Panowanie - Siobhan Davis - ebook

Panowanie ebook

Davis Siobhan

4,4

Opis

Wszystko zmieniło się po zamachu na moje życie, a teraz jestem tak zdeterminowana jak nigdy, by zmiażdżyć wrogów.

Sinner jest przekonany, że przywołał mnie do porządku, ale nie docenia mojego pragnienia zemsty. Nic nie stanie mi na drodze. I nie jestem już w tym sama. Razem z Saintem, Galenem, Cazem i Theo tworzymy niezniszczalną drużynę – siłę, której nikt nie zdoła powstrzymać.

Sytuacja jest napięta i pełna niebezpieczeństw, bo nie chodzi tylko o nasze życie. Wygramy, jeśli znajdziemy dowody łączące członków Sainthood z porwaniem i morderstwem Daphne Leydon, ale mamy coraz mniej czasu.

Jednak zrobimy, co w naszej mocy, by Sinner poszedł na dno.

Trzeci tom powieści zawiera nowelkę "Chwała".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 618

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (97 ocen)
63
13
16
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jagusia27

Z braku laku…

Nie lubię trylogii. I ta książka to potwierdza. Im dalej w las tym gorzej. I to w każdym aspekcie - i akcji i relacji między bohaterami. Pomysły szukane na siłę. Wiele razy byłam aż zniesmaczona. Jedynkę przeczytałam chętnie, przez dwójkę przebrnęłam, a tą już ledwo zmęczyłam, kartkując i omijając połowę. Ja jestem na NIE.
42
AlicjaAmi

Z braku laku…

Jednak ta historia mogła się zakończyć na dwóch tomach.Tym razem się wynudziłam,gangsterska działalność strasznie się pogmatwała,a z każdą kolejno odkrytą intrygą,robiło się coraz mniej wiarygodnie.Pikantne sceny z haremem,choć obsceniczne i dosadne, to jednocześnie zbyt mechaniczne i bez polotu.Nie dość, że nużące, to dodatkowo wzbudzały współczucie i zdziwienie,że bohaterka może po nich jeszcze normalnie funkcjonować.Nie jestem negatywnie nastawiona na takie relacje w literaturze,ale autorka nie uniosła tego tematu.Miałam wrażenie,że nawet ją nużyły już te sceny, widać było brak pomysłu na ich rozpisanie.Czasem wystarczy mniej a dobrze,poza tym napięcie i pożądanie można budować stopniowo i nie tylko poprzez takie dosłowne obrazy.Przeczytałam do końca dla zasady,mając niestety przeświadczenie,że marnuję na to czas.
20
Oliwiapolis18

Całkiem niezła

Niestety chyba najgorsza cześć, Tuska nijaka mi się wydawała
20
xKari

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham, kocham i jeszcze raz kocham.🥺 Cała seria to po prostu mistrzostwo, takiego czegoś potrzebowałam na naszym rynku wydawniczym.🥰 Zdaję też sobie sprawę, że to historia nie dla każdego.😅
20
melchoria

Całkiem niezła

Ta część już trochę męczy.
10

Popularność




SPIS TREŚCI

1 - Harlow

2 - Saint

3 - Harlow

4 - Harlow

5 - Harlow

6 - Harlow

7 - Harlow

8 - Harlow

9 - Harlow

10 - Galen

11 - Harlow

12 - Harlow

13 - Harlow

14 - Harlow

15 - Harlow

16 - Harlow

17 - Harlow

18 - Harlow

19 - Harlow

20 - Harlow

21 - Harlow

22 - Harlow

23 - Harlow

24 - Harlow

25 - Harlow

26 - Harlow

27 - Harlow

28 - Harlow

29 - Harlow

30 - Caz

31 - Caz

32 - Harlow

33 - Harlow

34 - Harlow

35 - Harlow

36 - Harlow

37 - Harlow

38 - Harlow

39 - Harlow

40 - Harlow

41 - Theo

42 - Harlow

43 - Harlow

44 - Harlow

45 - Harlow

46 - Harlow

47 - Harlow

EPILOG

CHWAŁA - 1 - Harlow

CHWAŁA - 2 - Harlow

CHWAŁA - 3 - Harlow

CHWAŁA - 4 - Harlow

CHWAŁA - 5 - Saint

CHWAŁA - 6 - Harlow

CHWAŁA - 7 - Harlow

CHWAŁA - 8 - Harlow

EPILOG - Harlow

EPILOG 2 - Saint

TYTUŁ ORYGINAŁU Reign
Copyright © 2020. Reign by Siobhan Davis Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023 Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2023 Redaktor prowadząca: Beata Bamber Redakcja: Marzena Szymanowska Korekta: Patrycja Siedlecka Opracowanie graficzne okładki: Justyna Sieprawska Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata Bamber Wydanie 1 Gołuski 2023 ISBN 978-83-67303-31-6Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plwww.papierowka.com.plPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska

Siobhan Davis

PRZEŁOŻYŁA Marta Piotrowicz

1 - Harlow

Przez otępiającą mgłę spowijającą umysł dochodzą do mnie szeptane odgłosy kłótni, przez które budzę się ze snu. Próbuję się poruszyć, lecz moje ociężałe ciało odmawia współpracy. Czuję się tak, jakbym była przymocowana do ciepłej, miękkiej powierzchni, na której leżę.

– Pozwólmy jej obudzić się samej.

Znam ten głęboki głos. To Caz. Mój kochany, wielki, pluszowy miś pod postacią mężczyzny.

– Chciałaby tam być – ucina Saint w swój zwykły, wojowniczy sposób, ale w jego głosie słyszę napięcie.

– Saint ma rację. Nigdy nam nie wybaczy, jeśli odbierzemy jej możliwość wyboru – zgadza się Theo, głos spokojnej logiki.

– Jakiego wyboru? – charczę, mrugając.

Otwieram oczy, lecz zaraz krzywię się i je zamykam, gdy ostre światło atakuje siatkówki.

– Księżniczko.

Podchodzi do mnie Saint, podeszwy butów skrzypią. Jego ciepła dłoń ląduje na mojej i zmuszam się do ponownego otwarcia powiek.

– Zuch dziewczyna.

Zatroskane niebieskie oczy wpatrują się we mnie, a na przystojnej twarzy maluje się wiele emocji. Rany i otarcia na policzkach Sainta i czole są świeże, linię szczęki pokrywa zaś grubsza warstwa zarostu, co potwierdza, że na jakiś czas musiałam stracić przytomność. Szybko omiatam wzrokiem otoczenie, nie dziwię się widokiem sali szpitalnej.

– Jak długo byłam nieprzytomna? – pytam, przypominając sobie bombę ukrytą w samochodzie.

– Jest niedziela – mówi Theo, podchodząc z drugiej strony.

„O czym, do diabła, on pieprzy?”

– Wyautowało mnie na trzy dni? – Wzdrygam się na ochrypły ton głosu.

– Kilka razy na krótko się przebudziłaś – informuje Saint, głaszcząc uspokajająco moją dłoń. – Ale cierpiałaś, więc ciągle byłaś na morfinie.

– Chcesz trochę kruszonego lodu? – pyta Theo, a ja odwracam głowę, by na niego spojrzeć.

Jasnoblond włosy, spięte w ciasny kok na czubku głowy, odsłaniają jego zachwycającą twarz. Z tymi wysokimi kośćmi policzkowymi, wyrazistymi piwnymi oczami i pełnymi ustami mógłby z łatwością pracować jako model i z tego spokojnie żyć, jednak byłoby to marnowanie jego bystrego umysłu i ostrego intelektu.

Mój facet to pełen pakiet, szczęśliwa ze mnie suka.

Niewielkie zadrapania i skaleczenia pokrywają też i jego twarz, wygląda tak, jakby nie golił się od wielu dni.

– Tak, poproszę – charczę. Mam spieczone gardło, suche i spierzchnięte usta wołają o coś zimnego i kojącego.

Próbuję usiąść, sycząc, gdy pulsujący ból zalewa górną część mojego ciała.

– Ostrożnie, kochanie. – Zza Sainta wychodzi Caz i wciska umieszczony na łóżku guzik, który je podnosi, więc teraz znajduję się w bardziej pionowej pozycji.

Caz delikatnie mnie unosi, a Theo wpycha mi pod plecy parę dodatkowych poduszek.

– Bardzo cię boli? – pyta Saint, splatając swoje palce z moimi.

– Jak skurwysyn – przyznaję zgodnie z prawdą i otwieram usta, żeby przyjąć od Theo kilka kawałków lodu.

Caz przysiada z boku łóżka, odgarniając mi włosy z czoła, Theo raz po raz karmi mnie porcjami kruszonego lodu, a Saint trzyma za rękę.

– Gdzie Galen? – pytam i kręcę odmownie głową, kiedy Theo ponownie przykłada plastikowy kubek do moich ust.

Czuję wzbierającą panikę, gdy przed oczami stają mi jak żywe wydarzenia, z powodu których tu wylądowałam. Galen był ze mną, kiedy wybuchła bomba. Wiem, że próbował mnie osłonić przed najgorszym. Gorączkowo omiatam spojrzeniem prywatną szpitalną salę, próbuję wyłowić zmartwionym spojrzeniem jego sylwetkę spośród obecnych tu chłopaków.

– Spokojnie, Lo. Z Galenem wszystko w porządku – mówi Saint. – Śpi w sali obok.

– Dzięki ci, kurwa, Panie.

Opadam głową na poduszki, z ulgą wypuszczając z płuc powietrze.

– Chcę go zobaczyć – warczę, patrząc krzywo na Sainta. – I dlaczego wszyscy tu jesteście? Galen nie powinien być sam.

Usta Sainta wykrzywia znajomy uśmieszek.

– No, wróciła nasza zołza. – Caz szczerzy zęby, w jego tonie słyszę rozbawienie. Całuje mnie w czubek nosa w niewiarygodnie czułym geście. – Tęskniłem za tobą, maleńka.

– Nie zmieniaj tematu. Zabierz mnie do Galena.

– Jest przy nim Alisha – informuje Saint. – Wymienialiśmy się, zadbaliśmy o to, żeby żadne z was nie było samo.

– Saintly został stąd wyrzucony już pierwszego dnia, kiedy nie chciano was umieścić w jednej sali – wyjaśnia Theo i delikatnie obejmuje mój policzek.

– Ciągle sprawia kłopoty – mruczę, walcząc z uśmiechem, gdy ściskam dłoń Sainta.

Nagle otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi ładna kobieta w niebieskim kitlu.

– Dobrze cię widzieć przytomną, Harlow – mówi, podchodząc do łóżka. – Jak się czujesz?

– Jak zdjęta z krzyża.

Kobieta wbija w Sainta i Caza lodowate spojrzenie.

– Muszę zbadać pannę Westbrook, więc jazda stąd.

Chichot wyrywa mi się z ust, gdy moi dwaj samce alfa niechętnie odsuwają się na bok, wbijając wzrok w pielęgniarkę, i zastanawiam się, co mogło ich tak zirytować.

– Zawsze są tacy zaborczy? – Delikatnie, lecz z wprawą obmacuje moją głowę.

– Cóż, zazwyczaj są znacznie gorsi, więc ma pani szczęście – żartuję.

Świeci mi w oczy latarką diagnostyczną, mierzy ciśnienie krwi, sprawdza kartę pacjenta i uzupełnia wkłutą w grzbiet dłoni kroplówkę z solą fizjologiczną.

– Wszystko wygląda dobrze, Harlow. – Jej ciepły uśmiech jest szczery. – Będziemy zmniejszać dawki leków przeciwbólowych, ale jeśli zacznie boleć za bardzo i będziesz potrzebować więcej, po prostu naciśnij ten przycisk.

– Czuję się nieźle – kłamię, ponieważ chcę jak najszybciej stąd wyjść. – Ból jest znośny.

– Całe szczęście, że twoje obrażenia nie były tak rozległe.

– Wypiszecie mnie?

– To zależy od lekarza. Doznałaś lekkiego wstrząśnienia mózgu i masz potłuczonych kilka żeber, więc jeszcze przez następną dobę może zostawić cię na obserwację.

Nie ma mowy. Chrzanić to, co powie lekarz, wyjdę stąd jeszcze dzisiaj.

– Nie mogłabym zwyczajnie dostać leków przeciwbólowych i wydobrzeć w domu? Wolałabym leżeć we własnym łóżku.

Nienawidzę szpitali z całej duszy. Przypominają mi o czasie, który tam spędziłam po porwaniu.

– Możesz omówić to z lekarzem. Jest teraz u pana Lennoxa i lada chwila zajrzy tutaj.

– Jak on się czuje? – Wyciągam rękę i chwytam pielęgniarkę za ramię, nie pozwalając jej odejść.

Uspokajająco klepie mnie po dłoni i odkłada ją na łóżko.

– Nie wolno mi rozmawiać o pacjencie z osobami trzecimi, nawet jeśli ten pacjent to twój chłopak. Galen odniósł trochę poważniejsze obrażenia, ale jest na dobrej drodze do rekonwalescencji. Oboje mieliście szczęście, oddaliliście się na tyle, żeby uniknąć pełnej fali uderzeniowej. – Znowu klepie mnie po dłoni. – Mam nadzieję, że policja znajdzie osobę, która jest za to odpowiedzialna. Saint warczy. Oczy Caza zwężają się w szparki. Theo wzdycha, opadając na krzesło, i przysuwa je bliżej łóżka.

Pielęgniarka wychodzi, a moje spojrzenie przeskakuje po chłopakach.

– Czego się dowiedzieliście? Czy to sprawka Taylor?

Pamiętam błysk długich blond włosów tuż przed tym, jak Galen odepchnął mnie od samochodu, co sprawia, że Taylor Tamlin – przyrodnia siostra Parker i dziewczyna, która ma powiązania z Bulls i Arrows – staje się pierwszą podejrzaną.

– Ta pierdolona szmata już nie żyje – wypluwa z siebie Caz, potwierdzając moje domysły.

– Jak tylko ją namierzymy – uściśla Saint.

– Udało nam się zdobyć materiał z kamer sprzed wejścia do szkoły – wyjaśnia Theo, wplatając dłoń w moją. – Taylor podłożyła bombę pod samochód zaparkowany obok twojego i czekała, aż się pojawimy, by ją zdalnie aktywować.

Najwyraźniej wkurzyła się, że zabiłam Parker.

– Ta suka jest sprytna – mówi Theo. – Zrobiła małe śledztwo.

Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że mój zrobiony na zamówienie lexus ma odpowiednie funkcje bezpieczeństwa, i wiedziała, że samochód został wyposażony w przeciwwybuchowe podwozie.

Saint głośno odchrząkuje, wpatrując się w Theo.

– Jest głupia jak but, stary. Zadarła z nami. Ta historia może zakończyć się tylko w jeden sposób.

– Jasna, kurwa, sprawa – potwierdza Caz, zajmując miejsce na krawędzi łóżka. Przeczesuje palcami włosy, tłumiąc ziewnięcie. Ma powierzchowne rany i zarósł bardziej niż zwykle.

– A jak wy się czujecie? – pytam. – W ogóle spaliście? – Wyciągam rękę, żeby pogładzić szczeciniasty policzek Caza.

– Wszystko w porządku. – Theo posyła mi uśmiech. – Nie martw się o nas, tylko skup się na zdrowieniu, skarbie.

– Byliśmy wystarczająco daleko, by uniknąć poważnych obrażeń – dodaje Saint. – Trafiły w nas odłamki, ale poradzimy sobie z kilkoma drobnymi skaleczeniami.

– Jak poważny jest stan Galena? Nawet nie próbujcie ściemniać. – Wbijam w niego ostrzegawcze spojrzenie.

– Nie przejmuj się, Lo. – Caz szczypie mnie w nos, uśmiechając się szeroko. – Ta jego śliczna buźka, którą tak kochasz, pozostała nietknięta.

– Za moment sama się przekonasz – mówi Saint w chwili, gdy do sali wchodzi wysoki, szczupły mężczyzna z ciemnymi włosami przyprószonymi siwizną.

Lekarz studiuje kartę, zadaje kilka pytań i zgadza się mnie wypisać dziś po południu pod warunkiem, że mój stan się nie pogorszy.

Kiedy tylko zamykają się za nim drzwi, zrzucam z siebie kołdrę i przesuwam się tak, że nogi zwisają z krawędzi łóżka. Przygryzam wnętrze policzka, aby powstrzymać się od krzyku, kiedy obezwładnia mnie fala bólu.

– Kurwa.

– To wariactwo – mówi Caz. – Zostań w łóżku, kochanie.

– Leżę w łóżku od trzech pierdolonych dni. Koniec z tym.

Staję na nogi, ignorując ból, i ściskam ramię Caza, by utrzymać równowagę.

– Chcę zobaczyć Galena i… – Głos więźnie mi w gardle, gdy przed oczami pojawia się twarz najlepszej przyjaciółki. Krew uderza do głowy, pod powiekami wzbierają łzy. – Sariah.

Tamtego dnia wyszliśmy ze szkoły tylko z tego powodu, że wicedyrektor Pierson otrzymała telefon, informujący, że Sariah zostanie odłączona od aparatury podtrzymującej życie.

– Czy ona…

Trzej chłopacy patrzą na siebie porozumiewawczo, a ja opadam z powrotem na łóżko. Oddycham nierówno, pierś faluje, jakby osiadł na niej ogromny ciężar. Wściekłe pulsowanie rozsadza mi czaszkę, a serce cierpi tak, jak gdyby zaciskała je niewidzialna pięść.

– Proszę, powiedzcie, że to było kłamstwo – skomlę. – Że to podstęp, żeby wyciągnąć nas ze szkoły. Że chodziło tylko o to. – Serce wali mi jak szalone, niemal rozrywając klatkę piersiową, gdy kurczowo chwytam się tej iskierki nadziei.

– Księżniczko. – Saint siada po drugiej stronie łóżka i delikatnie obejmuje ramieniem moje plecy. – Sariah odeszła, kochanie. Tak mi przykro.

– Co? – Wybucham niepowstrzymanym płaczem. – Nie! – krzyczę, gdy przeszywa mnie niewyobrażalny ból, który wysysa całe powietrze z płuc.

– Nie! Nie Sariah! – łkam.

Saint kładzie moją głowę na swoim ramieniu, a Caz bierze mnie za rękę i trzyma ją mocno w ciepłym uścisku.

– Ona nie może umrzeć, Saint. Sar nigdy w życiu nikogo nie skrzywdziła. To wszystko nie ma sensu – mówię pomiędzy szlochami. Parker i jej kumpele zaatakowały Sariah w szkole, ponieważ nie były w stanie się dobrać do mnie. Pobiły ją tak, że zapadła w śpiączkę.

Udręka kłębi się w moim brzuchu, podchodzi do gardła, blokując drogi oddechowe, a ja nie mam siły, by walczyć z tym tsunami, które miażdży mnie od środka. Załamuję się całkowicie, a dźwięki wyrywające się z gardła nie brzmią nawet po ludzku.

Theo podchodzi do łóżka, klęka przede mną, bierze moją wolną rękę i obsypuje ją delikatnymi pocałunkami.

– Pogrzeb jest za kilka godzin – wyjaśnia Theo, gdy cichnę. – Planowaliśmy cię obudzić. Wiemy, że chcesz tam być.

A więc o to się kłócili, szepcząc wcześniej.

– Skąd Taylor wiedziała? – Pociągam nosem, chcąc skupić się na czymkolwiek, tylko nie na fakcie, że już nigdy nie zobaczę promiennego uśmiechu i pięknej twarzy najlepszej przyjaciółki.

– Rozmawialiśmy z wicedyrektorką – mówi Saint i całuje mnie w czubek głowy. – Myśleliśmy, że Pierson mogła być w to zamieszana, ale nie miała z tym nic wspólnego.

– Sąsiad Taylor pracuje tutaj jako sanitariusz – informuje Theo, głaszcząc kojąco moją dłoń. – Informował ją na bieżąco. Zadzwoniła do Pierson, udając pielęgniarkę, i nadała bieg wydarzeniom.

– W ten właśnie sposób dowiedzieliśmy się, że to była pułapka – dodaje Saint. – Sean nie mógł się z tobą skontaktować, więc zadzwonił do Theo. Nikogo nie prosił, aby przekazał ci wiadomość.

– Dlatego trzymaliście się z tyłu, gdy wychodziliśmy tego dnia ze szkoły.

– Ciebie też powinniśmy do tego zmusić. – W oczach Theo błyska ból.

– A wtedy prawdopodobnie wszyscy bylibyśmy martwi. – Puszczam rękę Caza i ocieram łzy. – Najwyraźniej taki był jej zamiar.

Gdyby Taylor zależało tylko na mnie, to miała wiele okazji do ataku, gdy wchodziłam do szpitala lub z niego wychodziłam podczas odwiedzin u Sar. Fakt, że czekała, mówi, że zamierzała też zabić chłopaków.

– Będzie żałować tego, co zrobiła – warczy Saint.

– Skonfigurowałem rozpoznanie oprogramowania – oznajmia Theo. – Poza tym rozpuściliśmy wieści na mieście.

– Taylor nie może ukrywać się w nieskończoność – dodaje Saint. – A kiedy wreszcie się pojawi, zgarniemy ją.

– Ja się nią zajmę. – Kipię z wściekłości, a w moim brzuchu płonie ogień. – Ja i Galen.

– Nikt z tym nie dyskutuje – stwierdza Saint, przeszywając mnie tym swoim intensywnym spojrzeniem.

Kiwam głową, biorę głęboki oddech i zmuszam ciało do spokoju. Opierając się na Saincie, niezdarnie staję na nogi.

– Chcę się zobaczyć z Galenem. Zabierzcie mnie do niego.

2 - Saint

Lo przywiera do mnie, gdy Caz otwiera drzwi do prywatnego pokoju Galena. Theo pojechał po czyste ciuchy dla nas wszystkich. Tu się odświeżymy i przebierzemy, ponieważ nie ma wystarczająco dużo czasu, by wrócić do domu przed rozpoczęciem pogrzebu.

– Hej – mówi miękko Lo, a Galen otwiera oczy i zwraca twarz w jej kierunku.

Alisha, mama Galena, drzemie na krześle, pochrapując.

– Aniele – odzywa się Galen szorstkim i zaspanym głosem.

Przez ostatnie trzy dni spał, podobnie jak ja, chociaż z dłuższymi przerwami, bo odmawiał przyjmowania dodatkowych dawek leków przeciwbólowych – tak desperacko pragnie stanąć na nogi.

Nigdy w życiu nie bałem się jak wtedy w szkole. Myśleliśmy, że ich stracimy.

Panował totalny chaos. Wszędzie walały się odłamki. Kłęby gryzącego dymu szczypały nas w oczy, w uszach dzwonił huk detonacji. Wybuch sprawił, że wszyscy obecni w szkole wybiegli na zewnątrz i rozpętało się pandemonium. Kiedy w końcu dotarliśmy do Lo i Galena, leżeli nieprzytomni na ziemi, pokryci pyłem.

W momencie eksplozji znajdowali się najbliżej samochodu, więc przyjęli na siebie cały impet fali uderzeniowej. Galen leżał na Lo, osłaniając ją przed odłamkami, ale bałem się, że złamał jej miednicę lub uniemożliwił oddychanie. Czekanie na pojawienie się pogotowia było niebywałą udręką, ponieważ baliśmy się poruszyć którekolwiek z nich i szczerze mówiąc, nie wiedzieliśmy, czy przeżyją.

– Jesteś moim bohaterem – mówi Lo do mojego kuzyna, pochylając się nad nim, by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. – Uratowałeś mnie. Uratowałeś nas.

– Tak się o ciebie martwiłem – przyznaje Galen, przysuwa się do krawędzi łóżka i unosi kołdrę. Klepie miejsce obok siebie. – Chodź do mnie.

Caz pomaga Lo usadowić się obok Galena, a moja klatka piersiowa napina się, gdy jej szpitalna koszula rozchyla się z tyłu, odsłaniając plecy. Nie zwracam uwagi na wspaniałe dziary, tylko na wielobarwne siniaki pokrywające ciało. Wymieniamy z Cazem porozumiewawcze spojrzenia i opadamy na puste krzesła przy łóżku Galena.

Wiem, że chłopaki czują to samo co ja. Mam ochotę wypatroszyć Taylor Tamlin od stóp do głów, pasami zdzierać z niej skórę, wydłubać oczy z oczodołów i rozerwać jej wnętrzności na strzępy, aż stanie się niczym więcej niż tylko krwawą miazgą.

Jak, do kurwy nędzy, śmiała nas tknąć?

Jak śmiała próbować odebrać nam tę jedną jedyną dziewczynę, która jest dla nas wszystkim?

Lo ostrożnie przytula się do Galena, unosi palce i dotyka temblaka na jego ramieniu, a potem niezliczonych skaleczeń i siniaków szpecących przystojną twarz.

– Chroniłeś mnie i zostałeś ranny. – Patrzy mu w oczy. – Nigdy tego nie zapomnę.

– To jesteście zblatowani – stwierdza Caz i unosi kąciki ust.

– To nawet nie jest słowo – mówię z kamienną twarzą, celowo go rozśmieszając, ponieważ w naszej sytuacji spokojnie moglibyśmy użyć tego wyrażenia.

– Tak podaje Urban Dictionary – odpowiada niskim tonem, niemal z czcią.

Ten koleś ma ze sobą problemy.

– To mi się podoba – oświadcza Lo i uśmiechając się do niego, przybija z nim żółwika. – A gwoli ścisłości, my już byliśmy zblatowani. – Spogląda ponownie na Galena i obydwoje zatapiają się w swoich spojrzeniach. – On nie musi mi nic udowadniać.

Galen delikatnie obejmuje jej twarz i całuje ją w usta. Pogrążają się w cichej rozmowie, wymieniają pocałunki, a ja podchodzę do okna, dając im trochę prywatności. Wkładam ręce do kieszeni i spoglądam na zewnątrz. Caz staje obok mnie i uważnie mi się przypatruje.

– Co? – pytam.

– Myślałem, że rozpracowałeś już swoją zazdrość.

– Dobrze myślałeś – przyznaję i nie jest to kłamstwo. Naprawdę nauczyłem się dzielić Harlow i cieszy mnie to, że udało im się przejść do porządku dziennego nad zdradą Galena, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie umieram z chęci pocałowania jej, przytulenia i zwierzenia się z tego, co czuję.

Pierwsze dwadzieścia cztery godziny po eksplozji były koszmarem. Lo znajdowała się pod wpływem silnych środków uspakajających i im dłużej spała, tym bardziej się bałem, że już się nie obudzi. Że nigdy się nie dowie, jak głębokie są moje uczucia. Obiecałem sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji wszystko jej wyznam.

Nie chcę między nami żadnych niedopowiedzeń. Żadnych.

– Daję im kilka chwil na osobności – wyjaśniam, gdy Caz nie wygląda na zbyt przekonanego. – I nie mogę się doczekać, by być z nią sam na sam.

Caz posyła mi krzywy uśmieszek, a ja szturcham go łokciem.

– Nie o to chodzi, dupku. Ona jest ranna.

– I pewnie tak napalona jak zawsze. – Znacząco porusza brwiami. – A my musimy zadbać o wszystkie potrzeby naszej dziewczyny.

Teraz moja kolej na krzywy uśmieszek.

– Cóż, skoro tak to ujmujesz. Nie możemy zawieść naszej księżniczki.

Mój kutas drga na samą myśl o cudownym, seksownym ciele Lo. Poprawiam go w dżinsach, gdy zaczyna pulsować w nim krew i cały twardnieje. Caz chichocze, kiedy otwierają się drzwi i do pokoju wślizguje się Theo.

Alisha budzi się z drzemki, całuje Galena na pożegnanie i macha do nas, zanim wychodzi. Spędza tutaj całe dnie i wydaje się, że usiłuje zachować trzeźwość ze względu na syna, chociaż wszyscy wiemy, że nie potrwa to długo. Ale przynajmniej próbuje i to się chwali.

Giana także codziennie tu bywa, chociaż na krótko, za co jestem jej wdzięczny, bo przychodzi z Sinnerem, a nikt z nas nie chce, by mój porąbany ojciec kręcił się w pobliżu naszej dziewczyny. Prawdopodobnie żałuje, że Taylor Tamlin nie zdołała wyeliminować Lo, dzięki czemu wyręczyłaby go w rozwiązaniu jednego problemu. Prędzej piekło zamarznie, zanim pozwolę, żeby przez tego dupka choć włos spadł z głowy Harlow.

Jedyną dobrą rzeczą, która z tej sytuacji wynikła, jest fakt, że pokrzyżowała ona chore plany Sinnera, by zabawiać swoich obleśnych kumpli towarzystwem Lo. Zamierzam wyolbrzymiać zakres jej obrażeń tak długo, jak się da, mając nadzieję, że zyskamy wystarczająco dużo czasu, żeby wymyślić sposób na zwolnienie jej z tej części inicjacji

Zostaję sam z Galenem, by pomóc mu wziąć prysznic, a Theo i Caz idą z Lo do jej pokoju, by pomóc jej zrobić to samo. Po prysznicu zmuszam kuzyna do wrzucenia w siebie trochę tego syfu, który w szpitalu nazywają jedzeniem, i podlizuję się jednej z pielęgniarek, by udało się wyciągnąć stąd Lo i Galena. Lekarz oświadczył Galenowi, że powinien zostać tu do jutra, ale pierdolić to. Musimy stąd spadać. Możemy samodzielnie się nimi zająć, nikt z nas nie chce spędzić ani jednej minuty dłużej w tym wypizdowie.

Wracam do Galena, który właśnie kończy jeść swoją breję.

– Mam recepty – mówię, unosząc w dłoni dwie kartki.

– Dobrze. – Galen z grymasem na twarzy odpycha od siebie talerz. – Chcę z tobą o czymś pogadać.

Poprawia na szyi temblak podtrzymujący obolałe, zwichnięte ramię, a ja opadam na jego łóżko.

– Co tam?

– Chyba mam pomysł na to, jak trzymać Lo z dala od łap Sinnera.

Prostuję się i mierzę go poważnym spojrzeniem.

– Mów.

* * *

Gdy wiozę nas do katolickiego kościoła na obrzeżach Lowell, gdzie ma się odbyć nabożeństwo za Sariah, wciąż rozmyślam nad sugestią Galena. Podczas jazdy wszyscy milczą, panuje ponury nastrój. Lo siedzi na tylnym siedzeniu między Theo i Cazem, który nadskakuje jej przez całą podróż. Do tej pory znaliśmy Caza tylko z roli mięśniaka wspierającego nasze plany. Harlow wydobyła z niego tę delikatniejszą stronę, o której nie mieliśmy pojęcia.

– Jeśli nie dodasz gazu, to się spóźnimy – burczy Galen, zerkając na godzinę na swojej komórce.

– Robię to celowo, debilu. – Wskazuję na skołowaną, poturbowaną dziewczynę siedzącą z tyłu.

Podczas całej naszej jazdy ze szpitala Lo wygląda na zagubioną. Nie płakała od czasu załamania, kiedy po raz pierwszy przekazałem jej wiadomość o śmierci Sar, ale widać, że balansuje na krawędzi. Ma udręczony wyraz twarzy, a w oczach widać znękany błysk, który podkreśla jej cierpienie, nawet jeśli robi wszystko, co możliwe, by znieczulić się na emocje. Widzi to cała nasza czwórka.

Ta śmierć ją zdruzgotała.

– Wciśnij gaz do dechy – mówi Lo monotonnym, pozbawionym uczuć głosem. Z roztargnieniem spogląda przez okno, po czym głośno i gwałtownie wydycha powietrze. – Nie chcę się spóźnić.

Po dziesięciu minutach podjeżdżamy pod kościół z czerwonej i szarej cegły. Parkuję na poboczu i widzę żałobników wlewających się przez drzwi. Galen syczy przez zaciśnięte zęby, gdy wysiada od strony pasażera, trzymając się za obolałe żebra. Theo unosi z tylnego siedzenia Lo, która nie wypowiada ani słowa protestu. Staje sztywno i wpatruje się w dal. Wymieniam z Theo kolejne zaniepokojone spojrzenie. Wygląda na to, że dzisiaj nic więcej nie możemy zrobić.

– Galen! – woła Lo mojego kuzyna. – Jesteś mi potrzebny.

Cofamy się, gdy chwyta Galena za rękę i rusza razem z nim w kierunku kościoła. Trudno jest usunąć się w bok i pozwalać, by ktoś inny pocieszał Lo, kiedy wszystko, czego chcę, to wziąć ją w ramiona i zapewnić jej bezpieczeństwo. Ale to ona powinna o tym decydować. Ma teraz mętlik w głowie i każdy nas obchodzi się z nią jak z jajkiem, chcąc jej pomóc, lecz nie do końca wiemy, jak to zrobić.

– To dobrze, że zbliżają się do siebie – mruczy Theo, jakby słyszał moje myśli. – Galen potrzebuje Lo najbardziej z nas wszystkich.

Nie byłbym tego taki pewien, ale nie mogę się kłócić, gdy po raz pierwszy w życiu przekraczam próg kościoła. Odczuwam lekkie podenerwowanie, co mnie zdumiewa, ponieważ jest tylko kilka sytuacji, z którymi nie potrafię sobie poradzić. Zdrowa dawka strachu miesza się z ciekawością i sceptycyzmem, kiedy przygotowuję się do wejścia do budynku. Nie wiem, czy moja czarna dusza nie zostanie porażona w chwili, w której tylko wkroczę do środka.

Jednak nie spada na mnie potępienie, gdy idę za Galenem i Lo środkową nawą. Nasz widok przyciąga sporo ciekawskich spojrzeń. Ignoruję je, wpatrując się w dziewczynę, która wywróciła mój świat do góry nogami.

Galen i Lo zajmują miejsce w pierwszym rzędzie ławek, obok Seana, chłopaka Sariah, i jej babci. Emmett, przyjaciel Seana i zarazem koleś, który chce się dobrać do majtek naszej dziewczyny, też jest obecny. Próbuję powstrzymać swoje nieprzyjazne nastawienie wobec tego kutasa, co stanowi wyzwanie, ponieważ typ wkurwia mnie do granic.

Wślizgujemy się z Theo i Cazem do ławki tuż za nimi, gdy rozbrzmiewa muzyka organowa i wierni wstają. Na początku z czystej ciekawości zwracam uwagę na przebieg ceremonii, ale moje zainteresowanie kompletnie znika, kiedy ksiądz podczas homilii zaczyna mówić o woli Bożej i śmierci jako sprawdzianie wiary dla tych, co pozostali.

„Jakim cudem, do kurwy nędzy, taka może być wola Boża?”

Babcia Sariah straciła wszystkich, których kochała, i jestem zdumiony, że nadal wierzy w Boga, który zabrał jej tak wiele. Może widziałbym to inaczej, gdybym był wierzący, lecz w moim odczuciu jest to po prostu absurdalne.

Galen pociesza Lo, obejmując ją ramieniem i mocno trzymając przy sobie. Słyszę płacz zebranych, ale nasza dziewczyna nie roni ani jednej łzy, co mnie martwi.

Lo była tu pół roku temu na pogrzebie swojego taty. Wiem, że nadal opłakuje tego mężczyznę, którego ubóstwiała. Teraz straciła najlepszą przyjaciółkę i ma na głowie tak wiele, że widzę, co robi. Zakopuje emocje tak głęboko, że staje się odrętwiała na wszelkie uczucia.

Tłumienie w sobie cierpienia nie jest niczym dobrym. Sam przez lata wypierałem emocje, a to zmienia człowieka w sposób trudny do uwierzenia.

Po skończonym nabożeństwie podążamy za żałobnikami na mały przykościelny cmentarz.

Gdy idziemy w kierunku grobu, podchodzi do nas Ashley Shaw. Trzyma za dłoń swojego chłopaka Chada, a jego najlepszy przyjaciel Jase – znany jako drugi, sekretny chłopak do ruchania Ashley – drepcze za nimi z rękami wepchniętymi głęboko w kieszenie. Ashley bierze Lo na stronę, szepcząc jej coś do ucha, gdy ta ociera łzy.

Chad i Jase pozdrawiają nas skinieniem głów. Kilka dni temu otrzymali swoją pierwszą dostawę, a nasz układ biznesowy idzie sprawnie. Akademię Lowell mamy w garści. To powinno zadowolić mojego skutaszonego starego.

– Ale beznadzieja, człowieku – stwierdza Chad.

– Nie znałem Sariah zbyt dobrze, jednak była spoko – dodaje Jase.

– Nie zasłużyła na to – mówi Caz, a jego palce drgają z potrzeby zapalenia papierosa.

Caz i Galen próbują zerwać z tym nałogiem, ponieważ Lo nieustannie truje im o to dupę.

Dziewczyny kończą rozmowę i podchodzimy do reszty, by dołączyć do tłumu otaczającego grób Sariah. Lorna szlocha rozdzierająco, otoczona ramionami Seana, opłakując stratę ukochanej wnuczki. Po policzkach chłopaka spływają łzy. Serce ściska mi się na jego widok.

To nie powinno się przydarzyć Sariah. Została zaatakowana, ponieważ Parker nie mogła dopaść Lo, która była celem z powodu jej powiązań z nami.

Poczucie winy wali mnie w twarz, w szczególności za samolubną myśl, która tkwi w głowie. Jestem wdzięczny, że to nie Lo leży w tej trumnie. Czuję się jak dupek z tego powodu, gardło zatyka mi bolesna gula. To żadna tajemnica, że nie radzę sobie dobrze z emocjami, wstrząsa mną widok prawdziwej rozpaczy ludzi stojących wokół grobu.

Lo zwiesza głowę, niespokojnie ruszając rękoma, całe jej ciało trzęsie się z wysiłku, który wkłada w trzymanie się w garści. Wodzi wzrokiem dokoła, w końcu jej przekrwione oczy spotykają się z moimi. Ból emanuje z każdego pora skóry Harlow i chcę go w siebie wchłonąć, by uwolnić ją od cierpienia. Podchodzi do mnie i jedną ręką trzymając się mocno dłoni Galena, przytula się do mojego boku. Całuję czubek jej głowy i obejmuję plecy, nie przejmując się tym, jak to musi wyglądać w oczach tej całej moherowej bandy. Mam to głęboko w dupie, bo tu chodzi o moją dziewczynę.

Z pogrzebu wracamy do domu babci Sariah, dołączając do tłumu ciał stłoczonych w niewielkim salonie. Po jakimś czasie Sean wyciąga nas na podwórko na tyłach, więc zostawiamy staruszków. Theo i Caz siadają na chybotliwej drewnianej ławce, Galen i ja zajmujemy krzesła ogrodowe obok Ashley, Chada i Jase’a. Lo ostrożnie siada mi na kolanach, a ja delikatnie obejmuję ją ramionami.

Jest ubrana w dopasowaną czarną sukienkę, która podkreśla jej boskie kształty, czarne rajstopy i swoje ukochane czarne motocyklowe buty. Gdyby nie posiniaczony, opuchnięty i pokryty strupami lewy policzek oraz fakt, że trochę garbi się z bólu, nikt by się nie domyślił, że została ranna i że o włos uniknęła śmierci.

Ogarnia mnie znajomy gniew i mam, kurwa, nadzieję, że niebawem znajdziemy tę sukę Taylor. Nie mogę się doczekać odwetu. Odwetu w stylu Sainthood.

Odpycham od siebie te mordercze myśli i skupiam się na pięknej, smutnej dziewczynie siedzącej na moich kolanach.

– Potrzebujesz środków przeciwbólowych, księżniczko? – szepczę jej do ucha. Omamiłem pielęgniarkę i dała mi kilka tabletek, by pomogły nam przetrwać, dopóki nie wykupimy przepisanych lekarstw w aptece.

Lo kręci przecząco głową, lśniące ciemne włosy muskają jej ramiona.

– Nie trzeba, jest w porządku. – Uśmiecha się lekko, ale oczy ma smutne.

Moje dziewczyna cierpi i nie mogę znieść tego, że nie potrafię nic z tym zrobić. Pocieram kciukiem jej pełną dolną wargę. Nie mówię nic, choć wiem, że kłamie. Spotykamy się wzrokiem i czuję tę przybierającą na sile chemię pulsującą między nami, przypominającą mi, że jednak jest jedna rzecz, którą mogę zrobić, którą my wszyscy możemy zrobić, by pomóc Lo. Wymaga to jednak prywatności i tego nowego łóżka przywiezionego wczoraj do stodoły przez Theo.

Muskam wargami usta Lo, gdyż nie dam rady wytrzymać ani sekundy dłużej, by jej nie posmakować, ale się wycofuję, zanim akcja się rozwinie, ponieważ to nie czas ani miejsce na takie rzeczy. Lo wzdycha i wciska we mnie tyłek. Kutas natychmiast budzi się do życia. W oku Harlow pojawia się diabelski błysk, a ja zbliżam usta do jej ucha.

– Czy moja niegrzeczna dziewczynka ma sprośne myśli? – szepczę.

Przesuwając palcami po moich przyciętych blond włosach, pochyla się, aż niemal styka się ze mną ustami.

– Zawsze – mówi chrapliwie. – Nigdy nie próbuj w to wątpić.

Jej seksualna pewność siebie i sposób, w jaki do tego podchodzi – bez przepraszania za okazywanie pragnienia – jest jedną z rzeczy, które kocham w niej najbardziej.

Odsuwa się ode mnie, gdy z domu wychodzi Emmett z kartonem piwa. Nie ma między nami sympatii, ale odkładam na bok swoje osobiste uczucia i uprzejmie kiwam głową, gdy oferuje nam po butelce.

– Nie mogę uwierzyć, że odeszła – wyznaje Sean ze spuszczonym wzrokiem, kiedy Emmett podaje mi piwo.

Galen odmawia, co nie jest zaskoczeniem, ale Lo przyjmuje jedną, a ja prawie niedostrzegalnie kręcę głową na Theo, kiedy zauważam, że ten otwiera usta, by coś powiedzieć.

Lo tego potrzebuje, a my nie jesteśmy jej rodzicami. Jeśli ma ochotę na pieprzone piwo, to je wypije.

– Ja też – dodaje Lo. – Mam nadzieję, że Beth i reszta tych suk zgniją w pierdlu.

Dziewczyny zostały już aresztowane i oskarżone o czynną napaść, co teraz automatycznie zostanie zmienione na zarzut zabójstwa. Dostaną to, co im się należy. Oby zapadł jak najwyższy wyrok.

– Masz to jak w banku, Lo – rzuca Sean ze wzrokiem pełnym nienawiści. – Zapłacą za to, co zrobiły mojej dziewczynie. – Kończąc, dławi się szlochem, oczy ma pełne łez. Współczuję mu z całego serca. Gdyby to była Harlow, odszedłbym, kurwa, od zmysłów. Spaliłbym cały świat i zabił wszystkich odpowiedzialnych za to skurwysynów.

Lo wyjmuje z kieszeni komórkę, przerywając pełną napięcia ciszę.

– Sar nie chciałaby, żebyśmy byli przygnębieni. – Patrzy na Seana. – Skopałaby nam tyłki, gdyby mogła nas teraz zobaczyć.

Sean kiwa głową, a na jego ustach majaczy cień uśmiechu. Lo spogląda na Theo.

– W pokoju Sar jest głośnik. Przyniesiesz?

– Ja pójdę – odzywa się Sean, wstając. – Masz rację. Sar by tego nie zniosła. Upijmy się w trzy dupy, tańczmy i pamiętajmy o tym, jaka była niesamowita, ponieważ taka dziewczyna jak ona trafia się raz na milion.

Zwiesza głowę, a ja wymieniam spojrzenia z chłopakami.

Wiem, że wszyscy myślimy o tym samym i czujemy się winni z powodu tych naszych samolubnych myśli.

Sean wraca z głośnikiem, do którego Lo podłącza komórkę i odtwarza jedną z playlist jej i jej przyjaciółki, a my odpuszczamy i popijając piwo, wspominamy Sariah.

Dzień zmienia się w noc, po wyjściu reszty gości dołącza do nas Lorna. Lo śpiewa ulubione piosenki Sariah, jej oczy błyszczą od łez. Muszę iść do domu, żeby się odlać, więc Theo zajmuje moje miejsce. Korzystam z okazji i zabieram butelkę wody, którą po powrocie podaję Galenowi wraz z kilkoma tabletkami przeciwbólowymi. Jest cichy, nie narzeka, ale pot perlący się na jego czole świadczy o tym, że cierpi. Już wcześniej miał porządnie obtłuczone żebra, więc nic dziwnego, że go boli.

Chcę zasugerować, żebyśmy już się zbierali, lecz czuję wibrowanie komórki w kieszeni. Wyjmuję ją i czytam wiadomość od jednego z członków oddziału juniorów.

– Musimy iść – informuję, chowając telefon.

– Co się dzieje? – pyta Lo, gdy Theo delikatnie unosi ją ze swoich kolan.

Zniżam głos, żeby nie usłyszał mnie nikt z pozostałych.

– Znaleziono Taylor. Chłopaki ją mają.

Po raz pierwszy w ciągu tego dnia widzę, jak Lo otrząsa się ze smutku. Zaciska szczękę, a jej oczy błyszczą zdecydowaniem.

– Ruszajmy. – Chwyta Theo za ręce. – Czas dopaść tę sukę.

3 - Harlow

Podjeżdżamy do ogrodzonej posesji zlokalizowanej w Prestwick. Gdy zbliżamy się do wysokiej żelaznej bramy, Saint gasi reflektory. Zmienia bieg na jałowy, wyjmuje komórkę i wystukuje wiadomość.

– Dlaczego nie jedziemy do magazynu na Landing’s Lane? – pytam, ponieważ powiedziano mi, że to ich główne miejsce przesłuchań, i założyłam, że właśnie tam się udamy.

– Po tej rozróbie magazyn jest spalony – mówi Saint, gdy otwierają się skrzydła bramy. Wrzuca bieg i ruszamy do przodu.

– Nie będziemy już z niego korzystać.

Nie wypowiadam ani słowa, kiedy jedziemy wyboistą drogą w kierunku dużego magazynu z cegły znajdującego się nieopodal. Wiem, że Sainthood ma wiele tajnych siedzib rozsianych w różnych miejscach i że ich lokalizacje są pilnie strzeżoną tajemnicą.

Saint wjeżdża land roverem na tyły budynku i parkuje go na prawo od wejścia. Theo pomaga mi wysiąść z samochodu, a kiedy stawia mnie na ziemi, całuje moją skroń. Oplatam ramionami jego szyję i przyciągam go do siebie, potrzebuję tego znajomego zapachu i dotyku smukłego ciała, żeby czuć się bezpiecznie.

Ten dzień był jednym z najgorszych w moim życiu i jeszcze się nie skończył. Kilka piw, które wypiłam w domu Sariah, złagodziło wzburzone emocje, lecz wciąż jestem spięta i zmagam się z mnóstwem zalewających mnie uczuć, stawiając czoła utracie najlepszej przyjaciółki. Próbuję zamknąć się na odczuwanie, ale to nie tak proste jak kiedyś, ponieważ nie potrafię już funkcjonować jak osoba znieczulona na otaczającą ją rzeczywistość.

Otwarcie serca na chłopaków obniżyło moją odporność, czuję zdecydowanie zbyt dużo. Nie mogę żyć w taki sposób i rozpaczliwie potrzebuję zatracić się w chłopcach, aby pamiętać, kim jestem. Aby przypomnieć sobie, dlaczego życie musi toczyć się dalej, mimo że nigdy nie zapomnę tej pełnej życia blondynki, która rozjaśniała mój świat na tak wiele sposobów.

Sar nie chciałaby mnie widzieć w takim stanie i jestem jej winna, by żyć jak najlepiej, jednak rany są jeszcze zbyt świeże.

Sądzę, że tak właśnie wygląda prawdziwa żałoba. Nigdy wcześniej nie pozwalałam sobie na to, by czuć się w ten sposób. Przeszywające ukłucie winy sprawia, że uświadamiam sobie tę myśl. Dziś czuję więcej niż w dniu pogrzebu taty, a przez to odnoszę wrażenie, jakbym go zawiodła. Choć tata był dla mnie całym światem, nie potrafiłam pozwolić sobie na pełne odczuwanie jego straty. Teraz mam wyrzuty sumienia, gdy uświadamiam sobie, jak zamknięta byłam na emocje tamtego dnia.

Theo przytula mnie, a ja lgnę do jego ciepła i spokoju.

– Wszystko będzie dobrze – szepcze, przeczesując palcami moje włosy. – Będziemy ci towarzyszyć na każdym kroku.

– Nienawidzę tak się czuć – wyznaję, świadoma tego, że pozostali chłopcy zatrzymali się przy drzwiach i czekają na nas. – Jakbym zaraz miała się rozpaść.

Theo całuje mnie słodko, po czym odsuwa się i ujmuje w dłonie moją twarz.

– Nigdy na to nie pozwolimy. Nigdy nie pozwolimy ci zapomnieć. – Znowu mnie całuje. – Kocham cię, Lo. – Przyciska czoło do mojego. – Zawsze będę przy tobie.

– Ja też cię kocham – mruczę, obejmując go w pasie. – Kocham was wszystkich. – Po raz pierwszy głośno przyznaję się do tego.

– Powiedziałaś im to? – pyta.

– Jeszcze nie, ale to zrobię.

Boleśnie uświadamiam sobie, że jestem istotą śmiertelną. Byłam tak kurewsko bliska zakończenia życia. Wciąż jeszcze za wcześnie, by powiedzieć, że najgorsze mam za sobą. Gdy nadejdzie czas, chcę opuścić ten świat bez żalu i pragnę, aby chłopcy wiedzieli, jak wiele dla mnie znaczą.

Wyswobadzam się z objęć Theo, odsuwając na razie te uczucia na bok. Zjawiliśmy się tutaj, aby dać tej suce nauczkę. Już nie mogę się doczekać.

Kiedy podchodzimy do czekających chłopaków, Saint kiwa głową, a ja odwzajemniam ten gest. Przez cały dzień nie odrywali ode mnie wzroku. Widzę troskę w ich oczach, która ogrzewa ten lód w moim wnętrzu, ale muszę im przypomnieć – i sobie również – że nie zmieniłam się we wrak dziewczyny.

Jestem pieprzoną Harlow Westbrook. Tą, która przeżyła. Królową. I jakaś dziwka nie będzie w stanie mnie pokonać.

Wchodzimy do magazynu, bardzo przypominającego ten na Landing’s Lane. Ta kondygnacja jest pusta z wyjątkiem kilku motocykli zaparkowanych niedbale w jednym z rogów i paru długich stołów ustawionych na drugim końcu pomieszczenia. Na ich blatach stoją skrzynki. Nieznany mi facet z krzaczastą siwą brodą i zwisającym brzuchem opiera się o ścianę, paląc papierosa. Saint i Galen idą w jego kierunku, a on prostuje się, rzuca peta na podłogę i przydeptuje go brudnym butem.

– Kto znalazł tę sukę? – pytam.

– Jeden z naszych kapusiów – informuje Caz. – Zaciekle walczyła, potrzeba było trzech osób, by wsadzić ją do vana.

Podciągam sukienkę i odpinam swojego stridera zabezpieczonego w pochwie na udzie, ciesząc się dotykiem chłodnego ostrza na dłoni.

– Nie potrzebuję pomocy, by ją załatwić. – Rzucam Cazowi surowy uśmiech.

– Nie musisz tego robić – mówi Theo.

Wbijam w niego wzrok.

– Wiem. Ale chcę.

Rysy Theo miękną, w jego oczach widzę tylko troskę i miłość, jednak ten syf musi się skończyć.

– Nie zamierzam się załamywać, chłopaki. Jestem ponad to. Dzisiejszy dzień był piekłem, ale nie macie do czynienia z jakąś kruchą laleczką, z którą musicie się obchodzić jak z jajkiem.

– Zdajemy sobie z tego sprawę, kochanie – odpiera Caz.

– Przestańcie więc patrzeć na mnie tak, jakbym miała się rozpaść – warczę. – To jest kurewsko obraźliwe.

– Ostrz więc swe pazurki, księżniczko – chichocze. – I skieruj je we właściwą stronę.

Obracam nóż w dłoniach, nie spuszczając z oka Sainta i Galena, którzy rozmawiają z brodatym.

– Nie potrzebuję gadki motywującej. Dokładnie wiem, na czym wyładować wściekłość.

Naszą rozmowę kończą dźwięki zbliżających się kroków.

– Chodźmy – mówi Saint, przechodząc obok nas w kierunku drugiego końca budynku.

– Trzymasz się? – pytam Galena, dołączając do niego.

Prawda jest taka, że chłopak wygląda jak gówno. Odnieśliśmy podobne obrażenia, ale jego są poważniejsze, poza tym już przed wybuchem doskwierały mu połamane żebra. Oczy ma zaczerwienione i przekrwione, wiszące nad czołem włosy zlepia pot. Idzie pochylony, z ramieniem wspartym na temblaku, a zdrową ręką trzyma górną część tułowia, jakby się obejmował.

– Czuję się dobrze. Przed przyjazdem tutaj łyknąłem kilka tabletek, więc ból mija. Chcę tylko mieć już to wszystko za sobą i zalec w naszej stodole.

– Święte słowa.

– Jak chcesz to rozegrać? – pyta, gdy przechodzimy wąskimi drzwiami, podążając za chłopakami w dół po schodach do piwnicy.

– Będziemy ją męczyć dopóty, dopóki nie uzyskamy odpowiedzi na nasze pytania, a potem wypatroszymy sukę.

Mięsień zaciska się w jego szczęce.

– W pełni popieram twój plan.

Pozostali czekają u podnóża schodów przed zamkniętymi drzwiami.

– To twoje przedstawienie – mówi Saint. – Ale jeśli nie jesteś gotowa tego zrobić, powiedz tylko słowo.

– Jestem gotowa – syczę, niesłusznie odreagowując na nim podły nastrój. – I dajcie spokój z tym niańczeniem mnie.

Przepycham się pomiędzy nimi, słysząc za sobą cichy, dudniący śmiech Caza. Otwieram drzwi i wchodzę do piwnicy.

Światło jest przyćmione, a pomieszczenie – w przeważającej mierze puste z wyjątkiem kilku krzeseł, długiego stalowego łóżka na kółkach i stołu zastawionego niezliczoną ilością broni i narzędzi tortur. Inny starszy facet, ze schludniejszą krótszą brodą, ubrany w skórzaną kamizelkę z emblematem Sainthood, stoi na straży przy jednej z bocznych ścian.

Kroczę po betonowej podłodze i oczy mi płoną, gdy wpatruję się w drobną blondynkę siedzącą na krześle stojącym pośrodku. Ręce Taylor są związane z tyłu wokół oparcia, kostki zostały przymocowane do drewnianych nóg. Na rozciętej wardze dziewczyny widać zaschniętą krew, z rany na czole spływa świeża strużka. Gdy unosi głowę, by na mnie spojrzeć, jej długie włosy zwisają w matowych strąkach i splątanych kosmykach wokół twarzy w kształcie serca. Nozdrza Taylor rozszerzają się, a oczy zieją nienawiścią, kiedy zbliżam się do niej. Unoszę nogę i kopię sukę w brzuch, przewracając ją na podłogę z głośnym łoskotem.

Nie będę kłamać – ten ruch sprawia, że oblewam się potem, ból przeszywa mnie na wskroś, a całe ciało aż się kuli w proteście. Jednak wściekłość, którą czuję, jest silniejsza niż ból, więc siadam okrakiem na klatce piersiowej Taylor, kładę ręce na jej szyi i zaciskam. Nie mam zamiaru zabijać tej suki, przynajmniej na razie, ale chcę nadać ton temu spotkaniu.

– Pierdolona… szmata – chrypi i wbija we mnie mordercze spojrzenie.

Mocniej ściskam za gardło dziewczyny, wbijając w nie paznokcie do krwi.

– W twoim położeniu nie masz prawa się tak odzywać – mówię i uśmiecham się, gdy widzę, jak łzy bezwiednie pojawiają się w jej oczach, a skóra przybiera niebieskawy odcień. Z gardła Taylor wydobywa się charkot, więc zdejmuję ręce z jej szyi, zanim niechcący ją zabiję. Ta suka nie umrze, dopóki nie wydobędziemy z niej prawdy.

Caz wyciąga rękę i pomaga mi się podnieść na nogi.

Saint chwyta Taylor za włosy i szarpie w górę. Dziewczyna krzyczy z bólu, gdy jej ciało unosi się wraz z krzesłem do pozycji pionowej. Kiedy Saint puszcza, długie kosmyki włosów zostają mu w palcach. Wyciera dłonie, jakby były czymś skażone, a ja uśmiecham się na ten widok. Stajemy przed nią z Galenem, reszta trzyma się z tyłu.

– Powiem ci, co się teraz stanie – oznajmiam, bawiąc się nożem. – Będziemy zadawać ci pytania, a ty na nie odpowiesz. Jeśli odmówisz, potnę cię. Jeśli nadal będziesz nieposłuszna, zabiję cię. – Pochylam się nad nią, ignorując ostry ból w żebrach. – Wierz mi, nie potrzebuję do tego specjalnej zachęty.

Pluje mi w twarz, a ja uderzam ją mocno kilka razy w każdy policzek, rozkoszując się tym, jak jej głowa odskakuje do tyłu. Odchodzę na bok, biorę chusteczkę, którą oferuje mi Theo, i ścieram z siebie ślinę.

– Już wystawiasz moją cierpliwość na próbę, a to nie wyjdzie ci na dobre.

– Mam to w dupie, zdziro!

Tym razem walę ją pięścią w nos. Taylor wrzeszczy, gdy z jej nozdrzy wytryskuje krew.

– Domyślam się, że jednak nie masz w dupie swojej młodszej siostry, więc jeśli nie chcesz, żeby dołączyła do tej drugiej, leżącej w ziemi, sugeruję, żebyś przestała się rzucać i zaczęła z nami współpracować.

– Nie waż się jej tknąć, pizdo!

– Koniec z tym – warczy Saint, przepychając się obok mnie. – Mam dość tych obraźliwych słów.

Chwyta podbródek Taylor i siłą odchyla jej głowę.

– Jeszcze raz odezwij się tak do naszej dziewczyny, a potnę twoją cipę na kawałeczki i nakarmię cię nią kęs po kęsie. – Daj spokój, Taylor, miałem cię za rozsądniejszą – mówi Galen zniesmaczony.

Saint rzuca na nią ostatnie spojrzenie, po czym puszcza podbródek.

– Powiem wam wszystko, co chcecie wiedzieć, jeśli obiecacie, że nic nie zrobicie mojej siostrze – wyrzuca z siebie. – Ona nie ma z tym nic wspólnego.

– Zgoda – oznajmiam, ponieważ nie zamierzam krzywdzić tej dziewczyny. – Ale jeśli wystawisz nas do wiatru, wszystko się może zdarzyć. Kiwa głową, a oczy zdradzają zrezygnowanie. Być może jest przebiegła.

– Kto zlecił uderzenie na nas? – pytam, opierając się o Sainta, który stoi za mną.

Wykrzywia usta w uśmiechu pełnym zadowolenia.

– Nikt. Zrobiłam to sama.

Galen prycha, przewracając oczami.

– Słyszeliśmy, że jesteś bystra, ale jednak jesteś głupia jak but.

– Mówię prawdę! – krzyczy. – Planowałam was dopaść w rewanżu za Parker. – Wbija we mnie jadowite spojrzenie. – Zabiłaś moją siostrę i chciałam się zemścić.

– Próbowała mnie zabić, działałam w obronie własnej.

– Nie obchodzi mnie to, kurwa! Nie wystarczyła ci jej śmierć. Musiałaś ją podpalić i wrobić chłopaków z Bulls w jej morderstwo. W ogóle masz pojęcie, jak to wpłynęło na mojego ojca?

– Czy wyglądamy na takich, których obchodzi twój ojciec? – odpowiada chłodno Galen.

– A jeśli myślisz, że wierzymy w choć jedno twoje słowo, to bardzo się mylisz. – Celowo spoglądam na Theo. – Ustal lokalizację dziewczyny. Myślę, że jednak złożymy wizytę siostrzyczce.

– Nie! – wrzeszczy Taylor, w jej głosie pojawia się panika. – Przysięgam, że nikt mi nie pomagał.

Pochylam się nad nią.

– Kłamiesz – syczę.

Taylor wzdycha i na ułamek sekundy zaciska powieki.

– Dobrze, zrobiłam to razem z moim ojcem. Klub nie miał z tym nic wspólnego.

– Więc Ruben nie chciał mnie dopaść za zabicie Luke’a McKenziego? – sonduję ją.

– Skąd, chciał twojej śmierci, a ten głupi dupek Corr miał się tobą zająć w ośrodku treningowym. Ale to było, zanim Ruben został aresztowany i klub przeszedł pod nowe kierownictwo. Wydano rozkaz, że nie wolno cię tknąć, co zmusiło nas do wzięcia spraw w swoje ręce. Patrzymy na siebie z Galenem i staram się rozgryźć, czy Taylor mówi nam prawdę czy nie. Jego spojrzenie wskazuje na to, że jest tak samo podejrzliwy jak ja.

– Skoro to miała być zemsta za zamordowanie twojej siostry, dlaczego chłopacy też znaleźli się na celowniku?

– Bo oni również sobie na to zasłużyli. Wykorzystali wiadomości od Parker, żeby spalić magazyn, a potem olali ją, jakby wcale im nie pomogła.

– Parker była przebiegłą pizdą grającą tylko pod siebie – mówi Galen. – Podczas walki pojawiła się po stronie przeciwnika, który przegrał. Sama tak zdecydowała.

– Ale to nie ma, kurwa, znaczenia! – krzyczy Taylor. Napina ramiona z bólu i wije się na krześle, które wydaje piszczące dźwięki. – Po pierwsze to wy wciągnęliście ją w ten syf.

– Nieprawda, suko. – Caz chwyta ją za gardło. – To sprawka Finna. Wysługiwał się nią. To on naraził ją na niebezpieczeństwo. Źle ulokowałaś swój gniew.

– Nie martw się. On był następny na mojej liście.

– Wiesz, gdzie teraz jest?

Potrząsa głową.

– Urwał się gdzieś ze swoim zastępcą. Tata próbuje ich znaleźć, ale na razie przepadli jak kamień w wodę.

Doszła do tego samego wniosku co my. Finn i Brooklyn zniknęli, ponieważ dobrze wiedzą, że spierdolili sprawę i narobili sobie wrogów we wszystkich obozach.

– Czy to ty stałaś za tą strzelaniną w restauracji? – pytam, przechodząc do następnego tematu.

– Tak, ale powinnam była zająć się tym sama. Te dupki nie potrafiły nic zrobić dobrze.

– Przyszłaś na imprezę u Galena podczas przerwy wiosennej – kontynuuję. – Dlaczego?

– Ruben poprosił mnie o pośrednictwo w porozumieniu między Arrows i Bulls.

– A więc Tempest była waszą łączniczką?

– Daj spokój – parska. – Ta głupia suka nie potrafiłaby niczego ogarnąć. Pomogła mi zbliżyć się do Darrowa Knighta i to w sumie wszystko.

Ból pulsujący w skroniach sprawia, że trochę chwieję się na nogach. Saint obejmuje mnie ramieniem.

– Masz problemy z utrzymaniem równowagi, Harlow? – śmieje się Taylor.

Galen rzuca się do przodu i brutalnie ją uderza. Przez jego twarz przebiega błysk bólu, widzę, ile go to kosztowało.

– Ciesz się, że wciąż oddychasz, pizdo. Nie igraj z losem.

Taylor pluje krwią, patrząc na nas morderczym wzrokiem.

– Odpowiedziałam na wasze pytania. Teraz mnie wypuśćcie.

Wybuchamy śmiechem, jeszcze bardziej ją rozjuszając. Syczy, zwężając oczy w szparki, a krzesło, na którym siedzi, chybocze się, gdy bezskutecznie walczy z więzami.

Wymykam się z uścisku Sainta i zbliżam twarz do jej twarzy.

– Kto, do kurwy nędzy, powiedział cokolwiek o wypuszczeniu cię? Umowa była taka, że damy spokój twojej młodszej siostrze, i dotrzymamy słowa.

– Zabij mnie więc – warczy. – Wpakuj kulkę w łeb i skończ wreszcie z tym.

Taki był mój pierwotny zamiar, lecz teraz ta sytuacja dała mi do myślenia. Prostuję się, przygładzając włosy.

– Nie. – Kręcę głową. – Nie będzie w tym żadnej zabawy.

Szczerze mówiąc, gdybym nie była tak słaba, z chęcią zostałabym tutaj i torturowała tę sukę przez kilka godzin, jednak podpieram powieki zapałkami, a Galen wygląda tak, jakby za moment miał zemdleć, więc musimy odłożyć nasze plany na bardziej sprzyjające okoliczności.

– Ty! – Wskazuję palcem na faceta stojącego przy ścianie.

Przez cały czas obserwował rozwój wydarzeń, ale jak dobry, dzielny żołnierzyk nie wtrącał się, pozwalając nam samodzielnie zajmować się tym syfem.

Podchodzi do mnie.

– Panią Tamlin należy uświadomić, dlaczego nie warto zadzierać z Saints. Wykaż się kreatywnością podczas tego uświadamiania, ale jej nie zabij. – Uśmiecham się do niej złośliwie. – Wrócimy rano, żeby skończyć.

Brodaty koleś działa mi na nerwy, kiedy patrzy ponad moim ramieniem na Sainta, czekając, by przypieczętował tę decyzję. A ten mnie nie zawodzi – podbiega do faceta, chwyta go za gardło i pcha na ścianę. Podchodzę do nich z resztą chłopaków.

– Czy moja dziewczyna nie wyraziła się jasno? – Wbija ostre spojrzenie w brodacza i zaraz go puszcza.

– Tak jest. Zajmę się tym.

– Nie do mnie te słowa – warczy Saint, trzaskając knykciami, jakby miał przemożną ochotę walnąć tego palanta w gębę. – Skieruj je do Harlow.

– Skoro o tym mowa – dodaje Galen, podchodząc do mojego boku – możesz przeprosić ją za brak szacunku.

– Przepraszam, Harlow – mówi koleś, a jego policzki czerwienieją ze złości. – Wykonam wszystkie twoje polecenia, możesz mi wierzyć.

Taylor śmieje się, zwracając naszą uwagę.

– Co, do kurwy? Musisz mieć jakąś magiczną cipkę, szmato. Nie uwierzyłabym w to, co się dzieje, gdybym sama tego nie widziała.

Caz uderza ją w twarz.

– Co ci, kurwa, mówiono o okazywaniu szacunku?

Ale Taylor już nie odpowiada, ponieważ straciła przytomność. Wychodzimy z magazynu, nie mogąc się doczekać powrotu do domu.

4 - Harlow

– Co z nią zrobimy? – pyta Theo, kiedy pół godziny później docieramy do stodoły.

Ktoś włączył ogrzewanie, gdy byliśmy w drodze, i kiedy wchodzimy do środka, wita nas przyjemne ciepło. Wszyscy jesteśmy wykończeni i marzymy o odpoczynku.

– Księżniczko. – Saint rzuca klucze na kuchenny blat i pociera zarośniętą szczękę. – Decyzja należy do ciebie.

– Nie wiem – przyznaję zgodnie z prawdą. – Teraz mam zlasowany mózg. Pozwólcie mi się z tym przespać.

– To dobry plan – zgadza się Saint.

– Wy dwoje śmigajcie na górę – zarządza Theo, wskazując na mnie i Galena. – A my przygotujemy coś na ząb i wkrótce do was dołączymy. Wleczemy się z Galenem po schodach usytuowanych po lewej stronie i gapimy na nowy nabytek stojący w pierwszej sypialni. Łóżko, które zamówił Theo, jest monstrualnych rozmiarów, zajmuje prawie całą szerokość pokoju. Bez problemu pomieściłoby osiem osób, więc jest wystarczająco dużo miejsca dla nas wszystkich, lecz trochę się martwię o nasze potłuczone żebra. Nie chcę, żeby wylądował na nich czyjś łokieć, i wygląda na to, że Galen myśli podobnie.

– Nie mogę się doczekać, żeby przetestować to łoże – mówi z szelmowskim uśmiechem. – Ale zabiję jednego z tych sukinsynów, jeśli dotkną mnie w nocy.

– To może poczekać – uspokajam go, biorę za rękę i ciągnę w kierunku drugiej sypialni, gdzie czeka na nas wygodne podwójne łóżko. – Dziś będziemy spać tutaj.

Pomagam Galenowi zdjąć ubranie, potem przebieram się w spodenki do spania i cienką koszulkę. Następnie myję zęby, czeszę włosy i związuję je w koński ogon, po czym wdrapuję się do łóżka obok Galena, który już cicho chrapie. Padł jak kawka, a mnie nie trzeba wiele, by pójść w jego ślady.

W progu pojawiają się Saint i Theo, niosąc tacę z butelkami wody, lekami przeciwbólowymi, opatrunkami i miską pełną pokrojonych owoców. – Dzięki – szepczę, nie chcąc obudzić Galena, gdy Theo stawia ją na stoliku nocnym.

Opieram się na łokciach, ponieważ taki ruch nie drażni obolałych żeber, i posłusznie otwieram usta, do których Theo wrzuca kilka tabletek. Przysuwa do moich warg butelkę wody i pomaga mi przełknąć lekarstwa. Saint karmi mnie owocami, a ja uśmiecham się do obu chłopaków, ujęta ich czułą troską. Delikatnie całują mnie w usta. Mogłabym przywyknąć do takiej opieki.

Za nimi do sypialni wchodzi Caz, ubrany w szare dresowe spodnie, które zwisają luźno z bioder, podkreślając rysujące się wyraźnie dolne mięśnie brzucha układające się w literę V, które tak uwielbiam.

– Podoba ci się ten widok, kochanie? – droczy się ze mną, pocierając nosem o mój nos.

– Zawsze, kolego. Nigdy nie miej co do tego wątpliwości – mówię, ziewając.

– Śpij, księżniczko. Kolorowych snów.

Posyła mi całusa, a ja ledwie świadoma tego, że na palcach wychodzą z pokoju, zapadam w sen.

Następnego ranka budzę się z jękiem, gdy ból wrzyna mi się w głowę. Mam wrażenie, że przecina ją na pół i dodatkowo przebija żebra. Wręcz płonę od środka.

Galen nadal śpi, lecz nawet we śnie jego twarz wykrzywia cierpienie. Delikatnie całuję go w policzek, zwlekam się z łóżka i ciągnę obolałe ciało pod prysznic.

Chłodna woda jest niczym kojący balsam dla mojej przegrzanej skóry, a po wysuszeniu się, odświeżeniu i przebraniu w świeżą piżamę czuję się znacznie lepiej.

Wychylam głowę przez balustradę w sypialni i patrzę w dół, na główny poziom, gdzie panuje głucha cisza. Chłopaki pewnie jeszcze śpią. Zerkam ukradkiem na sąsiednią sypialnię, tłumiąc chichot, gdy widzę Sainta w pojedynkę w monstrualnym łóżku. Domyślam się, że pozostali dwaj leżą w swoich sypialniach po drugiej stronie stodoły.

– Co cię tak śmieszy? – pyta głębokim głosem Galen zza moich pleców, gdy wsuwam się z powrotem pod kołdrę.

Odwracam się w jego stronę, by zobaczyć, jak ziewa.

– Twój kuzyn śpi w tym wielkim łożu rozwalony jak rozgwiazda. Wygląda tak, jakby właśnie spełniły się jego wszystkie mokre sny – żartuję. Biorę butelkę wody i fiolkę z lekarstwami, połykam kilka tabletek, po czym podaję je swojemu chłopakowi.

– Pewnie pół nocy spędził na wyobrażaniu sobie tych wszystkich świństewek, które ma nadzieję z tobą robić – mówi Galen i połyka pastylki. – Skoro już mowa o świństewkach. – Wsuwam rękę pod kołdrę i kładę ją na kutasie. Przez materiał bokserek czuję, że jest twardy. – Chcesz, żebym się tobą zajęła?

– Nie boli cię zbyt mocno? – pyta, ale nie może ukryć głodu pożądania w oczach.

– Boli, ale dam radę – odpieram, gładząc go przez bieliznę.

Szczerze mówiąc, potrzebuję tego – z nim, z nimi wszystkimi. Pomoże mi to znowu poczuć się sobą. Każdemu z nas przyda się chwila zapomnienia. Seks stanowi jeden z moich podstawowych mechanizmów radzenia sobie, łagodny wstrząs mózgu i potłuczone żebra nie powstrzymają mnie przed bzykankiem.

Kiedy palce wślizgują się pod pasek bokserek, napotykając delikatne, aksamitne ciało, Galen z rozkoszy wywraca oczami. Pieszczę go kilkoma zdecydowanymi ruchami, po czym cofam dłoń i ściągam z nas kołdrę razem z bokserkami chłopaka.

– Nie dam rady ci obciągnąć, bo gdy się pochylam, czuję zbyt duży ból, ale mogę zwalić ci ręką.

Chętnie bym go dosiadła, lecz na razie nie wchodzi to w rachubę. Obydwoje jesteśmy zbyt poturbowani, co mnie ostro wkurwia.

– A może sześć na dziewięć? – sugeruje Galen.

– Albo ja zaopiekuję się naszą dziewczyną, gdy ona będzie zajmować się tobą – mówi Saint, przyciągając nasze spojrzenia, gdy tak stoi w progu nagi jak go Bóg stworzył.

Patrzę na Galena, który potakująco kiwa głową.

– Pakuj tu swój seksowny tyłek.

Saint wymownie oblizuje wargi i pożera mnie wzrokiem. Z dumnie sterczącym kutasem podchodzi do łóżka.

– Zrzuć z siebie te ciuszki, księżniczko – żąda, klękając jednym kolanem na łóżku i pochylając się, żeby mnie pocałować.

Otwieram usta, by powitać jego chciwy język, i niemal skomlę, gdy w ułamku sekundy podsyca podniecenie do granic wytrzymałości. Pożądanie spływa nisko w dół brzucha i jęczę, kiedy Saint przygryza mi dolną wargę, a Galen muska palcami nagą skórę mojego ramienia.

Saint pomaga mi zdjąć koszulkę, rzuca ją na podłogę, a ja pochylam się, by pocałować Galena, który ściąga ze mnie spodenki. Kiedy pochłaniamy swoje usta, żar między moimi udami rośnie. Opieramy głowy na poduszkach, tak żeby nie przerywać pocałunku, zaciskam palce wokół grubego kutasa i znowu zaczynam go pieścić.

– Tak, księżniczko – mruczy Saint, rozkładając moje nogi. – Wal tego fiuta. Masuj jego czubek – nakazuje, a ja odrywam się od warg Galena, by patrzeć, jak kciuk pociera po sokach lśniących na żołędzi penisa.

– Kurwa – mówi przeciągle Galen, delikatnie unosząc biodra, gdy przesuwam ręką w górę i dół po twardej pale.

Saint muska dłonią moje nogi, zbliżając się do złączenia ud.

– Ach! – krzyczę, gdy palce jego drugiej ręki wślizgują się we mnie, a gorący język ląduje na łechtaczce.

– Podoba ci się to, aniele? – pyta Galen, ugniatając mi pierś.

– Cholernie – odpowiadam chrapliwie i przyciskam usta do jego ust, całuję go z całą mocą.

Przyspieszam tempo, pieszczę Galena długimi, szybkimi, miarowymi ruchami, aż zaczyna jęczeć, zaciska mi pięści na włosach i szarpie, po czym skręca sutki, rzucając biodrami z kutasem w mojej dłoni.

– Zaraz dojdę, aniele. Nie przestawaj, kochanie. Zwal go, właśnie tak.

Saint wciska palce we mnie i trafia w to właściwe miejsce, przez co krzyczę, gdy czuję zbliżający się intensywny orgazm.

Walę kutasa jeszcze mocniej i nasza dwójka przygląda się, jak Galen wytryskuje, pokrywając strużkami słonej spermy moje palce, swój umięśniony brzuch oraz prześcieradło. Opada z powrotem na łóżko i całuje mnie jak wariat, a Saint nie przerywa swojej pieszczoty między moimi udami.

Kiedy jęczę w usta Galena, wyginając biodra w łuk, chłopak przerywa pocałunek, głaszcze moją twarz i dopinguje mnie w osiągnięciu orgazmu.

– Tak jest, aniele. Dojdź na twarzy Saintly’ego.

– Dawaj, niegrzeczna dziewczynko – mruczy Saint. – Rżnij moją twarz. Rób to, czego pragniesz.

Z krzykiem eksploduję na jego ustach, niebywale intensywny orgazm ogarnia całe ciało. Żebra palą żywym ogniem, gdy wiję się na łóżku, ale ledwo czuję ból pośród fal niebiańskiej rozkoszy przeszywającej mnie na wskroś.

– Cholera, dziewczyno, jesteś najseksowniejszą laską, jaką kiedykolwiek widziałem – oświadcza Galen. – Nie dam rady cię teraz wyruchać, ale mój kuzyn może to zrobić.

Otwieram oczy i gapię się na Galena, który z kolei patrzy na Sainta.

– Co ty na to, księżniczko? – pyta Saint, zbliżając się do nas. Przygryza mi płatek ucha, a jego dłonie przesuwają się na nagie piersi. – Chcesz, żebym cię wyruchał, niegrzeczna dziewczynko? – szepcze, składając gorące pocałunki na całej szyi.

– Jak diabli.

Nie potrzebując dalszej zachęty, ostrożnie zsuwa mnie z łóżka, aż moje nogi zwisają z krawędzi. Rozchyla mi uda, ustawiając naprężonego penisa naprzeciwko szparki.

– Rżnij mnie, Saintly – żądam, sięgając ręką do jego torsu. – Nie jestem porcelanową lalką. Wyruchaj mnie mocno i szybko, tak żebym zobaczyła gwiazdy.

– Twoje życzenie jest rozkazem, księżniczko – mówi, wbijając się we mnie jednym ostrym pchnięciem.

Krzyczę tak, że nie ma mowy, by Caz i Theo się nie obudzili.

Saint posuwa mnie niczym szaleniec, trzymając moje nogi, które oplotłam mu wokół bioder. Słyszę za sobą pomruki Galena i widzę kątem oka, jak przysuwa się bliżej. Głaszcze swojego kutasa i bawi się moimi cyckami, szczypie napięte sutki, sprawiając mi jednocześnie rozkosz i ból.

Galen wali sobie konia, Saint mnie rżnie, obaj głaszczą dłońmi moje ciało, aż wszyscy jesteśmy mokrzy od potu i zarumienieni z wysiłku. – Już blisko? – pyta Saint kuzyna, który potakuje.

– Aniele? – Galen wsysa moją dolną wargę w swoje usta.

– Już prawie dochodzę – mówię chrapliwie, gdy Saint wbija się we mnie mocniej i szybciej.

Opuszcza moją jedną nogę, wolną ręką energicznie pociera łechtaczkę, a ja zaczynam szybować coraz wyżej i wyżej.

Dochodzimy razem, jęcząc, pławimy się w rozkoszy aż do pełnego nasycenia. Saint opada na łóżko, wtula mnie w swoje gorące ciało, a Galen całuje miękko.

– Hmmm. – Uśmiecham się sennie. Przeskakuję wzrokiem pomiędzy obydwoma chłopakami, głaszczę ich twarze, delikatnie obejmując policzki. – Marzyłam o zabawie z duetem Lennoxów tyle pieprzonych razy, ale nic nie może się równać z rzeczywistością.

Saint szczerzy się z zadowoleniem.

– Przyzwyczaj się do tego, księżniczko, bo z pewnością nie są to twoje ostatnie zapasy z Lennoxami.

5 - Harlow

– Zdecydowałaś już, co chcesz zrobić z tą zdzirą? – pyta Saint godzinę później, kiedy wszyscy siedzimy przy stole.

Caz i Theo ustawili na środku talerze pełne jajek, bekonu, placków ziemniaczanych i tostów, na które chłopaki rzuciły się jak wygłodniałe sępy, które od tygodnia nie widziały padliny.

– Mam plan – mówię, gdy Theo zajmuje miejsce obok mnie i nakłada mi jedzenie na talerz.

Uśmiecham się, całując go w policzek, a Caz rozdaje wszystkim kubki gorącej kawy. Odchylam głowę, a on składa na moich ustach pocałunek. Saint odchrząkuje. Zachowuje się jak zazdrosny popapraniec, więc rzucam mu krzywy uśmieszek.

– Powinniśmy ją puścić – oświadczam, po czym zachłannie wbijam zęby w chrupiący bekon.

– Dlaczego, do cholery, mielibyśmy to zrobić? – Galen wpatruje się we mnie, jakbym straciła rozum.

– Bo ta wendeta ze strony jej rodziny, skierowana przeciwko nam, musi się wreszcie skończyć. Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia, a Tamlinowie będą nas tylko rozpraszać.

– Zgadam się z Lo – mówi Theo.

– Jakoś mnie to nie dziwi – prycha Galen.

– O co ci, kurwa, chodzi?

– O to, że nie jesteś w stanie się jej przeciwstawić. – Caz podnosi dłonie. – Nie zabijaj posłańca mówiącego prawdę.

– Jeśli zazwyczaj zgadzam się z Lo, to dlatego, że zwykle nie ściemnia, a jej decyzje są zawsze racjonalne. Taki jest tego powód, dupku. Nie próbuję się jej podlizać, jeśli to właśnie sugerujesz.

– Wow, stary. Robisz z igły widły. To tylko obserwacja.