Niko. Tom II - Paweł Kolarzyk - ebook + audiobook

Niko. Tom II ebook i audiobook

Kolarzyk Paweł

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po opuszczeniu Doliny, Dar pozwolił Nikowi uniknąć największych niebezpieczeństw.

 

Dzięki inteligencji i sprytowi wkrada się w łaski możnych obcego mu świata. Skuteczne zapobieżenie zamachowi, sprawia że szczodrze spływa na niego królewska łaska. A kiedy wydaje się, że nic nie zagrozi usłanej różami przyszłości, nadchodzi Wojna.

 

Magiczne siły Zła, nienawidzące zwykłych ludzi, przetaczają się przez kontynent, miażdżąc sukcesywnie kolejnych obrońców starego porządku. Pobici i rozproszeni wojownicy uciekają na północ. Bez wiary i nadziei.

 

A kiedy wszystko wydaje się już stracone, Dar nieoczekiwanie umożliwił tytułowemu bohaterowi nawiązać kontakt z przedwiecznymi…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 543

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 44 min

Lektor: Wojciech Żołądkowicz
Oceny
4,5 (55 ocen)
31
20
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zakrecona8

Nie oderwiesz się od lektury

wojna...
00
fender1

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne, subtelne odniesienia do współczesnych czasów . A główny bohater, to lepsza wersja Dyzmy. Wciągająca powieść.
00
Piotrbialy1979

Nie oderwiesz się od lektury

ta część jest o wiele lepsza od pierwszej. polecam
00

Popularność




Książkę niniejszą mojej żonie Marysi dedykuję

Copyright © by Paweł Kolarzyk

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved 

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki książki i ilustracja 

Creative: Anna Warzyńska – @fullglassagency

Fotograf: Michał Pasich – michalpasich.com

Model: @victorzuckerklein

Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska – OliWolumin.pl

Przygotowanie e-booka: D.B. Foryś – dbforys.sklep.pl

Sprzedaż internetowa: niko-saga.com

Wydawca: Thornfield sp. z o.o.

PROLOG

Stary niedźwiedź siedział na samym środku leśnej polany. Wyglądał pociesznie, niczym małe dziecko, które siedząc na pupie z wyciągniętymi przed siebie nóżkami, zajada się ulubionym smakołykiem. W przednich łapach trzymał podniesiony z ziemi, rozerwany chwilę wcześniej spróchniały konar, który mrówki wykorzystały do stworzenia własnego gniazda. Szorstkim językiem zlizywał jaja, larwy i poczwarki, zganiając co jakiś czas z wrażliwego nosa dorosłe mrówki, które bohatersko stanęły do nierównej walki w obronie nowych pokoleń. Nagle odrzucił spróchniałą kłodę i wspiął się w górę, stając na tylnych łapach. Maksymalnie wysilił swój węch i słuch.

Był niekwestionowanym królem tego pradawnego lasu. Inne zwierzęta omijały go z należytym szacunkiem szerokim łukiem lub przezornie schodziły mu z drogi, a jedyni realni konkurenci, czyli młode męskie osobniki tego samego gatunku, szybko żałowali pomysłu naruszenia jego rozległego terytorium. Ta sytuacja trwała od tak wielu lat, że zupełnie zdążył już zapomnieć, czym jest uczucie strachu. A jednak właśnie teraz prawdziwa trwoga zagościła w jego potężnym, niedźwiedzim sercu. Po przeciwnych stronach polany w tej samej chwili wyłoniły się dwie kobiece postacie. Choć ich łączna waga stanowiła ledwie piątą część jego kolosalnej niedźwiedziej masy, pierwotne przerażenie wypełniło głowę i trzewia potężnego drapieżnika. Nie dostrzegał wszakże w tych dwóch istotach ludzkich samic. Jedna strona polany kończyła się potęgą niszczycielskiego żywiołu wody, na drugą zaś wkroczyło… samo Słońce. Uciekał z prędkością, o jaką się wcześniej nie podejrzewał. Z nieznanych przyczyn, nieoczekiwanie przywołał wspomnienie, kiedy ostatni raz biegł aż tak bardzo zalękniony. To było dawno, dawno temu… W panicznym strachu uciekał w kierunku swojej mamy, gdy zobaczył na swej drodze obcego niedźwiedzia, który był prawie tak duży, jak on obecnie.

Dwie magiczki zatrzymały się, lustrując się wzajemnie z daleka. Luna – mistrzyni magii światła i Irena – mistrzyni magii wody. Wspólne wspomnienia spłynęły niczym nieoczekiwana, górska lawina.

– Ileż to już lat, moja dawna przyjaciółko? – Irena znała ją aż nazbyt dobrze. Jeśli chciało się dopiec Lunie do żywego, należało przypomnieć jej subtelnie o nieubłaganym upływie czasu. Przyjaciółki wiedziały wszakże o sobie wszystko. Tak wiele godzin wspólnych zwierzeń…

– Sama wiesz najlepiej, moja dawna przyjaciółko, przecież zawsze umiałaś bardzo dobrze liczyć. Adoptowałaś w tak zwanym międzyczasie jakieś małe ludzkie stworzonko? Po tylu latach jak mniemam, z pewnością zdążyłaś już pogodzić się z myślą, iż twoje łono bezpowrotnie pozostanie jałowe.

Irena natychmiast pożałowała swoich wcześniejszych zaczepnych słów. Pytanie Luny niczym ostry harpun przebiło jej serce. Zapadła cisza przerywana jedynie przez dwie bardzo głośne sroki, które z zapamiętaniem odganiały od swojego gniazda rudą wiewiórkę. Nie zważając na bolesne ukłucia zadawane ostrymi dziobami, wypchnęła po kolei z gniazda na ziemię wszystkie znajdujące się w nim srocze jajka.

– Widząc tę chwytającą za serce scenę, powinnyśmy natychmiast znienawidzić całe to przeklęte wiewiórcze plemię, nie sądzisz, moja droga? – Magiczka wody udawała nonszalancję, podczas gdy w rzeczywistości nerwy obu dawnych koleżanek ze szkolnych lat napięte były niczym postronki.

– Na usprawiedliwienie jej mało chwalebnego czynu pozwolę sobie przywołać zdarzenie z wczorajszego wieczora. Podczas gdy matka wiewiórka odszukiwała w leśnej ściółce ukryte uprzedniej jesieni żołędzie, twoje niewinne sroczki zadziobały, w pozornie bezpiecznej rodzinnej dziupli, bez żadnej litości jej dwoje małych dzieci, które nie zdążyły nawet jeszcze po raz pierwszy otworzyć oczu.

– Skąd o tym wiesz? – Irena zrobiła minę świadczącą o tym, iż daleko sceptycznie podeszła do przedstawionej sekwencji zdarzeń.

– Po prostu wiem.

– Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać.

– Chciałaś się ze mną spotkać, by rozprawiać o biednych, małych zwierzątkach? – Bywały chwile, kiedy Luna traciła wszelką cierpliwość do słownych kobiecych gierek.

A jednak Irena wprost je uwielbiała. Ignorując pytanie Luny, płynnie zadała następne:

– Pamiętasz naszą dawną mistrzynię?

– Do końca moich dni będę ją pamiętać.

– A pamiętasz, jak stworzyłyśmy wyobrażającą ją laleczkę, by wreszcie wykończyć starą wiedźmę?

– Zapewniałaś solennie, iż samodzielnie wymyśliłaś czar, który odwodni ją z absolutnie pewnym, śmiertelnym skutkiem. Do grobu jej wówczas co prawda nie wysłałaś, ale coś chyba musiała podejrzewać, ponieważ odpuściła nam aż do egzaminów, skupiając się na uprzykrzaniu życia naszym koleżankom.

– Czar był prima sort. Jak nic zabiłby zwykłego śmiertelnika, a i tę starą jędzę przesrało przez dobre dwa dni.

Mimo całego napięcia Luna nie mogła powstrzymać się od śmiechu, przypominając sobie boleśnie spięte pośladki mistrzyni.

– Wiedziałaś, że Gertruda po tym, jak ta wiedźma wyrzuciła ją z grona adeptek, spełniła swoje największe marzenie i niespełna rok później wyszła za prawdziwego księcia?

– Naturalnie. To była niezwykle smakowita plotka, a przy tym wydarzenie roku. Od początku twierdziłam, że do nas nie pasuje, a pojawiła się w szkole tylko po to, by zrealizować swój strategiczny, życiowy plan. Trudno wyobrazić sobie równie znudzoną uczennicę, przeistaczającą się nagle w gorliwego kujona, kiedy temat zajęć choćby tylko nieznacznie dotykał zjawiska iluzji, ewentualnie innych sposobów omamienia zwykłych śmiertelników. – Magiczka światła pokiwała z uznaniem głową na wspomnienie koleżanki.

– A pamiętasz Lestka? Wiesz może, co się z nim stało?

Znakomita większość ludzi, a także wywodzących się z ich grona magów, doskonale pamięta swoją pierwszą, prawdziwą miłość. Luna bez najmniejszego trudu przywołała otoczoną niesfornymi, kruczoczarnymi włosami twarz ukochanego. Szczupłą, wysoką sylwetkę, doskonałe dłonie oraz jego przemawiający wprost do samego serca głos. Ponadto w całej historii ludzkości nikt tak pięknie nie wymawiał słowa „kocham”. Zadała sobie pytanie: Czy Irena w swej nonszalancji jest jedynie bezmyślna, czy też może być aż tak z gruntu zła? Uwiodła jedynego człowieka, którego jej serdeczna przyjaciółka bez najmniejszej wątpliwości nazywała miłością swojego życia. A później jeszcze usiłowała jej wmówić, iż uczyniła to wyłącznie dla jej dobra. By uchronić ją przed człowiekiem, który nigdy nie byłby jej wierny i wcześniej czy później złamałby jej serce. A teraz jeszcze, po tylu latach, miała czelność zadawać takie pytania! Chwilę trwało, zanim wycedziła przez zaciśnięte zęby:

– Ożenił się i doczekał pięciorga dzieci. Ale szczęście nie było mu pisane. Został wdowcem… a potem się stoczył. Umarł w biedzie i samotności. Na jego pogrzebie oprócz mnie były tylko dwie niespokrewnione z nim osoby. Właśnie tej zimy minęło sto pięćdzie… – przerwała, bo coś w niej nagle pękło. Zbyt wiele bolesnych wspomnień.

– Po co chciałaś się ze mną spotkać, najbardziej jadowita ze wszystkich, żmijo?!

Z twarzy przeciwniczki powoli opadła maska. Pozornie beztroski uśmiech zamienił się w brzydki wyraz znużenia i wyrachowania.

– Konfraternia wydała na ciebie wyrok.

– Wykonaj go więc. Jak to zaplanowałaś? Strzykniesz we mnie jadem?

– Gdybym tylko chciała, już byś nie żyła. Przyznaj się. Zawsze podskórnie musiałaś wiedzieć, że w arkanach prawdziwej magii nigdy nie mogłaś się ze mną równać. A jednak w imię naszej dawnej przyjaźni postanowiłam dać ci ostatnią szansę. Przekonałam pozostałych, że zdołam przemówić ci do rozsądku i nakłonić do przejścia na naszą stronę.

– Na waszą stronę, czyli stronę ucisku i zła.

– Mylisz się, naiwna istoto, na stronę potęgi i władzy.

– Gdybym to uczyniła, od tej pory patrząc w lustro, zawsze już widziałabym ciebie. Widziałabym przeklętą twarz zdrajcy tych, których miałam chronić.

– Oszalałaś?! Możesz dołączyć do władców świata, a ty wybierasz jakiegoś przybłędę. Jak mu tam?

– Niko.

– Niko, pfff. – Irena wydęła wargi w grymasie najwyższej pogardy. – A kimże on jest?

– Jest ostatnią nadzieją wolnego świata.

– I postanowiłaś umrzeć dla niego? Dla tak infantylnej, beznadziejnej i niespełnialnej w żadnym wymiarze mrzonki?

– Zwieńczenie roty przysięgi, którą składają mu kolejni nadciągający pod jego sztandar wojownicy, brzmi: „Bo lepiej byśmy stojąc, umierali, niż mamy klęcząc na kolanach żyć.” Ale koniec już tej próżnej gadki. Jeśli to dla mnie nadeszła pełnia czasów, ten dzień, to musisz przyznać, że jest wprost idealny, by godnie zakończyć życie.

– No cóż, beznadziejna romantyczko… Przynajmniej zapewnię ci godną śmierć.

Obie magiczki, jeszcze przed spotkaniem na odludnej łące, zabezpieczyły się wszelkimi znanymi sobie zaklęciami ochronnymi. Dlatego pierwsze wysłane w przeciwstawnych kierunkach rozpoznawcze, czarodziejskie ataki rozpłynęły się w powietrzu lub zapadły z sykiem w ziemię. Wymieniły się uśmiechami. Luna spojrzała w punkt na niebie, gdzie powinno znajdować się słońce. Chmury były jednak zbyt gęste, by mogła bezpośrednio z niego czerpać i uzupełniać magię światła. Irena cofnęła się o kilka kroków i stanęła po kostki w przepływającej przez łąkę strudze. Rozpoczęła szybką inkantację. Doprawdy wiele lat minęło, od kiedy opuściły mury szkoły. Umiejętności magiczki wody zwiększyły się wraz z upływem czasu niezwykle znacząco. Wykorzystując przypisany jej żywioł, rozpoczęła zmasowany atak. Zabezpieczyła się dodatkowo, tworząc sztuczną mgłę dwadzieścia łokci ponad polem zmagań, ostatecznie odcinając dawną przyjaciółkę od płonnej nadziei ujrzenia po raz ostatni słońca. Z dłoni Ireny wystrzeliły wodne bicze, a następnie z barków, pleców i niewielkich piersi. Wiły się w powietrzu, z każdą chwilą zwiększając swoją średnicę i zasięg. Żyły własnym życiem, nie przecinając się jednak pomimo szaleńczego tańca. Kiedy wreszcie osiągnęły wystarczającą wielkość, uderzyły.

Magiczne bicze opadały, przyspieszając przed osiągnięciem celu do ogromnej prędkości. Iskrzyły tysiącami bladych ogników, rozbijając się o barierę ochronną zabezpieczającą mistrzynię światła. Niektóre z ramion rozpadały się, kiedy Luna topiła je skumulowaną dawką energii tuż przed uderzeniem. Irena odtwarzała je powoli, korzystając z opływającego jej stopy strumyczka, podczas gdy pozostałe korbacze sukcesywnie osłabiały czarodziejską kurtynę. Magiczka światła skupiała się jedynie na defensywie. Przewaga jej konkurentki powiększała się z sekundy na sekundę. Postąpiła kilka kroków w tył, by wyjść poza zasięg coraz groźniejszych, wodnych ramion Ireny. Chroniąca ją kula bariery magnetycznej zmniejszała się po każdym wymierzonym w nią ataku. Wreszcie jeden z wodnych biczy przebił się i podciął jej stopy. Boleśnie upadła na plecy. Od uderzenia Lunie zakręciło się w głowie. Jednocześnie prysnęły ostatnie zabezpieczenia. Przeciwniczka nie pozostawiła jej najmniejszej szansy na skuteczną obronę. Cztery płynne ramiona ściśle oplotły jej łydki i nadgarstki, podczas gdy dwa następne wściekle zaatakowały jej głowę i pachwiny. Woda pod wielkim ciśnieniem zalewała wewnętrzne organy magiczki światła. Tryskała na zewnątrz przez nawet najmniejsze pory w całej skórze. Po niespełna minucie całkowicie wypełniła broniące się płuca. Wypływała z nosa, ust i uszu. Przedśmiertne konwulsje zdążyły jeszcze wstrząsnąć ciałem Luny, po czym usztywniła się i ostatecznie wyzionęła ducha.

Irena wolnym krokiem zbliżyła się do martwej koleżanki po fachu. Pochyliła się nad silnie napuchniętym ciałem. Z niewidzących już oczu dalej płynęła rzeka łez. Wspomnienie wspólnie przeżytej młodości całkowicie pozbawiło Irenę radości z odniesionego zwycięstwa.

– Żegnaj, moja stara przyjaciółko.

– Żegnaj … Moja… Stara… Przyjaciółko – wypowiedziały kolejno po jednym słowie cztery klony Luny.

Irena poderwała się jak oparzona. Wpatrywała się we wszystkie wcielenia swojej przeciwniczki, które otaczały ją półkolem.

– To… To niemożliwe! – wykrzyczała zdezorientowana magiczka żywiołu wody. – Przecież ty nie żyjesz!

– Jak widzisz, pogłoski o mojej śmierci wydają się dalece przesadzone – odpowiedziała jedna z identycznych postaci.

– Jak to zrobiłaś?! Omamić iluzją zwykłego śmiertelnika to jedno, ale oszukać innego mistrza magii…

– Może przeceniasz swoje mistrzostwo? – rzekł kolejny fantom.

– Przecież cię uśmierciłam!

– Nic mi o tym nie wiadomo – rzuciła pozornie od niechcenia trzecia kopia.

Irena przetarła mocno oczy, jakby sam ten gest miał spowodować, że po ponownym ich otwarciu wrogi czar pryśnie. A jednak cztery wcielenia Luny stały dalej, równocześnie tkając między dłońmi zaklęcia magii światła. Zrezygnowana spojrzała pod nogi. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżało martwe ciało przeciwniczki, znajdowała się jedynie niewielka mokra kałuża. Myśli przyspieszyły. Postanowiła jak najszybciej powrócić do niewielkiego potoczku, by móc uzupełnić z niego swój żywioł i odtworzyć swoją moc. By mieć jeszcze jakiekolwiek szanse. Obróciła się na pięcie, a wówczas pierwszy klon wystrzelił wiązkę światła. Co prawda nie zdołała ona przebić bariery ochronnej, ale jej siła spowodowała bolesny upadek magiczki. Kolejne wcielenia Luny posłały skierowane przeciw niej skumulowane zaklęcia. Z magicznej bariery pozostały jedynie żałosne strzępy. Irena niespiesznie stanęła na równych nogach. Harde spojrzenie skierowała po kolei w każdą kopię zwielokrotnionej rywalki. Chwytając się naiwnej nadziei, że ta nie dostrzeże drobnych, wstecznych kroków skierowanych ku zbawczej strudze, zapytała:

– Jakim cudem posiadłaś tak wielką moc? Żaden mistrz nie zdołałby osiągnąć tak spektakularnego wyniku bez dostępu do Jedynego Prawdziwego Źródła. Bez dostępu do Wielkiej Księgi Magii swojej własnej proweniencji. A przecież twoje Źródło zaginęło przeszło dwa wieki temu…

Nagle Irenie zakręciło się w głowie. Doznała niespodziewanego olśnienia.

– Ty ją masz! Posiadasz Wielką Księgę Magii Światła!!! Jakim cudem ją odnalazłaś?!

– Właściwie… to ona odnalazła mnie.

– Chcesz mi wmówić, że przyszła do ciebie na własnych nogach?

– Co to, to nie.

– Czyli przyszła do ciebie na cudzych nogach?

Jedno z wcieleń Luny uśmiechnęło się do własnych wspomnień, po czym udzieliło enigmatycznej odpowiedzi:

– To skomplikowane.

Po krótkiej chwili pozostałe trzy kopie wystrzeliły magiczne pociski. Świetlistymi okowami przytwierdziły magiczkę wody do podłoża. A pozostało ledwie kilkanaście stóp do zbawczego strumyka…

– Daruj mi życie! Błagam! W imię naszej dawnej przyjaźni!!! – krzyczała. Tonący brzytwy się chwyta.

– A jednak ty, w imię naszej dawnej przyjaźni, świadomie mnie utopiłaś, nie okazując przy tym choćby najmniejszego śladu litości – odrzekł kolejny fantom.

– Popełniłam błąd. Wybacz! Błagam!! Okaż miłosierdzie!!!

Cztery wcielenia Luny świdrowały wzrokiem żebrzącą o litość magiczkę, szepcząc jednocześnie skomplikowaną inkantację.

Przez umysł Ireny przemknął szatański plan. Brakowało jej tylko budulca do jego spełnienia. Przypomniała sobie zdarzenie sprzed ponad pół wieku, kiedy znalazła się na środku rozgrzanego przez słońce wybrukowanego rynku, z dala od choćby jednej kropli wody. Zawodowy zabójca czekał cierpliwie na ten rzadki moment jej nadmiernej pewności siebie i zaatakował. Biegł z zadziwiającą prędkością w jej kierunku, trzymając w obu dłoniach zakrzywione puginały o zatrutych ostrzach. Oprócz fiolki perfum posiadała w dostępie jedynie… własną krew. Wtedy się udało…

– Luna! Jeśli darujesz mi życie, ślubuję ci dozgonną służbę! Twoje nakazy będą moją wolą! Przysięgam!

– Nie zabiję cię, ale…

Irena upadła na kolana i uderzyła czołem o ziemię na wschodnią modłę. Ta pozycja pozwoliła jej ukryć tkany w dłoniach zabójczy czerwony sopel. Doskonale zdawała sobie sprawę, że dysponuje tylko jedną, niepowtarzalną szansą. Ale która z postaci jest tą prawdziwą Luną? Musiała zaryzykować, zdając się na swoją kobiecą intuicję. Wybrała tę spośród czterech, która ani razu się nie uśmiechnęła. Poderwała się nagle i wystrzeliła z wielką mocą świdrujący powietrze lód.

– Giń, suko!!!

Magiczny czerwony sopel przebił pierś przeciwniczki na wysokości serca. Przez krótką chwilę zaatakowana patrzyła z niedowierzaniem na dziurę, która zionęła z jej lewej piersi. Po czym niespiesznie rozpłynęła się w powietrzu. Trzy pozostałe kopie wystrzeliły w kierunku głowy wiarołomczyni skupione, intensywne wiązki żółtego światła. W okamgnieniu głowa Ireny zaczęła przypominać rozświetloną morską latarnię, która wysyła przez gałki oczne alarmujące ostrzeżenia płynącym wzdłuż wybrzeża statkom. Wreszcie wyemitowała ostatni świetlny impuls, po czym wszystko wokół zamarło. Prawie wszystko. Przez trawę i gałęzie ograniczających pole czarodziejskich zmagań drzew przebiegały jeszcze zagubione sinoniebieskie chochliki elektrycznych wyładowań. Mistrzyni magii wody stanęła na równe nogi i otworzyła powieki. Jej oczy całkowicie pozbawione były źrenic i tęczówek.

– Ty suko!!! Oślepiłaś mnie!!!

Postąpiła kilka kroków do przodu, po czym potknęła się o wystającą kępę skrzypów i widłaków. Macając nieporadnie ziemię wokół, wykrzyczała:

– Oślepiłaś mnie! Oślepiłaś… Wygrałaś, suko… Miej przynajmniej resztki litości i… zabij mnie.

Białe oczy Ireny nie mogły już dostrzec, jak po kolei rozpływają się na delikatnym wietrze pozostałe trzy fantomy, a prawdziwa Luna wkracza na polanę, trzymając w rękach Wielką Księgę Magii Światła. Zwyciężczyni z udręczoną miną, bez najmniejszego cienia satysfakcji rzekła:

– Jeśli nie jesteś ostatnim tchórzem, sama się zabij, Ireno, moja dawna przyjaciółko. Błagałaś wszakże o życie, które ci łaskawie darowałam. A ja, w przeciwieństwie do ciebie, słowa dotrzymuję.