34,90 zł
996_Niezapomniane. Bohaterki Biblii. Ewangelie
Gdyby nie Jezus, dziś nikt nie wiedziałby, że istniały. Mogły wpatrywać się w Jego twarz, słuchać Jego głosu, widzieć, jak śmieje się i gniewa. Niektóre z nich spotkały Go przelotnie, inne wytrwale za Nim podążały i spędzały z Nim długie godziny. Jedno jest pewne – to spotkanie odmieniło życie każdej z nich. Kim są kobiety, które poznajemy na kartach Nowego Testamentu?
W trzecim tomie serii Niezapomniane. Bohaterki Biblii Magda Grabowska zaprasza do wspólnego przyjrzenia się kobietom, których historie zostały utrwalone w Ewangeliach. Po raz pierwszy zanurzymy się w kulturę i zwyczaje czasów Jezusa, aby zobaczyć je oczami tych kobiet. Dzięki temu dobrze nam znane wydarzenia – takie jak zwiastowanie Pańskie czy rozmowa Jezusa z Samarytanką – odsłonią się z innej perspektywy, pozbawione schematów i błędnych wyobrażeń.
Wiele z nas chciałoby mieć przywilej osobistych spotkań z Jezusem. Dzięki rozważaniom zawartym w książce Niezapomniane. Bohaterki Biblii. Ewangelie zbudujesz własną historię relacji z Nim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 283
Mojej Mamie
WSTĘP
Przed nami fascynująca podróż przez cztery Ewangelie. W jej trakcie spotkamy zwykłe kobiety, z których niemal każda doświadczyła osobistego spotkania z Niezwykłym. Z Tym, o którym ewangelista Jan napisał:
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, [z tego], co się stało. [...]
A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy (J 1,1–3.14).
One także mogły Go oglądać. Patrzyły na Niego swoimi oczami. Widziały, jaką miał twarz, jakie usta, jaki nos, jakie oczy, włosy, dłonie i stopy. Słuchały Jego słów, poznały tony Jego głosu. Niektóre z nich dotykały Go swoimi rękami, a Jego ręce dotykały niektórych z nich. Niektóre widziały Go w sytuacjach bardzo formalnych, inne w bardzo osobistych, niemal intymnych. Z niektórymi spotkał się zaledwie raz, na krótko, w przelocie, z innymi spędzał długie godziny. Widziały, jak się śmieje, trapi, gniewa i płacze. Wędrował razem z nimi, jadł wspólne posiłki, odpoczywał. Widziały, jak się porusza, jak chodzi, jak siedzi, a może nawet jak śpi utrudzony. Rozmawiał z nimi, odpowiadał na ich pytania, zaglądał do ich serc, rozwiązywał problemy, leczył, wyzwalał... Dziś czytamy o tych kobietach, wyobrażamy je sobie, wyciągamy wnioski z ich życia. Jednak gdyby nie On, dziś nikt by nie wiedział, że istniały. To spotkanie z Nim uczyniło je Niezapomnianymi. Odmieniło ich losy, przeniosło w nieśmiertelność. Bo On tak właśnie działa!
Wiele z nas chciałoby mieć przywilej tak bardzo osobistych spotkań z Jezusem. Czy dzięki nim było im łatwiej, czy trudniej niż nam obecnie dostrzec w Nim Mesjasza, obiecanego Króla Izraela i Zbawiciela świata? Czy wszystkie dostrzegły? Czy my dostrzegamy?
W naszej podróży będziemy przyglądały się jednak nie Jemu, ale właśnie naszym bohaterkom. On oczywiście zawsze będzie przy nich obecny swoją fascynującą obecnością. Bez Niego przecież nie byłoby ich, ale skupimy się na kobietach. Popatrzymy, jakie były, jakie było ich życie, jak spotkały Pana, jak to spotkanie wyglądało z ich perspektywy i jak wpłynęło na ich losy.
O ile to tylko możliwe, będziemy spotykały nasze bohaterki w kolejności, w jakiej pojawiają się w Ewangeliach. Niektóre poznamy z imienia, inne określimy przez ich narodowość lub przez problem, z jakim stanęły przed obliczem Pana Jezusa. Większość z nas zna ich historie, zdarza się jednak, że funkcjonujemy w schematach postrzegania pewnych postaci i przypisujemy im coś, co nie zgadza się z opisem ewangelistów. Czasem wręcz utożsamiamy ze sobą pewne postaci lub ich historie. Czasem gubimy pewne istotne detale. Może więc podczas spotkań, które są przed nami, oczyścimy nasze patrzenie, a może rozszerzymy je o nową perspektywę lub odkryjemy nowe szczegóły. Może „stare znajome” poznamy z nowej strony.
Wybierzemy się także w głąb historii. Poznamy obyczaje i tradycje, by lepiej rozumieć omawiane wydarzenie i jego kontekst. Niestety informacje, które znajdujemy w opracowaniach historyczno-kulturowych, komentarzach, podręcznikach, materiałach źródłowych itp., czasem nie pokrywają się ze sobą i przedstawiają odmienne wersje lub poglądy. Jest tak dlatego, że ich autorzy także czerpią z różnych źródeł. To jest tak, jakby każdy z nas próbował opisać znane mu obyczaje wigilijne i ktoś odczytałby je po tysiącleciu. Pojawiłyby się pytania: „W takim razie o której godzinie zasiadano do Wigilii? I co jedzono: zupę grzybową czy barszcz z uszkami? Karpia w galarecie czy smażonego? A może tylko śledzie? Bo jedni piszą tak, a inni inaczej!”.
Tymczasem wszystko jest w jakiejś mierze prawdą. Poza tym niektóre zagadnienia (dotyczące na przykład datowania pewnych wydarzeń, pokrewieństwa niektórych osób także z rodziny Pana Jezusa) pozostają ciągle w sferze domniemań, badań i niejednoznaczności. Z tego powodu w naszych rozważaniach będzie sporo określeń wskazujących na przypuszczenia i prawdopodobieństwa.
Zobaczymy też, że ewangeliści często w nieco odmienny sposób opisują to samo wydarzenie, na co innego kładą nacisk, inaczej przedstawiają pewne szczegóły. To jest bardzo naturalne! Gdy jesteśmy w grupce kilku osób (a czasem wystarczają dwie), zauważamy z łatwością, że każdy nieco inaczej przedstawia nawet to, co razem widzieliśmy. Wszystko zależy od naszej wrażliwości, indywidualnego postrzegania, pamięci szczegółów, a także od słuchacza i wrażenia, które chcemy wywrzeć. Nie bójmy się więc tego, to bowiem rozszerza nasze patrzenie. Z tego powodu w książce cytowane są fragmenty z różnych Ewangelii opisujące to samo wydarzenie, aby je porównać i uzupełniać informacje.
Oczywiście poznając nasze bohaterki, każdy czytelnik może inaczej odczytywać i oceniać ich postaci, motywy, zachowanie – tak jak w życiu. Miewamy różne opinie na temat tej samej osoby i sytuacji. Spróbujmy więc poznawać je w większych gronach – w parach lub w grupkach. To bardzo rozszerzy naszą perspektywę! Na końcu każdego rozdziału znajdują się pytania skłaniające nas do namysłu, także w kontekście naszego życia, i do zastosowania przeanalizowanych treści. Spróbujmy zapisać przynajmniej jedną refleksję wynikającą z poznania każdej kobiety i jej historii.
Życzę wszystkim czytelniczkom i czytelnikom wspaniałej przygody z bohaterkami Ewangelii, z samymi sobą i oczywiście z Tym, który był na początku i będzie na końcu!
WPROWADZENIE
Przenosimy się do czasów, kiedy Republika Rzymska przekształciła się w Cesarstwo Rzymskie i ma swojego pierwszego cesarza Oktawiana Augusta (panował w latach 27 r. przed Chr. – 14 r. po Chr.). Imperium Rzymskie dominuje nad światem, jednak niezwykle silne są w nim wpływy kultury greckiej. Poprzednio na arenie dziejów wiodło prym greckie imperium Aleksandra Wielkiego i dlatego ta cywilizacja często jest nazywana cywilizacją grecko-rzymską. Imperium podzielone jest na prowincje, którymi zarządzają namiestnicy rzymscy określani mianem prokuratorów.
Na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego leży małe królestwo zwane Judeą. Uzyskało ono niezależność od Grecji po powstaniu Machabeuszy (druga połowa II wieku przed Chr.), ale niedługo potem weszło w obszar wpływów Rzymu. Od 6 roku po Chr. administracyjnie stało się częścią rzymskiej prowincji Syrii. W 40 roku przed Chr. decyzją rzymskiego senatu królem Judei został Herod zwany Wielkim, z pochodzenia Idumejczyk. Po jego śmierci w 4 roku przed Chr. Judea została podzielona na tetrarchie pomiędzy jego synów: Archelaosa, Heroda Antypasa i Filipa.
Gdy Archelaos odpowiedzialny za prowincję południową (która teraz sama zwana była Judeą) utracił panowanie, zastąpił go rzymski namiestnik Poncjusz Piłat (26–36 r. po Chr.). W tym właśnie okresie rozgrywają się wydarzenia, na arenie których spotkamy nasze bohaterki.
ELŻBIETA
Za czasów Heroda, króla Judei, żył pewien kapłan, imieniem Zachariasz, z oddziału Abiasza. Miał on żonę z rodu Aarona, a na imię było jej Elżbieta. Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka, ponieważ Elżbieta była niepłodna; oboje zaś już posunęli się w latach.
Kiedy według wyznaczonej dla swego oddziału kolei pełnił służbę kapłańską przed Bogiem, jemu zgodnie ze zwyczajem kapłańskim przypadł w udziale los, żeby wejść do przybytku Pańskiego i złożyć ofiarę kadzenia. A cały lud modlił się na zewnątrz w czasie ofiary kadzenia. Wtedy ukazał mu się anioł Pański, stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia. Przeraził się na ten widok Zachariasz i strach padł na niego. Lecz anioł rzekł do niego: «Nie bój się, Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja, Elżbieta, urodzi ci syna i nadasz mu imię Jan. Będzie to dla ciebie radość i wesele; i wielu cieszyć się będzie z jego narodzin. Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony zostanie Duchem Świętym. Wielu spośród synów Izraela nawróci do Pana, ich Boga; on sam pójdzie przed Nim w duchu i z mocą Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych – do rozwagi sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały». Na to rzekł Zachariasz do anioła: «Po czym to poznam? Bo sam jestem już stary i moja żona jest w podeszłym wieku. Odpowiedział mu anioł: «Ja jestem Gabriel, stojący przed Bogiem. I zostałem posłany, aby mówić z tobą i oznajmić ci tę radosną nowinę. A oto będziesz niemy i nie będziesz mógł mówić aż do dnia, w którym się to stanie, bo nie uwierzyłeś moim słowom, które się spełnią w swoim czasie».
Lud tymczasem czekał na Zachariasza i dziwił się, że tak długo zatrzymuje się w przybytku. Kiedy wyszedł, nie mógł do nich mówić, zrozumieli więc, że miał widzenie w przybytku. On zaś dawał im znaki i pozostał niemy. A gdy upłynęły dni jego posługi kapłańskiej, powrócił do swego domu.
Potem żona jego, Elżbieta, poczęła i kryła się [z tym] przez pięć miesięcy, mówiąc: «Tak uczynił mi Pan wówczas, kiedy wejrzał łaskawie, by zdjąć ze mnie hańbę wśród ludzi» (Łk, 1,5–25).
Pierwszą kobietą, którą spotykamy w naszej podróży przez Ewangelie, jest Elżbieta. Pochodziła z kapłańskiego rodu Aarona (z pokolenia Lewiego, który był trzecim synem Jakuba i Lei). Była żoną kapłana Zachariasza, także pochodzącego z rodu Aarona, ponieważ tylko z tej linii rodowej wywodzili się prawowici kapłani izraelscy. Elżbieta i jej mąż byli ludźmi sprawiedliwymi wobec Boga, postępującymi nienagannie „według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich”. Ten fakt, a także restrykcyjnie przepisy dotyczące kapłanów oraz ich żon (Kpł 21) wskazują, że z ludzkiej perspektywy to małżeństwo musiało wyróżniać się na tle „zwykłych” małżeństw. Czy trzeba czegoś więcej, by spodziewać się i wręcz oczekiwać Bożego błogosławieństwa? Rozumiano przez nie oczywiście zdrowie, dobrobyt i... dużą liczbę dzieci.
Zdrowie zapewne im dopisywało, bo choć oboje byli już posunięci w latach (cokolwiek to wówczas znaczyło), Zachariasz, mąż Elżbiety, czynnie sprawował funkcje kapłańskie. Musiał więc być człowiekiem bez skazy i uszczerbku na zdrowiu oraz w wyglądzie, w przeciwnym razie nie mógłby tego czynić. Zgodnie z prawem Żaden z potomków kapłana Aarona mający jakąś skazę nie będzie się zbliżał, aby złożyć Panu ofiarę spalaną. On ma skazę – nie będzie się zbliżał, aby ofiarować pokarm swego Boga (Kpł 21,21).
Prawdopodobnie w sferze materialnej też niczego Zachariaszowi i Elżbiecie nie brakowało, ponieważ kapłani nie należeli do ubogiej warstwy społecznej. Jednak było coś, co zakłócało spokój ich dusz i komfort życia. Nie mieli dzieci. To z pewnością budziło też szereg podejrzeń w środowisku, w którym się obracali. Brak dziecka traktowany był bowiem jako brak Bożego błogosławieństwa. Uważano, że musiała być jakaś tego przyczyna i chętnie się jej doszukiwano. Czy to przodkowie małżonków jakoś zawinili? Czy oni sami skrywali jakąś winę? Co takiego mieli za uszami? Pewnie nie jeden raz Elżbieta i jej mąż stawali w obliczu tych pytań, które zadawali samym sobie i które zapewne odczytywali z oczu bliskich im ludzi, w opinii których sytuacja Elżbiety była po prostu hańbiąca (zob. Łk 1,25). Jak trudno musiało jej być, gdy mijały lata, a ona każdego miesiąca z nadzieją czekała na dziecko. Ile modlitw zanosiła do Boga, ile łez wylała, wiedziała tylko ona sama. I oczywiście Bóg. Z pewnością pamiętała, że ojcowie narodu borykali się z podobnym problemem. Sara i Abraham, Rebeka i Izaak, Rachela i Jakub też zmagali się z bezdzietnością, ale Bóg w końcu obdarowywał ich potomstwem. Może więc i ona nie powinna tracić nadziei? A może już ją straciła?
Pewnego dnia jej mąż zgodnie ze zwyczajem wyruszył do Świątyni Jerozolimskiej, by tam sprawować swoje kapłańskie powinności. Kapłani od czasów króla Dawida byli podzieleni na dwadzieścia cztery oddziały (1 Krn 24). Na czas dyżuru przypadającego oddziałowi, do którego należeli, szli służyć do świątyni. Po służbie wracali do swoich domów i zajmowali się powszednimi czynnościami. Zachariasz, należał do ósmego oddziału Abiasza.
Obliczenie, na kiedy dokładnie przypadł czas jego służby, wcale nie jest proste. Talmud podaje, że w tym czasie na każdą zmianę kapłańską przypadał jeden tydzień, począwszy od pierwszego tygodnia pierwszego miesiąca, ale święta zmieniały ten układ, gdyż wtedy wszyscy kapłani mieli obowiązek stawić się w świątyni, a to przesuwało normalny rytm dyżurów. Także rok świątynny (liturgiczny) nie rozpoczynał się stałym dniem, lecz ustalany był na podstawie faz i obrotów księżyca; wypadał mniej więcej pomiędzy (naszym) 10 marca a 10 kwietnia. Z tego powodu nie mamy pewności, kiedy mąż Elżbiety pełnił swoją służbę w świątyni w Jerozolimie, jednak często szacuje się, że w drugiej połowie maja.
Nie wiemy, czy Elżbieta oczekiwała na powrót męża w domu, czy uczestniczyła w uroczystościach w świątyni i czy była świadoma tego, co przydarzyło się tam jej mężowi. A przydarzyło się coś, co zasadniczo odmieniło los ich obojga.
Wśród kapłanów z każdego oddziału przeprowadzano losowania, kto będzie składał ofiarę kadzenia (Łk 1,8–9). Kapłanów było wielu i nie wszyscy mogli dostąpić zaszczytu złożenia ofiary kadzielnej. Niektórzy długo czekali na ten przywilej. Można go było doświadczyć tylko raz w życiu, a pewnie byli i tacy, którzy go nigdy nie doświadczyli. Składano ją dwa razy dziennie – przed ofiarą poranną i po ofierze wieczornej. Odbywało się to we wnętrzu świątyni, w pierwszej jej części zwanej Miejscem Świętym, na ołtarzu kadzielnym stojącym przed kotarą oddzielającą Miejsce Święte od Miejsca Najświętszego. W Miejscu Świętym stał także stół na tak zwane chleby pokładne i siedmioramienny świecznik zwany menorą. W Miejscu Najświętszym powinna znajdować się tylko Arka Przymierza, której w owym czasie oczywiście już tam nie było. Gdzie była i gdzie jest, do dziś pozostaje wielką niewiadomą. Miejsce Najświętsze było więc puste.
Tym razem los wypadł na Zachariasza i to jemu przypadł w udziale zaszczyt złożenia ofiary kadzielnej. Zapewne czekał na to wiele lat i przy każdym losowaniu miał nadzieję, że los wskaże na niego. Czekanie z reguły nie jest przyjemne, jednak w planach Bożych ma swój sens i cel. Teraz, gdy przyszedł jego czas, w Miejscu Świętym doświadczył nie tylko przywileju złożenia ofiary kadzielnej, lecz także spotkania z aniołem Gabrielem, Bożym posłańcem. A ten powiedział Zachariaszowi, że jego prośba została wysłuchana i jego żona Elżbieta urodzi mu syna. Tylko czy to możliwe? Teraz? Po tylu latach daremnych starań, nadziei i oczekiwania?
Dlaczego jednak anioł nie przyszedł bezpośrednio do Elżbiety? Do Pani Manoachowej przecież Boży posłaniec przyszedł bezpośrednio (zob. Sdz 13)[1]. Niedługo spotkamy inną kobietę, którą także anioł odwiedzi i zakomunikuje jej niezwykła nowinę. Dlaczego więc teraz nie przyszedł do niej, ale do jej męża? Cóż, każda sytuacja jest inna, wyjątkowa. Wspaniale, że Bóg nie działa według schematów, lecz według własnego scenariusza dostosowanego do potrzeb! Zachariasz i Elżbieta byli już w podeszłym wieku, podobnie jak kiedyś Sara i Abraham. Może więc już nie współżyli ze sobą i teraz wiele zależało od postawy męża? Gdyby Elżbieta opowiedziała mu o wizycie anioła, mógłby pomyśleć, że odnowiły się jej dawne tęsknoty za dzieckiem i coś sobie uroiła. A może przyczyna była inna, taka, której nie poznamy i nie domyślimy się... W każdym razie to właśnie mąż Elżbiety odbył spotkanie z aniołem. Nie wykazał się jednak zbytnim zaufaniem i w efekcie utracił mowę. W jaki sposób więc przekazał żonie to, co usłyszał od Gabriela? Na piśmie? Na migi, za pomocą gestów? Czy przekazał jej też przesłanie o niezwykłej misji, którą Bóg przewidział dla ich syna? Miał on być wielką radością dla swego ojca, ale i dla narodu. Miał być Bożym nazirejczykiem (podobnie jak Samson, syn Pani Manoachowej). Miał utorować w ludzkich sercach drogę na przyjęcie Mesjasza Bożego.
Bóg długo nie obdarowywał Elżbiety dzieckiem, ale jak już obdarował, to dzieckiem wyjątkowym. Zatem także Elżbieta doczekała się spełnienia swoich marzeń. Czy to jednak było dla niej łatwe? Sara, żona Abrahama, przed wielu laty obawiała się, że ludzie będą się z niej śmiali. Była starą kobietą, gdy poczęła Izaaka. Elżbieta też chyba się tego obawiała, skoro przez pięć miesięcy skrywała swój stan. Może się bała, że jeśli go wyjawi, to ludzie jej nie uwierzą i wyśmieją ją, że żywi jeszcze jakieś płonne nadzieje? Może obawiała się tak bardzo po ludzku, po kobiecemu, że może poronić, więc po co mówić o dziecku zbyt wcześnie? Może czekała na to, by poczuć zdecydowane ruchy dziecka i nabrać pewności, że ono naprawdę jest, że się w niej rozwija i rośnie? Po tylu latach czekania w atmosferze podejrzeń i hańby niełatwo podzielić się taką niezwykłą wiadomością z innymi. Jak bardzo musiała się cieszyć, gdy widziała swój zaokrąglający się brzuch! Wreszcie dłużej już nie mogła ukrywać swojego stanu. Wszyscy dowiedzieli się, że Elżbieta spodziewa się dziecka. Czy plotkowano o tym? Czy zastanawiano się, jaka to hańba i w jaki sposób została z niej zdjęta, czy może po prostu cieszono się z nią razem? Pewnie jak to zwykle pośród ludzi było i tak, i tak.
A ona zapewne marzyła o przyszłości i dniu, w którym wreszcie utuli maleństwo w swoich ramionach. Może rozmyślała o tym, jaką przyszłość przygotował Najwyższy dla jej synka. To był też czas, kiedy z pewnością chciała dzielić się swoją radością, ale i lękami z kimś, kto naprawdę ją zrozumie.
PYTANIA:
1. Jak rozumiesz pojęcie „Boże błogosławieństwo”? Jak oceniasz swoje życie w perspektywie pojmowania przez Ciebie tego pojęcia? Czy jest coś, co podważa Twoje przekonanie, że je masz?
2. Jak sobie wyobrażasz spotkanie Zachariasza z Elżbietą i sposób przekazania Elżbiecie wspaniałej nowiny? A może pokusisz się o odegranie tej scenki (szczególnie jeśli czytasz tę książkę z innymi kobietami)? Przyda się pewnie doświadczenie z gry w kalambury.
3. Jeśli jesteś matką, komu pierwszemu powiedziałaś, że spodziewasz się dziecka? Jak ta osoba zareagowała? Jakie emocje wtedy przeżywałaś? A może od lat zanosisz modlitwy do Boga, prosząc Go o dziecko, i już tracisz nadzieję oraz ochotę, by kontynuować? Jaką postawę masz obecnie, jaką natomiast przyjmiesz?
4. Czy masz doświadczenia z rodzicielstwem w starszym wieku? Jakie trudności wówczas się pojawiają? Co stanowi wyzwanie? Jakie są atuty takiej sytuacji?
TWOJA REFLEKSJA DO ZAPAMIĘTANIA
W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [ziemi] Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona głośny okrzyk i powiedziała: «Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto bowiem, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona [jest], która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana» (Łk 1,39–45).
Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy; potem wróciła do domu. Dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna.
Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał jej tak wielkie miłosierdzie, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Ale matka jego odpowiedziała: «Nie, natomiast ma otrzymać imię Jan». Odrzekli jej: «Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię» (Łk 1,56–61).
Pytali więc na migi jego ojca, jak by chciał go nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: «Jan będzie mu na imię». I zdumieli się wszyscy. A natychmiast otworzyły się jego usta i [rozwiązał się] jego język, i mówił, błogosławiąc Boga. Wtedy strach padł na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy [o tym] słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: «Kimże będzie to dziecię?» Bo istotnie ręka Pańska była z nim (Łk 1,62–66).
Elżbieta z pewnością nie spodziewała się tej wizyty. Może krzątała się przy posiłku, a może odpoczywała, rozmyślając o dziecku rozwijającym się pod jej sercem lub o mężu, który ciągle jeszcze nie mógł wymówić ani jednego słowa, gdy kuzynka z Nazaretu stanęła w progu jej domu i skierowała do niej pozdrowienie. Kiedy Elżbieta je usłyszała, doznała niezwykłego przeżycia. Poruszyło się, a nawet dosłownie podskoczyło dziecko będące w jej łonie i napełnił ją Duch Święty.
Duch Święty przed Dniem Pięćdziesiątnicy, a więc zanim został zesłany, by rozpocząć nowy rodzaj swojej niesamowitej służby, napełniał tylko wybrane osoby, uzdalniając je do wykonania jakiejś misji lub zadania wyznaczonego im przez Boga. Po Dniu Pięćdziesiątnicy sednem Jego działań stało się otoczenie chwałą Jezusa przez uzdolnienie ludzi do rozpoznania Go i wyznania jako Mesjasza, Boga, Pana i Zbawiciela oraz zamieszkanie w nich i prowadzenie w duchowym dojrzewaniu i upodabnianiu się do Pana. Teraz wydarzyło się coś podobnego. Dzięki Jego działaniu nienarodzony syn Elżbiety, którego misją będzie przygotowanie drogi Mesjaszowi, rozpoznał obecność Pana, choć był On jeszcze w łonie swojej Matki, i gwałtownie na tę obecność zareagował. Wydarzyło się to, co anioł Gabriel zapowiedział, a mianowicie, że syn Elżbiety „już w łonie matki napełniony zostanie Duchem Świętym” (Łk 1,15b). Dzięki temu i sama Elżbieta także pod wpływem Ducha Świętego rozpoznała, że w łonie jej kuzynki jest Ten, którego i ona nazywa swoim Panem! Nie mogła tego wiedzieć w żaden inny sposób. Nikt nie mógł jej tego powiedzieć! Tę prawdę mogła odkryć i pojąć tylko pod działaniem Ducha Świętego. Wydała więc głośny okrzyk i wypowiedziała do przybyłej słowa pozdrowienia. W Duchu Świętym Elżbieta pojęła, że ma do czynienia nie tylko ze swoją kuzynką, ale też z kobietą, która jest Matką jej Pana. Nazwała ją więc błogosławioną, szczęśliwą, wyróżnioną. Miała też świadomość, że jej kuzynka musiała wykazać niezwykłe zaufanie do Boga!
Elżbieta przeżyła wzruszający i podniosły moment zarówno w sensie duchowym, jak i bardzo ludzkim. Spotkała drugą kobietę, jaką spotkać prawdopodobnie w tym momencie bardzo potrzebowała. Każda z nich doświadczyła nietypowej i niełatwej sytuacji w swoim życiu. Każda z nich nosiła w sobie niezwykłego syna poczętego w niezwykłych dla każdej z nich okolicznościach. Każda została zaskoczona swoją sytuacją, każda z pewnością potrzebowała przyjaznej i rozumiejącej towarzyszki. Każda potrzebowała pociechy, porady, ciepła drugiej kobiety zdolnej naprawdę zrozumieć sytuację... W swojej dobroci Bóg dał im siebie nawzajem. Jak bardzo Elżbieta musiała być szczęśliwa, jak bardzo musiała czuć się uprzywilejowana.
Przez trzy miesiące obie kobiety przebywały razem. Były to z pewnością miesiące długich rozmów, wzajemnego zachęcania się, łez i śmiechu. Pewnie dzieliły się swoimi lękami i nadziejami, może razem modliły się, prosząc Boga o umocnienie i pomoc, a przede wszystkim wielbiąc Go i dziękując Mu, także za ten dar, który im dał w postaci ich wzajemnej bliskości. Nie wiemy nic o tym, jaką relację miały wcześniej. Nie wiemy, jak często się widywały. Dzieliła je też różnica wieku, ale w takich sytuacjach staje się ona zupełnie bez znaczenia. Teraz miały siebie. Były dla siebie pociechą i wsparciem.
Bóg często daje nam swoje pocieszenie i wsparcie właśnie przez ludzi, których przy nas stawia. Dla nas – kobiet nie do przecenienia są w tym kontekście relacje z kobietami. Nie zawsze bywają one łatwe, ale gdy jest potrzebna pomoc, mamy na kogo liczyć. Niegdyś kobiety żyły w bliskości rodzin, w środowisku zażyłego sąsiedztwa, wspólnoty lokalnego kościoła. Spotykały się, plotkowały (choć to może akurat nie było najlepsze), śmiały się i płakały. Dzieliły się swoimi obawami, u siebie nawzajem szukały porady lub otrzymywały ją, nawet gdy jej nie szukały (i nie zawsze potrzebowały...). Napełniały swoje „zbiorniki emocjonalne”. Dziś często z daleka od szerszej rodziny, pochłonięte pracą zawodową, zabiegane, w poczuciu bezradności samotnie wylewamy łzy, a frustracje kierujemy ku mężowi i dzieciom, oczekując od nich zrozumienia, którego nie mogą nam dać... Dlatego warto świadomie organizować rozmaite kobiece spotkania, małe i większe wspólnoty. One mają wielką siłę niesienia nam wsparcia, pomocy i zachęty!
Trzy miesiące później Elżbieta wydała na świat syna. Nadszedł dzień, w którym spełniły się jej marzenia. Tuliła w ramionach długo oczekiwane dziecko. Jak bardzo musiała być szczęśliwa! Pewnie nie spuszczała swojego syna z oka.
Zgodnie z prawem dotyczącym izraelskich chłopców obrzezano go ósmego dnia i nadano mu imię, które anioł Gabriel polecił Zachariaszowi, by mu nadać – Jan, czyli „Jahwe okazał łaskę”.
W tym momencie historia Elżbiety się kończy. Nie wiemy, jakie było jej macierzyństwo. Nie wiemy, jak długo cieszyła się swoim dość niezwykłym dzieckiem. Nie wiemy, kiedy jej syn opuścił dom i udał się na miejsce pustynne, gdzie zamieszkał, chodził w dziwnym odzieniu i stosował dość nietypową dietę składającą się z szarańczy i miodu leśnego. Dla każdej matki wielkim przeżyciem jest patrzenie, jak jej dziecko rozwija swoje skrzydła, a dla tych, które kochają Boga, wielką radością, gdy wie, że dziecko czyni to zgodnie z Bożym powołaniem. A Jan to właśnie czynił.
Nie wiemy, czy Elżbieta obserwowała początek jego publicznej służby, czy była świadkiem tego, jak jej syn realizuje swoją misję, przygotowując drogę Panu, czy miała świadomość jego rosnącej popularności. Miejmy jednak nadzieję, że nie dożyła chwili, gdy został pochwycony i stracony w więzieniu króla Heroda Antypasa na życzenie jego bezwzględnej żony. To dla matki już zbyt wiele...
PYTANIA:
1. Jaki niespodziewany gość zawitał kiedyś w progi Twojego domu? Czyja wizyta była dla Ciebie szczególnym zaskoczeniem?
2. Do jakiej wspólnoty kobiecej należysz? Co jest szczególną wartością w Waszych relacjach? Jakie kobiety są lub były dla Ciebie zachętą i pomocą w trudnych chwilach?
3. Jak sądzisz, jaką matką była Elżbieta? Jakim wyzwaniom musiała stawić czoła? Jakich radości mogła doświadczać?
4. Czy i w jaki sposób doświadczasz działania i prowadzenia Ducha Świętego w swoim życiu? Jaką rolę odgrywa On w Twoim życiu w procesie poznawania przez Ciebie Pana Jezusa?
TWOJA REFLEKSJA DO ZAPAMIĘTANIA
MARIA – MATKA JEZUSA
W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja (Łk 1,26–37).
Tym razem na drodze naszej wędrówki staje Kobieta odgrywająca szczególną rolę i mająca wyjątkowe znaczenie w całej historii. Z Bożego postanowienia została Ona Matką Syna Bożego. Z Biblii nie dowiadujemy się o Niej zbyt wiele, a przekonania dotyczące Jej Osoby budowane są głównie na podstawie tradycji, prywatnych objawień i osobistych doświadczeń różnych ludzi. Na to nakłada się niezwykle emocjonalne podejście wielu osób do Jej postaci. W spotkaniu z Nią pozostaniemy jednak w tej samej konwencji, w jakiej spotykamy i poznajemy wszystkie inne bohaterki naszej wędrówki. Przyjmijmy więc, że nie mamy innych źródeł, innego przekazu ani wcześniejszego nastawienia. Postawmy się w sytuacji osób, które dysponują tym, co zapisano na kartach Pisma Świętego – natchnionego i objawionego Słowa Bożego.
Jej imię ma niepewną etymologię – po hebrajsku brzmi Miriam, po grecku Mariam i można je tłumaczyć jako „piękna, olśniewająca”. Etymologicznie łączy się ono podobno też z akadyjskim słowem mariam, czyli „napawać radością”. To imię nosiła także siostra Mojżesza, więc można również spotkać teorie mówiące o jego egipskim pochodzeniu i tłumaczyć jako „umiłowana przez Boga”. W każdym razie jest to imię o pięknym znaczeniu. Może dlatego było niezwykle popularne i w Ewangeliach spotykamy kilka noszących je kobiet. Dla wyróżnienia Tej Marii w tradycji katolickiej używane jest określenie Maryja. Taką wersję Jej imienia stosuje też tłumaczenie Biblii, z którego czerpiemy omawiane przez nas fragmenty. Pozostaniemy jednak przy jego brzmieniu używanym w odniesieniu do innych kobiet noszących to imię – Maria. Ze względu jednak na szczególny szacunek do naszej Bohaterki jako Matki Jezusa zaimki i określenia, które Jej dotyczą, zostaną zapisane wielkimi literami.
Za chwilę w przeniesiemy się w naszej wyobraźni (choć pewnie przyjemniej byłoby znaleźć się tam naprawdę) do Galilei, gdzie spotkamy naszą Bohaterkę. Najpierw jednak zróbmy krótką wyprawę w przeszłość i przypomnijmy sobie kilka faktów, których znajomość przyda nam się także wtedy, gdy będziemy spotykały niektóre następne bohaterki.
Po królu Dawidzie władzę nad Królestwem Izraela objął jego syn Salomon. Pod jego rządami królestwo rozkwitało i to pod każdym względem. W 1 Krl 9,13 czytamy o tym, że Hiram, król Tyru, dostarczał królowi Salomonowi drewno cedrowe, cyprysowe oraz złoto, gdy ten wznosił świątynię Pańską i pałac królewski. Salomon podarował mu za to dwadzieścia miast leżących w północnej części ówczesnego terytorium Izraela. Hiram obejrzał je i ocenił bardzo źle, a ziemię, na której leżały, nazwał Ziemią Kabul (lub Cebul), co było dość pogardliwą nazwą i oznaczało coś w rodzaju: „jak nic”, „byle co”. W przełożeniu na język hebrajski brzmiało to podobno galil i stąd prawdopodobnie pochodzi nazwa Galilea. Ciekawe, prawda?
Pod koniec życia Salomon zrobił jednak coś naprawdę bardzo złego. Uległ wpływom swoich licznych cudzoziemskich żon i zezwolił na składanie ofiar ich bogom. Co więcej, sam w tym kulcie uczestniczył. Bóg nie mógł być z tego zadowolony (delikatnie mówiąc), zapowiedział więc, że z tego powodu królestwo Salomona ulegnie podziałowi. Nie odebrał całkowicie władzy jemu ani jego potomkom ze względu na obietnicę daną Dawidowi, że to z jego linii rodowej pewnego dnia narodzi się Król Królów. Władza dynastii została jednak ograniczona tylko do południowej części kraju, zwanej odtąd Królestwem Południowym albo Judą. Na północy natomiast pozostałe pokolenia utworzyły Królestwo Północne, zwane Izraelem lub czasem także Efraimem. Tam rządzić mieli inni królowie i inne dynastie. Podział na te dwa królestwa nastąpił za czasów panowania Roboama, syna Salomona.
Tereny Galilei stanowiły część Królestwa Północnego. Działo się w nim jednak bardzo źle. Izraelici oddalali się od swojego Boga, mimo kierowanych do nich prorockich napomnień i ostrzeżeń. Wreszcie w 722 roku przed Chr. Królestwo Północne zostało podbite przez Asyrię i weszło w skład Imperium Asyryjskiego. Po dokonanej przez Asyryjczyków deportacji większości tamtejszej ludności pozostała ludność zmieszała się z ludnością przesiedloną tam z różnych części ich Imperium i późniejszą ludnością napływową. W 105 roku przed Chr. tereny Galilei powróciły oficjalnie do ówczesnego państwa izraelskiego, ale z powodu swojej odrębności etnicznej były nazywane Galileą pogan. Jej mieszkańcy mówili już bowiem z innym akcentem niż mieszkańcy rdzennie żydowskiego południa. Byli co prawda traktowani przez nich jako społeczność żydowska, ale drugiej kategorii. Stanowili jednak ludność o bardzo patriotycznym nastawieniu i niezwykle waleczną.
Kiedy spotykamy naszą Bohaterkę, państwo izraelskie nazywane było Królestwem Judei i stanowiło część Imperium Rzymskiego. Decyzją senatu rzymskiego władzę nad nim sprawował od końca 40 roku przed Chr. Herod Wielki (Idumejczyk). Po jego śmierci (4 rok przed Chr.) władza nad tym terytorium została podzielona pomiędzy jego trzech synów i wtedy tereny Galilei przeszły jako tetrarchia w ręce Heroda Antypasa.
Galilea nie była zbyt rozległym terytorium. Liczyła zaledwie około 1500 km2 (obecne województwo małopolskie ma 15 144 km2, zatem Galilea była dziesięciokrotnie mniejsza od niego). Jej głównym miastem było Seforis (Cippori), choć Biblia nie wspomina o nim ani razu i mało osób o nim pamięta, a nawet wie. Było to ważne miejsce, po upadku Jerozolimy w 70 roku po Chr. właśnie w nim znalazł swoją siedzibę Sanhedryn. Obecnie znajdują się tam przepiękne, rozległe i warte najwyższej uwagi wykopaliska, więc choć szlaki pielgrzymkowe zwykle nie prowadzą do Seforis, warto mieć na uwadze to miejsce podczas zwiedzania Izraela.
Około sześciu kilometrów na południowy wschód od Seforis leżało miasto Nazaret. Tu mieszkała izraelska dziewczyna imieniem Maria. Była zaślubiona izraelskiemu młodzieńcowi o imieniu Józef. Zapewne oboje byli młodzi, mimo że jedna z polskich kolęd w niektórych wersjach nazywa Józefa „starym”. Dziś powiedzielibyśmy raczej, że byli ze sobą zaręczeni, ale w kulturze żydowskiej takie zaręczyny traktowano już jako pierwszy akt zaślubin. Towarzyszyły mu pewne procedury prawne i od tego momentu młodzi mieli prawo nazywać się mężem i żoną, choć jeszcze nie mieszkali razem ani nie współżyli ze sobą.
Józef zostanie określony greckim słowem tekton oznaczającym rzemieślnika zajmującego się pracami budowlanymi, na przykład cieślę lub także kamieniarza. Niewykluczone, że jako przedstawiciel tego zawodu znajdował zatrudnienie także w Seforis, gdzie ze względu na prowadzone prace budowlane potrzebowano wielu rąk do pracy. Angażowano tam więc z pewnością rzemieślników z okolicznych miast i wsi. W wolniejszych chwilach Józef zapewne przygotowywał mieszkanie dla siebie i swojej żony. Może budował oddzielny dom albo dobudowywał nową część do już istniejącego domu rodzinnego. Zazwyczaj po około roku takich przygotowań ojciec pana młodego, a gdyby ten już nie żył, wówczas inny starszy mężczyzna z rodu, stwierdzał gotowość pana młodego na przyjęcie panny młodej. Wtedy młody przybywał i zabierał ukochaną do siebie. Odbywało się zazwyczaj huczne wesele i młodzi rozpoczynali wspólne życie.
Maria w tym czasie zapewne dużo myślała o przyszłości. Pewnie szykowała jakąś wyprawę, cokolwiek to wtedy znaczyło, bo tak przecież robi każda kobieta na progu nowego, małżeńskiego życia. Może zastanawiała się, jak ozdobi swój nowy dom, może wyobrażała sobie przyszłe życie rodzinne. Prawdopodobnie jak każda izraelska kobieta pragnęła mieć dzieci, najlepiej kilkoro. Może już oczyma wyobraźni widziała je biegające koło domu lub pomagające jej i Józefowi w codziennych obowiązkach. Potencjalna możliwość braku potomstwa napawała kobiety lękiem, a przecież jej krewna ze strony matki, Elżbieta, pobożna żona kapłana Zachariasza, dzieci nie miała! Oj, żeby to nie stało się też udziałem Marii i Jej męża! A może nasza Bohaterka niczego sobie nie wyobrażała, nie planowała, tylko kierowała swoje myśli i serce ku Bogu, w Jego ręce w pełni składając swoje małżeństwo i swój przyszły los, oraz pytała, co On dla Niej przygotował?
A może było jeszcze inaczej? Istnieje bowiem koncepcja zakładająca, że Maria złożyła ślub czystości i planowała nawet jako kobieta zamężna żyć w tak zwanym białym małżeństwie. Oczywiście konieczna byłaby na to zgoda jej męża. Ślub taki jako młoda dziewczyna mogła złożyć jeszcze w domu rodzinnym, jako panna. Wówczas przy aprobacie ojca był to ślub obowiązujący. Mężczyzna decydując się na poślubienie takiej kobiety, także decydował się na życie we wstrzemięźliwości seksualnej. Podobno są dowody na istnienie takich praktyk w Izraelu już w dość zamierzchłych czasach[2].
Wydaje się to co prawda dość dziwne w kulturze Izraela, gdzie dzieci zawsze były traktowane jako wyraz Bożego błogosławieństwa, a małżeństwo było środowiskiem dla ich poczynania i wychowania. A poza tym – co chyba ważniejsze i bardziej zasadnicze – rozmnażanie się było Bożym poleceniem wydanym pierwszym ludziom już w raju!!! Czy więc ludzkie pomysły wynikłe z nawet bardzo szlachetnych pobudek miały prawo znaleźć priorytet przed pierwotnym Bożym planem i nakazem? Poza tym nigdzie w Biblii takie praktyki nie są nam pokazane ani pochwalane Czy Maria postawiłaby wyżej taką opcję ponad Boże Słowo? Nie nam jednak o tym wyrokować.
Tak czy inaczej młodzi byli już sobie poślubieni. Ich sąsiedzi i znajomi pewnie wielokrotnie rozmawiali o mającej nastąpić uroczystości zaślubin Marii i Józefa. To zawsze porusza wyobraźnię i jest wspaniałą okazją do trwającej zazwyczaj tydzień uczty i zabawy dla bliskich. Może więc zastanawiali się nad prezentami dla młodych? Może ktoś zamierzał podarować im osiołka, piękną tkaninę przywiezioną przez kupców z dalekich stron, komplet glinianych garnków albo wyplecioną własnoręcznie matę z liści palmowych? Przecież tak to zawsze wygląda, w każdej kulturze, w każdym czasie i miejscu.
Czy Maria i Józef się kochali? Nie wiemy. Wtedy to nie miało większego znaczenia dla zawarcia małżeństwa. Może kochali się piękną młodzieńczą miłością, marzyli o sobie i wprost nie mogli się doczekać, kiedy wreszcie razem zamieszkają i zaczną wspólne życie, a może wcale niekoniecznie. Może było inaczej. Oboje mieszkali w Nazarecie, więc mogli znać się od dziecka, a ich wzajemne uczucia mogły być bliższe przyjaźni. Może też decyzją rodzin już od wczesnego dzieciństwa wiedzieli, że są sobie przeznaczeni?
Wszystko