Pamiątka - Leśniewicz Justyna - ebook

Pamiątka ebook

Leśniewicz Justyna

4,6

Opis

Nie da się odciąć od przeszłości, bo w najmniej spodziewanym momencie daje o sobie znać, burząc wypracowany spokój.

Majka od razu po studiach wyjechała do Warszawy w pogoni za marzeniami. Choć jest spełnioną samotną matką, to tęsknota za dawnym życiem często daje o sobie znać. Jej spokój burzy pojawienie się mężczyzny, z którym kiedyś wiele ją łączyło. Przed laty uciekła od niego, kiedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze problemy. Czy tym razem będzie umiała stawić im czoła?

Czy dawne uczucie odrodzi się niczym feniks z popiołów? Czy dawny żal i złe wybory odejdą w cień, gdy odżyje miłość? Czy wszystko można zawsze wybaczyć i zacząć od nowa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (121 ocen)
84
26
8
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lady-wu

Nie oderwiesz się od lektury

polecam, piękna historia
30
Oli_98

Nie oderwiesz się od lektury

super❤️
20
Natalieee_zi

Dobrze spędzony czas

Świetna 💛
20
Mangano

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ładna historia.
20
fitmag80

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana jednym tchem...
20

Popularność




To była nasza historia

Tak pięknie skończyć się mogła

Verba, Młode wilki 8 – Nasza historia

Oni, osiemnaście lat wcześniej

Siarczysty mróz szczypał w policzki, a śnieg rozkosznie skrzypiał pod butami. Stałam na szczycie góry śmierci, skupiając na sobie spojrzenia wszystkich kolegów i koleżanek zeszkoły.

– Majka, nie peniaj, tylko zjeżdżaj! – Usłyszałam nawoływania zdołu.

Cwaniacy, którzy już zjechali, myślą, że są lepsi od tych, których obleciał strach. A ja właśnie byłam przerażona. Góra śmierci to nie byle co! Jest naprawdę stroma i można się na niej wywalić. Kiedyś Joasia złamała tu rękę, bo tak niefortunnie upadła, że całym ciężarem ciała wsparła się na dłoni. Długo chodziła w gipsie, ale miała w sobie wiele odwagi, bo kolejnej zimy bez wahania znowu zjeżdżała z tej przeklętejgóry.

– Boi się! Patrzcie, jaka przestraszona! – wykrzykiwał Mariusz z równoległejklasy.

Jego rechot od razu podłapała reszta, śmiejąc się w głos i krzycząc, że jestem „strachliwa buła”. Przysiadłam na sankach, chcąc im pokazać, że mam w sobie więcej odwagi, niż przypuszczają, choć serce waliło mi ze strachu i nie miałam pojęcia, dlaczego dałam się namówić na tę przygodę. Mimo że z dołu górka nie wydawała się taka straszna, to jednak tu, na górze, wszystko nabierało innejperspektywy.

– Przyznaj, że nie dasz rady! Jesteś słabeuszem! – pokrzykiwał Mariusz. – Jesteś słab… – Nie zdążył dokończyć słowa, bo rozpędzona śnieżka trafiła go prosto wczoło.

Spojrzałam w kierunku, z którego nadleciała kulka, i dostrzegłam Klaudiusza Szymańskiego, uśmiechającego się do mnie półgębkiem. Puścił mi oczko i podszedł bliżej. Był starszy ode mnie o rok. Niedawno wprowadził się do sąsiedniego bloku. Zawsze samotny, trochę wycofany. W szkole trzymał się tylko z Igorem Jaworskim, na którego wszyscy mówili Jawor. Igor opierał się teraz o drzewo, a ręce miał założone napiersi.

– Bardzo ci dokuczali? – wyszeptałKlaudiusz.

Na dole niezniechęcony Mariusz zaczął śpiewać Zakochana para… Jednak uciszył się, gdy tylko pojawił się przy nim Jawor i tym razem to on przywalił dzieciakowi śnieżką w twarz. Znokautowany, krzyknął do reszty, że pora się zwijać, a chwilę później mogliśmy już obserwować ich oddalające sięsylwetki.

– Jak chcesz zjechać, to mogę z tobą. – Chłopak przykucnął obok mnie, uśmiechając siępromiennie.

Skinęłam tylko głową, odrobinę skrępowana obecnością starszego chłopca. Onieśmielał mnie, a jego wzrok sprawiał, że drżały mi dłonie. Usiadł na sankach i popchnął mnie delikatnie do przodu, tak że znalazłam się między jego udami. Przytrzymał mnie w pasie i zapytał, czy jestem gotowa. Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, jednocześnie przytłoczona jego obecnością i przerażona górą śmierci. Klaudiusz odepchnął się stopami i już po chwili mknęliśmy w dół. Na nasze nieszczęście rozpędzone sanki nie zatrzymały się w porę, choć chłopak usiłował je wyhamować. Z impetem uderzyliśmy w zaspę śnieżną i wpadliśmy w zimny puch. Klaudiusz od razu zerwał się na równe nogi, ściągnął ze mnie sanki i odsunął mi mokre włosy z twarzy. Usiłował poprawić także czapkę, która zsunęła się na jeden bok. Musiałam wyglądać jak siedemnieszczęść.

– Nic ci się nie stało? – dopytywał zatroskanymgłosem.

Może wydawać się to dziwne i niedorzeczne… jednak właśnie wtedy zakochałam się w nim bez reszty. Mając zaledwie jedenaście lat, byłam przekonana, że ten chłopak kiedyś zostanie moim mężem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo życie zweryfikuje mojeplany.

Ona, teraz

Po długim i męczącym dniu w końcu mogłam się odprężyć i pobyć sama ze sobą w kompletnej ciszy. Po szybkim prysznicu okryłam się puszystym szlafrokiem, zasiadłam przed telewizorem i włączyłam ulubiony serial. Przyjemne ciepło kubka wypełnionego po brzegi gorącą czekoladą ogrzewało moje dłonie. Chyba właśnie tu, na kanapie przed telewizorem, bez makijażu i sztywnego urzędowego uniformu, czułam się najlepiej. Spokój nie trwał jednak zbyt długo, szybko został przerwany dźwiękiem telefonu. Zerknęłam na ekran, na którym jaśniała twarz Weroniki, nie miałam jednak ochoty na pogaduszki z przyjaciółką. Czasami lubiłam się zaszyć, odciąć od wszystkiego, pobyć w swoim towarzystwie. Przez takie właśnie zachowanie z kręgu dawnych przyjaciół została tylko Wera. Jako jedyna rozumiała moje milczenie, wiedziała, że bywam trudna i czasami potrzebuję samotności. Była moim ekstrawertykiem, bo podobno każdy introwertyk musi takiego mieć. Dziś jednak nie odpuszczała, dzwoniła raz po raz… W końcu zdecydowałam się wyciszyćtelefon.

Delektowałam się stygnącym już napojem, kiedy ktoś uparcie i nieustępliwie zaczął walić w drzwi wejściowe. Od razu wiedziałam, że to Weronika, nie było nikogo innego, kto z taką zawziętością chciałby się przebić przez mojąskorupę.

– Jak nie otworzysz, wyważę te pieprzone drzwi!!! – Ryk przyjaciółki odbijał się echem po klatceschodowej.

Niechętnie zwlekłam się z kanapy, żeby wpuścić ją do środka, nie chciałam, aby ktokolwiek z sąsiadów usłyszał krzyki… Choć z pewnością już wścibska babcia z naprzeciwka spoglądała przez wizjer.

– Wiem, że tam jesteś, i wiem, że jesteś sama. Liczę do trzech! – Przyjaciółka zabrzmiała jak wkurzonamatka.

Uśmiechnęłam się mimowolnie pod nosem i odkrzyknęłam, że już idę. Po chwili przekręciłam zamek i wpuściłam do mieszkania wkurzoną, niebieskowłosą burzę. Przez jej zachowanie i sposób bycia nazywałam przyjaciółkę Burza, bo była niezwykle gwałtowna icharyzmatyczna.

– Myślałaś, że pozwolę ci tu dziś siedzieć w samotności? – Nachyliła się, cmokając mnie przelotnie wpoliczek.

– Taką właśnie miałam nadzieję – wymamrotałam pod nosem.

– Kobieto, dziś są twoje dwudzieste dziewiąte urodziny, trzeba to uczcić. Ostatni rok, kiedy masz dwójkę zprzodu.

– No i właśnie miałam zamiar je celebrować ulubionym serialem, może książką iwinem.

Wera spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek, świdrujące spojrzenie jej oliwkowych oczu miało mnie przestraszyć, choć tak naprawdę jedynie rozbawiło. Uśmiechnęłam się do niej, a już po chwili roześmiałam wgłos.

– Wiesz, że nie odpuszczę? – zapytała przyjaciółka, przerzucając niebieskie pasma włosów na jednoramię.

– Domyślam się – westchnęłam cicho. – Jaki maszplan?

– Ubierzesz się i idziemy do Irysa. Dominika załatwiła wejściówki na występ jakiegośdidżeja.

– Wiesz, że nie znoszę muzyki klubowej, ścisku, tłumów. – Starałam się protestować, ale wzrok przyjaciółki zdawał się wymawiać nieme „proszę”.

– Nie daj się prosić, to twoje święto. W dodatku będzie Domi z Olkiem iDorianem…

– Mogłaś od razu powiedzieć, że o niego chodzi. Będę przy was jak piąte koło uwozu.

– No już, nie marudź, idź się ogarnij, a potem ułożę ci włosy.

Weronika zaklaskała w dłonie, jakby chciała przegonić niesforne dziecko i zmusić je do wykonania jej poleceń. Poddałam się temu i przeszłam do sypialni w poszukiwaniu odpowiedniegostroju.

Moje urodziny były dla Werki pretekstem, żeby po raz kolejny spotkać się z Dorianem – znajomi nazywali chłopaka Ink, od tuszu, którym przyozdobiona była większość jego ciała – właścicielem studia tatuażu i jednym z lepszych tatuatorów w mieście. Poznali się podczas robienia dziary na plecach Wery. Umawiali się ze sobą od dawna, potem zrywali, żeby po raz kolejny się zejść i znów rozstać po następnej burzliwej awanturze. Nie rozumiałam ich relacji, z boku wyglądała na toksyczną i wręcz destrukcyjną, a mimo to ciągnęło ich do siebie jak nikogo innego. Nie wiem, czy kiedyś była im pisana romantyczna miłość, czy ich uczucie musiało tylko płonąć gorącym seksem, o którym na moje nieszczęście przyjaciółka opowiadała bez krępacji. Dominika, współpracownica Wery, twierdziła, że muszą się dotrzeć, a ja się bałam, że ta relacja ich wyniszczy. Zbyt wiele było ognia w każdym z nich, żeby któreś dało sięugasić.

Stanęłam przed szafą, starając się skupić myśli na tym, co powinnam włożyć. Zdecydowałam się na prostą sukienkę z dekoltem w kształcie litery V. Do tego postawiłam na ulubione czerwone szpilki, które zawsze dodawały mi pewności siebie. Przez dress code w pracy byłam zmuszona chodzić tylko w czarnych klasycznych czółenkach – za to dziś mogłam zaszaleć. Wyszykowana, ruszyłam do salonu, żeby zmierzyć się z krytycznym spojrzeniem Werki. Dla niej moje stroje zawsze były zbyt zachowawcze, sama preferowała ekscentryczny wygląd. Stanęłam przed przyjaciółką, a ta zmierzyła mnie wzrokiem od stóp dogłów.

– No, nie najgorzej wyglądasz, szpilki dodają ci charakteru. Podłączyłam już lokówkę, zrobię ci delikatne fale. Będziesz piękna i romantyczna. – Puściła mi oczko i wskazała głową, żebym ruszyła w stronęłazienki.

– Makijaż zrobię sobie sama – zastrzegłam od razu, wiedząc, że Weronika potrafi z nimprzesadzić.

Dziewczyna niechętnie przytaknęła i wzięła się do układania fryzury. W pełnym skupieniu przeczesywała kolejne pasma włosów, a fale zaczynały nabierać pożądanegouroku.

– Musisz mnie dziś przypilnować, gwiazdo – powiedziała, nie odrywając wzroku od wykonywanychczynności.

– Jak niby mam cięupilnować?

– Choćby się waliło i paliło, wracam z tobą do domu i idę grzeczniespać.

– Jasne, jeśli twoje ciało będzie chciało iść do Doriana, to nawet trzęsienie ziemi i atak kosmitów cię nie powstrzymają – prychnęłam.

– Oj, ty człowieku małej wiary, kiedyś uda mi się mu oprzeć... prawda? – zapytała niepewnie, śmiesznie marszcząc nos.

– Jasne, gdy znajdziesz sobie normalnego faceta i założysz rodzinę.

– Czyli nigdy – skwitowała.

Kto jak kto, ale Wera była jedną z tych kobiet, które za żadne skarby świata nie chciały dać się usidlić, zamknąć w czterech ścianach i sprowadzić do roli kury domowej. Za nic nie dała się przekonać, że coraz mniej jest takich małżeństw, a współczesne pary nie zamykają się nawzajem w złotych klatkach. Zawsze twierdziła, że życie jest za piękne, żeby męczyć się z jednym chłopem pierdzącym w fotel i – nie daj Bóg – jeszcze z jego mamuśką. A kiedy usiłowałam ją przekonać, że naprawdę nie tak musi wyglądać małżeństwo, odbijała piłeczkę w moją stronę, pytając, gdzie w takim razie jest mój książę zbajki.

Kiedy moje włosy zostały ułożone, podkreśliłam oczy delikatnym makijażem i ruszyłyśmy do wyjścia. Przed blokiem już czekała taksówka zamówiona wcześniej przez przyjaciółkę. Wgramoliłyśmy się na siedzenia, po czym podałam kierowcy adres. Wieczór należał do niezwykle ciepłych. Choć był dopiero początek czerwca, w powietrzu dało się wyczuć nadchodzące lato. Było dopiero po dwudziestej pierwszej, w Warszawie właśnie budziło się nocne życie, kluby zaczynały się napełniać głodnymi rozrywki ludźmi. Zerknęłam na przyjaciółkę, która starała się zrobić sobie idealne selfie. Wykrzywiała dzióbek w każdą stronę i przerzucała włosy z lewej na prawą, żeby jak najkorzystniej wypaść. W końcu chyba udało jej się osiągnąć oczekiwany efekt, bo opuściła telefon i wydawało się, że publikuje zdjęcie w socialmediach.

– Pamiętaj, że masz mnie dziś pilnować – wyszeptała, rozciągając wargi wuśmiechu.

– Nie oczekuj ode mnie rzeczy niemożliwych. Do krzesła cię nie przywiążę i kuli u nogi ci niezałożę.

– Myślę, że przywiązanie do krzesła mogłoby nas tylko nakręcić, a i kula u nogi by nie przeszkadzała. – Puściła mioczko.

Roześmiałam się. Z jednej strony rozumiałam, że Wera nie chce po raz kolejny pokazać, jak Dorian na nią działa. Jednak z drugiej strony ona kręciła go w równym stopniu, między tą dwójką kipiało od namiętności i choć oboje doskonale te emocje potrafili wykorzystać w łóżku, nie dane im było się dogadać, aby stworzyć prawdziwyzwiązek.

Podjechałyśmy w umówione miejsce. Przed wejściem czekali już na nas Dorian, Dominika i Olek. Wera mocniej ścisnęła mnie za ramię iwyszeptała:

– Spójrz tylko, jak on wygląda, no palcelizać.

– Uspokój się, miałaś dziś być cnotliwa. – Roześmiałam się, bo zaczął udzielać mi się jej dobrynastrój.

Musiałam jednak przyznać przyjaciółce rację, Dorian wyglądał pociągająco. Kruczoczarne włosy ułożone na prawą stronę, przenikające orzechowe spojrzenie. W dodatku był ubrany w białą koszulkę, która idealnie kontrastowała z jego wytatuowanymi ramionami i szyją. Było na czym zawiesić oko i nie dziwiłam się Weronice, że nie potrafi mu sięoprzeć.

– Dobry wieczór, pięknym paniom – przywitał nas Dorian jakopierwszy.

– Daruj sobie – prychnęła Wera, podchodząc najpierw do Domi iOlka.

– Zaczyna się – wymamrotałam pod nosem, mając nadzieję, że nikt mnie nie usłyszy.

– Nic się nie zaczyna, ja ją jeszcze kiedyś utemperuję – wyszeptał do mnie Ink, jednak na tyle głośno, żeby pozostali też usłyszeli.

– Temperować to możesz sobie ołówek – odcięła się Wera, mierząc chłopaka wściekłymwzrokiem.

Wpatrywali się w siebie z taką intensywnością, że czekałam tylko, kiedy polecą iskry. Na szczęście Olek zmaterializował się pomiędzy nimi, wziął Werę pod ramię i poprowadził w stronę wejścia. Chłopcy przywitali się ze znajomymi ochroniarzami, Dorian stanął przy jednym z barczystych mężczyzn, by chwilę z nim porozmawiać. My za to ruszyliśmy do klubu. Od razu w uszy uderzyła mnie zbyt głośna muzyka, przeszkadzał mi tłum ludzi na parkiecie i zapach unoszący się w powietrzu. W takich miejscach przeszkadzało mi wszystko i zaczynałam je akceptować dopiero po pierwszym drinku. Usiedliśmy w loży, a Olek i Wera poszli po napoje dlanas.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – krzyknęła Dominika, nachylając się przezstolik.

– Dziękuję – odpowiedziałam, starając się przekrzyczeć muzykę.

Już w milczeniu oczekiwałyśmy na drinki, Domi w rytm muzyki kręciła głową, a ja modliłam się o to, by alkohol zaczął szybko działać i tym samym moja tolerancja klubów wzrosła. Na szczęście w końcu ujrzałam zmierzających w naszym kierunku Werę i Olka. Przyjaciółka od razu usiadła obok mnie i rozejrzała się niepewnie po tańczącychludziach.

– Gdzie Ink? – wyszeptała mi wprost do ucha, żebym mogła ją usłyszeć.

Wzruszyłam jedynie ramionami, bo nie miałam zielonego pojęcia, gdzie mógł się podziać Dorian. Uniosłam do ust szklaneczkę z drinkiem i skosztowałam przyjemnie słodkiej mieszanki.

– A ty nie miałaś się dziś trzymać od niego z daleka? – zadrwiłam zprzyjaciółki.

– Tak, miałam. Pieprzyć to, nie interesuje mnie, gdzie ani z kim podziewa się tenpajac.

– Mogłaś mi wziąć coś mocniejszego – skomentowałam, wskazując swojąszklankę.

– Uwierz mi, to jest mocne, ale zrobione tak, że nie czujesz. – Uśmiechnęła się, dodając: – Pijemy dwa drinki i idziemytańczyć?

– Góra trzy. Naprawdę, słabe to jakoranżada.

– Nie mów hop – skwitowała ześmiechem.

Nagle obok nas pojawił się Dorian, przysiadł tak ciężko, że miałam wrażenie, jakby kanapa poddała się jego ciału. Od razu objął Werę ramieniem, a ta usilnie starała się wyswobodzić z uścisku. Po chwili jej odpuścił, położył jednak rękę na oparciu, a siedzieliśmy na tyle blisko, że bez problemu pstrykał mnie palcami wucho.

– Zrób tak jeszcze raz, a połamię ci te wytatuowane patyczki! – krzyknęłam, nachylając się przezWerę.

– O, nasza kocica pokazała pazurki – zaśmiał się. – Zaczepiam cię, bo chciałem ci życzenia urodzinowezłożyć.

– To nie możesz jak człowiek? – Wybuchnęłam śmiechem, chyba procenty zaczynałydziałać.

– Co powiesz na urodzinowy taniec na zgodę? – zapytał, a jego orzechowe oczy szkliły się od dziwnejekscytacji.

Wstałam i podałam mu dłoń, pozwalając poprowadzić się na parkiet, na plecach czułam wwiercające się we mnie spojrzenie Werki, mimo że doskonale wiedziała, że nigdy bym jej tego nie zrobiła, nie zajęłabym się facetem, do którego ona coś czuła… Choć oboje starali się wypierać te uczucia. Podrygiwaliśmy w tańcu, co jakiś czas przybliżając się do siebie i oddalając. Czułam się już wyluzowana i nie przeszkadzał mi klimat tego miejsca, zbyt głośna muzyka i mrugające światła, które drażniływzrok.

– Napijemy się? – krzyknęłam do tanecznegopartnera.

Skinął głową i poprowadził mnie do baru, kładąc dłoń w dole moich pleców. Od razu zrzuciłam jego rękę i zerknęłam w stronę parkietu, gdzie Wera wprawdzie tańczyła z jakimś nieznajomym facetem, ale nie spuszczała z nas wzroku. Machnęłam do niej, żeby ją przywołać. Od razu pociągnęła mężczyznę i chwilę później stali już obok nas. Dorian składał zamówienie dla naszejczwórki.

– Cześć, Robson jestem. – Mężczyzna podał mi rękę, drugą nadal obejmując Weronikę. – Pracuję zInkiem.

Już miałam podać mu dłoń na przywitanie, kiedy rozbrzmiał wkurzony i nieznoszący sprzeciwu głosDoriana:

– Rob, albo zabierzesz tę łapę z mojej kobiety, albo ci ją upierdolę.

Chłopak wyglądał na wkurzonego, jednak szybko wykonał polecenie i usunął dłoń z pleców Weroniki. Uśmiechnął się półgębkiem, najwidoczniej świadomy relacji łączącej Inka iWerkę.

– A niby od kiedy jestem twoją kobietą? – obruszyła się dziewczyna.

– Odkąd pieprzyłem cię w każdej możliwej pozycji – odparł.

Między nimi kipiało od złości i pożądania. Mierzyli się spojrzeniami, ciężko dysząc, oliwkowe dotąd oczy przyjaciółki przybrały ciemniejszy kolor, a w spojrzeniu Inka można było dostrzec żar. Stanęłam między nimi, chcąc załagodzićsytuację.

– Bierzesz te nasze drinki? – zwróciłam się doDoriana.

Mężczyzna wciągnął powietrze i ścisnął nasadęnosa.

– Ta kobieta mnie wykończy – wymamrotał, odwracając się do barmana, i odebrał zamówionenapoje.

– Chyba ty mnie! Rościsz sobie prawa do mojego ciała, duszy i czego, kurwa, jeszcze? – nakręcała się Wera.

– Do twoich tatuaży, można powiedzieć, że są objęte moimi prawami autorskimi. – Uśmiechnął się, szczerzączęby.

– Pieprz się – warknęładziewczyna.

– Chętnie.

I po raz kolejny walczyli na spojrzenia. Niewiele myśląc, wychyliłam drinka zamówionego przed Doriana i pociągnęłam mężczyznę z powrotem na parkiet. Alkohol dopiero po chwili zaczął palić w mnie w przełyku, był znacznie mocniejszy od tego, który wcześniej zamówiła Wera. Coraz śmielej tańczyłam, tym razem z Robsonem, bo w niewyjaśnionych okolicznościach Ink z Werą zniknęli gdzieś w tłumie – albo w toalecie. Teraz mało mnie to obchodziło. Czułam dłonie Roba na swoim ciele, kręciłam tyłkiem, pozwalając sobie na totalny luz. Zazwyczaj poważna pani z bankowego okienka, dziś mogła puścićhamulce.

– Chcę się czegoś napić – ryknęłam do uchamężczyźnie.

Skinął głową i ruszyliśmy w stronę baru. W klubie było coraz więcej ludzi. Panował taki ścisk, że ledwo udało nam się dopchać do wysokich krzeseł, i to tylko dlatego, że jakichś dwóch mężczyzn właśnie z nich zeszło. Usiadłam i zamówiłam napój, tym razem postawiłam na coś słabszego i słodkiego. Robson stanął za mną i zbyt nachalnie masował miramiona.

– Hej, nie pozwalaj sobie za dużo. – Uśmiechnęłamsię.

Od razu zabrał dłonie i nachylił się, żeby sięgnąć po swój napój. Tuż przy mojej twarzy znalazło się jego wytatuowane przedramię, finezyjne wzory, których znaczenia mój zaćmiony alkoholem umysł nie mógł terazrozróżnić.

– My się chyba znamy. – Do moich uszu dotarł głos jakiegośmężczyzny.

Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał, myśląc, że to jakiś tani chwyt na podryw. Moje spojrzenie zderzyło się z oczami koloru burzowej chmury, a serce fiknęło koziołka. Poczułam się od razu trzeźwa i starałam się zabrzmieć jak najbardziejnaturalnie.

– Wątpię, myli mnie pan z kimś. – Odwróciłam się, licząc, że dawny znajomyodpuści.

– Jestem pewny, że z nikim cię nie mylę. – Nieustępował.

Ja już jednak nie spojrzałam w jego stronę, wstałam z miejsca i ostentacyjnie pociągnęłam Robsona z powrotem na parkiet. Doskonale znałam faceta, który mnie zaczepił. Był moją przeszłością, marą, snem, o którym pragnęłam zapomnieć. Na szczęście mężczyzna został pociągnięty w drugą stronę przez swoich znajomych i tylko jeszcze na ułamek sekundy nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach dostrzegłam ból, niezrozumienie… On w moich mógł z pewnością dostrzec tylko pustkę. Tańczyłam, ocierając się biodrami o Roba, czułam jego zbyt śmiały dotyk. Sama nie wiem, kiedy się nachylił i złożył pocałunek na moich ustach. Poddałam się temu, myśląc, że to pozwoli mi zapomnieć. Włożyłam palce we włosy mężczyzny i pogłębiłam pocałunek. W jednej chwili zrobiło mi się zbyt gorąco, w głowie zaczęło szumieć i jedyne, czego pragnęłam, to odetchnąć świeżympowietrzem.

– Wyjdziemy na zewnątrz? – wykrzyczałam przy uchuRobsona.

Skinął głową, złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę wyjścia. Po chwili czułam już przyjemny nocny chłód. Owiewał moje rozgrzane ciało i przynosił ukojenie. Oparłam się o mur i wygrzebałam telefon, który w czasie tańca ukryłam w biustonoszu. Wybrałam numer Werki i czekałam, aż odbierze. Zgłosiła się po kilku sygnałach, dałam jej znać, że stoję przed wejściem i czekam nanią.

– Fajna skrytka – skomentowałRobson.

– Jak ty właściwie masz na imię? – zapytałam, ignorując jegosłowa.

– Robert, ale, błagam, nie mów tak do mnie. Nigdy.

– O, Robuś – zaśmiałam się. – Słodko!

– Nie, błagam, tylko nie to. – Starał się brzmieć na wkurzonego, ale dało się usłyszeć w jego głosie nutkęrozbawienia.

Po drugiej stronie wejścia stała grupka kolesi, a wśród nich mężczyzna z przeszłości. Jego niebieskie oczy wwiercały się we mnie, w duchu modliłam się, żeby do mnie nie podchodził. Na szczęście ktoś go pociągnął i weszli z powrotem do klubu. Poczułam dreszcze na całym ciele, nie wiedziałam, czy to przez chłód, czy przez powrót wspomnień… Robert musiał dostrzec, że marznę, bo podał mi moją ramoneskę. Przyjęłam kurtkę z wdzięcznością i okryłam ramiona. Po chwili dołączyła do nas Wera z Dorianem. Wyglądali, jakby przebiegli maraton, nie chciałam wiedzieć, czy to wynik dobrego seksu, czy raczej intensywnego tańca. Zmroziłam przyjaciółkę karcącym spojrzeniem ipowiedziałam:

– Masz zamiar wrócić ze mną dodomu?

– No przecież cię nie zostawię samej. Przywlekłam twój żałosny tyłek na tę imprezę, to i go stądzabiorę.

– Myślałam, że wracasz z Dorianem? – Zmrużyłam oczy, przeskakując spojrzeniem między dwójkąznajomych.

– Możesz wrócić z Inkiem, ja zajmę się twoją przyjaciółką – wtrąciłRobson.

Weronika nie kryła zaskoczenia, wykrzywiła się, ale już po chwili rozpromieniła wuśmiechu.

– To jesteśmy umówieni, ty wracasz z Robem – skwitowała.

– Mogę wrócić taksówką, sama, ale najpierw jeszcze trochę potańczę. – Odzyskałam stracony wcześniej humor i ruszyłam dowejścia.

Od progu ponownie uderzył mnie duszny klimat lokalu, na parkiecie ściśnięte ciała poruszały się w rytm granego utworu. Migające światła sprawiły, że na chwilę zakręciło mi się w głowie. Potrzebowałam się jednak wyluzować. Zapomnieć o przeszłości, która zmieniła moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Poczułam ręce Robsona na biodrach, złapałam jego dłoń i pociągnęłam kumpla do baru. Smakowałam jednego drinka po drugim, tańczyłam, starając się ignorować obecność dawnego znajomego. Wiedziałam, że mieszka gdzieś w Niemczech, wiedziałam o nim aż za dużo. Jednak do tej pory, przez te wszystkie lata, udało mi się go nie spotkać. Pomagał mi fakt, że niewiele wychodziłam ze znajomymi. Ani w czasie studiów, ani tuż po nich. Oddałam się pracy, rodzinie – byłam sama ze swoim życiem i wszystkim wokół chciałam udowodnić, że potrafię wziąć swój los we własne ręce i iść, nie oglądając się zasiebie.

Teraz czułam się wyjątkowo wyluzowana, w głowie przyjemnie mi szumiało, ręce Roberta były zbyt śmiałe. Starałam się go odpychać, ale on nie odpuszczał. Opacznie odbierał moje sygnały, w końcu zrezygnowałam z tańca i poszłam przysiąść w loży. Dominika i Olek ulotnili się niemal od razu, gdy przyszliśmy. Wera nie opuszczała Inka na krok, miałam jej pilnować, ale się nie dało, nie mogłam przecież trzymać ją za rączkę. Robson przykucnął między moimi udami i oparł się na nichłokciami.

– Chcesz już wracać do domu? Zamówić ci taksówkę? – Musiał mówić naprawdę głośno, żebym mogła godosłyszeć.

– Jasne… ale, Rob, ja wracam do siebie, ty do siebie. Nie pójdę z tobą do łóżka. – Uśmiechnęłam się, machając mu palcem przed nosem. – Nie jestem jakaś pierwszalepsza.

– Ależ, kwiatuszku, nawet nie pomyślałem, żeby wykorzystywać cię, gdy jesteś w takim stanie. Zraniłaś moje serduszko. – Złapał się teatralnie za pierś i pstryknął mnie wnos.

Ulżyło mi, w tym momencie wyglądał niezwykle uroczo i chłopięco, choć tatuaże na rękach burzyły obraz grzecznego mężczyzny. Uśmiechnęłam się do niego i poprosiłam, żeby zamówił mi transport. Robson wyszedł zadzwonić, a ja podparłam zmęczoną głowę na łokciach. Ostatnie, co pamiętam, to przyjemny męski głos, przerywany jakimś drugim męskimgłosem.

***

Obudziłam się w swoim łóżku, przeciągnęłam się i poczułam, że głowę rozsadza mi tępy ból. Odrzuciłam kołdrę na bok i przysiadłam. Zbyt szybko się jednak podniosłam, przez co sypialnia zaczęła wirować. Starałam się skupić wzrok na oknie balkonowym. W końcu sytuacja się uspokoiła, a ja zerknęłam na strój, w którym spałam. Nadal miałam na sobie sukienkę, w której byłam w klubie. Związałam włosy gumką znalezioną na nocnej szafce i wyszłam do salonu z myślą, że powinnam szybko zażyć coś, co pomoże mi uporać się z kacem. Nie dotarłam jednak do kuchni, bo mój wzrok padł na narożną kanapę. Spało na niej dwóch facetów. Gorączkowo zaczęłam się zastanawiać, co wydarzyło się wczoraj, kiedy zupełnie urwał mi się film. Zaczęłam przeklinać się w myślach, bo jedyne, czego nie lubiłam, to tracić kontroli. Zdarzyło mi się to po raz drugi w życiu i po raz kolejny przyczyną tego stanu była ta samaosoba.

– Wstajemy, panowie! – ryknęłam i od razu pożałowałam, bo pulsujący ból przeszył mojączaszkę.

Pierwszy na równe nogi zerwał się Robert, popatrzył na mnie spod półprzymkniętychpowiek.

– Jak się czujesz? – zapytał jakby nigdynic.

– Czemu tu śpisz? – Zbyłam jego pytanieswoim.

– Musiałem się tobą zająć. – Wzruszyłramionami.

– A on? – Wskazałam na błąd zprzeszłości.

– Też chciał się tobą zająć, ale nie mogłem go zostawić samego. Nie wiem, co to za typ. – Odwrócił się i potrząsnął drugim mężczyzną. – Ej, koleś, wstawaj.

Po chwili po raz kolejny ujrzałam te ciemnoniebieskie oczy, wpatrujące się we mnie z dezorientacją. Szybko podniósł się do pozycji stojącej i przeczesał dłonią włosy. Zagapiłam się na jego tatuaż na przedramieniu – różę, której został tylko jeden płatek, reszta rozsypana była w różnych miejscach, część u spodu łodygi. Przełknęłam ślinę i zwróciłam się do swoich nieproszonychgości:

– Panowie, dziękuję wam za pomoc, ale będzie lepiej, jeśli już sobiepójdziecie.

Robson bez gadania wstał i ruszył w kierunku drzwi, nie wyszedł jednak, czekając, aż niepożądany facet uczyni to samo. Ten jednak stał, wpatrując się we mnie, jakby czegoś oczekiwał. Tylko czego? Nie byłam mu nic winna, przynajmniej tak sobie wmawiałam, nie chciałam mieć z nim nicwspólnego.

– Majka… proszę, skoro już udało nam się spotkać, może pogadamy?

– Nie mamy o czym rozmawiać. Co było, to było… A teraz proszę, żebyś opuścił mojemieszkanie.

– Co było, to było? – Nie krył zdziwienia – Może najwyższy czas oczyścić napiętąatmosferę.

– Nie chcę cię widzieć w moim domu, w moim życiu i w najbliższymotoczeniu.

– Słyszałeś, co powiedziała, lepiej będzie, jeśli wyjdziesz. – Z odsieczą przyszedł miRobert.

Mężczyzna o niebieskich oczach nabrał powietrza w płuca, zgarnął swoją kurtkę z oparcia kanapy i posłusznie opuścił mieszkanie. Bezgłośnie podziękowałam Robsonowi, a ten w odpowiedzi puścił mi oczko i wyszedł na klatkę schodową. Podbiegłam do wejścia i przekręciłam zamek, zarówno ten dolny, jak i górny. Złudnie usiłowałam przekonać samą siebie, że dzięki temu przeszłość już nigdy nie wejdzie przez tedrzwi.

On, teraz

Kiedy zobaczyłem ją wczoraj w klubie, nie mogłem odpuścić. Szukałem jej wszędzie, pukałem do każdych drzwi. Chciałem pogadać, wyjaśnić, przeprosić… Choć nigdy niczego nie żałowałem. To, co się wydarzyło między nami, nie powinno się stać, jednak nie żałowałem. Od razu po tamtych wydarzeniach wyjechała do stolicy. Rok później, po śmierci ojca, dołączyła do niej jej matka. Dom w naszych rodzinnych Świętochłowicach sprzedały niemal od razu, a ona zapadła się pod ziemię. Sam od kilku lat mieszkałem w Berlinie, a gdy wracałem do Warszawy w interesach, każdego dnia się łudziłem, że uda mi się ją spotkać gdzieś na ulicy, w sklepie… Niestety przez tyle lat pozostawała poza moim zasięgiem. Aż do wczorajszego wieczoru. Poznałem ją od razu, takich kobiet się nie zapomina. Jej kocie oczy i jasne włosy wbiły mi się w pamięć tak dobrze, że śniłem o nich po nocach. Starałem się zwyczajnie funkcjonować, przeszłość jednak za każdym razem wracała jak bumerang, sprawiając, że nie potrafiłem zbudować normalnej teraźniejszości. Nie wiem, co sobie myślałem, pakując się do jej domu z tym kolesiem. Nie wiem, czego oczekiwałem kolejnego dnia… Wiem jednak, że w jej oczach nadal płonie to przeklęte poczucie winy. Ten żal do mnie wciąż jest żywy. Patrząc na tę dorosłą już kobietę, widziałem ciągle tamtą dziewczynę, która wykrzykiwała mi w twarz, że nie chce mnie nigdy więcej widzieć. Zacisnąłem mocniej ręce na udach i gwałtownie wstałem. Potrzebowałem odreagować. Pospiesznie spakowałem torbę z rzeczami na siłownię i wybiegłem z mieszkania. Aktywność fizyczna pozwoli mi oczyścić umysł, odświeżyć myśli. Pomoże mi zapomnieć o tych oczach pełnych wciąż żywych emocji, tak jakby nic się nie zmieniło przez te pięć lat. Jakby ona również nie mogła zapomnieć… Choć z pewnością z innych powodów niżja.

Ona, dziesięć lat wcześniej

Delikatne majowe słońce ogrzewało moją twarz. Siedziałam na murku przed naszym liceum ogólnokształcącym i czekałam na chłopaków z technikum zdających jeszcze maturę ustną z polskiego. Był piątek, połowa maja, a temperatura przypominała letnie dni. Wystawiłam głowę w górę z nadzieją, że choć trochę opalę sobie twarz. Delektowałam się promieniami, wdychając przyjemnie pachnące wiosenne powietrze. Do rzeczywistości przywrócił mnie całus w policzek, otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie Klaudiusza. Mój mężczyzna uśmiechał się łobuzersko. Za każdym razem, kiedy w taki sposób na mnie patrzył, robiło mi się ciepło na sercu.

– Jak wam poszło? – zwróciłam się do chłopaka i stojącego obok niegoJawora.

– Rewelacyjnie, ja na dziewięćdziesiąt procent, Jawor na osiemdziesiąt.

– No to pięknie, możemy iść świętować. Anka zaprasza nas na grilla. Podobno jej rodzice gdzieś wyjechali, będziemy mieli cały dom dla siebie – powiedziałam.

– Oj, nie wiedzą, co czynią, zostawiając całe dobrodziejstwo pod naszym okiem – skwitowałIgor.

– Jesteśmy dorośli – odcięłam się, pokazując mujęzyk.

– Ta, tym gestem właśnie to udowodniłaś. – Klaudiusz uśmiechnął się i zmierzwił miwłosy.

Byliśmy z Klaudim, zwanym również Szymanem, przyjaciółmi już od podstawówki, podobnie jak z Jaworem. Staliśmy się nierozerwalną całością, wszędzie chodziliśmy razem. Jednak parą zostaliśmy dopiero pod koniec gimnazjum, gdy ja byłam w trzeciej klasie, a Klaudiusz w technikum informatycznym. Od razu wiedziałam, że pójdę do ogólniaka, który mieścił się w tym samym budynku, co jego szkoła. Poszłabym za nim wszędzie, na koniec świata… a Igor za nami. Czasami padaliśmy ofiarą niesmacznych żartów – jedna dziewczyna w towarzystwie dwóch facetów. Jednak większość uczniów szybko sobie odpuściła, woląc mieć w chłopakach kumpli, a nie wrogów. Kochałam ich obu, choć Jawora zawsze tylko jak brata. To z Szymanem połączyło mnie coś więcej. Chłopcy przygarnęli mnie do swojej małej paczki, gdy zorientowali się, że dla reszty klasy byłam chuchrem do wyśmiewania. Dzięki nim czasy podstawówki były znośniejsze, choć nadal padałam ofiarą drwin i nieprzychylnych komentarzy, przy nich czułam się potrzebna iwartościowa.

Wstałam niespiesznie z murku i pozwoliłam, aby Klaudiusz złapał mnie za dłoń. Szliśmy pomału w stronę parkingu, rozmawiając o maturze i niezależności na studiach. Miałam zamiar złożyć papiery do ekonomika, podobnie jak Szyman, Jawor natomiast się wyłamał i planował pójść w kierunku logistyki. To jednak nie miało znaczenia, bo chcieliśmy zamieszkać w jednym mieszkaniu. Nie mogłam się doczekać, kiedy poczujemy pierwszy powiew wolności. Choć na uniwersytet nie mielibyśmy daleko, nasi rodzice zgodnie stwierdzili, że powinniśmy zasmakować odrobiny swobody i wynająć mieszkanie bliżejuczelni.

Zapakowaliśmy się do samochodu Jawora i ruszyliśmy w kierunku domu.

– O której mamy być na grillu? – zagadnąłKlaudiusz.

– Wspomnieli osiedemnastej.

– W takim razie będziemy po ciebie, mała, przedpiątą.

Chłopak zerknął w moją stronę i się uśmiechnął, uwydatniając malutki dołek w prawym policzku. Kiedy Jawor zaparkował na podjeździe, wysiadłam z auta, a za mną wytoczył się Klaudiusz. Poczułam ucisk w żołądku, wyglądał naprawdę kusząco i elegancko. Ostatni guzik białej koszuli miał rozpięty, a rękawy podwinął pod łokieć. Zerknęłam na różę na jego przedramieniu, prezent urodzinowy ode mnie i Jawora – Klaudiusz wybrał dla siebie taki sam wzór, jaki miał już Igor. Przejechałam palcem po płatkach i stanęłam na palcach, żeby go pocałować. Wbiłam się ustami w jego wargi, a on położył mi dłonie na pośladkach i przyciągnął dosiebie.

– Jeżeli nie chcesz, nie musimy iść. Spędzimy ten wieczór razem – wymruczał w mojąszyję.

– Przestań – zaśmiałam się. – Musimy mieć jakieś życie pozałóżkiem.

– Skoro tak twierdzisz – szepnął, udającobrażonego.

Cmoknęłam go jeszcze w policzek i odwróciłam się, żeby odejść, przez ramię pomachałam do Jawora, który skinął mi głową na pożegnanie. Klaudiusz wskoczył na miejsce pasażera i odjechali. Szłam w stronę domu, wdychając kojący zapach przekwitającego już bzu. Od furtki do wejścia ciągnęła się kamienista ścieżka, a z każdej jej strony rosły klomby kwiatów, teraz jeszcze w większości nierozkwitniętych. Mama dbała o to miejsce, twierdząc, że to ją uspokaja. Kiedy tylko przekroczyłam próg domu, przywitała mnie uśmiechem, ruchem głowy wskazując napodjazd.

– Może nie obnoście się tak z tą swoją miłością, Kowalska z naprzeciwka o mało z okna nie wypadła, tak się w was wpatrywała – zagadnęła napowitanie.

– A niech ma kobiecina trochę rozrywki, coś więcej niż Klani Moda nasukces.

– Ale potem to ja jej muszę tłumaczyć, że młodość rządzi się swoimi prawami – roześmiała się i poszła w kierunku kuchni. – Głodna?! – krzyknęła po drodze.

– Jak wilk – wymruczałam podnosem.

Rano, przed wyjściem na egzamin, zjadłam tylko płatki, żołądek miałam ściśnięty ze stresu i nie byłam w stanie nic innego w siebie wmusić. Byłam więc faktycznie głodna, mimo że od razu po wyjściu z sali posiliłam siębatonikiem.

– Idę wieczorem na grilla do Anki – powiedziałam, wchodząc za mamą dokuchni.

– Okej, chłopaki też tam będą? – zapytała zautomatu.

Skinęłam głową i usiadłam przy stole. Mama bez wahania puszczała mnie na każdą imprezę pod warunkiem, że Jawor i Klaudiusz też brali w niej udział, w innym wypadku było marudzenie, że sama nie powinnam się szwendać. Chyba że na nocowanie u przyjaciółki, ale to inna inszość. Po chwili mogłam się już delektować przyjemnie ciepłą zupą, starałam się jeść wolno, ale byłam zbyt głodna, żeby móc siępowstrzymać.

– Mam nadzieję, że wrócisz o jakiejś sensownej porze? – zagadnęła, siadającnaprzeciw.

– Jutro po południu – wyznałam między kolejnymi porcjamijedzenia.

– A mówili, że kolki i ząbkowanie to najgorszy okres. – Mama roześmiała się i zabrała za swojąporcję.

– Pojedziemy samochodem Jawora, raczej nie będzie mógł wracać tego samego wieczoru. – Puściłam jejoczko.

Dogadywałyśmy się wyjątkowo dobrze, nigdy mnie nie ograniczała i przesadnie nie kontrolowała. Znajome opowiadały o ciągłych nakazach i zakazach ze strony rodziców, kiedy ja miałam zawsze wolną rękę. Może właśnie dlatego nie miałam przed nią większych tajemnic. Jednocześnie nigdy też nie nadużywałam zaufania moich staruszków, starałam się być pilną uczennicą, nie okłamywać ich i wracać na czas, kiedy o to prosili. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej rodziny, wspierająca mama plus ojciec, który może i był skryty i milczący, a jednak zawsze wyjątkowopomocny.

Po posiłku pobiegłam do swojego pokoju, by przygotować się do wyjścia. Przysiadłam na podłodze i przeglądałam koszulki, zastanawiając się, którą powinnam włożyć. Postawiłam w końcu na niebieską bluzkę z dekoltem w kształcie łódki i obcisłe biodrówki. Wzięłam relaksującą kąpiel i przed siedemnastą siedziałam już w salonie, czekając na Klaudiusza. Kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek do furtki, zgarnęłam kurtkę dżinsową i pobiegłam do wyjścia, szybko żegnając się zrodzicami.

– Pięknie wyglądasz, myszeczko – rzucił mój facet na przywitanie, przyciągając mnie dosiebie.

Skorzystałam z niemego zaproszenia i stanęłam na palcach, żeby złożyć pocałunek na jego ustach. Smakował miętą i dymem papierosowym, całowaliśmy się chwilę, dopóki do rzeczywistości nie przywołał nas wkurzony głosJawora:

– Do licha, będziecie się tu tak migdalić czyjedziemy?

Uśmiechnęłam się pod nosem, odrywając od Klaudiusza, ten zaś, nie robiąc sobie nic z nawoływań przyjaciela, nachylił się ku mnie i przejechał kciukiem po moichwargach.

– Szminka ci sięrozmazała.

Pacnęłam go żartobliwie w ramię, bo przyznaję, że w takich okolicznościach liczyłabym raczej na jakieś czułe słówko. Przeszłam do samochodu i usiadłam na tylnym siedzeniu. Szyman zajął miejsce pasażera i ruszyliśmy w drogę. Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że zgromadziło się już sporo ludzi, a zabawa trwa w najlepsze. Dawid z równoległej klasy był już nieźle wcięty, za to Mariusz wydawał się całkiem upalony. Zapowiadał się piękny wieczór z bandądebili.

– No, jesteście wreszcie – wrzasnęła Anka, machając w naszymkierunku.

Od razu podeszła do Jawora i zbyt nachalnie zarzuciła mu ręce na szyję, robiła do niego maślane oczka, choć on z całych sił starał się ją spławić. Poczułam, że Klaudiusz otacza mnie ramieniem i delikatnie popycha w stronę wejścia. Przeszliśmy przez niewielki podjazd i już po chwili staliśmy w progudomu.

– Nie ściągajcie butów, od razu przechodźcie przez kuchnię do ogródka – powiedziała Anka, spoglądając w nasząstronę.

Widziałam, że z całych sił stara się wtulić w Jawora, a ten z kolei usiłował przesłać nam jakieś znaki, zbyt szybko mrugając oczami. Roześmiałam się i weszłam do środka, zostawiliśmy przyjaciela na pożarcie piranii, czy to nie okropne? Dom znajomej był gustownie urządzony, dominowała w nim biel, szarość i odcienie różu. Duże, białe, połyskujące płytki zdobiły korytarz i połączoną z nim kuchnię. Po prawej stronie znajdowały się białe drewniane schody prowadzące na piętro, po lewej zaś salon z ogromną beżową kanapą i jeszcze większym telewizorem. Rodzice Anki prowadzili własną działalność gospodarczą, dobrze im się powodziło, a jednocześnie nie obnosili się ze swoim bogactwem i nie wywyższali ponad innych. Do wszystkiego doszli własną pracą i potrafili docenić to, co mają, jednocześnie wiedząc, jak ulotne potrafią być dobra materialne. Córki również zbytnio nie rozpieszczali, nie była ona jedną z tych nowobogackich, które za nic mają wszystkich wokół. To raczej miła, sympatyczna i wiecznie radosna dziewczyna. Może tylko trochę zbyt nachalna w stosunku do Igora, w którym kochała się już od początku gimnazjum, a który ewidentnie miał ją głęboko wnosie.

Zgodnie z poleceniem gospodyni przeszliśmy do ogrodu. Na tarasie stały donice z ozdobnymi trawami, mojej uwadze nie uszedł też fakt, że rozłożone zostały już leżaki, krzesła i stoły. Schody prowadziły wprost na równo przystrzyżony trawnik. Na dużej huśtawce siedzieli Magda i Wiktor, a obok nich kręcili się inni znajomi. Kiedy jeden z chłopaków nas dostrzegł, złożył dłonie w łódki i przytknął je do ust, krzycząc:

– Stary, powiedz, że przynieśliście jakieś mięcho nagrilla!

– Nie, mamy tylko piwo! – odkrzyknął Klaudiusz, unosząc w górę reklamówkę zzakupami.

– No to się urządziliśmy, każdy przyniósł picie, nikt nie pomyślał ojedzeniu.

Podeszliśmy bliżej i przywitaliśmy się uściskiem dłoni. Następnie usiadłam obok Magdy, cmokając ją w policzek na powitanie. Pogadałyśmy chwilę na neutralne tematy, bo nie byłyśmy ze sobą szczególnie zżyte, obie raczej wolałyśmy samotność. Ja trzymałam się z Jaworem i Klaudiuszem, Magda też zbytnio nie wychylała się w tłumie. Mężczyźni stali w kółku, debatując o czymś zawzięcie, a ja z dziewczynami ruszyłam do kuchni, by przygotować cokolwiek do jedzenia. Kroiłyśmy warzywa, kiedy w drzwiach stanął Jawor, oznajmiając:

– Wyszło na to, że ktoś musi jechać po kiełbasę i mięso. Złożyliśmy się, ale potrzebuję jednej dziewczyny, która by ze mnąpojechała.

– Ja pojadę. – Anka natychmiast wzięła się za rozwiązywanie białego fartuszka, a w oczach przyjaciela dostrzegłam rezygnację.

– Może jednak ja pojadę z Igorem, ty pilnuj domu – włączyłam się do rozmowy i puściłam Jaworowioczko.

– Dobry pomysł, ty, Ania, pilnuj domu, bo ta banda debili gotowa coś ci rozwalić. – Chłopak od razu złapał mnie pod ramię i wyprowadził zkuchni.

Dziewczyna już nie protestowała, choć widziałam, że posmutniała. Nie mogłam zrozumieć Jawora, dlaczego nie chciał dać jej szansy. Była ładna, inteligentna, momentami nawet zabawna. Może tą swoją nachalnością go odstraszała? Przeszliśmy do samochodu i już po chwili zmierzaliśmy w stronę najbliższegomarketu.

– Dzięki, że ze mną pojechałaś. – Chłopak przerwałmilczenie.

– Spoko, twoje oczy błagały o pomoc – zaśmiałam się. – Nie rozumiem tylko, dlaczego tak bardzo nie lubiszAnki.

– Jakby mogła, oprawiłaby mnie w ramkę i powiesiła sobie nad łóżkiem. Mężczyzna jednak woli zdobywać, a nie dostawać wszystko na srebrnej tacy. – Puścił mi oczko i od razu wrócił wzrokiem nadrogę.

– Oj tam, ona należy do gatunku kobiet, które chcązdobywać.

– A to są dwa gatunkikobiet?

– Albo i więcej. Jedne chcą zdobywać facetów, inne pragną byćzdobywane.

– A myślałem, że każda kobieta jest księżniczką w wieży – skomentował.

– Anka jest żywym przykładem tego, że nie każda. Ona jest łowcą, a ty jesteś jej zwierzyną. – Parsknęłam, widząc jego minę.

– Uprzedmiotowiłaś mnie – odpowiedział ześmiechem.

– Ależ skąd, porównałam cię do zwierzęcia, a to też istota żywa, a nieprzedmiot.

– Powiedzmy, że rozumiem twój tok myślenia. Zdradź mi tylko, jak powinienem się zachować, żeby dała mispokój.

Wjechaliśmy właśnie na parking pod sklepem, rozglądałam się za wolnym miejscem, jednocześnie myśląc, co powinnam odpowiedziećIgorowi.

– No nie wiem, może się z niąprześpij?

– I jak to miałoby mi pomóc? – zapytał, nie odrywając wzroku od widoku przed sobą i parkując w pełnymskupieniu.

– Zobaczy, jaki marny jesteś w łóżku i da sobiespokój.

Poczułam, że Jawor gwałtownie zahamował i poleciałam do przodu, dziękując sobie w myślach za zapiętypas.

– A skąd ci przyszło do głowy, że jestem beznadziejny? – Odwrócił twarz w moją stronę, a jego przenikliwe spojrzenie sprawiło, że przeszły mnieciarki.

– Jakbyś był w tym dobry, to już dawno miałbyś jakąś laskę, musisz być beznadziejny. – Pokazałam mu język i wysiadłam z samochodu, żeby uniknąć dalszejrozmowy.

Kroczyłam dumnie w kierunku wejścia, kiedy poczułam, że ktoś położył mi rękę na ramieniu. Jawor przyciągnął mnie do siebie i rozczochrał mi włosy. Skrzywiłam się, bo nienawidziłam, gdy ktoś dotykał mojej fryzury, ale w tym przypadku możliwe, że mi sięnależało.

– Zraniłaś moje serduszko, wiesz? – powiedział, nie przestając mnieczochrać.

– Oj tam, bez przesady, trochę szczerości jeszcze nikomu niezaszkodziło.

– Wiedźma z ciebie – zaśmiał się, wypuszczając mnie z uścisku.

– Ale za to jaka kochana – powiedziałam, wchodząc do sklepu.

Za plecami usłyszałam jeszcze tylko stłumiony śmiech przyjaciela. W pośpiechu kupiliśmy mięso i kiełbasę na grilla i wróciliśmy do rozluźnionego towarzystwa. Kiedy wkroczyłam do ogrodu, zauważyłam Wiktorię siedzącą zbyt blisko mojego Klaudiusza. Poczułam nieprzyjemne ukłucie zazdrości, mając świadomość, że dziewczyna chciałaby go uwieść. Ufałam mu jednak i wiedziałam, że nie mógłby mnie skrzywdzić. Był od dziecka moim przyjacielem, potem chłopakiem, powiernikiem i najlepszą opcją, jaką mogłam wybrać. Podeszłam do Szymana i wtuliłam się w jego pierś. Od razu objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy. Po chwili pojawił się obok nas Jawor, a za nim, niczym cień, przyczłapała Anka. Uśmiechnęłam się do przyjaciela pocieszająco – dziewczyna nie miała zamiaru się od niego odczepić. Na jego szczęście nie wybierała się z nami na jedną uczelnię i już jesienią będzie mógł od niejodpocząć.

Ona, teraz

Głowę rozsadzał mi pulsujący ból. Wiedziałam, że wyjście na imprezę z moją zakręconą przyjaciółką tak właśnie się skończy. Jak na sygnał, kiedy tylko pomyślałam o Werze, rozdzwonił się telefon. Odebrałam niemal od razu, nie mogąc znieść dźwiękupołączenia.

– No to mnie pilnowałaś – rzuciła napowitanie.

– Wybacz, sama też puściłam hamulce, raz do roku miwolno.

– No, i to bardzo popuściłaś. Dominika mi już zdała relację, że wracałaś do domu z dwomafacetami.

Z zażenowania zakryłam twarz dłonią. Nabrałam powietrza w płuca iwyszeptałam:

– Bo kiedy w dniu twoich urodzin przeszłość wchodzi z buta w teraźniejszość, musisz się upić i stracićkontrolę.

– Przyjechać? – Weronika od razu wyszła zaproponowałaspotkanie.

– Nie, potrzebuję dojść do siebie, a o osiemnastej muszę jechać do babci. Rodzina też planuje dla mnie imprezęurodzinową.

– Jasne, rozumiem, gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnieszukać?

– Jasne, pewnie u Inka – rzuciłam, siląc się na lekkiton.

– Akurat wracam już dosiebie.

– Rozumiem, że dziś znowu zaliczyłaś pochód wstydu przez jego mieszkanie? – roześmiałam się, przypominając sobie, że za każdym razem wyjście z sypialni Doriana Wera nazywała pochodemwstydu.

– Tym razem nie, na kanapie nie było Robsona, który mierzyłby mnie rozbawionymspojrzeniem.

– Pewnie, że go nie było, bo był na mojej kanapie – rzuciłammimochodem.

– Jutro musimy się spotkać, żebyś mi opowiedziała, co się właściwiewydarzyło.

Przewróciłam oczami, bo nie chciałam w nieskończoną ciągnąć tej rozmowy. Jak dla mnie temat sobotniej imprezy był zakończony. W dodatku sama nie miałam bladego pojęcia, jak dwóch facetów znalazło się w moim domu, na mojej kanapie. Byłam jednak wdzięczna Robertowi, że odtransportował mnie do domu i zaopiekował się moim żałosnym pijanymdupskiem.

Pożegnałam się z Weroniką i zaczęłam się szykować do wyjścia. Wzięłam już dziś drugi prysznic, mając nadzieję, że w końcu ten zabieg przywróci mnie do życia. Przebrałam się w dżinsową sukienkę i zarzuciłam na ramiona sweter. Sprawdziłam, czy mam wszystkie potrzebne rzeczy w torebce i wyszłam z domu. Wcześniej zamówiłam ubera, nie chciałam ryzykować jazdy swoim samochodem, bo nie wiedziałam, czy promile już ze mnie uleciały. Wsiadłam do auta czekającego pod klatką schodową i ruszyliśmy w kierunku domu babci, która mieszkała z moją mamą w niewielkiej dzielnicy domków jednorodzinnych. Po śmierci taty wszystkie stwierdziłyśmy, że tak będzie najlepiej. Mama nie będzie czuła się samotna, a mi i babci przyda się ktoś do pomocy. Po chwili byłam już w wyznaczonym miejscu. Minęłam ogród pyszniący się przeróżnymi gatunkami kwiatów, których nazw nie byłam w stanie zapamiętać. Za to wiedziałam doskonale, że przy płocie rośnie rozłożysta hortensja zachwycająca bladoniebieskim kolorem. Weszłam do domu, gdzie od progu uderzył mnie zapach obiadu. Nie było nic smaczniejszego niż rosół w wykonaniubabci.

– Halo, jest tu ktoś?! – krzyknęłam, ściągającbuty.

– W salonie! – Usłyszałam głosmamy.

Pospiesznie przeszłam przez korytarz i otworzyłam podwójne drzwi prowadzące do największego pokoju. Od razu moim oczom ukazał się ustawiony na środku stołu jadalnianegotort.

– Niespodzianka! – krzyknęły trzy najważniejsze dziewczyny w moimżyciu.

Zakryłam twarz ze wzruszenia, bo choć doskonale zdawałam sobie sprawę, co mnie tu dziś spotka, to jednak nie mogłam powstrzymać emocji. Przykucnęłam i przytuliłam Ninę do piersi. Pachniała dziecięcym szamponem i słodką odżywką ułatwiającą rozczesywanie jej kasztanowychwłosów.

– Wszystkiego najlepszego, mamuś – wyszeptała moja córeczka, jeszcze mocniej się we mniewtulając.

– Tęskniłaś? – Cmoknęłam ją wnosek.

– Jak jasna cholera – powiedziała z poważnąminą.

Wybuchnęłam śmiechem, słysząc jej słowa, i zerknęłam na zakłopotaną mamę, wiedząc doskonale, że to jedno z jej częstych powiedzonek. Nina co jakiś czas nocowała u babci, lubiła to, a ja mogłam wtedy nadrobić zaległości w pracy. Córka z chęcią spędzała tutaj dni, bo mogła jeść stanowczo więcej słodyczy i częściej oglądać bajki. Nie protestowałam, bo czy nie na tym właśnie polega dzieciństwo? Na robieniu u babci tego, co rodzice starają sięograniczać?

– Nie mam pojęcia, kto nauczył ją tak mówić, chyba w przedszkolu. – Mama starała się stłumić śmiech, ale jakoś nieszczególnie jej towychodziło.

– No popatrz, też nie mam zielonegopojęcia.

Podeszłam do niej i się przytuliłam. Pomimo tego, że byłam dorosłą kobietą, a od ponad czterech lat sama miałam dziecko, nadal lubiłam się wtulać w moją mamę. Przypominało mi to o beztroskich chwilach dzieciństwa i młodości. To właśnie jej ramiona zawsze były moim ukojeniem. W chwilach, kiedy rozpadało mi się życie, ona tuliła mnie, jakby tym gestem mogła poskładać wszystko do kupy. Wspierała, choć nie zawsze popierała mojedecyzje.

– No już, puść to biedne dziecko, nie widzisz, że ledwo żyje? Musiała wczoraj dobrze świętować ostatnią dwójkę z przodu. – Babcia podeszła i przyjrzała mi się uważnie. – Już nalewam rosół, tort będzie musiałpoczekać.

– Co za pech – skwitowała Nina, po raz kolejny sprawiając, że sięuśmiechnęłam.

Z babunią jednak nie było dyskusji. Pospiesznie sprzątnęła ciasto ze stolika i zagoniła mamę, żeby pomogła jej przygotować talerze do podania obiadu. Chciałam też pomóc, ale kategorycznie odmówiły, twierdząc, że dziś świętuję i mam odpoczywać. Przysiadłam więc na kanapie, a tuż obok pojawiła się Ninka i wtuliła się w mójbok.

– Opowiesz, co robiłaś z babcią przez weekend? – zapytałam, gładząc ją powłosach.

– W piątek odebrała mnie z przedszkola, poszłyśmy na zakupy, potem na chwilę na plac zabaw. Babcia pozwoliła mi zrobić sobie maraton z Maszą i Niedźwiedziem, ale byłam tak zmęczona, że obejrzałam tylko kilka pierwszych odcinków. W sobotę grzebałyśmy w ogrodzie, to znaczy babcia, ja grzebałam w piaskownicy. A u sąsiada Janka są małe pieski i babcia mnie tam zaprowadziła, żebym się pobawiła z nimi, a oni pili kawę.

– No niemożliwe, babcia piła kawę z sąsiademJankiem?

– Tak i ciągle się śmiali, chyba się lubią. – Uśmiechnęła sięniewinnie.

Jan był o rok starszy od mojej mamy, spotykali się na kawkę, pogaduszki. Nigdy nie znalazł sobie żony. Twierdził, że w młodości nie miał szczęścia w sprawach sercowych, a teraz to już mu się szukać nawet nie chciało. Choć obie z babcią podejrzewałyśmy, że czuje miętę domamuśki.

– O czym ty tam tak opowiadasz, straszna papla z ciebie. – Mama weszła do pokoju, niosąc zastawęstołową.

– O Janku i jakichś waszych spotkaniach – powiedziałam, wstając, żeby jednakpomóc.

– Oj tam, poszłam z nią, bo mu się suczka oszczeniła. Takie małe rozkoszne kuleczki, dwie tylko, aleurocze.

– No przecież, że dla szczeniaczków tam poszłaś, nie dla Janka.

– A się uczepiłaś moich spraw sercowych, zajmij się lepiej swoimi. – Pacnęła mnie żartobliwie wramię.

Uśmiechnęłam się niewinnie, ja nie miałam swoich spraw związanych z tym organem. Już ich nie miałam. W życiu liczyła się dla mnie tylko Nina. Choć przeszłość niespodziewanie stanęła w drzwiach, nie miałam zamiaru się w nią uwikłać. Wyleczyłam się z tego, byłam panią własnego losu. W rękach trzymałam życie swoje i Ninki, niepotrzebne były mi inne przygody. Zawołałam córeczkę do stołu i pozwoliłam babci nalać mi solidną porcję zupy. Zjadłyśmy w milczeniu, żeby po obiedzie móc w końcu się rozkoszować urodzinowym tortem. Przy deserze dostałam też prezenty od moich dziewczyn. Mama i babcia złożyły się na przepiękny komplet biżuterii. Bransoletka była z delikatnego złotego splotu, dopełniona zawieszkami, zerknęłam na literki M i N – jak Maja i Nina. Cały mój świat. Łańcuszek z kolei był równie cienki, ozdobiony za to niewielkim symbolem nieskończoności. Uwielbiałam takie drobne i delikatne akcenty w biżuterii. Założyłam od razu komplet i przeglądałam się w lustrze, podziwiając jego piękno. Posiedziałam z rodziną do wieczora i koło dziewiętnastej mama odwiozła mnie i Ninkę do domu. Musiałyśmy się przygotować na zmierzenie z poniedziałkiem: przedszkolem i pracą. Przed nami był kolejny tydzień wyzwań. Utuliłam córkę do snu, a sama postanowiłam obejrzeć jeszcze jeden odcinekserialu.

Pamiątka

Copyright © Justyna Leśniewicz

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover art by © Kalim/Adobe Stock

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2024r.

książka ISBN 978-83-7995-702-6

ebook ISBN 978-83-7995-703-3

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Joanna Błakita

Korekta: Monika Kociuba

Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Ewelina Nawara

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Książkę i ebook najtaniej kupisz na www.inanna.pl