Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po pierwsze: ty decydujesz.
Po drugie: pamiętaj o uśmiechu.
Po trzecie: nie zakochuj się.
Potrafisz?...
Magda jest atrakcyjną, niezależną kobietą. Już dawno obiecała sobie jedno: żadnego angażowania się w związki. Idealny mężczyzna to taki, który nie pyta, nie oczekuje miłości i... płaci.
Chłodna materialistka i bezduszna kokietka ma jednak swoje słabości. Czy wysoki brunet, który gardzi takimi kobietami, dostrzeże w niej to, czego nie widzą inni? I czy Magda odważy się zdjąć maskę utkaną z pozorów i znów pokochać?
Pozerka to druga powieść J. Harrow, autorki świetnie przyjętej przez czytelników Nieodpowiedniej dziewczyny.
Piękna, wzruszająca, ale i pełna humoru opowieść o kobiecie, którą życie nauczyło walczyć i nigdy się nie poddawać. Nie kochać. Tylko… czymże jest świat bez miłości? Czy łatwo ją odtrącić, kiedy nasze serce mówi coś innego? Polecam gorąco.
Joanna Gębicz, @asiabookasia
Jeśli lubicie książki z wyrazistymi bohaterami, to jak najbardziej jest to książka dla was. Wciąga od pierwszej strony i zaskakuje. Niejedna kobieta boi się miłości i zranienia, a Pozerka stanowi doskonałą odskocznię, dzięki której można spojrzeć na miłość i związki z innej perspektywy. Przewrotna lektura, która wzbudzi w was masę emocji!
Monika Szulc, ksiazkimoni.blogsot.com
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 304
Większość ludzi sporządza listę postanowień noworocznych na początku stycznia. Schudnąć pięć kilo, zacząć biegać, zapisać się na jakiś kurs. Standardowe plany, z których zazwyczaj żaden nie dochodzi do skutku. Pewnie ze względu na te demotywujące statystyki Magda zaprzestała obiecywania swojemu odbiciu w lustrze tych i podobnych bzdetów. No dobra, może też dlatego, że należała do tej niechlubnej większości ludzi, których realizacja postanowień spełzała na niczym… Zamiast schudnąć, co roku odnotowywała co najmniej jeden dodatkowy kilogram, bieganie skończyło się po dwóch tygodniach przez rzekome nadwerężenie kostki, a o reszcie… eh, nawet wolała nie pamiętać. Żenujące, kobiece obiecanki cacanki. A więc reasumując, od dwóch lat nie sporządzała listy noworocznych postanowień.
Za to pod koniec zimy, po obliczeniu PIT-a, robiła bardzo konkretną listę wydatków. W tym roku, dzięki całkiem przyzwoitej sumce, którą wypłaci jej skarbówka, będzie w stanie w końcu zrealizować swój finansowy plan w stu procentach!
Punkt pierwszy — cycki!!! Żegnaj, rozmiarze małe B, witaj — duże C… a może i D. To się jeszcze zobaczy.
Punkt drugi — minimum tydzień leniwego wygrzewania się na ciepłej hiszpańskiej plaży. Oczywiście, już z nowymi, cudnymi piersiami w bikini bez push-upu (wreszcie!).
Punkt trzeci — wymarzona skórzana sofa…
*
Po blisko czterech latach zaciskania pasa w końcu jej bilans finansowy był na plusie. Wszystkie długi pospłacane, a oszczędności napawają optymizmem.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, obracając całe ciało to w lewo, to w prawo. Tak, zdecydowanie trzeba coś ze sobą zrobić! Tu coś zwisa, tam się wylewa… Jakaś masakra. Gdzie się podziały wystające pośladki?! Oklapły, jakby ktoś w nie przywalił z całej siły patelnią. A ta obwisła skóra na ramionach? Co to, do kurwy nędzy, ma być??? No cóż, na wszystko może w tym roku nie starczyć, ale najważniejsze, że zrobi porządek z cyckami. Nigdy dostatecznie nie urosły, a po trzydziestce zaczęły w dodatku coraz bardziej opadać. Szczęście w nieszczęściu, że nie miała dzieci, które wyciągnęłyby z nich całą elastyczność — wyglądałyby jak dwa suszone rodzynki. Magda doskonale wiedziała, że zawsze może być gorzej. Ba, nawet na pewno będzie gorzej! Z każdym rokiem przekonywała się na własnej skórze o sile grawitacji i spowalnianiu tempa metabolizmu. Jedyne, co ją pocieszało, to fakt, że wszystkie kobiety przechodzą to samo. Ale nie wszystkie stać na medycynę estetyczną! Sama perspektywa zbliżającego się zabiegu wywoływała na jej twarzy mimowolny uśmiech.
Znajome wibracje odciągnęły ją sprzed lustra. Tata. Albo ma kłopoty, albo… Dzwonienie o tej porze, a właściwie w ogóle dzwonienie do córki, nie było dla niego typowe.
— No co tam? — Po krótkim namyśle zdecydowała się odebrać.
— Cześć, jesteś w domu może?
— Tak, ale zaraz idę do pracy.
— Zaczynasz pracę o szesnastej? Od kiedy?
— Od dawna pracuję dodatkowo, popołudniami, mówiłam ci wielokrotnie. Co się stało?
Nastąpiła chwila ciszy, jak zwykle niezwiastująca nic dobrego. Ciekawe, co tym razem? A właściwie w ogóle jej to nie ciekawiło, ale nie za bardzo miała wyjście. W końcu byli najbliższą rodziną…
— A nic — zaczął ostrożnie, z typowym dla niego udawanym skrępowaniem.
— Mów!
— Miałabyś może pożyczyć choć z pięćdziesiąt złotych…? Oddam ci za tydzień, jak tylko dostanę rentę.
Magda przewróciła oczami i westchnęła niemal bezgłośnie. Z dwojga złego dobrze, że znów chodzi o pieniądze. Gorzej, jakby kolejny raz trafił do szpitala lub dzwonił, żeby wyciągnąć go z jakiejś meliny. Swoją drogą wyraźnie słyszała, że nie był do końca trzeźwy. To oznaczało tylko jedno — jeśli podrzuci mu pieniądze dzisiaj, to na sto procent do jutra nie będzie ich miał.
— Przyjadę jutro rano i ci dam.
— Hmm… A dzisiaj po pracy nie dasz już rady może?
— Nie. Poza tym późno wieczorem nie zrobisz już zakupów.
Oczywiście, że by zrobił — w całodobowym monopolowym. Oboje o tym doskonale wiedzieli, ale każde odgrywało swoją rolę. Tata uczciwego, nienadużywającego alkoholu obywatela, a ona nic niedostrzegającej, naiwnej córki. Tak było łatwiej. Dość się już z nim naszarpała, udowadniając mu alkoholizm i niegospodarność. Żadne argumenty do niego nie trafiały, wyparcie miał dopracowane do perfekcji, a pożyczane pieniądze jakoś nigdy do niej nie wracały.
Ustaliwszy termin udzielenia pożyczki, szybko się pożegnali, jak zwykle, nie interesując się zbytnio, co u kogo słychać.
*
Sięgnęła do szuflady w poszukiwaniu ubrań. Za pół godziny zaczyna pracę, a jest jeszcze w kompletnej rozsypce. Make-up totalnie do poprawki, wciąż nieprzebrana, paznokcie wołają o pomstę do nieba, a kawa dawno wystygła. No cóż, niech będzie mrożona, też może być.
Dzisiaj czerwień w roli głównej. Z domieszką czerni w postaci nowych pończoch. Zakładając je, pomyślała, że faktycznie mają całkiem fajny wzorek, tak jak zachwalała sprzedawczyni. Od czasu do czasu dobrze jest ubrać coś nowego. W końcu ile można paradować w kabaretkach? Jeszcze gorset… Wiązania nieco już się rozlazły, a może to cycki znów zmalały?! No trudno, po powiększeniu kupi sobie z dwa nowe, bo w ten i tak już się nie zmieści. Swoją drogą każdy powód jest dobry do zakupu nowych łaszków. Podeszła do stolika i odpaliła komputer, kładąc obok pilnik i lakier do paznokci. Rozsiadła się wygodnie, poprawiając perukę. Zauważyła, że w świetle dziennym jej rude, sztuczne włosy mają odcień młodej marchewki. Dotąd wydawały się jej bardziej czerwone, zapewne przez sztuczne światło. Na szczęście dni stawały się coraz dłuższe.
No to czas na show. Zalogowała się i chwyciła pilnik. Pewnie zdąży wyszlifować co najmniej jedną dłoń, zanim ktokolwiek „zapuka”. Jednak nic bardziej mylnego. Zastanawiające, jak często czekamy na coś z niecierpliwością i nie nadchodzi, a gdy tylko myślimy, że oto wygospodarowaliśmy trochę czasu, nagle ktoś nam go kradnie. Tylko nie to, znowu ten obleśny grubas z pryszczami! Już obmyślała plan, jak by go tu szybko spławić.
— Scarlett, moja piękna, to ja!!! — Jakby nie widziała… ale nie, musiał dobitnie zbliżyć swoją tłustą twarz do kamery i niemal obślinić ją soczystym buziakiem na powitanie! Bleee… Ohyda.
— Richard… — Posłała mu sztuczny uśmiech i z premedytacją kontynuowała piłowanie paznokci. Dla tego typa nie zamierzała marnować czasu.
Mężczyzna uśmiechał się od ucha do ucha, zagadując, co tam u niej słychać, i ubolewając nad faktem, jak to dawno się nie widzieli. Dla kogo dawno, dla tego dawno. Jakoś przez ten miesiąc nie tęskniła.
— Masz dzisiaj cudowną szminkę, taka krwista czerwień, bomba!
— Dziękuję.
— Co porabiasz, kochaniutka?
— Nie widać? — Ostentacyjnie zbliżyła do kamerki pilniczek do paznokci.
— No tak, o pazurki kotki dbać muszą… he, he, he, he. Chciałbym, żebyś mnie nimi podrapała tu i tam… Ach, na samą myśl nie mogę wytrzymać!
— Błagam… Tylko nie spuszczaj mi się tutaj, jak ostatnio.
Richard zmieszał się i burknął coś pod nosem.
— Coś mówiłeś?
— Nic…
Wzruszyła ramionami i przeszła jakby nigdy nic do piłowania prawej dłoni.
— Nie wiedziałem, że zauważyłaś… Teraz mi głupio.
Magda westchnęła i posłała mu sugestywne spojrzenie. Ten typ był jak dojrzewający nastolatek, niepanujący nad swoimi odruchami i popędem. Dlatego żadna dziewczyna nie chciała za bardzo z nim czatować. Wiadomo, że zdrowi fizycznie i psychicznie przystojniacy tu nie zaglądali, ale jednak większość klientów jakoś zachowywała resztki klasy. A spuszczanie się w spodnie na sam widok dekoltu to już był szczyt. Tak, Richard zdecydowanie miał psychikę rozhuśtanego hormonalnie i emocjonalnie nastolatka. Męczyło ją samo patrzenie na tego typa po pięćdziesiątce, a co dopiero konwersacja z nim. Żadne pieniądze raczej nie były tego warte.
Mężczyzna zagadywał ją jeszcze przez jakiś czas, ale na szczęście dość szybko dał sobie spokój. I dobrze, bo blokował linię, a tymczasem już dobijał się jej ulubiony klient. Nie było go jakieś dwa tygodnie, a jak na niego, to długo. Może nie tęskniła za nim, ale przynajmniej miło będzie pogadać z kimś elokwentnym i nastawionym na konwersację, a nie widoki.
— Tom, kochanie, miło cię widzieć.
Szczupły, młody mężczyzna spojrzał na nią podejrzliwie, ale po chwili radośnie pomachał jej ręką.
— Uff, już myślałem, że mnie ochrzanisz…
— A chciałbyś?
— He, he, na mnie te wasze teksty nie działają, zapomniałaś? Ale dawno nie dzwoniłem i może jesteś na mnie obrażona czy coś…
Magda miała ochotę się uśmiechnąć, ale zamiast tego postanowiła nieco się zabawić. Ostentacyjnie spojrzała gdzieś w bok, zachowując poważną, niemal posągową minę.
— No cóż… Mogłabym zrozumieć, gdybyś miał żonę albo pracował po dwanaście godzin na dobę. Ale jesteś singlem, w dodatku artystą, który pewnie w życiu nie przepracował na etacie miesiąca. Nie wiem więc, jak wytłumaczysz te dwa tygodnie ciszy. Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to lepiej zrób to szybko, bo poważnie rozważam rozłączenie się.
Tom przyglądał się jej przez chwilę, po czym jakby nigdy nic zmienił temat.
— Masz cudowne rajstopki! Jeszcze ich nie widziałem, nowe?
— Nie podlizuj się, nagrabiłeś sobie.
— Ależ ja tak z głębi serca! Naprawdę mi się podobają.
Uśmiechnęła się. No tak, tylko gej może zauważyć takie detale! I tylko Tom potrafił tak szybko i zabawnie przeskakiwać z tematu na temat. Nie potrafiła się na niego gniewać nawet na niby.
— No dobra, grzechy są ci odpuszczone.
— Ale że wszystkie? Trochę ich nazbierałem w ostatnim czasie.
— Nie wiem, czy chcę tego słuchać.
— I tak ci opowiem. Lepiej tak niż pisać pamiętnik, który mogłaby znaleźć moja babcia. A chciałbym, aby jeszcze trochę pożyła. Robi co rano świetne naleśniki!
— Nie mów, że nadal mieszkasz u babci. Przecież już byłeś spakowany.
— Eh… Długa historia.
Nie była jednak aż tak długa. Tom miał zwyczaj wyprowadzać się od swojej babci średnio dziesięć razy w roku. Za każdym razem, gdy postanawiał ujawnić swoją prawdziwą, czyli gejowską twarz. Zazwyczaj odwaga przychodziła wraz z pojawieniem się na horyzoncie jakiegoś przystojniaka. Ale szybko mijała, gdy się okazywało, że ten jest hetero albo po prostu nie szuka stałego związku. Ostatnio już się wydawało, że Tom znalazł odpowiedniego osobnika. Byli na kilku udanych randkach i postanowili na próbę zamieszkać razem. A więc Tom zaczął potajemne pakowanie, aby którejś niedzieli, gdy babcia będzie w kościele, wyprowadzić się do nowego ukochanego, by żyć z nim długo i szczęśliwie. Oczywiście, z wersją dla babci, że znalazł pracę w innym mieście. Po jakimś czasie miała w subtelny sposób dowiedzieć się, że jej ukochany wnusio nie przyprowadzi jej jednak wyczekiwanej od lat kandydatki na żonę. Lecz misternie przemyślany plan i tym razem nie wypalił… Nowy ukochany, w przeddzień przeprowadzki Toma do jego mieszkania, został przyłapany na esemesach z innym homoseksualnym mężczyzną. Przypadkiem zamiast do tamtego wysłał esemesa o ciekawej treści do Toma: „Jutro nie możemy się spotkać, wprowadza się do mnie nowy współlokator. Już tęsknię!!! Całuję, bądź grzeczny!”.
A więc długa historia Toma tak naprawdę skończyła się na kilku opisujących sytuację zdaniach i setce niewybrednych epitetów pod adresem, byłego już, kochanka.
— Przykro mi — skwitowała szczerze. — Ty to jednak masz pecha.
— No właśnie… I dlatego ciągle rozmawiam z tobą. Dorabiasz się na moim nieszczęściu.
— Cóż, już taka ze mnie harpia.
Roześmiali się oboje. Z nikim na czatach nie mogła być tak szczera jak z Tomem. I naprawdę było jej go żal, ale przecież doskonale wiedziała, że nie rozmawia z nią po to, żeby się wypłakiwać. Miał kompletnie pokręconą logikę, na szczęście jednak nie brakowało mu poczucia humoru, co pozwalało im obojgu na swobodną konwersację nawet na najbardziej porąbane tematy.
— No i wracając do tych rajstopek… — zmienił szybko kierunek rozmowy — obstawiam, że są sexy?
— Nie wiem, jeszcze nikt przed tobą ich nie komentował.
— Ale jak sądzisz?
— Kupione w sex-shopie, więc na pewno są sexy.
— Hmm… Ostatnio byłem w takim nowym u mnie w mieście i odkryłem kolejne zabaweczki dla kobiet. Kurczę, wy macie więcej gadżetów niż faceci! Po co wam to wszystko?!
— Zależy, o jakiej zabawce mówisz.
— A takie coś kulistego, wibrującego, z pilotem. Czy ty wiesz, jaki to ma zasięg??? No byłem w szoku. Testowałaś może?
Nie mogła powstrzymać napadu śmiechu. Fascynacja Toma kobiecą seksualnością stawała się coraz bardziej niedorzeczna… Często dowiadywała się właśnie od niego o różnych „nowościach”, sama zatrzymawszy się wieki temu zaledwie na jednym wibratorze. Starała się, co prawda, z racji wykonywanej pracy być na bieżąco, lecz co innego o czymś słyszeć czy coś widzieć, a co innego używać. Jakoś nie odczuwała takiej potrzeby. Od kilku lat była sama, ale mimo to wciąż uważała, że nie ma to jak mężczyzna w łóżku, a nie elektronika.
— Tom, skup się lepiej na zabawkach dla mężczyzn. Jak tak dalej pójdzie, to tylko one ci zostaną.
— Eh… Nie kracz, nie kracz. Wciąż łudzę się nadzieją, że się przestawię. O ile łatwiej by mi było, gdybym leciał na kobiety.
— Przestań iść w tym kierunku! Zrozum, że to nie jest jak program w telewizji. Nie przełączysz się pilotem.
— Ale może małymi kroczkami…
— Nie.
— Ale…
— Nie! Zobacz, siedzi przed tobą kobieta w sexy gorsecie, wyzywająco pomalowana, a ty na co zwracasz uwagę? Na rajstopy! Jesteś w stu procentach gejem, pogódź się z tym.
Tom jednak nie chciał się pogodzić ze swoją naturą. Z jednej strony, umawiał się z facetami, z drugiej, wydzwaniał do niej, próbując znaleźć odpowiedź, co w kobietach jest dla mężczyzn pociągające. Przegadali na ten temat dziesiątki godzin i kiedy już mu się wydawało, że zaczyna rozumieć, a nawet coś tam odczuwać wobec kobiet, zjawiał się jakiś mężczyzna, który w jednej sekundzie rozwalał system. Natury nic nie pokona. A naturą Toma był homoseksualizm. Koniec i kropka. Jakkolwiek by patrzeć, dzięki jego pokręconej logice i dążeniu do zrozumienia heteroseksualizmu miała stałego klienta, a tym samym całkiem niezłe dochody. Lecz nigdy go nie oszukiwała; doskonale wiedział, że nie popierała jego chęci przestawienia się na kobiety. Może dlatego tak lubił z nią rozmawiać? Być może była jedyną osobą, z którą mógł być szczery, w dodatku bez ryzyka, że cokolwiek komukolwiek wygada. Co jak co, ale nie zamierzała się nikomu chwalić swoją „dodatkową pracą”.
*
Od prawie czterech lat pracowała na kamerkach i tak naprawdę to właśnie to zajęcie stało się jej głównym źródłem dochodów. Całkiem zresztą przyzwoitych. To już nie była praca dorywcza. Kiedyś etat w korporacji wystarczył jej na wszystkie wydatki, ale życie tak się poukładało, że była zmuszona szukać dodatkowych finansów. Z czasem wideoczatowanie zaczęło przynosić większe dochody niż jej stały etat i pomogło wyjść z finansowych tarapatów. Teraz wszystko, co zarabiała, szło na górkę. Nie musiała już przejmować się kredytami i w końcu mogła pozwolić sobie niemal na wszystko.
Kasa jednak na swój sposób zawsze uzależnia. Chce się więcej i więcej… Nawet jak wydaje się tylko na siebie. Samotne życie miało swoje plusy. Mogła przejmować się tylko sobą i wydawać, na co chciała, bez konsultacji czy wyrzutów. Decydowała o wszystkim i z nikim nie musiała się liczyć. Co do mężczyzn, to szybko przekonała się, że po trzydziestce nie jest łatwo znaleźć księcia z bajki. Natomiast znalazło się kilku królów, którym się wydawało, że zostanie ich służącą. Zrozumiała też, że seks na pierwszej randce to niemal zawsze zły pomysł, gdy szuka się kogoś na dłużej. Minęło sporo czasu i kilkadziesiąt randek, zanim się poddała i całkowicie zmieniła swoje podejście. Właściwie po co jej kolejny facet?! Miłość po prostu nie istnieje — to tylko chwilowe zaburzenie gospodarki hormonalnej. Postanowiła więc zachowywać się jak typowy mężczyzna.
Jeśli miała na kogoś ochotę, po prostu szli do łóżka. Była jeszcze kwestia nieco bardziej wyrafinowanej rozrywki, lecz nigdy dłuższej niż dziesięć spotkań. Złota zasada. Facet musiał mieć oczywiście sporo do zaoferowania, inaczej nie traciła czasu. Jeśli do trzeciej randki nie wydał na nią przyzwoitej kwoty, czwarta nie dochodziła do skutku. Kolacja czy kino nie wystarczały. W ten sposób dorobiła się całkiem pokaźnej garderoby i jakichś dwóch kilogramów biżuterii. Nie wspominając o paru wypadach do ekskluzywnych ośrodków SPA. Jeszcze parę lat temu gardziłaby samą sobą, ale teraz była z siebie niemal dumna. Zresztą, czym jest tysiąc złotych dla kolesia w garniturze za pięć tysięcy i furze, za którą można pewnie kupić mieszkanie? Poza tym nie łudziła się — oni wykorzystywali ją tak samo, jak ona ich. Reasumując, uczciwa gra, w którą jeszcze parę lat zamierzała się bawić.
A do tej zabawy zdecydowanie przydadzą się nowe cycki! Latka lecą, grawitacja daje o sobie znać, trzeba więc podreperować się tu i tam. Jej ciało było przecież również narzędziem pracy, tak przynajmniej to sobie tłumaczyła…
*
Świadoma ulotności urody i młodości, nie mogła jednak nie myśleć o dalszej przyszłości. Dlatego ostatnio postanowiła poszukać sobie nowej pracy. Etat grafika w korpo zawsze zależał od aktualnego zarządu, o czym miała okazję niejednokrotnie się przekonać. W ciągu trzech lat zmieniała pracę dwukrotnie, a aktualna ewidentnie jej nie pasowała. Przez ciągłe nadgodziny nie była w stanie godzić roboty na kamerkach, nie wspominając o zwyczajnym zmęczeniu. Doszła do wniosku, że powinna pracować co najwyżej na pół etatu oraz sporadycznie brać zlecenia jako freelancer. Bezpieczne rozwiązanie — nie ograniczać się do jednego pracodawcy i jednocześnie nie wypaść z rynku. No i pozostawała wciąż możliwość kontynuowania pracy na wideoczatach.
Wysłała kilkanaście CV i została zaproszona na kilka rozmów. Istny maraton — w dwa dni pięć spotkań…
Bóg przykazał dni święte święcić, a więc niedziele, no i soboty, były dla Magdy świętością. Zero pracy, tylko świętowanie! Tę sobotę zamierzała uświetnić maratonem zakupowym pod hasłem „nowe szpileczki”. Niestety, zanim ruszyła na podbój butików, musiała podrzucić tacie obiecane pieniądze.
Kawalerka była w fatalnym stanie. Kiedyś regularnie przyjeżdżała tacie sprzątać, prać, a nawet czasem gotować, ale po jakimś czasie zrozumiała, że zasadniczo on ma to gdzieś. Nie obchodziło go, czy jest czysto, czy jest wywietrzone, czy chodzi w upranych ubraniach. Nie krępował się niczym. Problem tylko w tym, że ona wstydziła się za niego. Gdy tylko wręczyła mu pieniądze, obiecał, jak za każdym razem, że jej wkrótce odda, po czym wyszedł pośpiesznie na zakupy. Rozejrzała się uważniej. No tak, jak zwykle… Świeże butelki po piwach i wódce. Kilka się przewróciło i co nieco wyciekło na podłogę. Wszystko kleiło się i śmierdziało. W pierwszym odruchu chwyciła mopa, planując wszystko dokładnie wytrzeć. Niemniej po chwili zwyciężył drugi odruch. Chwyciła notes. „Tata! Kup za pieniądze ode mnie nowy wkład na mopa, umyj podłogę i wyrzuć butelki — ciocia Ela prawdopodobnie wpadnie do Ciebie wieczorem, a wiesz, jaka ona jest…” Tym sposobem zyskała pewność, że sterany mop odzyska świetność, podłoga blask, a ona nie przyłoży do tego palca. Siostra taty była jedyną osobą, której się bał. Zasadniczo to bał się tego, co rozpowie po rodzinie i znajomych, ale ważne, że działało.
Oczywiście ciocia Ela nie była świadoma, że ma w dzisiejszych planach odwiedziny u brata, i nie było to nawet istotne. Tata do niej na pewno nie zadzwoni, za to Magda tak. Nieważne, czy się do niego pofatyguje, czy nie. Ważne, żeby ją uprzedzić o tym niewinnym kłamstewku. Magda miała szczęście, że ciocia Ela oraz sąsiadka taty trzymały z nią sztamę — łatwiej było utrzymać go w ryzach. Przynajmniej jako tako.
— Dzień dobry, pani Basiu. — Wychodząc, zapukała do drzwi naprzeciwko.
— Cześć, Madziu! Wejdź, dziecko, napijesz się kawki?
— Nie, nie trzeba, ja tylko na chwilkę… Chciałam wypytać o tatę.
Sąsiadka westchnęła, ale zaraz puściła jej oczko.
— Ostatnio nie jest źle. Nawet podejrzanie cicho — chyba niedawna wizyta policji dała mu do myślenia.
— Pewnie nie na długo… Znów zalewa się w trupa, znalazłam dzisiaj sporo pustego szkła.
— To nie wszystko jego, miał wczoraj gości.
Magda na samą myśl o kolegach taty dostawała dreszczy. Robiła wszystko, żeby się na nich nie natknąć — zbędne ryzyko, że potem któryś będzie jej się kłaniał na ulicy. Jakoś nie ciągnęło jej do rozszerzania swojego grona znajomych w tym kierunku.
— Czy ci goście zachowywali się poprawnie? Mam dzisiaj dobry humor w planach, więc proszę mi go nie psuć…
— Nie licząc jednego, który pomylił klatkę schodową z hotelem… to było okej.
Już widziała oczami wyobraźni, jak sąsiedzi wzywają straż miejską lub ocucają delikwenta i wyrzucają na zewnątrz. Co za wstyd!
— Dziecko, nie przejmuj się. — Pani Basia na szczęście nie wierzyła w powiedzenie „niedaleko pada jabłko od jabłoni” i szczerze współczuła córce sąsiada. — Dobrze, że zmądrzałaś i już mu nie sprzątasz.
— Poszłam za pani radą. Chociaż nadal mnie czasem korci.
Obiecawszy sobie kontakt w razie „totalnej katastrofy”, pożegnały się i Magda z ulgą wróciła do auta. Dalej już same przyjemności. Podjedzie po Kaję i ruszą na rozpustny shopping, lody pełne glutenu, a na koniec bezwstydne balety do rana. Sobotni plan idealny!
Świętowanie niedzieli też wyszło jej całkiem dobrze. Odpoczywała do południa, a po południu odpoczywała jeszcze intensywniej. Z zimnym okładem na głowie i litrem wody w zasięgu ręki. Wieczorem asortyment uzupełniły ogórek na oczach i kieliszek wina. Tata nie nauczył jej w życiu zbyt wiele, niemniej jego zasada „klin klinem”, o dziwo, idealnie się u niej sprawdzała…
*
Poniedziałek zazwyczaj oznacza koniec dobrego i po prostu jakoś trzeba go przetrwać. Na szczęście, tym razem nie szła do pracy, tylko na rozmowy o pracę. Z wielkimi nadziejami, że któraś zakończy się sukcesem. Nie miała ochoty spędzić kolejnych miesięcy na wymykaniu się ukradkiem po uczciwie przepracowanych ośmiu godzinach. Niedawno koleżanka zza biurka zapytała ją, czy nie boi się wychodzić o piętnastej. Przecież dostanie po premii albo nawet wyleci!
Korpowirus szerzył się coraz szybciej i doprowadzał do ataków paniki i nerwowych tików niemal wszystkich jej młodszych kolegów. W najlepszym razie rytmicznie potrząsali kolanami pod biurkiem, a w najgorszym łykali garściami tabletki na nerwicę lub depresję. Wielu z nich wyspecjalizowało się też w kreacji wizerunku — wychodząc z biura jako ostatni, „przypadkiem” mijali otwarte drzwi prezesa, niejednokrotnie zagadując go „bezinteresownie” o to i owo. Kolejnym krokiem w górę korpokariery było zasłużenie sobie na jego zaproszenie do grona znajomych na fejsie. Im głębiej wchodzili z kim trzeba na priv, tym szybciej rosły ich szanse na awans czy podwyżkę.
Z zadumy nad kierunkiem zmierzania tego świata i logiką myślenia młodego pokolenia wyrwał ją głos sekretarki, oznajmiający jej kolej.
Przekroczyła próg pokoju pewnym krokiem i wymieniła uścisk dłoni z dwoma mężczyznami. Młodszy musiał być ważniejszą personą — jego delikatne, nieśmiało ściskające jej dłoń ręce zapewne należały do kogoś od lat używającego kremików. Nie cierpiała takich sflaczałych uścisków u mężczyzn, ale też niejednokrotnie się przekonała, że charakteryzują one wielu wysoko postawionych ludzi biznesu. Bycie metroseksualną karykaturą mężczyzny najwidoczniej weszło na dobre w modę.
Starszy szybko przeszedł do rzeczy, prezentując jej w skrócie profil i politykę firmy, czyli wstępne bzdety powtarzane na każdej niemal rozmowie, którą miała okazję zaliczyć. Jedyna część, na którą czekała z zainteresowaniem, dotyczyła godzin pracy i wynagrodzenia. Niestety, na ten fragment przyszło jej trochę zaczekać, bo mężczyźni przygotowali całkiem pokaźny zestaw pytań do niej, zaznaczając na wstępie, że została zaproszona ze względu na spełnianie wszystkich kryteriów, niemniej…
— Jak wyobraża sobie pani swoją przyszłość za pięć lat?
Cóż za kretyńskie pytanie! Pod palmami, z milionem na koncie i na pewno nie pracując na etacie w korpo.
— Mam nadzieję, że w tej firmie — kłamała jak z nut — długoletnia współpraca z państwem jest dla mnie priorytetem i liczę na możliwość rozwoju i wykazania się.
— Idealnie, gdyż też szukamy kogoś na dłużej. Co szczególnego pani może nam zaoferować?
Loda pod biurkiem. Kolejny banał…
— Lojalność i zaangażowanie. Doświadczenie jest już panom znane.
— Skoro porusza pani tę kwestię… — Młody mężczyzna zdecydował się zabrać głos. — Są sprawy nam jednak nieznane. Mogę zadać pytanie osobiste?
Obie strony wiedziały, że takie pytania są niedozwolone, co nie zmieniało faktu, że odmowa nieoficjalnie kończyła proces rekrutacji. Skinęła więc głową i zapewniła, że nie ma absolutnie nic przeciwko.
— Jaki jest pani status rodzinny? Mężatka, dzieci…?
To ma być osobiste?! Standardzik przy rekrutacjach młodych kobiet. Co prawda, nie była już taka młoda, ale dzieci teoretycznie mogła mieć lub planować, więc liczyła się z takimi pytaniami.
— Nie i nie. Niemniej szukam pracy tylko na część etatu, więc nie wiem, jakie to ma znaczenie…
Tym samym poległa na ostatniej prostej. Nie podważa się zasadności pytań przyszłego pracodawcy. Wiedziała o tym doskonale, ale zwykła ludzka przekora i nieodparta ochota powiedzenia czegoś choć raz szczerze wzięły górę. Uniesiona brew i słowa „to wszystko” przypieczętowały zakończenie procesu rekrutacji.
*
Nie zraziła się i z podniesionym czołem pojechała na następną rozmowę. Tym razem ugryzie się w język bardziej skutecznie.
— Ma pani męża, dzieci?
— Nie i nie oraz nie planuję.
— Przepraszam za to pytanie, ale polecono mi tę kwestię wybadać — tłumaczyła się niezręcznie młodsza o parę lat od niej kobieta, przedstawicielka działu kadr.
— Rozumiem.
— Tak już, niestety, my, kobiety, mamy… — ciągnęła korpolady, notując coś bezustannie w tajemniczym skórzanym zeszycie.
Po chwili łaskawie dołączył do nich kierownik działu rekrutującego. Tym razem zdecydowany uścisk dłoni i zero pytań o status rodzinny. W końcu ktoś już czarną robotę odwalił.
— Zakładam, że nie ma pani pewnie problemów z wagą.
Noż kurwa, a już myślała, że wie, czego się spodziewać! Przyszedł koleś i rozwalił cały jej plan.
— Aaaa… To zależy. Aktualnie jestem na nią nieco obrażona, więc odstawiłam ją do kąta.
Zadowolona ze swojej riposty ostentacyjnie założyła nogę na nogę i patrzyła mu prosto w oczy, wyczekując w nich choć krzty zażenowania. Chyba nawet pytanie o wiek tak by jej nie wkurwiło! Poprawka, wiek podała w CV, więc takowe by nie padło…
Facet, wyraźnie rozbawiony, odchrząknął i pośpiesznie wyjaśnił cel swojego pytania.
— Mamy tutaj taki projekt, nazywa się „FitSpring”. Zaczyna się po zimie i kończy w czerwcu. Kto zgubi w tym czasie procentowo najwięcej kilogramów, dostaje od firmy nagrodę. To, oczywiście, dla chętnych, ale muszę przyznać, że nawet szczupłe osoby biorą w nim udział. Jest o co walczyć.
— Ach tak… — myślała, że zapadnie się pod ziemię.
Kilka uderzeń głową o kierownicę przypieczętowało jej przekonanie, że kolejny raz wszystko spieprzyła. Zastanawiała się, co jeszcze spotka ją na kolejnych rozmowach. Pytanie o rozmiar biustonosza, a może, dla urozmaicenia, o preferencje żywieniowe? Cokolwiek by się wydarzyło, czuła się już dostatecznie upokorzona i skretyniała. Gorzej już chyba być nie może?
Faktycznie nie było gorzej, ale w sumie nie mniej zabawnie. Co ty wiesz o rozmowie rekrutacyjnej? — dlaczego wcześniej nie poszukała takiego poradnika? Może dlatego, że przeszła w swoim życiu kilkanaście rekrutacji i była święcie przekonana, iż już nic nie może jej zaskoczyć.
*
Po drugim dniu leżała na kanapie, czując potworne zmęczenie materiału, i konsekwentnie ignorowała telefony z pracy. Odebrała jedynie od Kai, której jeszcze w weekend obiecała relację. Zresztą, miała już tak mało przyjaciół, że obiecała sobie szanować ich i dbać o tych, którzy pozostali.
— Nawet nie pytaj… potrzebuję butelki wina, żeby przeboleć jakoś swoją porażkę.
Kaja wyraziła swoje przekonanie, że na pewno nie jest tak źle i do końca miesiąca Magda coś w końcu znajdzie. Pewnie wszyscy przyjaciele tak mówią i pewnie nie można im mieć tego za złe — w końcu są od tego, aby podnosić na duchu.
— Pytali o męża i dzieci.
— No coś ty?! Przecież to chyba niezgodne z prawem?
— Eee… To jest pikuś. Były ciekawsze teksty. Na ten przykład: „Uprawia pani jakiś sport?”.
— Oczywiście! Podnoszenie kieliszka i ćwiczenie kciuka na pilocie. — Kaja parsknęła śmiechem, najwidoczniej nieświadoma ważności tej kwestii w oczach coraz szerszej rzeszy korpoludków. Sport był w tym świecie swoistym „must have”.
— Powiedziałam, że jeżdżę na desce.
— Jakiej, kurwa, desce??? Chyba klozetowej!
— Snowboard. I nie wyśmiewaj deski klozetowej — okazała mi bezinteresowne wsparcie po naszym ostatnim wypadzie.
Oczywiście obie doskonale wiedziały, że Magda nawet nie stała obok deski snowboardowej, nie wspominając o pobycie na stoku. Jednak to ten sport wydał się jej na czasie, więc wpisała to drobne kłamstewko w swoje CV, licząc na wzbudzenie zainteresowania. Coś musiało ją w końcu wyróżniać ze stosu aplikacji na biurku prezesa.
— No dobra, i co ciekawego z tą deską?
— Na przykład to, że zapytał mnie, jakiej używam, a ja nie miałam pojęcia, o co chodzi. Trafiłam na snowboardowego świra, który w kilka sekund zrobił ze mnie totalną kretynkę.
— Nie mogłaś powiedzieć, że dopiero zaczynasz? To by wiele wyjaśniało.
— Wymienił kilka marek producentów, a ja wybrałam tę, która okazała się marką śpiworów.
— Ups… No to wtopa. Nie zmienia to faktu, że po chamsku cię podpuścił!
— Cóż, jak to mawia doktor House…
— Każdy kłamie.
— Dokładnie. Ja po prostu na tym kłamstwie zostałam przyłapana.
Opowiedziała przyjaciółce również anegdotę z wagą oraz propozycją pracy na pół etatu, która w rzeczywistości okazała się całym etatem, mającym tylko udawać połówkę w umowie o pracę. W tym jedynym przypadku nie poczuła się jak kretynka, tę rolę przejął, z powodzeniem, menedżer działu grafiki. Nawet nie przeczytał jej aplikacji, gdzie wyraźnie zaznaczyła gotowość do pracy wyłącznie na część etatu.
Z utęsknieniem czekała na piątek. Po takim maratonie i czekającym ją nazajutrz dymie w biurze chętnie wybierze się z Bartoszem na kolację. Facet wydawał się bardzo na poziomie, więc po całkiem udanej pierwszej randce ochoczo przystała na następną. Jego plusem zdecydowanie było miejsce zamieszkania. Jakieś trzysta kilometrów odległości stanowiło gwarancję nienaciskania na zbyt częste spotkania. Miał też gest, przynajmniej na pierwszej randce. Jedyne, o co się martwiła, to jego zamiary odnośnie do nadchodzącego spotkania — planował zostać w Bydgoszczy na noc… Nie miała najmniejszej ochoty iść z nim tego wieczoru do łóżka, a może w ogóle nie miała z nim na to ochoty. Nie mogła jednak się łudzić, że tego nie zaproponuje. Dorosły mężczyzna, dorosła kobieta, druga randka, piątkowa noc i brak płaczących w domu dzieci — jaki facet nie miałby w planach pikantnego zakończenia wieczoru?
Niejedna kobieta pewnie też, ale nie ona.
Nadszedł piątek i miła perspektywa weekendu przeszła w fazę realizmu. Wybiegła z biura kilka minut przed czasem, w duchu modląc się, żeby nikt nieodpowiedni jej nie zauważył. W piątki zawsze były duże korki, a ona bardzo się śpieszyła — o tej porze każda minuta miała ogromne znaczenie. Albo się utknęło w gigantycznym zatorze i traciło dobry kwadrans, przemierzając jakieś sto metrów, albo przemykało się błyskawicznie na zielonej fali. Każdy kierowca doskonale znał ten schemat. Jej udało się tym razem załapać na ciąg zielonych świateł i w kilka minut dotarła do galerii. Kaja już oczywiście na nią czekała przed umówionym butikiem, nerwowo zerkając na zegarek. Magdę wkurzał ten teatralny gest, ale zdawała sobie sprawę, że przyjaciółka nie ma pojęcia, czym jest praca, a już na pewno nie jest w stanie pojąć, iż szybsze opuszczanie biura może mieć jakiekolwiek negatywne skutki. Westchnęła z rezygnacją i pocałowała Kaję w policzek.
— No w końcu jesteś!
— Nie okazuj tak wylewnie swojej radości, bo jeszcze za lesbijki nas wezmą.
Kaja wytknęła jej ostentacyjnie język na znak zrozumienia przytyku. Po chwili grzebały w najlepsze między kolejnymi rzędami ubrań, trajkocząc o nadchodzącym wieczorze.
— A jak mi się totalnie nie spodoba? Będę się męczyć i kopać cię pod stołem. Jesteś na to na pewno gotowa?
Magda skinęła głową i wyciągnęła turkusową bluzkę.
— Ta powinna być dobra, przymierz!
— Niebieski…? — Skrzywiła się Kaja.
Uniesiona brew koleżanki zagnała ją jednak błyskawicznie do przebieralni. W końcu sama prosiła o pomoc w wyborze kreacji na randkę w ciemno. Wiedziała, że Magda ma o niebo lepszy gust od niej.
— Do dupy! — Donośny głos dobiegający zza zasłony obudził nawet sprzedawczynię, snującą się niczym lunatyczka między wieszakami. — Zdejmuję!
— Ani mi się waż! — Magda wparowała do przymierzalni i szybko zlustrowała efekt swojego wyboru. — Co od niej chcesz?
— Od niej nic, ja wyglądam fatalnie… Zobacz te fałdki!
Magda pomyślała w duchu, że przyjaciółka chyba faktycznie ostatnio przytyła, ale ugryzła się w język i przyniosła po chwili większy rozmiar.
— Widzisz, dużo lepiej. — Kaja powoli zaczynała się uśmiechać, choć zapewne z trudem przyszło jej pogodzenie się z faktem, że przestała wchodzić w swój rozmiar.
— Chińskie badziewia, zawsze robią mniejszą rozmiarówkę.
A jednak chyba się nie pogodziła… Magda uśmiechnęła się pod nosem, po czym zaciągnęła ją do obuwniczego. Co jak co, ale buty odgrywają na randce nie mniejszą rolę od makijażu czy fryzury. Nie zamierzała wstydzić się za Kaję. A ta, niestety, miała fatalne obuwie, w dodatku prawie nigdy nie umiała dobrać go do reszty ubioru.
— Jest chociaż wyższy ode mnie?
— Tak, mówiłam ci przecież.
— Eh, faceci zawsze sobie dodają, jakby chodziło o rozmiar penisa…
— Fakt, ale przecież to mi akurat powiedział Bartosz, a nie sądzę, żeby miał jakiś interes w powiększaniu penisa kolegi. Tfuuu! Wzrostu! Przez ciebie robię się wulgarna.
Kaja odpowiedziała coś w rodzaju „kto przez kogo” i po kolei zaczęła negować wszystkie podsuwane jej pod nos buty. Te za wysokie, te za kolorowe, tamte zbyt babcine. Magda gotowała się w środku, tym bardziej że nie miały zbyt wiele czasu. Sama robiła zakupy błyskawicznie. Doskonale wiedziała, czego szuka, oraz wyznawała zasadę, że nic nie jest zbyt wyzywające. Jak będziesz nijaka, to nikt cię nie zauważy. Odrobina ekstrawagancji jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Kaja za to była nudna do bólu. Od lat te same kolory i fasony. Czasami potrzebowała terapii szokowej, żeby dać się nakłonić na odrobinkę zakupowego szaleństwa.
— Usiądź i słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać!
— Co to? Allo, allo sobie przypomniałaś? — Usiadła jednak na pobliskiej pufie i z miną udającą powagę wbiła wzrok w poirytowaną twarz Magdy.
— Chcesz poznać faceta na poziomie.
— Tak.
— To nie było pytanie.
— Okej, już nic nie mówię…
— Jest kilka zasad, których absolutnie dzisiaj musisz przestrzegać, inaczej… Inaczej nigdy więcej nie pomogę ci w damsko-męskich sprawach. I nie licz na mnie w przyszły weekend. Okej?
Kaja patrzyła na nią z lekkim ubawieniem w oczach, ale po chwili zrozumiała, że ta mówi bardzo poważnie. Skinęła głową na znak przypieczętowania umowy.
— Zasada numer jeden: często się uśmiechaj, a już zawsze na powitanie i pożegnanie. Nie myl uśmiechu ze śmianiem się — to jest z kolei dość ryzykowne, z wyjątkiem reakcji na opowiedziany przez faceta kawał. W twoim wydaniu śmiech to zazwyczaj rechot żaby, więc lepiej poprzestań na uśmiechu.
Zasada numer dwa: zdaj się na niego przy zamawianiu jedzenia i alkoholu, a gdy on sam tego nie zaproponuje, to poproś go, aby ci coś polecił.
— A jak będę na coś uczulona?
— Nie jesteś, więc twoje pytanie jest bezzasadne.
Zasada numer trzy: nigdy go za nic nie krytykuj, a od czasu do czasu za coś pochwal lub zachwyć się czymś, co on powiedział lub co robi. Faceci mają rozbudowane ego, nie możesz go urazić na pierwszym spotkaniu, a pochwał nigdy za wiele.
Zasada numer cztery: nie opowiadaj o sobie. Nawet jak zapyta, to nie rozwijaj się i bądź bardzo oględna. Absolutnie nie mów o swoich wadach lub niepowodzeniach. Chyba że o tych wymyślonych…
Patrzyła na nią z uniesionymi brwiami, najwyraźniej niezbyt rozumiejąc sens czwartej zasady.
— Faceci tak naprawdę nie lubią słuchać, wolą mówić, szczególnie o sobie. A już na pewno nie znoszą użalających się nad sobą desperatek.
— Ale mam wymyślać sobie jakieś wady???
Magda teatralnie usiadła obok niej i założyła nogę na nogę. Czuła się niemal jak profesor wykładający tajne techniki, a Kaja była pierwszoroczniakiem — czystą tablicą, którą należy odpowiednio zapisać.
— Jakieś wady mieć musisz, ale tylko te kobiece. I tym płynnym sposobem przechodzimy do zasady numer pięć: pokaż mu, że czegoś nie umiesz, i pozwól mu sobie pomóc. Poczuje się jak rycerz biegnący z odsieczą. Musisz dać mu odczuć, że jest mężczyzną, a ty tylko słabą kobietą, potrzebującą jego pomocy.
— Ale że w czym konkretnie?
— Wymyśl coś! Na przykład, że skończył ci się płyn do spryskiwacza, a ty nie wiesz, jak go nalać, i będziesz musiała chyba wydać na mechanika. Choć to taka błahostka i wstyd ci się do tego przyznać, ale kompletnie nie znasz się na samochodach…
— Aleś trafiła! Lepiej się akurat znam od mojego byłego męża. Nie rób ze mnie blondynki. Bez urazy, ty jesteś farbowana.
— Nie rozumiesz. — Magda spojrzała na nią wymownie. — Dasz mu możliwość zaoferowania pomocy. Tym sposobem stworzysz mu naturalny pretekst do następnego spotkania.
Kaja przez chwilę przetrawiała opisany scenariusz, po czym przyznała koleżance rację. To, że była dość niezależną osobą, odstraszyło już niejednego godnego uwagi faceta. A ona teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebowała porządnego trafu. Po rozwodzie żyła w zasadzie jedynie z alimentów na dzieci. Nie miała najmniejszej ochoty iść do roboty, zresztą brakowało jej wykształcenia. Nie było jej potrzebne, gdy wychodziła za Piotra. Narzeczony z bogatej rodziny, przejmujący firmę po ojcu, nigdy nie nakłaniał jej ani do podjęcia pracy, ani do nauki. Żyła jak pączek w maśle, nie przewidziawszy tylko jednego scenariusza. Gdy Piotr odszedł, zostawił jej, co prawda, mieszkanie, ale straciła środki do życia. Alimenty, choć nie takie małe, nie wystarczały na utrzymanie poziomu, do którego się przyzwyczaiła. Radziła sobie niemal ze wszystkim — od wymiany uszczelek w kranie do wymiany koła w aucie… Niemniej nie radziła sobie kompletnie z okrojonym budżetem. To ją przerażało i motywowało jednocześnie. Musi znaleźć odpowiedniego mężczyznę!
— A co z rachunkiem po kolacji? Mam nadzieję, że on zapłaci.
Magda uśmiechnęła się rozbawiona obawami Kai.
— A niby po co tam idziemy? Z biedakiem i sknerą bym cię nigdy nie umówiła.
— Ani siebie…
Fakt. Sama szła tam w bardzo podobnym celu. Różniły się tylko oczekiwaniami co do długości relacji. Kaja szukała kogoś na stałe, a ona zdecydowanie nie. Nie zmieniało to faktu, że obie musiały odegrać dzisiaj podobne role i nie strzelić żadnej gafy.
*
Po tej rozmowie zakupy poszły jak z płatka. Kaja dała się namówić na granatowe szpilki i nie protestowała w kwestii taksówki. Jej pierwotny plan zakładał, że pojadą autem, bo przecież taksówka sporo kosztuje. W dodatku w dwie strony! Jednak wiekowe audi, po pierwsze, zdradziłoby jej status materialny, a po drugie, bycie kierowcą uniemożliwiało spożywanie alkoholu. A ten należał do kolejnych zasad wyłożonych jej potem przez Magdę. Jak mężczyzna zapyta „czego się napijesz?”, grzechem jest poproszenie o herbatę. Albo wybiera się jakieś drogie wino tudzież drinka z menu, albo z uśmiechem odpowiada „zaskocz mnie”. A facet nigdy nie zaskakuje herbatką ani kawką, ani soczkiem. Nie po to przyszedł na randkę, żeby nie pozwolić sobie na choćby odrobinę alkoholu. Magda w każdym razie nie znała żadnego mężczyzny, który wówczas zachowałby z własnej woli abstynencję. Alkohol pomagał się rozluźnić, a niepijąca kobieta mogła wprawić w zakłopotanie — czy wypada w takiej sytuacji, żeby on spożywał alkohol? Czy nie będzie miała nic przeciwko? Czy nie odbierze tego negatywnie? Tak, alkohol był zdecydowanym „must have” każdej pierwszej randki!
Nie była to, co prawda, aż tak elegancka restauracja jak za pierwszym razem, ale po chwili zastanowienia Magda szybko zrozumiała, dlaczego Bartosz ją wybrał. Zasadniczo ludzie przychodzili wieczorami do „Karafki” raczej coś wypić niż zjeść, chociaż lokal szczycił się posiadaniem na swoim pokładzie zwyciężczyni Top Szefa.
Dzisiaj nie byli sami, tylko w towarzystwie kilku mężczyzn, zapewne niemających ochoty na wykwintne dania podawane przez kelnera w białych rękawiczkach, ale raczej na porządną dawkę dobrego alkoholu. Jedzenie stanowiło tym razem tylko dodatek. To nie była jej pierwsza randka w „poszerzonym gronie”, doskonale wiedziała, w którą stronę zmierza scenariusz obrany przez jej towarzysza. Pierwsze spotkanie miało na celu zachwycenie jej jego osobą, a drugie ma zachwycić jego kolegów. Będzie się nią chwalić niczym trofeum, a przy okazji sprawdzi, jak sobie radzi w otoczeniu biznesmenów, jakimi zapewne ci wszyscy koledzy byli. Zresztą, w ostatniej niemal chwili poinformował ją, że w zasadzie będzie to spotkanie w interesach, choć w dość luźnej atmosferze. Potem obiecał resztę wieczoru poświęcić już tylko jej. Zupełnie jakby tego oczekiwała!
Wciąż nie wymyśliła, jak się go pozbyć, zanim będzie za późno. Nie może przecież zaprosić go do siebie, nigdy tego nie robiła. Z kolei udanie się z nim do hotelu wydawało się skokiem w paszczę lwa. Na takim gruncie będzie miał zbyt dużo kontroli. Nie znała go, nie miała więc ochoty tak ryzykować. Poza tym jeszcze nie wiedziała, czy w ogóle chce pójść z nim do łóżka. Był w miarę przystojny i pierwszą randkę zaliczyła do udanych, ale… Nie była pewna, czy czuje jakąkolwiek chemię. Choćby najmniejszy atomik czy pierwiastek. Nie lubiła seksu z mężczyznami, którzy kompletnie jej nie pociągali. Zrobiła to kilka razy i obiecała sobie więcej nie powtarzać tego błędu. Gdyby to dalej robiła, równie dobrze mogłaby pracować jako prostytutka i mieć z tej profesji o wiele większe pieniądze. Ale przecież nie ten kierunek sobie obrała. Lubiła postrzegać siebie jako ekskluzywną profesjonalistkę, manipulantkę, czerpiącą ze swoich poczynań zarówno przyjemność, jak i dobra materialne. Bez zmuszania samej siebie do czegokolwiek.
— Pięknie wyglądasz — szepnął jej do ucha, pomagając zdjąć płaszcz.
— Dziękuję — posłała mu promienny uśmiech.
Dawno temu oduczyła się reagować na komplementy tekstami typu „no coś ty”, „przestań!”, „to stara sukienka”. Umiejętność nienegowania miłych słów pod adresem swojego wyglądu była jednak najtrudniejszym wyzwaniem. Całe życie miała kompleksy. Bardzo trudno to w sobie zmienić, ale przynajmniej opanowała stwarzanie pozorów. Zerkała raz po raz na Kaję, czy ta również odpowiednio się zachowuje, ale po kilkunastu minutach odetchnęła z ulgą. Szło jej naprawdę całkiem nieźle. Wydawała się rozluźniona i swobodnie rozmawiała z kolegą Bartosza. Notabene wyższym od niej o dwadzieścia centymetrów.
— Czego się napijesz?
Bartosz delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. A więc gra zaczęła się na dobre. Będzie sprawdzał, na ile może sobie pozwolić, a ona będzie dawkować mu tyle zainteresowania i czułości, ile uzna za słuszne. Była w tym mistrzynią, ale nigdy nie lekceważyła przeciwnika. Obok utartych schematów i zawsze działających rozwiązań zawsze trzeba mieć oczy szeroko otwarte i słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać. Najdrobniejsze potknięcie, nieodpowiedni gest mogą zniweczyć jej szanse na owocne kontynuowanie znajomości oraz na okazję do pokazania się z jak najlepszej strony.
Nie mogła też zapominać o jego kolegach, którzy zapewne bacznie ją obserwowali, a potem w swoim męskim gronie wystawią jej laurkę lub czerwoną kartkę. Albo będzie gorącym towarem, albo niewartą zachodu przeciętniarą.
Zamówiła lampkę najdroższego wina, jako że knajpa słynęła z dobrych win, których ilość aż przytłaczała. Lokal szczycił się również tym, że podawał je głównie na kieliszki, ale Magdzie podobał się wystrój obfitujący w półki uginające się pod ciężarem butelek. Bartosz, nie pytając jej o zdanie, błyskawicznie zmodyfikował zamówienie, prosząc kelnerkę o całą butelkę.
— Czyżbyś miał niecny plan, aby mnie upoić? — zbeształa go żartobliwie.
— Jakżebym śmiał. — Nachylił się i delikatnie pocałował ją w płatek ucha.
Wszystko, jak na razie, szło po jej myśli. Bartosz najwyraźniej nie mógł oderwać od niej wzroku, a co najważniejsze, nie żałował pieniędzy. Pozwoliła mu zamówić jedzenie, chcąc się przekonać, czy butelka drogiego wina nadszarpnęła jego budżet. Nie zawiódł jej po raz kolejny. Rachunek, który przyjdzie mu zapłacić, wyniesie zapewne więcej niż jej tygodniowa wypłata w korpo. Wydawał pieniądze z taką lekkością, że szybko przestała się zastanawiać, czy hojność na pierwszej randce była wyłącznie skutkiem chęci zaimponowania jej. Ten facet na pewno miał sporo na koncie.
— Bartosz mówił, że mieszkasz w Bydgoszczy od urodzenia.
Mężczyzna w jasnej marynarce, siedzący naprzeciwko niej, prawdopodobnie zapytał z grzeczności, chcąc nawiązać jakąś niezobowiązującą rozmowę. Nie umknęło jednak jej uwadze, że wcześniej zerkał na nią ukradkiem, spuszczając wzrok, gdy tylko odwracała się w jego stronę.
— Tak.
— Aha…
Nie bardzo wiedziała, co to miało oznaczać, ale postanowiła nie zgłębiać tematu. Nie znała jego intencji, a nie miała najmniejszej ochoty odpowiadać na pytania dotyczące jej prywatnego życia.
— Magda zna miasto jak własną kieszeń, liczę, że mnie po nim jutro oprowadzi. — Bartosz położył dłoń na jej plecach, nieco zbyt nisko, ale nie zaprotestowała.
— Jeszcze się zastanowię — odpowiedziała figlarnie. — Zależy, czy sobie na to zasłużysz…
Mężczyzna z naprzeciwka uśmiechnął się niemal niezauważalnie i jakby nigdy nic powrócił do konsumpcji alkoholu i rozmowy ze swoim sąsiadem.
Momentami robiło się potwornie nudno, jak to bywa na męskich spotkaniach biznesowych. Magda starała się jednak okazywać zainteresowanie prowadzonymi rozmowami, od czasu do czasu wtrącając parę słów. Zazwyczaj coś zabawnego, rozluźniającego atmosferę. Wiedziała, że wysmakowane poczucie humoru zawsze działa na plus. W końcu nadszedł czas na stały punkt wieczoru.
— Idziemy z Kają do toalety.
Bartosz skinął głową i zajął się kontynuowaniem rozmowy z kolegami. Omawiali jakiś nowy projekt, który najwyraźniej wciągnął go zbyt mocno. Nie podobało jej się, że od blisko kwadransa nie zwracał na nią uwagi. Musiała to jakoś szybko zmienić. Odstawianie na boczny tor nigdy nie wyszło jej na dobre.
— I jak twój facet? — zapytała, poprawiając niesfornie opadające ramiączko stanika.
Kaja machnęła ręką w geście zrezygnowania.
— No coś ty?! Nie podoba ci się?
— Nie wiem… Jakiś taki…
— Jaki? Wiceprezes, wzroku od ciebie nie odrywa, gadacie cały wieczór jak najęci… Co jest nie tak?!
— No właśnie. On chyba jest gejem.
Parsknęła śmiechem. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała!
— Ja mam gejradar. Wyczułabym, gdyby nie był hetero.
— To sama koło niego usiądź. Od razu wyczujesz. A ja chętnie się z tobą zamienię!
— Co, Bartosz wpadł ci w oko? Spadaj! Póki co nie zamierzam go oddawać.
Kaja zaczęła poprawiać usta różową pomadką, mrucząc coś pod nosem. Wyraźnie nie była zadowolona ze swojego towarzysza, chociaż z początku wszystko wskazywało na niemal idealne spasowanie.
Wróciły do stolika. Akurat przyniesiono jedzenie i temat rozmów szczęśliwie zszedł na inne tory. Przekonani o swojej szerokiej wiedzy kulinarnej mężczyźni komentowali jeden przez drugiego poszczególne dania. Porównywanie jakości przystawek czy sposobu ich podania przeplatane było wtrącaniem niby od niechcenia anegdotek z pobytu w Japonii czy Islandii. Typowe! Magda znała ten spektakl na pamięć i jak zwykle była gotowa udawać zachwyt nad niezwykłą i jakże interesującą wiedzą kulinarną i podróżniczą zarówno Bartosza, jak i jego kolegów. Trochę ochów i achów, a potem przekona go, aby dyskretnie podesłał Kai jakiegoś innego towarzysza. Byli w końcu w gronie sześciu facetów, na pewno któryś chętnie zajmie się całkiem ładną i spragnioną męskiej uwagi brunetką.
Co prawda, Bartosz nie mógł uwierzyć, że jego kolega nie sprostał wymaganiom Kai, ale nie dał się długo prosić. Głębokie spojrzenie w oczy i jej dłoń na jego udzie wystarczyły. Po chwili Kaja siedziała już w towarzystwie faceta w jasnej marynarce, który okazał się wobec niej znacznie bardziej rozmowny niż na początku wobec Magdy. Odrobinkę ukłuło to jej próżność, ale szybko ustawiła samą siebie do pionu. Najważniejsze, że Kaja znów dobrze się bawi.
— Na co masz potem ochotę?
Bartosz najwyraźniej już zaczął planowanie dalszej części wieczoru. Uśmiechnęła się, jak to zwykle miała w zwyczaju, gdy nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Uśmiech był zawsze i wszędzie dobrym wyjściem. Musiała zyskać na czasie.
— Trochę dwuznaczne pytanie… Nie wiem, czy powinnam czuć się urażona, czy wręcz przeciwnie.
— Zupełnie nie wiem, co masz na myśli. — Jego szelmowski uśmiech wskazywał na coś wręcz odwrotnego.
— Nie wiem, o której stąd wyjdziemy…
— Możemy już teraz.
Zawahała się. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, miała wrażenie, że biznesowe rozmowy jeszcze się nie skończyły. Albo się pomyliła, albo był po prostu bardziej napalony, niż przypuszczała.
— Byłoby niezręcznie, bo obiecałam Kai, że jej samej nie zostawię… — skłamała.
— Hej, Garcia! — zawołał niespodziewanie kolegę w jasnej marynarce. Domyślała się, że raczej nie po imieniu. — Zaopiekujesz się, jakby co, Kają, prawda?
Garcia spojrzał na niego z nieco dziwną miną, po czym zlustrował przeciągłym spojrzeniem Magdę.
— Chętnie, ale nie bardzo mogę. — W tym momencie poczuła do niego coś w rodzaju wdzięczności. — Mam dzisiaj dzieciaki i niedługo wracam do domu.
— Fuck! — A więc dżentelmen Bartosz jednak umiał przeklinać…
— No widzisz, problem sam się rozwiązał… Zresztą, nie zostawiłabym koleżanki z kompletnie nieznanym mi typem.
Powiedziała to niemal szeptem, ale najwidoczniej z jakiegoś powodu Bartosz uznał, że nie ma w tym nic nietaktownego.
— Garcia nie jest żadnym podejrzanym typem, tylko bardzo odpowiedzialnym facetem, prawda, Garcia?!
Miało być zabawnie, ale chyba nie wyszło. Chciała zapaść się pod stół, widząc coraz bardziej wrogie spojrzenie faceta w jasnej marynarce.
— Wcale nie użyłam słowa „podejrzany”. — Zaśmiała się nerwowo, próbując obrócić sytuację w żart.
— Garcia to odpowiedzialny, poważny tatuś… — Bartosz ciągnął jakby nigdy nic.
— Samo bycie weekendowym tatą jeszcze o niczym pozytywnym nie świadczy.
Właściwie nie wiedziała, dlaczego akurat o tym pomyślała, a tym bardziej po co zrobiła to na głos. Może chciała udowodnić, że ma podstawy, aby facetowi nie ufać, a może po prostu z nerwów plotła, co jej ślina na język przyniosła?
— To ilu znasz tych weekendowych ojców? — Facet najwidoczniej szukał zaczepki.
— Kilku… — To akurat było prawdą.
— Hmm… Zawrotna ilość, jak na ferowanie wyroków. Ekspertka z ciebie.
Wkurzył ją, ale nie miała zamiaru dać się podpuścić. Nie mogła jednak pozwolić sobie na takie traktowanie. W jej mniemaniu oznaczałoby to brak szacunku do samej siebie, a nie chciała, aby tak ją właśnie Bartosz odebrał.
— Dostateczna ilość, żeby mieć prawo do własnego zdania.
— Każdy ma do tego prawo, ale nie trzeba od razu wystawiać komuś oceny.
O co mu, kurwa mać, chodzi?! Nadwrażliwy jakiś!
— Nie ma o co się sprzeczać! — wtrąciła Kaja, widząc narastające emocje. — Ja też mam nieciekawe doświadczenia i moje dzieci mają weekendowego tatę, ale to jeszcze o niczym nie świadczy.
Magda zacisnęła zęby, ledwo powstrzymując się przed oskarżeniem koleżanki o zdradę stanu. Kto jak kto, ale akurat ona powinna ją w tej sytuacji wesprzeć. Jej były mąż był idealnym przykładem beznadziejnego, weekendowego ojca. I na pewno nie grzeszył odpowiedzialnością!
— Idę zapalić! — rzuciła przez ramię i niemal wybiegła przed restaurację.
Nałogowo nie paliła od roku, ale wciąż nosiła przy sobie fajki i w takich sytuacjach odruchowo po nie sięgała. Zazwyczaj paczka wystarczała jej na miesiąc.
Kilka głębszych machów i czuła niemal fizycznie, jak wszystko z niej schodzi. Starała się zająć myśli czymś innym, więc rozglądała się leniwie po już całkowicie ogarniętym czernią wieczoru placu. W piątki zawsze było tu pełno ludzi. Sporo par, ale i grupki nastolatków, którym się wydawało, że już są dorośli. Niektórzy wyglądali na co najwyżej szesnaście lat i zawsze się zastanawiała, jakim cudem rodzice pozwalają im tak późno szwendać się po mieście. Może to kwestia czasów… Gdy ona była nastolatką, mogła zacząć chodzić na nocne imprezy na mieście dopiero w wieku osiemnastu lat, i to z ograniczeniem do jednego weekendu w miesiącu. Trochę wcześniej dostała pozwolenie na domówki do północy, ale oczywiście zawsze musiała zostawiać adres i numer telefonu rodziców gospodarza imprezy.
Czasami się zastanawiała, czy kiedyś nie było łatwiej rodzicom kontrolować swoje pociechy. Niby teraz, dzięki wszechobecnym komórkom, można szybciej kogoś namierzyć i zawsze być w kontakcie z dzieckiem, ale… Wystarczyło skłamać rodzicom, że telefon się rozładował albo był jakimś cudem wyciszony, i już miało się całkiem zgrabną wymówkę. Nadal rzadko który rodzic fatygował się zainstalować dobry GPS. A przecież świat wydawał się coraz mniej bezpieczny.
Kilka metrów od niej grupka młodych dziewczyn stanęła przed jedną z wystaw sklepowych i wyraźnie coś je rozbawiło. Chichotały, aż niosło się echo. Magda wciągnęła ostatni buch i już miała wrócić do środka, ale mimowolnie usłyszała coś, co ją powstrzymało.
— Ej, to nie było zabawne!
— A ty co, bronisz jej? Może w takim razie tutaj z nią zostaniesz?
— Nie no, idziemy przecież razem…
— Ja z nią się nie pokażę!
— Ja też nie!
— No i co? Ma wracać nocnym?
— A to moja sprawa? Sorry…
Znów chichot i jakieś niewybredne teksty o wyglądzie, po czym trzy dziewczyny się oddaliły, a jedna została w miejscu. Usiadła na pobliskiej ławeczce i wydawało się, że płacze. Magda podeszła do niej i podała jej chusteczkę. Nastolatka podniosła na nią zdziwiony wzrok, ale nic nie powiedziała.
— Weź, przyda ci się, szczególnie jak rozmażesz sobie oczy.
Nadal nic nie mówiła, ale po chwili użyła chusteczki w zupełnie innym celu. Wydmuchała nos tak głośno, że pewnie słychać ją było na drugim końcu rynku.
— Koleżanki cię zostawiły? — W sumie to było pytanie retoryczne i tak też potraktowała je nastolatka.
— Jak masz na imię?
— Elwira… — wykrztusiła i znów zajęła się wydmuchiwaniem nosa.
— Rodzice mieli fantazję, oryginalne imię.
— Niestety, są oryginalni pod wieloma względami.
Magda się uśmiechnęła. Dla młodzieży wtopienie się w tłum jest zazwyczaj kwestią życia i śmierci. A odstający od normy rodzice to już porażka na całej linii.
— No więc masz oryginalną rodzinę i ciuchy. To dlatego koleżanki postanowiły cię tu zostawić?
— Słyszała pani…?
— Docinki o twoim ubraniu? Tak.
— I co, pewnie teraz mi pani powie, że nie powinnam się przejmować?
Zasadniczo właśnie coś w tym stylu zamierzała powiedzieć, ale faktycznie raczej nie byłby to dobry pomysł. Pusty frazes i niezbyt szczery, biorąc pod uwagę jej własne doświadczenia z lat licealnych.
— To głupie zołzy, inteligentniej byłoby przejmować się opiniami bardziej wartościowych ludzi.
Dziewczyna popatrzyła na nią dziwnym wzrokiem. Faktycznie, nie ubierała się zbyt modnie. Co prawda, Magda nie gustowała w obowiązującej aktualnie modzie nastolatek, ale zdawała sobie doskonale sprawę, że ciuchy tej dziewczyny mocno odbiegały od normy. A już na pewno nie nadawały się na imprezę w klubie. Może właśnie dlatego koleżanki postanowiły jej ze sobą nie zabierać. W wielu lokalach stosuje się selekcję po wyglądzie, a poza tym pewnie jest swego rodzaju obciachem pokazywać się w towarzystwie z kimś tak ubranym.
— Mój problem polega na tym, że jestem zbyt inteligentna…
— Uważają cię za kujonkę? — No tak, to mogło być w tym wieku problematyczne.
— Nie wierzą mi, że ja się w ogóle nie uczę. Ale ja naprawdę tylko odrabiam lekcje, nie uczę się do sprawdzianów… Nie muszę, to wszystko jest dla mnie proste.
— Czyli pewnie masz same piątki…
— Mam tylko jedną piątkę.
Nie do końca była pewna, do czego dziewczyna zmierzała, ale postanowiła dać się jej wygadać.
— Bo kobieta z historii się na mnie uwzięła… gdyby nie zainterweniował tata, to pewnie wystawiłaby mi czwórkę.
— Zaraz, zaraz… To jakie masz pozostałe oceny?
— No, szóstki. Chociaż trochę słabiej gram w siatkówkę i groziła mi piątka, ale jakoś jednak się podciągnęłam.
A więc siedziała na jednej ławce z prawdziwym geniuszem! Nigdy nie znała nikogo, kto miałby tak wysokie oceny w szkole, w dodatku nie przykładając się do nauki… Intrygująca dziewczyna. Podała jej kolejną chusteczkę, nie mogąc patrzeć, jak zużytą sztuką próbuje wytrzeć sobie oczy. Dopiero teraz zauważyła, że nie miała pomalowanych rzęs. Beznadziejne ciuchy, zero makijażu i nieład na głowie. Jakim cudem w ogóle koleżanki wzięły ją ze sobą na miasto?! Postanowiła o to nie pytać.
— Gdzie wybierasz się na studia? Przy takiej średniej pewnie wszędzie cię przyjmą.
— Jeszcze nie zdecydowałam, ale wybór jest niewielki.
— Niewielki?! Przed tobą cały świat stoi otworem! Gdybym ja miała takie oceny, to pewnie rozważałabym Londyn albo i jakieś dalsze destynacje… Masz ogromne szanse.
Elwira wydała z siebie dziwny dźwięk i niemal się uśmiechnęła. Byłby to pierwszy raz i zapewne oznaczałby mały sukces, ale, niestety, był to przejaw raczej czegoś pomiędzy złością a frustracją.
— Nie mam co marzyć o zagranicy. Rodziców na to nie stać. Nie dają mi nawet na ciuchy, a co dopiero na takie eskapady!
Nagle dotarło do Magdy, że świat aż tak bardzo się nie zmienił. Sama nie mogła nawet śnić o studiach dziennych z powodu notorycznego braku pieniędzy w domu rodzinnym. Myślała jednak, że teraz młodzieży jest łatwiej, są jakieś stypendia, a rodzice z poświęceniem odkładają każdy grosz na edukację dzieci. Świadomość konieczności zdobycia dobrego wykształcenia była coraz wyższa. Poczucie niesprawiedliwości i współczucia wobec tej młodej dziewczyny niemal wycisnęły z jej oczu łzy. Czuła wielką gulę w gardle i musiała chwilę poczekać, zanim cokolwiek zdołała powiedzieć.
— Nawet nie wiesz, jak doskonale to rozumiem… Ale mimo wszystko wierz mi — możesz dużo osiągnąć. W końcu jesteś geniuszem.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Zapewne jeszcze nie potrafiła docenić, jak wielką dostała szansę od losu. Teraz bardziej liczyły się dla niej kontakty towarzyskie niż to, co będzie za pięć czy dziesięć lat.
— Opowiem ci coś… — zaczęła ostrożnie, nie będąc wciąż pewna, czy przykuje uwagę Elwiry. — Znam pewną kobietę, która nie cieszyła się popularnością w liceum. Mało powiedziane, zasadniczo to pewnie żaden uczeń nie pamiętał nawet, że chodził z nią do klasy… Po piętnastu latach na spotkaniu klasowym zjawiła się jako ostatnia. Nikt jej nie rozpoznał, ale mężczyźni nie mogli oderwać od niej wzroku, a kobiety zachodziły w głowę, jakim cudem ma w tym wieku taką zgrabną figurę i piękną cerę. Gdy się im przedstawiła, nie byli pewni, czy mieli w klasie taką koleżankę, ale potwierdziła to ich wychowawczyni, także obecna na imprezie. Pokazała im zdjęcie klasowe i wówczas wszystkim zrobiło się dość głupio. Tylko nie tej kobiecie. Poczuła całkiem sporą satysfakcję i resztę wieczoru brylowała w towarzystwie jakby nigdy nic.
— To pani była tą kobietą?
— Nie… — Magdzie pomysł ten wydał się dość niedorzeczny, ale skąd Elwira mogła wiedzieć, że była jedną z najbardziej lubianych dziewczyn w szkole. Ładna, choć zakompleksiona i notorycznie bez grosza przy duszy…
— No i? Uważa pani, że mi też się takie coś przydarzy?
— Nie, myślę, że ty będziesz miała łatwiej i osiągniesz znacznie więcej.
Spojrzała na nią ze zdziwieniem. Wyglądała przy tym tak nieporadnie w pomiętolonej bluzce i rozczochranych włosach. Daleko jej było do dojrzałej dziewczyny, to było jeszcze dziecko!
— Masz świetne stopnie, co może ułatwić ci zdobycie dobrego zawodu, a co za tym idzie, możesz całkiem nieźle zarabiać. Tamta kobieta nie jest pewnie w połowie tak inteligentna jak ty.
— Nawet jeśli, to osiągnę to za kilka lat, a teraz to co? Wszyscy się ze mnie naśmiewają i jako jedyna w klasie nigdy jeszcze nie miałam chłopaka… Totalna porażka!
Fakt, w tym wieku nie umawiać się na randki było niemal grzechem. Magda przygryzła wargę, w ostatniej chwili powstrzymując się od komentarza. Zdecydowanie nie tego potrzebowała ta biedna dziewczyna. Przyjrzała się jej twarzy i sylwetce. Nie była brzydka. Przy odrobinie wysiłku mogłaby nawet uchodzić wśród rówieśników za niezłą laskę. Oczywiście, gdyby nie chodziła ze spuszczoną głową i lekko zgarbionymi ramionami. Brak pewności siebie niemal z niej emanował.
— Co zazwyczaj robisz po szkole? Oczywiście, jak już odrobisz lekcje i zjesz obiad.
— Nic.
Typowa odpowiedź nastolatki, pod którą zapewne kryło się czytanie książek, buszowanie w internecie i inne pochłaniające czas czynności, wrzucane oficjalnie do jednego worka jako NIC.
— A więc, jeśli to NIC nie absorbuje cię zbyt mocno, to dlaczego nie poszukasz sobie pracy?
Znów dziwne spojrzenie. Albo dziewczyna ma zakaz wychodzenia z domu, albo wpisuje się idealnie w pokolenie rozpieszczonych, roszczeniowych leni, które uważają, że wszystko im się należy i nie muszą o nic się starać.
— Jakiej pracy? — Mimo wszystko chyba ją jednak choć trochę zaintrygowała.
— Obojętnie, może to być w weekendy albo popołudniami. Teraz masz mnóstwo możliwości, choćby wykładanie towarów na półki w marketach albo praca na ćwierć etatu w jakimś butiku. To nie wymaga żadnych szczególnych zdolności. Rodzice by ci zabronili?
— Nie… chyba nie.
— Wspomniałaś, że nie są bogaci i nie dają ci na ubrania, tak?
— No…
— A więc sama zarób na swoje potrzeby! Nie powiem ci, jak masz zyskać popularność towarzyską, bo nie nadążam za dzisiejszą młodzieżą, ale jedno wiem na pewno — własne pieniądze i parę fajnych ciuchów mogą zdziałać cuda. Poczujesz się znacznie lepiej, gwarantuję.
Elwira milczała przez chwilę, ale sądząc po jej minie, najwyraźniej spodobał jej się ten pomysł. Magda nie wiedziała, dlaczego dziewczyna sama na to dotąd nie wpadła, ale to teraz nie było najważniejsze. Ucieszyła się, że ta już nie płacze i być może odtąd jej sytuacja zmieni się na lepsze. Całkiem możliwe, że była jak diament wymagający jedynie oszlifowania. Kto wie, może w ładnej sukience i zadbanej fryzurze w końcu przykuje uwagę jakiegoś chłopaka i pójdzie na swoją pierwszą randkę?
O cholera! Zupełnie zapomniała o własnej randce. Pewnie Bartosz już się niecierpliwi, a Kaja zamartwia. Zerknęła w stronę wejścia do restauracji. Stało przed nią kilka osób, ale nie było wśród nich ani Bartosza, ani Kai.
— Masz. — Wcisnęła dziewczynie banknot i delikatnie chwyciła ją za podbródek. — Nie jedź nocnym autobusem, tylko weź taxi. O tej porze jest niebezpiecznie.
— Dzi… dziękuję… — wyjąkała zaskoczona nastolatka.
Magda wstała i posłała jej na odchodne szczery uśmiech.
— I zrób coś dla mnie, kup sobie porządną maskarę i używaj jej od czasu do czasu. Masz piękne, długie rzęsy, czas pokazać je światu!
Pośpiesznie wróciła do restauracji, zostawiając za plecami przypadkowo poznaną geniuszkę. Dziewczyna odprowadzała ją wzrokiem, aż znikła za drzwiami drogiej knajpy, która wydawała jej się miejscem kompletnie niedostępnym dla kogoś takiego jak ona. Nie dlatego, że była niepełnoletnia, ale z powodu jej wyglądu. Tam zawsze siedzieli modnie ubrani, piękni ludzie. Tacy, o których się mówi „na poziomie”. Za wysokie progi… Nagle uśmiechnęła się sama do siebie. A może jednak kiedyś? Chyba faktycznie czas przestać się nad sobą użalać i spędzać czas na czytaniu romansideł. Wstała i podeszła do pobliskiej taksówki. Ten wieczór już się dla niej skończył. Ale kiedyś przekroczy próg drogiego lokalu, a w środku będzie na nią czekał przystojny facet z ogromnym bukietem kwiatów, który cały wieczór będzie patrzył na nią… i tylko na nią!
*
Gdy wróciła do środka, zauważyła, że większość towarzystwa była już trochę wstawiona. W tym Bartosz, który zaczął ją dość nachalnie traktować. Nie chciała go urazić, ale jednocześnie nie mogła pozwolić sobie na brak szacunku. Przekroczenie pewnej granicy nie wróżyło niczego dobrego.
— Myślę, że czas już na mnie i na Kaję — zakomunikowała mu dość stanowczo, wciąż jednak z delikatnym uśmiechem na twarzy.
— Ale jest jeszcze przed północą, Kopciuszku — zaprotestował mężczyzna.
— No właśnie, muszę uciekać, zanim czar pryśnie.
Pocałowała go szybko w policzek i niemal siłą wyrwała swoją rękę z jego nieco zbyt mocnego uścisku. Nie miała ochoty wdawać się w dyskusje.
Skinęła porozumiewawczo na Kaję, ale ta była zbyt pochłonięta rozmową i niczego nie zauważyła.
— Kaja, czas na nas — pochyliła się nad nią i delikatnie uszczypnęła w rękę.
— Już…?
Wzrok Magdy wystarczył za odpowiedź.
— Dzwoniłaś już po taxi?
— Złapiemy za rogiem.
— Okej… A, poczekaj chwilkę! — Nagle coś sobie przypomniała i nachyliła się do faceta w jasnej marynarce. Wymienili parę słów i uśmiechów. Magda nerwowo podrygiwała, jak zwykle musiała na nią czekać! — Pożycz na moment komórkę, masz tam takie jedno zdjęcie…
— Jakie zdjęcie?
Okazało się, że tych dwoje wdało się w jakąś dyskusję o dzieciach i Kaja koniecznie chciała pokazać zdjęcie swojego synka z balu przebierańców. Akurat Magda miała je na swoim telefonie. Nie dyskutowała i podała jej komórkę, a sama poszła do toalety. Oczywiście oprócz tego musiała jeszcze chwilę poprzekomarzać się z Bartoszem, który wciąż próbował usilnie namówić ją na pozostanie. W takich sytuacjach jej doświadczenie zawsze bardzo się przydawało. Nauczyła się w subtelny, lecz jednocześnie stanowczy sposób radzić sobie z podpitymi facetami. Najzabawniejsze było to, że im bardziej byli nachalni i niegrzeczni wieczorem, tym intensywniej nazajutrz ją przepraszali. A ona, oczywiście, zawsze to odpowiednio wykorzystywała.
Gdy wróciła, Kaja już na nią czekała, zapinając kurtkę i żegnając się z całym towarzystwem.
— Nie zapomniałaś o czymś? — Magda skinęła na stolik.
— Już, już. — Kaja pośpiesznie chwyciła telefon i oddała go koleżance.
Jak tylko znalazły się na zewnątrz, Kai oberwało się za opieszałe opuszczanie imprezy, ale nie przejęła się tym zbytnio. Najwyraźniej całkiem dobrze się bawiła.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że już jedziemy do domu — westchnęła z ulgą Magda. — Nie miałam ochoty spędzić nocy z Bartoszem. Widziałaś, jak się wstawił?
Koleżanka wydawała się w ogóle jej nie słuchać. Wbiła wzrok gdzieś przed siebie i głupkowato się uśmiechała.
— Hello! — Pomachała jej dłonią przed nosem. Pomogło.
— Ach, tak się zamyśliłam. Fajny ten koleś… Nie to, co ten pierwszy, gej.
— Rozumiem, że się dobrze bawiłaś.
— No potem już tak.
Wsiadły do taksówki i poczuła, jak ogarnia ją fala przyjemnego ciepła. Nie lubiła minusowych temperatur.
— To jak ten twój Garcia ma na imię? — zapytała od niechcenia, tak naprawdę niewiele ją to interesowało.
— Robert.
— No to powinni go przezywać raczej Roberto…
Kaja zerknęła na nią z wyrzutem. Najwidoczniej dowcip jej nie śmieszył.
— Ma dwójkę dzieci, jak ja…
— O proszę, to jak połowa ludzi na globie.
— Co się tak czepiasz? — Kaja fuknęła na nią wyraźnie poirytowana.
W sumie nawet nie wiedziała, dlaczego była taka złośliwa. Facet nieco ją wkurzył, ale to jej nie usprawiedliwiało.
— Sorki. Opowiadaj, a ja się już zamknę.
Poskutkowało. Tak naprawdę nigdy się na dłuższą metę nie kłóciły. Nawet jak sobie nawtykały to i owo, to nie było mowy o obrażaniu się. Obie wychodziły z założenia, że kto, jak nie przyjaciółka, powie całą prawdę w oczy. Przecież nie będą sobie tylko słodzić i bić pokłonów.
— Może ty nie doceniasz takich rzeczy, ale ja tak. Facet ma świetne podejście do dzieciaków, cholernie bym chciała, żeby mój były mąż taki był! A wiesz, jaki jest Piotr…
— Nie dorósł nigdy do roli ojca i tyle. Woli balować z kumplami, niż porządnie zająć się dziećmi.
— No wiesz… Ja też lubię czasem się zabawić, ale jak bierze dzieciaki tylko raz na dwa tygodnie, to mógłby im ten czas poświęcić, jak trzeba.
Chwilę milczały, rozmyślając nad sytuacją Kai. Nie mieszkała z byłym mężem od prawie roku, a ten wydawał się w ogóle nie tęsknić za dziećmi… To w sumie dość dziwne, bo wcześniej był całkiem dobrym ojcem i dzieciaki go uwielbiały. Wszystko się zmieniło, gdy się wyprowadził. Jakby przełączył w głowie jakiś przycisk. Dzieci nie były w stanie tego zrozumieć i bardzo za nim tęskniły. Ciągle dopytywały, kiedy tata przyjedzie albo dlaczego nie był na przedstawieniu w przedszkolu. Kaja była już zmęczona znajdywaniem wymówek i świeceniem za niego oczami. Zależało jej jednak na tym, żeby widywał dzieci jak najczęściej, więc starała się jak mogła, żeby relacje między nimi jako tako się układały. A więc tata albo zachorował, albo musiał zostać dłużej w pracy… albo inna bajeczka, byle tylko dzieci nie poczuły się niekochane.
— Jutro rano po nie przyjeżdża?
— Około dziesiątej. O ile się oczywiście nie spóźni jak ostatnio…
— Ale odstawia je w niedzielę wieczorem czy znów coś wymyślił?
— Ach, nic już nie mów. — Kaja machnęła ręką. — Powiedziałam mu, że nie ma mnie do osiemnastej i koniec kropka. Niech no tylko spróbuje odwieźć je wcześniej!
— A ma nadal klucze?
— Ma, ale ściemniłam mu, że wymieniłam zamek…
Roześmiała się ubawiona twórczym myśleniem koleżanki. Na szczęście jej były mąż nie był typem, który sprawdziłby prawdziwość tej informacji. Mieszkanie, co prawda, należało nadal do nich obojga, ale Kaja dość wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie ma czego w nim szukać. Jeśli dzieci miały być z nią, musiała gdzieś mieszkać. Magda podejrzewała, że jeszcze kiedyś będą z tego jakieś problemy i Kaja nie powinna czuć się zbyt pewnie, ale tymczasem jej były miał dostatecznie dużo pieniędzy, żeby poradzić sobie bez przeprowadzania podziału majątku.
— A ten cały Garcia, jak często widuje swoje dzieciaki?
Sama nie bardzo wiedziała, dlaczego zadała to pytanie.
— Jak to?
— A tak tylko pytam… — Odwróciła wzrok, udając, że wpatruje się w świat za szybą.
— Przecież on z nimi mieszka, to widuje je codziennie.
Magda była naprawdę zaskoczona, ale nie dała tego po sobie poznać i mruknęła pod nosem coś w stylu „aha”, a może „mhm”. Poczuła się idiotycznie. Te jej wypowiedzi na temat weekendowych ojców… Ale co za złamas! Podpuścił ją ewidentnie, nie wyprowadził z błędu! No i po co mu to było?! Musiał mieć z niej niezły ubaw. A Bartosz nie lepszy. Nawet się cwaniak nie zająknął…
— Dzisiaj wieczorem jego eks miała zabrać dzieci, ale podobno zjawiła się nietrzeźwa i Robert ją odesłał. Gdyby nie jego sąsiadka, to nie wyrwałby się pewnie na dzisiejszą kolację…