Południowe sztormy - Brittainy C. Cherry - ebook + audiobook
BESTSELLER

Południowe sztormy ebook i audiobook

Brittainy C. Cherry

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Nowa seria legendarnej Brittainy C. Cherry!
Małżeństwo Kennedy Lost się rozpada, a właściwie jej mąż ostatecznie je kończy i sugeruje kobiecie, że powinna ułożyć sobie życie gdzie indziej. Załamana i zagubiona Kennedy ucieka do swojej siostry oraz jej męża z nadzieją, że będzie mogła u nich zamieszkać.
Siostra oferuje jej znacznie więcej. Udostępnia Kennedy własny domek w uroczym miasteczku Havenbarrow. Dla kobiety to prawdziwy nowy początek. Niemal natychmiast się przekonuje, że natura i małomiasteczkowy klimat są dokładnie tym, czego potrzebuje.
Jednak szybko pojawiają się rysy na tym sielskim obrazku. Pierwszą jest humorzasty, chociaż niewątpliwie bardzo przystojny facet, który w nieprzyjemny sposób nakazuje Kennedy opuścić teren jego posiadłości. Drugą stanowią niezwykle namolni mieszkańcy, którzy koniecznie chcą zajrzeć do domu Kennedy i dowiedzieć się czegoś o jej życiu.
Ale najgorsze są sztormy, które powodują, że serce Kennedy znowu napełnia się niepokojem. Może się okazać, że ona i Pan Charakterek mają ze sobą więcej wspólnego, niż sądzą. Sztormy, które lepiej przeczekać we dwoje.
Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 349

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 40 min

Lektor: Brittainy C. Cherry
Oceny
4,5 (1735 ocen)
1078
446
162
41
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
letza

Nie oderwiesz się od lektury

Brittainy C. Cherry jak zwykle najlepsza w opisywaniu emocji, które podaje nam pomału i bez zbytnich dramatów, żebyśmy mogli je delektować. Uwielbiam😍
30
madlenna1

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najlepszych autorek romansów i jej kolejna cudowna książka
21
maltal

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia, przewidywalna, ale to nie umniejsza jej wartości. Na przemian płakałam i śmiałam się i to czytając jedną stronę. Cudowna opowieść o stracie, bólu, miłości i przyjaźni. Brittaniny pisze romanse, które wcale nie muszą być gorące, wręcz przeciwnie, są cudowne, bo poruszają serce głębią uczuć. Uwielbiam, prawie tak dobra jak "Kochając pana Danielsa", która jest top of the top na mojej liście comfort books. Sięgam po kolejne.
10
MIGOTKA2709

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka na zimowy wieczór. Czyta się przyjemnie.
10
lezak_2006
(edytowany)

Z braku laku…

Uwielbiam twórczość tej autorki. Jej nazwisko jest gwarantem dobrej historii. Akurat ta pozycja wydała mi się trochę słabsza w odbiorze niż poprzednie, które miałam przyjemność przeczytać. Wiele niuansów zakłóciło mi odbiór i radość z lektury. Nie tego się spodziewałam, ale się nie poddaję. Zabieram się za kolejne tomy cyklu.
11

Popularność




Tytuł oryginału

Southern Storms

Copyright © 2020 by Brittainy C. Cherry

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Korekta:

Magdalena Jarząbek

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-217-4

PROLOG

Jax

Trzynaście lat

Słońce,

przepraszam, jeśli zdenerwowały Cię moje wcześniejsze listy. Nie wiem, co robić. Wszystko zniszczyłem i nie mam już z kim rozmawiać. Brat mnie nienawidzi. Tata również, i to tak bardzo, że nie wiem, co począć. Ciągle płaczę, chciałbym uciec i nie oglądać się za siebie. Mówiłaś, że mogę się udać do Ciebie, jeśli będę musiał, pamiętasz? Mogę? Mogę z Tobą zamieszkać? Może Twoi rodzice przyjadą po mnie? Znasz adres. Będę gotowy. Nienawidzę tu być. I to wszystko moja wina. Chcę uciec. Proszę, pozwól mi uciec do Ciebie.

Obawiasz się mnie przez to, co zrobiłem? Dlatego nie odpisujesz? To był błąd. Przyrzekam, zwykły błąd. Nie chciałem. Była moją przyjaciółką, tak ważną jak Ty.

Odpisz, proszę.

Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.

Nie chcę tu już być. Nie chcę się tak czuć. Nienawidzę tego. Przepraszam.

Proszę, odpisz mi.

Błagam, Słońce. Potrzebuję Cię.

Księżyc

ROZDZIAŁ 1

Kennedy

Obecnie

– Proszę, nie narób nam dziś wstydu – powiedział Penn, poprawiając krawat po raz pięćdziesiąty tego wieczoru.

Tapeta w naszym domu przesiąkła dymem papierosowym i niespełnionymi obietnicami. Mąż nieraz złamał dane słowo, sama nie pozostawałam mu dłużna. Czy właśnie na tym polegało małżeństwo? Dni zmieniające się w tygodnie, które przekształcały się w miesiące i lata niedotrzymywania przyrzeczeń? Słowa biorę cię za żonę czy męża zostały opatrzone gwiazdką, a drobnego druku nikt tak naprawdę nie czytał. Przewinęliśmy warunki umowy i kliknęliśmy „zgoda” na końcu, nie mając pojęcia o ukrytych konsekwencjach, na które przystaliśmy.

Nie dotrzymałam przysięgi, on swojej również.

Obietnice, przyrzeczenia – tyle pustych słów.

Tego wieczoru obiecałam, że nie rozpłaczę się przy jego współpracownikach i klientach na imprezie biura pośrednictwa nieruchomości. To wydarzenie stanowiło idealną okazję, by Penn ugościł zamożne, szukające dużych posiadłości osoby. Im lepiej dziś pójdzie, tym większa szansa, że nawiąże współpracę z nowymi klientami. Nie chciał, bym z nim szła, ale jego szef nalegał, bo miało to być rodzinne przyjęcie.

Obiecałam Pennowi, że nie poruszę też tematu naszej przeszłości. Nie zamierzałam łamać przy kolacji danego słowa. Wzięłam leki przeciwlękowe. Wykonałam ćwiczenia oddechowe. Zamknęłam oczy jedynie, gdy przejeżdżaliśmy przez skrzyżowanie. Na autostradzie doszłam do siebie. Czułam się normalnie, nawet dobrze. Cóż, według standardów mojej normalności.

Na razie dotrzymałam danego słowa.

Wszystko szło idealnie, tak doskonale, jak to tylko możliwe, biorąc pod uwagę moje problemy, a wtedy Marybeth – piękna, oszałamiająca kobieta – pochyliła się do mnie podczas posiłku. Przy stole siedziało pięć par, wliczając w to koleżankę z pracy Penna – Marybeth. Inni to potencjalni klienci, którzy mieli więcej pieniędzy, niż byłam w stanie sobie wyobrazić.

Żałowałam, że nie przypominałam Marybeth. Ta kobieta była idealna. Perfekcyjna matka, żona, pracownica. Pachniała Chanel No. 5, a na jej szyi połyskiwały brylanty. Perłowobiały uśmiech sprawiał, że inni śmiali się, zaciskając usta, bo wiedzieli, że jej nie dorównają. Uosabiała wszystko, czego mnie brakowało, a zarazem była wszystkim, czym chciałam być.

Niegdyś kochałam siebie tak bardzo, że nie zazdrościłam niczego innej kobiecie.

Co się ze mną stało? Kiedy straciłam swoje mocne strony?

Idealna Marybeth lekko dotknęła mojego nadgarstka i uśmiech zagościł zarówno na jej ustach, jak i w piwnych oczach.

– Intrygujący tatuaż, Kennedy. Coś oznacza?

W tej właśnie chwili przestała się liczyć obietnica, jaką złożyłam Pennowi. Najpierw pękła na rogach, po czym cała się posypała.

– To… dla mojej… – Gwałtownie wciągnęłam powietrze, obróciłam głowę i westchnęłam.

Penn intensywnie się we mnie wpatrywał. Widziałam to w jego niebieskich tęczówkach – rozczarowanie – ponieważ znał oznaki. Wiedział, gdy zapadałam się w sobie. Cała drżałam, głos mi się łamał i oddychałam z trudem.

– To… cóż… – kontynuowałam. – Spojrzałam na tatuaż – stokrotkę z odwróconym „D” pośrodku kwiatka. – To… dla mojej… – Z trudem przełknęłam ślinę i zacisnęłam powieki. Do oczu napłynęły mi łzy, ale nie podobało mi się, że mieli zobaczyć je inni. – To dla rodziców i mojej… – Uniosłam powieki i spojrzałam na Penna, którego spojrzenie krzyczało: „Nie”, ale nie potrafiłam urwać w pół zdania. – Naszej córki. Odwrócone „D” oznacza naszą córkę.

Rozchyliła wargi, jakby zrozumiała. Wyprostowała się, w jej oczach skrzyły się wyrzuty sumienia. Oczywiście, że wiedziała o wypadku. Wszyscy o nim pamiętali i obchodzili temat na paluszkach, zamiast stawić mu czoła. Śmierć sprawiała, że ludzie czuli się niezręcznie, a nie mogłam ich winić za to, że nie chcą o tym rozmawiać. To naprawdę dziwny temat.

Prześledziłam palcem odwrócone „D” na mojej skórze, a łzy natychmiast spłynęły po moich policzkach.

– Moja córka miała na imię… – Chciałam jej powiedzieć. Musiałam o nich mówić, aby nadal żyli w mojej pamięci. To niewielka pociecha, ale czasami słowa się zacinały.

– Kennedy. – Na moim nadgarstku zacisnęły się palce, zasłaniając tatuaż. Uniosłam głowę i dostrzegłam, że Penn patrzy na mnie, kręcąc głową, gdy jednocześnie trzymał mnie za rękę. – Może powinnaś przemyć twarz. Daj sobie chwilę.

Co można było zrozumieć jako: „znów przynosisz mi wstyd, weź się w garść”.

Już mi nie współczuł. Dlaczego miałby mnie żałować po ponad roku? Doszedł do siebie po tej tragedii. Powinnam zrobić to samo, ale z jakiegoś powodu nie czułam się lepiej.

A pragnęłam się otrząsnąć.

Otarłam oczy, ale łzy popłynęły jeszcze szybciej.

– Tak. Oczywiście. Przepraszam, po prostu… – Odsunęłam się z krzesłem od stołu. – Przepraszam – wymamrotałam.

W oczach Marybeth gościły wyrzuty sumienia. Złapała się za serce, gdy wstawałam do stołu, po czym słyszałam, że szeptem przeprosiła Penna.

– Nie, nie zrobiłaś nic złego, Marybeth – zapewnił, brzmiąc na skruszonego, gdy pocieszał współpracowniczkę zamiast żony. – Tak czasem ma. Naprawdę nie zrobiłaś niczego złego. Jest zbyt emocjonalna. Musi wziąć się w garść. W jej wieku…

Zbyt emocjonalna.

Poszłam do łazienki, by umyć twarz. Kiedy spojrzałam w lustro, zdziwiłam się na widok własnego odbicia. Kiedy aż tak się pogubiłam? Kiedy straciłam barwy i światło? Czy worki pod moimi oczami zawsze były takie sine? Ile schudłam, że aż tak zapadły mi się policzki?

Otworzyły się drzwi, do pomieszczenia weszła Laura – żona kolegi Penna. Starsza kobieta, po pięćdziesiątce. Zawsze była dla mnie miła, choć przeważnie czułam się przy niej niezręcznie. Przez ostatni rok Penn sprawiał wrażenie, jakbym na firmowych spotkaniach była dla niego ciężarem, a nie wsparciem. Wielokrotnie powtarzał, że byłoby lepiej, gdybym została w domu.

– Dobrze się czujesz, kochana? – zapytała Laura z wypisaną na twarzy troską i szczerym zmartwieniem. W ciemnobrązowych włosach połyskiwała siwizna, a gdy kobieta się uśmiechała, emanowała ogromną radością.

Zaśmiałam się i otarłam oczy, starając się ukryć ślad po płaczu, najlepiej jak potrafiłam.

– Tak, przepraszam. Jestem zbyt emocjonalna…

– Wcale nie – przerwała mi, podchodząc do mnie z papierowym ręcznikiem. – Wcale nie przesadzasz. Kiedy byłam młodsza, straciłam dziecko… poroniłam, niemniej to także utrata dzieciątka i to niemal mnie zniszczyło. Pomógł mi mąż. Był opoką, gdy się rozpadałam. Nie chcę się wtrącać w twoje małżeństwo, ale widziałam, jak potraktował cię Penn. Kochana, nie obraź się, ale nie tak mąż powinien traktować żonę. Nie może cię poniżać, gdy jest ci źle. Powinien cię wspierać, a nie kopać, gdy leżysz.

Otworzyłam usta, by jej odpowiedzieć, ale nie znalazłam odpowiednich słów.

Laura otarła łzy płynące po moich policzkach i uśmiechnęła się do mnie.

– Powtarzam, że to nie moja sprawa, a Jonathon by mnie udusił, gdyby wiedział, że wtrącam się w związki innych ludzi, ale… zasługujesz, by uporać się z problemem. Powinnaś móc rozmawiać o córce bez poczucia wstydu. Znać swoją wartość. Mieć odwagę.

Z trudem przełknęłam ślinę, gdy przytuliła mnie, choć nawet nie wiedziałam, że tego potrzebuję. Wpadłam w jej objęcia. Laura obejmowała mnie, gdy płakałam.

– Już dobrze, kochana. Wszystko w porządku. Nie duś tego w sobie. Pozwól sobie na te wszystkie uczucia.

Kiedy przestałam rozpadać się w jej objęciach, puściła mnie i uśmiechnęła się ciepło.

– A tak przy okazji, przeczytałam wszystkie twoje książki. Wspaniale piszesz. Nie mogę się doczekać, aż wydasz coś nowego – oznajmiła z entuzjazmem.

Publikowałam od pięciu lat, choć od wypadku nie napisałam ani słowa. Agent mówił, bym się nie spieszyła, a słowa do mnie wrócą, ale ostatnio przestawałam wierzyć, że to prawda. Straciłam wenę.

***

Wracaliśmy w ciszy, siedziałam obrócona plecami do Penna i przez całą drogę miałam zamknięte oczy. Kiedy weszliśmy do domu, mąż w końcu uwolnił tłumiony gniew.

– Obiecałaś, że się powstrzymasz – wycedził. Westchnął, przeczesując palcami nażelowane włosy. – Przyrzekałaś, że nie zaczniesz się znowu mazać w miejscu publicznym! Rety, Kennedy! Nie nudzi ci się to psychopatyczne zachowanie? – Zarzucił mnie potokiem słów, które były gorsze niż uderzenie.

Oczekiwałam ich jednak, ponieważ zawsze nadchodziły, gdy się załamywałam. Kiedy po raz pierwszy do tego doszło, wykazał się zrozumieniem, ponieważ sam również był w żałobie. Ale minęły miesiące, a zrozumienie przekształciło się w gorycz. Miał mnie dosyć, za co nie mogłam go winić.

Sama również się nie znosiłam. Pragnęłam jednak, by zauważył, że się staram. Chciałam być normalna, znów być sobą.

Próbowałam.

Wpatrywałam się w niego, niepewna co powiedzieć, ponieważ po tak wielu próbach powrotu do normalności przeprosiny były puste.

Zdjął sportową marynarkę i rzucił ją na krzesło w salonie, po czym rozpiął mankiety koszuli.

– Żałuję, że zrobiłaś ten głupi tatuaż. Stanowi chore przypomnienie bardzo złych chwil, Kennedy. Nie rozumiem, dlaczego chcesz, aby to codziennie kłuło cię w oczy.

Mówił szorstko, ale nie winiłam go za to. Po prostu milczałam, wpatrując się w tusz na nadgarstku. Nie rozumiał, ale musiałam pamiętać. Musiałam czuć córkę na skórze. Musiałam mieć pewność, że wciąż ze mną jest.

– Nie masz mi nic do powiedzenia? – zapytał, rozpinając spodnie. Przechylił ku mnie głowę, jakby był rozczarowanym rodzicem, a nie zatroskanym, kochającym małżonkiem. – Cokolwiek?

– Prze… – Z trudem przełknęłam ślinę i spojrzałam na nogi. – Przepra…

– Przepraszasz – warknął, kręcąc głową. – Oczywiście. Jak zawsze. Przez całe życie.

Rozumiałam przyczyny jego gniewu, ale nie pojmowałam agresji. Być może przyczynę stanowiła whisky, którą wypił do kolacji. Mąż był przy mnie dużo śmielszy, gdy pił. Potrafił wybuchnąć.

– Wiesz co? Nie mogę – westchnął, przesuwając palcami po włosach, nim opadł przede mną na kanapę. – Nie dam rady.

– Wiem. – Znów z trudem przełknęłam ślinę i zacisnęłam powieki. – Wiem, że czasami potrafię przytłoczyć…

– Czasami? Kennedy, to się dzieje przez cały czas. Od dawna nie jesteś normalna i to wyczerpujące. Trudne. Od miesięcy nie pracowałaś nad nowymi książkami. Rzadko wychodzisz z domu. Samo wsiadanie do samochodu stanowi dla ciebie przykry obowiązek. Dusisz mnie. Nie daję już rady. Nie mogę… – Pokręcił głową. – Nie powinienem był tego robić.

– Czego?

– Żenić się z tobą. Nie powinniśmy się pobierać. Rodzice mi to odradzali, ale byłem młody i głupi, a tylko spójrz, do czego mnie to doprowadziło. Ostrzegali, że chcesz mnie złapać w pułapkę, ale im nie wierzyłem.

Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.

– Penn…

– Ale oto jestem… uwięziony. Powinienem był ich posłuchać. Mogłem uciec, a nie zachowywać się jak kretyn.

– Jesteś… zdenerwowany. Wiem, że dziś nawaliłam, ale…

– Zamilcz. Nie rozumiesz, Kennedy? Ożeniłem się z tobą tylko dlatego, że zaszłaś w ciążę – warknął, ponownie przeczesując włosy.

Miałam wrażenie, że zapada mi się klatka piersiowa.

Słowa bolały, choć nie byliśmy zżyci, więc takie komentarze nie powinny już mnie ranić. Od dłuższego czasu nic nas nie łączyło poza okazjonalnym beznamiętnym seksem i uczęszczaniem na jego firmowe przyjęcia. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio się śmialiśmy. Zapewne nigdy nie byłam mu przeznaczona. Mimo to jad wypływający z jego ust siał spustoszenie w moim umyśle, przenikając do komórek mózgowych, zatruwając poczucie własnej wartości – nie żeby zostało go wiele.

Ale on kontynuował. Kopał mnie dalej. Wciąż niszczył słowami.

– Ojciec miał rację, powinnaś dokonać aborcji. Zaoszczędziłoby to nam wszystkim sporo czasu.

Serce…

Bije…

Ale się zatrzymuje.

I pęka.

Kolana się pode mną ugięły i opadłam na zimną, twardą podłogę. Zaczęłam szlochać w dłonie, a nie było nikogo, kto mógłby mnie ukoić. Penn był zmęczony mną – tymi atakami paniki, płaczem, wiecznym smutkiem.

Wiedziałam o tym.

Pochylił głowę, nie wyglądał na poruszonego.

– Może powinnaś dokądś pojechać na dzisiejszą noc. Właściwie na dłuższy czas. Kilka tygodni, może miesięcy… Wymyślić coś, ponieważ przebywanie tutaj nie będzie dla ciebie dobre.

– Dokąd mam jechać? – wydusiłam zdezorientowana.

– Nie wiem, Kennedy. Do siostry czy coś.

Yoana…

Nie widziałam jej od ponad roku. Jak to by wyglądało, gdybym po tak długim czasie pojawiła się na jej progu bez słowa? Co by na to powiedziała? Czy zajęłaby się mną po tym, jak tak długo się do niej nie odzywałam? Wszystko, co ode mnie otrzymywała to krótkie SMS-y, w których przekazywałam, że wszystko u mnie dobrze, choć wcale tak nie było. Milczałam, a mimo to pisała długie wiadomości, opowiadając o swoim życiu, informując mnie o zmianach. Jedynymi odpowiedziami, na jakie było mnie stać, to kilka emotikonek, ponieważ kiedy jej życie podążało naprzód, moje stało w miejscu.

Ostatnia wiadomość od niej mówiła o podróży poślubnej, w którą wreszcie mogła udać się z mężem, choć pobrali się dwa lata temu. Wcześniej prosiła, bym do niej przyjechała. A przed tym? Zostawiła wiadomość głosową, opowiadając, jak zaczęli remontować niedawno zakupiony dom, by go sprzedać. Po ślubie zdecydowali się zarabiać w ten sposób. Byli w stanie pracować razem i nie zatracić szczęścia, w czym przypominali mi naszych rodziców. Mama i tata całe życie byli szczęśliwi.

A Penn i ja? Stanowiliśmy swoje przeciwieństwo. Kiedy wyznałam, że chcę być pisarką, wyśmiał mnie, mówiąc, że nie mam ku temu odpowiedniej edukacji. Gdy wydawnictwo zaproponowało, iż kupi moją książkę, powiedział, że to łut szczęścia. A kiedy zaczęły spływać czeki, stwierdził, że nie powinnam wydawać pieniędzy, bo zapewne więcej nie będzie.

Penn poszedł do swojego gabinetu i wrócił z dokumentami.

– Miałem dać ci to przed wypadkiem, ale się powstrzymałem. Wystarczy, że podpiszesz w wykropkowanym miejscu i zostawisz je w korytarzu, gdy będziesz wychodzić.

Wyszedł, zostawiając mnie ze zbyt emocjonalną sobą, gdy wbił gwóźdź do trumny naszego małżeństwa. Dokumenty rozwodowe.

Podpisałam je z bólem serca.

Do trzech walizek pakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, które coś dla mnie znaczyły. Wezwałam taksówkę i zaczęłam czterdziestopięciominutową podróż do siostry, która nie miała pojęcia, że stanę pod jej drzwiami i będę błagać, by mnie wpuściła.

Kierowca wysadził mnie w Rival w Kentucky, więc zaciągnęłam walizki na ganek.

Odetchnęłam z ulgą, gdy na podjeździe dostrzegłam samochód.

Pospiesznie zapukałam do drzwi. Było po dwudziestej drugiej, więc istniała spora szansa, że Yoana śpi. Od zawsze lubiła wcześnie wstawać.

– Kto to? – zapytał głęboki głos należący oczywiście do Nathana.

– To ja – rzuciłam głośno, by nie zaczął mnie dusić szloch. – Kennedy. Musisz… – Stłumiłam strach i zamknęłam oczy. – Potrzebuję cię.

Drzwi się otworzyły, na progu stanęła siostra w piżamie, obrzucając mnie mocno zaniepokojonym spojrzeniem.

Wyglądała jak bogini, nawet kiedy wyrwano ją z łóżka. Boże, tak bardzo jej potrzebowałam, że rozbolał mnie brzuch, gdy mi się przyglądała… oczami tak podobnymi do oczu naszej mamy.

– Dobrze się czujesz? – zapytała, a te trzy słowa rozdarły zasklepione rany. Najbardziej bolała jej szczerość, troska, delikatność, miłość. Przez ostatni rok z głupoty okłamywałam siostrę w kwestii mojego samopoczucia, ponieważ zmagałam się z wewnętrznymi demonami, a mimo to Yoana bez chwili zastanowienia zapytała, czy dobrze się czuję.

Rozchyliłam usta, ale nie wyszły z nich żadne słowa. Popłynęły łzy, więc zakryłam twarz dłońmi.

– Przepraszam, Yoano – łkałam, kręcąc głową z zażenowania i bólu. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam.

Wydawało się, że nie potrzebowała tych moich przeprosin. Nie zaczęła zasypywać mnie pytaniami o obecną sytuację. Nie skarciła za to, że się od niej odsunęłam. Zamiast tego podeszła, otoczyła mnie rękami i mocno przytuliła.

– Wszystko dobrze, Kennedy. Już dobrze. Jestem. Jestem przy tobie.

Ściskała mnie mocno. Po raz pierwszy od przeszło roku, ponownie nabrałam tchu, gdy siostra nie chciała mnie puścić.

Kiedy mnie obejmowała, zadała bardzo ważne pytanie – zapewne najważniejsze, jakie od bardzo dawna słyszałam.

– Wina?

– Tak. – Parsknęłam śmiechem, zaskoczona tym, jak autentycznie brzmiał. – Wina.

ROZDZIAŁ 2

Kennedy

Nowe początki powinny być oklejone etykietą ostrzegawczą.

Uwaga: świeży start nie oznacza, że nie napłyną wspomnienia, co poskutkuje atakami paniki, dyskomfortem społecznym i falami wszelkich możliwych emocji wynikających z depresji, wdzięczności i gniewu. Żadne uczucie nie pozostanie pominięte.

Minęły trzy dni, odkąd zamieszkałam w pokoju gościnnym siostry, a Penn ani razu się ze mną nie skontaktował. Starałam się nie wyjawiać zmieszania, jakie gościło w mojej głowie. Nie chciałam, by mój nastrój ciążył siostrze i jej mężowi – nie zasługiwali na to. Zasłużyli na moją wdzięczność, a nie ponad roczny smutek. Na tym polegał problem z Pennem – widział mój ból, ale dowiódł, że w tym stanie nie byłam warta kochania. Zatem coraz bardziej starałam się nie okazywać cierpienia. Nie chciałam dłużej odpychać innych swoim żalem.

Pragnęłam, by przy mnie trwali.

Udawaj, aż stanie się to prawdą, Kennedy.

Udowodniono, że im częściej się uśmiechasz, tym więcej ludzi uważa, że jesteś szczęśliwy. Podstawowe naukowe fakty. Przez ostatnie dni od przyjazdu do Yoany tak często się uśmiechałam, że niemal bolały mnie policzki.

Czasami wychodziłam do łazienki, by na chwilę odpuścić sobie wesołość, nim ponownie przyklejałam ją na usta.

Jak do tej pory nie oskarżono mnie o sztuczny uśmiech, co oznaczało, że zasługiwałam na Oscara.

– Dobra, nie podglądaj! – poleciła Yoana, prowadząc mnie ulicami małej mieściny o nazwie Havenbarrow. Mówiła, że miasteczko znajdujące się zaledwie kwadrans drogi od jej domu, jest najbardziej urokliwe na świecie. Przez ostatnie dni nawijała nieustannie o tym, jak tu pięknie.

Nie mogłabym podglądać, nawet gdybym chciała, ponieważ miałam przepaskę na oczach. Szłyśmy od dłuższej chwili, co jakiś czas się potykałam, gdy siostra robiła, co mogła, aby uchronić mnie przed śmiercią.

– Czy ta opaska na oczy jest naprawdę konieczna? – dociekałam, nieco skołowana wszystkimi wybrykami Yoany. Kiedy zaparkowałyśmy w centrum, kazała mi zamknąć oczy, a następnie poprowadziła ku przygodzie.

– Tak! A teraz bądź cicho i idź. Jesteśmy już prawie na miejscu. Czekaj! Stój! Samochód! – wrzasnęła, ciągnąc mnie do tyłu.

– Co jest?! – krzyknęłam, przez co siostra zaczęła rechotać.

– Żartuję. Nawet nie jesteśmy w pobliżu ulicy. Pomyślałam, że to będzie zabawne.

– O, jakże brakowało mi twojego poczucia humoru – rzuciłam żartem, choć powiedziałam prawdę. Tęskniłam za siostrzyczką, a odkąd zwróciłam się do niej o pomoc, była dla mnie cudowna.

– Jeszcze tylko jeden skręt w lewo – poinformowała, trzymając mnie za ramiona, a następnie skręciła w przeciwnym kierunku. – To znaczy w prawo! Dobra, kilka kroków do przodu… dwa do tyłu…

– Tańczymy do kawałka Pauli Abdul Opposites Attract? Bo jeśli tak, to muszę zmienić buty – wyznałam.

– Cicho, kobieto. Jesteśmy na miejscu. Jeszcze troszkę w lewo. – Przesunęłam się. – Jeszcze troszkę. – Znów przestawiłam stopy. – Dobrze, w porządku. A teraz troszeńkę w prawo…

– Yoano! – zawołałam.

Śmiała się, przez co sama również zachichotałam.

– Dobra, dobra, przepraszam. Chciałam jedynie, by niespodzianka była idealna.

– Okej, to powiedz, co mam robić. Czy mogę już ją zobaczyć? Nie, żebyś musiała robić mi jakąkolwiek niespodziankę, ponieważ już uczyniłaś wystarczająco wiele, gdy pozwoliłaś mi spać w twoim pokoju gościnnym. W dodatku fakt, że ty…

– Kennedy.

– Tak?

– Przymknij się.

– Dobrze.

– Okej, dziękuję. A teraz na trzy zdejmę ci opaskę, byś mogła zobaczyć najwspanialszą rzecz na świecie. Raz… dwa… trzy!

Zdarła materiał z moich oczu i dostrzegłam, że stoimy przed domem. Bardzo ładnym, świeżo pomalowanym, z ogrodzonym podwórzem, na którym rosły polne rośliny. Na schodkach do ganku siedział Nathan – mąż Yoany – z dwoma butelkami szampana w dłoniach i z największym głupkowatym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam na jego twarzy.

Mocno zdezorientowana spojrzałam na siostrę.

– Co się tu właściwie dzieje?

– Niespodzianka! – pisnęła. – To twój nowy dom!

– Mój nowy… – Obróciłam się do siostry, gdy opadła mi szczęka. – Moje nowe co?! – wykrzyknęłam skonsternowana.

– Twój nowy dom. Jak wiesz, Nathan i ja kupujemy i remontujemy domy, a ten jest ostatni, najmniejszy w najsłodszym znanym ludzkości miasteczku. Mieliśmy go sprzedać, ale zdecydowaliśmy się go zatrzymać, abyś miała miejsce, które będzie tylko twoje. – Mówiła, jakby wypowiadane słowa nie oznaczały czystego szaleństwa. Podeszła do ganku i kontynuowała: – Nie zadbaliśmy o podwórko, ale za kilka dni mają przyjść dekoratorzy wnętrz, ogrodnicy… Ah, no i w środku nie ma zbyt wielu mebli. Dobra, jest całkiem pusto, ale zamówiłam kilka rzeczy, które mogą ci się spodobać. Mają zostać dostarczone za kilka dni. Wybrałam pralkę i suszarkę, a na razie najlepsze, co znajdziesz w kuchni, to staroświecka niebieska lodówka, którą masz dzięki uprzejmości Nathana i naszego garażu. Prosiłam go również, by poszedł do sklepu i kupił ci kilka niezbędnych rzeczy jak ładny materac, trochę zastawy stołowej, tani stolik do kuchni, przybory do łazienki i…

– Dlaczego to robisz? – wydusiłam, kompletnie oszołomiona i zdezorientowana całą tą dobrocią, której się nie spodziewałam. – To szalone. – Nie zasługiwałam na coś takiego. Nie mogłam mieszkać w domu, który chcieli sprzedać. Nie mogłam wziąć aż tyle od siostry, której przez ostatni rok tak mało ofiarowałam.

Jeśli już odebrałam jej to, co najważniejsze.

– Dlaczego to robię? – zapytała, zaskoczona moimi słowami. Złapała mnie za ramiona i zmrużyła oczy. – Kennedy… jesteśmy siostrami. Zrobiłabym dla ciebie wszystko.

Kiedy myślałam o ziemskich aniołach, jako pierwsza do głowy przychodziła mi starsza siostra. Yoana była święta, czyniła jedynie dobro. Serce takie jak jej to wielka rzadkość. Piękna zarówno fizycznie, jak i duchowo, choć większość osób zauważała jedynie jej urodę. Yoana McKenzie Lost stanowiła odzwierciedlenie naszej matki – z ciemnymi lokami, kawową cerą, wielkimi oczami i głębokim dołeczkiem w lewym policzku. Miałam to szczęście, że ilekroć tęskniłam za mamą, mogłam spojrzeć w oczy siostry.

Z drugiej strony, ja byłam idealną mieszanką obojga rodziców, ucieleśnieniem ich historii miłosnej. Po mamie miałam usta – mój uśmiech był idealnym odzwierciedleniem tego gestu w jej wykonaniu – a po tacie smukły, choć lekko garbaty nos i policzki jak u wiewiórki. Z mamą miałyśmy identyczne znamiona na łopatkach i taki sam dołek w brodzie. Moje luźne miodowe pasma stanowiły mieszankę genów z obu stron.

A oczy? Miałam po ojcu. Były piwne, z drobinkami brązu i zieleni. Ilekroć tęskniłam za tatą, patrzyłam w lustro. Niektórzy spoglądali na mnie i nazywali mozaiką cech rodziców, ale ja myślałam o sobie jako córce Renee i Aarona.

Wraz z siostrą byłyśmy żywym dowodem legendarnego uczucia naszych rodziców – najwspanialszej historii miłosnej wszechczasów. Chociaż tata nie był biologicznym ojcem Yoany, nikt nie miał wątpliwości, że był jej tatusiem. Kiedy mama została sama z dwulatką, Aaron pokochał je obie od pierwszego wejrzenia.

Tylko wyjątkowy mężczyzna kocha dziecko, z którym nie łączą go więzy krwi. Tata ani razu nie potraktował Yoany inaczej niż mnie. Czasami, gdy byłam mała, wydawało mi się, że kochał ją nieco bardziej. Oczywiście nie robił tego świadomie, a im byłam starsza, tym lepiej to rozumiałam. Yoanie brakowało ogniwa w historii jej życia, a tata pilnował, by czuła się kochana i żyła ze świadomością, że ma pełną rodzinę, nawet jeśli nie poznała biologicznego ojca.

Była córką Aarona – może nie dzięki krwi, ale zdecydowanie przez serca, które biły synchronicznie i czasami odnosiłam wrażenie, że Yoana uśmiechała się identycznie jak tata.

Nie było dnia, bym nie tęskniła za rodzicami, ale na szczęście miałam siostrę. Żałowałam, że wcześniej nie zdałam sobie z tego sprawy. Zamiast tego odsuwałam się od niej, ponieważ sądziłam, że wini mnie za wypadek.

To dzięki siostrze poczułam się tak, jakby zachmurzone od roku niebo nieco się w końcu przejaśniło i ofiarowało mi słoneczne dni oraz spokojne noce. Do końca życia będę jej dłużniczką za bezwarunkową miłość, którą mnie obdarzyła.

Yoana i Nathan oprowadzili mnie po domu. Zdziwiłam się tym, jaki był piękny, zwłaszcza że wcześniej pokazywali mi zdjęcia. Kiedy nadszedł czas, by wyruszyli w końcu w swoją podróż poślubną, siostra przekazała mi listę rzeczy do zrobienia podczas ich nieobecności.

– A teraz powtórz to, co ci powiedziałam – poleciła.

– Medytuj rano i wieczorem, bez względu na okoliczności, nawet jeśli to tylko pięć minut na oddech. Tak, matko – powiedziałam i jęknęłam z irytacji, chociaż byłam wdzięczna za miłość Yoany.

Miała tak wiele z dobroci naszej mamy. Przebywanie w jej towarzystwie, to jak otulenie się najcieplejszym z koców, który zapewniał natychmiastowy komfort.

– I nie bój się wejść do lasu za domem. Wiem, że zalesiony teren nie przynależy do posiadłości, ale wątpię, aby ten, kto jest jego właścicielem, przejął się lub zauważył, że tam spacerujesz. Kiedy pracowaliśmy na działce, zrobiliśmy sobie przerwę i poszliśmy się przejść. Zgubiliśmy się, co przypomniało mi czasy, gdy byłyśmy małe, a rodzice zabierali nas na górskie wędrówki. Pamiętasz, jak często gubiliśmy drogę?

Roześmiałam się.

– Tak, a kiedy mama zaczynała się martwić, bo się ściemniało, tata mawiał: „Nie można się zgubić na łonie natury. Przecież ona jest naszym domem”. – Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, ale zaraz posmutniałam.

– Bardzo mi ich brak – wyznała Yoana.

– Mnie również. – Bardziej niż byłam w stanie to wyrazić. Nie miałam wątpliwości, że wejdę do lasu, by medytować.

Kiedy byłyśmy małe, rodzice prosili nas każdego ranka i wieczoru, byśmy popracowały z energią. Tatuś nauczył nas jogi, a mama ćwiczeń oddechowych. Te lekcje naprawdę pomogły ukształtować moje życie, ale kiedy wszystko się popsuło, medytacja pierwsza zniknęła z mojej codziennej rutyny. Zabawne, jak ludzie tracą swoje zasady i przekonania, gdy ich świat wywraca się do góry nogami.

Inne zadania wyznaczone przez siostrę?

• Codziennie znajdź coś, co przywiedzie uśmiech na twoją twarz.

• Prowadź dziennik, aby powoli zanurzyć się w pisarskim świecie.

• Kiedy pozwoli na to pogoda, wyjdź z domu.

• Zwiedzaj Havenbarrow.

Yoana szturchnęła mnie w bok.

– Teraz, gdy wszystko ogarnęłyśmy, chcesz wyjść coś zjeść?

– Właściwie to trochę się zmęczyłam. Poza tym nie spieszysz się na samolot na Kostarykę?

Skrzywiła się, patrząc na zegarek.

– O, prawda.

– Tak – zachichotałam. – A to dopiero pierwsza część najbardziej epickiej podróży poślubnej na świecie.

Spojrzała na mnie oczami głodnego psiaka.

– Na pewno nie chcesz lecieć z nami?

– Nie. Wierz mi, nie mam nic przeciwko byciu piątym kołem u wozu, ale podróżowanie po świecie to już przegięcie.

– Dobra. Po prostu nie wiem, co będę robić bez ciebie tak długo. Czuję się, jakbym dopiero co cię odzyskała – urwała i przygryzła dolną wargę, gdy jej oczy zaczęły błyszczeć od łez. – Nie chcę ponownie cię stracić.

– Spokojnie. Kiedy wrócisz, znów będę sobą. Nie stracisz mnie, nigdy. – Pociągnęłam nosem na widok jej wzruszenia. – Nie płacz, bo wiesz, że się wczuwam. Tylko mnie przytul i spadaj, co?

Objęła mnie.

– Będę codziennie dzwonić, dobrze? Mam gdzieś różnicę czasu. Zalogujemy się na wszystkich portalach społecznościowych, żebyś mogła się odzywać, kiedy tylko zechcesz, Kennedy.

– Wiem. Dziękuję. A teraz jedźcie! – poleciłam, wskazując szczęśliwcom na wyjście. Przysunęłam się, pocałowałam siostrę w policzek, a następnie mocno uściskałam jej męża. – Zatroszcz się o nią, inaczej umrzesz, tak?

– Aye, aye, kapitanie. Słuchaj, w tym mieście jest kilka fajnych knajpek, w których możesz coś zjeść. Bez obaw daj nam znać, jeśli ktokolwiek będzie ci się naprzykrzać. Wiem, że ludzie z małych miast potrafią być wścibscy. Pamiętaj, że i dla mnie jesteś siostrą, a ja nie boję się skopać komuś tyłka, nawet będąc za granicą.

Roześmiałam się.

– Jedźcie. Kocham was. Uważajcie na siebie i, jak mawiali rodzice na swoich wyprawach: „Nie obawiajcie się nieznanego”.

– To samo tyczy się ciebie, siostra. Nie obawiaj się nieznanego – powtórzyła Yoana.

Nathan pożegnał się i wyszedł, by dać nam chwilę sam na sam. Serce mi się ścisnęło na myśl, że mnie zostawiają, ale zrobiłam, co w mojej mocy, aby ukryć ból.

– Penn postąpił okrutnie i gdybym mogła, odrąbałabym mu fiuta, ale ten rozdział w twoim życiu dobiegł końca. Pamiętasz, co rodzice mówili, kiedy ktoś ci umniejszał?

Pokiwałam głową, gdy do oczu ponownie napłynęły mi łzy.

– Kiedy ktoś sprawia, że czujesz się słaba, zrób coś, przez co poczujesz się silna.

– No właśnie. I właśnie to teraz zrobisz. Na nowo odkryjesz samą siebie. Zaczniesz od nowa, a każdy, kto ma na to odwagę, jest silny. Jesteś bardzo silna. Rodzice byliby z ciebie dumni. Ja jestem.

Potrafiła mnie wzruszyć.

– Rety, po prostu stąd spadaj, co? Przez ciebie będę znana w tym mieście jako płacząca idiotka.

– Dobra, kocham cię. Zadzwonię, gdy dotrzemy na lotnisko – zapewniła.

Pożegnałyśmy się raz jeszcze, ponieważ w naszym przypadku rozstawanie się stanowiło niezmiernie długi proces. Kiedy siostra wyszła, odetchnęłam głęboko i pozwoliłam łzom płynąć.

Oparłam się plecami o drewniane drzwi, zamknęłam oczy i poczułam uderzającą we mnie samotność. Okazuje się, że nieważne, jak mały czy duży jest dom, jak w nim ciepło czy zimno, jak poukładane są rzeczy pomiędzy jego ścianami – kiedy pojawia się samotność, zawsze jest smutno.

W tej samej chwili telefon dał znać o nadejściu wiadomości:

Yoana: Zapomniałam! Podrzuciłam Ci prezent. Zostawiłam go na podjeździe, by Cię trochę pocieszyć.

Z trudem przełknęłam ślinę i wzięłam się w garść, po czym wyszłam, by poszukać niespodzianki. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, do oczu napłynęło mi jeszcze więcej łez.

Stał przede mną relikt przeszłości, który rzeczywiście miał mnie pocieszyć – kabriolet rodziców. Poobijany pojazd oznaczał dwie ukochane osoby, które utraciłam. Miał matowożółtą barwę, a na niej rysunki. Pozwalano nam utrwalać na nim ulubione chwile, tworząc wspomnienia, na które mogliśmy patrzeć przez lata.

Obeszłam samochód, chłonąc każdy wyryty moment. Urodziny. Konkursy. Wakacje. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. To natychmiastowe przypomnienie tego, kim byłam w głębi duszy.

Przypomniałam sobie, jak jechaliśmy autostradą, słuchając Lauryn Hill, gdy nasze włosy rozwiewał wiar i wszyscy byliśmy wolni od lęków i szczęśliwi. Yoana siedziała obok mnie, a jej śmiech zarażał. Chichotałyśmy, puszczając bańki mydlane na tylnej kanapie auta. Nie można być nieszczęśliwym, kiedy ma się taką rodzinę i dzieli się z nią radością.

Mama.

Spojrzałam na siedzenie pasażera, gdzie stał kosz ze smakołykami, za którym leżał list oraz perfumy. Wyczuwałam ulubione zapach mamy. Yoana najwidoczniej spryskała nim tapicerkę.

Bzy i miód.

Wraz z perfumami znalazłam również butelkę whisky i słoik z ziarnami kawy.

Otworzyłam list.

Kennedy,

nie podoba mi się, że zostawiam Cię tak szybko po Twoim przyjeździe, ale pomyślałam, że przyda Ci się fragment naszej rodziny, gdy będziesz odkrywać na nowo samą siebie. Dlatego na wspaniałe poranki zostawiam Ci ukochaną kawę mamy, a na wieczory ulubioną whisky taty.

Kocham Cię, siostra. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Jestem tylko o jeden lot od Ciebie.

I nie zastanawiaj się nad wszystkim przesadnie. Jesteś na dobrej drodze, nawet jeśli się tak nie czujesz.

Yoana

Wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w połyskujące nad Havenbarrow gwiazdy. Otworzyłam butelkę alkoholu i przez resztę wieczoru prosiłam niebo o lepsze jutro. Błagałam rodziców, aby dali jakiś znak, że wszystko będzie dobrze. Prosiłam ich o przewodnictwo, modlitwę, cud.

Naprawdę przydałby mi się jakiś cud.

Nadszedł ranek, a wraz z nim poczucie, że po tylu dniach w mroku zdołam w końcu odnaleźć słońce.

ROZDZIAŁ 3

Kennedy

– Patrz pod nogi, Louise. Nie zniszcz krzewów – mruknął ktoś, gdy ziewnęłam na tylnej kanapie kabrioletu, w którym zasnęłam w nocy. Obudził mnie szelest na podwórku.

Serce podeszło mi do gardła i usiadłam.

– Cicho, Kate. Wierz mi, jeśli nadepnę na te krzaczory, wyświadczę im przysługę – odpowiedziała teatralnym szeptem druga kobieta. Skradały się po mojej posesji i zaglądały przez okna domu. Obie trzymały w dłoniach plastikowe pojemniki.

– Myślisz, że to duża rodzina? – zapytała Louise. – Dobry Bóg wie, że nie potrzebujemy, by po okolicy biegało więcej dzieci.

– Nie wiem. Wnioskując po braku mebli, mogą mieć problemy finansowe.

Uniosłam brwi, patrząc na węszące paniusie, które nie zauważyły, że siedzę zaledwie metr od nich.

– Mam nadzieję, że zatrudnią kogoś, kto uprzątnie ten chlew w ogrodzie. Nie chcę, by moja działka straciła na wartości przez tego nowego lokatora. Ostatnia rodzina, która tu mieszkała, wyrządziła wystarczająco wiele szkód – prychnęła z niesmakiem Louise.

– W czym mogę paniom pomóc? – wcięłam się. Obserwowałam, jak wścibskie babki na dźwięk mojego głosu wyskakują ze szpilek Louboutina. Odzyskały równowagę i na szczęście nie wypuściły pojemników z rąk, gdy obróciły się i zauważyły mnie w samochodzie.

– O Boże, kochanieńka, nie powinnaś się tak zakradać – powiedziała ta w żółtej sukience, kładąc sobie rękę na sercu. Jak się domyślałam, była to Kate. – Mało nie padłam na zawał.

Niemal przewróciłam oczami na tę ironię, ale zamiast tego posłałam jej najpiękniejszy uśmiech, z którego słynęły kobiety z południa, gdy wysiadłam z auta i się do nich zbliżyłam.

– Przepraszam. Nie chciałam pań wystraszyć.

Louise omiotła wzrokiem mój wielobarwny strój, po czym popatrzyła mi w oczy.

– Cóż, tak, powinnaś być ostrożniejsza.

– Następnym razem bardziej się postaram. Zatem, w czym mogę pomóc? – zapytałam ponownie.

Kate zbliżyła się, a wokół jej twarzy podskakiwały idealne jasne loki.

– Ach, tak. Jesteśmy sąsiadkami! Widziałyśmy wczoraj, jak się wprowadzasz, i przyszłyśmy, by się przywitać. Jestem Kate, a to Louise.

– Nie jesteśmy spokrewnione – powiedziały jednocześnie, po czym zachichotały. – Żartujemy! Jesteśmy bliźniaczkami.

Oczywiście.

– Mieszkam dwa domy na lewo stąd, a Kate dwa domy na prawo – wyznała Louise. – Znalazłaś się w środku, jak nadzienie kanapki.

Jakaż ze mnie szczęściara.

– Cóż, mam na imię Kennedy. Miło mi panie poznać – odpowiedziałam, siląc się na uprzejmość.

Na ich twarzach pozostawały szerokie, niegasnące uśmiechy, gdy wpatrywały się w kabriolet rodziców. Następnie przesunęły wzrok na mnie i znów na auto.

– Muszę przyznać, że to dość wyjątkowy pojazd – dumała Louise, a jej ton ociekał wścibskością. Oceniała mnie. – Jeździsz nim, czy to bardziej… ozdoba?