Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
* Rok 2015. Wrocław. Pewien mężczyzna poddaje się operacji, która na zawsze ma odmienić jego życie.
* Koniec lat 90. Pewna nastolatka wysiada z pociągu na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Jeszcze tego samego wieczoru zostanie prostytutką.
* Czasy starożytne. Okolice rzeki Styks. Pewien rzeczny przewoźnik znudzony swoją pracą postanawia się wybrać na urlop.
* Warszawa. Okupacja. Pewna dziewczynka z przerażeniem patrzy na płonące getto. Świat, który zna, przestaje istnieć.
* Rok 2049. Pewna kobieta wznosi toast nad grobem mężczyzny.
* Wyspa na Morzu Andamańskim. Obecnie. Pewien mało poczytny autor zaczyna tworzyć kolejną powieść.
Wszystko to znalazło się w najnowszej książce Jarosława Wilka, tworząc nierozerwalny łańcuch zdarzeń jednej opowieści.
Ta książka to emocjonalna bomba. Trafia czytelnika prosto w serce, na długo pozostawiając je rozedrganym. Próby klasyfikowania pisarstwa Jarosława Wilka nie mają sensu. To pisarz, który ma nieprawdopodobną lekkość i moc opowiadania oraz swój własny niepodrabialny styl. Lektura obowiązkowa.
Aleksandra Szoć, blogerka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Prolog
„Jeden na czterech mężczyzn po czterdziestym roku życia doświadcza nietrzymania moczu” – doleciało z radioodbiornika.
Sprawdziłem dłonią okolice rozporka, żeby się upewnić, że spodnie mam suche.
– Nic mnie nie wkurwia tak jak debilne reklamy – podsumowałem, parkując przed kutym ogrodzeniem.
Wysiadłem i skierowałem się do bramy. Dochodziła dwudziesta trzecia, wokół panowała ciemność. Oczy potrzebowały dłuższej chwili, by przywyknąć. Kiedy dojrzałem zarysy ścieżki, ruszyłem dalej.
Dawno tu nie byłem. Zmieniło się. Ledwo rozpoznawałem miejsce, które znałem od dzieciaka. Ale nic dziwnego – codziennie ktoś umiera, więc cmentarze rozbudowują się szybciej niż osiedla na przedmieściach. W końcu odnalazłem punkty odniesienia. Rząd drzew. Przedwojenny rodzinny grobowiec jakichś Niemców. Śmietnik.
Zbliżając się do grobu, zauważyłem, że na ławeczce ustawionej tuż przed mogiłą siedzi kobieta. Mimo gęstego mroku jej sylwetka wydała mi się znajoma. Przystanąłem. W ciszy obserwowałem lekko poruszającą się postać.
Siedziała pochylona, z nogą na nodze, łokciem opartym o kolano, dłonią podpierającą czoło. Zawsze twierdziła, że tak dobrze jej się myśli. Nie śmiałem przeszkadzać. Już jako dziecko wiedziałem, co oznacza ta poza. Nie pogadamy. Za chwilę pewnie tak, i o wszystkim, ale nie teraz.
Wiatr przybrał na sile, poruszył gałęziami starego drzewa. Gra cieni zmieniała kształty ukochanej postaci, a potem postać zniknęła. Podszedłem do krypty, zgarnąłem liście z kamiennej płyty, usiadłem na ławeczce, którą kiedyś zrobił mój tato.
– Cześć, mamo – rzuciłem i zamilkłem, bo nie wiedziałem, od czego zacząć. – Popieprzyło się trochę, mamo – powiedziałem wreszcie. – Przyszedłem do ciebie, żeby się wyżalić. Bo trochę się boję. Zachorowałem. Lekarze mówią, że martwić się jest za wcześnie, ale pogrzebałem w necie i na dwoje babka wróżyła. Może być chujowo. Przepraszam, że przeklinam. Czy jest źle, będę wiedział dopiero po operacji. Jak zbadają to, co mi wytną. Więc sama rozumiesz…
Urwałem. Jakbym czekał na to, że mama mnie przytuli. Jakbym znowu był dzieckiem. Tylko że martwi nie przytulają.
– Najbardziej boję się o Lolę. Bo gdybym jednak miał pecha, to źle, że ojca koło niej już nie będzie. Ty i tato byliście przy mnie zawsze. Sporo czasu musiało upłynąć, bym to zauważył, docenił. Gdyby nie to, że wy byliście, pewnie mnie nie byłoby dzisiaj tutaj. Nie byłem ani zbyt mądrym, ani zbyt dobrym synem. Sama wiesz… Ale wy zawsze przy mnie… Powiedz mi, mamo, jak to jest: gdy wszystko zaczyna się w życiu układać, to właśnie wtedy przychodzi hiobowa wieść? Córka zdrowa i mądra. Nad głową dach. Chleba i wina też nie brakuje. Głupot w życiu mniej. Już się nie szarpię, nie szamoczę, droga taka nagle przyjemnie prosta. Co lubię, wiem, a co ważniejsze, wiem też, czego nie lubię. Fajnie jest żyć. Wiesz, że częściej budzę się rano z uśmiechem niż bez? Wcześniej nie wiedziałem, że to takie proste. I teraz co? Mam wszystko zostawić? Totalna bzdura. Ostatnio sporo myślę o tym, co mi mówiłaś. I chyba dopiero teraz zacząłem to rozumieć. W sumie nic dziwnego, zwykła kolej rzeczy. Nie widziałem, mamo, twojego życia twoimi oczami, więc i wszystkiego pojąć nie mogłem. Złe rzeczy widziałaś. Dom dziecka. Wojnę. Głód. Ojca idącego na śmierć. Przy twoim życiu moje zawsze było rajem. Być może nawet dziś, w tej sytuacji, nie mam prawa narzekać. Wiem, że takie gadanie sensu już nie ma, ale gdybym zrozumiał pewne rzeczy wcześniej, gdybym mógł zobaczyć twoje życie twoimi oczami, poczuć je naprawdę, to pewnie kilka razy bym sobie butów gównem nie obryzgał. A lepiej iść, gdy ślady, które zostawiasz, nie śmierdzą. Tylko że ja nie zawsze cię słuchałem. Nie tak dawno twierdziłem, że już niczego się nie boję. To nieprawda. Dziś znowu się boję. Pamiętam jeden dzień… Było gorąco, miałem wtedy nie więcej niż pięć lat. Szliśmy razem bardzo długą ulicą po chodniku z nierówno ułożonych betonowych płyt. Niosłaś mnie na barana. Potknęłaś się i choć próbowałaś mnie osłonić, upadając, uderzyłem głową o beton. Krew płynęła mi po twarzy, bardzo płakałem. Tuliłaś. Całowałaś. Wiesz, nie pamiętam bólu. Pamiętam tylko twoje uściski i twoje pocałunki na mojej zaryczanej twarzy. Dziś dałbym za nie wszystko. Nawet za ten ból i tę krew. Po tamtym zdarzeniu została mi blizna na czole. Widzę ją w lustrze.
Zamilkłem na dłużej, bezwiednie dotykając czoła.
– Najbardziej boję się tego, że nie przytulę Loli, gdy upadnie. Bo każdy czasem upada i każdy powinien mieć kogoś, kto wtedy pocałuje i przytuli.
Już później, kiedy położyłem się spać w domu w Wilczkowie, wymamrotałem sam do siebie:
– Będzie, co ma być, Wilk. Wyżej własnego chuja nie podskoczysz.
I zasnąłem.
Życie kurewskie
– Każdy facet przynajmniej raz w życiu powinien zerżnąć dziwkę.
Wiśnia, ni z tego, ni z owego, odlatywał. Mówił, co wiedział, a potem następowała cisza. Czasami odnosiłem wrażenie, że koleś gada głównie do siebie.
Poznałem go w dniu składania przysięgi studenckiej w Auli Leopoldina. Studiował na drugim roku i przykuwał uwagę. Dwa metry wzrostu, szeroka klata, obcisłe, mocno zwężane ku dołowi dżinsy, skórzana ramoneska, pod którą nie nosił nic poza grubym, złotym łańcuchem, a na nogach czarne pikolaki numer czterdzieści dziewięć. Do tego włosy pociągnięte brylantyną i twarz cyborga. Naprawdę trudno było w jego obecności czuć się swobodnie.
Mówili na niego Predator. Gdy meldowałem się w pierwszym w swoim życiu akademiku, o wdzięcznej nazwie Ul, mieszczącym się przy ulicy Traugutta we Wrocławiu, sądziłem, że ślady krwi na ścianie pokoju to najgorsza rzecz, jaką będę musiał oglądać tego dnia. Myliłem się. Właśnie zasypiałem, gdy pojawił się jeden z trzech lokatorów, do których mnie dokwaterowano. „O kurwa, Predator…” – pomyślałem. Nie wierzyłem własnym oczom.
Widząc, że nie śpię, podszedł do mnie, wyciągnął wielką grabę na przywitanie i rzucił krótko:
– Wiśnia.
– Wilk – odpowiedziałem, na wszelki wypadek trochę za mocno oddając uścisk.
– Wilk, jesteś kotem – oświadczył.
Rzucił mi spojrzenie mordercy, po czym, tak jak stał – w ciuchach, butach – walnął się na swoją pryczę i sięgnął po książkę, która leżała pod jego łóżkiem. Ze zdziwieniem odkryłem, że czyta Zamek Franza Kafki. Po kolejnych minutach ciszy z zadowoleniem przyjąłem fakt, że to koniec naszego dialogu. Już zasypiałem, gdy Wiśnia palnął:
– Każdy facet przynajmniej raz w życiu powinien zerżnąć dziwkę.
Nie oderwał się przy tym od lektury.
– Dlaczego? – podjąłem, chcąc nie chcąc, temat.
– Bo to zdrowe jebanie jest. Bez zobowiązań. Oczywiście poza kasą, którą trzeba wyłożyć. O dziewczynę musisz zadbać, inaczej jesteś palantem. Dziwek to nie dotyczy. Tu jest odwrotnie. Jesteś palantem, jak zaczynasz dbać, by dziwce było dobrze. Gdy walisz dziwkę, myślisz o sobie. Grę wstępną ograniczasz do zdjęcia majtek i chuj cię obchodzi jej orgazm. Liczysz się tylko ty, twoja przyjemność. Spuszczasz się i po sprawie. Normalna dupa by się zbiesiła, żeś cham i prostak, ale dziwce to pasuje. Każdy czasem potrzebuje takiego jebania. Więc dlatego, kocie, dlatego.
Właśnie wtedy polubiłem faceta. Miał odlot.
Dziesięć lat później spotkałem go w jednym z wrocławskich barów. Uściskaliśmy się serdecznie. Wiśnia opowiadał, że po studiach mu się nie wiodło i że był samotny, ale właśnie opijał koniec złego okresu. Poznał cudowną kobietę, chciał się zaręczyć. Za tydzień wyjeżdżał do Warszawy, bo złapał świetną robotę, dopiero miał zacząć żyć. Nie zaczął. Dwa tygodnie po naszej rozmowie dostał siedem ciosów nożem w modnej stołecznej dyskotece. Zabił go naćpany amfą małolat. Założył się z kumplami, że wystartuje do największego kozaka w klubie. Padło na Wiśnię, choć Wiśnia kozakiem nie był. Miał dobre serce i lubił ludzi. Tylko wyglądał, jak wyglądał.
Kwiecień już w pierwszych swoich dniach dał się poznać jako bardzo wiosenny. Wracając z pracy, z przyjemnością obserwowałem pierwsze w tym roku laseczki w krótkich spódniczkach, przechadzające się po wrocławskich ulicach. Nie interesowało mnie, że pewnie większość z nich przypłaci spacer przeziębionymi jajnikami, bo to nie mi miały w maju odmawiać dupy. No właśnie… W kwestii dup cierpiałem na poważny deficyt. Od czasu Promyka nie zdarzyło się w moim życiu nic pachnącego waginą. Owszem, zawsze można było zdymać chętną na to starą, dobrą koleżankę, ale ostatnio jakoś mi to nie pasowało. Wymagałoby słów, do których musiałbym się zmuszać. A kłamać też nie lubię.
Uliczny korek mocno spowalniał powrót do domu, a na ulicy Traugutta zatrzymałem się na dobre. Stałem w miejscu dobrych kilka minut, gdy dotarło do mnie, że znam okna po mojej prawej. Kiedyś tam mieszkałem. Natychmiast pomyślałem o Wiśni. Zapomniałem o seksualnym deficycie, bo przed oczyma stanął mi Predator jak żywy. Uśmiechnąłem się. Ulica ruszyła, a ja wraz z nią.
W domu otworzyłem Tourigi Nacional – czerwone, wytrawne portugalskie wino dające konkretny posmak tanin ze względu na małą ilość soku w owocach. Właśnie smaku potrzebowałem. W żadnym razie upicia, ewentualnie lekkiego szumu w głowie.
Popijając wino, trochę sprzątałem, słuchałem Pink Floyd i od czasu do czasu podchodziłem do komputera, żeby pogadać z Lois. Jakiś miesiąc temu bez żadnych głębszych intencji i nadziei poznałem tę dziewczynę w Internecie. Skomentowała opublikowany przeze mnie fragment książki, nad którą aktualnie pracowałem, kiedy pilotażowo udostępniłem go szerszej publiczności. Od dawna nie prowadziłem w necie rozmów z dupami, ani w celu wyrwania, ani w jakimkolwiek innym. Na zmierzające donikąd relacje nie miałem ochoty, a podryw na pisarza, choć czasami korcił, wydawał mi się wyjątkowo frajerski. Gdy więc po drugiej stronie zdarzyła się kobieta zafascynowana moim piórem, nie starałem się zaraz jej tego pióra wepchać do tyłka.
Tak było z Lois. Lubiła moje pisanie, tyle. Jej zdjęcie na fejsie wtedy też mnie nie zainteresowało. Ot, zwykła fotka twarzy z dzióbkiem, za którą mogła się kryć laska z nogami do samej dupy, jak i z dupą do samej ziemi. Oceniałem ją na jakieś dwadzieścia osiem lat.
Zdziwiłem się, bo mówiła z sensem. Nasza pierwsza rozmowa skończyła się około pierwszej w nocy, co zauważyłem dopiero po jej zakończeniu. Tknięty ciekawością zaprosiłem Lois do znajomych. Nie odpowiedziała natychmiast, czego się spodziewałem. Najwidoczniej wcześniej wylogowała się z portalu.
Następnego ranka ugotowałem w tygielku kawę i rozbudzając nią umysł, zajrzałem na fejsa. Z uśmiechem odnotowałem, że Lois przyjęła zaproszenie. Przejrzałem kilka ostatnich postów dziewczyny. Fragmenty wierszy i linki do ciekawych stron utwierdziły mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z kimś dojrzałym. Wszedłem w zdjęcia. Kawa ulała mi się na brodę, bo patrząc na fotografie dziewczyny, siorbnąłem nieświadomie sporą ilość wrzątku z kubka i poparzyłem sobie wargi. Lois była rewelacyjna. Figury nie mogłem ocenić, zdjęcia nie pokazywały całej sylwetki, ale pokazywały dość. Długie, falowane, zadbane włosy, ciemna oprawa dużych oczu, lekko pucołowate policzki, urocze dołeczki w uśmiechu i sam uśmiech, który uszlachetniał rysy. Miała idealnie wykrojone usta i mądre spojrzenie. Tylko że było jeszcze coś. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat. Zbity z tropu, przejrzałem profil dokładniej. Dwadzieścia trzy. Natychmiast wylogowałem się z fejsa.
– Nie dla psa kiełbasa, Wilk – rzuciłem. Zaraz jednak dodałem ku pokrzepieniu: – Na bank ma grubą dupę, inaczej tak skrzętnie by jej nie ukrywała.
Tak naprawdę nie bolało mnie jakoś szczególnie, że ta kiełbasa nie dla mnie. Jasne, wyjątkowa uroda młodej dziewczyny kręciła, ale w taki sam sposób poruszała mnie piękna kobieta na płótnie czy fotografii utalentowanego artysty. Lois mieszkała w Berlinie, była niemal nieletnia i jej zainteresowanie mną przypominało moje zainteresowanie twórcą Tytusa, Romka i A’Tomka, Henrykiem Jerzym Chmielewskim, zwanym Papciem Chmielem. Czyli było, owszem, spore, ale przecież za chuja bym Papciowi nie obciągnął.
Wbrew moim przewidywaniom wirtualna znajomość z Lois nie urwała się po kilku rozmowach. Stała się za to, zupełnie naturalnie i jednocześnie niespodziewanie, częścią dnia powszedniego. Lois lubiła banały w stylu „Jak Ci minął dzień, Wilku?”. Nieco mnie drażniły, ale z czasem je zaakceptowałem. I szybko przyzwyczaiłem się do miłej świadomości faktu, że gdzieś daleko, a zarazem blisko, jest Lois. W okresie gdy potrzeba pierdolenia dla pierdolenia uleciała, a potrzeba kontaktu i rozmowy z kobietą wprost przeciwnie pojawienie się Lois zadziałało zbawiennie, może wręcz terapeutycznie dla mojej samotności. Zaprzyjaźniliśmy się. Wirtualnie, ale szczerze.
W butelce pokazało się dno, a Lois się zmyła. Postanowiłem skręcić blanta. Szukałem kostki haszyszu, którą widziałem ostatnio na parapecie, gdy w ręce wpadła mi dziwna wizytówka – całą jej treścią był numer telefonu zapisany złotymi literami na białym tle. Długo obracałem ją w palcach, usiłując sobie przypomnieć, jak do mnie trafiła.
Siedziałem wtedy na piwie z Hermolem, starym kumplem z rodzinnego Mordoru, z którym w czasach liceum tworzyliśmy thrashową kapelę. W Casa de la Musica właśnie rozpoczynały się kubańskie tańce, gdy podeszła do nas świetna dupa. Blondynka, koło trzydziestki, ze sporymi cyckami, mocno eksponowanymi przez bluzkę typu gorset, oraz kosmicznie długimi nogami wydłużonymi dodatkowo przez wysokie szpilki i elastyczne dżinsy dokładnie opinające ciało. Oparła się o bar i bez skrępowania rzuciła do nas:
– Postawicie drinka?
– Nie ma problemu, ale jak ci tego drinka postawię, to pewnie będziemy musieli jeszcze porozmawiać – odparłem.
– A co? Macie problemy z wysławianiem się? – Wybuchnęła sztucznym śmiechem. – Jestem z koleżanką, we czwórkę znajdziemy pewnie jakieś interesujące tematy – rzuciła, kierując spojrzenie na siedzącą przy stoliku kobietę.
Tak podobną do niej, że w pierwszej chwili pomyślałem, że to siostry. Dopiero po kilku sekundach obserwacji zrozumiałem, że łączy je co innego. Obie były kurwami.
– Problem nie w rozmowie. Problem w tym, że tak dla nas, jak i dla was rozmowa będzie stratą czasu. Mój kolega – tu wskazałem głową Hermola – jest nieco upośledzony. Kocha swoją żonę. Taka jebana przypadłość, której zresztą bardzo mu zazdroszczę. Nie żony, chociaż rzeczywiście fajna, ale tej miłości. Więc on, jak go znam, na bank nigdzie z wami nie pójdzie. Dobrze prawię, Hermol?
– Bardzo dobrze prawisz, Wilk – potwierdził Hermol, podnosząc browar do ust.
– A ja, śliczna – ciągnąłem – jestem tu z nim. I nie mam ochoty tego zmieniać. Zresztą nawet gdybym był sam, to też trudno by nam się było porozumieć.
Zaciekawiłem ją.
– Dlaczego niby?
– Taki czas, piękna. Długo by opowiadać. Po prostu spóźniłaś się dla mnie, czy też ja dla ciebie, o dobrych kilka lat.
– Nie staje ci, czy co?
Przyglądałem się jej chwilę. Miała niegłupi wyraz twarzy. I pewnie była niegłupia, jeżeli można tak powiedzieć o jakiejkolwiek kobiecie zarabiającej na chleb pizdą.
– Idź już. – Całym sobą dałem jej do zrozumienia, że zakończyłem rozmowę.
Poszła.
Tego wieczoru, jak podczas każdego innego spędzanego z Hermolem, dobrze się gadało i jeszcze lepiej piło. Dwie godziny później trudno było mi utrzymać pion w drodze do kibla. Wychodząc z toalety, zatoczyłem się i potrąciłem kobietę. Przeprosiłem i rozpoznałem w niej blond kurwę.
– Jak się bawisz? – Uśmiechnęła się.
Mrugnąłem do niej i bez słowa skierowałem się w kierunku kumpla. Przepychałem się przez tłum, gdy nagle poczułem na ramieniu dłoń. Znowu ona. Usiłowała przekrzyczeć głośną muzykę. Przystanąłem. Byłem już naprawdę mocno pijany. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy, jednak chwilę to trwało, bo przerwaliśmy, dopiero gdy podszedł do mnie Hermol i zarządził zmianę lokalu.
Ocknąłem się rankiem w Wilczkowie. Leżałem w pełnym umundurowaniu w łóżku, razem z Hermolem. W kieszeni spodni wymacałem wizytówkę z numerem telefonu. Rzuciłem ją na parapet, gdzie standardowo gromadziłem wszystkie drobiazgi, dla których nie znajdywałem lepszego miejsca.
Portugalskie wino się skończyło, dochodziła północ, a na stole leżał tekturowy prostokąt. Moje myśli wędrowały w wielu kierunkach. Pewnie dlatego przypomniałem sobie głos z zaświatów: „Każdy facet przynajmniej raz w życiu powinien zerżnąć dziwkę”. W sumie nie pasowało mi tylko jedno słowo. Raz.
Wziąłem do ręki telefon.
– Cześć. Nie za późno dzwonię?
Okazało się, że wręcz przeciwnie. Chwilę tłumaczyłem, skąd się znamy. Co dziwne, pamiętała. Albo kłamała, że pamięta, bo w sumie dla kurwy nie jest ważne, kto dzwoni, ale że dzwoni w ogóle.
Godzinę później taksówka parkowała na Krzykach, przed eleganckim apartamentowcem. Dziewczyna, która otworzyła drzwi, wyglądała świetnie. Tak jak to zapamiętałem z klubu. W szpilkach była wyższa ode mnie. Na szczęście także o połowę szczuplejsza. No i te nogi. Kurewsko długie. Alkohol, trawa, potrzeba chwili oraz wizja, że kurewskie nogi rozkładają się przede mną, wywołały przyjemne mrowienie w kroczu. Momentalnie olałem moralitet na temat pierdolenia kurew, już tylko chciałem pierdolić i już.
– Chcesz wódki? – zapytała.
– Nie masz wina?
– Klient wymagający. – Roześmiała się, a potem wyjęła z oszklonej szafki butelkę. – Wisisz mi za nie dodatkowe sto złotych.
Spojrzałem na etykietkę. Szmata nie zapłaciła więcej niż dwadzieścia pięć złotych. Pragnąłem jednak jej dupy, więc się zgodziłem. Dodatkowa stówa za całą noc jebania ekskluzywnej dziwki nie zmieniała znacząco wydatków na ten wieczór. Wino natomiast było wskazane, bo na specjalnie ciekawy dialog nie liczyłem, a jebać zamierzałem długo.
– Mam tylko jedną prośbę. Możesz podać mi to wino rozebrana?
Bez mrugnięcia okiem podniosła się z fotela. Najpierw rozpięła guziki bluzki. Nie zdjęła jej jednak. Popatrzyła mi pewnie w oczy, uśmiechnęła się i zwilżyła językiem i tak świecące od pomadki usta. Potem powoli rozpięła dżinsy i zsunęła je z bioder, ud, kolan. Zatrzymały się na szpilkach. Odwróciła się do mnie tyłem, wykonując idealny skłon w przód. Dłuższą chwilę pozbywała się bucików. Wciśnięte w jej dokładnie ogoloną cipkę stringi, sporych rozmiarów dupa, wcięcie w talii i długie nogi robiły robotę.
Stanęła przede mną kompletnie naga. Musiałem przyznać, że także jej cycki, choć wypełnione silikonem, są świetne. Podała mi sporej wielkości kielich wypełniony czerwonym winem.
– Naprawdę dobre wino – stwierdziłem z zaskoczeniem i pomyślałem, że przecież nigdzie mi się nie śpieszy. – Usiądź. Wino lubi słowa.
Opadła na fotel naprzeciwko mnie. Sobie również nalała.
– Z tym, że mam prośbę… – Mój wzrok padł na zdjęte przez nią szpilki.
– Wiem – przerwała mi.
Uśmiechając się, sięgnęła po buty, żeby wsunąć w nie stopy.
Czyli kojarzyła prawidłowo.
– Dobra jesteś, cholera, dobra – mruknąłem z zadowoleniem.
– Bez przesady… – Zmrużyła oczy. – Jak się pozna kilku z was, to zna się praktycznie wszystkich, a nie będę ci makaronu na uszy nawijać, że właśnie debiutuję na kurewskiej scenie. Już na studiach się tym zajmowałam, a studia skończyłam dawno temu.
Znów się roześmiała. Naturalnie, miło. Była wesołą kurwą.
– To o czym porozmawiamy? – Podniosła do ust wielki kielich, nie przejmując się tym, że jest naga, a ja ubrany.
– A o czym chcesz?
– Politykę lubię. Studiowałam politologię.
– Pięć lat studiów, a zostałaś przy tym, co szkół nie wymagało? Chciałbym poznać twoją historię.
– Historia jakich wiele. – Wzruszyła ramionami. – Nic ciekawego.
– Pozwól, że ja to ocenię.
– OK. Ty płacisz.
– Płacę. Dlatego przyłóż się. Tak teraz, jak i potem.
Naga dziwka rozsiadła się wygodniej na swoim okrągłym, obitym miłą dla oka czerwienią fotelu, napiła się wina i przeszła do opowieści.
– Kiedy zaczynałam, to właściwie jeszcze nie byłam studentką, a nawet nie miałam studiów w planach. Przyjechałam do Wrocławia jako szesnastolatka, w wakacje. Lepsza ławka na Dworcu Głównym we Wrocławiu niż łóżko w rodzinnym domu, tyle że odwiedzane przez ojczyma… Po kilku nocach na peronie zrozumiałam, co powinnam zrobić. Chciałam zaoszczędzić parę groszy, żeby wyjechać gdzieś na Zachód. Pierwsze tygodnie to była miazga. Ruchano mnie często, płacono rzadko, jak to wakacyjnej mewce działającej na własną rękę. Poznałam chłopaka. Właściwie alfonsa. Zresztą sama nie wiem, czy najpierw był moim chłopakiem, czy alfonsem, to było prawie dwadzieścia lat temu.
– Masz trzydzieści pięć lat? – przerwałem jej ze zdziwieniem.
– Trzydzieści sześć. – Uśmiechnęła się. – A wracając do opowieści… Klientów miałam codziennie, a po pracy dymał mnie alfons. To znaczy mój chłopak. Pieniądze, które zaczęłam zarabiać, wydawały mi się wtedy ogromne, szybko uzależniłam się od ich wydawania. A jak się przyzwyczaisz, to potem trudno bez tego żyć. Młode dziewczyny lubią perfumy, sukienki, dyskotekę. Nie byłam inna. Po dwóch latach wycierania dupą Wrocławia coś mnie tknęło. Zrobiłam maturę, zaczęłam studia, próbowałam wszystko zmienić. Szczęściem mój chłopak poszedł siedzieć. Bo dwie roboty miał. Gdy nie był alfonsem, kradł. Wydawało mi się, że się uwolniłam. Zaraz po magisterce zaczęłam pracę w urzędzie miejskim. Niby z sensem, ale po opłaceniu wynajmowanego mieszkania forsy z wypłaty starczało na góra dwa tygodnie. Więc znów zaczęłam dorabiać na boku. Przestałam myśleć o wyjeździe, chciałam kupić własne mieszkanie. Pewnego razu umówiłam się na noc z kolegą z urzędu. Przypadek, chujowy przypadek. Przeczytał mój anons w gazecie i zadzwonił. Pamiętam jego minę, gdy stanął w drzwiach mojego mieszkania… Zaprosiłam go do środka, bo było za późno, żeby grać nieporozumienie. Porozmawialiśmy. Wydawał się miły i bardziej skrępowany ode mnie. Taki chudy pokurcz, jakich pełno w państwówkach za biurkiem. Opowiadał o żonie, o małżeństwie, które jest farsą, i o rozwodzie, o który na razie nie występuje ze względu na dzieci. Takie tam typowe dyrdymały… Dałam mu, ale pieniędzy nie wzięłam, idiotka. Uroiłam sobie, że jak mu nie policzę, to mnie polubi i będzie milczał. Nie przewidziałam jednego. Że za dobrze mu dałam… Zakochał się… W pracy robił maślane oczy, a po pracy odwiedzał mnie pod różnymi pretekstami. Kolejnego dymania mu jednak nie zafundowałam. Zbywałam go, nie odbierałam telefonu, nie otwierałam drzwi. A on, jak większość miękkich gamoni w takiej sytuacji, pogrążał się w rozpaczy. Sterczał praktycznie codziennie pod moim domem. W końcu zrozumiał, że nic z tego nie będzie, no i znienawidził mnie. Pewnie odrzucenie przez kurwę uznał za wyjątkowo upokarzające. Książę w zdartych mokasynach z supermarketu i kurtce z second-handu, kurwa jego mać. Dla sporej części mężczyzn istnieją tylko dwa rodzaje kobiet. Królewna i dziwka. Z tym że zazwyczaj królewna staje się dziwką… W moim przypadku było odwrotnie, ale na samym końcu podzieliłam los innych kobiet. Jakiś czas później dostałam SMS-a. Nie, nie od niego. Nie wiem od kogo. Frajer w zemście rozgadał wszystko w urzędzie. Poszło w eter, musiałam się zwolnić. Nie będę ściemniać, że potem szukałam pracy. Miałam dość biedowania. Wyszłam na ulicę. Kurwą zostaje się na całe życie… I tyle, podobało się?
Nie odpowiedziałem. Pomyślałem, że to prosta, dobra i być może warta zapamiętania historia, ale przyznać, że mi się podoba, to jakby zachwycić się łuną ognia nad bombardowanym miastem. Zresztą gdyby każda kurwa miała historię godną wykorzystania przez pisarza, półki bibliotek uginałyby się pod ciężarem kurewskich opowieści.
Siedzieliśmy tak chwilę, fotel w fotel, popijając wino. Patrzenie na tę kobietę było przyjemnością samą w sobie. Jednak nie po to tu przyszedłem.
– No dobra… Uklęknij ładnie…
Podniosłem się z fotela, zrobiłem krok w przód, a ona posłusznie uklękła. Wprawnym ruchem ust, uśmiechając się przy tym do mnie oczami, założyła gumę na mojego chuja, a potem zaczęła mi obciągać.
Jej twarz była zrobiona. Najbardziej usta, napompowane niczym u ryby z rodziny glonojadów. Na ulicy bym się z nią nie pokazał, ale w zaciszu jednoosobowego burdelu mi pasowała. Chwyciłem za długie blond włosy związane w koński ogon, pociągnąłem ku górze.
– Coś nie tak? – zapytała, podnosząc się z kolan.
– Przeciwnie. Wszystko bardzo tak. Uklęknij tyłem do mnie. Rozstaw dłonie szeroko na podłodze i wypnij się.
– Eee… – wyjąkała.
Nie dałem jej szansy na popis krasomówstwa.
– Nie myśl. Rób.
I zrobiła. Cudownie wyglądały jej długie ramiona, jej nogi rozstawione szeroko na parkiecie, jej opuszczona nisko głowa i zadarta w górę dupa z wyeksponowaną specjalnie dla mnie cipką. Chwilę się przyglądałem. Czegoś mi w tym obrazie brakowało. Podszedłem i rozpuściłem jej jasne włosy. Cofnąłem się dwa kroki i biorąc do ręki kieliszek, znów chwilę patrzyłem na swoje dzieło. Uznałem, że teraz obraz jest doskonały. Pociągnąłem wina, odłożyłem szkło na stół i przykucając, wszedłem w nią jednym ruchem. Waliłem mocno i nie żałowałem silnych klapsów. Szybko poczułem, że nie wytrzymam. Uprzedziłem dziwkę.
– Nie mam zamiaru kombinować. Spuszczę się…
– Jak to? Już?!
– Jakiś problem? Nie bzykałem w chuj i ciut, a męczyć się dla twej wątpliwej przyjemności nie mam zamiaru. Po prostu dasz mi chwilę, a potem pokażesz cały swój dziwkarski kunszt i postawisz go znów do pionu. Coś ci nie pasuje?
– Dobrze! – krzyknęła, sprawiając wrażenie kobiety bliskiej orgazmu.
Jej udawany orgazm mi wisiał. Mój był krótki, mało intensywny, a że pierwszy od dawna to niemal bolesny i wyjątkowo obfity. Przyszło mi nawet do głowy, że guma może nie wytrzymać ciśnienia, ale przypomniałem sobie, ile wody można wpompować w prezerwatywę, by potem rzucać nią w ludzi z czternastego piętra akademika Kredka.
Łącznie pieprzenie nie trwało dłużej niż kilka minut. Opadłem na kobietę, przyciskając twarz do jej nagich pleców. Mój wzrok przykuł tatuaż na prawej łopatce. Przedstawiał anioła ze złamanymi skrzydłami.
– Nie martw się – odezwała się dziwka. – To się zdarza. Zaraz temu zaradzę.
Nie chciało mi się tłumaczyć, że kompletnie się nie martwię. Że mam w dupie to, co ona sądzi. Była dziwką i chuj z nią oraz z jej „jak powinno być”. Co innego zwróciło moją uwagę. Zapach jej skóry. Niby niemożliwe, ale poczułem smród dziesiątków takich jak ja.
Zepchnęła mnie z siebie, wstała i dolała sobie wina.
– Daj mi sekundę, muszę się napić. Tyłek piecze mnie jak cholera. Ciężką masz rękę.
Otworzyłem oczy i popatrzyłem w sufit. W połączeniu ścian dostrzegłem brud. W kilku miejscach odpadał tynk…
– Zaraz się za ciebie zabieram, panie szybki – zachichotała dziwka.
– Nie trzeba. To by było na tyle. Zamówię taksówkę.
– Ej, no co ty! Nie spinaj się. Zaraz zrobię wszystko, czego potrzebuje twój mały.
– Nie. To koniec.
– Wiem, jak to jest. Myślisz, że już nie możesz, ale zaufaj mi, możesz. Zostaw sprawę w moich rękach, a raczej ustach.
Podniosłem się z podłogi, wciągnąłem slipy na tyłek, napiłem się wina i patrząc dziwce w oczy, powtórzyłem:
– Nie, dzięki. To był twój dobry dzień. Ładna kasa za trzy minuty pracy i piętnaście rozmowy. Ja miałem swoje trzy minuty i w sumie dobrą opowieść. Po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że to drugie było warte wydanych u ciebie pieniędzy, więc nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Żadne z nas nic więcej od siebie nie potrzebuje, ani dostać więcej nie może.
Wracałem do Wilczkowa, tępo wpatrując się w mijane za szybą taksówki obrazy. Nie wiem, co puszczał taksiarz, ale w mojej głowie rozlegała się muzyka Rycha Pei.
Oto życie kurewskie, które tak często przeklinasz, oto życie kurewskie, w którym tak często przeginasz, oto życie kurewskie, życie kurewskie, za to życie kurewskie miej do siebie pretensje.
Pretensje miałem, ale wyrzutów sumienia z powodu kurwy już nie. Kurwy były i będą, a ja nikogo nie oszukiwałem. Poza sobą, oczywiście.
W domu wylądowałem plus minus trzecia. Byłem zmęczony, ale kotłujące się w głowie myśli nie pozwalały spać. Wrzuciłem pod igłę Comę w nadziei, że zgodnie z tytułem płyty uda mi się wyjść z mroku. Z zasłuchania wyrwał mnie dźwięk dochodzący z laptopa.
„Nie śpisz?” – pytała z fejsa Lois.
„Jakoś nie mogę” – odpisałem.
„Akurat wróciłam z imprezy i pomyślałam, że się odezwę”.
„Dobrze pomyślałaś”.
„Jak Ci minął wieczór, Wilk? Co robiłeś?”
Odpowiedź: „Byłem na kurwach” nie padła. Pomimo tego, że Lois była ogarniętą kobietą i znała moje mroczne strony, nie miałem odwagi brukać jej czystego, młodego umysłu. Wymyśliłem coś, płynnie zmieniając temat.
„Wiesz, że rozmawiamy już pięćdziesiąt sześć dni?” – zapytała.
Roześmiałem się.
„Liczysz to?”
„Nie dorabiaj do tego ideologii, Wilk :-) Piłam dziś wódkę ze znajomymi i szczerze mówiąc, trochę się nudziłam. Pomyślałam o Tobie. Bo nawet jak rozmawiamy o niczym, to się nie nudzę. I z ciekawości przeglądnęłam fejsa. Zaczepiłeś mnie prawie dwa miesiące temu”.
„I nadal nie wiem, czy nie masz wielkiej dupy :-)”.
„Ma to dla Ciebie jakieś znaczenie? Nie sądzę”.
„W sumie nie ma. Miałoby, gdybyśmy planowali się spotkać. Ale nie planujemy. Bo nie planujemy?”
Ostanie pytanie dopisałem z nadzieją.
„Nie planujemy, Wilk :-)”.
„A dlaczego? Chodzi Ci o mój wiek, Lois?”
„Nie bądź niedorzeczny. Wiem, ile masz lat. Tylko rok mniej niż mój ojciec”.
„Małpa!”
„Takie są fakty, Wilk. Nie umówiłabym się z Tobą, ale nie z powodu Twojego wieku”.
„Rozwiń temat”.
„Z powodu twoich oczekiwań. Są zbyt odległe od moich. Trochę Cię znam. Rozmawiamy już dość długo, czytałam Cię, Wilk, ze zrozumieniem. Jesteś świetnym facetem. Interesującym. Mistrzem bajery :-) Jesteś też zepsutą moralnie jednostką. Maszynką do jebania. Nie wyobrażam sobie siebie w roli Twojego materaca. Któregoś z kolei. Dlatego, Wilk”.
„Nie lubisz seksu?”
„Sądzę, że lubię. A Ty, Wilk, nie świruj. Seks nie ma z tym mimo pozorów nic wspólnego. Wiesz dobrze, o czym mówię. Nie muszę Ci tłumaczyć”.
Nie musiała. Nie proponowałem jej randki. Podskórnie i od początku czułem, że to bez sensu. Choć sama rozmowa z nią powodowała wzwód.
Wyjąłem piwo z lodówki. Gdy svijany cudownie spieniało się w szklanicy, coś kazało mi zadać Lois pytanie.
„Byłaś kiedyś w poważniejszym związku?”
Okno dialogu komunikatora dłuższą chwilę ziało pustką. Lois musiała zastanowić się nad odpowiedzią.
„Byłam. Trwał trochę ponad dwa lata. Na randki natomiast, jeżeli o to też pytasz, umawiałam się wiele razy”.
„Kiedy ostatnio?”
„To przesłuchanie?”
„Nie. Po prostu rozmawiamy na tyle często, że pozwoliłem sobie zapytać. Masz dwadzieścia trzy lata…”
„No i? Twoim zdaniem powinnam mieć kutasów w dupie więcej niż par butów w szafie? Życie nie kręci się tylko wokół seksu, Wilk. Przynajmniej nie moje, bo Twoje najprawdopodobniej tak”.
„Lois, bez nerwów, proszę. Poza tym nie wspominałem o dupie, ale miło wiedzieć, że to lubisz :-)”.
„Świnia! :-) Najzwyklejsza świnia! Wilk, ja Cię ostatni raz proszę, nie wkręcaj się w szczegóły, bo to niezdrowe dla Ciebie, a krępujące dla mnie”.
Nie wkręcałem się więc. Przeszliśmy na inne tematy, konkretnie na Chopina. Lois tak jak i ja bardzo lubiła Frycka.
Zasypiałem bez uczucia samotności. Jak zawsze po rozmowie z tą dziewczyną.
Zegarmistrz światła
Opierałem się ramieniem o framugę szeroko otwartych drzwi tarasowych, trzymając w dłoni kielich mocno schłodzonego traminera i przyglądając się niekoszonemu od zimy trawnikowi. Wysokie na przeszło pół metra trawsko zdawało się wołać rozpaczliwie: „Skoś mnie, Wilk, skoś! Proszę! Naprawdę tego potrzebuję!”.
– Wal się, suko – mruknąłem, rozsiadając się wygodnie na drewnianej ławeczce przed domem.
Wystawiłem twarz ku słońcu i pociągnąłem z kielicha chłodną, przyjemnie cierpką ciecz. Zbliżał się termin operacji. Dziwne, ale im było bliżej, tym rzadziej o tym myślałem. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Z zadumy wyrwał mnie dźwięk Symphony of Destruction. Ktoś dzwonił.
– Jak żyjesz, Wilk? Sorki, że dawno się nie odzywałam, ale trochę mnie po świecie nosiło. Sprawę mam. – Usłyszałem.
Zarówno głos, jak i numer telefonu, który pokazał się na wyświetlaczu smartfona, były dla mnie enigmą.
– Super – odparłem. – A jak ty, dziewczynko, masz na imię?
Moja rozmówczyni roześmiała się perliście.
– Jesteś niezmienny, Wilk. Naja, kojarzysz, staruszku?
– O, witaj, młoda. – Szczerze się ucieszyłem. – Co u ciebie?
– Jak mówiłam, mam sprawę. Albo raczej prośbę.
– Nawijaj.
– Potrzebuję chwili oddechu. Coś się skończyło i nim zacznie się coś nowego, muszę sobie w głowie wszystko poukładać. Wilczków nadałby się do tego idealnie.
Milczałem, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Ale żebyś miał jasność, Wilk. – Naja jakby wyczuła moje wahanie. – Ja niczego od ciebie nie chcę. Po prostu jesteś jedyną osobą, która mnie dziś zrozumie, a do tego daruje sobie pytania. Teraz potrzebuję przystani, a na później plan już mam. Tylko to za miesiąc, może dwa…
– Kiedy chcesz się u mnie zjawić?
– W poniedziałek.
– Który?
– Ten najbliższy. Za trzy dni.
Chwilę składałem sens dialogu w całość, by w końcu stwierdzić:
– Gość w dom, Bóg w dom.
– Naprawdę to nie problem, Wilk? Żadna kobieta mnie na łyso nie ogoli, jak się za trzy dni zwalę do ciebie z tobołami?
– Bez obaw, Naja. Sytuacja pod tym względem u mnie stabilna.
Pożegnaliśmy się. Pomimo sympatii, jaką mniej więcej pięć lat temu darzyłem tę młódkę, jej przyjazd do Wilczkowa nie był dla mnie darem niebios.
Moja samotność ewoluowała. Obecnie, szczęśliwie wyzwolony z sercowych cierpień, celebrowałem chwile spędzane sam na sam ze sobą. Z upływem czasu tylko zyskiwały na wartości. Owszem, nadal lubiłem dupy wpadające na weekendy, ale najbardziej doceniałem te, których w niedzielę nie musiałem już oglądać. Porozmawiać mogłem sobie z Lois. Tak, życie dawało się przeżyć i Nai do tego nie potrzebowałem. Zwłaszcza że wsadzenie jej chuja w usta w nagrodę za gościnę raczej nie wchodziło w rachubę. Nie odmówiłem tylko dlatego, że byłem przyjacielem wszystkich kobiet, które kiedyś pierdoliłem. No, prawie wszystkich. Mentalne suki dostawały bana.
Dokładnie w chwili, w której zobaczyłem w butelce dno, wpadł sąsiad. Z lekką obawą zaproponowałem mu kufel lokalnej Górki z Sobótki. Obawa wynikała z doświadczenia. Wspólne piwo z sąsiadem przeważnie kończyło się zgonem. Jego zawsze, moim często.
Dzisiaj jednak nie miałem się o co martwić. Dawida męczył gigantyczny kac po szaleństwie, na które pozwolił sobie podczas nieobecności żony. Wyjechała z dziećmi gdzieś do znajomych, a on korzystał. Wszystko co dobre, ma jednak swój koniec, więc znowu wszedł w rolę statecznego ojca i męża, oczekując powrotu familii w doprowadzonym do porządku domostwie. Obiecał, że tym razem nic się nam spod kontroli nie wymknie. Zrobiliśmy po trzy małe górki na łeb. Uznałem, że wystarczy, i zasygnalizowałem to gościowi jak najdelikatniej. Dopił piwo, wstał i podał mi rękę na pożegnanie. Wtedy w kieszeni jego spodni zaterkotał telefon.
– Że jak?! – Wściekł się natychmiast. – Ale jacy, kurwa, rodzice!? Co mnie to, do chuja, obchodzi?! Miałaś być dzisiaj!
Osobiście nie postrzegałem tej sytuacji tak źle jak kolega. Po prostu zyskał dodatkowy dzień wolnego. Podzieliłem się z nim tą uwagą, gdy skończył rozmowę.
– Miała wrócić, to wrócić powinna – uciął. – Dasz jeszcze browara?
Dałem. Wypił, a przy ostatnim łyku popatrzył na mnie uważnie.
– Pierdolniem?
– Ale co? – Nie zrozumiałem.
– Ścieżkę.
Nie czekając na odpowiedź, nerwowo grzebał po kieszeniach, by wyciągnąć woreczek ze sporą białą grudą.
– Ja odpadam – stwierdziłem stanowczo. – Chcę jeszcze dziś popisać. I jutro rano. A jak jebnę, to z pisania nici. Więc nie.
– A ja pisać nie mam zamiaru. – Dawid się roześmiał. – Ani dzisiaj, ani jutro.
Za pomocą leżącej na stole karty kredytowej doprowadził białą grudę do konsystencji mąki, odciął mniej więcej jedną piątą proszku i uformował dwie pięciocentymetrowe ścieżki. Następnie zwinął w rulon wyciągnięty z kieszeni banknot i spojrzał na mnie jeszcze raz.
– Na pewno nie?
– Na pewno.
Kokaina opuściła stół, by trafić wprost do nosa Dawida i przez śluzówkę dostać się do jego krwiobiegu. Źrenice sąsiada zabłyszczały, choć jeszcze nie z powodu działania narkotyku. To był odruch bezwarunkowy, jak u psów Pawłowa. Zwilżonym piwem palcem Dawid wyczyścił sobie nos.
– Kurwa, mleko w proszku do tego dosypują? Oddychać się nie da.
Naładowany i niewidzący we mnie kompana na ten wieczór, postanowił się pożegnać.
– Jak mnie wkurwiła, jebana blać. U starych sobie została…
Wolałem nie wnikać.
Kiedy zostałem sam, zaparzyłem zieloną herbatę i zasiadłem do pisania. Koło trzeciej w nocy, wpatrując się w litery na ekranie laptopa, zrozumiałem, że są już gówno warte i położyłem się spać. Do pisania miałem wrócić rano.
Obudziłem się bardzo wcześnie, bo słońce nie dotarło jeszcze do okien od strony tarasu. Wiedziałem jednak, że ze spania już nici. Wstałem i delektując się smakiem kawy, zapatrzyłem się w pola zasiane rzepakiem. Zanuciłem piosenkę, parafrazując Nosowską stosownie do sytuacji.
Kawa gorąca, skończył się mrok, A pod piórem ciągle nic. Obowiązek obowiązkiem jest, Książka to życie, a życie powinno posiadać tekst. Gdyby chociaż mucha zjawiła się, Mógłbym ją zabić, a później to opisać…
Przerwałem poranne pienia, dostrzegając dziwne poruszenie przed domem sąsiada. Z daleka rozpoznałem siostrę i rodziców Dawida. Niby normalny widok, ale wszyscy troje zachowywali się przedziwnie. Krzyczeli jedno przez drugie, machali rękami, na zmianę wbiegając i wybiegając z domu. Postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. Narzuciłem szlafrok na nagie ciało i z kubkiem kawy w dłoniach podreptałem w tamtym kierunku. Dawid siedział nieruchomo na progu. Nakrytą rękami głowę opierał na kolanach. Wiedziałem już, że nie jest dobrze, nie wiedziałem jeszcze tylko dlaczego. Przywitałem się z rodzicami sąsiada. Beata, jego siostra, na mój widok uśmiechnęła się półgębkiem.
– Wilk, kurwa, nie uwierzysz, co mój brat debil nawyprawiał!
– Mnie również miło cię widzieć, Beatko. – Zerknąłem na jej kształtny tyłek.
– Wejdź do środka – westchnęła.
Wszedłem, mijając siedzącego na progu Dawida, który nawet nie odpowiedział na przywitanie. W salonie zrozumiałem, co się stało. Popękany telewizor LCD na ścianie, rozbita szyba kominka, kilka dziur w rigipsie powstałych ewidentnie wskutek kopnięć i uderzeń pięścią oraz tu i ówdzie ślady krwi. Nie było wątpliwości – Dawidowi odpierdoliło. Nie pierwszy raz, choć tej nocy wyjątkowo przesadził z imprezowaniem.
Zawróciłem. Rodzice winowajcy i Beata kłócili się nie wiadomo czemu ze sobą. Klapnąłem na progu obok imprezowicza.
– Przegiąłeś.
– Rozwiedzie się ze mną.
Znałem historię małżeństwa kolegi, więc nie zaprzeczyłem.
– Prawdopodobne. Ale nie na sto procent. Wiele razy chciała się wyprowadzić, więc może i tym razem ci się uda.
– Nie uda. Dzwoniłem do niej w nocy. Kilka razy. Dałem jej wycisk.
– A tak swoją drogą, to co za imprezę zmontowałeś? Z kim balowałeś?
– Z nikim, kurwa. Sam byłem.
Chwilę milczałem.
– Czyli co? Siedziałeś sobie skoksowany i nagle postanowiłeś rozjebać dom?
– Mniej więcej – mruknął Dawid.
Znowu zamilkłem.
– Kiedy wraca szanowna małżonka? – zapytałem wreszcie.
– Mówiła, że po kolacji u rodziców. Nie daruje mi tego, kurwa!
– Znaczy plus minus dwudziesta pierwsza. – Zacząłem główkować.
– Może. Jakie to ma znaczenie? Jak zobaczy ten syf, zrobi awanturę, a potem spakuje walizy i wyprowadzi się do starych. Jak amen w pacierzu.
– Chyba że jak przyjedzie, wszystko będzie git – odparłem.
– Jak git? Wilk, kurwa, jak git? Widziałeś salon?
– Jest taki jeden koleś, ma ksywę Gościu, a ja mam na niego namiar. – Zignorowałem histerię Dawida. – Facet na twój problem. Wiem, bo byłem kiedyś na imprezie, gdzie sprawy wymknęły się spod kontroli. Gość zajechał i dał radę. A uwierz, miał co robić.
Dawid ożywił się.
– Więc jest szansa, Wilk?
– Z tego co widziałem, ściany da się załatać, pomalować się zdąży, szyba w kominku to sprawa do ogarnięcia, a na drugi telewizor kogo jak kogo, ale ciebie stać.
Dawid podniósł głowę z kolan.
– Sądzisz?
– Wiem. Im szybciej zaczniesz działać, tym łatwiej unikniesz rozwodu.
– A jak stara zapyta o świeżą farbę?
– Powiesz, że wpadłem do ciebie z winem i korkociągu nie mogłem znaleźć, więc odbijałem korek przez ręcznik o ścianę. Nie dość, że dziurę zrobiłem, to jeszcze flacha pękła. A ja rękę rozwaliłem. Uderzę do was w niedzielę zabandażowany, z bukietem kwiatów na przeprosiny i będzie po sprawie. Uwierzy. Przecież wiadomo, że jestem największym pojebem we wsi.
– Wkurwi się na ciebie, Wilk…
– Bez urazy, Dawid, to akurat mi wisi.
Około trzynastej, kiedy właśnie rozmyślałem nad kolejnym rozdziałem książki, usłyszałem warkot silnika. Po dźwięku rozpoznałem, że to nie ścigacz któregoś z miejscowych, tylko coś godnego uwagi. Wyjrzałem przez kuchenne okno. Przed domem dostojnie przejeżdżał facet na błyszczącym harleyu. Mniej więcej w moim wieku, dżinsach, czarnej skórzanej kurtce i z bandanką na głowie. Gościu.
Godzinę później przed domem Dawida zaparkował mały bus z napisem „Serwis budowlano-remontowy 24 h”. Trzech facetów zaczęło z niego wyładowywać narzędzia i materiały budowlane.
Przed wieczorem wyrzuty sumienia spowodowane kilkudniową sportową abstynencją pognały mnie na siłownię. Dałem sobie wycisk, więc po powrocie nagrodziłem się stekiem z jagnięciny, do której przygotowałem tzatziki. Z ogórkiem, kozim jogurtem i sporą ilością czosnku. Kieliszek wytrawnego czerwońca też się znalazł.
Po posiłku spaliłem blanta, gapiąc się w rzepak. Powinienem był wreszcie zacząć pisać, ale wciąż nie ruszałem się z miejsca. Błogi stan przerwało nagłe pojawienie się Dawida. Nie byłem z tego powodu szczęśliwy, ale rozumiejąc, że ciężki dzień za nim, zaproponowałem kieliszek wina.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki