Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kontynuacja historii Chloe i Matteo z Nowych zasad.
Po zniknięciu Chloe świat Matteo runął, a czas nie chce się dla niego zatrzymać. Jednak nadchodzi moment wyborów, które ukształtują przyszłość chłopaka, ale on w obecnej sytuacji nie widzi dla siebie żadnej. Nie bez Chloe.
Chloe po wyjeździe próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale szybko uświadamia sobie, że nie była gotowa na to, co przyniesie jej los. Scott jest nią obsesyjnie zainteresowany, co sprawia, że jej życie staje się prawdziwym piekłem. I to nie tylko w Buenos Aires.
Rodzinne tajemnice wychodzą na jaw i uświadamiają Chloe, że od wielu lat była tylko marionetką. I chociaż za sznurki pociągał ktoś inny, teraz to ona musi stawić czoła wszystkim konsekwencjom.
W jaki sposób poskładać w całość serce, które rozpadło się na milion kawałków, pozostawiając po sobie tylko pustkę?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 407
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024
Natalia Sobocińska
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Kinga Jaźwińska-Szczepaniak
Korekta:
Alicja Szalska-Radomska
Joanna Boguszewska
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Michał Swędrowski
Projekt okładki:
Paulina Klimek
Autor rysunku:
Natalia (natine_czyta)
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-290-3
CHLOE
Czym była słabość?
Czy słabością była zgoda na skazanie wielu ludzi na nieszczęście? Podjęcie decyzji, która raniła serce z każdą sekundą po dokonaniu wyboru? Świadomość, że straciło się cały świat zaledwie jednym swoim słowem, jedną myślą, jednym czynem?
A jeśli słabością była chęć ratowania czyjegoś życia, bez względu na konsekwencje? Chęć ratowania życia człowieka, który na zawsze znalazł miejsce w naszym sercu, z którego nie chcieliśmy go już wypuścić. Który stał się dla nas tak ważny, że byliśmy gotowi na niezwykłe poświęcenia, które łamały naszą duszę, sprowadzając na nas prawdziwe cierpienie.
Niezależnie od tego, czym była słabość, dla jego bezpieczeństwa mogłam być słaba. Mogłam ranić, rozczarowywać, zawodzić. Mogłam wychodzić na najgorszą, być określana najwybitniejszymi epitetami, jakie można skierować w stronę kobiety. Mogłam przestać istnieć dla ludzi, dla których byłam wszystkim. Mogłam zniknąć na dobre.
Ale on miał być bezpieczny. Bezpieczny, wolny i szczęśliwy. Bo wszystko, co teraz robiłam, wszystkie decyzje, które podejmowałam, wszelkie grzechy, które popełniłam… Robiłam to wszystko dla niego.
Matteo Cortezie, sprawiłeś, że moje serce ponownie zabiło. Przepraszam, że po raz kolejny je uciszyłam. Przepraszam, że swoją decyzją złamałam twoje.
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Tak bardzo przepraszam.
CHLOE
Cisza. Moim życiem znowu zawładnęła cisza, której żaden dźwięk nie śmiał zagłuszyć. Nie istniała siła, która przedarłaby się przez otępienie, w które wpadłam. Nie było na świecie niczego, co potrafiłoby wyciągnąć mnie z letargu, w którym tkwiłam. Byliśmy tylko ja i mały świat w mojej głowie.
– Zacznij oddychać, bo nie uśmiecha mi się przywieźć trupa.
Nic. Nie. Było. W. Stanie…
– Chloe, wdech.
…Sprawić. Abym. Chciała. Dalej. Walczyć.
– Rivera, wdech!
Podskoczyłam, kiedy dobiegł mnie huk i czyjaś dłoń zacisnęła się na mojej szyi, uciskając tchawicę. Zamrugałam zaskoczona, by po chwili poddać się atakowi kaszlu, który mnie dopadł. Płuca wypełniły się powietrzem, gdy wygrałam walkę o swobodny oddech. Rozejrzawszy się dookoła, w końcu dostrzegałam przed sobą wściekłą twarz Scotta. Jego dłoń nadal spoczywała na mojej szyi, utrudniając mi oddychanie.
Odleciałam. Odpłynęłam. Odcięłam się.
Cholerny nieświadomy bezdech, przeklęłam w duchu, uświadomiwszy sobie stan, którego nie doświadczałam od naprawdę długiego czasu. Pojawił się po śmierci mamy, kiedy będąc w rozpaczy, przestawałam czuć potrzebę oddychania, bo skupiałam się tylko na bólu, który mnie wypełniał. Podobno źródłem była trauma, jednak rzadko kiedy ufałam specjalistom. To był po prostu czas, kiedy miałam ochotę umrzeć, aby nie czuć dłużej pustki i nie słyszeć ciszy dudniącej w mojej głowie, bo obie doprowadzały mnie do szaleństwa.
Jak widać, historia lubiła się powtarzać.
– Siedemdziesiąt dwie sekundy – warknął Lewis, nie spuszczając wzroku z mojej zdezorientowanej twarzy. – Chcesz się udusić? – Zacisnął mocniej dłoń na mojej szyi, na co wydałam z siebie tylko cichy jęk i pokręciłam nieznacznie głową, bo tylko na tyle było mnie stać; mężczyzna skutecznie utrudniał mi jakikolwiek ruch. – To zapamiętaj, aby, do cholery, oddychać! – zagrzmiał, cofając rękę. – Nie wolno ci umierać.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, łapiąc się za obolałe miejsce, które chwilę temu ściskał Scott Lewis. Pieprzony sadysta. Z nienawiścią obserwowałam, jak ciemnowłosy zajmuje swój fotel w prywatnym samolocie, po czym bierze do ręki jakieś dokumenty i wczytuje się w ich treść. Zacisnęłam pięść na podłokietniku swojego fotela, powstrzymując się przed krzykiem. Byłam tu przecież z własnego wyboru. Leciałam z nim, bo podjęłam taką decyzję. Sama zgodziłam się na wyjazd i towarzystwo tego mężczyzny. Ultimatum, które mi postawił, było tylko jednym, małym szczegółem, który jednak cholernie dużo znaczył.
– Co ci to daje? – zapytałam nagle, zamiast ugryźć się w język.
Scott podniósł na mnie swój wzrok i mierzył mnie nim przez kilka chwil.
– To, że oddychasz? Fakt, że żyjesz i nie zaczniesz rozkładać się w tym fotelu. Nie walczę o swoje po to, aby w momencie wygranej wszystko stracić.
Prychnęłam głośno i pokręciłam głową. Wypełniała mnie teraz złość, którą starałam się tłumić. Przegrałam z nim wojnę i byłam jeńcem. Nie miałam nic do powiedzenia w kwestii swojego losu. Zastanawiało mnie jednak, co z tej wygranej miał on.
– Co ci daje to, że tu jestem? Że ciągniesz mnie ze sobą, cholera wie gdzie i po co?
W oczach Lewisa pojawił się błysk, a po chwili kąciki jego ust wygięły się ku górze.
– Zawsze chciałaś uciec do Buenos Aires – zaczął, obserwując moją reakcję na jego słowa. – Ciekawe dlaczego.
Zmarszczyłam brwi, zaskoczona jego wypowiedzią. Dlaczego Buenos Aires? Nie miałam zielonego pojęcia. Tak było… po prostu od zawsze. Odkąd tylko pamiętałam, to miasto kojarzyło mi się z wolnością i bezpieczeństwem.
– Moja rodzina ma posiadłość właśnie w Buenos Aires. – Scott mierzył mnie wzrokiem przez cały czas, nie spuszczając go ani na sekundę.
A ja ponownie poczułam, że się duszę.
Buenos Aires…
Marzenie po raz kolejny stało się koszmarem.
Kiedy tylko wylądowaliśmy, bez słowa opuściłam samolot. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza, aby dojść do siebie. Poza tym im dalej od Scotta się znajdowałam, tym mniej struta się czułam. Z niechęcią spojrzałam na czarny samochód, który stał nieopodal i zapewne miał nas przetransportować do miejsca docelowego.
Czy dałoby się cofnąć czas? Tak do momentu moich narodzin? Albo chociaż do tego cholernego wyjścia do klubu? Naprawdę wiele rzeczy zrobiłabym inaczej…
– Jaki piękny dzień – westchnął Scott, kiedy tylko opuścił pokład i uśmiechnął się, przybierając spokojny wyraz twarzy.
Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne i spojrzałam na bruneta obojętnym wzrokiem, nie komentując jego słów. Gdybym mogła, sprawiłabym, aby ten pieprzony samolot spadł w locie. Jeśli takim sposobem pozbyłabym się Lewisa, i przy okazji własnego życia, to byłby to pomysł nadzwyczaj genialny.
Zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu auta, które za jakiś czas ruszyło z piskiem opon. Zacisnęłam zęby, ponownie wkładając na nos okulary. Scott, który siedział obok, nadal analizował jakieś dokumenty. Znalazł się, kurwa, biznesmen, prychnęłam w myślach. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam za okno pojazdu, gdzie obrazy przelatywały mi przed oczami w ekspresowym tempie. Tak musiało być. Postąpiłam właściwie. Ważne, że Matteo został oczyszczony z zarzutu o zamordowanie Victorii. Był bezpieczny i mógł zrobić wszystko, na co miał ochotę. Mógł układać sobie życie na wolności, z dala od Scotta i jego knucia. Na to byłam skazana ja. Szczęście miało swoją cenę, którą przyszło mi zapłacić. Opuszkami dyskretnie odnalazłam pierścionek, który nadal znajdował się na moim serdecznym palcu lewej dłoni. Przepraszam, pomyślałam automatycznie, potrafiąc wyobrazić sobie, jakie piekło rozpętało się właśnie w Nowym Jorku, w którego centrum znajdował się Matteo.
– Trzymaj – usłyszałam nagle, przez co spojrzałam na Lewisa. – Telefon. Specjalny, nie do namierzenia. Potrzebne kontakty masz już wpisane. – Zatrzymał spojrzenie na moich oczach o sekundę za długo, mimo to nie odwróciłam głowy. – Żadnych nowych numerów – dodał, a w tonie jego głosu wybrzmiała ta charakterystyczna nutka, która mówiła mi wszystko: żadnych telefonów do przyjaciół, żadnego kontaktu z dawnym życiem, żadnego sprzeciwu.
Bez słowa wzięłam od niego telefon i od razu wsadziłam go do torebki, nie sprawdzając nawet, jakie kontakty znajdują się na liście. Byłam pewna, że nie znałam żadnego z nich. Tak samo jak nie znałam nikogo w moim wymarzonym Buenos Aires, do którego zabrał mnie Scott; nikogo przecież tutaj nie miałam. Intrygował mnie fakt, że w razie problemów chciałam uciec właśnie tutaj, a jednocześnie to tutaj mieszkał mój obecnie największy koszmar. Zabawne, że Argentyna od zawsze była moim planem B. Co za ironia… Czyżby właśnie ten plan się realizował?
– Jesteś mało rozmowna – zauważył Scott po dłuższej chwili, rozsiadając się na fotelu.
– Skąd wiedziałeś o prawnikach z Newcastle? – zapytałam od razu, ignorując jego zaczepkę. Skoro chciał rozmowy, mogliśmy rozmawiać o rzeczach, które mnie interesowały.
Z gardła Scotta wydobył się cichy śmiech, jakbym zapytała o coś naprawdę irracjonalnego i wręcz oczywistego.
– Wiem o tobie wszystko, Chloe. – Wbił we mnie swoje ciemne oczy, którymi tak okrutnie pożerał moje ciało przez większość czasu spędzonego w samolocie. – Odrobiłem pracę domową. Prawnicy to czubek góry lodowej, prawda? Chłopak ćpun i trup, kradzieże aut dla zabawy, barwienie basenów sąsiadom, imprezy, używki, luki w pamięci, urwane filmy… I to wszystko przez śmierć twojej mamy.
Zjeżyłam się, ale nie przez to, że naprawdę wiedział dużo, o wiele za dużo. Spięłam się na wspomnienie jej osoby, bo to słowo nigdy nie powinno wybrzmieć w jego ustach.
– Ona nie jest niczemu winna – syknęłam, zdejmując okulary i mordując wzrokiem mężczyznę. Gdybym ten jeden jedyny raz naprawdę potrafiła zabić spojrzeniem…
– A, no tak. Ojciec… – westchnął, wchodząc na drugą minę, która była gotowa wybuchnąć. – To dlatego tak bardzo ciągnęło cię do starszych mężczyzn, którzy okazali ci choć trochę zainteresowania? – zadrwił, starając się wyprowadzić mnie z równowagi.
– Zamknij się – warknęłam, chcąc zakończyć rozmowę. Nie szła w dobrą stronę i sprawiała, że miałam ochotę pozwolić wybuchnąć wszystkim minom, które we mnie siedziały. Ale po tym nie byłoby odwrotu.
– Jestem do niego podobny? Do twojego ojca? – wypalił, czym mnie zdezorientował. – W końcu – wskazał na siebie i na mnie – przez pewien czas coś nas łączyło. Zastanawiam się, czy to przez kaprys wielkiej Chloe, czy raczej przez moje podobieństwo do jej nieczułego i chłodnego ojca. Z tą różnicą, że ode mnie dostałaś troskę, wsparcie i zrozumienie. Dostałaś wszystko i dostałabyś o wiele więcej, jeśli o cokolwiek byś poprosiła. – Chrząknął, jakby zorientował się, że zszedł z tematu. – Wprawdzie mam dopiero trzydzieści dwa lata, daleko mi do wieku twojego ojca, jednak kto wie, co siedzi w głowach takich jak twoja.
Nie daj się sprowokować. Nie daj się wyprowadzić z równowagi, powtarzałam sobie w myślach. Scott kąsał mnie w każde wrażliwe miejsce, czego się nie spodziewałam, przez co obrona była cholernie trudna. Trafiał w czułe punkty, uprzednio dokładnie je wybierając, i czerpał satysfakcję za każdym razem, kiedy widział, że jego słowa jakkolwiek mnie ruszały. Ale miał rację: wiedział o mnie wszystko. Tylko skąd?
– Pytasz, dlaczego wybrałam ciebie? – zaczęłam, udając zamyśloną. Nie mogłam dalej pokazywać, że ma nade mną władzę. – Wiesz, jak to się mówi: z braku laku…
Mężczyzna w mgnieniu oka zacisnął zęby, wbijając we mnie chłodne spojrzenie. Nie byłam mu nic winna – nie po tym, co mi zrobił; nie po tym, co mi odebrał, a raczej kogo mi odebrał – dlatego wytrwale utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy tak długo, jak dałam radę. Jednak złość, która z sekundy na sekundę potęgowała się w jego oczach, sprawiła, że w końcu odwróciłam głowę. Mało mądre było prowokowanie osoby, która przy swoim pasku nosiła pistolet.
Pieprzony Scott Lewis…
Mógł szantażem odsunąć mnie od Matteo i przyjaciół. Mógł wywieźć mnie z Nowego Jorku na drugi koniec świata. Mógł wyciągać brudy z mojej przeszłości. Mógł zmusić mnie do tego, żebym przestrzegała jego zasad; prawda była jednak taka, że nigdy dobrze mi nie szło ich przestrzeganie, za to w łamaniu ich byłam najlepsza. Więc ja, w trakcie tego wszystkiego, mogłam utrudnić mu życie tak bardzo, jak to tylko było możliwe.
CHLOE
Kiedy przejeżdżaliśmy przez bramę wjazdową na posesję, zrobiłam głęboki oddech, a gdy tylko samochód się zatrzymał, bez słowa wysiadłam z auta i trzasnęłam drzwiami najmocniej, jak tylko potrafiłam. Zachowując się w ten sposób, przeczyłam sama sobie, jednak przy Lewisie wszystko było sprzeczne. Kilka miesięcy temu czułam się bezpieczna przy najbardziej niebezpiecznej osobie w całym moim życiu. A teraz? Czułam wściekłość z powodu sytuacji, która była skutkiem mojego wyboru. To ja sprawiłam, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Ja. To była moja decyzja.
Nie czekając dłużej, skierowałam się w stronę schodów, chcąc znaleźć się jak najdalej od człowieka, który był pierwszy na mojej liście osób do zabicia. Gdybym tylko potrafiła sprawić, aby zniknął…
– Nie masz kluczy! – usłyszałam za sobą wołanie Lewisa, jednak mimo trafnego spostrzeżenia zignorowałam go. Gdybym tylko zareagowała i się odwróciła, mój honor spłynąłby po powierzchni schodów i zatrzymał się u jego stóp.
Zaciskając mocno zęby, podeszłam do wielkich drzwi, po czym nacisnęłam klamkę i pchnęłam płytę znajdującą się przede mną. Ustąpiła. Niespodzianka!, rzuciłam w myślach, a na moje usta wpłynął delikatny uśmiech, który był mieszanką ulgi i zwycięstwa. Najwyraźniej nie potrzebowałam kluczy. Kiedy drzwi otworzyły się do końca i zauważyłam przed sobą trzy osoby, pewność siebie opuściła mnie w ekspresowym tempie. Zamarłam w bezruchu, sunąc spojrzeniem po mężczyznach znajdujących się w środku. Jeden, dwa, trzy…, liczyłam. Aż trzy pistolety wycelowane w moją stronę. Trzy zawały, które przeżyłam. Trzeba było poczekać na te jebane klucze.
– Opuścić broń, cholerni idioci! – usłyszałam za sobą zirytowany głos Lewisa.
Towarzystwo wykonało polecenie niemal natychmiast. Nie czując na sobie potrójnej szansy na śmierć, głośno wypuściłam powietrze z płuc. W mojej głowie odtworzyły się wspomnienia z miejscówek Scotta, kiedy to miałam do czynienia z jego ludźmi. Znali mnie, dlatego byłam tam bezpieczna, a wręcz nietykalna, bo miałam zapewnioną opiekę Lewisa. Mogłam wszystko i każdy niewłaściwy ruch kosztował kogoś rozbity nos czy złamaną kość. Przymykałam na to oko, bo żyłam na prochach – jebanych prochach, które sprawiały, że czułam się dobrze, a dokładnie tego w tamtym momencie potrzebowałam. Teraz za to odnosiłam wrażenie, że mimo obecności Scotta magiczna ochrona zniknęła, a ja byłam zdana tylko na siebie. Wiedziałam, że jeśli o siebie nie zadbam, nie będzie dobrze. „Miałam przeżyć, by Matteo mógł żyć” – w imię tego założenia byłam w stanie zrobić wszystko.
Dosłownie wszystko.
Dlatego gdy tylko odzyskałam zdolność ruchu, odwróciłam się w stronę Scotta, który zatrzymał się w progu i przyglądał się mojej reakcji. Sprawdzał mnie. Testował. Wciągnął mnie do swojego świata i chciał wiedzieć, jak się w nim odnajdę. Chciał mnie tu, więc ja chciałam mu pokazać, że się nie boję.
Choć bałam się jak cholera.
Dobra mina do złej gry. Kaprys na twarzy, i to wcale niewymuszony. Niezadowolone spojrzenie, które jasno wskazywało, że byłam zła. Wszystko – punk po punkcie – po to, aby pokazać, że się nie boję. Sprawianie pozorów zawsze szło mi dobrze. Grałam w miłość. Czym więc przy tym było udawanie odważnej?
– Dziękuję za ciepłe powitanie – rzuciłam w końcu i wbijając spojrzenie w Lewisa, uniosłam brew. Szach, skurwielu, dodałam w myślach. – Popracujcie nad gościnnością. Nie zdążyłam nawet zjeść śniadania, a już ktoś zdążył we mnie mierzyć z broni. Śmierć przed południem, co za nietakt.
Szach i mat.
Scott wpatrywał się we mnie przez chwilę, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. Niespodziewanie prychnął pod nosem, kiwając rozbawiony głową. Nie miałam pojęcia, co go tak rozbawiło, jednak dziwna potrzeba udowadniania, że radziłam sobie świetnie, sprawiła, że i na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Po prostu graj, Chloe.
– Chloe Rivera. – Mężczyzna wskazał na mnie ręką, zwracając się do osób, które chwilę wcześniej do mnie celowały. – A ci trzej idioci… – kiedy palec Scotta przeciął powietrze i wskazał na facetów przede mną, przeniosłam na nich swój wzrok – …najebani rozmawiali ze mną przez telefon, gdy informowałem, kiedy i z kim przylecę. – Ton jego głosu stał się ostry i surowy.
Mężczyźni spojrzeli po sobie niepewnie, nie wiedząc, co powinni powiedzieć czy zrobić. Tutaj chyba nie używało się słowa „przepraszam”. Nie potrafiłam sobie nawet tego wyobrazić.
Wypowiedź Lewisa spotkała się z ciszą, dlatego po chwili mężczyzna kiwnął w stronę podjazdu i warknął:
– Conor, w samochodzie są walizki. Zabierz je do pokoju Chloe.
Wywołany ciemnowłosy bez żadnego oporu przytaknął i opuścił dom.
Zmarszczyłam brwi, słysząc słowa Scotta. Mój pokój…? Analizowałam te dwa wyrazy, nie rozumiejąc ich. Moja wizja obecności tutaj różniła się od tego, co zastałam. Było lepiej, niż myślałam. Liczyłam na łóżko w jakiejś piwnicy, może luksusem byłoby niewielkie okno. Po tym wszystkim, co wydarzyło się między mną a Lewisem, naprawdę nie spodziewałam się niczego więcej. W głowie jednak przewijały mi się słowa Federica, który podczas naszych luźnych rozmów – swoją drogą, mających iść w zapomnienie – niejednokrotnie wspominał o dziwnym zachowaniu Scotta. Nazywał je „obsesją” i wszystko nią tłumaczył. Twierdził, że byłam obiektem chorych fascynacji Lewisa i to od dłuższego czasu. Wnioskował to po obserwacji Scotta, który to dopuścił kuzyna Matteo wyjątkowo blisko siebie, dlatego Włoch wiedział o nim naprawdę wiele. Czy faktycznie była to obsesja? Jeśli nawet, to skąd się wzięła? I na jak wiele Lewis był w stanie mi pozwolić, będąc w tym stanie? Postanowiłam to sprawdzić od razu.
– Jestem głodna – mruknęłam do Scotta, który odprowadzał Conora wzrokiem.
– Ogłuchliście? – Mężczyzna zmarszczył brwi, wpatrując się w dwóch typów stojących przed nami.
– Czy ja wyglądam na gosposię? – usłyszeliśmy odpowiedź, na którą lekko się spięłam. Zaczynało się robić wesoło.
Wstrzymałam powietrze, zerkając kątem oka na Scotta. W Nowym Jorku panowała dyscyplina, ale kolega-gosposia chyba nie był jej nauczony, co nie cieszyło Lewisa. Rozwścieczony wyraz jego twarzy jasno wskazywał, że cierpliwość mężczyzny się kończyła.
– Czy ja wyglądam na osobę, którą to interesuje? Możesz być pieprzoną primabaleriną – odpowiedział stanowczym głosem, dając do zrozumienia, że to nie była prośba, tylko kolejny rozkaz. – Ander, ogarnij młodego, bo chyba zapomniał, jak to tu wygląda. Nie toleruję sprzeciwu. Nawet w rodzinie – mruknął, po czym odwrócił się w moją stronę, a na jego usta wpłynął uśmiech. – Chloe jest gościem honorowym. Nie chciałbym usłyszeć, że źle się z nią obchodzicie. To byłby wasz wielki błąd.
Wypuściłam powoli powietrze, w duchu zastanawiając się, kim jest ten mężczyzna i gdzie podział się skurwiel, który kilka razy próbował mnie zabić.
Ander przytaknął, informując, że rozumie. Po chwili drugi typ również kiwnął głową z wielką niechęcią, wpatrując się we mnie nieprzyjemnym wzrokiem. Przełknęłam ślinę, nie czując się z tym komfortowo. Już wiedziałam, że nie mogłam liczyć na jego przyjaźń. Na szczęście miałam przyjaciół. I nie szukałam nowych.
– Jestem głodna – powtórzyłam, kiedy zapanowała cisza, lecz nic się nie zmieniło, i tym razem swoje słowa skierowałam do mężczyzn przede mną.
– Na co masz ochotę? – zapytał Ander po tym, jak uderzył swojego kolegę w tył głowy, bo ten prychnął na moje słowa.
– Tosty z serem, pomidorkami i do tego kawę z mlekiem – odpowiedziałam, na co chłopak machnął ręką na młodszego przyjaciela, a ten z nieznacznym ociąganiem ruszył w stronę, jak się domyślałam, kuchni.
Poczułam nagły spokój, który sprawił, że pierwszy raz od wielu miesięcy przestałam się bać. I chyba to oznaczało, że do reszty zanikł u mnie instynkt samozachowawczy. Przylatując do Buenos Aires, nie miałam pewności, co tutaj zastanę. Ale nic nie zaskoczyło mnie w życiu bardziej niż to: miałam ochronę Scotta, chociaż spodziewałam się jego nienawiści. Byłam gotowa na najgorsze, bo tak zachowywał się wobec mnie nawet w samolocie, a pręgi na szyi po jego lekcji oddychania na pewno były tego dowodem. Nie był to mój wymarzony dom ani wymarzone osoby, z którymi niestety musiałam przebywać, jednak wiedziałam, że tak będzie najlepiej – najlepiej dla Matteo, bo na to zasługiwał.
Spojrzałam z uśmiechem na oddalającego się chłopaka, w głowie analizując myśl o daniu mu nauczki. Tak chciał się bawić? Mogliśmy się pobawić. Ja również nie byłam zachwycona swoją obecnością w tym miejscu, ale jeśli już miałam tu być, mogłam zapewnić sobie nieco rozrywki.
– Albo nie – powiedziałam nagle, powodując pojawienie się niezrozumienia na twarzy Scotta. Ander również wydawał się nie wiedzieć, co się dzieje. – Chcę sałatkę grecką z wodą.
Blondyn zatrzymał się w miejscu i spojrzał na mnie lekko poirytowany, jednak nic nie powiedział i ponownie ruszył w stronę kuchni.
– Albo jednak nie… – westchnęłam nagle, robiąc zamyśloną minę. – Lazania. Tak, lazania z ciepłą, czarną herbatą.
Nawet z takiej odległości dostrzegłam, jak chłopak zaciska pięści i mierzy mnie nienawistnym spojrzeniem po tym, jak znowu się zatrzymał. Ander i Scott stali teraz obok siebie i rozbawieni oglądali przedstawienie.
– Lazania z herbatą, jasne – upewnił się, nie odrywając ode mnie wzroku. – Może jeszcze frytki do tego? – mruknął pod nosem, chyba myśląc, że nikt go nie słyszy.
Uśmiechnęłam się, widząc, jak się denerwuje. I tak miał szczęście, przecież nie męczyłam go jakoś bardzo, a nie zapominajmy, że przed chwilą do mnie celował.
– To za dwadzieścia minut chcę widzieć w moim pokoju te frytki i cheeseburgera – rzuciłam, ruszając za Conorem, który właśnie zaczął wchodzić po schodach, dźwigając moje walizki.
– Co, kurwa? – warknął całkowicie wyprowadzony z równowagi chłopak.
W pomieszczeniu rozbrzmiało coś na kształt śmiechu. Scott stał kilka metrów dalej i starał się zachować powagę, jednak słabo mu to wychodziło. Kto by pomyślał, że rozbawię drania swoimi kaprysami. Naprawdę mnie zaskakiwał. Nie pokazując jednak, że ktoś nowy zyskał moją uwagę, spojrzałam na zdenerwowanego chłopaka, który stał już w drzwiach kuchni i ponownie mierzył mnie morderczym wzrokiem.
– Za piętnaście minut.
Ten sukinsyn jak nic chciał mnie otruć.
Z niezadowoloną miną spojrzałam na talerz, na którym znajdował się, podobno, cheeseburger. Pytań było wiele: „Gdzie, do cholery, był ser?”. „I mięso?”, „I, kurwa, bułka?”. Wpatrywałam się w breję przygotowaną przez, jak się okazało, Louisa. Gosposia-primabalerina chyba właśnie wypowiedziała mi wojnę, blendując składniki cheeseburgera na gładką papkę. Śmiałam nawet twierdzić, że znalazły się tam również moje frytki.
Westchnęłam ciężko, ponownie utwierdzając się w przekonaniu, że jeśli chciało się, aby coś zostało dobrze zrobione, to powinno się to zrobić samemu. Pokręciłam głową i wzięłam się do rozpakowywania swoich rzeczy z walizek.
Nieprzyjemny dreszcz przemknął po moich plecach, kiedy odłożyłam ostatnią bluzkę na półkę w szafie. Było to strasznie dziwne uczucie, tak jakby ten gest przypieczętował wszystko, co się ostatnio działo. Miałam tu zostać. Miałam tu zamieszkać. Miałam czuć się tu jak w domu.
Ale jak można się tak czuć, będąc daleko od swojego ukochanego domu?
To, że byłam tutaj, nie znaczyło, że nie wolałabym teraz być w Nowym Jorku, przy Matteo. Już strasznie tęskniłam za przyjaciółmi, z którymi nie miałam nawet okazji się pożegnać. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jaką okropną osobą byłam w ich oczach. Po raz kolejny zniknęłam bez słowa, urywając kontakt i nikogo o niczym nie informując. Zapewne po raz kolejny przypięto mi łatkę nieczułej egoistki, mającej gdzieś najbliższych. Osoby, która mówi jedno, a robi drugie. Człowieka, którego obietnice nic nie znaczą. Zapewne mieli teraz o mnie identyczne zdanie jak ludzie z Newcastle. Ruszając z punktu A do punktu B, okazało się, że gdzieś po drodze zabłądziłam, ponownie trafiając do cholernego punktu A.
Pukanie do drzwi sprawiło, że delikatnie drgnęłam. Oderwałam wzrok od szafy, w którą cały czas nieświadomie się wpatrywałam, i przeniosłam go na wejście. Ale nie odezwałam się… Nie istniały słowa, których chciałam użyć. Miałam ochotę krzyczeć, głośno i boleśnie, nie zważając na zdzierające się gardło i okrutny ból głowy, który pojawiał się w takich momentach. Chciałam wrzeszczeć, ale nie mogłam. Musiałam zdusić w sobie nienawiść i udawać, aby przestrzegać zasad układu Scotta. Cholernych zasad, które miałam ochotę złamać już sto razy, by móc jak najszybciej znaleźć się w Nowym Jorku. Znaleźć się przy Matteo. Znaleźć się w domu.
– Nie chcesz się rozejrzeć? – usłyszałam nagle zza drzwi głos Lewisa po tym, jak cisza zaczęła się przeciągać.
Przymknęłam powieki, wstając i biorąc głęboki wdech. Graj, Chloe. Każda gra ma kiedyś swój koniec. Ale jak na razie… graj najlepiej, jak potrafisz, powiedziałam do siebie w duchu.
– Nie – odpowiedziałam nieco słabym głosem, przez co odchrząknęłam.
– Nie musisz siedzieć cały czas w pokoju.
Przewróciłam oczami, słysząc jego kolejną wypowiedź. A co innego miałam niby robić? Nie czułam się tu swobodnie. Nie miałam pojęcia, na co mogę sobie pozwolić, a od czego powinnam trzymać się z daleka. I tym bardziej nie chciałam, aby oprowadzał mnie Lewis.
– Nie musisz być moją niańką, Scott – odpowiedziałam szczerze, chcąc się go jak najszybciej pozbyć.
Nie usłyszałam już żadnych słów padających z jego ust. Odetchnęłam z ulgą, czując, że mogę pobyć przez moment sama i zebrać myśli. Przez ostatnie kilkanaście godzin byłam skazana na tego mężczyznę, więc chwila wytchnienia od niego była czymś niesamowitym.
Podeszłam do okna, wyglądając przez nie ostrożnie na zewnątrz. Czułam się strasznie nieswojo w tym miejscu, bo mimo że było więzieniem, nie przypominało tego, w którym spodziewałam się znaleźć. I chociaż piękny ogród, który mogłam podziwiać przez szybę, koił moje nerwy, to jednocześnie przypominał mi o mamie. Przymknęłam powieki, uświadamiając sobie, jak bardzo Lily byłaby zawiedziona tym, w jakim kierunku potoczyło się moje życie. Przed jej tragicznym wypadkiem byłam ułożoną panienką z dobrego domu, która uwielbiała spędzać czas z ojcem, i ostatnie, czego by się dopuściła, to wypowiedzenia na głos przekleństwa. W tamtym czasie naprawdę mogłabym zostać świętą. A teraz? Chryste, chroń ją przed moim widokiem. Córka na dnie to ostatnie, czego by się po mnie spodziewała, i ostatnie, czego ja sama spodziewałabym się po sobie te siedem lat temu, kiedy moje życie było bajką. Bo jakie problemy mogła mieć bogata, kochana przez wszystkich piętnastolatka?
Przez okno widziałam czterech mężczyzn rozpalających w ogrodzie grilla, śmiejących się wesoło i głośno ze sobą rozmawiających. Przyglądałam się temu obrazowi, zastanawiając się nad tym, co obserwowałam. Scott był… niezrównoważony? To chyba najlepsze określenie. Zachowywał się, jakby znajdował się wśród najlepszych przyjaciół, kiedy chwilę wcześniej, gdy przestąpiliśmy próg, prawie zabijał ich wzrokiem. Jakiś czas temu zabronił mi umierać i kazał oddychać, w tym samym momencie mnie podduszając. Mało logiczne, ale przestałam szukać w tym sensu. Mówiliśmy o Lewisie. Nie byłam pewna, co nim kierowało, jednak zdążyłam spędzić w jego towarzystwie tyle czasu, żeby móc coś dostrzec. Coś, co sprawiało, że byłam gotowa negować jego poczytalność. Scott był więc albo zdrowo pojebany, albo poważnie chory. Nie wiedziałam, która wersja była prawdą, i nie chciałam tego sprawdzać. Dopóki nie widziałam z jego strony żadnego zagrożenia, a jego zachowanie wobec mnie nie sprawiało, że przechodziły mnie dreszcze, wolałam nie szukać problemów na siłę.
Oderwałam wzrok od widoku za oknem i korzystając z okazji, że mężczyźni byli zajęci, wyszłam na korytarz. Na palcach, jakbym robiła coś zakazanego, zeszłam po schodach i przystanęłam na ostatnim schodku. Gdzie dalej?, zapytałam w myślach samą siebie. Śniadanie od Louisa nie nadawało się do niczego, a mój żołądek nadal domagał się jedzenia. Po dłuższym namyśle skierowałam się do pomieszczenia, w którym wcześniej zniknął chłopak. Zaraz po wejściu do środka na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, bo znalazłam się we właściwym miejscu.
Kuchnia. Dotarłam do kuchni.
Zadowolona otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam z niej jajka, musiały wystarczyć. Nie chciałam spędzać zbyt wiele czasu na dole. Nie miałam pojęcia, kiedy wpadnę na kogoś, kto byłby zaskoczony moją obecnością w tym miejscu. To była naprawdę ostatnia rzecz…
– Chloe – usłyszałam głos Scotta, kiedy rozbiłam ostatnie jajko na patelni.
To właśnie była ta ostatnia rzecz, której chciałam.
Przykleiłam do ust sztuczny uśmiech i odwróciłam twarz w stronę mężczyzny, który stał w drzwiach razem z Louisem.
Bosko…
– Scott. Louis – stwierdzałam niemrawo, czując na sobie ich spojrzenia.
Ten pierwszy zmarszczył brwi, obserwując to, co robiłam. Skrobanie roznosiło się głośno po pomieszczeniu, bo cholerna jajecznica przywarła do patelni. Naprawdę cały świat był dzisiaj przeciwko mnie.
– Ktoś tu ma wilczy apetyt – zaczął, podchodząc do lodówki, z której wyciągnął butelkę z whiskey.
Posłałam mu zmęczone spojrzenie i pokręciłam głową.
– Nie. Ktoś tu nie potrafi zrobić cholernej kanapki – mruknęłam, niby przypadkiem wskazując łyżką na Louisa.
– Kanapki? – zdziwił się Scott.
– Kanapki. Wiesz… bułka, kotlet, ser, ogórek. Prostota sama w sobie, ale nadal za trudna dla niektórych osobników. – Poruszyłam dłonią, ponownie wskazując łyżką na Loiusa, który spięty stał w drzwiach. Widziałam, że już miał zamiar się odezwać, jednak nie pozwoliłam mu na to. – Ale jasne, rozumiem. Moje życie jest tak ważne, że strach przed moim zakrztuszeniem się wpędził Louisa w paranoję. Niezwykle doceniam jego zaangażowanie w utrzymanie mnie przy życiu, tylko że… zblendowane papki jedzą dzieci.
Scott westchnął ciężko i spojrzał na chłopaka, nie zamykając jeszcze lodówki.
– Zmiksowałeś jej cheeseburgera? – zadał proste pytanie, na które tamten tylko prychnął.
– Wszystko dla zdrowia i życia księżniczki, tak jak kazałeś – stwierdził z drwiną w głosie.
Scott wyciągnął z lodówki colę i zatrzasnął drzwiczki. Pokręcił głową i zatrzymał się w drzwiach, obok Louisa. Wymienili ze sobą cicho kilka zdań, których treści nie usłyszałam, po czym Scott zniknął, zostawiając mnie ze zdenerwowanym facetem.
– Nie jestem księżniczką – warknęłam, odkładając patelnię na zgaszony palnik. Czułam potrzebę wyjaśnienia kilku kwestii. Nie znał mnie i od samego początku był do mnie negatywnie nastawiony, chociaż nic mu nie zrobiłam.
– Nie mam pojęcia, kim jesteś, ale mam to gdzieś. – Zrobił krok w moją stronę. – Przywiózł cię tu i mało brakowało, a kazałby nam rozkładać przed tobą czerwony dywan. Jest jak pies, i to groźny pies, przed którym wszyscy spierdalają. Wiesz, co się dzieje z psem, gdy pozna sukę? Mięknie i głupieje. A w tym świecie to poważne zagrożenie, bo groźni ludzie mają wrogów. Co zrobić, aby odzyskać groźnego psa? – Podszedł bliżej, nie odwracając wzroku od mojej twarzy i uśmiechając się leniwie. – Zabić sukę.
Z trudem przełknęłam ślinę, niemalże czując, jak jego słowa przedzierają się w głąb mojego umysłu. Bacznie obserwowałam, jak zadowolony z siebie Louis wyciąga z zamrażarki worek z lodem i spokojnym krokiem rusza ku wyjściu z pomieszczenia.
– Dlatego uważaj, księżniczko, i nie bierz groźnego psa na smycz. Może się wtedy okazać, że nieszczęśliwe wypadki chodzą po ludziach – rzucił jeszcze w progu, po czym zniknął.
Wypuściłam ciężko powietrze, które uwięzło mi w piersiach, i oparłam się tyłem o blat kuchennej wyspy. Liczyłam, że kilka głębokich oddechów pomoże mi się uspokoić, jednak się myliłam. Niekontrolowane łzy, które pojawiły się w moich oczach, w końcu znalazły ujście i spłynęły po policzkach.
Jeśli myślałam, że byłam silna, byłam w cholernie wielkim błędzie. Jeśli myślałam, że byłam bezpieczna, kurewsko się myliłam. Jeśli uważałam, że jakoś tu wytrzymam i wszystko się ułoży, byłam jebaną idiotką.
Bo trafiłam do piekła.
Pieprzonego piekła.