Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli - Ryszard Jamka - ebook

Panów piłą. Trzy legendy o Jakubie Szeli ebook

Jamka Ryszard

4,4

Opis

Kim był Jakub Szela? Rżnącym panów zdegenerowanym mordercą, oswobodzicielem chłopów, a może bojownikiem walki klasowej?

W polskiej historii i kulturze mało jest postaci równie znanych i jednocześnie o tak zakłamanej pamięci jak on. Od prawie dwustu lat powstawały o nim przeciwstawne pieśni, wiersze, powieści oraz prace naukowe i nadal otaczają go sprzeczne legendy. Wiodącą wymyśliła tuż po rabacji galicyjskiej nienawistna Szeli szlachta. Sprzeciw przyszedł jednak ze wsi, gdzie chłopi uznali go za bohatera, który walnie przyczynił się do zniesienia pańszczyzny. Z kolei po drugiej wojnie światowej komuniści – w uznaniu dla jego rewolucyjnych instynktów – wzięli Szelę na sztandary.

Panów piłą to historia zmagań o zdominowaną przez ziemiaństwo i inteligencję przeszłość Polski. Nie było w niej miejsca dla chłopów i ich najsłynniejszego przywódcy. Ta książka pokazuje dlaczego.

„Czym była pańszczyzna – koniecznym i logicznym etapem społecznego rozwoju czy też formą barbarzyńskiego niewolnictwa? Dlaczego społeczeństwo mające w zdecydowanej większości wiejskie korzenie za sprawą edukacji oraz narodowych mitów przejęło niemal bezkrytycznie imaginarium sarmacko-szlacheckie? Ryszard Jamka poszukuje odpowiedzi na te pytania. To nie tylko potrzebna, lecz także fascynująca lektura”.

Robert Makłowicz

Ryszard Jamka (ur. 1993) – historyk i prawnik. Absolwent Kolegium MISH UW oraz Uniwersytetu Oksfordzkiego. Laureat Stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia oraz trzech nagród w konkursach na najlepszą pracę magisterską: w obszarze humanistyki i nauk społecznych (im. Jana Józefa Lipskiego), historii PRL organizowanym przez tygodnik „Polityka” (im. Mieczysława F. Rakowskiego) oraz antropologii historii (im. Bronisława Geremka).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 602

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Dobrze spędzony czas

Dla tych co chcą wiedzieć więcej.
00

Popularność




Wy­dawca ADAM PLUSZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca KA­RO­LINA WĄ­SOW­SKA
Re­cen­zje na­ukowe PROF. DR HAB. JE­RZY KO­CHA­NOW­SKI, DR HAB. DO­BROCHNA KAŁWA
Re­dak­cja JAN JA­RO­SZUK
Ko­rekta i in­deks MARTA STOCH­MIA­ŁEK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych ANNA POL
Opra­co­wa­nie gra­ficzne i ty­po­gra­ficzne, ła­ma­nie, ko­rekta ANNA HEG­MAN
Opra­co­wa­nie mapy na wy­klejce wer­sji dru­ko­wa­nej KA­RO­LINA KOR­BUT
Na wy­klejce wy­ko­rzy­stano mapę Kró­le­stwa Ga­li­cji (Das Köni­gre­ich Ga­li­zien) z 1832 roku au­tor­stwa Karla Fer­di­nanda We­ilanda, We­imar, ze zbio­rów Re­po­zy­to­rium Cy­fro­wego In­sty­tu­tów Na­uko­wych
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK
Co­py­ri­ght © by Ry­szard Jamka Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2023 Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Be­ata Sta­siń­ska Li­te­rary Agency
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67674-79-9
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pierw­szej czy­tel­niczce, Ma­mie

Pro­log

Le­genda, to skarb i siła, siła czę­sto po­tęż­niej­sza,niż hi­sto­rya, niż rze­czy­wi­stość.

~ STA­NI­SŁAW WIT­KIE­WICZ[1]

Do Smar­żo­wej nie tra­fi­łem od razu. Po­ko­nu­jąc kręte i gó­rzy­ste drogi, ro­dzinną wieś Ja­kuba Szeli mi­ną­łem nie­po­strze­że­nie, aż zna­la­złem się w po­ło­żo­nych w ma­low­ni­czej do­li­nie Sie­dli­skach-Bo­gu­szu, gdzie ko­ściół, cmen­tarz i ru­iny dworu – ma­te­rialne do­wody pań­skiej prze­szło­ści – jako pierw­sze opo­wie­działy mi hi­sto­rię ra­ba­cji. Upo­rczywy ma­gnes kul­tury szla­checko-in­te­li­genc­kiej na­tych­miast dał o so­bie znać.

Po­tężna neo­go­tycka świą­ty­nia z 1912 roku do­mi­nuje w pej­zażu tej li­czą­cej pra­wie ty­siąc miesz­kań­ców pod­kar­pac­kiej wsi. Jej ar­chi­tek­tem był Jan Sas-Zu­brzycki, który mo­nu­men­talne bryły w stylu nad­wi­ślań­skim umiesz­czał nie­mal se­ryj­nie za­równo w pro­win­cjo­nal­nej, jak i wiel­ko­miej­skiej Ga­li­cji. Nie tylko ku­ba­turą, ale także oka­za­ło­ścią wnę­trza ba­zy­lika może kon­ku­ro­wać ze swymi od­po­wied­ni­kami ze znacz­nie więk­szych miej­sco­wo­ści. W końcu jej wie­lo­barwne se­ce­syjne wi­traże wy­szły ze słyn­nego kra­kow­skiego za­kładu Sta­ni­sława Ga­briela Że­leń­skiego, brata „Boya”, a za­pro­jek­to­wał je Ste­fan Ma­tejko, bra­ta­nek Jana. Im­po­nu­jący bu­dy­nek to sym­bol zgod­nego współ­dzia­ła­nia miej­sco­wej in­te­li­gen­cji i chło­pów – jego hoj­nych fun­da­to­rów. O tra­gicz­nych wy­da­rze­niach sprzed lat przy­po­mina je­dy­nie umiesz­czony przed wej­ściem rys hi­sto­ryczny, w któ­rym pod datą 1846 roku ka­li­gra­ficz­nym pi­smem skru­pu­lat­nie od­no­to­wano: „20 lu­tego – ra­ba­cja w pa­ra­fii pod wo­dzą Ja­kuba Szeli ze Smar­żo­wej”.

Wię­cej in­for­ma­cji do­star­cza znaj­du­jący się po prze­ciw­nej stro­nie ulicy cmen­tarz pa­ra­fialny. Tak jak nad ca­ło­ścią wsi do­mi­nuje ko­ściół, tak nad cmen­ta­rzem gó­ruje mu­ro­wana ka­plica gro­bowa, wy­sta­wiona w 1860 roku przez Lu­dwikę z Bo­gu­szów Go­ray­ską ku pa­mięci po­mor­do­wa­nych człon­ków jej ro­dziny oraz ofi­cja­li­stów dwor­skich. La­ko­niczny na­pis na ścia­nie ka­plicy za­wiera je­dy­nie na­zwi­ska, choć i tak zgodę na jego brzmie­nie mu­siał wy­ra­zić bi­skup tar­now­ski Jó­zef Alojzy Pu­kal­ski[2]. Rana była jesz­cze bar­dzo świeża... Tuż obok znaj­duje się znacz­nie skrom­niej­sza ka­mienna mo­giła, którą ów­cze­sna wła­ści­cielka Sie­dlisk-Bo­gu­sza spra­wiła swo­jemu bra­tan­kowi Wło­dzi­mie­rzowi. Do me­ta­lo­wego krzyża z po­sta­cią Chry­stusa do­ło­żyła roz­wi­dla­jącą się u góry pałkę sym­bo­li­zu­jącą we­dle le­gendy wi­dły – na­rzę­dzie zbrodni do­ko­na­nej na czter­na­sto­latku. O de­mo­kra­tycz­nym cha­rak­te­rze śmierci przy­po­mina je­den z wielu na­grob­ków w po­bliżu, z wy­ry­tym na nim na­zwi­skiem Szela.

Mój dłuż­szy po­byt na cmen­ta­rzu przy­kuł uwagę miej­sco­wego gra­ba­rza, który za­gad­nął mnie, czy przy­je­cha­łem na od­by­wa­jący się tego dnia po­grzeb. Gdy usły­szał o celu mo­jej wi­zyty, wy­pro­sto­wał się i po­ro­zu­mie­waw­czo spoj­rzał: „Ten Szela?”. Na­stęp­nie nie­pro­szony skie­ro­wał mnie do miej­sca, gdzie zgod­nie z wie­ścią gminną stać miała Sze­lowa cha­łupa. Wpierw jed­nak po­dą­ży­łem w prze­ciwną stronę, w kie­runku Go­rze­jo­wej, ku zbo­czu po­ro­śnię­tego la­sem wzgó­rza, ukry­wa­ją­cego po­zo­sta­ło­ści ro­do­wej sie­dziby Bo­gu­szów – je­dy­nego we wsi miej­sca pa­mię­ta­ją­cego ra­ba­cję. Mu­ro­wany dwór, a wła­ści­wie dwa z dru­giej po­łowy XVIII i po­czątku XIX wieku, to ty­powy przy­kład pol­skiej szkoły ochrony za­byt­ków. Upa­dek tu­tej­szej rol­ni­czej spół­dzielni pro­duk­cyj­nej oraz wy­su­nię­cie rosz­czeń re­pry­wa­ty­za­cyj­nych szybko do­pro­wa­dziły bu­dynki do ru­iny, która po­mimo wpi­sa­nia ich do re­je­stru za­byt­ków wciąż po­stę­puje. Frag­men­tów da­chu i ścian we­wnętrz­nych, zna­nych mi ze zdjęć sprzed kilku lat, nie udało się już od­na­leźć. Gorzko sko­men­to­wała ten stan rze­czy rze­szow­ska de­le­ga­tura Naj­wyż­szej Izby Kon­troli: „to­czące się po­stę­po­wa­nie re­pry­wa­ty­za­cyjne nie zwal­nia od ko­niecz­no­ści dba­nia o za­by­tek”[3]. Nie­stety, skład ma­szyn rol­ni­czych i sprzętu oraz zło­żona na eu­ro­pa­le­tach ce­gła na sprze­daż nie wróżą ni­czego do­brego.

Oskar­że­nie utrwa­lone w że­la­zie. Grób Wło­dzi­mie­rza Bo­gu­sza z cha­rak­te­ry­styczną pałką przy­mo­co­waną do krzyża, wrze­sień 2020

Sporu re­pry­wa­ty­za­cyj­nego nie prze­żył... XIX-wieczny dwór Bo­gu­szów w Sie­dli­skach-Bo­gu­szu, wrze­sień 2020

Za­mkną­łem oczy i wy­obra­zi­łem so­bie chmarę chło­pów po­dą­ża­ją­cych w mroźny po­ra­nek 20 lu­tego 1846 roku stro­mym wą­wo­zem ku dwo­rowi. Wśród nich był Ja­kub Szela z sy­nem. We­dle opisu nie­chęt­nego im Adama Bo­gu­sza, który oparł się na re­la­cji swo­jej ciotki Lu­dwiki – sio­stry i córki po­mor­do­wa­nych dzie­dzi­ców – pa­mięt­nego dnia chłopi z krzy­kiem oto­czyli dwór i za­częli się do niego do­bi­jać. „Prze­stra­szeni do­mow­nicy [...] i służba wzięły się do ra­to­wa­nia dziadka Sta­ni­sława, 86-let­niego starca, który bę­dąc chory, le­żał tego dnia w łóżku. Z trud­no­ścią ubrali go i wy­pro­wa­dzili na strych domu, gdzie go ukryli, przy­rzu­ca­jąc słomą, a sami zbie­gli na dół. Roz­hu­kana tłusz­cza wpa­dła tym­cza­sem do domu, za­częła prze­szu­ki­wać wszyst­kie kąty i do­tarła na strych, gdzie od­kryli dziadka. Tam syn Szeli, urlop­nik Sta­szek, ma­jąc strzelbę na­bitą, zmie­rzył się i wy­pa­lił do dziadka, lecz strzał chy­bił. [...] po­chwy­cili go oprawcy, wy­wle­kli na dzie­dzi­niec, gdzie na po­rę­czy sie­dział Ja­kób Szela i uj­rzaw­szy, ode­zwał się z drwin­kami do niego: «Jak się masz, Sta­siu? Już mnie wię­cej do aresztu wsa­dzać ani pie­nię­dzy za Wi­słę Po­la­kom wo­zić nie bę­dziesz, bo przy­szła twoja go­dzina». Po­czem ski­nął ręką, da­jąc znak chło­pom [...]”[4]. Cha­rak­te­ry­styczne, że Szela wy­daje po­le­ce­nia, lecz sam nie uczest­ni­czy w mor­do­wa­niu i sza­bro­wa­niu. Non­sza­lancko sie­dzi na po­rę­czy i przy­gląda się, jak wy­rów­ny­wane są ra­chunki krzywd.

Da­lej Adam Bo­gusz opi­suje śmierć wspo­mnia­nego mło­dziut­kiego Wło­dzi­mie­rza Bo­gu­sza, któ­rego chło­pak kre­den­sowy ukrył w wy­chodku, lecz gdy miej­sce to za­częła za­le­wać upusz­czana z be­czek oko­wita, prze­nie­siono go do piw­nicy i przy­sy­pano ziem­nia­kami. Nie mi­nęło parę go­dzin i w wy­niku zdrady swo­jego nie­do­szłego wy­ba­wi­ciela Wło­dzi­mierz zo­stał za­mę­czony. Zdra­dzono rów­nież Ty­tusa Bo­gu­sza, który ukry­wał się na stry­chu domu, a chłopi, nie mo­gąc go od­szu­kać, kłuli su­fit „wi­dłami, prze­bili mu wnętrz­no­ści, roz­darli płótno, a przez ten otwór zle­ciał nie­bo­rak na ka­mienną po­sadzkę, po­ła­mał nogi i tam go do­bili”. „Straszny był wi­dok na dzie­dzińcu sie­dli­skim. Le­żały tam ciała po­za­bi­ja­nych: dziadka Sta­ni­sława, sę­dziego Ka­lity, eko­noma Jana Stra­dom­skiego i jego sio­strzeńca, 18-let­niego także, Jana Stra­dom­skiego, Ty­tusa i Wło­dzi­mie­rza Bo­gu­szów, a cały dom zra­bo­wany, znisz­czony, drzwi, okna, na­wet i pod­łogi po­wy­ry­wane. Krzyk był okropny, a wi­dok serce roz­dzie­ra­jący. Temu wszyst­kiemu przy­pa­try­wał się spo­koj­nie sie­dzący na dzie­dzińcu Ja­kób Szela i wy­da­wał sy­nowi Stasz­kowi roz­kazy, który przy­wo­dził ban­dzie. Do dwóch dziew­cząt Pie­trzysz­cza­nek, sie­rót, wy­cho­wa­nek dworu, które gło­śno za­wo­dziły, pła­cząc i na­rze­ka­jąc, co się z nimi te­raz sta­nie, ode­zwał się stary Szela w te słowa: «Czego tak za­wo­dzi­cie i bo­icie się, wam się nic nie sta­nie, Bo­gu­si­ków nie ma­cie czego ża­ło­wać, oni zgi­nąć mu­szą, a my się po­dzie­limy tem, co ich było, i le­piej nam bę­dzie»”[5].

Jesz­cze stoi. Dwór Bo­gu­szów w 1959 roku

Dal­szą drogę po­ko­ny­wa­łem już ni­czym chłopi w pa­mięt­nym 1846 roku, któ­rzy po roz­bi­ciu dworu w Sie­dli­skach skie­ro­wali się ku Sma­rzo­wej, bo tak do 1999 roku na­zy­wała się ta wieś. W tam­tej­szym dwo­rze nie oszczę­dzili spa­ra­li­żo­wa­nego Ni­ko­dema Bo­gu­sza. „Sta­ni­sław Dzie­dzic [...] za­dał mu cios sza­blą w głowę, od któ­rego tenże spadł z fo­tela i wy­krwa­wił się na śmierć, jak zwie­rzę rzeźne”[6]. Po­wtó­rze­nie ćwi­cze­nia z wy­obraźni było tu­taj trud­niej­sze, al­bo­wiem mil­czący świa­dek wy­pad­ków z 1846 roku zo­stał ro­ze­brany po dru­giej woj­nie świa­to­wej i dzi­siaj obej­rzeć można je­dy­nie póź­niej­szy drew­niany dwór z końca XIX wieku.

Dzie­dzi­cem Sma­rzo­wej był Wik­tor Bo­gusz, zwany Wik­to­ry­nem. Po­niósł on śmierć fe­ral­nego lu­tego jako je­den z pierw­szych w oko­licy. Ran­kiem wy­je­chał z Sie­dlisk, by od­wieźć swo­ich dwóch ma­ło­let­nich sy­now­ców do Rze­mie­nia. Za­trzy­mani przez chło­pów kilka ki­lo­me­trów da­lej, zo­stali uwię­zieni w karcz­mie w Ka­mie­nicy Dol­nej, gdzie po­tur­bo­wany Wik­to­ryn ocze­ki­wał na przy­jazd władz au­striac­kich. Wcze­śniej po­ja­wił się tam jed­nak Szela, który miał wów­czas wy­krzy­czeć swą osła­wioną kwe­stię: „Jesz­cze ży­jesz, Wik­torku, za­wsze mi gro­zi­łeś kry­mi­na­łem, lecz te­raz na cie­bie ko­lej przy­szła, a ja choć kilka go­dzin prze­żyć cię mu­szę; chłopcy do ro­boty”[7]. Na­stęp­nie re­la­cje są roz­bieżne. We­dług tej szla­chec­kiej, po­cho­dzą­cej od Lu­dwiki z Bo­gu­szów Go­ray­skiej, Szela jako pierw­szy miał ugo­dzić Wik­to­ryna szyną że­la­zną, czego w śledz­twie nie po­twier­dzili chłopi, a za nimi ba­da­jący te wy­padki Au­striacy[8]. W opi­nii od­de­le­go­wa­nego do tej sprawy Geo­rga Do­er­fla, nowo po­wo­ła­nego bur­mi­strza po­bli­skiego Pil­zna, „wo­bec wiel­kiej ilo­ści po­dej­rza­nych nie da się usta­lić z całą pew­no­ścią, kto za­dał Wik­to­rowi Bo­gu­szowi śmier­telną ranę; jako naj­bar­dziej praw­do­po­dobne wy­daje się, że Wa­lenty Ro­zen­bal­ski ze Strze­go­cic prze­bił go wi­dłami, a na­stęp­nie dzieła do­koń­czył jego brat Ja­kub, ude­rza­jąc go w głowę że­la­zną sztangą. W szynku był obecny Ja­kub Szela ze Sma­rzowy, na­wo­łu­jąc chło­pów, aby go za­bili”[9]. Bi­lans ra­ba­cji w pa­ra­fii sie­dli­skiej był wy­jąt­kowo krwawy – ży­cie stra­ciły 23 osoby, w tym 7 dzie­dzi­ców (5 z rodu Bo­gu­szów), 5 dzier­żaw­ców i 11 ofi­cja­li­stów[10].

Po obej­rze­niu wszyst­kich we­hi­ku­łów czasu z Sie­dlisk-Bo­gu­sza i Smar­żo­wej po­zo­stało mi od­na­leźć ten naj­trud­niej­szy do zlo­ka­li­zo­wa­nia – wło­ści Szeli. Wska­zówki gra­ba­rza oka­zały się jed­nak zbyt skom­pli­ko­wane dla miesz­czu­cha, a „druga ka­pliczka za mo­stem”, w ob­li­czu mno­go­ści przy­droż­nych przy­byt­ków – nie do od­na­le­zie­nia. Moim pierw­szym prze­wod­ni­kiem zo­stał więc męż­czy­zna w śred­nim wieku pra­cu­jący z sy­nem w polu: „Ja to nie pa­mię­tam, dawno to było” – od­rzekł, jakby cho­dziło o wy­da­rze­nia sprzed kil­ku­dzie­się­ciu lat, a nie z po­łowy XIX wieku. Na­stęp­nie skie­ro­wał mnie do swo­jej star­szej są­siadki. Ta osiem­dzie­się­cio­let­nia, spra­co­wana ko­bieta oka­zała się – przy­naj­mniej we­dług jej wła­snych słów – ostat­nią po­wier­niczką pa­mięci o Ja­ku­bie Szeli. Wszy­scy po­zo­stali po­marli, a wie­dzieli znacz­nie wię­cej niż ona i chęt­nie dzie­lili się wie­dzą z od­wie­dza­ją­cymi wieś ba­da­czami i cie­kaw­skimi. Bez­błęd­nie jed­nak wska­zała mi pole, które miało na­le­żeć do Szeli, i opo­wie­działa zwią­zaną z jego użyt­kow­ni­kiem le­gendę, po­ja­wia­jącą się także w chłop­skich prze­ka­zach z lat pięć­dzie­sią­tych XX wieku.

Hi­sto­ria ta miała świad­czyć o wiel­kiej wie­dzy i spry­cie Szeli, który jako ple­ni­po­tent, czyli przed­sta­wi­ciel gminy, pro­wa­dził z Bo­gu­szami ba­ta­lię prawną o za­kres wy­miaru pańsz­czy­zny oraz wspólne dla ca­łej wsi grunty. Trwa­jący co naj­mniej dwa­dzie­ścia sześć lat spór ob­fi­to­wał w wy­biegi prawne, za­stra­sze­nia i kary cie­le­sne, sto­so­wane oczy­wi­ście przez szlachtę. Szy­ka­no­wany na wszel­kie spo­soby Szela był na co dzień ostrożny i dla­tego wodę ze studni za­wsze naj­pierw po­da­wał psu. Obawy o ży­cie oka­zały się za­sadne, bo pew­nego razu zwie­rzę pa­dło otrute. Zmyślny Szela ka­zał więc zbu­do­wać drugą stud­nię po­wy­żej tej pierw­szej, bo do­sko­nale zda­wał so­bie sprawę, że ska­żona woda po­zo­sta­nie je­dy­nie po­ni­żej. Jak utrzy­my­wała moja roz­mów­czyni, wie­lo­krot­nie ko­rzy­stała z tego uję­cia i ni­gdy nic złego jej nie spo­tkało. W tej opo­wie­ści, oprócz ele­mentu fan­ta­stycz­nego, ude­rzała bli­skość i na­ma­cal­ność zda­rzeń sprzed pra­wie dwu­stu lat. Dla­tego star­szy, nie­ży­jący brat ko­biety, gdy cho­dził z kro­wami na po­bli­skie pole, choć nie na­le­żało ono już od dawna do pier­wot­nego użyt­kow­nika, mó­wił za­wsze, że idzie na „Sze­lowe”.

Słynna rola znaj­duje się rze­czy­wi­ście w po­bliżu mu­ro­wa­nej ka­pliczki Matki Bo­skiej z 1932 roku, po le­wej stro­nie od sta­rej, drew­nia­nej cha­łupy po­ma­lo­wa­nej na żółto. Wśród krze­wów i so­sen sta­ra­łem się doj­rzeć ob­ni­że­nie te­renu, wy­zna­cza­jące miej­sce, gdzie stał dom Szeli. To, co zo­ba­czy­łem, po­rów­na­łem z za­cho­wa­nym zdję­ciem domu sprzed dru­giej wojny świa­to­wej i wska­zów­kami z in­ter­netu. Na próżno. Po­zo­stało je­dy­nie za­wie­rzyć le­gen­dzie.

ROZ­DZIAŁ 1

Upiór żąda miej­sca przy stole

[...] ja Szela!!

Przy­sze­dłem tu do We­sela,

bo by­łem ich oj­com kat,

a dzi­siaj ja je­stem swat!!

~ STA­NI­SŁAW WY­SPIAŃ­SKI, We­sele,akt II, scena 15, w. 785–788

Upiór Szeli po­wró­cił. Uśpiony w pierw­szych dwóch de­ka­dach XXI wieku, w ostat­nich la­tach ożył i stale po­ja­wia się w de­ba­cie pu­blicz­nej, pro­wo­ku­jąc do in­nego spoj­rze­nia na hi­sto­rię Pol­ski.

Jego głos był szcze­gól­nie do­brze sły­szalny pod­czas spek­ta­klu Pawła De­mir­skiego W imię Ja­kuba S., w re­ży­se­rii Mo­niki Strzępki, gdy znad zwa­łów roz­kra­ja­nego mięsa po­krzy­ki­wał na pol­ską klasę śred­nią, przy­sta­wia­jąc jej lu­stro do twa­rzy i wy­po­mi­na­jąc za­po­mniane ko­rze­nie chłop­skie (Te­atr Dra­ma­tyczny im. Gu­stawa Ho­lo­ubka w War­sza­wie, pre­miera 2011). Twórcy sztuki skon­fron­to­wali war­szaw­ską pu­blicz­ność ze skrzęt­nie po­mi­janą prze­szło­ścią, za­dali py­ta­nie o nie­obec­ność w ka­len­da­rzu świąt na­ro­do­wych rocz­nicy znie­sie­nia pańsz­czy­zny oraz po­rów­nali dzi­siej­szą neo­li­be­ralną rze­czy­wi­stość (z pę­ta­ją­cymi mło­dych kre­dy­tami hi­po­tecz­nymi) do daw­nych sto­sun­ków pod­dań­czych. Nie wszyst­kim ta­kie uję­cie przy­pa­dło do gu­stu: „Sta­wia­nie znaku rów­no­ści mię­dzy pańsz­czy­zną a współ­cze­snym sys­te­mem ban­ko­wym jest nad­uży­ciem. Nikt ni­kogo do bra­nia kre­dy­tów nie zmu­sza”[1]. Dla więk­szo­ści re­cen­zen­tów jed­nak prze­sła­nie du­etu te­atral­nego było ożyw­cze i pro­wo­ku­jące: „Strzępka i De­mir­ski wska­zują na to, że fi­gura i mit Szeli są nie tylko ak­tu­alne, ale i nie­usu­walne”[2]. Ko­lejne lata de­baty pu­blicz­nej miały przy­znać temu po­glą­dowi ra­cję.

W tym sa­mym roku uka­zała się rów­nie gło­śna płyta Gore. Pie­śni buntu i nie­doli XVI–XX wieku for­ma­cji R.U.T.A. – po­łą­cze­nia mu­zy­ków pol­skiej sceny fol­ko­wej (Ka­pela ze Wsi War­szawa) i pun­ko­wej (m.in. De­zer­ter, Lao Che, Mo­skwa, Post Re­gi­ment) – na któ­rej zna­la­zły się tra­dy­cyjne an­ty­feu­dalne pie­śni chłop­skie we współ­cze­snym brzmie­niu. In­spi­ra­cją do po­wsta­nia ta­kich utwo­rów jak Z ba­to­gami na pa­nów były za­sły­szane na wsi, lecz do­tych­czas po­mi­jane przez mu­zy­ków fol­ko­wych pie­śni buntu chłop­skiego. Do­stępne re­la­cje były jed­nak nie­wy­star­cza­jące, wy­da­nie płyty po­prze­dziła więc dwu­let­nia kwe­renda bi­blio­teczna, która z za­pi­sów et­no­gra­ficz­nych po­zwo­liła wy­do­być za­po­mniane utwory. W jed­nym z nich – Pie­śni o Ja­ku­bie Szeli – w imie­niu bo­ha­tera chłop­skiego wy­po­wia­dają się jego po­bra­tymcy: „Oj, nie­długo się skoń­czy na­sze mor­do­wa­nie / jak Ja­ku­bek z chło­pami zrobi szlach­cie pra­nie / Oj, koń­czy się nam, koń­czy na­sze mor­do­wa­nie / oj, bo Szela Ja­ku­bek robi szlach­cie pra­nie”. Groźby te uznali za cał­kiem re­alne w sierp­niu 2011 roku radni Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści z Płocka, któ­rzy okre­śla­jąc dzia­łal­ność ze­społu jako „an­ty­pol­ską” i naj­wy­raź­niej utoż­sa­mia­jąc się ze szlachtą, za­żą­dali od­wo­ła­nia kon­certu[3].

Wi­wi­sek­cja pol­skich trzewi, czyli spek­takl Mo­niki Strzępki i Pawła De­mir­skiego W imię Ja­kuba S. (2011). W roli Szeli Krzysz­tof Dracz

Za­in­te­re­so­wa­nie Szelą na­brzmie­wało także w in­ter­ne­cie, gdzie stał się on czę­stym obiek­tem de­bat i po­pkul­tu­ro­wym fe­no­me­nem. Na przy­kład w paź­dzier­niku 2016 roku na Fa­ce­bo­oku, przy oka­zji an­ga­żu­ją­cych opi­nię pu­bliczną spo­rów zwią­za­nych z re­pry­wa­ty­za­cją, po­sta­no­wił przy­po­mnieć się swoim daw­nym zna­jo­mym. W ak­cji „Wy­ślij pocz­tówkę z Ja­ku­bem Szelą do Związku Szlachty Pol­skiej” za­chę­cał po­tom­ków daw­nych dzie­dzi­ców do po­skro­mie­nia swo­ich ape­ty­tów re­sty­tu­cyj­nych. Jest on także bo­ha­te­rem nie­zli­czo­nych me­mów i po­wie­dzeń. Kla­sycz­nym już tek­stem ko­men­tu­ją­cym bez­duszne wy­po­wie­dzi „zna­nych i lu­bia­nych” o kla­sie lu­do­wej stało się „Ja­kub Szela mi się w kie­szeni otwiera”. Ze świata wir­tu­al­nego Szela tra­fił także pod strze­chy, gdzie – ni­czym już tro­chę za­po­mniany Che Gu­evara – groź­nie uśmie­cha się z ko­szu­lek, kub­ków i to­reb płó­cien­nych sprze­da­wa­nych przez firmę Le­wacka Szmata.

W 2017 roku Szela zna­lazł się po­now­nie na de­skach te­atral­nych. W Te­atrze Ślą­skim im. Sta­ni­sława Wy­spiań­skiego w Ka­to­wi­cach Mi­chał Kmie­cik przy­po­mniał ob­ra­zo­bur­cze Słowo o Ja­kó­bie Szeli oparte na ty­tu­ło­wym po­ema­cie i Rze­czy gro­madz­kiej przed­wo­jen­nego po­ety re­wo­lu­cjo­ni­sty Bru­nona Ja­sień­skiego. Ten he­ro­iczny ob­raz sma­rzow­skiego chłopa ostatni raz wid­niał na afi­szach w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku. Po­wrót był więc zna­mienny.

Nowy Che Gu­evara? Ko­szulka firmy Le­wacka Szmata

Nie­ga­sną­cym za­in­te­re­so­wa­niem Szela cie­szył się za­wsze w swo­ich ro­dzin­nych stro­nach. W XXI wieku kra­ja­nie pró­bo­wali przede wszyst­kim zgłę­bić jego du­szę i do­ciec prawdy o wy­da­rze­niach z 1846 roku[4]. Pro­wo­ko­wało do tego wy­stę­po­wa­nie lo­kal­nej, od­mien­nej od obo­wią­zu­ją­cej, opo­wie­ści o ra­ba­cji. Sprzecz­ność mię­dzy nimi sta­no­wiła także in­spi­ra­cję dla po­cho­dzą­cego z Dę­bicy Radka Raka, na­gro­dzo­nego w 2020 roku Na­grodą Li­te­racką Nike za Baśń o wę­żo­wym sercu albo wtóre słowo o Ja­kó­bie Szeli: „Moi przod­ko­wie byli chło­pami. To, co sły­sza­łem w szkole o Szeli, o ra­ba­cji, to była nar­ra­cja ko­goś in­nego. Czu­łem, że to nie jest opo­wieść mo­jej ro­dziny, to nie jest głos mo­ich przod­ków. Po­my­śla­łem, że dam głos tym lu­dziom, któ­rzy go nie mieli. Czyli wła­śnie chło­pom”[5]. W re­ali­za­cji tego po­stu­latu na­po­tkał trud­no­ści, gdyż więk­szość ma­te­riału źró­dło­wego, na któ­rym się opie­rał, po­cho­dziła od nie­chęt­nej Szeli szlachty. Nie przy­jął jed­nak jej wer­sji wy­da­rzeń i stwo­rzył od­mienny ob­raz głów­nego bo­ha­tera, który nie wpi­sy­wał się w żadną z do­tych­cza­so­wych nar­ra­cji. Tym sa­mym, jak stwier­dził kry­tyk li­te­racki Prze­my­sław Cza­pliń­ski, „po­wstał Szela, od któ­rego nie­wiele mo­żemy do­stać, ale który nie­wiele (z na­szych prze­świad­czeń) za­bie­rze. Okrutny, ale nie­szko­dliwy. Niby ni­czyj, ale dla każ­dego”[6]. Szela sy­me­try­sta.

Jedna z naj­waż­niej­szych na­gród li­te­rac­kich, gło­śne sztuki te­atralne i al­bum mu­zyczny, a także szer­szy fe­no­men po­pkul­tu­rowy nie­zbi­cie ozna­czają po­wrót Szeli do de­baty pu­blicz­nej ostat­nich lat. Tak jak w pa­mięt­nym We­selu Wy­spiań­skiego z prze­łomu wie­ków, tak i dzi­siaj na­wie­dza nas i żąda swego udziału w na­ro­do­wych go­dach.

1.1. BIAŁE PLAMY

Obecne za­in­te­re­so­wa­nie Szelą ba­da­cze ochrzcili wręcz jako „modę”[7]. Sami zresztą, jak zo­ba­czymy da­lej, do jej po­wsta­nia się przy­czy­nili. Co się stało, że w ciągu ostat­niego dzie­się­cio­le­cia Szela po­now­nie nas na­wie­dził? Jak wszedł do po­pkul­tury i dla­czego tak chęt­nie od­wo­łują się do niego współ­cze­śni pi­sa­rze, ar­ty­ści i na­ukowcy? I co naj­waż­niej­sze, czego od nas chce?

Pierw­sza hi­po­teza zwią­zana jest z szer­szym zja­wi­skiem w pol­skiej hu­ma­ni­styce, a zwłasz­cza w hi­sto­rio­gra­fii. Otóż ta po 1989 roku za­nie­dbała te­ma­tykę chłop­ską. Sil­nie eks­plo­ato­wana w PRL, ko­ja­rzyła się z ide­olo­gicz­nym po­dej­ściem i try­bu­tem skła­da­nym wła­dzy. Za­in­te­re­so­wa­nie więk­szo­ści ba­da­czy w III RP skie­ro­wane zo­stało więc ku kla­som do­mi­nu­ją­cym, czyli głów­nie szlach­cie. Opi­sy­wano jej zwy­czaje, ubiór, ide­olo­gię, wojny i dys­puty, a nie zaj­mo­wano się pańsz­czy­zną, uprawą roli czy oby­cza­jo­wo­ścią wsi. Em­ble­ma­tyczne są tu­taj dwa aka­de­mic­kie pod­ręcz­niki hi­sto­rii no­wo­żyt­nej au­tor­stwa Ma­riu­sza Mar­kie­wi­cza i Ur­szuli Au­gu­sty­niak, w któ­rych – jak pi­sze Mi­chał Rau­szer – „o chło­pach mamy od­po­wied­nio 6 stron na 750 i 4 na 1000”[8]. Kul­tu­ro­znawca nie za­uwa­żył jed­nak, że chłopi po­ja­wiają się w nich nie tylko w pod­roz­dzia­łach im przy­pi­sa­nych, ale także wtedy, gdy mówi się o wy­ży­wie­niu, miesz­kal­nic­twie czy pro­duk­cji rol­nej wszyst­kich miesz­kań­ców ziem pol­skich. Nie osła­bia to jed­nak jego pod­sta­wo­wego ar­gu­mentu – pod­ręcz­niki te pi­sane były jed­no­znacz­nie z per­spek­tywy szla­chec­kiej, a chłopi po­ja­wiają się w nich in­cy­den­tal­nie.

Ta jed­no­wy­mia­ro­wość do­strze­żona zo­stała także na grun­cie an­tro­po­lo­gii czy so­cjo­lo­gii. Mi­chał Łu­czew­ski, au­tor mo­no­gra­fii o kształ­to­wa­niu się pol­sko­ści w praw­do­po­dob­nie naj­dłu­żej ba­da­nej wsi na świe­cie – Żmią­cej, o swoim za­in­te­re­so­wa­niu pro­win­cją opo­wia­dał tak: „Ten te­mat długo nie był po­pu­larny wśród pol­skich ba­da­czy. Gdy pod ko­niec lat 90. za­czy­na­łem stu­dio­wać so­cjo­lo­gię na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim, wszy­scy zaj­mo­wali się no­wo­cze­sno­ścią, tech­no­lo­giami, dys­kur­sami i post­mo­der­ni­zmem, a nikt nie ba­dał pol­skiej pro­win­cji. Na naj­lep­szym uni­wer­sy­te­cie w kraju so­cjo­lo­gią wsi zaj­mo­wała się je­dy­nie Iza­bella Bu­kraba-Ryl­ska, która tra­fiła do In­sty­tutu So­cjo­lo­gii z ze­wnątrz – była po­lo­nistką. Ba­da­li­śmy wszystko inne, ale nie to, co jest istotą pol­skiego spo­łe­czeń­stwa. Pa­mię­tam, jak zdzi­wieni byli miesz­kańcy Żmią­cej w po­wie­cie li­ma­now­skim, gdy w 2002 roku roz­po­czą­łem w tej wsi ba­da­nia so­cjo­lo­giczne. My­śleli z po­czątku, że je­stem dzien­ni­ka­rzem, wy­słan­ni­kiem Unii Eu­ro­pej­skiej albo świad­kiem Je­howy, bo trudno im było zro­zu­mieć, że so­cjo­log może pro­wa­dzić u nich ja­kieś ba­da­nia”[9].

Śro­do­wi­skiem, na które spa­dła wy­jąt­kowo ostra kry­tyka za mo­no­te­ma­tycz­ność ba­dań, byli przede wszyst­kim hi­sto­rycy. Na przy­kład fi­lo­zof An­drzej Le­der w 2017 roku w spo­sób bez­par­do­nowy besz­tał ich i jed­no­cze­śnie wzy­wał do piór: „[...] nie tych zaj­mu­ją­cych się hi­sto­rią po­li­tyczną «na­rodu szla­chec­kiego», wraz z jego sej­mami, po­wsta­niami i pod­ziem­nymi pań­stwami, ale przede wszyst­kim ba­da­czy hi­sto­rii spo­łecz­nej. Nie­oba­wia­ją­cych się po­ka­za­nia tego, jak kul­tura he­ge­mo­niczna, prze­po­jona ka­to­li­cy­zmem kul­tura szlachty, zie­miań­stwa i du­żej czę­ści in­te­li­gen­cji, była w per­ma­nent­nym kon­flik­cie z po­tęż­nym nur­tem eman­cy­pa­cji. Po­trzebna więc by­łaby też praca hi­sto­ry­ków zaj­mu­ją­cych się prze­mia­nami men­tal­no­ści i kul­tury, wraż­li­wych na ten wła­śnie kon­flikt i go­to­wych ślady tego kon­fliktu w ar­te­fak­tach kul­tu­ro­wych od­czy­ty­wać”. Nie li­cząc na wiele, udzie­lał sam so­bie od­po­wie­dzi, gdy przy­wo­ły­wał znawcę sto­sun­ków szla­checko-chłop­skich na XIX-wiecz­nych zie­miach za­bra­nych, któ­rego prace bu­rzyły ob­raz zgod­nych re­la­cji na wsi: „Jak wielu ta­kich hi­sto­ry­ków jest dzi­siaj w Pol­sce? Nic dziw­nego, że pracę za nich wy­ko­nuje Fran­cuz, Da­niel Be­au­vois”[10]. W kry­tyce tej Le­der po­szedł za da­leko, gdyż nie za­uwa­żył mię­dzy in­nymi nie­licz­nych na­ukow­ców zaj­mu­ją­cych się w III RP hi­sto­rią chło­pów[11]. Jego słowa traf­nie od­da­wały jed­nak spo­łeczne ocze­ki­wa­nia wo­bec hi­sto­ry­ków, któ­rych ba­da­nia po­świę­cone lu­dowi nie znaj­dy­wały szer­szego od­dźwięku w opi­nii pu­blicz­nej[12].

Nie za­ska­kuje więc, że ak­tem erek­cyj­nym no­wego nurtu hu­ma­ni­styki – chłop­sko­ści, w któ­rego cen­trum stoi in­ten­cja prze­ni­co­wa­nia do­tych­cza­so­wego spo­sobu pi­sa­nia o prze­szło­ści i jej dzie­dzic­twie, nie zo­stała praca hi­sto­ryka. W 2011 roku kul­tu­ro­znawca Jan Sowa w Fan­to­mo­wym ciele króla przed­sta­wił dzieje Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Na­ro­dów z per­spek­tywy post­ko­lo­nial­nej, po­rów­nu­jąc szla­checką go­spo­darkę na Kre­sach Wschod­nich do dzia­łal­no­ści ko­lo­nial­nych la­ty­fun­dy­stów w Ame­ryce Po­łu­dnio­wej[13]. Trzy lata póź­niej An­drzej Le­der opu­bli­ko­wał wielce wpły­wową Prze­śnioną re­wo­lu­cję, w prze­ko­nu­jący spo­sób opi­su­jąc za­cho­dzącą w Pol­sce w la­tach 1939–1956 ty­tu­łową re­wo­lu­cję, która zo­stała „prze­śniona” przez Po­la­ków, gdyż do­ko­nała się ob­cymi rę­kami (oku­pan­tów i ro­dzi­mych ko­mu­ni­stów). Jed­no­cze­śnie miała ona być speł­nie­niem ich okrut­nych pra­gnień, czyli chęci za­ję­cia miej­sca w struk­tu­rze eko­no­miczno-spo­łecz­nej przy­na­leż­nego do­tych­czas eli­tom wy­wo­dzą­cym się z zie­miań­stwa i Ży­dom. Kon­se­kwen­cje tej nie­uświa­do­mio­nej ge­nezy pol­skiej klasy śred­niej kładą się „cie­niem na jej dzi­siej­szej sa­mo­świa­do­mo­ści i po­czu­ciu toż­sa­mo­ści”[14]. Książki Sowy i Le­dera wzbu­dziły wiele kon­tro­wer­sji i po­le­mik, ale – co istotne – stały się dla na­stęp­nych ba­da­czy in­spi­ra­cją do od­mien­nego spoj­rze­nia na prze­szłość Rze­czy­po­spo­li­tej.

Ko­lejne lata przy­nio­sły więc mno­gość ini­cja­tyw po­le­mi­zu­ją­cych z jed­no­wy­mia­ro­wym ob­ra­zem pol­skich dzie­jów. Po­cząt­kowo dys­ku­to­wano przede wszyst­kim na ła­mach cza­so­pism na­uko­wych oraz „Ga­zety Wy­bor­czej”, „Po­li­tyki” i „Kry­tyki Po­li­tycz­nej”, ale z cza­sem de­bata za­częła za­ta­czać co­raz szer­sze kręgi. Ważną ini­cja­tywą bu­du­jącą śro­do­wi­sko był na przy­kład cykl se­mi­na­riów i kon­fe­ren­cji or­ga­ni­zo­wany od 2018 roku przez Strefę Wol­no­Słową i Prze­my­sława Wiel­go­sza z pol­skiej edy­cji „Le Monde di­plo­ma­ti­que” pod ty­tu­łem „Lu­dowa Hi­sto­ria Pol­ski”. Dwa lata póź­niej w se­rii wy­daw­ni­czej o tym sa­mym ty­tule i pod re­dak­cją Wiel­go­sza opu­bli­ko­wano książkę Mi­chała Rau­szera Bę­karty pańsz­czy­zny do­ty­czącą chłop­skiego oporu wo­bec pań­skiej prze­mocy[15]. Roz­po­częła ona szta­fetę ko­lej­nych po­zy­cji o po­dob­nej te­ma­tyce, gdyż wkrótce po­tem uka­zała się Lu­dowa hi­sto­ria Pol­ski hi­sto­ryka i so­cjo­loga Adama Lesz­czyń­skiego – syn­teza dzie­jów Rze­czy­po­spo­li­tej pi­sana z per­spek­tywy „dol­nych 90 pro­cent”. Au­tora in­te­re­so­wała w niej przede wszyst­kim hi­sto­ria re­dy­stry­bu­cji nad­wyżki eko­no­micz­nej two­rzo­nej przez war­stwy lu­dowe, mi­to­lo­gia pa­no­wa­nia i nie­woli, które uza­sad­niały jej przej­mo­wa­nie przez elity, oraz me­cha­ni­zmy oporu i buntu wo­bec tych prak­tyk[16]. Inne uję­cie za­pro­po­no­wał na­stęp­nie an­tro­po­log Kac­per Po­błocki, który w Cham­stwie sku­pił się głów­nie na prze­mocy wo­bec chło­pów, uwy­pu­kla­jąc w nim kwe­stie płciowe i rolę pa­triar­chatu jako ide­olo­gii spa­ja­ją­cej szlachtę i bo­gat­szych go­spo­da­rzy w „so­ju­szu oj­ców”[17]. Książki te sprze­dały się w dzie­siąt­kach ty­sięcy eg­zem­pla­rzy, uzy­skały no­mi­na­cje do Na­grody Li­te­rac­kiej Nike (dzieła Lesz­czyń­skiego i Po­błoc­kiego) oraz po­cią­gnęły za sobą la­winę ko­lej­nych pu­bli­ka­cji mniej czy bar­dziej utoż­sa­mia­ją­cych się z nowo po­wsta­łym nur­tem[18]. Tym sa­mym wy­zna­czyły nowy okres pi­sa­nia lu­do­wej hi­sto­rii Pol­ski, na­zy­wany nie­kiedy „zwro­tem lu­do­wym”. Te­mat po­dej­mo­wany po­cząt­kowo przez garstkę en­tu­zja­stów oraz le­wi­cowo-li­be­ralne re­dak­cje zna­lazł się w głów­nym nur­cie de­baty pu­blicz­nej.

1.2. WY­PARTE KO­RZE­NIE

Oprócz chęci wy­peł­nie­nia bia­łych plam hi­sto­rii przed­sta­wi­cie­lom nurtu chłop­sko­ści przy­świeca także dru­gie, rów­nie ważne za­ło­że­nie ba­daw­cze. Brzmi ono na­stę­pu­jąco: „My­śmy wszystko za­po­mnieli, mego dziadka piłą rżnęli”. Współ­cze­śnie wy­po­wiada te słowa jed­nak nie in­te­li­gent szla­chec­kiego ro­do­wodu (Pan Młody z We­sela), lecz po­to­mek pańsz­czyź­nia­nych chło­pów, który za­po­mniał o swym po­cho­dze­niu, do­zna­nych, ale rów­nież i za­da­wa­nych krzyw­dach. A że dzie­więć­dzie­siąt pro­cent Po­la­ków ma ko­rze­nie chłop­skie, do­świad­cze­nie to jest po­wszechne[19]. Szcze­gól­nie istotne jest ono dla po­wsta­łej w III RP klasy śred­niej, która tak sku­tecz­nie wy­parła się swo­jego po­cho­dze­nia, że dziś usi­łuje je od­na­leźć w szla­chec­kich ge­ne­alo­giach, bu­duje so­bie twory dwor­ko­po­dobne, a w nich wie­sza na ścia­nach ka­ra­bele, tro­fea my­śliw­skie i por­trety przod­ków.

Za­po­mniane po­cho­dze­nie chłop­skie ma mieć – w opi­nii ba­da­czy chłop­sko­ści – szcze­gólną i for­ma­cyjną rolę w kształ­to­wa­niu pol­skiej men­tal­no­ści, a więc spo­łecz­nych wy­obra­żeń, po­staw czy upodo­bań. Grze­gorz Gro­chow­ski wy­mie­nia jako przy­kład ta­kiego spadku „re­to­rykę «zgody» i skłon­ność do eu­fe­mi­zo­wa­nia i ta­bu­izo­wa­nia rze­czy­wi­stych po­dzia­łów”[20]. In­tu­icję tę po­twier­dzają wzmian­ko­wane już ba­da­nia w Żmią­cej, któ­rej miesz­kańcy długo sta­rali się ukryć przed ba­da­czem-in­te­li­gen­tem roz­dzie­ra­jący ich kon­flikt we­wnętrzny o po­wo­jenną par­ty­zantkę[21]. Ce­cha ta zdaje się jed­nak nie przy­na­le­żeć wy­łącz­nie do spu­ści­zny chłop­skiej, gdyż to w ide­olo­gii szlachty wy­two­rzył się cał­ko­wi­cie fik­cyjny mit rów­no­ści (szlach­cic na za­gro­dzie równy wo­je­wo­dzie), który w ob­li­czu wiel­kich róż­nic w sta­tu­sie eko­no­micz­nym, a w efek­cie sto­sun­ków klienc­kich po­mię­dzy ma­gna­te­rią a drob­nicą szla­checką, ni­jak nie przy­sta­wał do rze­czy­wi­sto­ści. W związku z tym stan szla­checki dzie­lił się na po­sia­da­jącą naj­więk­szy areał ziemi i pia­stu­jącą naj­wyż­sze urzędy ma­gna­te­rię, zie­miań­stwo fol­warczne po­ni­żej i znacz­nie uboż­szą szlachtę za­gro­dową oraz – na sa­mym dole – go­łotę, czyli szlachtę bez ziemi. Ana­lo­giczny po­dział spo­tkać można było na wsi, gdzie naj­waż­niej­szą po­zy­cję zaj­mo­wali bo­gaci kmie­cie, na któ­rych po­lach pra­co­wali za­grod­nicy (po­sia­da­jący spła­che­tek ziemi i wła­sną cha­łupę) oraz cha­łup­nicy (je­dy­nie wła­ści­ciele domu). Naj­ni­żej w stra­ty­fi­ka­cji wsi znaj­do­wali się ko­mor­nicy, cał­ko­wi­cie za­leżni od ma­jęt­nych go­spo­da­rzy, gdyż nie mieli na­wet wła­snego da­chu nad głową. Ta­bu­izo­wa­nie rze­czy­wi­stych po­dzia­łów za­równo wśród szlachty, jak i chło­pów można in­ter­pre­to­wać – za Mi­che­lem Fo­ucaul­tem – w ka­te­go­rii wła­dzy i kon­troli naj­bo­gat­szych przed­sta­wi­cieli stanu nad resztą spo­łecz­no­ści.

Ko­lejną ce­chą pol­skiej men­tal­no­ści, wska­zy­waną przez ba­da­czy chłop­sko­ści, a wy­wo­dzącą się z wiej­skiego po­cho­dze­nia więk­szo­ści na­szych ro­da­ków, mia­łaby być „po­wszechna for­muła re­li­gij­no­ści, o cha­rak­te­rze ob­rzę­dowo-ko­lek­tyw­nym, zdo­mi­no­wana przez re­la­cje hie­rar­chiczne i «pa­sto­ralny» au­to­ry­tet ko­ściel­nych in­sty­tu­cji”[22]. Gro­chow­ski wska­zuje tu­taj przede wszyst­kim na współ­cze­sne formy kultu (folk­lor kal­wa­ryj­ski) czer­piące z lu­do­wej po­boż­no­ści. Prze­ja­wów „po­st­chłop­skiej men­tal­no­ści” szuka rów­nież w par­ce­lo­wa­niu i pry­wa­ty­zo­wa­niu prze­strzeni pu­blicz­nej, in­ten­syw­nie zmie­nia­ją­cych kra­jo­braz i funk­cjo­nal­ność pol­skich miast (m.in. gro­dze­nie traw­ni­ków i osie­dli)[23]. Także tu można wy­ra­zić wąt­pli­wość, od­wo­łu­jąc się do ar­chi­tek­tury pol­skiej wsi, w któ­rej rzad­ko­ścią były zwarte za­bu­do­wa­nia do­mostw, jak na przy­kład te bu­do­wane przez Rze­szo­wia­ków w oko­li­cach Łań­cuta i Prze­wor­ska[24]. Za­zwy­czaj po­szcze­gólne ele­menty za­grody usta­wiane były w znacz­nej od­le­gło­ści od sie­bie, bez peł­nią­cego funk­cje ochronne płotu. Bez­pie­czeń­stwo we wsi utrzy­my­wane było dzięki wą­skiej i do­brze zna­ją­cej się wspól­no­cie, a prze­jawy kra­dzieży su­rowo ka­rano i pięt­no­wano, co udat­nie uka­zał w Pió­ro­pu­szu pi­sarz nurtu chłop­skiego Ma­rian Pi­lot[25]. Jed­no­cze­śnie przy­wią­za­nie do wła­sno­ści ziemi i jej roz­gra­ni­cza­nie było na wsi bar­dzo istotne, co wi­dać choćby w pa­mięci o „Sze­lo­wym” w Smar­żo­wej.

Na­stęp­nym waż­nym wąt­kiem de­bat do­ty­czą­cych chłop­sko­ści jest pod­dań­stwo i jego dłu­gie trwa­nie skut­ku­jące „re­la­cją fol­warczną”, od­naj­dy­waną w dzi­siej­szych sto­sun­kach pracy. Po­pu­la­ry­za­to­rem ta­kiego my­śle­nia jest An­drzej Le­der, który w swej Prze­śnio­nej re­wo­lu­cji za­uważa: „Re­cy­dywę tego ro­dzaju men­tal­no­ści fol­warcz­nej w dzi­siej­szej Pol­sce czę­sto można za­ob­ser­wo­wać w sto­sunku ka­dry za­rzą­dza­ją­cej do pra­cow­ni­ków w fir­mach i kor­po­ra­cjach. Po­czu­cie, że nie mamy do czy­nie­nia ze stro­nami umowy do­ko­nu­ją­cymi ekwi­wa­lent­nej wy­miany pracy na pie­nią­dze, lecz ra­czej z «za­rząd­cami» fol­warku i pod­le­głymi im wy­rob­ni­kami, któ­rym z nie­wia­do­mych przy­czyn trzeba pła­cić i – na do­da­tek – oka­zy­wać sza­cu­nek, jest bar­dzo czę­stym do­świad­cze­niem pra­cu­ją­cych w wa­run­kach pol­skiego ka­pi­ta­li­zmu”[26]. Nie wcho­dząc w szcze­góły pro­po­no­wa­nej kon­cep­cji, warto za­zna­czyć, że w spo­sób nie­do­sta­teczny uwzględ­nia ona kon­se­kwen­cje po­działu XVI-wiecz­nej Eu­ropy na li­nii Łaby na część fol­warczno-pańsz­czyź­nianą i część o względ­nej wol­no­ści oso­bi­stej chło­pów. Czy o men­tal­no­ści fol­warcz­nej można mó­wić także w przy­padku ka­pi­ta­li­stycz­nych państw Eu­ropy Za­chod­niej, gdzie z przy­mu­sem dar­mo­wej pracy po­że­gnano się znacz­nie wcze­śniej? W końcu to stam­tąd wy­wo­dzą się kor­po­ra­cje sto­su­jące pięt­no­wane prak­tyki. Nie­za­leż­nie od hi­sto­rycz­nej nie­pre­cy­zyj­no­ści tego po­ję­cia trudno nie za­uwa­żyć, jak czę­sto w Pol­sce re­la­cje pra­co­dawca–pra­cow­nik okre­ślane są ka­te­go­riami dawno po­grze­ba­nych sto­sun­ków feu­dal­nych. O pańsz­czyź­nie w pracy do­wia­du­jemy się więc nie­ustan­nie nie tylko z ano­ni­mo­wych wy­po­wie­dzi w in­ter­ne­cie, lecz także z prasy czy te­le­wi­zji.

Dla­tego cenną próbą ana­lizy dłu­giego trwa­nia pod­dań­stwa w Pol­sce jest film do­ku­men­talny Pio­tra Brożka pod zna­mien­nym ty­tu­łem Nie­pa­mięć (2015), w któ­rym dwoje bo­ha­te­rów, od­po­wied­nio o po­cho­dze­niu chłop­skim i ary­sto­kra­tycz­nym, dys­ku­tuje o współ­cze­snych kon­se­kwen­cjach swo­ich ko­rzeni. Do­ku­ment wy­pro­du­ko­wany zo­stał przez Sto­wa­rzy­sze­nie Fol­ko­wi­sko, głę­boko za­an­ga­żo­wane w nurt chłop­sko­ści i „prze­pra­co­wy­wa­nie” za­po­mnia­nej prze­szło­ści, i po­sta­wił tezę o istot­no­ści po­cho­dze­nia spo­łecz­nego we współ­cze­snej Pol­sce, która – po­dob­nie jak dzia­ła­nia for­ma­cji R.U.T.A. – na­po­tkała opór. Na pre­mie­rze w War­sza­wie wi­dzo­wie za­rzu­cili twór­com ob­razu stron­ni­czość, a „o tym, że lu­dzie dzielą się ze względu na szla­chec­kie lub nie­szla­chec­kie po­cho­dze­nie, do­wie­dzieli się od ko­mu­ni­stów”[27]. Słowa te do­bit­nie po­twier­dzają ob­ser­wa­cję Le­dera o „prze­śnio­nej re­wo­lu­cji”, skut­ku­ją­cej mię­dzy in­nymi wy­par­ciem pa­mięci o wła­snym chłop­skim po­cho­dze­niu.

Próbę przy­po­mnie­nia Po­la­kom ich ko­rzeni pod­jął także w 2014 roku Da­niel Ry­char­ski, który z oka­zji nie­ob­cho­dzo­nej sze­rzej rocz­nicy znie­sie­nia pańsz­czy­zny w Kró­le­stwie Pol­skim stwo­rzył dwie in­sta­la­cje ar­ty­styczne: Po­mnik chłopa i Bramę na 150. rocz­nicę znie­sie­nia pańsz­czy­zny. In­spi­ra­cją do po­wsta­nia tego pierw­szego był pro­jekt Al­brechta Dürera upa­mięt­nia­jący XVI-wieczną nie­miecką wojnę chłop­ską: „ła­mał [on – R.J.] za­sadę de­co­rum, bo umiesz­czał na gó­rze chłopa, ale też jego an­ty­po­mni­ko­wość wy­ra­żała się po­przez drwinę z ma­te­ria­łów po­mni­ko­wych, a więc po­dej­mo­wała te­mat trwa­ło­ści pa­mięci”[28]. Wątki te od­naj­du­jemy w Po­mniku chłopa, czyli me­ta­lo­wej przy­cze­pie rol­ni­czej z przy­twier­dzoną do niej re­ali­styczną po­sta­cią fra­so­bli­wego go­spo­da­rza. Po­cząt­kowo fi­gura ta miała no­sić – co zna­mienne – imię Ja­kuba Szeli, lecz w toku prac za­częła uosa­biać ja­ką­kol­wiek krzywdę chłop­ską – od pańsz­czy­zny aż po ustawę ogra­ni­cza­jącą ob­rót zie­mią rolną.

Po­dobną grę z wi­dzem pod­jął ar­ty­sta we wspo­mnia­nej bra­mie, któ­rej „pro­win­cjo­nalna me­ta­lo­pla­styka, żywe ko­lory, wła­ściwe dla sztuki lu­do­wej, oraz forma bramy trium­fal­nej za­czerp­nięta z wy­so­kiego po­rządku ar­chi­tek­tury re­pre­zen­ta­cyj­nej” sta­no­wią „hy­brydę cha­rak­te­ry­styczną dla pol­skiej kul­tury, z jej prak­tyką do­ko­ny­wa­nia swo­bod­nych in­ter­pre­ta­cji i ad­ap­to­wa­nia uni­wer­sal­nych wzo­rów do lo­kal­nych wy­obra­żeń”[29]. Co cie­kawe, obie prace nie zo­stały za­pre­zen­to­wane je­dy­nie wiel­ko­miej­skiej pu­blicz­no­ści, bo za­nim tra­fiły na fe­sti­wale i wy­stawy sztuki, przed­sta­wiano je w ro­dzin­nej wsi ar­ty­sty – Ku­rówku koło Sierpca, w któ­rej Ry­char­ski mieszka i pra­cuje. Na­stęp­nie Po­mnik chłopa w asy­ście straż­ni­ków ochot­ni­ków wy­ru­szył w przy­wo­dzącą na myśl pe­re­gry­na­cję świę­tego ob­razu po­dróż po oko­licz­nych wsiach. Tam wy­wo­ły­wał po­ru­sze­nie i za­cie­ka­wie­nie, a jego przy­jazd czę­sto był oka­zją do zro­bie­nia uro­czy­stego zdję­cia, jak w przy­padku urzęd­ni­czek gminy w Goz­do­wie, które z tego po­wodu na­wet prze­rwały swoją pracę[30]. Dzieła Ry­char­skiego wpi­sują się w nurt przy­po­mi­na­nia (a może wy­po­mi­na­nia?) Po­la­kom ich wy­par­tej toż­sa­mo­ści, choć od­mien­nego kon­tek­stu na­bie­rają w za­leż­no­ści od tego, czy pre­zen­to­wane są w mie­ście, czy też na wsi. W tym pierw­szym bar­dziej uwie­rają i oskar­żają, w tej dru­giej na­pa­wają dumą i ini­cjują za­in­te­re­so­wa­nie prze­szło­ścią, tak jak w przy­padku soł­tysa Ku­rówka, który po­sta­no­wił zgłę­bić hi­sto­rię znie­sie­nia pańsz­czy­zny w jego wsi[31].

Ce­chą cha­rak­te­ry­styczną dys­ku­sji wo­kół chłop­sko­ści jest jej po­li­fo­nicz­ność. Jak za­uważa Mał­go­rzata Li­twi­no­wicz-Droź­dziel, o de­ba­cie tej na­leży mó­wić jako o „kon­ste­la­cji” róż­nych dzieł nie­bę­dą­cych w sto­sunku do sie­bie w izo­la­cji: „Dzia­ła­nia spo­łeczne prze­pla­tają się z pracą ba­daw­czą, za­pro­sze­nia do skła­da­nia pro­po­zy­cji wy­stą­pień kon­fe­ren­cyj­nych przy­po­mi­nają tek­sty z ksią­że­czek do­łą­czo­nych do płyt, in­ter­pre­ta­to­rzy tek­stów li­te­rac­kich sło­wami de­kla­rują swoje za­an­ga­żo­wa­nie w prze-po­wia­da­nie hi­sto­rii Pol­ski”[32]. Mno­gość środ­ków wy­razu może bu­dzić za­wrót głowy, a scep­ty­ków skła­niać do twier­dze­nia, że skoro chłop­skość jest wszę­dzie i wszyst­kim, to jest ni­czym. Z ta­kimi wąt­pli­wo­ściami opty­mi­stycz­nie roz­pra­wia się cy­to­wana ba­daczka: „Po­stać uczo­nego, który staje się dra­ma­tur­giem po­wsta­ją­cego spek­ta­klu, syl­wetka ba­da­cza, który pi­sze wstęp (bo tak chyba na­leży po­wie­dzieć) do punk­fol­ko­wej płyty, pro­fe­sorka pra­cu­jąca jako ku­ra­torka wy­stawy sztuki – to nie są fi­gury po­mie­sza­nia i nie-dość-wy­kształ­co­nego pro­fe­sjo­na­li­zmu, tylko fi­gury po­kory wo­bec ogra­ni­czeń dys­kursu i uzna­nia (chcia­łoby się po­wie­dzieć: wresz­cie!) tego, że ję­zyk sztuki, li­te­ra­tury, mu­zyki, te­atru i wszel­kich dzia­łań per­for­ma­tyw­nych jest istotny w prze­pra­co­wy­wa­niu źró­deł współ­cze­snej toż­sa­mo­ści Po­la­ków”[33].

1.3. RE­PU­BLIKA IN­TE­LI­GENCKA

Amne­zja pol­skiego spo­łe­czeń­stwa co do swo­jego wiej­skiego po­cho­dze­nia nie jest zja­wi­skiem przy­pad­ko­wym. Jak pi­szą Ra­fał Smo­czyń­ski i To­masz Za­rycki, od­zy­ska­nie przez Pol­skę nie­pod­le­gło­ści w 1918 roku ozna­czało po­wsta­nie „re­pu­bliki in­te­li­genc­kiej”, w któ­rej wła­dzę ob­jęła ta war­stwa spo­łeczna. To ona w XIX-wiecz­nych wal­kach o rząd dusz od­nio­sła zwy­cię­stwo nad zie­miań­stwem i ary­sto­kra­cją, a jej suk­ces przy­pie­czę­to­wały wy­własz­cze­nia re­wo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej oraz po­zo­sta­wie­nie poza gra­ni­cami od­ro­dzo­nej Pol­ski gi­gan­tycz­nych ma­jąt­ków daw­nej elity. Oprócz utraty ma­te­rial­nych pod­staw bytu oczy­wi­stym cio­sem było także for­malne znie­sie­nie w kon­sty­tu­cji mar­co­wej z 1921 roku ty­tu­łów i wy­ni­ka­ją­cych z nich przy­wi­le­jów. W ar­ty­kule 96 za­pi­sano: „Rzecz­po­spo­lita Pol­ska nie uznaje przy­wi­le­jów ro­do­wych ani sta­no­wych, jak rów­nież żad­nych her­bów, ty­tu­łów ro­do­wych i in­nych, z wy­jąt­kiem na­uko­wych, urzę­do­wych i za­wo­do­wych”[34]. Mimo to rola hi­sto­rycz­nej war­stwy wyż­szej po­zo­stała klu­czowa, gdyż „po­le­gała na le­gi­ty­mi­zo­wa­niu sta­tusu in­te­li­gen­cji jako no­wej do­mi­nu­ją­cej elity na­ro­do­wej oraz na iden­ty­fi­ko­wa­niu cią­gło­ści II, a na­stęp­nie III Rze­czy­po­spo­li­tej z przed­ro­zbio­rową Rzecz­po­spo­litą Obojga Na­ro­dów”[35]. Dla­tego zie­mia­nie i ary­sto­kraci zo­stali po 1918 roku in­kor­po­ro­wani do in­te­li­gen­cji, w któ­rej ob­jęli rolę we­wnętrz­nej sub­e­lity. Do­szło tym sa­mym do pa­ra­dok­sal­nej sy­tu­acji, po­nie­waż do­tych­czas kon­ku­ru­jące ze sobą obozy po­łą­czyły się w je­den, a zwy­cię­ski prze­jął część ide­ałów zie­miań­skich, de­mo­kra­ty­zu­jąc je i uni­wer­sa­li­zu­jąc. Re­la­cję po­mię­dzy nimi Smo­czyń­ski i Za­rycki – za Émile’em Dur­khe­imem – na­zwali to­te­mem in­te­li­genc­kim: „Wo­kół ta­kiego to­temu, ro­zu­mia­nego jako klu­czowy sym­bol cią­gło­ści hi­sto­rycz­nej pol­skich elit, nie tylko ufor­mo­wała się współ­cze­sna toż­sa­mość in­te­li­gencka, ale także [...] współ­cze­sna pol­ska toż­sa­mość oby­wa­tel­ska”[36].

Jed­nym z przy­kła­dów przej­mo­wa­nia i upo­wszech­nia­nia tra­dy­cji szla­chec­kiej przez in­te­li­gen­cję jest Try­lo­gia Hen­ryka Sien­kie­wi­cza, która od­bie­ga­jąc da­leko od re­aliów epoki, stwo­rzyła wy­ide­ali­zo­waną opo­wieść o Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Na­ro­dów i rzą­dzą­cym nią sta­nie[37]. Na książ­kach tych wy­cho­wały się po­ko­le­nia Po­la­ków i na­leży to ro­zu­mieć do­słow­nie, gdyż miały one ogromny wpływ na wy­two­rze­nie wśród chło­pów świa­do­mo­ści na­ro­do­wej[38]. Po­pu­lar­ność Try­lo­gii prze­kra­czała zresztą wszyst­kie gra­nice kla­sowe, gdyż była ona także stałą po­zy­cją w do­mach ary­sto­kra­tycz­nych, gdzie rów­nież wzmac­niała pol­skość. Na przy­kład Jó­zef Czap­ski, wy­wo­dzący się z ro­dziny ko­smo­po­li­tycz­nej, tak opi­sy­wał jej wspólną lek­turę: „Jakże wy­raź­nie wi­dzę jego [ojca – R.J.] twarz w bia­łym świe­tle lampy spi­ry­tu­so­wej, pro­fil o du­żym or­lim no­sie [...]. Głowa od­chy­lona w tył, oparta o bar­dzo po­chyłe «plecy» skó­rza­nego zie­lo­nego fo­tela, łzy, które sta­rał się ukryć, a które mu się są­czyły na skraju ze­wnętrz­nym oka, gdy tylko scena była wzru­sza­jąca. Jesz­cze sły­szę jego za­kło­po­tane chrzą­ka­nie, kiedy na­gle wjeż­dżał w ja­kiś ustęp we­dług niego dla dzieci nie­od­po­wiedni. (Try­lo­gia miała wszyst­kie ta­kie ustępy sta­ran­nie ob­ra­mione ołów­kiem). Po tylu la­tach, w pa­lący upał na gra­nicy per­skiej czuję jesz­cze roz­kosz tej wie­czor­nej pół­go­dziny i obawę, że szybko się skoń­czy, że każą nam iść spać”[39]. W II RPTry­lo­gia jako pod­sta­wowy bu­du­lec pol­sko­ści we­szła do ka­nonu lek­tur szkol­nych i tam mimo krót­kiego okresu kry­tyki sta­li­now­skiej znaj­duje się do dzi­siaj.

Fun­da­men­tem „re­pu­bliki in­te­li­genc­kiej” jest obo­wią­zu­jąca wciąż toż­sa­mość oby­wa­tel­ska czer­piąca z etosu szla­chec­kiego. Jak twier­dzą Smo­czyń­ski i Za­rycki, w II RP do­szło do po­wszech­nej no­bi­li­ta­cji wszyst­kich jej miesz­kań­ców, „ro­zu­mia­nej jako sym­bo­liczne roz­sze­rze­nie stanu szla­chec­kiego”[40]. Była to re­ali­za­cja oświe­ce­nio­wych po­stu­la­tów gło­szo­nych już od Sejmu Czte­ro­let­niego i mo­dy­fi­ko­wa­nych w XIX wieku przez po­stę­po­wych pu­bli­cy­stów szla­chec­kich, ta­kich jak Mau­rycy Moch­nacki czy Jo­achim Le­le­wel[41]. Wie­rzyli oni w ko­niecz­ność włą­cze­nia do na­rodu pol­skiego – po­ję­cia do­tych­czas przy­pi­sy­wa­nego tylko szlach­cie – także chło­pów[42]. Po­łą­cze­nie sił miało być je­dy­nym spo­so­bem na zrzu­ce­nie za­bor­czego jarzma, a ko­lejne klę­ski po­wstań, w więk­szo­ści od­wo­łu­ją­cych się do siły zbroj­nej szlachty, tylko te tezy po­twier­dzały. Sprawa nie była jed­nak wcale oczy­wi­sta, bo z jed­nej strony pro­po­zy­cje te spo­ty­kały się z kry­tyką kon­ser­wa­tyw­nego zie­miań­stwa, a z dru­giej sami chłopi długo nie chcieli zo­stać Po­la­kami, jak w przy­padku Ga­li­cji, gdzie na­zy­wali sie­bie „cy­sor­skimi” i z pol­sko­ścią re­pre­zen­to­waną przez szlachtę w więk­szo­ści się nie utoż­sa­miali.

W 1918 roku wło­ścia­nie zo­stali włą­czeni w ka­te­go­rię na­rodu i sym­bo­licz­nie uszlach­ceni, czy tego chcieli, czy nie, a jed­nym z tego prze­ja­wów „jest ob­ję­cie wszyst­kich [pol­skich – R.J.] oby­wa­teli pra­wem do po­słu­gi­wa­nia się ty­tu­łem «pana/pani»”[43]. Jesz­cze w XIX wieku za­re­zer­wo­wany był on pra­wie wy­łącz­nie dla zie­miań­stwa i in­te­li­gen­cji, które tak zwra­cały się do sie­bie na­wza­jem i ocze­ki­wały tego od in­nych[44]. Na wsi pod­sta­wowy zwrot grzecz­no­ściowy sta­no­wiło na­to­miast „wy” uży­wane wraz z liczbą mnogą cza­sow­nika (plu­ra­lis ma­ie­sta­ti­cus), a  do ty­tułu „pan” upraw­niał je­dy­nie awans spo­łeczny, jak w przy­padku na­uczy­cieli po­cho­dze­nia chłop­skiego[45]. Z cza­sem wraz ze zmianą mo­delu oby­wa­tel­stwa i przy­ję­ciem w ob­ręb na­rodu wszyst­kich warstw spo­łecz­nych upo­waż­niony do po­słu­gi­wa­nia się do­tych­cza­sową formą eli­tarną zo­stał każdy peł­no­letni oby­wa­tel[46]. Tym sa­mym dzi­siej­szy zwrot grzecz­no­ściowy ode­rwał się od wy­znacz­nika po­cho­dze­nia, a złą­czył się z oby­wa­tel­stwem, co udo­wad­nia fakt, że przy­na­le­żał on chło­pom uświa­do­mio­nym na­ro­dowo jesz­cze przed 1918 ro­kiem. I tak do czu­ją­cych się Po­la­kami miesz­kań­ców Świąt­nik Gór­nych, rze­mieśl­ni­czej wsi pod Kra­ko­wem utrzy­mu­ją­cej z po­bli­skim mia­stem sze­ro­kie kon­takty, w la­tach osiem­dzie­sią­tych XIX wieku mia­stowi zwra­cali się nie per „ty”, lecz per „pan”[47]. Re­guła ta nie obo­wią­zy­wała już jed­nak kilka ki­lo­me­trów da­lej, w nie­spo­lo­ni­zo­wa­nych wsiach. Po­wszechna no­bi­li­ta­cja miała tam do­piero na­stą­pić.

Mo­del oby­wa­tel­stwa pol­skiego za­sad­ni­czo różni się od tego zna­nego z Za­chodu, gdzie zu­ni­wer­sa­li­zo­wano przede wszyst­kim ide­ały miesz­czań­skie prze­ciw­sta­wione ary­sto­kra­tycz­nym i mo­nar­chicz­nym, czego naj­lep­szym przy­kła­dem jest Fran­cja. W Pol­sce ide­al­nym oby­wa­te­lem jest nie miesz­cza­nin (a tym bar­dziej chłop) o hi­sto­rycz­nie sła­bej po­zy­cji, lecz in­te­li­gent, który w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym stwo­rzył zręby pań­stwa i jego ide­olo­gię – z sil­nym kom­po­nen­tem szla­chec­kim. Jak uwa­żają Smo­czyń­ski i Za­rycki, prze­jął on od szlachty opo­zy­cję „pan–cham”, się­ga­jącą swymi ko­rze­niami bi­blij­nej hi­sto­rii o prze­kleń­stwie Chama, która miała uza­sad­niać po­dział ludz­ko­ści na lu­dzi wol­nych i pod­da­nych. W na­stęp­stwie dy­cho­to­mia ta stała się w Pol­sce „nor­ma­tywną osią i punk­tem od­nie­sie­nia dla mo­ral­nych ocen, im­pli­ku­ją­cych sto­pień do­sko­na­ło­ści w urze­czy­wist­nia­niu oby­wa­tel­skich ide­ałów”[48]. „Pan” jest oby­wa­te­lem, „cham” (czyli po­gar­dli­wie chłop) zo­stał z tej ka­te­go­rii wy­łą­czony. Dla­tego ile­kroć chcemy zdys­kre­dy­to­wać kom­pe­ten­cje dru­giego czło­wieka, mó­wimy o wy­sta­ją­cej mu sło­mie z bu­tów lub ob­rzu­camy inną in­wek­tywą zwią­zaną ze wsią. Od „chama”, po­przez „bu­raka”, aż do „sło­ika” – wszystko to, co zwią­zane z ple­bej­sko­ścią czy wsią, w ję­zyku pol­skim ko­ja­rzone jest z pry­mi­ty­wi­zmem i za­co­fa­niem[49].

Stąd też w li­te­ra­tu­rze ukuto po­ję­cie „cha­mo­fo­bii”, czyli po­gardy dla osób z klas niż­szych, którą ce­cho­wać ma się duża część elit w Pol­sce. Sztan­da­ro­wym tego przy­kła­dem jest ar­ty­kuł Anny Szulc Na­jazd Hu­nów, opu­bli­ko­wany w „New­swe­eku” w 2016 roku, a do­ty­czący osób wy­po­czy­wa­ją­cych nad Mo­rzem Bał­tyc­kim[50]. W opi­nii Pawła Wik­tora Ry­sia w tek­ście tym au­torka po­łą­czyła „brak kul­tury wcza­so­wi­czów z ich ni­skim sta­tu­sem eko­no­miczno-spo­łecz­nym”, pięt­nu­jąc nie­wła­ściwe po­stawy urlo­po­wi­czów, a w rze­czy­wi­sto­ści da­jąc upust swo­jemu eli­ta­ry­zmowi i pa­ter­na­li­zmowi[51]. Za­rzuty cha­mo­fo­bii cy­klicz­nie po­ja­wiają się w dys­ku­sjach na ła­mach me­diów le­wi­co­wych opi­su­ją­cych li­be­ralną, kry­tyczną wo­bec „roz­daw­nic­twa” pu­blicz­nego, in­ter­pre­ta­cję po­li­tyczną pro­gramu so­cjal­nego rzą­dów PiS „Ro­dzina 500+”. Lu­strza­nym od­bi­ciem cha­mo­fo­bii jest zaś folk­lo­ry­za­cja, po­le­ga­jąca na spro­wa­dza­niu wsi do skan­senu war­to­ści pry­mar­nych, z któ­rych – nie­za­leż­nie od po­cho­dze­nia spo­łecz­nego – czer­pać może każdy. Strój, gwara, bu­dow­nic­two stają się ele­men­tem di­sney­lan­dy­za­cji wsi, na któ­rej w karcz­mach można na­pić się jak „za Żyda” (choć prze­cież go nie ma) czy wy­doić krowę (czego ręcz­nie już się pra­wie nie robi). My­śle­nie ta­kie nie­da­le­kie jest od pro­tek­cjo­na­li­zmu i wpi­suje się w długą tra­dy­cję chło­po­ma­nii. Tym sa­mym, mimo zgoła od­mien­nych in­ten­cji, bli­skie jest cha­mo­fo­bii[52].

I tu do­cho­dzimy do klu­czo­wego wnio­sku au­to­rów To­temu in­te­li­genc­kiego, któ­rzy twier­dzą, że prze­kro­cze­nie po­działu „pan–cham” nie jest moż­liwe, gdyż to „fun­da­men­talna rama nor­ma­tywna funk­cjo­no­wa­nia spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego”. Kry­tyka osób nad­uży­wa­ją­cych pań­skiej re­to­ryki bę­dzie „de facto za­wsze zde­ma­sko­wa­niem ich jako ukry­tych «cha­mów», czyli uzna­niem ich za osoby nie­speł­nia­jące wzor­ców oby­wa­tel­sko­ści”[53]. Pięt­no­wa­nie cha­mo­fo­bii bę­dzie ni­czym in­nym jak cha­mo­fo­bią ukrytą pod płasz­czy­kiem do­brych in­ten­cji. Ana­lo­gicz­nie wszyst­kie dzia­ła­nia ar­ty­styczne, pu­bli­cy­styczne i na­ukowe to­czące się wo­kół chłop­sko­ści – od płyty R.U.T.Y. z pie­śniami an­ty­feu­dal­nymi po Prze­śnioną re­wo­lu­cję Le­dera i ar­ty­kuły pu­bli­cy­styczne Ja­kuba Maj­murka – wzy­wa­jące pol­ską klasę śred­nią do uzna­nia i prze­pra­co­wa­nia swo­ich chłop­skich ko­rzeni, ro­zu­miane są przez so­cjo­lo­gów jako ele­ment „in­te­li­genc­kiej sty­li­za­cji” – folk­lo­ry­za­cję[54]. Gdy więc Piotr Ko­zak na ła­mach „Kry­tyki Po­li­tycz­nej” wzywa do wy­płaty od­szko­do­wań za pańsz­czy­znę, nie różni się wiele od Pana Mło­dego z We­sela na­kła­da­ją­cego na sie­bie chłop­ską suk­manę[55]. Po­dob­nie rzecz się ma z mu­zy­kami R.U.T.Y. wy­do­by­wa­ją­cymi z bi­blio­tek za­po­mniane pie­śni czy z „wie­śniaczką” krę­cącą film do­ku­men­talny o spu­ściź­nie pod­dań­stwa – wy­po­wie­dzi te z za­sady przy­na­leżne są do oręża kul­tu­ro­wego klasy wyż­szej[56]. Wzmian­ko­wani so­cjo­lo­dzy in­ter­pre­tują więc chłop­skość jako fa­na­be­rię in­te­lek­tu­ali­stów, któ­rzy wy­stę­pują jako swo­iści „te­ra­peuci” klasy śred­niej, jed­no­cze­śnie za­po­mi­na­jąc o swoim szla­checko-in­te­li­genc­kim uwi­kła­niu. Prze­ma­wiają za­tem z po­zy­cji „pana” przy­po­mi­na­ją­cego do­rob­kie­wi­czom o ich po­cho­dze­niu, czyli fak­tycz­nie wy­po­mi­na­jąc im „cham­skie” po­cho­dze­nie i nie dość do­brze zin­ter­na­li­zo­wany in­te­li­gencki ha­bi­tus, stro­niący prze­cież od osten­ta­cji i czę­sto­kroć ba­ga­te­li­zu­jący istot­ność wła­snego po­cho­dze­nia spo­łecz­nego.

Ra­cję mają Smo­czyń­ski i Za­rycki, gdy do­strze­gają pa­ra­doks in­te­li­genc­kiej kry­tyki cha­mo­fo­bii. Trudno także nie za­uwa­żyć, że de­baty do­ty­czące chłop­sko­ści od­by­wają się przede wszyst­kim na ła­mach kilku le­wi­cowo-li­be­ral­nych me­diów i ogra­ni­czone są do tego sa­mego in­te­li­genc­kiego śro­do­wi­ska aka­de­micko-ar­ty­stycz­nego. Twier­dze­nie ta­kie nie od­biera jed­nak do­nio­sło­ści dys­ku­sji to­czą­cej się w XXI-wiecz­nej Pol­sce, któ­rej sym­bo­liczny po­czą­tek wy­zna­cza się na 2011 rok, gdy na­stą­piło „spię­trze­nie” róż­nych ini­cja­tyw chłop­sko­ści[57]. De­bata ta za­ta­cza co­raz szer­sze kręgi i za­czyna wy­cho­dzić poza wą­ską grupę le­wi­cowo-li­be­ral­nych in­te­lek­tu­ali­stów, czego efek­tem jest mię­dzy in­nymi wej­ście Szeli do po­pkul­tury czy suk­ces wy­daw­ni­czy ksią­żek spod znaku „lu­do­wej hi­sto­rii Pol­ski”. Skwi­to­wa­nie tego fe­no­menu rze­komą chło­po­ma­nią jest na­der nie­wy­star­cza­jące. Po­zwala ba­ga­te­li­zo­wać każdą zmianę spo­łeczną i im­pre­gnuje władz­two „re­pu­bliki in­te­li­genc­kiej”.

To, co w isto­cie dzieje się obec­nie w Pol­sce, ma znacz­nie głęb­sze pod­łoże – prze­śnione re­wo­lu­cje, i ta z lat 1939–1956, i ta wy­zna­czona przez Smo­czyń­skiego i Za­ryc­kiego u progu nie­pod­le­gło­ści, dają o so­bie znać. To one do­pu­ściły do głosu in­te­li­gen­tów wy­wo­dzą­cych się ze wsi, któ­rzy czują się te­raz w obo­wiązku przy­wró­cić pa­mięć o chło­pach, kul­tu­rze i hi­sto­rii wsi. W ich imie­niu ne­go­cjują pol­ski mo­del oby­wa­tel­stwa, który – włą­cza­jąc w ka­te­go­rię na­rodu chło­pów w 1918 roku – nie uwzględ­nił ich do­robku i toż­sa­mo­ści. Ob­ser­wu­jemy więc dzi­siaj in­te­li­genc­kie próby oba­le­nia „re­pu­bliki in­te­li­genc­kiej” i usta­no­wie­nia w jej miej­sce no­wego pro­jektu oby­wa­tel­skiego, któ­rego ka­mie­niem wę­giel­nym jest opi­sa­nie i uzna­nie lu­do­wej hi­sto­rii Pol­ski.

1.4. BO­HA­TER TO TWÓJ ORĘŻ!

Ja­kub Szela tra­fił na sztan­dary in­te­li­gen­tów wy­peł­nia­ją­cych białe plamy hi­sto­rio­gra­fii oraz wal­czą­cych z amne­zją klasy śred­niej. Zna­lazł się tam, gdyż współ­cze­sne elity przy­swo­iły so­bie lek­cję z po­wsta­wa­nia na­ro­dów w XIX wieku. Świa­do­mość na­ro­dową zbu­do­wano wów­czas mię­dzy in­nymi na pod­sta­wie in­ten­cjo­nal­nie two­rzo­nych wi­ze­run­ków bo­ha­te­rów. Traf­nie opi­sał ten fe­no­men Ni­ko­dem Boń­cza-To­ma­szew­ski, który za­uwa­żył, że „Pol­ska prze­łomu XIX i XX wieku to praw­dziwy kraj bo­ha­te­rów”[58]. Na­stą­pił wów­czas „szał rocz­ni­cowy” i z nim usta­lił się obo­wią­zu­jący do dziś pan­teon he­ro­sów, który za­sie­dlili głów­nie pi­sa­rze, władcy i – sym­bo­licz­nie – ważne wy­da­rze­nia hi­sto­ryczne, re­pre­zen­to­wane przez po­szcze­gólne jed­nostki. Tak więc bi­twę pod Grun­wal­dem sym­bo­li­zo­wał Wła­dy­sław Ja­giełło, wojny z im­pe­rium osmań­skim – Jan III So­bie­ski, in­su­rek­cję ko­ściusz­kow­ską – jej na­czel­nik, a po­wsta­nie stycz­niowe – Ro­mu­ald Trau­gutt. Po­świę­cano im ob­chody rocz­ni­cowe, wy­da­wano bro­szury, sy­pano kopce i bu­do­wano po­mniki. Główną rolę w upa­mięt­nia­niu bo­ha­te­rów ode­grała in­te­li­gen­cja, któ­rej dzia­łal­ność po­le­gała na – jak okre­ślił to Eric Hobs­bawm – „wy­my­śla­niu tra­dy­cji”[59]. Pro­ces ten na­stą­pił w XIX wieku i miał na celu le­gi­ty­mi­za­cję no­wo­cze­snego pań­stwa znaj­du­ją­cego swoje dzie­jowe uza­sad­nie­nie w od­wiecz­nie ist­nie­ją­cej tra­dy­cji. Po­nie­waż ta, w wy­niku pro­ce­sów no­wo­cze­sno­ści ta­kich jak in­du­stria­li­za­cja czy mi­gra­cja do miast, zo­stała prze­rwana, na­le­żało ją na nowo wy­na­leźć. Jej twór­cami stali się więc in­te­li­genci, któ­rzy za po­śred­nic­twem „do­stęp­nych środ­ków «prze­mocy sym­bo­licz­nej» [...] sko­lo­ni­zo­wali świa­do­mość mas”[60].

Brak pań­stwo­wo­ści nie po­wstrzy­mał pol­skich in­te­li­gen­tów od tych prak­tyk. Bo­ha­te­ro­wie na­ro­dowi mieli stwo­rzyć z chło­pów Po­la­ków i umac­niać pol­skość pod za­bo­rami. Stąd też na prze­ło­mie XIX i XX wieku ob­ser­wu­jemy tak dużą obec­ność he­ro­sów w prze­strzeni pu­blicz­nej, w książ­kach i w pra­sie. W sa­mych oko­li­cach nie­wiel­kich Sie­dlisk-Bo­gu­sza po­sta­wiono w 1910 roku aż dwa po­mniki upa­mięt­nia­jące pięć­setną rocz­nicę bi­twy pod Grun­wal­dem. Trudno nie do­pa­try­wać się w tym in­ten­cji una­ro­do­wie­nia krnąbr­nych chło­pów, któ­rzy jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej pod­nie­śli kosy i wi­dły prze­ciw – jak to uj­mo­wali – „Po­la­kom”.

Ukształ­to­wany na prze­ło­mie XIX i XX wieku i obo­wią­zu­jący do dziś pan­teon na­ro­dowy był wy­jąt­kowo ubogi pod wzglę­dem re­pre­zen­ta­cji ca­ło­ści spo­łe­czeń­stwa pol­skiego. Przy­tła­cza­jąca więk­szość obec­nych w nim osób to męż­czyźni po­cho­dze­nia szla­chec­kiego. Ze wsi po­cho­dził je­dy­nie kre­owany na bo­ha­tera in­su­rek­cji ko­ściusz­kow­skiej ko­sy­nier Woj­ciech Bar­tos Gło­wacki. Miesz­czan re­pre­zen­to­wać miał z ko­lei inny uczest­nik po­wsta­nia 1794 roku – szewc Jan Ki­liń­ski, a nad ca­ło­ścią jed­no­ści na­ro­do­wej czu­wał nie­do­szły re­for­ma­tor chłop­ski Ta­de­usz Ko­ściuszko – szlach­cic z po­cho­dze­nia. Na­rzu­cani przez in­te­li­gen­tów bo­ha­te­ro­wie nie od­po­wia­dali jed­nak rze­czy­wi­stym od­czu­ciom wsi, al­bo­wiem w du­żej czę­ści za­chod­niej Ga­li­cji kró­lo­wała pa­mięć o kim in­nym – o Ja­ku­bie Szeli. To wła­śnie ona – ta au­ten­tyczna oraz cią­gła obec­ność w ludz­kich umy­słach – czy­niła z niego ide­al­nego kan­dy­data na bu­rzy­ciela „re­pu­bliki in­te­li­genc­kiej”. W ten spo­sób po­słu­żył się nim naj­pierw ruch lu­dowy, a po dru­giej woj­nie świa­to­wej – ko­mu­ni­ści, prze­ciw­sta­wia­jąc się utrwa­lo­nemu przez szlachtę ne­ga­tyw­nemu ob­ra­zowi przy­wódcy chło­pów.

Tych pierw­szych prób roz­bi­cia pan­te­onu bo­ha­te­rów na­ro­do­wych do­ty­czy ta książka. Się­gnię­cie w prze­szłość po­zwoli jed­no­cze­śnie oce­nić szansę współ­cze­snych in­te­li­gen­tów, po­mnych do­świad­czeń bu­do­wa­nia na­rodu sprzed po­nad stu lat i po­słu­gu­ją­cych się fi­gurą Szeli, na ne­go­cja­cję pol­skiego mo­delu oby­wa­tel­stwa. Upiora nie wpusz­czono do izby we­sel­nej Wło­dzi­mie­rza Tet­ma­jera w 1900 roku, lecz współ­cze­śnie raz jesz­cze żąda on udziału przy bie­siad­nym stole. Tym ra­zem na in­nych wa­run­kach.

* * *

Jed­nym z fi­la­rów po­wsta­łej w 1918 roku „re­pu­bliki in­te­li­genc­kiej” jest hi­sto­rio­gra­fia. Alians in­te­li­gen­cji z zie­miań­stwem ozna­czał utrwa­le­nie w niej eli­tar­nego pa­ra­dyg­matu ba­dań, czego efek­tem jest po­wszechna dzi­siaj in­ter­pre­ta­cja dzia­łal­no­ści Ja­kuba Szeli, w któ­rej z jed­nego z licz­nych lo­kal­nych przy­wód­ców chłop­skich prze­isto­czył się on w krwa­wego do­wódcę ca­łej ra­ba­cji, a także de­ge­ne­rata ob­cią­żo­nego wie­loma wcze­śniej­szymi nie­go­dzi­wo­ściami. Tę czarną le­gendę stwo­rzyła i utrwa­liła w li­te­ra­tu­rze pięk­nej, sztu­kach pla­stycz­nych, a na­stęp­nie także w hi­sto­rio­gra­fii dru­giej po­łowy XIX i po­cząt­kach XX wieku wroga Szeli szlachta. W wy­niku tej nar­ra­cji przy­jął on na sie­bie cię­żar od­po­wie­dzial­no­ści za ra­ba­cję, uspo­ka­ja­jąc zie­miań­skie su­mie­nia i przy­wra­ca­jąc „zgodne współ­ist­nie­nie” z chło­pami. Pro­ces jej po­wsta­wa­nia opi­suje roz­dział trzeci tej książki, po­prze­dzony wpro­wa­dze­niem do epoki i krótką bio­gra­fią Szeli, nie­zbęd­nymi do zro­zu­mie­nia ota­cza­ją­cych go mi­tów, w roz­dziale dru­gim. Wszak z jego cur­ri­cu­lum vi­tae wy­cią­gano i in­ter­pre­to­wano to, co komu było wy­godne, czę­sto je uzu­peł­nia­jąc.

Zgod­nie z new­to­now­ską trze­cią za­sadą dy­na­miki ak­cja wy­wo­łuje re­ak­cję, więc nie­zgoda na tak jed­no­stron­nie pi­saną hi­sto­rię przy­szła bar­dzo szybko. Chłopi uznali dzia­ła­nia Szeli za klu­czowe dla znie­sie­nia pańsz­czy­zny w Ga­li­cji w 1848 roku i stwo­rzyli wy­bie­la­jącą go le­gendę (opi­saną w roz­dziale czwar­tym). Tę z ra­cji ich po­wszech­nej nie­pi­śmien­no­ści, a więc wy­klu­cze­nia z kul­tury pol­skiej, od­naj­du­jemy w pie­śniach i przy­śpiew­kach lu­do­wych z te­renu daw­nych za­bo­rów au­striac­kiego i ro­syj­skiego, a także we wspo­mnie­niach in­te­li­genc­kich pa­mięt­ni­ka­rzy po­cho­dze­nia chłop­skiego. Biała le­genda we­szła jed­nak do szer­szego dys­kursu do­piero za sprawą ru­chu lu­do­wego, który w po­cząt­kach swo­jej dzia­łal­no­ści scep­tycz­nie od­no­sił się do Szeli i jego po­ten­cjału po­li­tycz­nej mo­bi­li­za­cji wsi, lecz w wy­niku ra­dy­ka­li­za­cji w la­tach trzy­dzie­stych XX wieku za­czął go glo­ry­fi­ko­wać w ar­ty­ku­łach pu­bli­cy­stycz­nych, pra­cach na­uko­wych i dzia­łal­no­ści oświa­to­wej. Co istotne, była to pierw­sza próba ne­go­cja­cji pol­skiego mo­delu oby­wa­tel­stwa opar­tego na po­wszech­nym uszlach­ce­niu.

Ko­lejną pod­jęli ko­mu­ni­ści po dru­giej woj­nie świa­to­wej. Wpi­su­jąc Szelę w ma­te­ria­li­styczne poj­mo­wa­nie dzie­jów, stwo­rzyli z niego bo­ha­tera walki klas. Dzięki czer­wo­nej le­gen­dzie jego na­zwi­sko tra­fiło na ta­bliczki z na­zwami ulic i – w in­nej sza­cie niż do­tych­czas – do pod­ręcz­ni­ków szkol­nych i aka­de­mic­kich. Był to wy­nik wzmo­żo­nych de­bat pu­bli­cy­stycz­nych w setną rocz­nicę ra­ba­cji, gdy po raz pierw­szy w hi­sto­rii pod­jęły ze sobą dia­log wszyst­kie trzy le­gendy. Wraz z koń­cem plu­ra­li­zmu i usta­no­wie­niem Pol­skiej Rze­czy­po­spo­li­tej Lu­do­wej de­batę pu­bliczną zdo­mi­no­wała jed­nak wy­łącz­nie czer­wona le­genda ugrun­to­wana przez wy­da­wane w pierw­szej po­ło­wie lat pięć­dzie­sią­tych XX wieku prace na­ukowe. Szela był także in­spi­ra­cją wy­jąt­ko­wych pod wie­loma wzglę­dami so­cjo­lo­gicz­nych ba­dań te­re­no­wych z 1950 roku, w któ­rych trak­cie war­szaw­scy stu­denci pod prze­wod­nic­twem Sta­ni­sława Ossow­skiego i Ste­fana No­wa­kow­skiego wy­ru­szyli w jego ro­dzinne oko­lice z py­ta­niem o pa­mięć o ra­ba­cji. Przez mo­ment wy­da­wało się, że mark­si­stom uda się roz­bić ka­non na­ro­do­wych bo­ha­te­rów, lecz spa­dek po „re­pu­blice in­te­li­genc­kiej” oka­zał się zbyt silny. Chwi­lowy triumf ko­mu­ni­stycz­nej nar­ra­cji opi­suje roz­dział piąty tej książki, a do­tych­czas nie­wy­ko­rzy­stane ba­da­nia te­re­nowe – roz­dział szó­sty.

Roz­dział na­stępny przy­bliża z ko­lei kon­dy­cję wszyst­kich trzech le­gend od 1956 roku – daty klu­czo­wej dla schyłku le­gendy czer­wo­nej – aż do współ­cze­sno­ści. Dla do­peł­nie­nia wy­wodu za­da­łem także py­ta­nie o po­do­bień­stwo Szeli do Ro­bin Ho­oda i in­nych lu­do­wych bo­ha­te­rów. Książkę wień­czy epi­log, w któ­rym pod­su­mo­wuję do­tych­cza­sowe próby ne­go­cja­cji pol­skiego mo­delu oby­wa­tel­stwa opar­tego na pa­ra­dyg­ma­cie szla­checko-in­te­li­genc­kim. Na przy­kła­dzie le­gend na­ro­słych wo­kół Szeli udo­wad­niam, jak silna jest do­mi­na­cja tego pa­ra­dyg­matu także dzi­siaj. Uzna­nie owego faktu to wa­ru­nek ko­nieczny sku­tecz­nego wy­peł­nie­nia bia­łych plam na­szej hi­sto­rii.

Czy­tel­nik, który do­trwał do tego mo­mentu, może być za­sko­czony. Nie trzyma w rę­kach kla­sycz­nej bio­gra­fii re­kon­stru­ują­cej ży­cio­rys Szeli na pod­sta­wie źró­deł i sta­wia­ją­cej w no­wym świe­tle jego po­czy­na­nia. Taka książka już po­wstała[61] i o ile sta­nowi dla mnie ważny punkt od­nie­sie­nia, o tyle przed­mio­tem mo­ich za­in­te­re­so­wań jest ra­czej nie to, jak było, a więc jaka jest tak zwana prawda hi­sto­ryczna o Szeli[62], ale to, co o nim pi­sano, śpie­wano i mó­wiono, a może i my­ślano. A idąc o krok da­lej: co mówi to o spo­łe­czeń­stwie ów­cze­snym i dzi­siej­szym. Bli­ska jest mi bo­wiem uwaga Sta­ni­sława Ossow­skiego po­prze­dza­jąca opu­bli­ko­waną w 1919 roku pre­kur­sor­ską książkę so­cjo­loga Ste­fana Czar­now­skiego, ana­li­zu­jącą na przy­kła­dzie świę­tego Pa­tryka spo­łeczne uwa­run­ko­wa­nia po­wsta­wa­nia kultu bo­ha­te­rów na­ro­do­wych: „[...] sprawa re­al­no­ści sa­mego bo­ha­tera nie jest ważna z punktu wi­dze­nia pod­sta­wo­wych za­gad­nień książki Czar­now­skiego: ważne są tu­taj nie dzieje Pa­tryka jako po­staci hi­sto­rycz­nej, lecz dzieje Pa­tryka w le­gen­dzie. I gdyby oka­zało się, że św. Pa­tryk ni­gdy nie ist­niał, jak to przy­pusz­czali nie­któ­rzy hi­sto­rycy, po­zo­stałe roz­działy książki [które nie do­ty­czą hi­po­tez jego ist­nie­nia – R.J.] i jej wnio­ski koń­cowe nie stra­ci­łyby na zna­cze­niu”[63]. Z mo­jej per­spek­tywy Szela rów­nież mógłby nie ist­nieć. Ważne, że żył w umy­słach po­tom­nych.

Po­wyż­sza kon­sta­ta­cja moż­liwa jest dzięki kon­cep­tu­al­nemu roz­dzie­le­niu hi­sto­rii i pa­mięci zbio­ro­wej – hi­sto­rii ro­zu­mia­nej jako rzą­dząca się swo­imi re­gu­łami dys­cy­plina na­ukowa i pa­mięci zbio­ro­wej de­fi­nio­wa­nej naj­ogól­niej jako zbiór „wy­obra­żeń człon­ków zbio­ro­wo­ści o jej prze­szło­ści, o za­lud­nia­ją­cych ją po­sta­ciach i mi­nio­nych wy­da­rze­niach, ja­kie w niej za­szły, a także spo­so­bów ich upa­mięt­nia­nia i prze­ka­zy­wa­nia o nich wie­dzy uwa­ża­nej za obo­wiąz­kowe wy­po­sa­że­nie członka tej zbio­ro­wo­ści”[64]. Roz­róż­nie­nia tych dwóch po­jęć do­ko­nał już w la­tach dwu­dzie­stych XX wieku fran­cu­ski so­cjo­log Mau­rice Hal­bwachs, uczeń Dur­khe­ima. Za­uwa­żył on, że na pa­mięć in­dy­wi­du­alną wpływ mają czyn­niki spo­łeczno-kul­tu­rowe (ramy pa­mięci), a w jej prze­ka­zy­wa­niu bar­dzo istotną funk­cję peł­nią grupy pier­wotne, ta­kie jak szkoła, ro­dzina, praca czy są­sie­dzi[65]. Stąd w od­nie­sie­niu do pa­mięci par­ty­ku­lar­nego czło­wieka mo­żemy mó­wić o pa­mięci zbio­ro­wej. Póź­niej­sze ba­da­nia em­pi­ryczne po­twier­dziły tę ka­pi­talną ob­ser­wa­cję. Jak udo­wod­nili psy­cho­lo­dzy, umysł ludzki nie re­je­struje wy­da­rzeń ni­czym ka­mera prze­my­słowa, która wier­nie za­pi­suje wszystko, co wi­dzi. Dla­tego to, co pa­mię­tamy, jest amal­ga­ma­tem tego, czego do­świad­czy­li­śmy, o czym ma­rzy­li­śmy, lub tego, czego do­wie­dzie­li­śmy się od in­nych. Moż­liwe na­wet jest uzna­nie czy­jejś wła­snej pa­mięci za swoją[66]. Jak tłu­ma­czy to jedna z naj­waż­niej­szych pol­skich ba­da­czek pa­mięci, Bar­bara Szacka: „w pro­ce­sie za­pa­mię­ty­wa­nia, po­rząd­ko­wa­nia i przy­wo­ły­wa­nia pa­mię­ta­nych tre­ści wy­ko­rzy­sty­wana jest ogólna wie­dza o za­leż­no­ściach przy­czy­nowo-skut­ko­wych oraz o re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich zdo­byta dzięki ob­ser­wa­cji wła­snego oto­cze­nia spo­łeczno-kul­tu­ro­wego”[67]. Świet­nie ilu­struje to przy­wo­ły­wany przez nią eks­pe­ry­ment Fre­de­rica Bar­tletta z lat trzy­dzie­stych ubie­głego wieku, który po­le­gał na czy­ta­niu jego uczest­ni­kom ba­śni in­diań­skiej Wojna du­chów. Ba­dani mieli za­pa­mię­tać ją w ca­ło­ści, a na­stęp­nie po­wtó­rzyć, co ze względu na jej dłu­gość było nie­wy­ko­nalne po pierw­szym wy­słu­cha­niu. Do­sto­so­wy­wali więc jej treść „do wła­snych stan­dar­dów kul­tu­ro­wych, aby stała się zro­zu­miała w świe­tle ich wła­snych do­świad­czeń – w re­zul­ta­cie treść za­pa­mię­ty­wa­nej przez nich hi­sto­rii znacz­nie róż­niła się od ory­gi­nału”[68].

Peł­no­prawny uży­tek z ob­ser­wa­cji po­czy­nio­nych przez Hal­bwachsa za­częto czy­nić do­piero od końca lat sześć­dzie­sią­tych, a szcze­gól­nie lat osiem­dzie­sią­tych XX wieku, gdy jego po­glądy upo­wszech­niły się za oce­anem i tym sa­mym we­szły w na­ukowy krwio­bieg[69]. Ame­ry­ka­nie od­kryli wów­czas także in­nych fran­cu­skich ba­da­czy pa­mięci, w tym mię­dzy in­nymi Pierre’a Norę, twórcę nie­zwy­kle wpły­wo­wego po­ję­cia „miej­sce pa­mięci”[70]. W swoim słyn­nym esejuMię­dzy pa­mię­cią a hi­sto­rią: Les lieux de Mémo­ire od­no­to­wał on, że ze względu na przy­spie­sze­nie hi­sto­rii spo­wo­do­wane mię­dzy in­nymi przez in­du­stria­li­za­cję, de­mo­kra­ty­za­cję i po­wsta­nie kul­tury ma­so­wej za­ni­kła kul­tura wiej­ska, czyli „klu­czowa prze­cho­wal­nia pa­mięci zbio­ro­wej”[71]. W efek­cie prze­stał ist­nieć mię­dzy­po­ko­le­niowy pas trans­mi­syjny, a pa­mięć za­częto two­rzyć – naj­czę­ściej przy udziale pań­stwa – w spo­sób od­górny i scen­tra­li­zo­wany. Dziś od­naj­du­jemy ją więc w miej­scach pa­mięci (lieux de Mémo­ire) ro­dzą­cych się „z po­czu­cia, że nie ist­nieje spon­ta­niczna pa­mięć, że mu­simy umyśl­nie two­rzyć ar­chiwa, utrzy­my­wać rocz­nice, or­ga­ni­zo­wać ob­chody, wy­gła­szać mowy po­chwalne i uwie­rzy­tel­niać ra­chunki, po­nie­waż wszyst­kie te dzia­ła­nia prze­stały spra­wiać wra­że­nie na­tu­ral­nych”[72]. Miej­scem pa­mięci może być więc wszystko, co za­trzy­muje czas, blo­kuje pro­ces za­po­mi­na­nia i ma „zdol­ność me­ta­mor­fozy, nie­ustan­nego od­ra­dza­nia swego zna­cze­nia i nie­prze­wi­dy­walną ilość roz­ga­łę­zień”, a więc po­staci hi­sto­ryczne, rocz­nice, trak­taty, mu­zea, po­mniki czy ar­chiwa[73].

Dla Nory kon­se­kwen­cją za­niku tra­dy­cyj­nie prze­ka­zy­wa­nej pa­mięci, po­dob­nie jak u Hal­bwachsa, jest prze­ciw­sta­wie­nie pa­mięci hi­sto­rii. We­dług niego po­ję­cia te prze­stały być sy­no­ni­miczne, tak jak w ję­zyku fran­cu­skim, a stały się od­ręb­nymi ka­te­go­riami, tak jak w ję­zyku nie­miec­kim, gdzie Hi­sto­rie sta­nowi prze­ży­waną hi­sto­rię, a Ge­schichte sfor­ma­li­zo­waną ope­ra­cję umy­słową czy­niącą ją zro­zu­miałą[74]. Pa­mięć „nie­ustan­nie ewo­lu­uje, jest otwarta na dia­lek­tykę pa­mię­ta­nia i za­po­mi­na­nia, nie­świa­doma swej suk­ce­syw­nej de­for­ma­cji, po­datna na ma­ni­pu­la­cję i za­własz­cze­nie, może trwać w uśpie­niu i co ja­kiś czas się bu­dzić. Z dru­giej strony hi­sto­ria jest za­wsze pro­ble­ma­tyczną i nie­pełną re­kon­struk­cją tego, czego już nie ma”[75]. Roz­gra­ni­cze­nie tych dwu po­jęć po­zwo­liło ba­da­czom, w tym także hi­sto­ry­kom do­tych­czas uj­mu­ją­cym pa­mięć jako nie­in­te­re­su­jącą, bo zde­for­mo­waną hi­sto­rię nie­zgodną z prze­ka­zy­waną przez nich wie­dzą, pod­dać ana­li­zie. Pa­mięć uznano więc za ważny ele­ment pro­ce­sów hi­sto­rycz­nych[76].

Wy­ko­rzy­stu­jąc osią­gnię­cia so­cjo­lo­gów i hi­sto­ry­ków zaj­mu­ją­cych się pa­mię­cią zbio­rową, przyj­rzę się tej, która po­wstała wo­kół Szeli. Będę jej szu­kał przede wszyst­kim w sze­roko ro­zu­mia­nych tek­stach kul­tury (li­te­ra­tu­rze, sztu­kach pięk­nych, ar­ty­ku­łach pra­so­wych, pie­śniach, przy­śpiew­kach, ale także w fil­mie czy wy­wia­dach so­cjo­lo­gicz­nych), które naj­le­piej od­bi­jają wy­obra­że­nia spo­łecz­no­ści o swo­jej hi­sto­rii[77]. Na­to­miast nie będę – o czym już była mowa – zbyt­nio tru­dził się re­kon­struk­cją prze­szło­ści Szeli. Nie ozna­cza to jed­nak, że prace hi­sto­ry­ków zaj­mu­ją­cych się tym nie będą dla mnie waż­nym punk­tem od­nie­sie­nia. Po pierw­sze, pa­mięć za­wsze karmi się hi­sto­rią, wy­ko­rzy­stuje ją na uży­tek te­raź­niej­szo­ści, nie można jej więc ana­li­zo­wać w ode­rwa­niu od hi­sto­rio­gra­fii. Po dru­gie, ba­da­cze pi­szący o Szeli mieli klu­czowe zna­cze­nie w two­rze­niu jego le­gend. Sta­nowi to dla hi­sto­ryka, któ­remu na stu­diach wpa­jano kla­syczny po­dział na źró­dła oraz opra­co­wa­nia i wo­bec tych pierw­szych inną czuj­ność, istotne za­ma­za­nie tej gra­nicy. Czę­sto więc w tej książce prace hi­sto­ryczne stają się źró­dłami – two­rzą lub po­wie­lają le­gendy. W tym za­kre­sie moje ba­da­nia wpi­sują się w hi­sto­rię hi­sto­rio­gra­fii, która we­dług Nory jest „naj­bar­dziej uchwyt­nym zna­kiem roz­działu hi­sto­rii i pa­mięci”, gdyż „to, że stu­diu­jemy hi­sto­rio­gra­fię [...], że od­twa­rzamy mity i in­ter­pre­ta­cje, ozna­cza, że nie iden­ty­fi­ku­jemy się już bez­wa­run­kowo z ich dzie­dzic­twem”[78].

W ana­li­zie pa­mięci zbio­ro­wej po­wsta­łej wo­kół Szeli po­słu­guję się po­ję­ciem le­gendy ma­ją­cym swoje dłu­gie tra­dy­cje w ję­zyku pol­skim w opi­sie nar­ra­cji two­rzo­nych wo­kół po­staci hi­sto­rycz­nych. W od­nie­sie­niu do Szeli spo­pu­la­ry­zo­wał je hi­sto­ryk li­te­ra­tury z Uni­wer­sy­tetu Ja­giel­loń­skiego – Fran­ci­szek Ziejka, który de­fi­nio­wał le­gendę jako two­rzony w od­po­wie­dzi na ocze­ki­wa­nia od­bior­ców i nie za­wsze za­tem zgodny z prawdą hi­sto­ryczną „spo­sób ist­nie­nia prze­szło­ści w te­raź­niej­szo­ści”[79]. Le­genda jest więc czę­ścią skła­dową pa­mięci zbio­ro­wej, a od mitu od­róż­nia ją wy­chy­le­nie się w prze­szłość, gdyż mit – bę­dący wzo­rem przy­szło­ści dla da­nej grupy spo­łecz­nej – wy­chy­lony jest ku ju­tru. Opi­sy­wana przez Ziejkę le­genda chło­pów pol­skich ob­ró­cona jest jed­nak jed­no­cze­śnie w obie strony, gdyż sta­nowi „dzie­dzic­two hi­sto­ryczne stanu chłop­skiego”, które miało stać się „główną prze­słanką w ich walce o prawa oby­wa­tel­skie”[80]. Oba po­ję­cia prze­ni­kają się więc wza­jem­nie, a ich ce­chą wspólną jest od­po­wia­da­nie na po­trzeby współ­cze­sno­ści.

Przez długi czas mit był po­strze­gany ina­czej w na­ukach hi­sto­rycz­nych uzna­ją­cych go je­dy­nie za opo­wieść zmy­śloną i fał­szywą, i taką, z którą na­le­żało bez­względ­nie wal­czyć[81]. Wraz z od­dzie­le­niem hi­sto­rii od pa­mięci ba­da­cze prze­szło­ści za­częli jed­nak co­raz czę­ściej niu­an­so­wać swoje po­dej­ście do mi­tów, czy­niąc je przed­mio­tem swo­ich za­in­te­re­so­wań na­uko­wych. Po­go­dzili się na­wet z ich obec­no­ścią w upra­wia­nej dys­cy­pli­nie, co wi­dać szcze­gól­nie do­brze w ar­ty­kule wy­bit­nego me­to­do­loga ba­dań Je­rzego To­pol­skiego pod zna­mien­nym ty­tu­łem Hi­sto­rio­gra­fia jako two­rze­nie mi­tów i walka z nimi. Mity są dla niego mó­wią­cymi coś o świe­cie „sfor­mu­ło­wa­niami, które uzy­skały w spo­sób ży­wio­łowy, bądź któ­rym nadano (przez siły spo­łeczne, po­li­tyczne czy inne) sta­tus prawd fak­to­gra­ficz­nych czy sym­bo­licz­nych nie we­ry­fi­ko­wa­nych, «unie­ru­cho­mio­nych», w mniej­szym czy więk­szym stop­niu zsa­kra­li­zo­wa­nych”[82]. Umiesz­cza je w ciągu, w któ­rym na jed­nym końcu są „stwier­dze­nia po­wstałe w wy­niku sto­so­wa­nia me­tod na­uko­wych i uznane przez na­ukę za praw­dziwe”, a na dru­gim „zde­for­mo­wany ob­raz rze­czy­wi­sto­ści”[83]. Jak jed­nak za­uważa, nie każda wie­dza na­ukowa – sfal­sy­fi­ko­wana w toku ba­dań – jest mi­tem. Mi­tem je­dy­nie jest ta, która „unie­ru­cho­miła” się, za­mie­niła w nie­pod­wa­żalny do­gmat. W ar­ty­kule tym, zgod­nie z jego ty­tu­łem, To­pol­ski zdaje so­bie sprawę, że mity są nie­od­łączną ce­chą na­uki i nie ma prac hi­sto­rycz­nych wol­nych od nich; różny jest je­dy­nie sto­pień ich obec­no­ści. Jed­no­cze­śnie nie po­rzuca on na­dziei na ich wy­ple­nie­nie, po­stu­lu­jąc wdra­ża­nie pro­cesu zna­nego praw­ni­kom jako due di­li­gence, czyli na­le­żyta sta­ran­ność, w tym przy­padku, przy upra­wia­niu hi­sto­rii, tak aby w miarę moż­li­wo­ści uni­kać mi­to­lo­gi­za­cji prze­szło­ści.

To­pol­ski roz­róż­nia cztery źró­dła mi­tów: psy­cho­lo­gię twór­czo­ści na­uko­wej, ide­olo­gię, ma­ni­pu­la­cję i cen­zurę[84]. To pierw­sze wy­nika z na­tu­ral­nego przy­wią­za­nia do wła­snych do­ko­nań i z nie­chęci do ich de­za­wu­owa­nia. Dru­gie ma swoją ge­nezę w dy­rek­ty­wach me­to­do­lo­gicz­nych, ta­kich jak ma­te­ria­lizm hi­sto­ryczny, choć – jak za­uważa au­tor – przy­czyną po­wsta­nia mitu nie jest tu­taj sama dy­rek­tywa ob­li­gu­jąca do sta­wia­nia ba­da­niom pew­nego ze­stawu py­tań, ale ra­czej my­le­nie jej z wnio­skami. Ma­ni­pu­la­cja i cen­zura z ko­lei zwią­zane są naj­czę­ściej z pod­po­rząd­ko­wy­wa­niem na­uki wła­dzy (pań­stwu, Ko­ścio­łowi, par­tii po­li­tycz­nej). W związku z tym ist­nieją trzy ro­dzaje mi­tów w hi­sto­rio­gra­fii. Mity głę­bo­kie tkwią w świa­do­mo­ści hi­sto­ry­ków jako „prze­świad­cze­nia czy na­sta­wie­nia świa­do­mo­ściowe ste­ru­jące m.in. ba­da­niem i kon­stru­owa­niem tek­stu”[85]. Ich przy­kła­dem jest mit re­wo­lu­cji, który jest prze­sad­nym „prze­świad­cze­niem o ist­nie­niu w prze­szło­ści pew­nych fak­tów ma­ją­cych siłę ła­ma­nia pro­cesu hi­sto­rycz­nego”[86]. Dru­gim ty­pem są mity ide­olo­giczne zwią­zane ze świa­to­po­glą­dem ba­da­cza, wiarą lub „zbio­rem przed­sta­wień i są­dów ma­ją­cych cha­rak­ter teo­rii o róż­nym stop­niu we­ry­fi­ko­wal­no­ści”[87]. Ostat­nia ka­te­go­ria, mity fak­to­gra­ficzne, są zaś „utrzy­mu­ją­cymi się w nar­ra­cji hi­sto­rycz­nej usta­le­niami do­ty­czą­cymi fak­tów czy po­wią­zań mię­dzy nimi”, po­wsta­łymi po­przez in­ten­cjo­nalne (bądź nie) za­fał­szo­wa­nie ob­razu[88].

Tak ro­zu­mia­nych mi­tów od­naj­dziemy w le­gen­dach o Szeli wiele. We wszyst­kich z nich po­ja­wiają się mity ide­olo­giczne, w któ­rych świa­to­po­gląd ba­da­czy wpły­nął na stwo­rze­nie kon­kret­nego ob­razu Szeli na uży­tek da­nej spo­łecz­no­ści. Ujaw­nimy też sporo bez­re­flek­syj­nie po­wie­la­nych mi­tów głę­bo­kich oraz fak­to­gra­ficz­nych. Roz­róż­nie­nie To­pol­skiego jest przy­datne przy ana­li­zie mi­to­lo­gi­za­cji hi­sto­rii wy­cho­dzą­cej spod pióra na­ukow­ców. Na­leży jed­nak pa­mię­tać, iż choć hi­sto­rycy mieli ważny udział w two­rze­niu le­gend o Szeli, nie tylko oni przy­czy­nili się do ich po­wsta­nia. Dla­tego po­ję­cie mitu ro­zu­miem sze­rzej. Ni­niej­sza książka nie pre­ten­duje jed­nak do stwo­rze­nia ko­lej­nej de­fi­ni­cji le­gend czy mi­tów. Ra­czej ry­suje płynne gra­nice po­ru­sza­nia się po tym za­gad­nie­niu, dla któ­rego okre­śle­nia klu­czowe jest zro­zu­mie­nie, że mity i le­gendy za­lud­niają na­szą pa­mięć zbio­rową i tym sa­mym wspie­rają jej dwie pod­sta­wowe funk­cje, iden­ty­fi­ko­wane przez Bar­barę Szacką jako okre­śla­nie toż­sa­mo­ści gru­po­wej i le­gi­ty­mi­zo­wa­nie ist­nie­ją­cego po­rządku spo­łeczno-po­li­tycz­nego. We­dług tej ba­daczki funk­cja toż­sa­mo­ściowa pa­mięci zbio­ro­wej bu­duje świa­do­mość wspól­nej prze­szło­ści, prze­ka­zuje war­to­ści i wzory za­cho­wań (stąd po­staci w pan­te­onie na­ro­do­wym są jed­no­znaczne mo­ral­nie: albo do­bre, albo złe) oraz two­rzy ję­zyk grupy, która w ten spo­sób może od­róż­nić swo­ich od ob­cych[89]. Z ko­lei funk­cja le­gi­ty­mi­za­cyjna nie służy je­dy­nie uzna­niu ist­nie­nia da­nej zbio­ro­wo­ści, ale „także jej struk­tury spo­łecz­nej do­mi­na­cji i form wła­dzy po­li­tycz­nej”[90]. Wspól­nota ce­lów mi­tów i le­gend od­naj­dy­wa­nych w pa­mięci zbio­ro­wej, mimo od­mien­no­ści mię­dzy tymi po­ję­ciami i mno­go­ści de­fi­ni­cji, pro­wa­dzi mnie – zgod­nie ze wska­za­niami Ziejki – do łącz­nego ich uj­mo­wa­nia.

ROZ­DZIAŁ 2

Szela i jego świat

Jak świat świa­tem –

Grzbiet źle współ­żyje z ba­tem.

~ JAN SZTAU­DYN­GER, Para źle do­brana[1]

2.1. POD­DAŃ­STWO I PAŃSZ­CZY­ZNA

Nie­wiele bra­ko­wało, a wy­ra­że­nie „nę­dza ga­li­cyj­ska” nie we­szłoby do słow­nika ję­zyka pol­skiego jako sy­no­nim skraj­nego ubó­stwa. W dru­giej po­ło­wie XVIII wieku pod wpły­wem my­śli oświe­ce­nio­wej ce­sar­stwo au­striac­kie pod­le­gało gwał­tow­nym prze­obra­że­niom i było na do­brej dro­dze ku stwo­rze­niu no­wo­cze­snego i za­moż­nego pań­stwa. Zre­for­mo­wano wów­czas ar­mię i ad­mi­ni­stra­cję (ję­zyk nie­miecki stał się ję­zy­kiem urzę­do­wym), sko­dy­fi­ko­wano prawo cy­wilne i karne, wpro­wa­dza­jąc mię­dzy in­nymi śluby cy­wilne i zno­sząc karę śmierci, a także pod­jęto próbę pod­po­rząd­ko­wa­nia Ko­ścioła ka­to­lic­kiego wła­dzy pań­stwo­wej. Re­for­mom tym pa­tro­no­wał oświe­cony ce­sarz Jó­zef II, syn Ma­rii Te­resy, który w imię jed­no­li­to­ści i efek­tyw­no­ści pań­stwa pod­jął się także zmiany ar­cha­icz­nych, a przez to nie­przy­no­szą­cych do­chodu, sto­sun­ków rol­nych. W ciągu dzie­się­cio­le­cia 1780–1790 wpro­wa­dził sporo ustaw ma­ją­cych na celu ochronę i od­cią­że­nie chło­pów bę­dą­cych pod­porą pań­stwa, gdyż do­star­cza­ją­cych mu po­dat­ków (wie­lo­krot­nie wyż­szych niż za cza­sów Rze­czy­po­spo­li­tej) i woj­sko­wego re­kruta[2].

Naj­waż­niej­szą re­formą, „sta­no­wiącą praw­dziwy prze­łom w sto­sun­kach pod­dań­czych”, było wpro­wa­dze­nie w 1781 roku w Ga­li­cji mak­sy­mal­nej wy­so­ko­ści pańsz­czy­zny, czyli obo­wiązku nie­od­płat­nej pracy na rzecz pana, któ­rej wy­miar uza­leż­niony był pro­gre­syw­nie od wiel­ko­ści po­sia­da­nego przez chłopa gruntu[3]. Od­tąd wy­no­sić ona miała naj­wy­żej trzy dni w ty­go­dniu. Zmiana ta była fun­da­men­talna, gdyż for­mal­nie kła­dła kres hor­ren­dal­nym nad­uży­ciom szlachty (chłopi pra­co­wali za darmo po cztery, pięć, a na­wet sześć dni w ty­go­dniu, za­nie­dbu­jąc swoje go­spo­dar­stwa), mimo że ob­jęła przede wszyst­kim kmieci od­ra­bia­ją­cych do­tych­czas naj­wię­cej pańsz­czy­zny. Tam, gdzie chłopi wcze­śniej pra­co­wali mniej niż trzy dni w ty­go­dniu – a tak było w przy­padku bied­niej­szych – ich po­win­no­ści po­zo­stały bez zmian.

Ko­lejna ważna re­forma na­de­szła rok póź­niej, gdy „ce­sarz fi­lo­zof” ogra­ni­czył pod­dań­stwo oso­bi­ste, ze­zwa­la­jąc wło­ścia­nom na za­wie­ra­nie mał­żeństw bez zgody dworu, swo­bodny wy­bór i zmianę za­wodu oraz opusz­cze­nie wsi. Prawo wy­chodu dla więk­szo­ści jej miesz­kań­ców po­zo­stało jed­nak ilu­zo­ryczne, gdyż ob­wa­ro­wane było obo­wiąz­kiem zna­le­zie­nia za­stępcy, który prze­jąłby po­rzu­cany grunt. Bez prze­szkód ko­rzy­stać z niego za to mo­gli nie­po­sia­da­jący ziemi ko­mor­nicy, a z dru­giej strony bo­gaci go­spo­da­rze za­kupni, czyli użyt­ku­jący grunty pań­skie na pod­sta­wie umowy[4]. Co oczy­wi­ste, ci ostatni nie­chęt­nie re­zy­gno­wali z do­cho­do­wych go­spo­darstw.

Jó­zef II do­sko­nale wie­dział, że ja­ka­kol­wiek zmiana sto­sun­ków rol­nych może być sku­teczna tylko pod wa­run­kiem ure­gu­lo­wa­nia ro­bo­cizn nad­zwy­czaj­nych – zwy­cza­jo­wych po­win­no­ści na rzecz dworu, w które sys­tem feu­dalny przez lata ob­ra­stał. Jako nie­wli­czane do pańsz­czy­zny do­dat­kowo dre­no­wały siły oraz czas chło­pów, sta­no­wiąc dla nich praw­dziwe utra­pie­nie. Dla­tego w ko­lej­nych la­tach usta­lił, że stróża, czyli obo­wią­zek pil­no­wa­nia by­dła i za­bu­do­wań go­spo­dar­skich dzie­dzica, a także dar­mo­chy, czyli inne po­nadwy­mia­rowe prace dla dworu, mogą być wy­ko­ny­wane, o ile zo­staną za­li­czone na po­czet pańsz­czy­zny. Oprócz tego ogra­ni­czył pod­wodę – uciąż­liwą usługę trans­por­tową zboża i in­nych dwor­skich to­wa­rów – oraz za­pew­nił chło­pom w po­dróży pie­nią­dze na wy­ży­wie­nie oraz ob­rok dla zwie­rząt[5]. Od­tąd pod­dani mo­gli być wzy­wani do „po­lo­wa­nia, ry­bo­łów­stwa, stróży, po­sy­łek, do pracy w mły­nach i go­rzel­niach, do ro­bót me­lio­ra­cyj­nych, do wy­wozu pło­dów rol­nych z ma­jątku”[6]. Nie wolno było na­to­miast naj­mo­wać ich do pracy poza ma­jąt­kiem, ro­bót rze­mieśl­ni­czych, pracy we dwo­rze czy fli­sac­twa. Do­peł­nie­niem tych re­form było znie­sie­nie na mocy pa­tentu z 1786 roku licz­nych da­nin: owo­ców, ty­to­niu, pie­rza czy sło­mia­nych mat, oraz opłat: od ko­mor­ni­ków, od wy­pa­sa­nia gęsi na łą­kach, a także ko­min­nego, so­lo­wego, gro­szo­wego (za po­kwi­to­wa­nie od­bioru po­datku grun­to­wego), czo­po­wego (od każ­dej ku­pio­nej beczki piwa lub wódki) czy wy­bo­ro­wego (za wy­bór wójta i przy­się­głych wsi)[7].