Porwanie aptekarki - Iny Lorentz - ebook + książka

Porwanie aptekarki ebook

Iny Lorentz

4,5
46,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pod pseudonimem Iny Lorentz ukrywa się małżeństwo autorów, Ingrid Klocke i Elmar Wohlrath. Sławę zyskali już pierwszą wspólną książką zatytułowaną Kastratka, ale prawdziwą popularność przyniosła duetowi Nierządnica, od momentu premiery zajmująca czołowe miejsca na listach bestsellerów w Niemczech. Książka doczekała się ekranizacji uhonorowanej nagrodą filmową DIVA. Każdy z odcinków Nierządnicy obejrzało w Niemczech niemal 11 milionów widzów. W Polsce serial był emitowany na kanale TVP HD. Równie spektakularny sukces odniosły kolejne tomy sagi: Kasztelanka, Testament nierządnicy, Córka nierządnicy, Córy grzechu, Fortele nierządnicy i Nierządnica i mniszka. Z uznaniem spotkały się również inne powieści Iny Lorentz, m.in.: Róża Asturii, Kochanica heretyka i Córa płomieni oraz trylogia o rodzinie von Trettinów, na którą składają się Grudniowy sztorm, Kwietniowa burza i Lipcowy deszcz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 534

Oceny
4,5 (15 ocen)
9
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

„Porwanie aptekarki” to trzecia część cyklu o wędrownej aptekarce Klarze Just, autorstwa znanego duetu pisarskiego występującego pod pseudonimem Iny Lorentz. Tak, tytuł jest tutaj bardzo wymowny, bowiem na zlecenie babki ciężko chorego dziewięcioletniego hrabiego Klara zostaje uprowadzona i zmuszona do jego leczenia. Mimo tak młodego wieku chłopiec włada niewielkim państwem i ma mnóstwo wrogów chcących się go pozbyć. Klara ma więc ręce pełne roboty, bo nie tylko zapragnie uleczyć małego Fryderyka, ale i odkryć, kto zagraża jego życiu. Zaczynając przygodę z tą serią, nie spodziewałam się tak świetnej zabawy. Okazuje się, że literatura przygodowo-awanturnicza jest bliska mojemu sercu. Pełna napięcia, intryg i emocji, powoduje, że książkę czyta się szybko i z przyjemnością. Styl pisania Lorentz jest płynny i wciągający, a ona sama doskonale oddała atmosferę osiemnastowiecznej Europy. Klara jest nietuzinkową postacią, a jej determinacja i odwaga sprawiają, że jej losy śledzi się z zapart...
00
Annku90

Dobrze spędzony czas

"Za­pew­ne, jak są­dzi­ła Klara, rosły tam też inne ro­śli­ny lecz­ni­cze, które mo­gły­by się przy­dać do pro­duk­cji leków." Znacie się na różnego rodzaju roślinach i ziołach? Zbieracie? Ja osobiście nie i nigdy nie mieściło się to w gronie moich zainteresowań ale znam osoby, które zbierają różne rośliny i robią herbaty i maści. Trochę mnie to fascynuje, ale nie na tyle żeby chodzić po łące i cokolwiek zbierać. A Ciebie? Skąd ten temat? Bo główna bohaterka powieści jest aptekarką. Kiedyś pracowała jako aptekarka wędrowna. Porwanie to już trzecia część jej przygód. Nie ukrywam, że bardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że powstała kolejna część, bo dwie poprzednie mi się bardzo podobały. Teraz również nie było inaczej. Klara Just ma swoją rodzinę, już nie wędrują, osiedli w jednym miejscu. Wiodą spokojne życie do czasu, kiedy zostanie wydane zlecenie na jej porwanie. Niktby się nie spodziewał, że spotka to matkę trójki dzieci. A jednak. Musi pomóc Fryderykowi, dziewięcioletni...
00

Popularność




Entführung der Wanderapothekerin

Copyright © 2018 by Knaur Verlag. An imprint of Verlagsgruppe Droemer

Knaur GmbH & Co. KG, Munich

Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2024 for the Polish translation by Barbara Niedźwiecka

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Marta Chmarzyńska

Korekta: Joanna Rodkiewicz, Edyta Malinowska-Klimiuk

ISBN: 978-83-8230-775-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2024

CZĘŚĆ PIERWSZAKTO SIEJE WIATR

1

Klara spojrzała na przyjaciółkę z radością, ale też z lekkim powątpiewaniem.

– Czy to prawda? – zapytała. – Faktycznie spodziewasz się dziecka?

– Położna tak twierdzi – odpowiedziała Martha. – Nie krwawię od trzech miesięcy, a przecież nie jestem aż tak stara, aby wejść w przekwitanie.

– Oczywiście że nie! Jesteś na tyle młoda, że mogłabyś urodzić jeszcze tuzin dzieci. Tak bardzo się cieszę, że ci się udało! – Klara przyciągnęła ją do siebie i przytuliła.

– Ja też się cieszę, bo to świadczy, że nie jestem suchą wierzbą, jak mnie nazywali krewni mojego pierwszego męża.

Teraz w głosie Marthy zabrzmiał gniew, gdyż dwaj kuzyni i kuzynka jej zamordowanego męża dołożyli wszelkich starań, aby jak najmniej zapłacić jej za ziemię, którą małżonkowie kupili za jej pieniądze. Proces toczył się przez ponad dwa lata, nim wreszcie udało się odeprzeć nieuzasadnione roszczenia zachłannego kuzynostwa świętej pamięci Fritza Kirchera.

– Ci dranie najchętniej wszystko by mi zabrali i wypędzili mnie z kraju. I tak by się stało, gdyby nie ty, twój mąż i mój Rumold – dodała cicho Martha.

Klara dała przyjaciółce lekkiego prztyczka w nos.

– Nie powinnaś myśleć o złych rzeczach, ale o życiu, które rośnie w tobie.

– Nie będę. Tak się cieszę! – odpowiedziała Martha tonem, który nie do końca pasował do tych słów. Chwyciła Klarę za rękę. – Jak myślisz, co Tobias powie na to, że urodzi mu się maleńki braciszek lub siostrzyczka? Przecież niedawno skończył trzydzieści lat.

Klara zaśmiała się głośno.

– Jeśli to twoje jedyne zmartwienie, mogę cię uspokoić. Będzie szczęśliwy, bo zawsze chciał mieć rodzeństwo, ale Bóg nie obdarzył jego rodziców kolejnym dzieckiem.

Jej słowa nie zdołały pokrzepić brzemiennej kobiety. Magdalena Just zmarła już dawno temu, a Rumold dopiero po kilku latach ożenił się z Marthą. Krewni Magdaleny podburzali przeciwko młodej małżonce całe otoczenie, a ona nadal nie czuła się swobodnie w domu męża. Musiała się nawet pilnować, aby służąca nie zaczęła nią rządzić.

– Naprawdę nie wiem… – zaczęła, ale Klara jej przerwała.

– Niczym się nie przejmuj! Jesteś w kiepskim nastroju, ale to normalne u kobiet w odmiennym stanie. Podczas moich trzech ciąż często zbierało mi się na płacz. Tłumaczyłam sobie, że to tylko zły humor, który jestem w stanie od siebie odgonić.

– Tak się cieszę, że cię mam! – westchnęła Martha. Puściła rękę Klary i położyła obie dłonie na sercu. – To moje pierwsze dziecko. Zupełnie nie wiem, co robić.

W jej głosie zabrzmiała tak komiczna bezradność, że Klara się zaśmiała.

– Po prostu nosisz maleństwo w brzuchu i czekasz, aż samo zdecyduje się z niego wyjść.

Teraz Martha też się zaśmiała i kręcąc głową, stwierdziła:

– Tobie chyba nic nie może zepsuć samopoczucia?

– Pewne rzeczy owszem – odpowiedziała Klara, spoglądając na ratusz, który prześwitywał przez szczelinę między rzędami domów.

– Co masz na myśli? – zapytała Martha.

– Dziś rano nasi wędrowni aptekarze poszli odebrać swoje paszporty. Wtedy poinformowano ich, że opłata skarbowa została podwyższona. A ponieważ odmówili dopłaty, odesłano ich z kwitkiem do domu. Zamierzam pójść teraz do Frahma, żeby powiedzieć mu, co o tym myślę! Hańba, że książę Fryderyk Antoni ciągle podnosi podatki i daniny. Nawet my czujemy to w sakwie, chociaż ciężko pracujemy i naprawdę dobrze zarabiamy – odrzekła zdenerwowana Klara.

Mimo wojowniczej treści wypowiedzi w jej głosie brakowało przekonania, że wizyta u Frahma przyniesie jakiś efekt.

Martha skinęła głową z zatroskaniem.

– Rumold też narzekał na podatki, ale tylko w rozmowie ze mną. Powiedział, że urzędnicy z Rudolstadt mają swoich donosicieli, którzy denun… denun… coś tam sąsiadów.

– Denuncjują. – Klara podpowiedziała jej właściwe słowo.

– Tak, chyba tak się wyraził – przytaknęła Martha. – Dodał jeszcze, że chętnie spotkałby tych drani w nocy i wygrzmocił ich solidnym kijem.

– Lepiej niech nie mówi takich rzeczy zbyt głośno – ostrzegła przyjaciółkę Klara.

Książę faktycznie żyłował swoich poddanych, chcąc zdobyć od nich pieniądze na utrzymanie okazałego dworu. Mimo to niektórzy ludzie zgadzali się na taki wyzysk, a nawet donosili władzom na swoich sąsiadów, ośmielających się krytykować pazerność władcy. Każdy, kto choć raz podpadł dworskim panom i urzędnikom, mógł się spodziewać wiecznych problemów z ich strony. Ale nawet tego nie wolno było powiedzieć otwarcie, ponieważ za takie słowa groził areszt. Co prawda można się było z niego wykupić, ale należało zapłacić wysoką grzywnę.

– Idę teraz do Frahma. Proszę, odwiedź nas później, żebyśmy mogły porozmawiać o tym wszystkim w spokoju.

Klara ponownie przytuliła Marthę i poszła dalej. Minęła ratusz i skierowała się do budynku usytuowanego tuż za nim. Gdy podeszła bliżej, zobaczyła kilku wędrownych aptekarzy stojących u drzwi. Mężczyźni, którzy zarabiali na życie, sprzedając po świecie lekarstwa produkowane przez farmaceutów, byli rozsierdzeni. Z ich ust padały przekleństwa i złorzeczenia. Jeden wymachiwał pięścią, jakby groził budynkowi.

– Mamy się godzić na to wszystko? – zapytał ze złością. – W zeszłym roku już nam podniesiono opłaty za paszporty, a teraz książę domaga się jeszcze więcej. Skąd na to weźmiemy? Urodzimy te talary? Nie zarabiamy więcej, a musimy jakoś wyżywić nasze rodziny!

– Uspokój się, Zachariasie! – upomniał go inny aptekarz. – Przecież nie mamy innego wyjścia. Jak nie zapłacimy opłaty skarbowej, to nie dostaniemy paszportów i nie będziemy mogli ruszyć w trasę. Wtedy to już w ogóle przyjdzie nam chyba umrzeć z głodu!

Inny wędrowny aptekarz pokręcił głową.

– Być może… Ale mimo wszystko uważam, że Zacharias ma rację. Dlaczego mamy oddawać swoją krwawicę możnym z Rudolstadt, aby mogli żyć jeszcze wystawniej?

– Ludzie, to zakrawa na rebelię! – oburzył się ów wędrowny aptekarz, który nawoływał do spokoju. – Jego Książęca Mość, Fryderyk Antoni, jest naszym panem, a my jego poddanymi. On rozkazuje, a my powinniśmy być mu posłuszni.

– To tchórzostwo! – warknął na niego Zacharias. – Książę nie może nadużywać swojej władzy. Chyba mamy jakieś prawa! Zatem powinniśmy ich bronić.

– Jeśli cię wsadzą do karceru, to wtedy będziesz się mógł domagać swoich praw – zadrwił jego rozmówca.

– Ej, ty, skoro tak uważasz, to… – Zacharias podszedł do mężczyzny i chwycił go za kołnierz.

Klara nie zamierzała wplątać się w bójkę aptekarzy. Minęła ich zatem i weszła do budynku, w którym wydawano paszporty.

Zauważył ją woźny Brüser, ale nie zapytał, po co przyszła. Wiedziała, że mężczyzna ów donosi swojemu przełożonemu Frahmowi o wszystkim, co usłyszy w mieście.

„Żałosny lizus” – pomyślała i podeszła do drzwi gabinetu Frahma.

– Ej, ty, nie możesz tak po prostu wejść do pokoju pana asesora1. Muszę cię najpierw zapowiedzieć! – krzyknął woźny z oburzeniem.

– Więc dlaczego nadal siedzisz na krześle? Zajmij się swoją pracą!

Brüser podniósł palec wskazujący i rzekł tonem nagany:

– Masz mówić do mnie na wy! Jestem urzędnikiem Jego Książęcej Mości, zatem musisz zwracać się do mnie z szacunkiem.

Klara spojrzała na niego oburzona. Zasadniczo woźny był kimś w rodzaju pachołka wykonującego polecenia przełożonego. W sezonie zimowym palił w piecach, biegał po piwo do karczmy, aby urzędnicy mogli ugasić pragnienie, a zarabiał mniej niż większość wędrownych aptekarzy. Gorzej płacono jedynie parobkom u chłopów, chyba że zajmowali się końmi.

– Nie słyszałaś, co powiedziałem? – zapytał ostro Brüser, gdy Klara ponownie podeszła do drzwi, za którymi znajdował się gabinet Waldemara Frahma.

– Słyszałam, Wasza Wysokość, a teraz mnie wreszcie zapowiedzcie! Bo inaczej sama wejdę do pokoju pana asesora.

W głosie Klary zabrzmiała tak wyraźna kpina, że Brüser musiał ją dosłyszeć. Dlatego specjalnie zwlekał. Ale przez okno dojrzał wściekłych aptekarzy, którzy wciąż stali na zewnątrz. Gdyby Klara ich zawołała, gotowi byliby natychmiast tu wejść. Pierwszą osobą, na której wyładowaliby swój gniew, byłby on. Frahm i inni urzędnicy zabarykadowali się natomiast w swoich gabinetach za solidnymi drzwiami.

– Zobaczysz, kiedyś się doczekasz! – zagroził Klarze, wstał ospale i zapukał do drzwi Frahma, urzędnika odpowiedzialnego za wydawanie paszportów wędrownym aptekarzom.

– Proszę! – rozległ się wewnątrz energiczny męski głos.

Brüser uchylił drzwi i wetknął do środka głowę.

– Panie asesorze, przyszła żona Tobiasa Justa i chce z wami rozmawiać.

Klara prawie poczuła na skórze ślinę, która pryskała z ust woźnego, gdy mówił. Pogardliwym gestem odepchnęła go na bok i weszła do środka.

Mężczyzna siedzący za dużym biurkiem był jeszcze młody. Wiedziała, że otrzymał to stanowisko dzięki protekcji swojego kuzyna Wilhelma Frahma, tajnego radcy2 w Rudolstadt, cieszącego się uznaniem wielu arystokratów.

– Dzień dobry – przywitała się bez zbędnych uprzejmości.

Waldemar Frahm uniósł rozgniewany wzrok.

– Jestem przyzwyczajony do zwracania się do mnie z większym szacunkiem!

– Wszyscy tu domagają się szacunku, aż po ostatniego parobka – odrzekła gniewnie Klara, zapominając o ostrożności.

Brüser chciał coś powiedzieć, ale Frahm machnął ręką, jakby odpędzał muchę.

– Idź już! – powiedział, zwracając się do woźnego jak do zwykłego służącego. Następnie przeniósł wzrok na Klarę i rzekł: – Na pewno przyniosłaś pieniądze, których wasi aptekarze wędrowni nie chcieli zapłacić.

Klara spojrzała na Frahma lodowato.

– Przychodzę, żeby oficjalnie złożyć skargę na podwyżkę podatku. Paszporty naszych wędrownych aptekarzy już w zeszłym roku podrożały o jedną czwartą, a teraz mają kosztować jeszcze więcej. Tak po prostu nie można!

– Kto tak twierdzi? Ty czy twój mąż? – zapytał szyderczo Frahm.

– Tak mówią wszyscy w Königsee i poza miastem. Jesteśmy pracowitymi ludźmi. Płacimy daniny bez słowa skargi, o ile są w przyzwoitej wysokości. Od kilku lat jednak stale rosną. Książę żąda coraz więcej pieniędzy, chcąc powiększyć swój dwór. Ale skąd mamy je brać? W całym księstwie Schwarzburg-Rudolstadt nie ma cudownego osiołka z bajki, którego wystarczyłoby pociągnąć za ogon, aby posypał złotymi monetami.

Klara powstrzymała swojego męża przed przyjściem do Frahma, ponieważ Tobias z pewnością powiedziałby coś, co rozgniewałoby urzędnika, który być może nałożyłby na niego karę pieniężną. A teraz sama czuła tak wielkie oburzenie z powodu stale rosnących podatków, że ledwo hamowała język.

– Jego Książęca Mość żąda tylko tego, co mu się należy – odparł Frahm wyniosłym tonem. – On jest panem i on decyduje. Nawet gdyby zażądał od was ostatniej koszuli, musielibyście ją oddać.

– Jeszcze trochę, a pozostanie nam jedynie ta ostatnia koszula!

Klara chętnie wyłożyłaby dobitnie, co myśli o rosnących podatkach, ale chciała uniknąć procesu sądowego i kary pieniężnej. Dlatego próbowała zaapelować do rozsądku urzędnika.

– Panie Frahm…

– Macie mówić do mnie: „wielce szanowny panie asesorze” – przerwał jej urzędnik.

– No dobrze! Wielce szanowny panie asesorze, musicie zrozumieć, że tak dłużej nie można. Z powodu wysokich podatków towary stają się coraz droższe, a wielu ludzi nie stać już nawet na produkty pierwszej potrzeby. Jeśli tak będzie dalej, ludzie wkrótce zaczną głodować, a pieniądze stracą na wartości. Książę sam to boleśnie odczuje. Czy chce aż tak podwyższyć daniny, aby nic nam nie zostało i żebyśmy nie mogli nawet kupić składników na nasze produkty? W ubiegłym roku podwojono podatki na importowane ingredienty, które poprawiają skuteczność leków. – Klara zamilkła na chwilę i oparła się dłońmi o krawędź stołu. – Jak za kilka lat książę będzie ściągał podatki, skoro ludzie nie będą mieć pieniędzy? Czy wtedy zajmie domy i gospodarstwa poddanych, a ich wypędzi z kraju?

– Kobieto, to, co mówisz, zakrawa na rebelię! – burknął Frahm. – Jego Książęca Mość zawsze ma na uwadze dobro swoich poddanych!

– Szkoda, że my tego za bardzo nie odczuwamy – odparła Klara z goryczą.

Wiedziała, że ona i Tobias nie będą mieli wyboru i zapłacą wymagane opłaty skarbowe. Bez niezbędnych paszportów nie mogliby wysłać w drogę wędrownych aptekarzy. A ci przyniosą pieniądze tylko pod warunkiem, że uda im się na trasie sprzedać leki. Trudno było zaakceptować to, że z roku na rok owa działalność daje coraz mniej zysku.

– Tym razem zapłacimy podatek. Ale jeśli w przyszłym roku znowu go zwiększycie, spodziewajcie się, że ten i ów farmaceuta zrezygnuje z prowadzenia działalności.

Frahm nie potraktował poważnie jej ostrzeżenia. Uśmiechnął się z zadowoleniem i otworzył księgę rachunkową, a następnie wymienił kwotę, którą miała uiścić. Stwierdził, że poradzi sobie z Tobiasem Justem i z innymi farmaceutami z Königsee. Chcąc nie chcąc, ugną się przed autorytetem władcy, którego on reprezentował w tym mieście.

2

Klara wróciła do domu cała rozdygotana z gniewu. Po wejściu do kuchni ściągnęła z ramion chustę i rzuciła ją na krzesło, a następnie nalała sobie mleka do kubka. Kucharka Kuni właśnie miała formować kluski, ale się wstrzymała.

– Więc wielki pan nie dał się ułagodzić? Nic nie zmniejszył podatku? – zapytała.

– Jaki tam wielki pan? Waldemar Frahm to tylko pośledni urzędniczyna! Tyle że zachowuje się, jakby sam był księciem – prychnęła z pogardą Klara. Odstawiła kubek z hukiem na stół i się rozejrzała. – Gdzie są Tobias, Martin i Lena?

– Pan Tobias poszedł na zebranie farmaceutów do Gospody pod Lwem. Dopiero co się o nim dowiedział, więc nie mógł cię poinformować. A dzieci są na zewnątrz, w ogrodzie. Powiedziałam Martinowi, żeby zajął się małą Hildą. Ma pilnować, żeby słońce nie świeciło jej w twarz, bo jeszcze uszkodziłoby jej oczki.

Kuni wróciła do swoich klusek. Niezależnie od problemów z podatkami Klara i jej rodzina musieli zjeść obiad.

– Sprawdzę, co z maluchami – oznajmiła Klara i westchnąwszy, wyszła z kuchni i udała się do ogrodu.

Ten był jej dumą. Pielęgnowała go starannie i uprawiała w nim różne zioła, z których korzystała Kuni, dodając je do potraw, a także Tobias, który wykorzystywał je do produkcji leków. Dostrzegła swoje dzieci pod śliwą całą w białym kwieciu.

Martin, który miał osiem lat, poważnie potraktował opiekę nad młodszą siostrą. Ustawił kosz z Hildą w cieniu i odstraszał muchy, które próbowały usiąść na jej twarzy. Towarzyszyła mu pięcioletnia Lena. Dziewczynka siedziała na trawie i przeżuwała skórkę chleba. Kiedy zobaczyła matkę, zerwała się i do niej podbiegła.

– Wróciłaś, mamo!

– Tak, wróciłam – odpowiedziała Klara, na którą widok dzieci podziałał uspokajająco. Wzięła Lenę na ręce, a potem pogłaskała Martina po głowie. – Jesteście dziś bardzo grzeczni. Lubię was takimi!

– Czy dostaniemy za to nagrodę? – zapytał Martin, mając nadzieję, że matka poleci Kuni upiec ciasto lub przynajmniej otworzyć słoik ze śliwkowym kompotem z ostatnich zbiorów.

– Powinniście być grzeczni, nie myśląc o korzyściach – upomniała syna Klara.

Martin się skrzywił, słysząc te słowa. Klara mrugnęła do niego. Postanowiła poprosić Kuni o usmażenie wieczorem kilku naleśników, które smakowały wyśmienicie z dodatkiem miodu lub musu owocowego. Chłopiec domyślił się, że on i siostra mogą liczyć na nagrodę.

– Cioci Marthy jeszcze dzisiaj u nas nie było – powiedział nieco rozczarowany, ponieważ zwykle przynosiła mu coś smacznego, latem jabłko lub gruszkę, a zimą racucha lub precelka.

– Niedługo przyjdzie – pocieszyła go Klara.

Uznała, że przez wizytę w sądzie straciła zbyt wiele czasu. Miała dużo roboty w domu i ogrodzie. Musiała też przejrzeć suszące się na strychu zioła i przenieść do piwnicy te, które nadawały się już do użytku, a tam pomóc mężowi w ich przetwarzaniu.

3

Farmaceuci z Königsee potajemnie zorganizowali swoje zebranie, nie chcąc, by książęcy funkcjonariusze im przeszkodzili. Spotkali się, niby przypadkiem, w Gospodzie pod Lwem. Byli to ludzie, których opinia liczyła się w mieście. Przez to jeszcze bardziej czuli się upokorzeni, że muszą zginać kark przed niskimi rangą urzędnikami książęcymi.

Mąż Klary, Tobias, zamówił kufel piwa i słuchał przemowy farmaceuty Hofmanna.

– Tak dalej być nie może! – mówił jego kolega po fachu. – Przez lata wiernie służyliśmy naszemu władcy i wznosiliśmy toasty za jego zdrowie. Dopóki panowie Schwarzburg-Rudolstadt nosili tytuł hrabiowski, żyło nam się dobrze. Ale kiedy nasz pan został księciem, jego wydatki gwałtownie wzrosły. Ściągnął do Rudolstadt rozmaitych ludzi, aby powiększyć swój dwór. Zamki jego przodków stały się dla niego zbyt skromne, więc chce zbudować nowe, a to wszystko naszym kosztem!

– Dobrze powiedziane! – przyznał mu rację jeden z farmaceutów.

– Wszystko prawda! – zawołał inny.

Tobias również skinął głową. Zastanawiał się, czy powinien się odezwać. Zanim się zdecydował, ktoś inny zabrał głos:

– Mówię wam, musimy coś zrobić! Wyślijmy petycję do Jego Książęcej Mości, albo może delegację. Nasi wysłannicy powinni wytłumaczyć szlachetnemu panu, że dosyć już tego. Jest władcą księstwa Schwarzburg-Rudolstadt, a nie królem Francji czy cesarzem w Wiedniu. Ich stać na utrzymanie dużego dworu i budowę zamków, a nasz pan Fryderyk Antoni nie ma dość pieniędzy.

– Racja! – Jeden z farmaceutów klepnął dłonią w stół, aby pokazać, że się zgadza, a wielu poszło w jego ślady.

– Więc jesteśmy zgodni, że musimy coś zrobić! – kontynuował swoją przemowę farmaceuta. – Ale czego właściwie chcemy? Czy sporządzimy petycję, którą jeden z nas przekaże księciu, czy pojedziemy w kilku do Rudolstadt?

– Jestem za petycją. Gdybyśmy pojechali całą grupą do Rudolstadt, książę uznałby to za bunt – stwierdził sąsiad Tobiasa, Lensing.

Tobias miał wątpliwości. Nowe podatki były bardzo uciążliwe, a petycja jego zdaniem nie będzie miała należytej wagi. Jeśli jednak zbyt wielu z nich stanęłoby przed księciem, ten mógłby poczuć się urażony i już na wstępie odrzucić ich żądania.

– Jestem za tym, byśmy złożyli u księcia pisemne oświadczenie, a jednocześnie dołączyli do pozwu, który pan Bulisius w imieniu obywateli Rudolstadt wniósł przeciwko księciu w Sądzie Kameralnym Rzeszy w Wetzlar – powiedział w końcu.

– Czy to nie rozgniewa Jego Książęcej Mości bardziej niż delegacja, która stanęłaby przed nim w całej skromności i poprosiła o obniżenie podatków? – zapytał jeden z farmaceutów.

– Ponadto procesy sądowe w Wetzlar są kosztowne – zauważył Lensing.

– Niczego wam nie narzucam! – dodał Tobias. – Ale uważam, że udział w procesie pokazałby księciu, że poważnie podchodzimy do naszych żądań, nie łamiąc przy tym prawa. Droga do sądu w Wetzlar jest dla nas całkowicie otwarta, bo nie jesteśmy ani chłopami pańszczyźnianymi, ani włóczęgami.

Niektórzy farmaceuci zaczęli się zastanawiać. Gdyby zdecydowali się działać czynnie przeciwko księciu, ten mógłby uznać to za rebelię i stłumić ją siłą. Jeśli zaś pójdą do sądu, książę Fryderyk Antoni będzie musiał ustosunkować się do pozwu.

– W każdym razie nie mamy się czego bać. Nie podważamy przecież władzy księcia, a jedynie sprzeciwiamy się nadużyciom jego urzędników – oznajmił Hofmann.

Podobnie jak innym farmaceutom, zdarzało mu się stawać przed Waldemarem Frahmem z kapeluszem w dłoni i wysłuchiwać jego obelg.

– Nie boimy się. A teraz chcę obalić drugi kufel piwa! – zawołał jeden z farmaceutów.

I na tym skończyło się zebranie. Niektórzy farmaceuci opuścili gospodę i wrócili do domów, inni usiedli przy jednym stole i nadal rozmawiali.

Tobias postanowił pójść do domu. Chciał się dowiedzieć od Klary, jak przyjął ją Waldemar Frahm.

4

W drodze do domu Tobias minął budynek, który kupił jego ojciec, aby zamieszkać w nim ze swoją drugą żoną Marthą. Rumold, który wraz z synem produkował leki, nie zjawił się na zebraniu. Tobiasowi brakowało jego obecności. Nie zastanawiając się długo, wszedł i stanął twarzą w twarz z Marthą. Była urodziwą, zaledwie trzydziestoletnią kobietą, a zatem o prawie dwadzieścia pięć lat młodszą od jego ojca. Miała włosy blond i ładną, krągłą twarz.

– Dzień dobry, Martho! Gdzie jest ojciec? – zapytał.

– Rumold siedzi w kuchni i kroi cebulę. Zastąpił mnie, bo prawie sobie wypłakałam oczy i nie mogłam kroić dalej – powiedziała Martha, a potem opuściła głowę.

Tobias był nieco starszy od niej, a za kilka miesięcy miała urodzić mu młodszego brata lub siostrę. Czuła się niepewna jego reakcji, chociaż Klara usiłowała ją uspokoić.

– Czy mogę pójść do kuchni, czy może ugodzi to mojego ojca w jego męską próżność? – zapytał rozbawiony Tobias.

– Wejdź, drapichruście, i powiedz mi, co tam ustaliliście na zebraniu! – ryknął z kuchni Rumold.

Tobias zastał ojca siedzącego przy stole i krojącego ze złą miną cebulę.

– Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Pan Bóg stworzył to warzywo takim, że kto chce je zjeść, płacze jak na pogrzebie bliskiego członka rodziny, a może nawet bardziej? – jęknął Rumold i kiwnął na Marthę. – Czy mogłabyś nalać Tobiasowi wina z dzikiej róży? I mnie też!

Kiedy Martha poszła po wino, senior rodu spojrzał pytająco na syna.

– Kto najbardziej się udzielał?

– Wszystko przebiegło bardzo spokojnie. Kilku farmaceutów, w tym Hofmann, nawoływało do bardziej stanowczych kroków wobec księcia, podczas gdy niektórzy, choćby Lensing, byli temu przeciwni. Ale powiedz mi, dlaczego nie przyszedłeś na zebranie? – zapytał Tobias. – Twoja rada byłaby dla wszystkich bardzo cenna.

Ojciec zaśmiał się cicho.

– Na pewno nie dla wszystkich! Ci bardziej tchórzliwi byliby zaniepokojeni moimi słowami. Lensing stwierdził niedawno, że my, farmaceuci, nadal radzimy sobie dobrze, w przeciwieństwie do innych branży, ponieważ wielcy zależą od naszych zarobków. Bez nas, farmaceutów, i bez naszych wędrownych aptekarzy książę Fryderyk Antoni również musiałby zacisnąć pasa.

Tobias pomyślał o otyłym księciu na tronie w Rudolstadt i się skrzywił.

– Nie zaszkodziłoby mu to. W ciągu jednego dnia dwór tego pana zjada tyle jadła, że starczyłoby dla niejednej wielodzietnej rodziny przez rok.

– Książę wie, jak żyć po wielkopańsku! Tylko patrzeć, jak podagra wniknie mu w kości – odpowiedział ojciec z ponurym uśmiechem. – Ale powiedz mi, co nasi koledzy zamierzają zrobić?

Tobias wzruszył ramionami.

– Jeszcze do końca nie są co do tego zgodni, ale raczej przekażą księciu petycję. Zaproponowałem, żebyśmy dołączyli do pozwu, który pan Bulisius złożył w sądzie w Wetzlar, ale niektórzy mają obawy.

– Ja też nie sądzę, żeby to była dobra droga. Sędziowie bez wyjątku pochodzą z wielkopańskich rodzin i nigdy nie podejmą decyzji niekorzystnej dla naszego księcia – odpowiedział ojciec i machnął pogardliwie ręką.

– Nie chodzi mi o wygraną, ale o pokazanie naszego sprzeciwu. Niech książę zobaczy, że nie zgodzimy się na wszystko – odparł energicznie Tobias.

– Jeśli uzna nasz protest za bunt, sprowadzi na pomoc Prusaków, a ci wiedzą, jak zmusić poddanych do posłuszeństwa! Ale zmieńmy lepiej temat.

W tym momencie przyszła Martha z butelką wina z dzikiej róży.

– Kochanie, poszukaj tego leniucha, Grety, niech dokończy krojenie cebuli. Nie mogę jednocześnie rozmawiać z synem i płakać – rzekł jej mąż.

– Gdzie jest wasza służąca? – zapytał Tobias.

– Martha wysłała ją po coś na targ, a ten wałkoń tak się spieszy z powrotem, że pomiłuj Bóg. Chciałbym zamienić się z wami i wziąć waszą Liese na kilka tygodni, a w tym czasie Greta musiałaby pracować u was. Klara oduczyłaby ją obijania się w pracy.

Słowa Rumolda zabrzmiały tak kąśliwie, że Martha nie mogła powstrzymać łez.

– Sama powinnam była pójść na targ. Ale zrobiło mi się tak ciężko w nogach, że wysłałam Gretę. Ja…

– To nie był zarzut wobec ciebie! – przerwał jej mąż. – Jesteś łagodną, dobroduszną istotą, a ta ropucha to wykorzystuje. Ale podobasz mi się taka, jaka jesteś!

– Naprawdę? – Martha zapytała z takim zdziwieniem w głosie, jakby nadal nie mogła pojąć, że ktoś taki jak ojciec Tobiasa, stateczny i powszechnie szanowany obywatel, mógł się w niej zakochać.

– Skoro tak mówię, to tak jest – odparł. – Ale widzę, że Greta wreszcie wraca. Wiecie co? Niech się zajmie pracą w kuchni, a my dwoje pójdziemy z Tobiasem do domu… do jego domu!

– To też twój dom! Możecie zamieszkać w nim w każdej chwili – odrzekł Tobias.

– Ach, co ty mówisz? – Ojciec machnął ręką. – Młodzi i starzy razem, to na dłuższą metę nie wróży dobrze. Tutaj mam własne małe gniazdko, które dzielę z Marthą, i jestem sam dla siebie panem.

– U nas też byłbyś panem domu.

– Odpuść sobie, Tobiasie. Tak jak teraz jest najlepiej. Dobrze się dogadujemy i niczego więcej nie trzeba. Ach, jesteś wreszcie, Greto! Dokończ siekanie cebuli i zajmij się gotowaniem. Ja i Martha pójdziemy do Tobiasa.

Służąca miała respekt przed Rumoldem Justem i nawet nie próbowała szukać wymówek, jakby to pewnie robiła wobec Marthy. Z niezadowoloną miną wzięła do ręki nóż i zabrała się do roboty.

Tobias i Rumold dopili do końca wino i skierowali się ku drzwiom. Martha się zawahała.

– Chodź z nami! – powiedział jej mąż.

Rumold nie chciał, aby jego żona została, bo w przeciwnym razie Greta z pewnością by się obijała i cała nieprzyjemna praca spoczęłaby na Marcie. Życzyłby sobie, żeby jego małżonka była bardziej stanowcza. Człowiek nie może jednak mieć wszystkiego, więc musiał dla dobra żony pokazać służącej, co należy do jej obowiązków.

5

Klara postawiła koszyk z Hildą w kuchni i zaczęła rozpinać koszulę, aby nakarmić piersią niemowlę. Wtem usłyszała, że ktoś wchodzi do domu, i stanęła plecami do drzwi.

– To pan Just, Tobias i Martha. Powiem, żeby poszli do dużego pokoju, a ty spokojnie nakarm dziecko – zaproponowała jej Kuni.

– Niech mój teść i Tobias pójdą tam i poczekają, a Martha niech tu przyjdzie – rzekła Klara, delikatnie głaszcząc Hildę po główce.

Kuni skinęła głową i wyszła.

– Możecie usiąść w dużym pokoju! Zaraz przyniosę wam kubek wina z tarniny – powiedziała do mężczyzn.

– Wolałbym dwa kubki – odpowiedział Rumold z uśmiechem. – Jak przyniesiesz jeden, będziemy się z Tobiasem musieli podzielić, a wówczas każdy z nas dostanie tylko trochę.

Kucharka pokręciła głową w komicznej desperacji.

– Jakbym nie zamierzała dać każdemu z was po kubku!

– Nie bierz słów mojego ojca nazbyt dosłownie. Dzięki młodej żonie pozostaje młody duchem i lubi sobie podowcipkować. – Tobias się zaśmiał.

– Dobrze, że nie nazwałeś mnie dziecinnym, bobym ci przetrzepał spodnie na tyłku. – Rumold również się roześmiał i wszedł do dużego pokoju.

Tobias podążył za nim, natomiast Martha stanęła niezdecydowana.

– Idź do kuchni – powiedziała jej Kuni i poszła po wino z tarniny.

Martha dołączyła do Klary i przyglądała się przyjaciółce karmiącej piersią córeczkę.

– Pomyśleć, że za niecałe siedem miesięcy też będę trzymała w ramionach coś tak kochanego… – powiedziała cicho i wyciągnęła rękę, żeby dotknąć niemowlęcia; jej twarz przybrała łagodny wyraz, a usta zadrgały.

– Powiedziałaś już Rumoldowi, że zostanie ojcem? – zapytała Klara.

Martha pokręciła głową.

– Nie! Boże drogi, nie mam odwagi. Jak on zareaguje?

– Będzie dumny. Robiąc ci dziecko, udowodnił, że mimo swoich lat ciągle jeszcze jest mężczyzną. Uczucie dumy pomoże mu też znosić krzyki niemowlęcia.

– Dlaczego niemowlę miałoby krzyczeć? Hilda jest przecież cichutka – zaoponowała Martha.

– Poczekaj, aż zaczną jej rosnąć zęby. Wtedy zobaczysz, jak to jest. – Klara się zaśmiała. Stwierdziwszy, że mała jest najedzona i tylko żuje brodawkę, zabrała jej pierś, mówiąc: – Zostaw już to!

Niemowlę od razu zrobiło niezadowoloną minkę i zaprotestowało krzykiem.

– Masz, maleńka! – Kuni przyniosła lniany smoczek zanurzony w wodzie z miodem i włożyła go niemowlęciu do ust.

Hilda chciała go wypluć. Ale ponieważ matka nie zamierzała przyłożyć jej do piersi, zatrzymała go w końcu w ustach.

Klara położyła córkę w kołysce, zapięła koszulę i gorset, po czym wraz z Marthą dołączyła do męża i teścia. Tobias natychmiast podszedł do niej i ją objął.

– Co powiedział Frahm? – zapytał z przejęciem.

– Oznajmił, że jeśli książę zechce, będziemy musieli oddać ostatnią koszulę! – Klara syknęła, uznając takie żądanie za oburzające.

– A niech to! – zaklął Tobias. – Chętnie powiedziałbym mu coś do słuchu.

– I dostałbyś kilka talarów kary za obrazę urzędnika Jego Książęcej Mości – oświadczył ponuro Rumold.

– Moja odpowiedź też nie była zbyt grzeczna – przyznała Klara. – Powiedziałam Frahmowi, że wkrótce poddani nie będą w stanie płacić stale rosnących podatków i książę boleśnie to odczuje. Nie byłam bardziej uprzejma, niż ty byłbyś!

– Mimo to lepiej, że to ty do niego poszłaś – stwierdził Rumold, uśmiechając się do Klary, dumny ze swojej energicznej synowej. – Mężczyznę Frahm mógłby kazać aresztować, kobiety raczej nie, zwłaszcza takiej, która ma kilkutygodniowe dziecko.

Klara uznała, że pora zmienić temat.

– Nie chcesz teraz powiedzieć mężowi? – zapytała Marthę.

Przyjaciółka pochyliła głowę.

– Ja… nie wiem jak…

Zabrzmiało to tak bojaźliwie, że Rumold uniósł głowę ze zdumieniem.

– Czy masz jakieś sekrety przede mną?

– Jeden, który i tak nie pozostanie długo w ukryciu – oznajmiła z uśmiechem Klara. – Twoja Martha jest mianowicie przy nadziei. Za kilka miesięcy znów zostaniesz ojcem!

– Co ty mówisz? – wykrztusił Rumold.

Przez chwilę wyglądał, jakby został rażony piorunem. Martha na widok jego twarzy wybuchnęła płaczem.

– Właściwie powinieneś okazać więcej radości na taką wieść – skarciła Klara teścia.

Rumold przełknął ślinę i wziął Marthę w ramiona.

– Czy to prawda? – zapytał ją o wiele łagodniejszym tonem.

Martha skinęła głową, robiąc lękliwą minę.

– Położna mówi, że jestem w trzecim miesiącu. Ja…

– Tak się cieszę! – przerwał jej Tobias. – Zawsze chciałem mieć brata lub siostrę. Wreszcie się doczekam. A dla moich dzieci będzie to maleńki stryjek lub ciotka. – Ta myśl rozbawiła Tobiasa, ale kiedy zobaczył, że Martha mogła źle rozumieć jego słowa, wziął ją w ramiona. – To najlepsza wiadomość od dawna! Książę i jego pazerni urzędnicy nie zepsują nam radości.

– Książę będzie miał jeszcze jednego poddanego, od którego kiedyś będzie mógł ciągnąć podatki – powiedział ponuro Rumold. Pomyślał, że jest zbyt stary, aby w wieku ponad pięćdziesięciu lat znów zostać ojcem, ale szybko odsunął od siebie tę myśl. W końcu wziął za żonę młodą kobietę. Powinien się spodziewać, że Martha zajdzie w ciążę, chociaż w pierwszym małżeństwie pozostawała bezdzietna. – Ja też się cieszę! – dodał i gorliwie skinął głową.

– Martha dowiedzie teraz krewnym pierwszego męża swojej wartości jako kobieta! Nie będą mogli dłużej się upierać, że i tak cały spadek przypadłby im, bo ona nie może mieć dzieci – stwierdził Tobias zadowolonym tonem, ponieważ proces przeciwko rodzinie Kircherów był zacięty i długotrwały.

Dzięki Bogu wygrali, inaczej kosztowałoby to ich dużo pieniędzy. Ale i tak część spornych środków trafiła do prawników i skarbca książęcego.

– Spór z Kircherami to już przeszłość – oznajmiła Klara, aby odwrócić uwagę Marthy od tamtych czasów, gdy jako żona Fritza Kirchera była molestowana przez teścia.

– Tak, to przeszłość! – przytaknął Tobias. – Dlatego cieszę się, Martho, że ojcu i tobie tak dobrze się wszystko układa. Krewni mojej matki usiłowali powstrzymać go przed ponownym ożenkiem. Zachowywali się wobec niego tak, jakby zamierzał popełnić najgorszą zbrodnię. Ostatnim razem musiałem wyprosić ciotkę Helenę z domu, bo nie mogła przestać nagadywać na Marthę i ojca.

– Tak, to było okropne! – Rumold otrząsnął się i wziął żonę w ramiona. – Gdybym posłuchał Heleny i innych, siedziałbym teraz przy piecu jak starzec i bawiłbym się z moimi wnukami. Co prawda robię to czasem, ale nie czuję się starcem.

– Więc nie jesteś na mnie zły? – spytała nieśmiało Martha.

– Co znaczy zły? Jestem tak szczęśliwy, jak tylko może być mężczyzna, którego młoda, ładna żona wkrótce zostanie matką.

Rumold rzucił Marcie tak kochające spojrzenie, że przylgnęła do niego rozanielona.

– Powinniśmy dziś wieczorem uczcić tę wspaniałą wiadomość. Zapraszamy do nas na buteleczkę dobrego wina; kolejną zachowamy na chrzest – powiedział Rumold, a wszyscy przyjęli jego propozycję z zadowoleniem.

6

Kiedy Martha i Rumold wrócili do domu, zastali swoją służącą u drzwi wejściowych pogrążoną w rozmowie z sąsiadką.

– Zrobiłaś wszystko, co miałaś zrobić? – zapytał Rumold, a Greta w odpowiedzi energicznie kiwnęła głową.

– Zrobiłam!

Martha i Rumold minęli służącą i otworzyli drzwi kuchenne. Farmaceuta pociągnął nosem.

– Czuć spalenizną!

Martha błyskawicznie rzuciła się do garnków, aby uratować jedzenie. Jednak smród spalenizny przyprawił ją o mdłości. Wybiegła do ogrodu i zwymiotowała.

– Greto, co to ma znaczyć?! – krzyknął ze złością Rumold. – Zobacz, co narobiłaś! Obiad się przypalił, a to wszystko twoja wina.

Kobieta weszła do kuchni i rzuciła okiem na śmierdzące garnki.

– Widocznie tak musiało się stać. Nic na to nie poradzę! – stwierdziła, wypierając się winy.

– Moja żona kazała ci zająć się gotowaniem. Trzeba było stać przy garnkach i pilnować jedzenia. A ty wyszłaś sobie na zewnątrz, żeby pogadać z sąsiadką. Teraz musimy wyrzucić wszystko świniom. – Rumold zganił ją ostrym tonem.

Greta zdjęła garnki z ognia i zajrzała pod pokrywki.

– E, jeszcze da się to zjeść – stwierdziła, postanawiając w duchu nie ruszać tych dań, tylko przekąsić trochę chleba i kiełbasy z piwnicy.

Rumold złapał ją za szyję i przysunął jej głowę do największego garnka.

– Mówisz, że da się to zjeść? Pokaż nam zatem, jak to jesz. Bierz łyżkę i zaczynaj!

Greta wpatrywała się w na wpół zwęgloną zawartość garnka i na próżno próbowała wyrwać się z jego uścisku.

– Jedz! – rozkazał.

Służąca chwyciła łyżkę i nabrała nią niewielką ilość potrawy. Włożyła ją do ust i natychmiast wszystko wypluła.

– Nie dam rady! – jęknęła.

– Ale ja i moja żona mamy to jeść, ty niecna istoto! Powinienem cię wygonić za drzwi i znaleźć sobie nową dziewkę do posługi.

Mówiąc to, Rumold stwierdził, że tak faktycznie byłoby najlepiej.

Greta upadła przed nim na kolana i błagalnie uniosła ręce.

– Nie, proszę, nie róbcie tego! Gdzie miałabym się udać? Nie znam nikogo, kto by mnie przyjął.

Powszechnie wiedziano, że jest leniwa i zawodna, więc nie mogła liczyć na znalezienie nowej pracy w Königsee ani w najbliższej okolicy. Musiałaby pójść do któregoś z okolicznych krajów i żebrać tam o parę groszy lub coś do jedzenia. Ta myśl tak przeraziła Gretę, że zaczęła płakać.

– Nie wyganiajcie mnie! To się już nigdy nie powtórzy! Zrobię wszystko, żebyście byli ze mnie zadowoleni.

Rumold się zawahał. Dziewka co prawda zasłużyła na karę, ale Martha była przy nadziei, więc dopóki nie znajdą nowej służącej, nie mógł całej pracy w domu zrzucić na jej barki.

– No dobrze! Po raz kolejny daruję ci twoje niedbalstwo – powiedział groźnym tonem. – Moja żona jest w ciąży i nie może już tyle pracować. Więc się popraw, żebym nie musiał żałować swojej decyzji.

Pani będzie miała dziecko? Dla Grety była to przerażająca wiadomość. Do tej pory tak kombinowała, że to Martha wykonywała większość prac domowych. Teraz to już nie będzie możliwe. Co gorsza, jak tylko urodzi się dziecko, będzie musiała pomagać w opiece nad nim. Ale i tak wolała zostać w domu państwa Justów, niż błąkać się po wiejskich drogach.

– Daję słowo, że będziecie ze mnie zadowoleni – zapewniła, całując Rumolda w rękę.

Następnie przystąpiła do wyrzucania zwęglonej zawartości garnków do wiadra, w którym zbierali odpady dla świni.

– Dziś na obiad zjemy chleb z boczkiem i ugotujesz dopiero coś na kolację. Przygotuj trochę więcej jadła, bo zaprosiłem syna i synową – powiedział Rumold i wyszedł sprawdzić, co u Marthy.

Greta została w kuchni. Uznała, że życie jest niesprawiedliwe. Jak to możliwe, że obiad się przypalił? Przecież rozmawiała z sąsiadką na zewnątrz tylko przez kilka minut. Do tego pani Martha nosiła pod sercem dziecko. Gdy je urodzi, nie będzie już postrzegana jako przybłęda, którą Rumold poślubił z miłosierdzia, ale zostanie uznana za pełnoprawną poddaną Jego Książęcej Mości Fryderyka Antoniego. Wtedy dziewka będzie musiała być jej posłuszna, inaczej zostanie wysmagana rózgą.

Dotychczas Greta okazywała Marcie lekceważenie, więc teraz zaczęła się obawiać, że ta w przyszłości może się na niej odegrać. Potrzebowała zatem kogoś, kto w takiej sytuacji mógłby ją chronić. Przez chwilę czuła się bezradna, aż wreszcie przyszedł jej do głowy mężczyzna, przed którym nawet Rumold Just musiał z uniżonością zdejmować kapelusz.

7

Już zmierzchało, kiedy Klara i Tobias weszli do domu Rumolda i Marthy. Klara niosła na rękach maleńką Hildę, ponieważ zamierzała ją nakarmić przed powrotem do domu. Chociaż dziewczynka spała spokojnie, jej widok wywołał u Grety niechęć. Wkrótce tu również pojawi się niemowlę i będzie musiała znosić jego krzyki i prać cuchnące pieluchy.

– Jesteście! – Rumold przywitał syna i synową i wskazał na drzwi dużego pokoju, który wydawał mu się odpowiedni na tę okazję.

– Jak się czujesz? – Klara zapytała z niepokojem Marthę, ponieważ jej brzemienna przyjaciółka była bardzo blada.

– W południe zrobiło jej się niedobrze – oznajmił Rumold – bo Greta przypaliła jedzenie i zadymiła całą kuchnię.

Martha opuściła głowę.

– Ten smród był okropny!

– Kobieta przy nadziei jest wrażliwa na zapachy – pocieszyła ją Klara. – Mnie też w ciąży ciągle mdliło! Nawet bez brzydkich zapachów. Ufam, że zjadłaś kolację?

– Razem coś zjemy – oznajmił Rumold. – Mam nadzieję, że jesteście głodni.

Klara i Tobias przytaknęli, żeby go nie rozczarować.

– To dobrze – kiwnął głową Rumold i poprosił obie kobiety, aby weszły do pokoju. – Ja jeszcze na osobności porozmawiam przez chwilę z Tobiasem – dodał.

Klara wzięła Marthę pod rękę i razem przekroczyły próg pokoju. Tymczasem Rumold pociągnął syna na drugi koniec korytarza.

– Martha nie może usłyszeć, co mam ci do powiedzenia. Niepotrzebnie by się przejęła – powiedział cicho.

Syn spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Czy masz mi do przekazania jakieś złe wieści?

– Nie, nie! – zaprzeczył ojciec. – Po prostu nie jestem już najmłodszy. Minie jeszcze wiele lat, nim dziecko moje i Marthy dorośnie. Nie wiem, czy Bóg mi pozwoli tego doczekać. Dlatego mam do ciebie prośbę. Jeśli umrę przedwcześnie, zaopiekuj się Marthą i dzieckiem!

– Ależ oczywiście, że to zrobię – odpowiedział Tobias, chwytając ojca za ręce. – Niemniej jednak chcę, żebyś żył długo i osobiście mógł wybrać córce narzeczonego lub narzeczoną dla syna.

– Byłoby miło! – odparł Rumold, choć wiedział, że wtedy będzie się już zbliżał do osiemdziesiątki. Poklepał syna po ramieniu. – Chodź, dołączmy do naszych kobiet! W przeciwnym razie pomyślą, że rozmawialiśmy o sprawach ważących o losie świata.

Tobias roześmiał się cicho i poszedł za nim do dużego pokoju. Klara i Martha siedziały już na ławce, każda z poduszką pod pupą.

– Oj, wychodzi na to, że kobiecy tyłek jest bardziej wrażliwy niż męski. My niczego takiego nie potrzebujemy! – rzekł Tobias i usiadł, a tymczasem jego ojciec wziął misę, którą Greta podała, i napełnił talerze.

– Niech wam wyjdzie na zdrowie, jako i mnie – powiedział, a następnie odmówił krótką modlitwę dziękczynną.

Podczas posiłku panowała cisza. Ale jak tylko talerze zostały uprzątnięte ze stołu, Rumold Just przyniósł butelkę wina i pilnikiem utrącił jej szyjkę. Sprawdził, czy do środka nie wpadły kawałki szkła, a potem nalał cztery pełne kubki.

– Wznieśmy toast i choć na chwilę zapomnijmy o Frahmie i jemu podobnych kanaliach – powiedział i podał gościom kubki.

– Martha powinna ograniczyć picie wina i innych napojów alkoholowych, póki nosi dziecko pod sercem – ostrzegła Klara, po czym dodała, że podczas karmienia piersią tego typu trunki również są niewskazane. – Doktor Halbers powiedział kiedyś, że zetknął się z pewną matką, która nie żałowała sobie winiaka, a jednocześnie karmiła piersią. Jej dziecko było przez to nieustannie pijane – uzupełniła.

– Naprawdę? – Martha nie mogła w to uwierzyć, ale uznała, że Klara ma więcej wiedzy na temat porodu i wychowywania dzieci, zatem postanowiła wziąć sobie jej rady do serca.

Cała czwórka stuknęła się kubkami, po czym pogrążyli się w rozmowie. Rumold był w dobrym nastroju. Z werwą opowiadał o swojej młodości:

– Schwarzburg-Rudolstadt miał wtedy rangę wolnego hrabstwa, a władał nim Albert Antoni, dziadek obecnego księcia. Dwór w Rudolstadt był znacznie skromniejszy niż dzisiaj. Kiedy cesarz Józef podniósł hrabiego do rangi księcia, Albert Antoni nie przywiązywał do tego wielkiej wagi. Nadal żył tak jak przedtem. I choć od czasu wielkiej wojny minęło zaledwie czterdzieści lat, było nam wtedy lepiej niż teraz.

Kiedy zdał sobie sprawę, że porównanie dawnych czasów z obecnymi przyprawia go o rozgoryczenie, zmienił temat. Opowiadając zabawną historyjkę, przyglądał się żonie i synowej. Obie były całkiem ładne i w podobnym wieku, dzieliły je tylko dwa lata. Martha miała miękkie rysy twarzy i rozmarzone oczy. Wydawała się przez to trochę bezradna. Tymczasem Klara emanowała energią życiową. Jej włosy były nieco ciemniejsze niż dziesięć lat temu, kiedy mimo wszelkich ostrzeżeń i obiekcji uparła się, że jako wędrowna aptekarka pokona trasę zamordowanego ojca. Chociaż urodziła troje dzieci, pozostała szczupła. Jej jasne oczy błyszczały pod delikatnie wygiętymi brwiami, nos nie był zbyt szeroki ani zbyt długi, a usta w sam raz.

Rumold czuł satysfakcję, że jego syn wybrał sobie taką kobietę. Ale sam też był zadowolony z Marthy. Uśmiechnął się do swojej pięknej żony i relacjonował żartobliwym tonem, jak Klara prosiła go kiedyś, aby pozwolił jej zastąpić ojca i zostać wędrowną aptekarką.

– Wtedy myślałem, że z wiekiem stanie się piekielnicą. Ale teraz stwierdzam z zadowoleniem, że się myliłem – powiedział wystarczająco szybko, aby uprzedzić ostrą uwagę Klary.

– To wspaniała niewiasta, lepszej nie mógłbym sobie nawet wymarzyć – powiedział jego syn. – Jakże sprytnie zdemaskowała mordercę swojego ojca! A później, kiedy już byliśmy małżeństwem, uwolniła mnie w Rübenheim z lochu. Gdyby nie ona, panna Engstler kazałaby mnie zabić bez mrugnięcia okiem. Dlatego nie powinniśmy narzekać na teraźniejszość. Wcześniej też mieliśmy problemy.

– To zaiste prawda – przyznała mu rację Klara i oparła się o niego.

– Czy dostaliście ostatnio jakieś wieści od pana von Tengenreutha? – zapytała Martha.

Klara pokręciła głową.

– Pisze do nas raz w roku i przy okazji przysyła prezent Lenie, bo on i jego żona…

– …która dawniej była jego śmiertelnym wrogiem! – wtrąciła Martha.

– …bo on i jego żona są jej chrzestnymi – dokończyła zdanie Klara, nie reagując na uwagę przyjaciółki.

– Niewiele pozostało z dawnej wrogości. W końcu małżonka urodziła panu von Tengenreuthowi dwóch synów – relacjonował Tobias.

– W tym roku przysłali naszej Lenie kawałek prawdziwego jedwabiu – oznajmiła Klara. – Ale nie śmiemy go użyć, bo urzędnicy książęcy wleźliby nam na karki i ściągnęli z nas podatek.

Chociaż mówiła pogodnym tonem, dało się usłyszeć, że jest urażona, nie mogąc uszyć córce takiej garderoby, jaką by chciała.

– Ja też uważam, że to niesprawiedliwe, iż dziecko nie może mieć sukienki z jedwabiu, który otrzymało w prezencie – powiedziała z westchnieniem Martha.

– Takie są teraz czasy. Porozmawiajmy o przyjemniejszych rzeczach! – Rumold znów wrócił w rozmowie do przeszłości i wspomniał, jak Klara wkradła się w łaski ówczesnego księcia Ludwika Fryderyka i jak pozwolono jej ruszyć w świat w charakterze wędrownej aptekarki.

Na trasie Klara spotkała Marthę, a teraz obie opowiedziały, jak przechytrzyły Benna von Güssberga, hrabiego z Frankonii.

– Chciał nas spalić na stosie jako czarownice i oskarżył nas o czary w Bambergu. Ale nie wyszło mu to na dobre! – zaśmiała się Martha.

– Miałyśmy dużo szczęścia – przyznała Klara. – Dopiero później dowiedziałam się, że książę biskup Lothar Franz von Schönborn ostro ścigał czarownice na podległym mu terenie. Mogłyśmy źle skończyć, gdyby Benno von Güssberg postępował bardziej przemyślnie.

– Ale nie postępował! – oznajmiła triumfalnie Martha, która Güssberga i jego pachołków zachowała w najgorszej pamięci.

– Obyśmy w przyszłości obyli się bez takich przygód – powiedział Tobias, po czym zaproponował ojcu wypicie po jeszcze jednym kielichu wina.

Na chwilę rozmowa ucichła, a Klara nadstawiła uszu. Coś było nie tak! Dała znak ręką, aby wszyscy umilkli, i uważnie nasłuchiwała.

Z zewnątrz dobiegał cichy szmer, jakby coś się ocierało o ścianę. Klara wstała ostrożnie i podkradła się do okna.

Zasłony były już zaciągnięte. Chwyciła lewą ręką tkaninę, a prawą położyła na zamku. Szarpnięciem odsunęła zasłonę i jednocześnie otworzyła okno. W ciemności nikogo nie zobaczyła, ale usłyszała ciche przekleństwo i oddalające się kroki.

– Co za łajdak! Jeśli dostanie się w moje ręce, dam mu popalić – powiedział ze złością Rumold.

– Musiałbyś wiedzieć, kto to był. Nie rozpoznałam go, ale na pewno był to mężczyzna.

– Czego mógł chcieć? – zapytała Martha. – To nie złodziej, bo mimo zaciągniętych zasłon widział, że w komnacie płonie światło.

– Pewnie podsłuchiwał! – powiedział zdenerwowany Tobias.

– Więc do tego doszło, że donosiciele przykładają teraz uszy do szyb? – prychnął Rumold, czerwieniejąc ze złości na twarzy.

Klara skrzywiła się drwiąco.

– Jeśli ten człowiek chciał wiedzieć, co mówimy o Jego Książęcej Mości, to mu się nie udało. Rzadko wspominaliśmy o księciu i na pewno nie lekceważącym tonem.

– Ten człowiek może nam włożyć w usta wiele różnych rzeczy – stwierdził ponuro Tobias. – Jeśli na nas nakłamie, trudno nam będzie oczyścić się z jego oskarżeń.

– A niech go diabli! – Rumold zacisnął pięści, po czym zamknął okno i je zasłonił. Następnie rzekł do pozostałych: – Musimy uważać, co mówimy, aby nieopatrznie rzucone słowo nie ściągnęło na nas stryczka. Że też musiało się to zdarzyć akurat w taki dzień jak dzisiaj, kiedy powinniśmy się radować.

– Nie pozwólmy, by radość nas opuściła – odparła Klara. – Niemniej jednak zastanawia mnie, dlaczego ten ktoś podsłuchiwał nas akurat dzisiaj? Czy za bardzo nadepnęłam na odcisk Waldemarowi Frahmowi?

– Mógł przyjść też ze względu na mnie – powiedział Tobias. – W końcu uczestniczyłem przecież w zebraniu w Gospodzie pod Lwem. Jutro zapytam innych farmaceutów, czy też zauważyli coś podejrzanego. Ale teraz mam dość rozmowy o szpiclach i donosicielach, lepiej zmieńmy temat.

Usiadł z powrotem przy stole i wypił łyk wina.

Klara wyraźnie czuła, że jej mąż wciąż pała złością. Spoczęła obok niego i chwyciła go za rękę.

– Nieważne, kto to był, i tak nie znajdzie na nas haka!

– Oczywiście, że nie! – odparł Tobias, stwierdzając, że Klara jest idealną żoną.

Jego ojciec też się zaniepokoił.

– Książę i jego poplecznicy – powiedział, wpatrując się w zasłonę – powinni zdawać sobie sprawę z jednej rzeczy: kto sieje wiatr, ten zbiera burzę!

– Ejże – rzucił Tobias z wymuszonym uśmiechem. – Lepiej, żebyś takich rzeczy nie mówił głośno.

– Ale to prawda. Jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami, które można dręczyć biczem. A teraz za zdrowie Marthy i dziecka w jej łonie.

– Wypijmy! – odparła Klara, modląc się, aby burza, którą przepowiedział jej teść, nie nadeszła.

CZĘŚĆ DRUGAOBAWY HRABINY

1

Kilka mil od księstwa Schwarzburg-Rudolstadt rozciągała się dolina otoczona gęstym lasem, która miała około mili3 długości i pół mili szerokości. W tej dolinie nie było miasta, znajdowały się tam jedynie osada targowa i kilka wsi. Mniej więcej pośrodku stał zamek, który został aż nazbyt misternie zaprojektowany jak na taki teren. Miała tu swą siedzibę boczna linia rodu Schwarzburg-Rudolstadt.

Protoplasta tej linii Fryderyk był nieślubnym synem schwarzburskiego hrabiego Ludwika Güntera i liczył sobie ponad dwadzieścia lat więcej od swego zrodzonego w związku małżeńskim brata Alberta Antoniego. Pod koniec wojny trzydziestoletniej Fryderyk zdobył tak wielką sławę, że cesarz Ferdynand III podarował mu w nagrodę tę właśnie dolinę jako niezależną własność. Sąsiednie państewka podupadły przez wojenne zawirowania i zubożały, natomiast Fryderyk zdobył podczas wojny tyle łupów, że był w stanie wznieść okazały zamek. Niemałą kwotę wysłał też do Wiednia, dzięki czemu cesarz zezwolił mu na używanie nazwiska von Schwarzburg-Friedrichsthal i podniósł go do rangi hrabiego cesarstwa4.

Szukając sobie żony, Fryderyk von Schwarzburg-Friedrichsthal miał na uwadze to, by związek małżeński przyniósł mu jak największe korzyści. Poprzez odpowiednie umowy z sąsiednimi księstwami zapewnił swemu małemu skrawkowi ziemi ochronę przed zakusami innych.

Od tamtego czasu minęło wiele lat. Schwarzburg-Friedrichsthal nadal istniał jako niezależne państwo, a na jego tronie zasiadł czwarty władca o tym samym imieniu – dziewięcioletni Fryderyk. W zastępstwie młodego hrabiego rządziła tu jednak rada regencyjna, składająca się z jego matki, babki i dwóch szlachciców.

Tego dnia Henrietta Augusta, babka Fryderyka IV, przeszła przez salę lustrzaną zamku, nawet nie zauważając swego odbicia pojawiającego się w licznych zwierciadłach. Na jej twarzy malowała się powaga. Hrabina nieświadomie gniotła w dłoni jedwabną chusteczkę. Nagle usłyszała głosy dobiegające z sąsiedniego pokoju. Zatrzymała się i zaczęła nasłuchiwać.

– …chłopak znowu uszedł z życiem – powiedział ktoś niezadowolonym tonem.

– Jest słaby, wcześniej lub później i tak umrze – odpowiedziała kobieta, którą Henrietta Augusta poznała po głosie; była to jedna z dwórek jej synowej.

„Co za żmija!” – pomyślała ze złością. Geraldina von Trenzen udawała, że zależy jej na zdrowiu Fryderyka IV, ale za zamkniętymi drzwiami mówiła tak, jakby oczekiwała jego szybkiego zgonu.

– Dobrze by było, gdyby śmierć nastąpiła jak najszybciej – powiedział mężczyzna.

Henrietta Augusta nie rozpoznała jego głosu. Rozważała już wejście do pokoju i skonfrontowanie się z panią von Trenzen i jej rozmówcą. Ale potem uznała, że mądrzej będzie wysłuchać dalszego przebiegu rozmowy.

– Stara smoczyca czuwa nad chłopcem jak jastrząb, ale za moją radą jego matka sprowadziła do Friedrichsthal polecanego przez was lekarza, Stratmanna. Ten zbadał chłopca i powiedział bez cienia wątpliwości, że mały hrabia długo nie pożyje – powiedziała Geraldina von Trenzen.

Mężczyzna roześmiał się z zadowoleniem.

– Na szczęście pętak jest zbyt niedojrzały, aby zdołał spłodzić następcę z podstawioną mu naprędce panną młodą. Zanim dorośnie, spocznie w grobowcu. Liczy się to, co po jego śmierci stanie się z hrabstwem. Czy znacie umowy spadkowe, które zostały zawarte z innymi rodami?

– Niestety nie – odpowiedziała Geraldina von Trenzen. – Wątpię nawet, żeby matka chłopca znała je wszystkie. Kilka dokumentów trzyma pod kluczem ta smoczyca, Henrietta Augusta. Kiedy mój mąż, będący członkiem rady regencyjnej, zapytał ją o to, otrzymał odpowiedź, że dopóki Jego Wysokość żyje, nie należy zaprzątać sobie głowy spadkobiercą.

Mężczyzna syknął ze złością, a zaraz potem roześmiał się pogardliwie.

– Zapewne wiem dużo więcej od waszego męża. Podobno teść świętej pamięci hrabiego nalegał, aby w przypadku wygaśnięcia linii majątek Friedrichsthal przypadł jego córce lub jej późniejszym potomkom. Z tego też powodu kawalerowie z różnych stron starają się o rękę Anny Sybilli.

– Jestem pewna, że stara hrabina zrobi wszystko, co w jej mocy, aby do tego nie dopuścić – stwierdziła Geraldina von Trenzen.

Jej rozmówca prychnął pogardliwie.

– Ona jest już tak stara, że pewnie wkrótce zejdzie z tego świata. Nie sądzę, aby znacznie przeżyła wnuka.

„To twoje pobożne życzenie” – pomyślała Henrietta Augusta. Chociaż skończyła już sześćdziesiąt lat, miała nadzieję żyć wystarczająco długo, by doczekać się, aż jej wnuk stanie na słabe obecnie nogi, a ród Schwarzburg-Friedrichsthal zostanie przedłużony.

Ciekawa była, kim jest nieznajomy rozmawiający z Geraldiną von Trenzen. Kiedy jednak podeszła bliżej do sąsiedniego pokoju, usłyszała trzaśnięcie drzwiami i zdała sobie sprawę, że zwlekała zbyt długo. Mimo to weszła do środka, ale nie zastała już nikogo. Znajdowały się tam jeszcze inne drzwi: jedne prowadziły do amfilady komnat, a drugie do parku. Otworzyła zarówno jedne, jak i drugie, ale pokoje były puste, a w parku dostrzegła tylko ogrodnika.

W przypływie wściekłości rzuciła chusteczkę na podłogę. Ponieważ trudno jej się było schylić, odczekała chwilę, a potem zawołała służącego. Gdy ten nadbiegł pospiesznie, rozkazała:

– Podnieś chusteczkę! Wypadła mi z ręki.

Służący był o pół głowy niższy od niej, ale barczysty. Z niewzruszonym wyrazem twarzy ukłonił się, pochylił i chwycił chusteczkę. Przyjrzał się jej, a potem spojrzał na leciwą hrabinę.

– Wybaczcie, Wasza Wysokość, ale chusteczka jest pomięta i należałoby ją uprać. Jeśli mi pozwolicie, przyniosę wam inną.

– Pozwalam! – odpowiedziała Henrietta Augusta, która wciąż była zirytowana tym, że nie wie, z kim rozmawiała Geraldina von Trenzen.

Służący szybko opuścił pokój i wkrótce potem wrócił z aksamitną poduszką, na której leżała świeża jedwabna chusteczka.

– Wasza Wysokość, oto świeża chusteczka – powiedział, ukłonił się i wyciągnął ręce z poduszką.

Babka młodego hrabiego wzięła chusteczkę i w tym momencie coś jej przyszło do głowy.

– Poczekaj, Manfredzie! Czy możesz mi powiedzieć, kto ostatnio wchodził do zamku?

Służący zamierzał właśnie odejść, ale zatrzymał się i zamyślił.

– Wasza Wysokość musiałaby zapytać strażnika. On widzi, kto podjeżdża pod zamek. Ja widziałem tylko pannę von Ziegenweidę. Wróciła niedawno ze spaceru po wiosce.

Henrietta Augusta wątpiła, by nieznajomy korzystał z głównej bramy zamkowej, więc pokręciła głową.

– Nie widziałeś kogoś przy tylnej bramie?

– Tylko jedną z pomocy kuchennych, która poszła po świeże warzywa dla kucharki. Wasza Wysokość, zapytajcie lepiej Gabi. Kazano jej składać świeżo wypraną pościel. Może siedząc w pokoju bieliźnianym, zauważyła coś przez okno.

Manfred opuścił głowę, mówiąc te słowa, ponieważ Gabi była urodziwą dziewczyną, która zapadła mu w serce. Służący nie mogli jednak bez zgody władcy zawierać małżeństw, więc nie okazywał jej swoich uczuć, a wręcz przeciwnie. Traktował ją ostro i odpychająco, aby nie zauważyła, że czuje do niej coś więcej.

Henrietta Augusta chciała posłać Manfreda po dziewkę, ale zmieniła zdanie.

– Możesz odejść! – powiedziała mu, a sama poszła do komnaty, w której przechowywano pościel dla mieszkańców zamku.

2

W drodze na piętro hrabina spotkała kilkoro służących, którzy dygali przed nią lub kłaniali się z szacunkiem. Dwie dwórki jej synowej również niemal padły przed nią na kolana.

„Co za kłębowisko fałszywych żmij!” – pomyślała. Gdyby to zależało od niej, już dawno wygnałaby z zamku całą świtę Anny Sybilli. Musiała jednak tolerować wdowę po synu, choć nie mogła pogodzić się z tym, że przyznał on żonie przewodnictwo w radzie regencyjnej.

Służba przywykła, że starsza pani ją ignoruje i rzadko zagaduje, więc nikt nie zastanawiał się, dokąd zmierza Henrietta Augusta, krocząc dumnie i nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Wkrótce potem hrabina dotarła do pokoju bieliźnianego i weszła do środka.

Gabi zajęta była składaniem dużego prześcieradła. Pomagała jej najmłodsza dziewka na zamku. Dziewczynka miała ledwie dziesięć lat i nie mogła sobie poradzić.

– Dlaczego ono jest takie ogromne? – wyjęczała, gdy jeden róg tkaniny chciał jej się wymknąć z ręki.

– To prześcieradło z łoża Jej Najjaśniejszej Wysokości, hrabiny Anny Sybilli, i musi być takie duże – wyjaśniła Gabi, która podobnie jak dziewczynka miała na sobie prostą czarną sukienkę i biały fartuszek, a na ciemnych blond włosach nosiła czepek.

– Stara pani hrabina nie ma tak dużego łoża i jest z niego zadowolona – westchnęła mała, która nie zauważyła jeszcze Henrietty Augusty.

Wtem dostrzegła za sobą cień i wzdrygnęła się ze strachu.

– Uważaj! – krzyknęła Gabi. – Nie upuść prześcieradła! Bo inaczej trzeba będzie je ponownie prać.

Małej wyślizgnął się jednak róg, ale hrabina wyciągnęła rękę i go złapała.

– Następnym razem uważaj! – skarciła dziewczynkę, a potem spojrzała na Gabi. – Dlaczego nie pomaga ci któraś ze starszych dziewek?

– Nie miałam kogo prosić o pomoc – odpowiedziała Gabi i szybko złożyła niesforne prześcieradło, aby nie doszło do kolejnego nieszczęścia.

– A dlaczego nie? – dopytywała Henrietta Augusta.

– Jej Najjaśniejsza Wysokość Anna Sybilla oraz jej damy zaangażowały wszystkie dziewki do swojej obsługi.

– Niemożliwe, że wszystkie! To dziewczątko może składać co najwyżej chusteczki do nosa. Jej ramiona są za krótkie na takie prześcieradła. Będę musiała poważnie porozmawiać z ochmistrzynią.

Henrietta Augusta była zirytowana, ponieważ jej synowa zabrała większość służby do siebie, tak że nie starczało personelu do różnych ważnych prac. Ale potem hrabina przypomniała sobie powód swojego przyjścia i kiwnęła na obie służące, żeby do niej podeszły.

– Czy podczas pracy wyglądałyście przez okno? – zapytała.

Mała dziewczynka z lękiem opuściła głowę, ponieważ faktycznie wyglądała. Gabi natomiast podniosła ręce w geście obrony.

– Oczywiście, że nie, Wasza Wysokość. Pracowałyśmy, prawda, Gusti?

– Tak, pracowałyśmy! – odparła mała.

– Nawet jeśli pracowałyście, z pewnością zdarzyło wam się zerknąć przez okno. Czy zauważyłyście kogoś, kto wchodził lub wychodził z zamku?– zapytała z niecierpliwością Henrietta Augusta.

– Nie, Wasza Wysokość, właściwie to nie – odparła Gabi.

Henrietta Augusta zrozumiała, że musi wyrażać się bardziej jednoznacznie.

– Czy widziałyście panią von Trenzen? Czy może ktoś ją odwiedzał?

Obie służące wiedziały o napięciach między dworem starej hrabiny a jej synowej. Większość służących trzymała stronę Anny Sybilli, a tylko niewielka część starszej pani. Do tej pory Gabi nie zastanawiała się, wobec której z dwóch hrabin powinna być lojalna. Pytanie Henrietty Augusty zmusiło ją jednak do zajęcia stanowiska. Albo powie jej, co widziała, albo to ukryje. Decyzję ułatwiła jej myśl o tym, jak często pani von Trenzen traktowała ją wyniośle.

– Przed chwilą widziałem tę damę. Odprowadzała do bramy pewnego pana.

– Rozpoznałaś tego mężczyznę? – zapytała Henrietta Augusta.

Gabi pokręciła głową.

– Nie, nie rozpoznałam. Z tego, co wiem, ten człowiek nigdy dotąd nie bywał w zamku.

– Jak wyglądał? – zapytała Henrietta Augusta.

– Był szczupły, o głowę wyższy od pani von Trenzen, miał na sobie brązowy kaftan i kapelusz bez koronek ani piór. Nie widziałam już nic więcej, bo musiałyśmy składać prześcieradła i nie miałam czasu wyglądać przez okno.

Hrabina czuła, że Gabi mówi prawdę. Mężczyzna był obcy i skromnie ubrany, a jednak pierwsza dwórka jej synowej go przyjęła.

– Dobrze już! Możecie dalej pracować – powiedziała, wychodząc z komnaty.

Na zewnątrz zastanawiała się przez chwilę, co robić, a potem skierowała kroki do pokoi, w których mieszkał jej wnuk.

3

Drzwi pilnowało dwóch strażników trzymających misternie wykute halabardy. Mężczyźni mieli na sobie zielone liberie i czarne kapelusze z zielono-złotymi kokardami. Henrietta Augusta uważała, że halabardy nie są skuteczną bronią przeciwko tym, którzy chcieliby skrzywdzić jej wnuka. Bardziej odpowiednie byłyby muszkiety lub przynajmniej pistolety. Nie podobały jej się również kokardy w barwach Wettynów, ponieważ jej teść i mąż wielokrotnie musieli bronić się przed roszczeniami turyńskich książąt z tej właśnie dynastii, a także przed roszczeniami księcia elektora Saksonii. Sytuacja się poprawiła, dopiero gdy jej syn sprowadził z jednego z saskich księstw do zamku pannę młodą w osobie Anny Sybilli. Co dobrego przyniosło jednak owo małżeństwo dla rodu Schwarzburg-Friedrichsthal? Słabowitego wnuka i księcia mającego nadzieję, że po śmierci Fryderyka uda mu się zaanektować ten mały kraj.

– Czy coś się działo? – zapytała Henrietta Augusta.

Strażnicy pokręcili głowami.

– Nie, Wasza Wysokość! Nikt poza opiekunką hrabiego nie wchodził do tych pokoi – oznajmił jeden z nich.

– Czuwajcie dalej! – poleciła im hrabina i podeszła bliżej.

Natychmiast podbiegł lokaj i otworzył drzwi. Henrietta Augusta nie zwróciła na niego uwagi. Minęła go i przeszła do przedpokoju. Zgodnie z oczekiwaniami był pusty. Odchodziło stąd troje drzwi. Hrabina otworzyła kolejno każde z nich i zajrzała do pokoi. Dopiero w trzecim znalazła opiekunkę jej wnuka. Kobieta siedziała w wygodnym fotelu i czytała książkę.

Takie zachowanie było mocno niewłaściwe. Nawet dama do towarzystwa nie mogłaby sobie na coś takiego pozwolić. A co mówić o opiekunce do dziecka, która zostawia swojego podopiecznego, aby czytać książkę w innym pokoju? Jak można mieć do kogoś takiego zaufanie?

Kobieta była tak pochłonięta lekturą, że nawet nie zauważyła Henrietty Augusty. Dopiero gdy ta chrząknęła, zdała sobie sprawę z jej obecności i zerwała się na równe nogi.

– Wasza Wysokość!

– Dlaczego nie czuwasz przy moim wnuku, Rudolfo? – zapytała surowo hrabina.

– Jego Wysokość poczuł się bardzo słaby i położył się spać. Przeszłam do tego pokoju, żeby mu nie przeszkadzać – odpowiedziała kobieta.

– Powinnaś była mimo wszystko zostać w jego sypialni!

Henriettę Augustę ogarnęła irytacja. W jej odczuciu opiekunka nie traktowała swoich zadań dość poważnie. Już wcześniej chciała zwolnić Rudolfę Ludovicius, ale nie udało się jej przekonać do tego synowej. Póki Henryk von Trenzen stoi po stronie Anny Sybilli, głos młodej hrabiny jako przewodniczącej rady regencyjnej jest decydujący.

– Żeby mi się to nie powtórzyło! – zganiła opiekunkę Henrietta Augusta, minęła ją i przeszła do sypialni wnuka.

Ogromne łoże z baldachimem było o wiele za duże dla chłopca w tym wieku, ale jego matka nalegała, aby pokój pozostawiono takim, jakim został urządzony za życia jej męża.

Henrietta Augusta z oburzeniem stwierdziła, że zasłony są niedbale zaciągnięte, a jedno z okien otwarte. Już miała wezwać opiekunkę i powiedzieć jej, co sądzi o takim naruszeniu obowiązków, ale ponieważ nie chciała obudzić chłopca, powstrzymała się od tego. Sama podeszła do okna i je zamknęła. Gdy miała zaciągnąć zasłony, usłyszała głos:

– Pani babciu, to wy?

Hrabina odwróciła się i zobaczyła wnuka, który podniósł się na łóżku do pozycji półsiedzącej.

– Wasza Wysokość, powinniście już spać! – powiedziała do niego z lekką reprymendą.

Chłopiec pokręcił głową.

– Nie jestem zmęczony, a raczej tylko trochę. Zamiast leżeć w łóżku, wolałbym posiedzieć w ogrodzie.

– Nie, to dla was zbyt groźne! Możecie się przeziębić.

Henrietta Augusta nie chciała, by jej słabowity wnuk narażał się na takie niebezpieczeństwo. Nawet otwarte okno mogło spowodować przeciąg, od którego łatwo o chorobę.

– Zawsze powiadacie, że jestem hrabią cesarstwa! A tak naprawdę jestem więźniem we własnym zamku – jęknął chłopiec. – Pani matka nie chce, bym robił to czy tamto, a wy zabraniacie mi całej reszty.

– Nie mogę niczego zabronić Waszej Wysokości – oświadczyła staruszka.

Chłopiec spojrzał na nią przekornie.

– Jeśli naprawdę jestem hrabią cesarstwa, to rozkazuję wam mówić do mnie znowu tak, jak mówiliście przed śmiercią mojego ojca. Zwracaliście się do mnie na ty i braliście w ramiona!

Było to niewątpliwe wołanie o miłość, na które Henrietta Augusta nie mogła pozostać obojętna. Podeszła do łóżka i objęła wnuka.

– Jesteś wszystkim, co mi zostało – powiedziała cicho. – Niemniej jednak powinnam zwracać się do ciebie z szacunkiem, zwłaszcza publicznie. W przeciwnym razie twoja matka byłaby oburzona.

Chłopiec westchnął, ponieważ wyczuwał napięcie między obiema kobietami. Jego matka pochodziła z rodziny książęcej, dlatego miała wysokie wymagania wobec dworu i nalegała na wyszukany ceremoniał, który nudził jej syna i złościł teściową.

– Dlaczego muszę być hrabią? Inni chłopcy nie są hrabiami – powiedział ze smutkiem Fryderyk.

– Jesteś synem mojego syna, który przed tobą był hrabią von Schwarzburg-Friedrichsthal. Nie masz starszych braci, zatem tytuł hrabiowski przeszedł na ciebie – odrzekła babcia.