Pięć i pół śmierci - Hanna Greń - ebook + audiobook + książka

Pięć i pół śmierci ebook i audiobook

Hanna Greń

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Upozorowane samobójstwo młodego mężczyzny.
Morderstwo nastolatka, którego ciało znaleziono w domku na działce.

Nie wydaje się, żeby te sprawy były powiązane. Ofiary się nie znały i nic nie wiadomo o tym, by cokolwiek je łączyło. Inny jest też modus operandi mordercy. Komisarz Izabela Reglińska i podkomisarz Wiktor Duranowicz to wprawdzie doświadczeni policjanci, ale dochodzenia nie należą do łatwych. Na dodatek ktoś nieustannie podważa ich kompetencje.

Tymczasem po latach przypadkiem odnajdują się rozdzielone w dzieciństwie siostry. Już przy pierwszym spotkaniu okazuje się, że Zyta i Julitta zbyt się różnią, by znaleźć wspólny język. Co więcej, przebojowa Julitta chce wykorzystać introwertyczną siostrę do realizacji perfidnego planu.

Gdy namiętność oślepia, zazdrość bierze górę, a władza wymyka się z rąk, mogą wydarzyć się rzeczy przerażające.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 52 min

Lektor: Maciej Kowalik
Oceny
4,5 (409 ocen)
248
114
34
12
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna książka
20
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Dobry policyjny kryminał. Hanna Greń nie zawodzi swoich wiernych czytelników.Polecam i czekam na następne powieści z serii bielskiej .
10
emili22

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze u Hani...rewelacja! Nic nie brakuje prawdziwy kryminał jest pełno zawiłości żeby nie wiem jak myśleć to trudno wytypować mordercę. Barwne i bardzo interesujące postacie...uwielbiam postacie policjantów takie ludzkie ze da się ich lubić...nie wszystkich zawsze znajdzie się jakaś menda....Ta autorka jeszcze nigdy mnie nie zawiodła polecam tą i każda inną jej książkę i czekam na więcej!!!
10
Danutang

Nie oderwiesz się od lektury

Podobnie jak pozostałe książki pisarki ciekawa, pełna zwrotów akcji, trzymająca w napięciu i z nutą humoru. Trudno się oderwać. Czekam na każdą następną.
10
magika79

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00



 

 

 

 

Copyright © Hanna Greń, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Anna Rychlicka-Karbowska

Marketing i promocja: Karolina Guzik

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Jeziorna-Kramarz, Katarzyna Dragan

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Shauni | Getty Images

Fotografia autorki: Mateusz Sosna | Ogniskova.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67891-01-1

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Obce siostry

 

 

 

22 sierpnia 2022, Bielsko-Biała

 

Nie lubiła chodzić wytyczonymi ścieżkami. Nigdy tego nie robiła i nie widziała powodu, dla którego miałaby na starość zmieniać swoje przyzwyczajenia. Teraz także zeszła ze żwirowej alejki będącej przedłużeniem ulicy Jana Kazimierza i zmierzając w stronę niedużego zagajnika dochodzącego do ulicy Siewnej, minęła ogródki działkowe i kilka budynków jednorodzinnych. Jak zwykle zlekceważyła ostrzeżenia córki o zagrożeniach związanych z samotnymi wyprawami, uważała bowiem, że mimo swoich osiemdziesięciu trzech lat ma lepszą kondycję niż niejedna trzydziestolatka, a zgwałcenie w tym wieku już jej nie grozi.

Maleńki towarzysz codziennych wypraw miał prawdo­podobnie takie samo zdanie, gdyż poparł decyzję Klementyny Draski krótkim szczeknięciem. Jakiś czas dreptał kornie przy nodze, wkrótce jednak zaczął odbiegać, oddając się z zapałem eksploracji doskonale znanego terenu. Draska przyjęła to z uśmiechem.

– Myślisz, że od wczoraj pojawiło się tutaj coś nowego?

Papillon o biało-rudo-czarnym umaszczeniu nie odpowiedział, tylko ponownie zniknął jej z oczu, tym razem na dłużej. Klementyna przeszła skrajem zagajnika jeszcze jakieś dziesięć metrów, nim uświadomiła sobie, że nieobecność pupila trwa nieco zbyt długo. Przystanęła i rozejrzała się, nigdzie go jednak nie zauważyła.

– Gdzie on znowu polazł? – sarknęła pod nosem, głoś­no zaś zawołała: – Rambo! Rambo, wracaj!

Odpowiedziało jej szczekanie, które po chwili przeszło w żałosne skomlenie. Nie przybliżało się, toteż Draska natychmiast zawróciła i weszła głębiej między drzewa w miejscu, gdzie pies ją opuścił. Szła, kierując się popiskiwaniem, aż natrafiła na jakieś krzewy, z każdym krokiem zdające się rosnąć gęściej.

– Gdzież tę małą cholerę znowu poniosło? – utyskiwała.

Tym razem skomlenie rozległo się całkiem blisko, mimo to nadal nie mogła nigdzie dojrzeć zguby. Naraz tuż przed nią pojawiła się wielka kępa jeżyn. Zamierzała ją ominąć, gdy coś w niej się poruszyło, a chwilę później mały kłębek futra wydał z siebie kolejny rozpaczliwy pisk.

– O święty Jacku z pierogami! – jęknęła Draska na widok kolczastych pędów wplątanych w skołtunioną sierść. – Jak mam cię stamtąd wydostać, ty głupolu?

Zanim zdołała uwolnić psa z pułapki, ostre kolce zarysowały na jej dłoniach plątaninę głębokich zadrapań. Pochylone plecy protestowały dotkliwym bólem przeciwko pozycji wymuszonej okolicznościami. Wreszcie ostatnia gałązka została wyplątana z gęstego futerka i Klementyna przytuliła pupila do piersi.

– Od teraz będziesz chodził na smyczy – odgrażała się, lecz w jej głosie nie było gniewu, tylko ulga.

Wychodząc wolno z jeżynowej pułapki, ostrożnie odchylała pędy, i z pewnością dlatego zauważyła czerwonawe plamy na kilku liściach. Pomyślała, że widocznie nie tylko Rambo dał się złapać, i ruszyła w stronę pieńka po ściętym drzewie. Przysiadłszy, najpierw dokładnie obejrzała psa, a gdy nie dopatrzyła się żadnych obrażeń, wyjęła chusteczkę higieniczną i owinęła nią prawą rękę. Rana na niej była dość głęboka i nadal krwawiła; najwyraźniej kolec przeciął jakieś naczynko krwionośne.

– Po kiego grzyba właziłeś w te chaszcze? Co tu zobaczyłeś?

Pupil chyba zrozumiał, bo w odpowiedzi szczeknął kilka razy i przekrzywił głowę. Pani nie zareagowała, szczeknął więc ponownie, potem zastrzygł stojącymi, wielkimi uszami porośniętymi gęstym, zwisającym futerkiem. Kształtem przypominały skrzydła motyla, czemu rasa papillon zawdzięczała swoją nazwę.

Dopiero wówczas Klementyna również spojrzała w tamtym kierunku. W pierwszej chwili niczego nie zobaczyła, dopiero gdy wzrok przyzwyczaił się do słońca migoczącego między gałęziami, zauważyła poruszane wiatrem ciało.

– O mój Boże!

Błyskawicznie znalazła się przy wisielcu, lecz wystarczył rzut oka na widoczne między paskami sandałów sino-wiśniowe palce stóp, by się zorientowała, że na ratunek od dawna jest za późno. Taki młody. Miał przed sobą całe życie. Czemu wybrał śmierć? – zastanawiała się, wstukując numer alarmowy.

 

 

22 sierpnia 2022, Czechowice-Dziedzice

 

Nie zamierzała jej dłużej szukać. To było ostatnie, co mog­łoby przyjść Zycie Zakrzyckiej do głowy; życie już dawno ją nauczyło, że nic na siłę. Zmuszanie kogokolwiek do zrobienia czegoś, czego nie chciał zrobić, lub zaniechania czynności, którą pragnął wykonać, rzadko kiedy przynosiło coś więcej prócz rozczarowania.

To stało się całkowicie przypadkiem. Szła, a właściwie wlokła się w stronę przystanku autobusowego i rozmyślała o tym, jak wszystko niespodziewanie się popieprzyło. Z naprzeciwka nadciągała grupka, wśród której zauważyła młodą kobietę pchającą potrójny dziecięcy wózek. Pozostałych ludzi miała gdzieś, ale wpojone jej przez rodziców zasady nakazywały pomóc ciężarnym i matkom z małymi dziećmi, przesunęła się więc na skraj chodnika, by umożliwić kobiecie swobodny przejazd. I to był błąd, bo dosłownie kilka sekund później przejeżdżający zbyt blisko krawężnika samochód ochlapał jej jasne dżinsy wodą z kałuży pozostałej po porannym deszczu.

O ty, kurwa, gnoju! Co za cham, nawet się nie zatrzymał, kutas jeden! Wściekła na bezmyślnego kierowcę, jeszcze przez jakiś czas rzucała w myślach pod jego adresem różne inwektywy zaczerpnięte z bogatego słownika ojczyma, nim zaczęła gorączkowo ścierać ciemne zacieki z przemoczonych nogawek. Chusteczka już po kilku pociągnięciach zamieniła się w brudne strzępki i dopiero wtedy dotarło do dziewczyny, że to daremny trud. Spodnie były zbyt mokre, a manewry z chusteczką tylko pogorszyły sprawę – przedtem nogawki jedynie pociemniały w wyniku spotkania z brudną wodą, teraz natomiast zostały dodatkowo upstrzone szarobiałymi punkcikami.

Zastanawiając się, gdzie mogłaby je wyprać, ciągle jeszcze schylona, ruszyła do przodu. W tej samej chwili przywaliła w coś głową tak mocno, że odrzuciło ją w tył. W dalszym ciągu walczyła o utrzymanie się na nogach, machając przy tym rękami niczym wiatrak śmigłami pod naporem zawieruchy, gdy usłyszała pełen złości głos, ewidentnie należący do kobiety:

– Uważaj, jak chodzisz, ślepoto!

– Przepraszam panią… – wybąkała Zyta z pokorą uaktywniającą się zawsze, gdy ktoś miał do niej pretensje. Najczęściej bezzasadne, ale to nie miało nic do rzeczy, taka już była. Gdyby zaszła potrzeba, przeprosiłaby nawet za wprowadzenie Polskiego Ładu i za wojnę w Ukrainie. Nienawidziła się za to, niestety nie umiała inaczej.

Udało jej się wreszcie wygrać z tą wredną, złośliwą grawitacją, pozwoliła więc śmigłom opaść wzdłuż ciała. Potem popatrzyła na siedzącą na chodniku ofiarę własnej nieuwagi i aż zamarła, ujrzawszy jej twarz.

Kobieta wyglądała tak jak Zyta.

Oczywiście nie było to dokładne podobieństwo, już przy pobieżnym oglądzie rzucały się w oczy pewne różnice, takie jak tusza czy kolor włosów. Ktoś bardziej spostrzegawczy naliczyłby ich więcej, chociażby kształt brwi lub wykrój ust, jednak mniej wprawny obserwator orzekłby zapewne, że kobiety są identyczne.

Zyta stanęła nad nią w milczeniu, skonsternowana, nie wiedząc, jak powinna się zachować. No bo co to miało być? Przypadek? Zrządzenie losu? Nie wierzyła w cuda, a to zdarzenie tylko do takich musiałoby się zaliczać, gdyby faktycznie siedząca na chodniku dziewczyna była Anną. Szukała jej przez blisko rok, ale nie natrafiła na żaden ślad i w końcu się poddała, bo nie miała dość czasu ani pieniędzy, a gdy umarła mama, zabrakło też motywacji. Wszak robiła to wyłącznie na jej prośbę; Zakrzyckiej osobiście było wszystko jedno, czy poszukiwania zakończą się sukcesem.

A teraz nagle Anna miałaby się odnaleźć? Tak sama z siebie, bez wysiłku ze strony Zyty, bez żadnych starań? Ale wyglądało na to, że rzeczywiście się znalazła, a Zakrzycka wślepiała się w nią z pustką w głowie. Gdybyż przynajmniej zdziwiła się na widok twarzy tak bardzo podobnej do jej własnej, ale dziewczyna nie zauważyła niczego świadczącego o bodaj cieniu zainteresowania. Mimo to na wszelki wypadek postanowiła się upewnić. Ona mogła nic o niej nie wiedzieć, toteż taka wiadomość byłaby z pewnością jak cios między oczy. Zyta nie chciała jej spłoszyć, spytała więc ostrożnie:

– Czy ty jesteś Anna? Anna Żuraw?

– Nie! – warknęła tamta ze złością kompletnie nieprzystającą do niewinnego pytania i dodała: – Mam na imię Julitta.

Zważywszy na fakt, że Zyta spytała ją o kogoś zupełnie innego, ostatnia informacja była całkowicie zbędna, tak samo jak agresywny ton, którym ją przekazano. Nieznajoma podniosła się już z chodnika i Zakrzycka mogła ocenić, że obca jest od niej minimalnie wyższa. Figurę miała doskonałą, z tymi bujnymi krągłościami, których dziewczyna zawsze zazdrościła koleżankom obficiej obdarowanym przez los.

– Przepraszam, z kimś cię pomyliłam.

Znowu to cholerne przepraszam. Kurwa mać, czy ja zawsze muszę być taką uprzejmą, grzeczną aż do porzygu ciućmą, którą każdy może bezkarnie dojeżdżać? Niedługo zacznę przepraszać nawet wtedy, gdy ktoś mi nasra na głowę! – wściekała się Zyta w myślach, chociaż dobrze wiedziała, że nie stać jej na nic więcej.

Tyle razy sobie obiecywała, że koniec z tym, i przysięgała, że nie będzie dłużej robić za podnóżek i chłopca do bicia w jednym. Cóż z tego, skoro wystarczył cień niezadowolenia na czyjejś twarzy, a już kładła uszy po sobie, zamiast porządnie obsobaczyć delikwenta. Zwyczajnie nie umiała się odgryźć i nawet całkiem niewinna „cholera” nie mogła jej przejść przez gardło, a co dopiero te wszystkie jędrne bluzgi, którymi z upodobaniem się posługiwała. Niestety zawsze jedynie w myślach.

Wyminęła Julittę (przez dwa „t”, co tamta wyraźnie podkreśliła, gdy podawała swoje imię) i powlokła się w stronę przystanku, choć równie dobrze mogłaby iść w kierunku przeciwnym. I tak zmierzała donikąd. Uszła nie więcej niż pięć metrów, gdy usłyszała za sobą nawykły do wydawania poleceń głos:

– Zaczekaj!

Jednocześnie jej uszu dobiegł stukot obcasów i chociaż jak zwykle usłuchała, poczuła satysfakcję, że Julitta musiała za nią pobiec. Ta po kilku sekundach zrównała się z Zakrzycką i przytrzymała ją za rękę.

– Masz na imię Zyta, prawda?

Zaskoczenie było tak wielkie, że jedyne, na co Zakrzycka umiała się zdobyć, to bezmyślne kiwnięcie głową. Przedtem była całkowicie pewna, że Julitta nigdy o niej nie słyszała, i teraz najzwyczajniej w świecie odjęło jej mowę. Dopiero po chwili zdobyła się na w miarę inteligentną odpowiedź:

– Owszem. Czemu pytasz?

– Bo chyba coś nas łączy, choć na mój gust wydaje się to niemożliwe.

Zyta czuła na sobie jej taksujące, pełne wyższości spojrzenie i po raz pierwszy w życiu zdobyła się na odrobinę asertywności.

– To wszystko? – spytała chłodno. – W takim razie cześć. Trochę się spieszę, więc wybacz, że nie padam przed tobą na kolana.

Julitta zachichotała i to był pierwszy ludzki odruch, jaki Zyta u niej zauważyła.

– Sorry, chyba źle zaczęłam, ale to skutek szoku. Spotkanie z tobą po prostu zbiło mnie z nóg.

Uśmiechnęła się, a Zyta w tym uśmiechu rozpoznała kobietę ze zdjęcia. Siebie także, co sprawiło, że nagle przeszła jej cała złość.

– Rozumiem, w końcu nie na co dzień spotyka się nieznaną dotąd siostrę.

 

 

To jednak prawda, że właśnie życie pisze najdziwniejsze scenariusze. Gdyby podobne sceny znalazły się w jakiejś książce, Julitta uznałaby, że autora zdrowo poniosła wyobraźnia i z pewnością rzuciłaby owym dziełem w kąt, gdyż nigdy nie miała cierpliwości do czytania nieprawdopodobnych historyjek.

Niektórzy poświęcają połowę życia i niewyobrażalne wręcz pieniądze na odszukanie zaginionych krewnych. Nigdy nie potrafiła pojąć zasadności takich działań. W końcu skądś się wzięło powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Minęło już dwadzieścia siedem lat od chwili, gdy rozdzielono ją z młodszą siostrą, ale jeżeli Julitta kiedykolwiek za nią tęskniła, to w ogóle tego nie pamiętała. Dlatego wcale jej nie zależało na ponownym spotkaniu i kultywowaniu rodzinnych więzi, tymczasem odnalazła ją bez żadnych starań, zupełnie przypadkiem.

Zyta Zakrzycka. Tak się teraz nazywała – i było to wszystko, czego Julitta się o niej dowiedziała. Nie żeby chciała wiedzieć więcej. Nie interesowało jej, z kim Zyta mieszka, jakie szkoły pokończyła i czy gdzieś pracuje. Było jej to zupełnie obojętne.

Po pierwszym szoku, kiedy zobaczyła, że tak bardzo są do siebie podobne, zamierzała spuścić ją po brzytwie, nie przyznać się do pokrewieństwa. Od razu zauważyła, że choć siostra wygląda schludnie i ma nawet w sobie pewien rys elegancji, jej odzież to zwykła taniocha, a włosy chyba nigdy nie widziały fryzjera. Tego jeszcze brakowało, żeby siostrzyczka brała mnie na litość i faszerowała łzawymi historyjkami, by później prosić o wsparcie – przemknęło Julitcie przez myśl i to sprawiło, że kobieta aż się wzdrygnęła na wspomnienie tego, co dopiero kilka lat temu zdołała ukrócić.

Dopiero gdy Zyta już odchodziła, Julitcie przyszło na myśl, że mogłaby ją wykorzystać do definitywnego pozbycia się problemu. Ułożywszy błyskawicznie plan działania, pobiegła za siostrą, wołając, żeby zaczekała, a później zaprosiła ją na kawę i teraz siedziały naprzeciwko, obserwując się wzajemnie. Boże mój, cóż za melepeta z tej dziewuchy! Julitta widziała jak na dłoni, że Zyta chce zapytać o milion rzeczy, ale tylko gapiła się na siostrę jak cielę na malowane wrota i nerwowo wykręcała palce. Widocznie mamusia jej powiedziała, że nieuprzejmie jest wypytywać.

– Szukałaś mnie?

By przerwać ciszę, która zaczęła już ją drażnić, Julitta zainicjowała rozmowę. Gotowa była się założyć, że siostra natychmiast zaleje ją potokiem słów, jednakże Zyta odezwała się po dość długim czasie, w dodatku tylko jednym słowem:

– Szukałam.

Znowu zamilkła, a Julittę zaczął ogarniać coraz większy gniew. To ona miała milczeć, a Zyta pytać i w napięciu czekać, aż siostra raczy jej odpowiedzieć! Powinnam wstać i wyjść niby to do toalety, a tak naprawdę opuścić lokal. Ciekawe, jak by się zachowała, gdy wreszcie by do niej dotarło, że została sama przy stoliku? Rozbeczałaby się i uciekła czy raczej zostałaby jeszcze jakiś czas, demonstrując sztucznie nonszalancką minę?

Przez mniej więcej minutę Julitta bawiła się tą myślą, rozważając, które rozwiązanie jest bardziej prawdopodobne. Wyszło jej, że pierwsze. Ogromnie ją korciło, żeby to sprawdzić, na szczęście w porę wrócił rozsądek. Wszak nie zaprosiła tu siostry dla rozrywki. Odgrywała w błyskawicznie wymyślonym planie istotną rolę, Julitta nie mogła więc jej do siebie zrażać. Przypuszczalnie po raz pierwszy w całym swoim żałosnym życiu Zyta Zakrzycka była komuś niezbędna.

– Szukałaś Anny Żuraw. – Postarała się, żeby w jej głosie pojawiły się współczucie i żal, a nawet skrucha. – O tym nie pomyślałam, kiedy postanowiłam zmienić personalia. Teraz nazywam się Julitta Żurawińska.

Zyta znowu zwlekała nieco zbyt długo ze skomentowaniem wypowiedzi, ale przynajmniej nie ograniczyła się do jednego słowa.

– Najpierw poszukiwałam Anny Pieniążek, dopiero po pewnym czasie mamie przyszło do głowy, że twoi nowi rodzice mogli ci dać swoje nazwisko. Niestety nie przewidziała, że mogłaś je zmienić.

„Mama”! Po usłyszeniu tego określenia niechęć Julitty zamieniła się w zimną nienawiść. Miała ochotę złapać siostrę za te czarne, gęste kłaki i wyszarpać je co do jednego, a potem tak długo walić jej głową o kant stołu, aż z twarzy zostałaby tylko miazga. Nie umiała pojąć, w czym takie nic jak Zyta miałoby być lepsze od niej. Dlaczego matka wywalczyła odzyskanie wyłącznie młodszej córki, a starszą nie tylko pominęła, ale nawet nie próbowała jej odnaleźć? Ze słów siostry wynikało co prawda, że właśnie Alina Pieniążek sterowała poszukiwaniami, ale wzmogło to jedynie gniew Julitty, bo gdzie matka była przez cały ten czas? Skoro przez dwadzieścia siedem lat nie zainteresowała się pierworodną, to teraz nie jest do niczego potrzebna. Już nie!

Zmrużyła oczy, żeby Zyta nie zobaczyła płonącej w nich nienawiści, i spytała, udając życzliwe zainteresowanie:

– Nadal mieszkasz z rodzicami?

Młodsza z sióstr zgarbiła się jak pod ogromnym ciężarem, na jej obliczu pojawił się wyraz beznadziei. Wyglądała teraz jak kupka nieszczęścia, co starszej sprawiło niekłamaną satysfakcję. Zdołała jednak ukryć prawdziwe uczucia, wiedziała bowiem, że od tej rozmowy zależy powodzenie naprędce ułożonego planu.

– Ojciec zmarł osiem lat temu, a po dwóch latach mama związała się z Andrzejem – odpowiedziała Zyta cicho. – Wydawał mi się w porządku. Przeprowadziłyśmy się do niego, zatrudnił mnie w swojej firmie…

– Dobierał się do ciebie. – Julitta nawet nie próbowała nadać swojej wypowiedzi formy pytania. Na pewno miała rację, zatem po prostu stwierdziła fakt. – Co za świnia! Wiedział, że matka ci nie uwierzy, weźmie jego stronę i każe ci się wynosić. Masz gdzie spać? – zatroszczyła się obłudnie.

Miała ochotę skakać z radości. Szczęście jednak jej nie opuściło, los nadal stał po jej stronie. Zadowolona, że wszystko znakomicie się układa, nie zauważyła miny siostry, wyrażającej kompletne osłupienie.

– Nie bardzo – wyznała Zyta dziwnie zduszonym głosem.

Na to Julitta również nie zwróciła uwagi, zajęta przeżywaniem chwil triumfu.

– No tak. Kasy na wynajęcie mieszkania też pewnie nie masz. Ja ci nie pomogę. – Zaasekurowała się na wszelki wypadek. – Zainwestowałam wszystkie środki i nie mogę ich wycofać przed terminem.

– O nic cię nie prosiłam.

Ostry ton Zyty nieco Julittę zdeprymował, nie spodziewała się po siostrze podobnej asertywności. Zerknęła na nią spod oka, a ujrzany wyraz przygnębienia spowodował natychmiastowy powrót pewności siebie.

– Nie ma się co złościć. Tak tylko powiedziałam, bo trochę mi głupio, że nie mogę ci pomóc. Ale mam pomysł. Nie chciałabyś pojechać do Szczyrku? Wykupiłam tam pobyt w pensjonacie, bo chciałam się zresetować, niestety dzisiaj zadzwonił prezes. Okazało się, że muszę wracać do pracy. A podobno nie ma ludzi niezastąpionych – stwierdziła niby melancholijnie, a w gruncie rzeczy wyłącznie po to, by dopiec Zycie. – Pomyślałam, że mogłabyś pomieszkać tam zamiast mnie.

Na widok zaskoczenia siostry o mało się nie roześmiała, gdyż Zyta jako żywo przypominała jej wyjętego z wody karpia, gdy tak otwierała i zamykała usta. Minęła co najmniej minuta, nim Żurawińska doczekała się odpowiedzi.

– Ale jak to? – spytała w końcu Zyta. – Nie masz zamiaru tam wrócić? Chcesz całkiem zrezygnować? Dla mnie.

– Nie mam innego wyjścia – odpowiedziała Julitta ze smutkiem. – Taka praca, nic nie poradzisz. Na szczęście zakład zwróci mi koszt pobytu, żebym nie była stratna, więc nie jest to żadne wyrzeczenie.

Ostatnie słowa wyraźnie uspokoiły Zytę, która wreszcie zaczęła okazywać jakie takie zainteresowanie.

– A co to właściwie jest w tym Szczyrku? Ośrodek wczasowy czy prywatna kwatera? Nikt się do mnie nie doczepi?

– Czemu miałby się doczepić? – odpowiedziała pytaniem Julitta. – Będziesz tam występować jako ja, a nikt o dokumenty cię nie zapyta, bo już się meldowałam. Z nikim się nie zaprzyjaźniłam, a jesteśmy na tyle do siebie podobne, że nie powinni się zorientować. Inaczej pewnie musiałabyś zapłacić – dorzuciła na wszelki wypadek, żeby ta głupia kretynka się nie wygadała, bo wtedy cały plan trafiłby szlag. – To jak, decydujesz się czy mam zadzwonić i powiedzieć, że rezygnuję?

– Byłabym kompletną debilką, gdybym odrzuciła taką propozycję. Dzięki. Ale mam nadzieję, że nie robisz tego, żeby mi pomóc? – upewniała się Zyta i nadspodziewanie twardo dodała: – Nie potrzebuję łaski.

Żurawińska wygięła wargi w niezbyt udanej imitacji przyjaznego uśmiechu.

– No coś ty! Nie bądź głupia. Czy ja wyglądam na Matkę Teresę? Nic na tym nie tracę, przecież mówiłam, że zakład mi zwróci kasę za pobyt.

– Nie będą żądać jakiejś podkładki?

– Ależ z ciebie piczka-zasadniczka – westchnęła Julitta. – Oczywiście, że chcą podkładkę. I dostaną, mam przecież rachunek za pobyt. I błagam cię, nie mów mi, że to oszustwo. Oni mają dość szmalu, żeby zafundować pracownikowi mały relaks, a z mojej strony będzie to mała zemsta za przerwanie mi urlopu.

Koniec końców siostra odpuściła i nie wysunęła dalszych zastrzeżeń. Na swoje szczęście, bo Julitcie kończyła się już cierpliwość. Mogły wreszcie przejść do uzgodnienia szczegółów istotnych dla Żurawińskiej, która nie zamierzała niczego zostawiać przypadkowi. Z lektury kryminałów wyniosła wiedzę, że przestępcy najczęściej wpadali z powodu własnego niedbalstwa. Nie myślała iść w ich ślady.

– Zostaw. Nie chcę twoich pieniędzy, na kawę jeszcze mnie stać. – Zyta zdecydowanie odsunęła rękę usiłującą wsunąć jej stuzłotowy banknot.

– Okej, nie ma się co tak rzucać. Jak mówiłam, posiłki i nocleg masz opłacone, ale dobrze by było, gdybyś pokazała się od czasu do czasu również w kawiarni i w ogóle w pensjonacie. Bo jeszcze ktoś pomyśli, że umarłam w łóżku albo co.

Zakrzycka zachichotała.

– Wyobraziłam sobie minę pokojówki po tym, jak by weszła do pokoju i odkryła, że w łóżku są zwłoki.

Julitta nie podzielała rozbawienia siostry. Nie grzeszyła nadmiarem poczucia humoru, a tego typu żarty uważała za wyjątkowo niesmaczne, zwłaszcza teraz, gdy planowała wprowadzić w życie obmyślony przed kilkunastoma minutami scenariusz. Czym prędzej zmieniła temat.

– Spotkamy się w piątek w południe w lodziarni. – Wymieniła nazwę lokalu, następnie powtórzyła to zdanie jeszcze dwa razy, niepewna, czy ta głupia gęś wszystko zrozumiała. Strzeżonego Pan Bóg strzeże. – Tylko pamiętaj, że nie możesz się wymeldować. Ja przyjdę do pensjonatu koło trzynastej, spokojnie wypiję kawę, spakuję się i dopiero wtedy oddam klucz. Zdzwonimy się po powrocie i pogadamy. Zapisz mi na kartce swój numer. – Ujrzawszy zdziwienie siostry, czym prędzej wyjaśniła: – Utopiłam telefon w wannie, a nowego nie opłaca się kupować, bo awansowałam, co się wiąże z nową komórką i nowym numerem. Dostanę go za tydzień, wtedy do ciebie zadzwonię.

Wrzuciła niedbale świstek z numerem telefonu Zyty do torebki i stwierdziwszy, że jest już spóźniona, wybiegła z lokalu. Spotkanie obcych sobie sióstr dobiegło końca.

 

 

 

 

Rozdział 2

 

Analogowa Julitta

 

 

 

22–23 sierpnia 2022, Szczyrk

 

Dopijając kawę, Zyta rozmyślała nad spotkaniem z siostrą, a z jej ust nie znikał ironiczny uśmieszek. Domyślała się, że Julitta nie wyrobiła sobie o niej pochlebnej opinii. Niezbyt rozgarnięta nędzarka bez pracy, mieszkania, jakichkolwiek perspektyw na przyszłość, tak zapewne została oceniona.

Momentami musiała użyć całej siły woli, by nie roześmiać się siostrze prosto w twarz, tak bardzo komiczne wydawało jej się zachowanie Julitty, te pretensje do bycia postrzeganą jako ktoś lepszy i maniery rodem z powieści opisującej życie wyższych sfer. Udawała, że tego nie zauważa, tym razem wcale nie z powodu braku asertywności, ale dlatego, że była ciekawa, po co w ogóle siostra zdecydowała się na tę rozmowę. Wszak nawet idiota by zauważył, że nie nadają na tych samych falach.

Propozycja Żurawińskiej autentycznie ją zaskoczyła. Z pewnością nie chodziło o wyświadczenie przysługi nieznanej dotąd siostrze, na to Julitta była zbyt samolubna, co dało się zauważyć od pierwszej chwili. O co w takim razie mogło jej chodzić? Coś musiało się kryć za tym niespodziewanym przejawem altruizmu, a Zyta bardzo nie lubiła podobnych zagadek. Wiedziała, że ta sprawa nie da jej spokoju, dopóki nie dojdzie prawdy, i wyłącznie z tego względu przystała na propozycję siostry.

Nie bez znaczenia był również fakt, że niosła ze sobą rozwiązanie problemów mieszkaniowych. Wprawdzie tylko chwilowe, ale dzięki niemu Zakrzycka zyskiwała kilka dni na zastanowienie się przed podjęciem decyzji. Możliwości było kilka, a ona nadal nie umiała stwierdzić, która z nich będzie najwłaściwsza, szczególnie że nigdy jeszcze nie stała przed koniecznością dokonania tak ważnego wyboru. Dotychczas zawsze robili to matka lub ojciec, którego później zastąpił ojczym.

Z trudem zdusiła chichot, wspomniawszy wypowiedziane wszechwiedzącym tonem słowa: „Dobierał się do ciebie”. Też coś! Że też ludziom zawsze przychodzi do głowy tylko to jedno! Nie sprostowała opinii siostry, uznawszy, że nie ma najmniejszego sensu się wysilać. Żurawińska była zbyt przekonana o swojej nieomylności, by jakiekolwiek argumenty mogły ją skłonić do zmiany zdania. Poza tym Zyta nie zamierzała utrzymywać z nią kontaktów, Julitta również nie sprawiała wrażenia osoby dążącej do zacieśnienia siostrzanej więzi, nie miało to więc żadnego znaczenia.

Tymczasem prawda wyglądała zupełnie inaczej. Ojczym nie molestował ani przybranej córki, ani żadnej innej przedstawicielki płci pięknej. Pod tym względem interesowali go wyłącznie mężczyźni, nie miał jednak dość odwagi, by dokonać coming outu. Małżeństwo z matką Zyty od początku było zasłoną dymną, układem dającym obu stronom konkretne korzyści. Andrzej zdusił w ten sposób plotki zataczające coraz szersze kręgi, Małgorzata z kolei zyskała stabilizację finansową utraconą po śmierci męża.

Zyta, od początku orientująca się w sytuacji, również skorzystała na tym rozwiązaniu. Dzięki finansowemu wsparciu ojczyma mogła ukończyć studia dzienne, później zaś zaoferował jej pracę w swojej firmie, co dla dziewczyny z tak introwertyczną osobowością miało ogromne znaczenie. Mogła siedzieć w swojej jaskini, jak nazywała wygospodarowane specjalnie dla niej maleńkie biuro, i w spokoju zajmować się analizą kosztów bez konieczności prowadzenia rozmów z innymi pracownikami, które z jednej strony niewymownie ją nudziły, a z drugiej napawały lękiem.

Nagła śmierć matki wywróciła jej uporządkowany świat do góry nogami. Andrzej coraz częściej znikał z domu i nie wracał na noc, co początkowo uznała za kryzys emocjonalny. Prawda wyszła na jaw dopiero wtedy, gdy przełamując wewnętrzne opory, zaproponowała mu pomoc psychologa. Wtedy wyznał, że ma nowego partnera, który domaga się od niego publicznego uznania ich związku.

Mało tego, mieli zamiar wyjechać z Czechowic i zamieszkać razem, w związku z czym ojczym postanowił zlikwidować działalność gospodarczą i sprzedać mieszkanie, a żeby pasierbica nie czuła się pozostawiona na lodzie, wpłacił na jej konto dwieście tysięcy złotych jako należną część spadku po matce. Doceniła ten gest, wiedziała bowiem, że jest to kwota znacznie przewyższająca wartość pozostawionych przez Małgorzatę zasobów.

Popełniła jednak kardynalny błąd, licząc na to, że minie dużo czasu, nim mieszkanie zostanie sprzedane. Odwlekała w nieskończoność poszukiwanie lokalu, gdyż wiązało się to z koniecznością rozmów z obcymi ludźmi, czego przez całe życie unikała jak ognia. Niemniej zdawała sobie sprawę z nieuchronności tego działania i gdy tylko wracała myślami do ciągle odkładanej na później sprawy, natychmiast pojawiał się lęk, powodując nieustanne podenerwowanie i bezsenność.

Trzy dni temu stało się. Uszczęśliwiony Andrzej poinformował pasierbicę, że sprzedał mieszkanie i że zgodnie z umową muszą je opuścić w ciągu tygodnia. Musiała mieć przerażoną minę, ponieważ zapytał, czy znalazła miejsce, w którym mogłaby zamieszkać, a ona, wstydząc się własnej indolencji, odpowiedziała twierdząco. Później zaś nie mogła się zdobyć na to, by przyznać się do kłamstwa. Jedynym wyjściem było spakowanie swoich rzeczy i przewiezienie ich do przyjaciółki ze studiów, z którą do dziś utrzymywała kontakt.

Agata także nadal mieszkała z rodzicami, ale w jej przypadku wyglądało to trochę inaczej. Państwo Błachutowie rozlokowali się na parterze, podczas gdy córka wraz z mężem zajmowała całe piętro ogromnego domu, od czasu wyprowadzki brata pozostające do jej wyłącznej dyspozycji. Zyta chętnie skorzystała z zaoferowanej gościny i zatrzymała się u niej, lecz było to rozwiązanie tylko chwilowe. Nie mog­ła w nieskończoność korzystać z uprzejmości Agaty, tym bardziej że niezbyt lubiła jej męża.

On również nie darzył jej sympatią, czego wyraz dał dzisiaj rano, pytając, gdy zostali sami, jak długo jeszcze zamierza siedzieć Agacie na głowie. Wtedy stwierdziła, że najwyższy czas poszukać innego miejsca. Wyszła z domu z niezłomnym postanowieniem natychmiastowej wyprowadzki, nawet gdyby nie znalazła mieszkania i musiała nocować w hotelu. Lepsze to niż być traktowaną jak intruz.

Teraz wszakże zmieniła plany i zamiast poszukiwać mieszkania, wróciła do przyjaciółki, która przechowywała jej dobytek, mieszczący się w dwóch walizkach i trzech kartonowych pudłach. Władowała do reklamówki trochę ubrań, bieliznę i czytnik, drugą ręką złapała ucho torby laptopa i po krótkim pożegnaniu wyszła z domu. Wsiadła do samochodu zaparkowanego opodal wejścia i ruszyła w stronę Szczyrku.

 

 

– W jednym siostrunia miała rację – powiedziała Zyta do siebie, gdy już ułożyła się wygodnie w trochę zbyt intensywnie pachnącej pościeli. – Przy tej liczbie gości obsługa w życiu się nie skapnie, że ja to nie ona.

Wyjęła z torebki wykupione dzisiaj lekarstwo i zażyła pigułkę, po czym włączyła laptop i zalogowała się do ogólnodostępnej sieci Wi-Fi, a po chwili wpisywała w wyszukiwarkę nazwisko Julitty. Była pewna, że osoba z tak wybujałym ego wiedzie w internecie życie celebrytki, królując na Instagramie, TikToku i tym podobnych platformach społecznościowych. Tymczasem siostra okazała się nie do odszukania i to pomimo użycia różnych prawdopodobnych nicków.

Dopiero na Facebooku Zyta natrafiła na nikły ślad. Moderator strony jednego z bielskich liceów pod koniec czerwca zamieścił post zatytułowany: „Uczniowie rozpoczęli zasłużony wypoczynek. Udanych wakacji”, a w nim kilkanaście zdjęć z zakończenia roku szkolnego. Oznaczył przy tym uczniów i nauczycieli ujętych na fotografiach, i właśnie na jednym z owych zdjęć widniało poszukiwane nazwisko. Niestety Julitta Żurawińska nie została oznaczona, a to świadczyło, że albo nie wyraziła na to zgody, albo w ogóle nie miała konta na Facebooku.

Straciwszy kolejne pół godziny na bezowocne poszukiwania, Zyta musiała się poddać, nie było to jednak tożsame z całkowitą kapitulacją. Skoro Julitta z niemal stuprocentową pewnością była całkiem analogowa, należało zmienić strategię. Zakrzycka odszukała stronę owego liceum, skopiowała adres e-mail i wysłała pytanie o możliwość przeniesienia dziecka z innej szkoły, dodając załącznik zatytułowany „świadectwo”.

Dochodziła już dwudziesta druga, było więc oczywiste, że o tej porze nikt nie odczyta wiadomości. Zyta zaliczała się do nocnych marków i rzadko kiedy zasypiała przed drugą nad ranem, ale teraz z nieznanych przyczyn poczuła nagłą senność. Miała wprawdzie zamiar jeszcze popracować, oczy jednak same jej się zamykały, toteż wyłączyła laptop, zgasiła nocną lampkę i przyłożyła głowę do poduszki. Zanim zasnęła, zdążyła się jeszcze rozgrzeszyć z dzisiejszego nieróbstwa, kładąc je na karb spotkania z siostrą.

– Jutro to nadrobię – szepnęła sennie i przymknęła powieki.

Obudziła się dziwnie zmęczona. Nadal chciało jej się spać, dlatego w pierwszej chwili pomyślała, że wiszący na ścianie zegar na pewno źle chodzi. Niemożliwe, żeby przespała ponad dziesięć godzin, skoro czuła się tak, jakby w ogóle nie zmrużyła oka. Zerknęła na wyświetlacz telefonu i przekonała się, że zegar jednak wskazywał prawidłową godzinę. Minęła ósma.

Zażyła tabletkę, popijając ją wodą z kranu. Zwykłe poranne czynności wykonywała w tak zwolnionym tempie, że na śniadanie dotarła dopiero po dziewiątej. Zjadła bez apetytu i powlokła się z powrotem do pokoju, gdzie najpierw włączyła laptop, a później czajnik, by zaparzyć kawę. Usiad­ła przy stoliku, a potem bezmyślnie obserwowała ekran, czekając na zgłoszenie się systemu. Obok szumiał czajnik i Zyta wsłuchała się w jego jednostajną melodię.

Ocknęła się z bólem pleców wywołanym wymuszoną pozycją, z suchością w ustach i klawiszami odbitymi na czole. Czajnik dawno już musiał zamilknąć, gdyż woda zdążyła dość mocno przestygnąć. Dziewczyna uniosła głowę, spojrzała na zegar i aż krzyknęła ze zdumienia. Dochodziła dwunasta.

– Co jest?!

Nie mogła pojąć, jak to się mogło stać. Zawsze potrzebowała bardzo mało snu, wystarczały jej cztery godziny, by mogła normalnie funkcjonować, a pięć to był już szczyt luksusu. Coś było wyraźnie nie tak, zwłaszcza że ostatnio w ogóle miała problemy z zasypianiem, co zresztą było jedną z przyczyn wizyty u lekarza, który stwierdził depresję. Czyżby się omylił, a jej stan wynikał z innej choroby? Nie, to niemożliwe, nic jej przecież nie bolało i oprócz zmęczenia nie czuła żadnych dolegliwości. Po kawie wszystko na pewno minie jak ręką odjął.

Gdy wstała, aby włączyć czajnik, zakręciło jej się w głowie. Nie zamierzała poddać się słabości. Przytrzymując się szafki, sięgnęła ręką do włącznika, po czym usiadła na powrót i uruchomiła program. Zanim jeszcze woda zdążyła się zagotować, Zyta wiedziała już, że nie zdoła wykonać zaplanowanych na dzisiaj zadań. Nie umiała skupić wzroku na ekranie, a palce utraciły zwykłą precyzję i nie trafiały bezbłędnie w klawisze.

– To pewnie z braku kawy – stwierdziła, nalewając wrzątek do kubka. – Organizm nie dostał swojej dawki i się zbuntował.

Jednakże kawa wcale nie pomogła, w dodatku wydawała się całkiem bez smaku. Po trzech łykach Zyta odstawiła kubek, sięgnęła do minilodówki po litrową colę, pozostawioną tam przez Julittę, i walcząc z zawrotami głowy, przeniosła laptop i butelkę na tapczan. Czuła się tak fatalnie, że zrezygnowała ze szklanki i wkrótce potem, na wpół leżąc, przeglądała pocztę, popijając wprost z butelki chłodny, orzeźwiający płyn.

Wysłana do szkoły wiadomość zmieniła status na „odebrana” i widok ten wywołał nagły przypływ energii. Rozmyślając o tym, że zachowuje się jak idiotka, bo przecież w gruncie rzeczy siostra nic jej nie obchodzi, dziewczyna wpisała kilka komend z klawiatury, klnąc przy tym na czym świat stoi, gdyż palce nadal nie chciały jej słuchać, przez co nie trafiały tam, gdzie powinny.

– Nie ze mną takie numery – mruczała, poprawiając literówki. – Myślisz, że ze mną wygrasz, głupia klawiaturo?

Klawiatura przegrała i po wciśnięciu klawisza „enter” na ekranie ukazała się zawartość dysku twardego szkolnego komputera. Fajne mają te zabezpieczenia, nie ma co – kpiła Zyta w myślach, przeszukując zasoby danych. Po zapisaniu adresu domowego i adresu e-mail siostry zerwała połączenie i trwale usunęła z laptopa wszelkie ślady działań niezgodnych z prawem. Dostęp był jej już niepotrzebny, nie zamierzała przecież stale śledzić ruchów operatora tego sprzętu.

Skierowała na adres e-mail Julitty prośbę o wypełnienie załączonej ankiety i odesłanie jej w ciągu dwóch dni. Dopiero po kilku minutach zorientowała się, że wysłała wiadomość z tego samego adresu, co do szkoły.

– Ty cholerna debilko! – warknęła, wściekła na siebie za tę nieuwagę. To było wprost nie do uwierzenia, że mogła popełnić taki błąd.

Powinno się udać – pocieszała się, popijając colę. Skoro siostra zalicza się do osób wykluczonych cyfrowo, z pewnością nie wczytuje się w adresy nadawców przychodzących wiadomości. A jeśli nawet stwierdzi, że coś jej nie gra, najwyżej zignoruje ankietę. Wtedy Zyta wyśle jej nowego maila. Albo nie – pomyślała sennie. Może do tego czasu ciekawość mi przejdzie?

Odłożyła laptop na stolik i przymknęła powieki. Zanim zapadła w sen, zdążyła przeanalizować dane uzyskane ze szkolnego komputera i zestawić je z informacjami przekazanymi przez siostrę. Nie zgadzało się kompletnie nic i Zyta nie umiała tego pojąć. Dlaczego Julitta kłamała?

Dla szpanu? Bez sensu, bo w czym pracownica korporacji miałaby być lepsza od nauczycielski polskiego i historii? Czemu podkreślała, że mieszka w domu, skoro adres był ewidentnie blokowy? Logiczne uzasadnienie miało jedynie kłamstwo dotyczące telefonu. Po prostu nie życzyła sobie dalszego kontaktu, co Zyta świetnie rozumiała, sama wszakże podała fałszywy numer, stwierdziwszy, że dalszy kontakt z siostrą nie przyniesie jej nic prócz następnych rozczarowań.

Myśli zaczęły się rwać. Zakrzycka zdążyła jeszcze sobie uprzytomnić, że zapomniała w południe o tabletce, ale nie miała już siły, by wstać. Zapadła w sen.

Obudziła się z uczuciem dojmującego pragnienia oraz głodu. W pokoju panował mrok nieprzełamany nawet światłem ulicznych latarni i nieco zdezorientowana Zyta dopiero po włączeniu światła przekonała się, że jest wieczór, a nie późna noc. Po prostu w ogóle nie rozsunęła zasłon.

Usiadła ostrożnie na skraju łóżka i odczekała chwilę, na szczęście zawroty głowy się nie pojawiły. Popiła resztką coli zapomnianą tabletkę i niespiesznie podreptała do łazienki, lecz i wtedy nic złego się nie wydarzyło. Czuła się zaskakująco rześko i jedyne, co wywoływało pewien dyskomfort, to głód. Nic w tym dziwnego, skoro na śniadanie prawie nic nie zjadła, a obiadokolację zwyczajnie przespała. Minęła już dziewiętnasta, zatem na opłacony przez Julittę posiłek nie miała co liczyć. Będzie musiała wyjść na miasto i poszukać jakiegoś lokalu, inaczej padnie z głodu.

Zdawała sobie sprawę, że nie ma dość sił, by błąkać się po mieście, przełamała więc nieśmiałość i podeszła do recepcji. Zagadnięta dziewczyna, rodowita mieszkanka Szczyrku, okazała się bardzo komunikatywna i doskonale zorientowana i chętnie udzieliła wszelkich informacji.

– Wszystko zależne od oczekiwań. Jeżeli chce pani wykwintny posiłek podany przez kelnera, do niego piwko lub lampkę wina, to musi pani iść w prawo. Przy głównej ulicy jest sporo dobrych restauracji. Nigdy tam nie byłam, ale wiem od znajomych, że jedzenie jest smaczne, porcje duże, a ceny przystępne.

– A tak mniej wykwintnie? Nie zależy mi na obsłudze przez kelnera, za alkohol też dzisiaj podziękuję, a wielkie porcje nigdy mi nie wchodziły. Bardziej chodzi mi o to, żeby posiłek był podany szybko.

– W takim razie polecam bar „U Łukasza”. Kiedy nie chce mi się gotować, chodzę tam z rodziną, bo jest smacznie i tanio, i nie trzeba czekać godzinami. Jeżeli nie przeszkadza pani samoobsługa, to polecam.

– To coś dla mnie – ucieszyła się Zyta. – Jak znajdę tego Łukasza? Mam nadzieję, że nie jest zbyt daleko.

– Nie, to tuż obok. Następna przecznica po lewej, w budynku naprzeciwko kardiologa, więc nie sposób nie trafić.

Zytę rozśmieszyła ta lokalizacja. Zachichotała, a zauważywszy zdziwienie recepcjonistki, podzieliła się z nią swoją myślą.

– Wyobraziłam sobie potrawy do tego stopnia ociekające tłuszczem, że po ich spożyciu niezbędna jest pomoc kardiologa.

– Gastrolog też byłby niezły – odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem, a później pomachała oddalającej się Zycie.

Zakrzycka przekonała się, że lokal faktycznie znajdował się bardzo blisko. I bardzo dobrze – pomyślała, gdy bowiem przekroczyła jego próg, znowu poczuła ogarniającą ją słabość. Muszę na chwilę usiąść. Co mi jest, do cholery? Opadła na najbliższe krzesło, nie patrząc, że stolik jest zajęty, nim jednak siedzący tam mężczyzna zdążył zareagować, bezwładnie osunęła się na podłogę.

 

 

Opuszczała niebyt powoli, mozolnie przebijając się przez oplatające ją lepkie macki. Takie przynajmniej odnosiła wrażenie i najchętniej nie wracałaby wcale, niestety męski głos powtarzający w kółko jej imię najwyraźniej nie zamierzał do tego dopuścić. Miała ochotę wrzasnąć, żeby wreszcie dał jej spokój, okazało się jednak, że gardło odmówiło współpracy i nie wydobył się z niego żaden dźwięk.

– Pani Zyto!

Chryste, ten znowu swoje – pomyślała i niechętnie otworzyła oczy. Znów usiłowała się odezwać i tym razem próba zakończyła się sukcesem.

– Niech pan przestanie wrzeszczeć i pozwoli mi spać!

Co prawda zamiast donośnego głosu z jej gardła wydobył się tylko szept, ale mężczyzna usłyszał i uśmiechnął się z wyraźną ulgą.

– Uff, nareszcie, bo już się bałem, że trzeba będzie wzywać ambulans.

– Jaki ambulans? O czym pan mówi? – W tej samej chwili uświadomiła sobie, że powinna być w lokalu, podczas gdy znajdowała się w pomieszczeniu przypominającym gabinet lekarski. Na pewno nie była to sala „U Łukasza”. – Skąd się tu wzięłam? I kim pan w ogóle jest?

Pięćdziesięcioletni na oko mężczyzna popatrzył na nią z rozbawieniem, przez które przebijała troska.

– Marek Bukowski, kardiolog. Znajduje się pani w moim gabinecie, dostarczona przez dwóch miłych panów po tym, jak weszła pani do lokalu naprzeciwko i niemal natychmiast straciła przytomność. Często pani mdleje?

Pomógł jej się podnieść do pozycji siedzącej, co przyjęła z ogromną wdzięcznością. Nie lubiła, gdy ktoś patrzył na nią z góry. Potem wyjaśnił, iż pozwolił sobie zajrzeć do jej torebki, interesowały go bowiem dokumenty. Na ogół ludzie cierpiący na jakąś chorobę wywołującą utratę przytomności noszą na wszelki wypadek coś, z czego można uzyskać potrzebne informacje.

– Nigdy dotąd nie zemdlałam. Nie mam cukrzycy ani padaczki. Ja w ogóle nie choruję, dlatego nie rozumiem, co od wczoraj się ze mną dzieje.

Opowiedziała o nietypowej dla niej senności i zawrotach głowy. Lekarz słuchał uważnie, notując coś na kartce papieru. Potem polecił, by zdjęła bluzkę, i osłuchał ją dokładnie, następnie zrobił badanie EKG i echo serca.

– Kardiologicznie wszystko w porządku. Zadzwonię na neurologię, bo moim zdaniem powinna pani położyć się na kilka dni i dokładnie przebadać. – Na gwałtowny sprzeciw Zyty zaczął tłumaczyć cierpliwie jak dziecku: – Musi pani iść do szpitala. To trwa zbyt długo i należy jak najszybciej dojść przyczyny. W innym przypadku brałbym pod uwagę reakcję na jakiś lek, ale pani twierdzi, że jest zdrowa…

Jego słowa wreszcie pozwoliły opaść jakiejś zapadce, dotychczas skutecznie blokującej logiczne myślenie.

– Anafranil! – wykrzyknęła Zyta, przerywając mu w pół słowa. – To musi być wina tych cholernych tabletek. Biorę je dopiero od wczorajszego wieczora, dlatego na śmierć o nich zapomniałam.

Bukowski okazał się bardziej dociekliwy, niżby sobie tego życzyła. Męczył ją tak długo, że w końcu opowiedziała o tym, iż pół roku temu zmarła jej matka. Od tamtej pory Zyta cierpiała na bezsenność i stany lękowe, które w końcu tak jej się dały we znaki, że dziewczyna poszła do lekarza rodzinnego, a ten skierował ją do psychiatry z podejrzeniem depresji. Psychiatra zaś po krótkim wywiadzie przepisał jej anafranil.

Kardiolog wysłuchał jej z ponurą miną, obejrzał blister, z którego ubyły trzy tabletki, i pokiwał głową, mamrocząc przy tym niepochlebne uwagi na temat psychiatry. „Idiota” i „konował” były wśród nich tymi najmniej obraźliwymi.

– Niech pani wyrzuci to świństwo! – nakazał kategorycznym tonem. – Moim zdaniem nie ma pani żadnej depresji, tylko zwyczajnie przeżywa pani żałobę. Jeżeli nadal będzie miała pani problemy z zasypianiem, proszę zażywać lek, który zaraz przepiszę. Ale to najwcześniej w poniedziałek, kiedy organizm pozbędzie się substancji zawartych w anafranilu, inaczej nastąpi powrót do roli Śpiącej Królewny.

– Mam nadespany cały tydzień – roześmiała się Zyta, uszczęśliwiona, że pobyt w szpitalu okazał się zbędny.

Wzięła receptę, zapłaciła za wizytę i właśnie zamierzała wyjść, lecz lekarz ją powstrzymał.

– Nie wypuszczę pani samej. Proszę tu chwilę zaczekać, powiem córce, żeby panią odwiozła.

Nie zważając na protesty Zakrzyckiej, wyszedł z gabinetu. Wkrótce pojawił się znowu w towarzystwie ładnej blondynki, niewiele starszej od Zyty.

– Przepraszam panią. To naprawdę nie był mój pomysł – tłumaczyła się Zyta, gdy wsiadły do samochodu.

– Nie rób dramy, tata już taki jest. Pomógłby nawet zbrodniarzowi, gdyby widział, że tego potrzebuje. I nie „pani”, tylko „Iza”, okej? – Zyta skinęła głową i wymieniła swoje imię, lecz nowa znajoma chyba nie usłyszała, gdyż ani na chwilę nie przestała mówić: – To żaden kłopot. Przyjechałam do rodziców na kilka dni, ale akurat zaczęłam się nudzić, bo mama ogląda film, a tata całe popołudnie w gabinecie… Dokąd jedziemy?

Głośne burczenie w brzuchu uprzytomniło Zakrzyckiej, że jednak nie zjadła posiłku w barze „U Łukasza”. Chciała pójść tam teraz, jednakże Iza kategorycznie zabroniła jej opuszczać samochód. Wypytawszy o preferencje żywieniowe, poszła do baru sama i kupiła na wynos rosół oraz gniazda makaronowych wstążek w sosie śmietanowym z dużą ilością grubo pokrojonych pieczarek.

Zapach dobiegający ze styropianowych pudełek był tak oszałamiający, że przesłonił Zycie wszystko, łącznie z dobrymi manierami. Mogła myśleć jedynie o tym, że już za chwilę dobierze się do ich zawartości, dlatego po przyjeździe na miejsce zdawkowo podziękowała nowej znajomej i pobiegła do pokoju, gdzie dosłownie rzuciła się na jedzenie. Po posiłku wzięła prysznic i wreszcie poczuła się jak człowiek. Miała zamiar trochę popracować, ale ponownie dopadła ją senność, zastosowała się więc do zaleceń doktora Bukowskiego i wsunęła się pod kołdrę.

 

 

 

 

Rozdział 3

 

Śmierć przyszła po dwudziestej

 

 

 

24 sierpnia 2022, Bielsko-Biała

 

Chłopak był nagi. Leżał na brzuchu z głową obróconą na lewy bok, a zastygłe na jego twarzy zdumienie odmłodziło ją, upodobniło do oblicza dziecka. Podkomisarz Wiktor Duranowicz cicho westchnął. Nienawidził spraw, gdzie ofiarami byli nieletni. Oparł się plecami o wyłożoną boazerią ścianę altanki i uzbroiwszy się w cierpliwość, czekał na wyniki dokonywanych przez lekarza oględzin.

Po wstępnym stwierdzeniu zgonu wezwany na miejsce zbrodni medyk ustąpił pola technikowi, by umożliwić mu zebranie wszelkich śladów pozostawionych przez zabójcę. Teraz, po obfotografowaniu zwłok i zebraniu próbek, mógł ponownie przystąpić do badań. Przesunął się przy tym w bok, dzięki czemu Duranowicz mógł wyraźnie zobaczyć wąską, podłużną ranę umiejscowioną po lewej stronie kręgosłupa, tuż poniżej łopatki.

– Co to było? Nóż?

Spojrzał z zaciekawieniem na lekarza, nie licząc zresztą, że wezwany do stwierdzenia zgonu internista wypowie się na temat wykraczający zapewne poza jego codzienne doświadczenia. Mężczyzna jednak pozytywnie go zaskoczył. Odwrócił wzrok od oglądanej właśnie ręki denata i po­patrzył na policjanta.

– Moim zdaniem tak. Pewność oczywiście zyska pan dopiero po sekcji, ale dałbym głowę, że użyto noża.

– No nie wiem. – W głosie Wiktora zabrzmiało powątpiewanie. – Noże na ogół nie miewają tak szerokich ostrzy.

– Jest pan pewien? To proszę spojrzeć tutaj.

Wskazał na blat kredensowej szafki, na której stał pojemnik z nożami różnej wielkości i różnego kształtu. Na ten widok Wiktor miał ochotę skląć się głośno. Że też sam o tym nie pomyślał! Nieraz przecież widywał ofiary przemocy domowej, gdzie narzędziem zbrodni był właśnie nóż kuchenny.

Podkomisarz wyjął najdłuższy z całego zestawu i skrzywił się, ujrzawszy ząbkowane ostrze. Sięgnął więc po następny, ten jednak okazał się równie nieprzydatny jak poprzedni. Był co prawda szerszy od tak chętnie używanych przez bandziorów typowych sprężynowców czy motylków, ale nadal zbyt wąski. Trzeci natomiast miał ostrze o szerokości mniej więcej trzech i pół centymetra i na pierwszy rzut oka pasował idealnie do rany widniejącej na plecach chłopaka.

Jak się okazało, jedynej, kiedy bowiem lekarz przy pomocy technika obrócił ciało na wznak, mogli się przekonać, że skóra pozostała nienaruszona, brak też było zasinień świadczących o użyciu siły. Gdyby nie plamy opadowe i zmętnienie rogówek, można by sądzić, że chłopak zasnął po upojnych doznaniach, o których świadczyły plamy na materacu i zaschnięte białawe smugi na podbrzuszu, a także leżąca obok tapczanu zużyta prezerwatywa.

Do domku zajrzał starszy posterunkowy, jeden z funkcjonariuszy odpowiedzialnych za zabezpieczenie terenu.

– Panie komisarzu, co z gościem, który znalazł zwłoki? Bo cały się trzęsie i jeszcze chwila, a gotów…

– To on jeszcze tu jest? Mówiłem młodemu, żeby go spisał i puścił do domu! – zdenerwował się Duranowicz.

– Błażej jest, jak by to powiedzieć, trochę niedysponowany. Panie komisarzu, to świeżak, jeszcze całkiem zielony, dopiero w ubiegłym roku zdawał maturę. Nigdy dotąd nie był na zabójstwie…

Uniesieniem ręki Wiktor przerwał płomienną mowę obrończą wygłaszaną przez starszego posterunkowego, wyglądającego niewiele poważniej niż ten, którego z takim zapałem bronił. Kiedyś młodzi uczyli się od starszych stażem, teraz tych starszych było coraz mniej i dwójki niedoświadczonych funkcjonariuszy powoli stawały się normą.

– Tak jak mówiłem młodemu, spiszcie go i niech wraca do domu. Powiedz mu, żeby się do nas zgłosił jutro w południe, to przesłucham go na protokół.

– Tak jest, panie komisarzu!

Starszy posterunkowy zasalutował służbowo i wykonał przepisowy w tył zwrot. Słowa Duranowicza zatrzymały go w połowie tego ruchu.

– Zaczekaj! Jacyś inni świadkowie?

Funkcjonariusz opuścił zastygłą w powietrzu nogę i obrócił się przodem do starszego stopniem. Tym razem nie poszło mu to tak zgrabnie i lekko się zachwiał.

– Nie ma. Według tego faceta właściciele sąsiednich działek pojawiają się najwcześniej koło dziewiątej.

– Sprawdziliście to?

– Ale jak mieliśmy sprawdzić, jak nikogo nie ma? – zdumiał się młody policjant. Widać było wyraźnie, że nie rozumie pytania.

Wiktor nie miał siły na wyjaśnienia, które, jak podejrzewał, trwałyby dość długo i nie dawały gwarancji, że starszy szeregowy je zrozumie. Po całonocnym dyżurze podkomisarz nie miał cierpliwości do tłumaczenia elementarnych spraw, kazał zatem młodemu wracać do pilnowania, by nikt niepowołany nie wszedł na teren ogródka, i zadzwonił do szefa pionu operacyjnego. Tamten odebrał dopiero po piątym sygnale.

– Duranowicz z tej strony. Potrzebuję kogoś zmyślnego…

– Pojebało cię, Duran?! Wiesz, która jest godzina?

Do Wiktora dopiero teraz dotarło, że piąta czterdzieści nie jest porą, kiedy wszyscy ludzie działają na pełnych obrotach.

– Sorry, nie pomyślałem, że jest tak wcześnie – mruknął przepraszająco. – W takim razie nie zawracam…

– Taa. Teraz jeszcze powiedz, że mam sobie spać dalej – odpowiedział tamten z ironią. – Jak już mnie obudziłeś, to dawaj. Z czym sekcja dochodzeniowa ma problem? Długopis się wypisał i trzeba pilnie dowieźć nowy?

Innym razem Duranowicz chętnie by podyskutował o wyższości jednej sekcji nad drugą, ale nie w sytuacji, gdy wiedział, że najbliższe godziny spędzi zapewne w tym cholernym domku.

– Problem w tym, że mam zabójstwo i na miejscu dwóch młodziaków z prewencji, którzy bez drogowskazu nie trafią sobie palcem do dupy. Dlatego pilnie potrzebuję kogoś do pomocy, a u nas wolny jest tylko Halski.

W telefonie zabrzmiał tak donośny rechot, że Duranowicz musiał odsunąć komórkę od ucha w obawie, że ogłuchnie. Na szczęście śmiech nie trwał długo.