Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Blog „Pan Wilk i Kobiety” powstał wiosną 2013 roku. Kilka tygodni później, w maju, o Panu Wilku zrobiło się głośno. Kilkanaście tysięcy internautów weszło na jego blog po tym, jak jeden z największych portali informacyjnych w kraju opublikował cytat z Wilka: „Nic tak nie cieszy mądrego mężczyzny jak zboczona kobieta”. Te słowa zadziałały jak magnes. Mieszanka wybuchowa seksu i perwersji, męski punkt widzenia, cała gama uczuć oraz specyficzne poczucie humoru w ciągu jednego wieczoru zyskały rzeszę wielbicieli oraz… wrogów. W książce, która powstała na kanwie bloga, Pan Wilk bez tabu, w nietuzinkowy sposób opowiada o swoim świecie intymnym, przyjaźniach z kobietami, poszukiwaniach, samotności, miłości do córki. Na przemian śmieszy, oburza, wywołuje łzy oraz dreszcz podniecenia u kobiet, które dały się namówić na czytelniczą randkę z Wilkiem.
Opinie o książce:
Rewelacyjne… Czytam od jakiegoś czasu z zapartym tchem to, co piszesz, i… jest to rewelacyjne… A równocześnie proste, nieudziwnione i prawdziwe… Bez lukru i cukru, po prostu życie…
Ropucha
Warto było poświęcić niejeden wieczór na czytanie Ciebie… Będzie mi tego brakowało.
xyz
Wszystko, o czym tu przeczytałam, wydało mi się takie autentyczne i szczere. Chwilami szczere do bólu. Dziękuję, Wilku, za te emocje.
LauraPalmer
Wpadałam, czytałam i byłam zachwycona tym blogiem, a może jego autorem?!
mona
Uwielbiam Twoje słowa, czytam regularnie. Zawsze trafiam tu na to, czego moja głowa potrzebuje najbardziej.
Tysia
I znów dzięki tobie mam mokre oczy. Powinnam co dzień rano czytać sobie Ciebie na poprawę humoru ; )
A.
Polski odpowiednik Hanka Moody`ego?
N.
Wow! Każde słowo, każde zdanie przenoszą w świat fantazji. Tworzysz coś naprawdę wyjątkowego. Dobór słów oraz lekkość sprawiają, że odbiorca wchłania jak gąbka całą treść. Sztuką jest nie znudzić grona czytających i ta sztuka Ci się, Wilku, udała.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Prolog
Mechanicznie niczym robot nosiłem kolejne torby, walizki oraz całą masę reklamówek. Nie czułem nawet ich ciężaru. Cały czas miałem nadzieję, że za chwilę przebudzę się z kilkutygodniowego koszmaru, który kończył się (a może raczej zaczynał?) właśnie dziś. Mijaliśmy się bez słowa na piętnastu metrach ścieżki między drzwiami naszego domu a samochodem. Ona w nadziei na szybki odjazd, ja w bezpodstawnej wierze, że usłyszę: „Misiek… Co my robimy? Przecież to nie ma sensu”.
– Trzymaj się, powodzenia – usłyszałem zamiast tego w momencie, gdy dopchałem na tylne siedzenie ostatnią torbę podróżną.
Dźwięk rozrusznika, trzaśnięcie drzwiami i szybko oddalający się głos benzynowego silnika rozwiał wszelkie nadzieje. Odeszła. Wiedziałem, że na zawsze. Wraz z nią odeszła połowa mnie.
Su
Z wielką radością zamknąłem laptopa. W ciągu pięciu dni firma potrafi wyciągnąć z człowieka całą energię. Na szczęście czasy jednej w miesiącu, gierkowskiej soboty należą do przeszłości. Teraz od piątku do niedzieli jest wystarczająco dużo czasu, by doładować baterie. Są różne podejścia do doładowań. Jedni piją, inni palą, a jeszcze inni wciągają. Są też tacy, którzy po prostu uprawiają sporty lub spędzają czas z rodziną. Nie oznacza to jednak, że ci ostatni nie robią tego pierwszego, drugiego, a nawet trzeciego. Wszystko da się bowiem pogodzić, a nawet jeszcze znaleźć chwilę i wyskoczyć do kościoła, by oddać Bogu, co jego. Ja też preferowałem mieszanie patentów na odpoczynek. No, może z wyłączeniem wciągania i kościoła. Tak, zwłaszcza bez kościoła. Ponad wszystko jednak stawiałem na dupy i wino.
Choć do Auchan na Bielanach nie jest mi po drodze, właśnie tam postanowiłem zrobić zakupy na ten wieczór. Ze względu na rybę. To najlepsze miejsce we Wrocławiu w tej kwestii. Kupiłem sporego turbota, rybę podobną do flądry, jednak przeważnie większą od niej i według mnie bardziej smaczną. Dobrze wysmażona ma chrupiącą, pyszną skórkę, a wewnątrz soczyste, białe mięso. Żeby smakowała, nie potrzeba wiele. Pieprz, sól, trochę mąki do oprószenia, cytryna, masło klarowane lub oliwa. O białym winie nie wspominam, gdyż picie go w towarzystwie morza jest obligatoryjne. Kupiłem gewurztraminera. Wino z jednej strony łagodne, ze sporym owocowym bukietem, a z drugiej pozostawiające posmak goryczki, który nadaje mu szlachetności.
Pałaszując ostatnie cudownie usmażone kawałki ryby, byłem już zdrowo najebany. Wieczór zapowiadał się wielce przyjemnie, co w okresie dopadających mnie jeszcze ataków bólu i smutku naprawdę doceniałem. Świadomy pozytywnych i dawno oczekiwanych zmian we własnym umyśle, upajałem się swoim nigdy nierozczarowującym mnie towarzystwem. Pijąc i jedząc, przeglądałem profile kobiet w necie. Wdałem się nawet w kilka rozmów, ale żadna z nich mnie nie wciągnęła. Nie muszę też chyba dodawać, że jakość moich treści w tym stanie również pozostawiała wiele do życzenia. Szans na dobry połów raczej nie miałem. Gdy już zamykałem laptopa, w oko wpadło mi pewien opis: szczupła i zgrabna dziewczyna, 28 lat. Bez zdjęcia twarzy.
– Nieźle zakręcona – podsumowałem, czytając, co pisała o sobie.
Dziesięć minut później już spałem.
Rano bolała mnie trochę głowa. Leżąc, patrzyłem tępo przez oszklone drzwi na pola rozciągające się za przydomowym ogrodem. Lubiłem moją wieś, choć jeszcze niedawno ją przeklinałem, traktując jako miejsce zesłania. Stan ten na szczęście ewoluował. Choć nie mogłem nazwać się człowiekiem szczęśliwym, to przynajmniej zaczynałem choć trochę lubić mijające dni. Tego dnia miałem akurat w planach porządki wokół domu. W mych włościach panował bowiem nieład, który nie wiadomo dlaczego bardziej interesował moich sąsiadów niż mnie. Sam też byłem powodem plotek: „Przyjechał z narzeczoną. Zaczął budowę domu. Narzeczona odeszła. Domu nie wykańcza. Mieszka sam. A jak nie sam, to co rusz inna po domu się kręci”. Na wsi to wystarczające powody, by znaleźć się na językach. Miałem to jednak w dupie.
Nim wskoczyłem w wygodne ciuchy do porządkowania zagrody, zajrzałem na portal. Była wiadomość. Uśmiechnąłem się. Od tej, która jako ostatnia przykuła moją uwagę wieczór wcześniej.
THC, 28 2011-05-25 02:48 (przed 7 h)
Odp.: Nowa wiadomość:
Witam Pana.
Naprawdę potrafiłbyś zniewolić Kobietę? Nie ustąpić? Nie cofnąć ręki? Wymóc?
Su
Tag „niewolnictwo” miałem wpisany w profil od początku. Pęta, kajdany i klaps prawie zawsze w jakimś stopniu mieszczą się w świadomości i podświadomości kobiet. W mojej oczywiście też. Bo lubię dać i kwiaty, i klapsa.
Wilk, 40 2011-05-25 09:48
Odp.: Nowa wiadomość
Napisać można wszystko. To nie kosztuje nic. 99% mężczyzn, którzy wyniuchają, że to cię kręci, odpisze: tak.
Odpowiedź przyszła niemal od razu.
THC, 28 2011-05-25 09:58
Odp.: Nowa wiadomość:
Mnie interesuje ten jeden pozostały procent.
Potem nastąpił cały szereg maili. Su pisała bez błędów, co na portalach randkowych nie jest częstym przypadkiem. Zadając i odpowiadając na pytania, była konkretna i rzeczowa. Nasza rozmowa skakała z tematu na temat, nie tracąc jednak swej pikanterii. Su obwąchiwała Samca w poszukiwaniu złóż testosteronu. Podobało mi się to.
THC, 28 2011-05-25 11:25
Odp.: Nowa wiadomość:
Co dzisiaj robisz? Jakie masz plany na sobotę?
Wilk, 40 2011-05-25 11:28
Odp.: Nowa wiadomość
Teraz rozmawiam z Tobą. I nie wiem, kiedy skończę, jak widzę. W planie jest też kosiarka i trawa wokół domu.
THC, 28 2011-05-25 11:37
Odp.: Nowa wiadomość:
Spotkajmy się.
Wilk, 40 2011-05-25 11:40
Odp.: Nowa wiadomość
Kiedy?
THC, 28 2011-05-25 11:42
Odp.: Nowa wiadomość:
Za trzy godziny na kawie w KFC na Bielanach. Czyli o 15:00. Kosiarka przecież jeść nie woła.
I nie wołała. KFC, o którym pisała, było 25 minut jazdy od mojego domu, więc nie miałem się nad czym zastanawiać. Punkt piętnasta zaparkowałem przed królestwem kurczaka. Wykręciłem numer, który mi podała.
– Su?
– Tak.
– Jesteś już?
– Będę za 15 minut.
– Jest dwie po. Na przyszłość, proszę, bądź punktualna. Lubię punktualność.
– Jeżeli po naszej kawie będzie jakaś przyszłość, będę dzwonić. I będę punktualna, skoro to lubisz.
– Wchodząc do restauracji, znajdź wolny stolik. Taki, byś mogła usiąść tyłem do wejścia.
– Dlaczego?
– Ponieważ o to cię proszę.
– Dobrze.
Siedziałem w aucie. Obserwowałem lokal. Byłem jej ciekaw. Nie liczyłem na wiele. Randki w ciemno to przeważnie rozczarowania. W zaledwie kilku wymienionych ze sobą mailach czytamy to, co chcemy wyczytać, a w zdjęciach niczego nieprzedstawiających dopatrujemy się rzeczy, które z rzeczywistością nie mają wiele wspólnego. Dodatkowo w słowie „szczupła” kobiety potrafią zmieścić zaskakującą ilość kilogramów. Ostatnia kwestia nie spędzała mi jednak snu z powiek. W swojej galerii na portalu Su miała kilkanaście zdjęć, które pokazywały ją aż nadto wyraźnie. Zajebista dupa i zgrabne małe cycki były gwarantowane. Kilka kolejnych fot przedstawiało ją w strojach uczennicy z przepisową białą koszulą, krótką spódniczką i podkolanówkami. Przeważnie na klęczkach. To również nie budziło obaw i nie wymagało komentarza. Na kilku natomiast była skrępowana sznurem.
– Miłośniczka shibari? – mruknąłem do siebie, gdy po raz pierwszy przeglądałem jej zdjęcia.
Ostatnie trzy foty pokazywały ją nago. Siedziała tyłem z dupcią jak marzenie. Tajemnicą pozostawała tylko jej twarz. Dokładnie piętnaście po trzeciej obok mnie zaparkowało czarne audi A1. Kobietę siedzącą za kierownicą widziałem z profilu. Niewyraźnie. Nie byłem pewien, czy to właśnie na nią czekam. Nie wysiadając z samochodu, do lewego ucha przyłożyła słuchawkę. Cztery sekundy później w mojej komórce odezwały się pierwsze takty „Symfonii Zniszczenia” w wykonaniu Megadeth.
– Tak?
– Przyjechałam.
– Fajnie. Nie wątpiłem, że będziesz – powiedziałem do słuchawki. – Zrób dokładnie to, co kazałem przed kwadransem.
– Zdaje się, że prosiłeś? – rzuciła butnie i rozłączyła rozmowę.
Wysiadła z auta. Gustowny wiosenny, czerwony płaszczyk, spódniczka minimalnie za kolana. Plisowana. I skórzane szpilki.
– Nieźle – mruknąłem do siebie.
Patrzyłem na nią z zadowoleniem. Pozwoliłem jej podejść spokojnie do drzwi i dopiero gdy w nich zniknęła, wysiadłem z wozu i udałem się za nią. W ręku trzymałem szeroką na pięć-sześć centymetrów, zapinaną na rzep narciarską opaskę. Kobieta siedziała dokładnie tak, jak sobie tego zażyczyłem. Stanąłem za jej plecami i kładąc dłoń na jej ramieniu, wyszeptałem, nachylając się do jej ucha:
– Nie odwracaj się, Su.
Była świeżo po kąpieli. Pachniała mydłem i jakimiś lekko słodkawymi perfumami. Gęsia skórka na odsłoniętych ramionach sygnalizowała strach lub podniecenie. Najpewniej oba stany.
– Nie odwracaj się – powtórzyłem. – Zasłonię ci oczy.
– Ale ludzie… – bąknęła niepewnie, nie odwracając się.
– Pierdolić ludzi, Su.
Usiadłem naprzeciw niej. Była brunetką o szczupłej, pociągłej twarzy. Ładną brunetką.
– Ludzie się na nas patrzą? – zapytała.
– Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, prawie nikt. W dzisiejszych czasach ludzie skupieni są na sobie i własnej misce. To, że siedzisz z przepaską na oczach i ze mną rozmawiasz, obserwuje kątem oka tylko jedna ze sprzedawczyń i chłopiec siedzący z matką dwa stoliki od nas – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Dziwnie mi – odrzekła. – Ty mnie widzisz… Obserwujesz, oceniasz, a ja nadal znam tylko twój głos. Jest niski i chropowaty. Podnieca mnie.
– Twoja cipa jest wilgotna?
– Tak… jest mokra – wyszeptała, podnosząc opuszczoną dotąd głowę. Tak jakby chciała spojrzeć przez opaskę w moje oczy.
– Pójdę po kawę – stwierdziłem, wstając. – Siedź. Zaraz wracam. Wezmę dwie latte. Pasuje?
– Pasuje.
Po chwili wsunąłem w jej dłoń tekturowy kubek. Rozmawialiśmy nie dłużej niż piętnaście minut. Była w porządku. Trochę nerwowa i przemądrzała, ale z poczuciem humoru, co uwielbiam. Chłopiec siedzący obok nas z matką był wyraźnie zainteresowany tym, co się działo przy naszym stoliku. Miał maksymalnie trzynaście lat. Nie rozumiał tego, co oglądał. Kobiety w KFC z czarną opaską na oczach. W pewnym momencie położyłem dłoń na jej policzku.
– Wyrównam trochę nasze prawa – powiedziałem, odczepiając rzep przepaski.
Su patrzyła na mnie dłuższą chwilę, popijając kawę.
– Idziemy – rzekła po dłuższym milczeniu.
– Gdzie?
– Mówiłeś, że mieszkasz sam. Niedaleko. Do ciebie.
Wstała, nałożyła pośpiesznie płaszczyk, dając do zrozumienia, że decyzję podjęła. Stojąc tak, dostrzegła wpatrzonego w nią trzynastolatka. Wystawiła język i jego końcówką ozdobioną złotym ćwiekiem oblizała z gracją usta. Chłopiec momentalnie spuścił wzrok.
– Idziemy – potwierdziłem, wstając.
Jechaliśmy autostradą. Sobota zaczynała nabierać lubianego przeze mnie kolorytu. Su szukała czegoś w torebce. Po dłuższych poszukiwaniach wyjęła stalowe pudełeczko. Kątem oka zauważyłem kilka fachowo skręconych blantów. Długo im się przyglądała. W końcu sięgnęła po tego według niej najbardziej właściwego i bez słowa odpaliła zioło. Na bezdechu wymamrotała:
– Lubisz? – podsunęła mi skręta pod nos.
– Czasem.
Nie spuszczając wzroku z drogi, ściągnąłem chmurę. Wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł. Nie ze względu na trzymaną przeze mnie kierownicę, a na pierdolenie. Trawa mnie spowalniała. Od zawsze. Po – owszem, tak. Przed – ryzykowne. Zamiast na cipę mogłem złapać klimat na czekoladę. Staff był mocny. Co jakiś czas zerkałem na nogi Su. Miała zgrabne, szczupłe łydki.
– Zapraszam – powiedziałem, gasząc silnik przed domem.
Chwilę stała między przedpokojem a salonem, rozglądając się ciekawie. Nie dałem jej zbyt wiele czasu na rozpoznanie terenu. Stanąłem za nią. Na tyle blisko, by poczuła moje krocze na swoim tyłku. Zbliżyłem twarz do odsłoniętej szyi. Zapach zawsze był dla mnie bardzo ważny. Dobrze pachniała. Lewą ręką chwyciłem mocno za kark. Prawą włożyłem pod spódnicę. Kobieta zasyczała jak żmija, nieruchomiejąc. Dotknąłem jej ud. Napięła mięśnie. Ściskałem pośladki, przesuwałem dłonią po nogach, po wewnętrznej stronie ud, zahaczając palcami o krawędzie delikatnego materiału majtek. Powoli przesuwaliśmy się w kierunku stojącej pod ścianą kanapy. Mocno chwyciłem kark kobiety, dociskając go w dół. Opierała się.
– Wypnij tyłek.
– Nie – wysyczała. – Pierdol się.
Wcisnąłem jej twarz w obicie sofy. Biodra zablokowane o oparcie pozostawały wyżej głowy, eksponując dupę w całej okazałości.
– Nie! Mówię, skurwysynu, do ciebie! Nie!
Dopiero teraz dotarło do mnie ziele, w całej swej mocy. Byłem kompletnie upalony. Nie czułem kończyn. Żadnych.
– Zamknij się – powiedziałem spokojnie do wierzgającej kobiety. – I uspokój się.
Nie zareagowała. Nadal próbowała uwolnić kark z mojego uchwytu i raz po raz strzelała mocno nogami do tyłu. Biorąc pod uwagę, że jej buty były zakończone cieniutkimi szpilami, przy większym pechu mogło się to skończyć dla mnie niewesoło. Podciągnąłem jej sukienkę, zsuwając jednocześnie majtki poniżej kolan.
– Nie waż się, pierdolcu – warczała.
Pierwszy klaps, który spadł na jej tyłek, odbił się echem po domu. Dłoń trafiła w prawy pośladek.
– Jezuuu! – wrzasnęła dziewczyna.
Potem uderzyłem jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem mocniej, dokładnie mierząc, gdzie biję.
– Będziesz, Suko, grzeczniejsza? – zapytałem przekonany, że już ją utemperowałem.
– Wal się – wycharczała.
Oplotłem ją powyżej kolan własną nogą i w ten sposób unieruchomiłem. Ręką dociskałem głowę do siedzenia i, nie rezygnując z tresury, zadawałem kolejne klapsy. Gdy się uspakajała, klapsy łagodniały. Gdy mowa jej ciała wyrażała bunt, wymierzałem kolejny, soczysty raz. W końcu pojęła. Przestała się bronić i wzorem ujeżdżanego dzikiego mustanga, który zaczynał rozumieć nieuniknioną porażkę w starciu z kowbojem, zaczęła pokornieć. Wreszcie całkowicie znieruchomiała. Ciężko oddychała. Ja również. Jej pośladki były czerwone. Głowa, już bez mojego udziału, nadal leżała przytulona do obicia sofy. Dziewczyna seksownie ruszyła tyłkiem, dysząc głośno.
– Ty, kurwa, jebany pierdolcu – wyszeptała.
Jako fan czytanych w dzieciństwie opowieści Karola Maya nie straciłem czujności. Dzikie stworzenia zazwyczaj nie składają broni po pierwszej potyczce. Wtedy najczęściej uległość udają. Położyłem dłoń na jej dupie. Delikatnie pogłaskałem zaczerwienioną skórę. Oddech Su przyśpieszył.
– Wsadź go – powiedziała.
– Nie, jeszcze nie.
– Wsadź go, kurwa!
– Nie. Wpierw napijemy się wina. Zrobię coś do jedzenia. Porozmawiamy.
– Ale ja chcę…
Dotknąłem jej cipki. Była cała mokra. Znów mocno chwyciłem Su za kark, a trzema palcami zacząłem gwałcić jej szparę. Wiła się i krzyczała. Posuwałem ją dłonią kilkanaście minut. W końcu z jej ust wydobył się przeciągły krzyk. Skurczyła się, napinając mięśnie, i dopiero po długiej chwili poczułem, jak rozluźnia ciało.
– Otworzę wino – stwierdziłem.
Wstałem i wytarłem dłoń o koszulę, zostawiając zmęczoną kobietę na sofie.
– Na kolację będzie łosoś z grilla. Lubisz? – zapytałem.
– Lubię.
Krzątałem się po kuchni, przygotowując wieczerzę. Su oglądała dom. Przeglądała moje książki i płyty. Co jakiś czas zerkała na mnie. Jak dziki kot, który dopiero się oswaja na nowym terenie. Zaczynał się, jak mniemałem, miły wieczór. Rozmawialiśmy, przypalaliśmy trawę, słuchaliśmy muzyki.
W maju 2011 wciąż odczuwałem skutki „choroby”. Serce pompowało krew do organizmu tylko dzięki lekkiej fastrydze, którą jakimś cudem udało mi się na nim wykonać po tym, jak pękło na pół. Na świecie, mimo dziesiątek osób wokół mnie, byłem sam. To był czas, gdy miałem ochotę przytulić się choćby do jeża. Było mi przyjemnie w obecności Su.
W moim saloniku jest duży drewniany stół. Stoi pod oknem. Za stołem leży sporych rozmiarów materac. Tuż za nim znajduje się narożny kominek. Su siedziała za stołem. Spalony marychą ciepło myślałem o mojej nowej przyjaciółce. Zagubiona dusza, niczym ja sam, błądząca we wszechświecie w nadziei na znalezienie swojego pola grawitacji. Położyłem dłoń na jej policzku, gładząc go czule. Mrugnąłem do niej z uśmiechem w naiwnej wierze, że nasze myśli krążą po tej samej orbicie. Nalewając wino, przez moment spuściłem wzrok na napełniany właśnie szklany kielich. Poczułem ból. Cholernie mocny. Wraz z nim w moim lewym oku pojawił się błysk światła. Dłonią chwyciłem się za twarz, patrząc ze zdziwieniem na zaciśnięte usta i wpatrzone we mnie złe, przymrużone oczy. Zrozumiałem. Dostałem od niej w mordę.
Stała tak przede mną naładowana agresją. Dzika, z bezczelnym uśmiechem i zaciśniętą jeszcze w pięść prawą dłonią, patrząc na mnie wyzywająco. Suka pokazała pazury. Klacz wyczekała moment, gdy instynkt samozachowawczy naiwnego jeźdźca, przekonanego o swoim zwycięstwie, będzie przytłumiony, wtedy uderzyła kopytami silnie i celnie. Całe zdarzenie trwało zaledwie kilka sekund. Tylko jedna reakcja mogła przywrócić wcześniejszy porządek świata. Moja prawa ręka wystrzeliła błyskawicznie. Otwarta dłoń celnie i mocno trafiła w policzek Su. Zaskoczona jak ja kilka sekund wcześniej siłą odrzutu wykonała kilka małych kroków do tyłu, praktycznie przelatując nad leżącym za nią materacem. Zatrzymała się dopiero, lądując plecami i tyłem głowy na zabudowie kominka. W pierwszej chwili spróbowała wstać. Zachwiała się jednak i bezsilnie usiadła na tyłku.
– Jesteś nienormalny! – krzyknęła, trzymając się za twarz. – Jezus, człowieku, jesteś, kurwa, nienormalnym świrem!
Podszedłem do niej. Była zdezorientowana. Wymierzyłem kolejny policzek. Tym razem dużo lżej, traktując go jako kropkę na „i” oraz zabezpieczenie przed kolejnym ewentualnym kontratakiem. Przyklękając przed nią na jednym kolanie i biorąc jej głowę w swoje dłonie, powiedziałem spokojnie i wyraźnie, patrząc jej głęboko w oczy:
– Posłuchaj, Su. Posłuchaj mnie uważnie i ze zrozumieniem, bo nie będę tego nigdy więcej powtarzał. Nie sprawia mi przyjemności bicie kobiet. Nie mam wzwodu, widząc ból kobiety. Nie zmuszaj mnie więc, bym ból ten wbrew sobie zadawał. Rozumiesz, Suko?
– Rozumiem.
– Zapamiętaj jeszcze jedno, mała kurwo. Każdy ból, który przyjdzie ci do głowy zadać, tak jak to zrobiłaś przed kilkoma minutami, spotka się zawsze z taką samą moją reakcją. Poczujesz ból, który będzie większy od tego, który ty zadasz mnie. Zapamiętasz, Suko?
– Zapamiętam.
Patrzyłem w jej oczy. Pierwszy raz dostrzegłem w oczach tej samicy respekt. Nie miałem wątpliwości. Dziwka zrozumiała porządek świata, w którym na własne życzenie się znalazła. Nie obawiałem się już z jej strony żadnej kolejnej próby testowania mnie w zakresie samca alfa. Wstałem z kolan. Ze spodni, które miałem na sobie, wyjąłem pasek i założyłem go na szyję dziewczyny. Ciągnąc za niego, postawiłem ją do pionu.
– Mam ochotę na wino. Ty też się napijesz, kochanie.
Delektując się wytrawnością wina i sytuacji, z rozkoszą przyglądałem się Su. Prysnęły gdzieś klimaty przytulanek rodem z Jamajki. Ziele wywietrzało mi z głowy. Miałem zajebistą ochotę na rżnięcie. W głowie roiły mi się bardzo złe rzeczy. Tej nocy zrobiłem większość z nich.
W kontaktach telefonu wyszukałem numer dziewczyny. Nacisnąłem zielony symbol słuchawki.
– Słucham? – usłyszałem po kilku sygnałach.
– Witaj, Su. Udało ci się odwieźć małą do dziadków?
– No właśnie do nich wyjeżdżam. Za godzinę będę wolna. Zobaczymy się?
– Ja właśnie w tej sprawie. Plany trochę się zmieniły. Przynajmniej w pierwszej części wieczoru. Na wsi jest impreza. Wiesz, takie lokalne balety. Znaczy się sołtys zbiera od każdego z Wilczkowa po 20 zł i organizuje duży namiot, grilla i muzykę. Taki wiejski folklor, który skończy się ogólnym zachlaniem ryja. Nie wypadało odmówić, bo na poprzednich imprezach nie byłem.
– Czyli się nie spotkamy? – W jej głosie wyczułem podenerwowanie. Su nigdy nie panowała nad emocjami.
– Przeciwnie. Zamów sobie taksówkę, bo ja już jestem po winie z sąsiadami, i przyjedź.
– Niby jako kto mam się tam zjawić?
– Jak to kto? Akurat to jest chyba jasne? – udałem zdziwienie. – Jako moja Suka. Masz wyglądać jak zajebista bombka na choince. Tak, bym ja i cała męska część wsi chcieliśmy cię przelecieć, jak tylko wystawisz nogę z taksówki. Proste chyba?
– O której mam być? – Nie zadawała już żadnych zbędnych pytań.
– Dwudziesta pierwsza będzie OK.
Odłożyłem telefon. Odkąd poznałem Su, minął niespełna miesiąc. Od pamiętnego wieczora, podczas którego byłem zmuszony ukarać ją za podniesienie na mnie ręki, spotkaliśmy się góra dwa razy. Za każdym razem u mnie. Moja Suka bacznie strzegła swojej prywatności, zresztą i ja nie zamierzałem jej zgłębiać. Dobrze było, jak było. Zazwyczaj gdy kończył się tydzień, dzwoniłem do niej i kazałem przyjeżdżać do mnie. Scenariusz zawsze był podobny, ale nigdy taki sam. Zaczynaliśmy od kolacji i wina. W przeszłości miałem restaurację, w której byłem też szefem kuchni. Gotowanie traktuję poważnie i z pasją. Pichcąc i popijając wino, odpoczywam. Taki reset, który uwielbiam. Sprawdzało się to również w przypadku spotkań z Su. Był to jednocześnie jedyny moment wieczoru, kiedy to ja jej usługiwałem. Pod koniec ostatniej wizyty zaproponowałem jej, że ją odwiozę. Nie zgodziła się.
– Wilk, mój dom to moja twierdza. Tak jak i moje życie. Nie chcę, byś w nie wchodził. W tygodniu skupiam się tylko na dwóch sprawach, mojej córce i pracy. Dobrze mi u ciebie i jak wiem, że mamy się zobaczyć w weekend, to już od czwartku pocieram udem o udo. Mimo to trzymajmy się zasad. Pan, Suka, nasze zabawy i odloty to jedno, a życie prywatne to drugie. Tak musi zostać.
Nie oponowałem, mnie również odpowiadał taki scenariusz. Lubiłem Su. Była idealnym antidotum na tęsknotę, którą nosiłem w sobie. Dobra rozmówczyni i świetna kochanka. Czegóż więcej mógł chcieć mężczyzna, który niespełna rok wcześniej stracił miłość swojego życia? Owszem, może śniłem o uczuciach, których ciepło jeszcze tak dobrze pamiętałem, lecz w tamtym momencie nawet gdyby miłość usiadła mi na twarzy i zaskrzeczała: „To ja, Wilku! Miłość twoja pierdolona, wytęskniona!”, nie poznałbym jej. Nie usłyszał. Dlatego pojawienie się Su właśnie w tamtym momencie mojego życia było naprawdę szczęśliwym zrządzeniem losu. Czy zawsze kręciła mnie kobieca uległość? To, że kobieta jest całkowicie skazana na mój chwilowy kaprys? Chyba tak, choć odkrywałem to w sobie na raty.
Na drugim roku poznałem w akademiku dziewczynę. W jeden wieczór straciłem dla niej głowę. Ona dla mnie też… Tydzień po tym, jak się poznaliśmy, zostawiła swojego chłopaka, z którym była siedem lat. Blondyna. Mojego wzrostu. Kopyta długie jak cholera. Szczupła, z zajebistymi cyckami. Najładniejszymi, jakie widziałem do dnia jej poznania, i na pewno w pierwszej trójce tych, które oglądałem później. Gdy podniecona patrzyła mi w oczy, głośno oddychała, a jej oczy zachodziły mgłą. Bez dwóch zdań była jedną z tych, którym mówiłem „kocham” bez palców skrzyżowanych za plecami. Studencka szalona miłość, pełna imprez, alkoholu i dragów. Po dwóch tygodniach znajomości planowaliśmy ślub. Pewnego wieczoru, gdy bawiliśmy się w klubokawiarni w „Kredce”, tańcząc w rytm piosenek Lenny’ego Kravitza z niezapomnianej płyty „Mama Said”, szepnęła mi do ucha:
– Zrywamy się. Musisz mnie zaraz wypierdolić.
Byłem zaskoczony, ale nie dałem tego po sobie poznać. Powiedziałem tylko:
– Chodźmy.
W drzwiach zatrzymał mnie kolega. Waletował od tygodnia w moim module.
– Wilk, na sekundę…
Przeprosiłem dziewczynę i odszedłem na bok, żeby wysłuchać, co ma do powiedzenia znajomek. Dopiero wtedy zauważyłem, że był nawalony jak stodoła. Po oczach było widać, że nie tylko alkoholem.
– Ty skurwielu, Wilk… – zaczął przemowę.
Zakładając, że nic ciekawego mi nie powie, chciałem się zerwać do czekającej na półpiętrze dziewczyny. Mój rozmówca wyczuł jednak pismo nosem. Uwiesił się na moim ramieniu, mamrocząc:
– Wilk, skurwielu jebany… Ani ty ładny, ani, kurwa, przystojny…
– Byku, streszczaj się, bo panna czeka, a mnie się nie chce wysłuchiwać pijackich przemówień – przerwałem jego bełkot.
– No właśnie, Wilk, ja o tym… Powiedz przyjacielowi, jak ty to, kurwa, robisz?
– Ale co robię, Byku?
– No laski… dziewczyny… kobiety, kurwa. Zawsze jakaś się kręci koło ciebie… Chuj wie why!
Zrozumiałem wreszcie, na jaki rodzaj żalu cierpiał tego dnia mój „przyjaciel”. Wiedziałem też, że nieprzypadkowo. Tajemnicą poliszynela był problem męczący Byka od lat. Problem na imię miał „mały kutas”. Nie wiem, jak mały, ale dobrze poinformowane źródła twierdziły, że na tyle mały, iż problemem był. Udawałem jednak, że nie znam przyczyny jego rozterek.
– Nie no, Byk, nie przesadzaj. Masz taki sam start jak ja. Kilka kilo za dużo, a i do 180 centymetrów też ci trochę brakuje, więc przewagi nie widzę. Po prostu atakuj, chłopie, atakuj!
– A tam, pierdolisz. Lepią się do ciebie i chuj. Patent na to masz i tyle. Tylko, kurwa, nie wiem, jaki!
– Patent, zaraz patent! Byk, to jest prostsze, niż myślisz. Ja po prostu jestem dżentelmenem – odparłem, siląc się na powagę.
Oczy kolegi przybrały kształty starej pięciozłotówki.
– Co ty, kurwa, jesteś? Dżentelmenem? – zdziwienie przeszło w cyniczny śmiech. Potem machnął ręką i chwiejnym krokiem skierował się do kawiarni. Usłyszałem tylko, jak mruczy do siebie:
– Dżentelmen w dupę jebany.
Dwadzieścia sekund później biegłem z moją blondyneczką na czternaste piętro do mojego pokoju nr 214. O Byku i jego dylematach zapomniałem momentalnie. Całowaliśmy się. Pieściliśmy. Podparty na łokciach położyłem się na blondyneczce. Patrzyłem jej w oczy.
– Kocham cię – powiedziałem.
Ona również patrzyła z uczuciem w moje oczy. Powiedziała:
– Powiedz, że jestem twoją kurwą.
– Co mam powiedzieć? – Nie zrozumiałem. Byłem pewny, że się przesłyszałem. A to, co usłyszałem w tym przesłyszeniu, wziąłem za efekt spalonego wcześniej „nepalu” od zaprzyjaźnionego dealera z „Dwudziestolatki”.
– Powiedz, że jestem kurwą. Przeklinaj i wsadzaj mi go, gdzie chcesz.
Więc jednak się nie przesłyszałem. Kompletnie nie wiedziałem, jak mam się zachować. Co prawda już wtedy trudno mnie było wybić z rytmu, jednak tekst dziewczyny wyrzucił mnie daleko na out. „Boże – pomyślałem – jak ja mogę do niej mówić: «ty kurwo»? Przecież ja ją kocham. Serce dla niej…”
– Ty kurwo. – Usłyszałem nagle swój głos.
Po chwili ten sam głos dorzucił jeszcze: „dziwko pierdolona”, „pizdo”, „szmato”, „suko” i mnóstwo innych podobnych słów. Znaczy się przełamałem. Kilkanaście minut później leżeliśmy na łóżku spoceni, przytuleni.
– Kocham cię – wyznała blondyneczka.
W głowie nadal starałem się pogodzić „kocham” z „ty kurwo”. Chwilę jeszcze leżeliśmy, a potem namówiłem dziewczynę na jeszcze jedno tanie wino w klubokawiarni. Do pokoju wróciliśmy po godzinie. Pijani. Ona wchodziła do środka tyłem i kiwając na mnie wyzywająco palcem, powiedziała:
– Powtórz to. Proszę, wiesz co…
Nie trzeba mnie było dwa razy prosić. Nie na darmo w szkole podstawowej przynajmniej kilkanaście razy lądowałem na dywaniku u dyrektorki za przeklinanie. Poleciałem po bandzie. Tym razem jednak, gdy ją dopadłem, rzuciłem na łóżko, zrozumiałem, że przeszedł mi klimat na wulgaryzmy. Zapragnąłem ją kochać, całować i czule dotykać. Nachyliłem się do jej ucha i wyszeptałem bardzo cicho:
– Wrócimy do tego, ale teraz zrobimy to po mojemu.
– Dobrze, to też bardzo lubię. No, może zaczynam lubić…
Kochaliśmy się. Zasnęliśmy upojeni miłością i zbyt dużą ilością trunków wypitych tego wieczora. Obudziłem się, próbując przełknąć ślinę. Rozejrzałem się po pokoju. Drugie łóżko było wolne. Mój przyjaciel i współmieszkaniec, Matupatyk, widocznie trafił na noc gdzie indziej. Spojrzałem na stojącą pośrodku pokoju dostawkę, rozkładane łóżko, które służyło naszym częstym gościom. Jak zwykle leżało na nim kilka kocy, jakiś śpiwór i kołdra. Barłóg poruszył się, spośród nakryć wyłoniła się najpierw ręka, a po chwili twarz.
– Byk? – zapytałem zdziwiony.
– A kto? Mówiłem przecież, że nie mam gdzie kimać i pewnie u ciebie wyląduję.
Dopiero skojarzyłem rozmowę z początku wcześniejszego wieczoru. Fakt, uprzedzał. Byk, nie czekając na moją odpowiedź, wstał i zaczął się zbierać do wyjścia. Wychodząc, przystanął i pokazał palcem na śpiącą blondynkę, a potem na mnie. W końcu machnął z rezygnacją ręką i stwierdził:
– Dżentelmen w dupę jebany.
I poszedł. Parsknąłem śmiechem. Zrozumiałem, że wczorajszego wieczoru nie byliśmy w pokoju sami.
– Z czego chichoczesz? – zapytała wybudzona ze snu dziewczyna.
– Ze swoich myśli – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Siedziałem z sąsiadami pod imprezowym namiotem sołtysa. Pękały pierwsze flaszki. Punkt dwudziesta pierwsza do wioski wjechała taksówka. Zatrzymała się tuż przy płocie dziecięcego placu zabaw, który tego wieczora stanowił miejscówkę naszej imprezy. Kilka par oczu z ciekawością patrzyło, kto to zajechał do wsi. Z wozu wysiadła Su. Wyglądała lepiej, niż mogłem sobie wyobrazić. Jeśli faktycznie miałaby być choinkową bombką, musiałbym ją powiesić w najbardziej widocznym miejscu świątecznego drzewka.
Perfekcja. Czerwone pantofelki. Czerwona sukienka w stylu lat sześćdziesiątych, kończąca się lekkim kloszem nad kolanami. Opięta mocno w talii, podkreślająca kibić, zasłaniająca ramiona, a odsłaniająca smukłą szyję i gołe plecy. Usta podkreślone mocną, kurewsko czerwoną szminką. Sąsiadom opadły przysłowiowe szczęki. Gapili się na dziewczynę, a potem, patrząc po sobie, szukali wytłumaczenia dla nieoczekiwanego zjawiska. Wtedy zauważyłem jeszcze coś. Zza płotu błyskała para zielonych oczu. To był Mruk. Również patrzył na Su. Obserwował ją tak jak inni mężczyźni. Pomyślałem, że to dziwne. Wzruszyłem jednak ramionami i zapominając o dziwnym zachowaniu kota, wróciłem do rzeczywistości.
– Ta pani do mnie – odrzekłem spokojnie, dbając o pozory obojętności.
Wyszedłem do Su. Po chwili przedstawiałem ją miejscowym. Nawet nie wiem, kiedy otrzymała ze dwa drinki i wódkę w kieliszku.
– Mogę się napić i usiąść? – zapytała mnie z szacunkiem.
Taka postawa wywołała kolejny opad męskich szczęk. Mało nie wybuchnąłem śmiechem. Ledwo nad sobą panując, odpowiedziałem grzecznie:
– Tak, proszę bardzo, możesz.
Zapowiadał się kolejny popierdolony wieczór w Wilczkowie
Impreza toczyła się według wcześniej ustalonego scenariusza. Alkohol lał się strumieniami. Do dwudziestej czwartej odpadło przynajmniej pięćdziesiąt procent wiejskich imprezowiczów. Ja również powoli dochodziłem do stanu nieprzytomności. Starałem się, co prawda, trzymać pion, pobudzony wizją wykorzystania na wszelakie sposoby ciałka Su. Rzeczywistość ewidentnie zaczynała mnie przerastać. Piwo, wino, wódka, choć nigdy mi razem nie szkodzą, w ilościach i tempie wilczkowskiej imprezy powoli przekreślały moje plany. Jedynym pocieszeniem było to, że i Su się nie oszczędzała, więc o jednostronnym rozczarowaniu nie mogło być mowy. Płynęliśmy oboje. „Nic to – pomyślałem, starając się poprawić sobie humor. – Jutro też jest dzień, a na kacu… Wiadomo…” Gdy sąsiad zaproponował blanta, nie było nawet sensu odmawiać. I tak gorzej już być nie mogło. Znaczy pełna amba. Około pierwszej w nocy wylądowaliśmy w domu Czecha. Polał się samogon, pity pod kaszankę i kiszonego własnej produkcji. W pewnym momencie chciałem powiedzieć przyjaciółce, że czas do domu, gdy niespodziewanie pojawiła się nowa opcja na wieczór. Jeden z kumpli, nachylając się do mojego ucha, wybełkotał szeptem:
– Wciągniesz kreskę?
– Nie, dzięki, sąsiad. Z amfy już wyrosłem wiele lat temu.
– Jaka amfa? Koks mam zajebisty!
– Tym bardziej – odparłem. – W tym kraju jest gówno, nie koks. Zawsze kończy się na tym samym. Że miał być dobry, ale okazał się taki sobie. A na takie sobie rzeczy szkoda zdrowia marnować.
– Mylisz się. – Sąsiad nie dawał za wygraną. – Zajebisty mam. Kumpel z Portugalii przywiózł.
Zastanowiłem się. Jeżeli było tak, jak mówił, miałbym patent na szybką trzeźwość i zajebiste rżnięcie do rana.
– Dawaj – zdecydowałem.
Po tajniacku urwaliśmy się do mojego domu. Pięć minut później poszła kreska, a właściwie dwie.
– Zostaw mi trochę tego – poprosiłem. – Nie będę walił konia do rana, a jak nie poczęstuję koleżanki, to tak się skończy. Też przesadziła z wódą.
Wróciliśmy na imprezę. Już po chwili czułem ożywcze mrowienie na ciele. Pijacki stan zaczął ustępować mocniejszym doznaniom. Przyglądałem się Su z wielką przyjemnością. Patrzyłem na nią jak na potrawę, oblizując wargi z apetytem. Wyobraźnia zaczynała mi pracować na wysokich obrotach. Kręciło mnie wszystko: smukła szyja, gołe plecy, kurewski wyraz twarzy, z jakim na mnie od czasu do czasu patrzyła, nogi – a raczej łydki – ubrane tylko w przezroczysty nylon. Kompletnie przestałem słyszeć i rozumieć, co się wokół mnie dzieje. Była tylko ona i moje pożądanie. Nachyliłem się do ucha Su.
– Chcę poczuć twój język w każdym zakamarku mojego ciała.
– To znaczy? – zapytała z miną niewiniątka.
– W każdym znaczy w każdym. Wyliżesz mnie, Suko. Całego i dokładnie.
– Dobrze, wyliżę.
Widząc jej podporządkowanie, całkowicie straciłem chęć na słuchanie rzężącego już resztkami sił towarzystwa.
– Spadamy, kochani – przekrzyczałem sąsiadów i, pomimo sprzeciwów kompanii, chwyciłem Su za rękę i wyszliśmy.
W domu dałem jej to, co zostawił mi w prezencie sąsiad. Po fachowych ruchach kartą kredytową i zwiniętym w mig ruloniku z banknotu poznałem, że nie był to jej pierwszy raz. Między jedną a drugą kreską stwierdziła:
– Dobrze, inaczej zaległabym ci w godzinę. Teraz jest szansa, że naprawdę będę mogła ci służyć.
Odkorkowałem wino. Zrobiłem to raczej dla klimatu niż dla procentów.
– Pójdziemy na górę – stwierdziłem. – Do łazienki, umyjesz mnie.
Łazienkę zaprojektowała Ona. Nie ma co, przyłożyła się. Drewniana podłoga, granitowy blat pod umywalki i wanna na cztery osoby tworzyły klimat. Co prawda, od trzech lat nie udało mi się podłączyć kranów, lecz mimo to pokój kąpielowy był jednym z moich ulubionych pomieszczeń w domu. Oparłem się tyłkiem o wannę i patrząc na Su, rozkazałem:
– Uklęknij i zdejmij mi buty. Potem mnie rozbierz. Nie spiesz się.
Dziewczyna z gracją przyklęknęła na oba kolana i nie patrząc na mnie, zaczęła rozsznurowywać mi obuwie. Gdy je zdjęła, patrząc mi w oczy, zaczęła pozbawiać mnie kolejnych części garderoby. Po chwili stałem w łazience nagi.
– Umyj mnie – stwierdziłem, wchodząc do wanny i odkręcając wodę, by ją napełnić.
– Mogę się rozebrać?
– Tak, ale powoli. I przynieś mi kieliszek wina z kuchni. Stoją na blacie pod oknem. Sobie też nalej.
– Nie masz już dość? Ja chyba tak.
– Zrób, co mówię. Lubię pić wino i patrzeć.
Zeszła do kuchni. Po chwili wróciła do łazienki, stawiając butelkę i kieliszki na brzegu wanny.
– Nalej. I odpal mi papierosa.
Leżałem w wannie, trzymając w dłoni kielich wytrawnego nebbiolo, i zaciągałem się dymem. Alkohol wywietrzał mi już z głowy. Ze zwierzęcą przyjemnością patrzyłem na stojącą przede mną kobietę.
– Rozbierz się, dziwko, powolutku.
Sposób, w jaki zdejmowała z siebie ubranie, potwierdzał, że dobrze się rozumiemy. Podciągnęła sukienkę. Opierając wpierw jedną, potem drugą nogę o brzeg wanny, powoli zsunęła z siebie pończochy. To samo zrobiła ze stringami. Potem zsunęła sukienkę z ramion i po chwili stała przede mną kompletnie naga. Zakorkowałem butelkę wina i podałem ją dziewczynie.
– Usiądź na podłodze i zabawiaj się sama ze sobą przez chwilę. Butelka będzie ci potrzebna.
Usiadła. Rozstawiła szeroko nogi i zaczęła bawić się swoim ciałem. Alkohol, dragi, blant świetnie działały na moją percepcję. Chłonąłem jej występ całym sobą. W momencie, gdy zbliżyła szyjkę butelki do swojej cipki, przerwałem jej:
– Moment, mała kurewko. Odwróć się do mnie tyłem. Uklęknij i wypnij tyłek, bym dokładnie go widział. Dopiero wtedy zrób to, co chciałaś zrobić przed chwilą. I nie waż się jej wyjąć wcześniej, nim usłyszę twój skowyt.
– Dobrze, Panie.
Przedstawienie trwało z piętnaście minut. W końcu usłyszałem wycie i krzyk Su. Potem przez chwilę leżała zmęczona na podłodze.
– Chodź do mnie – rozkazałem.
Podeszła.
– Wejdź do wanny i usiądź naprzeciwko mnie.
Kiedy to zrobiła, podniosłem nogę i podstawiłem stopę pod twarz kobiety. Dopiero po chwili zrozumiała. Wtedy poczułem jej usta na stopie, język między palcami. Wzięła gąbkę i zaczęła mnie myć. Długo, bardzo dokładnie i przyjemnie. Zamknąłem oczy, odpływając w świat dotyku. Pół godziny później, czysty, wypieszczony do granic, wyszedłem z wanny.
– Ty zostań – zwróciłem do dziewczyny.
Szybko się wytarłem i zszedłem do saloniku po akcesoria, które kupiłem tydzień wcześniej. Wróciłem i podałem Su srebrny, stalowy łańcuch zakończony szeklą.
– Załóż.
Chwilę się wahała, a potem zgodnie ze swoim krnąbrnym charakterkiem stwierdziła:
– Nie.
Podszedłem do wanny. Nachyliłem się nad Su i wymierzyłem jej policzek. Lekki i bezbolesny.
– Nie – powtórzyła.
Wymierzyłem kolejny.
– Nie! – krzyknęła.
Spodziewałem się, że ten moment nastąpi, ale nie podobało mi się to. Lubię, gdy Suka słucha, a nie, gdy ją biję. Ona jednak potrzebowała tych razów, więc bez skrupułów wymierzyłem kolejne dwa. Solidne i chyba piekące, co wnioskowałem, patrząc na jej czerwone policzki. Wzięła łańcuch z mojej ręki i posłusznie zapięła na swojej długiej szyi.
– Wyjdź z wody. Nie wycieraj się. Chcę, byś była mokra.
Wziąłem stalowy powróz i nie patrząc na Su, zacząłem wychodzić z łazienki. Gdy poczuła ucisk na szyi, szybko wyskoczyła z wanny i dotrzymała mi kroku. W salonie kazałem jej uklęknąć na drewnianej podłodze. Zrobiła to, co kazałem.
– Otwórz usta.
Nie otworzyła. Patrzyła na mnie z kolejnym wyzwaniem w oczach. Kompletnie nie chciało mi się znów jej chłostać. Wiedziałem jednak, że dobrym słowem nic nie wskóram. Prawą dłoń chwyciłem łańcuch tuż przy samej szyi i okręciłem go dwa, trzy razy. Skóra na jej twarzy napięła się.
– Nie prowokuj, Suko. Nie chcę cię męczyć. Chcę tylko, byś grzecznie otworzyła buźkę, abym mógł ją przelecieć.
– Pierdol się, cieniasie – wyszeptała przez zaciśnięte zęby.
Zakręciłem łańcuchem jeszcze dwukrotnie.
– Otwórz pysk, zdziro.
– Wal się, kutasie.
Zakręciłem łańcuch kolejne dwa razy. „Powinna już spasować – pomyślałem. – Zaczyna się robić niebezpiecznie”. Zastanowiłem się nawet nad tym, czy na pewno chcę iść dalej w świat, który mnie nie do końca bawi. Spojrzałem głęboko w bezczelne oczka Su. Przekręciłem łańcuch jeszcze raz.
– Pierdol się, pedale – wyszeptała.
Uderzyłem ją w twarz, licząc, że taki przerywnik ją otrzeźwi.
– Odpuść, Su. Ćwiczenie mej stanowczości, sprawdzanie jej nie ma sensu. Prędzej cię, dziwko, uduszę, niż zrezygnuję. Chcę twojego pyska otwartego na oścież i będę go miał. Choćbym miał wsadzić ci go nieprzytomnej – blefowałem.
Zakładałem tylko jeszcze jedno zakręcenie pętli. Potem bym po prostu odpuścił. Lepsza Suka, która odeszła, niż Suka martwa. Przekręciłem łańcuch.
– Yyyy… glyy… dość – wycharczała Su.
Nie poluzowałem łańcucha.
Nie byłem pewien, czy naprawdę pękła.
– Pysk otwórz, kurwo – powiedziałem, spokojnie cedząc słowa.
Otworzyła buzię szeroko. Na tyle, ile pozwalał mocny uścisk łańcucha na jej gardle. Zluzowałem rękę. Po jej wardze spłynęła ślina. Su krztusiła się, wijąc się na podłodze. Dopiero teraz naprawdę poczuła ból spowodowany duszeniem.
– Otwórz szeroko buzię – powiedziałem do leżącej na ziemi i kaszlącej dziewczyny. – Bo inaczej…
Jej usta otwarły się w niemym krzyku. Była moja. Cała i bezdyskusyjnie. Jak dziki mustang, który nie dał rady zrzucić jeźdźca. Wściekły, ale posłuszny i ujeżdżony, czekający na rozkaz nowego pana.
Sen po takiej nocy był wyjątkowo krótki. Obudziłem się jednak rześki, z lekkim bólem głowy. Wokół kolan miałem zawiniętą Su. Patrzyłem na młodą, tętniącą seksem kobietę. Wtulona w moje nogi, mocno je obejmowała. Pomyślałem, że być może moja tęsknota za uczuciem, za miłością nie ma sensu. Czyż ta noc nie była spełnieniem? Czyż nie dostałem wszystkiego, czego chciałem? Czyż nie było mi dobrze? Było. Dostałem dużo i tak jak chciałem. Co najciekawsze, moje spełnienie było jej spełnieniem. Wiedziałem już, że chcę, by tak zostało. Nie wiedziałem jednak, na rok, dwa czy pięć. Postanowiłem utrzymać ten dialog. Bo to był dialog. Chciałem tej relacji, kiedy każdy będzie żył własnym życiem, ale gdy skinę palcem i powiem: „Chce cię”, to będą ją miał.
Tak się jednak nie stało. Tydzień później pojechałem w delegację. Warszawa, klienci, narady. Właśnie byłem w trakcie jednego ze spotkań, gdy zadzwonił telefon. Wchodząc do klienta, zapomniałem go wyłączyć. Zerknąłem na wyświetlacz. Dzwoniła Su, więc odrzuciłem połączenie i wróciłem do rozmowy. Dzwonek znów zabrzęczał. Postąpiłem jak poprzednio. Ku mojemu zdziwieniu Su próbowała się połączyć jeszcze kilka razy. Przeprosiłem rozmówcę i wyszedłem na chwilę z pomieszczenia.
– Co się dzieje, Su? Jestem zajęty. Mam spotkanie.
– Musiałam cię usłyszeć.
– Miło, ale wiesz, że jestem w pracy. W momencie, gdy odrzucam połączenie, powinnaś zrozumieć, że nie mogę rozmawiać.
– Chciałam cię tylko usłyszeć.
– Su, nie zachowuj się jak podlotek. Skoro rozłączam, to znaczy, że nie mogę gadać. Oddzwonię za kilka godzin. Pa.
Myślałem, że rozwiązałem problem. Myliłem się. Gdy tylko zasiadłem do negocjacji z klientem, poczułem wibrowanie w wyciszonym już telefonie. Czułem je co kilka minut przez godzinę. Za każdym razem dzwoniła Su. Zrozumiałem, że zaczyna się nieprzewidziana przeze mnie jazda. Do godziny siedemnastej miałem dwadzieścia nieodebranych połączeń. Mimo że dwa razy odpowiedziałem SMS-em, że po pracy oddzwonię. Co zresztą zrobiłem.
– Su, co jest, do kurwy nędzy? Jaki masz problem?
– Chciałam cię usłyszeć.
– Kurwa, Su! Wystarczyłby jeden SMS, a oddzwoniłbym w pierwszej wolnej chwili. Ty natomiast napierdalasz jak pojebana, wiedząc, że rozmawiać nie mogę. Nie życzę sobie tego. Przekraczasz zasady, które sama ustaliłaś. Przekraczasz cienką, czerwoną linię, a ja tego nie lubię. Su, jeżeli jeszcze raz tak się zachowasz, to będzie koniec naszej znajomości. Lubię gówno, ale w kupkach. Cenię sobie normalność. Ponad wszystko. Odezwę się pod koniec tygodnia.
Rozłączyłem się. Tego dnia w trybie przyśpieszonym zrozumiałem, że Su to problem nie do rozwiązania za pomocą racjonalnych argumentów. Po prostu czasem nad sobą nie panowała. Nie kontrolowała się. Przez skórę czułem, że to początek końca. Wybrałem numer Su w piątek, zaraz po pracy. Rozmawiała spokojnie. Przeprosiła mnie za swoje zachowanie. Powiedziała, że w sobotę nie będzie mogła się ze mną spotkać, bo cały weekend zaplanowała z Zuzanną, swoją córką.
– Ok. Zdzwonimy się w następnym tygodniu – zgodziłem się z ulgą. Po jej akcji z telefonem złapałem do niej dystans i nie było mi za nią tęskno. Zadzwoniła jednak już następnego dnia.
– Wilk, zmieniły mi się plany. Może pójdziemy jutro razem na spacer?
Chwilę się zastanawiałem. Nie chciałem być arogancki, więc się zgodziłem, trochę wbrew sobie.
– Będę z córką – dodała.
Nigdy nie stresowały mnie ani kobiety z dziećmi, ani same dzieci, nie widziałem więc w tej sytuacji nic zdrożnego. Oczywiście dostrzegałem niekonsekwencję Su, ale nie chciało mi się wałkować tego przez telefon.
– Nie ma problemu, Su – odparłem tylko.
Wspólna sobota okazała się strzałem w dziesiątkę. Zuzanna była naprawdę fajną i komunikatywną dziewczynką. Miałem doświadczenie w kwestii córki, więc bez problemu odnalazłem się w sytuacji. Pojechaliśmy we trójkę do zoo, a potem na obiad do Rynku. Dzień można by uznać za udany, gdyby nie jego końcówka. Coś, czego dziś już kompletnie nie pamiętam, wyprowadziło mnie z równowagi. W ostatniej godzinie spotkania Su stała się problematyczna, wulgarna i krzycząca. Nie chciałem robić cyrku przy dziecku, więc momentalnie się pożegnałem i wróciłem do domu. Tego wieczora doszedłem do wniosku, że dalej tego nie pociągnę. Postanowiłem w tygodniu wyskoczyć do Su i z nią porozmawiać. Nie dane mi było jednak czekać tych kilku dni. Zadzwoniła do mnie już następnego dnia.
– Przepraszam cię, Wilku. Poniosło mnie.
– Su, kochanie, wiem. Jednak nie będę tego więcej tolerował. Nie rozumiem cię. Wpierw ustalasz zasady, a zaraz potem je łamiesz. Nie rozumiem też twojej agresji w stosunku do mnie i wahań nastrojów. Staram się, by ta relacja, choć normalna nie jest, normalną była. Tylko że ty mi tego nie ułatwiasz.
– Wiem, Wilk. To moja wina, przepraszam, ale… – zamilkła.
– Ale co? – zapytałem.
– Ja cię kocham, Wilk.
I tu zaliczyłem tak zwaną mukę. Kocham? Przecież znaliśmy się zaledwie, licząc łącznie, kilka dni. A ona powiedziała „kocham”?! Owszem, to byłoby możliwe. W gimnazjum. Ja miałem jednak prawie czterdzieści lat, ona prawie trzydzieści i choć ma wiara w miłość jest niezłomna, wiedziałem, że Su pieprzy trzy po trzy.
– Wiesz, to w sumie miłe, co mówisz, ale chyba tego nie przemyślałaś. Su, wybacz, ale to, kurwa, po prostu pierdolenie niemożliwe.
Wściekła się i rozłączyła. Nie dzwoniła do mnie przez dwa tygodnie. Ja również nie próbowałem się z nią kontaktować. Szczerze mówiąc, miałem dość Su i jej problematyczności. Dopiero po kilkunastu dniach się odezwała.
– Wilk, chciałam przeprosić. Wiem, że czasem zachowuję się irracjonalnie. Za dwa dni jadę do ojca do Hiszpanii, z Zuzanną. Może się spotkamy, jak wrócę?
– To dobry pomysł, Su. Chwila odpoczynku od siebie dobrze nam zrobi. Jak wrócisz, zadzwoń. Pójdziemy na piwo i porozmawiamy.
– Ok, więc do zobaczenia.
– Do zobaczenia, Su – odparłem. – Wiesz, lubię cię – dodałem po chwili zastanowienia – ale nie lubię toksycznych klimatów. Zapanujesz nad tym?
– Postaram się.
Po dwóch tygodniach, w nocy z poniedziałku na wtorek, zadzwoniła. Uświadomiłem sobie, że przez te dwa tygodnie prawie wcale o niej nie myślałem.
– Ty jednak jesteś zwykłym gnojem, Wilk – usłyszałem w słuchawce pijany głos.
– Su? O co ci chodzi? – zapytałem rozespany.
– Dzwoniłam do ciebie wczoraj. Celowo dałeś tej dziwce telefon, by odebrała. Chciałeś mnie upokorzyć.
– Co ty pieprzysz, Su? Jakiej dziwce?
– No, dzwoniłam wczoraj. Jak wyjechałam, wykasowałam sobie twój numer. Uznałam, że lepiej będzie, jak o tobie zapomnę. Wczoraj jednak ostro pobalowałam i po wielu próbach odtworzyłam twój numer z pamięci. I co? Byłeś z jakąś kurwą! A co najbardziej wkurwiające, widziałeś, że to ja dzwonię i kazałaś jej odebrać! Poniżyłeś mnie. Jesteś zwykłym gnojem, Wilk.
Nawet się nie zdenerwowałem. Wiedziałem, że Su znowu kompletnie się pogubiła. I nie chodziło nawet o to, że pomyliła mój numer i rozmawiała z przypadkową, Bogu ducha winną, kobietą, lecz ogólnie się pogubiła, w życiu. Nie próbowałem jej czegokolwiek tłumaczyć.
– Tak, Su – potwierdziłem tylko. – Mieszka ze mną taka jedna. Chyba nie musiałem ci się z tego tłumaczyć. Nie jesteśmy, kurwa, parą.
– Gnój, po prostu gnój – krzyknęła i odłożyła słuchawkę.
Było mi bardzo przykro. Lubiłem Su. Zrozumiałem jednak ostatecznie, że nie chcę w swoim życiu żadnych toksycznych klimatów. To był koniec naszej znajomości i miłości Su do mnie. Spotkałem ją jeszcze tylko raz, rok po opisanych wydarzeniach. Było nawet miło, do pewnego momentu oczywiście. Potem, jak zwykle, wylał się z niej jad. Su była zajebista, lecz po prostu popierdolona.
Naja
Nie pamiętam pierwszych miesięcy po tym, jak Ona odeszła. Tak jakbym w ogóle wtedy nie żył. Bardzo pokochałem wówczas sen. Wracałem do domu, zjadałem coś na szybko, włączałem telewizor i zalegałem w łóżku. Przerzucając kanały w TV, wyczekiwałem na ten upragniony moment, kiedy zasnę wolny od własnych myśli. Miałem farta, jeśli sen przychodził przed trzecią rano. Otwierając o świcie oczy, długo wpatrywałem się w sufit, przeklinając nowy dzień. W końcu wstawałem. Piłem kawę, paliłem papierosa, jechałem samochodem do pracy. Niczym korporacyjne zombie wchodziłem w sprzedaż, analizy, promocje, akcje marketingowe, szkolenia. W sumie nawet z dobrym efektem. Nie wiedziałem tylko, po co to robię.
Gdyby nie moja córka, miłość do niej i poczucie obowiązku, pewnie położyłbym swoją karierę zawodową w miesiąc. Na szczęście tak się nie stało. Jedynymi chwilami, kiedy nie myślałem o Niej, były weekendy. Na dwa dni bez opamiętania rzucałem się w wir kobiet, wina i zapomnienia. Amok był lekarstwem, dawał oddech niepamięci.
Od kilku dni na portalu moją uwagę przykuwały zajebiste cycki. Były na pierwszym planie profilu kogoś o nicku Naja. Wiek 22 lata. Nie należałem do desperatów, więc raczej nie zaczepiałem kobiet, których jedyną treścią były cycki, dupa czy wagina. Wszystko to uwielbiałem, jednak gdy występowało w wersji fragmentarycznej, krwi mi nie burzyło. Pomijam fakt, że w wielu wypadkach za taką fotką kryła się wątpliwej jakości piękność lub po prostu dowcipny młodzieniec.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki