36,00 zł
Siódmy tom porywającej serii powieści historycznych, w których wartka akcja i niebezpieczne przygody splatają się ze spiskami i wątkami miłosnymi, a wszystko to w fascynującej średniowiecznej scenerii Wydaje się, że była nierządnica Maria nie ma innego wyboru – ponieważ nowy książę biskup z Würzburga chce odebrać rodzinie Kibitzsteinów część majątku, kobieta postanawia się sprzymierzyć z turyńskim hrabią Ernstem von Herrenrodą. Przyjmuje więc jego zaproszenie na zjazd rodzinny. Nie wszystko jednak toczy się zgodnie z planem… Podczas spotkania dochodzi do brutalnego napadu, z życiem uchodzą tylko Maria, jej córka Trudi i ciężko ranna zakonnica, krewniaczka hrabiego. Kobiety ukrywają się w nieprzebranej puszczy otaczającej zamek. Tam trafiają w ręce zbójców, z którymi sprawcy napadu mają na pieńku. Maria szybko pojmuje, w jak strasznej sytuacji znalazła się wraz z towarzyszkami. Mimowolnie trafiły w sam środek wojny między dwoma nienawidzącymi się szlacheckimi rodami w Turyngii. „Wspaniała powieść, trzymająca w napięciu i napisana z sercem”. Petra „Średniowieczna intryga doprawiona szczyptą erotyki!” BILD
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 656
Original Title: Die Wanderhure und die Nonne
Copyright © 2018 by Knaur Verlag.
An imprint of Verlagsgruppe Droemer Knaur GmbH & Co. KG, Munich
Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2021 for the Polish translation by Barbara Niedźwiecka
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz/ artnovo.pl
Zdjęcie użyte na okładce: Józef Ignacy Kraszewski (polona.pl, domena publiczna), Alessandro Allori (Wikimedia Commons)
Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk
Korekta: Maria Zając, Aneta Iwan, Jolanta Olejniczak-Kulan
ISBN: 978-83-8230-170-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2021
Maria i Michał mieli w zwyczaju rozmawiać przed snem o dzieciach i różnych sprawach dotyczących majątku. Ale tego wieczora Maria gwałtownie trzasnęła drzwiami i usiadła na łóżku cała zdenerwowana. Wciąż jeszcze miała na sobie dzienną suknię.
– Po co chcesz jechać na Węgry? – powiedziała ostrym tonem do męża. – Twoje miejsce jest tutaj! Nie możesz sobie tak po prostu wyjeżdżać z domu na nie wiadomo jak długo, kiedy waży się nasza przyszłość.
– Mało mnie obchodzą te wszystkie intrygi i konflikty wśród szlacheckich rodów w Turyngii i nie interesuje mnie propozycja hrabiego Ernesta von Herrenrody – odpowiedział Michał, prychając ze złością.
– Wolałabym, żebyś najpierw rozmówił się z hrabią Ernestem. A dopiero potem zdecyduj, czy aby na pewno chcesz iść na wojnę, by walczyć dla kogoś obcego!
– Fryderyk nie jest obcy! Niedawno został wybrany na króla Rzeszy. Tym samym jest moim panem feudalnym. Muszę być wobec niego lojalny. Dlaczego nie możesz tego zrozumieć?
– Już raz byłeś na wojnie, narażałeś się dla króla i cesarza – odparła gwałtownie Maria. – I co? Mało nie zginąłeś! Zapomniałeś już?
Przez chwilę myśli jej i Michała cofnęły się w przeszłość. Pojechał wtedy do Czech z cesarzem Zygmuntem, aby stłumić bunt husytów. Miał szczęście i Bóg mu sprzyjał, bo przeżył tę kampanię, ale na jakiś czas utracił pamięć. Maria nie potrafiła uwierzyć, że zginął. Wyruszyła na jego poszukiwanie, nie bacząc na trudy i niebezpieczeństwa. Nie chciałaby przeżywać czegoś takiego ponownie.
Michał wzdrygnął się na wspomnienie tamtych zdarzeń. Ale przysiągł sobie, że tym razem będzie inaczej. Chwycił dłoń Marii i przyciągnął sobie do piersi.
– Nie martw się! Wrócę. Tym razem nie udaję się na terytorium wroga. Zapewne nie dojdzie nawet do bitwy. Król Władysław ukradł koronę węgierskiemu stronnikowi króla Fryderyka, a teraz Fryderyk chce pokazać Polakowi, że Rzesza potrafi się zjednoczyć i wspólnie wystąpić przeciwko niemu.
– Podobno król Fryderyk chce odzyskać niektóre zamki i miasta zagarnięte przez Polaka – powiedziała Maria.
– Masz rację! Jeśli Władysław jest mądry, odda je dobrowolnie. Gdy na pomoc Fryderykowi przybędzie dość rycerzy, będziemy w razie czego oblegać te zamki. Odzyskamy je z bożą pomocą!
Maria pokręciła głową.
– Ale to przecież oznacza, że dojdzie do walki!
– To po prostu oznacza, że będzie oblężenie! Nie wiadomo, czy w ogóle dojdzie do jakichś potyczek. To się okaże później. W każdym razie mój zaciąg wygaśnie jesienią, a wtedy wrócę. Zobaczysz, że będziemy w tym roku zbierać razem winogrona. – Michał objął Marię i uśmiechnął się do niej. – Tak bardzo cię kocham! – szepnął jej do ucha.
– Ja też cię kocham.
Już niewiele brakowało, by zaczęli się kłócić, ale znów zapanowała między nimi zgoda. Maria miała na sercu jeszcze jedną sprawę, którą musiała z siebie wyrzucić.
– Wolałabym, żebyś jednak został i porozmawiał z Ernestem von Herrenrodą. Hrabia zaproponował, żeby nasza Trudi wyszła za mąż za jego syna Roberta, a to dla nas duży zaszczyt. Herrenrodowie to jeden z najstarszych szlacheckich rodów w Rzeszy. Zyskalibyśmy potężnych sojuszników! Ta koligacja byłaby korzystna również dla reszty naszych dzieci. Pomyśl choćby o Falku! Gdyby miał za sobą hrabiego Ernesta, nie musiałby się obawiać roszczeń kolejnych książąt biskupów z Würzburga. Wiesz przecież, że Johann von Brunn pozawierał z nami różne umowy, a teraz jego następca Gotfryd Schenk zu Limpurg usiłuje je podważyć.
Michał skinął ponuro głową.
– Najchętniej by je unieważnił! Ale także z tego powodu powinienem podążyć za wezwaniem króla Fryderyka. Jeśli się wykażę podczas wyprawy, Gotfryd Schenk zu Limpurg dwa razy pomyśli, zanim spróbuje nam zaszkodzić.
Maria nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc skinęła głową.
– Wygląda na to, że dla naszego dobra powinieneś jednak ruszyć z królem Fryderykiem. Ale co mam zrobić, jeśli hrabia Ernest von Herrenroda będzie koniecznie chciał zawrzeć umowę małżeńską między swoim synem a Trudi?
W oczach Marii oferta była zaszczytna i korzystna dla ich rodziny. Za Michałem nadal ciągnęła się przeszłość piwowarskiego syna, który tylko dlatego został wyniesiony do stanu szlacheckiego, że uratował życie cesarzowi Zygmuntowi. O niej również plotkowano, że była nierządnicą, która zabawiała cesarza Zygmunta podczas soboru w Konstancji. Kiedy mu się znudziła, wydał ją za Michała Adlera, pana na zamku Kibitzstein.
Maria otrząsnęła się z niemiłych wspomnień i powtórzyła pytanie:
– Co mam zrobić, jeśli dostanę pismo od hrabiego Ernesta?
– Napisz mu, że Trudi jest jeszcze za młoda, żeby wychodzić za mąż. Możemy o tym porozmawiać za trzy lub cztery lata.
Michał nie krył się z tym, że oferta hrabiego nie przypadła mu do gustu. Żaden wielki pan nie chciałby, aby jego syn żenił się z panną o niższym statusie, chyba że miałby konkretny powód. Hrabiemu Ernestowi zależało widocznie na dziesięciu tysiącach guldenów, które Trudi miała dostać w posagu.
– Pomyśl, Mario! – powiedział Michał. – Ernest von Herrenroda żąda, abyśmy przekazali mu posag Trudi na długo przed ślubem. Co będzie, jeśli nagle zmieni zdanie i zacznie szukać dla swojego syna innej narzeczonej?
– Nie może tak być! – wykrzyknęła Maria.
– A kto go powstrzyma? My nie zdołamy tego zrobić. Nawet gdybyśmy wnieśli skargę do króla Fryderyka lub w Sądzie Kameralnym Rzeszy, to nie zobaczymy już tych dziesięciu tysięcy guldenów z powrotem.
Myśl o tym zmartwiła także Marię. Mimo to nie chciała porzucać nadziei.
– Ufam pisemnym umowom – odparła. – Gdyby Ernest von Herrenroda je złamał, ucierpiałaby jego reputacja!
– Mnie zaś mocno niepokoi to, że hrabia chce natychmiast otrzymać pieniądze. Mógłby przecież poczekać do ślubu – odrzekł Michał. – Dlatego mu nie ufam i ty też nie powinnaś. Pamiętasz? Tobie też proponowano małżeństwo z wysoko urodzonym panem. A potem okazało się, że hrabiemu von Keilburgowi zależało na tym, aby w złodziejski sposób przywłaszczyć sobie majątek twojego ojca!
Maria zadrżała na samo wspomnienie. Po tych zaręczynach nastąpił najgorszy okres w jej życiu. Mimo to nie chciała lekką ręką odrzucić oferty hrabiego Ernesta.
– Być może hrabia von Herrenroda pilnie potrzebuje tej sumy i nie może pożyczyć jej od nikogo innego – wysunęła przypuszczenie.
– Na co mu te pieniądze, jeśli nie na wojnę z hrabią Joachimem von Herrensteinem? Oba rody mają wspólne korzenie, a jednak za czasów cesarza Zygmunta zawzięcie ze sobą walczyły.
– Masz zapewne na myśli krwawe bitwy między nowymi landgrafami z rodu Wettinów a lokalnymi rodami szlacheckimi. Wówczas rozchodziło się o władzę w całej Turyngii, a rodziny hrabiowskie Herrenroda i Herrenstein były po różnych stronach. Ale ta wojna skończyła się kilkanaście lat temu. Poza tym Herrensteinowie ponieśli klęskę i musieli przysiąc, że nie będą ponownie wszczynać waśni.
– Może to i prawda, ale zastanawiam się, dlaczego Ernest von Herrenroda właśnie nam złożył taką ofertę. Dziesięć tysięcy guldenów to duża suma. Na co mu te pieniądze?
Maria również nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas o ofercie hrabiego Ernesta, ale nie doszli do żadnych wniosków, które by ich zadowoliły.
Wreszcie Michał chwycił dłonie Marii i uśmiechnął się do niej.
– Jeśli hrabia wyśle posłańca lub napisze list, poinformuj go, że dostanie odpowiedź dopiero po moim powrocie z Węgier.
– Tak zrobię.
Maria też się uśmiechnęła i z radością pozwoliła Michałowi na coraz śmielsze wędrowanie rękoma po jej ciele. W końcu poprosiła go, by pomógł jej zdjąć suknię. Następnie sama zsunęła z siebie koszulkę. Chociaż nie była już młoda, miała gładką skórę, zgrabną pupę i jędrne piersi. Z biegiem lat przybrała trochę na wadze, ale mimo to nie utraciła wdzięku.
– Jestem szczęśliwym mężczyzną – powiedział Michał. – Bóg obdarzył mnie niewiastą równie piękną, jak mądrą.
– A mnie cudownym mężczyzną, z którym przyjemnie jest nawet toczyć spory.
Maria objęła go i udem otarła się o jego udo.
– Wiesz, jak rozpalić żądzę w mężczyźnie – zaśmiał się i ściągnął z siebie ubranie.
Potem wziął Marię na ręce i zaniósł do łóżka. Oddawali się miłości tak, jakby oboje chcieli zapomnieć o kłopotach, a po wszystkim zasnęli obok siebie wyczerpani.
Następnego ranka nad horyzontem wzeszło wiosenne promienne słońce i rozproszyło frasunek spowodowany wyjazdem Michała na wojnę na wezwanie króla Fryderyka. Maria obudziła się, kiedy jeszcze spał, umyła się i ubrała. Gdy opuściła sypialnię, zamek tętnił już życiem. Powiodła wzrokiem po otoczeniu, ale nie dostrzegła zaniedbań ani uchybień. Służba wypełniała swoje obowiązki należycie. Maria czuła się z tego powodu zadowolona.
W pierwszej kolejności poszła do kuchni, aby omówić z kucharką posiłki na kilka następnych dni.
– Zapakuj suchy prowiant, aby mój mąż i jego świta nie byli głodni w drodze do króla – poleciła.
– Wczoraj wieczorem Hannes powiedział mi, że pan wyrusza na wojnę, więc przygotowałam już część rzeczy. Suszony groch, fasolę i grzyby. Oprócz tego będą potrzebowali jednego lub dwóch worków mąki, wędzonych kiełbas i szynek, jednej lub dwóch beczek wina i jednej piwa. Koniuszy musi przygotować owies dla koni.
Twarz kucharki wyrażała zadowolenie. Oto udowodniła swojej pani, iż ta może na niej polegać.
– Dobrze się spisałaś! – pochwaliła ją Maria. – Porozmawiaj jeszcze z koźlarką. Niech ci da kilka gomółek sera, tego, który mój mąż lubi najbardziej.
– Już z nią rozmawiałam. Pani Hiltrud jest na zamku. Dopiero co tu przyszła, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebujemy. Ona też słyszała już, że król wezwał pana Michała.
Maria zaśmiała się cicho.
– Nic tu nie można utrzymać w tajemnicy.
– Obcym nic nie mówimy! – zawołała szybko kucharka. – Ale koźlarka nie jest przecież obca.
– Nie, oczywiście, że nie.
Maria pomyślała w tym momencie o czasach, gdy w Konstancji została niesłusznie oskarżona o nierząd i po ostrej chłoście wydalona z miasta. Nie przeżyłaby wtedy bez Hiltrud, wędrującej po kraju jako nierządnica.
Zamieniła jeszcze kilka słów z kucharką. Następnie chciała pójść prosto do Hiltrud, ale obowiązek był na pierwszym miejscu. Należało wcześniej porozmawiać z pachołkami, którzy również powinni przygotować wszystko, co potrzebne do podróży. Poszła więc do stajni i nakazała koniuszemu oporządzić najlepsze konie oraz spakować wystarczającą ilość owsa. Hannesowi, najwierniejszemu słudze, kazała sprawdzić uzbrojenie Michała i jego żołnierzy, a w razie potrzeby zlecić naprawę.
– Trzeba wyczyścić i natłuścić skórzane elementy oraz przetrzeć metalowe części drobnym piaskiem, żeby się świeciły – poinstruowała na koniec Hannesa.
– Zrobimy, co pani każe.
Hannes uśmiechnął się, bo wiedział, że będzie towarzyszył Michałowi w podróży do króla. Wprawdzie lubił pracować na Kibitzsteinie, ale cieszył się, że będzie mógł zobaczyć Fryderyka III.
Kiedy wszystko ustalili, Maria przeszła do sali zamkowej, gdzie jej córki Trudi i Hildegarda siedziały przy stole razem z koźlarką. Stół jeszcze nie był nakryty. Służba zawsze czekała, aż zjawi się Michał lub ona.
– Dzień dobry, moje drogie! Jak się masz, Hiltrud? – przywitała się Maria z troską w głosie, ponieważ jej przyjaciółka zaledwie kilka tygodni temu straciła męża.
– Życie toczy się dalej – odpowiedziała Hiltrud, wzruszając ramionami. – Bóg pobłogosławił mnie i Tomasza dobrymi dziećmi. Teraz, kiedy zabrakło im ojca, jeszcze bardziej potrzebują matki. Czy to prawda, że Michał znów chce iść na wojnę?
To pytanie zdradziło, że pomimo żałoby koźlarka interesowała się również sprawami przyjaciół.
Maria przytaknęła, ciężko wzdychając.
– Król Fryderyk wezwał kilku rycerzy na pomoc przeciwko polskiemu królowi Władysławowi. Michał nie może się uchylić od tego wezwania. Jako rycerz Rzeszy jest zobowiązany służyć Fryderykowi.
– Wielu innym rycerzom jakoś udaje się uniknąć tego zaszczytu – mruknęła Hiltrud.
Znała prostoduszność Michała i wiedziała, że łatwo dawał się wykorzystać. Dobrze, że miał taką żonę jak Maria. Ona nie pozwalała sobie w kaszę dmuchać.
– Czy tata powiedział coś o propozycji hrabiego Ernesta von Herrenrody? – zapytała Trudi, która z ekscytacji kręciła się na krześle.
Miała czternaście lat i była panną o miłej dla oka urodzie. Wcale nie chciała opuszczać w najbliższym czasie Kibitzsteinu, ale czuła się dumna, że bogaty, potężny hrabia wybrał ją na żonę dla jednego ze swoich synów.
– Tata mówił wczoraj, że nie podobają mu się wymagania pana von Herrenrody! – oznajmiła jej o trzy lata młodsza siostra Hildegarda.
Dziewczynka była z reguły cichym i potulnym dzieckiem. Rzadko mówiła coś, co mogło się nie spodobać starszej siostrze.
– Ale to bardzo zaszczytna propozycja! – zaoponowała Trudi.
– Bo i jest – odpowiedziała Maria, która mimo wszelkich wątpliwości liczyła na korzyści, jakie mogłyby wyniknąć z koligacji z potężnymi Herrenrodami.
Tymczasem pojawił się Michał i usłyszał słowa Trudi.
– Gdybyś była o trzy lub cztery lata starsza, rozważyłbym twój ślub z synem Ernesta von Herrenrody. Ale hrabia coś za bardzo nalega. Dlatego zajmę się jego propozycją dopiero po powrocie.
– Ale do tego czasu minie kilka miesięcy! – zawołała rozczarowana Trudi.
– Cóż to za problem kilka miesięcy, skoro i tak nie pozwolę ci stanąć przed ołtarzem wcześniej niż za kilka lat? – odpowiedział Michał i sięgnął po dzban, chcąc się napić porannego piwa.
Trudi nie wiedziała, czy protestować, czy się podporządkować. Zdawała sobie jednak sprawę, że matka nie toleruje krytyki pod adresem ojca, choćby nawet sama miała inne zdanie.
– A jeśli hrabia Ernest się rozmyśli i wybierze dla syna jakąś inną pannę? – zapytała zmartwiona.
– To by znaczyło, że jego oferta nie jest wiele warta.
Michał uznał, że jajecznica, która właśnie trafiła na stół, jest w tej chwili ważniejsza niż hrabia Ernest von Herrenroda, i zignorował błagalne spojrzenie córki.
Hiltrud położyła rękę na ramieniu swojej chrześniaczki.
– Twój ojciec ma rację – powiedziała. – Jeśli hrabia von Herrenroda zachowuje się w taki sposób, to znaczy, że wcale mu nie zależy na twoich rodzicach i tobie, a jedynie pragnie jak najszybciej wejść w posiadanie twego posagu. Nie chciałabym oddawać takiemu człowiekowi własnej córki za synową.
– A jeśli po powrocie taty nadal będzie chciał tego mariażu? – dopytywała się dalej Trudi.
– Wtedy twoi rodzice będą wiedzieli, co odpowiedzieć. W każdym razie jesteś za młoda na małżeństwo. Więc się opanuj! Jeśli nic z tego nie wyjdzie, rodzice z pewnością znajdą ci innego męża.
– Ja też tak to widzę. – Michał przyznał rację koźlarce.
Spojrzał surowo na Trudi. Nie chciał, żeby dalej drążyła temat. Miał teraz wiele innych zmartwień. Czekała go długa droga do Wiener Neustadt lub do Grazu, miasta, w którym król Fryderyk chciał zgromadzić swoje wojska. Miał przebyć terytoria należące do panów nastawionych nieprzychylnie wobec Fryderyka. Podobno nawet młodszy brat króla, Albrecht, sprzymierzył się z polskim Władysławem, bo sam miał chrapkę na to, o co starał się Fryderyk: koronę Karola Wielkiego i tytuł cesarza.
Maria i Michał przestali wspominać o hrabi von Herrenrodzie. Mieli dużo pracy. Na wezwanie Fryderyka III oprócz Michała zareagowało wielu innych panów w okolicy. Niektórzy spośród nich chcieli dostarczyć królowi swoich ludzi. Mniszki z klasztoru Hilgertshausen wystawiły oddział knechtów i poprosiły Michała, aby przyjął ich do swojej drużyny. To samo uczyniła Herta von Steinsfeld, najbliższa sąsiadka Marii i Michała. Dwa dni przed wymarszem na Kibitzsteinie pojawił się Ludolf von Fuchsheim. Przyprowadził ze sobą kilku pachołków. Towarzyszyła mu córka Bona, rówieśniczka Trudi i jej najlepsza przyjaciółka. Obie panienki natychmiast zniknęły gdzieś na zamku, nie troszcząc się o Hildegardę. Ta poszła do koźlarni, aby pobawić się z Mechthildą, córką Hiltrud.
Michał ciepło przywitał pana Ludolfa i zaprosił go do dużej sali zamkowej.
– Co powiecie na łyk wina i kawałek wędzonego mięsa, panie sąsiedzie? – zapytał.
– Nie odmówię, panie Michale, nie odmówię – odpowiedział Ludolf von Fuchsheim. Po wzniesieniu toastu zmarszczył jednak brwi. – Nadal jesteście w sile wieku, panie Michale, ale mnie lata coraz bardziej dają się we znaki. Kiedy próbowałem wczoraj założyć zbroję, okazało się, że uciska mnie w paru miejscach, a na dodatek okrutnie mi ciąży.
Michał pomyślał, że to wprowadzenie nie wróży nic dobrego, ale się nie odezwał.
– Mam tylko tę jedną córkę – mówił dalej Fuchsheim – ponieważ żona nie dała mi syna. Więc któż mógłby poprowadzić moją drużynę, skoro ja nie dam rady? Przecież nie wsadzę Bony w zbroję i nie wyślę jej do króla!
Michał zrozumiał, do czego zmierza pan Ludolf, a ponieważ zależało mu na dobrych relacjach z sąsiadami, poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
– Przeorysza Margareta z klasztoru Hilgertshausen i Herta von Steinsfeld powierzyły mi już swoich ludzi. Mogę więc zabrać ze sobą także i waszych i przeprosić króla w waszym imieniu.
– Zrobilibyście to dla mnie? – Oczy Ludolfa von Fuchsheima zajaśniały z radości, ponieważ właśnie do tego zmierzał. Objął Michała i sięgnął po drugi kubek wina, upił trochę, a potem mówił dalej: – Podobno nie będzie to nazbyt forsowna wyprawa. Król Fryderyk chce tylko udowodnić Polakom i Węgrom, że w każdej chwili może otrzymać wsparcie ze strony Rzeszy. Nawet jeśli pójdziemy z nim tylko my, rycerze z Frankonii, to wystarczy, żeby pokazać królowi Władysławowi, gdzie raki zimują. Jeśli mimo wszystko dojdzie do bitwy, wiem, że dobrze poprowadzicie moich ludzi.
– Będę ich traktował jak swoich własnych – obiecał Michał.
Tymczasem Maria dołączyła do ich biesiady. Popatrzyła na sąsiada z mieszaniną gniewu i kpiny. Widziała pachołków, których przywiódł pan Ludolf, i stwierdziła, że ich broń oraz wyposażenie pozostawiają wiele do życzenia. Nie zabrali też ze sobą prowiantu na drogę. Herta von Steinsfeld również chciała zaoszczędzić, a i klasztor zaopatrzył swoich ludzi niewystarczająco. Najwidoczniej każdy oczekiwał, że Michał będzie wszystkich żywił. Maria nie miała nic przeciwko temu, żeby mąż poprowadził na wojnę obcych żołnierzy, ale denerwowało ją to, że sąsiedzi pragną wykorzystać jego dobroć.
– Powinniście dodać jeszcze dwa juczne konie z prowiantem, panie Ludolfie, bo inaczej pańscy ludzie będą chodzić głodni. – Nie mogła się powstrzymać, żeby nie przygadać Fuchsheimowi.
– Król Fryderyk obiecał, że zadba o żołnierzy – odpowiedział bez cienia wstydu sąsiad.
Michał, któremu zależało na dobrosąsiedzkich stosunkach z Ludolfem, dał Marii znak, żeby nic więcej nie mówiła. Podczas gdy ona chciała wydać Trudi za syna Ernesta von Herrenrody, on planował ożenić Falka z córką i spadkobierczynią Ludolfa – Boną. Majątki Kibitzstein i Fuchsheim sąsiadowały ze sobą. Gdyby je połączyć, znaczyłyby w tej części Frankonii znacznie więcej niż każdy z nich z osobna. Bona była wprawdzie o dwa lata starsza od Falka, ale taka różnica wieku nie stała na przeszkodzie małżeństwu. W tej chwili Falko i jego przyszywana siostra Lisa przebywali u krewnego, Henryka von Hettenheima. Chłopiec służył tam za pazia, a w przyszłości miał zostać giermkiem. Gdy za kilka lat wróci do Kibitzsteinu, trzeba będzie porozmawiać o tym mariażu z Ludolfem von Fuchsheimem, uznał Michał. Teraz jednak głowę miał zajętą czym innym.
– Pojutrze ruszam w drogę – oznajmił. – Macie może, panie sąsiedzie, jakieś wieści o Morycu von Mertelsbachu? Król wezwał na wojnę również jego.
Fuchsheim pokręcił głową.
– W zeszłym tygodniu spotkałem pana Moryca w Dettelbach. Ale nie wspomniał ani słowem, czy i kiedy zamierza ruszyć w drogę. Właściwie to pomyślałem sobie, że być może on również powierzy wam swoich ludzi. W końcu jest starszy ode mnie o kilka lat. Zapewne wyśle z wami swojego najstarszego syna, aby ten zasłużył się u króla.
– Zapewne.
Michał się zirytował. Nie przepadał za Morycem von Mertelsbachem, który wyraźnie go ignorował. Człowiek ten był przełożonym wojsk rekrutujących się z ich okręgu, mianowanym jeszcze przez cesarza Zygmunta. Maksymilian von Albach również nie przysłał żadnej wiadomości. Mężczyzna nie umiał ścierpieć, że jego majątek jest mniejszy od Kibitzsteinu, chociaż w przeciwieństwie do Michała Adlera mógł się pochwalić imponującą linią przodków.
– No cóż! Pan Moryc z pewnością wie, co robi. W każdym razie Fuchsheim, Steinsfeld, Hilgertshausen i my dwaj trzymamy się razem – powiedział Ludolf von Fuchsheim i sięgnął po kolejny kubek wina.
Maria wstała od stołu i poprosiła gościa, żeby pozdrowił od niej swą małżonkę, po czym wróciła do obowiązków. Michał opróżnił z panem Ludolfem jeszcze kilka kubków wina i późnym popołudniem pomógł mu wspiąć się na konia.
Ale Fuchsheim nie od razu mógł opuścić Kibitzstein, ponieważ jego córka Bona w rozmowie z Trudi zapomniała o upływie czasu i trzeba jej było poszukać. Wreszcie się znalazła i Michał pomógł jej wsiąść na konia.
Gdy goście wyjechali poza bramę, Maria stanęła u boku Michała.
– Najdroższy, nie podoba mi się, że pozwalasz naszym sąsiadom, aby cię wykorzystywali.
– Dlaczego wykorzystywali? – zapytał zdumiony Michał.
– Mniszki, pani Herta von Steinsfeld i pan Ludolf von Fuchsheim, oni wszyscy nie zaopatrzyli swoich ludzi wystarczająco. Broń pachołków z Fuchsheim i Steinsfeld jest stara, a po części bezużyteczna. Będziemy musieli wyposażyć ich w sprzęt z naszej własnej zbrojowni.
– Nie powinniśmy przeliczać wszystkiego na halerze i fenigi. W końcu dobre relacje z sąsiadami też są ważne – odparł Michał.
– Byle ta wspaniałomyślność nie była nazbyt jednostronna!
W przeciwieństwie do męża Maria była zła na sąsiadów. Zrzucili odpowiedzialność za swoich ludzi na Michała, a na dodatek będzie musiał żywić całą drużynę.
– Na pewno nie zubożejemy z powodu kilku guldenów! W końcu masz dość pieniędzy, by zapłacić Ernestowi von Herrenrodzie dziesięć tysięcy guldenów jako posag Trudi – powiedział Michał, który uważał, że jego żona jest nazbyt małostkowa w kwestii finansów. – W przeciwieństwie do pani Steinsfeld i pana Fuchsheima – dodał – jesteśmy bogaci, stać więc nas, by poprowadzić ich ludzi na wojnę. Z tym że hojność nie powinna przerodzić się w głupotę.
– Nie powiedziałam, że jesteś głupi – odrzekła urażona Maria.
Michał spojrzał na nią z uśmiechem.
– Przecież właśnie przyznałem ci rację. Jestem gotów zatroszczyć się o ludzi naszych sąsiadów, ale tylko w pewnych rozsądnych granicach. Jeśli koszty zanadto urosną, wystawię im rachunki.
– Nie chce mi się wierzyć, że mógłbyś to zrobić! – Maria zaśmiała się cicho, jej irytacja już się ulotniła. – Powinieneś pamiętać, że nas również mogą spotkać trudniejsze czasy. Nowy książę biskup Würzburga kwestionuje przywileje, które nabyliśmy od jego poprzednika Johanna von Brunna, chociaż i tak nie czerpiemy z nich aż takich zysków, aby kwota, którą zapłaciliśmy księciu biskupowi, szybko nam się zwróciła. Jeśli Gotfryd Schenk zu Limpurg odmówi pieniędzy, które nam się należą, będziemy mocno stratni. – Położyła mężowi rękę na ramieniu i dodała: – Właśnie dlatego jestem za tym, abyśmy przyjęli ofertę Ernesta von Herrenrody. Jeśli taki wielki pan będzie stał po naszej stronie, książę biskup pomyśli dwa razy, zanim podejmie przeciwko nam jakiekolwiek działania.
– Nasze przywileje są spisane na papierze. Gotfryd Schenk zu Limpurg musi je uznać – oznajmił z przekonaniem Michał.
– Ma inne sposoby, żeby nam zaszkodzić. W końcu dysponuje prawem do nominowania przeoryszy klasztoru Hilgertshausen. Czcigodna matka Margareta jest stara i zimą bardzo chorowała. Gdyby umarła, książę biskup mógłby ją zastąpić mniszką, która byłaby wobec nas wrogo nastawiona.
– Ona też musiałaby się stosować do zawartych umów – odpowiedział Michał z pobłażliwym uśmiechem.
Jego zdaniem Maria niepotrzebnie się tak martwiła. Wszystko miał uregulowane umowami: zarówno prawa do kilku würzburskich wiosek, które oddał mu w zarządzanie i pod zastaw Johann von Brunn, jak i do winnic, które dostał w zastaw od przeoryszy Hilgertshausen w zamian za pewną kwotę. Odpisy umów były przechowywane tutaj, na zamku, w bezpiecznym miejscu.
Maria żałowała, że nie potrafi widzieć świata w tak jasnych barwach jak jej mąż. Gotfryd Schenk zu Limpurg zapowiedział, że zrewiduje wszystkie zobowiązania biskupiego księstwa i uzna za wygasłe te, które jego zdaniem są dla niego niekorzystne. Sposób, w jaki to uczynił, wyraźnie zdradzał, jakiego pokroju jest to człowiek.
Maria i Michał zbyt często rozstawali się na długi czas, aby ich pożegnanie wolne było od bólu. Rano długo się do siebie tulili, a Maria nawet płakała, ale wśród ludzi opanowali emocje. Gdy Michał omiótł wzrokiem drużynę, którą miał poprowadzić, poczuł pewną dumę. Mając u boku tylu zbrojnych pachołków, których oddali mu do dyspozycji sąsiedzi, nie będzie wyglądał jak drobny rycerz Rzeszy podążający na wezwanie króla, ale jak ktoś, kto włada większą połacią ziemi niż Kibitzsteinem i kilkoma wioskami. Pomyślał, że jeśli wykaże się w tej kampanii, Fryderyk być może mianuje go freiherrem.
Marii nie zależało na awansie. Wolałaby mieć męża przy sobie. Niechże inni walczą w imieniu króla Fryderyka.
Stajenny właśnie przyprowadził konia, a Michał zwinnie wskoczył na siodło.
– Do widzenia! – zawołał do żony, Trudi i Hildegardy. Pomachał im ręką i jako pierwszy wyjechał z zamku.
Uzbrojeni pachołcy z Kibitzsteinu podążyli za nim konno, natomiast knechci z majątków Hilgertshausen, Fuchsheim i Steinsfeld musieli iść pieszo, a droga na Węgry była długa. Jeśli będą mieli szczęście i znajdą statek, część trasy przepłyną Dunajem. Ale nawet wtedy podróż potrwa kilka tygodni. Maria powątpiewała zatem, czy Michałowi uda się wrócić w porze winobrania, tak jak obiecał. Jeśli wyprawa się przeciągnie, to gdy wróci do domu, na wzgórzach będzie już leżał pierwszy śnieg.
Maria odegnała tę myśl, aby łatwiej jej było znieść pożegnanie. Poszła kawałek w ślad za drużyną Michała, który odwrócił się na chwilę i pomachał jej ręką. Potem skierował wzrok przed siebie. Jego pierwszym celem był Schwarzach, a najbliższą noc miał spędzić w pobliżu Bibartu.
Po kilku minutach Maria się zatrzymała. Zauważyła, że Trudi idzie za nią. Dziewczyna miała w oczach łzy. Maria podeszła do niej i ją objęła.
– Głowa do góry! Tata na pewno powróci szczęśliwie do domu.
Mimo ciepłego wiosennego dnia Maria czuła nieprzyjemny chłód, jakby zapowiedź nadciągającej katastrofy. Próbowała kilka razy otrząsnąć się z tego uczucia, ale nadaremnie. Ileż to nieszczęść mogło się przytrafić jej mężowi, nawet gdyby nie doszło do potyczki z wrogami! Nieraz podczas wyprawy wojennej więcej wojowników umiera na różne choroby, niż ginie w bitwie. A na dodatek długa droga do Grazu prowadzi częściowo przez kraje, których władcy są nastawieni nieprzychylnie do króla Fryderyka.
W tym momencie Maria pożałowała, że jej przybrana córka Lisa przebywa w Hettenheimie na zaproszenie wuja Henryka, a towarzyszy jej Alika. Z Aliką Maria mogłaby porozmawiać o swoich zmartwieniach. Z Anni, szafarką, było to niemożliwe. Wprawdzie Anni też była jej przyjaciółką, ale nie miała zrozumienia dla uczuć innych osób i co najwyżej zapytałaby, czy ma zlecić pranie ubrań Michała teraz czy później.
Wreszcie Maria przypomniała sobie, że ma kogoś, komu może się zwierzyć, i skierowała kroki ku koźlarni. Usłyszała, że Trudi biegnie za nią, poczekała, aż ją dogoni, i przytuliła córkę, chcąc ją pocieszyć.
Zastały Hiltrud zajętą zbieraniem śmietanki z mleka. Kiedy koźlarka dostrzegła Marię, przekazała łyżkę swojej córce Mechthildzie.
– Rób tak dalej! Ale uważaj, aby nie pozostawić zbyt dużo śmietany na mleku. Chcę z niego zrobić chudy ser.
– Dobrze, mamo – odpowiedziała dziewczynka, zanurzając łyżkę w mleku.
Hiltrud podeszła do Marii i Trudi.
– Na pewno jesteście głodne. Dam wam chleba z masłem.
Wprawdzie Maria nie czuła głodu, ale Hiltrud miała w zwyczaju stawiać na stole jedzenie, zanim zaczynały rozmowę. Wraz z Trudi poszła w ślad za przyjaciółką do kuchni, obie usiadły na ławce i patrzyły, jak Hiltrud kroi dwie pajdy chleba i smaruje je masłem.
– Czego się napijecie? Mogę zaparzyć rumianku i mięty. A może wolicie mleko? Niestety jeszcze za wcześnie na sok z owoców.
– Poproszę mleka – odparła Maria, nie chcąc, by Hiltrud trudziła się gotowaniem wody.
Koźlarka zdała sobie sprawę, że przyjaciółce zależy na rozmowie, i szybko postawiła na stole dwa kubki mleka, a następnie dosiadła się do Marii i Trudi.
– Wyglądasz, jakby coś ci leżało na sercu – powiedziała.
– Jak mam być wesoła, skoro Michał wyruszył na wojnę? Ostatnim razem prawie postradał życie! – Głos Marii zadrżał, a przed oczami przemknęły jej straszne sceny z krucjaty przeciwko husytom.
Hiltrud poklepała ją lekko po policzku, przywracając do rzeczywistości.
– Przestań się zadręczać takimi myślami! Teraz mamy całkiem inną wojnę niż wtedy. Inny król wezwał Michała do siebie, a wróg na pewno nie będzie tak okrutny jak podkomendni Jana Žižki. Weź się w garść. Co ma być, to będzie! Nie mamy na to wpływu. Musimy po prostu jak najlepiej wykorzystywać możliwości, które oferuje nam życie. Obie miałyśmy szczęście. Gdybyśmy się wtedy poddały, nasz los byłby inny.
Hiltrud nie chciała nic więcej mówić o dawno minionych latach, ponieważ obok siedziała Trudi. Lepiej, żeby dziewczyna nie wiedziała, że jej matka musiała zarabiać na życie jako wędrowna nierządnica.
– Wtedy miałam cel przed sobą – odpowiedziała cicho Maria, myśląc o zemście na oszczercach, którzy ją zdradzili i wypędzili z Konstancji.
– Nadal masz przed sobą cel. Musisz tak zarządzać zamkiem, aby Michał, gdy wróci, nie musiał się wstydzić z twego powodu – oznajmiła surowym tonem Hiltrud.
– Równie dobrze może to robić Anni. Jest bardzo sumienna.
– Aż nazbyt! Uratowałaś jej kiedyś życie, a teraz ona uważa, że ma obowiązek robić za ciebie wszystko.
Hiltrud właściwie lubiła szafarkę, ale uważała, że ta młoda kobieta za bardzo narzuca się Marii z okazywaniem wdzięczności.
– Gdyby tylko dogadywała się lepiej z Aliką! – westchnęła Maria.
– Gdybyś uratowała życie Alice tak samo jak jej, byłaby może wobec niej bardziej uprzejma. Ponieważ jednak to ty zawdzięczasz życie Alice, a nie na odwrót, Anni jest zazdrosna. Uważa, że wolisz Alikę od niej.
– Ale przecież wobec ciebie jest przyjazna i cieszy się, gdy jej doradzasz – zaoponowała Maria.
Hiltrud dolała przyjaciółce mleka i się uśmiechnęła.
– Jesteś mądrą kobietą, Mario, a nie możesz tego pojąć. Pojawiłam się w twoim życiu przed Anni, zatem nie mogłam pozbawić jej twojej przyjaźni. Wręcz przeciwnie, była szczęśliwa, ponieważ mimo że jesteśmy przyjaciółkami, okazywałaś jej swoją serdeczność. Alika pojawiła się później, dlatego Anni uważa, że możesz ją bardziej lubić. Nic nie zrobisz. Ludzie tacy są. Do tego dochodzi pochodzenie Aliki i jej ciemna skóra. Zawsze znajdą się ludzie wrogo nastawieni wobec obcych, zwłaszcza gdy myślą, że ci są od nich lepsi.
– Zmieńmy temat! – powiedziała Maria tonem komicznej rozpaczy.
Przez lata starała się zaprowadzić zgodę między Anni i Aliką, ale tylko dzięki dobrodusznej naturze Murzynki nie dochodziło do kłótni między tymi dwiema kobietami.
– Co u Falka i Lisy? Czy dotarli bezpiecznie do Hettenheimu? – zapytała Hiltrud.
– Henryk von Hettenheim przysłał posłańca z wiadomością, że razem z Aliką przybyli na miejsce bez żadnych przeszkód. Jego żona chce zatrzymać Lisę w Hettenheimie na lato i przedstawić ją krewnym oraz przyjaciołom, a on sam zamierza wychować Falka na młodego szlachcica.
– Chcesz poprzez tę wizytę wzmocnić więzi z panem Hettenheimem i jego przyjaciółmi oraz sojusznikami – wywnioskowała z jej słów Hiltrud.
– W dzisiejszych czasach nigdy za dużo sojuszników i przyjaciół – odpowiedziała Maria, myśląc o Erneście von Herrenrodzie, który mógł zostać jej potężnym sojusznikiem i którego włości znajdowały się na północ od Hennebergu.
Rozmowa przeszła teraz na mniej ważne tematy. Hiltrud zrobiła właśnie nową maść przeciw zmarszczkom. Maria natychmiast chciała wypróbować ten specyfik, rozsmarowała go sobie po twarzy i pochwaliła przyjaciółkę.
– Bardzo dobrze się wchłania. Mogłabyś sprzedać mi garnuszek.
– Jakżebym mogła brać od ciebie pieniądze za coś takiego?! – zaśmiała się Hiltrud. Zobaczywszy, że Trudi też sięga po maść, powiedziała: – Ty jesteś na to trochę za młoda. Musisz poczekać, aż będziesz w naszym wieku.
Ale gdy Trudi zrobiła rozczarowaną minę, nałożyła jej odrobinę na twarz.
W następnych tygodniach na Kibitzsteinie panował spokój. Maria pilnowała parobków i dziewek, starając się przy tym nie ingerować w obowiązki Anni. Młoda szafarka doskonale sobie ze wszystkim radziła. Każdego wieczora zdawała Marii relację i omawiała z nią, jakie prace należy wykonać następnego dnia. Należało przygotować pola do letniego siewu, winnice oczyścić z pierwszych chwastów, nareperować i wysmołować beczki. Przede wszystkim jednak trzeba było dokładnie wysprzątać zamek na wiosnę, uprać ubrania i przewietrzyć pościel oraz koce.
W tym czasie przybył na zamek wędrowny kupiec. Okazało się, że spotkał Michała i jego ludzi w Ratyzbonie. Widział, jak wsiadają do łodzi. Maria z wdzięczności za te wieści pozwoliła mu zarobić na niej całkiem sporą sumkę.
Była zadowolona, że jej mąż popłynie Dunajem przynajmniej do Pasawy, a może nawet do Linzu lub Wels, i nie będzie musiał jechać aż do samego króla drogami, które często nie zasługują na to określenie.
Czasami z wizytą przyjeżdżali sąsiedzi: Bona von Fuchsheim, która pragnęła spotkać się z Trudi, lub Herta von Steinsfeld. Marii nie brakowało więc towarzystwa. Jednak gość, który pojawił się w Kibitzsteinie w pewne słoneczne popołudnie, w ogóle jej nie ucieszył. Był to członek kapituły katedralnej w Würzburgu.
Duchowny przybył z sześcioma towarzyszami i nazbyt uważnie, jak uznała Maria, lustrował wzrokiem zamek. Chociaż Kibitzstein nie utrzymywał na obecną chwilę nazbyt serdecznych kontaktów z księstwem biskupim, uprzejmość nakazywała zaoferować gościowi i jego ludziom wikt oraz nocleg.
Duchowny kazał się zaprowadzić do Marii.
– Nazywam się Guntram von Ebrach! Na pewno już o mnie słyszałaś – powiedział, patrząc na nią wyniośle.
Maria uważała, że gość powinien okazywać jej większą uprzejmość, nawet jeśli jest osobą duchowną.
– Przepraszam, ale nie słyszałam – odpowiedziała.
– Jego Ekscelencja Gotfryd Schenk zu Limpurg mianował mnie jednym ze swoich doradców – kontynuował Guntram von Ebrach.
Arogancja kanonika coraz bardziej irytowała Marię.
– Ja i mój mąż nie znamy doradców nowego księcia biskupa, ponieważ jak na razie nie raczył zaprosić nas do siebie.
– Zaproszenie nastąpi, gdy Jego Eminencja podejmie decyzję o przywilejach, które ty i twój mąż otrzymaliście rzekomo od jego poprzednika Johanna von Brunna.
Maria wyczuła, że książę biskup skorzystał z okazji, iż Michał wyjechał, i przysłał tu tego człowieka, aby ją zastraszył. Ale Gotfryd Schenk zu Limpurg się przeliczył.
– Co to niby ma znaczyć? – zapytała wyniośle. – Każdy nasz przywilej wynika z umów, które znajdują się w archiwach księcia biskupa.
– Może i takie umowy istnieją, ale pytanie brzmi, czy zostały zawarte zgodnie z prawem – odpowiedział arogancko kanonik.
– Umowy opatrzone są pieczęciami i podpisami Johanna von Brunna oraz kilku świadków, z których część, jak na przykład Wiktor von Grasheim, wciąż jeszcze należy do kapituły katedralnej w Würzburgu. Ci panowie potwierdzą wam i waszemu księciu biskupowi, że są ważne.
Maria uśmiechnęła się uprzejmie, lecz jej oczy były zimne. Być może Michał byłby gotów negocjować z nowym księciem biskupem, ale ponieważ ten postanowił przycisnąć ją do muru podczas nieobecności męża, zdecydowała, że nie ustąpi nawet o cal.
Gość też nie był skłonny do ustępstw.
– Johann von Brunn pożyczył od ciebie i twojego męża pewną kwotę, przekazując wam prawo do dziesiątej części myta za przeprawy Menem. Pieniądze nie przyniosły jednak korzyści księstwu biskupiemu, ponieważ Johann von Brunn kupił za nie stanowisko kanonika w Bambergu dla jednego ze swoich bratanków. Powinniście zatem domagać się pieniędzy od owego bratanka lub od kapituły katedralnej w Bambergu, a nie od księstwa biskupiego w Würzburgu!
– Pożyczyliśmy te pieniądze Johannowi von Brunnowi jako księciu biskupowi Würzburga, a nie jego bratankowi. Nie mieliśmy wpływu na to, jak Johann von Brunn wykorzysta tę sumę. Każdy sąd potwierdzi to waszemu panu.
Po minie kanonika Maria poznała, że ugodziła go celnie swoimi słowami. Michał jako wolny rycerz Rzeszy nie podlegał pod sąd księcia biskupa, lecz króla Fryderyka, a ten przykładał wielką wagę do przestrzegania umów. Jeśli Gotfryd Schenk zu Limpurg zechce unieważnić przywileje nadane przez swego poprzednika, sąd królewski nie uzna jego roszczeń.
– Jego Ekscelencja nie będzie zadowolony, jeśli mu powtórzę twoje słowa. Co zatem mam mu powiedzieć? – Ebrach próbował zbić Marię z pantałyku.
– Możecie mu powiedzieć, że ja i mój mąż też nie jesteśmy zadowoleni, iż podważa umowy – odrzekła kąśliwie Maria. – Możecie jeszcze dodać, że to nie po chrześcijańsku wysuwać swoje roszczenia w czasie, gdy mój mąż wyruszył na wojnę, aby bronić króla. Będę musiała wysłać do męża wiadomość, aby wobec tych niesprawiedliwych roszczeń poprosił Jego Królewską Mość o poparcie.
Była to zapowiedź wojny – i kanonik tak właśnie odebrał jej słowa. A przecież spodziewał się, że ostrym łajaniem zmusi żonę pana Michała do posłuszeństwa. Z innymi osobami, które pożyczyły pieniądze byłemu księciu biskupowi, poszło mu gładko. Prawie wszyscy zrzekli się części przywilejów, które im się należały, ponieważ pragnęli pozyskać łaskawość nowego księcia biskupa. Ale ta kobieta, której ojciec handlował wełną w Konstancji, była całkowicie odporna na jego argumenty.
– Jutro stąd wyjadę. Ale pamiętaj, że twój upór nie przysporzy ci w Würzburgu przyjaciół! – pogroził Marii, a następnie dodał, że pragnie udać się na spoczynek.
Skinęła głową. Patrząc, jak kanonik się oddala, wzruszyła ramionami. To była nieprzyjemna rozmowa, która unaoczniła jej, że jest bezbronna, ale gniew na księcia biskupa przeważył nad jej strachem przed tym, co nastąpi. Ponieważ potrzebowała przyjaciół i sojuszników, żałowała, że umowa z Ernestem von Herrenrodą musi poczekać na powrót Michała do domu.
Ernest von Herrenroda znajdował się kilka mil od Kibitzsteinu w wieży swojego rodowego zamku, wznoszącego się na jednym ze wzgórz Lasu Turyńskiego. Spoglądał na trzech mężczyzn, którzy zgromadzili się wokół niego. Najstarszym z nich był kasztelan Hugo. Drugi był mnichem w benedyktyńskim habicie, na głowie miał niedbale wygoloną tonsurę. Ostatni to młodzieniec w stroju prostego szlachcica. Jego twarz przypominała ostre, orle rysy hrabiego Ernesta. Miał również jego zimne, szare oczy. Tylko włosy pospolicie brązowe, a nie w jasnym odcieniu blond.
Hrabia Ernest upił łyk ze srebrnego pucharu, podczas gdy inni musieli zadowolić się winem podanym w cynowych kubkach. Kiedy odstawił naczynie, zaśmiał się cicho.
– Jeśli mój krewny Joachim von Herrenstein uważa, że może nas przechytrzyć, będzie musiał uznać, że jestem cwańszy od niego.
– Myślicie, że Joachim von Herrenstein chce ponownie wszcząć wojnę, chociaż jego ojciec przysięgał, iż jej zaprzestanie? – zapytał skonsternowany kasztelan.
– Przecież pan Joachim sam to zapowiadał często i głośno – stwierdził zdegustowany mnich.
– To było tylko gadanie młokosa! Ojciec wielokrotnie upominał go z tego powodu – zauważył Hugo.
Hrabia Ernest machnął ręką.
– Brat Friedmundus ma rację! Ludzie przypomną sobie słowa Joachima, gdy nadejdzie właściwa pora, i uznają, że tylko uprzedziliśmy napaść. Aby przygotować się do ataku na niego, zaproszę wszystkich krewnych i sojuszników na zamek Waldburg.
– Dlaczego właśnie tam? – zapytał zdziwiony kasztelan. – Zamek Herrenroda bardziej by się nadawał. Waldburg jest za mały, nie pomieści wszystkich gości.
– Służbę można zakwaterować w wiosce. Chcę, żeby spotkanie odbyło się właśnie tam, bo pragnę się przekonać, czy mój kuzyn Ludwik jest wobec mnie lojalny. Jego ojciec podczas wojny stał początkowo przy Herrensteinach, a dopiero potem przeszedł na naszą stronę. Nie chcę dopuścić, aby syn wystąpił przeciwko mnie – powiedział hrabia Ernest.
– Aby zająć Waldburg, potrzeba małej armii. Dlatego wasz ojciec go nie atakował, a wręcz przeciwnie, okazywał łaskawość waszemu stryjowi – oznajmił Hugo.
– Gdybym pojawił się pod Waldburgiem z armią, Ludwik zamknąłby przede mną bramy i poprosił o pomoc Joachima von Herrensteina. Lepiej więc będzie, jeśli każdy z moich braci i kuzynów zabierze ze sobą dziesięciu do dwudziestu zbrojnych. Ludwik, jako mój lennik, nie może nas nie wpuścić. Kiedy znajdziemy się w środku, zamek będzie nasz – zaśmiał się hrabia Ernest.
Do tej pory młodzieniec milczał, ale teraz wychylił się do przodu.
– Panie ojcze – powiedział. – Jeśli chcecie wznowić spór z Herrensteinami, potrzebujecie więcej najemników, niż jesteście w stanie w tej chwili zebrać!
– Zgadza się – przyznał hrabia Ernest. – Dlatego, Robercie, właśnie opracowałem drugi plan, w którym ty odegrasz ważną rolę. Gdybym pożyczył pieniądze z lombardu lub od Żyda, mój krewny Joachim szybko by się o tym dowiedział i spodziewałby się ataku. Ale jeśli ja i wszyscy moi sojusznicy sięgniemy do skrzyń i wyskrobiemy, co się da…
– To i tak nie wystarczy – stwierdził kasztelan Hugo. – Aby uzyskać niezbędną kwotę, będziecie musieli zastawić któryś z zamków lub przynajmniej kilka wiosek!
– O tym Joachim von Herrenstein też by się dowiedział – oświadczył brat Friedmundus.
Ernest von Herrenroda uśmiechnął się szeroko.
– Znalazłem inny sposób na zdobycie pieniędzy. We Frankonii jest pewien rycerz Rzeszy, który bez zaciągania pożyczek może wyłożyć na stół dziesięć tysięcy guldenów. Oczywiście nie za darmo. Ceną jest wejście w koligację z moim rodem poprzez małżeństwo. Ponieważ nie chcę przymuszać do ślubu żadnego z moich szlachetnie urodzonych synów, wezwałem tu Roberta. Poślubi córkę pana von Kibitzsteina, a ja wyposażę świeżo upieczoną parę małżonków w jeden z zamków, które zabierzemy Joachimowi von Herrensteinowi.
– Powiedzieliście von Kibitzstein, panie ojcze? Nie chcę córki tego rycerza! Podobno jej matka była dziwką! – zawołał oburzony Robert.
– A kimże była twoja matka? – zapytał kpiąco hrabia Ernest. – Rozkładała nogi dla każdego, kto tego chciał. Mogę być pewien, że jesteś moim synem, tylko dlatego, że nikt nie odważył się zbliżyć do niej, gdy byliśmy razem.
Zaśmiał się głośno i dźwięcznie, młodzieniec zaś zrobił obrażoną minę. Nie odważył się jednak nic powiedzieć.
Teraz mnich podniósł rękę.
– Wybaczcie mi, kuzynie Erneście, ale właśnie ta kwestia może przysporzyć pewnych trudności. Rycerz Michał von Kibitzstein wyjechał do Austrii na pomoc królowi Fryderykowi. Jego żona oznajmiła, że decyzja o ewentualnych zaręczynach ich córki z twoim nieślubnym synem zostanie podjęta dopiero po jego powrocie.
– Jeśli tak, to nie muszę poślubiać tej dziewczyny! – zawołał Robert.
Młodzieniec wycierpiał już swoje z powodu bycia synem pokojówki uprzyjemniającej przez kilka miesięcy czas hrabiemu Ernestowi. Aby zmazać tę skazę, chciał poślubić szlachetną pannę, a nie córkę mężczyzny, którego ojcem był zwykły piwowar.
Hrabia Ernest spojrzał ponuro na nieślubnego syna.
– Liczyłem, że dostanę pieniądze od państwa Kibitzsteinów, i już zwerbowałem najemników. Jeśli nie będę w stanie im zapłacić, mogą przejść na stronę Joachima von Herrensteina. – Zamilkł i przez chwilę się zastanawiał. Potem znów popatrzył na mnicha i rzekł: – Pojedziesz jak najszybciej do Kibitzsteinu i nakłonisz tę kobietę, żeby przyjęła moją propozycję.
– Jeśli zbyt usilnie będziecie ją namawiać, zapyta, dlaczego tak wam spieszno dostać pieniądze – stwierdził mnich.
– To prawda. – Hrabia Ernest znów się skrzywił, ale nie zamierzał się łatwo poddać. – Mimo to pojedziesz do Kibitzsteinu. Przekaż tej kobiecie, że zapraszam ją do Waldburga. Pozna tam naszych krewnych i przyjaciół i z pewnością zgodzi się na zaręczyny. W razie potrzeby trochę jej pomożemy.
– Już my ją przekonamy – powiedział brat Friedmundus z uśmiechem, a Robert się skrzywił.
– Nie chcę się żenić z córką dziwki!
Ojciec spojrzał na niego z lodowatym wyrazem twarzy.
– Mogę ożenić z nią kogoś innego z rodziny, może nawet bratanka z prawego łoża, który się ucieszy, że dzięki temu małżeństwu wejdzie w posiadanie własnego zamku. Ale wtedy nie dostaniesz ode mnie ani jednego łanu ziemi, a po mojej śmierci będziesz całkowicie zdany na łaskę moich prawowitych synów. Wątpię, czy pozwolą, byś dostał w spadku jakąś posiadłość. Nie ustanowią cię nawet kasztelanem w obawie, że zechcesz przejąć powierzony ci zamek. Po mojej śmierci będziesz znaczył tyle co zwykły parobek, a to będzie sprawiedliwa kara za twoje nieposłuszeństwo.
Robert nie wiedział, co odpowiedzieć na te surowe słowa. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ojciec nie sprowadził go z wioski, w której dotychczas mieszkał, z miłości i przywiązania, ale tylko po to, by go wykorzystać dla własnego interesu.
Na zamku Kibitzstein Maria przez kilka dni nie mogła się otrząsnąć z irytacji, którą napełniła ją wizyta kanonika z Würzburga. Oburzyły ją bezwstydne zachowanie Guntrama von Ebracha i bezczelność nowego księcia biskupa, który nie chciał dotrzymać przypieczętowanych zobowiązań. Wyglądało na to, że wzajemne stosunki z Würzburgiem będą się układać o wiele mniej pomyślnie niż do tej pory. Z dnia na dzień Maria coraz bardziej żałowała, że Michał wyjechał. Z pewnością wiedziałby, co odpowiedzieć tym panom. Musiała liczyć się z tym, że Gotfryd Schenk zu Limpurg skorzysta z nieobecności Michała i odmówi zapłaty należnych im pieniędzy.
Tydzień po wizycie kanonika na zamku pojawił się kolejny gość: Herta, wdowa po panu von Steinsfeldzie. Była krępą osobą średniego wzrostu, z szeroką twarzą i ponurą miną. Towarzyszył jej syn Hardwin. W ciągu szesnastu lat życia chłopiec nauczył się, że jego matka jest pierwsza po Bogu, a za nią długo nikt się nie liczy.
Maria miała świadomość, że Herta von Steinsfeld chciałaby ożenić syna z Boną, córką Ludolfa von Fuchsheima. W ten sposób zapewniłaby Hardwinowi godziwą schedę po teściu. Pani Herta trochę się obawiała, że Fuchsheim wyda Bonę za innego szlachcica, więc bacznie się przyglądała również córce Kibitzsteinów. Zwłaszcza że Trudi miała otrzymać posag, który przekraczał wartość niejednego majątku w tej części Frankonii.
– Witajcie, pani Herto! – przywitała gościa Maria.
Herta von Steinsfeld skinęła uprzejmie głową i w ślad za Marią przeszła do dużej sali zamkowej. Inną szlachciankę Maria zaprowadziłaby do mniejszej, za to przytulniejszej komnaty. Znała jednak ambicję Herty, wiedziała, że ta nie zniosłaby, gdyby przyjęto ją gorzej niż sąsiadów, których nieraz goszczono w tej sali winem i pieczenią.
Tym razem służba zastawiła obficie stół, a pani Herta i jej syn z apetytem przystąpili do jedzenia.
– Wybornie smakowało! – oznajmił Hardwin, kiedy skończył swoją porcję.
W duchu stwierdził, że u Kibitzsteinów gotują lepiej niż na zamku Steinsfeld, ale nie powiedział tego na głos, bo nie chciał rozgniewać matki.
– Całkiem smaczne – przytaknęła pani Herta, która za nic na świecie nie przyznałaby, że cokolwiek u innych jest lepsze niż to, co miała u siebie w domu.
– Co wam leży na sercu? – zapytała Maria, która podejrzewała, że sąsiadka nie przyjechała na zwykłą pogawędkę.
Twarz pani Herty spochmurniała jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
– Czy was też odwiedził kanonik z Würzburga, aby odzyskać przywileje nadane przez wcześniejszych książąt biskupów?
Maria skinęła głową.
– Tak, był tu u mnie.
– U mnie też! – parsknęła pani Herta. – Ale powiedziałam mu, co o tym myślę. Jak tak można? Żeby duchowni zabierali biednej wdowie jej jedyne źródło dochodów!?
Maria powstrzymała się od ironicznego uśmieszku, ponieważ wiedziała, że Herta von Steinsfeld wcale nie jest taka biedna. Należące do niej ziemie przynosiły zyski pozwalające żyć na dobrym poziomie. Ponadto miała udziały w dochodach kilku wójtostw, które jeden z poprzedników Johanna von Brunna przyznał jej teściowi, a kwota ta wynosiła całe dwieście guldenów rocznie.
– Nie wiem, do czego zmierza nowy książę biskup. Tylko zraża do siebie sąsiadów i członków kapituły katedralnej – powiedziała Maria.
– To hańba! – zawołała Herta. – Jego poprzednicy pożyczali pieniądze i dawali w zamian zastawy. Teraz Gotfryd Schenk zu Limpurg twierdzi, że zastawy zostały już spłacone i że nie rozumie, dlaczego nadal chcę pieniędzy z wójtostw. A przecież umowy były zawarte na czas nieograniczony!
Słuchając pani Herty, można by pomyśleć, że zamierzała czerpać zyski z zastawów aż po dzień sądu ostatecznego. Maria zastanawiała się, w jaki sposób udało jej się w zamian za pożyczone pieniądze otrzymać od książąt biskupów prawa wieczyste. Sama nigdy by nie miała śmiałości czegoś takiego zażądać, na dodatek skrupulatnie pilnowała terminów wygaśnięcia praw. Ale skoro takie umowy zostały zawarte, nowy książę biskup nie mógł niczego zmienić.
– W każdym razie ja będę broniła swoich przywilejów – powiedziała z naciskiem.
– Dlatego przyjechałam tu do was, pani Mario. Chcę was mianowicie prosić, abyście nie ulegli woli księcia biskupa, tak jak to na pewno zrobi Ludolf von Fuchsheim. Otrzymuje on czterdzieści guldenów rocznie ze starych umów, ale wydaje mi się, że zrezygnuje z nich bez sprzeciwu. A przynajmniej tak powiedział ów kanonik. Może tylko kłamał…
Herta von Steinsfeld nie była pewna, jak się zachowa rycerz Ludolf, ale Maria znała go dobrze i była przekonana, że zrezygnuje z pieniędzy, aby w zamian pozyskać przychylność nowego księcia biskupa. Lecz jeśli Fuchsheim ustąpi, Gotfryd Schenk zu Limpurg tym bardziej będzie wywierał nacisk na innych, aby zrzekli się swoich praw.
– Porozmawiam z rycerzem Ludolfem i postaram się go od tego odwieść. Wszyscy musimy mówić jednym głosem, w przeciwnym razie książę biskup stopniowo będzie naciskał na poszczególnych panów i w końcu odbierze przywileje nam wszystkim – powiedziała Maria.
Miała nikłą nadzieję na sukces, ponieważ oprócz pani Herty jedynie Moryc von Mertelsbach mógłby się sprzeciwić żądaniom księcia biskupa. Pozostali sąsiedzi zrobiliby wszystko, by przysłużyć się Gotfrydowi Schenkowi.
Z uczuciem, że na jej barki złożono ciężar ponad siły, pożegnała się z Hertą von Steinsfeld i jej synem, po czym śledziła ich wzrokiem, gdy opuszczali Kibitzstein.
Nagle podeszła do niej szafarka Anni i pokręciła głową.
– Czy pani Steinsfeld zawsze je tak dużo wędzonki? Pochłonęła porcję, która wystarczyłaby dla trzech dorosłych mężczyzn!
– Najwidoczniej jej smakowało. Powinniśmy być radzi, że udało się zadowolić gościa – odparła Maria z uśmiechem.
Ale w duchu pomyślała, że nie chciałaby codziennie przyjmować osób tak pazernych na jedzenie jak pani Herta i jej syn.
Następnego dnia na zamku Kibitzstein zawitał kolejny gość. Tym razem był to Ludolf von Fuchsheim, który ponownie przywiózł ze sobą Bonę. Dziewczyna już z daleka machała swojej przyjaciółce Trudi. Obie natychmiast chciały zniknąć w zamku, ale Maria je zatrzymała.
– Zabierzcie ze sobą Hildegardę! Niech i ona ma coś z tej wizyty.
Bona i Trudi zrobiły nadąsane miny, ponieważ obie traktowały Hildegardę nieco z góry. Lecz odkąd Lisa wyjechała do swoich krewnych w Hettenheimie, Maria uważała, że Trudi powinna się zajmować najmłodszą siostrą. Ton matczynego głosu ostrzegł dziewczynę, że ma nie zostawiać Hildegardy samej. Wzięła więc siostrę za rękę i pociągnęła za sobą.
– Chodź, ale nie przeszkadzaj nam!
– Trudi! – powiedziała Maria.
To jedno słowo wystarczyło, aby jej najstarsza córka zrozumiała, że ma nie przeciągać struny.
– Dobrze, pobawimy się z tobą – zwróciła się do Hildegardy, a nieco później sama była zdziwiona, podobnie zresztą jak Bona, że zabawa lalkami Hildegardy sprawia jej taką przyjemność.
Tymczasem Maria wprowadziła gościa do sali i kazała służbie podać wino oraz coś do jedzenia.
– Cóż was trapi, panie sąsiedzie? – zapytała, kiedy Ludolf von Fuchsheim wytarł serwetą swój tłusty nóż i włożył go z powrotem do pochwy.
– Cóż, właściwie to… no cóż… – Fuchsheim nie wiedział, jak zacząć, ale w końcu postanowił, że wyłoży kawę na ławę. – Był u mnie pan Guntram von Ebrach, kanonik kapituły katedralnej w Würzburgu, i powiedział, że nowy książę biskup chce posprawdzać wszystkie przywileje i zlikwidować te, które już wygasły.
– Nasze przywileje jeszcze długo nie wygasną – odpowiedziała suchym tonem Maria.
– Wy i pan Michał nabyliście wiele przywilejów. – Ludolf von Fuchsheim pokiwał głową, usiłując ukryć zazdrość w głosie.
Kibitzstein wraz z okolicznymi wioskami był jednym z najbardziej dochodowych majątków w okolicy. Ponadto jego właściciele osiągali jeszcze większe zyski dzięki przywilejom, które Johann von Brunn przyznał im w ramach rekompensaty za udzielone mu pożyczki. Guntram von Ebrach zasugerował Ludolfowi von Fuchsheimowi, że nowy książę biskup mu się odwdzięczy, jeśli nakłoni Marię do ustępstw.
– Jesteście doprawdy na tyle bogaci, że moglibyście się obejść bez kilku przywilejów – stwierdził pan Ludolf po krótkiej chwili milczenia.
– Książę biskup nie poprzestanie na odebraniu jednego przywileju. Jeśli ustąpimy, sięgnie po następne.
Maria uznała, że Ludolf von Fuchsheim nie nadaje się na sojusznika. Przeszedł na stronę Gotfryda Schenka i miał nadzieję, że jeśli mu się przysłuży, zostanie za to wynagrodzony.
– Patrzycie na to zbyt czarno, pani Mario! Księciu biskupowi chodzi tylko o kilka umów, które zawarli jego poprzednicy i które nie były korzystne dla kapituły katedralnej.
– Jak dotąd każdy książę biskup pożyczał pieniądze na potrzeby swoich krewnych. I każdy płacił za nie prawami do opłat celnych, wójtostw albo oddawał w zastaw wioski… – zaczęła mówić Maria, ale Fuchsheim jej przerwał.
– Johann von Brunn dał wam i waszemu mężowi kilka wiosek. Gotfryd Schenk zu Limpurg nie zamierza wam ich zabrać, chce tylko, byście je traktowali jako würzburskie lenno i płacili podatki.
– Nie dostaliśmy tych wiosek w zastaw, tylko je kupiliśmy – odpowiedziała surowym tonem Maria. – Teraz są częścią majątku Kibitzstein! Książę biskup nie ma już do nich żadnych praw.
– Mój Boże, z wami się nie da rozmawiać! – parsknął Ludolf von Fuchsheim. – Czemu wam tak zależy, żeby te wioski nie miały statusu würzburskiego lenna? Co to za różnica?
– Lenno można zabrać, natomiast cudzej własności nie.
– Robicie z igły widły, pani Mario. Ostrzegam was! Książę biskup niebawem upomni się o swoje prawa! – zawołał porywczo Ludolf.
– A ja będę bronić naszych przywilejów! – Maria się uśmiechnęła, ale jej oczy miotały błyskawice.
W jej mniemaniu rycerz Ludolf był głupcem, który dał się omamić księciu biskupowi. Jednak ze względu na dobrosąsiedzkie stosunki powstrzymała słowa, które cisnęły jej się na usta, i pożegnała sąsiada przyjaźniej, niż na to w jej oczach zasługiwał.
Wydawać się mogło, że cała okolica postanowiła ją odwiedzić, ponieważ następnego dnia w południe pojawił się na Kibitzsteinie rycerz Ingobert von Dieboldsheim. On także próbował ją przekonać, by uległa roszczeniom księcia biskupa. Jego też odwiedził i próbował zastraszyć kanonik Guntram von Ebrach.
– Wiecie, że nie życzę niczego złego ani wam, ani waszemu małżonkowi – powiedział rycerz Ingobert. – Ale jeśli rozgniewacie pana Gotfryda Schenka, znajdziecie się w trudnej sytuacji. Stać go, by dochodzić swoich roszczeń zbrojnie. Słyszeliście o Ringburgu? Zamek ten znajduje się na drugim krańcu księstwa biskupiego. Wcześniejszy książę biskup zastawił go i okoliczne tereny sześćdziesiąt lat temu. Zastaw był wprawdzie ograniczony do dwudziestu lat, ale z jakiegoś powodu nie żądano zwrotu nieruchomości. Pan Schenk zu Limpurg zrobił to właśnie teraz. Tymczasem wnuk człowieka, który kiedyś otrzymał zamek, odmawia zwrotu i powołuje się na prawo zwyczajowe. Teraz książę biskup zbiera oddziały, aby ruszyć przeciwko niemu. Jest to również ostrzeżenie dla wszystkich innych sąsiadów i panów w rejonie würzburskim, aby nie doprowadzali księcia biskupa do ostateczności.
Maria cała się spięła, ale pokręciła głową.
– To pan Gotfryd Schenk zu Limpurg doprowadza innych do ostateczności!
Mimo walecznych słów poczuła strach, bo gdyby książę biskup zażądał pieniędzy, które to im się należały, żaden wójt nie odważyłby się przeciwstawić takiemu panu. Wtedy mogłaby tylko złożyć skargę i mieć nadzieję, że sąd królewski przyzna rację jej i Michałowi. Ale nawet w takiej sytuacji wyrok musiałby zostać wyegzekwowany. Kibitzsteinowie, zdani tylko na siebie, byliby na to zbyt słabi.
Pilnie potrzebujemy sojuszników, pomyślała i znowu przyszedł jej do głowy hrabia Ernest von Herrenroda.
Tymczasem Michał dotarł cały i zdrowy do Austrii. Tam szybko się przekonał, jak bardzo kraj jest podzielony. Niektórzy trzymali stronę Fryderyka jako prawowicie wybranego króla, inni bezwstydnie bronili jego brata Albrechta, który był młodszy, ale na tyle butny, by samemu próbować sięgnąć po cesarską koronę.
Michał musiał więc starannie omijać terytoria Albrechta, ponieważ tamtejsi rycerze i kasztelani z pewnością nie pozwoliliby mu na dalszą podróż. Z tego powodu najpierw przejechał ze swoimi ludźmi przez Bawarię, kierując się do Salzburga. Miał nadzieję znaleźć tam kogoś, kto by mu pomógł.
Gdy drużyna dotarła do miasta, nad którym górował potężny zamek, Michał odniósł wrażenie, że to miejsce jest dziwnie obce. Nigdzie nie było widać typowych konstrukcji z muru pruskiego. Wzdłuż ulic i placów ciągnęły się długie rzędy kamienic z arkadami, a na targowiskach można było kupić towary zarówno lokalne, jak i zagraniczne. Kiedy przejeżdżał między rzędami kramów, pożałował, że nie towarzyszy mu Maria. Widziała wiele krajów i mogłaby mu objaśnić to i owo. Gdy myślał o niej, z tłumu ludzi na targowisku wyłonił się szlachcic i podszedł bliżej.
– Szczęść Boże! – powiedział do Michała. – Sądząc po waszym herbie, przybywacie z Frankonii.
– Zgadza się. Jestem Michał Adler auf Kibitzstein, do usług waszmości.
– Bardzo mi przyjemnie! Hermann von Urbanseck, kłaniam się uniżenie. Jego Wysokość wysłał mnie, abym przyjął rycerzy przybywających do Salzburga wraz z kontyngentami i poprowadził ich do Grazu.
– Gdybyście nam pomogli, bardzo byłbym rad – odpowiedział Michał z westchnieniem ulgi. – Do tej pory docierały do nas jedynie plotki i dlatego zakończyliśmy spływ Dunajem już w Pasawie. Mówiono nam, że dalej panuje pan Albrecht i nie jest przychylny swojemu bratu.
– Niestety, książę Albrecht opowiedział się po stronie wrogów Jego Królewskiej Mości. Istnieją nawet obawy, że użyje broni przeciwko królowi – poinformował Urbanseck.
– Przybyłem z czterdziestoma zbrojnymi pachołkami i kilkoma ciurami, aby wesprzeć Jego Wysokość. Jeśli zjawi się wystarczająca liczba rycerzy, pan Fryderyk będzie mógł stawić czoła nie tylko królowi Władysławowi z Polski, ale też swojemu bratu.
Michał z uśmiechem dotknął miecza. Mimo że nie był zabijaką, walkę o króla uważał za swój obowiązek.
– Dobrze by było. – Urbanseck westchnął z żalem. – Ale większość wielkich panów w Rzeszy nie dba o interesy króla, tylko knuje własne plany.
– Jeśli rodzony brat jest przeciwny królowi, nie można oczekiwać, że wszyscy w Rzeszy będą chcieli walczyć za pana Fryderyka – odezwał się Hannes.
– Niemniej jednak wszyscy powinni mieć świadomość, że tylko król i cesarz mogą zapewnić w Rzeszy prawo i sprawiedliwość. Jeśli tak się nie stanie, potężniejszy pożre słabszych i nadejdzie dzień, w którym Rzesza będzie mniej warta niż pergamin, na którym sporządzono jej dokument założycielski – odpowiedział stanowczo Michał.
Urbanseck uścisnął mu dłoń.
– Niech Bóg da, aby inni myśleli tak jak wy! Teraz zabiorę was do gospody, w której zbieram wojów. Jesteście trzecim rycerzem, który się tu pojawił. Miasto Norymberga przysłało dwudziestu ludzi i mniej więcej tylu przybyło ze Szwabii. Gdy tylko zbierze się setka, ruszymy w drogę.
– Tylko stu zbrojnych i czeladzi z całej Rzeszy? To żałosne! – stwierdził z rozczarowaniem Michał.
– Istnieje kilka punktów zbiórki, choć nie wierzę, że króla ostatecznie wesprze więcej niż tysiąc wojowników z terenu Rzeszy. Ale nawet ta liczba może zaważyć! – Hermann von Urbanseck mówił z takim przekonaniem, że Michał chciał mu uwierzyć. Na razie cieszył się, że znalazł kogoś, kto zaprowadzi go do króla, więc zaprosił go na kieliszek.
Minęły dwa tygodnie, nim Hermann von Urbanseck zapowiedział wymarsz. Mężczyźni z drużyny Michała nie przejmowali się zwłoką. Rozkoszowali się spokojem i winem, a ponieważ mieli przy sobie trochę pieniędzy, dawali zarobić salzburskim dziwkom.
Michał postanowił wykorzystać wolny czas, żeby się rozejrzeć po mieście. Odwiedził więc książęcą prepozyturę Berchtesgaden, a także kilka innych miejsc wokół Salzburga. Ostatniego dnia w mieście napisał do Marii długi list. Pewien handlarz, który w ciągu kilku najbliższych dni zamierzał ruszyć do Ratyzbony, obiecał przekazać ów list znajomemu z Norymbergi. Ten w bliskiej przyszłości miał się udać do Würzburga, a po drodze odwiedzić Kibitzstein i przekazać pismo.
Na pewno minie sporo czasu, nim Maria otrzyma tę wiadomość, ale Michał uważał, że taka droga będzie bezpieczniejsza niż powierzenie listu kurierowi zmierzającemu do Würzburga. Ten mógłby być opłacany przez Gotfryda Schenka, a lepiej, żeby książę biskup nie wiedział, co Michał chce przekazać swojej żonie.
Następnego ranka żołnierze zebrali się przed gospodą, gdzie w ostatnim czasie nocowali mocno stłoczeni. Hannes podszedł do Michała i powiedział:
– Cieszę się, że możemy opuścić tę wszawą budę. Ostatnio myślałem, że pchły mnie zjedzą.
– Raczej wyssą z ciebie krew – zadrwił jeden z norymberczyków, ale potem dodał, że on również nie ma nic przeciwko temu, żeby ruszyć w dalszą drogę.
– Musimy się przeprawić przez góry – oświadczył Hermann von Urbanseck, który do nich dołączył. – Nadeszła wiosna, ale wyżej zapewne wciąż jeszcze leży śnieg.
– W takim razie możemy powalczyć na śnieżki! – zawołał ze śmiechem Hannes.
Podobnie jak większość tu obecnych nigdy jeszcze nie doświadczył trudów przejścia przez Alpy i uważał ten szlak za normalną trasę marszu. Michał też nigdy nie był w tych górach, ale z wyrazu twarzy rycerza Hermanna wywnioskował, że nie powinien ich lekceważyć.
– Pożyjemy, zobaczymy, jak to będzie – powiedział i poklepał Hannesa po ramieniu. – Czy wszystko gotowe do wymarszu?
Hannes skinął głową.
– Nasi są gotowi! Tylko Albach i jego ludzie jeszcze się grzebią.
Maksymilian von Albach przybył dzień wcześniej ze swoim siostrzeńcem Georgiem von Gressingenem i tuzinem zbrojnych. Michał nie był więc zdziwiony, że ci dwaj i ich ludzie są wyczerpani trudami podróży. Nie mieli jednak czasu, by wypocząć po dotychczasowym marszu, ponieważ Hermann von Urbanseck koniecznie chciał wyruszyć w drogę akurat tego dnia.
Ludzie Albacha nie wychodzili z gospody, zatem Urbanseck wszedł do środka. Po chwili Michał usłyszał jego głos:
– Panie Maksymilianie, proszę was, abyście przygotowali się wraz ze swoimi ludźmi do marszu. Czeka nas dziś długa droga.
– Chyba dacie nam czas na dokończenie śniadania – odpowiedział szorstko Maksymilian von Albach.
Michał zastanawiał się, jak długo ten mężczyzna zamierza jeść, ponieważ sam przyszedł do izby jadalnej wkrótce po nim i zjadł poranną zupę, dwie pajdy chleba oraz kawałek sera. Od pół godziny był już na dworze, a Albach ciągle jeszcze nie mógł skończyć śniadania.
– Co jest, panie Michale? – zapytał Hannes. – Mamy tu tak sterczeć na ulicy i czekać, aż Maksymilian i jego ludzie raczą wstać od stołu?
– Gdybym wiedział, którędy jechać, już byłbym w drodze – odparł Michał coraz bardziej zły.
W tym momencie Hermann von Urbanseck wyszedł z gospody i podszedł do niego.
– Nie chcę, byście dłużej czekali! Mój giermek Erhard pojedzie z wami, ponieważ zna drogę równie dobrze jak ja. Tymczasem zostanę tutaj i jak najszybciej wyruszę w ślad za wami wraz z drużyną rycerza Maksymiliana i swoimi własnymi ludźmi.
– Doskonale, tak zrobimy – przytaknął z ulgą Michał.