Nowa szansa. Bracia Winslow #4 - Max Monroe - ebook
NOWOŚĆ

Nowa szansa. Bracia Winslow #4 ebook

Max Monroe

4,7

273 osoby interesują się tą książką

Opis

Maria Baros zakochała się w błękitnookim Remingtonie, jednym z braci Winslow, gdy chodziła do liceum. Niestety, ich ścieżki się rozeszły. Maria rozkręciła biuro nieruchomości, odnosiła sukcesy. Po jakimś czasie wszystko się skomplikowało. Dziewczyna postanowiła zostać surogatką, aby urodzić dziecko swojej siostry. Kiedy była w trzecim miesiącu ciąży, przyszli rodzice dziecka zginęli. Maria, karierowiczka z ambicjami, musiała się zmierzyć z wizją nieoczekiwanego macierzyństwa.

Życie nie oszczędzało również Remingtona. Po rozstaniu z Marią zakochał się w Charlotte. Uwielbiał ją całym sercem, jak tylko bracia Winslow potrafią. Charlotte przyjęła jego oświadczyny, jednak do ślubu nie doszło. Niedoszła żona zostawiła Rema przy ołtarzu. To przeżycie sprawiło, że mężczyzna trzymał się z daleka od jakichkolwiek związków. Stał się skrytym, ale wciąż nieziemsko przystojnym samotnikiem.

Kilka tygodni przed rozwiązaniem Maria spotkała w windzie atrakcyjnego bruneta, w którym rozpoznała Rema. Skończyłoby się na krótkiej, niewinnej rozmowie, gdyby nie awaria. Oboje zostali uwolnieni dopiero po dwóch godzinach. Przy pożegnaniu zdali sobie sprawę, że chcą więcej takich rozmów, śmiechu, swojego towarzystwa. Tyle że jedno i drugie miało zbyt pokręcone życie, aby wprowadzać do niego kolejne komplikacje...

A może właśnie dziś wydarzy się coś, czego się nie spodziewasz?

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 619

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (114 oceny)
87
19
5
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Krzakowa
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Czekałam na zakończenie serii i się nie zawiodłam ❤️‍🔥 plus końcówka z perspektywy każdego z rodzeństwa 🔥 jednak mam niedosyt, że nie ma książki o siostrze :(
Fizioczek

Nie oderwiesz się od lektury

wszystkie części super ale ta najbardziej skradła moje serce.
00
Magda-25

Z braku laku…

Sama fabuła była w porządku, jednak dawno nie czytalam ksiazki, która tak by mi się dłużyła. Co prawda to chyba moj nastrój mocno na to wpłynął ale jednak przewinelam strasznie dużo i nie mam poczucia straty. Najwazniejsze kwestie wylowilam z pojedynczych dialogow, wiec reszta byla pomijalna. Polecam samodzielnie sprawdzic czy moja opinia jest uzasadniona. Pozdrawiam serdecznie
00
mwsparrow

Nie oderwiesz się od lektury

ponad 700 stron, które zlecialy nie wiem kiedy. i cytując Cleo, czy warto było? warto!
00
Magda692

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Max Monroe

Nowa szansa

Bracia Winslow #4

Przekład: Tomasz F. Misiorek

Tytuł oryginału: The Redo (Winslow Brothers #4)

Tłumaczenie: Tomasz F. Misiorek Korekta językowa: Kamila Galer-Kanik

ISBN: 978-83-283-9379-0

Copyright © 2022 Max Monroe Published by arrangement with Bookcase Literary Agency and Booklab Agency.

Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/nszbw4_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Od autorek

Nowa szansa to pełnowymiarowa komedia romantyczna i niezależna powieść będąca częścią cyklu „Bracia Winslow”. W książce pełno jest wesołych sytuacji, ale znajdziecie tu także dużo gorrrącego romansu.

Tak przy okazji: to jedna z naszych najdłuższych książek! Ponieważ to ostatni tom z cyklu o braciach Winslow, potrzebowałyśmy miejsca na dużo słów, by powiedzieć wszystko, co chciałyśmy powiedzieć. Jednak każde z tych słów jest dla nas ważne i nie możemy się doczekać, aż się z nimi zapoznacie.

Usiądźcie wygodnie, zapnijcie pasy i przygotujcie się na to, że Nowa szansa zabierze was w równie fascynującą podróż, jak dobry film Universal Studios.

Ponadto, ze względu na to, jak wciągająca i zabawna jestniniejszaksiążka, odradzamy czytanie jej w następujących okolicznościach: czytanie wmiejscach publicznych, czytanie tuż obok małżonka/zwierzaka/dzieckamających lekkisen, czytanie podczas randki, czytaniew dniu ślubu, czytanie podczasporodu, czytanie podczas jedzenia/picia,czytanie w pracy, czytanie swojemuszefowi i/lub czytanie podczas obsługiwaniaciężkich maszyn. Co więcej, jeśli masz problemy z pęcherzem spowodowane zaawansowanym wiekiem/ ciążą/ urodzeniemdziecka itp., rekomendujemy noszenie stosownych zabezpieczeń higienicznych i/lub czytaniepodczas posiedzenia na toalecie. Może się wydawać, że lista miejsc, w których nie powinnaś czytać tej książki, jest długa, ale zapewniamy, że jeśli zabierzesz się do tego w odpowiednich okolicznościach, to nie pożałujesz.

Miłej lektury!

Kochamy was

Max & Monroe

Dedykacja

Dniowi 17 lipca — dacie, na punkcie której dostałyśmy tak irracjonalnej obsesji, że wydałyśmy książkę w niedzielę zamiast w sobotę tylko po to, by premiera wypadła akurat siedemnastego. Dziękujemy, że jesteście dziwni razem z nami.

Pisakom Paper Mate: dziękujemy, że kusicie nas pięknymi kolorami, chociaż musimy za was płacić.

Okularom do komputera: dziękujemy za ukrywanie cieni pod naszymi oczami, gdy goni nas termin.

Remy’emu, Flynnowi, Jude’owi i Tyowi: prawdziwe z was dranie. Ale i tak was kochamy.

Naszym czytelniczkom: dziękujemy, że czytacie.

Wstęp

Remy

To już oficjalne. Nie tracę rozumu. Ja już go straciłem. Wziął wodę, kanapki i jest już w połowie drogi przez wszechświat do innego wymiaru.

Popatrzyłem na spory neon. Mrugał irytująco słowami „Przepowiadanie przyszłości” i musiałem zebrać się w sobie, żeby wnętrzności nie zawiązały mi się na supełek.

Rok temu stałem dokładnie w tym samym miejscu, bo zaciągnęli mnie tu moi trzej bracia po tym, jak odwiedziliśmy klub ze striptizem i zjedliśmy coś w Taco-pieprzonym-Bell. Jude powiedział, że to będzie dobry numer na mój wieczór kawalerski, a ja byłem po prostu pogrążony w błogim nastroju, jak przystało na naiwnego głupka, którego życie miało wkrótce stanąć na głowie. Mając dwadzieścia dziewięć lat, na tydzień przed ślubem czułem się gotowy, by się ustatkować i spędzić resztę mojego życia z Charlotte.

Myślałem, że trzymam świat za jaja. Do diabła, byłem pewien, że wygrałem grę w życie.

A jednak się myliłem. Nie wiedziałem nic.

Najwyraźniej jednak onawiedziała. Ona wiedziała wszystko.

Teraz miałem lat trzydzieści i fakt, że tu wróciłem, jasno dowodził tego, że wciąż byłem głupi jak but.

Potrząsnąłem głową i ponownie spojrzałem na szyld, tym razem dostrzegając niewielką drewnianą plakietkę, która znajdowała się pod neonowymi literami i głosiła Przepowiednie pani Cleo.

Czy ja naprawdę chciałem to zrobić? Czy naprawdę upadłem tak nisko, że planowałem się spotkać z wróżką tylko dlatego, że udało się jej przepowiedzieć katastrofę w moim życiu uczuciowym?

Na tym etapie swojej żałosnej egzystencji cóż miałem do stracenia?

Straciłeś już dziewczynę. Dlaczego jeszczenie stracić poczytalności?

Westchnąwszy, złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi z takim impetem, że pęd powietrza owionął mi twarz. W nozdrza uderzył mnie znajomy zapach kadzidełek i starego kurzu.

Przez nastrojowe, dyskretne oświetlenie ozdoby i rekwizyty na ścianach były słabo widoczne, ale z sufitu wciąż zwisały wyglądające na starodawne zasłony w kolorze ciemnego burgunda, upięte złotymi sznurami.

To miejsce nie zmieniło się ani trochę.

Zamrugałem kilka razy, próbując dopasować ostrość wzroku do półmroku, który tu panował, ale zanim mi się to udało, w uszach zabrzmiał mi kobiecy głos, dochodzący gdzieś spoza zasuniętych zasłon po drugiej stronie pomieszczenia.

— Remington Winslow. Wiedziałam, że wrócisz.

Aż podskoczyłem. Wystraszony. Nie było takiej możliwości, by ta kobieta wiedziała, kim jestem, nawet nie spojrzawszy na moją twarz, nie mówiąc już o tym, że najwyraźniej poznała mnie natychmiast, choć od naszego spotkania minął rok.

Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu oka kamery wyposażonej w funkcję rozpoznawania twarzy, kamery, która musiała się tu gdzieś znajdować. W rogach pomieszczenia przy suficie niczego jednak nie dostrzegłem, nie widać było też tych małych kamer w kształcie kulki. Musiałem je przeoczyćprzy drzwiach wejściowych.

Stałem tak w milczeniu, wmurowany w podłogę pośrodku pokoju, i czekałem, aż główna aktorka tego przedstawienia pokaże twarz. Nie chciałem wchodzić głębiej do jej leża, dopóki jej nie zobaczę. Oczywiście się nie śpieszyła, a czekanie w samotności sprawiło, że gdy się w końcu zjawiła, byłem jeszcze bardziej poddenerwowany.

Pierwszym, co zobaczyłem, był jej zagięty palec z czerwonym paznokciem, a drugim — błysk jej intensywnie zielonych oczu, gdy spojrzała w moje. Na ustach błąkał się jej cień cholernie irytującego, aroganckiego uśmiechu.

Tak, to była ona, wszechwiedząca i wkurzająca. Ciemne włosy miała przykryte tym samym aksamitnym kapturem, a nienaturalnie gładka skóra wciąż nie pasowała do jej wieku. Jeśli już — wyglądała jeszcze młodziej niż wtedy, rok temu.

Nie wiedziałem, czy to zasługa chirurgii plastycznej, czy czarnej magii, ale miałem pewność, że kobieta była przynajmniej o dziesięć lat starsza, niż wskazywał na to jej wygląd. Nie miałem pojęcia, skąd to wiem, ale tak właśnie było i to pewnie też jej wina.

Siedziała na krześle przy niewielkim stoliku przykrytym czarnym jedwabiem. W rogu leżała talia kart tarota, ale odniosłem wrażenie, że karty znajdowały się tam tylko dla ozdoby. Ostatnim razem gdy ją odwiedziliśmy, nie użyła ich, by wywróżyć przyszłość mnie i moim braciom, a kurz, który się na nich nawarstwił, sugerował, że w ogóle zbyt często z nich nie korzystała.

— Usiądź, proszę — poleciła, po czym wskazała ręką na puste krzesło po drugiej stronie stołu. I z jakiegoś debilnego, absurdalnego powodu, usiadłem.

— Dobrze cię widzieć. Coś mi mówiło, że tym razem przyjdziesz sam.

Wzruszyłem ramionami. Tylko masochista, przychodząc tu po raz drugi, przywiódłby ze sobą braci.

— Dziś nie jesteś tu z okazji wieczoru kawalerskiego.

Naprawdę nie potrzebowałem, aby moi bracia myśleli, że oficjalnie straciłem rozum. Bóg jeden wiedział, że żyłem jak pustelnik, odkąd Charlotte zdecydowała, że nie chce za mnie wychodzić… w dniunaszegopieprzonego ślubu.

Oczy Cleo zamgliły się na chwilę, a ich intensywna zieleń przygasła.

— Bardzo mi przykro z tego powodu, kochany. Przepowiedzenie ci takiej przyszłości naprawdę złamało mi serce.

Potrząsnąłem głową i spojrzałem na stolik. Nie potrzebowałem współczucia tej wariatki.

— Jak się mają Jude, Ty i Flynn? — zapytała po chwili ciszy.

Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie odpalić sarkazmem.

— Nie powinnaś doskonale tego wiedzieć? — odpowiedziałem pytaniem. — W końcu jesteś wszystkowiedzącą wróżką, czyż nie?

— Widzę, że wciąż pozostałeś sceptykiem. — Wyszczerzyła się w uśmiechu, jakbym to ja robił tu z siebie durnia. — A mimo to przyjechałeś.

No cóż, brachu, tu marację.

— Ale proszę bardzo — ciągnęła. — Dalej, dziecko, zadaj mi te palące pytania, których nie potrafisz wyrzucić z głowy.

„Dziecko”. Doprawdy…

— Kto powiedział, że mam palące pytania?

— Twoja obecność tutaj… i twoje złamane serce.

Nie wiedziałem, dlaczego te trzy ostatnie słowa odebrałem jako cios poniżej pasa, ale dokładnie tak się poczułem: jakbym oberwał kopniaka butem z okutym czubem.

Można by pomyśleć, że po roku od bycia porzuconym przed ołtarzem pewne rany powinny się już zabliźnić. W końcu mówią, że czas leczy rany, nie? Czas wszystko wyleczy? Cóż, z doświadczenia wiem, że to powiedzenie to kompletne bzdury. Czas w ogóle mi się nie przysłużył, jedynie zamienił mnie w zgorzkniałego drania.

— Siła mężczyzny nie jest mierzona tym, jak dobrze potrafi tłamsić emocje — powiedziała cicho. — Jest mierzona tym, jak dobrze potrafi stawić im czoła.

Prychnąłem, słysząc te słowa niczym z plakatu motywacyjnego.

— Co próbujesz mi przekazać, o mądra wróżko?

Moje nieprzyjemne nastawienie zupełnie jej nie zrażało. Jej twarz zachowywała neutralny wyraz, a potok słów nie ustawał.

— Nie musisz przede mną udawać, Remingtonie. Nie jestem twoją matką, braćmi ani siostrą. Wiem, że odgrywanie roli silnego mężczyzny leży w twojej naturze, a wzięło się stąd, że byłeś najstarszy i przez całe lata musiałeś nieść ciężar porzucenia rodziny przez ojca, ale u mnie nie musisz udawać, że jest dobrze, jeśli wcale nie jest.

Mój ojciec? Pff. On się zupełnie nie liczył. Był człowiekiem, o którym w ogóle nie warto wspominać. Szczerze mówiąc, mężczyzna, który zostawia żonę z piątką małych dzieci, nie zasługuje praktycznie na nic.

— Niczego, do cholery, nie udaję.

Uniosła brew, a ja westchnąłem, patrząc na swoje dłonie leżące na stoliku.

Przyjście tutaj to najgorszypomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłeś.

— Ośmielę się nie zgodzić.

Uniosłem głowę i ponownie spojrzałem jej w oczy.

— Co proszę?

— Przyjście tutaj okaże się złym pomysłem tylko wtedy, jeśli wyjdziesz, zanim otrzymasz odpowiedzi na pytania, które cię tutaj przyprowadziły.

Poczułem, jak dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa, i nagle zacząłem się bać, że ta kobieta potrafi przeczytać wszystkie moje myśli. Tak, to było wariactwo, ale wszystko wskazywało na to, że właśnie takie są fakty.

— Twoje myśli są dla mnie święte, kochany. Słucham ich tylko wtedy, gdy muszę.

Taaa, akurat. W tej chwili wsłuchiwała się we wszystkie, co do jednej.

Kącik jej ust drgnął lekko i natychmiast zrozumiałem, że tę też usłyszała. Najwyraźniej tak długo, jak tu zostanę, będzie podsłuchiwać wszystkie moje myśli. I choć uważasz, że to coś okropnego, znalazłeśsię tuz konkretnego powodu. Więc zadaj swoje pytanie, palancie, zanimusłyszycoś, czym naprawdę nie chciałbyś się z nią podzielić.

— Skąd? — wyrzuciłem z siebie. — Skąd wiedziałaś?

— Skąd wiedziałam, że twoje małżeństwo nie wypali?

— Tak, Cleo. To właśnie jest to ważne pytanie, z którym tu przyszedłem. — Prychnąłem poirytowany. Cholera, oczywiste było, że to najważniejsze pytanie, jakie tkwiło mi w głowie. Skąd przypadkowa wróżka wiedziała, że z mojego ślubu nic nie będzie, jeszcze zanim ja się o tym dowiedziałem?

— Bo los szepcze swoje plany wszechświatu, a moje uszy nieustannie nasłuchują.

Miałem ochotę przewrócić oczami na to wyjaśnienie godne kogoś stukniętego.

— Wiem, że wciąż jesteś zdruzgotany — dodała. — I wiem, że wciąż próbujesz zrozumieć dlaczego. Ale pewnego dnia pojmiesz, że temu małżeństwu nie było przeznaczone się ziścić. Wszechświat ma wobec ciebie inne plany.

Potrafiłem tylko na nią patrzeć. Czy ona mówiła, że na zawszepozostanęsam?

Zawsze myślałem, że będę takim facetem, który się ustatkuje, takim, który zapuści korzenie i założy rodzinę. Nie żadnym wrogiem małżeństwa, samotnym wilkiem, pięćdziesięcioletnim starym kawalerem.

— Nie, kochany. Temu małżeństwu nie było przeznaczone się ziścić. Reszta twojej przyszłości jest o wiele jaśniejsza — oświadczyła, a ja badawczo spojrzałem jej w oczy.

— Co masz na myśli, mówiąc „reszta”?

— Mam na myśli, drogi Remingtonie, że miałam ci do powiedzenia więcej, ale wyszedłeś, nie dając mi szansy. Flynn jednak został i mnie wysłuchał.

— Tak zrobił? — zapytałem, całkowicie zaskoczony tym wyznaniem. — Nie wspomniał mi o tym ani słówkiem, do cholery. A minął już rok, więc z pewnością miał okazję.

— Choć zgadzam się, że w rodzinie nie powinno się mieć przed sobą tajemnic, to myślę, że w tych okolicznościach zachował się rozsądnie, pozostawiając to dla siebie.

Uniosłem pytająco brew.

— A dlaczego niby rozsądnie? Skoro to dotyczy mnie, powinienem wiedzieć, do diabła!

— Och, kochany, byłeś zbyt zatopiony w sobie. Zbyt gniewny. — Uniosła dłoń i wskazała mnie palcem. W tym momencie praktycznie cały dygotałem.

Chciałbym móc powiedzieć, że nie miała racji, ale przez cały ostatni rok zachowywałem się jak nieznośny dupek. Fakt, że jednak się nie myliła, oczywiście tylko bardziej mnie wkurzył.

— Dobra, w porządku, pani Cleo, niech będzie. W takim razie jak brzmi reszta przepowiedni dotyczącej mojej niby-przyszłości? — zapytałem, a każde słowo ociekało niedowiarstwem i sarkazmem. — Wypadnę poza nawias? Stanę się jakimś społecznym wyrzutkiem? A może powiesz mi, że za kilka miesięcy kupię szczęśliwy los i wszystko będzie bajecznie?

Cleo pozostawała niezrażona moimi słowami ani tonem, jakim je wypowiadałem. Z jakiegoś powodu była odporna zarówno na jedno, jak i na drugie. Wyciągnęła rękę po moją dłoń, a gdy ją odsunąłem, tylko lekko się uśmiechnęła.

— Owszem, doświadczyłeś straszliwego ciosu, tak jak przepowiadałam, ale wciąż masz szansę na szczęście. Powiedzmy, że na drugą szansę. Ale tylko wtedy, gdy nauczysz się, jak otworzyć swoje serce.

— Mówisz poważnie? — Z ust wyrwał mi się ponury śmiech. — Tak brzmi reszta mojej o jakże wspaniałej przepowiedni? Mam po prostu otworzyć swoje serce i wszystko będzie dobrze?

Po tym, jak Charlotte porzuciła mnie dokładnie w dniu naszego ślubu, gdy wszyscy nasi krewni i przyjaciele czekali tylko, aż powiemy sobie sakramentalne „tak”, otwarcie serce dla kogokolwiek brzmiało dla mnie jak najgorszy pomysł w historii najgorszych pomysłów.

Protekcjonalnie skinęła głową.

— To zrozumiałe, że w tej chwili nie jesteś na to gotowy, ale pewnego dnia ktoś wróci do twojego życia, mając moc, by wszystko odmienić. Tylko od ciebie będzie zależało, czy uznasz, że warto ponownie się otworzyć.

— Ktoś? Jaki ktoś?

— Ktoś, kogo wciąż masz w swoim sercu.

Zmrużyłem powieki.

— Jak na kobietę, która najwyraźniej potrafi czytać mi w myślach i przewidywać cholerną przyszłość, dajesz wróżby, które są niejasne jak cholera.

— Och, moje dziecko — powiedziała z równie protekcjonalnym uśmiechem. Takim, który sprawił, że dostałem na rękach gęsiej skórki. — Nie mogę zdradzać sekretów losu. Gdybym to zrobiła, ryzykowałabym, że zmienię twoją prawdziwą ścieżkę.

Spojrzałem na swoje przedramiona i dłonie, wciąż czując na skórze efekty niepokoju. Cały ten wysiłek, tyle czasu zmarnowanego na słuchanie jej bredzenia i wciąż mam sam do wszystkiego dochodzić? Czekać, aż okazja przyjdzie i zapuka do drzwi domu na moim bagnie jak w Shreku?

Cóż za strata czasu.

— Czyli… to wszystko? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

— Tylko tyle mogę ci zdradzić, Remingtonie — powiedziała i zaskoczyła mnie ponownie, próbując łagodnie przykryć moją rękę swoją dłonią. — Po prostu potrzebujesz czasu. Mnóstwa czasu. Ale wydobrzejesz. To mogę ci z pewnością obiecać.

Spojrzałem na jej długie, jaskrawoczerwone paznokcie na tle mojej opalonej skóry i zacząłem się zastanawiać, jak to się stało, że upadłem tak nisko, by słuchać porad od pieprzonej wróżki w aksamitnym płaszczu z kapturem.

Pewnie tak, że wzmiankowana wróżka miała sto procent racjico do Charlotte.

Nawet wspomnienie jej imienia kłuło jak żądło. Gdy na kimś mi zależało, gdy kogoś kochałem — to bez pamięci. Nie trzymałem dystansu. Nie bawiłem się w gierki. I z pewnością nie owijałem w bawełnę ani nie powstrzymywałem okazywania uczuć.

W tym związku dawałem z siebie wszystko — postawiłem wszystko na to, że będzie długo i szczęśliwie. W zamian dostałem tylko nóż w plecy.

Czy to aby na pewno takbyło, chłopie? A może to twoje ultimatum włożyło nóż wjej dłoń?

Potrząsnąłem głową, by wyrzucić z niej nieproszoną myśl. Ona i jej podobne mogły iść się pieprzyć.

Wypuściłem głośno powietrze.

— Muszę zapytać cię o jeszcze jedną rzecz.

— Naturalnie, pytaj.

— Jak się miewa… Charlotte? — Zabrzmiałem gorzko i cynicznie, ale nie umknęło mi, że pod koniec tego pytania mój głos praktycznie przeszedł w szept. Niestety Cleo też to zauważyła.

Charlotte może i była kobietą, która wydarła mi serce z piersi, ale żal i gniew nie wymazały pozytywnych emocji, które odczuwałem. Była też kobietą, którą kochałem — kobietą, z którą pragnąłem się ożenić. Chciałem, żeby wszystko było u niej w porządku. A ponieważ od dnia niedoszłego ślubu nie miałem z nią żadnego kontaktu, nie wiedziałem, jak sobie radzi.

— Chyba nigdy nie spotkałam mężczyzny z sercem większym niż twoje, Remingtonie. Zawsze troszczysz się o innych. Zawsze cudze potrzeby przedkładasz nad własne. To szlachetna cecha. Mam nadzieję, że nie utracisz jej na skutek trudności, jakie życie przed tobą piętrzy.

Uśmiech pani Cleo był łagodny i pełen współczucia, a ja nienawidziłem go każdą komórką ciała. Często widywałem takie uśmiechy jako dziecko, gdy odszedł ojciec. Uśmiechali się tak przyjaciele, znajomi, nauczyciele. Nigdy nie chciałem doświadczyć takiego uśmiechu jako dorosły mężczyzna. Jednak powinienem już się nauczyć, że niektóre plany nie wychodzą. Niektóre nawet walą się z hukiem, dodał gorzko mój umysł.

— A Charlotte miewa się dobrze. Szuka swojej drogi.

Choć nie miałem pojęcia, czy ta kobieta naprawdę wie, co u Charlotte, poczułem, jak po jej słowach spada mi ciężar z serca.

— Czyli… jest bezpieczna? W Kalifornii?

Właśnie tam dostała ofertę pracy, która odmieniła całą naszą przyszłość. Chciała, żebyśmy się tam przeprowadzili, ale ja nie potrafiłem pogodzić się z wyprowadzką na Zachodnie Wybrzeże, gdy cała moja rodzina zostawała na Wschodnim. Nie potrafiła zrozumieć mojej postawy i ostatecznie wybrała karierę zamiast mnie.

Bo zmusiłeś ją do tego, żeby wybrała. Potrząsnąłem głową, żeby znowu wyrzucić z niej to, co nieproszone. Po czyjej stronie jesteś, docholery?, zapytałem swojego mózgu, po czym w ogóle przestałem go słuchać.

Pani Cleo pokiwała głową.

— W rzeczy samej.

Jakaś część mnie chciała zadać więcej pytań o Charlotte. Chciała dowiedzieć się więcej, zorientować się, co ona czuje, myśli i czy jest tak nieszczęśliwa jak ja, ale wiedziałem, że to w niczym mi nie pomoże.

Teraz musiałem skoncentrować się na swojej przyszłości — mojej wersji przyszłości. Nie na bzdurzeniu o drugich szansach i miłości jak u dzieci kwiatów. Mówiąc szczerze, kto to wiedział, czy Cleo w ogóle miała nadnaturalne moce. To znaczy, faktycznie, przewidziała całą tę sytuację z byciem zostawionym przed ołtarzem, ale to była jedna rzecz. Powiedziała też, że moi bracia znajdą miłość, a jak dotąd żaden z nich się jeszcze nie ustatkował. Wręcz przeciwnie: taki Jude na przykład wydawał się zdeterminowany, by przelecieć wszystkie kobiety w Nowym Jorku.

Musiałem skupić się na sobie, na pracy, na klientach i na budowaniu własnej marki. Największą przysługą, jaką mogłem sobie w tym momencie wyświadczyć, było stanie się obrzydliwie bogatym i radzenie sobie ze smutkiem przez ocieranie łez banknotami.

— Wciąż przyjmujesz klientów chętnych na inwestycje? — zapytała nagle Cleo, wyrywając mnie z zamyślenia i, szczerze mówiąc, sprawiając, że jądra skurczyły mi się do rozmiaru orzeszków.

Spojrzałem jej w oczy i zmarszczyłem brew.

— Co proszę?

Do diabła. Może ona faktycznie słyszywszystko, o czym myślę.

— Klientów chętnych na inwestycje, mój drogi — powtórzyła, puszczając mi oczko. — Mam trochę pieniędzy, które byłabym skłonna zainwestować, i wydaje mi się, że jesteś idealnym człowiekiem do tego zadania.

— Ale ty jesteś pieprzoną wróżką! — wyrzuciłem z siebie, śmiejąc się zaszokowany. — Doceniam wiarę w moje umiejętności, ale czy twoje nie dałyby dosłownej pewności inwestycji?

— Och, Remingtonie, mój kompas moralny nie pozwala mi przewidywać wydarzeń dotyczących pieniędzy, a chciałabym przestać wynajmować i kupić sobie własny lokal, póki jeszcze się to opłaca.

— Dlaczego?

— Dlaczego co?

— Dlaczego twój kompas moralny nie pozwala ci kombinować z forsą? Nie wydajesz się mieć najmniejszych problemów z tym, żeby kombinować z życiem innych ludzi.

— Nie słyszałeś mnie, kochany? Pieniądze to źródło wszelkiego zła, a ja swoich zdolności używam tylko do czynienia dobra.

— Powiedzenie mi tydzień przed ślubem, że zostanę zostawiony przed ołtarzem, było dobre? — odparowałem. — Naprawdę poczułaś się wtedy spełniona?

— Ja nie decyduję o tym, co się stanie, słodki Remingtonie. Ja tylko przekazuję wiadomość. Los jeszcze z tobą nie skończył, to jedno mogę ci obiecać.

Westchnąłem, a ona podekscytowana skoczyła na równe nogi.

— Wypiszę ci czek.

Po raz pierwszy w swojej karierze doradcy inwestycyjnego i giełdowego miałem inwestować pieniądze należące do wróżki. Cholera, może to był nawet pierwszy raz w całej historii giełdy. Trudno uwierzyć, że Warren Buffett zdecydowałby się na współpracę ze zwariowaną stawiaczką tarota i sprzedałby jej udziały w swoich funduszach.

Zatrzymałem się i przeczesałem dłonią ciemne włosy.

— Dobra. Ale jeśli ty nie chcesz powiedzieć mi wszystkiego, ja też pozostanę tajemniczy. W kwestii twoich inwestycji będziesz musiała tylko patrzeć i czekać na wyniki.

— Och, mój drogi Remingtonie. — Cleo uśmiechnęła się tym swoim głupim, wszystkowiedzącym uśmiechem. — Nie mogę się już doczekać, aż nasza przyjaźń z czasem rozkwitnie.

Przyjaźń? Przepraszam… co?

Nie za bardzo potrafiłem sobie wyobrazić chodzenie z nią na piwo w weekendy, a tym bardziej siedzenie tu i ucinanie sobie pogawędki, podczas gdy ona robi mi jajecznicę z mózgu.

— Pójdę po ten czek — powiedziała ponownie, zanim mój mózg uciszył się na tyle, by sklecić składną odpowiedź, a następnie oddaliła się w stronę sekretnego pokoiku na zapleczu. — A dzisiejszą przepowiednię masz na koszt firmy.

Przeszła przez ciemne zasłony i zniknęła mi z oczu, a na stoliku w jakiś magiczny sposób pojawił się podpisany czek. Zostawiła mnie zastanawiającego się, co się tu, ulicha, wydarzyło i dlaczego mam takie poczucie, że to jeszczenie koniec?

ROZDZIAŁ 1.

Czternaście lat później…

Sobota, 20lipca

Remy

Przeszedłem przez wyjście lotniska JFK, a krople potu zaczęły spływać mi po skroni, jeszcze zanim udało mi się przywołać taksówkę.

Końcówka lipca w Nowym Jorku charakteryzowała się występowaniem okropnych upałów, a bezustanny ruch samochodów i natłok turystów wcale nie pomagały. Równie dobrze wszyscy moglibyśmy być mrówkami pod szkłem powiększającym w rękach lokalnego łobuza, Parszywego Billego, który próbuje bawić się w podpalanie owadów.

Ostrym gwizdnięciem i ruchem prawej ręki przykułem wzrok taksówkarza z bródką i w czapce założonej tył na przód, które to atrybuty pewnie byłyby szczytem mody we wczesnych latach dziewięćdziesiątych.

Zatrzymał się gwałtownie przy krawężniku, a ja nie tracąc czasu, przepchnąłem się przez falę ludzi i walizek na chodniku, po czym wskoczyłem na tylne siedzenie. Na miejsce obok rzuciłem skórzany plecak, jedyny bagaż, jaki zabrałem do Los Angeles.

— Dokąd jedziemy?

— Greenwich Village — podpowiedziałem, a następnie uściśliłem, podając mu adres budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Tya, mojego brata.

Skinął głową, odbił taksometr i natychmiast wcisnął pedał gazu. W klasycznym stylu nowojorskiego taksówkarza agresywnie przebijał się przez lotniskowy ruch, nie zważając na ryzyko. Przemykał między samochodami, ignorując innych kierowców odpowiadających klaksonem, a ja tymczasem wyciągnąłem telefon z kieszeni, by sprawdzić, czy coś mnie ominęło podczas powrotnego lotu z Zachodniego Wybrzeża.

Większość ludzi byłaby pewnie zbyt zestresowana tym, że grozi im nagła śmierć w wypadku samochodowym spowodowanym przez taksówkarza, ale jeśli przez całe życie mieszka się w Nowym Jorku, jazda niezgodna z przepisami nie wywołuje nawet szybszego bicia serca.

Poza wiadomościami od niecierpliwego — i wkurzającego — Tya, znalazłem wśród nieodebranych coś nieoczekiwanego.

C:Miłośćwisiwpowietrzu.

Uśmiechnąłem się krzywo i odpisałem.

Ja:Jakrównież12%zwrotutwojejinwestycjiwtymkwartale.PS:Znaszzasady,Cleo.Żadnegopieprzeniaomiłości.

Dokładnie tak. Inwestowałem pieniądze cholernej wróżki. Już od przeszło czternastu lat, mówiąc szczerze.

No dobra, nie wiedziałem, o co chodzi z tą kobietą, ale przez te lata w osobliwy sposób ją polubiłem. Niczym ekscentryczną, zwariowaną ciotkę, przed którą nie mogę uciec.

Na swoją obronę miałem jednak to, że od samego początku wytyczyłem jasne granice dla naszej dziwacznej pseudoprzyjaźni, czy jak tam można by nazwać tę relację. Ograniczała się do spraw finansowych, przepowiednie dotyczące mojego życia miłosnego były wykluczone. Może i dotychczas Cleo trafiała w dziesiątkę, przepowiadając przyszłość moim braciom, ale to nie znaczyło, że sam miałem się nabierać na jej gadkę. Od jakiegoś już czasu przypadkowe randki i przygody na jedną noc, gdy byłem w nastroju, to wszystko, na co sobie pozwalałem, jeśli chodziło o „związki”. Tak było łatwiej. Mniejsze ryzyko. Mniej komplikacji. Mniej pieprzonych głupot. Dokładnie tak, jak lubiłem.

Z kolei moje rodzeństwo? Jak jeden mąż rzuciło się w wir miłosnych emocji. Właśnie tak, moi trzej bracia oraz moja młodsza siostra oficjalnie zostali sparowani.

Najpierw Winnie, potem Jude, następnie Flynn, a teraz Ty, ostatni drań, który szedł na ścięcie. Wiedziałem o tym, bo w plecaku miałem niezbity dowód w postaci pierścionka z diamentem — zaręczynowego pierścionka, który na usilną prośbę brata odebrałem w Los Angeles przy okazji spotkania z paroma klientami.

C:PSJesteśmoimulubionymbratemWinslow.

Ja:Toniezbyttrudne,jeślimasiętakichbracijakmoi.

Jako najstarszy spośród trzech chłopaków i dziewczyny przyzwyczaiłem się do bycia równocześnie najbardziej odpowiedzialnym z całej trzody. No i moi bracia to dupki.

Dobra, poza Flynnem.

Ale Jude i Ty? Dupki pierwszej wody. Owszem, potrafili być uroczy, ale to ani na jotę nie zmieniało faktu, że byli dupkami.

C:Któregośdniachciałabymwaswszystkichznowuzobaczyćrazem.Tobymnieuszczęśliwiło.

Ja:ChybawidziałaśsięzTyemnietakdawnotemu.ApewnieizJude’em.

Ci dwaj durnie zaczęli szukać tajemniczej Pani Cleo, gdy zrozumieli, że miłość dała im prztyczka w nos, dokładnie tak, jak Cleo przepowiedziała im podczas mojego pamiętnego wieczoru kawalerskiego niemal półtorej dekady temu.

Oczywiście do mnie nie puścili o tym pary z ust. Nawet po tylu latach starali się nie wspominać o niedoszłym ślubie Remy'ego i Charlotte w mojej obecności, jakby poruszanie tego tematu było niczym stąpanie po pękniętym szkle.

W ich rozumieniu o tym okresie naszego życia nigdy nie należało mówić.

I jasne, przez kilka lat po tym, jak Charlotte mnie wystawiła, też tak wolałem.

Ale teraz? Potajemnym źródłem mojej rozrywki stało się patrzenie, jak ostrożnie dobierają słowa, gdy w mojej obecności pojawiają się takie tematy jak miłość i małżeństwo.

Gdybyż tylko znali prawdę — że również od niemal półtorej dekady pozostawałem w stałym kontakcie ze złowieszczą Panią Cleo. Cholera, postradaliby zmysły, gdyby się dowiedzieli, że inwestuję jej oszczędności od czasu, gdy sam pojechałem jej szukać, rok po moim niedoszłym ślubie.

Telefon odezwał się dźwiękiem nowej wiadomości i spojrzałem na ekran, nie stresując się tym, że mój kierowca właśnie przejechał na czerwonym świetle.

C:Pamiętaj,żebyprzekazaćTyowigratulacjeodemnie.

Zatem do tego nawiązywała w swojej wiadomości o miłości wiszącej w powietrzu. Chyba jednak szanowała nasze zasady.

Nie mogłem się nie roześmiać na samą myśl o tym, że miałbym spełnić jej oderwane od rzeczywistości życzenie. Ty mógł być zdrowym czterdziestolatkiem, ale gdybym choć wspomniał przy nim o Pani Cleo, naraziłbym go na cholerny wylew.

Ja:Ponieważzdecydowaniechętniejpójdęnaślubmojegobrataniżnajegopogrzeb,zachowamtojednakdlasiebie.Pozatym…niemożeszpogratulowaćmuzapomocątelepatiialboinnychczarów?WkońcuJESTEŚWRÓŻKĄ.

C:Och,Remingtonie,zawszepotrafiszmnierozbawić.

Gdy znajdowałem się o jakieś dziesięć minut od mieszkania Tya, zamknąłem wątek, w którym rozmawiałem z Cleo, i rozwinąłem ten, w którym wymieniałem się wiadomościami z moim aktualnie umierającym z niecierpliwości bratem.

Znajdowało się w nim przynajmniej dwadzieścia nieodczytanych wiadomości. Wszystkie były wariacjami na temat „Gdzie się podziewasz, do cholery?”.

Ja:Jestemjużwdrodze.

Odpowiedź przyszła natychmiastowo, tak jakby siedział tam z telefonem w rękach.

Ty:Masztowar?

Ja:Pewnie,żenie.Postanowiłempoprostuwpaśćnapopołudniowąherbatkę.

Ty:Przynajmniejmipowiedz,draniu,czywspomnianytowarjeststaranniechronionyiodpowiedniotraktowanypodczastransportu?

Ja:Owszem.

Ty:Czyligwarantujesz,żepodrodzetutajniezgubisz,nieupuściszaniniezniszczysznadzwyczajkosztownegotowaru?

Ja:Nalitośćboską,Ty.Odpuść.Zarazuciebiebędę.

Można śmiało powiedzieć, że zaznam ulgi, gdy ten pierścionek zaręczynowy zostanie ode mnie odebrany, trafi na właściwą dłoń i ostatni brat Winslow, który chce się żenić, wypowie sakramentalne „tak”.

Wtedy będę mógł na dobre zapomnieć o tej całej durnej miłości.

ROZDZIAŁ 2.

Maria

Przełknęłam ślinę, powstrzymując przypływ nudności spowodowanych połączeniem upału, chodzenia na piętnastocentymetrowych obcasach i noszenia ciążowego brzucha wielkości Volkswagena Beetle, po czym dokończyłam pisanie SMS-a do mojej asystentki i weszłam do budynku, w którym miałam przeprowadzić kolejną prezentację lokalu.

Ja:Chciałabym,żebyśskontaktowałasięzdoradcąbankowympaniClemmonsisprawdziła,najakimetapiejestdecyzjaofinansowaniunieruchomościwGreenwichVillage.Jestemwłaśnienamiejscuioilewewnątrzwyglądatotakdobrzejaknazewnątrzbudynku,będąmusielizłożyćofertęjużdziś,jeślinaprawdęchcąjąkupić.

Oceniłam swoje otoczenie wprawnym okiem i cały czas widziałam same pozytywy.

Portier? Jest.

Marmurowe podłogi i nowoczesne wyposażeniepokaźnego lobby? Jest.

Tak. Jeśli chcą mieć jakąś szansę, zdecydowanie muszą się pośpieszyć z ofertą. Rynek nieruchomości w Nowym Jorku był rozgrzany, a liczba kupujących dramatycznie przewyższała liczbę sprzedających.

Gdy dotarłam do windy, wcisnęłam guzik i czekając na kabinę, postukałam obcasem w marmur podłogi. Wiadomość, która pojawiła się na telefonie, sprawiła, że przestałam obserwować mały ekran nad drzwiami windy pokazujący, gdzie ta aktualnie się znajduje.

Claudia:Ugh.Tyniemożesztegozrobić?Nieznoszęrozmawiaćzdoradcamibankowymi.

Moja asystentka była doprawdy wyjątkowa. Mówiąc „wyjątkowa”, mam na myśli, że to absolutnie najgorsza asystentka na całej planecie. Miałam pewność, że poświęca więcej czasu na Instagrama i TikToka ze swoją przyjaciółką Leslie, niż robi to NASA na przygotowywanie startu swoich rakiet.

Hormony ciążowe sprawiły, że poczułam chęć rzucenia z całej siły telefonem przez lobby, ale zdecydowałam się zareagować mniej gwałtownie i obolałymi palcami wystukałam kolejną wiadomość.

Ja:Claudia,namiłośćboską,poprostuzróbtodlamnieizadzwońdojejdoradcy.

Claudia:Mogętozrobićpolunchu?

Mogłam przysiąc, że przez Claudię urodzę przed terminem. Mogłam też ją udusić i znaleźć się w programie o kobietach morderczyniach.

Ja:CLAUDIA.

Claudia:Nodobra.Jużdobra.Zadzwonięteraz.Chybataciążasprawia,żejesteśhumorzasta.

Pierwsza zasada dobrego życia? Nigdy nie mów kobiecie w ciąży, że jest humorzasta.

Druga zasada dobrego życia? Nigdy nie zatrudniaj Claudii.

Pomyślelibyście, że właścicielka Baros Group, ekskluzywnego biura nieruchomości z Nowego Jorku, powinna mieć kompetentną, pracowitą asystentkę. Niestety, nic z tego. Dwa lata temu zatrudniłam Claudię za namową mojej siostry i od tego czasu była mi cierniem w boku.

Cierniem, któremu wciąż wypłacałam pensję, bo najwyraźniej byłam masochistką.

Claudia:Gdzieznajdęnumerdodoradcybankowego?

Boże, dopomóż. Naprawdę. Pomocy!

Gdy zaczęłam pisać odpowiedź, zadzwonił dzwonek windy obwieszczający jej przyjazd, a drzwi do kabiny rozsunęły się ze słyszalnym szmerem. Moje palce przebiegły po ekranie, a wchodząc do środka, nawet nie spojrzałam przed siebie — i oczywiście wpadłam na innego człowieka.

Mruknął i wyhamował mnie, łapiąc za ramiona, a ja omal nie przeskoczyłam do innego wymiaru.

— O kurczę! — zawołałam zawstydzona tym, co zrobiłam. — Tak mi przykro. Kompletnie nie patrzyłam, gdzie idę. — Mówiąc szczerze, wciąż nie patrzyłam, bo kończyłam pisanie wiadomości do swojej bezużytecznej asystentki, ale gdy już ją wysłałam, wsadziłam telefon z powrotem do torebki, gotowa skupić całą uwagę na drugiej osobie.

A przynajmniej tyle uwagi, ile mi jeszcze zostało po tym, jak zamieniłam się w słup soli.

Skrzywiłam się i spojrzałam w kryształowobłękitne oczy w momencie, w którym usta nieznajomego wygięły się w uśmiechu. Ale wystarczyła milisekunda, bym zdała sobie sprawę, że to wcale nie był nieznajomy. Mówiąc szczerze, żaden mężczyzna nie zapadł mi w pamięć bardziej — ten konkretny był moją pierwszą miłością i tym, któremu ofiarowałam swoje dziewictwo w wieku szesnastu lat. To wydawało się równocześnie tak strasznie dawno i jakby wczoraj, ale wspomnienie jego łagodnych rąk kierujących moimi biodrami tak, by współgrały z jego ciałem, należało do tych niemożliwych do zapomnienia. Niezależnie od tego, ile lat minęło.

— Maria? — zapytał, a jego uśmiech tylko się pogłębił, o ile to w ogóle było możliwe.

Mnie natomiast niemal odebrało mowę. Bo nie widziałam swojej licealnej miłości, Remingtona Winslowa, od dwóch pieprzonych dekad.

I tak, uwierzcie mi, gdybyście mogli popatrzeć na Remy’ego, to zgodzilibyście się, że mocne słowa są tu na miejscu. Miał tę samą mocną szczękę, oczy o intensywnym kolorze, te same pełne usta i ciemne włosy. Jakimś cudem wyglądał tak samo dobrze, jak w moich wspomnieniach. A może nawet lepiej.

Na bogów, dojrzał pięknie.

— Remy. — Jego imię spłynęło mi po języku, imię mające moc przywoływania tak wielu wspomnień.

— Jasny szlag — powiedział, cały czas promiennie się uśmiechając. — Nie mogę uwierzyć, że to ty. Szybko, wpadnij na mnie ponownie, żebym mógł się przekonać, że jesteś prawdziwa.

Nudności i wkurzająca asystentka wyleciały mi już z głowy, uśmiechnęłam się tak szeroko, że aż rozbolała mnie twarz.

— Ja też nie mogę uwierzyć, że ty to ty. Po tak długim czasie. Co tu robisz?

Jego śmiech był miękki niczym roztopiony karmel.

— Mój brat tu mieszka.

— Jude? — zapytałam, strzelając w ciemno jednym z trzech imion jego braci, które pamiętałam. Jude i Ty byli młodsi, urokliwi smarkacze, a Flynn, ten w moim wieku, roztaczał wokół siebie aurę tajemniczego przystojniaka. Dla mnie jednak zawsze liczył się tylko Remy. Gdy patrzyłam mu w oczy, wstawał księżyc, zachodziło słońce, a gwiazdy ustawiały się w porządku. Owszem, byłam jeszcze młoda, ale gdyby Remy nie zdał matury i nie poszedł na studia przede mną, z pewnością znalazłabym sposób na to, by zatrzymać go przy sobie na zawsze.

Zaśmiał się i potrząsnął głową.

— Pudło. Ty.

— Cholercia — powiedziałam, ostentacyjnie strzelając palcami. — Byłam blisko.

Zaśmiał się ponownie, a jego oczy spoczęły na moim zaokrąglonym brzuchu i pojawił się w nich błysk.

— Czyli… rany… jesteś w ciąży — mruknął, a jego słowa poruszyły mną do głębi. Wiem, że jestem w ciąży. Wiemto. A jednak fakt, że zauważył to Remington Winslow w przypadkowej windzie w Nowym Jorku, był niemal pozazmysłowym doświadczeniem.

Moja dłoń odruchowo powędrowała w okolice pępka, a jakieś osiemdziesiąt procent moich organów opanowała panika. Przez chwilę niemal zapomniałam o tej oczywistości — byłam w ciąży. Niemal pod koniec ciąży, zaledwie kilka tygodni przed oficjalnym terminem rozwiązania.

— Uch… no cóż…

Jego oczy spotkały się z moimi i zauważyłam w nich to samo, co widziałam u innych, którzy zwracali uwagę na mój aktualny stan związany z cudem poczęcia. Ciekawość sprawiała, że błękit jego oczu stał się jaśniejszy, a niewypowiedziane pytania najprawdopodobniej brzmiały dokładnie jak te, na które nie potrafiłam głośno odpowiedzieć.

Jasna cholera, jak miałabym choćby zacząć wyjaśniać tę… skomplikowaną sytuację?

No cóż, Remy, widzisz, jestemw ciąży, ale z genetycznego punktuwidzenia to nie jestmoje dziecko. Moja siostra miała trudności z zajściemw ciążę,więc zgodziłam się zostać jej surogatką. Tak zwaną nosicielką ciąży.Wtedy wydawało się to świetnym pomysłem— umożliwieniemojej siostrze spełnieniamarzeń o dziecku, a potem, po urodzeniu małegobambino, przejęcieroli fajnej ciotki. I wszystko szło zgodnie z planem… przeztrzy miesiące ciąży. Isabella i Oliver byli przeszczęśliwi. Szczerzemówiąc, wszyscy byliśmy szczęśliwi. Aż do pewnego momentu, wiesz,półroku temu, kiedy moja siostra i jej mąż zginęli wkatastrofiehelikoptera. Teraz na mojej głowie pozostało samotne wychowanie tegodziecka, bez krztyny pojęcia, jak to zrobić. Tak naprawdę przezwiększość czasu czuję się, jakbym była o włos od załamanianerwowego.

No tak. Świetny temat na niezobowiązującą pogawędkę.

— Taaak. Oczy cię nie mylą. Jestem w ciąży — powiedziałam w końcu, postanawiając przemilczeć szczegóły swojej sytuacji, próbując przy tym ukryć zdesperowany ton głosu. Zawiłości mojej sytuacji były nieco zbyt skomplikowane jak na uprzejmą pogawędkę.

Winda wydała wysoki pisk i nagle zdaliśmy sobie sprawę, że byliśmy zbyt zajęci gapieniem się na siebie wzajemnie, by nacisnąć guziki na nasze piętra.

Remy wyszczerzył zęby.

— Na które piętro jedziesz?

— Dwudzieste drugie.

Nacisnął za mnie guzik, po czym nacisnął kolejny, wskazujący piętro dwudzieste czwarte.

Kabina podskoczyła, rozpoczynając podróż na górę, a Remy ponownie spojrzał na mój zaokrąglony brzuch.

— Przy okazji, gratuluję — powiedział z łagodnym uśmiechem, który przebił się przez moją tarczę i otarł o próg bólu.

— Dziękuję. — Oblizałam wargi i spuściłam spojrzenie na stopy, by się jakoś pozbierać, ale winda nagle niespodziewanie szarpnęła, co wytrąciło mnie z równowagi i ponownie posłało w objęcia Remy’ego.

A kilka sekund później zapadła nieprzenikniona ciemność.

Nie mogąc się powstrzymać, krzyknęłam cicho, a on natychmiast uścisnął moje ramiona, żeby dodać mi otuchy.

— Nic się nie stało. To chyba tylko przerwa w zasilaniu. Niebawem prąd powinien wrócić.

Na co dzień nie mam problemu z klaustrofobią, ale coś związanego z tym, że zostałam uwięziona w kompletnych ciemnościach z facetem, w którym byłam kiedyś nieprzytomnie zakochana — przy okazji nosząc pod sercem dziecko mojej siostry i będąc o krok od wymiotów — uruchomiło gwałtowną reakcję. Nokto by pomyślał.

Światło jednak nie wróciło i nieustająca ciemność w tej zdecydowanie za ciasnej kabinie windy wywołała u mnie falę nudności, która chwyciła mnie gwałtownie niczym imadło.

Próbowałam głęboko oddychać, ale zanim zorientowałam się, co się dzieje, byłam o krok od omdlenia, a Remy sadzał mnie na podłodze, delikatnie zmuszając, bym pochyliła głowę między kolana.

— W porządku, Maria. Po prostu oddychaj. — Usiadłszy obok, zaczął mnie uspokajać i delikatnie masować po plecach w sposób, który przynosił ulgę.

Skinęłam głową, próbując pokazać, że jest już lepiej, ale zanim się zorientowałam, znowu zaczęłam ciężko oddychać. Przysięgam, jeślizwymiotuję w tej windzie, tolepiej, żebym po prostu tu umarła. Serio, Boże. Po prostuzabierz mnie do nieba, bo to wstyd, z którego dokońca życia się nie otrząsnę.

Poczułam, jak unoszą mi się włoski na karku, gdy moją wilgotną, przegrzaną skórę owionął podmuch chłodnego powietrza. Remy poruszył się lekko obok mnie i ponownie dotarł do mnie łaskoczący wietrzyk. Nie dawało to takiej ulgi jak chłodzenie klimatyzacji, ale wobec duszącego letniego upału i ciemności było niczym zimna kąpiel.

— Dziękuję — wymruczałam ostrożnie, nie chcąc kusić wymiotów otwieraniem ust.

— Nie ma sprawy — wyszeptał Remy i ponownie się do mnie zbliżył, by znowu delikatnie dmuchnąć na mojąszyję.

Kurka wodna, jakim cudem nie zorientowałam się, skąd bierzesię ten podmuch?

Spanikowana lekko się odsunęłam, ale przez zaokrąglony brzuch, aby utrzymać równowagę, musiałam się czegoś złapać i tym czymś okazało się jego kolano. Proszę, niech się okaże,że to faktycznie jest kolano.

Natychmiast cofnęłam rękę tak gwałtownie, jak ją tam położyłam.

— Eee… bardzo ci dziękuję, Remy, ale już czuję się lepiej. — Chyba.

— Jesteś pewna? — zapytał z troską, a ja odwróciłam się, by oprzeć się o przeciwległą ścianę windy i znaleźć się naprzeciwko niego.

W kabinie pojawiło się mrugające światło z zasilania awaryjnego — lepiej późno niż wcale — i zdążyłam zauważyć zmarszczkę między brwiami Remy’ego. Wiedząc, że to na pewno zobaczy, skinęłam głową.

— Już w porządku. Naprawdę.

— To dobrze — powiedział z lekkim uśmiechem i wyciągnął z kieszeni komórkę. Stuknął w ekran, a telefon ożył, oświetlając jego przystojną twarz. — Wygląda na to, że wciąż mam zasięg. Zadzwonię do Tya.

Przyłożył telefon do ucha i czekał, a do mnie dochodził słaby sygnał oczekiwania na połączenie.

— Odbierz, do cholery, draniu — mruknął po trzech dzwonkach, a ja miałam ochotę uśmiechnąć się na wspomnienie znajomego przekomarzania się, do jakiego dochodziło między nim a jego braćmi.

Gdy ostatecznie przewrócił ostentacyjnie oczami, założyłam, że to dlatego, że Ty w końcu odebrał.

— Pytasz, co tam? — powiedział do słuchawki, śmiejąc się ponuro. — Cóż, utknąłem w pieprzonej windzie waszej kamienicy.

Zamilkł na chwilę i zmarszczył brew na słowa brata.

— A ten Lloyd to…?

Dziesięć sekund później odsunął telefon od ucha i spojrzał na ekran.

— Czy on się na serio rozłączył? — mruknął, wzdychając, i spojrzał mi w oczy.

— Wszystko w porządku?

Odpowiedział łagodniejszym śmiechem.

— Cóż, jeśli zastanawiasz się, czy Ty wciąż jest takim uciążliwym smarkaczem jak kiedyś, mogę cię zapewnić, że wcale się nie zmienił. Choć przynajmniej obiecał wezwać kogoś z obsługi technicznej.

— Okej. Okej. To dobrze, prawda? To już coś?

— No tak. — Wyszczerzył się do mnie, chowając telefon z powrotem do tylnej kieszeni dżinsów. — Ale to chyba oznacza, że mamy trochę czasu do zabicia i możemy pogadać o tym, co tam u nas słychać, nie?

Czas do zabicia — czas do pogadania — czas do popatrzenia sobie na Remingtona Winslowa i przypomnienia sobie, jak bardzo byłam w nim zakochana ponad dwadzieścia lat temu.

O kurczę. Nie wiem, czy jestemna to gotowa.

— Najpierw jednak chyba powinniśmy sprawdzić, czy w tej windzie działa telefon — oznajmił, wstając z podłogi. — Może uda się nam zadzwonić po straż albo coś takiego.

— To brzmi jak naprawdę dobry plan — przyznałam, po cichu mając nadzieję, że to kupi mi dość czasu, by uciec przed rozmową, w wyniku której musiałabym powiedzieć mu prawdę.

Ostatnie, czego chciałam, to wprowadzać Remy’ego w ten skomplikowany bałagan, który nazywałam swoim życiem.

Co, u licha, Nowy Jorku? Nie mogłeś znaleźć lepszegomomentu na zaatakowanie mnie letnim brakiem prądu?

ROZDZIAŁ 3.

Remy

Po krótkiej rozmowie z Tyem, podczas której wyjaśniłem mu sytuację, nie byłem wcale przekonany, że zrobi cokolwiek poza wezwaniem człowieka od obsługi technicznej budynku, a jeszcze mniej pewności miałem co do tego, że zrobi to szybko. Wydawał się nadzwyczaj czymś zajęty… W tym sensie, w którym najczęściej cała krew mężczyzny odpływa z mózgu, kierując się zupełnie gdzie indziej. No.

Na szczęście wyposażenie awaryjne windy było w dobrym stanie i działało — co w Nowym Jorku wcale nie jest standardem — i udało mi się osobiście dodzwonić do straży pożarnej.

— To tylko kolejny letni brak zasilania. — Głos osoby przyjmującej zgłoszenie brzęczał w czerwonej słuchawce telefonu alarmowego, którą trzymałem przy uchu. — Prawie na pewno odpowiedzialne są te trzydzieści trzy stopnie temperatury i fakt, że każdy włącza klimatyzację na całą moc. Ile osób znajduje się w tej windzie?

— Jest nas tu dwoje — odpowiedziałem. — Z tego, co mogę stwierdzić, chyba zatrzymaliśmy się gdzieś między czwartym a piątym piętrem.

Rzuciłem okiem na Marię i zobaczyłem, że wierci się z niewygody. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, jak niekomfortowo musi się czuć w takim upale i w tak zaawansowanej ciąży.

— Oboje dobrze się czujecie?

— Tak. Ale druga pasażerka jest w ciąży, a zaczyna się tu robić dość gorąco. Będziemy niedługo potrzebowali wody, przynajmniej tyle.

Zacząłem żałować, że dokończyłem butelkę wody i batonik zbożowy, które zabrałem w plecaku do samolotu. Marii zdecydowanie bardziej by się w tej chwili przydały.

— Zgłoszenie przyjęte — odpowiedziała osoba z dyspozytorni i usłyszałem ciche dźwięki uderzania palców w klawisze. — Trzymajcie się tam, wyciągniemy was tak szybko, jak to będzie możliwe. Jednak połowa Manhattanu nie ma teraz prądu, więc przygotujcie się, że trochę trzeba będzie poczekać.

No świetnie. Nie byłem pewien, czy powinienem powtarzać tę informację na głos.

— Okej, dzięki.

Odwiesiłem słuchawkę i odwróciłem się do Marii czekającej na dobre wieści. Na jej twarzy malowała się desperacja i wyglądało to tak komicznie, że niemal zacząłem się śmiać.

Spróbowałem nieco złagodzić cios.

— Dobra wiadomość jest taka, że już wiedzą, że utknęliśmy, i przyjdą nam z pomocą.

Jej brwi natychmiast zmarszczyły się w sceptycznym grymasie.

— A zła wiadomość?

Wzruszyłem swobodnie ramionami.

— Nasz budynek nie jest jedynym, w którym wystąpiły problemy z windami.

— Ha, ha, ha — zaśmiała się, jakby na krawędzi histerii, po czym wcisnęła się w kąt kabiny i spróbowała opanować panikę. — Czy oni… wspomnieli może, jak daleko na liście jesteśmy?

Potrząsnąłem głową.

— Obawiam się, że nie.

— No pięknie. Po prostu pięknie.

— Będzie dobrze, Maria, zaufaj mi. Mamy tu siebie, żeby zabić czas, a jeśli o mnie chodzi, to uważam, że uwięziony w windzie mogłem trafić z towarzystwem o wiele gorzej.

Niemal uśmiechnęła się na ten komplement, ale zaraz przypomniała sobie, w jakiej znaleźliśmy się sytuacji.

— Za pięć minut mam spotkanie z klientką na górze.

Ach, rozumiem. Dlatego znalazła się w budynku Tya. Chodziło o sprzedaż nieruchomości.

Jakiś czas temu dotarły do mnie ploteczki, że Maria i jej siostra Isabella rozkręciły biuro nieruchomości. I możliwe nawet, że trzymałem przez te lata rękę na pulsie, obserwując, jak radzi sobie Baros Group. Wcale mnie nie zaskoczyło, że udało im się odnieść sukces na nowojorskim rynku. Maria zawsze dostawała to, czego chciała.

— Jeśli jest już w budynku, to przecież zdaje sobie sprawę, że nie ma prądu — spróbowałem ją pocieszyć. — Z pewnością zrozumie.

— O, nie — prychnęła. — Nie ta klientka. Ta klientka rozumie tylko, że czas to pieniądz.

Uśmiechnąłem się lekko.

— Naprawdę mówi ci coś takiego? Czas to pieniądz?

— Najwyżej raz dziennie.

— Nieładnie z jej strony.

— Och, Remy, nie masz nawet pojęcia. Pracuję z najokropniejszymi ludźmi w tym mieście. Pani Clemmons to tylko czubek góry lodowej.

— Patricia Clemmons? — zapytałem z nagła zainteresowany.

— Taaak… — Jej oczy zwęziły się z zaskoczenia. — Skąd wiedziałeś?

— Inwestowałem kiedyś dla niej i jej męża. Nazwała mojego asystenta półgłówkiem za to, że zadzwonił do niej przed dziewiątą rano.

— O mój Boże, tak! Od dziesiątej do szesnastej, Mario — odezwała się nieswoim głosem, przedrzeźniając Patricię. — Każda osoba z klasą wie, żewśród ludzi na poziomie to jedyne akceptowalne godziny.

— O rany. Mam nadzieję, że kupi mieszkanie w tym budynku i zamieni życie Tya w piekło. — Roześmiałem się, a Maria zrobiła minę, jakby go żałowała.

— Biedny Ty.

— A gdzie tam. Biedny Ty żyje pełnią życia. W sumie właśnie dlatego tu się znalazłem. Mam ze sobą jego pierścionek zaręczynowy, który chce wręczyć wybrance.

— Co takiego? Ty Winslow się oświadcza? — zawołała podekscytowana. — W sensie, że będzie się żenił?

— Owszem. — Pokiwałem powoli głową. — Trudno w to uwierzyć, ale znalazł taką, która go znosi. Jestem pewien, że czeka teraz na mnie, siedząc jak na szpilkach.

— To wariactwo. Nie do uwierzenia — odpowiedziała, potrząsając głową. — Czekaj, zaparkowałeś może w garażu podziemnym?

Ta nagła zmiana tematu rozmowy sprawiła, że zmarszczyłem brwi. Ze wszystkich rzeczy, o które mogła mnie zapytać, do głowy przyszło jej pytanie o garaż w tym przypadkowym budynku?

— Eee, nie, ale taksówkarz musiał mnie tam wysadzić, bo ruch przy głównym wejściu był niemożliwy. Gdy wsiadłaś do windy na parterze, ja jechałem z poziomu minus jeden.

— Jak tam miejsca parkingowe? Zmieści się coś dużego czy najwyżej kompakt?

— Czekaj… — Poczułem, jak usta wyginają mi się w uśmiechu, gdy przechyliłem podejrzliwie głowę. — Czy ty… wykorzystujesz mnie do zebrania informacji dla kupujących?

— Chodzi o panią Clemmons! — zawołała tak, jakby to stanowiło jedyne wyjaśnienie, jakiego potrzebowałem. I prawdę mówiąc, dokładnie tak było. Ta kobieta to karykatura człowieka.

— Mario. — Wypowiedziałem jej imię z udawanym rozczarowaniem. — Zraniłaś mnie.

— Nie jesteś zraniony — prychnęła. — Jesteś ideałem.

Jej policzki natychmiast spłonęły czerwienią, jej wzrok powędrował ku ziemi, a ja cały rozjarzyłem się od środka. CholernaMaria Baros. Nie mogłem uwierzyć, że przez tyle lat nie myślałem o tym, jak niesamowicie szczera zawsze była — szczególnie wtedy, gdy wcale tego nie chciała. W nerwach mówiła dokładnie to, co myślała. Cholera, zawsze to w niej uwielbiałem.

Chęć uratowania jej przed zażenowaniem była zbyt silna do zignorowania.

— O kurczę, ideałem? Ja? — Roześmiałem się i puściłem jej oczko. — Mogę prosić to na piśmie, żebym mógł pokazać rodzinie?

Skrępowanie minęło, spojrzała mi w oczy i odbiła piłeczkę.

— Och, Rem, oboje wiemy, że twoja rodzina nie przyjęłaby takiego oświadczenia. Jeśli Jude i Ty nie zmienili się za bardzo, to wciąż uwielbiają po tobie jeździć. — Rozbawiona uniosła brew. — A twoja żona z pewnością nie potrzebuje pisma, żeby wiedzieć, jaki jesteś niesamowity.

Te słowa sprawiły, że zdałem sobie sprawę, jak dużo czasu minęło od naszej ostatniej rozmowy.

— Gdybym miał żonę, to mam nadzieję, że właśnie tak by było.

— Czekaj… co masz na myśli? — zapytała, patrząc mi w oczy. — Rozwiedliście się z Charlotte?

Cóż,cholera. To wydarzyło się tak dawno temu, że aż trudno uwierzyć, że ktoś jeszcze nie wiedział, co się wtedy stało.

— Tak właściwie ja i Charlotte nigdy się nie pobraliśmy.

— Ale ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy… to było chyba jakiś tydzień przed waszym ślubem.

— Owszem. Ale zostawiła mnie przed ołtarzem.

Jej oczy rozszerzyły się z szoku.

— Żartujesz sobie ze mnie!

— Nie, piękna. Zapewniam, że nie żartuję — odparłem ze śmiechem.

— Wielkie nieba, tak mi przykro, Remy. To okropne.

— To nic — powiedziałem, wcale nie robiąc dobrej miny do złej gry. — Po prostu nie było nam pisane, wiesz? Pogodziłem się z tym. — Wzruszyłem ramionami. — No i to wydarzyło się prawie milion lat temu.

— O Boże, nie mów tak — odpowiedziała, parskając. — Czuję się przez to stara. Przecież nasza rozmowa miała miejsce jakiś rok temu.

Tak naprawdę Maria niespodziewanie odezwała się do mnie jakieś piętnaście lat temu. Nasza wymiana wiadomości była miła i przyjacielska i sprawiła, że przypomniałem sobie, że na zawsze będę miał dla niej miejsce w sercu. Ale nie było w tym nic więcej. Natomiast to dzisiejsze spotkanie sprawiło, że zacząłem się zastanawiać… dlaczego rozstanie z nią kiedykolwiek wydawało mi się dobrym pomysłem.

— Przykro mi to mówić, ale wysłałaś mi tego SMS-a wieki temu. Cholera, nawet w międzyczasie zmieniłem numer telefonu.

— Ech. Ja też — jęknęła. — Naprawdę jesteśmy już po czterdziestce?

Skinąłem głową.

— Nie inaczej. Choć z nas dwojga tylko ja na to wyglądam.

— No tak — powiedziała, żartobliwie przewracając oczami. — W porównaniu ze mną jesteś praktycznie starcem.

— Jestem starszy o dwa lata — przypomniałem i wskazałem ją oskarżycielsko palcem. — I uważaj, Ri, bo zaczynasz brzmieć jak jeden z członków mojej rodziny.

Zachichotała.

— Cały czas są tacy wygadani i hałaśliwi jak dawniej?

— Nie. — Potrząsnąłem głową ze śmiechem. — Zapewniam cię, że zrobili się dużo, dużo gorsi.

Ponownie parsknęła i brzmiało to tak słodko, że postanowiłem, że wtajemniczę ją w dalsze losy rodu Winslowów.

— Flynn ma żonę i bliźniaki. Jude się ożenił, a Ty, tak jak wspomniałem, też pędzi na spotkanie ze ścianą. Natomiast Winnie, jak pewnie dobrze pamiętasz, jest wśród nas jedyną normalną. Wyszła za Wesa Lancastera i ma genialną córkę, Lexi, która trzyma nas wszystkich w szachu.

— Wes Lancaster? Ten miliarder, który jest właścicielem New York Mavericks?

— Ten sam — przytaknąłem, a na twarzy Marii odmalowała się nostalgia.

— Zawsze uwielbiałam patrzeć, jak grasz w futbol.

Roześmiałem się. Jak na ironię moją motywacją do gry w osiemdziesięciu procentach była możliwość patrzenia, jak Maria mi kibicuje.

— Winnie tego nie znosiła — dodała z porozumiewawczym uśmiechem. — Chodziła na mecze tylko ze względu na ciebie i na przekąski.

— Wiem — potwierdziłem, przypominając sobie z czułością czasy, gdy moja młodsza siostra siadała na trybunach i zagrzewała mnie do walki ze znudzonym wyrazem twarzy. — Dzisiaj futbol to całe jej życie, od rana do wieczora. Spotkała Wesa dzięki temu, że zatrudniła się jako lekarz drużyny, a ten facet tak zakochał się w mojej siostrze, że naprawdę uważa, że to jemu trafił się los na loterii. I oczywiście tak właśnie jest. Nie znalazłoby się wielu lepszych od Winnie — odpowiedziałem, uśmiechając się z dumą, jak przystało na starszego brata. Winnie mogła być dorosłą kobietą, ale dla mnie zawsze pozostanie małą siostrzyczką.

— O rany! Winnie została odnoszącą sukcesy lekarką i wyszła za prawdziwego miliardera. Powinnam była przewidzieć, że ta mała, urocza dusza towarzystwa zajdzie wysoko.

Trudno w to uwierzyć, ale gdy pierwszy raz spotkałem w liceum Marię, Winnie miała zaledwie sześć lat.

— Zawsze była gadatliwą bestyjką, prawda?

— I zdeterminowaną. — Uśmiechnęła się Maria. — Potrafiła dostać dokładnie to, czego chciała.

Mówiąc prawdę, to dzięki tej sześcioletniej gadule ja i Maria się poznaliśmy.

— Skoro mowa o siostrach, co u Isabelli? I twojej mamy?

Dawno temu zarówno Carmen, jak i Isabella były dla mnie niczym rodzina. Spędziłem z nimi dwiema sporo czasu. Isabella była tylko kilka lat starsza od mojej siostry i razem z Marią często zabieraliśmy je ze sobą, gdy szliśmy do kina albo na spacer do Central Parku.

— Cóż… wiesz — zaczęła, ale zawiesiła głos i przygryzła dolną wargę. — Mama nie żyje już od jakiegoś czasu. Umarła z powodu tętniaka mózgu, gdy miałam trzydzieści lat.

Ta nieoczekiwana informacja ukłuła mnie w serce. Zasmuciło mnie też to, że nic o tym nie wiedziałem. Nie miałem szansy pójść na jej pogrzeb ani w jakikolwiek sposób okazać wsparcie Marii.

Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak to jest stracić matkę nawet teraz, a co dopiero w wieku trzydziestu lat. Wendy Winslow była filarem naszej rodziny. Była dla mnie wszystkim.

— Kurczę, Maria, tak bardzo mi przykro. Zawsze uwielbiałem twoją mamę.

— Ja też. — Uśmiechnęła się smutno, ale jej oblicze zmieniło się w sposób, który wydawał się przepełniony goryczą. Tak naprawdę trochę mnie to zdziwiło i wytrąciło z równowagi.

— Wszystko w porządku? — zapytałem, mając nadzieję, że nie powiedziałem nic niestosownego. — Znowu robi ci się niedobrze?

— Nie… — Potrząsnęła głową raz… drugi… po czym westchnęła ponownie i z głuchym odgłosem opadła plecami na ścianę kabiny. — Moja siostra… Isabella… ona też nie żyje.

— Co? — zawołałem zdziwiony, bo to nie mogło być prawdą. Isabella zawsze była energiczną, słodką i miłą dziewczyną. Uwielbiałem ją. A to, że już jej nie było… Nie mogłem się z tym pogodzić… To wydawało się niemożliwe. — J-jak?

— Niecałe sześć miesięcy temu — wyjaśniła, a jej dolna warga drżała z emocji. — Zginęła razem z mężem. Tragiczny wypadek helikoptera, którym lecieli do Hamptons na urlop.

Straciła zarówno mamę, jak i siostrę? Ja pieprzę.

— O mój Boże, Maria… Tak mi przy…

— Nie! — zaprotestowała. — Proszę cię. Doceniam starania, ale jedne kondolencje wystarczą. — Starła z policzka pojedynczą łzę. Ten widok sprawił, że poczułem, jak serce mi pęka na pół. — Przysięgam, nie będę się tu przed tobą rozklejać… To tylko… przez to, jak mówiłeś o swojej siostrze i Wesie. Po prostu nagle zaczęło mi ich brakować. Z czasów, gdy miałam je obie. Ale przysięgam, dam sobie radę.

Relacje Marii i Isabelli zawsze bardzo przypominały mi moje relacje z Winnie. Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, jak poradziłbym sobie z tego rodzaju stratą.

— Nie wiem, co powiedzieć, Ri. Chciałbym móc cokolwiek powiedzieć.

Roześmiała się na to, a ja aż podskoczyłem. Taka reakcja tak bardzo nie pasowała do naszej rozmowy, że ponownie z jakiegoś powodu mnie zaniepokoiła.

— Nie sądzę, by sam Bóg wiedział, co w takiej sytuacji powiedzieć, Rem. Ona jest… o wiele bardziej skomplikowana niż utrata młodszej siostry i szwagra.

Zmarszczyłem brew.

— Co masz na myśli?

— Cóż… — zawiesiła głos, pogłaskała swój zaokrąglony brzuch i westchnęła przeciągle. — To dziecko, które noszę, nie jest moim biologicznym dzieckiem. Jest ich. Isabelli i Olivera. Mojej siostry i jej męża.

— Nie. — To jedyne, co potrafiłem w tej chwili powiedzieć, i wiedziałem, że nie było to właściwe słowo. Ale niech mnie diabli, jeśli potrafiłem znaleźć właściwsze.

Skinęła głową, a temu gestowi towarzyszył gorzki, ponury śmiech i jeszcze kilka łez.

— Potrzebowała surogatki, a moja macica do niczego innego nie była mi potrzebna.

Wiedziałem, że nie chciała po raz kolejny usłyszeć tego wyświechtanego słowa na „p”, ale to jedyne, co mogłem mimo wszystko w tej sytuacji powiedzieć.

— Boże, Maria, tak mi przykro.

Wzruszyła ramionami i odruchowo pogłaskała się po brzuchu.

— Chciałabym tylko wiedzieć, co ja mam teraz zrobić. Przez ostatnie dwadzieścia lat moje życie polegało na pracy i nagle mam się nauczyć, jak być dobrą matką? — Potrząsnęła głową. — Nigdy nie miałam nawet czasu, by stworzyć z kimś związek, a mam wiedzieć, jak się zajmować małą istotą ludzką? Wiesz, nigdy nie zakładałam, że będę miała własne dzieci. Nigdy nie… Cóż, chyba nie przemyślałam wielu rzeczy.

Mój mózg uparcie skupiał się na tym, że została z tym wszystkim zupełnie sama. Bez partnera. Bez mamy. Bez jej siostry.

Wiedziałem jednak, że właśnie na tym nie powinna się teraz skupiać. Ona też wiedziała. Z pewnością wiedziała. Ostatnim, czego potrzebowała, było moje czepianie się o coś takiego.

Nie. Potrzebowała raczej słów zachęty.

— Właśnie tu popełniasz błąd — oznajmiłem, a na jej twarzy pojawiła się konsternacja.

— Tu popełniam błąd?

— Próbując z góry przewidzieć, co masz zrobić. To niemożliwe. Nigdy nie spotkałem rodzica, którego oczekiwania by się sprawdziły. Rodzicielstwo jest zawsze przytłaczające. To jest zawsze chaos.

— Ale…

— Nie. — Potrząsnąłem głową i pochyliłem się do niej, by uścisnąć jej kolano. — Taka jest prawda, Maria. Dzieci są dobre w jednym, a jest to robienie wszystkiego, czego się nie spodziewasz.

Roześmiała się wystraszona.

— Świetnie.

— Mówię tylko, że wydaje ci się, że jesteś w złej sytuacji, ale to nieprawda. Twoja sytuacja jest dokładnie taka, jakiej można się było spodziewać. Gdy dziecko się urodzi… wtedy wszystko opanujesz.

— Mam nadzieję.

— Ja mam pewność. Statystyka nie kłamie.

Maria przewróciła oczami.

— Człowieku, nic się nie zmieniłeś. Gadasz głupoty tak przekonująco, jakbyś wiedział, co mówisz.

Uśmiechnąłem się.

— Najważniejsze jest okazywanie pewności siebie.

— Cóż, dzięki, chyba. Nie żebym miała jakieś wyjście, więc… po prostu robię, co w mojej mocy.

— Będzie świetnie. Moja siostrzenica Lexi jest najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło. Tak naprawdę to chyba jedyna istota ludzka, dla której zrezygnowałbym z posiłku.

Maria zachichotała, żartując.

— Jesteś dużym, silnym chłopcem. Potrzebujesz mnóstwo jedzenia.

— Tak. Właśnie to sobie powtarzam, gdy idę po drugie brownie.

— Tak w ogóle to przepraszam — powiedziała, a ja przechyliłem głowę na bok ze zdziwieniem.

— Za co przepraszasz?

— Za to, że obciążam cię piramidą moich problemów. Z pewnością to ostatnie, o czym chcesz słuchać po utknięciu w windzie — wyjaśniła, a ja nagle poczułem, że chciałbym wziąć ją w ramiona i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.

Ale nie zrobiłem tego. W windzie i tak było milion stopni ciepła i potrafiłem sobie wyobrazić, jak mało atrakcyjne byłoby dla niej przytulanie w tej temperaturze. Zamiast tego postanowiłem wesprzeć ją słowami.

— Cieszę się, że mi powiedziałaś — stwierdziłem stuprocentowo szczerze i od serca.

— Cóż, wiesz, na pewno widząc mój ciążowy brzuch, nie spodziewałeś się, że tak to wygląda.

— Nie — odpowiedziałem uczciwie. — Ale takie jest życie, Maria.

— Dokładnie tak. Takie jest życie — powtórzyła za mną. — A życie czasem potrafi być prawdziwą suką, wiesz?

— Och, uwierz mi, doskonale o tym wiem. — Zaśmiałem się cicho. A potem nie potrafiłem się powstrzymać, żeby nie pocieszyć jej trochę swoim kosztem. — Chcesz dowiedzieć się czegoś szalonego o moim życiu?

— Eee… tak, proszę. — Skinęła głową, a jej oczy zaiskrzyły zainteresowaniem.

— Wciąż widuję Charlotte — powiedziałem jej konspiracyjnym szeptem. — Wyszła za Nicka Rainesa, byłego Winnie i ojca Lexi, mojej siostrzenicy.

Choć byłem już całkowicie pogodzony z tą sytuacją, niekoniecznie lubiłem o niej mówić. Jednak z jakiegoś powodu przy Marii przychodziło mi to łatwo. Jeśli komukolwiek chciałem o tym powiedzieć, to właśnie jej.

— Serio?

— Ojciec mojej siostrzenicy ożenił się z moją byłą narzeczoną, która zostawiła mnie przed ołtarzem. — Skinąłem głową. — To historia godna talk-show Maury’ego Povicha, w którym wyciąga się brudy rodzinne.

— Rany, naprawdę oboje wsiedliśmy do szalonego wagonika w tej kolejce górskiej, nie? — powiedziała, śmiejąc się cicho.

— O tak, piękna — parsknąłem. — Naprawdę.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i z uśmiechami na twarzy, a ja nie potrafiłem przestać gapić się na Marię. Jej brązowe włosy i brązowe oczy lśniły, a jej usta, zawsze pełne i idealne, w przyćmionych światłach awaryjnych windy wyglądały jeszcze bardziej kusząco.

Cholera. Wciąż była piękna tak, że toaż bolało.

Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, ale brak ostrożności mógł sprawić, że stanę się obleśnym dziwakiem, który dostaje wzwodu w najgorszym możliwym momencie.

Na litość boską, Remy,ona nosi dziecko swojej tragicznie zmarłej siostry. Okaż trochę szacunku.

Mój telefon odezwał się nową wiadomością i wyciągnąłem go z kieszeni, by spojrzeć na ekran. Choć raz w życiu byłem wdzięczny bratu za to, że zawraca mi głowę.

Ty:Złewieści,brachu.Lloydtopacaninicniejestwstanieporadzić.Czekamynastrażaków.

Ale wyskoczył z wiadomością. Sam zadzwoniłem po straż, bo dokładnie taki rozwój sytuacji przewidziałem.

Ja:Podalicijakiśprzybliżonyczas?Gdyznimirozmawiałem,nicjeszczeniebyliwstaniepowiedzieć.

Ty:Zgaduję,żeprzyjadąalbozanimzostanieprzywróconezasilanie,albopotem.

Ja:Jaktomożliwe,żedostałeśetatprofesorski?Nopowiedz,jak?

Ty:Jestemprofesoremliteratury,brachu.Niepieprzonyminżynieremodwind.

Ja:Dzięki.Serio.Bardzomipomogłeś.

Włożyłem telefon z powrotem do tylnej kieszeni i patrzyłem, jak Maria odrywa spojrzenie od własnego telefonu. Jej kciuki poruszały się z prędkością światła, choć nawet nie patrzyła na ekran. Widząc to, nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

— Okej, tylko mi się wydaje, czy w ogóle nie patrzysz na to, co piszesz?

Wzruszyła ramionami.

— Gdy w branży nieruchomości piszesz i dzwonisz do tylu osób, co ja, to możesz to robić choćby i przez sen.

— Do tego masz małe paluszki.

Zrobiła równocześnie zdziwioną, jak i rozbawioną minę.

— Jak to?

Podniosłem ręce i nimi pomachałem.

— Ja mam wielkie serdelki zamiast palców. Trudno nimi operować w tak malutkich miejscach.

Uniosła znacząco brew i natychmiast jęknąłem.

— Tak malutkich jak ekran telefonu, Maria. W innych malutkich miejscach sprawdzają się doskonale.

Jej policzki lekko się zaróżowiły, a ja poczułem, jak żołądek ściska mi się niczym w imadle, gdy wypowiedziała dwa słówka:

— Och, pamiętam.

Jasna cholera.

Choć poczułem silną chęć powrotu pamięcią do dawnych czasów, wiedziałem, że to nie jest najlepszy moment, by przypominać sobie teraz wszystkie fantazje związane z Marią.

Zdecydowanie nie najlepszy moment, brachu.

Odchrząknąłem raz, a gdy to nie pomogło, odchrząknąłem ponownie.

— Cóż. Czym zatem zajmiemy czas, który nam tu pozostał?

Uśmiechnęła się znacząco i poszukała czegoś w torebce, po czym wyciągnęła z niej talię kart.

Odpowiedziałem hardym uśmiechem.

Dawno temu ja i Maria nigdzie nie ruszaliśmy się bez talii kart. Gdy chodziliśmy ze sobą w liceum, wielokrotnie zakładaliśmy się o coś i rozwiązywaliśmy nasze zakłady, grając ze sobą w karty.

— Może stara dobra gra w Wojnę? — zapytała, puszczając mi oczko. — Jak pamiętasz, jest doskonała do zabicia czasu i zawsze cię w niej ogrywam.

— Nie mogę uwierzyć, że cały czas nosisz przy sobie talię.

— Wierz lub nie, Remingtonie Winslow, choć czas jest potężny, nie wszystko potrafi zmienić.

W tym miała całkowitą rację. Bo czas, jak się właśnie przekonałem, zachował w idealnym stanie najlepsze części Marii Baros.

***

Jakieś półtorej godziny później przycisnąłem Marię do siebie, słysząc, jak strażacy siłą otwierają z drugiej strony drzwi windy. Pokonanie blokady zabrało im około minuty, ale gdy drzwi w końcu się otworzyły, wypuściłem z płuc długi oddech. Nawet nie wiedziałem, że go wstrzymywałem.

Chwała, kurwa, niebiosom.

Ze względu na miejsce, gdzie kabina się zatrzymała, trzeba było wspiąć się lekko, żeby się z niej wydostać. Natychmiast puściłem Marię przodem, delikatnie pomagając jej od tyłu i przytrzymując jej biodra, gdy wychodziła przy pomocy dwóch uwalniających nas strażaków.