Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kontynuacja historii Chloe i Matteo z Bez żadnych zasad.
Tragiczne okoliczności sprawiają, że Chloe i Matteo muszą w samotności mierzyć się z tym, co ich spotkało. W akcie rozpaczy on wraca do Nowego Jorku, a ona zostaje w Londynie. Wydaje się, że ich historia dobiega końca.
Matteo wplątuje się w romans z Victorią, która wymyśla intrygę, aby go do siebie przywiązać. Tak jak sądziła, zrozpaczony mężczyzna wpada w jej pułapkę.
Jednak Matteo i Chloe wciąż nie mogą o sobie zapomnieć. Niestety teraz nie zdołają już być razem. On ma zobowiązania i musi je wypełnić.
Jak bolesne jest mierzenie się z konsekwencjami własnych wyborów, kiedy serce nie akceptuje nowej rzeczywistości?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 398
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2023
Natalia Sobocińska
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Kinga Jaźwińska-Szczepaniak
Korekta:
Maria Kąkol
Dominika Kalisz
Estera Łowczynowska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Autor ilustracji:
Marta Michniewicz
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-907-4
CHLOE
Dwa miesiące wcześniej
Pisk, szum, zlewające się głosy.
Wszystkie te dźwięki szalały w mojej głowie. Nie mogłam się ruszyć, coś sztywnego utrzymywało moją szyję w jednej pozycji, nakazując jej takie ułożenie. Powieki strasznie mi ciążyły, otępiała odbierałam tylko nieliczne bodźce z zewnątrz. Nie potrafiłam określić, co się dzieje.
– Na salę operacyjną – usłyszałam z oddali głos.
Wszystko działo się tak szybko. Poczułam w podbrzuszu ukłucie, było ono niczym w porównaniu z bólem, z którym mierzyło się moje ciało. Chciałam walczyć, ale nie mogłam. Po chwili poddałam się pojawiającemu się znikąd uczuciu spokoju.
Odpłynęłam…
Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Rytmiczny dźwięk docierał do moich uszu, nie milknąc ani na chwilę. Osłabiona zdołałam podnieść powieki, skupiwszy się na tej jednej czynności. Do moich oczu dotarło jasne światło, które na początku mnie oślepiło. Kiedy wzrok się przyzwyczaił, zobaczyłam nad sobą biały sufit. Przekręciłam lekko głowę na bok i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Byłam w szpitalu.
Próbowałam się podnieść, jednak w tym samym momencie promieniujący ból pociągnął mnie z powrotem na łóżko, na co cicho jęknęłam. Przez moment w mojej głowie panował chaos. Dopiero po chwili zaczęły dochodzić do mnie podstawowe informacje: jechałam na spotkanie, był ze mną Matteo, znikąd pojawili się motocykliści… W głowie miałam przebłyski minionych wydarzeń. I ten przeraźliwy huk.
– Jezu, Chloe – usłyszałam nagle głos, a chwilę później zobaczyłam postać, która zmierzała w moim kierunku. – Już wszystko w porządku.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Ethan zamknął mnie w mocnym uścisku. Syknęłam, czując okropny ból szyi, a brat, usłyszawszy to, cofnął się, robiąc przepraszającą minę i omiatając niepewnym wzrokiem moją twarz.
W sali zapanowała wymowna cisza, która zaczęła się przeciągać, udzielając mi wielu odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania. Ciążyła mi niewyobrażalnie i niemal zgniatała moją klatkę piersiową.
– Co się stało? – szepnęłam, czując suchość w gardle.
Brunet spojrzał na mnie z wahaniem, kiedy tak uparcie się w niego wpatrywałam, oczekując odpowiedzi. Nienawidziłam nie wiedzieć, co się dzieje, a teraz czułam się zagubiona jak nigdy.
– Mieliście wypadek – powiedział w końcu, zajmując miejsce na krześle, obok łóżka. – Paparazzi zepchnęli wasz samochód z drogi.
Ani na sekundę nie spuściłam brata z oczu, gdy słuchałam jego słów. Zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z ostatnich chwil, kiedy byłam jeszcze przytomna, jednak mój mózg pokazywał mi tylko urywki wspomnień, których nie potrafiłam ze sobą połączyć. Pamiętałam każde usłyszane i wypowiedziane słowo, ale moment krytyczny uciekł mi z pamięci. Z tego powodu zaczęła rodzić się we mnie niesamowita złość. Czy naprawdę wymagałam od swojej pamięci tak wiele? Chciałam przypomnieć sobie jeden pieprzony moment, który zmienił wszystko.
– Jest jeszcze jedna… sprawa – zaczął brat, patrząc mi prosto w oczy.
Zamarłam, widząc to samo spojrzenie, którym obdarzał mnie po śmierci mamy. Nie musiał mówić niczego więcej, wszystko widziałam w jego oczach. Widziałam… Zacisnęłam powieki, czując wzbierające pod nimi łzy.
Pamięć, niczym najgorszy wróg, postanowiła w tym momencie mnie wysłuchać i znienacka zaatakować wspomnieniami słów i dźwięków. W mojej głowie ożył każdy krzyk, każdy rozkaz wydany pozostałym medykom przez głównego lekarza. Pamiętałam ten potworny ból, nagłą ciszę i osłabienie, które spadło na mnie tak nagle. I pamiętałam również to jedno wypowiadane przez męski głos zdanie: „Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić”. To były ostatnie słowa, które zarejestrował mój mózg, kiedy na moment się ocknęłam. W tamtej chwili, kiedy wyciągnęli ze mnie dziecko, poczułam dziwną pustkę, ale… nie usłyszałam żadnego dźwięku. Nie spodziewałam się jej płaczu, na to było za wcześnie. Chciałam tylko zapewnienia, że żyje. Nie otrzymałam go. Zawiodłam własne dziecko.
Oczami porcelanowej lalki wpatrywałam się w przestrzeń, nie potrafiąc wykrzesać z siebie żadnych emocji. Nie wiedziałam, jak długo trwał ten paraliż. Rozpacz, która zalewała mnie od środka, nie pozwalała mi normalnie funkcjonować. Pielęgniarki skakały dookoła mnie, czym w ogóle się nie przejmowałam. Co jakiś czas przenosiłam bezwiednie wzrok z białej ściany na siedzącego obok mnie z miną męczennika Ethana, aby po chwili ponownie wbić go w miejsce emanujące bielą.
Czułam, jakbym umarła razem z nią, moją malutką dziewczynką. Byłam za nią odpowiedzialna i za wszelką cenę powinnam była ją chronić. I choć przez pół roku uważałam ją za córkę Scotta, pokochałam ją z całych sił, bo przecież w całej tej niewygodnej sytuacji była również moja. No właśnie… była.
Zamknęłam oczy, czując zbliżającą się kolejną falę żalu. Naprawdę jedyne, co potrafiłam robić, to niszczyć?, pomyślałam wściekła i zrezygnowana. Byłam chodzącą destrukcją, która nie oszczędzała nikogo. Każdy, kto przebywał w moim otoczeniu, prędzej czy później płacił za to wysoką cenę.
I w tym momencie nagle coś w mojej głowie puściło, a przez mur rozżalenia przebiła się nowa myśl.
– Matteo – wydusiłam z siebie, zaskoczona swoim opóźnionym tokiem myślenia, po czym spojrzałam przerażona na brata, czekając na jakiekolwiek informacje o blondynie.
Jakim sposobem nie pomyślałam o nim wcześniej?
Ethan zacisnął zęby, a po chwili wziął bardzo głęboki oddech. Za to ja przestałam oddychać, a w moich oczach natychmiast wezbrało morze łez. Patrząc na jego zachowanie, byłam gotowa na najgorsze. Czekałam na informację, że zabiłam ich oboje – osoby, które pokochałam i które miały kochać mnie. Czekałam już tylko na potwierdzenie tego, co wyznałam kiedyś Matteo: „Wszyscy, których kochałam, kocham lub zaczynam kochać, umierają”.
Wyraz twarzy Ethana nie dawał mi żadnych wskazówek. Brat milczał przez długi czas, tylko się we mnie wpatrując. Albo tylko mi się wydawało, że trwa to tak długo, nie wiedziałam już, jak działa czas.
– Dochodzi do siebie – wyrzucił z siebie chłopak, sprawiając tym samym, że moje serce zatrzymało się na chwilę.
Matteo żyje.
Wzięłam głęboki oddech, ignorując ukłucie w klatce piersiowej, które pojawiło się wraz z nabieranym haustem powietrza. Skrzywiłam się nieznacznie, po czym przymknęłam powieki pod wpływem odczuwanej ulgi.
On żyje. Nic innego w tym momencie nie miało dla mnie znaczenia.
Kolejnego dnia nad ranem obudziło mnie delikatne mrowienie skóry. Zaspana otworzyłam oczy, przenosząc wzrok na swoją dłoń, którą delikatnie gładziła czyjaś ręka.
– Przepraszam – usłyszałam dobrze mi znany męski głos, smutny i rozpaczliwy. – Przepraszam, że nie potrafiłem was ochronić.
Zagryzłam wnętrze policzka, hamując kolejną falę żalu. Czułam, jakbym wypłakała wszystkie łzy, które mój organizm był w stanie wyprodukować. Wyciszone pozornie emocje były jedynym ratunkiem trzymającym mnie przy zdrowych zmysłach.
Przeniosłam wzrok na chłopaka, który nie wyglądał dobrze. Może i żył, ale był skrzywdzony jak nikt inny. I to przeze mnie, bo jechał ze mną na moją prośbę. Czerwonosine zadrapania na jego twarzy bardzo się odznaczały, kontrastując z jasnymi włosami. Zaczerwienione oczy wypełnione czystym cierpieniem sprawiły, że po raz pierwszy, odkąd się obudziłam, czułam, że ktoś rozumie ból, który rozrywał mnie od środka i nie pozwalał dać się uciszyć.
– Matteo – wychrypiałam, zbierając się na odwagę. Musiałam to powiedzieć, czułam, że powinnam. To było także jego dziecko. – To ja przepraszam. Tak strasznie mi przykro, ja… – urwałam i wzięłam kilka płytkich wdechów, czując niewyobrażalną panikę z powodu powiedzenia tego wszystkiego na głos. – Miałam jedno zadanie, a i tak wszystko zepsułam. To moja wina, przeze mnie ona…
– Nawet tak nie myśl – przerwał mi zdecydowanym tonem, choć jego głos zadrżał. – Nie mogłaś tego przewidzieć. Nosiłaś ją pod sercem i, jestem tego pewien, robiłaś wszystko, aby była bezpieczna. Wypadek nie był zależny od ciebie, nie mogłaś wiedzieć, że… – zaciął się, najwyraźniej nie mogąc wypowiedzieć tych słów.
– Że ten wyjazd ją zabije – dokończyłam za niego wypranym z emocji głosem i od razu zalałam się potokiem łez. A jednak nie zużyłam jeszcze wszystkich.
Blondynem wstrząsnął dreszcz, co nie umknęło mojej uwadze.
Zawiodłam go. Zawiodłam ich oboje. Chryste, miałam tylko jedno zadanie: chronić córkę za wszelką cenę. A zamiast tego po raz kolejny udowodniłam, że nie potrafiłam dbać o nikogo więcej niż o siebie samą.
– Powinienem był coś zrobić. Kurwa, domyślić się przez te pieprzone miesiące, kiedy ciebie nie było, że coś jest na rzeczy. – Jego podniesiony ton głosu sprawił, że lekko drgnęłam. – Chciałem dla ciebie jak najlepiej, przysięgam. Nigdy nie pomyślałbym, że…
Że zachowasz dziecko. Że z nim uciekniesz. Że mi nie powiesz. Że mi nie zaufasz.
Nie musiał mówić tego na głos, rozumieliśmy się bez słów. I choć niedopowiedzenia były bolesne, atakowały mnie szczerą prawdą.
Zacisnęłam zęby, starając się odgonić od siebie nieprzyjemne myśli, które napływały do mojej głowy i atakowały ją bez litości. Wystarczyło jeszcze jedno słowo, a rozpadłabym się od nowa. I tym razem nie byłoby już czego zbierać.
– Zamknij się, Cortez – udało mi się wydukać. Chciałam powiedzieć więcej, dużo więcej: że wypadek nie był jego winą, że teraz będzie dobrze, że już nic go przy mnie nie trzyma. Słowa jednak nie chciały przejść mi przez gardło.
Siedzieliśmy przez kilka minut w milczeniu, przeżywając wspólnie żałobę. Ponownie zapatrzyłam się przed siebie, a Matteo cały czas gładził moją dłoń.
Po raz kolejny wszystko się posypało. Jak zawsze w najmniej spodziewanym momencie los pokazał nam, że jest górą.
***
W końcu udało mi się odespać ostatnie tygodnie. Pomijając fakt, że przez większość tego czasu byłam na lekach, pod których wpływem odpływałam do krainy snu na szpitalnym łóżku, w końcu odpoczęłam. Przynajmniej fizycznie, bo psychicznie rozpadłam się na milion kawałków i niełatwo przychodziło mi myślenie, że kiedykolwiek uda mi się zebrać je wszystkie ponownie i złożyć w całość. Miałam być jeszcze bardziej wybrakowana niż do tej pory.
Po pięciu dniach nastała ta piękna chwila: mogłam wrócić do domu, zgadzając się jednocześnie na domową opiekę medyczną. Gotowa do wyjścia czekałam na Ethana i Matta, niecierpliwiąc się strasznie. Wiedziałam, że powrót nie będzie łatwy, bo od kilku dni przed szpitalem stały auta dziennikarzy, którzy czekali na jakąkolwiek okazję, aby zrobić niepotrzebny szum. Do tej pory miałam kategoryczny zakaz przeglądania portali internetowych, na których mogłabym o sobie przeczytać. Ale przecież mężczyźni nie mogli kontrolować mnie wiecznie.
– Gotowa? – usłyszałam głos dobiegający od strony drzwi.
Spojrzałam na Matteo, kiwając głową.
– To idziemy. Ethan czeka przy samochodzie, z tyłu budynku.
Po dłuższej chwili, którą wyznaczył czas podróży windą, znaleźliśmy się na parterze i skierowaliśmy w stronę tylnego wyjścia. Poczułam ulgę, że nie będę musiała przepychać się do auta między obcymi ludźmi. Po raz pierwszy nienawidziłam Ethana za jego popularność – firma brata, Morgan Company, odniosła wielki sukces i była skarbem dla londyńskiej prasy, więc każdy, zgodnie z przeznaczeniem skarbu, chciał go znaleźć albo chociaż dostać jego część.
Gdy wyszliśmy ze szpitala, w mgnieniu oka znalazłam się w samochodzie, a kiedy ruszyliśmy, poczułam dziwne znużenie. Spojrzałam przez okno, za którym rozciągały się ulice Londynu. Śledząc wzrokiem pojawiające się i znikające budynki, ostatecznie ciężko westchnęłam. I choć nie mówiłam tego głośno, wiedziałam jedno: nie mogłam tu dłużej zostać.
Wieczorem, w domowym zaciszu, dosłownie i w przenośni, zmyłam z siebie wydarzenia ostatniego tygodnia, oczyszczając ciało i umysł. Po niedługim, relaksacyjnym prysznicu poczułam się lepiej. Kiedy tylko stanęłam na chłodnych kafelkach, owinęłam ciało ręcznikiem. Będąc w dziwnym transie, wbiłam wzrok w delikatnie zaparowaną taflę lustra. Wpatrywałam się w swoje odbicie, lecz myślami byłam daleko od miejsca, w którym się właśnie znajdowałam. Analizowałam wszystko, co się ostatnio wydarzyło, zastanawiając się, czy mogłam zrobić cokolwiek, aby do tego nie dopuścić.
Nie miałam szans.
Zamrugałam kilka razy, czując nieprzyjemny chłód, i zaskoczona dostrzegłam, że ręcznik, który do tej pory przylegał do mojego ciała, opadł na białe kafelki, tuż obok moich stóp. Nie na nim jednak zatrzymałam dłużej swój wzrok. Z uczuciem pustki wpatrywałam się w swój brzuch, który przypominał mi, co straciłam. Przypominał mi o stracie jej. Wiedziałam, że z biegiem czasu moje ciało wróci do dawnej formy i poprzednich rozmiarów, zanim jednak miałoby to nastąpić, codziennie będzie przywoływało w mojej pamięci wydarzenia tego cholernego dnia. W tym momencie z całego serca liczyłam na geny: mama urodziła dwójkę dzieci, a potem występowała na scenie tak, jakby przez kilka wcześniejszych miesięcy jej ciało nie trudziło się tworzeniem nowego człowieka. Pamiętałam opowieść, według której Lily po powrocie ze szpitala do domu dzwoniła do swojego menedżera z informacją, że ma się dobrze i czeka na informacje o nowych występach, z zaznaczeniem, że potrzebny będzie dodatkowy bilet ulgowy dla nowego członka rodziny. Była niesamowicie silna. Chciałam wierzyć, że to po niej odziedziczyłam.
Przebrana w piżamę, zarzuciłam na siebie szlafrok i powoli zeszłam na dół. Będąc w połowie schodów, zauważyłam stojące na komodzie wielkie pudło. Zaskoczona podeszłam bliżej i uważnie przyjrzałam się paczce.
– Avie! – zawołałam, licząc na pomoc kobiety, która już po chwili pojawiła się w pomieszczeniu. – Co to? – zapytałam od razu.
– Paczka stała pod drzwiami, kiedy wróciłam z apteki – odpowiedziała, na co kiwnęłam głową, a potem przeniosłam pakunek do salonu i postawiłam go na stoliku.
– Ktoś ma urodziny? – Matteo nieoczekiwanie pojawił się w pokoju. Zatrzymał się po drugiej stronie blatu i spojrzał na mnie pytająco.
Podskoczyłam, lekko zaskoczona jego obecnością. A w odpowiedzi na pytanie wzruszyłam ramionami, okręcając pudełko i przesuwając je bez słowa w kierunku chłopaka.
– Rozpakuj i zobacz, co to. Ja jestem zmęczona – szepnęłam i ruszyłam w stronę schodów.
Chciałam być teraz sama. Dni spędzone w szpitalu zabrały mi znaczną część prywatności, do której od zawsze byłam przyzwyczajona. Znajdowałam się daleko poza strefą swojego komfortu i bardzo chciałam do niej wrócić.
– Chloe. – Głos blondyna zatrzymał mnie w połowie drogi na górę.
Obejrzałam się. Chłopak stał i wpatrywał się w pakunek, po czym przeniósł na mnie swój wzrok.
– Paczkę zaadresowano do nas.
Zmarszczyłam brwi, słysząc jego słowa.
Zeszłam ponownie do salonu i naprawdę zdezorientowana stanęłam obok blondyna. Faktycznie, z pudełka wystawała mała kartka papieru. Wyjęłam ją i spojrzałam na napis: Chloe Rivera Morgan, Matteo Cortez. Przeniosłam wzrok na chłopaka, czekając na jego reakcję. Ten jednak przyglądał mi się z takim samym wyrazem zdziwienia na twarzy, jakie znajdowało się na mojej.
Niczego nie zamawialiśmy. Nikt też nie informował nas, że dostaniemy jakąś paczkę. Kurier zawsze czekał na potwierdzenie odbioru przesyłki, a ta stała sobie ot tak pod naszymi drzwiami. To wszystko nie zwiastowało niczego dobrego.
– Zostaw to – poprosiłam, kiedy chłopak zaczął rozpakowywać pakunek.
Posłał mi pytające spojrzenie.
– A jeśli to wybuchnie? – fuknęłam.
– Chloe, nie żartuj. – Zaśmiał się nerwowo, po czym spojrzał z nieufnością na karton. – To tylko pudełko. – Ton jego głosu świadczył jednak o tym, że chyba sam w to nie wierzy.
Usiadłam na kanapie, naprzeciwko Matteo, obserwując jego poczynania. Kiedy otworzył kartonowe wieko, jego twarz nie wyrażała kompletnie niczego. Przez chwilę wodził wzrokiem po niewidocznej dla mnie zawartości i dopiero potem spojrzał na mnie zdezorientowany.
– Nie podchodź – powiedział ostro, kiedy wstałam, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło.
Wstrzymałam powietrze, obserwując blondyna, który włożył rękę do pudełka. Dawno nie widziałam takiego Matteo: wpatrywał się w zawartość paczki z wielkim skupieniem, a jego twarz tym razem wyrażała wiele emocji, które mieszały się ze sobą, tworząc niezrozumiały dla mnie przekaz. Nie miałam pojęcia, co się dzieje i z jakiego powodu tak bardzo chce trzymać mnie z dala od zawartości pakunku.
– Matt – szepnęłam, kiedy chłopak zacisnął zęby i zastygł w bezruchu.
– Co jest, kurwa… – Zignorował mnie, więc ruszyłam w jego stronę.
Kiedy tylko stanęłam obok niego, zobaczyłam zawartość pudełka, która zwaliła mnie z nóg. Wydałam z siebie ciche westchnienie, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ostrożnie wzięłam w dłoń wstążkę, którą był ozdobiony przedmiot tkwiący wewnątrz „prezentu”.
Życie jest krótkie, a to pożegnanie ostatnie. Chloe Rivera
Morgan, Matteo Cortez.
Zmarszczyłam brwi, kiedy sens napisanych na wstążce słów do mnie dotarł. Z trudem przełknęłam ślinę, coś sobie uświadamiając.
– Czy to jest… – zaczęłam niepewnie.
– Wieniec pogrzebowy – dokończył za mnie blondyn, który był nie mniej zdruzgotany niż ja.
– Do nas? – zapytałam, w ogóle tego nie rozumiejąc. Choć co prawda wieniec to też kwiaty, zdecydowanie jednak wolałabym dostać bukiet słoneczników z życzeniami zdrowia.
– Raczej dla nas – poprawił mnie, ale sens jego słów dotarł do mnie dopiero po czasie. – Wysłane do nas. Tylko że nas miało już wtedy nie być.
Nim zdążyłam zareagować, chłopak wyciągnął z kieszeni spodni telefon i wybrał czyjś numer, włączając tryb głośnomówiący.
Czas zaczął płynąć naprawdę bardzo wolno. Wsłuchiwaliśmy się w sygnał połączenia, a ja chyba zaczynałam wariować.
– W końcu – rozbrzmiał znajomy głos.
Odetchnęłam z ulgą, słysząc Logana.
– Matt, dobijamy się do ciebie od kilku dni. Myśleliśmy, że nie żyjesz.
Zmarszczyłam brwi, przenosząc na niego zmartwiony wzrok. Cortez uniósł delikatnie kąciki ust, chcąc dodać mi tym gestem otuchy, lecz z jego uśmiechu wyszedł raczej krzywy grymas. Był wyraźnie przybity, co w jego przypadku zdarzało się naprawdę rzadko.
– Dlaczego? – Nie wytrzymałam i wtrąciłam się do rozmowy, aby dowiedzieć się, skąd przyjaciołom wzięła się ta myśl, że Matteo nie żyje; Internet zapewne wrzał od plotek o naszym powrocie do rezydencji.
– Dobrze cię słyszeć, Chloe – przywitał się ze mną Ben, który widocznie był w tej chwili razem z Loganem, przez co delikatnie uśmiechnęłam się pod nosem. – Dostaliśmy paczkę – odpowiedział na moje pytanie.
– Wieniec – rzucił bez zbędnej zwłoki blondyn, a po drugiej stronie nagle zapanowała cisza.
– Dokładnie. – Logan nie krył zaskoczenia faktem, że Matteo zna szczegóły. – Dzień po wypadku. Vivien od twojego wyjazdu cały czas śledziła londyńskie media, aż w końcu trafiła na informację o roztrzaskanym samochodzie Morganów. Ty nie odbierałeś, z Chloe nie było kontaktu, portale zaczęły pisać, spekulować – tłumaczył.
– Wiecie, czyja to robota – odezwał się po dłuższej ciszy Matteo, uparcie wpatrując się w telefon, jakby chciał przenieść się w ten sposób do Stanów i znaleźć obok przyjaciół.
– Wszystkie puzzle zaczynają do siebie pasować – westchnął Logan, jednak nie dokończył, bo w słowo wszedł mu Ben, mówiąc:
– Chloe zaszła z tobą w ciążę i od niego uciekła, a ty kilka razy odmówiłeś mu współpracy.
Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.
– Miał powody, aby chcieć się zemścić – dokończył Ben.
– Myślicie o tym samym co ja? – zapytał przyjaciół zdenerwowany Matt.
Zastanawiałam się, czy tylko ja nie rozumiem, o czym oni mówią i do czego dążą. Przeklęłam język facetów składający się z półsłówek i niedopowiedzeń.
– To nie był wypadek – odpowiedział poważnym głosem Logan. – Chciał was zabić.
Pakowałam swoje rzeczy do walizki z prędkością światła. Pozostało mi tylko Buenos Aires, od zawsze to wiedziałam. W ostateczności Meksyk. Podobno w Szanghaju też łatwo można zniknąć, a ja, po usłyszeniu tych rewelacji, nie marzyłam teraz o niczym innym.
– Chloe, uspokój się.
Spojrzałam na Matteo szeroko otwartymi oczami.
– Lewis chciał nas zabić – wysyczałam w złości. – Próbował wszystkim wmówić, że to był nieszczęśliwy wypadek, a w rzeczywistości to jego ludzie zepchnęli nas z drogi. I ty każesz mi się uspokoić?! – Rzuciłam w niego zmiętą sukienką, po czym wróciłam do pakowania. Po chwili wyciągnęłam bez namysłu spakowane do torby bluzki ciążowe, upominając się w myślach i dusząc w zalążku atak rozżalenia.
– Prawdopodobnie tak było, ale nie mamy pewności. – Westchnął, na co wypuściłam głośno powietrze, łapiąc się za głowę.
– Słyszysz, co mówisz? – Posłałam mu spojrzenie pełne niedowierzania. – Prawdopodobnie ktoś chciał nas zabić. O mało nie zginęliśmy, a za tę sytuację odpowiedzialny jest wyłącznie Scott Lewis. Człowiek zaplanował to morderstwo, a ja mam być teraz spokojna? Zostać tu i udawać, że nic się nie stało? Czekać na kolejną próbę pozbycia się mnie? – Nie panowałam nad sobą, panika przejęła nade mną kontrolę. – Zabił nasze dziecko! – krzyknęłam w końcu, czując, że ani jedno moje słowo nie przekonuje blondyna. Dopiero po chwili zorientowałam się, że po raz pierwszy nazwałam je „naszym”, co teraz nie miało już znaczenia. – Boję się, Matteo.
Chłopak prędko znalazł się obok i objął mnie ramieniem, a ja nie miałam siły na to, by protestować. Staliśmy tak przez dłuższy czas, nie zdając sobie sprawy, jak dużo możemy niedługo stracić.
– Zrobimy tak – usłyszałam przy swoim uchu. – Wrócisz ze mną do Nowego Jorku. Na rok. Coleman przyjmie cię z otwartymi ramionami, będzie wręcz wdzięczny za twój powrót. Nadrobisz wszystko bez większych trudności. Skończymy studia i wyjedziemy. Przy mnie będziesz bezpieczna.
Odsunęłam się od chłopaka i spojrzałam na niego zaskoczona. Przez tak długi czas nie miałam okazji go słuchać, że w tym momencie jego słowa brzmiały dla mnie irracjonalnie. Blondyn dopiero po chwili zdał sobie sprawę z ich znaczenia. Na moment przymknął powieki, a kiedy gotowy na konfrontację otworzył oczy, od razu wbił we mnie swoje spojrzenie. Wpatrywaliśmy się w siebie, nie wiedząc, co powinniśmy zrobić.
– Matteo – zaczęłam ostrożnie, szukając w głowie odpowiednich słów. – Nigdzie nie będę bezpieczna, a już na pewno nie w Nowym Jorku.
– I co teraz zrobisz? Znowu uciekniesz? Odsuniesz się od wszystkich, bo tak będzie bezpieczniej? Nie będzie. Będzie łatwiej, ale nie bezpieczniej. Sama na pewno nie będziesz bezpieczna.
– Scott myśli, że nie żyję – wydusiłam przez ściśnięte gardło. – Nie wrócę do Nowego Jorku, aby grać mu na nerwach i pokazać, że nie jest tak skuteczny, jak sądził. – Westchnęłam ciężko.
– Będziesz przecież ze mną – usiłował przekonać mnie chłopak.
On nic nie rozumiał.
Matteo przyleciał do Londynu dla mnie. Na moją prośbę wsiadł ze mną do samochodu, którym miałam jechać na spotkanie. To przeze mnie portale pisały o jego wizycie w rezydencji Ethana, w której mieszkałam od około pół roku. Pośrednio więc sprawiłam, że Scott dowiedział się, że ja i Matt byliśmy w jednym miejscu. Podjudziliśmy go swoim spotkaniem, niemal zapraszając do działania. Ben miał rację: Matteo, odmawiając Lewisowi współpracy, stał się dla niego niewygodny, ale nie na tyle, by ten chciał go zabić. To moja ucieczka i informacja o ciąży rozgniewały go najbardziej, tak przynajmniej sądziłam, nie widząc innego powodu, z jakiego posunąłby się do takich kroków. To ja okazałam się nielojalna i choć nie łączyło mnie ze Scottem nic oficjalnego, musiał odebrać to jako zdradę. Byłam winna całego tego nieszczęścia.
– Właśnie dlatego nie mogę. – W oczach zaczęły wzbierać mi się łzy. – Gdy ocknęłam się w szpitalu, przez moment pozwolono mi myśleć, że nie żyjesz. Myślałam, że zginąłeś z mojej winy.
– Chloe. – Blondyn ujął oburącz moją twarz i nakierował ją na swoją. – Żyjemy. Nic więcej nie ma znaczenia.
– Nie wszyscy – zauważyłam, mówiąc to automatycznie. Widocznie każde z nas żywiło inne przywiązanie do tej ciąży: ja żyłam z nią kilka miesięcy, a on kilka dni. – Zawsze to ty chroniłeś mnie przed Scottem. Teraz moja kolej. – Wzięłam głęboki oddech, widząc jego skonsternowaną minę. – Nie mogę z tobą wrócić. A ty nie możesz ze mną zostać.
Ziemia zatrzymała się na moment. Słońce po jej drugiej stronie przygasło. Księżyc ukrył się w swoim mroku. Gwiazdy błyszczały na ciemnym niebie jak ostatnie promienie nadziei. A moje serce… Serce jak lustro roztrzaskało się na milion kawałków w momencie wypowiedzenia tych słów.
MATTEO
Obecnie
Jęknąłem, czując przeraźliwy ból głowy. Przykryłem twarz poduszką, modląc się o szklankę wody i tabletkę przeciwbólową. Nie żałowałem ostatniej nocy, wiedziałem, jakie mogą być jej konsekwencje, jednak nie miałem pojęcia, że rano będę aż tak umierał.
– Nigdy więcej – rzuciłem, siadając na łóżku i łapiąc się za pulsującą bólem głowę.
Do moich uszu dotarło czyjeś prychnięcie. Kiedy uniosłem wzrok, zauważyłem, że Zack przygląda mi się ze słabym uśmiechem na ustach. Stojąc w drzwiach balkonu, kręcił głową, a po chwili zaciągnął się papierosem.
– Nie kłam, Cortez. – Parsknął śmiechem.
Bez słowa pokazałem mu środkowy palec i z trudem dźwignąłem się na nogi. Przeszedłem do łazienki, chcąc doprowadzić się do porządku, chociaż miałem ochotę przespać cały dzień.
Przez ostatnie dwa miesiące nie było mi łatwo. Zack to rozumiał i starał się mi pomóc, chociaż z mojego punktu widzenia sam chciał chyba zapomnieć o tym, co nas obu spotkało. Po tej jednej nocy, gdy prawda wyszła na jaw, między nim a Aylyn wszystko się rozpadło. I choć minęło od tego czasu kilka miesięcy, chłopak nadal nie mógł pogodzić się z tym, jak skończyła się ich piękna historia miłosna.
A więc wyjazd Chloe, informacja o jej ciąży, wypadek w Londynie, odkrycie, kto jest za niego odpowiedzialny, aż w końcu mój powrót, i to samotny powrót, chociaż każdy spodziewał się u mojego boku Chloe. Widziałem zawiedzione spojrzenia przyjaciół, kiedy dotarłem z lotniska pod Silver i kiedy wysiadłem z taksówki sam, bez niej. Widziałem współczujący wzrok Vivien, która ze łzami w oczach po prostu uwiesiła się na mojej szyi, chcąc okazać mi wsparcie i chyba dać je również sobie samej. Dostrzegłem, jak Zack do ostatniego momentu z nadzieją wpatrywał się we wnętrze pojazdu, licząc, że Chloe jednak się pojawi. Na wiecznie rozbawionej twarzy Bena zauważyłem smutek, który tak bardzo do niego nie pasował, a Alec wydawał się jeszcze bardziej wyciszony i wycofany niż zwykle. Kiedy moje spojrzenie trafiło w końcu na Logana, przy którym stała Amy, poczułem rozdzierający ból. Tak wiele straciłem. I choć Ben do tej pory nie odgadł, z kim spotyka się jego siostra, nie życzyłem ani Amy, ani Loganowi tego, aby detektyw w końcu odkrył prawdę. Z pewnością ukrywanie się nie było i nie jest dla nich łatwe, jednak jeśli tylko to mogło zapewnić im szczęście i spokój od Bena, była to ich jedyna szansa. Szansa, którą ja straciłem.
Gdy po długim prysznicu z głową wypełnioną myślami wyszedłem z łazienki, w pokoju zastała mnie niespodzianka.
– Zack. – Uśmiechnąłem się do przyjaciela, przerywając mu rozmowę z rudowłosą dziewczyną z pierwszego roku.
Przyjaciel spojrzał na mnie w tym samym momencie co dziewczyna, ale wyrazy ich twarzy bardzo się od siebie różniły – on tłumił śmiech i patrzył na mnie, czekając na dalszy rozwój sytuacji, za to ona przyglądała mi się zdegustowana. Cóż, stałem przed nimi w samym ręczniku przepasanym w biodrach. A czego dziewczyna spodziewała się w tym pokoju? Kolejna święta cnotka, która wpadła w ramiona Zacka. Miał chłopak do takich słabość.
– Matteo – odpowiedział przyjaciel, kręcąc głową. – Wpadła Fleur.
Spojrzałem na ciemnowłosego kpiącym wzrokiem.
– Właśnie widzę – mruknąłem, zerkając na dziewczynę. – Nie przeszkadzajcie sobie – dodałam, stając przed szafą i wyciągając z niej ubrania.
Aby więcej nie gorszyć nowej znajomej Zacka, ponownie zniknąłem w łazience, chociaż myśl o urządzeniu dziewczynie chrztu kusiła mnie niesamowicie. Byłem przecież u siebie, chyba nikt nie miałby mi za złe, gdybym w swoim pokoju zrzucił z siebie ręcznik i się przebrał. Ostatecznie westchnąłem tylko ze śmiechem na swoje rozważania i pokręciłem głową.
Ponownie zanurzyłem się w swoich rozmyślaniach o Zacku. Chłopak za wszelką cenę próbował zapomnieć o Aylyn. Nie mogłem powiedzieć, że mi to przeszkadzało – blondynka nie była moją faworytką u boku przyjaciela – jednak widziałem, że teraz się męczył. I chociaż mogłem powiedzieć o Aylyn wiele, to wiedziałem, że tylko ona potrafiłaby go ponownie uszczęśliwić. Zack kochał się w niej już wtedy, gdy był na pierwszym roku, i nic nie wiedział o tym, jak potoczyła się sprawa między mną a dziewczyną. Nie byłem z siebie zadowolony, ale cieszyłem się, że wciąż pozostaje to tajemnicą, której nie miałem zamiaru nikomu wyjawić. A już na pewno nie chciałem dopuścić do tego, by Zack dowiedział się o moim niechlubnym wyczynie.
Za pięć dni mieliśmy oficjalnie stać się studentami trzeciego roku. Chciałem, aby ten ostatni rok nauki minął jak najszybciej, bo wtedy mógłbym wrócić do Chloe i ukryć się razem z nią. Nie potrzebowałem do szczęścia niczego więcej. Ostatniego wieczoru w Londynie miałem ochotę powiedzieć jej to, co miałem w głowie od naprawdę długiego czasu, jednak wiedziałem, że nie mogłem. Te dwa słowa zmieniłyby wszystko. Skomplikowałyby naszą sytuację, która już w tamtym momencie nie należała do łatwych. Odkąd kilka dni po wypadku dziewczyna kazała mi odejść, nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Zostawiłem jej po sobie tylko wspomnienia i kartkę papieru. „Zawsze możesz wrócić”, przywołałem w myślach napisane słowa. Chciałem, aby Chloe miała ich świadomość.
Nie mogłem wszystkiego utrudniać, więc wyjechałem jeszcze tej samej nocy. Liczyłem, że kilka dni później zobaczę ją w akademiku, że zmieni zdanie i postanowi walczyć. Niestety nic takiego się nie wydarzyło.
Wyszedłem z pokoju, mijając Zacka, który próbował zbajerować rudowłosą, i skierowałem się do salonu bractwa. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc Bena i Logana siedzących na „naszej” kanapie.
– Ty żyjesz. – Ben zrobił zaskoczoną minę, na co prychnąłem pod nosem.
– Nie tak łatwo jest zabić Matteo Corteza – rzuciłem, kierując się w stronę kuchni.
To, że ubiegłej nocy alkohol mnie nie zabił, było faktycznie zadziwiające. A jeszcze bardziej zaskakujący był fakt, że od mojego powrotu z Londynu wiele wieczorów wyglądało identycznie jak ten wczorajszy. Alkohol stał się lekiem na ból, a towarzystwo któregokolwiek z przyjaciół dodawało mi siły. Nie było to jednak rozwiązanie idealne.
Nalałem do szklanki wody, po czym upiłem łyk. Stojąc w rogu kuchni, niezauważony patrzyłem, jak ludzie wchodzili do pomieszczenia i z niego wychodzili.
– Myślisz, że wróci? – usłyszałem nagle rozmowę dobrze znanych mi dziewczyn.
– Nie ma mowy – odezwała się zbulwersowana Scarlett. – Straciła wszystko. Nie pokazałaby się tu.
Otworzyłem szerzej oczy, słuchając jej słów. Bezczelna suka, syknąłem w myślach.
– Matta nadal może odzyskać – mruknęła niezadowolona Jessy, a ja uśmiechnąłem się lekko na samą myśl o takiej możliwości.
– Mamy na to sposób – syknęła Letty.
Słysząc jej słowa, zmarszczyłem brwi i nim ocknąłem się z transu, blondynek nie było już w pomieszczeniu. Przez moment myślałem, że wszystko sobie wymyśliłem. Chloe tu nie było, lecz mimo to nadal była na językach wszystkich. Dziewczyny obawiały się jej, chociaż znajdowała się tysiące kilometrów od nas.
Chloe Rivera miała niesamowitą moc.
Wyszedłem z kuchni i wciąż pozostając w szoku, skierowałem się w stronę przyjaciół, którzy będąc już w komplecie, porozsiadali się na kanapach. Nawet Zack pożegnał Marchewę i w tym momencie siedział obok Logana.
– Słyszałeś, co się stało? – zaatakował mnie pytaniem.
Zdezorientowany podniosłem brew, doszukując się jakiejś podpowiedzi w wyrazie jego twarzy.
– Nie mów tylko, że przeleciałeś cnotkę. Jak jej tam było? Fleur? – zaryzykowałem odpowiedź, chociaż wiedziałem, że raczej nie o to mu chodzi.
Na moje słowa Zack zacisnął zęby, a Aylyn poruszyła się niespokojnie na kanapie obok. Zakochani byli cudowni, szczególnie w momencie, gdy bezkarnie mogłem torturować Aylyn informacjami o tym, co działo się u Zacka.
– Chloe odeszła z firmy – wyrzuciła z siebie Vivien. – Ktoś doszukał się braku jej nazwiska na dokumentach dotyczących ostatnich projektów. Mówi to samo za siebie.
Spojrzałem zaskoczony na niebieskowłosą.
Wiedziałem, że firma była wszystkim, co zostało Chloe. Jeśli dziewczyna faktycznie odeszła… to był ten moment: chciała uciec, zniknąć i się ukryć. Cholera, wszystko szło nie tak, jak powinno. Miałem stracić ją na zawsze.
– Kiedy ktoś puścił tę informację w obieg? – zapytałem, całkiem wprawiając przyjaciół w konsternację.
– O trzeciej w nocy naszego czasu – odpowiedziała Vee, odzyskując refleks jako jedyna. – Projekty bez jej podpisu zaczęły wychodzić tydzień temu.
Tydzień. Spanikowałem, bo teraz Chloe mogła być już wszędzie. W mojej głowie zapanował chaos, a myśli rozproszyły się we wszystkie strony świata. Do tej pory cały czas myślałem, że uda nam się przetrwać ten rok – ona miała zostać w Londynie i się ukrywać, zachowując wszelkie pozory, a ja miałem skończyć trzeci rok, by móc porzucić Nowy Jork i znaleźć się przy niej, gdziekolwiek, gdzie tylko chciałaby się przenieść. Lecz to, co właśnie się działo, nie było ani trochę częścią mojego planu. Chloe zostawiła wszystko, aby wyjechać. Beze mnie. Czy dam radę ją odnaleźć?, zapytałem samego siebie. Biorąc pod uwagę to, że chodziło o Riverę, nie było na to szans.
Wyszedłem z salonu bez słowa, bezmyślnie kierując się w stronę damskiej części akademika. Wewnętrzny ogień palił całe moje ciało, a niespokojny oddech nie pozwalał rozszalałemu sercu zwolnić. Chloe mnie nie chciała. Myślałem, że znam ją na tyle, by potrafić wydać właściwy osąd. Tymczasem wychodziło na to, że nie mam pojęcia, kim jest Chloe Rivera. Tak łatwo przychodziło jej porzucanie bliskich jej osób. Sama myśl o tym, że byłem w stanie zrobić dla niej wszystko tylko po to, aby dowiedzieć się, że nie znaczę nic, doprowadzała mnie do wściekłości.
Zapukałem do pokoju i oparłem się o ścianę, czekając, aż obecna lokatorka otworzy. Nie wiedziałem, dlaczego to robię, jednak w tym momencie nie był ważny dla mnie powód, tylko efekty.
Już po chwili drzwi się uchyliły i stanęła w nich Victoria. Zaskoczył ją mój widok, czego nie ukrywała, jednak nie ona była teraz najważniejsza.
– Matt? – Uśmiechnęła się lekko, jakbyśmy nigdy się nie pokłócili.
– Tęskniłem – skłamałem gładko i w ciągu sekundy zbliżyłem się do dziewczyny, by następnie złączyć nasze usta i wejść do jej sypialni, zatrzaskując za nami drzwi.
Era Chloe dobiegła końca. Nadszedł czas leczenia ran.
Paliłem papierosa za papierosem, siedząc na dachu Akademii. Dawno tu nie przychodziłem i, szczerze mówiąc, zapomniałem, jak klimatyczne jest to miejsce.
Po wyjściu od Vicky nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Liczyłem, że chwila zapomnienia pomoże zniwelować rozpacz, która rozrywała mnie od środka. Cholerne uczucia sprawiały, że było mi tak cholernie ciężko… A ja chciałem jedynie spokoju, jednak po szybkim seksie z Vicky nadeszła tylko obojętność – obojętność wobec ludzi, świata, samego siebie. Nie myślałem o niczym.
I tak oto czas pędził, na ciemnym niebie nie było ani jednej gwiazdy, a miasto wydawało się przygaszone. Minęła północ, potem zegar wskazał godzinę pierwszą, później drugą, a ja nadal tkwiłem w jednym punkcie.
W pewnym momencie moje odrętwienie przerwał dzwonek telefonu. Westchnąłem i odebrałem, nie patrząc na ekran.
– Matteo Cortez – usłyszałem i spiąłem się natychmiast. – Dziwnie jest dzwonić do trupa.
– Streszczaj się, Lewis – rzuciłem krótko, zaciskając pięści. Był ostatnią osobą, z którą chciałem teraz rozmawiać, a pierwszą, którą miałem ochotę zabić. Za to wszystko, co nam zrobił, powinien był już dawno smażyć się w piekle.
– Wyluzuj, mamy czas – brzmiał niesamowicie spokojnie, na co zagotowałem się jeszcze bardziej. – Potrzebuję kuriera.
– Zapomnij. – Zaśmiałem się, nie wierząc w to, co właśnie usłyszałem.
Trzeba było mieć niesamowity tupet, aby najpierw zlecić morderstwo, a później prosić o przysługę kogoś cudem ocalałego z nieudanego wypadku. Nienawidziłem tego człowieka z całego serca i naprawdę żałowałem, że go poznałem. Zniszczył mi życie.
– A ty o tym pomyśl. Dwa razy nie pudłuję.
– Grozisz mi? – fuknąłem. Aż wstałem z miejsca i otworzyłem szerzej oczy.
– Grożę wam – poprawił mnie bezczelnie. – Nie jestem głupi, chociaż myślicie chyba inaczej, skoro Chloe tyle czasu udawała, że faktycznie jest martwa.
Zamarłem w bezruchu, słysząc jego słowa.
On wiedział.
– Wiedziałem, odkąd tylko trafiliście do szpitala – kontynuował. – Po twoim wyjeździe miałem wiele szans, by ukarać ją za jej występki. Dziewczyna żyje tylko dlatego, że nie ma przy niej ciebie. I niech tak zostanie.
Przestałem oddychać, kiedy dotarło do mnie, jak wiele przez te dwa miesiące było dla mnie niedostrzegalne.
– Wiesz, gdzie mnie znaleźć. – Mężczyzna rozłączył się, zanim zdążyłem odpowiedzieć.
Stałem w bezruchu przez kilka sekund, analizując to, co usłyszałem. Historia zataczała koło, tylko tym razem w niebezpieczeństwie była osoba, która zniknęła bez słowa i której nie byłem w stanie chronić.
Kiedy wpadłem zdenerwowany do swojego pokoju, zobaczyłem Zacka i Fleur grających w Scrabble. Chłopak naprawdę ze wszystkich sił starał się z każdą inną dziewczyną robić to samo, co robił z Aylyn. Przyglądałem się przez chwilę ich poczynaniom, po czym odzyskałem refleks i chrząknąłem.
– Zack, musimy porozmawiać – rzuciłem, uchylając szerzej drzwi sypialni.
– Później – jęknął chłopak.
– Dzwonił Scott – warknąłem.
To wystarczyło, aby ciemnowłosy podniósł się do pionu. Posłał mi spojrzenie pełne niedowierzania, ale kiedy dostrzegł mój wyraz twarzy, zrozumiał, że mówię prawdę i wcale nie żartuję. Na ten temat nie szło żartować.
– Fleur, możemy zobaczyć się później? – zwrócił się do dziewczyny, która zaskoczona pokiwała głową.
Patrzyłem na ten piękny teatrzyk, aż w końcu Marchewa opuściła nasz pokój.
– Jest ponad Aylyn? – zapytałem, chcąc się dowiedzieć, co dzieje się w życiu mojego przyjaciela. Ostatnio naprawdę przestałem się orientować w tym temacie.
– Czego chce Lewis? – zignorował moje pytanie, wracając do poprzedniego tematu.
– Kuriera. Pod groźbą.
Zack przytaknął, wziął głęboki oddech i odwrócił głowę w bok. Na jego twarzy pojawił się kaprys, a napięta szczęka wskazywała na to, że z całych sił zaciska zęby.
– Oczywiście, że pod groźbą – parsknął i wbił we mnie pełen powagi wzrok. – Nie możesz tego zrobić.
Spojrzałem na przyjaciela porozumiewawczo. Byłem tego samego zdania, jednak tym razem nie chodziło tylko o mnie, lecz również o upartą szatynkę, która jest teraz cholera wie gdzie i nie ma pojęcia, jak wielkie niebezpieczeństwo nad nią wisi. Ponownie.
Przez całą noc sytuacja nadal była taka sama. Kilka razy byłem gotowy pojechać do Lewisa i się zgodzić, ale jakaś wewnętrzna siła trzymała mnie od niego z dala, nie pozwalając mi się z nim skontaktować. Ryzykowałem wiele: bezpieczeństwo nie tylko swoje, ale także Chloe. Cokolwiek by się wydarzyło, wszystko byłoby moją winą.
Nad ranem obudził mnie głośny huk. Jęknąłem, słysząc otwieranie i zamykanie drzwi pokoju obok. Nie mogąc dłużej znieść tego koncertu, wstałem i wyszedłem na korytarz. Amy wypadła właśnie z sypialni należącej do Logana i Bena, po czym pobiegła w stronę schodów. Zdezorientowany wróciłem do pokoju, natrafiając na Zacka, którego również obudził hałas.
– Amy – wyjaśniłem, widząc pytające spojrzenie przyjaciela.
– Zabiję ją – jęknął, przykrywając twarz poduszką.
Po skierowaniu się do łazienki wziąłem prysznic.
Po dłuższej chwili, już rozbudzony i przebrany, ponownie wyszedłem na korytarz i skierowałem się do kuchni bractwa. Tam, gdy robiłem sobie kawę, wpierw usłyszałem wiązankę przekleństw, a chwilę później do pomieszczenia wszedł Logan. Spojrzałem na twarz chłopaka: z wargi sączyła mu się krew, a skóra wokół oka przybierała kolor czerwony. Wyjął z zamrażalnika opakowanie lodu w kostkach i przyłożył je do twarzy.
– Logan? – zapytałem, unosząc brew, na co chłopak zacisnął pięści.
– Ben – wyjaśnił, przyciskając jeszcze mocniej okład do opuchniętej twarzy. Widząc jednak, że nie do końca go rozumiem, westchnął. – Ben ogłosił, że nie spędza nocy w pokoju, bo gdzieś wychodzi, więc była u mnie Amy. Niestety wrócił, zanim zdążyła wyjść. Wkurwił się i zafundował mi pokaz bokserski.
Parsknąłem pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. Detektyw rozwiązał zagadkę, nad którą głowił się prawie rok.
– Spotykasz się z siostrą przyjaciela – zauważyłem ze śmiechem. – Widziałeś, jak zachowywał się Ben. Czego oczekiwałeś? Błogosławieństwa? – Pokręciłem z politowaniem głową.
Logan był niby najrozsądniejszy z nas wszystkich, a jednak popełnił taki błąd.
– Zamknij się, Cortez. – Sapnął, wrzucając opakowanie do kosza.
Opuściłem pomieszczenie, nie chcąc narażać się chłopakowi. W salonie natknąłem się na kierujących się do wyjścia z salonu bractwa Zacka z Fleur, za którymi podążał Alec. Dołączyłem do nich i razem ruszyliśmy na stołówkę, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Po drodze dołączyły do nas Vivien z Amy i w takiej grupie przemierzaliśmy korytarze.
Wakacje powoli dobiegały końca, ale budynek uczelni był jeszcze wyludniony i sam w sobie przyjemny. Dopiero na parterze, na którym znaleźliśmy się po pokonaniu schodów, było, o dziwo, o wiele więcej osób. Szeptały między sobą i kręciły głowami, co w pewnym momencie zaczęło robić się irytujące. Wszystko jednak stało się jasne, kiedy zjawiliśmy się w holu.
– O kurwa – usłyszałem głos Aleca, który stanął za mną.
Wszyscy się zatrzymaliśmy. Tego nikt się nie spodziewał. Nawet ja.
Szła po schodach dziedzińca w równym tempie, poruszając się jak zawsze zgrabnie i zwinnie, a za nią kroczył kierowca samochodu, taszcząc dwie wielkie walizki. Biała, luźna tunika z nadrukiem sięgała jej do kolan, w tym samym miejscu kończyły się czarne, skórzane kozaki, a zarzucona na ramiona czarna katana idealnie komponowała się z całym strojem. Tak dawno jej nie widziałem, że teraz jej obraz był dla mnie czymś niesamowitym. Chłonąłem każdy szczegół jej wyglądu.
Szatynka spokojnym krokiem przeszła przez drzwi, minęła kolumny za wejściem i zatrzymała się kilka metrów dalej. Chwilę trwało, nim podniosła rękę i zdjęła okulary przeciwsłoneczne.
Szepty się nasiliły, teraz nikt nie miał już wątpliwości.
Była tu.
Chloe Rivera Morgan wróciła do Nowego Jorku.