Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W świecie Marzenki, każdy dzień to nowa przygoda w poszukiwaniu skarbów. Ale nie są to typowe skarby, które znamy z legend i starych opowieści. Dla młodej poszukiwaczki, prawdziwe skarby okazują się tymi, które kryją w sobie niezwykłe historie i emocje. Od tajemniczych pamiątek w starej kamienicy, przez ukryty gest wdzięczności, aż po niespodziewane odkrycie na starym zamku.
Każda z opowieści ukazuje, że dla Marzenki prawdziwe skarby to te, które dotykają serca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 43
Dawno temu żyła sobie mała dziewczynka o imieniu Marzenka. Dzisiaj jest już dorosła, ale wtedy miała tylko dziesięć lat. Mieszkała na parterze w starej, zaniedbanej kamienicy. Budynek był raczej brzydki, jednak Marzence wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Lubiła trzeszczące drewniane schody z rzeźbioną poręczą podziurkowaną przez korniki, wielki strych, a nawet mroczną, wilgotną piwnicę. Nieraz zaglądając w te miejsca, wyobrażała sobie, że widzi dobrego duszka, skrzata w spiczastej czapeczce albo jakąś inną postać z bajki. Choć nie wiedziała dlaczego, miała przeczucie, że kamienica skrywa w sobie jakąś tajemnicę. Może kiedyś został w niej schowany skarb? Oczami wyobraźni widziała drewniany kuferek z metalowymi okuciami i zardzewiałą kłódką, a w nim mieniące się, złote przedmioty. Nie chciała ich dla siebie. Marzyła, żeby je odnaleźć, pokazać dorosłym i powiedzieć: „To ja odkryłam skarb i to ja zdecyduję, kto go dostanie!”. Na razie jednak nie miała żadnego pomysłu, co zrobić z zawartością kuferka. Nie zamierzała pytać rodziców. Wiadomo, jak to jest. Dorośli słuchają, udają zainteresowanych, a potem zapominają o wszystkim, albo jeszcze gorzej, żartują sobie i nie traktują sprawy poważnie. Na szczęście Marzenka miała panią Józię, sąsiadkę z pierwszego piętra, która z życzliwą ciekawością słuchała jej zwierzeń. Pani Józia, mimo że była już bardzo stara i schorowana, zawsze witała dziewczynkę z uśmiechem. Rzadko wychodziła z domu i nigdy nie zamykała drzwi na klucz. Wystarczyło zapukać i wejść. W mieszkaniu staruszki unosił się zapach starych mebli oraz suszonych ziół. Panowała tam prawie całkowita cisza, zakłócana jedynie miarowym tykaniem zabytkowego zegara.
Pewnego razu, odwiedzając sąsiadkę, Marzenka podjęła decyzję, by wtajemniczyć ją w swoje plany.
– W naszej kamienicy jest mnóstwo zakamarków – zaczęła. – Coś mi mówi, że w którymś z nich został ukryty drogocenny skarb. Muszę to koniecznie sprawdzić!
Ku jej zaskoczeniu pani Józia wcale się nie zdziwiła.
– Nie tylko ty wpadłaś na taki pomysł. Zaraz po wojnie pojawili się tu jacyś ludzie. Stukali, pukali, zaglądali do każdej dziury, ale niczego nie znaleźli.
– A więc jednak! W takim razie gdzieś w kamienicy musi znajdować się skrytka! Ale gdzie?
Staruszka nie wiedziała. Uśmiechnęła się tylko na widok błyszczących oczu dziewczynki i rumieńców na jej twarzy.
– Chyba nie potrafię ci pomóc. Niektórzy twierdzą, że skarb zwykle sam się znajduje. Najczęściej wtedy, gdy nikt go już nie szuka.
Marzenka nie kryła swojego rozczarowania.
– Nie poddam się tak szybko – postanowiła, wychodząc od pani Józi.
Była w połowie schodów prowadzących na parter, gdy nagle się zatrzymała.
– Pójdę na strych. A co mi szkodzi! – podjęła błyskawiczną decyzję.
Troszkę się bała, bo zazwyczaj nie chodziła tam sama, ale ciekawość i chęć przeżycia prawdziwej przygody były silniejsze od strachu. Schody trzeszczały okropnie. Nagle gdzieś w pobliżu trzasnęły drzwi. Dziewczynka przestraszyła się tak, że aż podskoczyła. Przystanęła na chwilę, uważnie nasłuchując. Było jednak cicho. Wspinała się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu dotarła na samą górę. W ciemnościach odnalazła kontakt i włączyła światło. Pomieszczenie wydało jej się jeszcze większe niż zazwyczaj.
Nie miała pomysłu, gdzie szukać najpierw. Po chwili wahania podeszła do wielkiej, starej szafy i otworzyła ją na oścież. Znajdowały się w niej jakieś puste słoiki, tekturowe pudełka i potłuczone naczynia, a wszystko to przykrywała gruba warstwa kurzu.
– Może uda mi się przesunąć tylną ścianę – dziewczynka przez chwilę mocowała się z meblem, ale niestety bezskutecznie.
Fałszywy trop!
– No cóż. Takie rzeczy zdarzają się widocznie tylko w bajkach – westchnęła i zaczęła się zastanawiać, gdzie jeszcze ktoś mógłby ukryć skarb. Wzrok Marzenki powędrował w stronę komina.
Dziewczynka obejrzała komin z każdej strony, przyglądając się badawczo wszystkim jego spoinom i szukając tej, która różniłaby się od pozostałych.
– I znowu nic! – stwierdziła ze smutkiem.
Na koniec przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl.
– Może skarb został zamurowany w podłodze?
Obeszła strych wzdłuż i wszerz. Betonowa posadzka była popękana, gdzieniegdzie poplamiona farbą, ale i tym razem wyglądało na to, że nikt w niej niczego nie schował. Marzenka poczuła się bardzo zmęczona.
– A więc strych odpada. Trzeba będzie sprawdzić piwnicę i jeszcze parę innych miejsc. – Dziewczynka postanowiła nie dawać za wygraną. – Jutro w końcu też jest dzień!
Emocje długo nie pozwalały Marzence zasnąć, a kiedy w końcu jej się to udało, miała dziwny sen. Śniły się jej duchy strzegące skarbu ukrytego w skalnej grocie. Rano była niewyspana i bez entuzjazmu wyruszyła do szkoły. Odprowadzał ją tatuś, który wyglądał na nieco zaskoczonego. Lubiła przecież swoją klasę i zawsze cieszyła się na spotkanie z koleżankami. Tym razem było inaczej.
W szkole dziewczynka nie mogła się doczekać końca lekcji. Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała ostatni dzwonek.
Mama przyglądała się córce z niepokojem, gdy razem wracały do domu.
– Szybko, mamusiu, bo nam tramwaj ucieknie!
– A gdzie ty się tak spieszysz?
– Mam dużo zadane – skłamała.
Jeszcze nigdy tak błyskawicznie nie zjadła obiadu. Zerwała się od stołu i niemal pobiegła do biurka. Myliły jej się cyferki, a literki wychodziły poza linie. Wreszcie odrobiła wszystkie zadania. Zostało tylko ćwiczenie na pianinie. Bo Marzenka chodziła do szkoły muzycznej. A jak się gra na jakimś instrumencie, to trzeba codziennie ćwiczyć, żeby osiągnąć właściwy efekt i nie wyjść z wprawy. I to nawet wtedy, gdy nie ma się na te ćwiczenia szczególnej ochoty. Najpierw więc zagrała gamę i pasaże, potem etiudę, a na koniec zostawiła sobie utwór, który lubiła najbardziej – sonatinę Mozarta. Ufff…
– Czy mogę pójść na chwilę do pani Józi? – zapytała, wstając od pianina.
– Jeśli już wszystko zrobiłaś, to nie widzę przeszkód. Ale nie siedź tam zbyt długo – poprosiła mama.
Marzenka nie poszła jednak na pierwsze piętro, lecz upewniwszy się, że nikt jej nie widzi, zeszła po trzeszczących schodach do piwnicy.