Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anna Smith, studentka architektury na Uniwersytecie Oksfordzkim, wiąże się z milionerem Siergiejem Taredovem. Dla mężczyzny porzuca nie tylko swoje dotychczasowe życie, ale też młodzieńczą miłość, Lorcana Maidleya.
Wkrótce jednak opada złoty brokat i nowa rzeczywistość pokazuje swoją zakulisową odsłonę. Walka o dominację w biznesie biopaliw, emocjonalna szarpanina, chore ambicje i polityka. Anna zaczyna się zastanawiać, dlaczego Siergiej, wiecznie nieobecny i emocjonalnie niedostępny, wybrał właśnie ją. Rozpoczyna się niezwykła gra o miłość, w której role się odwracają, a uczucia wielokrotnie zmieniają kierunek.
„Plan. Zostań ze mną” Patrycji Gryciuk to drugi i ostatni tom tej fascynującej historii. Anna Smith, Anna Taredov, a może Anna Maidley. Kilka nazwisk. Jedna dziewczyna. Dwóch mężczyzn. Jedna decyzja. A jeśli to wszystko było już z góry ukartowane?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 522
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Plan. Zostań ze mną
Copyright © Patrycja Gryciuk, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Justyna Kukian
ISBN 978-91-8076-370-7
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Dla Ciebie
Spotkanie dwóch osobowości przypomina kontakt dwóch substancji chemicznych: jeżeli nastąpi jakakolwiek reakcja, obie ulegają zmianie.
Carl Gustav Jung
Oksford, akademik
Jego wzrok krąży po pokoju. Skanuje wszystko pospiesznie, jakby czegoś szukał, aż w końcu siada na podłodze i zanurza usta w zimnym drinku. Żubrówka z sokiem jabłkowym. Sadowię się naprzeciwko i też piję. Musimy pogadać. Tylko jak ja mam mu to powiedzieć? Najpierw ułożę to sobie w głowie. Pozwolę, aby alkohol zadziałał i pomógł mi wybrać odpowiednie słowa. Luz. On też jeszcze się nie odezwał. Czas płynie powoli. Czekam więc na wenę, wpatrując się w jego mleczną skórę i spierzchnięte blade usta. Ma na policzkach takie krostki, które można wyczuć pod palcami w miejscu, gdzie się goli. Dostrzegam je, bo pamiętam, że tam właśnie są. Wyżej jest już gładko i miękko, a potem ten las rzęs. Zerka na mnie i widzi teraz, że się na niego gapię. Cholera. Nie podtrzymuję jego spojrzenia, odwracam wzrok. To będzie megatrudne. Nie wiem, czy dam radę.
– Co jest? – pyta i opiera głowę o ścianę, przybierając poważny wyraz twarzy. Chyba to po mnie widać. Nie odważę się.
– Muszę powiedzieć coś, co ci się nie spodoba – wypycham z siebie na siłę te słowa. Jakoś muszę zacząć. Nabieram powietrza jak na zapas.
– Skąd wiesz, że mi się nie spodoba? – Oblizuje wargi i zaczyna przeglądać nasze stare zdjęcia porozwalane na podłodze. Udaje, że woli ten widok.
– Po prostu wiem.
Wzrusza ramionami i włącza muzykę z telefonu. Elektroniczne nerwowe dźwięki. Wzdymam policzki, wypuszczam powietrze ustami, ale przez tę muzykę nie słychać mojego cierpienia. Zauważa jednak moją reakcję, zmienia utwór i ścisza. Wie, co lubię.
– Co się dzieje? – pyta w końcu zniecierpliwiony i zaczyna mechanicznie porządkować fotki. – Tylko nie mów, że znowu gdzieś wyjeżdżasz. I tak się już prawie nie widujemy.
Szkoda, że nie chodzi o to. Gdyby chodziło o kolejną podróż, od razu bym mu powiedziała. Odstawia szklankę i wbija we mnie wzrok. Zdobywa się na lekki uśmiech, choć widzę, że jest to wyraz niepewności. Mam teraz jego całą uwagę. Głęboki oddech i…
– Siergiej poprosił mnie o rękę… – informuję.
Szczęka mu opada. Dosłownie. Otwiera usta ze zdziwienia.
– I? – Nutka nadziei w głosie.
Kurwa.
– Zgodziłam się.
Spuszczam wzrok. Nie potrafię na niego spojrzeć. Nie ośmielam się. Poprosił mnie o rękę dokładnie w tym samym miejscu, w którym Lorcan teraz siedzi. Wiem, że to dopiero początek tej rozmowy, ale już mam jej dosyć. Poinformowałam go, zrobione, teraz chcę zmienić temat. Ale na razie panuje tu jednak cisza.
– Mała, chyba nie mówisz poważnie?
Nie odpowiadam, podnoszę wzrok na jeden krótki moment. Patrzy na mnie z politowaniem.
– Ślub? – kontynuuje z niedowierzaniem.
Przytakuję bezgłośnie. Walczę już ze łzami napływającymi do oczu. Cholera!
– Po co? Po co wam pieprzony ślub? Kto wychodzi za mąż w wieku dwudziestu lat?! – Przysuwa się nagle do mnie i siedzi teraz przy mnie, bliżej, niż powinien. Stara mi się spojrzeć w oczy, ale specjalnie go unikam, bo wiem, że wtedy już zupełnie się rozkleję. Doskonale odczytuje ten komunikat. Podnosi moją twarz i ustawia ją w kierunku swojej. Nie mam wyjścia, patrzę w tej chwili prosto na niego, na bezdechu.
– Dlaczego się zgodziłaś? Kto w dzisiejszych czasach w ogóle bierze ślub? Jesteś w ciąży?
– Nie! – odpowiadam z przerażeniem.
– Więc? – nalega. Jego dłoń nie puszcza mojej twarzy. – Nie rób tego. Błagam, nie rób mi tego… – prosi. Jest nad wyraz spokojny i opanowany.
Myślałam, że wpadnie w szał i zacznie wywracać wszystko dookoła, albo wstanie i wyjdzie trzaskając drzwiami, tymczasem siedzi tu przy mnie i po prostu próbuje mnie od tego odwieść.
– Ja pierdolę. Odbierasz mi wszystkie szanse, wszelką nadzieję. Z mężem nie będę konkurował…
Mam ochotę go zabić za te słowa, za jego dobroć i za to opanowanie. A dalej będzie już tylko gorzej, bo przykleja swój nos do mojego i nie odrywając ode mnie wzroku, szepcze, a nasze usta prawie się dotykają:
– Kocham cię, wiesz o tym. Kocham cię, jak nigdy nikogo nie kochałem. Nie możesz mi tego zrobić. Nie możesz za niego wyjść. To po prostu niemożliwe!
Boże! Dlaczego ja? Dlaczego on? Dlaczego to się przytrafia właśnie nam?! Nie umiem znaleźć odpowiednich słów. I nie wiem już, kto bardziej potrzebuje tu pocieszenia: on czy ja? Nagle wyczuwam strach. Boję się, bo do tej pory wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję, ale teraz, na jeden straszny moment wątpię w jej słuszność. To jest przerażające. Teraz nic już nie wiem. Mam ochotę wstać i wyjść. Jak zwykle: uciec, tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy powiedział mi, że mnie kocha. Tyle że na ten moment jest to o wiele trudniejsze. Teraz jest już za późno. Powiedziałam „tak”, a już mam tę niepewność, to wahanie zasiane w sobie. Nasza historia pisze się na żywo w moim sercu czarnym atramentem. Wzbiera we mnie panika, rośnie, a nie chcę mu tego pokazywać.
– Powiesz coś w końcu? Powiedz, że to nieprawda! Taki żart roku, co? Proszę! – Nie ułatwia mi sprawy. Wręcz przeciwnie, nalega z tymi swoimi błękitnymi oczami słodkiego szczeniaczka, które pierwsze się uśmiechają. Potem niechętnie dołączają jego usta. Patrzę na ten uśmiech: uśmiech niepewności i błagania o miłość. Mam ochotę go odwzajemnić, ale mięśnie twarzy mnie nie słuchają. Smutek i strach wygrywają. Jestem przerażona. Odebrałam mu wszystkie możliwe szanse…
–To nie żart. Przepraszam. – W końcu udaje mi się wycedzić to przez łzy i zupełnie się rozklejam. Jego twarz cały czas jest przy mojej twarzy, a nasze ciała są teraz bardzo blisko siebie. Opiera swój policzek o mój, czuję jego ciepły oddech i zapach, jak zwykle lekko tytoniowy. Teraz każda komórka mojego ciała pragnie być jego. To muszą być jakieś czary, bo nie rozumiem, co się ze mną dzieje.
Całuje mnie. Tak jak zawsze, tak jak wtedy na plaży: rzuca się na mnie z przejęciem, bez ostrzeżenia. Wargi na wargi. Skóra na skórę. Otwieram szeroko usta, żeby zaczerpnąć powietrza, i wtedy czuję jego język. Jestem zupełnie obezwładniona tym zachowaniem, jego odwagą i miłością. Garbię ramiona i wpadam w jego objęcia, odwzajemniam pocałunek.
Lorcan jest zaskoczony. Odrywa na chwilę swoje usta od moich warg i spogląda na mnie z mieszanką euforii i przerażenia. Wstrzymuję oddech, ale on już rozumie, że nie mam zamiaru się przed nim bronić. Zaczyna całować mnie jeszcze bardziej. Pozwalam. Ba! Mało tego, zachęcam! Przysuwam się i ściskam. Dlaczego Lorcan Maidley całuje tak cudownie? Gdzie się tego nauczył? Wracają jego miętowy smak i wygłodniałe usta. Robi to teraz bardzo zachłannie, wręcz łapczywie, jakby bał się, że zaraz się rozmyślę. Nic takiego jednak nie planuję. Ja w ogóle niczego nie planuję. Ja to po prostu robię. Biernie w tym uczestniczę, choć moje ciało jest bardzo aktywne. Przypomina mi się nasz pierwszy pocałunek: tu, w tym pokoju, koło drzwi. Wtedy też się nie broniłam. Teraz jest mi jeszcze goręcej niż wtedy: teraz płonę. Nie mogę dłużej oszukiwać ani siebie, ani mojego ciała. Chcę tego. Natychmiast. Odpycha mnie jednak.
Spoglądam z grymasem zdziwienia. O co chodzi? Lorcan mierzy mnie wzrokiem, wrogo, z ciężkim, zwierzęcym oddechem, odsuwa dłonie. Rozumiem, że teraz moja kolej. Mój ruch. Chwytam za klamrę i rozpuszczam włosy, potem zaczynam rozpinać bluzkę. On zdejmuje T-shirt. Znowu rozumiemy się bez słów. Komunikacja, mowa ciała, w swej najczystszej formie, cały czas między nami działa. Raz on, raz ja. Niech będzie. Wszystko po kolei. Rozbieramy się szybko, siedząc naprzeciwko i patrząc na siebie. A jest na co: jest ciągle oszałamiająco przystojny. Po prostu olśniewa. Już jesteśmy tu nago, na ziemi, na drewnianej, ciepłej podłodze. Wysuwa dłoń w moim kierunku i dotyka mojej skóry. Ogień! Ręka gładzi moje wpółotwarte usta, a palce wsuwają się powoli do środka i przesuwają w głąb po moim języku. Nie spuszcza ze mnie wzroku. Głośno oddycha. Teraz wyciąga dłoń i sunie nią w dół, po mojej szyi, pozostawiając mokrą od śliny ścieżkę na klatce piersiowej. Przesuwa się niżej i niżej, nagle ściska mocno moje sutki. Jęczę głośno, nie wiem, czy z bólu, czy z rozkoszy. A może z zaskoczenia… Zbliża się z szybkością światła, mocno uderzając wargami o moje usta, fantastyczna kolizja, i znowu czuję jego zwinny język w sobie. Palce wbijają się mocno w moje biodra, zostawia czerwone ślady na skórze. Już nie wytrzymam dłużej tego napięcia, chcę jak najszybciej poczuć go w sobie. Litości! Nie każ mi dłużej czekać… Już mam mu to powiedzieć, kiedy bez uprzedzenia czuję go nagle, jak wślizguje się we mnie szybko i z zadziwiającą siłą, która rozwala mnie na drobne kawałki. To jest tak dobre, że wręcz niemożliwe.
Oddaję mu się bezgranicznie i całkowicie. Słodko i drapieżnie. Zupełnie. Jego ruchy są bardziej niż podniecające. To jest ekstaza za ekstazą. Nowy wymiar. Wbija się we mnie mocno i miarowo, nie spuszczając wzroku z moich źrenic. Cudowne napięcie rośnie wraz z ruchami jego miednicy i odciskami jego ust na moich ustach. Odpycham go, żeby przyciągnąć jeszcze bliżej siebie. Ale już bliżej się nie da. Nasze oddechy przekrzykują się jeden przez drugi, tłumiąc cichą muzykę wygrywaną przez telefon. Teraz w pokoju rozbrzmiewa majestatyczna i mistrzowska symfonia naszych ciał. Harmonijny, czarodziejski rytm. Chcę go wygrywać i słuchać jednocześnie. Porywający koncert... Nagle tysiące spadających gwiazd zawisa nieruchomo na moim niebie. Przytrzymuje mnie rękami i patrzy na mnie jak złodziej na swój łup, ani na chwilę nie zwalniając… O tak… Poddaję się dosyć szybko, bo to jest zbyt rozkoszne. Czuje, co się ze mną dzieje, zatrzymuje się i pyta ze zdziwieniem:
– Już?
– Nie przestawaj – odpowiadam, zawstydzona nagle tym szybkim orgazmem, ale chcę mu dać to, co on mi daje. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale pragnę go jeszcze bardziej. Jeszcze i jeszcze. Ciągle i od nowa.
Przyspiesza. Ściska mnie ciasno w ramionach. Nie chcę i nie umiem teraz przestać. Boska namiętność… Znowu czuję jego długie rzęsy na policzku. Tak jak kiedyś. Przypominam sobie ich niespodziewanie miękki dotyk. Kończy z przejęciem i po raz pierwszy od początku zamyka oczy. Jest mi z nim dobrze, tak bardzo dobrze. Zadziwia mnie. Nie wiem, czy się z nim kocham, czy tylko uprawiam seks. Czy jest w tym jakaś różnica? Z nim jest zupełnie inaczej…
– Cóż za zachłanność – ogłasza i pada koło mnie na podłogę. Oddycha jeszcze szybko, a jego klatka piersiowa wznosi się i opada miarowo niczym po maratonie. Dopiero po chwili otwiera oczy i oblizuje usta. Uśmiech satysfakcji pojawia się na jego twarzy. Ma na myśli mnie czy siebie z tą zachłannością?
Jesteśmy cali mokrzy. Spływa po nas idealna kompozycja soków, zapachów i rozkoszy. Leżę i oddychałam tą cudowną miksturą, zapachem szczęścia, gapiąc się na niego nieprzerwanie. Chcę odpowiedzieć coś sensownego, ale zanim cokolwiek zdołam wymyślić, dodaje, rzucając mi seksowne spojrzenie:
– Ja naprawdę nie rozumiem kobiet.
Potem zaczynamy się śmiać, ale w moim przypadku śmiech dosyć szybko przeradza się w płacz.
Lorcan podnosi się i znów bierze mnie w ramiona. Uspokaja i pociesza. Zaraz potem chce, żebym odwołała ślub, odeszła od Siergieja i zaczęła wszystko od nowa z nim. Od teraz. Od zaraz. Wysuwa rękę z telefonem w moim kierunku i żąda:
– Zadzwoń do niego. Zadzwoń i powiedz, że między wami wszystko skończone.
Nie rozumie, że nie mogę tego zrobić. Ja sama tego nie rozumiem, ale wiem, że to, co łączy Siergieja i mnie, jest poza jego zasięgiem, poza czyimkolwiek zasięgiem. Tej siły przyciągania nie da się pokonać. Czy tego chce, czy nie. Czy tego chcę, czy nie. Biorę komórkę z jego ręki, odkładam na podłogę i szepczę, wbijając wzrok w sufit:
– Nie mogę. Nie zrobię tego. Wiem, że teraz zabrzmi to okropnie, ale ja go kocham. Musisz to zrozumieć… – Następuje cisza. Mam ochotę zwymiotować własnymi słowami. I chyba naprawdę zaraz zwymiotuję.
Lorcan spogląda na mnie z wyrzutem. A może jest to wzrok kogoś, kto nie dowierza… Bierze T-shirt i wyciera nim swój ociekający potem kark.
– Ja? Ja nic nie muszę – mówi, podnosi się i zakłada ubranie.
– Co robisz? – pytam, patrząc, jak zapina spodnie.
– A jak myślisz? Znam już twoją decyzję. Mogłem się domyślić, że to wszystko nic dla ciebie nie znaczy.
– Wiesz, że to nieprawda – podnoszę głos, kiedy jest już przy drzwiach.
– Zadziwiasz mnie, nie mogę tego zrozumieć… To tak, jakbym cię w ogóle nie znał. Kupił cię. On cię po prostu kupił… – Chwyta za klamkę.
Mam ochotę wstać i zamknąć drzwi na klucz.
– Nikt mnie nie kupił – odpowiadam z obrzydzeniem.
Co za ohydny pomysł! Jak on śmie? Podnosi dłoń tak jakby chciał, żebym przestała mówić, ale tego nie robię:
– Nie zostawiaj mnie tu tak! Słyszysz?! Porozmawiajmy! Nie możesz tak po prostu teraz wyjść!
– Nie mogę? – pauzuje, kiedy ja przestaję oddychać. – To patrz! – Odwraca wzrok i wychodzi. Nawet nie trzaska drzwiami. Ani grama złości. Zero furii. Mistrzostwo świata…
Czuję, że zaraz wybuchnę. Jak nie cała ja, to już na pewno moje serce. Rozbije się na kawałki. Nie zostanie z niego żadna część. Rozkruszy się w drobny pył.
Rok później, Willow Hills, 1 października
Krwisty burgund lakieru moich paznokci pasuje do wina w kryształowym kieliszku. Siedzę w fotelu przed kominkiem, patrzę na pierwszy ogień w tym sezonie i robię rachunek sumienia. Czy jestem szczęśliwa? Chyba nie do końca, ale się staram. Tak bardzo się staram, że własna matka by mnie nie poznała. Mam na sobie sukienkę i biżuterię Chanel i pełny makijaż. Przyjemne ciepło zaczyna powoli wypełniać pokój, ale reszta domu jest ciągle lodowata. Szczególnie kiedy nie ma tu Siergieja, czyli prawie zawsze. Pusto i chłodno. Średnio co dwie minuty patrzę na zegarek. To piaget treasures z trzydziestoma diamentami. Spoglądam na niego za często i to nie dlatego, że jest piękny. Mija już dwudziesta. Obiecał mi, że będzie najpóźniej po dziewiętnastej. Od godziny już scrolluję telefon. Mam dosyć ekranu.
Z nudów zaczynam przeglądać magazyny leżące obok. W jednym z nich natykam się na nasze zdjęcie, obok nieinteresująca krótka notka. Paparazzi to jedna z wielu nowości w moim nowym życiu. Zastanawiam się, skąd dziennikarze biorą pomysły do pisania. Wyssane z palca brednie. Czasami dowiaduję się z prasy o nas takich rzeczy, że aż nie mogę uwierzyć, że prawnik Siergieja nie lata z pozwami od redakcji do redakcji. Pewnie nie robi tego tylko dlatego, że mój mąż nie czyta brukowców. I tak chyba jest lepiej dla nas wszystkich… Nie mogę się przyzwyczaić do naszej obecności w gazetach. Tak jak do samotności czy wielkich przestrzeni tego domu. Moje przemyślenia przerywa nagle Maria, która po raz trzeci wchodzi do pokoju i pyta, czy odgrzać mi kolację. Ponownie zaprzeczam. Gosposia to też dla mnie nowość. Odchodzi z zawiedzoną miną. Chyba nie tylko ja mam dość tego czekania. Odkąd Siergiej i ja się poznaliśmy, prawie półtora roku temu, mam wrażenie, że cały czas na niego czekam. Jesteśmy już małżeństwem od sześciu miesięcy i mieszkamy pod jednym dachem, a ciągle mało się widujemy. Od naszego ślubu na Hawajach i podróży poślubnej nie spędzamy wiele czasu razem. Nawet tego lata, kiedy przez trzy miesiące towarzyszyłam mu w każdej jego podróży, widywałam go tylko wieczorami. Większość czasu spędzałam samotnie, zwiedzając miasto, w którym akurat byliśmy, albo w hotelu, kiedy pracował. Jedynym wyjątkiem były trzy tygodnie spędzone w Nowym Jorku, kiedy to całe dnie byłam z Elizą. Urządzałyśmy na nowo mieszkanie na Manhattanie, stawiając sobie za cel użycie wyłącznie ekologicznych materiałów i mebli z drugiej ręki. Nic nowego, żadnej zbędnej konsumpcji. Prawdziwa ekologia. Pchli targ, sklepy z antykami, garażowe wyprzedaże i ogłoszenia z internetu. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy z Elizą. Ma dobrą duszę, jest otwarta, uśmiechnięta i szczera. Bardzo cenię sobie tę przyjaźń. Często rozmawiamy przez telefon. Dzisiaj dzwoni, aby złożyć mi życzenia urodzinowe.
– Wszystkiego najlepszego, szczęściaro! Dwadzieścia jeden lat! Boże, kiedy to było?!
– Oj, nie przesadzaj, nie tak dawno…
– Trzynaście lat temu – wzdycha Eliza. – Co robicie?
– Zgadnij! – mówię poważnym tonem.
– Siedzisz w domu i czekasz na niego, a on się spóźnia.
– Bingo! – wykrzykuję. To, że zgadła za pierwszym razem, utwierdza mnie w przekonaniu, że nie powinnam liczyć na jakąkolwiek zmianę w tej dziedzinie. Tak zawsze było, jest i będzie.
– Nie wierzę… – Oczami wyobraźni widzę już, jak Eliza chwyta się za czoło i siada ze zdziwienia.
– Siergiej żyje dla swojej pracy – ogłaszam zniechęcona.
– Wiem, ale bez przesady! Nie zdaje sobie sprawy, jak przegina! Dziś są twoje urodziny! Zaraz do niego zadzwonię i mu powiem, co o tym myślę! – rzuca ze złością.
– To i tak niczego nie zmieni…
– Zmieni: przynajmniej mi ulży.
– Dziękuję za buty, są boskie! – zaczynam nowy temat.
– Podobają ci się?
– To mało powiedziane. Są przepiękne! Jesteś wielka!
Mowa o parze wykonanych według indywidualnego wzornictwa szpilek Louboutina. Małe cudeńka. Mam je właśnie na sobie. Czarne, skórzane, na bardzo wysokim obcasie z dużymi kokardkami z przodu. No i ta czerwona podeszwa… Klasa. Patrzę na nie, pijąc wino, i zachwycam się ich dopracowaną linią. Powoli, dzięki wielkiemu zaangażowaniu Elizy, zaczynam ubierać się kobieco i stylowo. Nie jest to łatwe, ale robię to dla Siergieja. Mój nowy styl sprawia mu prawdziwą przyjemność. Teraz dżinsy wkładam tylko, kiedy idę na uniwersytet i nie ruszam się z domu bez biustonosza, choć dalej go nie cierpię. Najbardziej z tego wszystkiego lubię buty. Mam do nich słabość i już sporą kolekcję w szafie. Prawie same szpilki…
Siedzę w fotelu i dumam nad słowami Elizy. Znowu się spóźnia. Znowu go nie ma. Te wszystkie dni i wieczory, które spędzam tu sama, czekając na niego… Najczęściej wylatuje gdzieś w poniedziałek rano i wraca w czwartek lub piątek wieczorem. Zdarza się nawet, że w sobotę. Spędzamy razem weekendy. No, powiedzmy, że większość weekendów. W tygodniu, jeżeli tu jest, rano, zaraz po przebudzeniu, często się kochamy, bo to jego ulubiona pora na seks. Potem Siergiej idzie biegać. Prysznic. Następnie jemy śniadanie. W jadalni, przy stole, w ubraniu. Kawa. On, jak zwykle, czyta poranne gazety, a ja obserwuję każdy jego ruch. Mam wrażenie, że jego źrenice zmieniają kształt, kiedy przesuwa wzrok po czytanym tekście. Zachowuje się, jakby mnie nie było. Przez te wszystkie lata samotności chyba zapomniał, jak to jest mieszkać we dwoje…
– Siergiej, proszę cię… – przypominam mu cicho o swojej obecności. To krępujące.
– Przepraszam – mówi zakłopotany i odkłada pospiesznie gazetę na bok. Po jakiś trzech minutach próbuje spoglądać na nią niepostrzeżenie, ale to widzę. Nie może się opanować. To jest silniejsze od niego. Musi być na bieżąco ze wszystkimi informacjami ekonomicznymi i politycznymi ze świata, choć laptopa wyłącza grubo po północy. Doprowadza mnie to do szału. Po śniadaniu wyjeżdża do pracy, a ja jadę na zajęcia. Widzimy się wieczorem albo nocą. Najczęściej to drugie. Jeżeli jest na miejscu, po powrocie do domu pracuje dalej, przygotowując się najczęściej na następny dzień. Czasami odbywa spotkania przez komputer lub telefon. Odgrywam się za to nocą. Późną porą, aby oderwać go od ekranu komputera, włączam muzykę w salonie, robię głośniej, jeszcze głośniej, tańczę, czasami zrzucam z siebie ubranie. Wpada wtedy jak burza i pyta, czy czasem nie postradałam zmysłów. Ale kiedy widzi mnie tak, jak tańczę półnago, cała złość mu przechodzi i stoi w drzwiach, patrząc na mnie z politowaniem. Z czasem wielki uśmiech zmienia się w pożądanie, aż w końcu ulega mi, pokonany. Jestem wielka! Czasami jednak nic na niego nie działa. Wbiega wtedy do salonu, ścisza muzykę i tłumaczy z poważną miną:
– Naprawdę muszę to dziś skończyć. Jutro mam przedstawić ten projekt premierowi. Na tym polega praca konsultanta, rozumiesz? Daj mi to zrobić, co? Idź już spać!
A kiedy po dłuższej chwili nie pojawia się w salonie, chociaż głośnik wyje na cały regulator, wtedy to ja wkraczam do jego przestrzeni. Koronkowa bielizna, makijaż i obcasy. Kocham go, ale muszę walczyć o jego uwagę. Wszystkie sposoby są więc dobre. Udaje się, choć ostatnio zauważyłam, że nie działam już na niego tak, jak na początku. Mam wrażenie, że jest przemęczony i trudno mu się zrelaksować, choć proponuję mu siebie, towar pierwszej klasy.
Ostatnio nawet wspomniałam jego słowa na temat związku z Jennifer i zaczynam, niestety, widzieć pewne podobieństwa. Pobrali się zaledwie po kilku miesiącach znajomości, a ich małżeństwo nie przetrwało nawet roku. Jennifer uznała, że Siergiej nie nadaje się na męża. Staram się odpędzić tę myśl, ale przysięgam, zaczynam podejrzewać, że wiem, co chciała przez to powiedzieć.
Siergiej troszczy się o mnie, zapewnia bezpieczeństwo i życie na wysokim poziomie. To, że niczego nam nie brakuje, to mało powiedziane. W sensie materialnym mamy wszystko. Spędzamy też piękne chwile razem, ale nie jest ich tyle, ile było przed ślubem. Ostatnio przypadkiem usłyszałam fragment jego rozmowy z Borysem.
– Tak to jest mieć w domu młodą siksę…
– Dorastającą córkę w okresie buntu młodzieńczego, chcesz powiedzieć. Od początku ci mówiłem, że z młodą będą kłopoty… Jak ty to wytrzymujesz?! – pytał Borys.
– Miłość jest ślepa… To jedyne logiczne wytłumaczenie, jakie mi przychodzi do głowy – ogłosił rozbawiony Siergiej.
– Logiczne? Nie widzę już dla ciebie ratunku, chłopie… – odpowiedział jego przyjaciel.
Myślę więc, że dalej mnie kocha.
Uniwersytet… Teraz będę spędzać tu zdecydowanie więcej czasu niż przez dwa pierwsze lata. Rok akademicki zaczyna się za dwa dni i jest to mój ostatni rok na architekturze. Nie wiem jeszcze, czy zapiszę się na magisterkę. Za namową Siergieja zaczynam drugi kierunek – dekorację wnętrz. Mój mąż cieszy się z mojego napiętego grafiku zajęć. Będę mniej na niego czekać. Oprócz studiów, które już zajmują mi mnóstwo czasu, mam też lekcje francuskiego, bo Siergiej ma na tym punkcie istnego hopla. Są dni, kiedy mówi do mnie tylko po francusku. Na początku jest to zabawne, ale szybko zaczyna mnie irytować. Zupełnie nie rozumiem, co do mnie mówi. Nie dość, że mało się widujemy, to jeszcze przez to czasem prawie w ogóle nie rozmawiamy… Ale on pozostaje nieugięty i uparty. Nigdy nie daje za wygraną. Chwilami doprowadza mnie tym do obłędu. Wściekam się i wrzeszczę do niego po polsku. Oczywiście daje to efekt odwrotny od zamierzonego. Najpierw się śmieje, a potem przez dwa dni mówi do mnie tylko po francusku. Przestaje tylko, kiedy mu grożę powrotem do akademika. Z nim w ogóle trudno jest wygrać. Zachowuje się jak szef. Czasami mu to wypominam. Ostatnio nawet tak go nazywam, co go bardzo denerwuje. Zamieniłam dla żartu jego imię w moim telefonie. Teraz jak do mnie dzwoni, to wyświetla się jego zdjęcie z napisem: SZEF. Bawi mnie to.
Siergiej jest wymagający, choć najwięcej wymaga od samego siebie. Zaraz potem jestem ja… Muszę się starać. Przeszłam już zajęcia z etykiety, bo jako żona towarzyszę mu na wystawnych przyjęciach i bankietach. Na początku wydawało mi się to ekscytujące, ale szybko przekonałam się, że można tam umrzeć z nudów, jeżeli człowiek nie interesuje się polityką. Wolę być studentką.
Boję się jednak zacząć kolejny rok. Na uczelni nie ma już nikogo z naszej paczki. Suza zapisała się na zaoczną magisterkę i poszła do pracy w małym biurze notarialnym w Oksfordzie. Jest szansa, że od czasu do czasu się zobaczymy. Marc, Monica i Finn w czerwcu dostali pracę w Londynie w dużej firmie i wynajęli tam wspólnie mieszkanie. Lorcan zdecydował się na kontynuację nauki na najlepszym w tej dziedzinie Uniwersytecie w Kansas w Stanach. Zapisał się na studia magisterskie i wyjechał w połowie sierpnia, żeby poznać miejsce i ludzi. Lorcan… Nie pogodził się z tym, że wyszłam za mąż. Nie rozumiał, po co dwudziestolatce ślub i znienawidził Siergieja. Czasami wydaje mi się, że cała nasza znajomość jest jednym, wielkim nieporozumieniem. Wzloty i upadki. Nie wiem, czy to przyjaźń, czy miłość. Trudno mi było się z nim rozstać i płakałam cały wieczór, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Ale najczęściej wspominam dzień, kiedy powiedziałam mu, że mam zamiar wyjść za Siergieja, choć wolałabym o nim zapomnieć. Ale tak się nie da. Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło. Od tamtego momentu widzieliśmy się jeszcze parę razy w towarzystwie naszych przyjaciół. Patrzyliśmy na siebie dziwnie, ale nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Kiedy po ślubie przeprowadziłam się do Willow Hills, widywałam go sporadycznie, na kilku zajęciach w miesiącu. Nie potrafiliśmy już ze sobą rozmawiać. Ostatnim razem wpadliśmy na siebie w pizzerii, zagadnęłam do niego, ale zbył mnie szybko. Wyjaśnił, że wyjeżdża do Stanów i dodał:
– Nie chcę, żebyś się ze mną kontaktowała. Zapomnij o mnie. Tak będzie najlepiej. I dla ciebie, i dla mnie.
Trudno mi było z tym polemizować, ale oboje wiedzieliśmy przecież, że to niewykonalne.
– Nigdy o tobie nie zapomnę.
– Chyba jednak będziesz musiała. I pozdrów męża! – rzucił ironicznie, gasząc papierosa i bez słowa pożegnania wszedł do pizzerii, zostawiając mnie samą na zewnątrz. Wróciłam do domu, bo nie byłam w stanie wejść tam z powrotem i udawać przed resztą, że nic się nie stało. Dobrze, że wyjechał. Dobrze, że już nigdy więcej go nie zobaczę! Inaczej nie wiem, jak to wszystko mogłoby się skończyć. Nie mogłabym przestać o nim myśleć. Totalny obłęd… Oby był jak najdalej stąd… Przepłakałam cały wieczór, a kiedy Siergiej wrócił z pracy, udałam, że już zasnęłam. Nie rozumiem, co się ze mną stało i dlaczego tak postąpiłam.
Jest dziewiąta. Postanawiam otworzyć butelkę urodzinowego szampana. Zapomniał. To pewne. Nie mam ochoty dłużej czekać. Wchodzę do kuchni, Maria siedzi przy stole. Nagle słyszę opony samochodu hamujące na żwirowym podjeździe. Wreszcie. Kieruję się w stronę holu. Wchodzi i po cichu zamyka drzwi. Zapala światło. Widząc mnie, chowa twarz w przesadnie wielkim bukiecie czerwonych róż. Podchodzi tak do mnie, klęka przede mną i wystawia kwiaty w moim kierunku. Cały Siergiej.
– Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, ale bardzo mi przykro, że się spóźniłem. Możesz wymyślić mi karę. Dla ciebie zniosę wszystko – oznajmia teatralnie ze spuszczonym wzrokiem.
Świetnie! Mam tyle pomysłów na kary…
– Zakaz mówienia w innym języku niż angielski… Przez cały miesiąc!
– Zgadzam się. Ale to nie wyjdzie ci na korzyść.
Co za typ?! Zawsze musi mieć ostatnie słowo!
– I bez takich! – zakazuję, grożąc mu palcem.
– Będę grzeczny. Coś jeszcze? – pyta ze spuszczoną głową niczym skazaniec.
– Dwa następne weekendy spędzamy w całości razem, w domu, w łóżku, z książkami i z Netflixem. Powiedziałam weekendy, to znaczy: sobota i niedziela.
– Cały czas w łóżku?
– Tak, nawet posiłki!
Wiem, nienawidzi takiego nic nierobienia. Pracoholik. A już ponad wszystko nie cierpi jeść w łóżku. Jest chyba jedynym człowiekiem na świecie, który tego nie lubi. Wszystkie posiłki jadamy przy stole, ze sztućcami, serwetkami, kieliszkami i innymi cudami, niczym w pięciogwiazdkowej restauracji. A okruszki chleba na prześcieradle doprowadzają go wręcz do szału… Wiem, bo sprawdziłam. Maria musiała zmieniać pościel. Trudno. Teraz nie ma wyjścia. Wzdycha.
– Dobrze, niech ci będzie. Ale w ten weekend to niemożliwe, dopiero w następny. Lecę do Brukseli. – Wstaje z kolan i szuka czegoś w kieszeniach marynarki.
– Znowu? – mówię zrezygnowanym tonem.
– Nie mam wyjścia. Ale potem będzie tak, jak powiedziałaś. Obiecuję. – Uśmiecha się i mnie całuje. – Wszystkiego najlepszego, Anno.
Nie mam szans, on działa na mnie jak narkotyk. Jego uśmiech jest dla mnie nie do pokonania. Jestem zupełnie bezbronna wobec jego uroku osobistego: czaruje mnie tak samo jak pierwszego dnia, kiedy go zobaczyłam. Jeśli jeszcze raz miałabym wyjść z tym nieznajomym z sali i zagłębić się w jakiś ciemny korytarz, zrobiłabym dokładnie to samo. Kocham go ponad wszystko. Z wszystkimi jego zaletami i wadami. No i nienawidzę się za to, co mu zrobiłam… Gdyby tylko wiedział. Ale nie wie. Wolę o tym nawet nie myśleć. W ogóle chcę o tym zapomnieć. To był błąd i tyle. Każdy popełnia błędy… Tylko czemu nawet w tej chwili o tym myślę?
– A teraz prezent – ogłasza.
– Przecież umawialiśmy się, że nie będziesz mi niczego kupował!
– I nie kupiłem. Proszę, zobacz. – Podaje mi białą kopertę. Otwieram i wyjmuję trzy strony dokumentów. Spoglądam na niego, oczekując wyjaśnień.
– Czytaj! – rozkazuje.
Dokumenty zatwierdzające prawne otwarcie mojej fundacji. Pomysł Siergieja. Fundacja ma działać w najbiedniejszych krajach Afryki i zasilać tereny niezelektryfikowane w prąd dzięki panelom fotowoltaicznym. Ma sponsorować badania nad konstrukcją nowych sprzętów elektronicznych codziennego użytku, zasilanych bateriami słonecznymi. Działając w branży Siergieja, zawsze będziemy dobrze zaopatrzeni i będę miała kogoś, kto będzie mógł udzielać mi fachowych porad na bieżąco. Przez parę tygodni trwało załatwianie formalności, podpisywanie ton papierów, aktów u notariuszy, prawników i jeszcze nie wiem kogo… Wbrew pozorom z taką fortuną nic nie jest proste.
– Załatwione. Fundacja Anny Taredov jest już faktem. – Wielka satysfakcja pojawia się na jego twarzy.
– Wspaniale. Dziękuję – mówię spokojnie i silę się na uśmiech. Nie mam na to ochoty, ale żona bawiąca się w organizowanie pomocy charytatywnej i finansująca szczytne cele to żona warta nazwiska Taredov. Nie chcę go zawieść.
– Nie ma za co.
Podchodzę i całuję go.
– To co? Gotowa na zabawę? – Patrzy mi w oczy.
– Na jaką zabawę? Przecież jesteś wykończony. Widziałam, jak wyjechałeś z domu po szóstej, zaraz będzie dziesiąta. Daj spokój.
– I co z tego? Przecież nie będziemy siedzieć w domu w twoje urodziny! Jedziemy do Foxa – mamrocze, przecierając twarz dłońmi. Jest zmęczony.
– Mam lepszy pomysł. Ty i ja w gorącej kąpieli pełnej piany. Co ty na to?
Zamyka oczy, przytula mnie i szepcze:
– Miałem nadzieję, że to powiesz.
Nie dochodzi do wspólnej kąpieli, bo najpierw jemy kolację przygotowaną przez Marię, a potem Siergiej po prostu zasypia. Leżę koło niego w naszym ogromnym łóżku i przewracam się z boku na bok, jak ten kurczak na rożnie, bo nie mogę zasnąć. Mój mózg nie chce się wyłączyć. Stresuję się fundacją, bo nie mam pojęcia, jak to się robi, potem staram się myśleć o czymś przyjemniejszym, ale też mi nie wychodzi. Za to wybuch bomby w Paryżu pojawia się randomowo jako pomysł na zaśnięcie w mojej głowie. Przypisano go nieznanym zamachowcom, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że stoi za tym Steven Mac Roye, który nagle znikł z naszego życia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Testy nad nowym biopaliwem w fundacji Siergieja, którą specjalnie po to założył, właśnie mają się zacząć. Z Anglii została przeniesiona do Szwajcarii. Ron Dickinson udał się na zasłużone, przedłużone wakacje, a jego miejsce zajął austriacki profesor. Nie jestem pewna czy mój mąż ukrywa przede mną jakieś fakty, czy rzeczywiście Mac Roye dał sobie spokój. Rzadko udaje nam się o tym porozmawiać. Zresztą w ogóle rzadko rozmawiamy, a nawet wtedy wyciągnięcie od niego jakichkolwiek informacji na ten temat graniczy z cudem. Zawsze jest bardzo ostrożny w tym, co mówi, i twierdzi, że Mac Roye musiał zaakceptować jego plany. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć i mam wrażenie, że to tylko cisza przed burzą.
Budzę się sama. Siergiej już pewnie w pracy. Dziś rano mam pierwsze zajęcia na uczelni. Andrew czeka na mnie w jadalni i popija colę z lodem. Nie mam pojęcia, jak można to pić na śniadanie… Andrew jest moim kierowcą, ochroniarzem, moim cieniem. Chodzi za mną wszędzie, wozi mnie i pilnuje. To niby dla bezpieczeństwa. Pracuje dla tej samej agencji, z której korzysta Siergiej. Nie wiem, czy w razie prawdziwego problemu potrafiłby cokolwiek zrobić, ale mój mąż nie chce nawet słyszeć, żebym jechała gdzieś sama. Pełna kontrola. Bardzo w jego stylu. Andrew jest miłym, młodym, wysportowanym facetem, który, niestety, mało się odzywa i cały czas patrzy w ekran swojego telefonu, wypijając przy tym hektolitry napojów gazowanych. Kiedy wchodzę do jadalni, spogląda na mnie i bez cienia uśmiechu wita:
– Cześć.
– Cześć, Andrew, jak leci?
– W porządku, a co u ciebie?
– Dobrze, dziękuję.
I to jest mniej więcej cały nasz dialog. Potem informuję już tylko, gdzie musi mnie zawieźć, co będę tam robić i kiedy ma po mnie wrócić. Na tym się kończy. Zastanawiam się, czy jest nieśmiały, czy po prostu mnie nie lubi. A może jego praca tego wymaga? Siedzenia cicho? Trudno stwierdzić. Ma dzisiaj szare skarpetki. Zauważam, bo przeważnie jest cały na czarno. Chodzi w garniturze, a na kieszonce od marynarki ma logo agencji bezpieczeństwa. Ma mega trądzik i jest przypakowany. Może odrobinę za bardzo. Rękawy od marynarki są napięte na ramionach. Ledwo się tam mieszczą. Musi mu być niewygodnie. Nie jest o wiele starszy ode mnie. Ma może z dwadzieścia pięć lat… Nie wiem. Nic o nim nie wiem. Za każdym razem, kiedy próbuję z nim pogadać, odpowiada półsłówkami albo tylko: tak i nie… On nigdy nie zaczyna ze mną rozmowy. Nigdy też nie widzę, żeby rozmawiał z kimś innym poza Siergiejem i Mattem. Niestety, jak na ironię, od kilku miesięcy spędzam z nim więcej czasu niż z własnym mężem.
Siadam przy stole i piję sok pomarańczowy. Nie chce mi się jeść. Jestem zdenerwowana pierwszym dniem na uczelni. Kiedy Maria przynosi mi śniadanie, pytam, chociaż znam odpowiedź:
– Siergiej już pojechał?
– Tak. Dwie godziny temu.
Maria jest wspaniałą osobą. Jest cierpliwa, miła, dyskretna i taka ciepła… Zupełnie inna, niż wydawała mi się na początku. Ma już dobrze po sześćdziesiątce, ale nie wygląda na swój wiek. Może przez długie ciemne, grube włosy, które nosi najczęściej upięte w kok. Kiedy wprowadziłam się do Willow Hills, dowiedziałam się, że Matt to jej syn. Pracują u Siergieja od lat i są z nim zżyci. Oboje mieszkają w małym domu na terenie Willow Hills, przylegającym jedną ścianą do garaży, w których Siergiej trzyma swoje samochody.
Mój mąż, jak większość mężczyzn, jest fanem szybkich aut. Ma ich kilka, ale moim ulubionym jest kawowe maserati, którym raz zabrał mnie na wycieczkę za miasto. Niestety Andrew wozi mnie pancernym bmw, bo tak mu nakazał Szef. Jest też małe, śliczne ferrari 250 GTO, którego nigdy nie pozwala nikomu prowadzić, nazywane przeze mnie zabawką. Widziałam go, jak wyjeżdżał nim parę razy, sam, kiedy był wkurzony. Po powrocie był już spokojny i wyluzowany. Ten samochód ma na niego kojący wpływ. Jak lek uspokajający. No i oczywiście czarna limuzyna, która kojarzy mi się tylko z jednym.
– Idziemy? – pytam, patrząc na kierowcę. Kiwa głową i wstaje.
– Idę się odlać i jedziemy. – Tyle słów naraz?! Niesamowite… Zachowaj trochę na później!
Kiedy zbliżamy się do kampusu, serce zaczyna bić mi szybciej. Lorcan Maidley. Nie ma szans, żeby go dziś tutaj spotkać, ani dziś, ani jutro, bo jest bardzo daleko stąd. Ale czuję jego obecność. Czuję tu nas i nie mogę przestać. Obiecałam sobie wcześniej, że nie będę o nim myśleć, ale to niemożliwe. Można okłamać każdego, ale nie siebie. Kiedy Andrew podjeżdża pod bramę uniwersytetu, mam ochotę zostać w aucie. Sztywnieję i nie mogę się zmusić do działania. Po dłuższej chwili odwraca się do mnie:
– Co jest? Nie idziesz?
– Nie mam odwagi – rzucam zbyt szczerze. I tak nie może zrozumieć, o co mi chodzi.
– Pierwszy dzień? Nie martw się, będzie dobrze. – Jego wylewność mnie zaskakuje. Od kiedy się znamy, nie wypowiedział do mnie tylu słów w jeden dzień!
– Jak skończę, to wyślę ci esemesa, ale na pewno nie uda się przed piątą.
– Będę czekał – odpowiada i przekręca kluczyk w stacyjce.
Wychodzę z samochodu. Nie ma już odwrotu. Ruszam do głównego budynku, żeby sprawdzić plan zajęć. Idę szybko, wzrok mam wbity w chodnik. Nie rozglądam się, nie chcę przypominać sobie wszystkich rzeczy, jakie tu się wydarzyły. Zapach się nie zmienił. Wali pastą do pucowania parkietu. Pierwszy wykład jest torturą. Nie mogę usiedzieć w miejscu, mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą, i zupełnie nie potrafię się skupić. Sami obcy. Dziewczyny jak zwykle w przesadnych makijażach, a faceci z gadżetami-zabawkami w rękach. Mieszanka perfum i nikotynowych oparów z e-papierosów. Zbiera mi się na wymioty. Nic się nie zmieniło. Mimo nowiutkiego tabletu Pro w mojej torbie nie robię żadnych notatek, nawet nie wiem, o czym mówi wykładowca. Tragedia. Jak zdołam cokolwiek zrobić w tym roku? A ostatni rok architektury jest ważny i trzeba napisać pracę licencjacką z własnym projektem. Trzy dni w tygodniu architektura, a dwa pozostałe dekoracja wnętrz. Zapowiada się na drogę przez mękę…
Ten pierwszy dzień jest po prostu straszny. A już najgorsza jest stołówka. Muszę coś w końcu zjeść. Wchodzę do sali i specjalnie omijam wzrokiem nasz stolik, to nienaturalne, ale konieczne. W tłumie rozpoznaję kilka osób z trzeciego roku, ale jakoś nie mam odwagi z kimkolwiek rozmawiać. Biorę kanapkę i wychodzę ją zjeść na zewnątrz. Siadam na schodach, wystawiając nogi w kierunku słońca. Z każdej strony dobiegają mnie rozmowy owiane dymem owocowych vapów. Po prawej stronie widać drogę do akademika. Nagle bierze mnie wielka bezsensowna i nieuzasadniona ochota, żeby tam pójść, zobaczyć, co się stało z pokojem numer siedemnaście i dwadzieścia osiem. To zupełnie głupie. I tak nie ma tam już nikogo, kogo znam, a poza tym zabrałam przecież wszystkie rzeczy. Wszystkie oprócz fotela. Był stary i ogromny. Nie miałam co z nim zrobić. Został na korytarzu, kiedy w marcu opuszczałam akademik. Nie zastanawiam się dłużej, wstaję i ruszam dobrze mi znaną ścieżką. Prosto do pokoju dwadzieścia osiem. Stara ja. Po co? Nie wiem.
W korytarzu nie ma nikogo. Pewnie większość jest na wykładach. Wstrzymuję oddech, ale niepotrzebnie, fotela też nie ma. Rozglądam się dookoła, ale ślad po nim zaginął. Może wstawiono go z powrotem do pokoju? Jest tylko jeden sposób, żeby się o tym dowiedzieć. Pukam do granatowych drzwi. Ktoś rusza się w środku. Otwiera mi obca dziewczyna.
– Hej – Patrzy na mnie zdziwiona. Zapach mojego pokoju się zdecydowanie zmienił. Teraz to sztuczna woń malin albo wiśni oczywiście z e – papierosów.
– Hej, szukam takiego fotela, który tu stał… Koło twoich drzwi, na korytarzu. Duży, ciemnoniebieski. Wniosłaś go do środka? – zaczynam niepewnie. Dziewczyna mierzy mnie wzrokiem i odpowiada:
– Fotela? Nie ma tu żadnego fotela. Chyba coś ci się pomyliło. – Po czym otwiera szerzej drzwi, abym mogła się przekonać, że mówi prawdę. Zdecydowanie wiśnia.
– Widocznie ktoś inny go wcześniej zabrał. Od dawna masz ten pokój?
– Od marca. Chcesz wejść do środka? – proponuje, wskazując pokój ręką.
– Nie, dziękuję. Muszę już iść. Na razie.
– Nie ma za co.
Odwracam się i ze łzami w oczach wychodzę na zewnątrz. Trzeba było tu nie przychodzić! Po co mi to?! Drzwi, ten pokój, drewniana podłoga. Muszę w końcu o tym zapomnieć. Muszę stąd uciec.
Po powrocie do domu, idę pod prysznic zmyć z siebie ten dzień i wspomnienia. Mówię Andrew, żeby pojechał do siebie. Pyta, czy może skończyć oglądać mecz w naszym salonie, bo i tak pan Taredov polecił mu czekać do jego powrotu. Każę mu jechać do domu, jak tylko skończy się transmisja. Maria kończy przygotowywać kolację.
– Jesteś głodna? – pyta.
– A jest już gotowe? – Zaglądam do garnka.
– Tak. Nie czekaj na Siergieja.
– Pewnie znów wróci późno – przytakuję.
Patrzy na mnie z politowaniem i dodaje ciepłym głosem:
– Zanim cię poznał, było jeszcze gorzej. Prawie codziennie wracał do domu po pierwszej w nocy. Zauważyłam, że teraz się bardziej stara.
– A! Czyli idzie ku lepszemu! – stwierdzam, uśmiechając się do niej i siadając przy stole. – Proszę już iść. Poradzę sobie sama – proponuję, kiedy kończy chować garnki do szafki.
– Dobrze. Dobranoc, Anno – odpowiada, zdejmuje fartuch i wychodzi z kuchni.
– Dobranoc.
Nakładam jedzenie na talerz. Zaczynam jeść w samotności, rozmyślając o przeszłości w akademiku. Nagle dzwoni telefon. SZEF. Uśmiecham się.
– Anna? Nie zdążę na kolację. Mój klient przełożył właśnie jutrzejsze spotkanie na dzisiejszy wieczór. Przykro mi, nie czekaj na mnie.
– Trudno – rzucam od niechcenia, nie ma nawet sensu mu tłumaczyć, że już jem. W sumie nie jem, raczej przesuwam widelcem kawałki jedzenia z jednej strony talerza na drugą. Nie jestem głodna. Mój uśmiech znika.
– Coś się stało?
– Nie, nic… Dlaczego?
– Masz smutny głos. – Zawsze potrafi wyczuć moje emocje, nawet na odległość.
– Jestem wykończona. Pierwszy dzień na uczelni nie był zbyt udany. Ale nieważne, pogadamy o tym jutro wieczorem.
– Dlaczego? Co stało się na uczelni? Nie lubisz swoich wykładowców?
Czasami naprawdę traktuje mnie jak małolatę…
– Nie! To nie o to chodzi. Nie ma nikogo z mojej paczki, czuję się tam obco.
Mówi teraz coś, ale nie do mnie, jest z ludźmi. Po chwili zwraca się do mnie zdziwiony:
– Jak to obco? Są przecież wszyscy z trzeciego roku, więc to nie tak, jakbyś była tam nowa. Nie rozumiem.
– No właśnie, nie rozumiesz. Daj spokój. Nie mówmy już o tym.
– Jak chcesz. Porozmawiamy jutro rano.
Cisza. Jestem zmęczona tym dniem, nie mam siły się tłumaczyć. Szczególnie że Siergieja znów nie ma. Tego typu telefony dostaję średnio dwa razy w tygodniu. Zdążyłam się już przyzwyczaić, choć tęsknię za nim cały czas tak samo.
– Zaraz się kładę – mówię leniwie i przeciągam się przy kuchennym krześle.
– Postaram się być jak najszybciej, może zdążę jeszcze dać ci buziaka na dobranoc.
– Może… W takim razie nie mówię ci jeszcze dobranoc. Do zobaczenia.
– Pa, kochanie – odpowiada i rozłącza się.
Zostaję sama. Bez rodzinny, przyjaciół, znajomych i bez męża. Odstawiam prawie nietknięty talerz jedzenia do ogromnej lodówki. Idę do sypialni. Po drodze mijam garderobę pełną pięknych ubrań i rzędy stylowych butów. W łazience zmywam makijaż i udaję, że nie widzę flakonów drogich perfum ani kosmetyków. Nowe życie. Kładę się i jakimś cudem szybko zasypiam. Nagle budzi mnie hałas dobiegający z parteru. To Siergiej, myślę. Sprawdzam godzinę, jest po jedenastej, dopiero co przysnęłam. Udało mu się wrócić szybciej. Zamykam komputer, leżący na moich kolanach i odstawiam go na podłogę koło łóżka. Znów hałas. Chyba coś się przewróciło. Czekam jeszcze chwilę, nadsłuchując, aż w końcu wstaję i idę na dół. Może Maria albo Andrew się wrócili. Już na schodach czuję zimne powietrze, jakby powiew chłodnego wiatru. Ktoś otworzył okno. Idę do kuchni, bo jest zaraz przy schodach. Nikogo.
– Siergiej? To ty? – pytam. Nikt nie odpowiada. Wchodzę do holu. Drzwi wejściowe są otwarte na oścież. Stąd ten chłód!
– Siergiej? Andrew?
Cisza. Zamykam i idę do salonu. O cholera! Totalny chaos. Wszystko leży na ziemi: książki, wazony, nawet obrazy. Jakby przeszło tornado. Przypomina mi się rewizja, którą mi zaserwowano swego czasu w akademickim pokoju, tyle że teraz ma to zupełnie inne znaczenie. Czuję nieprzyjemny smak w ustach, gorycz. Oddech przyspiesza i coś w środku każe mi się schować. Ale boję się iść dalej. Każdy krok wymaga odwagi. Nie wiem, co robić. Światła są zgaszone. Nagle słyszę, że ktoś wbiega do holu i kiedy się obracam, miga mi męska sylwetka. Mało nie umrę ze strachu! Biegnę do naszej sypialni, chwytam za telefon komórkowy i lecę do łazienki. Zamykam drzwi na zasuwkę, po czym kulę się w kącie i wybieram numer Siergieja.
Sygnał. Odbierz, błagam, odbierz… Serce wyskoczy mi zaraz na zewnątrz. Nie odbiera. Do diabła! Jak ma jakieś ważne spotkanie, to nic z tego! Wyłączam telefon i wyglądam przez łazienkowe okno, sprawdzam, czy jest ktoś na zewnątrz. Widzę kawałek ogrodu i wjazd na posesję. Nie ma nikogo, żadnego samochodu. Muszę przyłożyć rękę do ust, żeby uspokoić własny oddech. Hałasy ucichły. Co robić? Kto tam jest? Kucam i znów wybieram numer Siergieja. Odbiera po dwóch sygnałach. Nareszcie...
– Anna? – zaczyna spokojnie.
– Siergiej! Ktoś jest w domu! Nie wiem kto. Błagam, przyjedź natychmiast, tak się boję! Nie wiem, co mam robić! – informuję spanikowanym szeptem.
– Jest z tobą Andrew?
– Nie ma go, jestem sama. Co mam robić?
– Gdzie dokładnie jesteś? Widziałaś kogoś?
– Widziałam jakiegoś faceta na dole, w domu. Wszytko jest poprzewracane, powywalane… i drzwi są otwarte na dole… i… Bo myślałam, że to ty… – Nie mogę się uspokoić.
– Gdzie teraz jesteś? – ponawia pytanie stanowczym głosem, przybierając ton apodyktycznego prezesa.
– W łazience na górze. Co mam robić? Co mam robić? – panikuję.
– Przede wszystkim nigdzie nie idź i nie rozłączaj się. Rozumiesz?
– Tak…
– Zamknęłaś drzwi od łazienki?
– Tak. – Rozmawiając z nim, staram się jednocześnie słuchać, czy ktoś nie zbliża się do łazienki.
– Nie wykonuj żadnych ruchów. Zostań, gdzie jesteś i bądź cicho. – Szef wydaje mi następne polecenia, a ja mam wrażenie, że moje serce zaraz tego nie wytrzyma i wybuchnie.
– Gdzie jesteś? – pytam, myśląc, że jest już w drodze.
– Właśnie wychodzę z restauracji.
– Co?! Z jakiej restauracji? – prawie krzyczę i od razu ściszam głos ze strachu, że ktoś mógł mnie usłyszeć.
– Jestem w Londynie, nie pamiętasz?
– W Londynie?! Przecież będziesz tu najszybciej za godzinę! Do tej pory… – Kulę się jeszcze bardziej, chciałabym zniknąć. – Siergiej, tak się boję! Zrób coś, błagam…
– Dzwonię do Andrew i będzie tam szybciej niż ja. I zawiadomi policję. A Maria, gdzie jest?
– Poszła już do siebie – odpowiadam przez łzy, żałując nagle, że odesłałam tę dwójkę tak szybko do domu. Mimo wcześniej złożonych obietnic. Zasada jest taka, że Andrew zostaje ze mną, póki Siergiej nie wróci. Dostanie nam się za to. Mnie i jemu.
– Spokojnie. Bądź cicho i nigdzie się nie ruszaj, okej? Poczekaj, muszę zadzwonić z drugiej linii. Nie rozłączaj się! Zaraz się odezwę.
Nastaje cisza. Czekam, aż znów coś powie. Przypomina mi się moment, kiedy miałam lufę pistoletu na skroni. Na samo wspomnienie powraca wymiotna gorycz. Na szczęście toaleta jest tuż obok. W razie czego… Siedzę skulona i nadsłuchuję każdego najmniejszego dźwięku. Jedynym, jaki się teraz da wyłapać, jest bicie mojego serca. Dlaczego to tak długo trwa? Czemu jeszcze go nie ma? Każda sekunda wydaje się trwać w nieskończoność. Wreszcie słyszę głos w słuchawce.
– Andrew zaraz tam będzie. Maksimum za pięć minut. I policja też. Już do nich zadzwoniłem. Nie bój się. Wszystko w porządku? Jesteś cały czas w łazience?
Jest nadzwyczaj spokojny. Nie mogę wyjść z podziwu…
– Tak.
– Słyszałaś coś? Jakieś głosy czy hałasy?
– Nie. Od kiedy jestem na górze, to nie. On chyba był sam i uciekł, kiedy zobaczył, że zeszłam na dół.
– Czekaj i się nie ruszaj – stara się mnie uspokoić.
– Umieram ze strachu – dukam, siedząc skulona na podłodze przy wannie. Kurczowo zaciskam powieki, jak małe dziecko, w nadziei, że może w ten sposób zrobię się niewidoczna.
– Wiem, wiem… Jeszcze tylko moment. Ja też niedługo już będę, nie ma korków. Powinienem być za niecałe czterdzieści minut.
– To bardzo długo…
W tym momencie słyszę kogoś na zewnątrz. Wyglądam przez okno i widzę Andrew. Chyba nigdy wcześniej nie ucieszyłam się tak na jego widok. Mój wybawiciel...
– Jest tu! On już tu jest! – szepczę do słuchawki.
– Kto?
– Andrew! Dzięki Bogu…
– Nie pokazuj się. Powiedziałem mu, gdzie jesteś. Sprawdzi dom i po ciebie przyjdzie.
– Okej, zostaję tu, gdzie jestem – odpowiadam pełnym nadziei głosem.
Andrew zadziera głowę do góry i machnąwszy mi ręką, wchodzi do budynku. Zanim tracę go z oczu, widzę, że ma przy sobie pistolet. Nie miałam pojęcia, że nosi ze sobą broń. Na jej widok plus znowu mi przyspiesza. Kucam koło wanny i zastygam w pozycji skulonego dziecka ze słuchawką przy uchu.
– Siergiej? – zaczynam, ale nie kończę, bo słyszę wystrzał.
Zastygam. Ktoś do kogoś strzelił. W naszym domu…
Telefon wypada mi z ręki i leci z hukiem na kafelkową podłogę. Zaraz po tym słyszę kroki zbliżające się do drzwi pomieszczenia, w którym się znajduję. Szybkie i ciche. Błagam, tylko nie to... Przestaję oddychać. Czas się zatrzymuje. Klamka się ruszyła, drgnęła jakby, ale nikt na nią nie naciska. Otwieram usta i oddycham bezgłośnie. Cisza. Wdech, wydech, wdech, wydech… Zachowując resztki logicznego myślenia, rozglądam się po łazience, żeby zobaczyć, czy mam jakąkolwiek drogę ucieczki. Okno. Jest wystarczająco duże, żeby nim wyjść. Ale co to da? Przecież nie skoczę z pierwszego piętra! Wdech, wydech… Sekundy ciągną się w nieskończoność. Bezwiednie zaciskam dłonie w pięści, a moje powieki przestają mrugać. Zamieniam się w słuch... Cisza... Długa, bezimienna, beznadziejna cisza. Bezgłos. Bezruch. Martwota. Zaraz umrę. To trwa za długo. Wreszcie dwa auta wjeżdżają na posesję. Policja. Pod drzwiami nadal cisza. Sięgam po telefon. Robi mi się słabo i zaczyna mi się kręcić w głowie.
– Siergiej? – staram się powiedzieć… Ale chyba mi się nie udaje. Robi mi się ciemno przed oczami.
Kiedy się budzę, mam sucho w ustach. Otwieram oczy. Leżę na łóżku w naszej sypialni. Nade mną stoi nieznany lekarz w towarzystwie dwóch policjantów.
– Jak się pani nazywa? – pyta doktor, świecąc mi w oczy małą lekarską latarką. Oślepia mnie.
– Anna Taredov.
– Okej, Anno, poznajesz, gdzie jesteś?
– W sypialni.
– Wszystko w porządku, miałaś małą niedyspozycję. Jesteś już bezpieczna – dodaje i odsuwa się od łóżka. Robi przejście dla mundurowych. Przez otwarte drzwi pokoju widzę dwóch innych policjantów przechodzących szybko korytarzem ze służbowymi walizkami w rękach. Spoglądam pytająco na mężczyzn, szukając wzrokiem Siergieja. Nie ma go tu.
– Komisarz Henry Stewart, a to inspektor John Macur. Mamy do pani kilka pytań.
Nie reaguję, próbuję zrozumieć, co się stało. Oblepiam ich wzrokiem. Henry Stewart jest niski, wąsaty, a jego ciemne włosy dziwnie błyszczą. Chyba przesadził z brylantyną… Stoi dosyć blisko łóżka i mówi półgłosem. Ledwo go słyszę. Przełykam głośno, choć prawie nie mam czym.
– Jak długo była pani w łazience? – pyta.
– Nie wiem, jakieś piętnaście minut może… – Próbuję policzyć, ile czasu mogłam tam spędzić. – Nie mam pojęcia, wydawało mi się, że bardzo długo, ale nie wiem… Gdzie jest mój mąż? Czy Siergiej już przyjechał? Chciałabym go zobaczyć – dodaję, podnosząc się i siadając na łóżku.
Wtedy odzywa się lekarz:
– Proszę jeszcze przez moment nie wstawać.
– Nie, nie ma go. Wie pani, gdzie jest? – odpowiada policjant.
– Tak, jest w samochodzie, jedzie tu. – Zaczynam szukać telefonu.
– Czego pani szuka? – pyta na tyle cicho, że nie jestem pewna o co.
Spoglądam na niego pytająco, a on podnosi brwi na widok mojej dezorientacji.
– Mojej komórki. Mąż był ze mną na linii, kiedy przyjechaliście… – ryzykuję odpowiedź na pytanie, którego nie jestem pewna.
– To ta? – Pokazuje mi telefon.
– Tak, ta – odpowiadam, wyciągając rękę w jego kierunku.
Mężczyzna podaje mi aparat i nie spuszczając mnie z oczu, prosi:
– Proszę do niego zadzwonić i zapytać, gdzie jest.
Przytakuję i mówię:
– Siri, zadzwoń do szefa. – Wszystkie brwi w pokoju, poza moimi, się unoszą.
Siergiej odbiera od razu.
– Anno? Co się dzieje? Dlaczego się rozłączyłaś? Gdzie jesteś? – Jest już po wszystkim, a on dopiero teraz wydaje mi się zdenerwowany.
– Nic mi nie jest. Jest ze mną policja, czekamy na ciebie.
– Dzięki Bogu. Jestem jakieś dziesięć minut od domu.
– Dobrze, nie pędź już, jestem już bezpieczna. – Jeszcze by brakowało, żeby teraz miał wypadek samochodowy.
– Nie martw się o mnie. Podaj telefon szefowi policji! – rozkazuje. Odsuwam telefon od ucha i pytam, patrząc na policjantów:
– Kto tu dowodzi?
– Ja – odpowiada Stewart.
– Mój mąż chciałby z panem porozmawiać. – Podaję mu aparat.
Komisarz o błyszczących włosach bierze ode mnie komórkę i wychodzi z pokoju, rozmawiając. Inspektor Macur nie daje mi chwili wytchnienia, zadając dziesiątki pytań i nagrywając naszą rozmowę na mały dyktafon. Muszę opowiedzieć, co robiłam przez cały dzień, od samego rana aż do teraz z najmniejszymi szczegółami. Minuta po minucie.
Kiedy Siergiej dociera wreszcie do domu, siedzę zgarbiona na łóżku i próbuję przypomnieć sobie, co dokładnie się stało. Wchodzi szybkim krokiem do pokoju i od razu bierze mnie w ramiona.
– Nic mi nie jest. Wszystko dobrze – uspokajam go, widząc, jaki jest przerażony. Bierze moją twarz w dłonie i całuje mnie w czoło, potem w czubek głowy, powtarzając szeptem:
– Moja kochana, moja kochana… – Jego ręce są lodowate, a policzki czerwone. Za oknem widzę kolorowe światła. Radiowóz albo karetka. Odjeżdża bez sygnału spod domu. Spoglądam pytająco na Siergieja.
– Dzięki Bogu…– Wstaje i przedstawia się policjantowi: – Siergiej Taredov.
– Komisarz Henry Stewart.
– Co tu się stało, panie komisarzu? – pyta, krzyżując ręce.
– Właśnie próbujemy to ustalić, ale pana żona ma najwyraźniej problemy z przytoczeniem nam pewnych faktów. Nie jesteśmy pewni chronologii zdarzeń ani dokładnego czasu ich trwania. Chyba damy jej już spokój i poprosimy państwa o zjawienie się jutro rano na posterunku w celu dalszych wyjaśnień…
Słuchałam tego komisarza i mam wrażenie, że oglądam jakiś film.
– Musimy jechać na posterunek? – kontynuuje zdziwiony Siergiej. – Dotychczasowe zeznania mojej żony nie wystarczą?
– W sprawach z postrzałem z broni palnej musimy mieć wszystkie detale, nie możemy niczego przeoczyć, sam pan rozumie.
Przykładam drżącą dłoń do ust. To jest jakiś koszmar. On mówi o broni palnej? Strzał! Jak mogłam o nim zapomnieć?!
– Słyszałam strzał z broni! – ogłaszam nagle, jakbym odzyskała pamięć.
– Dlaczego wcześniej nam pani o tym nie powiedziała? – Policjant patrzy na mnie podejrzliwie.
– Nie wiem… Dopiero teraz to sobie przypomniałam. Teraz już wiem. Rozmawialiśmy z mężem przez telefon, kiedy nagle usłyszałam ten strzał, a chwilę potem jakieś kroki… Tak jakby ktoś zbliżał się do łazienki, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam wozy policyjne, które wjechały na posesję. – Mówię niepewnie, jakbym opowiadała stary film widziany dawno temu.
– Twierdzi pani, że usłyszała strzał z broni?
– Tak, tak mi się wydaje.
– Tak się pani wydaje czy jest pani pewna? – Komisarz Stewart jest wyraźnie niezadowolony z tego, co opowiadam. Mam wrażenie, że go denerwuję.
– Jestem pewna. – Patrzę mu prosto w oczy.
– Czy kiedykolwiek wcześniej słyszała pani taki strzał?
– Na żywo? Nie… Tylko w telewizji, ale… Jestem pewna, że to był strzał. – Mężczyzna obserwuje mnie, podnosząc swoje krzaczaste brwi z miną wyrażającą zniesmaczenie.
– Dobrze, a potem te kroki? Co to były za kroki?
– To znaczy? Nie rozumiem?
– Ktoś biegł? Szedł spokojnie?
– Raczej szedł, ale takim przyspieszonym krokiem… – Teraz to już go wkurzam na dobre, patrzy i zastyga, dokładnie jak Siergiej, z założonymi na siebie rękami.
– Czyli ktoś dosyć szybko podszedł pod pani drzwi, a potem odszedł?
– Nie… Nie słyszałam, żeby odchodził. Następną rzeczą, jaką słyszałam, były samochody podjeżdżające pod dom, a potem, potem nie wiem…
– Sugeruje pani, że ten ktoś jakimś cudem zniknął spod pani drzwi, nie zrobił żadnego hałasu i ominął policjantów, którzy byli już przed wejściem do pani domu?! – relacjonuje z niedowierzaniem komisarz, podnosząc jedną brew.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia, co się z nim stało. Moją uwagę odwróciły samochody, więc mogłam przeoczyć dźwięk oddalających się kroków. Nie znaleźliście go? To nie on jest ofiarą strzału? Andrew go nie postrzelił na dole? – pytam i przenoszę wzrok z komisarza na Siergieja. Stoi i przygląda mi się z niepokojem. Jego szczęka porusza się mechanicznie, a ręka przeczesuje włosy. O nie!
– Ktoś zginął? – pytam przerażona, z drgającymi wargami, patrząc po kolei na każdego obecnego. Siergiej spuszcza wzrok, a kiedy znów na mnie patrzy, widzę smutek w jego oczach:
– Andrew został postrzelony w plecy. Jest teraz w szpitalu…
Ponownie oblatuję wszystkich wzrokiem, ale nikt nie chce mi teraz spojrzeć w oczy. Nie, nie, nie…
– W jakim jest stanie?
– Ciężkim. Tak powiedział lekarz.
– Andrew… – powtarzam, jakbym chciała to cofnąć. Jakbym mogła coś z tym jeszcze zrobić.
Nikt nie odpowiada. Siergiej przytakuje wreszcie widząc, że nie przestaję na niego patrzeć. Komisarz i drugi policjant, po porozumiewawczej wymianie spojrzeń, wychodzą, zostawiając nas samych w sypialni. Mam atak paniki. Już drugi raz w życiu. Udaje mu się mnie uspokoić dokładnie tą samą metodą co za pierwszym razem. Oddycha przesadnie mocno i każe mi oprzeć dłonie na swojej klatce piersiowej. Działa.
Następne dni są jak film, dokładniej jak horror. Chodzę na przesłuchania, obserwuję policjantów przeszukujących centymetr po centymetrze nasz dom, robiących zdjęcia każdej przewróconej książce i rzeczy. Zabroniono nam czegokolwiek dotykać. Słucham pytań, odpowiadam na nie. Potem jeszcze raz i jeszcze, i tak w kółko, aż do znudzenia. Podpisuję zeznania, patrzę uważnie na setki zdjęć… Robię to wszystko, o co mnie proszą, ale w tym nie uczestnicząc. Obecna ciałem, ale nie duszą. Myślami jestem zupełnie gdzieś indziej. W pancernym bmw przed bramą uniwersytetu, z Andrew. Rozmawiamy. Mówi mi: „Nie martw się, będzie dobrze i będę czekał”.
Andrew leży po operacji w szpitalu. Jest przytomny, ale na razie oddycha za niego maszyna, bo kula uszkodziła mu płuco. Lekarze twierdzą, że z tego wyjdzie, ale jest cały czas na intensywnej terapii. Płaczę, a Siergiej godzinami tłumaczy mi, że nie z mojej winy tam się znalazł, ale nie chcę go słuchać. Wiem przecież, jak było. Po tej nocy nie jestem już tą samą osobą co wcześniej. Ten dom nie jest tym samym domem. Jedyną rzeczą, o której teraz marzę, jest przeprowadzka. Nie chcę i nie mogę tu zostać. Najpierw, na dwa pierwsze dni przenosimy się do hotelu. Potem, za namową Siergieja wracamy jednak do Willow Hills. Mówi, jak zwykle, że lepiej się z tym zmierzyć, niż unikać konfrontacji i żyć w ciągłym strachu. Nie do końca się z nim zgadzam, ale nie pozostawia mi wielkiego wyboru. Proponuje, że wróci do domu sam i poczeka, aż będę na to gotowa. Spanie samotnie w hotelu jest jeszcze gorsze. Wybieram więc mniejsze zło. Pierwsza noc jest tragiczna. Śpię może z godzinę. Cały czas słyszę ten wystrzał z broni. Za każdym razem, kiedy wchodzę do salonu, wstrzymuję oddech. Maria wszystko posprzątała i poukładała na swoje miejsce, ale to nie pomaga.
Tego samego dnia agencja ochrony wysyła mi nowego ochroniarza. Nazywa się Herkus, ma dwadzieścia cztery lata i jest z pochodzenia Litwinem. Wyszkolony na drugim z trzech możliwych poziomów bezpieczeństwa. Cały czas nosi kamizelkę kuloodporną i broń. Przyglądam mu się uważnie, zastanawiając się, czy wie, co stało się z jego poprzednikiem i jak nudną będzie miał pracę. Siergiej daje mu wskazówki, opisując wszystko ze szczegółami, a na koniec podsumowuje:
– Czyli w skrócie masz jej nie odstępować na krok, za każdym razem, kiedy mnie nie ma.
Zapowiada się bosko, wzdycham. Później, kiedy jesteśmy sami, informuje mnie:
– Dla ciebie też mam wytyczne co do nowego ochroniarza.
Patrzę na niego i spodziewam się dosłownie wszystkiego.
– Kiedy mnie nie ma, nie możesz, pod żadnym pretekstem, go odsyłać. Żadnym.
– Rozumiem.
– I bardzo zależy mi na tym, żebyś wprowadziła tę aplikację do telefonu. Będzie zsynchronizowana z jego i z moim, żebyśmy zawsze mogli wiedzieć, gdzie jesteś. Nie chcę ci tego narzucić, ale proszę cię, abyś to przemyślała. Chodzi o twoje bezpieczeństwo. Byłbym spokojniejszy.
– Jak to działa?
– Kiedy masz włączony telefon, mogę na żywo śledzić twoje położenie z precyzją do czterdziestu centymetrów, w razie potrzeby słuchać, co się u ciebie dzieje i wezwać policję czy pogotowie, wysyłając najnowsze dane twojego położenia i informacje o stanie zdrowia.
Marszczę czoło i wzdymam policzki. Serio, po co to komu?
– To już przesada, nie uważasz? – Szukam odrobiny zrozumienia.
– A czy to, co stało się tutaj, kiedy odesłałaś Andrew do domu, nie było przesadą? Oczywiście w tym przypadku wiedziałem, gdzie jesteś, ale wyobraź sobie, że ma to miejsce gdzieś indziej i jesteś sama.
Nigdzie indziej nie jestem sama, bo mam ochroniarza.
– A lokalizacja przez Apple nie wystarcza?
– Jest mniej dokładna i nie ma pozostałych funkcji. Proszę, zgódź się. – Robi taką minę, że nie mogę mu odmówić. Jest mi wszystko jedno. Chciałabym przestać się bać. Może to mi w tym pomoże?
– Okej. Skoro cię to uspokoi.
Wzdycha z ulgą i wystawia rękę w moim kierunku. Odblokowuję telefon i podaję mu go. Po kilku minutach smycz jest założona. Teraz śledzi mnie satelita.
– I jeszcze jedno, à propos nowego ochroniarza, Herkusa. Chłopak nie lubi dotyku obcych – mówi.
– To znaczy?
– To znaczy, że coś takiego jak ręka na ramieniu, uścisk dłoni, czy każdy kontakt fizyczny z inną osobą jest dla niego wyzwaniem. Prosił, żeby cię o tym poinformować. Ale spokojnie, jest wyszkolony i ma wszystkie certyfikaty. W razie niebezpieczeństwa będzie skuteczny.
Otwieram szerzej oczy. Dziwne, że wybrał taki zawód, skoro nie znosi dotyku innych. Co zrobi, jeśli będzie musiał mnie ochronić swoim ciałem przed jakimś popaprańcem na ulicy na przykład? Siergiej widzi pytania w mojej głowie i chociaż nic jeszcze nie powiedziałam, dodaje:
– Nie obmacuj go i będzie dobrze.
Obrywa przez to po żebrach. Uśmiecham się.
W miesiąc po całym zajściu Andrew opuszcza intensywną terapię i oddycha samodzielnie. Szybko nie wróci do pracy, ale podobno ma teraz szanse na zupełne wyzdrowienie. Czuję ulgę. Nalegam, żeby odwiedzić go w szpitalu, ale Siergiej się nie zgadza. Twierdzi, że to zbyt niebezpieczne. Mogę za to zadzwonić. Nawet na żywo trudno się rozmawia z takim niemową jak Andrew, a przez telefon to już zupełna porażka. Udaje mi się go jednak przeprosić za całe zajście.
– Taka praca – kwituje.
Później dziękuje za pokrycie kosztów leczenia w prywatnej klinice, w której przebywa, i za odszkodowanie od Siergieja. Twierdzi, że nie będzie już musiał pracować do końca życia. Nie wiem, co odpowiedzieć. Siergiej mi o tym nie wspominał. Na końcu Andrew stwierdza:
– Cieszę się, że tobie nic się nie stało.
– To twoja zasługa – odpowiadam i się rozłączam, bo nie mogę już powstrzymać łez.
Policja, a w szczególności komisarz Stewart, jest częstym gościem w naszym domu. Każda ich wizyta to automatyczny powrót do koszmaru, koniec mojego dnia. Przychodzą w kilku, w ciszy robią różne pomiary, fotografują ściany, podłogę i inne rzeczy. Nawet w kilka tygodni po całym zajściu. Nie rozumiem, w jakim celu, przecież wszystko jest tam już posprzątane i wyczyszczone. Maria dużo się napracowała, żeby zmyć ślady krwi z podłogi i ze ściany. Andrew został postrzelony w plecy. Ten, który do niego strzelił, nawet nie dał mu szansy obrony. I trafił za pierwszym razem. Miał wprawę.
Na podłodze w tym miejscu nie ma już ani jednej kropli krwi, widać za to przetarte ślady po ryżowej szczotce, której używała nasza gosposia. Za każdym razem, kiedy tędy przechodzę, staram się omijać to miejsce, nie chcę dopuścić się profanacji. W końcu, po jakimś czasie, pojawia się tam mały ciemnozielony kobierzec, który zakrywa całą strefę drgań i strachu, dwa metry obszaru horroru. Jestem jej za niego wdzięczna. Za ten perski ręcznie tkany dywanik w ciemne kwiaty. Choć nie wiem, czy to dobry pomysł. Zamiatamy Andrew pod dywan. Udajemy, że go tam nie ma. Prywatna klinika, odszkodowanie i pozamiatane.
Najgorsze jest to, że policja nie ma najmniejszego pojęcia, kim jest strzelec. Gdybym chociaż wiedziała, jak wygląda, moja chęć zemsty przybrałaby ludzką formę. Istniałby jakiś obiekt nienawiści. Dlatego czasami przychodził mi na myśl facet z tatuażem Szału, wtedy odczuwałam namiastkę czegoś na miarę ulgi, wiedząc, że to być może był on. Ale to nie ulga, to terror. Są dni, kiedy udaje mi się dobrze trzymać. Tak dobrze już potrafię się oszukać. Moim sposobem jest rzucenie się w wir pracy w fundacji i na uczelni. Jak w fabryce, po prostu nie przestaję. Lecę na trzy zmiany. Uciekam w obowiązki, w różne zajęcia, w naukę. W dzień chodzę na wszystkie wykłady, nigdy niczego nie opuszczam, po południu uczę się, a wieczorami próbuję zbudować strukturę fundacji. Nie zatrzymuję się ani na sekundę. Teraz wiem, jak wygląda świat Siergieja, i coraz częściej zastanawiałam się, przed czym on tak ucieka…
W prezencie gwiazdkowym mój mąż kupuje mi mieszkanie w Paryżu. Chcę skończyć ten rok akademicki i uciec z Anglii. Mam nadzieję, że Siergiej przeniesie się tam ze mną, jeżeli go o to poproszę. Oboje lubimy Paryż, nawet mimo tej bomby w hotelu na Montmartre. Tu też mydlę sobie oczy. Wmawiam sobie, że to czysty przypadek i że nie chodziło o nas. W sumie nie mamy żadnych oficjalnych dowodów, że to Mac Roye za tym stoi. Chcę wierzyć, że nie… W stolicy Francji byliśmy już parę razy i miasto zdążyło już zawładnąć moim sercem. Siergiej oczywiście nigdy nie robi nic na pół gwizdka i obdarowuje mnie dwustumetrowym mieszkaniem przy Champs Élysées. Jestem w siódmym niebie. A co najlepsze, trzeba tam zrobić generalny remont. Mogę wszystko zaplanować i urządzić tak, jak chcę. Zająć się tym i oderwać się od rzeczywistości i tragicznych wydarzeń z Willow Hills. Teraz prawie każdy weekend spędzam w Paryżu. Wreszcie szlifuję francuski. Siergiej rzadko ze mną lata. Jest zajęty. Towarzyszy mi Herkus. Pan Nietykalny.
Dopiero po paru tygodniach udaje nam się spokojnie porozmawiać o tym, co się stało. Bez płaczu, krzyku i tego typu emocji. No, prawie bez… Chcę wiedzieć, kto i po co przyszedł do Willow Hills. Policja się nie wykazała, a z domu nic nie zginęło. Tak więc albo nie znaleźli tego, czego szukali, albo nie po to przyszli. Oni, on? To też nie jest ciągle jasne. Według komisarza było ich dwóch. Siergiej ma swoją wersję zdarzeń.
– To ludzie Mac Roye’a. Szukali informacji. – Jest zupełnie spokojny i pewny tego, co mówi.
– Jakich?
– Są dwie możliwości: temat alg i naszego projektu oświetlania ich dzięki ogniwom fotowoltaicznym. Pewnie chcieli sprawdzić, czy nie wznowiłem badań genetycznych… Ewentualnie chodziło o moją osobę, może szukali czegoś z mojej przeszłości. – Zamyśla się na moment. – Poza tym on ma ciągle problem z moją kandydaturą na szefa komisji.
– Przecież to było prawie dwa lata temu i w dodatku udało mu się. Nie wybrali cię. Więc o co chodzi?
– Przez dymisję Mac Simona będą nowe wybory. Dwa dni przed wtargnięciem ponownie zgłosiłem swoją kandydaturę.
Czuję, jak wzbiera we mnie złość. Nic mi nie powiedział. Zataił przede mną taką informację! Nie skonsultował się ze mną. Czuję się nieważna i naiwna. On niczego ze mną nie uzgadnia. Pod tym względem nasze małżeństwo jest zupełną fikcją. I jeszcze to słowo: wtargnięcie. To nie wtargnięcie, to atak z bronią w ręku.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! Jak mogłeś to zrobić, wiedząc o następstwach?
– Wyrażaj się jaśniej, nie rozumiem – przybiera ten władczy ton.
– Nie uważasz, że powinniśmy o tym najpierw porozmawiać? Zanim podjąłeś decyzję? Ty decydujesz, ale konsekwencje dotyczą już wielu osób.
– Po pierwsze, dobrze wiedziałaś, jaki jest mój cel. On nie uległ zmianie. Wszystkie media od miesiąca trąbią o tej dymisji. Nie moja wina, że się tym nie interesujesz. Po drugie, nikt inny nie decyduje o mojej karierze, tylko ja. Konsekwencje trudno tak naprawdę przewidzieć. Ale bez ryzyka nie ma nic.
Ryzykuje życie innych dla własnych ambicji. Przez tę myśl robi mi się słabo.
– Zawsze będą ci deptać po piętach. Po co ci to stanowisko? Future Investments i fundacja biopaliw ci nie wystarczą? Po cholerę ci jeszcze ta komisja?
– Nie podoba mi się kierunek w jakim podąża ta rozmowa. – Przybiera posągowy wyraz twarzy, zupełnie bez emocji i patrzy mi prosto w oczy. Na innych robi to pewnie wrażenie, ale na mnie już nie. Opuszczam jednak ramiona i zadaję pytanie zmęczonym tonem: