Obsesje - Angela Santini - ebook + audiobook + książka

Obsesje ebook

Santini Angela

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

ON nie wierzy w przypadki.

ONA nie wierzy w miłość.

Jednak los nie pyta ich o zdanie.

Do czego zdolny jest człowiek, gdy w grę wchodzą najgłębiej skrywane obsesje?

Debiut, jakiego nie było od lat! Na tę historię czekały kobiety!

Pełna namiętności i obsesji powieść, pokazująca, że są książki, których nie sposób zapomnieć.

Andrea Cherry pracuje w sklepie ze starociami; ma wspaniałą mamę, przyjaciółkę i cudowną córeczkę zakochaną w śwince Peppie. Jej życie jest zwyczajne, do czasu kiedy wygrywa tydzień wakacji w luksusowym hotelu i poznaje Nicholasa Blake’a – nieziemsko przystojnego, samotnego dżentelmena, który zawsze dostaje to, czego chce.

Oboje wpadają w swoje sidła, a ta z pozoru idealna i urocza dziewczyna zamienia jego życie w splot przypadkowych wydarzeń o nieprzewidzianych konsekwencjach.

Ale problem w tym, że Nicholas Blake nie wierzy w przypadki, a Andrea Cherry w prawdziwą miłość.

Czy są w życiu tajemnice, które mogą zmienić wszystko? I dokąd zaprowadzą najgłębiej skrywane obsesje?

Angela Santini - młoda polska autorka, od ponad ośmiu lat mieszkająca w Londynie. Na swoim koncie ma zero wydanych książek, bo od trzech lat walczy o napisy końcowe swojej debiutanckiej powieści "Obsesje". Wręcz dostała od tego obsesji. Zapewnia, że w życiu nic jej tak nie wyszło jak trójka jej wiecznie głodnych dzieci, które w przeciwieństwie do niej doskonale wiedzą, czego chcą. No dobrze, ona też wie, czego chce, tylko z tą różnicą, że jej dzieci to dostają, a ona nie. Zapewnia, że i tak jest szczęśliwą matką, żoną i niczyją kochanką. Poza tym jest całkiem zwyczajna… Uwielbia oglądać filmy o seryjnych mordercach, ale nie lubi o nich czytać. Nie lubi oglądać romansów, ale przeczytała ich w zeszłym roku dokładnie 37. Kiedy się śmieje - płacze, kiedy płacze - śmieje się. I twierdzi, że totalnie nie ma poczucia humoru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 618

Oceny
4,3 (515 ocen)
303
108
68
25
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
laxandra28

Z braku laku…

Książka jest jest nudna i długa jak flaki z olejem. Takie pisanie na siłę, na ilość a nie na jakoś. Główna bohaterka jest głupia jak but.
10
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

trzeba szybko zacząć druga część, bo w takim miejscu się kończy.... trudna miłość, skomplikowane relacje, brak zaufania i mnóstwo kłamstw
10
jolski

Z braku laku…

Nudna
10
Agnieszka202085

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka polecam
10
katarzynakorczak10

Całkiem niezła

Niemiłosiernie rozwleczona historia, zachowania bohaterów nielogiczne, strasznie mnie ta książka zmęczyła. Kolejną część sobie odpuszczam
00

Popularność




 

 

Copyright © Angela Santini 2021

 

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

 

Zdjęcie na okładce

© Eugene Partyzan/Shutterstock.com

 

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

 

Redakcja

Ewa Charitonow

 

Korekta

Katarzyna Kusojć

Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-8234-734-0

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Moim najdroższym dzieciom:

Vanessie, Ksawierowi i Nicole.

Oraz Adamowi, dzięki któremu

mogłam w pełni oddać się macierzyństwu.

 

ROZDZIAŁ 1

Meksykański baron narkotykowy Román Calavera Cal­va, pseudonim Łysa Czaszka, został wczoraj aresztowany w swojej kryjówce w Chelmsford. Szczegóły operacji są tajne… Pogoda na dziś… Światowa Organizacja Zdrowia apeluje o… Świnka Peppa, chrum, chrum. Jestem świnka Peppa, a to mój mały brat George. Chrum, chrum.

W takich chwilach cieszę się, że muszę zaraz wyjść do pracy, ponieważ znam każdy odcinek na pamięć, nie wiem tylko, jakie przesłanie niesie bajka o czterech świnkach. Może żeby się nie poddawać? Faktycznie. Mama świnka nigdy się nie poddaje. Koniecznie muszę obejrzeć ten odcinek ponownie.

Wyciągam toster, wrzucam do niego chleb i czekam, aż wyskoczy ubrany w swoją chrupiącą skórkę. Do tego konfitura mojej mamy, której kwaśny smak przeplata się z naturalną słodyczą owoców. Palce lizać. Kładę na okrągłym dębowym stole śniadanie i stawiam dwie czarne kawy. Upijam w locie połowę kubka, żegnam się z córką i mamą. W drodze do autobusu napawam się towarzyszącą mi ciszą, bo wszyscy sąsiedzi jeszcze śpią. Ktoś musi pracować, żeby ktoś mógł poleżeć, tak już skonstruowany jest ten dziwny świat. No dobra, może nie wszyscy śpią, ale jakie to ma znaczenie, skoro i tak połowa ludzi mieszkających w moim mieście nie pracuje? Uśmiecham się do pana Hawkinsa, który unosi do mnie w geście powitania rękę z piwem. A podobno ma niedowład rąk i z tego powodu nie może pracować. Pobiera za to wszystkie możliwe świadczenia chorobowe.

Przed samym końcem mojej ulicy, na której rogu znajduje się przystanek autobusowy, słyszę znajomy klakson starego jeepa. Wypuszczam oddech i liczę do stu. No tak, nie mogłam o ósmej rano przejść tędy, tak po prostu, jak cywilizowany człowiek, i wsiąść do autobusu. To by było nie w moim stylu. A raczej nie pasowałoby do mojego dnia.

– Hej, Cherry? Chcesz mi usiąść na twarzy?

Wytrzymaj. Nie reaguj.

– A co? Twój nos jest większy niż twój kutas?

– Dziwka!

– Nawet dziwka cię nie chce, Maks. – Cofam się o krok, żeby mnie na pewno usłyszał. – I nigdy więcej nie spuszczaj się w rurę wydechową, to może w końcu odpali.

Maks to niegroźny palant, równie przyjemny, co biegunka. Matka biła go po głowie przez całe życie, więc stał się kimś w rodzaju świni. Nienawidzi kobiet. Z wzajemnością. Chrzanić to, nie pozwolę, żeby ten pryszczaty bezmózg spieprzył mi dzień.

Uśmiecham się do siebie, wkładam słuchawki do uszu i włączam mój ulubiony kawałek Jax Jones All Day and Night. Podkręcam głośność, ile się da, i tanecznym krokiem wsiadam do autobusu.

Tak. Bądź antyspołeczna. Oni nie są ci do niczego potrzebni.

Praca u pani Grace nie jest może pracą marzeń, ale opłaca moje rachunki, więc przynajmniej jestem za nią wdzięczna. Przez pół dnia sprzedałam dwa obrazy po cenie znacznie niższej, niż życzyłaby sobie tego moja szefowa, ale także ona musi płacić rachunki. W przerwie na lunch wyskoczyłam po bagietkę do Greggs oraz zaniosłam ubrania, z których wyrosła już Lily, do miejscowego sklepu charytatywnego. Dobry uczynek odhaczony. A jeśli już o tym mowa, to tak, staram się być dobrym człowiekiem na tyle, na ile pozwala mi moja wybuchowa osobowość. Poza tym uważam, że wszystko, co robisz, do ciebie wraca, więc zdecydowanie wolę zostać oblana wiadrem szczęścia niż gówna.

W pracy wita mnie młody chłopak; to mój sąsiad, ale znam go wyłącznie z widzenia. Dobrze wiem, że nie przywiało go tutaj, żeby podziwiać antyki. Trzeba naprawdę kochać te skamieliny, żeby nabrać ochoty na zajrzenie do środka. Mijam go ze sztucznym uśmiechem i zaczynam jeść swój lunch, ale on postanawia do mnie podejść.

Dawaj, stary, jestem na to przygotowana.

– Ekhm. – Unoszę wzrok znad bagietki i wycieram usta serwetką. Naprawdę staram się być miła, ale ludzie wcale mi tego nie ułatwiają. – Tak sobie pomyślałem, że może byśmy się umówili, jak skończysz pracę…?

– Myślę, że nie. – Wbrew odmowie mój głos jest bardzo sympatyczny.

– Dlaczego? Przecież z nikim się nie spotykasz.

Jaki spostrzegawczy.

Chuj cię to obchodzi, Maness, serio.

– No i?

– Jesteś lesbą?

– To zależy.

– Mogłabyś być bardziej uprzejma. Nic dziwnego, że jesteś samotna.

– Tylko dla jednej osoby w ciągu dnia mogę być miła. – Upijam łyk kwaśno-słodkiego soku jabłkowego. – Niestety, to nie jest twój dzień, dupku.

– Słuchaj, Cherry. – Nachyla się do mnie i raczy mnie zapachem ze swoich ust. – Zapytam wprost. Pieprzysz się czy trzeba z tobą chodzić?

Lekko unoszę kącik ust. Przed chwilą mówił coś o uprzejmości czy mi się tylko wydawało?

– Jedno nie wyklucza drugiego.

– Mam poprosić cię o rękę, żebyś zgodziła się na numerek?

– Nie. No coś ty? – Wymijam go, żeby wyrzucić połowę lunchu do śmietnika.

– Więc?

– Proszę ładnie, żebyś wypierdalał z mojej pracy, bo powiem twojej matce, że podglądałeś ją, jak się masturbowała. – Ręką wskazuję na drzwi. On jednak stoi i wpatruje się we mnie swoimi małymi, czekoladowymi oczkami, jakbym mówiła do niego po chińsku.

– Jesteś stuknięta. – Puka palcem w skroń.

– A ty jesteś burakiem. Nie prowadzę warzywniaka.

– Nie udawaj dziewicy. Wszyscy w Harrods zastanawiają się, jaki masz defekt pod tymi szmatami, skoro nikt cię od dawna nie posuwał – mówi Maness. Wychodzi i trzaska drzwiami.

Przepraszam, że nie korzystam z usług osiedlowych kutasów.

Dlaczego przyciągam samych dupków? Czy mam na czole wielki neonowy napis: „Od dawna nie jadłam. Wezmę nawet spleśniałe resztki”? Koleś nawet nie miał dobrze wyszorowanych zębów, dzięki czemu wiedziałam, że jego ostatnim posiłkiem był twaróg ze szczypiorkiem. Nie wymagam laminowanej twarzy, ale brak higieny osobistej to coś, czego nie potrafię przeskoczyć. I mam dziwaczny nawyk zaglądania ludziom w uzębienie – za to proszę podziękować Rose Cherry, która od dziecka kazała mi po każdym posiłku myć zęby.

Reszta dnia minęła spokojnie, bez kolejnych propozycji matrymonialnych. Skupiłam się na pracy, aż w końcu wybiła moja godzina.

Pani Grace spogląda na mnie w milczeniu. To starsza kobiecina, ale głosu nie szczędzi. Znają ją wszyscy, więc przychodzą tylko wtedy, kiedy jestem w sklepie sama, bo ta kobieta sprzedałaby wiatr za najwyższą cenę. Przesuwa kamienną rzeźbę, którą ledwo co odmalowałam, z miejsca na miejsce, jakby miało to sprawić, że zostanie szybciej sprzedana. Przywozi te swoje starocie nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co.

– Do widzenia, pani Grace. – Przytulam ją do siebie, a potem pakuję swoją średniowieczną brązową torebkę.

– Do widzenia. Udanego urlopu.

Zamykam za sobą drzwi i pędzę do autobusu. To jedyna chwila w ciągu dnia, w której jestem w stanie biec, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu. Po dziesięciu minutach wysiadam na swoim przystanku, czując się tak, jak gdybym dostała nowe życie. Co drugi dzień ten sam czarny mercedes ustępuje mi pierwszeństwa, a ja macham kierowcy ręką i przechodzę na drugą stronę. Po drodze uśmiecham się na powitanie do mojej sąsiadki, która prowadzi różowy wózek. W wózku siedzi jej córka. Mała ma niezły temperament i kiedy nachylam się, żeby zajrzeć do środka, rzuca we mnie obgryzionym lizakiem.

Jeśli nigdy nie byłaś matką trzylatki, to pamiętaj przynajmniej, że też byłaś trzylatką.

Udaję obojętność, ale kiedy przechodzę obok kolorowych drzwi sąsiadów, wyszarpuję z włosów posklejane resztki. Każdego dnia ten sam schemat wydarzeń, ale nie każdego dnia mam we włosach fruktozę. Po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko moich czerwonych drzwi, dostrzegam grupkę chłopaków, którzy nie mają w życiu nic ciekawszego do roboty niż zaczepianie innych. Ktoś powinien nauczyć ich ciężkiej pracy, żeby docenili każdą wolną minutę swojego życia. Wśród nich jest, oczywiście, Maness aka Pan Jebie Ci Z Japy.

– Ej, Cherry! Kiedy dasz się zaprosić na kolację ze śniadankiem? – Harry nie słynie z bystrości umysłu. To prosty chłopak z rozbitej rodziny, więc wybaczam, że jest troglodytą.

– Nigdy! – Pozdrawiam go środkowym palcem i wchodzę do domu.

Ściągam przepocone trampki i rzucam się na sofę w kolorze ohydnej butelkowej zieleni. Nareszcie! Ostatni dzień pracy u pani Grace. Ostatni dzień z ludźmi, którzy myślą, że za pięćdziesiąt funtów kupili obraz Angeliki Kauffmann.

– Mama!

– Cześć, skarbie. Tęskniłam za tobą. – Całuję brązowe włosy i mocno przytulam Lily. Mhm, tak pachnie szczęście.

– Ja za tobą też. – Przeszukuje moją torebkę i wyciąga z niej czekoladowe jajko z niespodzianką. – Dziękuję.

– Uczcijmy nasz pierwszy dzień wolności w tym roku. – Moja przyjaciółka podaje mi kieliszek z różowym musującym winem.

– Och tak. Nie licząc masażu stóp, właśnie tego mi teraz trzeba. – Zamaczam usta w landrynkowym trunku. Ohyda. Równie dobrze mogłabym wsypać sobie do ust malinowy cukier. – Jak wam minął dzień?

– Tak jak zawsze. – Wzrusza ramionami.

Podbiega Lily i wdrapuje się na moje kolana.

– Mamo, pogrzeb mnie.

– Mówi się: uczesz.

– Nie. Przecież to grze-bień. Więc mówi się po-grzeb.

Wywracam oczami i rozczesuję kręcone włosy. Zajmuje mi to całą wieczność, ponieważ moja córka ma niski próg bólu na skórze głowy i kiedy tylko wsuwam grzebień w jej loki, ona zaczyna wrzeszczeć. Kurwa, dlaczego takim małym dzieciom nie można wyprostować włosów na stałe?

– Babciu!

– Słucham, skarbie?

– A mama powiedziała słowo na K!

Powiedziałam to na głos?

– Powiedziałam kurczę. Mam ochotę na kurczaka.

– To wciąż słowo na K, mamo – mówi Liz i rozciąga usta w uśmiechu.

Jak co dzień opowiadam Liz o klientach, którzy nie mając zielonego pojęcia o sztuce, spacerują po sklepie jak po największej galerii. O dzikusach, którzy myślą, że mogą decydować, kiedy i dla kogo powinnam ściągnąć swoje blaszane majtki. Jednak dziś przyszedł do nas bardzo elegancki mężczyzna i dał mi wiele wskazówek, jak można podnieść cenę tych wszystkich znalezisk. Przyznam otwarcie, że zrobił na mnie dość silne wrażenie, a raczej jego wiedza, i słuchałam go z zapartym tchem, głodna informacji o sztuce.

Patrzyłaś też.

Tak, był… ciekawy. Trochę nawet mroczny, miał w sobie coś, co nie dawało mi spokoju. Ale podobało mi się, że nie złożył mi żadnej propozycji matrymonialnej i faktycznie zajęty był wyszukiwaniem antyków.

– Przystojny? – To standardowe pytanie mojej przyjaciółki, bo jeśli nie, to nie mamy o czym gadać. Potakuję lekkim ruchem głowy. – Mogłaś wziąć od niego numer telefonu.

– Tak. I mogłam go jeszcze poprosić o adres – prycham.

– Sugerujesz, że jestem za szybka? – Szmaragdowe oczy Liz ciemnieją.

– Sugeruję, że jesteś napalona.

Wybuchamy śmiechem.

Po zjedzeniu obfitego obiadu przygotowanego przez moją mamę, którym spokojnie mogłaby wykarmić całą naszą ulicę, postanawiam zabrać się do przeczytania ostatnich mejli, które nie dają mi spokoju. Kładę się na wznak, jakby ta pozycja miała sprawić, że mózg zacznie odbierać lepsze bodźce i wpadnie mi do głowy genialna odpowiedź, ale najchętniej bym się po prostu przespała. Odkładam telefon, ponieważ mój stary laptop wczoraj postanowił zakończyć swój żywot, i szykuję matczyny rytuał: kolacja, mycie zębów, kąpiel, bajka na dobranoc, mnóstwo całusów przed snem i cichy okrzyk radości, że udało mi się tego dokonać przed dwudziestą pierwszą. Schodzę na dół, żeby nacieszyć się trochę starszym towarzystwem i porozmawiać o czymś innym niż bajki, jednorożce, księżniczki czy nowe zabawki.

– Zasnęła? – pyta mnie mama, wychodząc z łazienki. Dumnie kiwam głową, a ona nalewa do filiżanek malinową herbatę. – Dobranoc, dziewczynki. – Całuje nas we włosy.

– Ale, mamo… Myślałam, że spędzimy jakoś razem ten wieczór?

– Młodzież powinna bawić się razem, a starszyzna z książką. – Wskazuje na jakieś kolejne romansidło i wydyma usta.

Poddaję się. Gdy Rose Cherry wpada w sidła powieści romantycznej, to żadna siła jej z nich nie wydobędzie. Wtulam się w jej matczyne ciało i uśmiecham się z miłością. Lubię spędzać z nią czas, bo jest inna niż wszyscy, wyrozumiała. I ma niezłe poczucie humoru.

Siadam obok Liz z nadzieją, że chociaż ona dotrzyma mi towarzystwa.

– Co robisz? – pytam, żeby choć na chwilę oderwać ją od telefonu.

– Szukam męża.

– Aha. I jak ci idzie?

Podnosi wzrok, a ja zaciskam usta, żeby się nie roześmiać. Portale randkowe to jej specjalność.

– Jak widać. Bezdzietna. Samotna i sfrustrowana.

– Liz, jesteś jeszcze młoda. Po co na siłę szukać miłości?

– Pomagam szczęściu – burczy.

Wolę zejść z linii ognia, więc kładę się po drugiej stronie sofy i zarzucam na nią nogi. Cisza. Cisza. Cisza.

Nie tak wyobrażałam sobie nasz urlop. Do tego jedyny w roku.

– A co z tym, hm, Luisem, z którym spotkałaś się dwa razy? – Jednak nie potrafię się powstrzymać.

– Po tym, jak zaprosił mnie na drinka, musiałam go odwozić do domu taksówką.

– Był aż tak pijany? – Podnoszę powieki do maksimum.

– Mhm. Facet zawsze pozostaje dzieckiem, Cherry. Tylko butelka się zmienia. – Liz nareszcie odkłada telefon. – Jak ci idzie terapia z Cheryl?

Zmiana tematu. Chyba jednak wolałam ciszę.

– Zrobiłam sobie przerwę.

– Andrea, nie możesz! – Liz siada na baczność i nagle nic innego nie istnieje. Jak to nie mogę? Oczywiście, że mogę, zwłaszcza że terapia z Cheryl zeszła na zupełnie inny temat niż ten, który mnie interesuje. Wywracam oczami i wrzucam kolejny kanał w TV.

– Nie zaczynaj. Zrobiłam sobie przerwę. Tyle.

– Czym cię wkurzyła?

Uśmiecham się, bo Liz zna mnie na wylot.

– Powiedzmy, że zeszła na zupełnie inny temat. Szkoda jej i mojego czasu na te pierdoły.

– Na jaki temat?

Podaję jej swój telefon, żeby mogła przeczytać nasze ostatnie mejle. Oczywiście moja przyjaciółka nie ma problemu z czymś takim jak prywatność i bez żadnego skrępowania go przejmuje. Opieram się wygodniej, żeby mieć lepszy widok na jej twarz, bo lubię oglądać ludzkie reakcje bardziej, niż słuchać tego, co ludzie mają mi do powiedzenia. Można się zdziwić, do jakiego stopnia człowiek potrafi wyrażać prawdę samą mimiką, jednocześnie wygłaszając kłamstwa.

Wiesz coś o tym, Cherry.

 

Nadawca: [email protected]

Odbiorca: [email protected]

Temat: Ty, jak nikt we wszechświecie, zasługujesz na swoją miłość. – Budda

 

Witaj, Andreo. Mam wielką nadzieję, że pracujesz nad zadaniem domowym. Czy przemyślałaś to, o co cię prosiłam? Napisz mi swoje uwagi. Ja również rozmyślałam nad tym, co mi napisałaś od początku naszej znajomości. Miałaś udane dzieciństwo, masz kochającą mamę, wspaniałą przyjaciółkę i cudowną córkę. Jednak odniosłam wrażenie, że czegoś ci brakuje – i nie są to rzeczy materialne. Zapytałaś mnie, dlaczego tak ważne jest dla mnie to, żebyś pokochała siebie. Już tłumaczę. Bez miłości własnej nie jesteśmy w stanie pokochać ani przyjąć żadnej miłości. Jeśli nie potrafimy – zdrowo – kochać samych siebie, jak możemy kochać kogoś innego? W twojej głowie pojawił się teraz obraz twojej mamy, córki czy przyjaciółki. To nie są obce, przypadkowo (chociaż nie wierzę w przypadki) napotkane osoby. Twoja córka jest częścią ciebie, a ty jesteś częścią swojej mamy. To naturalne zjawisko: kochamy rodziców, rodzeństwo, dzieci, a nawet przyjaciół. Ale czy potrafiłabyś pokochać kogoś obcego – płci przeciwnej? Kolejnym powodem, dla którego jest to dla mnie tak ważne (dla ciebie również), jest samoocena. Czy nie jesteś dla siebie zbyt krytyczna? Czy jesteś w stanie uwierzyć w to, że jesteś kimś wyjątkowym? Stając przed lustrem, kogo widzisz? Opisz siebie własnymi słowami. Lubisz ją? Mogłabyś się z nią zaprzyjaźnić? Wiem, że łatwiej ci przychodzi opisywanie kogoś innego. Nazwij swoje odbicie, a zobaczysz, że kryje się pod nim coś więcej niż „zwykła” Andrea Cherry.

Ściskam, twoja Cheryl

 

Nadawca: [email protected]

Odbiorca: [email protected]

Temat: Trudne zadanie domowe

 

Droga Cheryl, dziękuję ci za wiadomość, ale to zadanie jest dla mnie niewykonalne. Jak już wcześniej wspomniałam, kiedyś byłam zupełnie inną dziewczyną, ale pochowałam ją w sercu i od kilku lat nie pozwalam jej się wydostać. Patrząc w lustro, widzę dziewczynę o szarych włosach i niebieskich oczach. To wszystko. Czy ją lubię? Chyba tak. Nie potrafię powiedzieć, czy jestem dla siebie zbyt krytyczna. Wymagająca tak, ponieważ zawsze staram się być lepsza. Czy mi to wychodzi, to odrębna sprawa. Przecież nie ma ludzi idealnych. Może są mniej wybuchowi niż ja, ale mają pewnie inne wady, prawda? Nie chcę pisać o mężczyznach, nie chcę nawet o nich myśleć, ponieważ bez nich świat byłby o wiele piękniejszym miejscem. Wiem to, nawet bez uwzględniania własnych doświadczeń. Statystyki rozwodów, zdrad, niezapłaconych alimentów mówią same za siebie. Tak, cieszę się, że mam córkę, ale to nie zmienia mojego podejścia do płci przeciwnej. Bo jeśli chodzi o miłość (w którą zresztą nie wierzę), to nie jest mi ona do niczego potrzebna. A jeśli kochać siebie należy tylko po to, żeby oddać serce obcemu mężczyźnie, to zdecydowanie wolę stać się swoim wrogiem.

Pozdrawiam, Andrea xx

 

Nadawca: [email protected]

Odbiorca: [email protected]

Temat: Trudne sprawy

 

Witaj, Andreo. Jak wiesz, jestem psychologiem, leczę zranione dusze. Tak jak lekarz potrafię dostrzec objawy choroby i moim obowiązkiem jest poinformowanie o tym pacjenta. Chciałabym jednak, żebyśmy nie pozostawały na stopie pacjent–lekarz–diagnoza–leczenie, ale na przyjacielskiej. Znamy się od dawna i ja traktuję cię jak kogoś więcej niż pacjentkę. Oczywiście nie oczekuję od ciebie deklaracji dziś czy jutro, wiem, że musisz mi zaufać. I bardzo chciałabym, żebyś w naszej relacji również się postarała. To dobrze, że wzbudziłam w tobie gniew, bo jest to dla mnie sygnałem, że ten bodziec wywołuje reakcję. Musisz wiedzieć, że nie zostałam psychologiem, bo tak wyszło. Pragnęłam nim zostać, ponieważ nic w życiu nie sprawia mi większej satysfakcji niż zszywanie ran, tych, których nikt poza tobą i mną nie widzi. Nie chcę używać zimnych psychologicznych terminów, staram się rozmawiać z tobą jak z kimś bliskim, ale do tego potrzebuję również twojej pomocy. Postanowiłam nie czekać biernie, aż odpiszesz na moje pytania, i po naszej rocznej znajomości chciałabym przedstawić ci moje odczucia.

W swoim pierwszym mejlu do mnie napisałaś krótko: „Mam problemy z nawiązywaniem bliższych relacji z ludźmi, brakuje mi pewności siebie. Jestem też bardzo wybuchowa. Odrzucam ludzi z całą ich zawartością, nie zaglądając do środka”.

Na moje pytania o to, czy byłaś kiedyś w relacji z mężczyzną, powiedziałaś tylko, że córkę od zawsze wychowujesz sama. Bardzo dużo napisałaś mi o Liz i o przyjaźni, która was łączy. O swojej mamie, która jest dla ciebie bardzo ważna, także. Ale najwięcej piszesz o swojej córce. To ona napędza cię do życia i sprawia, że na chwilę zapominasz o tym, co wydarzyło się, kiedy się urodziła. Pomimo że wychowujesz ją sama, odnoszę wrażenie, że nie czujesz nienawiści do jej ojca, tylko żal, że cię opuścił, i wdzięczność za to, że ją masz. Pamiętasz swój mejl, w którym napisałaś, a raczej sama postawiłaś sobie diagnozę?

Pozwól, że zacytuję: „Najwidoczniej jestem osobą anty­społeczną. Nie nadaję się do życia z ludźmi, czuję się tak, jakby odbierali mi energię. I chyba nie są mi do niczego potrzebni”.

Żeby zdefiniować kogoś jako osobę antyspołeczną, trzeba potwierdzić symptomy takie jak:

1. Dążenie do szkodzenia innym.

2. Bezinteresowne okrucieństwo.

3. Brak jakiejkolwiek wrażliwości.

4. Stosowanie przemocy w stosunkach interpersonalnych.

Czy taka właśnie jesteś? NIE. Absolutnie nie. Nie masz problemu z nawiązywaniem bliższych relacji z ludźmi, Andreo, masz problem z mężczyznami. Za każdym razem, kiedy pytam cię o płeć przeciwną, odpowiadasz gniewem i strachem. Stresor traumatyczny to doświadczenie związane również z poważnym zranieniem, które zostawia głęboki uraz psychiczny i bez fachowej pomocy zawsze będzie blokować twoje prawdziwe uczucia. Jeśli będziesz gotowa, możemy się spotkać. Nie uciekaj w połowie swojej drogi do szczęścia.

Przytulam. Twoja Cheryl

 

Nadawca: [email protected]

Odbiorca: [email protected]

Temat: Tak, nudna i nieważna – miłość własna

 

Andreo, to jeszcze raz ja. Zaczynam się martwić, że zakończyłaś naszą znajomość bez słowa pożegnania, więc jeszcze raz zanudzę cię moją teorią o tym, dlaczego tak ważne jest, żeby pokochać siebie. Jeśli stwierdzisz, że z jakiegoś powodu nie chcesz utrzymywać ze mną kontaktu – w porządku (powiedzmy). Będzie mi z tym źle i poczuję się zawiedziona samą sobą, ale przestanę cię męczyć. A wracając do meritum, miłość jest dla nas podstawowym pokarmem, a przede wszystkim miłość do samego siebie. Bo to właśnie miłość własna daje nam siłę i popycha nas do działania, do kochania innych.

Bo nie możesz dzielić się czymś, czego nie masz.

Najważniejsza jednak jest świadomość, że mamy prawo otrzymywać miłość zarówno od nas samych, jak i od innych. Także od mężczyzn. Czy zostałaś porzucona w sposób nagły? Czy kochałaś go, a on postanowił się wycofać? Czy w ogóle przestałaś go kochać? Jedno jest pewne: cokolwiek się stało, odcisnęło piętno na twoim poczuciu własnej wartości. Czujesz się mniej warta, ponieważ zostałaś, jak się domyślam… odrzucona. Żeby to zrozumieć, trzeba obdarować siebie miłością, doceniać siebie. Wiedzieć, kim się naprawdę jest, a nie za kogo uważają nas inni. Bo to, jak inni będą cię traktować, zależy od tego, jak ty traktujesz sama siebie. Zafunduj sobie miłość, doceń swoje sukcesy i dostrzeż, że jest wiele rzeczy, które robisz dobrze. Dopóki żyjesz zgodnie ze swoim ja – żyjesz dobrze. Będziesz potrafiła stanąć twarzą w twarz ze swoimi słabościami czy lękami i dać im porządnego kopa. One będą wracać; życie jeszcze nie raz wystawi cię na próbę. Ale spraw, by każda z tych prób i lekcji czegoś cię nauczyła. Jakkolwiek to teraz zabrzmi – one sprawią, że będziesz silniejsza niż wczoraj i mniej silna niż jutro.

Jak mawiał Oscar Wilde: Pokochanie siebie to początek romansu na całe życie.

Z niecierpliwością czekam na twoją odpowiedź.

Cheryl

 

– Nic jej nie odpisałaś?

– Nie. – Kładę rękę na oczach w oczekiwaniu na jej tyradę. Liz przez chwilę milczy, więc domyślam się, że szuka odpowiednich słów, żeby mi dokopać.

– Serio uważasz się za osobę antyspołeczną?

– Nie wiedziałam, że ma to aż tak negatywny wydźwięk. – Patrzę, ale ona wciąż ma uniesione brwi. – No tak się mówi, Liz.

– Ale nie do swojego psychologa. Ona, jak widać, nie uznała tego za żart.

Zamykam oczy.

– Dobrze, nie uważam, że jestem antyspołeczna. Lepiej? – Liz milczy. – Po prostu nie potrafię rozmawiać z ludźmi.

– Nieprawda – mówi stanowczym tonem i zmusza moje oczy do otwarcia. – Nie potrafisz rozmawiać z facetami, a to różnica. – Przechyla głowę i gryzie dolną wargę. – I co, masz zamiar uciec? Schować się? Przecież to wszystko, co ona napisała, ma sens. I ja się z nią zgadzam w każdym zdaniu. Kochać siebie… Niby to proste, niby nie, ale ma kobieta rację.

Siadam naprzeciwko Liz.

– A ty? Kochasz siebie?

– Akceptuję. Myślę, że to prawie to samo.

Wstaję, by zrobić popcorn w mikrofalówce, bo zapowiada się niezły seans. Dlaczego po prostu nie poszłam spać?

– Dobrze. Akceptujesz siebie. Ale pytanie jest inne: czy siebie kochasz?

Wsypuję gorący maślany popcorn do dwóch szklanych misek. Mhm, pychotka!

– Tak. Kocham siebie. Ja, Elizabeth Harris, szaleję na swoim własnym punkcie. I gdybym mogła, to chętnie poszłabym sama ze sobą do łóżka.

Wybucham śmiechem. W sumie to dosyć często chodzi do łóżka sama ze sobą. Kupię jej na urodziny wielgaśne pudło baterii Duracell.

– Myślisz, że to ma związek z pewnością siebie? – pytam.

– Tak. – Wrzuca do ust garść popcornu. – A swoją drogą zastanawia mnie, jak tak piękna kobieta jak ty może nie być pewna siebie i swojej urody.

Wywracam oczami, a Liz rzuca we mnie ziarenkiem kukurydzy.

– Nie mówię, że jestem brzydka czy coś. Jestem zwy­czajną dziewczyną. Jednym mogę się podobać, a innym nie. Kwestia gustu.

Nie jestem hasłem w krzyżówce. Nie wszystkim muszę pasować.

Co nie?

– Pytanie, czy ty się podobasz sobie, rozumiesz? Co cię obchodzą inni? Lubisz siebie, swój charakter? To jest właśnie „kochać siebie”. Także ty znasz siebie najlepiej. Tylko ty wiesz, co czujesz i o czym myślisz. Ja jedynie zmieniłabym w sobie te małe orzeszki. – Liz wskazuje na biust. – Ale podobno małe jest piękne…

Powstrzymuję śmiech, a orzeszki rzeczywiście zamieniłabym na mandarynki.

– Nie potrafię powiedzieć, czy się sobie podobam – mruczę. – Ale nie sądziłam, że z tego powodu wyląduję na wirtualnej kozetce. Przecież nikt nie jest idealny. Każdy ma wady i zalety.

– Nikt ci nie mówi, że masz być idealna. A poza tym według kogoś możesz być, ale według siebie już niekoniecznie – mówi Liz, a ja mrużę oczy, bo wiem, do czego zmierza. – Powinnaś być dla siebie dobra i bardziej wyrozumiała. Urodziłaś się taka, a nie inna, czego niejedna, ja również, cholernie ci zazdrości. I powinnaś być z tego dumna.

Zawsze ujmuje mnie szczerość, miłość i troska w jej pięknych zielonych oczach.

– Żałuję, że nie jesteś mężczyzną, Liz – wzdycham głęboko i ruszam do łazienki.

Puszczam wodę do wanny, a potem staję przed lustrem i po raz kolejny przyglądam się kobiecie, którą w nim widzę. Ma szarobure włosy, niebieskie duże oczy, mały zadarty nos i usta… Kto ich nie ma? – śmieję się pod nosem i zakręcam wodę. Wkładam do niej swoją bladą kościstą stopę, by przyzwyczaić ciało do nienaturalnie wrzącej temperatury, i powolutku zanurzam się w pachnącej pianie. Mmm, bosko. Nastawiam sobie cichutko playlistę pod tytułem Depresja i wsłuchuję się w pierwszy utwór. Scared To Be Lonely. Opieram głowę o brzeg wanny, oczami błądzę po beżowym suficie.

Czy spodobała mi się kobieta w lustrze? Wydymam usta i zaciskam mocno powieki. Dlaczego, do cholery, to jest takie trudne? Czy lubię siebie? A mam inny wybór? W głowie szukam swoich zalet, bo wady znam na pamięć, i wciąż nie mam pewności, czy mogłabym powiedzieć, że się lubię, akceptuję. I chyba nigdy nie będę w stanie siebie pokochać. Po prostu nie jest mi to w życiu potrzebne. Postanawiam wyrzucić dzisiejszy dzień z głowy i oddać się przyjemności wodnej, wdychaniu liliowych olejków, uspokojeniu oddechu. Skupiam się tylko na nim.

Wdech… Wydech… Wdech…

***

Harrods to małe kolorowe miasteczko położone w południowo-wschodniej Anglii. Mamy piękny zamek i piaszczystą plażę oraz coroczny i najstarszy na świecie cykliczny turniej szachowy.

Przeciskam się z Lily przez bazary wypełnione kolorowymi owocami i warzywami, których zapach czuć w powietrzu, i staję w kolejce. Uwielbiam ten letni klimat naszego miasta. W tle leci przyjemny utwór Places, co w końcu poprawia mi samopoczucie na maksa. Sprzedawcy prześcigają się, które truskawki są tańsze i smaczniejsze, dzięki czemu udaje się nam kupić wszystko w bardzo rozsądnej cenie. To duży plus mieszkania w małym mieście. Moja Lily dzielnie maszeruje ze swoim wiklinowym koszykiem wypchanym po brzegi warzywami i owocami. Ubrana w letnią białą sukienkę i słomkowy kapelusz wygląda jak mała wczasowiczka. Słońce grzeje coraz mocniej. Zapowiadają się bardzo gorące wakacje. A ja wciąż nie mam żadnego pomysłu, jak wykorzystać swój miesięczny urlop.

I środków.

– Mamo, spójrz, jaki śliczny piesek. – Lily wskazuje na małego białego labradora.

Właściciel pozwala nam go pogłaskać, czym sprawia ogromną przyjemność mojej córce, która przygarnęłaby wszystkie psy z ulicy. Uśmiecham się w podzięce i dumnie kroczę przed siebie.

Jednak nie jestem taka najgorsza.

Po zakupach, lodach i placu zabaw pomagam mojej mamie w przygotowaniu obiadu. Nie lubię gotować, ale może dlatego, że nigdy nie muszę tego robić, bo to ulubione zajęcie mojej mamy. Wrzucam pokrojone kolorowe warzywa do garnka z wodą i ustępuję miejsca prawdziwej gospodyni domu. Zauważam, że mama jest bardzo milcząca i nuci jakąś smutną piosenkę. Przytulam ją mocno, ale nie zadaję pytań. Być może pomyślała o moim ojcu; w końcu często to robi. Ja natomiast myślę o Cheryl i o tym, że jej nie odpisałam, a przecież ta kobieta od roku nie wzięła ode mnie ani jednego funta. Pomaga ludziom bezpłatnie przez internet. Poświęciła mi swój wolny czas, a ja… Olałaś ją, Cherry.

Z zamyślenia wyrywa mnie Lily, która opowiada o tym, co będziemy robić przez całe wakacje. Są to rzeczy albo nierealne fizycznie, albo materialnie.

– Na pewno będziemy się dobrze bawić, Lily – odpowiadam. – Będziemy spacerować, jeść lody i gofry. – Na jej twarzy pojawia się wielki uśmiech. – Spędzimy ten czas razem i nie będziemy się nudzić, zgoda?

Pytam, żeby wiedzieć, na czym konkretnie stoję. A raczej moje konto bankowe. Na szczęście udaje mi się wynegocjować co nieco, choć trzeba przyznać, że jak na pięciolatkę potrafi się nieźle targować.

– Zgoda – słyszę. – Ale pomyśl, mamo, żeby też gdzieś pojechać, dobrze?

Błagalny ton Lily zawsze topi moje serce, więc potakuję, ale nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Dobrze, że myśli nic nie kosztują, inaczej już dawno poszłabyś z torbami, napominam się w duchu.

Ktoś puka. Otwieram drzwi i przyklejam sztuczny uśmiech. To Lucas, mój sąsiad, który dwa razy składał mi propozycję małżeństwa i za każdym razem łudził się, że zmienię zdanie.

– Cześć, piękna. Mogę wejść?

– Jasne, wejdź. Zaraz będzie obiad. – Zapraszam go gestem. Do nosa i gardła spływa mi kolczasty zapach jego wody po goleniu.

– Dzień dobry, pani Rose. Obiad pięknie pachnie. – Mojej mamie ewidentnie poprawia się humor, bo wie, jak bardzo się boję, kiedy Lucas sięga do kieszeni. – Cześć, Lily, mam coś dla ciebie. – Podaje Lily niedużą niebieską siatkę ze słodyczami, po czym rozsiada się w kuchni.

– Napijesz się czegoś? – pytam grzecznie.

– Może mojej ulubionej malinowej herbaty pani Rose?

Oczywiście mamie nie trzeba nic więcej, żeby urosnąć ponad niebiosa, niż pochlebstwa na temat jej kuchni. Nawet jeśli mowa o herbacie.

Liz od razu podnosi wytuszowane rzęsy do góry, a jej mina mówi tylko jedno: „Litości”. Po czym zadaje swoje ulubione pytanie:

– Co cię do nas sprowadza, Lucasie? Czyżbyś przechodził przypadkiem? – Na szczęście moja mama nakłada wszystkim obiad, więc moja przyjaciółka całą swoją uwagę skupia na jedzeniu.

– Przyszedłem pochwalić się nową pracą – odpowiada z dumą. W jego kruczych oczach widać błysk. Zauważam go też na jego czarnych włosach, które lśnią od żelu. Przypomina mi latynoskiego kochanka, ale różni się tym, że ma ręce stworzone do pracy. – Od wczoraj pracuję w pięciogwiazdkowym hotelu.

– Wow, gratulacje. I co będziesz tam robił?

Nie muszę długo czekać na odpowiedź. Lucas prostuje plecy, wyciera usta i całą uwagę skupia, niestety, na mnie.

– Będę złotą rączką. Praca lekka, przyjemna. I dobrze płatna. – Nie lubię takich podtekstów, ale nie mam ochoty po raz enty wyjaśniać, że to nie status majątkowy Lucasa jest powodem, dla którego za niego nie wyjdę. – Szef pokrywa koszty podróży, ubrań, jedzenia. No i w końcu ktoś płaci za mój urlop – śmieje się Pan Złota Rączka.

– Żyć nie umierać – wtrąca Liz z pełną buzią jedzenia, a ja ze wszystkich sił staram się nie wybuchnąć śmiechem.

Lucas ignoruje moją przyjaciółkę. Doskonale wie, że ona za nim nie przepada, choć nikt nie ma pojęcia dlaczego.

– Naprawdę się cieszę, Lucasie. – Staram się ochłodzić atmosferę, bo mama pożera mnie wzrokiem. – Gdzie znajduje się ten hotel?

– Około trzydziestu minut drogi od Harrods. Mogłaś go dotąd nie zauważyć, bo dopiero skończył się remont. Wygląda niesamowicie. I ceny też są kosmiczne. Ale jeśli zechcesz, to chętnie cię tam zabiorę.

Miałabym jechać z nim do hotelu? On chyba naprawdę postradał zmysły. W trakcie obiadu dowiedziałam się tak wiele o nowej pracy Lucasa, że z łatwością mogłabym teraz naszkicować każde wnętrze, każdą płytkę i stopień. Nigdy nie byłam w hotelu, ale ta wizyta nie jest na liście moich marzeń.

Ty masz jakąś listę? Oczywiście. Jak każdy.

Moja mama postanowiła zasypać gościa lawiną pytań o plany na przyszłość. Ja w takich momentach po prostu się wyłączam. Wiem, że to niegrzeczne, ale Lucas to typ… karmelkowego chłopca. Nie pamiętam, kiedy widziałam go zdenerwowanego, nie mówiąc już o tym, że nigdy przy mnie nie użył słowa na K. Gdybym zgodziła się na małżeństwo, to zapewne musiałabym nosić rękawice bokserskie w torebce, ponieważ Lucas brzydzi się jakąkolwiek przemocą, nawet w obronie własnej.

Do samego końca obiadu udaje mi się trzymać fason. Grzecznie odprowadzam gościa do drzwi.

On jednak nie wychodzi.

– Gdybyś jednak, kiedyś, hm, zmieniła zdanie, Andreo, to wiedz, że będę czekać – mówi. – Mam teraz stałą pracę i godne wynagrodzenie i jestem w stanie się wami zaopiekować.

Nie potrzebujemy opieki, chłopcze.

– Lucasie, już tyle razy to przerabialiśmy, że nie wiem, w jakim języku mam do ciebie mówić – odpowiadam. – Dziękuję ci za wszystko, za pomoc w remoncie i w drobnych naprawach. Jestem ci wdzięczna, że zawsze byłeś wobec mnie lojalny i nigdy nie wziąłeś ode mnie ani centa, ale do miłości nie można nikogo zmusić. Wiesz o tym, prawda? Traktuję cię jak przyjaciela i tak pozostanie. Jestem pewna, że gdzieś jest kobieta, z którą będziesz szczęśliwy. Nie nadaję się do tej roli, nie szukam męża i nie potrzebuję opieki. – Wypuszczam powietrze.

On przez chwilę milczy, a ja mam nadzieję, że wyraziłam się dostatecznie jasno.

– Rozumiem… Tak czy siak, pamiętaj o mnie. – Wzrusza ramionami i sięga po kopertę leżącą na szafce w przed­pokoju. Ja natomiast podnoszę szczękę z podłogi. – To właśnie hotel, w którym pracuję – oznajmia dumnie, świecąc mi nią przed oczami. – Dziękuję za obiad, pani Rose! Trzymaj się, piękna, i odpoczywaj. – Ściska mnie na pożegnanie.

Z ulgą zamykam drzwi.

Nareszcie!

***

Zbieram zabawki Lily i niosę do sypialni, w której śpimy razem. Zanoszę je, chociaż i tak za parę minut będą leżeć w salonie, kuchni, łazience i w każdym możliwym miejscu. Może powinnaś nauczyć ją po sobie sprzątać? Mój mózg podpowiada mi to za każdym razem, kiedy po raz setny odkładam coś na miejsce. Podpowiada mi też, że bywam zbyt surowa dla ludzi, którzy na to nie zasługują. Cheryl. Cholerne poczucie winy. Myślałam, że praca psychologa polega na tym, że przerzucasz ciężar ze swoich barków na jego, tymczasem jestem jeszcze bardziej zagubiona niż kiedyś. Odkąd Cheryl dokopała się do mojej przeszłości, zaczyna wkraczać na teren, który mnie w ogóle nie interesuje, który omijam szerokim łukiem. Ale najgorsze jest to, że wiem, że będę musiała jej o tym opowiedzieć. Mimo to zgodziłam się do Cheryl napisać, bo jak mówi moja przyjaciółka, to sposób na „uleczenie twojej duszy”.

Może powinnam przeprosić Cheryl? Nie. Nie mogę przepraszać za coś, z czym nie potrafię się pogodzić, tym bardziej że moja wyobraźnia już od kilku lat jest na światowym poziomie i sam Spielberg mógłby mi jej pozazdrościć.

Zamykam oczy, starając się wcisnąć przycisk „stop”, żeby chociaż przez chwilę oderwać się od mojej zasranej rzeczywistości, ale on nie działa, jak zawsze. Im bardziej staram się wyciszyć, tym prężniej mój mózg dostarcza mi nowych informacji. Cóż, muszę jakoś ze sobą żyć. Dam radę, w końcu robię to od dwudziestu czterech lat, prawda?

Z zadumy wyrywa mnie Liz, która staje pod drzwiami łazienki. Na szczęście Lucas naprawił zamek i mogę się relaksować w spokoju.

I podetrzeć sobie tyłek.

– Żyjesz? Bo nie uwierzysz!

Ton sprawia, że aż podskakuję i dostaję gęsiej skórki.

– Żyję. I ciszej, bo wszystkich pobudzisz. Zaraz wyjdę – mówię dosyć opanowanym głosem, ale wkrótce ciekawość bierze górę i w locie wkładam swoją piżamkę w kucyki. Po minucie widzę Liz pod drzwiami, z kopertą przytkniętą do ust.

– Wygrałaś w Euro Millions? – pytam rozbawiona na widok jej miny. Kręci głową. – Thunder ball? – Znów chybiam. – Lotto? Game Store? Zdrapka?

W końcu się poddaję.

– Ta koperta – słyszę. – Ten list. Lucas. Kojarzysz?

– Tak. To koperta z tego hotelu, w którym pracuje. Co w niej jest?

Liz podaje mi ją, a ja powoli wyciągam elegancki biały list ze złoto-błękitnymi napisami.

– Zaadresowana do mnie?

 

SEA HOUSE

Szanowna Panno Cherry, mamy przyjemność poinformować, że wygrała Pani tydzień wakacji w naszym pięciogwiazdkowym hotelu. Może Pani zabrać ze sobą trzy osoby towarzyszące. Proszę o kontakt w celu zarezerwowania dogodnego dla Pani terminu.

Gratulujemy!

Zespół Sea House

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI