Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Autor bestsellerów New York Timesa i USA Today
Ty uważał się za najprzystojniejszego z braci Winslowów. Dodatkowo był inteligentny i potrafił postępować z kobietami. Wykładał na Uniwersytecie Nowojorskim, a umiejętność wplatania wierszy Walta Whitmana w rozmowę dodawała mu nieodpartego uroku. W głębi serca jednak Ty odczuwał dziwny lęk. I to uczucie zaprowadziło go do Cleo, tajemniczej wróżki, która kiedyś trafnie przewidziała przyszłość jego braci. Tyle że słowa Cleo wcale go nie uspokoiły.
Nowy Jork przywitał wracającą do domu Rachel Rose siarczystym mrozem i obietnicą szalonej i... być może nieprzyzwoitej zabawy w Sekretnym Klubie. Co prawda Rachel wkrótce miała zostać poważną studentką Uniwersytetu Nowojorskiego, tego wieczoru jednak postanowiła zaszaleć. A także sprostać wyzwaniu, jakie przygotowało dla niej przeznaczenie: miała sprawić, aby zapamiętał ją najgorętszy facet w klubie. I wszystko wskazywało na to, że jej się udało.
Rachel sądziła, że więcej nie spotka przystojniaka z klubu, zresztą on nie poznał nawet jej imienia. Tymczasem los przygotował dla niej niespodziankę: oboje spotkali się na uczelni. Facet okazał się przystojnym profesorem literatury angielskiej, a ona miała być... jego asystentką. I to przez cały semestr! Wkrótce Ty rzucił Rachel wyzwanie. Był to rodzaj sekretnej gry, a zwycięzca miał wziąć wszystko. Rachel postanowiła wygrać za wszelką cenę.
Początkowo droga do zwycięstwa wydawała się całkiem prosta: wystarczyło się nie zakochać...
Czy wiedziałaś, co robisz, gdy przyjmowałaś ten zakład?
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 488
Max Monroe
Sekret
Bracia Winslow #3
Przekład: Tomasz F. Misiorek
Tytuł oryginału: The Secret (Winslow Brothers #3)
Tłumaczenie: Tomasz F. Misiorek
Projekt okładki: Justyna Sieprawska
Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.
ISBN: 978-83-283-9377-6
Copyright © 2022 Max Monroe
Published by arrangement with Bookcase Literary Agency and Booklab Agency.
Polish edition copyright © 2024 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentuniniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądźtowarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://editio.pl/user/opinie/sekbw3_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Sekretna gra to pełnowymiarowa komedia romantyczna i niezależna powieść będąca częścią cyklu Bracia Winslow. To książka pełna radosnego śmiechu, ale poziom żaru przekracza w niej 5000. Albo tyle, ile na Twojej skali oznacza gorąco jak w piekle, nie obędzie się bez lodu.
Mówimy tu o mnóstwie pikanterii.
Skoro już Was uprzedziłyśmy, nie nasyłajcie na nas policji, bo Sekretna gra wywołała niewielki pożar w Waszym mieszkaniu. Poza tym nie wydaje nam się, że mogłybyście oskarżyć nas o podpalenie z powodu ognia w majtkach.
Ponadto, ze względu na to, jak wciągająca i zabawna jest niniejsza książka, odradzamy czytanie jej w następujących okolicznościach: czytanie w miejscach publicznych, czytanie tuż obok małżonka/zwierzaka/dziecka mających lekki sen, czytanie w dniu ślubu, czytanie podczas porodu, czytanie podczas jedzenia/picia, czytanie w pracy, czytanie swojemu szefowi i/lub czytanie podczas obsługiwania ciężkich maszyn. Co więcej, jeśli masz problemy z pęcherzem spowodowane zaawansowanym wiekiem / ciążą / urodzeniem dziecka itp., rekomendujemy noszeniestosownych zabezpieczeń higienicznych i/lub czytanie podczas posiedzeniana toalecie. Może się wydawać, że lista miejsc, w których nie powinnyście czytać tej książki, jest długa, ale zapewniamy, że jeśli zabierzecie się do tego w odpowiednich okolicznościach, to nie pożałujecie.
Miłej lektury!
Kochamy Was
Max & Monroe
Wszystkim, którzy w dzieciństwie bawili się w Zdobądź Flagę: dziękujemy za zainspirowanie nas do wymyślenia dorosłej wersji zabawy, którą opisujemy w książce.
Wytwórcom pączków w czekoladzie: dziękujemy za to, że dostarczacie nam energii.
Biurkom: dziękujemy za przetrwanie bałaganu i chaosu podczas pisania tej książki. Obiecujemy was teraz posprzątać.
Nie mogłem uwierzyć, że znalazłem się na Staten Island, by odnaleźć wróżkę.
Któż mógł przewidzieć, że miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się największewysypisko na świecie, stanie się miejscem, gdzie znajdują się odpowiedzi na palące pytania?
Żwir zachrzęścił pod kołami mojego range rovera, gdy parkowałem przed starym, marnie utrzymanym budynkiem z cegły.
Oficjalnie opuściłem swoją zwykłą przystań drapaczy chmur i zatłoczonych chodników, by odwiedzić dzielnicę, w której urodziło się wielu sławnych gangsterów oraz Angelina z Jersey Shore.
Nie miałem żadnych wątpliwości, że poszukiwana przeze mnie szarlatanka doskonale tutaj pasowała.
Było tuż po południu, więc słońce grzało przez przednią szybę mojego samochodu. Gdy wyłączyłem silnik, musiałem zmrużyć oczy, by spojrzeć na tę kupę cegieł, której odnalezienie zabrało mi blisko trzy miesiące.
Nad drzwiami wejściowymi widniał znajomy czerwony napis: Przepowiadanie przyszłości.
Już go kiedyś widziałem. A dokładnie jakieś czternaście lat temu. Choć minęło tak dużo czasu, poczułem znajomy ucisk w żołądku. Wcześniej wróżka mieszkała w o wiele lepszym dla interesów miejscu: w samym centrum Nowego Jorku i na tej samej ulicy, na której znajdował się klub ze striptizem. Zabrałem tam mojego brata Remy’ego, by bawić się na wieczorze kawalerskim poprzedzającym fatalny dzień jego niedoszłego ślubu.
— To jakieś pieprzone szaleństwo — wymruczałem sam do siebie po raz ostatni, wysiadając z samochodu. Zamknąłem za sobą drzwi i zablokowałem centralny zamek, a moje buty zaczęły głośno chrzęścić na wysypanym żwirem podjeździe. Jednak zanim podszedłem do wejścia, usłyszałem, jak telefon zawibrował sygnałem przychodzącej wiadomości. Wystarczył mi szybki rzut oka, by przekonać się, że to wiadomość na czacie grupowym, na którym pisałem z rodzeństwem.
Winnie: Kolacja jest o 19:40. Lepiej się dziś nie spóźnijcie, bo zacznę poświęcać swój czas na gotowanie dla jakiejś innej rodziny, która dla odmiany to doceni.
Winnie była najmłodsza w ekipie Winslowów, choć tak naprawdę już dawno temu przestała być dzieckiem. Wyszła za mąż, z powodzeniem pracowała jako lekarka w sławnej drużynie futbolowej New York Mavericks i była mamą mojej jedynej i niepowtarzalnej siostrzenicy, Lexi.
Ponieważ moja siostra dorastała z czwórką nieokrzesanych starszych braci i pracowała wśród mężczyzn dwa razy większych od niej — nie była typem osoby, która dawała sobie wciskać kit.
Flynn: Przyjąłem.
Remy: Będę o czasie.
Na ekranie pojawiła się kolejna wiadomość i w ogóle nie zaskoczyła mnie jej treść, zważywszy na to, kto był jej autorem.
Jude: Dzisiaj? Co dzisiaj ma być?
Jude był najniżej pod względem starszeństwa, po Remym, Flynnie i po mnie. We dwójkę dzieliliśmy się rolą rodzinnego luzaka i żartownisia. Flynn był o wiele poważniejszy i konkretny, a Remy stanowił mieszankę nas wszystkich, do tego miał dramatyczną przeszłość, o której można by napisać książkę.
Winnie: JUDE.
Jude: Wyluzuj, Win. Przyjdziemy z Sophie.
Jak widzicie, Jude porzucił już kawalerski stan w przeciwieństwie do reszty z nas, Winslowów. Pisał „przyjdziemy”. I było to cholernie dziwne. Zaufajcie mi, gdybyście znali Jude’a z czasów sprzed Sophie, wasze głowy też by eksplodowały w związku z tą radykalną zmianą, jaka w nim zaszła.
Mniej więcej rok temu wkrótce mająca zostać moją bratową Sophie złapała go w swoją sieć i od tego momentu był już stracony. Mój najmłodszy braciszek zmienił się z największego lowelasa na świecie w oddanego narzeczonego w ciągu jednego roku. Nie mówiąc już o tym, że za mniej niż sześć tygodni oficjalnie z narzeczonego miał się stać mężem. I tak, w dużej mierze właśnie z tego powodu od kilku miesięcy starałem się odnaleźć wróżkę posługującą się imieniem Cleo.
Wiem, to brzmi jak czyste wariactwo, a to dopiero początek.
Niemal półtorej dekady temu, gdy byliśmy dwudziestoparoletnimi palantami próbującymi dobrze się bawić, ta kobieta przepowiedziała nam przyszłość podczas wieczoru kawalerskiego Remy’ego. Oczywiście to miał być tylko żart. Absurdalna przygoda, która miała sprawić, że ostatnia szalona impreza przed ślubem Rema będzie niezapomniana.
Ale teraz zaczyna wychodzić na to, że to ty padłeś ofiarą żartu.
Co się stało tydzień po tym, jak pozwoliliśmy, by obca kobieta przewidziała dla nas przyszłość? Pierwsza przepowiednia Cleo się spełniła. Rem został porzucony przed ołtarzem, ślub został odwołany, a serce mojego brata wyrwane z piersi.
Trzynaście lat później? Jude zmienił się z seryjnego cipkożercy w cholernego mnicha, który pragnie jednej kobiety do końca życia.
Do niedawna nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. Zaledwie kilka tygodni temu, gdy wybraliśmy się do Vegas na imprezę kawalerską Jude’a, ten po pijaku wyznał mi, że w jego przypadku pani Cleo też miała całkowitą rację: przewidziała, że zakład zmieni jego życie, a właśnie na skutek zakładu poznał Sophie.
Chyba nie muszę mówić, że od tego czasu czułem się, jakby świat stanął na głowie, przy czym moja własna była bliska wybuchu.
A teraz czujesz, że jedynym sposobem ocalenia głowy jest wybranie się prosto do źródła…
Wziąłem głęboki oddech, schowałem telefon do tylnej kieszeni i podszedłem do zniszczonego budynku. Jak tylko przekroczyłem próg, odezwał się ogromny dzwonek nad drzwiami, a w nozdrza uderzył mnie zapach kurzu, świec i kadzidełek. W pokoju zwieszały się te same kotary w kolorze ciemnego burgunda ze złotymi sznurami, co niemal piętnaście lat temu. Natychmiast dostrzegłem też tanie ozdóbki widziane kiedyś oczami imprezowicza, który zdążył już co nieco wypić.
Tak jakbym się przeniósł w czasie.
Co ja wyrabiam, do cholery? Nie powinienem był tu przychodzić.
Zacząłem się odwracać, zdeterminowany, by opuścić to miejsce i całkowicie wymazać Staten Island z pamięci, ale trzy słowa sprawiły, że zastygłem.
— Spodziewałam się ciebie.
Ten głos. Jasna cholera. Pamiętam ten głos.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, otwierając oczy tak szeroko, że wyglądałem chyba jak Królik Bugs, który zauważył Kojota. Szukałem Cleo i jej przerażającego zielonookiego spojrzenia, ale nigdzie jej nie było.
— Usiądź, Ty. — Chrapliwy kobiecy głos ponownie wypełnił moje uszy i tym razem byłem w stanie wskazać, skąd dochodził. Za aksamitnymi kurtynami, odgradzającymi wejście do tajemniczego pokoju na zapleczu, musiała znajdować się kobieta, której szukałem, a której słowa sprawiały, że żołądek zawiązywał mi się w kolejne supełki.
Po kilku długich chwilach wróżka Cleo nareszcie się pojawiła. Jej charakterystyczne zielone oczy natychmiast spotkały się z moimi i bez wstydu mogłem przyznać, że ze strachu jądra skurczyły mi się do rozmiaru orzeszków.
Cholera, to naprawdę dziwne.
— Nie bój się, nie gryzę — rzuciła rozbawiona.
Od razu zaniepokoiło mnie, że od dnia, kiedy widziałem ją po raz ostatni, ani trochę się nie postarzała. Spod aksamitnego kaptura na jej ramiona spływały identyczne pukle czarnych włosów. Jej oczy wyglądały, jakby widziały zbyt wiele, a na wargach zauważyłem tę samą ciemną szminkę, jaką zapamiętał dwudziestoletni ja. I to wszystko nie było zasługą botoksu ani podobnego szajsu. To było coś naturalnego — ale równocześnie cholernie nienaturalnego.
Wskazała dłonią na dwa krzesła stojące przed stolikiem przykrytym jedwabnym obrusem i chociaż przyszedłem tu z własnej woli, nie uśmiechało mi się wypełnianie jej poleceń.
— Och, mój ulubiony profesor. — Jej słowom towarzyszył pewny siebie uśmiech, który ledwie unosił kąciki jej ust. — Myślę, że oboje wiemy, że nie przebyłeś takiej drogi, by nie zadać mi tych wszystkich pytań, które kołaczą się w twojej przystojnej głowie.
To, że znała moje imię, było szalenie niepokojące. Pamiętała moje imię. I jakimś sposobem wiedziała, czym się zajmuję.
Ale miała rację. Nie jechałem przez godzinę aż na Staten Island, by stchórzyć w ostatniej chwili.
Westchnąwszy, usiadłem naprzeciwko niej. W pomieszczeniu panowała cisza, słychać było tylko jakiś wróżbiarski podkład muzyczny wygrywany na dzwonkach na wietrze. Podłoga wydawała się wibrować, choć mogło mi się tak tylko wydawać, ponieważ moje kolano było o wiele, naprawdę o wiele bardziej niespokojne niż zwykle. Ale co ja tam, cholera, wiedziałem. Wszystko razem dawało efekt jak z filmu o duchach.
Nie mogłem się powstrzymać, by nie odwracać spojrzenia za każdym razem, gdy Cleo nawiązywała kontakt wzrokowy. Nie wiedziałem, o co chodzi z tą kobietą, ale czułem, że widzi zbyt wiele — jakby potrafiła zajrzeć mi do głowy.
— Nie bój się. — Ponownie się uśmiechnęła. — Twoje najskrytsze myśli są dla mnie święte, chłopcze. Nie oceniam tego, co widzę, a patrzę tylko w miejsca, które w mojej ocenie muszę zobaczyć, by ci pomóc.
Przymknąłem oczy na krótką chwilę, pytając w duchu samego siebie, jakim cudem się tu znalazłem.
Nie było trudno, chłopie. Zapłaciłeś ponad dziesięć dolców za prom. Czas wziąć się w garść.
Odważyłem się spojrzeć Cleo w oczy. Jej dłonie spoczywały na stoliku.
— Nie rozczarowujesz, kochanieńki — powiedziała z nieznacznym uśmiechem. — Wiedziałam, że z wiekiem staniesz się tylko bardziej interesujący.
Czy ona ze mną flirtuje?
Jeśli tak było w istocie, nie mogłem jej za to winić. Faktycznie byłem przystojnym skurczybykiem, ale wziąwszy pod uwagę okoliczności, nie wydawało mi się to całkiem normalne.
— Jak miewasz się ty i twoi bracia?
— Cóż, z wiekiem nie stali się aż tak interesujący jak ja, ale jak oboje wiemy, moja twarz ustawia poprzeczkę raczej wysoko.
Zaśmiała się cicho.
— Pewności siebie nie można ci odmówić, kochanieńki.
To pewnie mój mechanizm obronny, ale hej, nie musimy tu wchodzić w takie szczegóły.
Jej oczy lśniły mądrością, a usta wygięły się w uśmiechu, który zdradzał wiedzę.
— Remington, Flynn i Jude mają szczęście, że w ich otoczeniu jest ktoś, komu zależy na nich tak bardzo jak tobie.
Ja pieprzę. Jakim cudem ona to wszystko pamięta? Trzyma katalog klientów ze zdjęciami i notatkami? Ma coś w rodzaju pamięci fotograficznej? A może tak naprawdę jest agentką CIA i pod włosami ukrywa słuchawkę, w której słyszy głos kogoś czytającego moje akta?
Chłopie, szanse na to, że ta kobieta ma coś wspólnego z CIA, są mniej więcej takie same jak na to, że ty pójdziesz w ślady Jude’a i zapragniesz związania się z jedną kobietą na resztę życia.
— No dalej — zachęciła. — Pytaj.
— Skąd? — wymsknęło mi się w końcu. — Skąd wiesz o…? — Przerwałem jednak, zanim powiedziałem jej za dużo.
— Moja więź z kosmosem pozwala mi dostrzegać rzeczy, których nie dostrzega nikt inny.
Więź z kosmosem? Co za gówniana odpowiedź. Nie tylko gówniana, ale też niejasna jak cholera. Jeśli jej więzi z kosmosem są takie super, to powinna wiedzieć, o kogo będę pytał i dlaczego w ogóle pytam, a potem zabrać się od razu za odpowiadanie.
Cleo gestem nakazała, bym podał jej rękę. Zawahałem się przez moment, po czym uległem temu szaleństwu. Gdy wejdziesz między wrony i tak dalej, nie? Jeśli nie miałem zamiaru zrobić tego, po co tu przyszedłem, mogłem równie dobrze w ogóle nie przychodzić.
Długie palce z pomalowanymi na czerwono paznokciami zamknęły się wokół mojej dłoni, a Cleo przypatrywała się jej przez chwilę, po czym zamknęła oczy na dobre dziesięć sekund. Czekałem z niecierpliwością, aż je ponownie otworzy, wpatrując się przy tym natarczywie w jej oblicze.
Poczuła, jak intensywnie się jej przyglądam, i uśmiechnęła się drapieżnie.
— Przeznaczenie Jude’a poprowadziło go w stronę wielkiego szczęścia, chyba się ze mną zgodzisz?
Jej pytanie było niczym trzęsienie ziemi i kompletnie wytrąciło mnie z równowagi. Zdobyłem się tylko na skinienie głową.
— Wiem, myślisz sobie, że w przypadku Remy’ego miałam rację tylko częściowo, ale pamiętaj, kochanieńki, że wyszliście, zanim dokończyłam przepowiadać mu przyszłość — kontynuowała. — Jego czas jeszcze przyjdzie. W jego życiu nieoczekiwanie pojawi się druga szansa, która wszystko odmieni.
— Zdajesz sobie sprawę, że minęło czternaście lat, prawda? Los jakoś nie śpieszy się z realizowaniem tych wszystkich twoich zwariowanych przepowiedni. — Roześmiałem się, dostrzegając absurd sytuacji. — Czy kiedykolwiek pomyślałaś, że może jednak nie jesteś najlepsza w swojej pracy?
— Los działa, nie zważając na upływ czasu. — Przeciągnęła palcem po liniach na mojej dłoni. — Wy czterej w kwestii miłości jesteście uparci jak muły. Walczycie z nią. Sprzeciwiacie się jej. Ignorujecie ją. Raz za razem. Ale to zrozumiałe, skoro widzieliście, jak potoczyła się historia waszego ojca, a potem Remingtona.
Mojego ojca? Ha. Ten dupek nie pokazał się w okolicy, odkąd byliśmy dziećmi. Równie dobrze mógłby nie istnieć. Gorszym tatą nie mógł się okazać.
— Wiem, że przyszedłeś do mnie, bo głęboko w twojej duszy tli się zmartwienie. Może nawet obawa.
Przewróciłem oczami.
— Niczego się nie obawiam.
Cleo wyszczerzyła się złowieszczo.
— Oczywiście, że się nie obawiasz. Nasz Ty nigdy niczego się nie obawia, prawda? Jest poszukiwaczem przygód, kocha akcję i jest najlepszym kompanem do zabawy, jakiego może sobie wymarzyć kobieta.
Nareszcie powiedziała coś, co brzmi z sensem.
— Tak, to faktycznie cały ja.
— Nie martw się, dziecko, wciąż jeszcze masz trochę czasu.
Czasu? Czasu na co konkretnie?
Miałem trzydzieści dziewięć lat i kochałem swoje życie jak cholera. Kochałem to, jak żyłem, i kochałem pracę wykładowcy na Uniwersytecie Nowojorskim. Nie potrzebowałem czasu na nic poza tym, na co już lubiłem go przeznaczać.
— Wciąż masz jeszcze trochę czasu na życie w swojej strefie komfortu — wyjaśniła. — Czasu na unikanie zaangażowania. Czasu na zabawę w sposób, który wydaje ci się najlepszy.
— Wydaje mi się najlepszy? — Zmrużyłem powieki. — Cleo, moja droga, bawię się tak, jak wiem, że jest najlepiej. Kropka. Koniec tematu.
— Och, oczywiście, oczywiście — odpowiedziała uspokajająco. — I możesz się odprężyć, mając świadomość, że wciąż jeszcze masz trochę czasu na swoje gierki. Wciąż masz jeszcze trochę czasu, by angażować się w przelotne związki z kobietami, które wpadną ci w oko. Wciąż masz trochę czasu na zostawianie kolejnych złamanych serc na szlaku twojej dobrej zabawy.
— Kolejnych złamanych serc? Nie popadajmy w dramatyzm. Te kobiety wiedzą, na co się piszą.
Fakt, miałem silne skłonności do tego, by randkować na potęgę i interesować się kobietami na krótko, ale po prostu taki byłem. Z całą pewnością nie zostawiałem za sobą celowo szlaku złamanych serc. Wziąwszy pod uwagę to, że moje związki zwykle nie trwały dłużej niż kilka tygodni, myśl o tym, że przy okazji mogłem złamać jakieś serce, była absurdalna. W końcu nikt nie zakochuje się tak prędko.
Szlak złamanych serc, akurat.
— Pewnego dnia ujrzysz prawdę — oświadczyła Cleo. — Ale możesz spać spokojnie, wiedząc, że trochę wody jeszcze upłynie, zanim los zdecyduje, że nadszedł twój czas.
Prychnąłem.
— Co to ma niby znaczyć?
— To nie twoja kolej. Chwilowo los jest zajęty kimś innym.
Jej słowa sprawiły, że wybuchnąłem śmiechem.
— Tak, akurat — powiedziałem i zabrałem dłoń z jej uścisku. — Jasne.
— Los upomni się o ciebie niebawem. Jednak teraz, gdy tu rozmawiamy, zmienia się przyszłość i życie innej osoby.
Zmarszczyłem groźnie brwi, ale Cleo wytrzymała moje spojrzenie.
— Niebawem zrozumiesz, o co mi chodziło. Wystarczy jeszcze trochę poczekać, kochanieńki.
— Trochę poczekać? Tak jak już mówiłem, zdążyło minąć czternaście lat, Cleo. I mówiąc szczerze, jedynym, co do którego faktycznie się nie pomyliłaś, był Jude.
— Wszystko, co przewidziałam dla Jude’a, się spełniło. Właśnie dlatego tu przyszedłeś. Bo przepełnia cię obawa, że mam odpowiedzi na wszystkie pytania.
— Taaa, powiedziałaś, bym poczekał, a ja powiedziałem, że już i tak czekałem cholernie długo.
— Cóż, mój przystojny profesorze, jesteś o krok od tego, by zobaczyć, jak los pociąga za sznurki kolejnego z twoich braci. A następnie sięgnie po ciebie.
— Czyżby? — zapytałem, mrużąc powieki. — A co takiego los ma mi do zaproponowania? Może powinnaś mi przypomnieć to i owo?
Mówiąc szczerze, wcale nie potrzebowałem przypomnienia, ale nie było mowy, żeby ona sama pamiętała, co powiedziała mi tyle lat temu.
Odpowiedziała uśmiechem, który był co najmniej niepokojący.
— Jest niezaprzeczalne podobieństwo między tobą a pramatką Ewą. Nie potrafisz się oprzeć zakazanemu owocowi i obawiam się, że nie zadowolisz się jednym kęsem. Sekret ten sprowadzi zamieszanie i ból. Podróż będzie niespokojna, ale na końcu sprowadzi na ciebie wielkie szczęście i ulgę.
Słowo w słowo powtórzyła mi to, co powiedziała tamtej nocy podczas wieczoru kawalerskiego Remy’ego, i poczułem, że choćbym chciał się kąśliwie odgryźć, nie potrafię pisnąć ani słówka.
Chciałbym móc powiedzieć, że opłacało się wspomóc miejską kasę wydatkami na prom, ale niech mnie diabli, jeśli teraz nie byłem w gorszym stanie psychicznym niż wtedy, gdy postanowiłem, że tu przyjadę.
Spojrzałem na zegarek i z powrotem na panią Cleo, której uśmiech sprawiał, że miało się ochotę pokazać jej środkowy palec.
Nie pośpieszyłem się jednak z tym wystarczająco i to ona byłą tą, która zadała ostateczny cios.
— Idź już, dziecko. Nie chcesz się przecież spóźnić na rodzinną kolację.
Jasna cholera. Musiałem się stąd wydostać.
Skoczyłem na równe nogi i pobiegłem do wyjścia, zapominając o uprzejmym pożegnaniu tej kobiety z koszmarów. Popchnąłem drzwi i podszedłem szybko do mojego range rovera, wsiadłem do środka i natychmiast zablokowałem drzwi i okna.
Była to heroiczna próba ucieczki przed wszystkim, co mi powiedziała. Jedyny problem w tym, że zamknięcie się przed tym całym szajsem nie mogło mnie uchronić przed tym, co już przedostało się do środka.
* * *
— Ty! Ziemia do Tya! — zawołała mama, próbując przyciągnąć moją uwagę zza wyspy w samym środku kuchni Wesa i Winnie. Gdy wreszcie na nią spojrzałem, napotkałem potępiające spojrzenie, które było mi tak dobrze znane, że aż poczułem nostalgię.
— Co?
Przewróciła oczami.
— Czy łaskawie przydasz się do czegoś i otworzysz drzwi?
— Wiem, że jesteś bardzo zajęty staniem, piciem piwa i tak dalej — włączyła się Winnie, a jej głos ociekał sarkazmem — ale jak widzisz, niektórzy, a raczej niektóre z nas przygotowują właśnie kolację.
Rozejrzałem się po kuchni i zobaczyłem, że poza moją mamą, ciocią Paulą, Winnie i Sophie, narzeczoną Jude’a, w pomieszczeniu zostałem tylko ja. Wszyscy pozostali — Jude, Remy, wujek Brad, Wes, czyli mąż Winnie, i moja siostrzenica Lexi byli na tarasie z tyłu domu.
— Wszystko w porządku? — zapytała Sophie, a jej usta uformowały się w lekki uśmiech, gdy odnalazła moje spojrzenie. Wydawała się pytać raczej na poważnie, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć, że w ogóle mogę mówić, a co dopiero jej jakoś spójnie odpowiedzieć.
Mówiąc szczerze, nie potrafiłem nawet ogarnąć rozumem koncepcji czasu. Gdy wszedłem do przybytku Szalonej Cleo, był jasny dzień, a gdy od niej wychodziłem, było już ciemno, co zupełnie nie zgadzało się z tym, ile czasu tam spędziłem. Tak jakbym na chwilę zagubił się w innym wymiarze.
Więc nie, nic nie było w porządku, ale za żadne skarby nie chciałem opowiadać nikomu z rodziny o mojej małej wyprawie. Moi bracia bez wątpienia przez cały wieczór jeździliby po mnie jak po łysej kobyle. Poza tym nas czterech łączył niewypowiedziany pakt, by nigdy już nie rozmawiać o zielonookiej wiedźmie.
Ale Jude nie do końca przestrzegał tej umowy, nieprawdaż? Co za drań. Gdyby w Vegas nie nawalił się jak szpadel i nie zaczął mi się zwierzać, jakbyśmy byli dwójką lasek z Plotkary, to nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy wracać do tego szajsu.
Gdy zdałem sobie sprawę, że Sophie wciąż patrzy na mnie wyczekująco — po tym, jak chyba jeszcze bardziej odpłynąłem po rzece popieprzonych wspomnień — szybko ją zbyłem.
— U mnie zawsze jest w porządku, Soph — powiedziałem, uśmiechając się nieznacznie i równocześnie zeskakując z hokera, by podejść do drzwi i je otworzyć. Minęło tyle czasu, że osoba po drugiej stronie zaczynała się pewnie zastanawiać, czy kiedykolwiek zostanie wpuszczona do środka.
Nie mogłem nic na to poradzić. Nic we mnie nie wydawało się funkcjonować normalnie — poza uszami. Sądząc po tym, jak dokładnie słyszałem rozmowę dobiegającą z kuchni, działały doskonale.
— Tylko ja to zauważyłam, czy Ty zachowuje się dziś strasznie dziwnie? — zapytała szeptem Winnie, gdy przechodziłem do przedsionka.
— Wydaje się jakiś nieobecny — zgodziła się po cichu Sophie.
— I nawet nie przyprowadził na kolację żadnej przypadkowej kobiety — dodała Winnie. — Przyszedł sam. Nigdy nie przychodził sam.
Jej słowa sprawiły, że przystanąłem na chwilę i zmieniłem tryb z mimowolnego zasłyszenia rozmowy w aktywne podsłuchiwanie.
— Na pewno jest okej.
— Mamo — ciągnęła temat Winnie — przypomnij sobie wszystkie nasze rodzinne obiady, kolacje i spotkania z ostatnich dziesięciu lat. Pamiętasz, żeby Ty choć raz nie pojawił się pod rękę z jakąś nic nieznaczącą laską?
— Winnie, skończ już — nakazała mama. — Na pewno jest okej.
— Chłopie, co ty wyprawiasz? — zapytał Remy, wyrastając jakby spod ziemi tuż obok mnie i zaskakując mnie tak bardzo, że aż odskoczyłem i wpadłem plecami na ścianę. Nie czekał, tylko ominął mnie całkowicie i podszedł prosto do drzwi, które to ja miałem otworzyć.
Westchnąłem. Nie ulegało wątpliwości, że opowie o tym wszystkim kobietom Winslowów, i będę musiał się zmierzyć z kolejnymi szeptanymi obawami. No pięknie. Potrząsnąwszy głową, ruszyłem za nim, by zobaczyć, jak otwiera drzwi.
— Eee, witam… o co chodzi? — zapytał Rem, a ja ustawiłem się za nim dokładnie w momencie, w którym wiatr otworzył skrzydło na całą szerokość.
Na progu stała piękna kobieta z dziką grzywą jasnobrązowych loków. Patrzyła to na Rema, to na mnie, a gdy tak się jej przyglądałem, nasze spojrzenia się spotkały. I nie umknęło mi to, że ewidentnie natychmiast mnie rozpoznała.
Cholera. Czy ja zaprosiłem ją na dzisiaj? A jeśli tak, kiedy, do cholery, ją poderwałem? Wiedziałem, że ostatnio nie byłem w najlepszej formie umysłowej, ale to było…
— Och. Ona jest z tobą. — Remy rzucił mi spojrzenie. — Powinienem był się, kurwa, domyślić.
Bez kolejnego słowa czy choćby przywitania mój najstarszy brat wrócił, skąd przyszedł, po drodze waląc mnie w ramię.
Spojrzałem na przepiękną kobietę stojącą na progu, przyjrzałem się jej bliżej i ostatecznie uznałem, że pociągnę to dalej. W końcu mnie rozpoznała. Miała to wypisane na twarzy. I mnie też się wydawało, że skądś ją znam. Pieprzyć to.
— Cóż, z pewnością jesteś w moim typie. Czy ja cię tu dzisiaj zaprosiłem?
Chłopie. Idealne pytanie, żeby poczuła się nie na miejscu.
Wymruczała coś, czego nie dosłyszałem i nie zrozumiałem, pewnie dlatego, że opanowało ją zdenerwowanie. Wiedziałem, że muszę jakoś naprawić sytuację i sprawić, by poczuła się mniej jak kobieta zaproszona przez mężczyznę, który o niej zapomniał, a bardziej jak kobieta zaproszona na rodzinny obiad przez mężczyznę, którego ledwie znała. Nie miałem pewności, czy którakolwiek z tych opcji była atrakcyjna, ale druga z pewnością była lepsza niż pierwsza.
— Wejdź. Chodźmy po coś do picia. Niedługo zaczynamy kolację.
Gdy wróciłem do kuchni, zauważyłem, że wszyscy zeszli już z tarasu i zgromadzili się wokół kuchennej wyspy, śmiejąc się i rozmawiając jedno przez drugie.
— A niech to! — Jude pacnął dłonią w kwarcowy blat i objął Sophie ramieniem. — Myślałem, że Flynn przyjechał. Przynajmniej raz mogę pojawić się na rodzinnej kolacji, bo nie dopasowujemy terminu do Winnie i nie organizujemy jej, gdy pracuję. Jestem gotowy na ucztę!
— Przestań narzekać, Jude — skarciła go Sophie, szczerząc ząbki. — Wiesz, że Flynn zaraz tu będzie. Na niego można liczyć.
Parsknąłem na to śmiechem.
— Inaczej niż na resztę z nas, co, Sophie?
Wzruszyła ramionami.
— Ty to powiedziałeś. Nie ja.
Wszyscy członkowie rodziny zwrócili oczy na mnie oraz na kobietę, o której istnieniu ponownie niemal zapomniałem, a która stała obok mnie. Szybko jednak stracili zainteresowanie, jak zwykle, więc wykorzystałem tę chwilę, by zastanowić się, jak się czuję z tym, że dziewczyny, które przyprowadzam, nikogo nie obchodzą.
Szybko doszedłem do konkluzji. Gdybym sam zachował się w porządku, z pewnością powinienem poczuć się urażony. Byłem jednak facetem, który kompletnie zapomniał, że w ogóle zaprosił tę laskę na kolację, więc… no, tego… Można było spokojnie stwierdzić, że znajdując się w samym centrum tego metaforycznego krateru, nie miałem prawa czuć się lekceważony.
No cóż.
Kilka minut później mama oświadczyła, że możemy jeść i uprzejmie poprowadziłem swoją partnerkę do stołu. Przez cały ten czas nie zamieniliśmy ani słowa i dotarło do mnie, że absolutnie nic o niej nie wiem.
Nie sądzisz, że powinieneś dowiedzieć się, jak ma na imię, palancie, i przestać być takim kutafonem?
Odsunąłem jej krzesło, posadziłem ją koło siebie i zacząłem się zastanawiać, jak zagadać, by dyskretnie dowiedzieć się, kim, do cholery, jest, ale pojawienie się w drzwiach pokoju mojego brata Flynna przyciągnęło uwagę wszystkich zgromadzonych. Zaczęli go witać, gdy wchodził do salonu, a mój umysł ze wszystkich sił starał się przestawić na właściwe priorytety — weź się w garść, chłopie, i dowiedz się wreszcie, jak dziewczyna ma na imię.
Spróbowałem spojrzeć jej w oczy, ale była zbyt zajęta patrzeniem na coś innego. I gdy poczułem, jak ktoś mnie poklepuje po ramieniu, zorientowałem się, że patrzyła na zbliżającego się Flynna.
— Możesz się przesunąć, żebym mógł usiąść obok żony? — zapytał bez słowa wstępu, a ja zamrugałem chyba z tysiąc razy.
Czy on właśnie powiedział żony? W znaczeniu w zdrowiu i w chorobie, w białej sukience, nie opuszczę cię aż do śmierci, mężem i pieprzoną żoną? Może i byłem wybitnym dupkiem, ale jakim cudem odstawiłem taki numer?
Flynn mnie zaraz zabije.
— Przepraszam… — odezwała się Winnie po tym, jak w całym pomieszczeniu zapadła nagle dźwięcząca w uszach cisza. — Czy ty powiedziałeś żony?
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie jestem jedyną zaskoczoną osobą, a fakt, że omyłkowo próbowałem traktować ją jak swoją randkę, to najmniejszy z moich problemów. Kiedy, do cholery, Flynn zdążył się ożenić?
Odwróciłem się, by ponownie spojrzeć na kobietę będącą powodem całego zamieszania. Była cała czerwona ze wstydu, w wyniku szoku nie domknęła ust.
— Przyszłaś tu z Flynnem? — zapytałem, próbując jakoś to sobie poukładać.
— J-ja… Cóż, próbowałam… no… coś powiedzieć, ale… — Głos jej drżał, a Flynn położył pewną dłoń na jej ramieniu i spojrzał prosto w moje zaskoczone oczy.
— Ty, to wyłącznie twoja wina, że cała rodzina, łącznie z tobą, automatycznie zakłada, że każda nieznajoma kobieta na rodzinnej kolacji została zaproszona przez ciebie.
— To dlatego, że jest dziwkarzem.
— Jude! — zawołała mama. — Język! Przy stole są nieletni!
Pomieszczenie wypełnił gwar rozmów i śmiechów mojej rodziny, ale mój mózg nie do końca to wszystko rejestrował, próbując zaakceptować fakt, że Flynn ma żonę.
Serce biło mi nierówno w piersi, a w głowie rozbrzmiewały durne słowa Cleo: Cóż, mój przystojny profesorze, jesteś o krok od tego, by zobaczyć, jak los pociąga za sznurki kolejnego z twoich braci. A następnie sięgnie po ciebie.
Matko boska litościwa, myślałem, że to zdanie będzie uprzejme pozostać ze mną przez rok albo dwa. Wiecie, wwiercać mi się w mózg jak mały pasożyt. Ale spełnić się już tego wieczoru? Nie dając mi ani chwili czasu? To czyste zło.
— Wiesz, że masz problemy, jeśli nie wiesz nawet, która z kobiet w rodzinie jest twoja. — Głos wujka Brada przebił się przez dzwonienie w moich uszach. — Ty, proszę, zapamiętaj sobie, że ta tutaj niewiasta to twoja ciocia Paula. Moja żona.
Szczerze mówiąc, nie wiem nawet, co na to odpowiedziałem. Tak jakby moje usta były tymczasowo na autopilocie, podczas gdy mózg cały czas próbował oswoić się z bombą, którą Flynn odpalił w salonie mojej siostry.
Wszyscy wybuchnęli niepohamowanym śmiechem i pewnie to ze mnie się śmiali, ale naprawdę mnie to nie obchodziło. Skoro Flynn się ożenił, to czy oznaczało to, że Cleo nie była naciągaczką?
Gdybym był pewien Winslowa, w stosunku do którego przepowiednie Cleo nie mogły się spełnić, bardziej nawet niż w stosunku do mnie, byłby to Flynn. Zawsze ponury, zdystansowany bydlak, który nigdy nie randkował, nigdy nie przyprowadzał kobiet i funkcjonował bardzo dobrze, będąc zupełnie sam.
Jeśli nawet on nie był bezpieczny, co to znaczyło dla Remy’ego?
A co ważniejsze: dla mnie?
Zimno podczas nowojorskich nocy to takie zimno, od którego mężczyznom jądra kurczą się do rozmiaru orzeszków, a kobietom sutki sztywnieją na kamień. Tak jakby olbrzymie budynki i betonowe ulice poświęciły swoje ciepło w jakiejś rytualnej ofierze, pozostawiając sobie (i nam) tylko lód.
Moje kolana drżały i dygotały podczas drogi do nocnego klubu — takiego z aksamitnymi sznurami i kolejką chętnych przed wejściem — przez co mój chód był równie seksowny, jak pierwsze kroki nowonarodzonej klaczki.
— O tak. — Lydia, moja siostra, posłała mi uśmieszek. — To będzie dobra noc — powiedziała, odrzucając na ramię długie, brązowe włosy. — Czuję to w kościach.
— To interesujące. Bo jedyne, co ja jestem w stanie poczuć w kościach, to jak pokrywają się lodem.
Lydia parsknęła śmiechem tak zaraźliwym, że moje wargi same wygięły się do góry.
Gdy byłyśmy już w połowie drogi do celu, w mojej torebce zawibrował telefon. Musiałam namocować się z suwakiem, by sprawdzić, kto i co do mnie napisał — bo taki już los psychopatycznego nałogowca technologicznego, jakim byłam. Chciałabym móc powiedzieć, że potrafiłabym żyć bez telefonu — jedynie z książkami i blaskiem dni minionych — ale prawda była taka, że wszystkie umiejętności, z jakich korzystałam w dorosłym życiu, skupiały się wokół wyników wyszukiwań w Google.
Tata: Co prawda na ostatnią chwilę, ale udało mi się załatwić dla ciebie miejsce w akademiku na kampusie.
Westchnęłam, bo wiedziałam, że zwrot „na ostatnią chwilę” był szpilą dotyczącą moich zdolności planowania i zarządzania czasem. Dziś jednak miałam się bawić i nie miałam ochoty na kłótnie z tatą, więc odpowiedziałam, starając się nie zaogniać sytuacji.
Ja: Tato, doceniam twoje wysiłki, ale jak już ci mówiłam, mam zaklepane mieszkanie.
Tata: Wydaje mi się, że będzie ci łatwiej skupić się na nauce, jeśli będziesz mieszkała na kampusie. Na samym dojeżdżaniu na zajęcia zaoszczędzisz mnóstwo czasu.
Zawsze ponaglający. Zawsze naciskający. Nigdy się nie przyzna, że mówiłam mu, jaka jest sytuacja, i że to on nie chciał o tym słuchać. Dokładnie taki jest mój ojciec. Przynajmniej taki był zawsze, odkąd stałam się wystarczająco duża, by z nim rozmawiać.
— Z kim piszesz? — zapytała Lydia, na co ja ostentacyjnie schowałam telefon do torebki.
— Z nikim ważnym.
Fakt, zabrzmiało ostro. Ale przynajmniej dziś wieczorem tak wyglądała prawda. Moje relacje z tatą były skomplikowane, poplątane na tyle, że nie mieliśmy szans choćby się zbliżyć do ich wyprostowania poprzez jedną wymianę SMS-ów. W gruncie rzeczy dojście do porozumienia z moim ojcem wymagałoby dokładnego przeanalizowania wszystkich moich życiowych wyborów, w tym również (choć nie wyłącznie) tego, w jaki sposób znalazłam się tutaj, czyli dokładnie w tym miejscu, w którym chciał bym się znalazła.
A to nie był temat na teraz. Teraz miałam się dobrze bawić z moją siostrą Lydią i jej żoną Lou.
Po ośmiu długich latach na Zachodnim Wybrzeżu oficjalnie wróciłam do Nowego Jorku. Do miasta, w którym dorastałam. Miasta, w którym pozostawiłam wszystkie wspomnienia młodości. Jedynego miejsca, które potrafiło sprawić, że wracałam myślami do matki.
W jakiś sposób czuję się równocześnie zagubiona i jakbym właśnie się odnalazła.
Ominęłyśmy w trójkę długą kolejkę ludzi przed aksamitnymi sznurami, przechodząc wśród chmur papierosowego dymu i widzialnych oddechów, które pojawiają się tylko w temperaturze tak niskiej, że powinna zostać zakazana. Następnie skierowałyśmy się prosto w stronę wejścia do nowego klubu, który podobno ubiegał się o miano najpopularniejszego miejsca w mieście.
Bramkarz w czarnej puchówce i czapce typu beanie stał przed drzwiami Orchidei i trzymał w rękach podkładkę z przypiętą listą. Na nasz widok uniósł brew, a Lydia szybko pokazała mu zaproszenie ze złotymi tłoczeniami, dzięki któremu się tu znalazłyśmy.
Skinął nam uprzejmie głową i odpiął dla nas aksamitny sznur zagradzający wejście.
Na twarzy mojej siostry wykwitł wielki uśmiech.
— Czy tylko mnie się wydaje, że to idealny sposób, by uczcić fakt, że Rachel nareszcie wróciła do domu?
Musiałam przyznać, że moja starsza i jedyna siostra była po prostu najlepsza. Miała w sobie coś, co sprawiało, że czułam się przy niej dobrze. Tryskając pozytywną energią, zawsze widziała szklankę w połowie pełną i rozświetlała świat dookoła siebie.
— Całkowita zgoda, kotku — odpowiedziała Lou, moja szwagierka, i odwróciła do mnie twarz, szczerząc zęby w uśmiechu. — Naprawdę cieszę się, że wróciłaś do Nowego Jorku, Rae.
— Zachowujecie się obie, jakbym nigdy nie przyjeżdżała w odwiedziny — odparłam ze śmiechem. — Wracałam niemal na każde Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie. Latem też udało mi się kilka razy przylecieć.
— No tak, ale odwiedziny to jednak nie to samo co zamieszkanie tutaj — zauważyła Lydia, gdy w trójkę mijałyśmy bramkarza.
Lou przytrzymała drzwi dla mnie i Lydii, otwierając nam drogę do środka, skąd biło ciepło. Gwałtowna zmiana temperatury sprawiła, że moje ciało aż zadygotało.
— Muszę powiedzieć — stwierdziłam, unosząc brew jak ktoś, kto swoje przeżył i swoje wie — że jeśli LA ma jakąś przewagę nad Nowym Jorkiem, to jest nią pogoda. Nie ma śniegu. Nie ma mroźnych zimowych wieczorów, podczas których trzęsę się tak bardzo, że mam wrażenie, jakby miały mi odpaść cycki.
Drzwi zamknęły się za Lou, która roześmiała się na te słowa. Lydia przewróciła oczami i wymownie wskazała na mój strój.
— Uprzedzałam cię, że wysokie obcasy i sukienka to nie najlepszy pomysł.
— Na swoją obronę mam to, że wzięłam kurtkę! — Rzuciłam okiem na swoje lśniące czarne szpilki, gołe nogi, luźną sukienkę w jaskrawoniebieskim kolorze i kremowe bolerko ze sztucznym futerkiem. — Poza tym powiedziałaś mi, że mam się ubrać do klubu. To jest właściwy strój klubowy. Stwierdzenie, że sukienka i szpilki nie są dobrym pomysłem, przy równoczesnym stwierdzeniu, że idziemy do klubu, powoduje usterkę w matriksie!
— Ta kurtka jest śmiechu warta i doskonale o tym wiesz. Dziesięć stopni na minusie nie dba o Matrix czy Keanu Reevesa. Dziesięć na minusie nie dba o nikogo.
Roześmiałam się.
— Nie miałam na myśli Matrixa z Keanu.
— Jeśli o mnie chodzi, nie ma czegoś takiego jak Matrix bez Keanu.
Potrząsnęłam głową i uśmiechnęłam się pojednawczo.
— Następnym razem będę pamiętała, że aby przetrwać w zamarzniętej tundrze, w jakiej zimą toczy się nowojorskie nocne życie, potrzebuję kurtki polarnej. Założę złote kolczyki i jakoś będę w niej wyglądać.
— Nie bądź taką marudą. — Lydia się roześmiała i przyjacielsko trąciła mnie ramieniem. — I nawet nie próbuj udawać, że nie cieszysz się z powrotu do domu. Widzę to w twoich oczach, Rae.
— Bardziej bym się cieszyła, gdybym dziś została u siebie, wiesz, w ciepłym, przytulnym nowym mieszkaniu, i gdybym mogła rozpakować wszystkie pudła aktualnie zawalające mi salon.
Pomimo tego, że ojciec życzył sobie czegoś innego, dzięki Lydii i Lou mój nowy dom mieścił się nad ich cukiernią, Little Rose. Było to oryginalne mieszkanko z jedną sypialnią w dzielnicy Nolita. Znajdowały się w nim parkiety i wielkie okna, za które nowojorscy wynajmujący domagają się zwykle olbrzymiego czynszu.
Ale nie Lydia i Lou. Nalegały, bym odpłacała się im, pomagając jedynie na część etatu w cukierni. A nawet z tym szły mi na rękę, uwzględniając fakt, że godziny pracy musiały być dostosowane do moich zajęć na studiach magisterskich na NYU.
— Czy w Los Angeles mogą mieszkać wyłącznie nudziarze? Specjalnie po to, żeby celebryci wydawali się bardziej interesujący czy coś? — drażniła się ze mną Lydia. — Nigdy nie byłaś typem dziewczyny, która odpuści noc w ekskluzywnym klubie dla rozpakowywania jakichś głupich pudeł.
Nie myliła się. Zawsze przedkładałam zabawę nad wszystko inne, zwłaszczanad obowiązki. W tym roku jednak wzięłam się w garść i zabrałam za generalne porządki. Miałam dwadzieścia sześć lat i teraz, po czterech latach od zrobienia licencjatu na Stanfordzie, nastał czas, by nieco dorosnąć i skupić się na przyszłości oraz karierze.
Bo wiecie, improwizować każdy krok i działać pod wpływem impulsu też można tylko do czasu.
Choć byłabym zachwycona, mogąc zostać na Zachodnim Wybrzeżu, by zrobić magisterkę na Stanfordzie, to fakt, że mój tato był dziekanem Wydziału Języka Angielskiego na NYU, przeważył. Pociągało to za sobą takie przywileje jak darmowe studia dla córki, co było nieco zbyt kuszącą opcją, by z niej nie skorzystać.
Nikt nie chce znaleźć się pod miażdżącym uciskiem kredytu studenckiego. Choć z drugiej strony nikt nie chce też znaleźć się w sytuacji, w której jest zależny od wtrącającego się we wszystko ojca.
Apodyktyczne tendencje i wyśrubowane oczekiwania profesora Nathaniela Rose’a też potrafiły ciążyć jak diabli.
Nie myśl o tym, Rachel.
— To… przypomnijcie mi, dlaczego przyszłyśmy akurat tutaj? — zapytałam, zmuszając się do skupienia na teraźniejszości. Oddałam okrycie w szatni, w której Lou wzięła dla nas wszystkich jeden numerek, a następnie skierowałam swoje rozmrażające się ciało w stronę wnętrza ogromnego klubu.
Lydia i Lou szły przede mną, trzymając się za ręce, ale Lydia obracała się co chwilę przez ramię, by ze mną porozmawiać. Trudno było ją zrozumieć przy rosnącym hałasie dobiegającym ze środka, ale wciąż jeszcze słyszałam, co mówiła… Chyba.
— Bo zaprosiła nas nasza koleżanka, Sophie. To dla niej i jej męża Jude’a ważna okazja. Impreza na oficjalne otwarcie Sekretnego Klubu.
— Kto to Sophie i co to jest Sekretny Klub?
— Sophie zajmuje się organizowaniem przyjęć… — Jej głos zanikł, gdy odwróciła się, by spojrzeć, dokąd idzie, po czym wróciła do mnie. — …ją od dawna — wyjaśniła Lydia. — To jedna z naszych ulubionych klientek.
— A Sekretny Klub to nowa marka, która za chwilę będzie superpopularna wśród par — dodała Lou, odwracając się na moment, by posłać mi uśmiech.
Muzyka wprawiała posadzkę w drżenie, które przenikało mnie od obutych w szpilki stóp po czubek głowy, gdy szłam za siostrą i jej żoną w stronę oficjalnego wejścia do klubu.
Lokal był wypełniony po brzegi. Ludzie tłoczyli się praktycznie wszędzie: na parkiecie pod budką DJ-a, przy wielkim barze, gdzie błagali o drinki, oraz w każdym ciemnym kącie, gdzie znajdowały się prywatne loże i stoliki.
Los Angeles miało swoje nocne kluby, ale nic nie dorównywało temu, co miał do zaoferowania Nowy Jork.
Sama ta myśl sprawiła, że się uśmiechnęłam. Nieważne, ile lat bym spędziła na Zachodnim Wybrzeżu, w głębi serca zawsze pozostawałam nowojorczanką. Byłam nieco nieokrzesana i zadziorna w sytuacjach, kiedy na zdrowie wyszłoby mi siedzenie cicho, a to wszystko przez puls tego miasta, który tętnił w moich żyłach. Los Angeles było nieco zbyt… sztywne. I pretensjonalne. Przynajmniej takie LA, jakie ja znałam.
Nie minęło wiele czasu, nim udało nam się zdobyć w barze drinki, a Lydia i Lou dostrzegły w tłumie kilka znajomych twarzy: wyglądającego na hipstera faceta z gęstą brodą i w drucianych okularach oraz drobną dziewczynę o krótkich kruczoczarnych włosach.
Po przywitaniu uprzejmie wykręciłam się od rozmowy o galerii sztuki w SoHo i poszłam przekonać się, o co chodzi z promocją przy głównym stole, gdzie zebrała się imponująca liczba zainteresowanych.
Była to prezentacja skupiająca się na wyjaśnieniu zasad działania Sekretnego Klubu i dość szybko zorientowałam się, że to inicjatywa dla par poszukujących przyjemności.
Konkretniej cielesnych rozkoszy.
Szczerze mówiąc, nawet mi się to spodobało. Był to nowy sposób dla par, by bezpiecznie i radośnie eksplorować swoje fantazje i pragnienia. Polegało to na zdobywaniu odznak, które przypominały mi czasy, gdy jako mała dziewczynka działałam w zastępie harcerek.
Szybko zauważyłam, że pośrodku stołu leży stosik kart i że mają one służyć do ciekawej gry dla zainteresowanych. Instrukcja głosiła: Rzuć dziś sobie wyzwanie.
Powinnaś to zrobić!, zawołało z ekscytacją moje wewnętrzne dziecko.
Zachwiałam się, gdy ktoś wpadł na mnie od boku. Podniosłam wzrok, gotowa na awanturę, ale to była tylko moja siostra.
Przeczytała tę samą instrukcję co ja i potrząsnęła mną z entuzjazmem, roześmiana.
— Ooo, to się dobrze zapowiada.
Kiwnęłam głową twierdząco, ale nic nie powiedziałam.
— Jeśli ty weźmiesz jedną, ja też wezmę — dodała Lydia, wskazując podbródkiem stosik kart, z którego w ciągu ostatnich pięciu minut skorzystało już chyba dwadzieścia osób.
— Dlaczego by nie, u licha? To w końcu Nowy Jork, nie? — Puściłam jej oczko i obie równocześnie sięgnęłyśmy po kartę.
Ona wzięła pierwszą, odwróciła ją i cicho przeczytała polecenie.
— Co tam jest napisane, Lyd?
— „Zaskocz kogoś seksownym całusem”. — Wyszczerzyła zęby, a ja parsknęłam ze śmiechu.
— To nic trudnego, biorąc pod uwagę fakt, że przyszłaś tu z żoną.
Lydia zachichotała, ale potem odwróciła się, by podejść do Lou, która wciąż rozmawiała z brodatym hipsterem i czarnowłosą dziewczyną. Owszem, z pewnością mieli jakieś imiona, ale nie byłam pewna, czy chciałam je poznać.
Ich rozmowa nagle zamarła — a Lou przerwała dosłownie w środku zdania — gdy Lydia do nich podeszła, ujęła piękną twarz swojej żony w dłonie i przyciągnęła ją do siebie, po czym obdarzyła powolnym, głębokim pocałunkiem.
Trwał wystarczająco długo, by brodacz spojrzał na mnie wymownie i by Lou poddała się pieszczocie, wplatając palce we włosy Lydii. Chwilę mi zajęło, zanim przedarłam się przez rozbawiony tłum, ale gdy już znalazłam się obok nich, rzuciłam prowokująco:
— Znajdźcie sobie pokój, bezwstydnice!
Lydia zakończyła pocałunek, odsuwając się od żony z chichotem, podczas gdy Lou wyglądała na nieco zaszokowaną. Zmarszczyła brew, jakby chciała zapytać: Z jakiej to było okazji?
Moja siostra pokazała jej swoją kartę, a gdy Lou ją odczytała, uśmiech nie schodził jej z twarzy.
— Misja wykonana, kotku.
Lydia dała żonie pożegnalnego mokrego całusa, po czym odwróciła się do mnie i postukała palcem wskazującym w kartę, którą wciąż trzymałam w dłoni.
— Dobra, Rae. Twoja kolej.
Uniosłam ją do oczu i cicho przeczytałam wyzwanie.
— No, no, czytaj głośno!
Przewróciłam oczami, ale spełniłam żądanie Lydii:
— Spraw, by najgorętszy facet w klubie zapamiętał cię do końca życia.
Lydia natychmiast wybuchnęła śmiechem, a ja posłałam jej mordercze spojrzenie.
— Coś mi się wydaje, że twoje wyzwanie było o wiele łatwiejsze od mojego.
— Może, ale to idealnie do ciebie pasuje.
Zmarszczyłam nos.
— Co to ma niby znaczyć? Że lekko się prowadzę?
Lydia nie przestawała się śmiać.
— Wiesz dokładnie, co to znaczy, Rae. Nigdy nie potrafiłaś oprzeć się wyzwaniom. Szczególnie, jeśli chodziło o jedną z dwóch rzeczy…
— A jakie to dwie rzeczy masz na myśli?
— Facetów i buntowanie się przeciwko ojcu.
— Buntowanie się przeciwko naszemu ojcu rozumiem, ale faceci? Nie widzę związku.
— Pogódź się z tym — odparowała, prychając. — Zawsze byłaś laską zmieniającą facetów jak rękawiczki.
— Nie było ażtak źle.
— Patrzyłam, jak nasz ojciec wyciągał chłopaka z twojego pokoju o trzeciej nad ranem, a potem przez dwa kolejne tygodnie ten sam chłopak wydzwaniał praktycznie bez przerwy. Choć został złapany za bokserki i wyrzucony z naszego domu bez butów, wciąż nie potrafiłaś się od niego opędzić. Uwierz mi, Rae, jesteś właśnie taką dziewczyną. I totalnie cię za to uwielbiam.
— Ale pamiętasz, że miałam wtedy tylko siedemnaście lat, co? Dużo wody w rzece upłynęło od czasu, gdy robiłam różne numery.
— Nie aż tak znowu dużo…
Przewróciłam oczami.
— Jedyny powód, dla którego ty nie musiałaś potajemnie wprowadzać nikogo do swojego pokoju, był taki, że tata nie połapał się, że wolisz dziewczyny.
— Pod tym względem miałam zdecydowaną przewagę — zgodziła się Lydia, chichocząc. — Ale nie mówimy tu o mnie. Mówimy o tobie. I o tej karcie, którą trzymasz w ręku.
— Wiesz, wróciłam do Nowego Jorku, by zostać odpowiedzialną dorosłą, jaką nasz ojciec zawsze chciał, bym została.
— Nu-da! — odpowiedziała prowokująco, wymawiając przesadnie każdą sylabę. — No dobra, kto będzie tym szczęściarzem?
— Masz na mnie zły wpływ.
— Powiedziała dziewczyna, która namówiła mnie kiedyś, bym okłamywała ojca przez całe dwa miesiące, podczas których on był pewien, że jesteś na jakimś obozie letnim dla miłośników książek, gdy tak naprawdę jeździłaś po kraju z chłopakiem-rockandrollowcem jego vanem, i to tak rozjechanym, że nie powinien był zostać dopuszczony do ruchu drogowego.
No cóż, cholera. Jeśli dalej będę się jej podkładała, to nadal będzie mnie punktować. Owszem, ja, Rachel Rose, byłam znana z tego, że podejmowałam nieodpowiedzialne decyzje. Teraz jednak próbuję być inna. Teraz próbuję być porządna.
— Dalej, bądź zajebistą boginią, jaką wiem, że jesteś! — zachęciła mnie Lydia, szczerząc zęby i przysuwając się bliżej do Lou, by objąć ją w pasie ramionami.
— Niech ci będzie. — Tak jakbym potrafiła odrzucić wyzwanie.
— Oto moja Rae!
— Ale musisz dać mi chwilę, żebym znalazła właściwego faceta — dodałam zaraz. — Klub jest ogromny, jest tu masa ludzi, a ja odmawiam robienia tego na pół gwizdka.
— Nie przejmuj się — wtrąciła się Lou. — Obie doskonale zdajemy sobie sprawę, że jak coś robisz, to już na całego.
Lydia potwierdziła skinieniem głowy, a ja puściłam oczko do nich obu.
A teraz… pozostaje tylko znaleźć najgorętszego faceta w klubie.
* * *
— Noc nie jest już taka młoda jak godzinę temu, Rae. — Lydia upiła łyk wina i spojrzała na mnie znad kieliszka, uśmiechając się znacząco.
— Na karcie wyraźnie napisano „najgorętszy facet w klubie”. Oszacowanie potencjału tego miejsca wymaga trochę czasu.
Prawdę mówiąc, wiedziałam, kto będzie moją ofiarą po trzydziestu sekundach od momentu, gdy zaczęłam się rozglądać. A po szybkim wyjściu do łazienki byłam gotowa, by zabrać się za wykonywanie tego głupiego zadania z karty: Spraw, by najgorętszy facet w klubie zapamiętał cię do końca życia.
— Jak już Rachel zrobi, co ma zrobić, to wychodzimy, prawda? — zapytała Lou, a ja skinęłam głową, choć pytanie nie było skierowane do mnie.
— Tak.
— Co? Dlaczego miałybyśmy już iść? — Lydia zmrużyła oczy w proteście. — Ta impreza jest świetna.
— Bo prowadzimy cukiernię — odpowiedziała Lou, prychając. — Czwarta rano przychodzi zdecydowanie za szybko.
— Masz rację — roześmiała się Lydia i spojrzała na mnie. — Okej, Rae. Spraw, byśmy były z ciebie dumne, a potem stąd znikamy.
— Dobra. — Wzruszyłam ramionami, dopiłam wino i zeskoczyłam z hokera. — Wystarczy mi piętnaście minut, nie więcej.
— Czekaj… wybrałaś już faceta? — zapytała moja siostra, odstawiając wino na stolik i pochylając się do mnie w dramatycznej pozie.
— Skarbie, wiedziałam, który to będzie, odkąd przeczytałam kartę. — Wyciągnęłam dłoń i żartobliwie odrzuciłam końcówki jej włosów na bok. Lou się roześmiała.
— Który to? — Lydia rozejrzała się po ogromnym pomieszczeniu. Jej oczy omiatały ludzi czekających na swoje drinki przy masywnym barze i tancerzy podrygujących na parkiecie, aż wreszcie ponownie spotkały się z moimi.
— Parkiet. Na piątej.
Lydia i Lou natychmiast spojrzały we wskazane miejsce.
— Ten obłędnie wysoki facet z kozią bródką?
Prychnęłam.
— Nie żartuj.
— Czekaj… ten facet z seksownymi brązowymi włosami?
— Tak.
— Czarny garnitur? Biała koszula? — pytała Lou, upewniając się, że patrzy na właściwą osobę. — Rozpięte trzy górne guziki?
— Mhm.
— Wianuszek lasek wokół niego? — Lydia ponownie spojrzała na mnie.
— Owszem, to ten — powiedziałam dobitnie. — Wystarczy opisów. Znalazłyście go.
Lydia i Lou wymieniły się spojrzeniami. Trwało tu ułamek sekundy i przeciętna osoba mogła tego nawet nie zauważyć, ale sprawiło, że poczułam się, jakbym o czymś nie wiedziała.
— Co mnie ominęło? — Oparłam łokcie na stoliku i spoglądałam to na jedną, to na drugą. — Nie sądzicie, że się nada?
— O nie — odparła Lydia. — Zdecydowanie się nada.
— Tak — dodała Lou, kiwając głową. — Gdybym lubiła fiutki, to właśnie tego bym wybrała, z całą pewnością.
Lydia zarechotała.
— I ja też, skarbie. I ja też.
— Czyli postanowione? Pójdę i sprawię, żeby facet zapamiętał mnie do końca życia, a potem palimy wrotki i po drodze do domu kupujemy sobie tacos w ulicznej budce.
Lydia pokazała mi kciuk w górę.
— Do dzieła, laska — dodała Lou i uniosła dłoń, by przybić mi piątkę.
Uśmiechnęłam się lekko, ostentacyjnie poprawiłam cycki, na co obie zareagowały śmiechem, i obróciłam się na pięcie spoczywającej w moich ulubionych szpilkach od Prady — dostałam je od Lydii na dwudzieste pierwsze urodziny, a kupiła je w sklepie z używanymi rzeczami na Upper East Side.
Nie minęło dużo czasu, a przeciskałam się przez tłum tańczących prosto w kierunku mojego celu, którym był bohater mojego wyzwania znajdujący się w otoczeniu swojego haremu.
Facet był obłędny, miał ułożone brązowe włosy, zuchwały uśmiech i najbardziej błękitne oczy, jakie w życiu widziałam. Im bliżej podchodziłam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że trafiłam w dziesiątkę.
Zdecydowanie był najatrakcyjniejszym facetem w tym klubie.
Idealnego wzrostu, umięśniony dokładnie tak, jak trzeba, obdarzony perfekcyjnym, charyzmatycznym uśmiechem — to, w połączeniu z faktem, że autentycznie potrafił tańczyć, wyjaśniało, dlaczego tyle kobiet zabiegało o jego uwagę.
Dyskretnie się do niego przysunęłam, ustawiając się tak, że nie mógł na mnie nie wpaść. Zdawałam sobie sprawę, że parę kobiet będzie na mnie wściekłych, ale ostatecznie miałam zabawić tu tylko chwilę. Już niebawem będą go sobie mogły zabrać z powrotem.
Poruszałam się w rytm muzyki, kołysząc biodrami i unosząc ręce do uwodzicielskiego basu dochodzącego z głośników DJ-a. Był to mocny remiks Alors On Danse Stromae’a, francuskiej piosenki, którą znałam aż za dobrze. Kawałek był tak dobry, że nawet najmniej skłonne do tańca osoby zaczynały się bujać.
Celowo odrzuciłam głowę do tyłu, pokazując długą szyję i eksponując piersi w sposób, jakiego większość mężczyzn nie umie zignorować. Dzięki solidnemu tyłkowi i szerokim biodrom zawsze byłam dziewczyną z krągłościami. Choć muszę przyznać, że nabranie pewności siebie w związku z moim ciałem zabrało mi lata. Presję społeczeństwa, nakazującą podatnym na wpływy nastolatkom myśleć, że aby być seksowną, trzeba być chudą, trudno było pokonać.
Oczywiście teraz już wiedziałam, że to wierutne kłamstwo. Seksapil i pewność siebie nie mają rozmiaru na metce. Mają je szczupłe. Mają krągłe. Te cechy biorą się z tego, jak się czujesz we własnej skórze.
Poczułam moment, w którym mnie dostrzegł. Jego oczy przemknęły po mojej twarzy i powoli, uwodzicielsko przesunęły się po moim ciele.
Zaczynamy grę.
— Cześć — zagaił, a na jego wargach ponownie pojawił się ten zuchwały uśmiech. Był tak wspaniały, tak kuszący, że całe ramiona i kark pokryły mi się gęsią skórką.
Ale wiedziałam, że tego typu facetowi nie można od razu okazać zainteresowania. Nic z tego. Trzeba go urabiać stopniowo, sprawić, by poczuł, że musi coś udowodnić, zanim zdobędzie twoją uwagę.
Nie przestawałam tańczyć, pozwalając sobie tylko na cień uśmiechu.
Przysunął się bliżej i gdy dystans między nami skurczył się tak, że dzieliły nas już tylko centymetry, celowo podniosłam na niego wielkie, zaciekawione oczy.
— Chcesz zatańczyć? — zapytał seksownym szeptem, który jakimś cudem przeniknął do moich uszu przez ogłuszającą muzykę.
Wzruszyłam ramionami.
— To zależy.
— Od czego?
— Jesteś żonaty? — zapytałam, a on uśmiechnął się lekko na taką bezpośredniość.
— Nie.
— Dziewczyna?
— Też nie. — Uśmiech na jego twarzy zrobił się dużo szerszy. — A ty?
Ostentacyjnie rozejrzałam się dookoła.
— Jak widzisz, jestem tu tylko ja.
Z jego gardła wyrwał się chrapliwy śmiech.
— Wiesz, co miałem na myśli.
— Nie mam też żadnego męża ani chłopaka czekającego na mnie w domu.
— Czyli… skoro to już ustaliliśmy… może chciałabyś zatańczyć?
— Zatańczyć? — Przekrzywiłam głowę na bok i oceniłam go spojrzeniem od stóp do głów. — Z tobą?
Zbliżył się jeszcze bardziej.
— Cóż, laleczko, to ja cię proszę do tańca.
— Ale czy umiesz się bawić?
Odpowiedział uśmiechem, na którego widok nawet manekin zsunąłby majtki.
— Umiem się bawić tak, jak jeszcze nigdy w życiu się nie bawiłaś.
Ta jego bezczelna pewność siebie powinna mnie pewnie zniechęcać, ale w jakiś sposób sprawiała, że był jeszcze bardziej atrakcyjny. Żeby tak dobrze się reklamować, trzeba być naprawdę buńczucznym draniem.
— Okej. — Nonszalancko wzruszyłam jednym ramieniem. — Dobra. Czemu nie.
Spodziewałam się, że natychmiast ruszy do tańca, ale tego nie zrobił. Zamiast tego przeciągał każdą chwilę, zaczynał powoli i to pokazywało mi, że był mężczyzną, który dokładnie wiedział, co robi.
Łagodnie wyciągnął rękę i ujął moją dłoń, ani na chwilę nie odrywając ode mnie spojrzenia swoich błękitnych oczu.
Przesunął kciukiem po jej wierzchu i po palcach, aż natrafił na pierścionek, który zawsze nosiłam na prawym palcu wskazującym.
Spojrzał w dół, przypatrzył mu się i uśmiechnął.
— Czy to pierścionek nastroju?
Przytaknęłam, a on ponownie uniósł głowę i spojrzał mi w oczy.
— A jaki masz nastrój dziś?
Nie wahałam się ani chwili. Bo prawda była taka, że w dawnych czasach Rachel Rose też potrafiła być buńczucznym draniem.
— Trochę szalony. Trochę nierozważny.
Na jego pełnych wargach zapełgał cień uśmiechu. Facet przysunął się tak blisko, że dystans między nami można było już liczyć w milimetrach, i zanim się zorientowałam, moje ręce znalazły się wokół jego szyi, a jego ręce wokół mojego pasa, przyciągając mnie do siebie. Przez materiał sukienki czułam ciepło jego skóry i to uczucie uderzało mi do głowy.
Cholera. To naprawdę przyjemne.
Znajdowaliśmy się tak blisko siebie, jak to tylko możliwe między dwojgiem ludzi, a jego ciało potrafiło się poruszać. Biodra kierowały moimi, a dłonie wywierały na moją talię idealny nacisk.
W jakiś sposób udawało mu się sprawić, że mimo takiej bliskości odczuwałam niedosyt.
Ten facet był bajeczny przez duże „B”.
Unosiłam się zanurzona w dyskretnym, ale męskim zapachu jego wody kolońskiej i musiałam kilka razy zamrugać, by przypomnieć sobie, po co ja tu w ogóle jestem i dlaczego z nim tańczę.
Pięć lat temu zwolniłabym wszelkie hamulce i poszła, dokądkolwiek ten moment by mnie zaprowadził, co niewątpliwie oznaczałoby miejsce, w którym ubrania są zbędne.
Nie obchodziłoby mnie, że równie dobrze mógłby być jednym wielkim i głośnym sygnałem alarmowym. Nie obchodziłyby mnie te wszystkie kobiety otwarcie domagające się jego uwagi. I nie obchodziłoby mnie to, że zdecydowanie był typem faceta, którego nie da się zabrać do domu i przedstawić rodzicom.
Ale mnie nie interesowało już bycie taką dziewczyną, a nawet gdyby, to nie o to tutaj chodziło.
To tylko krótka gra, która miała się skończyć bardzo szybko.
— Jak masz na imię? — wyszeptał mi do ucha i odsunął się, by spojrzeć mi w oczy.
— Jak tylko masz ochotę.
Uniósł jedną brew.
— Naprawdę nie masz zamiaru zdradzić mi swojego imienia?
— Nie. — Potrząsnęłam głową. — Ale chciałabym ci coś dać.
— Coś mi dać?
— Mhm. Zamknij oczy.
Kąciki jego ust wygięły się w rozbawieniu, ale zamiast wykonać moje polecenie, podejrzliwie przechylił głowę na bok.
— Po prostu mi zaufaj — powiedziałam zdecydowanie.
— Zaufać dziewczynie, która nie chce zdradzić swojego imienia?
Przygryzłam dolną wargę i skinęłam głową.
— Czasami musisz podjąć w życiu odrobinę ryzyka, wiesz?
Zaśmiał się, ale ku mojemu zaskoczeniu posłuchał. Stanął w miejscu z zamkniętymi oczami i po prostu czekał, co dalej zrobię.
Nachyliłam się tak, by moje usta znalazły się tuż przy jego uchu.
— Wyciągnij rękę — wyszeptałam i nieomal musnąwszy jego szyję ustami, odsunęłam się od niego.
Znowu posłuchał. Wyciągnął dłoń, cały czas mając zamknięte oczy.
Różowe majteczki, które zdjęłam w łazience jakąś godzinę wcześniej, dyskretnie wyjęłam z jedynego miejsca, gdzie mogłam je schować — z mojego dekoltu. Włożyłam mu je do ręki i zamknęłam jego palce na delikatnym materiale.
— Możesz już otworzyć oczy.
Znowu mogłam podziwiać jego oszałamiająco błękitne tęczówki. Przez dłuższą chwilę patrzył na swoją zaciśniętą dłoń, po czym otworzył ją i zobaczył majteczki.
Po jego twarzy przebiegło zaintrygowanie, rozbawienie i całe mnóstwo innych emocji. Spojrzał mi prosto w oczy.
— Zakładam, że są twoje?
Skinęłam głową.
Ponownie popatrzył na to, co trzymał w dłoni, i znowu na mnie, ale tym razem zbliżył się i wolną ręką ujął mnie delikatnie za łokieć.
— I co to ma znaczyć? — zapytał, a jego głos rozkoszną chrapliwością drażnił moją skórę.
Cholera, kusił. Musiałabym się okłamywać, żeby nie przyznać, że tak było.
Ale właśnie dlatego przyszedł na mnie czas.
— Na pamiątkę — powiedziałam i delikatnie musnęłam wargami jego policzek, ale gdy zrobiłam wyraźny krok w tył i zaczęłam się odwracać, zawołał:
— Czekaj… odchodzisz?
— Odchodzę.
Zmarszczył brwi, jego oczy wyrażały dezorientację, a ja rzuciłam mu tylko trzy słowa pożegnania:
— Dzięki za taniec.
A potem prześlizgnęłam się przez tłum i uciekłam z parkietu, jak najdalej od Pana Pokusy, zanim zrobiłabym coś wyjątkowo głupiego — na przykład zmieniłabym zdanie.
Powiew lodowatego powietrza uderzył mnie w twarz i przyśpieszyłem kroku, kierując się w stronę budynku Wydziału Języka Angielskiego na Greene Street. Na całe szczęście na NYU wciąż trwały ferie zimowe i żeby dostać się tam, gdzie chciałem, nie musiałem lawirować w tłumie studentów.
To miało się jednak zmienić już za tydzień. Kampus ponownie będzie iskrzył energią, sale wykładowe będą pełne, a ja ponownie przez większość czasu będę opowiadał studentom o literaturze.
Cholera, kto mógłby pomyśleć, że Ty Winslow w wieku trzydziestu dziewięciu lat będzie etatowym profesorem języka angielskiego? Ha. Na pewno nie ja ani moja rodzina.
Jeśli mam być szczery, w wieku osiemnastu lat, gdy zaczynałem pierwszy semestr na Harvardzie, nawet mi się nie śniło, że skończę właśnie tutaj. Bardziej interesowały mnie kluby towarzyskie (pod tak sprytną nazwą ukrywały się bractwa) oraz kobiety. O rany, kobietami to się naprawdę interesowałem. Mówiąc uczciwe, praktycznie cały pierwszy rok spędziłem na pieprzeniu i praktycznie niczego się nie nauczyłem.
Zabrało mi to cały rok licencjatu, by ostatecznie zdecydować, co chcę studiować, a dopiero po roku studiów magisterskich na NYU mogłem powiedzieć, że jest to moja pasja. Prawdziwego kopa na rozpęd dostałem, gdy znalazłem się na kluczowych zajęciach z dziewiętnastowiecznej literatury amerykańskiej, prowadzonych przez profesora nazwiskiem Nathaniel Rose.
Pomógł mi uświadomić sobie moją miłość do literatury i zamienić ją w coś, czym mógłbym zajmować się przez całe życie. Kierował mną, opieprzał mnie nie raz i nie dwa, dokładnie wtedy, gdy tego potrzebowałem, a ostatecznie został jednym z moich największych mentorów.
To właśnie z jego powodu znalazłem się tutaj przed dziesiątą rano w poniedziałek podczas ferii zimowych. Cholerny ranny ptaszek.
Jak tylko postawiłem stopę wewnątrz budynku, strząsając na wycieraczkę lodową breję z butów, przywitała mnie Alison, główna recepcjonistka wydziału. Znana była jako Strażniczka Bramy i z tego, że kiedyś poszła na kolację z Tonym Soprano. Tak przynajmniej słyszałem. Zawsze uważałem, że James Gandolfini to fałszywe nazwisko mające ukryć prawdziwą tożsamość Tony’ego, zrobić z jego historii serial i udawać, że to tylko fikcja, więc jeśli o mnie chodzi — plotki o Alison mogły być prawdziwe.
Do jej zadań na uniwersytecie należało pilnowanie terminarzy wszystkich zatrudnionych, ich godzin zajęć i pewnie również całego mnóstwa innych rzeczy z tym związanych. Było to o wiele mniej ekscytujące niż praca dla mafii, ale — moim zdaniem — miało niebagatelne znaczenie. I właśnie z tego powodu starałem się utrzymywać z nią dobre stosunki. A skoro mowa o stosunkach — najłatwiej było mi to osiągnąć, flirtując.
— Dzień dobry, profesorze Winslow — wymruczała do mnie zza masywnego blatu recepcji, a ja odwzajemniłem się przyjaznym uśmiechem.
Alison nigdy nie skąpiła mi uwagi, a mnie to nie przeszkadzało. To tylko niewinna wymiana uprzejmości, która ułatwiała nam obojgu pracę. Byłem człowiekiem o niewielu twardych zasadach w życiu, ale unikanie bratania się ze współpracownikami na uniwersytecie czy ze studentami było czymś, czego udawało mi się bezwzględnie trzymać.
— Dzień dobry, Alison.
Przeszedłem koło blatu recepcji do swojej przegródki na pocztę, gdy usłyszałem skrzypienie jej fotela. Obróciła go w moją stronę.