Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom niesamowicie emocjonalnej serii Brittainy C. Cherry!
Logan Francis Silverstone to kompletne przeciwieństwo Alyssy. On był cichy, podczas gdy ona zawsze miała coś do powiedzenia. Ona była roześmianą dziewczyną, natomiast od niego najlepiej należało trzymać się z daleka.
Jednak coś sprawiło, że zostali najlepszymi przyjaciółmi. Logan dostrzegał, jak piękna i niesamowita jest Alyssa, ale uważał, że na nią nie zasługuje i nigdy nie zasłuży. Być może miał rację. Bo kiedy wydarzyło się coś, co na zawsze mogło ich rozdzielić, okazało się, że łączyło ich coś więcej niż przyjaźń. Jednak to spłonęło w ogniu, który trawił Logana, i być może nigdy nie uda się tego odzyskać. Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
The Fire Between High & Lo
Copyright © 2016 by Brittainy C. Cherry
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja: Alicja Wojciechowska / panbook.pl
Korekta: Anna Wawrzyniak-Kędziorek / panbook.pl
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-219-8
Alyssa
Chłopak w czerwonej bluzie gapił się na mnie, stojąc w kolejce do kasy.
Często go widywałam, wliczając w to ten poniedziałkowy poranek. Codziennie spędzał czas z kumplami w uliczce za sklepem spożywczym, w którym pracowałam. Spotykałam ich, kiedy szef kazał mi wynieść i wyrzucić pudła.
Chłopak w czerwonej bluzie codziennie przychodził tam ze swoimi kolegami. Hałasowali, palili i przeklinali. On wyróżniał się, ponieważ był cichy, podczas gdy inni śmiali się i dokazywali. On wydawał się niemy, jakby myślami znajdował się gdzieś daleko, w innym miejscu. Kąciki jego ust bardzo rzadko się unosiły, przez co zastanawiałam się, czy w ogóle wiedział, co to uśmiech. Może był osobą, która tylko egzystowała, zamiast żyć.
Czasami nasze spojrzenia się krzyżowały i nie potrafiłam odwrócić głowy.
Trudno mi było patrzeć w te karmelowe tęczówki, ponieważ wydawały się smutniejsze, niż powinny być oczy jakiejkolwiek osoby w jego wieku. Pod nimi widniały mocne, wyraźne cienie, a w kącikach oczu zmarszczki; mimo to jednak był przystojny. Nawet zmęczony, wciąż wyglądał atrakcyjnie. Nikt nie powinien wyglądać na tak wyczerpanego i cudownego zarazem. Byłam niemal pewna, że mimo młodego wieku wycierpiał tyle, ile niektórzy przez całe życie. Po samej jego postawie mogłam powiedzieć, że stoczył więcej osobistych bitew niż większość ludzi stąpających po ziemi: był zgarbiony, nigdy się nie prostował.
Choć nie wszystko było w nim smutne.
Ciemne, półdługie włosy zawsze miał idealnie ułożone. Zawsze. Czasami wyciągał niewielki grzebień i je czesał, jakby był jakimś amantem z lat pięćdziesiątych. Zawsze też nosił podobne stroje: biały lub czarny gładki T-shirt i czasami czerwoną bluzę. Dżinsy zakładał niezmiennie czarne, podobnie jak buty zawiązane białymi sznurówkami. Nie wiedziałam dlaczego, ale pomimo tego, że jego stroje były proste, przyprawiały mnie o gęsią skórkę.
Zwracałam też uwagę na jego ręce. Nieustannie pstrykał zapalniczką. Zastanawiałam się, czy był w ogóle świadomy tego nawyku. Wydawało się, jakby płomień zapalniczki był częścią jego osoby.
Znudzona mina, zmęczone oczy, idealna fryzura i zapalniczka w dłoni.
Jakie imię pasowałoby do kogoś takiego?
Może Hunter. Brzmiało łobuzersko – a zakładałam, że był łobuzem. A może Gus. Amant Gus. Gus lowelas. Albo Mickey – ponieważ brzmi słodko, więc byłoby przeciwieństwem jego aparycji, a lubiłam przeciwieństwa.
Teraz jednak jego imię nie miało znaczenia.
Liczyło się tylko to, że stał przede mną. Jego mina wyrażała teraz więcej niż wtedy, gdy widywałam go w alejce za sklepem. Miał zaczerwienioną twarz, a palce drżały mu nerwowo, kiedy czekał w kolejce do mojej kasy. Z jego oczu biło silne zakłopotanie, gdy wielokrotnie przeciągał kartą żywnościową przez terminal. Za każdym razem pojawiała się odmowa autoryzacji. Brak środków. Chłopak z każdym powtórzeniem stawał się coraz bardziej ponury. Brak środków. Przygryzł dolną wargę.
– Bez sensu – mamrotał do siebie.
– Mogę spróbować na kasie. Czasami terminale się zacinają – podsunęłam z uśmiechem, ale nie odwzajemnił go. Na jego twarzy gościł chłód. Gniewnie marszczył brwi; mimo to podał mi kartę. Przesunęłam nią przez czytnik w kasie i skrzywiłam się. Brak środków.
– Komunikat mówi, że na karcie nie ma pieniędzy.
– Dziękuję, Miss Oczywistości – mruknął.
Chamstwo.
– Gówno prawda – prychnął i odetchnął głęboko. – Wczoraj przelano nam na nią kasę.
„Nam”? To nie twoja sprawa, Alysso.
– Może spróbujemy z inną kartą?
– Gdybym miał inną, chyba bym spróbował, nie?! – warknął, przez co się wzdrygnęłam. Hunter. Musiał mieć na imię Hunter. Złośliwy łobuz Hunter. A może Travis. Czytałam kiedyś książkę, w której bohater imieniem Travis był okropnym łobuzem. Travis był tak zły, że musiałam zamknąć książkę, by się jednocześnie nie zaczerwienić i nie krzyknąć.
Wziął wdech, spojrzał na tworzącą się za nim kolejkę, po czym popatrzył mi w oczy.
– Przepraszam. Nie chciałem podnosić głosu.
– Nic się nie stało – odparłam.
– Nie. Stało się. Przepraszam. Mógłbym zostawić tu na chwilę te pierdoły? Muszę zadzwonić do matki.
– Tak, pewnie. Zawieszę zamówienie, po czym wznowię je, gdy wszystko się wyjaśni. Spokojnie.
Prawie się uśmiechnął, a ja nieomal się zatraciłam. Nie sądziłam, żeby wiedział, jak to się robi. Być może było to tylko drgnienie warg, ale gdy kąciki jego ust nieznacznie się uniosły, chłopak wydał się jeszcze bardziej przystojny. Wiedziałam, że nieczęsto to robił.
Odszedł na bok i wybrał numer do matki, a ja usilnie starałam się nie podsłuchiwać. Zaczęłam obsługiwać kolejnego klienta, lecz mimo to moje ciekawskie uszy wychwytywały jego słowa.
– Mamuś, mówię tylko, że czuję się jak jakiś kretyn. Przeciągałem kartę przez terminal, wciąż odrzucał transakcję.
– Znam PIN. Wprowadziłem go.
– Używałaś wczoraj karty? – zapytał. – Na co? Co kupiłaś?
Odsunął telefon od ucha, chociaż matka dalej mówiła, po czym przewrócił oczami, nim przytknął go z powrotem.
– Jak to kupiłaś trzydzieści dwie puszki Coca-Coli?! – krzyknął. – Co, u diabła, masz zamiar zrobić z trzydziestoma dwiema puszkami coli? – Wszyscy obecni w sklepie obrócili się w jego stronę, a on spojrzał mi w oczy. Zauważyłam, że na jego twarz powrócił wstyd. Uśmiechnęłam się. Chłopak się skrzywił. Był przy tym nieziemsko przystojny. Powoli odwrócił się do mnie plecami i powiedział do telefonu: – Co niby będziemy jeść przez cały kolejny miesiąc?
– Tak, dostanę jutro wypłatę, ale to nie wystarczy na… Nie. Nie chcę znów prosić Kellana o pożyczkę… Mamuś, nie przerywaj. Posłuchaj. Muszę zapłacić czynsz. Nie ma mowy, by wystarczyło mi na… – Chwila ciszy. – Mamo, zamknij się na chwilę, okej?! Wydałaś kasę na jedzenie na Coca-Colę!
Nastąpiła krótka przerwa, podczas której gniewnie gestykulował.
– Nie! Nie, nie obchodzi mnie, czy to była dietetyczna cola, czy Coca-Cola Zero! – Westchnął i przeczesał włosy palcami. Na chwilę odłożył telefon na podłogę, zamknął oczy i wziął kilka głębszych wdechów. Podniósł komórkę. – W porządku. Coś wymyślę. Nie przejmuj się, dobrze? Coś wykombinuję. Muszę kończyć. Nie, nie jestem zły, mamuś. Tak, na pewno. Rozłączam się. Tak, wiem. W porządku. Nie jestem zły, tak? Przepraszam, że krzyknąłem. Przepraszam. Nie jestem zły. – Mówił najciszej jak potrafił, ale nie mogłam przestać podsłuchiwać. – Przepraszam.
Kiedy ponownie się do mnie odwrócił, kończyłam obsługiwać ostatniego klienta z kolejki. Chłopak wzruszył lewym ramieniem i podszedł, pocierając kark.
– Chyba nie uda mi się dzisiaj zapłacić za te rzeczy. Przepraszam. Mogę odłożyć je na półki. Przepraszam. Przykro mi. – Wciąż się kajał.
Ścisnęło mnie w dołku.
– Nic nie szkodzi. Naprawdę. Poradzę sobie. I tak już kończę pracę. Odłożę to.
Ponownie się skrzywił. Chciałam, by przestał to robić.
– Dobra. Sorry.
Chciałam również, by przestał przepraszać.
Po jego wyjściu spojrzałam na zostawione przez niego rzeczy. Serce mi się krajało, gdy przeglądałam siatki. Rachunek za całość wynosił jedenaście dolarów, a nawet na to nie było go stać. Makaron, płatki śniadaniowe, mleko, masło orzechowe, chleb… Rzeczy, nad kupnem których nigdy się nie wahałam.
Człowiek nie uświadamia sobie, jak ma dobrze, póki nie zobaczy krzywdy drugiego.
– Hej! – krzyknęłam, biegnąc za nim przez parking. – Hej! Zapomniałeś!
Odwrócił się powoli i zdezorientowany zmrużył oczy.
– Siatki – wyjaśniłam, podając mu je. – Zapomniałeś siatek.
– Możesz wylecieć z pracy.
– Co?
– Za kradzież – powiedział.
Zawahałam się, zdumiona, dlaczego pierwszą jego myślą było to, że mogłabym podwędzić to jedzenie.
– Nie ukradłam tego. Zapłaciłam.
W jego oczach odmalowało się oszołomienie.
– Dlaczego to zrobiłaś? Nawet mnie nie znasz.
– Wiem, że troszczysz się o mamę.
Ucisnął nasadę nosa i pokręcił głową.
– Oddam ci.
– Nie, nie musisz. – Zapewniłam. – To drobiazg.
Przygryzł dolną wargę i otarł oczy.
– Oddam ci. Ale… dziękuję. Dziękuję ci… ekhm… – Spuścił wzrok na moją pierś i przez chwilę czułam lekki dyskomfort, póki nie zdałam sobie sprawy, że próbował odczytać moje imię z identyfikatora. – Dziękuję, Alysso.
– Proszę. – Odwrócił się i ponownie ruszył w swoją stronę. – A ty?! – zawołałam za nim, czkając przy tym z nerwów z dwa… góra piętnaście razy.
– Co ja? – zapytał, nie zatrzymując się i nie obracając twarzą do mnie.
– Jak masz na imię?
Hunter?
Gus?
Travis?
Mickey?!
Na pewno nie miał na imię Mickey.
– Logan – powiedział.
Odszedł, nie oglądając się za siebie. Przygryzłam brzeg kołnierzyka koszuli. To mój paskudny nawyk, za który dostawałam bury od mamy, ale nie było jej teraz przy mnie, a w moim brzuchu roiło się od maleńkich motyli.
Logan.
Wyglądał na Logana, jeśli mocniej się nad tym zastanowić.
***
Kilka dni później wrócił, by oddać mi pieniądze. Zaczął też pojawiać się co tydzień, aby kupić chleb, czasem makaron czy paczkę gum do żucia. Zawsze stawał w kolejce do mojej kasy. Po którymś razie zaczęłam z nim rozmawiać podczas obsługiwania. Okazało się, że jego przyrodni brat spotyka się z moją siostrą, a właściwie są ze sobą chyba od zawsze. W którymś momencie prawie się uśmiechnął, innym razem, mogłabym przysiąc, że nawet się roześmiał. Zaprzyjaźniliśmy się, zaczynając od prostej wymiany zdań i przechodząc do rozmów na poważniejsze tematy.
Kiedy wychodziłam z pracy, siedział na krawężniku na parkingu, czekając na mnie; wtedy mogliśmy rozmawiać nieco dłużej.
Opaliliśmy się, przesiadując w gorących promieniach słońca. Każdego wieczoru rozstawaliśmy się pod lśniącymi gwiazdami.
Poznałam przyjaciela w kolejce do kasy w sklepie spożywczym.
Moje życie nigdy potem nie było już takie samo.
Dusza chłopaka stała w płomieniach,
spalał każdego, kto się do niego zbliżył.
Dziewczyna podeszła,
nietrwożna popiołów, którymi przeznaczone było im się stać.
Logan
Dwa lata, siedem dziewczyn, dwóch chłopaków, dziewięć zerwań i całą wielką przyjaźń później.
Obejrzałem program dokumentalny o cieście.
Dwie godziny swojego życia spędziłem przed maleńkim telewizorem, oglądając wypożyczoną produkcję o historii ciasta. Okazało się, że było znane już w starożytnym Egipcie. Pierwszy przepis udokumentowali Rzymianie; było to kruche ciasto z żytniej mąki, z dodatkiem miodu i koziego sera. Brzmiało obrzydliwie, ale pod koniec programu zapragnąłem spróbować tego cholerstwa.
Nie przepadałem za ciastami, wolałem torty, lecz w tamtej chwili byłem w stanie myśleć jedynie o chrupkiej skorupce.
Miałem również wszystkie potrzebne składniki, mogłem więc udać się na górę do naszego mieszkania i je upiec. Na przeszkodzie stała mi tylko Shay, moja najnowsza była dziewczyna, z którą spędziłem ostatnie dwie godziny, wysyłając jej mylące sygnały.
Byłem kiepski w rozstaniach. Przeważnie pisałem proste: „Nie wyszło, przepraszam” albo załatwiałem to w czasie pięciosekundowej rozmowy telefonicznej. W tym przypadku nie mogłem tego zrobić, ponieważ Alyssa powiedziała mi, że zerwanie przez komórkę to najgorsze, co mogę zrobić drugiej osobie.
Spotkałem się więc z Shay. Okropny pomysł.
Shay, Shay, Shay. Żałowałem, że tamtej nocy poczułem potrzebę uprawiania z nią seksu – co też zrobiliśmy. Trzykrotnie. Po tym, jak z nią zerwałem. Ale teraz było już kilka minut po pierwszej w nocy…
A ona nie chciała odejść.
I nie chciała też przestać gadać.
Siąpił zimny deszcz, gdy tak staliśmy przed moim domem. Chciałem wrócić do środka i odpocząć. Czy to aż tak wiele? Zapalić skręta, obejrzeć nowy program, upiec jakieś ciasto.
Chciałem być sam. Pragnąłem tego najbardziej na świecie.
Odezwała się moja komórka, na ekranie zobaczyłem, że to SMS od Alyssy.
Alyssa: Spełniłeś dzisiaj dobry uczynek?
Uśmiechnąłem się do siebie, wiedząc, że miała na myśli zerwanie z Shay.
Ja: Tak.
Przyglądałem się trzem kropkom na ekranie telefonu, czekając na odpowiedź.
Alyssa: Chyba z nią nie spałeś, co?
Więcej kropek.
Alyssa: O Boże, spałeś z nią, prawda?
Jeszcze więcej kropek.
Alyssa: Mylące sygnały!
Mimowolnie się zaśmiałem, ponieważ znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Byliśmy z Alyssą przyjaciółmi od przeszło dwóch lat, a przy tym całkowicie się od siebie różniliśmy. Jej starsza siostra była w związku z moim bratem Kellanem. Z początku byliśmy przekonani, że nic nas nie łączy. Ona siedziała w kościelnej ławce, podczas gdy ja paliłem trawkę za rogiem. Ona wierzyła w Boga, a ja tańczyłem z demonami. Ją czekała przyszłość, podczas gdy ja zdawałem się tkwić w przeszłości.
Łączyło nas jednak coś, przez co nasza przyjaźń miała sens. Jej matka ledwie ją tolerowała, moja mnie nienawidziła. Jej ojciec był palantem, mój natomiast – wcielonym diabłem.
Odkąd zdaliśmy sobie sprawę z łączących nas drobiazgów, spędzaliśmy wspólnie coraz więcej czasu, co dzień zbliżając się do siebie.
Była moją przyjaciółką, najciekawszym punktem moich gównianych dni.
Ja: Raz z nią spałem.
Alyssa: Dwa.
Ja: Tak, dwa.
Alyssa: Trzy razy, Logan?! O boziu!
– Z kim piszesz? – jęknęła Shay, przez co oderwałem uwagę od telefonu. – Co może być w tej chwili ważniejsze od naszej rozmowy?
– Alyssa – odparłem stanowczo.
– O rany. Poważnie? Nie może się tobą nacieszyć, co? – narzekała Shay. Nie było to nic nowego; każda dziewczyna, z którą umawiałem się przez ostatnie dwa lata, była na maksa zazdrosna o Alyssę i naszą przyjaźń. – Założę się, że ją posuwasz.
– Tak, posuwam – powiedziałem. To było pierwsze kłamstwo. Alyssa nie była łatwa, a nawet gdyby była, nie byłaby łatwa dla mnie. Miała swoje wymagania, standardy, których nie spełniałem. Ponadto ja również miałem wymagania, jeśli chodziło o jej potencjalnych chłopaków, i nie każdy mógł im sprostać. Zasługiwała na wszystko, co najlepsze, a większość ludzi w miasteczku True Falls w stanie Wisconsin miała do zaoferowania jedynie marne ochłapy.
– Założę się, że zrywasz ze mną przez nią.
– Tak, zgadza się. – To było drugie kłamstwo. Sam podejmowałem decyzje, lecz Alyssa, bez względu na wszystko, mnie wspierała. Zawsze przedstawiała mi swój punkt widzenia i mówiła wprost, kiedy źle postępowałem. Czasami była boleśnie dosadna.
– Ale wiesz, że nigdy tak naprawdę z tobą nie będzie. Pochodzi z dobrego domu, a ty jesteś zwykłym śmieciem! – załkała Shay.
– Masz rację. – To była pierwsza prawda.
Alyssa była dobra, a ja nigdy nie będę mógł nazwać jej swoją dziewczyną. Chociaż czasami przyglądałem się jej nieokiełznanym jasnym lokom i zastanawiałem się, jakby to było ją tulić i powoli smakować jej usta. W innym świecie może byłbym dla niej odpowiedni. Może, gdybym od dziecka nie był skrzywiony i wiódł poukładane życie, byłoby to możliwe. Gdybym studiował i miał przed sobą karierę, coś, czym mógłbym się pochwalić, mógłbym zaprosić ją na randkę, zabrać do jakiejś eleganckiej restauracji i pozwolić, by zamówiła, cokolwiek zechce, ponieważ pieniądze nie stanowiłyby dla mnie problemu.
Mógłbym wtedy powiedzieć, że w jej niebieskich oczach nieustannie tli się wesołość, nawet gdy się krzywi, i że uwielbiam, jak przygryza brzeg kołnierzyka, gdy jest znudzona lub przestraszona.
Mógłbym być wart jej miłości, a i ona pozwoliłaby mi się kochać.
Ale to wszystko było dostępne w innym świecie, a ja tkwiłem tu i teraz, gdzie Alyssa była moją przyjaciółką.
I tak miałem szczęście.
– Mówiłeś, że mnie kochasz! – kwiliła Shay, a łzy spływały jej po policzkach.
Jak długo już ryczy? Była prawdziwą profesjonalistką. Robiła to na zawołanie.
Przyglądałem się jej twarzy, wkładając ręce do kieszeni. Szlag by to trafił. Źle wyglądała. Wciąż była na haju, a makijaż całkowicie jej się rozmazał.
– Nie mówiłem tego, Shay.
– A właśnie, że mówiłeś! I to nie raz! – przysięgała.
– Ściemniasz. – Przeszukałem własną pamięć w poszukiwaniu chwil, kiedy mogło mi się to wymsknąć, ale wiedziałem, że nic takiego nie zrobiłem. Nie kochałem jej. Ledwie ją lubiłem. Potarłem skroń. Shay naprawdę powinna wsiąść do samochodu i odjechać jak najdalej stąd.
– Nie jestem głupia, Logan! Wiem, co mówiłeś! – W jej słowach brzmiało przekonanie, że ją kocham. Co, jak cała ta sytuacja, było dość smutne. – Powiedziałeś to dzisiejszej nocy! Pamiętasz? Powiedziałeś, że pieprzysz, bo cholernie mnie kochasz.
Dzisiejszej nocy?
O kurde.
– Shay, mówiłem, że cholernie kocham cię pieprzyć, a nie, że cię pieprzę, bo cię kocham.
– To to samo.
– Wcale nie, możesz mi wierzyć.
Zamachnęła się na mnie torebką, a ja pozwoliłem się uderzyć. Szczerze mówiąc, zasłużyłem. Ponownie się zamachnęła, więc znów dostałem. Za trzecim razem złapałem za tę torebkę i szarpnąłem, pociągając ją w swoją stronę wraz z właścicielką. Złapałem Shay za plecy, a ona wygięła się pod wpływem mojego dotyku. Przycisnąłem ją do siebie. Oddychała ciężko, łzy wciąż spływały jej po policzkach.
– Nie płacz – szepnąłem, wykorzystując mój urok osobisty, by nakłonić ją do odjazdu. – Jesteś zbyt piękna, by płakać.
– A ty jesteś strasznym dupkiem, Logan.
– I właśnie dlatego nie powinnaś ze mną być.
– Zerwaliśmy trzy godziny temu, a ty już stałeś się zupełnie inną osobą.
– Zabawne – mruknąłem – bo kiedy ostatnio sprawdzałem, to ty nie byłaś sobą, gdy pieprzyłaś się z Nickiem.
– Och, daj już temu spokój. To był błąd. Nie uprawialiśmy seksu. Przez ostatnie sześć miesięcy byłeś jedynym, z którym spałam.
– Eee, ale spotykaliśmy się od ośmiu…
– A co ty jesteś, profesor matematyki? To i tak nie ma znaczenia.
W ciągu ostatnich dwóch lat to z nią byłem najdłużej. Wcześniej spotykałem się z dziewczynami najwyżej przez miesiąc, ale z Shay wytrzymałem osiem i dwa dni. Nie wiedziałem dokładnie dlaczego, może przez to, że jej życie było wierną kopią mojego. Jej matka była niezrównoważona, a ojciec siedział w pace. Nie miała na kim polegać, matka wyrzuciła z domu jej siostrę, ponieważ ta zaszła w ciążę z jakimś kretynem.
Może przez jakiś czas mój mrok cieszył się jej mrokiem. To miałoby sens. Ale z upływem czasu zdałem sobie sprawę, że właśnie przez te podobieństwa nie mogliśmy być razem. Oboje byliśmy zbyt popieprzeni. Związek z Shay przypominał patrzenie w lustro i oglądanie w nim własnych blizn.
– Shay, skończmy to już. Jestem zmęczony.
– Dobra. Zapomniałam. Jesteś Panem Idealnym. Ludzie popełniają błędy, Logan – powiedziała.
– Zabawiałaś się z moim kumplem, Shay.
– Dokładnie tyle zrobiłam: zabawiałam się! I to tylko dlatego, że mnie zdradziłeś.
– Nie wiem nawet, jak na to odpowiedzieć, ponieważ nigdy ci tego nie zrobiłem.
– Może nie seksualnie, ale emocjonalnie, Logan. Nigdy nie byłeś we mnie zakochany. A to wszystko wina Alyssy. To przez nią nigdy się do mnie nie zbliżyłeś. Jest taką tępą dzi…
Zakryłem jej usta, powstrzymując potok słów.
– Nie mów tego. – Zabrałem rękę, a Shay pozostała cicho. – Od początku wiedziałaś, kim jestem. To twoja wina, bo myślałaś, że zdołasz mnie zmienić.
– Nigdy z nikim nie będziesz szczęśliwy, prawda? Ponieważ jesteś zapatrzony w dziewczynę, której nigdy nie będziesz miał. Skończysz w samotności, zgorzkniały i zrozpaczony. Dopiero wtedy zrozumiesz, co miałeś ze mną!
– Możesz już jechać? – Westchnąłem, ocierając twarz. Winiłem za to Alyssę.
„Zerwij z nią osobiście, Lo. Tak robią prawdziwi mężczyźni. Nie można zrywać z kimś przez telefon”.
Czasami miała koszmarne pomysły.
Shay nie przestawała zawodzić.
Boże, te łzy.
Nie radziłem sobie ze łzami.
Po kilku pociągnięciach nosem Shay spojrzała pod nogi. Kiedy uniosła głowę, zobaczyłem w jej oczach iskrę determinacji.
– Chyba powinniśmy się rozstać.
Udałem zdziwionego.
– Rozstać? – Przecież już to zrobiliśmy!
– Czuję się tak, jakbyśmy nie zmierzali w tę samą stronę.
– Dobrze – powiedziałem.
Dotknęła palcami moich ust, by mnie uciszyć, choć właściwie nic nie mówiłem.
– Nie rozklejaj się. Przepraszam, Logan, ale i tak by się nam nie ułożyło.
Parsknąłem w duchu, bo zachowywała się tak, jakby to rozstanie nastąpiło z jej inicjatywy. Odsunąłem się i położyłem sobie rękę na karku.
– Masz rację. Jesteś dla mnie za dobra.
Dlaczego wciąż tu jesteś?
Znów się do mnie zbliżyła i przesunęła palcami po moich wargach.
– Znajdziesz sobie kogoś. Jestem o tym przekonana. To znaczy, pewnie będzie wyglądała jak małpa, ale dasz radę. – Podeszła do samochodu, otworzyła drzwi i wsiadła. Gdy odjechała, coś ścisnęło mnie w dołku i poczułem żal. Pobiegłem za nią w ulewnym deszczu, wykrzykując jej imię.
– Shay! Shay! – Machałem rękoma w ciemności; minąłem przynajmniej pięć przecznic, nim dogoniłem jej auto na czerwonym świetle. Zastukałem w szybę po stronie kierowcy, na co krzyknęła przerażona.
– Logan! Co ty, u licha, wyprawiasz?! – pisnęła, odsuwając szybę. Jej zdezorientowanie przerodziło się w pełen zadowolenia uśmiech, ale zmrużyła oczy. – Chcesz, żebym do ciebie wróciła, prawda? Wiedziałam.
– Po… – wysapałem. Nie byłem sportowcem, w tej dziedzinie zdecydowanie lepszy był mój brat. Próbując złapać oddech, przytrzymałem się krawędzi szyby. – Po… trzebuję…
– Czego potrzebujesz? Co, kochanie? Czego ci trzeba? – zapytała, dotykając z czułością mojego policzka.
– Ciasta.
Odsunęła się, zmieszana.
– Czego?
– Ciasta. Składników, które kupiliśmy wcześniej. Są w twoim aucie.
– Jaja sobie ze mnie robisz?! – krzyknęła. – Goniłeś taki kawał za jakimiś składnikami na ciasto?!
Uniosłem brwi.
– No tak.
Sięgnęła na tylne siedzenie, porwała siatkę i uderzyła mnie nią w pierś.
– Jesteś niemożliwy! Masz te swoje głupie składniki!
Uśmiechnąłem się.
– Dzięki.
Ruszyła. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, gdy usłyszałem:
– Wisisz mi dwie dychy za kozi ser!
W chwili, w której wszedłem do mieszkania, wyciągnąłem telefon i napisałem wiadomość.
Ja: Następnym razem zerwę z dziewczyną przez SMS-a.
Alyssa: Aż tak źle?
Ja: Okropnie.
Alyssa: Żal mi jej. Naprawdę cię lubiła.
Ja: Zdradzała mnie!
Alyssa: A i tak przeleciałeś ją dziś trzy razy.
Ja: Po czyjej jesteś stronie?
Kropki.
Alyssa: Jest potworem! Cieszę się, że zniknie z twojego życia. Nikt nie zasługuje na taką psychopatkę. Jest obleśna. Mam nadzieję, że przez resztę życia będzie przypadkowo następować na klocki LEGO.
Właśnie takiej odpowiedzi było mi trzeba.
Alyssa: Kocham Cię, przyjacielu.
Czytając jej słowa, starałem się zignorować ucisk w piersi. „Kocham cię”. Nigdy nikomu tego nie powiedziałem, nawet mamie czy Kellanowi, ale czasami, kiedy Alyssa Marie Walters mówiła, że mnie kocha, żałowałem, że nie mogę odpowiedzieć tym samym.
Bo ja jej nie kochałem.
Ledwie ją lubiłem.
Przynajmniej raz dziennie powtarzałem sobie to kłamstwo, by uchronić się przed zranieniem. Większość ludzi uważała, że miłość jest nagrodą, ale ja wiedziałem lepiej. Widziałem, jak długo matka kochała ojca, a i tak nie wynikało z tego nic dobrego. Miłość nie była błogosławieństwem, lecz przekleństwem, a kiedy raz wpuściło się ją do serca, pozostawiała po sobie wypalone ślady.
Alyssa
Ja: Cześć, tato. Chciałam zapytać, czy przyjdziesz na recital fortepianowy?
Ja: Hej! Widziałeś moją poprzednią wiadomość?
Ja: Hej, to znowu ja. Piszę, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Martwimy się z Eriką.
Ja: Tato?
Ja: ???
Ja: Nie śpisz jeszcze, Lo?
Patrzyłam w ekran komórki, serce waliło mi jak młotem, gdy ostatnią wiadomość wysyłałam do Logana. Sprawdziłam godzinę i westchnęłam ciężko.
Była druga trzydzieści trzy.
Powinnam już spać, ale znowu myślałam o tacie. Przez ostatnie dwa dni wysłałam mu chyba piętnaście SMS-ów i zostawiłam jakieś dziesięć wiadomości na poczcie, a mimo to nie doczekałam się odpowiedzi.
Położyłam telefon na piersi i wzięłam kilka głębokich wdechów. Kiedy poczułam wibracje, natychmiast odebrałam:
– Powinieneś spać – szepnęłam, w duchu zadowolona, że zadzwonił. – Dlaczego jeszcze nie chrapiesz?
– Co się stało? – zapytał Logan, ignorując moje pytanie.
Wymsknął mi się słaby chichot.
– Dlaczego uważasz, że coś się stało?
– Alysso – powiedział ostro.
– Dupek nie odpowiada. W tym tygodniu dzwoniłam do niego ze dwadzieścia razy, a on nie oddzwonił. – Ojciec dorobił się przezwiska Dupek po tym, jak nas zostawił. Jako rodzinni muzycy byliśmy niezwykle zżyci, więc kiedy odszedł, jakaś część mnie odeszła wraz z nim. Nie rozmawiałam o nim za często, ale nie musiałam, Logan i tak doskonale wiedział, co mnie trapiło.
– Zapomnij o nim. Jest śmieciem.
– Zbliża się największy letni recital fortepianowy w mojej karierze i nie wiem, czy sobie tam bez niego poradzę. – Z całych sił próbowałam powściągnąć emocje. Starałam się nie płakać, ale czułam, że zaczynam przegrywać tę walkę. Martwiłam się o ojca bardziej niż mama i Erika. Może działo się tak dlatego, że nigdy w pełni nie rozumiały, kim był, nie pojmowały jego artystycznej natury. Miały wiele rozsądku i mocno stąpały po ziemi – natomiast tata i ja byliśmy wolnymi duchami, tańczącymi w ogniu emocji.
Ale ostatnio nie dzwonił, więc bardzo się martwiłam.
– Alysso – zaczął Logan.
– Lo – szepnęłam drżącym głosem. Musiał słyszeć, jak pociągam nosem. Podniosłam się na łóżku. – Kiedy byłam mała, bardzo bałam się burzy. Biegłam do sypialni rodziców i błagałam, by pozwolili mi ze sobą spać. Mama się na to nie zgadzała, mówiąc, że muszę się nauczyć, iż burza nie zrobi mi krzywdy. Dupek zawsze ją popierał. Wracałam więc do siebie, nakrywałam się szczelnie kołdrą i przysłuchiwałam grzmotom, za wszelką cenę starając się nie widzieć błyskawic. W ciągu kilku minut drzwi się otwierały, ojciec przychodził z keyboardem i grał przy moim łóżku, dopóki nie zasnęłam. Zazwyczaj jestem silna. Daję radę. Ale dzisiaj, ponieważ jest burza, a on nie odbiera… Dzisiaj się załamałam.
– Nie pozwól, by ci to robił, Alysso. Nie daj mu wygrać.
– Tylko… – Ponownie się rozpłakałam. – Smutno mi, to wszystko.
– Przyjdę do ciebie.
– Co? Nie. Jest późno.
– Idę.
– Ostatnie autobusy odchodzą o drugiej, Logan. Poza tym mama zamknęła bramę na klucz. I tak nie wejdziesz. Ale to nic. – Mama była cenionym prawnikiem i miała pieniądze, dużo pieniędzy. Mieszkałyśmy na szczycie wzgórza, naszą posesję otaczało wielkie ogrodzenie. Kiedy brama pozostawała zamknięta, prawie niemożliwe było dostać się do środka. – Nic mi nie jest – zapewniłam. – Musiałam usłyszeć twój głos i przypomnieć sobie, że bez ojca mi lepiej.
– Bo to prawda – rzucił Logan.
– No tak.
– Nie, Alysso. Naprawdę. Jesteś lepsza niż Dupek.
Mój szloch przybrał na sile, musiałam więc zakryć usta dłonią, by go nie usłyszał. Załamana drżałam na łóżku, moje łzy wsiąkały w poduszkę, a myśli były jeszcze bardziej niespokojne.
A co, jeśli coś mu się stało? Może znów pił? Co, jeśli…?
– Przyjdę.
– Nie.
– Alysso, proszę – mówił niemal błagalnie.
– Jesteś na haju? – zapytałam.
Zawahał się, co było dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Wiedziałam, kiedy był na haju, głównie dlatego, że prawie zawsze palił trawkę. Wiedział, że tego nie popieram, ale powtarzał, że jest chomikiem biegającym w kołowrotku, niezdolnym do zmiany.
Bardzo różniliśmy się od siebie – ja nie robiłam za wiele prócz chodzenia do pracy, grania na fortepianie i spędzania z nim czasu. Logan jednak miał znacznie więcej doświadczenia w sprawach, których nie umiałam sobie nawet wyobrazić. Sięgał po używki, których nie potrafiłam nazwać. Zatracał się w nich niemal co tydzień, zazwyczaj po spotkaniu z ojcem lub rozmowie z matką, ale za każdym razem odnajdywał drogę powrotną do mnie.
Robiłam, co mogłam, udając, że mnie to nie niepokoi, ale czasami ponosiłam porażkę.
– Dobranoc, przyjacielu – powiedziałam cicho.
– Dobranoc, przyjaciółko – odparł, wzdychając.
***
Ręce trzymał za plecami, przemoknięty do suchej nitki. Brązowe pofalowane włosy były teraz przyklapnięte, ich pasma zachodziły mu na oczy. Miał na sobie ulubioną bluzę i czarne dżinsy, z większą liczbą dziur niż jakiekolwiek spodnie powinny mieć. Na jego twarzy malował się głupkowaty uśmieszek.
– Logan, jest wpół do czwartej – szepnęłam z nadzieją, że nie obudzę mamy.
– Płakałaś – stwierdził, stojąc w moich drzwiach. – I burza nie chciała minąć.
– Przeszedłeś całą drogę? – zapytałam.
Kichnął.
– Nie było daleko.
– Przeskoczyłeś przez ogrodzenie?
Obrócił się lekko, pokazując rozdarcie na dżinsach.
– Wspiąłem się na nie, a do tego… – Wyciągnął ręce zza pleców i pokazał mi foremkę owiniętą folią aluminiową. – Upiekłem ci ciasto.
– Upiekłeś ciasto?
– Wcześniej oglądałem taki program. Wiedziałaś, że już starożytni Egipcjanie piekli ciasta? Pierwszy przepis zanotowali Rzymianie, było to ciasto z żytniej mąki…
– Z dodatkiem miodu i koziego sera? – wtrąciłam.
Na jego twarzy odmalował się szok.
– Skąd wiedziałaś?!
– Mówiłeś mi wczoraj.
Zawstydził się lekko.
– Ach, tak.
Roześmiałam się.
– Jesteś na haju.
Parsknął, kiwając głową.
– Jestem na haju.
Uśmiechnęłam się.
– Od ciebie do mnie jest czterdzieści pięć minut pieszo, Logan. Nie powinieneś był tu przychodzić. Cały się trzęsiesz. Wchodź. – Złapałam go za mokry rękaw bluzy i przeprowadziłam przez korytarz do łazienki przyległej do mojego pokoju. Zamknęłam za nami drzwi i posadziłam Logana na klapie sedesu.
– Ściągaj bluzę i to, co masz pod spodem – poleciłam.
Uśmiechnął się łobuzersko.
– A nie zaproponujesz mi najpierw drinka?
– Loganie Francisie Silverstonie – jęknęłam. – Nie wydurniaj się.
– Alysso Marie Walters, zawsze się wydurniam. Właśnie dlatego mnie lubisz.
Nie mylił się.
Zdjął bluzę i koszulkę, po czym wrzucił je do wanny. Przez chwilę wpatrywałam się w jego tors, usilnie próbując zignorować motyle trzepoczące skrzydłami w moim brzuchu, gdy owijałam go trzema ręcznikami.
– Co ty sobie, u licha, myślałeś?
Spojrzenie jego karmelowych oczu złagodniało, gdy przysunął się i spojrzał mi w twarz.
– Dobrze się czujesz?
– Nic mi nie jest. – Przeczesałam palcami jego miękkie, choć zimne włosy. Uważnie śledził każdy mój ruch. Wzięłam mały ręcznik, klęknęłam przed nim i zaczęłam wycierać mu włosy. Pokręciłam głową.
– Powinieneś zostać w domu.
– Masz zaczerwienione oczy.
Prychnęłam cichym śmiechem.
– Ty też. – Na zewnątrz rozległ się grzmot, więc mało nie wyskoczyłam ze skóry. Logan w kojącym geście położył mi rękę na ramieniu, przy czym lekko czknęłam. Patrzyłam na jego palce na mojej skórze, więc opuścił wzrok w to samo miejsce. Odchrząknęłam i odsunęłam się.
– Spróbujemy teraz ciasta?
– Oczywiście.
Poszliśmy po cichu do kuchni, by nie obudzić mamy, chociaż byłam prawie pewna, że spała jak zabita, ponieważ co wieczór brała tabletki nasenne. Logan usiadł na blacie, bez koszulki i w przemokniętych dżinsach, trzymając z ręce foremkę z ciastem.
– Talerze? – podsunęłam.
– Wystarczy widelec – odparł.
Wyjęłam sztuciec i wskoczyłam na blat obok Logana. Wziął ode mnie widelec, odkroił pokaźny kawałek i podsunął mi pod nos. Ochoczo otworzyłam usta i zamknęłam oczy, pragnąc tego smaku.
Boziu.
Logan znał się na kuchni. Podejrzewałam, że niewielu ludzi potrafiłoby połączyć ze sobą miód i kozi ser. Logan nie tylko zrobił z nich ciasto, ale jakimś cudem tchnął w nie życie. Było kremowe, świeże i przepyszne.
Z zamkniętymi oczami ponownie otworzyłam usta, czekając na kolejny kęs, który zaraz otrzymałam.
– Mmm – westchnęłam cicho.
– Mruczysz z powodu mojego placka?
– Oczywiście.
– Otwórz buzię. Chcę to usłyszeć raz jeszcze.
Uniosłam brew.
– Znowu się wydurniasz. – Uśmiechnął się. Uwielbiałam, gdy to robił. Tak często się krzywił, że za każdym razem, kiedy się uśmiechał, uczyłam się doceniać te chwile. Nabrał kawałek ciasta na widelec i podał mi go do ust. Naśladował przy tym samolocik, burczał i poruszał sztućcem. Próbowałam się nie śmiać, ale poległam. Kiedy otworzyłam usta, samolot wylądował.
– Mmm – jęknęłam.
– Cudownie pojękujesz.
– Gdybym dostawała dolara za każdym razem, gdy to usłyszę… – droczyłam się.
Zmrużył oczy.
– Miałabyś okrągłe zero – odpowiedział w ten sam sposób.
– Osioł.
– Tak dla jasności, jeśli ktokolwiek poza mną powie, że cudownie pojękujesz, nawet w żartach, będę musiał go zabić.
Zawsze twierdził, że ukatrupi każdego, kto na mnie spojrzy, więc to, że moje związki zazwyczaj kończyły się klapą, zapewne nie było kwestią przypadku. Faceci, z którymi dotąd się umawiałam, śmiertelnie obawiali się Logana Francisa Silverstona. Ja nie czułam tego strachu. Dla mnie Logan zawsze był wielkim pluszowym misiem.
– To najlepsze, co dzisiaj jadłam. Tak mi smakuje, że chciałabym oprawić ten widelec w ramkę.
– Aż takie pyszne? – Uśmiechnął się, a na jego twarzy odmalowała się duma.
– Takie pyszne – potwierdziłam. – Naprawdę powinieneś pomyśleć o tej szkole gastronomicznej, o której wcześniej rozmawialiśmy. Byłbyś niesamowitym kucharzem.
Prychnął, krzywiąc się nieznacznie.
– College nie jest dla mnie.
– Ale mógłby być.
– Następny temat, proszę – powiedział, marszcząc nos. Nie naciskałam. Wiedziałam, że to dla niego drażliwa kwestia. Nie uważał się za dość mądrego, by pójść do jakiejkolwiek szkoły, ale to nie była prawda. Logan był jednym z najbystrzejszych ludzi, jakich znałam. Gdyby tylko mógł zobaczyć siebie moimi oczami, jego życie zmieniłoby się raz na zawsze.
Odebrałam mu widelec i włożyłam sobie do ust więcej ciasta, po czym mruknęłam głośno, by rozluźnić atmosferę. Logan ponownie się uśmiechnął. Dobrze.
– Naprawdę się cieszę, że to przyniosłeś, Lo. Tak właściwie to cały dzień nic nie jadłam. Mama stwierdziła, że przed rozpoczęciem studiów na jesieni muszę zrzucić z dziesięć kilo, ponieważ istnieje przesąd, że wtedy najłatwiej przytyć drugie tyle.
– Poważnie?
– Mama powiedziała, że ponieważ już mam nadwagę, to będzie to jeszcze bardziej widoczne. No wiesz, w ten sposób okazuje mi miłość.
Przesadnie przewrócił oczami.
– To słodkie.
– Mam zakaz jedzenia po dwudziestej.
– Na szczęście jest już po czwartej nad ranem, zatem to zupełnie nowy dzień! Musimy zjeść całe to ciasto przed ósmą!
Zachichotałam, szybko zakrywając mu usta, by więcej nie krzyczał. Poczułam, że Logan pocałował wnętrze mojej dłoni. Moje serce nagle nie wiedziało, jak bić. Powoli zabrałam rękę, czując, że motyle w brzuchu ponownie budzą się do życia. Odchrząknęłam.
– Będzie ciężko, ale ktoś musi.
I tak zrobiliśmy, pochłonęliśmy całą foremkę. Kiedy podeszłam do zlewu, by umyć widelec, Logan złapał mnie za nadgarstek.
– Nie, nie możesz go wyszorować. Miałaś go oprawić, pamiętasz? – Kiedy trzymał mnie za rękę, serce ponownie zabiło mi mocniej.
Spojrzałam mu w oczy, gdy się zbliżył.
– A tak w ogóle, to jesteś piękna, Aly. Nie przejmuj się tym, co mówi matka. Dla mnie jesteś piękna. Nie tylko w jakiś powierzchowny sposób, który przeminie z czasem, ale w każdy możliwy. Jesteś cholernie piękną osobą, więc pieprz to, co myślą inni. Wiesz, co sądzę o tych ludziach.
Przytaknęłam, znając na pamięć jego motto.