Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Camila miała siedemnaście lat, gdy porwał ją Van Quiso. Dziesięć lat po swojej ucieczce nadal nie może uwolnić się z kajdan. Nie, dopóki handlarze niewolników wciąż polują w jej mieście. Nie cofnie się przed niczym, by ich pokonać. Nawet jeśli oznacza to ponowne stanie się niewolnicą.
Powrót do poprzedniego życia to największy koszmar kobiety, ale i jedyna opcja. Jej oprawcy nie będą wiedzieć, kim jest ani co zamierza zrobić. Przygotowała się na każdą komplikację. Każdą, oprócz niego. Tego, który złamał jej szesnastoletnie serce.
Matias jest przystojny i niebezpiecznie uwodzicielski. To niegodziwiec otoczony wieloma tajemnicami. Po latach spotyka Camilę ponownie – związaną, na kolanach, w szponach jej największego wroga. Czy zaszkodzi misji kobiety, czy będzie ją trzymał w kajdankach i nigdy nie wypuści?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 367
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog - Matias
1 - Camila
2 - Camila
3 - Matias
4 - Camila
5 - Camila
6 - Camila
7 - Matias
8 - Camila
9 - Matias
10 - Camila
11 - Camila
12 - Camila
13 - Camila
14 - Matias
15 - Matias
16 - Camila
17 - Camila
18 - Matias
19 - Camila
20 - Camila
21 - Matias
22 - Matias
23 -Camila
24 - Matias
25 - Camila
26 - Camila
27 - Matias
28 - Camila
29 - Matias
30 - Camila
SERIA DOSTAWA
tom 1 DOSTAWA
tom 2 KONTROLA
tom 3 NIEWOLA
Ofiarom handlu żywym towarem – zajmujecie stałe miejsce w moim sercu i w myślach.
Handel ludźmi to najszybciej się rozwijająca, druga co do wielkości gałąź przestępczości na świecie, przynosząca rocznie ponad trzydzieści dwa miliardy dolarów nielegalnego zysku, a to więcej niż dochód firm takich jak Nike, Google i Starbucks razem wziętych. Mimo to prawie nikt nie przykłada wagi do tego rodzaju przestępstw.
Na całym świecie żyje około dwadzieścia siedem milionów niewolników. Zidentyfikowano jedynie cztery dziesiąte ofiar biznesu usług seksualnych, a średnia wieku osób pokrzywdzonych waha się między dwanaście a czternaście lat. Problem współczesnego niewolnictwa to nie wymysł książek i filmów. To zjawisko, które naprawdę ma miejsce i występuje na całym globie.
Co możesz zrobić, aby mniej osób na świecie doświadczyło tego koszmaru?
Zapoznaj się z faktami.
Szerz świadomość problemu.
Nie bądź obojętny. Dołącz do kampanii na rzecz przeciwdziałania niewolnictwu.
Matias płynnym ruchem młotka wbił metalowy śledź do namiotu w rękę przyciskaną butem. Normalny człowiek wzdrygnąłby się, słysząc skowyt bólu. Człowiek, którym niegdyś był, porzygałby się na widok ścięgien zrywanych za pomocą prymitywnego narzędzia. Jednak teraz towarzyszyła mu furia – bezwzględna bestia zrodzona z ruin jego dawnego ja.
Osoba o przepełnionych cierpieniem piwnych – jak jego – oczach spoglądała na niego błagalnie.
Zamachnął się jednak kolejny raz i wbił śledź głębiej w ciało. Kiedy metal przebił mięśnie i zatrzymał się na brudnej podłodze, po wilgotnej szopie poniósł się krzyk.
Kończyny Jhona przeszyto czterema prętami, a ich zakrzywione główki wystawały z krwawiących ran, udaremniając wszelkie próby ucieczki.
Matias wyjął z kieszeni ostatni klin. Ten, którym zamierzał zakończyć żywot brata.
Zwabienie Jhona na porzuconą farmę nie wymagało szczególnie dużego wysiłku. Pokryte gęstym listowiem górskie zbocze znajdujące się za otwartą bramą prowadziło do dopływu płynącej poniżej Amazonki. Wilgoć załamywała światło słoneczne, dzięki czemu wszystko błyszczało.
Odległe miejsce w kolumbijskiej dżungli podsycało chciwość brata, który pragnął zwiększyć produkcję kokainy. Jednak brak świadków sprawiał, że okazało się ono również idealnym punktem na zemstę Matiasa.
Jhon, oddychając płytko, zamrugał powoli, starając się nie stracić przytomności.
– Nie rób tego.
Te same słowa Matias wypowiedział w noc, gdy zabrano go z domu. Od Camili. Teraz znajdował się daleko od teksańskiego sadu cytrusowego, gdzie spędził pierwszych osiemnaście lat życia. Daleko od dziewczyny, którą starał się chronić.
Przycisnął śledź do zagłębienia w szyi brata i odezwał się ochryple:
– Dlaczego ona?
– Bo… – wysyczał przez zęby Jhon – zależało ci na niej.
– Była moją rodziną!
„A nawet kimś o wiele więcej”.
Przyszpilony do ziemi Jhon spojrzał hardo na brata, choć miał podpuchnięte oczy.
– Ja jestem twoją rodziną.
Tylko przez więzy krwi… Która wsiąkając teraz w ziemię, cuchnęła skorodowanym żelazem i zdradą.
Matias nacisnął na metal, wbijał go głębiej pomiędzy ścięgna.
– Gdzie ona jest?
Camila nie skontaktowała się z nim od sześciu tygodni. Wiedział, że coś jest nie tak, już w chwili gdy nie zadzwoniła o umówionej porze.
Na twarzy Jhona odmalował się cwaniacki uśmieszek.
– Została sprzedana.
Niewolnictwo. Tego akurat Matias się domyślił, ale i tak nie pohamowało to powtórnej eksplozji bólu spalającego mu żyły silnym ogniem.
– Komu? Kto ją ma?
– Ona nie żyje, braciszku. – Jhon przełknął ślinę pod stalową szpilą i drocząc się, uniósł podbródek, przez co śledź wszedł w skórę znacznie głębiej. – Polujesz na ducha.
Ducha, po którym nie pozostał ślad. Najprawdopodobniej przemycono ją do najodleglejszego zakątka świata, by wykorzystać, złamać, a potem się jej pozbyć.
Prawda odbijała się echem w pustej rozpadlinie jego piersi, była niczym bolesna drzazga szybko pochłonięta przez ogarniającą go nicość.
Tracił czas. Brat okazał się zbyt przebiegły i lojalny wobec organizacji. Samotny, gotowy zginąć, aby chronić tajemnicę, którą pragnął poznać Matias. Niech i tak będzie.
Zamachnął się młotkiem, uderzył w klin, w wyniku czego piętnaście centymetrów stali przeszyło gardło Jhona. Bulgot ucichł zbyt szybko. W przypadku brata, podobnie jak przy innych okazjach, zaszklone, nieruchome spojrzenie nie ukoiło głodu zemsty Matiasa.
Śmierć Jhona nie okazała się ani pierwszą, ani też ostatnią. W ciągu kolejnych miesięcy Matias coraz ciaśniej otulał się bezlitosną zbroją brutalności. Był członkiem kartelu, jednym z tych zepsutych i bezdusznych. Używał wszelkich dostępnych środków, aby odnaleźć Camilę.
Niszczenie ludzi tak podłych jak on sam stanowiło ujście dla jego gniewu, którego nie potrafił stłumić. Rozumiał potrzebę patroszenia zdrajców, obcinania głów przeciwnikom, torturowania ich w celu zdobywania informacji, ale także budowania silnych relacji i tworzenia armii. Z czasem stał się taki jak inni, dzielił z nimi drapieżną egzystencję, a jego reputacja sprawiła, że obawiali się go najgorsi wrogowie.
Mimo to dziewczyna do niego nie wróciła.
Nie przywróciło to cytrusowej woni jej złotej skóry, gdy drzemała z nim w sadzie. Falowania jej lśniących czarnych włosów, kiedy biegł za nią przez sięgającą kolan trawę. Ani iskry w brązowych oczach tuż przed tym, gdy rzuciła w niego limonką. Wspomnienia powoli zaczynały się zacierać.
Rok po zaginięciu stała się mirażem na pustyni, obrazem zniekształconym na krawędziach i migoczącym poza jego zasięgiem.
Leżał na łóżku w nowo wyremontowanej kolumbijskiej posiadłości, zaciskając ręce na karku. Zamknął oczy, starając się zapomnieć o niej choćby na kilka minut. Nieznajoma blondynka między jego udami, poruszająca głową, wodząca ustami w górę i w dół po kutasie, sprawiała, że się rozpraszał. Mięśnie w dolnej części ciała się spięły, a jądra bolały, gdy zbliżało się spełnienie.
– Szybciej. Ssij mocniej.
Przyspieszyła. Mokre, gorące usta… Z drugiego końca pokoju dobiegł charakterystyczny dźwięk dzwonka.
„Co, do chuja?”
– Słyszałaś? – Podniósł się do pozycji siedzącej i odepchnął kobietę od siebie.
Grzbietem dłoni otarła nabrzmiałe wargi.
Dzwonek komórki rozbrzmiał ponownie – melodią niesłyszaną od roku – budząc do życia telefon, którego numer miała tylko jedna osoba.
Poderwał się z łóżka.
– Wynocha.
Z mocno bijącym sercem pobiegł w kierunku komody. Nasłuchując stłumionych sygnałów, przekopał się przez broń, dokumenty i ubrania. Jest! Zacisnął palce na komórce.
Nieznany numer.
Dłonie mu drżały, gdy dotknął ekranu, by odebrać.
Zamarł.
Nie. Nie zdążył. Nacisnął zieloną słuchawkę i otarł twarz.
„No dalej, dalej…”
Ekran się rozświetlił. Połączenie nieodebrane.
Rozpaliła się w nim wściekłość, w efekcie pobudzając mięśnie. Obrócił się i spojrzał na blondynkę, która nie spieszyła się z zakładaniem ubrań. Jej wzrok padł na mięknącego fiuta.
Matias wyjął z szuflady czterdziestkę piątkę, odbezpieczył i wycelował w jej głowę.
– Wypierdalaj stąd – rzucił zimnym, grobowym tonem.
Wybałuszając oczy, porwała koszulkę z podłogi i zamknęła za sobą drzwi.
Odłożył pistolet i wrócił do uparcie milczącego telefonu, który podłączył do ładowarki.
„Zadzwoń raz jeszcze, kurwa!”
Bez sensu żywił nadzieję. Camila odeszła. Każdy przypadkowo mógł do niego zadzwonić. Lecz czy nadzieja nie była powodem, dla którego przez cały ten czas jego numer pozostawał aktywny?
Wpatrywał się w ekran, pragnąc, by ten się rozświetlił.
Chwilę później tak się właśnie stało. Nieznany numer. Narastający dźwięk dzwonka wwiercał się w jego pierś i z palącą precyzją uderzał w wewnętrzne blizny.
Matias zapanował nad oddechem i odebrał.
– Halo?
Cisza, a potem miękkie westchnienie.
– To ja.
Oddech uwiązł mu w gardle, zaś każda komórka ciała zanegowała dwa krótkie słowa. Niezliczeni wrogowie nie zaniechali przecież podstępów. Wciąż robili wszystko, aby go zniszczyć. Jak trudno byłoby im zdobyć ten numer i naśladować jej ochrypły głos?
Uniósł rękę i zerknął na jasne znamię po wewnętrznej stronie nadgarstka.
– Ile miałem lat, gdy dorobiłem się pierwszej blizny?
– Zawsze przesadnie ostrożny. – W słuchawce dało się słyszeć kolejne westchnienie. – To chyba oznacza, że nadal dla nich pracujesz.
Zacisnął na chwilę zęby, po czym powtórzył podejrzliwie:
– Ile miałem lat?
– Ja miałam… Eee, sześć, więc ty osiem.
Chwycił się krawędzi komody, gdy poczuł, jak zaciska mu się serce. Jednak każdy z ich przyjaciół lub znajomych mógł podczas tortur zdradzić tę informację.
Rozluźnił palce i zapytał ostrym tonem:
– Powiedz, w jakich okolicznościach powstała.
– Nienawidzę twoich podłych gierek.
Dokładnie w ten sposób odpowiedziałaby Camila. Charakterystyczny był również chłód w głosie. Ale nie mógł jej zaufać.
– Powiedz.
Warknęła z frustracji.
– Poślizgnąłeś się w strumieniu i zraniłeś się o kamień.
To wymyślona historia, którą opowiedzieli rodzicom, niewinne kłamstwo, aby chronić bezpańskiego psa. Tylko Camila znała prawdę.
Nadzieja została zniszczona, kwas palił w żołądku.
– Zła odpowiedź.
– Poważnie? Przyrzekliśmy zabrać ten sekret do grobu. – Odchrząknęła. – Rambo nie był złym psem. Nie ucieszył się jednak, gdy wziąłeś mu kość.
Zasłużyłeś sobie na to, że cię ugryzł.
To Camila.
Całe powietrze uszło mu z płuc, a myśli pędziły, rozbijając misternie utkaną akceptację śmierci dziewczyny. Wyczerpał go wysiłek, by uwierzyć w to, że jej już nie ma. Matias znajdował się na drodze ku samozagładzie. Poświęcał czas na wszystko, co tylko rozpraszało jego uwagę – interesy, narkotyki, kobiety, krew… Tak dużo cholernej krwi.
Doznał teraz takiego szoku, że nogi się pod nim ugięły, w ustach zaschło, a gardło wypełnił kwas.
– Żyjesz.
– Tak – odparła zdawkowo. Zbyt oschle nawet jak na nią. – Szukałeś mnie?
„Każdego przeklętego dnia”.
– Jesteś bezpieczna? – Włożył dżinsy, co było trudne, bo ręce mu drżały. – Gdzie przebywasz?
– Jestem bezpieczna, ale właśnie uciekłam z okropnego miejsca i przez dłuższą chwilę nie mogę się wychylać.
Uciekła? Niemożliwe. Nikt nie zdoła uciec zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się handlem żywym towarem. Zwłaszcza siedemnastolatka. „Cóż, teraz już osiemnastolatka”. Więziono ją przez pierdolony rok. Bito ją? Gwałcono? Odebrano dziewictwo?
Wrzał w nim morderczy gniew oraz przytłaczały go wyrzuty sumienia. Planowali być dla siebie pierwszymi. Miała zaledwie szesnaście lat, gdy kartel upomniał się o niego. Choć Matias nie widział jej od tamtej nocy, czekał na nią, a dzięki prowadzonym w sekrecie rozmowom nadal marzył o czymś niemożliwym do spełnienia. Ale potem zniknęła.
– Nie zapytałeś, co się ze mną stało – stwierdziła poważnym tonem. – Wiesz już, prawda? Skąd?
Nie mógł jej powiedzieć. Nie dopóki nie zyska pewności, że nie ucieknie od niego, gdy pozna prawdę.
– Muszę wiedzieć, gdzie przebywasz i w jaki sposób uciekłaś.
– Dla kogo pracujesz? – zapytała.
– Wiesz, że nie mogę ci tego zdradzić, mi vida.
– Nie nazywaj mnie tak.
Usłyszał szelest materiału, więc wyobraził sobie, jak dziewczyna przyciska telefon do piersi.
– Cholera, chcę ci zaufać, ale musisz mi coś dać. Cokolwiek. Co się stało z chłopcem, który znał moje myśli? Co oni ci zrobili? – zapytała.
Tamten chłopak był martwy. Natychmiast powrócili do wyczerpującej, niekończącej się kłótni, w której on nie zamierzał ustąpić.
– Powiedz, gdzie przebywasz.
– Pomożesz mi?
– Zawsze.
Podała namiar na dom na pustkowiu w Teksasie, więc Matias wziął długopis, aby zapisać adres.
„Dwie godziny drogi od Austin”.
Cały dzień zejdzie mu na wydostaniu się z trzewi cholernej Kolumbii.
– Już jadę. Po prostu… nie ruszaj się z miejsca.
– Ale mnie tam nie ma. – Zaczęła szybciej oddychać, jakby szła prędkim krokiem. – Zostawiłam tam ciało. Musisz się go pozbyć, skoro… No wiesz, wciąż robisz w tym biznesie.
Dostał gęsiej skórki, serce zabiło mu mocniej.
– Czyje ciało?
– Chorego pojeba, który mnie kupił.
Kabel ładowarki wyleciał z gniazda, gdy Matias sięgnął po leżącą na podłodze koszulkę.
– Zabiłaś go?
– To akurat nie ma znaczenia, ale dzwonię z jego telefonu, który natychmiast muszę porzucić.
Kurwa! Ona się zabije. A członkowie rywalizujących gangów, agenci FBI i każdy, kto go, kurwa, będzie chciał namierzyć, odczyta jego numer z bilingu.
Chodził po pokoju, przypominając sobie o wszystkich tych bezwzględnych zbrodniach, które popełnił w tym roku.
– Do kogo jeszcze dzwoniłaś?
Przez chwilę słyszał jedynie oddech dziewczyny.
– Tylko do ciebie.
Nieco mu ulżyło.
– Muszę zniszczyć kartę. – Podał jej numer swojego głównego telefonu, po czym powtórzył go kilkakrotnie. – Używaj tylko niezarejestrowanych kart i… mi vida? Nie próbuj nawet skontaktować się z rodzicami.
– Dlaczego nie?
„Ponieważ nie żyją”. Zostali zakopani w wypalonej słońcem ziemi w sadzie cytrusowym.
– Naraziłabyś ich na niebezpieczeństwo – odparł stanowczym tonem.
Jęknęła żałośnie. Ten krótki dźwięk niósł ze sobą nutę emocji. Camila od urodzenia była zamknięta w sobie, łagodna jedynie wobec nielicznych, którzy zasłużyli sobie na jej lojalność. Niegdyś na niego też się otworzyła, ale już zapomniał, jak się wtedy czuł.
Wstrząs, którego doznał na to wspominanie, spotęgowało wyobrażenie o tym, co musiała przeżyć w szponach porywaczy.
Kto jej dotykał? Jak głębokie były jej rany?
Palce, w których trzymał telefon, najpierw się zacisnęły, a następnie rozluźniły.
– Ilu skurwysynów mam wykończyć?
– Poradzę sobie. Zajmij się ciałem. Muszę iść…
– Powiedz, jak się z tobą skontaktować. – Aby mógł ją namierzyć. I odzyskać.
– Odezwę się.
– Nie waż się, kurwa, roz…
Zakończyła połączenie.
Dziesięć lat później
– Niżej. Właśnie tak. Jeszcze niżej… – Camila zakołysała biodrami przy szorstkich wąsach. – Właśnie tam, churro.
„Churro, akurat”. Chudzielec cuchnął potem, stęchlizną, dymem i zaniedbaniem. A może to materac?
Nie żeby oczekiwała przyjemnych doznań. Mężczyzna między jej udami pracował dla kogoś podłego. Kogoś, kto nie zasługiwał na to, by żyć. Szkoda, że nie wiedziała, kim jest ta osoba. Ale znajdowała się tu, by się dowiedzieć.
Kościste palce wbiły się w jej talię, mokre usta prześlizgiwały się po wydepilowanej cipce.
„No to zaczynamy”.
Zamruczała, choć ta rozkosz była tak samo udawana jak jej dzisiejsza rola. Jednak zabrzmiała przekonująco. Kiedy Camila, leżąc na plecach, rozkładała nogi, jej pięćdziesięciokilogramowe ciało mogło pozbawić mężczyznę całego zdrowego rozsądku.
Uwiedzie go i weźmie znacznie więcej niż tylko jego rozum.
Facet przesunął się niżej, wsunął w nią język i…
„Wow! Co, do…?”
Wybuchło w niej tak wspaniałe ciepło, aż wygięła plecy.
– Mierda, tak! – Obróciła głowę, aby ukryć zszokowany wyraz twarzy.
Cholera, wiedział, jak lizać. Rozpływała się, gdy ssał, rozkoszowała się wrażeniami wywoływanymi przez jego usta. Jeśli chodzi o niespodzianki, ta jej się podobała. Może nawet osiągnie orgazm?
Mężczyzna, poruszając językiem, zerknął na nią, a jego źrenice zwęziły się w słabym świetle lampy podłogowej.
– Gumka?
Nie zajdzie tak daleko. Dała się poderwać w lokalnym barze, wmawiając mu, że ma ochotę na seks.
– Zajmę się tym, skarbie. – Złapała faceta za brązowe włosy i przytrzymała jego usta przy cipce. – Już prawie.
Nie planowała szczytować, ale pieprzyć to. Wyczyniał takie rzeczy, że żadna kobieta o zdrowych zmysłach nie zdołałaby się im oprzeć. Nieustępliwy i grzeszny wsuwał w nią język, lizał wokół, ożywiając wnętrze.
Jego nieatrakcyjny wygląd się nie liczył. Ilekroć doznawała spełnienia, przed oczami stawała jej ta sama twarz. Kruczoczarne włosy. Ten uśmiech i dołeczki w policzkach. Złocista od słońca cera. Kwadratowa żuchwa. Silne ciało. Tęczówki jak dojrzałe limonki – złote w środku, na zewnątrz otoczone zielenią.
Przynajmniej Matias wyglądał w ten sposób w jej głupim wspomnieniu z dzieciństwa. Przez ostatnich dwanaście lat robił niewyobrażalne rzeczy, co zapewne niekorzystnie wpłynęło na jego urodę. Czas z pewnością wyostrzył też jego głos. Dodał mu chłodu.
Ale ona w głowie nadal słyszała ten wyrazisty tembr.
„Szczytuj dla mnie, mi vida. Teraz”.
Żar rozpalił się w jej podbrzuszu i przeszedł w pulsowanie, a Camila znalazła się na krawędzi, aż w końcu nadszedł orgazm, gdyż liżący ją mężczyzna nie ustawał w wysiłkach.
„Cholera”.
Facet uniósł głowę i przesunął dłonią po jej brzuchu. Patrzył z głodem w oczach. Mógł wpatrywać się w nią, jak tylko chciał, dopóki jego dłoń nadal sunęła w górę.
Powiódł palcami po żebrach, drażniąc każde z nich, i zmierzał do piersi. Zaraz znajdzie się w pozycji…
„Idealnie”.
Złapała go za rękę, przesunęła ją po swojej piersi i przytrzymała. Chwyciła na tyle mocno, że typ wytrzeszczył oczy.
Zacisnęła palce i uniosła nogi nad głową faceta, a potem zakleszczyła ją między jego własnym ramieniem a swoją pachwiną.
– Co, do chuja? – Wił się i wykręcał, próbując się uwolnić.
Wolną ręką zamachnął się w kierunku jej twarzy, ale odtrąciła ją i zacisnęła nogi wokół szyi. Jezu, był silny jak na takiego chudzielca.
Szarpnęła jego dłoń i poprawiła pozycję bioder, aby uniemożliwić mu ruch.
W końcu. Adrenalina popłynęła w jej żyłach, oddech stał się płytszy.
W oczach mężczyzny pojawiło się zrozumienie. Teraz warczał jak wściekłe zwierzę.
„Właśnie tak, skarbie. Wiem, kim jesteś. Masz przejebane”.
Nagle kłapnął zębami cholernie blisko jej brzucha.
– Mam dzieci – wychrypiał. Jego zapadnięte policzki pobladły. – Jestem ojcem.
I dobrze. Camila też kiedyś miała ojca. I matkę, i siostrę. Na tę myśl jej serce się ścisnęło. Ból po ich utracie był tak silny jak w dzień, gdy dowiedziała się o ich śmierci. Nigdy nie poznają prawdy na temat tego, co się z nią stało. Nie ucieszą się, że udało jej się uciec ze strychu, od kajdan i horroru. Pozostawiła za sobą los gorszy niż śmierć.
Ten sam, który ten gnój zgotował innym.
– Powinieneś był pomyśleć o dzieciach… – zahaczyła stopę pod kolanem swojej drugiej nogi i napięła mięśnie – zanim uprowadziłeś córkę innym ludziom.
Przez to, że ściskała go udami oraz ciągnęła za rękę, naciskał ramieniem na własną szyję i nie był w stanie się odezwać. Ani oddychać.
Camila starała się utrzymać pozycję, gdyż mężczyzna kopał i rzucał biodrami. Przytrzymywała jego dłoń pod swoim podbródkiem, a jednocześnie broniła się przed uderzeniami, kiedy wymachiwał drugą. Nieustannie celował pięścią w jej twarz i w desperacji walczył o powietrze.
„No bueno”.
Jeśli użyje się właściwej techniki duszenia, krew w obu tętnicach powinna przestać płynąć w ciągu kilku sekund. Dlaczego ten skurwiel nadal się wiercił?
Zacisnęła nogi i przechyliła głowę, przypatrując się jego coraz wolniejszym ruchom. Wkrótce straci przytomność. Uspokoiła się i spróbowała uspokoić rozszalałe serce. Przez kilka miesięcy śledziła najgorszych przestępców w Austin, a te działania doprowadziły ją do Larry’ego McGregora. Listonosz za dnia, handlarz niewolnikami nocą, który swój wolny czas spędzał na podrywaniu kobiet w lokalnym barze. Camila mogła się założyć, że w tej chwili żałował, że to robił.
Napięła uda, pragnąc skręcić mu kark, lecz potrzebowała go żywego.
Nagrania z monitoringu potwierdziły, że w opuszczonej stodole oddalonej o jakieś dwadzieścia minut jazdy od Austin przetrzymywał nastolatkę. Camila wiedziała, że jej ekipa właśnie uwalnia dziewczynę, i z tego powodu powinna odczuć ulgę. Jednak istniało więcej takich śmieci jak McGregor i więcej zniewolonych dziewczyn. Sieć handlarzy żywym towarem w Austin okazała się rozległa i dobrze finansowana.
Jedynym sposobem na powstrzymanie tej hydry było odcięcie jej głów. Najpierw jednak Camila musiała się dowiedzieć, gdzie znaleźć tę bestię.
Ciało Larry’ego zwiotczało między jej nogami. Odczekała chwilę, nacisnęła na rozdziawione usta mężczyzny, po czym wyślizgnęła się spod niego i sprawdziła mu puls. Powolny, ale równy. W przeciwieństwie do jej własnego.
Z leżącej na podłodze torebki wyjęła podpaskę maxi, a z niej trytytki, które wcześniej ukryła w środku. Ile minie czasu, nim mężczyzna odzyska przytomność?
Kurwa, przestało jej się to podobać. Chciała go wykończyć, ale jeśli nie zdobędzie potrzebnych informacji, kolejny gnojek zajmie jego miejsce, a potem następny i następny. To miała być jej pierwsza próba torturowania więźnia. Znajdzie w sobie odwagę, aby to zrobić?
Drżącymi palcami pospiesznie spięła mu nadgarstki razem z kostkami i wsadziła podpaskę do ust. Matias wkrótce będzie musiał pozbyć się ciała.
Matias. Ilekroć do niego dzwoniła, padały nowe pytania. Zarówno z jego, jak i z jej strony. Żadne nie chciało ujawnić własnych tajemnic. Nagle przeszył ją dreszcz. Na samą myśl o przyjacielu z dzieciństwa czuła się bezbronna i… naga.
Włożyła sukienkę i buty na obcasie.
Nie widziała go od momentu, gdy miał osiemnaście lat i jacyś brutale wyprowadzili go z sadu cytrusowego. Potem przez lata powtarzał, że musi z nimi zostać. Czy to kartel? Nie chciał potwierdzić jej domysłów, ale też im nie zaprzeczał. Co miała zrobić? Zaufać mu? Niemożliwe. Był w tej chwili trzydziestoletnim… kim? Grabarzem? Zabójcą? Przybocznym barona narkotykowego? Bez względu na to, czym się zajmował, zawsze pozbywał się jej trupów. Pierwszym stał się człowiek, który zamierzał ją kupić. Później kolejnych sześciu kupców planujących nabyć nowych niewolników oraz ich ochroniarze. Po raz ostatni dzwoniła do Matiasa cztery lata temu, aby zajął się truchłem Vana Quisa. Wyjęła telefon z torebki i kliknęła w listę. Zadrżała, wpatrując się w ostatnio wybrany numer.
Van Quiso.
Człowiek, który uprowadził ją, gdy miała siedemnaście lat.
Mężczyzna więził ją przez rok i trenował na niewolnicę.
Okazało się jednak, że nie umarł od postrzału w ramię.
Bez względu na to, jak bardzo się starała, nie potrafiła zrozumieć, co w związku z tym czuła. Emocje były zbyt zagmatwane, jak wszystko w jej życiu. Zatem odsunęła je od siebie i trzymała na dystans, skupiając na innym celu. Musiała torturować handlarza żywym towarem i uwolnić uwięzione dziewczyny.
Dotknęła imienia na ekranie. Kiedy telefon nawiązywał połączenie, puls zatętnił jej w uszach.
Van odebrał, ale milczał.
– Gotowe i czeka na odbiór. – Skupiła się na uspokojeniu oddechu.
– Jadę – rzucił i się rozłączył.
Usiadła ciężko na skraju materaca i się przygarbiła.
Jak na ironię proszenie porywacza o pomoc w rozprawieniu się z innymi porywaczami nie okazało się takie złe. Obawy zachowała na zbliżającą się rozmowę z Matiasem.
Boże, tęskniła za nim. Niemal tak bardzo jak się go bała.
Mężczyzna, który wkrótce będzie martwy, leżał obok niej z zamkniętymi oczami. Usta rozciągała mu podpaska. Sama mogła pozbyć się ciała. Ryzykowała jednak, że zostanie schwytana i skazana za zabójstwo.
Jeżeli zaangażuje w to Matiasa, on ochroni ją przed prawem. Ale i też w końcu też ją odnajdzie.
I co wtedy? Więź, która łączyła ich w dzieciństwie, w tej chwili stanowiła jedynie odległe wspomnienie. Camila nic nie wiedziała o człowieku, jakim się stał.
Jeśli jego silny, ostry jak brzytwa ton w słuchawce na cokolwiek wskazywał, to na fakt, że ten mężczyzna nadal zaborczo ją chronił.
Jednak nie rozmawiała z nim od czterech lat. Co, jeśli o niej zapomniał? Co, jeżeli się ożenił?
Serce zabiło boleśnie, więc uniosła rękę, żeby potrzeć skórę na piersi.
Niegdyś szarmancko wkraczał do akcji przeciwko wszystkiemu, co jej zagrażało. Gdyby wiedział, że Camila podejmuje aż tak wielkie ryzyko, czy próbowałby ją powstrzymać? Była tak blisko celu. Cholernie blisko.
I może też go chroniła. Może wbrew rozsądkowi nadal jej na nim zależało. Jeśli to prawda, nie mogła zabrać Matiasa tam, dokąd zmierzała. Musiała o nim zapomnieć.
Ale nie potrafiła. Podświadomie, w pokręcony sposób nie mogła doczekać się kolejnego zabójstwa, aby zaistniał powód, by ponownie usłyszeć jego głos.
Camila chodziła przed wysokimi oknami w salonie Vana i coraz bardziej traciła cierpliwość. Przeciągnęła ręką po włosach i palce utknęły w długich do ramion czarnych pasmach. Musiała je skrócić. Zamierzała zrobić tak wiele rzeczy. Westchnęła i obróciła się do mężczyzny.
– Dlaczego on, kurwa, nie chce mówić?
Po tygodniu przesłuchiwania Larry McGregor nadal milczał jak grób. Przywiązany nago do stołu w garażu Vana, znosił brak snu, głód, samotność oraz niekończące się groźby trwałego oszpecenia mu ciała.
Musiał jej jedynie powiedzieć, dla kogo pracował i dokąd planował dostarczyć porwaną dziewczynę. Dwie proste odpowiedzi i jego cierpienie dobiegnie końca.
Van rozwalił się na kanapie, grzebiąc między zębami wykałaczką.
– Musisz podnieść poprzeczkę.
– Och, oświeć mnie – rzuciła z goryczą i zmrużyła oczy.
Spędziła rok w okowach Vana, ucząc się posłuszeństwa, gdy ją biczował. Przynajmniej w jego domu nie było strychu. Nie musiał przypominać, jak okładał jej ciało i rozrywał umysł. Zapewne odebrałby Camili też dziewictwo, ale mężczyzna, który chciał ją kupić, domagał się tej chorej przyjemności dla siebie.
Vanowi jednak nigdy nie udało się złamać jej ducha. Co więc sprawiało, iż uznał, że może udzielać rad na temat tego, jak złamać Larry’ego McGregora?
Rzucił pogryzioną wykałaczkę na stolik kawowy i wyjął z kieszeni świeżą.
– Zagroź jego dzieciom.
Van był ojcem, więc dobrze wiedział, jakie to skuteczne. Lecz Camila nie mogłaby zrobić czegoś takiego. Nawet gdyby miała być to pusta groźba, nie chciała zniżać się do tego poziomu.
– Nie zamierzam mieszać w to niewinnych.
Niegdyś również cechowało ją takie podejście. W tamtych czasach Van zachowywał się jak okrutny sukinsyn. I niewiele się zmienił, jednak przez ostatnie cztery lata nieco złagodniał. Chyba żona wpłynęła na niego w ten sposób.
Niestety też żona położyła kres planom Camili, w momencie gdy ta zamierzała obciąć Larry’emu palce.
– Amber? – krzyknęła Camila w kierunku piętra domu, na którym zniknęła przed chwilą ta dziwna kobieta.
Gospodyni podeszła do balustrady. Brązowe włosy falami otaczały jej idealną twarz modelki.
Nikt nie mógł pojąć, jakim cudem Van zmusił tę królową piękności, aby go poślubiła. Przecież ją porwał, na miłość boską. Więził w tej chacie. Nie chciał jej jednak sprzedać, planował zatrzymać ją jako osobistą niewolnicę seksualną.
Najlepsze było to, że porzucił uprowadzanie i trenowanie niewolników. Amber mu wybaczyła i się w sobie zakochali. Ich związek wydawał się skazany na epicką katastrofę, lecz na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że im się układa.
Amber przeczesała palcami loki, upewniając się, że każdy ułożony jest dokładnie tak, jak trzeba. Następnie wygładziła przód sukienki, pilnując, aby nie pojawiły się na niej żadne zmarszczki.
Tak, babka miała problemy, a miłość do Vana nie stanowiła najdziwniejszego z nich. Zmagała się z ciężką postacią zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych oraz agorafobią. Zanim obecny mąż ją porwał, przez dwa lata nie wychodziła z domu.
Amber opuściła rękę na barierkę i zeszła spiralnymi schodami. Stawiała smukłe nogi w taki sposób, jakby przemierzała wybieg na pokazie mody.
– Chcesz czegoś ode mnie?
Camila podeszła, gdy kobieta znalazła się na dole.
– Podłogę w garażu zakryję folią. Przyrzekam, że nie narobię bałaganu… A przynajmniej zbyt dużego.
– Nie. To… – Amber zacisnęła dłoń w pięść i zaczęła raz za razem strzelać knykciami. – Krew będzie pryskać. Nigdy nie usnę jej z betonu, a także… – Amber. – Van stanął obok, chwycił ją za rękę i przerwał czynność, dzięki której radziła sobie ze stresem. – Jeszcze raz strzel którymś stawem, a przywiążę cię do drzewa za domem.
– No tak – powiedziała i głęboko odetchnęła. – Nic mi nie jest. Wszystko dobrze.
Kobieta wpatrywała się w męża przez dłuższą chwilę i z każdą kolejną sekundą wyraz jej twarzy coraz bardziej zdradzał jakąś intymną, niewypowiedzianą emocję.
Jezu, czy ona chciała, by mężczyzna ją związał? Przecież to Van Quiso, książę sadyzmu i niebaczący na zdanie innych zbok.
Dziesięciocentymetrowa blizna na jego policzku była pierwszym, co zauważała każda przerażona dziewczyna. Następnie dostrzegały jego nieprzyzwoicie duże mięśnie, potargane brązowe włosy i ostre rysy twarzy. Nie można zaprzeczyć, że był szalenie atrakcyjny – z akcentem na szalenie.
Amber zmrużyła oczy i omiotła spojrzeniem pokój. Przyglądała się wszystkiemu intensywnie.
Camila powiodła za nią wzrokiem do stolika kawowego, po czym zerknęła na gospodynię, następnie ponownie popatrzyła na ławę. Na pozbawionym kurzu blacie leżała pogryziona przez Vana wykałaczka. Znając go, zapewne zostawił ją tam, by wkurzyć żonę.
– Ej – rzuciła Camila, kręcąc głową – jesteście naprawdę zdrowo walnięci.
Amber wzięła się pod boki i wyprostowała.
– Mówi kobieta, która w moim garażu chce pociąć faceta na kawałki.
Ups. Camili wygodnie było trzymać tu Larry’ego. Najbliższy sąsiad mieszkał kilka kilometrów stąd, a posiadłość Vana to strzeżona forteca. Natomiast jeśli chodziło o to, że chciał jej pomóc… Cóż, może w ten sposób pragnął odkupić swoje winy z czasów, gdy był handlującym ludźmi dupkiem. Camila mogła się zgodzić na wszystko, a on dzięki temu lepiej sypiał.
– Dobra. Żadnej krwi. – W końcu przeszła przez pomieszczenie, wpatrując się w zalesiony teren za oknami. – Muszę mu podać więcej krokodilu.
Ten narkotyk – stworzony przez zmieszanie kodeiny z rozcieńczalnikiem do farb, benzyną i kilkoma innymi paskudnymi składnikami – uzależniał silniej niż heroina. Nie podgrzewała go wystarczająco długo, aby usunąć wszystkie zanieczyszczenia, bo miała nadzieję, że dzięki temu przyspieszy skutki uboczne takie jak gangrena czy zapalenie płuc. Po jakimś czasie od podania naczynia krwionośne pękały, a tkanki wokół miejsca wstrzyknięcia – gdy celowo omijała żyły – odpadały od kości.
– Wiesz, ile dać, by go nie zabić? – Van, przygryzając wykałaczkę, oparł się o ścianę przy oknie.
– Niezbyt. – Sama nie ćpała, nigdy nawet nie paliła papierosów. – Przetestuję to na nim.
Przeszła przez kuchnię, wpatrując się w nieskazitelne blaty i wypolerowane sprzęty. Czegoś takiego właśnie należało się spodziewać w domu kogoś, kto cierpiał na nerwicę natręctw.
Chaty nie urządzono elegancko. Meble, sprzęty kuchenne… Wszystko emanowało prostotą. Praktycznością. Dlatego Camila się zastanawiała, co Van zrobił z całą swoją kasą. Czy nadal posiadał wcześniejszy dochód ze sprzedaży niewolników?
Otworzyła drzwi do garażu i zastała Liv i Tate’a pochylonych nad nagim ciałem Larry’ego.
Dziwnie było patrzeć, jak dobrowolnie stoją w domu, w którym Van mieszkał wraz z żoną.
Liv Reed to pierwsza osoba, którą uprowadził, jego pierwsza niewolnica i ta, którą najbardziej skrzywdził. Złamał zasady i ją zgwałcił, a potem zaszła w ciążę, przez co nie mógł jej sprzedać. Kupcy pragnęli dziewic. Dzięki wściekłości pana E ona i Van dorobili się identycznych blizn na twarzach. Wcześniej organizacją dowodził pan E. Mężczyzna zaczął wychowywać nowo narodzoną córkę Vana oraz Liv i w ten sposób, używając gróźb, sprawował też kontrolę nad tą parą.
Nie można było patrzeć na Liv i nie odczuwać mieszaniny nostalgii, litości oraz wdzięczności. Kiedy pan E zmuszał ją oraz Vana do porywania i szkolenia niewolników – w sumie dziewięciu – Liv ilekroć jechała z dostawą, potajemnie zabijała kupców. Robiła to przez lata.
W tym momencie Tate podniósł wzrok znad stołu. Gdy omiótł wzrokiem Camilę, jego ciemnoblond brwi się zmarszczyły. Był szóstym, którego Liv i Van zniewolili.
Camila wyobraziła sobie silnego, męskiego faceta, jakim jest Tate Vades, który został zmuszony do obciągania Vanowi. Wiedziała, że to nieodwracalnie zniszczyło chłopaka. Ale ukrywał swoje demony za rozbrajającym uśmiechem.
– Wszystko w porządku? – Popatrzył jej w twarz, a w jego kryształowo niebieskich oczach wirowało tysiące pytań.
– Muy bien. – Naprawdę chciała wiedzieć, jak on się trzyma, ale miała świadomość, że jeśli go o to zapyta, dostanie równie gównianą odpowiedź. – Nie musisz tu być.
Gdy kilka miesięcy temu przekazała ekipie, że poprosiła Vana o pomoc w realizacji tej części planu, Tate zaczął się wściekać. Lecz jeśli Liv mu ufała – na tyle, by dopuścić go do swojej córki – to oni również mogli na nim polegać.
– Van mnie nie przeraża. – Tate skrzyżował ręce na piersi, a rękawki jego T-shirtu napięły się na bicepsach. – Donikąd się nie wybieram.
Odkąd Camila go uratowała, nie opuścił jej. Razem mieszkali, pracowali. Nieustannie przy niej trwał, był dla niej niczym opiekuńczy brat. Z tą różnicą, że patrzył na nią bardziej jak chłopak. Ale taki, który nie chciał uprawiać seksu.
Może z powodu tego, co przeszli, pragnął pozostać jedynie jej przyjacielem. A może działo się tak dlatego, że się zmieniła.
– To nie będzie przyjemne. – Podeszła do stołu, na którym w bezruchu leżał Larry. Kończyny mężczyzny pokrywały wrzody. Camila obdarzyła Tate’a surowym spojrzeniem, przypominając mu w ten sposób, że po raz kolejny zamierza złamać prawo. Zabić następnego człowieka. I pozbyć się jego ciała. – Możesz wyjść, nim…
– Przestań. – Chwycił ją za podbródek i przysunął usta do jej ucha, po czym odezwał się cicho: – Zawdzięczam ci życie, więc… zamknij się już. – Dobra. – Obróciła głowę, wysuwając się z jego uścisku.
Camila, jako pierwsza uwolniona, przez lata pomagała Liv w oswobadzaniu innych, w tym Tate’a. Oznaczało to zniszczenie organizacji pana E, zabijanie kupców i wykorzystanie znajomości z Matiasem, aby pozbyć się ciał.
Uwolnieni mogli wrócić do swojego życia, jeśli mieli rodziny. Jednak nikt nie odszedł. Wszyscy dołączyli do Camili, by pomóc rozbić nowy krąg handlarzy żywym towarem – ten, dla którego pracował Larry.
– Wciąż nie chce gadać? – Dotknęła wypełnionych ropą tkanek na przedramieniu mężczyzny.
– Nie chce. – Liv zmarszczyła brwi. – A ja za kilka godzin muszę wyjść.
– Livana będzie u ciebie na weekend?
– Tak. – Rozluźniła się, na jej twarzy pojawił się tkliwy wyraz matczynej miłości.
Liv i Van sprawowali nad dziewczynką łączoną opiekę wraz z jej adopcyjną matką. Dziwny układ, ale gorliwie go strzegli. Oznaczało to, że do minimum ograniczali swoje zaangażowanie w nielegalne poczynania Camili. Gdyby teraz była kolej Vana na spędzanie czasu z córką, w ogóle nie pozwoliłby im się zbliżyć do tego domu.
Larry otworzył oczy i zaczął poruszać głową, a nadgniłe ciało pękało pod przytrzymującymi je pasami.
I pomyśleć, że uzależnieni specjalnie wstrzykiwali sobie to gówno. Tanie składniki, łatwa w przygotowaniu mikstura oraz zabójczy haj… Nie, dzięki. Camila dotknęła ropnia na ręce mężczyzny, a wtedy fragment skóry szerokości jej dłoni odpadł i wylądował na nieskazitelnie czystej podłodze w garażu państwa Quisów. Żołądek kobiety przeszył mocny skurcz.
– Cholera. – Tate potarł kark. – Amber wpadnie w szał, gdy to zobaczy.
„Nie jeśli wyczyszczą…”
Kurwa, czy z rany Larry’ego wystawała kość? Żółć podeszła Camili do gardła.
– Co ze mną robicie? – wychrypiał, patrząc na nich trzeźwym wzrokiem.
Boże, był przytomny. Obróciła się po strzykawkę, ale Liv ją wyprzedziła. Podała jej przedmiot.
– To – powiedziała Camila, trzymając igłę centymetr od wiotkiego kutasa Larry’ego – jest krokodil. Zżera cię od środka. Zważywszy na stan twoich rąk i nóg, przypuszczam, że twoje organy też nie są w najlepszej formie.
– Jebana suko. – Szarpnął biodrami, jednak nie zdołał odsunąć się od igły. – Spierdalaj ode mnie. Potrzebuję lekarza.
– Dobrze – rzuciła słodkim tonem. – Tylko powiedz, dla kogo pracujesz.
Odchylił głowę i znieruchomiał. Wpatrywał się w sufit. Chyba podjął decyzję, bo wyraźnie się rozluźnił. Czy to rezygnacja? Lepiej, żeby skurwysyn się nie poddawał.
– Cokolwiek mi zrobisz – powiedział z chłodnym opanowaniem – jego odwet będzie dziesięć razy gorszy. Nie masz zielonego pojęcia, z kim zadzierasz, głupia pizdo.
Dziesięciokrotnie? Może i tak. Człowiek, dla którego pracował, zapewne zemściłby się na jego rodzinie.
– Nałożę ci na to czerwie. – Powiodła palcem obok rany na ręce mężczyzny. – Będziesz jak zombie.
Tate się skrzywił. Wyglądał, jakby go mdliło, podobnie jak Camila. Za to Liv jakimś sposobem nadal prezentowała znudzony wyraz twarzy.
– Zrób to. – Larry zamknął oczy. – Mam to w dupie.
„Dobra, zapomnijmy o czerwiach”.
Wbiła igłę w podstawę penisa.
Oderwał plecy od stołu, jednak był przywiązany, więc mógł tylko krzyczeć i się wić.
Camila zatrzymała kciuk nad tłoczkiem i zaczekała, aż mężczyzna się uspokoi.
– Kiedy i gdzie miała zostać dostarczona dziewczyna? Powiedz, a nie sprawię, że zgnije ci fiut.
Larry drżał niekontrolowanie. Wybałuszając oczy, wpatrywał się w igłę sterczącą z ciała.
– Dwudziesta druga – wyrzucił z siebie, a potem dodał również datę oraz koordynaty GPS.
Dzięki Bogu. To zaledwie za dwa dni, ale Camila była gotowa, bo prowadziła tę operację od czterech lat. Pilnie chciała zakończyć całą sprawę.
Kiedy Tate wyszedł z garażu, aby przekazać koordynaty Vanowi, wyciągnęła strzykawkę.
Larry jęknął z ulgą i spojrzał na nią przekrwionymi oczami.
– On cię zabije. Będziesz o to błagać, zanim skończy.
Starała się nie dopuścić do siebie tych słów, ale w rzeczywistości osłabiły nieco jej determinację i zmroziły ją do szpiku kości. Jednak otrząsnęła się z przerażenia i obróciła do Liv, która przechadzała się właśnie przy ścianie pełnej wiszących na hakach lalek i manekinów. Garaż Vana to pracownia. Sklepik ze straszydłami o szklanych oczach.
Zrobiła krok w jej stronę, lecz zaraz się zatrzymała.
– Hej, Liv? Dobrze się czujesz?
Dziewczyna zesztywniała, następnie uniosła rękę i wygładziła ciemne włosy.
– Niegdyś nienawidziłam tych lalek. Częściowo zawsze tak będzie, wiesz?
Van nie tylko kolekcjonował niewolników, ale też wstrętne plastikowe postaci. W tej chwili tworzył lalki jedynie ze skóry i rozdawał bezdomnym dzieciom.
To jednak nadal było obrzydliwe.
Liv się rozluźniła, po czym wróciła do stołu. Z trudnością nadążało się za jej nastrojami zmieniającymi się niczym maski, które niegdyś nosiła.
– Powiedział ci, dlaczego tak fascynują go lalki? – zapytała jedwabiście miękkim głosem.
Camila pokręciła głową. Nie wymieniała się z Vanem historyjkami.
Na twarzy dziewczyny odmalował się smutek.
– Może pewnego dnia opowie. Jego wyjaśnienie rzuci na to wszystko – wskazała ścianę pełną skórzanych zabawek – zupełnie inne światło.
Camila się zaciekawiła, ale dawne fetysze Vana musiały poczekać. Liv podała jej kolejną strzykawkę, tym razem z grubszą igłą. Wypełniona została skradzionym z kliniki weterynaryjnej pentobarbitalem.
Kiedy wyciągnęła po nią rękę, Liv odsunęła się i powiedziała:
– Pozwól, że zrobię to za ciebie.
Liv zabijała kupców nożami, pistoletami, a nawet gołymi rękami. Na pewno mogła dokonać dzieła. Jednak to Camila pomogła z niektórymi kreaturami, dlatego sama powinna dokończyć to zadanie.
– Dziękuję. – Wysunęła rękę. – To nic takiego w porównaniu z tym, co muszę zrobić później.
– Co planujesz? – Liv oddała strzykawkę. Jej twarzy przykryła maska chłodu.
Camila zadrżała. Tego samego tonu Liv używała, gdy trzymała gotowy do uderzenia pejcz, kiedy świat Camili ograniczał się do czterech pozbawionych okien ścian na dźwiękoszczelnym poddaszu.
Wzięła głęboki oddech. Znajdowała się teraz tutaj, bo nie chciała, aby inne dziewczyny zostały spętane kajdanami i uczone, jak błagać o orgazm, jak pieścić fiuta, jak się odprężyć między odrywającymi mięso od kości smagnięciami pejcza.
Skupiła się na Larrym, który zamknął oczy i oddychał miarowo. Stracił przytomność. Może stał już na progu śmierci.
Wycelowała strzykawką w jego serce, wbiła igłę i mocno nacisnęła tłoczek. Kiedy otworzył oczy, przyłożyła palce do jego szyi, by sprawdzić puls. Trzymała je tam tak długo, aż powieki mu opadły, a serce się zatrzymało.
Stała jeszcze przez chwilę w oczekiwaniu, aż coś poczuje. Ale co? Wyrzuty sumienia zabójczyni? Istniało w ogóle coś takiego? Miała jedynie poczucie celu. To wzmocniło jej przekonanie i dodało energii.
– Muszę zadzwonić. – Camila skierowała się do drzwi.
Liv złapała ją za rękę.
– Jaki będzie twój kolejny krok?
To kiepska część planu. Żadnemu z nich się nie spodoba.
– Opowiem ci – wyrwała ramię z uścisku – ale muszę uporać się z ciałem, nim zaśmiardnie w garażu Amber.
Liv zbyt uważnie – zbyt intensywnie – się jej przyglądała.
– Igrasz z ogniem, dziewczyno. Widać w twoich oczach płomienie. Niebawem pożoga cię pochłonie. – Oblicze kobiety zmiękło. – Nie ocalisz ich wszystkich.
– Wiem. – Ale mogła uratować tak wiele.
Udała się do kuchni, z leżącej na blacie torebki wyjęła telefon na kartę, a potem przemaszerowała do drzwi frontowych.
Na jej drodze stanął Van i skrzyżował ręce a piersi.
– Do kogo dzwonisz, gdy chcesz pozbyć się ciała?
– Do starego znajomego.
Ufała Vanowi bardziej, niż sądziła, że to możliwe, ale nie zamierzała zwierzać mu się w tej sprawie.
– Co to za znajomy? Liv mówiła, że wykonywałaś zadania dla jakiegoś kartelu. Ściągniesz ich do mojego domu?
W którejś chwili chyba mogła napomknąć o czymś takim. Nie wykonywała żadnych zadań dla kartelu, ale wysoce prawdopodobne, że jej znajomy już tak.
– Przeniosę ciało z dala od twojej posesji. Nie zbliżą się do tego miejsca.
Zacisnął na chwilę zęby.
– To ci sami, którzy mieli pozbyć się i mojego truchła?
– Ej. – Uniosła ręce i spojrzała w zimne szare tęczówki mężczyzny. – To nie ja do ciebie strzeliłam.
Przewrócił oczami i podrapał się po ramieniu – dawna rana znajdowała się pod materiałem koszuli – przy czym drgnął mu kącik ust.
– Dobrze, że Liv nie trafiła w serce.
Dobrze? Może i tak. Gdyby dziewczyna lepiej wycelowała, Van nie pomógłby im w najlepszy możliwy sposób. Finansowo.
– Jednej rzeczy nie mogę rozgryźć… – Zmrużył oczy. – Skąd wiedziałaś, że nie umarłem? Liv mówiła, że ten facet, do którego dzwonisz, nie może się z tobą kontaktować. Jeśli nie powiedział ci, że mnie tam nie było… – Przechylił nieco głowę. – Obserwowałaś dom?
– Nie, ja… – „Kurwa, co za niezręczna rozmowa”. – Poszłam zmyć krew. Ale żadnej nie znalazłam, zniknął również twój samochód.
Van, zamyślony, pokiwał głową, więc przeszła obok niego i otworzyła drzwi.
– Camilo.
Dech uwiązł jej w gardle. Chryste, dlaczego zawsze wzdrygała się, gdy ją wołał?
Stanął za nią i ścisnął jej ramię, po czym zabrał rękę.
– Przepraszam.
Za co? Za to, że ją uprowadził? Że ją wiązał? Że pluł jej w twarz? Że wciskał jej kutasa do ust?
– Za wszystko.
Choć usłyszała oddalające się kroki, wciąż stała zszokowana.
Cholera, nie była w najlepszej formie, by wykonać ten telefon.
Minęły cztery lata, odkąd ostatnio rozmawiała z Matiasem. Czy jego obietnica, że zawsze jej pomoże, nadal obowiązywała? Co, jeśli jego numer odłączono już od sieci?
Istniał tylko jeden sposób, by się przekonać.
Serce mocniej jej zabiło, gdy wyszła na chłodne, wieczorne powietrze i wybrała numer.
Wibracje telefonu zmąciły bezruch w SUV-ie. Matias zerknął na ekran, po czym się uśmiechnął.
Niegdyś na widok nieznanego numeru puls mu przyspieszał. Ale to było lata temu, zanim zainwestował w szpiegów, monitoring i drony.
Zaparkował na drodze na obrzeżach Austin, przeciągnął się za kierownicą i w lusterku wstecznym spojrzał na Nica.
– Odbierzesz, careverga? – Nico oparł głowę o zagłówek i zamknął oczy, jakby miał to gdzieś.
Tego pompatycznego dupka cechowała apatia. Mógł ziewać podczas masowego ścinania głów, grać na telefonie w czasie strzelaniny, ale wszystko, co robił, było wykalkulowane. Dzięki intelektowi i mafijnemu kodeksowi szacunku stał się najbardziej przerażającym capo kartelu w Kolumbii.
Matias jednak dobrze znał tego mężczyznę. Ufał Nicowi, nie tylko w kwestii własnego życia, ale i dobra Camili.
– Kazała mi czekać cztery pieprzone lata. – W jednej ręce trzymał wibrujący telefon, w drugiej tablet. – Chcę zobaczyć, jak się poci.
Na ekranie większego urządzenia pojawił się obraz transmitowany z drona, który krążył sto dwadzieścia metrów nad chatą Vana Quisa. Zmodyfikowane kamery z soczewkami o dużej mocy i noktowizory zapewniały dobry widok z lotu ptaka, jednocześnie urządzenie pozostawało poza zasięgiem słuchu.
Telefon przestał wibrować.
– Dobra robota. – Irytująco monotonny głos Nica zawierał jednak w sobie nutę rozbawienia. – Jeśli nie zadzwoni ponownie, będziesz nieznośnym hijueputa.
– Zadzwoni. – Matias postukał palcem w obraz jej głowy na ekranie, włączając w dronie aktywne śledzenie.
Mały statek powietrzny dostosowywał się do otoczenia, używał radaru, aby unikać wszystkiego, co mógł napotkać na swej drodze, i śledził poczynania kobiety na podwórzu. Nagranie było nieco ziarniste i migotało, ale na powiększonym obrazie Matias mógł dostrzec rozpikselowaną dłoń, którą kobieta przeczesała włosy.
Czy myślała o nim? Zastanawiała się, czy żyje? Zapewne przeklinała, że nie odbiera telefonu. Co by zrobiła, gdyby wiedziała, że zaparkował nie dalej niż dwa kilometry od niej i ją stamtąd obserwował?
Chodziła po trawniku przed domem, przez co włączały się lampy na fotokomórkę i oświetlały jej szczupłą sylwetkę. Zatrzymała się, kopnęła coś w trawie i uniosła rękę do ucha.
Telefon Matiasa znów zaczął wibrować. Numer nieznany.
Ponownie spojrzał na Nica w lusterku i uniósł brwi.
– Nie patrz z taką pewnością siebie, ese. – Jego towarzysz rozluźnił węzeł krawata. – Ucieknie, kiedy się dowie, co zrobiłeś.
Camila nigdy przed niczym się nie kryła. Nawet kiedy byli dziećmi. O nie, nie ucieknie. Spojrzy mu prosto w oczy. A potem go zabije.
Położył telefon na desce rozdzielczej, przełączył rozmowę na głośnik i odebrał w sposób, którego się spodziewała.
– Halo?
– Hej. Minęło trochę czasu, co? – Jej głos był silny, pewny siebie, lecz na obrazie z kamery pochylała się i trzymała dłoń na kolanie.
Gdy Matias pomyślał o latach udręki, żołądek mu się zacisnął. Czy cierpiała z powodu upływu czasu i dzielącej ich odległości tak samo jak on? Chyba nie. Gdyby było jej źle, na pewno by zadzwoniła.
Dopadła go nagła potrzeba, by do niej pójść, pochwycić w ramiona i przykuć do łóżka.
Czyli zupełnie tak, jak zachowywał się Van Quiso. Albo gorzej. Nigdy nie dałby jej uciec.
Wkurzałaby się, warczała, walczyła z nim na każdym kroku, ale on tylko chłonąłby tę nienawiść, bo i tak byłoby warto.
Matias poczuł ciepło nawet pomimo chłodnego powiewu z klimatyzacji. Nastawił nawiewy na swoją twarz i powiedział jedwabistym głosem:
– Minęły cztery lata, mi vida. Gdzie jesteś?
– Najpierw ty. – Na ekranie zobaczył, że znów chodziła. – Gdzie mieszkasz i dla kogo pracujesz?
W lusterku wstecznym spojrzał na Nica, w jego zmrużone ostrzegawczo oczy. „Nawet się nie waż”.
– Zapytaj o coś, co ma znaczenie. – Wrócił wzrokiem do ekranu. – Co tak naprawdę chcesz wiedzieć?
– Hm. – Zniknęła z widoku, gdy weszła pod gałęzie dębu. Chwilę później pojawiła się po drugiej stronie i teraz zmierzała do zaparkowanego na podjeździe sedana. – Dobrze się czujesz?
Dech uwiązł mu w gardle. Nie spodziewał się takiego pytania, ale mógł odpowiedzieć na nie szczerze.
– Będzie lepiej, gdy do mnie przyjdziesz.
„Z własnej woli”.
– Jak miałoby to wyglądać? Spotkalibyśmy się w Starbucksie? Uśmiechalibyśmy się nad kubkami, na zmianę zadawalibyśmy pytania, które i tak pozostałyby bez odpowiedzi? A może pominęlibyśmy te bzdury, po czym natychmiast zaczęlibyśmy się pieprzyć i kłócić?
– No quiero café. Pragnę uśmiechów, kłótni i pieprzenia. – Drgnął mu fiut. – Chcę ciebie.
– Jeślibyś chciał, tobyś mnie znalazł. No chyba że trzymasz się z dala – mruknęła ochryple – bo za bardzo mnie pragniesz.
– Myślisz, że chronię cię przed samym sobą?
Gdyby tylko potrafił być tak bezinteresowny… Miał związane ręce. Nie w taki dokładnie sposób, jak zamierzał związać ją, ale… Cholera, Camila nie znajdzie wymówki, aby go unikać.
– Dlaczego się ze mną nie skontaktowałaś? – rzucił zły.
– Ty mi powiedz – odparła z goryczą. – Nie wiem, co robisz, w co jesteś zaangażowany. Znam twój głos, ale nic poza tym. Jesteś dla mnie kimś obcym. W ogóle bym cię poznała, gdybyśmy minęli się na ulicy? Z tego, co mi wiadomo, równie dobrze możesz być tajniakiem mieszkającym z żoną i dziećmi na przedmieściach.
Nie winił jej za tę paranoję. Realizowała misję unieszkodliwienia bardzo okrutnego przestępcy, w wyniku czego popełniała przestępstwa zagrożone karą śmierci. Ale czy naprawę wierzyła, że Matias mógłby ją zdradzić?
– Nie ufasz mi. – Zacisnął palce na kierownicy.
– Ufam ci na tyle, by prosić o pomoc.
– Rozumiem. A już myślałem, że zadzwoniłaś, bo się stęskniłaś. – Dobrze wiedział, że przywiozła nieprzytomnego człowieka do chaty Vana. – Czyżbyś chciała się czegoś pozbyć?
– Tak.
– I nie będzie cię na miejscu, gdy to odbiorę?
Cisza.
– To tak mi ufasz? – Wpatrywał się w ekran niczym zahipnotyzowany.
– Ufam ci w tej sprawie. – Usiadła na masce samochodu i zwiesiła głowę. – Wierzę, że dotrzymasz słowa i nie zostawisz mojej paczki gdzieś, gdzie ktoś mógłby się na nią natknąć.
Policja w Austin nie umorzyła sprawy zaginięcia Camili Dias. Matias nie chciał, aby teraz kobietę odnaleziono i oskarżono o morderstwo.
– Czy tym razem paczka będzie na miejscu? – zapytał.
– Tak. Ostatnia – zerknęła na dom Vana – okazała się śliska.
Nie przesadzajmy. Kiedy Matias przyjechał po ciało Vana, drań właśnie odjeżdżał, krwawiąc z ramienia i zaciskając palce na kierownicy z taką mocą, jakby tylko ona utrzymywała go przy życiu. Matias miał wtedy dwa wyjścia – strzelić porywaczowi w łeb albo za nim pojechać.
Śledzenie Vana okazało się jego najlepszą decyzją. Kilka tygodni później facet doprowadził go do Liv Reed, która nieświadomie zawiodła go na próg Camili.
Wydarzenia te miały miejsce cztery lata temu. Od czterech lat przyglądał się niesamowitej misji kobiety. Chyba miał cierpliwość cholernego świętego, jednak czas był tu kluczowy. Bolesne oczekiwanie zbliżało się ku końcowi, przez co w żyłach Matiasa popłynęła adrenalina.
– Skąd mam odebrać paczkę? – Wiedział, że Camila nie wyśle go na teren posiadłości Vana.
Podała mu nieznajomy adres, więc wrzucił go na mapę w tablecie. Otoczone polami uprawnymi i szutrowymi drogami miejsce znajdowało się zaledwie dziesięć minut jazdy od punktu, w którym przebywał. Oczywiście Camila założyła, że był teraz poza miastem, inaczej podrzuciłaby ciało na długo przed telefonem do Matiasa.
Spodziewała się, że wypyta ją o to, w co się wpakowała, kogo tym razem zabiła, co robiła przez ostatnie cztery lata…
Potrzebował jednak pozyskać od niej coś więcej. Coś z jej duszy, z jej uczuć.
– Boisz się?
– Nie.
– Ach, zbyt szybko odpowiedziałaś. Zapomniałaś, że wiem, kiedy kłamiesz?
W telefonie wybrzmiała cisza, po czym dało się słyszeć westchnienie.
– Może tak.
– Obawiasz się czegoś?
– Może. Czasami… – Uniosła głowę.
Coś poruszyło się na krawędzi ekranu. Zobaczył mężczyznę, który podszedł do niej z zawiniętym w prześcieradło pakunkiem wielkości człowieka. Kiepskie wyczucie czasu.
Dron się przesunął, gdy Camila zsunęła się z maski auta, a następnie skierowała w stronę domu.
– Muszę iść.
– Nie skończyliśmy. – Spiął się i nie zdołał stłumić goryczy w głosie. – Nie rozłączaj się.
– Spokojnie, nerwusie. Oddzwonię. – Zerwała połączenie.
Uderzył pięścią w deskę rozdzielczą, łamiąc kratkę nawiewu, a przez jego rękę przepłynął ból.
– Lepiej się czujesz? – zapytał oschle Nico.
– Spierdalaj. – W lusterku wstecznym popatrzył mężczyźnie w oczy. – Masz adres?
Matias mógł zadzwonić i zlecić odbiór zwłok, ale rozkaz zdawał się pilniejszy, gdy pochodził od samego szefa.
– Sí, pendejo. – Nico otworzył tylne drzwi auta i wysiadł. Czarny garnitur wydawał się ciemniejszy na tle otaczającego ich lasu. Mężczyzna obrócił się, pochylił i ruchem głowy wskazał tablet. – Musisz założyć jej smycz. Zerżnij ją w tyłek, aż zacznie cię słuchać.
Trudno się spierać, gdy fantazje o wbijaniu się w każdą jej dziurkę utrzymywały go w stanie podniecenia przez ostatnią dekadę.
Nico zamknął drzwi i oddalił się od SUV-a. Jego profil był widoczny w poświacie komórki, którą trzymał przy uchu.
Żaden z nich nie miał czasu na wypad do Austin. Nie kiedy jutro do Orlando miał przylecieć transport heroiny, a agenci właśnie przemierzali pustynię Chihuahuan. Szmuglowanie narkotyków i terrorystów do Stanów Zjednoczonych to lukratywny, ale cholernie ryzykowny interes, zwłaszcza jeśli federalni węszą wokół posiadłości w El Paso.
Nico na pewno nie życzył sobie, aby wkładali siły w coś tak nieopłacalnego jak Camila Dias. Jednak wiedział, komu zawdzięcza władzę, bogactwo i każde flegmatyczne uderzenie serca. Nico mógł narzekać, nawet się wykłócać, ale Matias miał pewność, że mu nie odmówi.
Dron znów zmienił kurs, poleciał za kobietą, która pomagała wrzucić ciało do bagażnika sedana. Po wszystkim obróciła się w kierunku mężczyzny, który przyniósł pakunek.
Nagranie nie ujawniało szczegółów, lecz sposób, w jaki facet stał stanowczo zbyt blisko Camili, zdecydowanie nie podobał się Matiasowi.
Tate Vades był wyższy od niej o dobrych trzydzieści centymetrów, miał szerokie ramiona i jedną rękę w całości pokrytą czarnymi tatuażami. Ciemnoblond włosy, niebieskie oczy oraz umięśniona sylwetka czyniły z niego idealną zabawkę seksualną dla kupca z apetytem na silnych, klęczących mężczyzn.
Kupiec Tate’a jednak nie żył wystarczająco długo, aby odjechać z nowym niewolnikiem. Matias osobiście odebrał jego ciało, jak również pozbierał łuski, które pozostały na miejscu zbrodni. Łuski, które mogły pochodzić jedynie z pistoletu FN Five-seveN Camili.
Niech go szlag, nie mógł nasycić się jej zabójczym duchem.
Najwyraźniej Tate również. Przez ostatnich sześć lat mężczyzna stanowił stały element życia kobiety. Biorąc pod uwagę ich bliskie relacje, Matiasa nie zdziwiło, gdy zobaczył, że uniosła rękę do jego policzka.
„Odsuń się, Tate. – Matias zbliżył obraz nieruchomych postaci i zazgrzytał zębami. – Odsuń się, kurwa, od niej, hijo”.
Tate uniósł rękę nad głowę. Trzymał coś z dala od Camili. Złapała go za szyję, drugą dłonią próbowała dosięgnąć jego dłoni. Kluczyki od auta? Kłócili się o to, kto ma zawieźć ciało?
Facet był uparty. Pragnął ją chronić, walczyć w jej sprawie. Ale jeśli chciał też zachować kutasa, lepiej, żeby pospiesznie zdjął tę rękę ze swojego karku.
Spór o to, kto ma jechać, zakończył się, gdy Tate wskoczył za kierownicę sedana. „Grzeczny chłopczyk”. Potem Camila obserwowała, jak facet odjeżdża z ciałem. Jedną rękę trzymała na biodrze, a w drugiej ściskała telefon.
Matias zgiął palce, przeklinając każdą sekundę, gdy wybierała numer. „Zadzwoń do mnie, Camilo”.
Sekundę później odezwała się komórka.
Odebrał i przełączył na głośnik.
– Obawiasz się mnie.
– Jaka odpowiedź sprawi, że zmienisz temat?
– Uznam to za potwierdzenie.
Przeszła przez podwórze, a dron przemieścił się za nią. Zatrzymała się w świetle lamp, a potem położyła na plecach na trawie. Czarne, błyszczące włosy rozsypały się wokół niej niczym obserwowane nocą dopływy Amazonki.
Dźwięk oddechu kobiety wyznaczał przestrzeń między nimi. Była tak blisko, że Matias mógł ją widzieć i słyszeć, a jednak wciąż znajdowała się tak daleko. Grała na zwłokę, zmieniała jego emocje w pożywkę dla gniewu, desperacji, pożądania.
– Dobrze, odpowiem – rzuciła w końcu. – Obawiam się, że rzeczywistość nie sprosta wspomnieniom.
Serce ścisnęło mu się boleśnie. Wyznanie było ponure, delikatne… nieprecyzyjne. Ale myślał o niej w ten sam sposób, zanim zaczął ją obserwować. Twardzielka z jego dzieciństwa wyrosła na zaciętą, piękną kobietę. Wiedział, że tak się stanie.
– Brak mi… nas – szepnęła. – Ale obawiam się, że jeśli ponownie się z tobą spotkam, odkryję, że cały koncept „nas” jest jedynie niejasnym wspomnieniem. I nie sądzę, bym mogła to znieść. Chcę, aby tamta część mojego życia pozostała prawdziwa. Nienaruszona.
Camila nie miała pojęcia, jak wiele z jej dzieciństwa to kłamstwo. Ale to, co było między nimi?
– To, co mieliśmy… mamy… – Zamknął oczy, tłumiąc chęć, aby warknąć na nią z powodu tego zwątpienia. – Nie staje się bardziej nieprawdziwe niż tamto.
– Ludzie się zmieniają. Skąd pewność, że nasza relacja jest taka sama?
Przez lata nie zmieniły się jego uczucia do niej. Pragnienie stało się żywą, wygłodniałą istotą we wnętrzu Matiasa, która zaczęła rządzić jego pieprzonym światem. Było jednak coś jeszcze. Coś poza chęcią brania, obezwładniania, więzienia.
Czuł, że ciemna, ropiejąca masa oblepia jego organy, dusi go nicością. Czy to się jakoś nazywało? Potarł czoło, szukając określenia na uporczywe, dręczące go… Co?
Otworzył oczy. Strata. Pustka w duszy to brak Camili w jego życiu. Czuł głęboki, niekończący się żal.
– Pamiętasz chatę w północnej części sadu? – Powiódł palcem po krawędzi ekranu, wpatrując się w zarys leżącej w trawie sylwetki.
– Mierda. – Parsknęła śmiechem. – Sądziłam, że mieszka tam kanibal.
– Tak, ale nie jakiś pospolity, tylko wielki, owłosiony, który ukrywał kości…
– Dzieci.
– Pod deskami podłogi. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nie zmyśliłam tych bzdur. – Brzmiała, jakby się broniła, ale w jej głosie słychać było wesołość. – A może i tak, ale przyrzekam, że z okna mojej sypialni słyszałam krzyki.
– To Lucia ujeżdżała swojego chłopaka na tylnym siedzeniu jego samochodu.
– O Boże.
Zapadła cisza. Nie miał pewności, czy myślała o siostrze czy o nocy, w której w końcu weszła do chaty.
– Byłeś zdeterminowany, żebyśmy tam razem poszli. – Wypuściła powietrze z płuc. – Przerażał mnie ten pomysł.
– Pamiętasz, co ci powiedziałem?
– Że strach będzie mnie prześladował do momentu – odparła cicho – aż wejdę do środka i obnażę zęby.
– Zrozumiałaś to całkiem dosłownie.
Nie wiedział, co to bolesny wzwód, dopóki nie zaczął obserwować jej seksownego tyłka, gdy wkroczyła do tej chaty, dzierżąc latarkę niczym broń i pokazując zęby.
W chwili, gdy uświadomiła sobie, że nie ma żadnego kanibala, żadnych gnijących kości i że naprawdę uporała się z własnym strachem, zwróciła strumień światła na swój olśniewający uśmiech i powiedziała: „Chcesz wiedzieć, kogo kocham? Tego chłopaka”. Skierowała latarkę na twarz Matiasa, a on przyjął to wyznanie niczym magnetyczny impuls. Napięcie przeszyło całe jego ciało, rozpalając pierś i osiadając u podstawy fiuta.
Nie uprawiali wtedy seksu, ona miała szesnaście lat, on osiemnaście. Wcześniej jedynie obmacywali się bez ubrań, sprawiali sobie przyjemność za pomocą palców i ust. Jednak po spojrzeniu, jakim obdarzyła go w chacie – gdy patrzyła błyszczącymi oczami po tym, jak pokonała już swoje lęki – poznał, że była gotowa. Na wszystko.
Przyparł ją plecami do wytapetowanej ściany w jednym z pokojów i pieścił tak długo, aż w kółko wykrzykiwała to wyznanie. Jednak sumienie zmusiło go do odwrotu.
Teraz zerknął przez ramię i zauważył, że Nico stoi za samochodem i pali papierosa.
Wrócił do rozmowy z Camilą.
– Powinienem był się wtedy z tobą pieprzyć.
– Powinnam ci była na to pozwolić.
Poczuł ucisk w sercu. Nie chcieli przeżyć swojego pierwszego razu w starej chacie. Tak niewinni. Tak głupi. Sądził, że będą mieli więcej czasu, więcej okazji, całe życie przed sobą.
Zamiast tego pierwszy raz zaliczył z prostytutką w śmierdzącym kącie za śmietnikiem.
– Chciałabym wtedy wiedzieć – wyznała cicho – że to nasze ostatnie chwile razem.
Żadne z nich nie miało pojęcia, co przyniesie kolejny dzień. Camila wciąż nie wiedziała, czy to kartel Restrepo wyprowadził go z sadu, przyciskając broń do jego żeber. Ani dlaczego.
– Kiedy straciłaś dziewictwo?
Minęło tyle lat, a on wciąż nic nie wiedział o jej życiu seksualnym. I nie potrafił się pogodzić z tym, że jakieś miała.
– Mogłabym zapytać cię o to samo, ale nie róbmy sobie tego, dobrze? Odpowiedź jest zbyt bolesna.
Ból w jej głosie dodał mu otuchy. Myśl o niej z kimś innym pożerała go jak choroba. Camila miała powalające ciało, zabójczą pewność siebie oraz kuszące spojrzenie, więc mogła wybierać spośród śliniących się na jej widok dupków.
Podczas jednej z dziewięciu rozmów telefonicznych od czasu kiedy uciekła, zarzekała się, że Van nie odebrał jej dziewictwa. Poza tym jednak milczała. Nie rozmawiała o seksie ze współlokatorami, nie sprowadzała kochanków do domu, nie umawiała się na randki.
Jeśli się pieprzyła, to w tajemnicy i poza zasięgiem kamer.
Teraz usiadła i spojrzała na dom.
– Zanim się rozłączę… – Wstała i ściszyła głos. – Powiedziałam ci, czego się obawiam, jednak nie wyznałeś, co prześladuje ciebie.
– Ty. – Patrząc na ekran, chwycił się za kark. – Twój strach przed tym, co może nas łączyć. Kiedy zamierzasz wejść i obnażyć zęby?
– Będę potrzebowała latarki? Czy broni?
– Niczego takiego. – Wyostrzył ton. – Powiedz kiedy.
– Kiedyś… Może.
– To mi nie wystarczy.
Bębnił palcami o deskę rozdzielczą.
– Kiedyś… Później.
– Nie…
Zakończyła połączenie.
„Kurwa”.
„Kiedyś” nie było właściwą odpowiedzią. Nie wiedziała, że spotkają się już niebawem. Wszystko w końcu zaczęło się układać i dało mu możliwości, których wyczekiwał od lat.
Nie wyjdzie z Austin bez niej.
Camila wkroczyła do domu i zdjęła klapki.
„Co to, kurwa, było?”
Ręce jej drżały, skóra mrowiła, a między nogami odczuwała silne pulsowanie. Nie tylko dlatego, że pragnęła Matiasa. Ale też dlatego, że słyszała pożądanie w jego głosie.
Kiedy przeszła do kuchni, z garażu dobiegły ją stłumione dźwięki. Chryste, musiała wziąć się w garść, nim tam pójdzie.
Zacisnęła dłonie w pięści, by więcej nie drżały. Niech diabli wezmą Matiasa Guerrę! Nie wystarczało mu, że ją porzucił i zabrał ze sobą jej serce? Najwyraźniej kutas nie skończył jej dręczyć. Potrafiła poradzić sobie z pytaniami, jakimi ją zarzucał, była przygotowana, żeby je przekierowywać i odpierać. Jednak ta nowa taktyka, gdy pytał, czy się boi? To zdecydowanie cios poniżej pasa. Tylko Matias wiedział, jak przebić się przez twardą zbroję Camili, uchwycić się jej obaw i zmusić ją, by zaczęła je badać. Nie powinna do niego oddzwaniać, lecz obsesja na puncie przeszłości wzięła górę nad potrzebą uzdrowienia.
Ochrypły głos mężczyzny cofnął czas, jego słowa przeniosły ją do bezpiecznego sadu cytrusowego. Czuła się tak, jakby rozmawiała z chłopcem, który pokazał jej, jak zrobić procę z patyka z drzewa pomarańczowego, jak przełykać podczas pocałunku, aby uniknąć niechcianej śliny w ustach, jak zrobić tyle niezapomnianych rzeczy, na przykład jak się zakochać. Ten conchudo!
Znów się zatrzymała, otrzepała dżinsy i próbowała uspokoić myśli. Osiemnastoletni Matias nie miał przed nią sekretów, lecz mężczyzna, którym się stał, był tajemniczy i nieprzenikniony niczym czarna dziura.
Może pozostawała tak zamknięta w sobie jak on, ale przynajmniej wiedział, w co się zaangażowała. Od dnia ucieczki mówiła, że zabija kupców niewolników. A Matias milczał.
Czy wciąż pozostawał związany z uzbrojonymi bandytami, którzy zabrali go dwanaście lat temu? A może teraz uczestniczył w czymś jeszcze gorszym? Czymś tak okropnym, że nie chciał lub nie mógł podzielić się z nią informacjami na ten temat?
– Czemu po mnie nie wróciłeś? – szepnęła, chwytając się brzegu blatu.
Dlaczego jego tajemnice odczuwała niczym zdradę? Zupełnie jakby wybrał to swoje bandyckie życie zamiast niej.
Jeśliby ją kochał, wróciłby po nią, zabrał ze sobą i zapobiegłby wszystkiemu, co się później wydarzyło. Strychowi, głębokim sińcom, łańcuchom, ciemności, która wciąż przenikała jej myśli i wszędzie za nią podążała. Nie, nie podążała, dusiła ją.
Na tym właśnie polegał problem, prawda? Ufała, że ją ochroni, że zawsze będzie przy niej trwał, a Matias ją opuścił, zostawił na pastwę losu.
Pomasowała skronie. Dlaczego pogrążyła się w tym bagnie wyimaginowanego gniewu? Najwyraźniej użalała się nad sobą, a przecież nie chciała się podpisywać pod takimi bzdurami. Nigdy nie była ofiarą, nie potrzebowała ochrony ani ratunku, a już na pewno kutasa, aby rozładować napięcie.
Pragnęła jedynie otępiającego umysł drinka.
Szybki przegląd szafek Vana ujawnił imponującą kolekcję tequili. „Chwała Panu”. Usunęła nakrętkę i napiła się prosto z butelki. „Boże, dobre”. Mocna agawa spłynęła po jej gardle niczym pieprzna, słodka woda.
Wzięła kilka następnych łyków. Wlewała w siebie alkohol, aż język zaczął jej drętwieć, a nerwy zostały stłumione. Piła, dopóki nie otworzyły się drzwi domu.
Ktoś zaraz je zamknął, a dźwięk kroków poniósł się echem po budynku. Po chwili zza rogu wyszedł Tate. Spojrzał na butelkę i uniósł brwi.
– Kłopoty w mieście szaleńców? – Ruchem głowy wskazał wejście do garażu, skąd płynęły stłumione głosy ich niegdysiejszych porywaczy.
– Nie. – Zakręciła butelkę i ją odłożyła.
– Dzwoniłaś? – Oparł ręce na biodrach. – Ciało…
– Zostanie zabrane. – Przestąpiła z nogi na nogę. A może nawet się zakołysała.
Alkohol rozchodził się w żyłach w równomiernym tempie. Nie na tyle, by ją ogłupić, ale już zaczynał działać. Oceniające spojrzenie Tate’a zupełnie nie zrobiło na Camili wrażenia.
Drzwi frontowe ponownie zostały otwarte i chwilę później zobaczyła znajome zielone oczy. Czarne włosy podkreślały złocistość cery, a chłopięca uroda i proste białe zęby dodawały facetowi seksapilu. Nikt nie uśmiechał się tak jak dziewiąty niewolnik.
– Cześć. – Joshua Carter pospiesznie podszedł i ją objął.
– Hej. – Zaśmiała się, ściskając umięśnioną, odzianą w koszulkę uniwersytetu Baylor sylwetkę.