Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Marlena jest nieśmiała i wrażliwa. Tak bardzo chciałaby być akceptowana, ładna, kochana... Tymczasem w liceum jest ofiarą drwin, a nawet przemocy. W dodatku matka-perfekcjonistka wymaga od niej zdecydowanie za dużo. Jest jednak coś, co Marlenie wychodzi doskonale: kontrolowanie wagi. Dziewczyna szybko wpada w sidła anoreksji. Gdy Marlena zaczyna gasnąć, w jej świecie pojawia się Miśka, która pewnego dnia staje w jej obronie i nastolatki szybko się zaprzyjaźniają. Potem poznaje Huberta, chłopaka, który wydaje się pochodzić z zupełnie innego świata, a mimo wszystko młodych do siebie ciągnie. „Kiedy zgasnę” to słodko-gorzka powieść YA – o przyjaźni, miłości, a także o problemach, które mogą dotknąć każdego. To historia o tym, jak wielką rolę w naszym życiu potrafią odegrać inni ludzie: kiedy jedni przynoszą upokorzenie, inni sprawiają, że możemy rozbłysnąć na nowo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 280
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich bez wyjątku – kochajcie siebie,
bo każdy z was jest na swój sposób wyjątkowy i wart miłości!
ROZDZIAŁ 1
WRZESIEŃ 2022 ROKU
MARLENA
Uśmiecham się, obserwując na ekranie brata. Tomasz jest wysokim, postawnym brunetem o ciemnych oczach. Kiedy na mnie patrzy, widzę w nich miłość i troskę. Gdy tylko może, kontaktuje się ze mną przez Zooma.
Ja w porównaniu z bratem urodą nie grzeszę – mysie włosy odziedziczone po mamie i niebieskie oczy – nie wyróżniam się niczym z tłumu. Uwielbiam ubrania w stylu oversize, które zakrywają moje szerokie biodra i znienawidzone piersi, a także niekształtne łydki i za grube uda połączone z wielkim tyłkiem.
– Mysza, gdzie ty znowu odpływasz myślami?
Wzruszam ramionami, na nowo przywołując uśmiech. Tomasz nie jest jednak kimś, kogo mogłabym choćby próbować oszukać. Obserwuje mnie przenikliwym wzrokiem, a ja czuję, że moja maska pęka pod naporem jego spojrzenia.
– Mama zrobiła mi rano aferę o tróję z matmy, a potem z całych sił starała się mnie ignorować przez cały dzień.
– Ale trója u Boczniakowej to jak szóstka! U niej na tróję naprawdę trzeba wkuć materiał. Zresztą to nie koniec świata... To była geometria, nie?
– Taaa, nigdy tego nie ogarnę. Nauczyłam się wzorów na pamięć, ale i tak zawsze coś skopię w jakimś obliczeniu.
– Zwyczajnie matma to nie twoja bajka, lepiej radzisz sobie w humanie.
– Ty jakoś dobrze radziłeś sobie ze wszystkim...
– Szła mi matma i fiza, bo mam ścisły umysł, a humanistycznych przedmiotów potrafiłem się nauczyć. Ze ścisłymi przedmiotami tak nie jest, Mysza. Jak tego nie załapiesz, to choćbyś wyrecytowała wszystkie twierdzenia i wzory z pamięci, to nic nie da.
Wiem, że stara się mnie pocieszyć. Gdyby tylko o mnie chodziło, trója nie byłaby końcem świata. Nawet z nią mam ciągle szansę na świadectwo z paskiem, a jednak dręczy mnie to cholerne poczucie, że zawiodłam.
– Zawiodłam po raz kolejny...
– Nikogo nie zawiodłaś, Mysza! – Tomek niemal krzyczy. – Mam pogadać z mamą, żeby ci trochę odpuściła?
Kręcę energicznie głową, nie chcę, żeby się wtrącał. Nie chcę, żeby z nią rozmawiał, bo nawet gdyby mama obiecała mu, że trochę zluzuje, to i tak po wszystkim urządziłaby mi awanturę, po której przestałaby się do mnie odzywać. Nie wiem, czego nie znoszę bardziej: jej wybuchów gniewu czy tych okropnych, cichych dni. Co boli mnie bardziej: jej słowa czy pełen pogardy wzrok, kiedy mija mnie w korytarzu?
– Muszę kończyć, zgadamy się jutro, co?
– Jasne.
– Kocham cię, Mysza, wiesz? Pamiętaj, jesteś wystarczająca, a ideały nie istnieją.
„Przecież ty istniejesz” – myślę, nie wypowiadając tego na głos.
– Ja ciebie też kocham, Szczurku.
Po chwili wpatruję się już w ciemny ekran.
Nasze zwracanie się do siebie per Mysza i Szczurek sięga wczesnego dzieciństwa. To znaczy mojego, bo Tomek miał już wtedy z dziesięć lat. Ja w wieku pięciu lat z jakiegoś powodu uznałam, że fajnie będzie, jak skrócę sobie włosy. Wyobrażałam sobie, że mama będzie ze mnie dumna i uzna to za oznakę samodzielności. Oczywiście tak się nie stało. Usłyszałam tylko, że jestem nienormalna i mam durne pomysły. Siedziałam w pokoju, płacząc, a na głowie miałam dwa kikuty, które jeszcze kwadrans wcześniej były dwoma bujnymi kucykami. Wtedy przyszedł Tomek, przytulił mnie i powiedział, że jego zdaniem jest pięknie i wyjątkowo. Podobno wyglądałam, jakbym miała mysie ogonki przyczepione do głowy. Od tamtej pory nazywał mnie Myszką, co w późniejszym czasie ewoluowało do Myszy. Ja – żeby nie pozostać dłużną – zaczęłam nazywać go Szczurkiem.
Pewnie moje dzieciństwo byłoby nijakie, gdyby nie on. Tomek przytulił mnie więcej razy niż matka i ojciec razem wzięci. Ta pierwsza nie lubi czułości, a ten drugi cieszy się, gdy ma święty spokój. Po powrocie z pracy tylko zdejmuje krawat i masuje sobie skronie, podkreślając, że potrzebuje odpoczynku. Jako dziecko walczyłam jeszcze o jego atencję, szybko jednak przestałam.
A teraz stoję u progu dorosłości. Podczas gdy moi rówieśnicy korzystają z uroków młodości, mnie nikt nigdy nie zaprasza na imprezy, w dodatku nazywają mnie nudziarą i kujonką. Fajną koleżanką bywam tylko wtedy, gdy trzeba pożyczyć notatki albo dać spisać lekcje, do innych rzeczy się nie nadaję. Nie mam ani jednej przyjaciółki. Czasami wyobrażam sobie, że potrafię być towarzyska i uczestniczyć w życiu klasy i szkoły. Wtedy jednak przypominam sobie słowa jakiegoś przypadkowego chłopaka, które usłyszałam pierwszego dnia liceum: „Suń trochę ten wielki tyłek”.
Czasem mam w sobie tyle emocji, że muszę znaleźć skuteczny i szybki sposób, żeby się ich pozbyć. Często – tak jak po tej rozmowie z Tomkiem – wkładam buty do biegania i wychodzę z domu. Wcześniej upewniam się, czy rodzice na pewno śpią. Lubię się wymykać nocą, biegać i ćwiczyć – czuję wtedy, że jestem panią własnego życia.
Rozglądam się po szeregu budynków na naszej ulicy i kręcę głową. Wszystkie domy jednakowe, na podjazdach drogie samochody, idealnie przystrzyżone trawniki i zadbane klomby z kwiatami. A w środku idealnych domów nieidealni ludzie ze swoimi zmartwieniami, troskami i problemami, które nie mogą wydostać się poza cztery ściany.
Truchtem ruszam w kierunku parku, szybko jednak podkręcam prędkość – do tego stopnia, że pot zalewa mi twarz. Przebiegam przez kilka alejek i w końcu docieram do parkowej siłowni, siadam na rowerku stacjonarnym. Zaczynam pedałować z całych sił, a pot na mojej twarzy miesza się ze łzami. Jestem wykończona psychicznie, ale zmęczenie fizyczne przynosi mi ukojenie. Palą mnie wszystkie mięśnie, ciało mrowi, dając znak, że przesadzam. Nie słucham jednak tych sygnałów – w końcu to ja rządzę swoim ciałem, a nie ono mną.
Opieram głowę o kierownicę, czując, że zaczyna mi brakować tchu, a świat nieznośnie wiruje. Siedzę tak jeszcze kilka minut, starając się opanować drżenie mięśni i kołatanie serca. W końcu wstaję i truchtem ruszam z powrotem do domu. Mijam te same drzewa, biegnę po tej samej uliczce, a jednak teraz czuję się o niebo lepiej.
Do domu wracam koło trzeciej nad ranem, jest weekend, więc mogę sobie pozwolić na to, co kocham najbardziej – na to, co daje mi poczucie kontroli.
ROZDZIAŁ 2
Budzi mnie jakiś szmer, a potem trzask upuszczanego przedmiotu. Niechętnie otwieram oczy i widzę mamę stojącą nade mną z kwaśną miną. Ma na sobie jasny dres, a włosy związane na czubku głowy w niedbały kok. Przeciągam się i dostrzegam, że leżę pod kołdrą w ubraniu, w którym wczoraj biegałam.
– Trzeba tu wpuścić trochę świeżego powietrza – mówi, podchodząc do okna i otwierając je na oścież.
– Już wstaję – mamroczę zachrypniętym głosem.
Nogi płoną mi bólem, głowa pulsuje od zmęczenia i niewyspania. Bolą mnie też całe plecy – pewnie przeciążyłam jakieś mięśnie.
– Tak trudno było się wczoraj wykąpać i przebrać w piżamę? Jesteś dorastającą dziewczyną, masz szesnaście lat. Nie powinnaś być dzieciakiem, którego trzeba pilnować, jeśli chodzi o higienę... – zrzędzi matka. Ściąga ze mnie kołdrę i zaczyna zdejmować z niej poszwę. – Czy może się jednak mylę? – dopytuje, wbijając we mnie pełen pogardy wzrok.
Kręcę tylko głową, podnoszę się z łóżka i również się zabieram do zmiany pościeli. Robimy to w ciszy, a kiedy już wszystkie poduszki małe i duże pozbawione są poszewek, mama zwija brudną pościel w kłębek i wychodzi bez słowa z mojego pokoju. Przysiadam na łóżku i ściskam nasadę nosa.
– I chodź na śniadanie! – Krzyk mamy sprawia, że się wzdrygam.
W pośpiechu idę do łazienki, żeby się ogarnąć i nie irytować nikogo swoim nieświeżym wyglądem. Łazienka jest urządzona niczym z katalogu, idealnie dobrane kolory beżu i ciepłego brązu doskonale ze sobą współgrają. Niewielka kabina prysznicowa, a na półce zawsze równo jak od linijki ułożone kosmetyki. Mama ma bzika na punkcie porządku. Po kąpieli wyciągam spod łazienkowej szafki wagę i wchodzę na nią. Licznik uparcie wskazuje pięćdziesiąt pięć kilogramów. BMI twierdzi, że to prawidłowa waga przy moim wzroście, ale lustro pokazuje coś zupełnie innego. Wielkie uda, wystający brzuch i tyłek, który sprawia, że wyglądam jak grubas. „Suń trochę ten wielki tyłek” – ponownie brzęczy w moich uszach, a śmiech chłopaków odzywa się niczym echo. Tak właśnie postrzegana jestem przez rówieśników: wielka, tłusta kujonka. Do rzeczywistości przywołuje mnie pukanie do drzwi.
– Dziecko, idziesz jeść czy nie?
– Już idę – odpowiadam.
Swobodnie czuję się tylko w domu babci, ewentualnie u ciotki Danki i wujka Dawida. Ciotka i wujek nie mogli mieć dzieci, a ponieważ jestem jedyną chrześnicą Dawida, przelewają na mnie miłość, której nie mogą ofiarować swojemu potomstwu. Gdy byłam młodsza, zabierali mnie w wakacje nad morze, a podczas ferii zimowych w góry. Lubiłam ten czas, był taki nieskomplikowany. Czułam się wtedy jak dzieciak, a nie jak więzień pod baczną obserwacją strażnika, czyli matki.
W końcu wychodzę z łazienki i ruszam w stronę kuchni: jasnego pomieszczenia z modną wyspą na środku.
– Co zjesz na śniadanie? – pyta mama.
Wzruszam tylko ramionami i podchodzę do lodówki. Ser żółty – lubię tosty, ale to byłaby bomba kaloryczna. Roztopiony tłusty ser nie jest czymś, co pomaga zrzucić kilogramy. Jogurty... widzę, że wszystkie są z cukrem.
– Ty to masz chyba za dobrze, stoisz przy tej lodówce, jakby pusta była. Zjesz coś w końcu? – Ponaglana decyduję, że zrobię sobie świeżo wyciskany sok. – W końcu zaczęłaś się dobrze odżywiać. – Mama, kierując się do drzwi, uśmiecha się. – Nie zapomnij po sobie posprzątać – rzuca na odchodne.
Jest ze mnie zadowolona, bo zaczęłam zdrowo jeść. W końcu coś sprawia, że matka jest ze mnie dumna.
Opieram się o wyspę i obracam w dłoni szklanką soku. Ciekawe, ile to ma kalorii? Czytałam ostatnio o postach przerywanych, idealnych, jeżeli ktoś chce zrzucić parę kilogramów. Może właśnie taki post to coś dla mnie. Niewiele myśląc, wylewam zawartość szklanki do zlewu i spłukuję go wodą, aby mama niczego nie zauważyła. Czasami się zastanawiam, czy ja pasuję do tego idealnego świata mojej matki.Czy nie stanowię skazy na jego lśniącej powierzchni?
Powinnam bardziej o siebie zadbać, skupić się na sobie. Zmienić całkowicie swój styl życia. Przypominam sobie te wszystkie motywujące TikToki, które oglądam przed zaśnięciem. Chcę być lepsza, chcę być perfekcyjna... chcę zadowolić wszystkich wkoło.
– Mamo! – krzyczę dopiero przy drzwiach wyjściowych. – Idę trochę pobiegać, okej?
– Idź, idź, tyko wróć przed obiadem!
Moja zwykła trasa wiedzie do parku, ale przecież równie dobrze mogę poćwiczyć, udając się w przeciwnym kierunku. Na prawo od mojego domu znajduje się droga prowadząca do miasta przez wspomniany park, a na lewo są przedmieścia. Za naszym osiedlem rozciąga się skrawek lasu, później droga serwisowa przy autostradzie i mniejsza dzielnica miasta – z racji lokalizacji – nazywana przez wszystkich miejscem „za torami”.
Ruszam powolnym truchtem, wybierając drogę w stronę dzielnicy za torami. Po nocnym biegu bolą mnie wszystkie mięśnie. Ignoruję to. W końcu dobiegam do polany, wiatr smaga moje ciało, sprawiając, że co jakiś czas przechodzi mnie dreszcz. Zatrzymuję się, wkładam słuchawki do uszu i włączam PVRIS – Loveless, żeby zagłuszyć szum pobliskiej trasy. Ruszam dalej. Kręci mi się w głowie, a żołądek skręca się z głodu, przypominając, że nie zaserwowałam mu dziś żadnego posiłku. Postanawiam jednak ignorować sygnały, które wysyła moje ciało, i słuchać tylko głosu w głowie, który powtarza, że dam radę pokonać dystans z naszej dzielnicy za tory. Wysiłek ponad możliwości pozwoli mi osiągnąć cel – waga w końcu ruszy z miejsca. Co jakiś czas zatrzymuję się, żeby wziąć łyk wody. W pewnym momencie zaczynam się zastanawiać, czy woda nie ma na pewno żadnych kalorii. W końcu nieraz czytałam, że może zatrzymywać się w organizmie.
Po prawie półtorej godziny w końcu docieram na miejsce. Ląduję pod jakąś remizą. Naprzeciw dostrzegam niewielki sklepik, a tuż obok jedyny w okolicy warsztat samochodowy mieszczący się na parterze domu rodzinnego.
Skończyła mi się woda i nie mam siły wracać pieszo do domu, a tym bardziej biec z powrotem. Wchodzę do sklepu i rozglądam się po półkach. W oczy pchają mi się oczywiście rogaliki z czekoladowym nadzieniem. I batoniki, i inne słodkości. Mam ochotę pochłonąć je wszystkie. Ale skręcanie się żołądka przypomina mi również, dlaczego to robię, dlaczego muszę schudnąć.
Kupuję tylko małą butelkę wody i po przeliczeniu pozostałej gotówki postanawiam wrócić do domu autobusem, żeby nie wkurzać matki, że tak długo mnie nie ma. Włączam muzykę i nucę pod nosem, starając się za bardzo nie dać się ponieść melodii. Lubię śpiewać, muzyka – oprócz sportu – jest według mnie najlepszym sposobem na uwolnienie emocji. Śpiew i rysunek to dwie moje pasje, które chciałabym w przyszłości rozwijać. Bardziej skupiam się na rysowaniu, w wolnych chwilach potrafię szkicować godzinami. Głównie postaci z anime albo karykatury.
Wsiadam w autobus i zajmuję miejsce przy oknie. W uszach tym razem brzęczy mi Smolasty śpiewający o miłości. Obserwuję otoczenie. Nasze miasto jest niewielkie, ale mamy tutaj wszytko, co potrzebne do życia. Dwie szkoły średnie: ogólniak imienia Marii Konopnickiej, do którego chodzę ja, oraz technikum, gdzie poszło kilka osób z mojej podstawówki. Mamy też dwie szkoły podstawowe i dwa przedszkola. W środku miasta znajduje się otoczony kolorowymi kamieniczkami rynek, a w jego okolicy można latem zjeść lody albo napić się lemoniady.
Moja mama pracuje w sąsiednim większym mieście w kancelarii adwokackiej przy sądzie rejonowym, natomiast tata z wujkiem swoją kancelarię otworzyli w centrum, tuż obok ratusza, więc nie narzekają na brak klientów...
Droga do domu upływa stosunkowo szybko albo to ja dałam się tak bardzo pochłonąć muzyce, że nie zwracałam uwagi na upływający czas.
– Wróciłam!
Nikt mi nie odpowiada, więc dochodzę do wniosku, że mama mnie nie usłyszała. Odświeżam się i przebieram, a potem ponownie sprawdzam wagę, jakby od rana mogło się coś zmienić. „To, że nie zjadłam jednego posiłku, jeszcze nie znaczy, że schudnę” – powtarzam sobie w myślach. Schodzę do kuchni, gdzie mama w fartuszku w zielone listki przygotowuje obiad.
– Głodna?
– Nawet nie tak bardzo – kłamię, siadając przy wyspie.
– To może poczekamy z jedzeniem na tatę? – Zerka na zegar wiszący na ścianie, który wskazuje trzynastą. – Powinien być za godzinę.
Zgadzam się. Z pewnym zdziwieniem zauważam, że od jakiegoś czasu przestało mi burczeć w brzuchu. Czyżby udało mi się oszukać organizm kilkoma łykami wody?
Książka zawiera następujące motywy: zaburzenia odżywiania, zaniedbania rodzicielskie, niewłaściwe relacje rodzic–dziecko, problemy emocjonalne, depresja, próby samobójcze, śmierć.