62,00 zł
Klasyczny podręcznik strategii wojskowej do dziś używany na wojskowych uczelniach. Książka, która zmieniła oblicze świata. Od dziesiątków lat inspiruje strategów, budzi niezdrowe emocje u liderów o zapędach dyktatorskich i stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla ambitnych biznesmenów. Przepełniona brutalną mądrością i koncepcjami bezkompromisowych rozwiązań rodem z bitewnych pól, jest lekturą, do której wielokrotnie chce się powracać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 827
Carl von Clausewitz i jego „książka kucharska”
Clausewitza można czytać na różne sposoby. Jeden z najwybitniejszych antropologów kultury René Girard (zm. 2015) w swojej ostatniej książce Dokończyć Clausewitza (2007) stwierdził, że traktat O wojnie pruskiego generała „zasługuje na uważną lekturę”, ponieważ jego autor „doświadczył czegoś, co go przekracza, a nas zmusza do refleksji”. Clausewitz — przekonuje dalej francuski antropolog — opisał bowiem w swoim dziele mechanizm rywalizacji mimetycznej, która w realiach historycznych dziewiętnasto- i dwudziestowiecznej Europy przejawiała się jako „wściekłe naśladownictwo” między Francją a Niemcami. Jako „pisarz resentymentu” pruski generał „był opętany”. Inaczej być nie mogło, skoro — jak wyjaśnia Girard — w swoim opus magnum „dotknął tego aspektu rzeczywistości, który jest absolutnie irracjonalny”. Sens traktatu O wojnie jest więc religijny i „tylko religijna interpretacja ma szansę dotrzeć do tego, co w nim jest istotne”1.
Można też czytać Clausewitza w znacznie bardziej przyziemnym kontekście. Jak pisze współczesny i wzięty coach zarządzania Norton Paley, uważna lektura traktatu O wojnie może dać realne wsparcie dla „osób obarczonych odpowiedzialnością w zakresie zarządzania, aby rozwijać strategie prowadzenia walki konkurencyjnej, podejmować decyzje z większą precyzją i zwiększać szanse na osiągnięcie zakładanych celów”. Krótko mówiąc, zapoznanie się z dziełem dziewiętnastowiecznego pruskiego generała oferuje działającym w dwudziestym pierwszym wieku liderom biznesu unikalną sposobność „wzmocnienia swoich umiejętności myślenia strategicznego”. Zdaniem amerykańskiego specjalisty od zarządzania wystarczy w dziele Clausewitza „zamienić słowo wojna na konflikt, wróg na konkurent, dowódca na manager”, aby przekonać się, że zawarte w nim zasady „zawierają ponadczasowe walory, które są równie żywotne w dzisiejszym biznesowym współzawodnictwie, jak były żywotne w czasach wojen, gdy Clausewitz pisał swoją książkę”2.
Te dwie wypowiedzi — antropologa kultury i specjalisty od zarządzania biznesowego — udowadniają, że dzieło O wojnie jest czytane, pobudza do refleksji i w pewnym sensie pozostaje uniwersalne. Być może także dlatego, że żyjemy w czasach „na krawędzi”, dużej niepewności, a nawet strachu napędzanego czy to kolejnymi kryzysami natury politycznej i gospodarczej (wojna na Ukrainie, islamizm, kryzys migracyjny, „koronakryzys” w gospodarce, ekspansja Chin), czy kryzysami naturalnymi (zmiany klimatyczne, pandemie). Na przełomie epok żył również autor traktatu O wojnie. Jego lata dziecięce przypadły na schyłek epoki przedrewolucyjnej. Karierę wojskową rozpoczynał już w okresie wojen rewolucyjnych. Potem przyszedł Napoleon, którego Wielka Armia rozniosła idee rewolucyjne po całej Europie. Po starciu Prus z napoleońską Francją w 1806 roku także w monarchii Hohenzollernów rozpoczęła się epoka znaczących zmian ustrojowych, społecznych i gospodarczych. Ale w Prusach — jak mawiał Bismarck — rewolucję „robią tylko królowie”. Tak też było w czasach reform Steina–Hardenberga (1807–1815), gdy rozpoczęto akcję uwłaszczeniową na wsi, wprowadzono realny samorząd miejski, zreformowano system administracyjny, przystąpiono do zmian w systemie edukacji, zaczęto myśleć o prawnej emancypacji ludności żydowskiej.
Tych zmian nie zatrzymała epoka restauracji po 1815 roku, ani tak zwane prześladowania demagogów po 1819 roku. Prusy, podobnie jak cała Europa, szybko się zmieniały. Zmieniała się również pruska armia, która trzydzieści lat po śmierci króla Fryderyka II (1786) niewiele przypominała pod względem taktyki, wewnętrznych regulaminów, systemu rekrutacji armię zwycięzcy spod Roßbach.
Również ostatnie lata życia Clausewitza upłynęły pod znakiem mnożących się oznak kruchości porządku politycznego w Europie ustalonego na kongresie wiedeńskim (1814/1815). W 1830 roku wybuchła rewolucja lipcowa we Francji, która położyła kres rządom „odrestaurowanej” w 1815 roku starszej linii Burbonów. Krótko po tym za broń chwycili Belgowie złączeni na kongresie wiedeńskim z Holendrami w jednym Królestwie Niderlandów. 29 listopada 1830 roku rozpoczęło się w Warszawie powstanie listopadowe, które dla wielu zewnętrznych obserwatorów (nie tylko z gruntu niechętnych Polsce) było kolejną emanacją wstrząsów rewolucyjnych, a nie dochodzeniem do głosu zapoznanego na kongresie wiedeńskim „legitymizmu narodów”3.
Talleyrand mówił, że „kto nie doświadczył życia za ancien regime’u, nie doświadczył słodyczy życia”. Carl Philipp Gottlieb von Clausewitz urodził się 1 czerwca 1780 roku w Burg koło Magdeburga. Przedrewolucyjnej „słodyczy życia”, o której mówił francuski arystokrata, jako potomek średniozamożnej mieszczańskiej rodziny, z pewnością w takim stopniu jak francuski arystokrata nie miał możliwości zaznać. Autorzy „Deutsche Allgemeine Biograhpie” podają informację o polskich korzeniach przodków autora O wojnie, którzy mieli osiedlić się w okolicach Magdeburga w siedemnastym wieku. W kręgu rodzinnym Clausewitza żywa była natomiast opowieść o śląskich protoplastach familii, którzy mieli wywodzić się ze szlacheckiego rodu Clausnitzów4. Ostatecznie i formalnie szlachecki status Clausewitzów potwierdzał dokument wystawiony w 1827 roku przez króla Prus Fryderyka Wilhelma III.
Ojciec Carla, Friedrich Gabriel Clausewitz, służył w armii Fryderyka II w czasie wojny siedmioletniej (1756–1763). Przyparty do muru Hohenzollern musiał uzupełniać wyrwy w korpusie oficerskim osobami nieszlacheckiego pochodzenia. W ten sposób Clausewitz senior zakończył służbę we fryderycjańskiej armii w stopniu pułkownika. Potem zarabiał na utrzymanie rodziny jako poborca podatkowy w Burg. Jako pierwszy w rodzinie dodał do nazwiska „von”.
Z małżeństwa z Fryderyką Charlottą z domu Schmidt doczekał się sześciorga dzieci, w tym czterech synów. Urodzony w 1780 roku Carl był najmłodszym z nich. Jego dwaj starsi bracia — urodzony w 1771 roku Friedrich Volmar oraz o dwa lata młodszy Wilhelm — wzorem ojca wybrali karierę wojskową, którą ukończyli w stopniach generalskich (odpowiednio: generała pułkownika oraz generała porucznika). Zważywszy na to, że oficerem w armii pruskiej był również ich ojciec, można mówić o tradycji rodzinnej. Jej inną odmianą była służba w Kościele luterańskim. Dziadek autora traktatu O wojnie, Benedykt Gottlob Clausewitz, był pastorem i profesorem teologii luterańskiej w Halle (od czasów panowania króla Fryderyka Wilhelma I ukończenie tego fakultetu było warunkiem koniecznym dla objęcia urzędu pastora w państwie pruskim). Kontynuował w ten sposób drogę życiową swojego ojca, a pradziadka przyszłych pruskich generałów.
Rodzice Carla wybrali dla niego jednak inną drogę. Wzorem swoich starszych braci rozpoczął on służbę w armii. Jako dwunastolatek, w 1792 roku został kapralem (Gefreiterkorporal) w trzydziestym czwartym regimencie piechoty księcia Ferdynanda Pruskiego, brata króla Fryderyka Wilhelma II. Jako żołnierz tego pułku brał udział w kolejnych odsłonach prusko-austriackiej kampanii przeciw rewolucyjnej Francji — w 1792 roku, która utknęła pod Valmy oraz na przełomie 1793 i 1794 roku nad Renem, której największym sukcesem było odbicie z rąk Francuzów twierdzy w Moguncji. To wydarzenie było pierwszym poważnym działaniem militarnym, w którym bezpośrednio brał udział przyszły strateg.
5 marca 1795 roku piętnastoletni Carl von Clausewitz otrzymał promocję oficerską. Został porucznikiem. Miesiąc po tym Prusy wycofały się z wojny przeciw Republice francuskiej (wzywały „pilne zadania” w postaci dopilnowania udziału Prus w trzecim rozbiorze Polski) i zawarły w Bazylei pokój z „królobójcami” (5 kwietnia 1795). Dla młodego oficera oznaczało to koniec służby frontowej i rozpoczęcie służby garnizonowej w Neuruppin nieopodal Berlina.
Sześć lat pobytu w tym garnizonowym miasteczku Clausewitz wykorzystał do intensywnej lektury w zakresie historii (zwłaszcza historii wojen), literatury i filozofii. Owa samokształceniowa działalność została usystematyzowana dzięki nauce (1801–1804) w berlińskiej Akademii Wojennej (Kriegsakademie). Ta uczelnia, założona i kierowana przez Gerharda von Scharnhorsta, była jedną z pierwszych oznak — jeszcze przed 1806 rokiem — działania reformatorów pruskiej armii. Nie tylko w zakresie jej szkolenia (odejście od osławionego „pruskiego drylu”) i taktyki, ale przede wszystkim strategii. Scharnhorst — Hanowerczyk w służbie króla Prus od 1801 roku — jako jeden z pierwszych zauważył, że rewolucja francuska przyniosła zasadnicze zmiany w prowadzeniu wojen. „Naród pod bronią” (levée en masse) zmienił wszystko i należało z tego wyciągnąć również w Prusach jak najszybciej wnioski, jeśli chciano myśleć o skutecznym przeciwstawieniu się Francji, rządzonej od 1799 roku przez generała Napoleona Bonaparte.
Te idee stały się przedmiotem dyskusji wśród skupionego wokół Scharnhorsta „Militärische Gesellschaft” (Towarzystwa Wojskowego), którego członkami byli reformatorsko nastawieni pruscy oficerowie. Do tego ekskluzywnego gremium młodego Clausewitza wprowadził Scharnhorst, który jako rektor Akademii Wojennej szybko rozpoznał talent ukryty w młodym oficerze5. W późniejszych latach autor traktatu O wojnie niejednokrotnie z wielkim sentymentem wspominał znaczącą rolę, jaką w jego życiu odegrał przedwcześnie zmarły (zginął w czasie kampanii 1813 roku) twórca berlińskiej Kriegsakademie. Z wdzięcznością pisał o jego dobroczynnym intelektualnym wpływie, otwarciu na nowe czasy, ale również powracał do swoich trudnych początków w Akademii. Samouk z Neuruppin musiał zderzyć się w czasie regularnych wykładów z ogromem wiedzy wymagającej usystematyzowania. Wsparcie ze strony Scharnhorsta, którego Clausewitz (jak sam przyznawał) traktował jak „drugiego ojca”, było w tej sytuacji nieocenione.
Lata nauki w Akademii Wojennej u boku Scharnhorsta i obcowanie ze skupionym wokół niego kręgiem wojskowych reformatorów rozwinęły intelektualny potencjał gromadzony przez Clausewitza w latach jego garnizonowej służby. Nie tylko zgłębiał fachową wiedzę o taktyce i strategii, ale również poznawał nowe teorie w zakresie edukacji (wizja szkoły Pestalozziego nie tylko jako instytucji przekazującej wiedzę, ale formującej całościowo charakter i umysłowość uczniów), estetyki i filozofii. W odniesieniu do tej ostatniej największy wpływ na Clausewitza wywarła filozofia Immanuela Kanta, z którą w latach 1801–1803 zapoznawał się w Berlinie na wykładach Johanna Gottfrieda Kiesewettera, ucznia i popularyzatora myśli autora Krytyki czystego rozumu. Wpływ niemieckiej filozofii idealistycznej na umysłowość autora traktatu O wojnie pozostał także w późniejszych latach bardzo trwały i widoczny jest w jego najważniejszym dziele6.
W 1804 roku Clausewitz ukończył studia w berlińskiej Kriegsakademie z pierwszą lokatą w swoim roczniku. W krótkim czasie przyszedł awans na kapitana (1805) i nominacja na adiutanta księcia Augusta Pruskiego, syna ks. Ferdynanda Hohenzollerna — dowódcy macierzystego pułku Clausewitza. Nowe obowiązki oznaczały m.in. konieczność bywania na królewskim dworze. Tam Clausewitz poznał hrabiankę Marię Zofię von Brühl, damę dworu królowej, wdowy po Fryderyku Wilhelmie II, i zakochał się. Do ślubu doszło dopiero w 1810 roku. Na przeszkodzie stały kolejne kampanie wojenne, w których brał udział Clausewitz. Ponadto trzeba było przełamać opór rodziny wybranki pruskiego oficera, która traktowała związek z potomkiem rodziny mieszczańskiej nieledwie jako mezalians. Dziadkiem narzeczonej autora O wojnie był przecież potężny minister króla Polski i elektora saskiego Augusta III, Heinrich von Brühl — twórca potęgi i zamożności całej rodziny7.
Love story zakończona happy endem, nadto przerywana długimi okresami rozłąki, zaowocowała obfitą korespondencją między Clausewitzem a panną Brühl, a następnie panią Clausewitz. Te tysiące listów to pierwszorzędny materiał źródłowy pozwalający śledzić nie tylko biografię, ale i historię myśli autora O wojnie8. Traktował on bowiem małżonkę jako powierniczkę swoich idei oraz przemyśleń dotyczących nie tylko teorii wojny, ale również toczącej się współcześnie historii politycznej.
W 1805 roku świeżo upieczony absolwent Akademii Wojennej opublikował swoją pierwszą pracę poświęconą teorii wojny. Była to polemika z poglądami Heinricha von Bülowa, jednego z najbardziej uznanych na początku dziewiętnastego wieku teoretyków sztuki wojennej w Prusach9. Bülow nie lekceważył zmian, jakie dla sposobu prowadzenia działań wojennych przyniosła ze sobą rewolucja francuska. Nie uchwycił jednak w pełni ich skali, dotyczących zwłaszcza działań na polu bitwy10.
W tym kierunku zmierzały również polemiczne uwagi Clausewitza, który nie akceptował wiązania przez Bülowa strategii i taktyki z długością linii zaopatrzeniowych operujących oddziałów11. W tym ujęciu strategia była „nauką o wojskowych ruchach poza zasięgiem artylerii każdej ze stron”, a taktyką należało określać „naukę o ruchach wojsk w obliczu wroga”12. Taką typologię Clausewitz odrzucał, podkreślając, że „strategia jest niczym bez starcia”. Ono jest „materiałem używanym przez nią [strategię], jest środkiem przez nią używanym”. W tym ujęciu strategia jest „połączeniem oddzielnych zaangażowań bitewnych w jedną całość dla osiągnięcia ostatecznego celu wojny”13.
Jak podkreśla jeden z najwybitniejszych znawców myśli Clausewitza, Michael Howard, w ten sposób pruski oficer sformułował na wczesnym etapie swojej pisarskiej aktywności dwie zasadnicze myśli, które zostaną następnie rozwinięte na kartach traktatu O wojnie: manewrowanie oddziałami jest bezcelowe, jeśli nie prowadzi do kulminacji w postaci bitwy, ta zaś jest bezcelowa, jeśli nie służy osiągnięciu zasadniczego celu wojny14. Już w 1805 roku dokonywał Clausewitz zasadniczego rozróżnienia, o którym szerzej pisać będzie na kartach swojego najważniejszego dzieła, między „celami finalnymi” wojny (Zwecke), które są domeną strategii, a wiodącymi do nich „pośrednimi stadiami” (Ziele), którymi zajmuje się taktyka15.
W 1806 roku kapitan Clausewitz należał do „partii wojennej”. Uważał, że jednym — zgodnym z honorem i żywotnymi interesami państwa Hohenzollernów — wyjściem jest szukanie militarnego rozstrzygnięcia narastającego konfliktu z napoleońską Francją. Pisane przez Clausewitza w pierwszych tygodniach kampanii listy do narzeczonej są jednak świadectwem narastającego rozczarowania i coraz gorszych przeczuć po tym, co zobaczył z bliska — chaosu decyzyjnego, niekompetencji, braku szerszej strategicznej wizji.
Clausewitz brał udział w bitwie pod Auerstedt (14 października 1806), która wraz z jednocześnie toczoną bitwą pod Jeną, była kulminacją tego, co w historii Prus można nazwać prawdziwym annus horribilis. Pod ciosami napoleońskiej Wielkiej Armii nie tylko bowiem runęła legenda fryderycjańskiej, niezwyciężonej armii, ale doszło do prawdziwej implozji państwa Hohenzollernów. Kilkunastotysięczne garnizony (jak na przykład w Magdeburgu, położonym nieopodal rodzinnej miejscowości Clausewitza) poddawały się o wiele słabszym jednostkom francuskim. Chociaż tego autor dzieła O wojnie nie doświadczył osobiście, to jednak ta dramatyczna lekcja 1806 roku wyryła w jego umyśle na trwale zasadę, o której pisał następnie w swoim opus magnum, że najważniejsze są morale. „Każda wojna zakłada ludzką słabość i usiłuje ją wykorzystać” — czytamy w najważniejszym traktacie Clausewitza. Na tych samych kartach dodawał, że „wojna jest siłowaniem się moralnych i fizycznych mocy, za pomocą tych ostatnich”16.
Biorąc pod uwagę fakt osobistego udziału Clausewitza w wojnach przeciw Napoleonowi, które stanowiły dla niego zasadniczy element empiryczny, będący podstawą snucia teoretycznych rozważań dotyczących sztuki wojennej, można mówić o O wojnie, że jest ono częściowo dziełem autobiograficznym autora17. Po klęsce pod Auerstedt batalion Clausewitza znajdował się w ariergardzie uciekającego przed Francuzami korpusu ks. Augusta Pruskiego. Ucieczka zakończyła się w Prenzlau, gdzie Clausewitz wraz z Hohenzollernem dostał się do francuskiej niewoli.
Trwała ona niemal rok (do jesieni 1807 roku) i nie była zbyt uciążliwa. Clausewitz oraz inni pruscy oficerowie mieli właściwie pełną swobodę przemieszczania się po Francji pod danym przez siebie słowem honoru, że nie będą próbowali uciekać. Pobyt nad Sekwaną i krótki wypad do okupowanej przez Francuzów Genewy Clausewitz wykorzystał dla lepszego poznawania „kraju wroga” — w tym także jego kultury (literatury i życia teatralnego).
Po powrocie do Prus Clausewitz udał się do Królewca, siedziby dworu króla Fryderyka Wilhelma III, który przeniósł w ten sposób stolicę swojego państwa nad Pregołę w sytuacji, w której to Berlin do 1809 roku znajdował się pod bezpośrednią francuską okupacją wojskową. W Królewcu Clausewitz zbliżył się ponownie do kręgu reformatorów pruskiej armii. Od tego czasu datuje się jego bliższa znajomość z Augustem Neithardtem von Gneisenauem, czołową obok Scharnhorsta postacią obozu reform wśród pruskiej kadry oficerskiej. Choć warto odnotować, że podobnie jak twórca Akademii Wojennej, również Gneisenau nie był rodowitym Prusakiem. Wywodził się z Saksonii.
Podczas wojny francusko–austriackiej w 1809 roku Clausewitz poważnie rozważał zaciągnięcie się do armii austriackiej, by kontynuować w ten sposób wojnę przeciw cesarzowi Francuzów. Zwycięstwo arcyksięcia Karola pod Aspern było kolejną oznaką (po utknięciu Wielkiej Armii w Hiszpanii), że również Napoleon nie jest niezwyciężony. Jednak pod Wagram „korsykański uzurpator” po raz kolejny pokazał swoją wyższość i Austria została zmuszona poprosić o pokój. Dla Clausewitza oznaczało to unicestwienie planów wzięcia udziału w wojnie przeciw napoleońskiej Francji.
W 1809 roku podjął pracę w pruskim ministerstwie wojny kierowanym przez Scharnhorsta; został szefem biura ministra. Z rekomendacji swojego szefa podjął również pracę w pruskim sztabie generalnym oraz wykładał strategię w berlińskiej Akademii Wojennej. Został także członkiem komisji opracowującej nowe regulaminy dla pruskiej jazdy i piechoty. W 1810 roku, o czym już była mowa, wziął ślub z hrabianką Marią Zofią von Brühl. Został również, jako świeżo upieczony major (od sierpnia 1810), preceptorem piętnastoletniego Kronprinza, późniejszego króla Prus Fryderyka Wilhelma IV.
Jednak za swoje najważniejsze zadanie Clausewitz uważał kontynuowanie wojny z Napoleonem. Kolejna okazja ku temu pojawiła się w 1812 roku. Prusy dostały wówczas od Napoleona przygotowującego się do konfrontacji militarnej z Rosją ofertę sojuszu wojskowego przeciw imperium Romanowów. Była to klasyczna „propozycja nie do odrzucenia”. Jej zaakceptowanie przez Fryderyka Wilhelma III było czytelnym potwierdzeniem degradacji pozycji Prus do roli francuskiego satelity. Z tym Clausewitz nie mógł się pogodzić i wraz z ponad trzydziestoma oficerami pruskimi złożył dymisję z pruskiej armii i na krótko przed rozpoczęciem przez Napoleona rosyjskiej kampanii (nazywanej przez cesarza Francuzów „drugą wojną polską”) wstąpił na służbę w armii cara Aleksandra I. Został od razu awansowany do stopnia pułkownika i otrzymał przydział do sztabu dowódcy głównych sił rosyjskich, gen. Michaiła Kutuzowa.
Jako oficer sztabowy obserwował krwawą bitwę pod Borodino, która otworzyła Napoleonowi drogę do Moskwy. Po odwrocie Wielkiej Armii, która topniała pod ciosami „generała Mroza”, Clausewitz w mundurze rosyjskiego oficera prowadził w imieniu dowództwa armii Aleksandra I negocjacje z generałem Hansem Yorckiem von Wartenburgiem, dowódcą pruskiego korpusu, który formalnie brał udział w kampanii rosyjskiej po stronie Francji. Rozmowy zakończyły się podpisaniem przez pruskiego dowódcę 31 grudnia 1812 roku konwencji w Taurogach, która oznaczała faktyczne przejście wojsk pruskich na stronę rosyjską. Otwierało to drogę Rosjanom do Prus Wschodnich, ale — formalnie rzecz biorąc — było — mówiąc delikatnie — niesubordynacją ze strony pruskiego generała, skoro jego król (Fryderyk Wilhelm III) oficjalnie wypowiedział wojnę Napoleonowi dopiero kilka miesięcy później (w marcu 1813). Zważywszy na udział Clausewitza w negocjacjach w imieniu Rosjan, można powiedzieć, że konwencję w Taurogach zawarli między sobą dwaj pruscy oficerowie.
Prusy Wschodnie były pierwszą prowincją państwa Hohenzollernów, którą zajęły na początku 1813 roku wojska rosyjskie. W ostatniej fazie kampanii na terytorium Rosji Clausewitz brał udział w działaniach przeciw oddziałom francuskim stacjonującym na obszarze Litwy. Wszystko odbywało się w ramach stworzonego na polecenie cara Aleksandra I Legionu prusko-rosyjskiego dowodzonego przez pruskich oficerów, którzy w 1812 roku lub później zdecydowali się wstąpić na służbę rosyjską. Wśród nich był Clausewitz.
Po wejściu wraz z armią rosyjską do Prus Wschodnich natychmiast zgłosił swoją gotowość do powrotu w pruskie szeregi. Jednak jeszcze rok musiał nosić mundur rosyjskiego oficera. To oczekiwanie było wymownym znakiem, że Fryderyk Wilhelm III nie zapomniał o akcie nielojalności ze strony swojego oficera. Tak oceniano w najbliższym otoczeniu króla pruskiego przejście Clausewitza na służbę rosyjską w 1812 roku, chociaż zważywszy na dalszy bieg wydarzeń, można powiedzieć, że zasadniczym problemem był tutaj czas. Clausewitz znalazł się po prostu wcześniej w miejscu (tj. przy boku Rosji), w którym jego król znalazł się niespełna rok później jako formalny sojusznik Aleksandra I w kolejnej kampanii przeciw napoleońskiej Francji.
Początek „wojny wyzwoleńczej” (Befreiungskrieg) przeciw Napoleonowi zastał więc autora O wojnie w charakterze rosyjskiego oficera oddelegowanego do sztabu wojsk pruskich dowodzonych przez marszałka Gebhradta von Blüchera. Clausewitz znajdował się przy oddziałach operujących na północnym odcinku frontu (okolice Lüneburga i Hamburga). Nie było mu dane wziąć udziału w rozstrzygającej dla dalszej obecności Francuzów za Renem „bitwie narodów” pod Lipskiem (16–19 października 1813 roku).
Dopiero w 1814 roku Fryderyk Wilhelm III wyraził zgodę na powrót Clausewitza w szeregi armii pruskiej, z zachowaniem otrzymanego od Rosjan stopnia pułkownika. Jednak również w czasie tej fazy kampanii antynapoleońskiej pozostał on daleko od głównego teatru działań we Francji. Na czele „Legionu Niemieckiego” pozostał na północy Niemiec. Rok później sytuacja powtórzyła się. W czasie kampanii, która zakończyła się bitwą pod Waterloo Clausewitz pełnił funkcję szefa sztabu III korpusu armijnego dowodzonego przez generała Johanna Adolfa von Thielmanna. Zgrupowanie walczyło na skraju lewego skrzydła sił antynapoleońskiej koalicji przeciw dwukrotnie silniejszemu korpusowi marszałka Grouchy’ego. Siły pruskie powstrzymały Francuzów, co walnie przyczyniło się do zwycięstwa Wellingtona pod Waterloo. Jednak i tym razem Clausewitz miał poczucie, że ominęło go coś ważnego. Nie był pod Lipskiem, nie był pod Waterloo – w miejscach zwycięstw nad „niezwyciężonym” Napoleonem. Jedyną wielką bitwą, w której osobiście uczestniczył było starcie pod Auerstedt, które zakończyło się upokarzającą klęską wojsk pruskich.
Po ostatecznym zwycięstwie koalicji nad Napoleonem Clausewitz pozostał w Nadrenii, która obok Westfalii na mocy ustaleń kongresu wiedeńskiego stała się nową pruską prowincją jako część antyfrancuskiej „bariery” uzgodnionej przez wielkie mocarstwa. Dowódcą wojsk pruskich stacjonujących w nowych prowincjach państwa Hohenzollernów (późniejszy VIII korpus pruskiej armii) został Gneisenau, kolejny obok Scharnhorsta (poległego w 1813 roku) wielki patron kariery Clausewitza z kręgu pruskich reformatorów wojskowych. Autor O wojnie został z rekomendacji Gneisenaua mianowany szefem sztabu całego korpusu z siedzibą w Koblencji.
W połowie 1816 roku Gneisenau odwołano do Berlina, gdzie został członkiem Rady Państwa (Staatsrat), gremium pozbawionego jako ciało opiniodawcze realnego wpływu na władzę. Reformator pruskiej armii z rekomendacji kanclerza Hardenberga był tam odpowiedzialny ze sprawy związane z wojskowością i polityką zagraniczną. Chociaż coraz bardziej odsuwany od wpływu na dalszy kształt reform wojskowych w Prusach Gneisenau nie pozostał całkiem bezsilny. Po jego namowach Clausewitz pod koniec 1817 roku złożył aplikację o zatrudnienie na stanowisku dyrektora Akademii Wojennej w Berlinie. Zgłoszenie rozpatrywano niemal pół roku. W najbliższym kręgu Fryderyka Wilhelma III nie tylko pamiętano Clausewitzowi „nielojalność” z 1812 roku, ale dodatkowo podejrzewano go o „radykalizm” (czytaj: związki ze środowiskiem oficerów reformatorów), co mogłoby mieć „niekorzystny wpływ na młodzież”18. Ostatecznie jednak król Fryderyk Wilhelm III zaakceptował w maju 1818 roku kandydaturę Clausewitza.
Stanowisko, które objął autor O wojnie, było natury czysto administracyjnej, dalekie od spełnienia jego ambicji. Tym należy tłumaczyć podjęte w krótkim czasie po powrocie do Berlina starania świeżo mianowanego dyrektora Akademii Wojennej, aby podjąć służbę w pruskiej dyplomacji. Clausewitz myślał przez pewien czas o stanowisku ambasadora pruskiego przy Dworze św. Jakuba w Londynie19.
Niespełniony w wojsku, bez szans na karierę w dyplomacji, Clausewitz oddał się aktywności pisarskiej. Po 1816 roku ukazało się szereg jego tekstów dotyczących wojen napoleońskich. „Sercem” napisał biografię Scharnhorsta. W latach 1819–1827 napisał również sześć pierwszych ksiąg swojego opus vitae, opublikowanego po jego śmierci traktatu O wojnie20.
W 1830 roku Clausewitz został zmuszony do odłożenia prac nad manuskryptem swojego najważniejszego dzieła z powodu objęcia nowych obowiązków. Został inspektorem artylerii armii pruskiej, a po wybuchu powstania listopadowego w zaborze rosyjskim został w grudniu 1830 roku szefem sztabu korpusu obserwacyjnego wysłanego przez Berlin nad granicę prusko-rosyjską. Korpusem dowodził gen. Gneisenau.
Po obu stronach kordonu szalała wówczas epidemia cholery. Jej ofiarą padł m.in. dowódca sił rosyjskich walczących z armią polską gen. Iwan Dybicz. Zaraza zbierała krwawe żniwo również po stronie pruskiej. W sierpniu 1831 roku na cholerę zmarł Gneisenau. 16 listopada 1831 roku jej ofiarą padł we Wrocławiu Clausewitz. Z powodu zagrożenia epidemicznego pogrzeb pruskiego generała był szybki i kameralny (jego ciało zostało wcześniej poddane kremacji, co w tamtych czasach było rzeczą nadzwyczajną). Prochy Clausewitza złożono dwa dni później na cmentarzu wojskowym we Wrocławiu. Był to ukłon w stronę rodziny zmarłego generała, ponieważ w czasie epidemii jej ofiary chowano w zbiorowych mogiłach w osobnych miejscach pochówku. Po drugiej wojnie światowej, staraniem komunistycznych władz Niemieckiej Republiki Demokratycznej, zapisujących ryczałtowo pruskich reformatorów do „postępowej tradycji narodu niemieckiego”, po uzyskaniu zgody władz PRL, prochy Clausewitza zostały przeniesione w 1971 roku do grobowca rodzinnego w Burgu koło Magdeburga.
W przypadku polskiej edycji traktatu O wojnie warto zatrzymać się na chwilę przy zagadnieniu „Clausewitz a Polska”. Autor prezentowanego dzieła w swojej prywatnej korespondencji oraz publikowanych tekstach niejednokrotnie wypowiadał się o naszym kraju. Zawartość i ton jego wypowiedzi pozwalają zakwalifikować również autora O wojnie do grona tych przedstawicieli pruskich elit intelektualnych i politycznych pierwszej połowy dziewiętnastego wieku, które systematycznie angażowały się w antypolskie wojny kulturowe21. Ich zasadniczym elementem było uzasadnianie rozbiorów Polski jako czynu na wskroś koniecznego i cywilizacyjnie dobroczynnego — dla Prus, całej Europy, ale również dla samych Polaków. Najpierw trzeba było jednak przedstawić Polskę zniszczoną pod koniec osiemnastego wieku jako „ostatni kraj Europy” (wedle słów inicjatora pierwszego rozbioru Polski, króla Prus Fryderyka II).
Przy okazji kampanii 1812 roku, której znaczna część przebiegała na „ziemiach zabranych” dawnej Rzeczypospolitej, Clausewitz w swoich listach niejednokrotnie pisał o Polsce. Jeszcze w czasie swojej podróży do rosyjskiej kwatery głównej przez ziemie Księstwa Warszawskiego pisał do swojej narzeczonej o Polakach jako o „narodzie, który w nieszczęściu jest tchórzliwy i służalczy, a gdy mu się wiedzie jest arogancki i pewny siebie”. Z kolei widok polskich wsi — „szarych ziemianek, wokół których kłębią się szarzy, brudni ludzie, na podobieństwo wszy na strupie” — skłaniał go raczej „do współczucia z powodu tego dziecinnego zarozumialstwa”22.
Jak w przypadku szeregu innych pruskich (niemieckich) podróżników przemierzających w dziewiętnastym stuleciu ziemie dawnej Rzeczypospolitej pojawił się również u Clausewitza motyw żydowski jako uzasadnienie argumentacji o cywilizacyjnym zapóźnieniu tych obszarów. Jeszcze expressis verbis nie pada w jego listach określenie „Ostjuden” („Żydzi Wschodni”) jako synonimu odrażających niedostatków kulturowych (ta kategoria pojawi się w niemieckim dyskursie pod koniec stulecia), ale przejeżdżając w 1812 roku, pisał Clausewitz do swojej żony o „brudnych niemieckich Żydach, kłębiących się niczym zarazki w brudzie i nędzy” jako o „patrycjuszach na tych ziemiach”23.
Wniosek, jaki wyciągnął Clausewitz z obserwacji czynionych w 1812 roku, zdawał się jednoznaczny: „Rozbiory Polski były dziełem dobroczynnym. Zostały postanowione przez los, aby ten naród [polski], który od tysiąca lat trwa w takim stanie, raz na zawsze z niego wyzwolić”24.
Kwestia polska po raz kolejny zajęła uwagę Clausewitza pod koniec jego życia, gdy w zaborze rosyjskim wybuchło powstanie listopadowe i rozpoczęła się regularna wojna polsko-rosyjska. W pisanych pod wrażeniem polskiej insurekcji tekstach (Europa od czasów rozbiorów Polski oraz Podstawowa kwestia niemieckiej egzystencji) Clausewitz wychodził z założenia, że należy odrzucić „moralistyczne podejście do sprawy polskiej”25.
Zwłaszcza Prusy powinny się w tej sprawie kierować chłodną kalkulacją, biorąc pod uwagę przede wszystkim swoją rację stanu. Ta zaś kazała obawiać się, że niepodległa Polska oznaczać będzie radykalne pogorszenie się sytuacji geopolitycznej państwa Hohenzollernów. Nie tylko zagrożona będzie trwałość ich polskich nabytków uzyskanych w wyniku rozbiorów Polski, bez których trudno było myśleć o utrzymaniu mocarstwowego statusu Prus. Restytucja polskiej państwowości oznaczać będzie również, że u wschodnich granic Prus znajdzie się wierny sojusznik Francji. To zaś w dalszej perspektywie postawi znak zapytania nad trwałością pruskiej obecności nad Renem26. Prusy w sytuacji odzyskania przez Polskę niepodległości przypominać będą, jak pisał Clausewitz w eseju Europa od czasu rozbiorów Polski, „okaleczonego wojownika, pozbawionego czwartej części swojej ludności, i jednej trzeciej terytorium, trzymającego swoją lewą ręką tarczę nisko nad głową, a prawą ręką trzymającą miecz przeciw Francji trzysta mil dalej”27.
Niepodległość Polski, przekonywał Clausewitz, oznaczała również kłopoty dla całej Europy. Bać się powinna Austria niepewna swoich polskich prowincji, ale również zagrożona (w razie powstania Rzeczypospolitej) na Węgrzech. Także w interesie Anglii, podkreślał pruski generał, było niedopuszczenie do odzyskania przez Polskę niepodległości, bo prowadzić ona będzie w naturalny sposób do zachwiania na korzyść Francji systemu równowagi w Europie28.
Najsilniejsza wspólnota interesów łączyła jednak Prusy w odniesieniu do kwestii polskiej z Rosją. Zachowanie na ziemiach podzielonej Polski rozbiorowego status quo przypieczętowanego na kongresie wiedeńskim, było spoiwem łączącym żywotne interesy Berlina i Petersburga. Pod tym względem Clausewitz był wyrazicielem klasycznej od czasów Fryderyka II, a potem kontynuowanej przez Bismarcka wizji pruskiej Staatsräson. Również „żelazny kanclerz” mógłby podpisać się pod słowami Clausewitza napisanymi na początku 1831 roku: „Biada nam, jeśli Rosja porzuci polską koronę i wycofa się ze swoich polskich prowincji — Litwy, Wołynia i Podola, co według niektórych niemieckich filozofów będzie równoznaczne z nastaniem złotego wieku na wschodzie. Zmuszona lub skłoniona do tego Rosja całkowicie odwróci się od Europy Zachodniej, od której nie będzie już musiała niczego się obawiać i niczego oczekiwać. Niemcy w ten sposób zostaną pozostawione same sobie, a Polacy i Francuzi, którzy bardziej jeszcze niż nienawidzą, pogardzają nami, podadzą sobie ręce nad Łabą”29.
Zacytowane słowa pochodzą z eseju Clausewitza pt. Podstawowa kwestia niemieckiej egzystencji, w którym z nieznoszącą sprzeciwu pewnością twierdził on, że nie ma narodu, wobec którego Polacy okazywaliby więcej pogardy aniżeli wobec Niemców, a to z powodu, że żaden inny naród tak bardzo nie kontrastuje z ich [Polaków] narodowym charakterem”30. Polacy — pisał pruski strateg — „to bardzo zdolny naród, który jednak pośród innych cywilizowanych, europejskich państw pozostał pół-tatarski”. Niepodległościowe dążenia narodu polskiego wyrażone w toczącej się wojnie z Rosją są więc próbą „wyrażenia na nowo jego tatarskiej natury”31. W tym świetle postawione w tekście przez Clausewitza pytania: „Czy możemy się łudzić, że życzenie tzw. wyzwolenia Polski będzie w interesie ludzkości? Czy lepiej służy ludzkości zmartwychwstanie Sarmatów aniżeli ochrona Niemców?” były pytaniami retorycznymi32.
Od czasów Fryderyka II pruskie elity polityczne w sprawie polskiej łączyły kalkulacje geopolityczne z surową oceną kondycji cywilizacyjnej narodu polskiego. Pod tym względem Clausewitz — także wśród pruskich reformatorów po 1806 roku — nie był wyjątkiem33. Wyrażane przezeń przekonanie, że rozbiory Polski nie tylko nie były czymś złym, ale były ze strony Prus aktem dobrej woli wobec zapóźnionego cywilizacyjnie narodu polskiego, który dzięki temu będzie mógł czerpać z krynicy prawdziwej cywilizacji, stawiało pruskiego stratega na równi z takimi ważnymi nie tylko dla niemieckiego kręgu kulturowego postaciami jak Immanuel Kant, Georg Wilhelm Hegel, Wilhelm von Humboldt czy Johann Wolfgang Goethe34.
Takie nastawienie widoczne jest również w najważniejszym dziele Clausewitza. W traktacie O wojnie przekonywał, że nie ma nic bardziej błędnego aniżeli traktowanie Polski jako przedmurza zachodniej cywilizacji. To raczej „położony między innymi państwami, pozbawiony możliwości obrony step”. Jego „bezszelestny upadek” nie powinien nikogo w Europie dziwić, podobnie jak nie dziwił nikogo „cichy zmierzch krymskich Tatarów”35. Trzeba powiedzieć, że nawet jak na standardy pruskich Kulturtregerów, predylekcja Clausewitza do zrównywania nas z Tatarami i pełne pogardy traktowanie polskich wysiłków na rzecz zachowania niepodległości były czymś wyjątkowym.
Jednak na kilkuset stronach dzieła Clausewitza sprawa polska pojawia się jedynie marginalnie. Zasadniczym celem pruskiego generała był wykład teorii sztuki wojennej, która „miała edukować umysł przyszłego dowódcy, a mówiąc precyzyjniej: służyć mu jako przewodnik w jego samokształceniu się, a nie towarzyszyć mu na polu bitwy”36. Jak słusznie zauważa jeden z najwybitniejszych znawców myśli Clausewitza (P. Paret), przez całe dzieło pruskiego generała przewija się refleksja nad relacją między środkami a celami w czasie prowadzonych działań wojennych. Stawia on sobie za cel zrozumienie rzeczywistości (nie tylko militarnej), którą nazywamy wojną37.
Clausewitz, uformowany przez niemiecką filozofię idealistyczną, pisze więc o „wojnie absolutnej” („idealnej”) oraz o różnych formach realnie stoczonych kampanii wojennych. Pozostają one na kartach traktatu pruskiego generała w „dialektycznych relacjach” wobec siebie. Sprawa dotyczy nie tylko stosunku między „wojną idealną” a wojną realną. Istota rzeczy polega również na zbadaniu relacji zachodzących między „zadziwiającą trójcą” spotykaną w każdej wojnie — przemocą, przypadkiem i rozumną kalkulacją38.
Naczelnym celem każdej wojny jest — podkreśla Clausewitz — „narzucenie swojej woli wrogowi”. Wojna jest bowiem „zderzeniem zasadniczych interesów, które rozstrzyga się przez rozlew krwi. Tym wojna różni się od innych konfliktów. Bardziej niż do sztuki należy ją porównać do handlu, który również jest konfliktem ludzkich interesów i aktywności. Jeszcze bardziej podobna jest do polityki, którą z kolei można porównać do handlu na większą skalę”39.
Dostrzeżenie przez pruskiego generała ścisłej relacji między wojną a polityką to znak rozpoznawczy jego dzieła. Do dzisiaj uważany przez badaczy jego twórczości za zasadniczy, bo najbardziej trwały, walor jego dzieła40.
Maksyma, że „wojna jest kontynuacją polityki za pomocą innych środków” jest do dzisiaj chyba najczęściej cytowanym zdaniem z całego traktatu O wojnie. Polityka poprzedza bowiem wojnę — podkreśla pruski generał. „Wojna jest aktem politycznym”, ponieważ jej wybuch jest motywowany wolą osiągnięcia konkretnego politycznego celu. Dlatego „wojny nie można oddzielić od życia politycznego, a gdy tylko wydarza się to w naszym myśleniu o wojnie, niszczone są te liczne więzy łączące te dwa elementy [wojnę i politykę — G.K.] i zostajemy z czymś nic nie znaczącym i pozbawionym sensu”41.
Opracowywane w sztabach plany kampanii (element racjonalny) oraz zastosowane siły militarne (element przemocy) weryfikowane są na polu bitwy, gdzie niebagatelną rolę odgrywa przypadek, dopełniający „zadziwiającą trójcę”. Clausewitz pisze w tym kontekście o „Friktion” (dosł.: tarcie)42. Warunki pogodowe czy nagłe problemy aprowizacyjne mogą zaważyć na wyniku decydującego starcia bitewnego. Miarą wielkiego wodza oprócz posiadania coup d’oeil (tj. umiejętności całościowej oceny sytuacji, „z lotu ptaka”) i determinacji do wytrwania w przeciwnościach, jest uwzględnianie roli przypadku w czasie prowadzenia działań wojennych43. „Działanie w czasie wojny jest jak poruszanie się w środowisku, które stawia opór. Podobnie jak najprostszy i najbardziej naturalny z ruchów – chodzenie – nie jest łatwy w wodzie, podobnie w czasie wojny trudno jest za pomocą zwyczajnych wysiłków osiągnąć nawet umiarkowane rezultaty. Tarcie (Friktion) – jak to nazywamy – sprawia, że to, co wydaje się takie łatwe, jest takie trudne”44.
Habent sua fata libelli. Ta łacińska maksyma w podwójnym sensie odnosi się do traktatu O wojnie Clausewitza. W tym przypadku bowiem nie tylko chodzi o dzieje recepcji dzieła pruskiego generała, ale również o to, w jaki sposób osiągnęło ono swój ostateczny kształt po śmierci autora. Clausewitz pracował nad nim kilkanaście lat i pozostawił je niedokończone. Na to nakładał się jego specyficzny sposób pracy. Jak sam pisał na rok przed śmiercią: „rękopis o sposobie prowadzenia wielkich operacji wojennych, który zostanie znaleziony po mojej śmierci, w swoim obecnym stanie należy uważać za zbiór materiałów, z których należy wydestylować teorię wojny”45.
Pruski generał pozostawił więc dzieło nieukończone. Nawet we fragmentach, które wydawały się kompletne, znajdowały się dodatki zamieszczane tam na przestrzeni lat. To zaś oznaczało powtórzenia lub niejasności, co do rzeczywistej intencji autora. „Destylacją” teorii sztuki wojennej z tych materiałów, czyli ostateczną redakcją tekstu, zajęła się więc wdowa po Clausewitzu, która wspólnie ze swoim bratem Fritzem von Brühlem zajęła się pracą nad finalną formą najważniejszego dzieła swojego zmarłego męża46. W latach 1832–1835 ukazało się ono w trzech tomach w berlińskiej oficynie Ferdinanda Dümmlera (pierwszy tom obejmował księgi od pierwszej do czwartej, w drugim znalazły się księgi piąta i szósta, w ostatnim tomie zamieszczono księgę siódmą i ósmą).
Przez lata badacze zajmujący się dziełem pruskiego generała zastanawiali się nad tym, ile w tym, co zostało wydrukowane, było z samego Clausewitza, a ile „redakcyjnych dostosowań” jego żony i szwagra. W odniesieniu do pierwszej edycji traktatu O wojnie, którego pierwszy tom ukazał się w mało oszałamiającym nakładzie półtora tysiąca egzemplarzy, ingerencje te — stwierdzają badania biografów pruskiego stratega — były nieznaczne. Co innego w przypadku kolejnej niemieckiej edycji z 1853 roku, którą po śmierci w 1836 roku żony Clausewitza przygotowywał już tylko Fritz von Brühl. W tym przypadku „prace redakcyjne” oznaczały głęboką ingerencję w tekst. Tak zwana wersja Brühla w przeciwieństwie do oryginału odwracała na przykład relacje między „czynnikiem politycznym” a „czynnikiem wojskowym”. W tekście pierwotnym jest mowa o tym (w księdze VIII), że „gabinet” (czytaj: rząd) powinien mieć realny wpływ na przebieg działań wojennych. Wydanie z 1853 roku podkreśla z kolei konieczność obecności w rządzie naczelnego dowódcy, „tak aby mógł uczestniczyć w najważniejszych momentach dyskusji i decyzji [politycznych]”47.
W chwili, gdy ukazywało się drugie wydanie traktatu O wojnie, trudno było mówić o popularności Clausewitza jako teoretyka sztuki wojennej. Miał on nadzieję, że jego najważniejsze dzieło „nie zostanie zapomniane po dwóch czy trzech latach”48. Zapomniane nie zostało, ale jeszcze w 1867 roku w europejskiej prasie zajmującej się teorią wojny pisano o pruskim generale, że „jest dobrze znany, ale mało czytany”49.
W momencie, w którym ta opinia była formułowana, recepcja Clausewitza zyskiwała w państwach niemieckich nową dynamikę. Z pewnością należy to wiązać z osobą generała, a następnie feldmarszałka Helmutha von Moltke, od 1858 roku szefa pruskiego sztabu generalnego, autora zwycięskich kampanii wojennych przeciw Danii (1864), Austrii (1866) oraz Francji (1870/1871), które przesądziły o zjednoczeniu Niemiec przez państwo Hohenzollernów. Moltke przyznawał, że trzy książki wywarły na niego największy wpływ: Biblia, dzieła Homera oraz O wojnie Clausewitza. Inspiracje z tego ostatniego były w pismach wojskowych zwycięzcy spod Sadowy tak wyraźne, że „aż noszą znamiona plagiatu”50.
Za sprawą Moltkego dzieło Clausewitza stało się lekturą obowiązkową w szkolnictwie wojskowym cesarskiej Rzeszy Niemieckiej. Już w 1873 roku w niemieckiej prasie wojskowej pisano, że „Clausewitz zyskał sobie miano najważniejszego autorytetu w zakresie edukacji wojskowej w Niemczech”51. „Czynnik polityczny” nie był w stanie nadążyć za tą zmianą. Otto von Bismarck — kanclerz Rzeszy i premier Prus — przyznawał w 1889 roku: „Ze wstydem wyznaję, że nigdy nie czytałem Clausewitza i niewiele więcej o nim wiem ponad to, że był zasłużonym generałem”52.
Przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku przyniósł wzrost zainteresowania traktatem Clausewitza we Francji i Wielkiej Brytanii. Na Wyspach pierwsze wydanie O wojnie ukazało się w 1873 roku53. Wcześniej publikowano tam mniejsze rozprawy pruskiego generała. Wellington wysoko cenił na przykład jego opis antynapoleońskiej kampanii 1815 roku54. Prawdziwy „boom na Clausewitza” miał miejsce w Zjednoczonym Królestwie na początku dwudziestego wieku, gdy po wojnie burskiej (1899–1902) podejmowano nad Tamizą refleksje nad organizacją i rozbudową sił lądowych, co zresztą pozostało w ścisłym związku z rysującą się perspektywą militarnego zaangażowania Wielkiej Brytanii na kontynencie jako sojusznika Francji (od 1904 roku obowiązywało entente cordiale Londynu z Paryżem)55. Wybaczono więc pruskiemu generałowi, że w swoim dziele całkowicie pominął rolę marynarki wojennej.
W tym samym czasie odkrywano O wojnie we Francji. Pod wpływem dzieła Clausewitza pozostawał Ferdynand Foche, późniejszy „marszałek trzech narodów” (Francji, Wielkiej Brytanii i Polski), którego Zasady wojny opublikowane w 1903 roku nosiły znamiona silnego inspirowania się myślą pruskiego stratega56. Jak pisał w 1912 roku francuski historyk wojskowości Jean Colin, główna zasługa Clausewitza polegała na „wyrzuceniu formalizmu z edukacji wojskowej”57.
Na początku dwudziestego wieku O wojnie czytano i recypowano również na innych kontynentach. W czasie wojny rosyjsko-japońskiej generałowie z Kraju Kwitnącej Wiśni byli już po gruntownej lekturze dzieła pruskiego generała58. W Stanach Zjednoczonych wzrost zainteresowania dziełem Clausewitza nastąpił po zakończeniu pierwszej wojny światowej, chociaż co bardziej zdolni oficerowie już wcześniej czytali O wojnie. George Patton zabrał w 1910 roku książkę Clausewitza w swoją podróż poślubną (egzemplarz nabył w Anglii). Narzekał jedynie na nadmiar przypisów „potrzebnych jak psu muchy”59.
Zapalonym czytelnikiem traktatu O wojnie był Włodzimierz Lenin. Na przełomie 1914 i 1915 roku całymi dniami ślęczał w szwajcarskim Bernie nad dziełem pruskiego stratega, robiąc z tekstu obszerne wypisy. Prawdziwym „objawieniem” dla wodza bolszewików było ujęcie przez Clausewitza związków między wojną a polityką (wojna jako „polityka realizowana innymi środkami”). Dla szykującego się do podboju Rosji od wewnątrz (wojna domowa) twórcy państwa „nowego typu” była to praktyczna wskazówka. Podobnie jak zwrócenie uwagi przez pruskiego generała na kluczowe znaczenie oddziaływania na morale wroga60. Po utworzeniu Związku Sowieckiego O wojnie znalazło się w kanonie lektur uczelni kształcących kadrę oficerską Armii Czerwonej. Zresztą twórca tej ostatniej, Lew Trocki, także należał do grona admiratorów Clausewitza.
Po drugiej wojnie światowej, w dobie zagrożenia globalnym konfliktem nuklearnym, zainteresowanie dziełem pruskiego stratega osłabło, choć nie zniknęło ono z curriculum akademii wojskowych najważniejszych światowych mocarstw. W Stanach Zjednoczonych pożytki z czytania Clausewitza odkryto na nowo po klęsce w wojnie wietnamskiej, gdy okazało się, że era konwencjonalnych konfliktów wcale nie przeminęła61. Nawet świat amerykańskiej polityki „odkrywał” Clausewitza. Traktat O wojnie cenił Henry Kissinger, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego i sekretarz stanu w administracjach Richarda Nixona i Geralda Forda (oraz laureat pokojowej Nagrody Nobla w 1973 roku)62.
Pod koniec „zimnej wojny” jeden z czołowych znawców twórczości Clausewitza za oceanem napisał, że „książka O wojnie jest czytana w naszych czasach, tak jak nie była czytana nigdy wcześniej”63. W dwudziestym pierwszym wieku nie pamięta się już tak bardzo, że pruski generał w swoim wykładzie teorii sztuki wojennej nie uwzględnił floty, ani roli gospodarki jako elementu wysiłku wojennego. Jak widzieliśmy, niektórzy traktują go nawet jako prekursora teorii zarządzania (por. wyżej). Inni podkreślają, że lektura O wojnie pomoże zrozumieć naturę „asymetrycznych” konfliktów zbrojnych, wojny informacyjnej albo nauczy amerykańskich marines walki z partyzantką miejską w Iraku64.
Wymowny jest również wzrost zainteresowania Clausewitzem we współczesnych Niemczech. W 1999 roku przy Akademii Wojskowej Bundeswehry w Hamburgu powstało „Międzynarodowe Centrum Clausewitza” (International Clausewitz Center), a w 2008 roku rozpoczęła działalność „Sieć Clausewitza Studiów Strategicznych” (Clausewitz Network for Strategic Studies). W obu przypadkach animatorem tych inicjatyw był wykładowca myśli Clausewitza na uniwersytecie w Poczdamie i były oficer Bundesmarine, Lennart Souchon (autor przytaczanej w tym tekście książki o aktualności traktatu O wojnie). Jeśli do tego dodać fakt, że w myśl obowiązującej od 2016 roku strategii bezpieczeństwa narodowego Niemiec („Biała Księga”) wzorami wychowawczymi dla żołnierzy i oficerów Bundeswehry mają być reformatorzy pruskiej armii po 1806 roku, to powrót Clausewitza do łask we współczesnych demokratycznych i prozachodnich Niemczech jest tym bardziej spektakularny.
Jeden z najwybitniejszych żyjących obecnie badaczy dziejów myśli strategicznej, Martin van Creveld napisał w swojej Historii sztuki wojennej, że „pośród zachodnich pisarzy wojskowych pozycja Clausewitza jest unikatowa. Aby odwołać się do metafory: jego dzieło nie jest zwyczajną książką kucharską pełną przepisów odnoszących się do składników i naczyń, które właściwie użyte, dadzą pewne potrawy. Jego dzieło wyjaśnia natomiast naturę gotowania i do czego jest ono używane, pozostawiając czytelnikowi swobodę spożytkowania tej wiedzy. W rezultacie, gdy postęp technologiczny spowodował zmiany w organizacji, strategii i taktyce, Clausewitz jako jedyny zachował aktualność. Podczas gdy zaledwie parę detali zawartych w dziele O wojnie jest pozbawionych trwałego znaczenia […], książka jako całość trzyma się zadziwiająco dobrze jako «skarb ludzkiego ducha»”65.
Zapraszamy więc do lektury „książki kucharskiej” pruskiego generała.
Prof. dr hab. Grzegorz Kucharczyk
Notatki autora dotyczące dzieła O wojnie
W spuściźnie rękopiśmiennej po generale Clausewitzu pozostały trzy notatki autora, wyjaśniające metodę pracy nad dziełem O wojnie. Pierwsza z nich, bez daty, pochodzi prawdopodobnie z lat 1816–1818, kiedy to autor w Koblencji dopiero przystępował do pisania tego dzieła, druga nosi datę 1827 roku, kiedy główny trzon dzieła był już opracowany, a ostatnia, również jak i pierwsza, bez daty, ale pochodząca niewątpliwie z ostatnich lat życia generała, świadczy o zamierzonej przezeń przeróbce całości w kierunku nadania rozważaniom jak największej precyzji i głębi.
Ze względu na niezmienną ważność tych notatek dla zrozumienia genezy dzieła i metody pracy autora przytaczamy treść ich w całości.
W zapisanych tu zdaniach poruszone są zasadnicze, według mnie, sprawy tworzące tzw. strategię. Uważałem je jeszcze tylko za materiały, ale uzyskałem już możność stopienia ich w jedną całość.
Materiały te bowiem powstały bez uprzedniego planu. Zamiarem moim z początku było: bez oglądania się na system i ścisły związek, napisać w zupełnie krótkich, ścisłych, zwartych zdaniach to, co o najważniejszych punktach tego przedmiotu stało się dla mnie zupełnie jasne.
Przychodzi mi przy tym na myśl sposób opracowania przedmiotu zastosowany przez Monteskiusza. Sądziłem, że takie krótkie, aforystyczne rozdziały, które pierwotnie chciałem nazwać ziarnami, pociągnęłyby ludzi inteligentnych zarówno przez to, co się da z nich wywnioskować, jak i przez to, co same stwierdzają; myślałem przy tym o czytelniku inteligentnym, już obeznanym z przedmiotem. Natura moja jednak, która zawsze skłania mnie do wnioskowania i systematyzowania, przyszła i tu wreszcie do głosu. Przez czas pewien zdobywałem się na to, aby z rozważań pewnych zagadnień, które zapisywałem w celu uświadomienia ich sobie i ugruntowania, wyprowadzić tylko najważniejsze wnioski i w ten sposób całą treść skupić w niewielkim tomie, później jednak właściwość mego charakteru owładnęła mną całkowicie, zacząłem wyjaśniać, ile się dało, z myślą już teraz, oczywiście, o czytelniku nieobeznanym z przedmiotem.
Im więcej zaś pracowałem, tym bardziej poddawałem się duchowi badania, tym więcej skłaniałem się ku systemowi, i tak stopniowo dorzucałem rozdziały jeden za drugim.
Najnowszym moim zamiarem było teraz jeszcze raz wszystko przejrzeć, we wcześniejszych rozdziałach niejedno bardziej umotywować, w późniejszych natomiast wyciągnąć może z niektórych analiz konkretne wnioski i w ten sposób zrobić z tego wszystkiego znośną całość, mającą tworzyć mały tom o formacie ósemki. Ale i w tym wypadku starałem się unikać wszelkich rzeczy zwyczajnych, zrozumiałych samych przez się, setki razy wypowiedzianych i wszędzie przyjętych; gdyż ambicją moją było napisać taką książkę, która by nie była zapomniana po dwóch lub trzech latach i którą by każdy interesujący się danym przedmiotem mógł wziąć do ręki w każdym razie częściej niż jeden raz.
Pierwsze sześć ksiąg, które są już w czystopisie, uważam za dość niekształtną jeszcze masę, która bezwzględnie musi być jeszcze raz opracowana. W tym nowym opracowaniu uwydatnią się wszędzie znacznie silniej dwa rodzaje wojny, a przez to wszystkie myśli nabiorą bardziej wyraźnego sensu, określonego kierunku, bliższego zastosowania. Te dwa rodzaje wojny są następujące: albo celem wojny jest pokonanie przeciwnika (czy to przez zniszczenie polityczne, czy też obezwładnienie go i zmuszenie w ten sposób do pokoju za wszelką cenę), albo też dąży się do jakiejś zdobyczy na granicach własnego państwa czy to dla posiadania jej na stałe, czy też dla uzyskania cennego przedmiotu wymiennego przy zawieraniu pokoju. Formy przejściowe między tymi dwoma rodzajami muszą się z konieczności zdarzać, ale całkowicie odmienne natury obu tych dążeń przenikają wszędzie i powodują, że dążenia te, jako nie dające się pogodzić, wyodrębniają się zawsze.
Poza tą istotną różnicą dzielącą wojny należy jeszcze ustalić wyraźnie i ściśle również praktycznie niezbędny punkt widzenia, że wojna jest tylko dalszym ciągiem polityki prowadzonej innymi środkami. Ten punkt widzenia, przestrzegany wszędzie, nada rozważaniom naszym dużo więcej jednolitości i wszystko da się wtedy łatwiej wyłożyć. I chociaż ten punkt widzenia znajdzie swe zastosowanie głównie dopiero w księdze ósmej, to jednak powinien być już w księdze pierwszej kompletnie wyjaśniony i uwzględniony w nowym opracowaniu sześciu pierwszych ksiąg. Dzięki temu sześć pierwszych ksiąg pozbędzie się w nowym opracowaniu pewnego balastu, niejedna rysa i rozpadlina się wypełni i niektóre ogólniki nabiorą bardziej określonych kształtów i myśli.
Księgę siódmą, o natarciu, posiadającą już nakreślone szkicowo niektóre rozdziały, należy traktować jako refleks księgi szóstej: ma być ona niebawem opracowana już stosownie do wyżej wyłuszczonych punktów widzenia, tak że nie będzie potrzeba jej przerabiać, przeciwnie, będzie mogła służyć za wzór przy nowym opracowaniu pierwszych sześciu ksiąg.
Księgi ósmej, o planie wojny, to znaczy w ogóle o przygotowaniu całej wojny, nakreślono kilka rozdziałów, których jednak nie należy traktować nawet jako materiał, lecz jako surowe jeszcze przetrawienie tego zagadnienia, aby podczas samej pracy dopiero na dobre zdać sobie sprawę, o co tu chodzi. Zadanie to zostało spełnione, wobec czego zamierzam po ukończeniu siódmej księgi natychmiast przystąpić do opracowania ósmej, gdzie głównie dojdą do głosu oba wyżej wspomniane punkty widzenia i wszystko uproszczą, ale też i pogłębią równocześnie. Mam nadzieję, że księga ta wygładzi wiele załamań w głowach strategów i mężów stanu, a przynajmniej wykaże wszystkim, o co w wojnie chodzi i co właściwie podczas wojny należy brać pod uwagę.
Jeśli teraz dzięki pracy nad ósmą księgą wyjaśnię sobie własne poglądy i jeśli ogólne określenia wojny ustalą się dostatecznie, to tym łatwiej mi będzie przenieść ich ducha na pierwsze sześć ksiąg i uwzględnić te określenia w całym dziele. Wtedy dopiero przystąpię do przerabiania pierwszych sześciu ksiąg.
Jeśliby mi jednak przerwała pracę przedwczesna śmierć, wtedy to, co się tu znajduje, łatwo nazwane być może niekształtnym zbiorowiskiem myśli, które narażone na nieustanne nieporozumienia, mogą dać powód do wielu niedojrzałych krytyk; albowiem w tych kwestiach każdy sądzi, że to, co mu się pod pióro nawinie, jest całkowicie godne wypowiedzenia i wydrukowania i uważa to za tak niewątpliwe, jak dwa razy dwa — cztery. Jednak gdyby taki krytyk zadał sobie tyle trudu, aby jak ja całymi latami rozmyślać nad tymi kwestiami i sprawdzać je przez historię wojen, na pewno byłby ostrożniejszy przy wygłaszaniu krytyk.
Sądzę jednak, że pomimo tej niedoskonałej formy czytelnik nieuprzedzony, a dążący do poznania prawdy i ugruntowania swoich przekonań, nie przeoczy w pierwszych sześciu księgach owoców wieloletnich rozmyślań i gorliwych badań nad wojną i, być może, znajdzie tam takie myśli, które mogą sprowadzić całą rewolucję w dziedzinie teorii wojny.
Berlin, dnia 10 lipca 1827 roku
Rękopis o prowadzeniu wielkiej wojny, który pozostanie po mej śmierci, może być potraktowany w takim stanie, w jakim jest, tylko jako zbiór ułamków, z których trzeba będzie dopiero budować teorię wielkiej wojny. Przeważna część tej pracy nie zadowala mnie jeszcze, a szóstą księgę należy uważać za zwyczajną próbę — chętnie bym opracował ją całkowicie na nowo i szukał innego rozwiązania.
Jednak główne zasady, jakie się w tych materiałach uwidaczniają, uważam za właściwe w stosunku do wojny; są one owocem wielostronnych rozmyślań, skierowanych stale ku życiu praktycznemu i pomnych zawsze na to, czego mnie nauczyło doświadczenie oraz przestawanie z wybitnymi żołnierzami.
Księga siódma miała zawierać zagadnienia natarcia, co zostało już pobieżnie narzucone, ósma zaś — plan wojny, gdzie jeszcze specjalnie chciałbym ująć polityczną i ogólnoludzką stronę wojny.
Rozdział pierwszy księgi pierwszej jest jedyny, który uważam za skończony — posłuży on całości przynajmniej dla wyjaśnienia kierunku, jaki chciałbym nadać całemu dziełu.
Teoria wielkiej wojny, czyli tak zwana strategia, przedstawia nadzwyczajne trudności i można śmiało powiedzieć, że bardzo niewielu ludzi posiada o jej poszczególnych przedmiotach wyraźne, tzn. niezbędne, dostatecznie ze sobą powiązane wyobrażenia. W praktyce zaś kieruje się przeważna ich liczba tylko pewnym umiarem, który osiąga swój cel lepiej lub gorzej, zależnie od wielkości posiadanego przez nich geniuszu.
Tak właśnie postępowali wszyscy wielcy wodzowie, a wielkość ich i geniusz w tym się właśnie po części zawierały, że dzięki temu umiarowi zawsze osiągali swój cel. Tak będzie zawsze w praktyce i nadal, i ten umiar wystarczy zupełnie. Jeśli jednak będzie potrzeba nie działać samemu, lecz na naradzie przekonywać innych, wtedy okażą się niezbędne jasne wyobrażenia i umiejętność wykazania wewnętrznego związku zdarzeń. Ponieważ jednak wykształcenie pod tym względem jeszcze bardzo mało posunęło się naprzód, przeto przeważna ilość narad stanowi bezpodstawną gadaninę, w której wyniku albo każdy zostaje przy swoim zdaniu, albo zwyczajne ustępstwa z ubocznych względów prowadzą do przeważnie bezwartościowego kompromisu.
Jasne wyobrażenia w tych sprawach nie są więc bez pożytku; poza tym umysł ludzki zdradza w ogóle powszechną dążność do jasności i odczuwa potrzebę szukania wszędzie niezbędnego związku przyczynowego.
Wielkie trudności, jakie sprawia taka filozoficzna nadbudowa sztuki wojennej, i liczne bardzo nieudane próby skłoniły większość ludzi do sądzenia, że taka teoria jest niemożliwa, gdyż mowa tu o rzeczach niedających się ująć w żadną stałą regułę. Zgodzilibyśmy się z tym mniemaniem i zaniechalibyśmy wszelkich prób wytworzenia takiej teorii, gdyby nie okoliczność, że bez trudności można ustalić sporą ilość zdań zupełnie bezspornych, jak np. że obrona jest formą silniejszą o celu negatywnym, natarcie zaś formą słabszą, ale za to przynoszącą wyniki pozytywne; że wielkie sukcesy pociągają za sobą mniejsze i że wobec tego można działania strategiczne sprowadzić do niewielu ważnych punktów; że demonstracja jest słabszym użyciem sił niż rzeczywiste natarcie i że musi być ona z tego powodu specjalnie uwarunkowana; że zwycięstwo polega nie tylko na zdobyciu pola bitwy, ale na zniszczeniu fizycznych i moralnych sił zbrojnych przeciwnika i że zniszczenie to przeważnie uzyskać można dopiero podczas pościgu po wygranej bitwie; że sukces tam jest największy, gdzie się zwycięstwo wywalczyło, że przeskakiwanie z jednego kierunku na drugi należy uważać tylko za zło nieuniknione; że obejście przeciwnika jest usprawiedliwione tylko w wypadku, gdy posiadamy nad nim przewagę w ogóle albo też przewagę pod względem własnych linii połączeń i odwrotowych, że zatem pozycje flankowe muszą też odpowiadać tymże warunkom; że każde natarcie słabnie w miarę, jak postępuje.
Przedmowa Autora
Nie ulega już dziś wątpliwości, że pojęcie naukowości nie polega wyłącznie, ani nawet przeważnie, na systemie lub na gotowej doktrynie. Systemu w pracy niniejszej nie znajdzie się na pozór wcale, a zamiast gotowej doktryny daje ona tylko jej ułamek.
Formę naukową daje tej książce dążenie do zbadania istoty zjawisk wojennych i do wykazania ich związku z naturą ich składników. Nie cofaliśmy się nigdzie przed wysnuciem filozoficznych konsekwencji; tam jednak, gdzie przechodziły one w zbyt cienką nić, autor wolał ją przerwać i nawiązać do odpowiednich doświadczeń. Podobnie bowiem, jak pewne rośliny wydają owoce tylko wtedy, gdy nie wybujają zbyt wysoko, tak i w działalności praktycznej nie należy pozwalać liściom i kwiatom teorii zbytnio wyrastać, przeciwnie, raczej trzymać je w sferze doświadczenia, które jest gruntem im właściwym.
Niewątpliwie błędem byłoby starać się z chemicznych składników ziarna wnioskować o kształcie kłosu, gdyż wystarczy wyjść w pole, aby kłos ujrzeć gotowy. Badanie i obserwacja, filozofia i doświadczenie nie mogą się wzajemnie lekceważyć ani wyłączać, wyświadczają one bowiem sobie wzajemną pomoc. Zdania tej książki opierają się więc mocnym sklepieniem wzajemnego uzależnienia się albo na doświadczeniu, albo na zasadniczym pojęciu wojny, jak na niezłomnej podstawie, i nie potrzebują zewnętrznych podpór.
Być może, że uda się komuś napisać systematyczną teorię wojny, pełną ducha i treści, dotychczasowym jednak naszym próbom daleko jeszcze do tego. Pomijając już ich nienaukowość, odznaczają się one w dążeniu do powiązania w pełny system obfitością codziennych komunałów i gadulstwem. Chcąc ujrzeć jaskrawy obraz tego, wystarczy przeczytać ten oto wyjątek z instrukcji Lichtenberga o gaszeniu pożaru:
Gdy dom się pali, trzeba przede wszystkim starać się osłaniać prawą ścianę domu, stojącego po lewej stronie oraz lewą ścianę domu, stojącego po prawej stronie; gdyby bowiem chciano osłaniać lewą ścianę domu, z lewej strony, to przecież prawa ściana domu jest na prawo od lewej ściany, a zatem, ponieważ ogień znajduje się na prawo i od lewej i od prawej ściany (przyjęliśmy bowiem, że dom stoi na lewo od ognia), przeto prawa ściana bliższa jest ognia niż lewa, i nie osłoniona mogłaby spłonąć, zanim by ogień doszedł do lewej, osłonionej. Mogłoby zatem spłonąć to, czego się nie osłania, i to prędzej, niż spłonęłoby coś innego, choćby się go nie osłaniało; należy więc to zostawić, a tamto osłaniać.
By rzecz zapamiętać, należy tylko zauważyć, że jeśli dom jest na prawo od ognia, to będzie to ściana lewa, a jeśli dom stoi po lewej stronie, to ściana prawa.
Nie chcąc czytelnika odstraszyć takimi komunałami od rzeczy samej ani też rozwadniać nimi treści, autor wolał w małych ziarnkach rzetelnego kruszcu podać wszystko to, co wywołały w nim i utwierdziły wieloletnie rozmyślania o wojnie, obcowanie z dzielnymi ludźmi, znającymi się na niej, jako też niejedno własne doświadczenie. Tak powstały rozdziały tej książki, pozornie tylko słabo ze sobą związane, niepozbawione jednak, zdaje się, spójni wewnętrznej. Być może zresztą, że zjawi się tęższa głowa, która zamiast tych luźnych ziarnek da nam całość z jednej bryły — bez skazy.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Co to jest wojna?
Zamierzamy rozpatrzyć najpierw poszczególne składniki naszego przedmiotu, następnie poszczególne jego części czy człony, a wreszcie wewnętrzny związek całości, postępując w ten sposób od rzeczy prostych ku złożonym. Tu jednak bardziej niż gdzie indziej trzeba rozpocząć od rzutu oka na istotę całości, ponieważ tu zwłaszcza, rozważając jakąś część, należy jednocześnie zawsze myśleć o całości.
Nie wdając się od razu w ciężkie publicystyczne określenia wojny, zatrzymajmy się na jej postaci pierwiastkowej, na pojedynku. Wojna nie jest niczym innym jak rozszerzonym pojedynkiem. Zamiast zaś traktować jako całość niezliczoną ilość pojedynków, z jakich się składa wojna, wyobraźmy sobie lepiej dwóch zapaśników. Każdy z nich stara się przeciwnika zmusić przemocą fizyczną do spełnienia swojej woli, a najbliższym jego celem — powalić przeciwnika i uczynić go przez to niezdolnym do stawiania dalszego oporu.
Wojna jest więc aktem przemocy, mającym na celu zmuszenie przeciwnika do spełnienia naszej woli.
Przemoc uzbraja się w wynalazki sztuki i nauki, aby stawić czoło przemocy. Nieznaczne, zaledwie godne wzmianki ograniczenia, które nakłada samej sobie pod nazwą praw międzynarodowych, towarzyszą jej, nie osłabiając w istocie jej siły. Przemoc, i to przemoc fizyczna (moralna bowiem nie istnieje poza pojęciem państwa i prawa), jest środkiem, gdy celem jest narzucenie swej woli wrogowi. Aby cel ten osiągnąć, musimy wroga rozbroić — i to stanowi bezpośredni cel czynności wojennych. Ten cel bezpośredni przesłania niejako istotną przyczynę wojny i odsuwa ją jako coś, co nie należy do wojny właściwej.
Dusze miłosierne mogłyby może łatwo mniemać, że możliwe jest sztuczne rozbrojenie lub powalenie przeciwnika bez zadawania zbyt wielu ran, i że do tego zmierzać powinna sztuka wojenna. Choć brzmi to bardzo pięknie, jednak błąd ten sprostować należy, w rzeczach bowiem tak niebezpiecznych jak wojna, najgorsze są właśnie błędy, wypływające z dobroduszności. Ponieważ użycie przemocy fizycznej w całej pełni nie wyklucza bynajmniej współdziałania rozumu, dlatego ten, kto użyje tej przemocy bezwzględnie, nie szczędząc krwi, osiągnie przewagę nad niepostępującym podobnie przeciwnikiem. W ten sposób narzuca on przeciwnikowi metodę działania i tak obaj posuwają się aż do ostateczności bez ograniczeń, poza przeciwwagą wzajemną.
Taki jest właściwy pogląd na tę sprawę i byłoby rzeczą bezcelową, a nawet wprost dążeniem opacznym, aby powodując się odrazą do surowego pierwiastka wojny, zamykać oczy na jego istotę.
Jeśli zaś wojny ludów cywilizowanych są znacznie mniej okrutne i niszczące niż ludów nieoświeconych, to przyczyną tego jest zarówno wewnętrzny, jak i wzajemny stan społeczny tych państw. Z tego stanu i stosunków wynika wojna, jej warunki, rozmiary i napięcie, ale czynniki te nie stanowią istoty wojny tylko jej dane i do filozofii wojny właściwej nie można bez popełnienia absurdów wprowadzać zasady umiarkowania…
Walka między ludźmi składa się właściwie z dwóch różnych pierwiastków: z wrogiego uczucia i wrogiego zamiaru. Ten ostatni pierwiastek, jako najogólniejszy, uczyniliśmy cechą naszego określenia.
Istotnie, nie można sobie bez wrogiego zamiaru wyobrazić nawet najpierwotniejszego, graniczącego z instynktem, uczucia nienawiści, gdy natomiast jest wiele wrogich zamiarów pozbawionych nienawiści całkowicie lub przynajmniej w stopniu poważniejszym. U dzikich ludów przeważają zamiary powstałe z uczucia, u cywilizowanych natomiast — z rozsądku; różnica ta jednak nie tkwi w samej istocie barbarzyństwa czy cywilizacji, lecz w towarzyszących im okolicznościach, instytucjach itd. Toteż różnica ta nie występuje wszędzie bez wyjątku tylko w większości wypadków — słowem, nawet najbardziej cywilizowane ludy mogą zapałać najgorętszą wzajemną nienawiścią.
Widzimy z tego, jak błędne byłoby uważać wojnę wśród ludów cywilizowanych za zwyczajny przejaw rozsądku ich rządów i wyobrażać ją sobie jako coraz bardziej pozbawioną namiętności. Gdyby tak było, nie potrzebowałaby ona w końcu wcale rzeczywistych mas walczących, lecz tylko ich stosunkowego zestawienia i zamieniłaby się w rodzaj algebry działania.
Teoria zaczęła już nawet zwracać się w tym kierunku, gdy zjawiska ostatnich wojen sprowadziły ją na właściwą drogę. Skoro wojna jest aktem przemocy, to tym samym należy do sfery uczucia. Uczucie to jest albo tej wojny przyczyną, albo też wypływa z niej w większym czy mniejszym stopniu, a stopień ten nie zależy od poziomu cywilizacji, lecz od wagi i trwałości wrogich interesów.
Jeśli widzimy, że ludy cywilizowane nie mordują jeńców, nie burzą miast i kraju, to dzieje się to dzięki temu, że rozum, wywierając coraz większy wpływ na sposób wojowania, nauczył stosować w życiu skuteczniejsze środki przemocy niż te pierwotne przejawy instynktu.
Wynalezienie prochu i postępujący coraz bardziej rozwój broni palnej wykazują już dostatecznie, że dążność do zniszczenia przeciwnika, tkwiąca w samym pojęciu wojny, nie została w żadnym razie przez rozwój cywilizacji ani wstrzymana, ani też uchylona.
Powtarzamy więc: wojna jest aktem przemocy, a przystosowaniu jej nie ma granic, obaj przeciwnicy usiłują uchwycić inicjatywę w swoje ręce, powstaje wzajemne oddziaływanie, które z natury rzeczy musi prowadzić aż do ostateczności. Jest to pierwsze oddziaływanie wzajemne i pierwsza ostateczność, jaką napotykamy w naszych rozważaniach.
Powiedzieliśmy, że celem działania wojennego jest obezwładnienie wroga. Wykażemy teraz, że jest to konieczne przynajmniej w teorii.
Jeśli przeciwnik ma spełnić naszą wolę, musimy postawić go w położenie bardziej niekorzystne niż ofiara, jakiej od niego żądamy. Strony ujemne tego położenia nie mogą oczywiście być przemijające, a przynajmniej nie powinny wydawać się takie, gdyż w przeciwnym wypadku nieprzyjaciel wyczekałby stosowniejszej chwili i nie byłby skłonny do ustępstw. Każda zmiana tego położenia, wywoływana dalszymi działaniami wojennymi, powinna, przynajmniej w świadomości nieprzyjaciela, wypaść na jego niekorzyść. Najgorszym położeniem, w jakim znaleźć się może prowadzący wojnę, jest całkowita bezbronność. Jeśli więc chcemy za pomocą działań wojennych zmusić przeciwnika do spełnienia naszej woli, musimy go albo rzeczywiście rozbroić, albo postawić w położenie grożące mu prawdopodobnym rozbrojeniem.
Wynika stąd, że rozbrojenie lub pokonanie wroga, jakkolwiek je nazwiemy, powinno być zawsze celem działania wojennego.
Wojna nie jest jednakże działaniem żywej siły na martwą masę, gdyż taka bezwzględna uległość nie byłaby prowadzeniem wojny. Przeciwnie, jest ona zawsze zderzeniem się dwóch żywych sił. Wszystko, cośmy powiedzieli o ostatecznym celu działań wojennych, stosuje się do obu stron. I tu jest zatem znowu wzajemne oddziaływanie. Dopóki nie pokonałem przeciwnika, muszę się obawiać, że on mnie pokona; nie jestem więc panem swoich czynów, lecz on dyktuje mi prawa, podobnie jak ja jemu. Oto drugie oddziaływanie wzajemne, prowadzące do drugiej ostateczności.
Chcąc pokonać przeciwnika, musimy wysiłek własny mierzyć jego siłą oporu. Siła ta jest wynikiem działania pewnych czynników niedających się rozdzielić, są to mianowicie: zasób posiadanych środków i napięcie siły woli.
Zasób posiadanych środków można określić, gdyż opiera się on (chociaż niecałkowicie) na liczbach, napięcie siły woli jednak określić o wiele trudniej; ocenić je można chyba tylko według siły motywów wojny. Jeśli przypuścimy, że oceniliśmy w ten sposób z dostatecznym prawdopodobieństwem siłę oporu przeciwnika, to możemy wymierzyć wysiłek własny i uczynić go takim, aby przeważał siłę oporu albo, jeśli to przekracza naszą możność, możliwie największym. Przeciwnik jednak czyni to samo; wynika stąd nowe wzajemne wzmaganie się wysiłków, które znowu w teorii powinno doprowadzić do ostateczności. Jest to trzecie oddziaływanie wzajemne i trzecia ostateczność, jaką napotykamy.
W abstrakcyjnej dziedzinie samych pojęć rozum nie zna nigdzie spokoju dopóty, dopóki nie dojdzie do ostatecznych konsekwencji, ma on tu bowiem do czynienia ze sprawami krańcowymi, ze zderzeniem się sił pozostawionych samym sobie i podległych tylko własnym wewnętrznym prawom. Jeślibyśmy więc chcieli z samego tylko pojęcia wojny wysnuć absolutny punkt wyjścia dla celu, jakiśmy sobie postawili, i dla środków, jakich należałoby użyć, to wobec ciągłego ich wzajemnego oddziaływania wpadlibyśmy w krańcowość, która byłaby tylko grą wyobrażeń, wywołaną przez zaledwie dostrzegalną nić logicznych subtelności. Gdyby zaś kto chciał, trzymając się ściśle zasad bezwzględnych, obejść jednym pociągnięciem pióra wszystkie trudności i konsekwentnie upierał się przy konieczności stałego przygotowywania się do ostateczności i stosowania zawsze wysiłków największych, to postępowanie takie stworzyłoby zasadę papierową, niezdolną do życia.
Nawet gdyby ten ostateczny wysiłek był zasadą bezwzględną, łatwo dającą się wyprowadzić i pojąć, to jednak przyznać musimy, że umysł ludzki z trudnością podporządkowałby się takim logicznym mrzonkom. Nieraz prowadziłoby to do wysiłku zbytecznego, zmuszającego do znalezienia dla przeciwwagi innych zasad sztuki rządzenia. Niezbędne do tego napięcie woli nie odpowiadałoby wówczas postawionemu celowi i nie wyraziłoby się w czynie, gdyż wola ludzka nie czerpie nigdy siły z subtelności logicznych.
Inaczej zupełnie sprawa wygląda, gdy od pojęcia oderwanego przejdziemy do rzeczywistości. Tam wszystko musi ulegać optymizmowi przyjmującemu, że obie strony walczące nie tylko dążą do doskonałości, ale i osiągają ją. W rzeczywistości możliwe byłoby to jedynie wtedy:
1. Gdyby wojna była aktem odosobnionym, który powstaje nagle bez związku z życiem poprzednim państwa.
2. Gdyby wojna polegała na jednym tylko lub na szeregu równoczesnych rozstrzygnięć.
3. Gdyby wojna sama przez się zawierała całkowite rozstrzygnięcie i gdyby jeszcze podczas jej trwania nie oddziaływała na nią przewidywana powojenna sytuacja polityczna.
Co się tyczy punktu pierwszego, to nie ma się nigdy do czynienia z przeciwnikiem abstrakcyjnym ani pod względem zewnętrznym, ani też pod względem woli, jako wewnętrznego czynnika walki. Wola nie jest wcale całkowitą niewiadomą, gdyż w tym, czym jest dzisiaj, objawia się jej jutro. Wojna nie powstaje niespodzianie — jej rozwój nie jest dziełem jednej chwili; przeciwnicy zatem mogą się wzajemnie ocenić przeważnie już na podstawie tego, czym są, co czynią, a nie na podstawie tego, czym, ściśle biorąc, być i co czynić powinni. Człowiek jednak wskutek swej nie najlepszej organizacji nie osiąga nigdy granicy bezwzględnie doskonałej i w ten sposób niedociągnięcia obustronne stanowią w rzeczywistości czynnik ograniczający.
Punkt drugi nasuwa następujące rozważania.
Gdyby podczas wojny istniało tylko jedno rozstrzygnięcie albo szereg rozstrzygnięć równoczesnych, wówczas wszelkie przygotowania do nich zmierzałyby oczywiście ku ostateczności. Jakiegokolwiek zaniedbania nie można by już było absolutnie naprawić, a rzeczywistość wkraczałaby jako sprawdzian naszych rozważań tylko w formie przypuszczalnych wiadomości o przygotowaniach przeciwnika — wszystko inne opierałoby się znowu na pojęciach oderwanych. Gdy jednak rozstrzygnięcie składa się z szeregu kolejnych aktów, to z natury rzeczy każdy akt poprzedni ze wszystkimi swymi zjawiskami może się stać sprawdzianem dla następnego i w ten sposób rzeczywistość usuwa pojęcia oderwane i hamuje dążność do ostateczności.
Jeśliby jednak użyto albo można było użyć na wojnie od razu wszystkich rozporządzalnych środków, to każda wojna musiałaby składać się z jednego tylko lub szeregu równoczesnych rozstrzygnięć. Ponieważ każde niepomyślne rozstrzygnięcie z konieczności zmniejsza środki, zatem w razie zastosowania wszystkich w pierwszym z nich — drugie już byłoby właściwie nie do pomyślenia. Wszelkie następne akty wojenne byłyby w istocie tylko dalszym ciągiem pierwszego.
Widzieliśmy jednak, że już podczas przygotowań do wojny rzeczywistość wkracza na miejsce samego pojęcia, a istotna miara występuje zamiast zamierzeń krańcowych. Toteż już z tego powodu oddziaływanie wzajemne obu przeciwników nie pozwoli im dokonać wysiłków ostatecznych, a zatem i nie dopuści do użycia od razu wszystkich sił.
Sama natura tych sił i warunki ich stosowania nie pozwolą na użycie ich wszystkich od razu. Siłami tymi są bowiem: właściwe siły zbrojne, kraj z jego obszarem i ludnością, wreszcie sojusznicy.
Kraj, wraz ze swym obszarem i zaludnieniem, jest nie tylko źródłem właściwych sił zbrojnych, ale również i sam przez się stanowi nieodłączną część sił działających w wojnie, a mianowicie tę jego część, która tworzy teatr wojny albo wywiera nań znaczny wpływ.
Jeśli bowiem można czasem wprowadzić równocześnie w bój wszystkie siły ruchome, to z krajem całym, to znaczy z jego wszelkimi twierdzami, rzekami, górami, ludnością itd., uczynić tego nie sposób, chyba że kraj jest tak mały, że zostaje całkowicie ogarnięty wojną już w pierwszych jej chwilach. Również współdziałanie sprzymierzeńców nie zależy od woli walczących, a sama istota stosunków między państwami sprawia, że współdziałanie to często występuje później lub wzmaga się w celu przywrócenia utraconej równowagi.
W dalszym ciągu będzie obszernie mowa o tym, że liczba sił obronnych, których nie można uruchomić natychmiast, stanowi w wielu wypadkach znacznie większą część całości, niżby się to na pierwszy rzut oka wydać mogło, i dlatego równowagę sił można przywrócić nawet tam, gdzie pierwsze rozstrzygnięcie zostało przeprowadzone bardzo energicznie i gdzie równowaga ta została mocno naruszona. Tu wystarczy wspomnieć, że całkowite połączenie sił w czasie sprzeciwia się naturze wojny. Nie jest to oczywiście powodem do ograniczania wysiłków przy pierwszym rozstrzygnięciu, gdyż każde niepowodzenie jest zawsze szkodą, na którą nikt rozmyślnie narażać się nie zechce, i ponieważ pierwsze rozstrzygnięcie, jeżeli nawet nie pozostaje odosobnione, to jednak zależnie od swoich rozmiarów wywierać musi wpływ na następne. Dlatego możliwość późniejszego rozstrzygnięcia sprawia, że umysł ludzki, wzdragający się zawsze przed zbytnim wysiłkiem, korzysta ze sposobności, aby przy pierwszym rozstrzygnięciu nie gromadzić i nie wytężać sił tak, jak powinien. Co zaś jeden z przeciwników zaniedba ze słabości, to będzie dla drugiego obiektywną przyczyną umiarkowania. Dzięki więc temu wzajemnemu oddziaływaniu pierwotna dążność do ostatecznego wytężenia sił zmniejszy się znowu do określonych granic.
Nawet ostateczne rozstrzygnięcie całej wojny nie zawsze można uważać za bezwzględne, gdyż pokonane państwo częstokroć widzi w porażce tylko zło przemijające, które mogą usunąć późniejsze stosunki polityczne. Rzecz jasna, do jakiego stopnia wzgląd ten musi ograniczać potęgę napięcia i gwałtowność wysiłku.
W ten sposób cały akt wojny zostaje pozbawiony surowego prawa o napięciu sił aż do ostateczności. Nie lękając się jej już i nie dążąc już do niej, trzeba rozważyć, jakie należy nakreślić granice wysiłków. Można to ustalić tylko dzięki danym, uzyskanym ze zjawisk rzeczywistości według zasad prawdopodobieństwa. Ponieważ obaj przeciwnicy nie stanowią tylko pojęć, lecz rzeczywiste państwa i rządy, i ponieważ wojna ma przebieg nie idealny, lecz ukształtowany swoiście — przeto rzeczywistość dostarczy również i podstawy do wnioskowania o rzeczach nieznanych, do przewidywania tego, co ma nastąpić, i dokładnego określenia, czego mamy szukać.
Każda ze stron powinna wnioskować o działaniach przeciwnika z jego charakteru, urządzeń, stanu i warunków, według zasady prawdopodobieństwa i w zależności od tego określić własne działania.