Niezapomniane. Bohaterki Biblii. Ewangelie - Magda Grabowska - ebook

Niezapomniane. Bohaterki Biblii. Ewangelie ebook

Grabowska Magda

0,0
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

996_Niezapomniane. Bohaterki Biblii. Ewangelie

Gdyby nie Jezus, dziś nikt nie wiedziałby, że istniały. Mogły wpatrywać się w Jego twarz, słuchać Jego głosu, widzieć, jak śmieje się i gniewa. Niektóre z nich spotkały Go przelotnie, inne wytrwale za Nim podążały i spędzały z Nim długie godziny. Jedno jest pewne – to spotkanie odmieniło życie każdej z nich. Kim są kobiety, które poznajemy na kartach Nowego Testamentu?

W trzecim tomie serii Niezapomniane. Bohaterki Biblii Magda Grabowska zaprasza do wspólnego przyjrzenia się kobietom, których historie zostały utrwalone w Ewangeliach. Po raz pierwszy zanurzymy się w kulturę i zwyczaje czasów Jezusa, aby zobaczyć je oczami tych kobiet. Dzięki temu dobrze nam znane wydarzenia – takie jak zwiastowanie Pańskie czy rozmowa Jezusa z Samarytanką – odsłonią się z innej perspektywy, pozbawione schematów i błędnych wyobrażeń.

Wiele z nas chciałoby mieć przywilej osobistych spotkań z Jezusem. Dzięki rozważaniom zawartym w książce Niezapomniane. Bohaterki Biblii. Ewangelie zbudujesz własną historię relacji z Nim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 283

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Nie­za­po­mniane. Bo­ha­terki Bi­blii. Ewan­ge­lie
Co­py­ri­ght © 2023 Magda Gra­bow­ska Co­py­ri­ght © Fun­da­cja Pro­do­teo, War­szawa 2023
Re­dak­tor pro­wa­dząca – Anna Ka­szu­bow­ska
Re­dak­cja ję­zy­kowa – Anna Ka­szu­bow­ska
Ko­rekta – Be­ata Goł­kow­ska
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych – Ewa Ja­błoń­ska
Pro­jekt gra­ficzny książki – Prze­my­sław Gąbka
Skład – Ama­de­usz Tar­goń­ski
Cy­taty z Pi­sma Świę­tego za wy­da­niem:Pi­smo Święte Sta­rego i No­wego Te­sta­mentu. Bi­blia Ty­siąc­le­cia,wyd. V, Wy­daw­nic­two Pal­lot­ti­num, Po­znań 2020.
Wy­da­nie 1
ISBN 978-83-67634-35-9 (PDF) ISBN 978-83-67634-33-5 (EPUB) ISBN 978-83-67634-34-2 (MOBI)
Fun­da­cja Pro­do­teo ul. Rudzka 9 lok. 54 01-689 War­szawapro­do­teo.pl ebook do­stępny na: con­tra­gen­ti­les.pl/ksie­gar­nia
.

Mo­jej Ma­mie

WSTĘP

.

Przed nami fa­scy­nu­jąca po­dróż przez cztery Ewan­ge­lie. W jej trak­cie spo­tkamy zwy­kłe ko­biety, z któ­rych nie­mal każda do­świad­czyła oso­bi­stego spo­tka­nia z Nie­zwy­kłym. Z Tym, o któ­rym ewan­ge­li­sta Jan na­pi­sał:

Na po­czątku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bo­giem było Słowo. Ono było na po­czątku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, [z tego], co się stało. [...]

A Słowo stało się cia­łem i za­miesz­kało wśród nas. I oglą­da­li­śmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jed­no­ro­dzony otrzy­muje od Ojca, pe­łen ła­ski i prawdy (J 1,1–3.14).

One także mo­gły Go oglą­dać. Pa­trzyły na Niego swo­imi oczami. Wi­działy, jaką miał twarz, ja­kie usta, jaki nos, ja­kie oczy, włosy, dło­nie i stopy. Słu­chały Jego słów, po­znały tony Jego głosu. Nie­które z nich do­ty­kały Go swo­imi rę­kami, a Jego ręce do­ty­kały nie­któ­rych z nich. Nie­które wi­działy Go w sy­tu­acjach bar­dzo for­mal­nych, inne w bar­dzo oso­bi­stych, nie­mal in­tym­nych. Z nie­któ­rymi spo­tkał się za­le­d­wie raz, na krótko, w prze­lo­cie, z in­nymi spę­dzał dłu­gie go­dziny. Wi­działy, jak się śmieje, trapi, gniewa i pła­cze. Wę­dro­wał ra­zem z nimi, jadł wspólne po­siłki, od­po­czy­wał. Wi­działy, jak się po­ru­sza, jak cho­dzi, jak sie­dzi, a może na­wet jak śpi utru­dzony. Roz­ma­wiał z nimi, od­po­wia­dał na ich py­ta­nia, za­glą­dał do ich serc, roz­wią­zy­wał pro­blemy, le­czył, wy­zwa­lał... Dziś czy­tamy o tych ko­bie­tach, wy­obra­żamy je so­bie, wy­cią­gamy wnio­ski z ich ży­cia. Jed­nak gdyby nie On, dziś nikt by nie wie­dział, że ist­niały. To spo­tka­nie z Nim uczy­niło je Nie­za­po­mnia­nymi. Od­mie­niło ich losy, prze­nio­sło w nie­śmier­tel­ność. Bo On tak wła­śnie działa!

Wiele z nas chcia­łoby mieć przy­wi­lej tak bar­dzo oso­bi­stych spo­tkań z Je­zu­sem. Czy dzięki nim było im ła­twiej, czy trud­niej niż nam obec­nie do­strzec w Nim Me­sja­sza, obie­ca­nego Króla Izra­ela i Zba­wi­ciela świata? Czy wszyst­kie do­strze­gły? Czy my do­strze­gamy?

W na­szej po­dróży bę­dziemy przy­glą­dały się jed­nak nie Jemu, ale wła­śnie na­szym bo­ha­ter­kom. On oczy­wi­ście za­wsze bę­dzie przy nich obecny swoją fa­scy­nu­jącą obec­no­ścią. Bez Niego prze­cież nie by­łoby ich, ale sku­pimy się na ko­bie­tach. Po­pa­trzymy, ja­kie były, ja­kie było ich ży­cie, jak spo­tkały Pana, jak to spo­tka­nie wy­glą­dało z ich per­spek­tywy i jak wpły­nęło na ich losy.

O ile to tylko moż­liwe, bę­dziemy spo­ty­kały na­sze bo­ha­terki w ko­lej­no­ści, w ja­kiej po­ja­wiają się w Ewan­ge­liach. Nie­które po­znamy z imie­nia, inne okre­ślimy przez ich na­ro­do­wość lub przez pro­blem, z ja­kim sta­nęły przed ob­li­czem Pana Je­zusa. Więk­szość z nas zna ich hi­sto­rie, zda­rza się jed­nak, że funk­cjo­nu­jemy w sche­ma­tach po­strze­ga­nia pew­nych po­staci i przy­pi­su­jemy im coś, co nie zga­dza się z opi­sem ewan­ge­li­stów. Cza­sem wręcz utoż­sa­miamy ze sobą pewne po­staci lub ich hi­sto­rie. Cza­sem gu­bimy pewne istotne de­tale. Może więc pod­czas spo­tkań, które są przed nami, oczy­ścimy na­sze pa­trze­nie, a może roz­sze­rzymy je o nową per­spek­tywę lub od­kry­jemy nowe szcze­góły. Może „stare zna­jome” po­znamy z no­wej strony.

Wy­bie­rzemy się także w głąb hi­sto­rii. Po­znamy oby­czaje i tra­dy­cje, by le­piej ro­zu­mieć oma­wiane wy­da­rze­nie i jego kon­tekst. Nie­stety in­for­ma­cje, które znaj­du­jemy w opra­co­wa­niach hi­sto­ryczno-kul­tu­ro­wych, ko­men­ta­rzach, pod­ręcz­ni­kach, ma­te­ria­łach źró­dło­wych itp., cza­sem nie po­kry­wają się ze sobą i przed­sta­wiają od­mienne wer­sje lub po­glądy. Jest tak dla­tego, że ich au­to­rzy także czer­pią z róż­nych źró­deł. To jest tak, jakby każdy z nas pró­bo­wał opi­sać znane mu oby­czaje wi­gi­lijne i ktoś od­czy­tałby je po ty­siąc­le­ciu. Po­ja­wi­łyby się py­ta­nia: „W ta­kim ra­zie o któ­rej go­dzi­nie za­sia­dano do Wi­gi­lii? I co je­dzono: zupę grzy­bową czy barszcz z uszkami? Kar­pia w ga­la­re­cie czy sma­żo­nego? A może tylko śle­dzie? Bo jedni pi­szą tak, a inni ina­czej!”.

Tym­cza­sem wszystko jest w ja­kiejś mie­rze prawdą. Poza tym nie­które za­gad­nie­nia (do­ty­czące na przy­kład da­to­wa­nia pew­nych wy­da­rzeń, po­kre­wień­stwa nie­któ­rych osób także z ro­dziny Pana Je­zusa) po­zo­stają cią­gle w sfe­rze do­mnie­mań, ba­dań i nie­jed­no­znacz­no­ści. Z tego po­wodu w na­szych roz­wa­ża­niach bę­dzie sporo okre­śleń wska­zu­ją­cych na przy­pusz­cze­nia i praw­do­po­do­bień­stwa.

Zo­ba­czymy też, że ewan­ge­li­ści czę­sto w nieco od­mienny spo­sób opi­sują to samo wy­da­rze­nie, na co in­nego kładą na­cisk, ina­czej przed­sta­wiają pewne szcze­góły. To jest bar­dzo na­tu­ralne! Gdy je­ste­śmy w grupce kilku osób (a cza­sem wy­star­czają dwie), za­uwa­żamy z ła­two­ścią, że każdy nieco ina­czej przed­sta­wia na­wet to, co ra­zem wi­dzie­li­śmy. Wszystko za­leży od na­szej wraż­li­wo­ści, in­dy­wi­du­al­nego po­strze­ga­nia, pa­mięci szcze­gó­łów, a także od słu­cha­cza i wra­że­nia, które chcemy wy­wrzeć. Nie bójmy się więc tego, to bo­wiem roz­sze­rza na­sze pa­trze­nie. Z tego po­wodu w książce cy­to­wane są frag­menty z róż­nych Ewan­ge­lii opi­su­jące to samo wy­da­rze­nie, aby je po­rów­nać i uzu­peł­niać in­for­ma­cje.

Oczy­wi­ście po­zna­jąc na­sze bo­ha­terki, każdy czy­tel­nik może ina­czej od­czy­ty­wać i oce­niać ich po­staci, mo­tywy, za­cho­wa­nie – tak jak w ży­ciu. Mie­wamy różne opi­nie na te­mat tej sa­mej osoby i sy­tu­acji. Spró­bujmy więc po­zna­wać je w więk­szych gro­nach – w pa­rach lub w grup­kach. To bar­dzo roz­sze­rzy na­szą per­spek­tywę! Na końcu każ­dego roz­działu znaj­dują się py­ta­nia skła­nia­jące nas do na­my­słu, także w kon­tek­ście na­szego ży­cia, i do za­sto­so­wa­nia prze­ana­li­zo­wa­nych tre­ści. Spró­bujmy za­pi­sać przy­naj­mniej jedną re­flek­sję wy­ni­ka­jącą z po­zna­nia każ­dej ko­biety i jej hi­sto­rii.

Ży­czę wszyst­kim czy­tel­nicz­kom i czy­tel­ni­kom wspa­nia­łej przy­gody z bo­ha­ter­kami Ewan­ge­lii, z sa­mymi sobą i oczy­wi­ście z Tym, który był na po­czątku i bę­dzie na końcu!

WPRO­WA­DZE­NIE

.

Prze­no­simy się do cza­sów, kiedy Re­pu­blika Rzym­ska prze­kształ­ciła się w Ce­sar­stwo Rzym­skie i ma swo­jego pierw­szego ce­sa­rza Okta­wiana Au­gu­sta (pa­no­wał w la­tach 27 r. przed Chr. – 14 r. po Chr.). Im­pe­rium Rzym­skie do­mi­nuje nad świa­tem, jed­nak nie­zwy­kle silne są w nim wpływy kul­tury grec­kiej. Po­przed­nio na are­nie dzie­jów wio­dło prym grec­kie im­pe­rium Alek­san­dra Wiel­kiego i dla­tego ta cy­wi­li­za­cja czę­sto jest na­zy­wana cy­wi­li­za­cją grecko-rzym­ską. Im­pe­rium po­dzie­lone jest na pro­win­cje, któ­rymi za­rzą­dzają na­miest­nicy rzym­scy okre­ślani mia­nem pro­ku­ra­to­rów.

Na wschod­nim wy­brzeżu Mo­rza Śród­ziem­nego leży małe kró­le­stwo zwane Ju­deą. Uzy­skało ono nie­za­leż­ność od Gre­cji po po­wsta­niu Ma­cha­be­uszy (druga po­łowa II wieku przed Chr.), ale nie­długo po­tem we­szło w ob­szar wpły­wów Rzymu. Od 6 roku po Chr. ad­mi­ni­stra­cyj­nie stało się czę­ścią rzym­skiej pro­win­cji Sy­rii. W 40 roku przed Chr. de­cy­zją rzym­skiego se­natu kró­lem Ju­dei zo­stał He­rod zwany Wiel­kim, z po­cho­dze­nia Idu­mej­czyk. Po jego śmierci w 4 roku przed Chr. Ju­dea zo­stała po­dzie­lona na te­trar­chie po­mię­dzy jego sy­nów: Ar­che­la­osa, He­roda An­ty­pasa i Fi­lipa.

Gdy Ar­che­laos od­po­wie­dzialny za pro­win­cję po­łu­dniową (która te­raz sama zwana była Ju­deą) utra­cił pa­no­wa­nie, za­stą­pił go rzym­ski na­miest­nik Pon­cjusz Pi­łat (26–36 r. po Chr.). W tym wła­śnie okre­sie roz­gry­wają się wy­da­rze­nia, na are­nie któ­rych spo­tkamy na­sze bo­ha­terki.

ELŻ­BIETA

.

Za cza­sów He­roda, króla Ju­dei, żył pe­wien ka­płan, imie­niem Za­cha­riasz, z od­działu Abia­sza. Miał on żonę z rodu Aarona, a na imię było jej Elż­bieta. Oboje byli spra­wie­dliwi wo­bec Boga i po­stę­po­wali nie­na­gan­nie we­dług wszyst­kich przy­ka­zań i prze­pi­sów Pań­skich. Nie mieli jed­nak dziecka, po­nie­waż Elż­bieta była nie­płodna; oboje zaś już po­su­nęli się w la­tach.

Kiedy we­dług wy­zna­czo­nej dla swego od­działu ko­lei peł­nił służbę ka­płań­ską przed Bo­giem, jemu zgod­nie ze zwy­cza­jem ka­płań­skim przy­padł w udziale los, żeby wejść do przy­bytku Pań­skiego i zło­żyć ofiarę ka­dze­nia. A cały lud mo­dlił się na ze­wnątrz w cza­sie ofiary ka­dze­nia. Wtedy uka­zał mu się anioł Pań­ski, sto­jący po pra­wej stro­nie oł­ta­rza ka­dze­nia. Prze­ra­ził się na ten wi­dok Za­cha­riasz i strach padł na niego. Lecz anioł rzekł do niego: «Nie bój się, Za­cha­ria­szu! Twoja prośba zo­stała wy­słu­chana: żona twoja, Elż­bieta, uro­dzi ci syna i nadasz mu imię Jan. Bę­dzie to dla cie­bie ra­dość i we­sele; i wielu cie­szyć się bę­dzie z jego na­ro­dzin. Bę­dzie bo­wiem wielki w oczach Pana; wina i sy­cery pić nie bę­dzie i już w ło­nie matki na­peł­niony zo­sta­nie Du­chem Świę­tym. Wielu spo­śród sy­nów Izra­ela na­wróci do Pana, ich Boga; on sam pój­dzie przed Nim w du­chu i z mocą Elia­sza, żeby serca oj­ców na­kło­nić ku dzie­ciom, a nie­po­słusz­nych – do roz­wagi spra­wie­dli­wych, by przy­go­to­wać Panu lud do­sko­nały». Na to rzekł Za­cha­riasz do anioła: «Po czym to po­znam? Bo sam je­stem już stary i moja żona jest w po­de­szłym wieku. Od­po­wie­dział mu anioł: «Ja je­stem Ga­briel, sto­jący przed Bo­giem. I zo­sta­łem po­słany, aby mó­wić z tobą i oznaj­mić ci tę ra­do­sną no­winę. A oto bę­dziesz niemy i nie bę­dziesz mógł mó­wić aż do dnia, w któ­rym się to sta­nie, bo nie uwie­rzy­łeś moim sło­wom, które się speł­nią w swoim cza­sie».

Lud tym­cza­sem cze­kał na Za­cha­ria­sza i dzi­wił się, że tak długo za­trzy­muje się w przy­bytku. Kiedy wy­szedł, nie mógł do nich mó­wić, zro­zu­mieli więc, że miał wi­dze­nie w przy­bytku. On zaś da­wał im znaki i po­zo­stał niemy. A gdy upły­nęły dni jego po­sługi ka­płań­skiej, po­wró­cił do swego domu.

Po­tem żona jego, Elż­bieta, po­częła i kryła się [z tym] przez pięć mie­sięcy, mó­wiąc: «Tak uczy­nił mi Pan wów­czas, kiedy wej­rzał ła­ska­wie, by zdjąć ze mnie hańbę wśród lu­dzi» (Łk, 1,5–25).

Pierw­szą ko­bietą, którą spo­ty­kamy w na­szej po­dróży przez Ewan­ge­lie, jest Elż­bieta. Po­cho­dziła z ka­płań­skiego rodu Aarona (z po­ko­le­nia Le­wiego, który był trze­cim sy­nem Ja­kuba i Lei). Była żoną ka­płana Za­cha­ria­sza, także po­cho­dzą­cego z rodu Aarona, po­nie­waż tylko z tej li­nii ro­do­wej wy­wo­dzili się pra­wo­wici ka­płani izra­el­scy. Elż­bieta i jej mąż byli ludźmi spra­wie­dli­wymi wo­bec Boga, po­stę­pu­ją­cymi nie­na­gan­nie „we­dług wszyst­kich przy­ka­zań i prze­pi­sów Pań­skich”. Ten fakt, a także re­stryk­cyj­nie prze­pisy do­ty­czące ka­pła­nów oraz ich żon (Kpł 21) wska­zują, że z ludz­kiej per­spek­tywy to mał­żeń­stwo mu­siało wy­róż­niać się na tle „zwy­kłych” mał­żeństw. Czy trzeba cze­goś wię­cej, by spo­dzie­wać się i wręcz ocze­ki­wać Bo­żego bło­go­sła­wień­stwa? Ro­zu­miano przez nie oczy­wi­ście zdro­wie, do­bro­byt i... dużą liczbę dzieci.

Zdro­wie za­pewne im do­pi­sy­wało, bo choć oboje byli już po­su­nięci w la­tach (co­kol­wiek to wów­czas zna­czyło), Za­cha­riasz, mąż Elż­biety, czyn­nie spra­wo­wał funk­cje ka­płań­skie. Mu­siał więc być czło­wie­kiem bez skazy i uszczerbku na zdro­wiu oraz w wy­glą­dzie, w prze­ciw­nym ra­zie nie mógłby tego czy­nić. Zgod­nie z pra­wem Ża­den z po­tom­ków ka­płana Aarona ma­jący ja­kąś skazę nie bę­dzie się zbli­żał, aby zło­żyć Panu ofiarę spa­laną. On ma skazę – nie bę­dzie się zbli­żał, aby ofia­ro­wać po­karm swego Boga (Kpł 21,21).

Praw­do­po­dob­nie w sfe­rze ma­te­rial­nej też ni­czego Za­cha­ria­szowi i Elż­bie­cie nie bra­ko­wało, po­nie­waż ka­płani nie na­le­żeli do ubo­giej war­stwy spo­łecz­nej. Jed­nak było coś, co za­kłó­cało spo­kój ich dusz i kom­fort ży­cia. Nie mieli dzieci. To z pew­no­ścią bu­dziło też sze­reg po­dej­rzeń w śro­do­wi­sku, w któ­rym się ob­ra­cali. Brak dziecka trak­to­wany był bo­wiem jako brak Bo­żego bło­go­sła­wień­stwa. Uwa­żano, że mu­siała być ja­kaś tego przy­czyna i chęt­nie się jej do­szu­ki­wano. Czy to przod­ko­wie mał­żon­ków ja­koś za­wi­nili? Czy oni sami skry­wali ja­kąś winę? Co ta­kiego mieli za uszami? Pew­nie nie je­den raz Elż­bieta i jej mąż sta­wali w ob­li­czu tych py­tań, które za­da­wali sa­mym so­bie i które za­pewne od­czy­ty­wali z oczu bli­skich im lu­dzi, w opi­nii któ­rych sy­tu­acja Elż­biety była po pro­stu hań­biąca (zob. Łk 1,25). Jak trudno mu­siało jej być, gdy mi­jały lata, a ona każ­dego mie­siąca z na­dzieją cze­kała na dziecko. Ile mo­dlitw za­no­siła do Boga, ile łez wy­lała, wie­działa tylko ona sama. I oczy­wi­ście Bóg. Z pew­no­ścią pa­mię­tała, że oj­co­wie na­rodu bo­ry­kali się z po­dob­nym pro­ble­mem. Sara i Abra­ham, Re­beka i Izaak, Ra­chela i Ja­kub też zma­gali się z bez­dziet­no­ścią, ale Bóg w końcu ob­da­ro­wy­wał ich po­tom­stwem. Może więc i ona nie po­winna tra­cić na­dziei? A może już ją stra­ciła?

Pew­nego dnia jej mąż zgod­nie ze zwy­cza­jem wy­ru­szył do Świą­tyni Je­ro­zo­lim­skiej, by tam spra­wo­wać swoje ka­płań­skie po­win­no­ści. Ka­płani od cza­sów króla Da­wida byli po­dzie­leni na dwa­dzie­ścia cztery od­działy (1 Krn 24). Na czas dy­żuru przy­pa­da­ją­cego od­dzia­łowi, do któ­rego na­le­żeli, szli słu­żyć do świą­tyni. Po służ­bie wra­cali do swo­ich do­mów i zaj­mo­wali się po­wsze­dnimi czyn­no­ściami. Za­cha­riasz, na­le­żał do ósmego od­działu Abia­sza.

Ob­li­cze­nie, na kiedy do­kład­nie przy­padł czas jego służby, wcale nie jest pro­ste. Tal­mud po­daje, że w tym cza­sie na każdą zmianę ka­płań­ską przy­pa­dał je­den ty­dzień, po­cząw­szy od pierw­szego ty­go­dnia pierw­szego mie­siąca, ale święta zmie­niały ten układ, gdyż wtedy wszy­scy ka­płani mieli obo­wią­zek sta­wić się w świą­tyni, a to prze­su­wało nor­malny rytm dy­żu­rów. Także rok świą­tynny (li­tur­giczny) nie roz­po­czy­nał się sta­łym dniem, lecz usta­lany był na pod­sta­wie faz i ob­ro­tów księ­życa; wy­pa­dał mniej wię­cej po­mię­dzy (na­szym) 10 marca a 10 kwiet­nia. Z tego po­wodu nie mamy pew­no­ści, kiedy mąż Elż­biety peł­nił swoją służbę w świą­tyni w Je­ro­zo­li­mie, jed­nak czę­sto sza­cuje się, że w dru­giej po­ło­wie maja.

Nie wiemy, czy Elż­bieta ocze­ki­wała na po­wrót męża w domu, czy uczest­ni­czyła w uro­czy­sto­ściach w świą­tyni i czy była świa­doma tego, co przy­da­rzyło się tam jej mę­żowi. A przy­da­rzyło się coś, co za­sad­ni­czo od­mie­niło los ich obojga.

Wśród ka­pła­nów z każ­dego od­działu prze­pro­wa­dzano lo­so­wa­nia, kto bę­dzie skła­dał ofiarę ka­dze­nia (Łk 1,8–9). Ka­pła­nów było wielu i nie wszy­scy mo­gli do­stą­pić za­szczytu zło­że­nia ofiary ka­dziel­nej. Nie­któ­rzy długo cze­kali na ten przy­wi­lej. Można go było do­świad­czyć tylko raz w ży­ciu, a pew­nie byli i tacy, któ­rzy go ni­gdy nie do­świad­czyli. Skła­dano ją dwa razy dzien­nie – przed ofiarą po­ranną i po ofie­rze wie­czor­nej. Od­by­wało się to we wnę­trzu świą­tyni, w pierw­szej jej czę­ści zwa­nej Miej­scem Świę­tym, na oł­ta­rzu ka­dziel­nym sto­ją­cym przed ko­tarą od­dzie­la­jącą Miej­sce Święte od Miej­sca Naj­święt­szego. W Miej­scu Świę­tym stał także stół na tak zwane chleby po­kładne i sied­mio­ra­mienny świecz­nik zwany me­norą. W Miej­scu Naj­święt­szym po­winna znaj­do­wać się tylko Arka Przy­mie­rza, któ­rej w owym cza­sie oczy­wi­ście już tam nie było. Gdzie była i gdzie jest, do dziś po­zo­staje wielką nie­wia­domą. Miej­sce Naj­święt­sze było więc pu­ste.

Tym ra­zem los wy­padł na Za­cha­ria­sza i to jemu przy­padł w udziale za­szczyt zło­że­nia ofiary ka­dziel­nej. Za­pewne cze­kał na to wiele lat i przy każ­dym lo­so­wa­niu miał na­dzieję, że los wskaże na niego. Cze­ka­nie z re­guły nie jest przy­jemne, jed­nak w pla­nach Bo­żych ma swój sens i cel. Te­raz, gdy przy­szedł jego czas, w Miej­scu Świę­tym do­świad­czył nie tylko przy­wi­leju zło­że­nia ofiary ka­dziel­nej, lecz także spo­tka­nia z anio­łem Ga­brie­lem, Bo­żym po­słań­cem. A ten po­wie­dział Za­cha­ria­szowi, że jego prośba zo­stała wy­słu­chana i jego żona Elż­bieta uro­dzi mu syna. Tylko czy to moż­liwe? Te­raz? Po tylu la­tach da­rem­nych sta­rań, na­dziei i ocze­ki­wa­nia?

Dla­czego jed­nak anioł nie przy­szedł bez­po­śred­nio do Elż­biety? Do Pani Ma­no­acho­wej prze­cież Boży po­sła­niec przy­szedł bez­po­śred­nio (zob. Sdz 13)[1]. Nie­długo spo­tkamy inną ko­bietę, którą także anioł od­wie­dzi i za­ko­mu­ni­kuje jej nie­zwy­kła no­winę. Dla­czego więc te­raz nie przy­szedł do niej, ale do jej męża? Cóż, każda sy­tu­acja jest inna, wy­jąt­kowa. Wspa­niale, że Bóg nie działa we­dług sche­ma­tów, lecz we­dług wła­snego sce­na­riu­sza do­sto­so­wa­nego do po­trzeb! Za­cha­riasz i Elż­bieta byli już w po­de­szłym wieku, po­dob­nie jak kie­dyś Sara i Abra­ham. Może więc już nie współ­żyli ze sobą i te­raz wiele za­le­żało od po­stawy męża? Gdyby Elż­bieta opo­wie­działa mu o wi­zy­cie anioła, mógłby po­my­śleć, że od­no­wiły się jej dawne tę­sk­noty za dziec­kiem i coś so­bie uro­iła. A może przy­czyna była inna, taka, któ­rej nie po­znamy i nie do­my­ślimy się... W każ­dym ra­zie to wła­śnie mąż Elż­biety od­był spo­tka­nie z anio­łem. Nie wy­ka­zał się jed­nak zbyt­nim za­ufa­niem i w efek­cie utra­cił mowę. W jaki spo­sób więc prze­ka­zał żo­nie to, co usły­szał od Ga­briela? Na pi­śmie? Na migi, za po­mocą ge­stów? Czy prze­ka­zał jej też prze­sła­nie o nie­zwy­kłej mi­sji, którą Bóg prze­wi­dział dla ich syna? Miał on być wielką ra­do­ścią dla swego ojca, ale i dla na­rodu. Miał być Bo­żym na­zi­rej­czy­kiem (po­dob­nie jak Sam­son, syn Pani Ma­no­acho­wej). Miał uto­ro­wać w ludz­kich ser­cach drogę na przy­ję­cie Me­sja­sza Bo­żego.

Bóg długo nie ob­da­ro­wy­wał Elż­biety dziec­kiem, ale jak już ob­da­ro­wał, to dziec­kiem wy­jąt­ko­wym. Za­tem także Elż­bieta do­cze­kała się speł­nie­nia swo­ich ma­rzeń. Czy to jed­nak było dla niej ła­twe? Sara, żona Abra­hama, przed wielu laty oba­wiała się, że lu­dzie będą się z niej śmiali. Była starą ko­bietą, gdy po­częła Iza­aka. Elż­bieta też chyba się tego oba­wiała, skoro przez pięć mie­sięcy skry­wała swój stan. Może się bała, że je­śli go wy­jawi, to lu­dzie jej nie uwie­rzą i wy­śmieją ją, że żywi jesz­cze ja­kieś płonne na­dzieje? Może oba­wiała się tak bar­dzo po ludzku, po ko­bie­cemu, że może po­ro­nić, więc po co mó­wić o dziecku zbyt wcze­śnie? Może cze­kała na to, by po­czuć zde­cy­do­wane ru­chy dziecka i na­brać pew­no­ści, że ono na­prawdę jest, że się w niej roz­wija i ro­śnie? Po tylu la­tach cze­ka­nia w at­mos­fe­rze po­dej­rzeń i hańby nie­ła­two po­dzie­lić się taką nie­zwy­kłą wia­do­mo­ścią z in­nymi. Jak bar­dzo mu­siała się cie­szyć, gdy wi­działa swój za­okrą­gla­jący się brzuch! Wresz­cie dłu­żej już nie mo­gła ukry­wać swo­jego stanu. Wszy­scy do­wie­dzieli się, że Elż­bieta spo­dziewa się dziecka. Czy plot­ko­wano o tym? Czy za­sta­na­wiano się, jaka to hańba i w jaki spo­sób zo­stała z niej zdjęta, czy może po pro­stu cie­szono się z nią ra­zem? Pew­nie jak to zwy­kle po­śród lu­dzi było i tak, i tak.

A ona za­pewne ma­rzyła o przy­szło­ści i dniu, w któ­rym wresz­cie utuli ma­leń­stwo w swo­ich ra­mio­nach. Może roz­my­ślała o tym, jaką przy­szłość przy­go­to­wał Naj­wyż­szy dla jej synka. To był też czas, kiedy z pew­no­ścią chciała dzie­lić się swoją ra­do­ścią, ale i lę­kami z kimś, kto na­prawdę ją zro­zu­mie.

PY­TA­NIA:

1. Jak ro­zu­miesz po­ję­cie „Boże bło­go­sła­wień­stwo”? Jak oce­niasz swoje ży­cie w per­spek­ty­wie poj­mo­wa­nia przez Cie­bie tego po­ję­cia? Czy jest coś, co pod­waża Twoje prze­ko­na­nie, że je masz?

2. Jak so­bie wy­obra­żasz spo­tka­nie Za­cha­ria­sza z Elż­bietą i spo­sób prze­ka­za­nia Elż­bie­cie wspa­nia­łej no­winy? A może po­ku­sisz się o ode­gra­nie tej scenki (szcze­gól­nie je­śli czy­tasz tę książkę z in­nymi ko­bie­tami)? Przyda się pew­nie do­świad­cze­nie z gry w ka­lam­bury.

3. Je­śli je­steś matką, komu pierw­szemu po­wie­dzia­łaś, że spo­dzie­wasz się dziecka? Jak ta osoba za­re­ago­wała? Ja­kie emo­cje wtedy prze­ży­wa­łaś? A może od lat za­no­sisz mo­dli­twy do Boga, pro­sząc Go o dziecko, i już tra­cisz na­dzieję oraz ochotę, by kon­ty­nu­ować? Jaką po­stawę masz obec­nie, jaką na­to­miast przyj­miesz?

4. Czy masz do­świad­cze­nia z ro­dzi­ciel­stwem w star­szym wieku? Ja­kie trud­no­ści wów­czas się po­ja­wiają? Co sta­nowi wy­zwa­nie? Ja­kie są atuty ta­kiej sy­tu­acji?

TWOJA RE­FLEK­SJA DO ZA­PA­MIĘ­TA­NIA

W tym cza­sie Ma­ryja wy­brała się i po­szła z po­śpie­chem w góry do pew­nego mia­sta w [ziemi] Judy. We­szła do domu Za­cha­ria­sza i po­zdro­wiła Elż­bietę. Gdy Elż­bieta usły­szała po­zdro­wie­nie Ma­ryi, po­ru­szyło się dzie­ciątko w jej ło­nie, a Duch Święty na­peł­nił Elż­bietę. Wy­dała ona gło­śny okrzyk i po­wie­działa: «Bło­go­sła­wio­naś Ty mię­dzy nie­wia­stami i bło­go­sła­wiony jest owoc Two­jego łona. A skądże mi to, że Matka mo­jego Pana przy­cho­dzi do mnie? Oto bo­wiem, skoro głos Twego po­zdro­wie­nia za­brzmiał w mo­ich uszach, po­ru­szyło się z ra­do­ści dzie­ciątko w moim ło­nie. Bło­go­sła­wiona [jest], która uwie­rzyła, że speł­nią się słowa po­wie­dziane Jej od Pana» (Łk 1,39–45).

Ma­ryja po­zo­stała u niej około trzech mie­sięcy; po­tem wró­ciła do domu. Dla Elż­biety zaś nad­szedł czas roz­wią­za­nia i uro­dziła syna.

Gdy jej są­sie­dzi i krewni usły­szeli, że Pan oka­zał jej tak wiel­kie mi­ło­sier­dzie, cie­szyli się z nią ra­zem. Ósmego dnia przy­szli, aby ob­rze­zać dzie­cię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Za­cha­ria­sza. Ale matka jego od­po­wie­działa: «Nie, na­to­miast ma otrzy­mać imię Jan». Od­rze­kli jej: «Nie ma ni­kogo w twoim ro­dzie, kto by no­sił to imię» (Łk 1,56–61).

Py­tali więc na migi jego ojca, jak by chciał go na­zwać. On za­żą­dał ta­bliczki i na­pi­sał: «Jan bę­dzie mu na imię». I zdu­mieli się wszy­scy. A na­tych­miast otwo­rzyły się jego usta i [roz­wią­zał się] jego ję­zyk, i mó­wił, bło­go­sła­wiąc Boga. Wtedy strach padł na wszyst­kich ich są­sia­dów. W ca­łej gór­skiej kra­inie Ju­dei roz­po­wia­dano o tym wszyst­kim, co się zda­rzyło. A wszy­scy, któ­rzy [o tym] sły­szeli, brali to so­bie do serca i py­tali: «Kimże bę­dzie to dzie­cię?» Bo istot­nie ręka Pań­ska była z nim (Łk 1,62–66).

Elż­bieta z pew­no­ścią nie spo­dzie­wała się tej wi­zyty. Może krzą­tała się przy po­siłku, a może od­po­czy­wała, roz­my­śla­jąc o dziecku roz­wi­ja­ją­cym się pod jej ser­cem lub o mężu, który cią­gle jesz­cze nie mógł wy­mó­wić ani jed­nego słowa, gdy ku­zynka z Na­za­retu sta­nęła w progu jej domu i skie­ro­wała do niej po­zdro­wie­nie. Kiedy Elż­bieta je usły­szała, do­znała nie­zwy­kłego prze­ży­cia. Po­ru­szyło się, a na­wet do­słow­nie pod­sko­czyło dziecko bę­dące w jej ło­nie i na­peł­nił ją Duch Święty.

Duch Święty przed Dniem Pięć­dzie­siąt­nicy, a więc za­nim zo­stał ze­słany, by roz­po­cząć nowy ro­dzaj swo­jej nie­sa­mo­wi­tej służby, na­peł­niał tylko wy­brane osoby, uzdal­nia­jąc je do wy­ko­na­nia ja­kiejś mi­sji lub za­da­nia wy­zna­czo­nego im przez Boga. Po Dniu Pięć­dzie­siąt­nicy sed­nem Jego dzia­łań stało się oto­cze­nie chwałą Je­zusa przez uzdol­nie­nie lu­dzi do roz­po­zna­nia Go i wy­zna­nia jako Me­sja­sza, Boga, Pana i Zba­wi­ciela oraz za­miesz­ka­nie w nich i pro­wa­dze­nie w du­cho­wym doj­rze­wa­niu i upo­dab­nia­niu się do Pana. Te­raz wy­da­rzyło się coś po­dob­nego. Dzięki Jego dzia­ła­niu nie­na­ro­dzony syn Elż­biety, któ­rego mi­sją bę­dzie przy­go­to­wa­nie drogi Me­sja­szowi, roz­po­znał obec­ność Pana, choć był On jesz­cze w ło­nie swo­jej Matki, i gwał­tow­nie na tę obec­ność za­re­ago­wał. Wy­da­rzyło się to, co anioł Ga­briel za­po­wie­dział, a mia­no­wi­cie, że syn Elż­biety „już w ło­nie matki na­peł­niony zo­sta­nie Du­chem Świę­tym” (Łk 1,15b). Dzięki temu i sama Elż­bieta także pod wpły­wem Du­cha Świę­tego roz­po­znała, że w ło­nie jej ku­zynki jest Ten, któ­rego i ona na­zywa swoim Pa­nem! Nie mo­gła tego wie­dzieć w ża­den inny spo­sób. Nikt nie mógł jej tego po­wie­dzieć! Tę prawdę mo­gła od­kryć i po­jąć tylko pod dzia­ła­niem Du­cha Świę­tego. Wy­dała więc gło­śny okrzyk i wy­po­wie­działa do przy­by­łej słowa po­zdro­wie­nia. W Du­chu Świę­tym Elż­bieta po­jęła, że ma do czy­nie­nia nie tylko ze swoją ku­zynką, ale też z ko­bietą, która jest Matką jej Pana. Na­zwała ją więc bło­go­sła­wioną, szczę­śliwą, wy­róż­nioną. Miała też świa­do­mość, że jej ku­zynka mu­siała wy­ka­zać nie­zwy­kłe za­ufa­nie do Boga!

Elż­bieta prze­żyła wzru­sza­jący i pod­nio­sły mo­ment za­równo w sen­sie du­cho­wym, jak i bar­dzo ludz­kim. Spo­tkała drugą ko­bietę, jaką spo­tkać praw­do­po­dob­nie w tym mo­men­cie bar­dzo po­trze­bo­wała. Każda z nich do­świad­czyła nie­ty­po­wej i nie­ła­twej sy­tu­acji w swoim ży­ciu. Każda z nich no­siła w so­bie nie­zwy­kłego syna po­czę­tego w nie­zwy­kłych dla każ­dej z nich oko­licz­no­ściach. Każda zo­stała za­sko­czona swoją sy­tu­acją, każda z pew­no­ścią po­trze­bo­wała przy­ja­znej i ro­zu­mie­ją­cej to­wa­rzyszki. Każda po­trze­bo­wała po­cie­chy, po­rady, cie­pła dru­giej ko­biety zdol­nej na­prawdę zro­zu­mieć sy­tu­ację... W swo­jej do­broci Bóg dał im sie­bie na­wza­jem. Jak bar­dzo Elż­bieta mu­siała być szczę­śliwa, jak bar­dzo mu­siała czuć się uprzy­wi­le­jo­wana.

Przez trzy mie­siące obie ko­biety prze­by­wały ra­zem. Były to z pew­no­ścią mie­siące dłu­gich roz­mów, wza­jem­nego za­chę­ca­nia się, łez i śmie­chu. Pew­nie dzie­liły się swo­imi lę­kami i na­dzie­jami, może ra­zem mo­dliły się, pro­sząc Boga o umoc­nie­nie i po­moc, a przede wszyst­kim wiel­biąc Go i dzię­ku­jąc Mu, także za ten dar, który im dał w po­staci ich wza­jem­nej bli­sko­ści. Nie wiemy nic o tym, jaką re­la­cję miały wcze­śniej. Nie wiemy, jak czę­sto się wi­dy­wały. Dzie­liła je też róż­nica wieku, ale w ta­kich sy­tu­acjach staje się ona zu­peł­nie bez zna­cze­nia. Te­raz miały sie­bie. Były dla sie­bie po­cie­chą i wspar­ciem.

Bóg czę­sto daje nam swoje po­cie­sze­nie i wspar­cie wła­śnie przez lu­dzi, któ­rych przy nas sta­wia. Dla nas – ko­biet nie do prze­ce­nie­nia są w tym kon­tek­ście re­la­cje z ko­bie­tami. Nie za­wsze by­wają one ła­twe, ale gdy jest po­trzebna po­moc, mamy na kogo li­czyć. Nie­gdyś ko­biety żyły w bli­sko­ści ro­dzin, w śro­do­wi­sku za­ży­łego są­siedz­twa, wspól­noty lo­kal­nego ko­ścioła. Spo­ty­kały się, plot­ko­wały (choć to może aku­rat nie było naj­lep­sze), śmiały się i pła­kały. Dzie­liły się swo­imi oba­wami, u sie­bie na­wza­jem szu­kały po­rady lub otrzy­my­wały ją, na­wet gdy jej nie szu­kały (i nie za­wsze po­trze­bo­wały...). Na­peł­niały swoje „zbior­niki emo­cjo­nalne”. Dziś czę­sto z da­leka od szer­szej ro­dziny, po­chło­nięte pracą za­wo­dową, za­bie­gane, w po­czu­ciu bez­rad­no­ści sa­mot­nie wy­le­wamy łzy, a fru­stra­cje kie­ru­jemy ku mę­żowi i dzie­ciom, ocze­ku­jąc od nich zro­zu­mie­nia, któ­rego nie mogą nam dać... Dla­tego warto świa­do­mie or­ga­ni­zo­wać roz­ma­ite ko­biece spo­tka­nia, małe i więk­sze wspól­noty. One mają wielką siłę nie­sie­nia nam wspar­cia, po­mocy i za­chęty!

Trzy mie­siące póź­niej Elż­bieta wy­dała na świat syna. Nad­szedł dzień, w któ­rym speł­niły się jej ma­rze­nia. Tu­liła w ra­mio­nach długo ocze­ki­wane dziecko. Jak bar­dzo mu­siała być szczę­śliwa! Pew­nie nie spusz­czała swo­jego syna z oka.

Zgod­nie z pra­wem do­ty­czą­cym izra­el­skich chłop­ców ob­rze­zano go ósmego dnia i nadano mu imię, które anioł Ga­briel po­le­cił Za­cha­ria­szowi, by mu nadać – Jan, czyli „Jahwe oka­zał ła­skę”.

W tym mo­men­cie hi­sto­ria Elż­biety się koń­czy. Nie wiemy, ja­kie było jej ma­cie­rzyń­stwo. Nie wiemy, jak długo cie­szyła się swoim dość nie­zwy­kłym dziec­kiem. Nie wiemy, kiedy jej syn opu­ścił dom i udał się na miej­sce pu­stynne, gdzie za­miesz­kał, cho­dził w dziw­nym odzie­niu i sto­so­wał dość nie­ty­pową dietę skła­da­jącą się z sza­rań­czy i miodu le­śnego. Dla każ­dej matki wiel­kim prze­ży­ciem jest pa­trze­nie, jak jej dziecko roz­wija swoje skrzy­dła, a dla tych, które ko­chają Boga, wielką ra­do­ścią, gdy wie, że dziecko czyni to zgod­nie z Bo­żym po­wo­ła­niem. A Jan to wła­śnie czy­nił.

Nie wiemy, czy Elż­bieta ob­ser­wo­wała po­czą­tek jego pu­blicz­nej służby, czy była świad­kiem tego, jak jej syn re­ali­zuje swoją mi­sję, przy­go­to­wu­jąc drogę Panu, czy miała świa­do­mość jego ro­sną­cej po­pu­lar­no­ści. Miejmy jed­nak na­dzieję, że nie do­żyła chwili, gdy zo­stał po­chwy­cony i stra­cony w wię­zie­niu króla He­roda An­ty­pasa na ży­cze­nie jego bez­względ­nej żony. To dla matki już zbyt wiele...

PY­TA­NIA:

1. Jaki nie­spo­dzie­wany gość za­wi­tał kie­dyś w progi Two­jego domu? Czyja wi­zyta była dla Cie­bie szcze­gól­nym za­sko­cze­niem?

2. Do ja­kiej wspól­noty ko­bie­cej na­le­żysz? Co jest szcze­gólną war­to­ścią w Wa­szych re­la­cjach? Ja­kie ko­biety są lub były dla Cie­bie za­chętą i po­mocą w trud­nych chwi­lach?

3. Jak są­dzisz, jaką matką była Elż­bieta? Ja­kim wy­zwa­niom mu­siała sta­wić czoła? Ja­kich ra­do­ści mo­gła do­świad­czać?

4. Czy i w jaki spo­sób do­świad­czasz dzia­ła­nia i pro­wa­dze­nia Du­cha Świę­tego w swoim ży­ciu? Jaką rolę od­grywa On w Twoim ży­ciu w pro­ce­sie po­zna­wa­nia przez Cie­bie Pana Je­zusa?

TWOJA RE­FLEK­SJA DO ZA­PA­MIĘ­TA­NIA

MA­RIA – MATKA JE­ZUSA

.

W szó­stym mie­siącu po­słał Bóg anioła Ga­briela do mia­sta w Ga­li­lei, zwa­nego Na­za­ret, do Dzie­wicy po­ślu­bio­nej mę­żowi imie­niem Jó­zef, z rodu Da­wida; a Dzie­wicy było na imię Ma­ryja (Łk 1,26–37).

Tym ra­zem na dro­dze na­szej wę­drówki staje Ko­bieta od­gry­wa­jąca szcze­gólną rolę i ma­jąca wy­jąt­kowe zna­cze­nie w ca­łej hi­sto­rii. Z Bo­żego po­sta­no­wie­nia zo­stała Ona Matką Syna Bo­żego. Z Bi­blii nie do­wia­du­jemy się o Niej zbyt wiele, a prze­ko­na­nia do­ty­czące Jej Osoby bu­do­wane są głów­nie na pod­sta­wie tra­dy­cji, pry­wat­nych ob­ja­wień i oso­bi­stych do­świad­czeń róż­nych lu­dzi. Na to na­kłada się nie­zwy­kle emo­cjo­nalne po­dej­ście wielu osób do Jej po­staci. W spo­tka­niu z Nią po­zo­sta­niemy jed­nak w tej sa­mej kon­wen­cji, w ja­kiej spo­ty­kamy i po­zna­jemy wszyst­kie inne bo­ha­terki na­szej wę­drówki. Przyj­mijmy więc, że nie mamy in­nych źró­deł, in­nego prze­kazu ani wcze­śniej­szego na­sta­wie­nia. Po­stawmy się w sy­tu­acji osób, które dys­po­nują tym, co za­pi­sano na kar­tach Pi­sma Świę­tego – na­tchnio­nego i ob­ja­wio­nego Słowa Bo­żego.

Jej imię ma nie­pewną ety­mo­lo­gię – po he­braj­sku brzmi Mi­riam, po grecku Ma­riam i można je tłu­ma­czyć jako „piękna, olśnie­wa­jąca”. Ety­mo­lo­gicz­nie łą­czy się ono po­dobno też z aka­dyj­skim sło­wem ma­riam, czyli „na­pa­wać ra­do­ścią”. To imię no­siła także sio­stra Moj­że­sza, więc można rów­nież spo­tkać teo­rie mó­wiące o jego egip­skim po­cho­dze­niu i tłu­ma­czyć jako „umi­ło­wana przez Boga”. W każ­dym ra­zie jest to imię o pięk­nym zna­cze­niu. Może dla­tego było nie­zwy­kle po­pu­larne i w Ewan­ge­liach spo­ty­kamy kilka no­szą­cych je ko­biet. Dla wy­róż­nie­nia Tej Ma­rii w tra­dy­cji ka­to­lic­kiej uży­wane jest okre­śle­nie Ma­ryja. Taką wer­sję Jej imie­nia sto­suje też tłu­ma­cze­nie Bi­blii, z któ­rego czer­piemy oma­wiane przez nas frag­menty. Po­zo­sta­niemy jed­nak przy jego brzmie­niu uży­wa­nym w od­nie­sie­niu do in­nych ko­biet no­szą­cych to imię – Ma­ria. Ze względu jed­nak na szcze­gólny sza­cu­nek do na­szej Bo­ha­terki jako Matki Je­zusa za­imki i okre­śle­nia, które Jej do­ty­czą, zo­staną za­pi­sane wiel­kimi li­te­rami.

Za chwilę w prze­nie­siemy się w na­szej wy­obraźni (choć pew­nie przy­jem­niej by­łoby zna­leźć się tam na­prawdę) do Ga­li­lei, gdzie spo­tkamy na­szą Bo­ha­terkę. Naj­pierw jed­nak zróbmy krótką wy­prawę w prze­szłość i przy­po­mnijmy so­bie kilka fak­tów, któ­rych zna­jo­mość przyda nam się także wtedy, gdy bę­dziemy spo­ty­kały nie­które na­stępne bo­ha­terki.

Po królu Da­wi­dzie wła­dzę nad Kró­le­stwem Izra­ela ob­jął jego syn Sa­lo­mon. Pod jego rzą­dami kró­le­stwo roz­kwi­tało i to pod każ­dym wzglę­dem. W 1 Krl 9,13 czy­tamy o tym, że Hi­ram, król Tyru, do­star­czał kró­lowi Sa­lo­mo­nowi drewno ce­drowe, cy­pry­sowe oraz złoto, gdy ten wzno­sił świą­ty­nię Pań­ską i pa­łac kró­lew­ski. Sa­lo­mon po­da­ro­wał mu za to dwa­dzie­ścia miast le­żą­cych w pół­noc­nej czę­ści ów­cze­snego te­ry­to­rium Izra­ela. Hi­ram obej­rzał je i oce­nił bar­dzo źle, a zie­mię, na któ­rej le­żały, na­zwał Zie­mią Ka­bul (lub Ce­bul), co było dość po­gar­dliwą na­zwą i ozna­czało coś w ro­dzaju: „jak nic”, „byle co”. W prze­ło­że­niu na ję­zyk he­braj­ski brzmiało to po­dobno ga­lil i stąd praw­do­po­dob­nie po­cho­dzi na­zwa Ga­li­lea. Cie­kawe, prawda?

Pod ko­niec ży­cia Sa­lo­mon zro­bił jed­nak coś na­prawdę bar­dzo złego. Uległ wpły­wom swo­ich licz­nych cu­dzo­ziem­skich żon i ze­zwo­lił na skła­da­nie ofiar ich bo­gom. Co wię­cej, sam w tym kul­cie uczest­ni­czył. Bóg nie mógł być z tego za­do­wo­lony (de­li­kat­nie mó­wiąc), za­po­wie­dział więc, że z tego po­wodu kró­le­stwo Sa­lo­mona ule­gnie po­dzia­łowi. Nie ode­brał cał­ko­wi­cie wła­dzy jemu ani jego po­tom­kom ze względu na obiet­nicę daną Da­wi­dowi, że to z jego li­nii ro­do­wej pew­nego dnia na­ro­dzi się Król Kró­lów. Wła­dza dy­na­stii zo­stała jed­nak ogra­ni­czona tylko do po­łu­dnio­wej czę­ści kraju, zwa­nej od­tąd Kró­le­stwem Po­łu­dnio­wym albo Judą. Na pół­nocy na­to­miast po­zo­stałe po­ko­le­nia utwo­rzyły Kró­le­stwo Pół­nocne, zwane Izra­elem lub cza­sem także Efra­imem. Tam rzą­dzić mieli inni kró­lo­wie i inne dy­na­stie. Po­dział na te dwa kró­le­stwa na­stą­pił za cza­sów pa­no­wa­nia Ro­bo­ama, syna Sa­lo­mona.

Te­reny Ga­li­lei sta­no­wiły część Kró­le­stwa Pół­noc­nego. Działo się w nim jed­nak bar­dzo źle. Izra­elici od­da­lali się od swo­jego Boga, mimo kie­ro­wa­nych do nich pro­roc­kich na­po­mnień i ostrze­żeń. Wresz­cie w 722 roku przed Chr. Kró­le­stwo Pół­nocne zo­stało pod­bite przez Asy­rię i we­szło w skład Im­pe­rium Asy­ryj­skiego. Po do­ko­na­nej przez Asy­ryj­czy­ków de­por­ta­cji więk­szo­ści tam­tej­szej lud­no­ści po­zo­stała lud­ność zmie­szała się z lud­no­ścią prze­sie­dloną tam z róż­nych czę­ści ich Im­pe­rium i póź­niej­szą lud­no­ścią na­pły­wową. W 105 roku przed Chr. te­reny Ga­li­lei po­wró­ciły ofi­cjal­nie do ów­cze­snego pań­stwa izra­el­skiego, ale z po­wodu swo­jej od­ręb­no­ści et­nicz­nej były na­zy­wane Ga­li­leą po­gan. Jej miesz­kańcy mó­wili już bo­wiem z in­nym ak­cen­tem niż miesz­kańcy rdzen­nie ży­dow­skiego po­łu­dnia. Byli co prawda trak­to­wani przez nich jako spo­łecz­ność ży­dow­ska, ale dru­giej ka­te­go­rii. Sta­no­wili jed­nak lud­ność o bar­dzo pa­trio­tycz­nym na­sta­wie­niu i nie­zwy­kle wa­leczną.

Kiedy spo­ty­kamy na­szą Bo­ha­terkę, pań­stwo izra­el­skie na­zy­wane było Kró­le­stwem Ju­dei i sta­no­wiło część Im­pe­rium Rzym­skiego. De­cy­zją se­natu rzym­skiego wła­dzę nad nim spra­wo­wał od końca 40 roku przed Chr. He­rod Wielki (Idu­mej­czyk). Po jego śmierci (4 rok przed Chr.) wła­dza nad tym te­ry­to­rium zo­stała po­dzie­lona po­mię­dzy jego trzech sy­nów i wtedy te­reny Ga­li­lei prze­szły jako te­trar­chia w ręce He­roda An­ty­pasa.

Ga­li­lea nie była zbyt roz­le­głym te­ry­to­rium. Li­czyła za­le­d­wie około 1500 km2 (obecne wo­je­wódz­two ma­ło­pol­skie ma 15 144 km2, za­tem Ga­li­lea była dzie­się­cio­krot­nie mniej­sza od niego). Jej głów­nym mia­stem było Se­fo­ris (Cip­pori), choć Bi­blia nie wspo­mina o nim ani razu i mało osób o nim pa­mięta, a na­wet wie. Było to ważne miej­sce, po upadku Je­ro­zo­limy w 70 roku po Chr. wła­śnie w nim zna­lazł swoją sie­dzibę San­he­dryn. Obec­nie znaj­dują się tam prze­piękne, roz­le­głe i warte naj­wyż­szej uwagi wy­ko­pa­li­ska, więc choć szlaki piel­grzym­kowe zwy­kle nie pro­wa­dzą do Se­fo­ris, warto mieć na uwa­dze to miej­sce pod­czas zwie­dza­nia Izra­ela.

Około sze­ściu ki­lo­me­trów na po­łu­dniowy wschód od Se­fo­ris le­żało mia­sto Na­za­ret. Tu miesz­kała izra­el­ska dziew­czyna imie­niem Ma­ria. Była za­ślu­biona izra­el­skiemu mło­dzień­cowi o imie­niu Jó­zef. Za­pewne oboje byli mło­dzi, mimo że jedna z pol­skich ko­lęd w nie­któ­rych wer­sjach na­zywa Jó­zefa „sta­rym”. Dziś po­wie­dzie­li­by­śmy ra­czej, że byli ze sobą za­rę­czeni, ale w kul­tu­rze ży­dow­skiej ta­kie za­rę­czyny trak­to­wano już jako pierw­szy akt za­ślu­bin. To­wa­rzy­szyły mu pewne pro­ce­dury prawne i od tego mo­mentu mło­dzi mieli prawo na­zy­wać się mę­żem i żoną, choć jesz­cze nie miesz­kali ra­zem ani nie współ­żyli ze sobą.

Jó­zef zo­sta­nie okre­ślony grec­kim sło­wem tek­ton ozna­cza­ją­cym rze­mieśl­nika zaj­mu­ją­cego się pra­cami bu­dow­la­nymi, na przy­kład cie­ślę lub także ka­mie­nia­rza. Nie­wy­klu­czone, że jako przed­sta­wi­ciel tego za­wodu znaj­do­wał za­trud­nie­nie także w Se­fo­ris, gdzie ze względu na pro­wa­dzone prace bu­dow­lane po­trze­bo­wano wielu rąk do pracy. An­ga­żo­wano tam więc z pew­no­ścią rze­mieśl­ni­ków z oko­licz­nych miast i wsi. W wol­niej­szych chwi­lach Jó­zef za­pewne przy­go­to­wy­wał miesz­ka­nie dla sie­bie i swo­jej żony. Może bu­do­wał od­dzielny dom albo do­bu­do­wy­wał nową część do już ist­nie­ją­cego domu ro­dzin­nego. Za­zwy­czaj po około roku ta­kich przy­go­to­wań oj­ciec pana mło­dego, a gdyby ten już nie żył, wów­czas inny star­szy męż­czy­zna z rodu, stwier­dzał go­to­wość pana mło­dego na przy­ję­cie panny mło­dej. Wtedy młody przy­by­wał i za­bie­rał uko­chaną do sie­bie. Od­by­wało się za­zwy­czaj huczne we­sele i mło­dzi roz­po­czy­nali wspólne ży­cie.

Ma­ria w tym cza­sie za­pewne dużo my­ślała o przy­szło­ści. Pew­nie szy­ko­wała ja­kąś wy­prawę, co­kol­wiek to wtedy zna­czyło, bo tak prze­cież robi każda ko­bieta na progu no­wego, mał­żeń­skiego ży­cia. Może za­sta­na­wiała się, jak ozdobi swój nowy dom, może wy­obra­żała so­bie przy­szłe ży­cie ro­dzinne. Praw­do­po­dob­nie jak każda izra­el­ska ko­bieta pra­gnęła mieć dzieci, naj­le­piej kil­koro. Może już oczyma wy­obraźni wi­działa je bie­ga­jące koło domu lub po­ma­ga­jące jej i Jó­ze­fowi w co­dzien­nych obo­wiąz­kach. Po­ten­cjalna moż­li­wość braku po­tom­stwa na­pa­wała ko­biety lę­kiem, a prze­cież jej krewna ze strony matki, Elż­bieta, po­bożna żona ka­płana Za­cha­ria­sza, dzieci nie miała! Oj, żeby to nie stało się też udzia­łem Ma­rii i Jej męża! A może na­sza Bo­ha­terka ni­czego so­bie nie wy­obra­żała, nie pla­no­wała, tylko kie­ro­wała swoje my­śli i serce ku Bogu, w Jego ręce w pełni skła­da­jąc swoje mał­żeń­stwo i swój przy­szły los, oraz py­tała, co On dla Niej przy­go­to­wał?

A może było jesz­cze ina­czej? Ist­nieje bo­wiem kon­cep­cja za­kła­da­jąca, że Ma­ria zło­żyła ślub czy­sto­ści i pla­no­wała na­wet jako ko­bieta za­mężna żyć w tak zwa­nym bia­łym mał­żeń­stwie. Oczy­wi­ście ko­nieczna by­łaby na to zgoda jej męża. Ślub taki jako młoda dziew­czyna mo­gła zło­żyć jesz­cze w domu ro­dzin­nym, jako panna. Wów­czas przy apro­ba­cie ojca był to ślub obo­wią­zu­jący. Męż­czy­zna de­cy­du­jąc się na po­ślu­bie­nie ta­kiej ko­biety, także de­cy­do­wał się na ży­cie we wstrze­mięź­li­wo­ści sek­su­al­nej. Po­dobno są do­wody na ist­nie­nie ta­kich prak­tyk w Izra­elu już w dość za­mierz­chłych cza­sach[2].

Wy­daje się to co prawda dość dziwne w kul­tu­rze Izra­ela, gdzie dzieci za­wsze były trak­to­wane jako wy­raz Bo­żego bło­go­sła­wień­stwa, a mał­żeń­stwo było śro­do­wi­skiem dla ich po­czy­na­nia i wy­cho­wa­nia. A poza tym – co chyba waż­niej­sze i bar­dziej za­sad­ni­cze – roz­mna­ża­nie się było Bo­żym po­le­ce­niem wy­da­nym pierw­szym lu­dziom już w raju!!! Czy więc ludz­kie po­my­sły wy­ni­kłe z na­wet bar­dzo szla­chet­nych po­bu­dek miały prawo zna­leźć prio­ry­tet przed pier­wot­nym Bo­żym pla­nem i na­ka­zem? Poza tym ni­g­dzie w Bi­blii ta­kie prak­tyki nie są nam po­ka­zane ani po­chwa­lane Czy Ma­ria po­sta­wi­łaby wy­żej taką opcję po­nad Boże Słowo? Nie nam jed­nak o tym wy­ro­ko­wać.

Tak czy ina­czej mło­dzi byli już so­bie po­ślu­bieni. Ich są­sie­dzi i zna­jomi pew­nie wie­lo­krot­nie roz­ma­wiali o ma­ją­cej na­stą­pić uro­czy­sto­ści za­ślu­bin Ma­rii i Jó­zefa. To za­wsze po­ru­sza wy­obraź­nię i jest wspa­niałą oka­zją do trwa­ją­cej za­zwy­czaj ty­dzień uczty i za­bawy dla bli­skich. Może więc za­sta­na­wiali się nad pre­zen­tami dla mło­dych? Może ktoś za­mie­rzał po­da­ro­wać im osiołka, piękną tka­ninę przy­wie­zioną przez kup­ców z da­le­kich stron, kom­plet gli­nia­nych garn­ków albo wy­ple­cioną wła­sno­ręcz­nie matę z li­ści pal­mo­wych? Prze­cież tak to za­wsze wy­gląda, w każ­dej kul­tu­rze, w każ­dym cza­sie i miej­scu.

Czy Ma­ria i Jó­zef się ko­chali? Nie wiemy. Wtedy to nie miało więk­szego zna­cze­nia dla za­war­cia mał­żeń­stwa. Może ko­chali się piękną mło­dzień­czą mi­ło­ścią, ma­rzyli o so­bie i wprost nie mo­gli się do­cze­kać, kiedy wresz­cie ra­zem za­miesz­kają i za­czną wspólne ży­cie, a może wcale nie­ko­niecz­nie. Może było ina­czej. Oboje miesz­kali w Na­za­re­cie, więc mo­gli znać się od dziecka, a ich wza­jemne uczu­cia mo­gły być bliż­sze przy­jaźni. Może też de­cy­zją ro­dzin już od wcze­snego dzie­ciń­stwa wie­dzieli, że są so­bie prze­zna­czeni?

Wszystko