. Ledwo rozpoznawałem poprzednie.
— Chyba się w tobie zakochała.
Parsknąłem.
— Daj spokój!
— No co? Mówiłam jej, że jesteś za stary dla niej.
— Dzięki. — Udałem obrażonego przytykiem do mojego wieku.
— A ona na to, że lubi starszych…
— To powiedz jej, że ja nie lubię młodszych — uciąłem temat.
Jeszcze by mi tego brakowało! Popiskująca smarkula, mdlejąca za każdym razem, jak wyjdę ze swojego pokoju i przejdę korytarzem.
Cecilia uśmiechnęła się złowieszczo. Nie miałem ochoty dowiedzieć się, co też jej chodziło po głowie. Niestety, sama mnie uświadomiła.
— Coś czuję, że teraz Mary będzie częstym gościem u nas w domu.
Przewróciłem oczami.
— Trzymaj ją ode mnie z daleka.
— To będzie trudne. Wie, że nie masz dziewczyny.
— To jej powiedz, że mam.
— Ale nie masz…
Czułem, że sytuacja może przybrać niezbyt przyjemny obrót. Zmarszczyłem brwi i starając się zachować poważną minę, z premedytacją okłamałem moją młodszą siostrę.
— Tak się składa, że mam. Nie musisz o wszystkim wiedzieć.
Cecilia zrobiła wielkie oczy.
— Od kiedy?!
— Nieważne, nie twoja sprawa.
— Jak ma na imię?
— Nie powiem.
— Bo ona nie istnieje! — roześmiała się. — Albo jest strasznie brzydka i wstydzisz się przyprowadzić ją do domu.
Tego było już za wiele!
— Cecilia, daj mi spokój. Nie masz swojego pokoju? Żegnam!
Podniosła się z łóżka, ale wychodząc, znów wetknęła głowę przez drzwi.
— Nie uwierzę, póki jej nie zobaczę!
Świetnie! Chyba będę musiał wkrótce kogoś tu zaprosić. Inaczej smarkula nie da mi spokoju. I jej koleżanka Mary też nie. W sumie może i miałbym szansę u pewnej szatynki, znajomej Krisa. Podobno się jej podobałem… Była troszkę dziwna, ale nie mogłem wybrzydzać. Im szybciej utrę nosa mojej siostrze, tym szybciej da mi spokój. Kate nie powinna się obrazić. W końcu zerwaliśmy w czerwcu. Pewnie sama już się z kimś spotyka… Chwilę się zastanawiałem, czy widząc ją z kimś innym, byłbym teraz zazdrosny. Raczej nie. Kate była mi obojętna, mogłem z nią normalnie rozmawiać, kompletnie nic nie czując. Zresztą, tak naprawdę byliśmy ze sobą chyba bardziej z przyzwyczajenia. Na początku coś tam iskrzyło, ale to szybko minęło. Przynajmniej u mnie. Miałem nadzieję, że Kate też już się pozbierała. Nie chciałem, żeby cierpiała, bo w sumie fajna z niej była dziewczyna. I całkiem ładna, co poniekąd mnie pocieszało. Szybko powinna sobie kogoś znaleźć i zapomnieć o mnie. O ile już dawno nie zapomniała.
Wróciłem myślami do Jojo. Jakie durne były moje problemy w porównaniu z tymi, które miała ona… Poczułem się lekko zażenowany samym sobą. Jakby to była moja wina, że u mnie wszystko układało się tak normalnie. Jojo miała teraz szesnaście lat, była tylko trzy lata młodsza ode mnie. Ciekawe, jak wygląda? Gdzie mieszka? Czy jej sytuacja uległa zmianie, czy jest jej lżej? Przymknąłem oczy. Mogłem tylko mieć nadzieję, że tak.
Lubiłem takie wieczory jak ten. Gotowaliśmy razem, dzieląc się poszczególnymi czynnościami, i opowiadaliśmy sobie, jak nam minął dzień. Takie zwyczajne, przyjemne chwile. Alice uwielbiała gotowanie, podobnie jak moja mama. A ja chętnie jej pomagałem, jeszcze chętniej testując smak przygotowywanych dań.
— Nie za mdłe? — Zerknęła na mnie tym swoim podejrzliwym wzrokiem.
— Hmmm… — Zastanowiłem się chwilę. — Może dodać odrobinę pieprzu lub chili?
Moja dziewczyna w tych sprawach nigdy nie dawała się nabrać i w kuchni musiałem być po prostu szczery. Dobrze, że się nie obrażała i mogłem swobodnie wypowiadać moje sugestie! Używając mojej łyżki, posmakowała jeszcze raz przygotowywanego risotto.
— Masz rację, brakuje pikanterii.
— A my lubimy pikanterię, prawda? — Pocałowałem ją w kark.
Zamruczała dwuznacznie. Już nie mogłem się doczekać zarówno kolacji, jak i tego, co zapewne czekało mnie oprócz niej. Odrobina wina i spora dawka seksu. Dzisiaj mieliśmy mieszkanie tylko dla siebie i nie zamierzaliśmy marnować tak rzadkiej okazji. Liz wyjechała na weekend do nowego chłopaka, a Alice zrezygnowała z odwiedzin u rodziców. Zdecydowanie wolała zostać ze mną i już zaplanowała nam nadchodzące dwa dni. Na szczęście pozostawiła mi decyzję co do dzisiejszego wieczoru, więc zostaliśmy w domu, zamiast ruszyć na miasto. Nie żebym oszczędzał i nie chciał zabierać Alice na kolację, ale po prostu uwielbiałem wspólne gotowanie. I oczywiście to, co po nim zwykle następowało. A nawet w trakcie…
Nalewając nam po kolejnym kieliszku wina, obserwowałem, jak lekko się uśmiecha sama do siebie. Miała taką niewinną twarzyczkę, niemal dziecięcą. Wiele osób nie wierzyło, że ma już dwadzieścia cztery lata. Sam na początku się zdziwiłem, że jest tylko rok ode mnie młodsza. Poznaliśmy się jeszcze na studiach, ale wtedy każde z nas kogoś miało. Ona na poważnie, ja raczej nie, ale jednak. Rzuciła kolesia już po pierwszej randce ze mną. Z jednej strony mi to zaimponowało, z drugiej trochę wystraszyło. Myślałem, że może jest jakaś nawiedzona czy coś. Na szczęście się nie zraziłem i tak oto, po niemal dwóch latach, zamieszkaliśmy razem i chyba mogę powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwi. Nasze rodziny też niemal od razu się polubiły. Szczególnie moja mama jest zachwycona Alice. Nic dziwnego — jej jedyny syn ma ugotowane, wyprane… Mama zawsze się martwiła, żebym tylko znalazł sobie „normalną” kobietę. Czyli w jej mniemaniu taką, która dba o dom, męża, dzieci itp. Można powiedzieć, że gatunek niemal na wyginięciu w dzisiejszym Londynie.
— Nie zauważyłeś, że byłam u fryzjera…
Alice spojrzała na mnie wyczekująco, ale mimo usilnych starań wciąż nie widziałem, co się w jej włosach zmieniło. Nadal były niemal czerwone, proste i długie.
— Grzywka. — Pokazała palcem na swoje czoło.
— Faktycznie!
Jak mogłem nie zauważyć? Wcześniej miała odsłonięte czoło, a teraz przykryte cienką warstwą włosów. Zrobiłem przepraszającą minę.
— To dlatego, że niemal cały wieczór oglądam cię od tyłu.
Roześmiała się i zakręciła zadziornie tyłeczkiem.
— No i widzisz? — Klepnąłem ją delikatnie w pośladek. — Jak ja mam się skupić na włosach?
Podszedłem bliżej, wyciągnąłem ramię i odstawiłem patelnię z palnika.
— Kolacja chwilkę poczeka — mruknąłem jej do ucha.
Po chwili siedziała już na blacie, obejmując mnie w pasie obiema nogami.
— Czy teraz kucharka otrzyma wynagrodzenie za swoją ciężką pracę? — zapytała zaczepnie, bawiąc się moimi włosami.
— Oj tak… A jak będzie mi smakować, to potem dostanie jeszcze napiwek.
— A więc będzie spory napiwek.
Pocałowała mnie namiętnie, a ja się jej odwzajemniłem. Zdecydowanie lubiłem takie wieczory!
Czekałem na mamę już blisko godzinę i powoli zacząłem się niecierpliwić. Nigdy wcześniej nie byłem w szpitalu. Generalnie nie chorowaliśmy i mama pierwszy raz musiała poddać się serii jakichś badań, które, jak mi się wydawało, trwały w nieskończoność. Od wielu miesięcy skarżyła się na dolegliwości trawienne i w końcu namówiliśmy ją na wizytę u lekarza. Niestety, okazało się, że najprawdopodobniej ma zespół jelita drażliwego, ale diagnoza musiała zostać fachowo potwierdzona. Należało też wykluczyć inne, poważniejsze choroby. Było mi jej żal, bo problemy trawienne, jakkolwiek nazwane, oznaczały przejście na specyficzną dietę. A mama przecież tak kochała jedzenie!
Poczułem zapach mięsa. Po chwili obok przeszła kobieta, pchając przed sobą wózek z naczyniami wypełnionymi jedzeniem. No tak, w szpitalu była pora lunchu. Od razu zrobiłem się głodny i podreptałem niechętnie do automatu ze słodyczami. Na razie musiałem zadowolić się batonikiem. Po wyjściu ze szpitala mieliśmy iść na obiad, więc nie zamierzałem wcześniej nadmiernie zapełniać żołądka. Przede mną usiadła jakaś para. Nastolatki, jak przypuszczałem. Dziewczyna najwidoczniej też poczuła zapach jedzenia, bo uniosła głowę znad smartfona, próbując zlokalizować, skąd dochodziła smakowita woń.
— Ciekawe, co dzisiaj podają — mruknęła do swojego towarzysza. — Podobno całkiem dobrze tu karmią.
Drgnąłem. Natychmiast wróciły do mnie wspomnienia. Wspomnienia napisane przez Jojo…
Już zapomniałam, jakie to miłe dostać porządny, ciepły posiłek. Najlepsze jest jednak to, że w szpitalu mogę wybrać, co chcę zjeść. Nie jest to może zbyt szeroki wybór, ale jednak… W domu to ojciec dyktuje menu, a matka się potulnie dostosowuje. Na mój wegetarianizm nie ma miejsca, więc zwykle chodzę głodna. Te resztki warzyw i owoców, które znajdują się czasami w lodówce, zazwyczaj wyjada Paul i dla mnie niewiele zostaje. Niby się już przyzwyczaiłam, ale to cholernie trudne. Mam tylko trzynaście lat… Chyba nie powinnam w tym wieku sama sobie gotować? Żebym chociaż miała z czego! Albo gdybym miała kieszonkowe — mogłabym wtedy sobie coś kupić… Jakie to szczęście w nieszczęściu, że trafiłam do szpitala! Nie miałam pojęcia, że w takim miejscu tak dobrze karmią. Najchętniej bym tutaj została. Pojutrze mają mnie wypisać… Muszę coś wymyślić.
Nie wiedziałem, dlaczego Jojo trafiła wtedy do szpitala, ale jej wpis mocno zapadł mi w pamięć. Kolejny raz się zdziwiłem, że ktoś może mieć tak różne życie rodzinne od mojego. Czytając tamten wpis, nie miałem pojęcia, że wszystko, co przyjdzie mi przeczytać później, będzie o wiele dziwniejsze i smutniejsze. W ciągu kolejnego roku jeszcze kilka razy pisała o szpitalu.
Nie wiedziałam, że bóle głowy mogą mieć tak wiele przyczyn! Od odwodnienia do tętniaka… Takie szerokie spektrum dawało mi wiele możliwości. Idealne rozwiązanie. Lekarze nie wiedzieli, co mi jest, i poddawali kolejnym badaniom. Ostatecznie znów wylądowałam w szpitalu, chyba piąty raz w tym roku. Mam nadzieję, że tym razem zostanę dłużej niż tydzień. Nie chcę wracać do domu, jest coraz gorzej. Paul regularnie staje w obronie matki, więc ojciec coraz częściej się z nim szarpie. Oby mój brat w końcu nauczył się lepiej bić i dał ojcu nauczkę. Na razie częściej obrywa Paul… Dzisiaj wzięłam sobie frytki i były przepyszne. Jak wrócę do domu, to spróbuję sama zrobić, zamiast kupować mrożone.
…
Nie chciałam trafić do psychiatryka, więc moje symulacje bólów głowy musiałam nieco zmodyfikować, bo lekarze już wszystko wykluczyli i zaczęli podejrzewać coś na tle nerwowym. Znalazłam w internecie mnóstwo instrukcji i przepisów na otrucia. Większość była poza moim zasięgiem ze względu na konieczność zakupu pewnych składników. Jednak w końcu znalazłam dość proste rozwiązania. Jednym były tabletki — niemal wszystkie w zbyt dużych dawkach powodowały problemy żołądkowe. A akurat tabletki były czymś, czego w moim domu było pełno. Drugie rozwiązanie było trochę bardziej ryzykowne. Nie byłam pewna, jaką dokładnie dawkę powinnam wziąć, żeby zbytnio sobie nie zaszkodzić. Moim celem nie było w końcu samobójstwo, tylko szpital sam w sobie. Trutka na szczury regularnie trafiała do naszej kamienicy, mogłam spokojnie podebrać, ile tylko chciałam. I tak oto znów szczęśliwie trafiłam do szpitala i mam święty spokój! Może zostanę tu nawet trzy tygodnie. Tak coś mówił lekarz do mojej mamy. Nie jestem pewna, czy się zmartwiła. Może coś podejrzewa. A może po prostu też uważa, że lepiej dla mnie, jak jestem poza domem? Czasem lubię tak myśleć — to by oznaczało, że jednak jej choć trochę zależy na swoim dziecku. Zazwyczaj wmawiała mi i Paulowi, że ojciec się denerwuje przez nas, bo dajemy mu powody, a on przecież tak ciężko pracuje. Bla, bla, bla… Chyba sama w to wierzyła. Wmówiła to sobie, a siła autosugestii jest podobno ogromna. Mnie jednak nigdy nie przekona. Ojciec to chuj, jakich mało, i tyle w temacie!
Poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia.
— Coś już wiadomo?
Tata patrzył na mnie wyczekująco, więc szybko wróciłem do rzeczywistości i zebrałem myśli.
— Nie. Siedzę tu od… Chyba już dwie godziny.
Usiadł obok mnie. Najwidoczniej urwał się szybciej z pracy, bo zazwyczaj o tak wczesnej godzinie nie wracał w domu. Wydawało mi się, że sytuacja z mamą martwiła go bardziej, niż to po sobie pokazywał. Kochali się, to było pewne. Zawsze się wspierali i wzajemnie o siebie troszczyli. Wydawało mi się to takie naturalne. Znów odpłynąłem myślami do pamiętnika Jojo. Ostatni wpis o szpitalu sprawił, że włosy stanęły mi na karku. Miała już chyba piętnaście lat i wciąż regularnie trafiała na różne oddziały. Lekarze rozkładali ręce i coraz częściej sugerowali jej mamie psychiatrę dziecięcego. Ale ani Jojo, ani jej mama nie chciały o tym słyszeć. Dziewczyna nie chciała łatki świra (choć i tak już podobno taka do niej przylgnęła), a jej mama bała się reakcji męża i sąsiadów. Generalnie martwiła się o to, co ludzie powiedzą. Paradoksalnie Jojo w końcu i tak trafiła na psychiatrię. Któregoś razu pocięła się, tym samym nie pozostawiając lekarzom wątpliwości. W pamiętniku pisała, że chciała tylko zobaczyć, jak głęboko są żyły i czy zdoła je lekkim cięciem uszkodzić. Nie uszkodziła, ale wystraszona mama siłą zaciągnęła ją do szpitala. Jojo trafiła dokładnie tam, gdzie trafić nie zamierzała, choć wcześniej tak uwielbiała pobyty w szpitalu. Psychiatra nie zdołał jej zdiagnozować, a przynajmniej nie tak, jak by tego chciał. Jojo po prostu odmówiła jakiejkolwiek współpracy. Nie przyznała się do próby samobójczej, ale też jej nie zaprzeczyła. Po prostu milczała. Chyba sama zadawała sobie pytanie, jak do tego doszło i co powinna w tej sytuacji zrobić. Nie mając żadnego planu, postanowiła przeczekać. I tak też zrobiła. Czytając ten wpis, nie byłem pewien, czy ta dziewczyna była szczera sama ze sobą. Kto, do cholery, „na próbę” tnie sobie nadgarstki?!
Mama wkrótce opuściła ostatni gabinet i ze zrezygnowaną miną szła w naszym kierunku.
— I co? Jakie wieści? — Tata pocałował ją przelotnie w usta.
— Nic nie mów — westchnęła. — Pewnie dowiemy się wszystkiego dopiero za kilka dni. Na niektóre wyniki trzeba trochę poczekać.
— Ale cokolwiek już wiesz? — dopytywałem.
— Niewiele. Tutaj też podejrzewają zespół jelita… Coś tam…
— Drażliwego — dokończył tata. — To byłoby jeszcze do przełknięcia.
— Nie wymawiaj przy mnie tego słowa. — Mama dziwnie się skrzywiła. — Od razu przypominam sobie tę obrzydliwą rurkę, którą wciskali mi do przełyku!
Roześmialiśmy się wszyscy.
— No, to teraz możemy iść na obiad! — Tata poklepał się po brzuchu. — Ty zamówisz wodę, a my po steku.
Mama pacnęła go żartobliwie w głowę. Przypuszczałem, że pomimo swoich dolegliwości ona też nie odpuści sobie soczystego kawałka mięsa. Pojechaliśmy po Cecilię, która już na nas czekała przed swoją uczelnią, i w komplecie udaliśmy się na obiad. To było miłe popołudnie, szczególnie dla mamy, która zawsze się cieszyła, gdy udawało nam się razem zasiąść do stołu. To zdarzało się coraz rzadziej, bo i ja, i moja siostra byliśmy już dorośli i mieliśmy własne życie. Przede wszystkim ja wyprowadziłem się do Alice, ale Cecilia też sporadycznie jadała z rodzicami. Miała w końcu dwadzieścia lat i życie towarzyskie było teraz na pierwszym miejscu. Wychodziła rano, a wracała wieczorem.
Niekiedy nie wracała wcale, co zazwyczaj wprawiało tatę w podły nastrój. Nie mógł pogodzić się z tym, że jego córeczka dorosła i znalazła sobie chłopaka. Dla niego wciąż miała jakieś dziesięć lat… Ja natomiast miałem z siostrą lepszy kontakt niż kiedyś. Przestała być nieznośnym podlotkiem i w końcu mogłem z nią normalnie pogadać. Sama zresztą o to coraz częściej zabiegała. Z czasem różnica wieku przestała mieć znaczenie i znaleźliśmy wspólne tematy. Okazało się, że wcale aż tak bardzo się od siebie nie różniliśmy. Ja zaraziłem ją miłością do starych filmów, a ona mnie fascynacją tangiem. Któregoś dnia wyciągnęła mnie na lekcje dla początkujących i… wsiąkłem. Niestety, potem zamieniła mnie na swojego nowego chłopaka i od tamtej pory nie mogłem znaleźć sobie stałej partnerki. Alice nie była zainteresowana, twierdziła, że ma dwie lewe nogi. Zostało mi więc tańczenie z kompletnie obcą mi osobą, z czego nie byłem specjalnie zadowolony. Nie dlatego, że źle tańczyła, raczej przeszkadzał mi jej nadmierny zapał. Ewidentnie mnie kokietowała. Nie zauważyłem tego od razu, ale po sugestiach Cecilii zastanawiałem się, jak mogłem być aż tak ślepy. Czasami wolałbym, aby moja siostra mnie jednak nie uświadomiła…
Alice skakała po kanałach, rozpaczliwie szukając czegoś interesującego. Oczywiście z przyjemnością mogłaby zostać na jakiejś komedii romantycznej, która właśnie mignęła mi przed oczami, ale postawiła sobie za punkt honoru znalezienie czegoś, co chętnie obejrzymy oboje. A to nie było łatwe. Mieliśmy kompletnie różne gusta filmowe.
Od kilku dni byłem lekko przeziębiony, więc nie poszliśmy na imprezę urodzinową jej siostry, tylko zostaliśmy w domu, licząc, że uda mi się w ten sposób szybciej powrócić do pełnego zdrowia. Co prawda namawiałem Alice, żeby poszła na imprezę sama, ale się uparła. Przypuszczałem, że wierzyła w tak zwaną lojalność wobec ukochanej osoby i po prostu miałaby wyrzuty sumienia. Tego akurat nie do końca rozumiałem, bo przecież nie byłem umierający, tylko leciało mi z nosa…
— Może to?
— Nietykalni?
Przyglądałem się chwilę, próbując ustalić, na jakim etapie toczy się fabuła. To był zdecydowanie początek.
— Może być, choć już raz oglądałem.
Przewróciła oczami, ale pocałowałem ją w czoło na znak, że chętnie obejrzę jeszcze raz. Nie było w zasadzie w tym żadnego kłamstwa. Naprawdę chciałem ten film ponownie obejrzeć.
— Czy to komedia? — Alice najwidoczniej niezbyt orientowała się w fabule.
— Są śmieszne momenty.
— Facet jest sparaliżowany, co w tym zabawnego?
— No nic, ale ten ciemnoskóry wywali jego życie do góry nogami. I wtedy czasami będzie śmiesznie.
Oparła mi głowę na ramieniu i podkuliła pod siebie nogi, przyjmując nieco wygodniejszą pozycję.
— No dobrze, dam mu więc szansę…
Oglądaliśmy film może kwadrans, gdy nagle poczułem, jak głowa Alice zrobiła się cięższa. Nie mogłem uwierzyć, że usnęła! Jak można było zasnąć na Nietykalnych? Sam oglądałem dalej, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. No dobrze, może nie było to tak ekspresyjne, bo starałem się nie obudzić Alice, ale naprawdę świetnie się bawiłem. W takich momentach zdarzało mi się żałować, że nie mam z kim chodzić do kina. Gdy tylko coś mnie zainteresowało, Alice krzywiła się i ostatecznie lądowaliśmy w sali kinowej na jakimś filmie fantasy. Nie żebym nie miał wyobraźni, ale nigdy nie rozumiałem fenomenu takich filmów jak Władca Pierścieni czy Harry Potter. Najwidoczniej, mimo upływu lat, nadal byłem typem outsidera. Przynajmniej w sferze kulturalnej.
Film właśnie się kończył i leciała scena w restauracji, gdy obiekt westchnień w końcu spotyka się osobiście z niepełnosprawnym bohaterem. „Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach”, przemknęło mi przez myśl. To było jak echo czyichś słów, nie moich. Po chwili przypomniałem sobie, kto to powiedział. A właściwie napisał…
May zabrała mnie do kina. Film mi się podobał, ale trudno mi uwierzyć, że to było na podstawie faktów. Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach… Jaka kobieta pokochałaby sparaliżowanego faceta? No sorry, jakoś w to nie wierzę. Pewnie reżyser wymyślił sobie to „na faktach”, żeby film więcej kasy zarobił — ludzie w końcu lubią takie „prawdziwe” historie. No nieważne… Fajnie jest czasem wyrwać się z domu, jak normalny człowiek. W sumie oprócz May nie mam nikogo. W szkole jest wciąż chujowo! Naśmiewają się ze mnie, bo nie mam markowych ciuchów i ogólnie jestem dziwna. Dobrze, że May mieszka piętro wyżej, odkąd się wprowadziła, jest lepiej. Mam do kogo pójść. Uciec. Ona mnie akceptuje, mamy zresztą podobny gust muzyczny i filmowy. Jest o czym pogadać. Zauważyłam jednak, że nawet ona unika mnie w szkole. Nie mogę mieć jej tego za złe. To obciach trzymać się ze mną. Musi dbać o reputację, szczególnie że jest w szkole nowa. Wiem, jak to jest być nieakceptowanym. Nie życzę jej tego, niech ma lepiej ode mnie.
Delikatnie odsunąłem Alice i wstałem, żeby rozprostować kości. Spała w najlepsze. Uśmiechnąłem się sam do siebie i poszedłem do kuchni zrobić herbatę. Koniecznie z cytryną i miodem. Gdy zalewałem dzbanek, poczułem delikatne dłonie na swoim brzuchu.
— Czemu mnie nie obudziłeś? — mruknęła zaspanym głosem.
— A po co? Miałaś ciężki tydzień, pewnie potrzebujesz odpocząć.
— Zawsze się o wszystkich troszczysz, co?
Nie wypuszczała mnie z objęć, więc zrobiłem ostrożnie krok w bok, z Alice przyklejoną do moich pleców. Odstawiłem czajnik i chwyciłem jej dłonie, uwalniając się chwilowo z jej uścisku. Odwróciłem się i przytuliłem ją z powrotem, tym razem normalnie.
— To źle? Lubię się o ciebie troszczyć.
— A ja o ciebie… — szepnęła.
Odchyliła się lekko i spojrzała mi prosto w oczy.
— Wiem, że dopiero niedawno się wprowadziłeś, ale… — zawahała się. — Myślę, że jestem gotowa na kolejny krok.
Już chciałem zapytać jaki, ale w porę się powstrzymałem. Przełknąłem ślinę sparaliżowany jej słowami i tym, co oznaczają. Gdy ostatnio byliśmy w odwiedzinach u moich rodziców, mama napomknęła, że skoro postanowiliśmy razem zamieszkać, to czeka na rychłe wieści o zaręczynach. Obróciłem to wtedy w żart, ale teraz przypomniałem sobie wzrok Alice. Ona też na to czekała! Wydawało mi się, że mamy jeszcze czas, ale… Właściwie to chyba nigdy aż tak poważnie nie podchodziłem do naszego związku. Miałem dopiero dwadzieścia pięć lat, od niedawna stałą pracę i niezłe dochody. Nigdy bym nie pomyślał, że według Alice jesteśmy już gotowi na… Boże! Spanikowałem. Czułem, że mam spocone dłonie i czoło, choć nie byłem pewien, czy to nie efekt przeziębienia.
— Daniel?
Alice wypuściła mnie z objęć, ale nie przestała się we mnie wpatrywać.
— Chyba mam temperaturę… — wykrztusiłem z siebie pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy.
— Faktycznie słabo wyglądasz. Lepiej się połóż. Przyniosę ci tę herbatę.
Posłusznie podreptałem do naszego pokoju i wskoczyłem pod kołdrę. Wcale nie czułem się bardziej chory niż jeszcze dziesięć minut temu, ale nagle postanowiłem udawać umierającego. A już na pewno sennego. Może w ten tchórzliwy sposób uda mi się oddalić tę chwilę, kiedy Alice znów poruszy temat ślubu… A byłem pewien, że do niego wkrótce powróci.
Alice, ku mojemu zdziwieniu, nie poruszyła więcej kwestii zaręczyn. Cały tydzień podświadomie na to czekałem, układając w głowie scenariusz tej sceny. Przygotowałem kilka wersji przemówień, które miały delikatnie odwieść ją od tego pomysłu. Przynajmniej w najbliższym czasie. Dni mijały, a ona milczała. Nie dosłownie, bo tego nie miała w zwyczaju. Raczej należała do gaduł. Niemniej, gdy wróciłem w poniedziałek z pracy, zaskoczyła mnie czymś zupełnie innym.
— Myślałeś kiedyś o tatuażu?
— To znaczy?
— Żeby sobie zrobić.
— Nie.
— A ja tak. — Podeszła do mnie i podsunęła mi pod nos ekran swojego smartfona. — Coś takiego.
— Kłódka w kształcie serca?
Przesunęła palcem po ekranie i po chwili patrzyłem na tatuaż przedstawiający klucz. Taki staromodny, jak do bramy jakiegoś zamku. Albo do celi.
— Moglibyśmy zrobić sobie oboje takie tatuaże na nadgarstkach.
Patrzyłem na nią, przetrawiając ten zwariowany, w moim mniemaniu, pomysł.
— Nie wytatuuję sobie serduszka na ręku, zwariowałaś?!
Alice roześmiała się.
— Ja to zrobię, głuptasie! A ty machniesz sobie kluczyk. Wiesz, do tej mojej kłódeczki w kształcie serca.
Po chwili pojąłem symbolikę, którą przedstawiały tatuaże pokazane mi przez Alice. Nadal jednak nie rozumiałem, skąd jej się wziął ten pomysł. Nigdy nie wspominała, że chce mieć jakikolwiek tatuaż.
— To byłoby takie… romantyczne.
— Aha — mruknąłem.
Podeszła i wskoczyła mi na kolana, obejmując rękoma za szyję.
— Dan, zróbmy to. Taki dowód naszej miłości.
— Że niby mam klucz do twojego serca, tak?
Skinęła głową. Jej proszące oczka świdrowały mnie na wylot i w końcu uległem.
— Super! — Obsypała moją twarz pocałunkami.
Nie byłem nastawiony pozytywnie do tego pomysłu i Alice doskonale to wyczuwała. Postanowiła więc dołożyć wszelkich starań, żeby mnie przekonać. A w przekonywaniu mnie do czegokolwiek była niekwestionowaną mistrzynią.
Po chwili siedziała na mnie okrakiem i rozpinała guziki mojej koszuli. Zaczęła całować moją szyję, a potem zeszła niżej i jeszcze niżej… Gdy rozpięła suwak moich spodni, byłem już niemal przekonany, że tatuaż jest całkiem niezłym pomysłem. Dziesięć minut później byłem gotowy przyznać, że to najlepszy pomysł na świecie. Tak, moja dziewczyna była zdecydowanie mistrzynią przekonywania.
Następnego dnia poszliśmy do studia tatuaży, poleconego nam przez kolegę Alice. Byłem nieco przerażony, bo miejsce wydało mi się kompletną norą. Zastanawiałem się, czy ludzie tu pracujący nie są pod wpływem jakichś dragów, a nawet podzieliłem się z Alice moją obawą co do umiejętności dziewczyny, która miała się mną zająć. Wyglądała nieco przerażająco i przede wszystkim była chyba bardzo młoda.
— Mogę zobaczyć jakieś pani prace? — zapytałem, gdy ta usadowiła mnie na fotelu.
— A jakie? — spytała, nie podnosząc głowy znad szkicownika.
— No… tatuaże, jakie pani już robiła.
— Ale jakie? — Podniosła na mnie wzrok.
Patrzyłem na nią zdezorientowany i poirytowany. To gdzie ja niby trafiłem?! Wydawało mi się, że do studia tatuażu, a nie salonu masażu czy gabinetu kosmetycznego!
— Jakiś konkretny styl cię interesuje? Specjalizuję się w kilku.
Zrobiło mi się głupio. Cóż, kompletny był ze mnie laik w tej dziedzinie.
— Tutaj wisi kilka moich zdjęć. To znaczy zdjęć moich prac. — Wskazała na ścianę po mojej prawej stronie.
Przyglądałem się przez chwilę i odetchnąłem z ulgą. Dziewczyna faktycznie miała talent. Byłem nieco spokojniejszy. Oczywiście do czasu, gdy zaczęła rozpakowywać igłę. Nie żebym bał się zastrzyków, ale jeżdżenie tym po mojej skórze, przez najbliższy kwadrans lub dłużej, zdecydowanie nie było moim marzeniem.
— Dan, nie bój się. — Alice uśmiechnęła się do mnie z sąsiedniego fotela.
— Nie boję się — skłamałem.
Tatuażystka w końcu usadowiła się blisko mnie i chwyciła mój lewy nadgarstek.
— Mam na imię Eve — powiedziała cicho. — Nie „pani”.
Uśmiechnąłem się sztucznie. Nie mogłem się skupić. Pochylała się przede mną młoda dziewczyna, w obcisłym topie z głębokim dekoltem. W dodatku oszałamiająco pachniała, a jej ciepła, delikatna dłoń dotykała mojej ręki. Przyglądałem się bezwiednie jej twarzy i tatuażom zdobiącym ciało. Eve mogła mieć jakieś dwadzieścia lat, ale wyglądała starzej. Nie tyle z twarzy, co przez te wszystkie „zdobienia”. Mocno podkreślone czernią oczy, krwistoczerwona pomadka, kolczyk w brwi, na rękach kilka tatuaży…
— No, to zaczynamy. — Podniosła na mnie oczy, szukając potwierdzenia.
Skinąłem i wbiłem wzrok w mój nadgarstek. Śledziłem każdy jej ruch, próbując skupić się na tym, co robiła, a nie na tym, jak wyglądała. O dziwo, prawie nic mnie nie bolało i po chwili byłem w stanie nawet nawiązać konwersację z Eve.
— Od jak dawna się tym zajmujesz?
— Tutaj od roku. Wcześniej kilka lat za granicą.
— Przepraszam, ale wyglądasz bardzo młodo, myślałem, że dopiero zaczynasz.
Nie widziałem jej ust, ale miałem wrażenie, że się uśmiechnęła.
— Wezmę to za komplement — mruknęła.
— No jasne, masz talent, to widać.
— Mówiłam o moim wieku.
Zmieszałem się. Wolałem trzymać się zasady, że kobiety o wiek się nie pyta, ale aż mnie korciło, żeby zapytać, ile ma lat.
— Kurde, boli… — Usłyszałem z boku jęki Alice.
Jej tatuaż miał troszkę większą powierzchnię, ale tatuażysta dopiero zrobił obrys. Jak tak dalej będzie narzekać, to koleś nie dokończy tatuażu i Alice zostanie z kształtem serca, niemówiącym kompletnie nic…
— No coś ty, tylko troszkę — pocieszałem ją. — Wytrzymasz.
Przymknęła oczy. Widziałem, że naprawdę cierpi. Zastanawiałem się, ile jest w tym winy tatuażysty, a ile progu odporności na ból. Podobno ten był u ludzi bardzo zróżnicowany. Ja prawie go teraz nie odczuwałem.
— Kto wybrał tatuaże? — zapytała mnie Eve.
— Moja dziewczyna. Ta, która teraz narzeka. — Uśmiechnąłem się.
— Aha.
Wyczułem w jej głosie, że była lekko rozbawiona.
— Dobrze, że tobie nie przypadła kłódka. — Oderwała się na chwilę od pracy i sięgnęła po kolor. — To by dopiero było…
Zerknęła na mnie i puściła oczko. Na szczęście Alice nie mogła tego widzieć. Właśnie w tej chwili pożałowałem swojej decyzji. Wiedziałem, że te tatuaże to jakaś pomyłka! Teraz w pracy będą się ze mnie pewnie naśmiewać. Padną pytania o kluczyk, jego znaczenie…
— Generalnie wciąż nie jestem przekonany… — burknąłem. — Ale chyba jest już za późno.
— E tam — mruknęła Eve, wracając do pracy. — Ja żałuję połowy swoich dziar, ale wszystko w razie czego można naprawić. Jak ci się znudzi kluczyk, to przyjdź. Wydziaram ci na nim coś innego.
Nie miałem ochoty na kolejne tatuaże, ale pomyślałem, że jest to jakieś rozwiązanie. Eve powoli kończyła wypełniać mój wzór kolorem. Alice wciąż miała jedynie czarno-szary rysunek i na pytanie tatuażysty, czy jest gotowa na wypełnianie kolorem, gwałtownie potrząsnęła głową.
— Nie dzisiaj. Za bardzo mnie boli.
Postanowiliśmy przyjść jeszcze raz, gdy tylko Alice zdobędzie się na odwagę. Eve na koniec stwierdziła, że być może i tak konieczna będzie jakaś delikatna „poprawka”, co oznaczało, że prawdopodobnie wrócimy tu za jakieś trzy tygodnie.
Biedna Alice. Tak bardzo chciała tych tatuaży, a teraz przeklinała samą siebie. Po powrocie do domu niemal natychmiast poszła się położyć i usnęła jak dziecko.
Dwa tygodnie później pojawiłem się u Eve, ale tym razem nie towarzyszyła mi Alice. Ja koniecznie chciałem poprawić, według mnie nieco za jasny, kolor, ale ona nie była gotowa na kolejny raz z igłą. Przypuszczałem, że jeszcze długo nie będzie gotowa, więc postanowiłem się na nią nie oglądać.
Eve tym razem nie miała głębokiego dekoltu i łatwiej było mi się skupić na jej pracy. Przyjąłem to z pewną ulgą, bo nie byłem typem faceta, który ogląda się za innymi kobietami. Ostatnim razem, gdy przyszedłem tu z Alice, było mi strasznie głupio, że zagapiłem się w cycki innej. Tym bardziej że piersiom Alice absolutnie niczego nie brakowało…
— Dziewczyna spietrała? — Eve od razu przeszła do rzeczy.
— Można tak powiedzieć.
— Zdarza się.
— Nie wiem, jak określa się dziewczynę, ale gdyby była chłopakiem, to nazwałbym ją mamisynkiem. Wiesz, że poskarżyła się swojej mamie, jak to ją niby strasznie bolało?
Eve roześmiała się.
— Ja też nie znam odpowiednika określenia dla dziewczyny.
— Też tak ze wszystkim biegasz do mamy?
To było zwyczajne pytanie. Zauważyłem jednak, że lekko zesztywniała.
— Nie. Jestem sierotą.
— Przykro mi.
Poczułem się nieswojo. Eve w skupieniu kontynuowała pracę, a ja się zastanawiałem, jak wybrnąć z tej krępującej ciszy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki