Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przywołuje perspektywę dziecka, które z zachwytem poznaje świat. Wyjawia konkretne tropy, które pomagają w osiągnięciu celów, zmiany czy sukcesów. Jednak przede wszystkim zwraca uwagę, że warto dawać sobie miłość oraz życzliwość.
„Otrzep kolana i biegnij” to książka wypełniona osobistymi, wzruszającymi historiami oraz przezabawnymi anegdotami. Ania Urbańska niczym wirtuozka lawiruje między tym, co w życiu smutne i radosne, oddając genialnie spektrum emocji, którymi wypełniony jest wszechświat.
Zwraca uwagę na rolę nastawienia, zaufania, wiary, odpowiedzialności czy elastyczności w życiu. Podpowiada, że człowiek musi dbać o swoją energię witalną. Taki energetyczny silnik skoncentrowany jest w umyśle, emocjach, duchowości oraz zdrowym ciele. Dbając o siebie, możesz niczym rakieta odlecieć w kosmos.
Autorka odważnie zwierza się czytelnikowi, opowiada o trudnych momentach swojego życia oraz w jaki sposób pokonała problemy. Z szczerym uśmiechem na twarzy przekonuje, że „nie warto się poddawać”, wystarczy otworzyć serce, uwierzyć w siebie oraz wyznaczyć cele. W książce „Otrzep kolana i biegnij”czytelnik może odnaleźć „receptę na sukces”, brzmi niewiarygodnie?
Spróbuj, zaryzykuj, uwierz!
W drodze poszukiwania odpowiedzi na pytanie „kim jestem”, autorka stara się pomóc czytelnikowi przytaczając historie i doświadczenia wielu osób. W książce odnaleźć można inspirujące wywiady z: Piotrem Cyganem, Edytą Skibińską, Magdaleną Jewiarz, Pawłem Zarembą, Anną Cieciórską, Pawłem Jarząbkiem, Laurą Kozłowską oraz Marleną Wawrzyniak.
Rozmowy mają przynieść natchnienie oraz stać się impulsem, żeby otrzepać kolana i biec!
Ania Urbańska jest Master Trenerem Structogramu, metodologii, która wykorzystując wiedzę o genetyce mózgu, pozwala skuteczniej sprzedawać, zarządzać i radzić sobie w relacjach ze sobą i innymi. Mówią, że „koloruje” mózgi ludzkie.
Wiedzę zdobywa na szkoleniach u takich Mentorów jak: Anthony Robbins, Blair Singer, czy Brian Tracy. Pracuje z największymi firmami międzynarodowymi, takimi jak: Citibank, DHL, Oracle czy Deutsche Bank, ale również z tymi mniejszymi, lokalnymi, małymi przedsiębiorcami.
Od 23 lat jest przedsiębiorcą. Zarządza firmą szkoleniową CONCRET i jest wiceprezesem zarządu i partnerem Instytutu Colina Rose – jednej z najprężniej rozwijających się szkół językowych, którą od zbankrutowanej spółki współdoprowadziła do sieci 33 szkół, w systemie franczyzowym, w całej Polsce.
Jeden z nielicznych na świecie neurocoachów. Jest absolwentką 6-ciu kierunków studiów podyplomowych i wykładowcą na wyższych uczelniach.
Autorka 9 książek, m.in.: “Otrzep kolana i biegnij”, “Mózg fabryka sukcesu”, “Teraz autentyczność” oraz współautorka przewodników: “Jak w 30 dni zwiększyć swoją efektywność”i “Jak zbudować swój wizerunek w 30 dni”, „DNA biznesu”, komiksu “Był sobie mózg. Instrukcja obsługi dla dużych i małych” czy charytatywnego projektu “Kod życia. O tym, czego warto nauczyć się od kota”.
Jej pasją jest rozwój osobisty i odkrywanie potencjału ludzkiego. Przez jej programy szkoleniowe i coachingi przeszło ponad 20 tysięcy osób, które z powodzeniem realizują swoje cele i żyją pełni spełnienia i pasji.
Prywatnie
Jest szczęśliwą kobietą, mamą dorosłego syna i żoną górala. Kocha koty i ich styl życia. W roli kobiety odnajduje się każdego dnia, szczególnie kiedy zastanawia się, co na siebie włożyć albo kiedy szuka w torbie kluczy. Jest szefem, który czasem zbyt miękko podchodzi do swojego zespołu.
Nie ma dla niej nic ważniejszego, niż rodzina i spełnianie się w różnych obszarach życia.
Punktem przełomowym w jej życiu była śmierć brata – Krzysztofa, który odszedł w 1998 roku. Wtedy zmieniła w swoim życiu praktycznie wszystko, począwszy od życia zawodowego, po życie osobiste.
Żyje zgodnie z maksymą:”Miej cierpliwość, wszystko jest trudne, zanim stanie się łatwe”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 234
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Otrzep kolana i biegnij
Anna Urbańska
Otrzep kolana i biegnij
Jak podnieść się po upadku i iść dalej, mimo wszystko
Autor: Anna Urbańska
Autor zdjęcia na okładce: Joanna Zasada
Projekt okładki: Paweł Jarząbek
www.3kolorymozgu.pl
Niniejsza publikacja ani żadna jej część nie może być
kopiowana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana, powielana ani odczytywana w środkach
publicznego przekazu bez pisemnej zgody Autorki.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną,
a także kopiowanie książki na nośniku filmowym,
magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw
autorskich niniejszej publikacji.
Copyright © by Concret 2014
ISBN 978-83-939818-0-9
drugie wydanie
ul. Makuszyńskiego 4
86-300 Grudziądz.
Bratu Krzysiowi
Spis treści
Tak na wstępie 9
1. Dlaczego ja? 11
2. Kawa na ławę 19
3. No to start! 27
4. Skąd TO się bierze? 33
5. Aż tak ważne? 37
6. Wykupić receptę? 45
7. To jak jest z tymi celami? 51
8. A gdzie jest twoja? 77
9. I czas w miejscu nie stanął 81
10. Płoniesz czy spalasz się? 89
11. A ja, gdzie jestem? 93
13. A moja skrzynka? 111
15. Być jak bambus 119
16. Autosugestia? Ja sam sobie? 121
17. Słowo na niedzielę J 127
18. I najważniejsze 129
Piotr Cygan 130
Edyta Skibińska 141
Magdalena Jewiarz 165
Paweł Zaremba 185
Anna Cieciórska 197
Paweł Jarząbek 213
Laura Kozowska 227
Marlena Wawrzyniak 241
19. Dziękuję 251
20. Na zakończenie 253
Zawsze mogę zacząć od nowa
Tak na wstępie
Jeszcze godzinę temu ta książka miała inny wstęp. On, jak i wszystko, był już napisany, gotowy. Siedziałam sobie
w niedzielne przedpołudnie w moim ogrodzie, szlifując całość, zmieniając czcionki, poprawiając słowa, pieszcząc moje „dzieło”. Gdy ni stąd, ni zowąd, mój komputer mnie o coś zapytał, nauczona przez informatyków, że na pytanie: zapisz? zawsze odpowiadam: tak, potwierdziłam operację. I w tym momencie wszystko zniknęło. Nie wierzyłam przez kilka dobrych chwil. Pomimo niedzieli zadzwoniłam do znanych mi fachowców od komputera i oni stwierdzili, że usunęłam sobie plik i jest on nie do odzyskania.
Ironia losu spotyka cię, jak piszesz książkę o tym, jak się podnosić, kiedy coś ci się posypie. Ciągle jeszcze nie wierzę,
że to się dzieje naprawdę… Nie mam notatek, żadnego planu, zapisanych plików, bo przecież piszę z serca, z głowy i mnie takie rzeczy, jak bunt komputera nie spotykają.
I co? Zaczynam od początku. Być może tamta była niedostatecznie dobra? Być może miałam doświadczyć kolejny raz, jak to jest otrzepać kolana i działać od nowa? Nie wiem. Wiem jedno, że zrobię to kolejny raz. Moja głowa wie, co było w środku, co chciałam powiedzieć, przekazać, jakimi doświadczeniami się podzielić. Tylko wstęp będzie inny, niż planowałamJ
Usłyszałam właśnie od znajomych: „Widzisz Aniu, ciągle nam mówisz, że trzeba działać na maxa, na 100%. Potwierdziłaś teraz, że jak coś robisz, to na 100%. Jak usuwasz plik z komputera, to też na 100%”. No cóż. Sama sobie to zrobiłamJ
Zatem, witaj na stronach tej książki, nowej, innej, niż ta sprzed chwili. Obiecuję, że postaram się jeszcze bardziej
i znajdziesz tu to, co mnie teraz pomaga przystąpić do działania raz jeszcze. Jednak, jak widać, sama teoria nie wystarczy i Wszechświat zesłał mi praktykę, przypominając, że zawsze można zacząć od nowa.
Ania Urbańska
8.06.2014 (tu była wcześniej inna dataJ)
Moje życie, moje wybory
Anna Urbańska
1. Dlaczego ja?
Kiedy po raz pierwszy, podczas jednego z moich szkoleń, jego uczestnik Robert zapytał mnie: „Aniu, kiedy ty spiszesz to wszystko, o czym nam mówisz”, pomyślałam, że to jakiś żart. Że niby ja i napisanie książki? Przecież jest ich tyle na półkach w księgarniach (wiem coś o tym jako typowy książkowy zakupoholik), Internet pełen jest cudownych lektur,
a chodzących i żyjących autorytetów całe mnóstwo dookoła nas. Jednak na kolejnych szkoleniach kolejne osoby mówiły mi: „Ania, te rzeczy, które głosisz, działają, więc opisz to”.
Sprawdzają się w zarządzaniu w firmie i w domu, w wychowaniu dzieci i związkach partnerskich. Handlowcom wiele
z opisywanych przeze mnie przykładów zwiększało sprzedaż, a osoby, dla których los nie był zbyt życzliwy, potwierdzały, że korzystając z wiedzy i doświadczeń i moich i innych ludzi, podnosiły się i wracały do życia. Wówczas postanowiłam podzielić się tym, czego ja doświadczyłam, i sposobami, które mnie pozwoliły stanąć na nogi.
Od dziecka marzyłam, żeby uczyć innych. Moje kuzynostwo z uśmiechem wspomina dziś nasze rodzinne imprezy, gdzie sadzałam towarzystwo w rządku i jako pani nauczycielka nakazywałam, co i jak mają robić.
Wiedziałam jedno, chcę, by moje życie wyglądało inaczej, niż to, co obserwowałam wokół. W moim rodzinnym domu wraz z moim bratem byliśmy uczeni kultu ciężkiej pracy. Moi rodzice nie mieli lekkiego losu. Oboje pracowali na akordzie, czyli w takim systemie, ile zrobisz, tyle zarobisz. Więc pamiętam, że bywało różnie. Mój tato często mawiał do nas, że jeżeli się nie będziemy uczyć i rozwijać, to w jego fabryce maszyn rolniczych będziemy malować pługi i naklejać
na nie naklejki (ku naszemu zdumieniu fabryka taty została zamknięta i nasze „marzenia” prysłyJ).
Pamiętam świetnie czas, kiedy rodzice pracowali na zmiany
i mieliśmy z bratem jedną magiczną godzinę, bez dorosłych w domu. To był niezwykły czas. Rozkładaliśmy wówczas, wypolerowaną przez mamę na wysoki połysk, ławę i graliśmy w ping ponga. Albo ubieraliśmy szlafroki rodziców i występowaliśmy, śpiewając jak znane gwiazdy sceny. Niesamowite było też buszowanie w szafach, gdzie mama chowała dla nas prezenty na święta i potem „granie” tego wielkiego zdziwienia, kiedy otrzymywaliśmy upominek,
o którego istnieniu wiedzieliśmy od kilku miesięcy.
Marzyliśmy o czasie, kiedy już będziemy mieszkać w swoich domach, przed którymi będą parkowały super auta, a nasze dzieci będą miały to wszystko, co nasi rodzice bardzo chcieli nam zapewnić, ale nie zawsze się udawało.
Moim pierwszym doświadczeniem, które długo pozostawało we mnie i towarzyszyło mi kilkanaście lat, była wada wzroku. Kiedy miałam 3 latka, wysoka gorączka podczas choroby rozluźniła mi mięśnie oka i stałam się jedną z tych, które miały zeza. Możesz się domyślać, co taka wada znaczyła dla kilkuletniego dziecka. Pamiętam jak przykre były docinki rówieśników i jak trudno było sobie z tym radzić. Już jako kilkuletnie dziecko dowiedziałam się, że mogę być poddana operacji i pozbyć się tego, co tak bardzo nienawidziłam. Ale… moi rodzice nie chcieli zaryzykować. Przecież widziałam, a operacja oka mogła nie zakończyć się sukcesem. Więc musiałam poczekać do pełnoletności. Wówczas pierwszą decyzją, jaką podjęłam, był podpis, który złożyłam w szpitalu, że zgadzam się na operację. I co? Nico! Nie udało się. Poza bólem, przygnębieniem i złością wówczas nie czułam nic. Jednak, kiedy pierwszy szok minął, postanowiłam spróbować jeszcze raz. Przekonałam lekarza, że może byśmy raz jeszcze zaryzykowali. Szczęśliwie trafiłam na wyjątkowego człowieka, który zajął się mną ponownie i …udało sięJ
To był moment w moim życiu, kiedy zdecydowałam, że nie warto się poddawać! Zresztą, w kilka dni po wyjściu ze szpitala kontynuowałam kurs prawa jazdy, który przerwałam
na czas pobytu w szpitalu i zaczęły się nowe schody. Okazało się bowiem, że minie kilka tygodni, zanim moje oczy zaczną sprawnie działać i do tego czasu będę widziała wszystko podwójnie. Więc każdy zakręt to były dwa zakręty, każde auto to były dwa auta, ciekawy świat. Szybko nauczyłam się,
że jeśli zamknę jedno oko, to już widzę wszystko jak trzeba
i tym sposobem zdobyłam prawo jazdy. Niezwykłe doświadczenieJ
Po ukończeniu liceum marzyły mi się studia. Pamiętam, kiedy weszłam na egzaminy wstępne w progi Wydziału Historii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, nogi się pode mną ugięły. Wszystko było takie wielkie, wyjątkowe. Odczekawszy swoją kolejkę weszłam na egzamin. Pamiętam tylko bardzo znudzone twarze siedzących tam profesorów. Na pytanie: „Jaka jest pani ulubiona epoka historyczna?” odpowiedziałam,
że Polska po 1956 roku. Zapanowało wielkie ożywienie i zaskoczony jeden z profesorów zapytał: „A nie Polska pierwszych Piastów?”. Potem okazało się, że 90% kandydatów wskazało ten obszar jako swój ukochany. Pewnie, to był etap IV klasy szkoły podstawowej, ten czas znali wszyscy. A tu wchodzi jakaś blondynka i opowiada o krwawych zdarzeniach z Poznania. Tak właśnie ze mną było.
Z dumą oświadczyłam moim rodzicom, że właśnie ich pierworodna dostała się na studia, jednak szybko uśmiech zniknął z mojej twarzy. Okazało się, że nie będę mogła studiować, bo to niestety kosztuje. W sumie, nikt z mojej rodziny nie ukończył studiów, więc to nic takiego. I tak wiele zrobiłam. Ale to mi nie dawało spokoju.
Studia zaoczne to przecież też studia – pomyślałam sobie, jednak one okazały się płatne. Szybko więc, jako 19-letnia absolwentka liceum, postanowiłam znaleźć pracę. Pewnie się domyślasz jak wiele ofert czeka na osobę z takim doświadczeniem, szczególnie w mieście o najwyższym wskaźniku bezrobociaJ Istne szaleństwo. Jednak wyszłam na ulice (nie dosłownieJ) mojego miasta i zaczęłam szukać pracy. Na jednym z okien wystawowych zauważyłam ogłoszenie, po którym ugięły mi się nogi:
Poszukuję kasjera walutowego
Pomyślałam, los mi sprzyja, pieniądze same do mnie lgną i to jeszcze w tylu wydaniachJ Szybko jednak uśmiech zszedł mi z twarzy. Okazało się, że aby być kasjerem walutowym, trzeba mieć ukończony kurs, którego ja nie miałam… Znalazłam się bardzo szybko w jednej z kafejek internetowych i znalazłam taki kurs, który za tydzień miał się odbyć w Toruniu. Yesss! Tylko, że ten kurs kosztował kolejne pieniądze. Więc teraz nie miałam ani pracy, ani pieniędzy na studia i jeszcze potrzebowałam dodatkowych na kurs.
Wpadłam na szalony pomysł. Postanowiłam się spotkać
z moim ewentualnym pracodawcą i zaproponowałam mu, aby pożyczył mi pieniądze, które potrąci mi z pierwszej pensji, abym mogła zrobić ten kurs, który pozwoli mi być jego pracownikiem. To było bezczelne, ale mogło się udać. I wiesz co, on się zgodziłJ I tym sposobem każdego dnia miałam
w swoich rękach dolary, funty, euro, utwierdzając się w dziecięcych marzeniach, że pieniądze i dobrobyt są dla mnie.
Szybko jednak, w 4 metrach kwadratowych, zaczęłam się nudzić. Klientów przychodziło niewielu. Na szczęście były książki i tyle ciekawego świata poza moją „kantorową” budką. Na moje szczęście, jakkolwiek to zabrzmi, mój szef zdecydował, że nie będzie kontynuował tego biznesu i dzięki temu otworzyły się nowe perspektywy.
Miałam w końcu szansę na spełnienie moich marzeń i jako 20-latka stałam się „Proszę Pani”. Moja praca w szkole
to był cudowny czas dla mnie. Jednak szybko się okazało,
że w machinie edukacyjnej dzieci są tylko przyczyną jej istnienia, a nie jej sednem. Ale to moja opinia. Każdego dnia, kiedy rano przekraczałam próg pokoju nauczycielskiego, stykałam się z ciekawą rzeczywistością.
Pierwsze pytanie, jakie dostawałam od części moich koleżanek, brzmiało: „A co ty znowu taka zadowolona?”. Bo przecież nie ma się z czego cieszyć. Albo pada, albo za gorąco, albo za dużo, albo czegoś za mało, albo za czarne, za zielone, a… i ciśnienie dziś niskie i biomet niekorzystny i jeszcze horoskop nie taki jak trzeba. Od razu zachciewało się żyć. Wielokrotnie, kiedy pracowałam z dzieciakami nad rozwojem, nad stawianiem celów życiowych czy wiarą w siebie, zdarzało mi się usłyszeć, że zwariowałam. Przecież na tej ulicy dzieci nic nie osiągną. To najgorsze miejsce w mieście, tu nie ma dla nich szans. Rzeczywiście, z takim podejściem
i wiarą pedagogów nie było.
Wtedy już wiedziałam, że to nie jest miejsce dla mnie, a jeśli już, to nie na długo.
Wyszłam za mąż, urodził się mój synek, a pieniędzy ciągle było za mało. Około 10 każdego miesiąca z żenującym uśmiechem „siedziałam w kieszeni” u moich rodziców i daleko mi było do dobrego samopoczucia.
Wtedy postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wpadło mi w ręce ogłoszenie w lokalnej prasie: „Zatrudnię doradcę finansowego”. I moja pierwsza myśl: znowu pieniądze, finanse, to moje przeznaczenie. Zatrudniłam się na drugi etat. Zaraz po pracy w szkole umawiałam spotkania i sprzedawałam produkty finansowe. I podczas jednego ze szkoleń, po trzech dniach wspólnej pracy szkoleniowej, podszedł do mnie prowadzący i powiedział:
„Ania, ty nie sprzedawaj, ty mów do ludzi.
Cudownie się ciebie słucha”.
Że niby ja? Mówienie do ludzi, takie publiczne, na scenie? Pewnie. Badania mówią, ze ludzie bardziej od chorób i śmierci boją się tylko wystąpień publicznych. A ja według niego miałam takowe prowadzić.
Powiedział, że jak zainteresuję się tematem NLP, to on da mi pracę. (Znałam wówczas LSD, mówiliśmy o tym na radach pedagogicznych, ale NLP?). Podarował mi wówczas książkę Ewy Foley „Zakochaj się w życiu” i tam znalazłam rozdział o NLP i zapisałam się na szkolenie i zaczęło się. To był rok 1999.
Za pożyczone pieniądze, już po miesiącu od rozmowy
z owym trenerem, siedziałam w gronie osób, które postanowiły być bliżej NLP. I przyznam, że początek zetknięcia się
z tematem był zaskakujący. Rozpoczęła się „rundka” dotycząca naszych doświadczeń z NLP. Moje były żadne (poza fragmentem z książki Ewy). Ale inni mieli doświadczenia bogate. Jednak, kiedy usłyszałam ich wypowiedzi, zamarłam:
„NLP to cuda, dziwy i teatry”
„NLP to magia zmieniająca życie”
„NLP to coś, co najlepszego zdarzyło mi się w życiu”.
I tym podobne. Myślę sobie: SEKTA. Patrzę na zegarek, przerwa za ponad godzinę. Wyczekam na nią, a potem się wymknę, tak że nikt nie zauważy. Nie dam się im wciągnąć
w te głupoty. Ale każda kolejna minuta wydawała się być coraz bardziej niesamowita, a to, co słyszałam, zaczynało robić na mnie wrażenie i zostałam. Dziś wiem, że to był początek mojej trenerskiej drogi.
Już po tygodniu od szkolenia grzecznie zgłosiłam się do pomysłodawcy treningu i mojej na nim obecności, z informacją, że jestem gotowa z nim pracować. Przecież byłam już trenerem i NLP stanowiło dla mnie „bułkę z masłem”J Po wielu tygodniach oczekiwań na mój pierwszy prawdziwy trening dla dużego, jak wówczas myślałam, klienta, byłam najszczęśliwsza. Energia ze mnie kipiała, pasja mnie roznosiła,
a zarobione w jeden weekend pieniądze to była moja pensja
w szkole. Nareszcie czułam, że znalazłam pracę dla siebie. Dziś mija 16 lat od wtedy i to, co wówczas czułam, czuję
po każdym przeprowadzonym szkoleniu, treningu, wykładzie. Super!
I wydawać by się mogło, że ta sielanka trwa do dziś. Ale wydarzyło się coś, co szybko uświadomiło mi, czym naprawdę jest życie.
Pamiętasz, we wstępie pisałam, że straciłam cały materiał
do tej książki. Zastanawiałam się, jak to możliwe. Wszyscy byli pewni, że go odzyskam i drwili sobie z mojej naiwności w kontakcie z komputerem i plikami. A ja zadałam sobie pytanie: „Co Wszechświat chce mi powiedzieć, jaką informację przekazać, że tamta wersja książki nie zobaczy światła dziennego”. I natychmiast przyszło oświecenie. Już wiem! Nie chciałam Wam o czymś powiedzieć, chciałam coś ominąć, od czegoś uciec. Czegoś, co stanowiło największy przełom w moim życiu. Czegoś, po czym nic nigdy nie było już takie samo. To jest powód, dla którego napisałam tę książkę. A ja, tak po prostu, uciekłam od powodu, od przyczyny.
No więc niech się dzieje. Dostaniecie wszystko. Bo to był dzień, który całkowicie zmienił moje życie.
Najważniejsze odkrycia wcale nie pasują do tego, co znasz
Laureli Blyth
2. Kawa na ławę
Pamiętasz 11.09.2001 roku? Ktoś był w szkole, w pracy. Co Ty wtedy robiłeś? Jakie myśli towarzyszyły wówczas każdemu z nas? Początek wojny, koniec świata, jakaś masakra. Tak, takie myśli pojawiały się w głowach. Ja wtedy w pamiętnym dniu zamachu w Stanach Zjednoczonych prowadziłam samochód, wracałam ze szkolenia. Zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka i zapytała, czy wiem, co się stało? Nie wiedziałam, bo słuchałam książki na płycie (rzadko słucham radia, bo to guma do żucia dla uszu, przynajmniej dla mnie).
Zatrzymałam się i zaczęłam się zastanawiać, co teraz będzie, jeśli taka potęga jak Stany Zjednoczone zaczyna mieć tego typu wyzwania? Jednak to wydarzenie natchnęło mnie myślami, które już kiedyś mi się zdarzyły.
I to nie zamach w USA był dniem, który zmienił wszystko. Tamto zdarzyło się odrobinę wcześniej…
Był październik 1998 roku, piękna, jak na tę porę roku, sobota. Tego dnia mój młodszy braciszek poślubiał swoją piękną żonę. Cudowny dzień, wszyscy odświętni, wszystko jak z żurnala i najpiękniejszych filmów. Byłam dumna, że Krzysiek zaczyna swoją drogę życiową i jest szczęśliwy. Dokładnie miesiąc później, w niedzielę, odwiedził mnie młody żonkoś i ze sporym niepokojem w oczach oznajmił mi,
że coś chyba jest z nim nie tak. Jakieś dziwne siniaki na rękach, nogach, jakaś słabość całego ciała od kilku dni. Poleciłam mu udać się do lekarza i co usłyszałam:
„Siostra, przecież ja nie mam czasu na takie rzeczy, nie mogę chorować. Mam studia do zapłacenia (studiował trzeci rok ochronę środowiska), mam umowę czasową u mnie w pracy i przecież wiesz, że spodziewamy się dziecka, więc zwolnienie i nie zarabianie kasy nie wchodzi w grę.” Tak, świetnie znałam te monologi, sama powtarzałam je przez lata. I tak tej niedzieli rozstaliśmy się, mówiąc do siebie, że wszystko będzie dobrze i wszystko minie.
Kiedy następnego dnia nie mogłam przez wiele godzin dodzwonić się ani do mojego brata, ani do rodziców, wpadłam w lekki niepokój. Za kilka godzin wszystko się wyjaśniło. Mój brat był w szpitalu. Chory na białaczkę, w stanie ciężkim…
Jakiś żart przecież! Wczoraj się widzieliśmy, rozmawialiśmy, żartowaliśmy. A ON dziś w szpitalu, poważnie chory? Popędziłam tam i to, co zobaczyłam, zwaliło mnie z nóg. Zobaczyłam ciężko chorego człowieka, który był kimś innym, niż mój wczorajszy braciszek.
I chyba tego najbardziej się obawiałam, pisząc poprzednią wersję książki. Że nie chcę znowu zderzyć się z tamtą rzeczywistością… Teraz wiem, że chcę to zrobić dla każdego z nas.
Wszystko zdarzyło się tak szybko, szpital jeden, drugi, rozmowy o przeszczepie szpiku, chemia, nadzieja, wiara, bezsilność. Nie umiem dziś nazwać tego, co wtedy czułam. Wiedziałam jedno -trzeba walczyć. Tylko ja to wiedziałam. Mój brat był innego zdania. Szybko przeczytał w Internecie, że na jego odmianę białaczki się umiera. W sumie nie do końca – umiera 99% ludzi. Ja uczepiłam się 1%, on 99%. I od tej chwili było szybko po WSZYSTKIM. Nikt z nas nie zdążył oswoić się z chorobą, kiedy po sześciu dniach zadzwonił telefon, że już po… WSZYSTKIM!
Pamiętam, kiedy zadzwonił do mnie w kolejny niedzielny poranek tato i powiedział: „już po WSZYSTKIM”, nie zrozumiałam? Po jakim WSZYSTKIM??? „Krzysiu nie żyje!” Co takiego, jak to, kiedy, co??? Po głowie szalały myśli. Przecież dokładnie tydzień temu rozmawialiśmy tutaj, na tej kanapie, na której teraz siedzę. To tu dyskutowaliśmy, że musimy być zdrowi, bo rodzice, nasze dzieci, plany życiowe. A tu mi ktoś mówi, że JEGO nie ma? Przecież ma młodą żonę, za kilka miesięcy urodzi się jego syn, mieli swoje plany, marzenia.
Ten dzień, ta listopadowa niedziela, zmieniła wszystko. Już wiedziałam, czego nie chcę w życiu, a co jest mi w nim potrzebne. Zrozumiałam, jak kruche jest nasze bycie tutaj. Jak niewiele potrzeba, żeby WSZYSTKO przestało się liczyć. Krzysiek miał 22 lata i przed sobą cały świat. Jednak już dziś wiem, że to była czysta teoria.
I jeszcze jedno. Ostatnio usłyszałam, że ludzie, kiedy piszą książki albo prowadzą szkolenia, opowiadają ckliwe historie o swoim życiu. O chorobach, złym dzieciństwie, umieraniu. Robią to, żeby wzbudzić emocje i współczucie. I teraz już wiem, to był powód, dla którego w poprzedniej wersji chciałam sprytnie ominąć ten temat. Dobrze, że tak się stało, jak się stało. Teraz wiem, że szanuję takie opinie, ale mam kompletnie gdzieś, co ludzie sobie o tym pomyśląJ Nie oczekuję, ani współczucia, ani żadnych innych uczuć skierowanych
w moją stronę. Mój ból i moje doświadczenia są moje. Piszę, bo chcę, żeby to, co się wydarzyło wtedy w ten niedzielny poranek, i to, co zdarzyło się później 11 września 2001 roku, dało nam wszystkim coś. Przemyślenia, analizę, emocje, uczucia, decyzje.
Więc wracając do tych emocjonalnych wątków, do dnia zamachu w Stanach. Minęło tak wiele lat. Zobacz, TO WSZYSTKO zdarzyło się dopiero co. Pamiętamy wszyscy świetnie emocje, które nam wtedy we wrześniu towarzyszyły: wojna, niepokój, lęk.
Moje myśli też były bardzo różne. Zadałam sobie wtedy
ponownie pytanie sprzed kilku lat, kiedy odszedł mój brat. Czy to, co robię w swoim życiu, ludzie, którzy są wokół mnie, czy to jest to, co chcę robić dalej? Czy to jest mój świat? Możemy sami sobie zadać pytanie, ile rzeczy w naszym życiu wydarzyło się przez ostatnie lata? Czy od wtedy do dziś – wzrosły nam być może kredyty czy oszczędności, przyjaciele czy niekoniecznie, nasz stan emocjonalny się zmienił na plus czy nadal jesteśmy życiową marudą? Może przybyło kilogramów? A może zmieniliśmy coś zawodowo, zamiast narzekać na naszą pracę? Może zaczęliśmy żyć inaczej? Może podjęliśmy jakieś decyzje, które dzisiaj procentują?
Miejsce, w jakim jesteśmy dziś, ten moment tutaj, nie jest przypadkiem. Zarobiliśmy sobie na to, co mamy dziś. Jeśli możemy mieć do kogokolwiek pretensje, że nie podoba nam się nasz stan, to do kogo?
Popatrzmy, ten czas upłynął, powiem więcej – kolejne lata przebiegną i być może będziemy wspominać dzisiejszy dzień. Pytanie jest tylko jedno – czy przez ten czas wydarzy się coś, co spowoduje, że będziemy lepiej się czuć, będziemy łatwiej się rozwijać? Może będziemy mieć więcej pieniędzy na koncie czy też będzie to czas, który przeleci przez palce, jak przeleciało ostatnich 10-15 lat?
Często słyszymy u nas w firmie: „Wy to mieliście szczęście, Wam to się powiodło. Ty Ania to jesteś w czepku urodzona. Pewnie. Ludzie, inni, widzą rezultaty naszych działań, sukcesy. Być może znasz to z własnego życia. Ale chcę Wam powiedzieć, że przez te wszystkie lata nie leżeliśmy plackiem, to był nie przypadek, zbieg okoliczności. Wszyscy ludzie, którzy dzisiaj pracują razem ze mną, w moim zespole, pojawili się w tej firmie, przeszli kawał, często wyboistej, drogi. Trudnych sytuacji, zdarzeń.
Każdy z nas doskonale wie, że w życiu nic nie dzieje się przypadkiem (ale to moja teoriaJ). Jeśli zrzucamy odpowiedzialność za różne zdarzenia w życiu na to, że to był przypadek, to zastanówmy się, czy rzeczywiście o to chodzi? Czy to rzeczywiście tak jest? To, że dzisiaj czytasz tę książkę, wiąże się z konkretnymi konsekwencjami. Poznanie nowej wiedzy zawsze wiąże się z konsekwencjami, dlatego, kiedy ją skończysz, już nic nie będzie takie samo.
Jeszcze możesz ją odłożyćJ
O, czytaszJ
Możesz liczyć się z tym, że pewne pomysły przyjdą Ci
do głowy. Może będzie tak, że to będą szalone pomysły i podzielisz się nimi z kimś i usłyszysz: „wodę z mózgu Ci zrobiła”. Tak, czasem po szkoleniach słyszę, po pierwszym dniu, jak przychodzą uczestnicy i mówią: „Mąż mówił, że to głupie”, „żona mówiła – Ty wróć lepiej tutaj na ziemię, to się nie zdarza”.
Jest tylko jedna osoba, od której zależy, czy to, czy będziemy coś zmieniać, uczyć się i powodować, żeby czuć się fajniej, lepiej, przyjemniej. Tą osobą oczywiście jest każdy z nas indywidualnie. Każdy z nas może podjąć dzisiaj decyzję, żeby coś innego zacząć w życiu robić, coś zmieniać. Może zastanowić się, czy chce żyć w toksycznych układach: związkach, przyjaźniach, kontaktach biznesowych? Czy chce codziennie od poniedziałku do piątku, a niektórzy i w weekend chodzić zarabiać pieniądze do miejsca, którego nienawidzi. Wśród ludzi, którzy nas osłabiają, zamiast wzmacniać? To jest nasz wybór.
Jeśli mi ktoś narzeka na swoją pracę, mówię: „przepraszam Cię bardzo, taką decyzje podjąłeś”. No ale potem, oczywiście, co słyszę, że co jest w Grudziądzu? Bezrobocie! I tu nie ma pracy. W ogóle całe województwo jest beznadziejne.
I w sumie to żyjemy w chorym kraju.
Jednak znajdują się ludzie, którzy jednak tę pracę mają, są zadowoleni, szczęśliwi. Istnieje dziesiątki firm, w których mamy mnóstwo możliwości. Ale dlaczego tkwimy w tym miejscu, w którym jesteśmy? No dlaczego? Jak tam jest? Dobrze, bezpiecznie, przewidywalnie. Wiemy, czego się spodziewać. A po drugiej stronie czeka na nas ryzyko! Może się przecież nie udać! Może się okazać, że to nie jest to! I wtedy trzeba będzie znaleźć winnego i nikogo po drodze nie będzie!
Chcę cię skłonić do małej chwili przemyśleń. To każdy z nas musi osobiście podjąć własną decyzję, co dalej ze swoim życiem będzie robił. Jeżeli jesteśmy szczęśliwi, zadowoleni, wszystko jest w porządku – nie zmieniajmy niczego, nie psujmy! Ale jeżeli czujesz, że są wyzwania, że są nowe pomysły, ale brakuje tej odwagi, żeby zrobić krok dalej, to może dzisiaj jest dobry dzień na to, żeby ten krok właśnie postawić!
Nie jutro! Tak jak z paleniem – od jutra nie palę! Od jutra się odchudzam! Od jutra przestaję jeść słodycze! Właśnie od teraz! Od dzisiaj! Od zaraz! Będzie podczas tej lektury wiele okazji do podejmowania decyzji. Do tego, żeby poczuć się lepiej, bo tylko wtedy rzeczywiście możemy realizować swoje pragnienia, swoje marzenia, swoje cele!
Chcę, aby każdy z nas uwierzył, że po każdej złej sytuacji
w życiu, po smutku, przygnębieniu i szarości może być inaczej. Że to WSZYSTKO, co się zdarzyło, to nasze doświadczenia. To WSZYSTKO było po coś.
Najważniejsze, żeby podnieść się, otrzepać kolana i rozejrzeć się, ile jest jeszcze możliwości dookoła!
Miej cierpliwość. Wszystko jest trudne, zanim stanie się łatwe.
Margaret Fuller
3. No to start!
Istnieje jedna podstawowa rzecz, która jest dla mnie istotna, która zmienia postrzeganie wielu sytuacji w życiu. Ułatwia
i daje zrozumienie. Pamiętaj o tej jednej prostej rzeczy. Co to takiego? Każdy z nas jest pępkiem świata! Zgodzisz się,
że jesteśmy dla siebie pępkiem świata? Czy jest ktoś ważniejszy od nas? Czasem, jak pytam: „Kto jest dla Ciebie najważniejszą osobą w życiu?”, jak myślisz, jakie odpowiedzi słyszę? Dzieci, mąż albo żona, partner, rodzina, przyjaciele.
Powiedz mi, jak można być dobrą mamą, dobrym tatą, świetnym przyjacielem, jeżeli sami z sobą czujemy się źle? Jeśli sami siebie nie szanujemy, nie lubimy, nie mamy do siebie zaufania, nie wiemy, jak postąpimy w danej sytuacji?
Dlatego wyobraź sobie (ok, tylko przez chwilęJ), że jesteś pępkiem świata. Dasz radę?
Każdy z nas jest w centrum i ma dwa podstawowe obszary wokół siebie. Dwie podstawowe strefy, które istnieją u każdego z nas!
Ta najbliżej nas nazywa się strefą naszego wpływu! Na jakie rzeczy mamy w życiu wpływ? Na przykład, na co dziś mieliśmy wpływ? Na to, w co się ubiorę! Na decyzję, że jestem tu, gdzie jestem. Na to, że czytam teraz, jak się czuję, co myślę. Mamy wpływ tylko i wyłącznie na rzeczy, które zależą od nas. Mamy wpływ na to, czy jesteśmy chodzącą, jęczącą marudą, wiecznie niezadowoloną. Mówiącą do wszystkich: świat jest niefajny, życie jest trudne, ludzie są niesprawiedliwi, oszukują. I wstajemy rano, patrzymy w okno, mówimy: łee kolejny fatalny dzień. Ale będzie beznadziejnie. Deszcz pada, zimno. Włączamy radio, a tam horoskop dla Ryb i Wag w dniu dzisiejszym nie jest dobry – lepiej z domu nie wychodź! I natychmiast zaczynamy w podobny sposób funkcjonować.
Jeszcze jak mamy „pasjonującą” pracę, którą „kochamy”, i mnóstwo ludzi podobnych wokół siebie, to jest superJ Możemy wówczas założyć takie stowarzyszenie osób z gruczołami wymówkowo-narzekającymi.
I się zaczyna od razu z rana w poniedziałek. I tak do piątku. A w piątek opisy na Facebooku: „nareszcie piątek, piąteczek, piątulek”! I niektórzy tak żyją, od piątku po pracy przez weekend, gdzie można jako tako sobie pofunkcjonować, poćwiczyć kciuka na pilocie i potem przychodzi poniedziałek
i znowu szara rzeczywistość. Kiedy słyszę jak ludzie po wakacjach mówią: „wracam do szarej rzeczywistości” – to im bardzo współczuję! Bo to oznacza, że przez większość dni
w roku tak żyją! Bez sensu, beznadziejnie! Nic, tylko współczuć!
W tej strefie wpływu znajdują się wszystkie kwestie związane z nami. Jak się czuję, co myślę, jakich ludzi mam wokół?
Ale dalej jest jeszcze jedna strefa – nazywa się strefą naszego zainteresowania. Znasz tę strefę. Co się znajduje w strefie naszego zainteresowania? Co nas w życiu interesuje, ale nie mamy na to wpływu? Podajmy przykłady: pogoda, inni ludzie, żona, mąż, dzieci. Tak, żona, mąż to też inni ludzieJ Przyjaciele, podwyżka, polityka, decyzje naszych ukochanych polityków, to, co podają w telewizji, to, co słyszymyw radio. To wszystko znajduje się w strefie naszego zainteresowania.
Tylko jedno pytanie! Po co my się tym emocjonujemy? Czy jakakolwiek z tych rzeczy zależy od nas? Czy od nas zależy, jaka będzie pogoda? A może od nas zależy, co dzisiaj nasz premier powie? A może podwyżka u naszego szefa zależy od nas? No chyba, że sami dla siebie jesteśmy szefemJ Zwróć uwagę na pewną prawidłowość, która nam się
na co dzień pojawia. Próbujemy zrzucać odpowiedzialność za swoje samopoczucie, za swoje myśli, za swoje zachowania na innych ludzi.
Mówimy: to ode mnie nie zależy! Bo gdyby zależało, to bym coś zmienił. Zachował się inaczej. Dlaczego tak robimy? Bo tak jest wygodniej! Tak jest bezpieczniej!
Zobacz, w strefie zainteresowania znajdują się m. in. słynne korki samochodowe. Co robią ludzie w korkach samochodowych? Nudzą się! Denerwują się! Dłubią w nosie!
A mężczyźni wykonują bardzo ciekawą czynność. Bardzo lubię to obserwować. Wysiadają z samochodu… i kopią
w opony! Pytam więc znajomych facetów: po co Wy kopiecie w te opony? I co słyszę? Nie wiem, tak jakoś!J Nie wiem, czemu to ma służyć. Ale zabija czas! Posłuchaj, co mówią ludzie
w korkach samochodowych.
Ile emocji temu towarzyszy! I nie są to pozytywne emocje.
A co można robić w korku samochodowym, żeby sobie nastroju nie zepsuć? Można porozmawiać z pasażerem. Można słuchać czegoś, co jest interesujące, na płycie, można wykonać zaległe telefony. Ja już raporty nawet ze szkoleń pisałam w korkach samochodowych. Ale najważniejsza rzecz, którą można, to: nie pozwolić na to, żeby negatywne emocje w jakikolwiek sposób wpłynęły na nasz nastrój. A my niestety na to pozwalamy! Zaczynamy się wkurzać, denerwować. Kobiety są w tym szczególnie mocne, my to potrafimy się tak nakręcić… Tak, jesteśmy mistrzyniami świata w nakręcaniu się w stosunku do sytuacji, które nigdy nie nastąpią.
Jedna najważniejsza rzecz! Jeżeli tylko to wyniesiesz z tej książki, to mam zaliczone zwycięstwo! Jeśli coś ode mnie nie zależy, to muszę sobie to odpuścić, bo nie ma sensu! Po prostu, zwyczajnie nie ma sensu! Jeśli coś znajduje się w strefie zainteresowania – odpuszczam!
Zadaję proste pytanie: zależy ode mnie? Nie. Odpuszczam!
Pamiętaj, w tej strefie są inni ludzie. Często bardzo bliskie nam osoby. Często ludzie na szkoleniach, kiedy opowiadam o strefie wpływu i zainteresowania, próbują mi udowodnić, że ich dzieci i partnerzy są w strefie ich wpływu. Czy to możliwe, żeby partner czy dziecko byli w strefie naszego wpływu? Chcielibyśmy! Jak już ktoś się bardzo upiera, mówię: dobra, na granicy stref masz tych swoich bliskich.
A teraz pomyśl, dwuletnie dziecko, jak będzie miało ochotę robić coś, na co nie godzi się mama, to zrobi to czy nie? Wyobraź sobie malucha, który zaczyna wygrzebywać ziemię z doniczki w kwiatku, takim, który stoi na meblach. W strefie wpływu matki jest to, że kwiat przestawi na górną półkę.
Ale dziecko ma swoją strefę wpływu. I co może zrobić? Krzesełeczko i ciach po schodach do góry. I dalej osiągnie swój cel.
Myślę sobie, że dla zdrowia psychicznego własnego warto mieć świadomość, że po prostu pewne rzeczy trzeba odpuścić! Warto sobie darować! Warto zrobić krok do tyłu, powiedzieć: „Trudno, nie ode mnie to zależy, nic z tym nie mogę zrobić! Mogę się jedynie do tego dopasować! Mogę zmienić swój sposób myślenia, swoje zachowania, swoje myśli”. Więc może to dobry moment na weryfikację swoich myśli i zachowań?
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
przysłowie polskie
4. Skąd TO się bierze?
Mamy w Grudziądzu piękny park. A w tym parku czasami sobie różne osoby spacerują. Uwielbiam obserwować ludzi, kiedy tak zajęci sobą chodzą i dyskutują. Pewnego pięknego dnia spacerowała sobie właśnie pewna rodzinka. Mama, tato i dzieciaczek, około dwóch – trzech lat. Bardzo samodzielny malec, rezolutny, otwarty na świat. Rzekłabym, zerwany ze smyczy. I to dziecko, takie szczęśliwe, biegnie, podskakuje, dotyka roślinek, grzebie w ziemi, podchodzi do łabędzi. Rodzice są zajęci rozmową. Od czasu do czasu pojawia się tylko hasło z ich strony:
„uważaj, nie przewróć się”,
„wolniej, nie dotykaj, bo się pobrudzisz”,
„nie biegnij, bo się przewrócisz”.
Znamy te teksty. Ileż razy z naszych ust wychodziły? A to dziecko biegnie przed siebie, szczęśliwe, zadowolone, ma nieograniczone perspektywy.