Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ania to niepoprawna romantyczka. Kocha dobre kino, klasyczne sukienki, pielęgnuje pamiątki z dzieciństwa i jak może, chroni się przed brutalnym światem cyników i kolekcjonerów kobiecych serc. Kiedyś marzyła o międzynarodowej karierze muzycznej, ale jej plany pokrzyżowała tragiczna śmierć taty. Zgorzkniała matka oczekuje od córki ciągłej opieki, Ania musi się więc troszczyć o jej potrzeby. Na co dzień uczy w szkole muzyki, staje na głowie, żeby przybliżyć dzieciom magiczny świat dźwięków i wyczarować pieniądze na fortepian. Nie przestaje jednak wierzyć w prawdziwą miłość i księcia na białym koniu. A że cel uświęca środki, decyduje się na założenie profilu na jednym z portali randkowych. Nie zamierza odpuszczać - tym bardziej, że zbliża się do trzydziestki.
Początek jest mało zachęcający: na pierwszą randkę kandydat na narzeczonego się nie stawia, Ania poznaje za to gwiazdę telewizji - bezczelnego, zakochanego w sobie Tomka Wilczyńskiego. Wszyscy wiedzą, że czerpie on radość z kolejnych przygód, ale to nie przeszkadza tysiącom fanek do niego wzdychać. Ania nie poddaje się jego urokowi. Wilczyński proponuje jej układ – ona będzie mu opowiadała o nieudanych randkach, a on będzie wykorzystywał jej przygody w swoim telewizyjnym show.
Książka powstała na podstawie scenariusza do filmu "Planeta Singli".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 367
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 45 min
1.
Anka stała przed lustrem w koronkowych majtkach i staniku, śledząc uważnie swoją figurę. Złapała dłońmi długie ciemne włosy i zwinęła je w kok, aby lepiej zobaczyć szyję. Nie była już nastolatką, choć nadal wyglądała jak dziewczyna czekająca na nie wiadomo co. Dwadzieścia siedem lat... po maturze kandydatka na najlepszą uczennicę klasy fortepianu paryskiego konserwatorium, zagrzebała się ostatecznie w szkole podstawowej, aby uczyć dzieci muzyki. Kochała swoich uczniów, ale od pewnego czasu miała świadomość, że życie przecieka jej przez palce.
Wszystko było nie tak. Mężczyźni mało uczuciowi, zero wrażliwości i zrozumienia potrzeb kobiet – jak ten sąsiad z parteru, który ciągle się drze na swoją żonę, że znów wydała kasę na ciuchy. Albo wiecznie niezadowolona matka, mówiąca jej, żeby nie spotykała się z byle kim, bo prawdziwy facet powinien szanować kobietę i kochać ją aż do śmierci, ale gdzie tu takiego znaleźć... i wreszcie przyjaciółki, w większości przypadków już mężatki, z którymi dawało się pogadać jedynie o tym, że kolor kupki niemowlaka zależy od tego, czy marchewka była eko, czy nie.
Anka wiedziała, że świat nie składa się z samych książąt czekających na wymarzone księżniczki, nie miała więc powodu, aby zakładać, że dziś będzie inaczej, i stroić się w piękną koronkową bieliznę, której i tak na pewno nie zobaczy nikt poza nią samą. Czy nikt? Gdzieś tam, w głębi ducha, miała nadzieję na miłosną rewolucję. Przecież nie była inna niż tysiące kobiet, które układają sobie życie? Nie straszyła wyglądem, pan z kiosku naprzeciwko domu ciągle chce się z nią umówić na kawę, choć... jest w wieku jej dziadka. Parsknęła śmiechem, myśląc o tym, i zaraz przypomniała sobie młodego, nieco pryszczatego kierowcę autobusu. Zatrzymał pojazd w centrum, na skrzyżowaniu. Tamując ruch, wyrwał ze swojego miejsca z wielkim bukietem kwiatów, uśmiechał się przy tym jak szczęśliwy idiota. Po sekundzie potknął się, padł na kolana, podcinając tłustego mężczyznę z teczką. Zrobiła się awantura, wszyscy krzyczeli, samochody trąbiły. Gdy kierowca zerwał się wreszcie na nogi, aby ruszyć między siedzeniami, Anka była przekonana, że te kwiaty są dla niej, bo zawsze jeździła tą trasą. Ale nie były dla niej, tylko dla dziewczyny siedzącej tuż obok.
I tak miłość przeszła jej koło nosa, a oświadczyny w autobusie stały się przedmiotem żartów Oli.
Ola, najlepsza przyjaciółka Anki, była niezmordowana w namawianiu jej do rewolucji w życiu. Sama fryzjerka artystka, miała wybuchowy temperament i choć wyszła za mąż z miłości, nie mogła się dogadać z mężem w sprawie tak prozaicznej jak wspólna odpowiedzialność za byt rodziny, bo ciągle wyrzucano ją z pracy za to, że obrzucała obelgami swoje klientki, które nie akceptowały jej artystycznych zamysłów. To ona wiedziała, co to jest styl, i nie pozwalała sobie niczego narzucać. Trzaskała drzwiami, nie oglądając się za siebie, i z uporem szukała zakładu fryzjerskiego, gdzie jej artystyczny talent mógłby się bez trudu rozwijać. Ale idealne miejsca mają to do siebie, że nie istnieją.
Anka, pod wpływem namów zaangażowanej w jej uczuciowe życie Oli, postanowiła zarejestrować się na portalu randkowym i zmienić swoje monotonne życie w bajkę. Bo przecież gdzieś tam czekał na nią rycerz na białym koniu. Niekoniecznie kierowca autobusu, rycerze są znacznie bardziej romantyczni. Portal randkowy to miejsce, w którym można nabawić się kompleksów bądź odkryć w sobie tygrysicę. Ten był po prostu kosmiczny. Ten obiecywał złote góry. I skutecznie kojarzył pary. Anka, jak przykładna uczennica, odrobiła lekcje. Naoglądała się tylu zdjęć, że po jakimś czasie, zanim odważyła się odpowiedzieć na propozycję spotkania konkretnemu facetowi, w jej sny wkroczyli nieznajomi. Gonili dziewczynę w ciemnych uliczkach albo z nią flirtowali, albo ją śledzili.Ten sposób zawierania znajomości był o lata świetlne odległy od jej wyobrażeń na temat poszukiwania drugiej połówki. Ale Ola nie dawała jej spokoju, nazywając ją małym tchórzem, więc wreszcie Anka musiała pójść na prawdziwą randkę. Wóz albo przewóz. Nie ma przebacz. Bez względu na to, co się stanie, będzie miała czyste sumienie. W głębi ducha marzyła o tym, aby portal randkowy przyniósł jej prawdziwą miłość.
Westchnęła ciężko i sięgnęła po sweter. Gdy naciągnęła go przez głowę, zobaczyła w lustrze zaczerwienioną z emocji twarz i nadzieję w oczach, że może właśnie dziś coś się zmieni i to będzie TEN DZIEŃ. Jeszcze tylko makijaż i wyruszy na podbój świata. Zdjęła niewidzialny pyłek z wełny, a potem potknęła się o krzesło, nadepnęła na coś na dywanie i zanim zdążyła zobaczyć, co ją zaatakowało, usłyszała za plecami znajomy głos:
– Walentynki przynajmniej są spójne. Kwiatuszek, serduszko, komedia romantyczna w kinie...
Podskoczyła jak rażona prądem, odwróciła się raptownie i spojrzała prosto w oczy Tomkowi Wilczyńskiemu, który dokończył zdanie:
– ...i fajne byzkanko.
Otworzyła usta, jakby chciała mu odpowiedzieć, ale nic mądrego nie przyszło jej do głowy, a poza tym musiałaby na nią upaść, żeby gadać z telewizorem. Show Tomka Wilczyńskiego, w którym dużą rolę odgrywały jego lalki, zdarzało jej się oglądać tylko z czystej ciekawości, przecież nie dla przyjemności, raczej z masochizmu tak naprawdę. Nikt jej tak nie wkurzał jak ten zadufany w sobie bufon, szyderca i zarozumialec. Odruchowo zasłoniła brzuch, jakby mógł zobaczyć ją w samych majtkach. Dalej coś gadał, obrażając cały świat. To nie było to, co mogłoby ją zachęcić do randkowania dzisiejszego wieczoru. Jego komentarze skutecznie odpychały. Boleśnie przewidywalny typ. Ten facet potrafił skutecznie zabić romantyzm. Włożyła ciemne rajstopy, krótką spódnicę i raz jeszcze krytycznie spojrzała w lustro. Chwyciła torebkę i przytuliła ją do piersi obronnym ruchem. A potem zadzwoniła do przyjaciółki.
– Idę! – zakomunikowała z determinacją. – Niech się dzieje, co chce.
– Tylko pamiętaj, liczy się pierwsze wrażenie, nie mów za dużo o sobie, kobieta musi być tajemnicza... – Ola najwyraźniej przejmowała się pierwszą internetową próbą odkrycia przez Anię drugiej połowy.
Szczęśliwa mężatka chciała udzielić jej ostatnich rad przed randką z Ant_manem. Swoją drogą, co to za pseudonim? Anka miała nadzieję, że facet nie jest klasycznym supermanem, łowcą naiwnych panienek, uwodzicielem i kolekcjonerem zranionych serc. Dlaczego się na to zdecydowała? Co jej przyszło od głowy? Czyżby nie mogła jak normalni ludzie?... A więc ma być tajemnicza, niczym gwiazdy jej ulubionych filmów, które uwielbiała oglądać wieczorami, siedząc na kanapie z podwiniętymi stopami, bo ciągle marzła, i podgryzając surowe marchewki.
– Tajemnicza! Ola, zwariowałaś! Też coś! Każda z was chce być tajemnicza, a potem facet dowiaduje się, że jego kobieta ciągle rzuca robotę... – W tle rozmowy rozległ się głos Bogdana, a potem Zośki, jego córki z pierwszego małżeństwa. Dziewczyna zaczęła się kłócić z ojcem.
– Baw się dobrze, to pierwsza randka, a nie terapia małżeńska, pamiętaj, bądź wyluzowana. To pa! – Ola szybko skończyła rozmowę, aby włączyć się do rodzinnej awantury.
„Jeśli małżeństwo tak wygląda, może powinnam zostać w domu” – pomyślała Anka, ale zaraz uświadomiła sobie, że nie odważy się nie pójść na spotkanie, bo może się okazać, że to jej rycerz na białym koniu i wreszcie spotka ją w życiu coś dobrego. W imię tego dobra narzuciła płaszcz, poprawiła szminką usta i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
Walentynki, jak co roku, zaatakowały miasto tysiącami serduszek i kolorowych baloników pękających na mrozie, w kawiarniach pojawiły się pary świętujące publicznie miłość i ogólnie świat stał się dla singli przerażająco różowy – przecież oni nie mogli lub nie chcieli choć przez jeden dzień udawać szczęścia. Knajpa, gdzie umówiła się Anka, znajdowała się w samym centrum Warszawy i słynęła z kolorowych drinków, do których dodawano wszystkie te parasolki, pawie z papieru i baloniki, niezależnie od pory roku. Była odpowiednia na spotkanie miłości swojego życia. Anka przejrzała się w wystawie sklepowej i uśmiechnęła szeroko do własnego odbicia. Odpowiedziało jej tym samym. Odważnie przekroczyła próg restauracji i weszła do środka, prosto na kelnera, który w ostatniej chwili zszedł jej z drogi. Dyskretnie zdjęła zaparowane okulary, mrugnęła dwa razy i odezwała się pewnym głosem do stojącego przy kantorku szefa sali:
– Mam rezerwację dla dwojga.
– Nazwisko? – spytał z zawodową uprzejmością. Biel jego koszuli raziła oczy.
– Ant_man... – odparła z mniejszą pewnością siebie.
Mężczyzna uniósł brwi w grymasie lekkiego zaskoczenia. Zajrzał do księgi gości i pokręcił przecząco głową.
– Niestety, proszę pani...
Anka wyciągnęła szyję, ale i tak nic nie zobaczyła. Świat bez okularów wydawał się sympatyczniejszy, ale zdecydowanie rozmywał się w szczegółach.
– Jak powiedziałem, nie mam takiej rezerwacji – powtórzył z lekkim zniecierpliwieniem szef sali. – Pani wybaczy...
Nic nie stanie na drodze jej miłości! Anka poczuła moc i oparła się rękami o kantorek. Skoro od dostania się do środka zależy jej szczęście, musi być bardziej stanowcza. Jak wobec niegrzecznych uczniów. Weźmie go na sposób. Najpierw kij, potem marchewka. Zacznie jednak od marchewki. Nie było wyjścia.
– Nie wybaczę sobie, jeśli nie zapytam o to, czy na godzinę dwudziestą pierwszą trzydzieści ma pan więcej rezerwacji, czy tylko moją – powiedziała głosem ociekającym słodyczą. W jej oczach malowała się żądza mordu.
Facet w śnieżnobiałym kołnierzyku chyba ją wyczuł, bo wyraźnie spuścił z tonu.
– Owszem, jest tylko jedna, czyli to pani...
– Tak, to ja! – oznajmiła, nie czekając, aż dokończy zdanie. – Proszę mnie zaprowadzić do mojego stolika.
Szef sali bez słowa ruszył przed siebie, a Anka, nie odstępując go ani na krok, rozglądała się wokół, mrużąc groźnie oczy. Niech no ktoś tylko spróbuje coś skomentować, nie pozwolę sobie, aby mój miłosny walentynkowy wieczór zepsuł mi jakiś kretyn służbista!
Zmierzała pewnym krokiem prosto do stolika, przy którym nikogo nie było. Pewnie przyszła za wcześnie, ta nauczycielska punktualność kiedyś ją zniszczy. Powinna się była choć trochę spóźnić, że też o tym nie pomyślała! Ledwo usiadła, od razu zjawił kelner z miną, jakby wiedział, po co tu przyszła. Mieszanina współczucia i pobłażliwości ze szczyptą wkurzającej ironii.
– Może coś do picia? – Pochylił się i przysunął tak blisko, że poczuła zapach modnych w tym sezonie męskich piżmowych perfum.
– Jeszcze na kogoś czekam – odpowiedziała szybko.
– To poczekamy razem... – przeciągnął sylaby, modulując głos jak amant filmowy.
„Pajac, zwykły pajac – pomyślała Anka i nagle poprawił jej się humor. – Ant_man będzie inny, odsunie mi krzesło, nie będzie stał jak palant, nie usiądzie sam naprzeciw telewizora, aby ukradkiem oglądać ulubiony program, będzie pieścił moją dłoń, a nie ekran smartfona. Będzie miał to coś, co sprawi, że wzrośnie mi tętno”... – Ania odpłynęła rozmarzona.
W knajpie wszystkie stoliki były zajęte. Przyjemny szum rozmów, dziewczyny w walentynkowych sukienkach, faceci gotowi na wszystko, aby tylko zapamiętać ten wieczór na cały rok. Przy sąsiednim stoliku siedziało dwóch mężczyzn, którym przyglądała się połowa gości. Celebryci, co powszechnie wiadomo, budzili wielkie zainteresowanie czytelników brukowców. Tomka Wilczyńskiego nie sposób było nie zapamiętać. Od dłuższego czasu zerkał na dziewczynę w białym golfie, mającą minę, jakby przewidział w najdrobniejszych szczegółach każdą scenę nadchodzących zdarzeń.
– Wiesz, Marcel, jak ja lubię walentynki? Udana randka, tego dnia nie może być inaczej, dobry seks i do widzenia. Ale Dzień Kobiet po prostu mnie rozwala. Nie jestem w stanie go znieść. Dlatego fakt, że musimy o nim dzisiaj gadać, po prostu mnie dołuje – odezwał się do przyjaciela.
– Wiesz, Tomek, że nie możesz lekceważyć kobiet, to córki, matki i babcie i siedemdziesiąt procent naszej widowni. To szefowe produkcji, rozumiesz? Takie Oktawie. To fanki, których nie możesz stracić, dociera do ciebie? Wymyślimy z udziałem mojej ulubionej lalki Angeli coś specjalnego, ósmy marca już niedługo. Udobruchasz wkurzone, uwiedziesz zauroczone, przekonasz nieprzekonane – Marcel wyraźnie się rozkręcał.
Tomek odebrał SMS-a, odpisał, znów odebrał, odpisał i rzucił telefon na stół.
– Randka odwołana? – spytał z fałszywym współczuciem przyjaciel.
– Beata – odparł krótko showman. – Magda jej powiedziała. Lojalna koleżanka.
– Kurczę, mówiłem ci, że to się tak skończy, czy ty zawsze musisz ze wszystkimi laskami kombinować naraz?
Tomek znów zerknął na samotną dziewczynę, która zdążyła zjeść prawie wszystkie paluszki serowe na jej stoliku. Miała przy tym minę, jakby odkryła, że ziemia jest jednak okrągła.
– Nie przyjdzie, zobaczysz, że nie przyjdzie – wypalił, pokazując Marcelowi zamyśloną Anię. – Randka, pewnie pierwsza – dodał z miną znawcy tematu. – Wystawił ją.
Marcel spojrzał na niego i postukał się w czoło.
– Ty, stary, co cię to obchodzi, co cię obchodzi jakaś panienka, kiedy my musimy coś zrobić, aby kolejny program był kosmiczny, ale bez obrażania kobiet, rozumiesz?
Tomek, nie słuchając go, ruszył do stolika Anki. Gdy był tuż-tuż, drogę przeciął mu przystojniak z bukietem goździków.
Anka zerwała się z miejsca z uśmiechem i głupią nadzieją. A więc jednak się zjawił, był naprawdę przystojny. Serce dziewczyny biło jak szalone. Może właśnie dzisiaj wszystko w jej życiu się zmieni. Zrobiła krok... ale on przeszedł obok niej obojętnie, prosto do innej młodej kobiety. Anka opadła z impetem na siedzenie, zaczerwieniona po cebulki włosów. Pociągnęła nerwowym ruchem golf i złapała gwałtownie powietrze. Odwróciła się jeszcze, aby na nich popatrzeć.
– Cześć, przepraszam za spóźnienie, straszne korki... – rozległ się nagle głos.
Spojrzała w stronę wcześniej pustego krzesła, które zajmował teraz elegancki facet. Miał wyraz twarzy jakby wygrał los na loterii. Sam wyglądał prawie niczym milion dolarów. I dziwnie znajomo. Zresztą nieważne, gdy nie miała okularów na nosie, wszyscy wydawali się jednocześnie znajomi i obcy. Nareszcie, jednak przyszedł! Anka uśmiechnęła się, lecz zanim zdążyła jakoś sensownie zareagować, znów się odezwał:
– Dobrze, że zostawiłaś mi jednego paluszka, lubię takie. – Wyłuskał ze szklanki przekaskę i wbił w nią zęby.
Wyobraziła sobie, jak wbija je w jej szyję i znów poczerwieniała.
– Ant_man? – upewniła się jeszcze.
– ...Ant_man – powtórzył z zaciekawieniem w głosie. – Pierwsza randka z internetu?
Anka poczuła słabość w kolanach. A potem mrowienie w palcach.
„Tylko nie zemdlej, idiotko, to nic takiego – przekonywała samą siebie – jedynie ty masz takie przygody, to do ciebie zawsze przypałęta się największy kretyn w knajpie, upatrzy sobie na ofiarę – powtarzała w duchu, usiłując zapanować nad nadciągającą migreną. – Będzie migrena, jak nic!”
– Piąta – odpowiedziała dudniącym, nieswoim głosem.
– Daj spokój. Gdyby to była piąta, to byś powiedziała, że pierwsza. Po trzeciej każda już wie, że to obciach – odparł z wszechwiedzącym uśmieszkiem.
Była skompromitowana. Wiedziała, że to się tak skończy. Tamten facet wystawił ją do wiatru, a ten arogant nabija się z niej, i to w walentynki. Tylko się nie rozpłakać, tylko nie to, błagam.
– To nie jest obciach! – zdobyła się na odpowiedź i, o dziwo, ten protest dodał jej sił.
– Nie? Nie rusza cię, że zostałaś wystawiona do wiatru w walentynki? – dopytywał się.
– Słuchaj, Kasia – zaczął inaczej, patrząc na nią jak wilk na owcę.
– Ania – poprawiła go odruchowo.
– Co byś powiedziała na to, żebyśmy sobie stąd poszli? – zniżył głos i oparł się na łokciach, spoglądając jej prosto w oczy.
– Teraz? – Anka nie mogła uwierzyć w jego bezczelność.
– Chciałem, co prawda, coś zjeść, ale jeśli jesteś niecierpliwa...
Ktoś zasłonił światło, stając tuż przy lampie. Ponętna blondynka wypinała pierś, prężąc się jak modelka na wybiegu albo jak dziewczyna w lokalu tańcząca na rurze. Anka odsunęła się gwałtownie, niemal przewracając pusty kieliszek.
– Tomku, mogę ci mówić po imieniu? Tomek Wilczyński? – upewniła się jeszcze i, nie czekając na odpowiedź, wypaliła: – Rany! Jestem twoją fanką, wiesz? Oglądam każdy program, każdy, rozumiesz? Mogę fotkę?
Kiwnął przyzwalająco głową, wyraźnie zadowolony. Anka zamrugała gwałtownie i wyjęła z kieszeni okulary. Włożyła je i dopiero teraz zobaczyła go wyraźnie. W miękkim świetle lampy wiszącej nad stołem siedział pajac z telewizji. Jakaś jego fanka niecierpliwie wcisnęła jej komórkę do ręki i rzuciła, nawet na nią nie patrząc:
– Zrobisz nam fotkę, prawda? Cyknij!
Anka wstała bez słowa, ściskając kurczowo obrzydliwie różowego Iphona w cekinowym pokrowcu. Te przeklęte okulary! Oczywiście nie poznała go, bo niby jak miała poznać? Działał jej na nerwy, nawet gdy dzielił ich monitor telewizora.
Cyknęła, gdy Tomek wciągał fankę na kolana, a ta rozanielona przytulała się do niego tak, aby mógł zajrzeć jej w dekolt. Z mściwą satysfakcją powtórzyła zdjęcie, ujmując w kadrze dziewczynę tak, by pokazać jej niezbyt szczupłe udo, wyglądające spod podwiniętej wysoko sukienki. I oczko w pończosze.
– Dzięki! – Fanka wyszarpnęła telefon i pożeglowała do swojego stolika, gdzie czekały na nią rozchichotane przyjaciółki.
– Praca, praca, praca... – Tomek westchnął teatralnie. – Dobrze, że włożyłaś te okulary. Wyglądasz znacznie inteligentniej, choć mniej seksownie, ale jakie ma to znaczenie... i tak nie przyszedł. O czym to rozmawialiśmy?
Ania spojrzała na tego sadystę jak na rzadki okaz wstrętnego robala. Miała nadzieję, że jej się to udało. Trenowała to spojrzenie jeszcze w podstawówce na wrednej koleżance.
– Dobra, laski mdleją. Ja nie. A mój facet po prostu się spóźnia. Na pewno coś mu wypadło – wypaliła z bladym uśmiechem.
– A więc pogadamy sobie o życiu – oznajmił i nie czekając na jej reakcję, dodał: – Co robisz w życiu?
– Uczę – odparła, patrząc mu prosto w oczy.
– Serio? – Po raz pierwszy w jego głosie nie było ironii. – A uczysz czego...?
– Muzyki – oznajmiła zgodnie z prawdą.
– W akademii muzycznej? – zaskoczyła go własna ciekawość.
– Nie, w szkole... – zawahała się. – W szkole podstawowej.
– A... to wszystko jasne! – mówił teraz jak nakręcony. – Chciałaś być muzykiem. Może nawet kompozytorem albo dyrygentem. Marzyłaś o poprowadzeniu berlińskich filharmoników, w pierwszym rzędzie siedziałby kanclerz Niemiec, ale, niestety, nie udało się.
Anka zacisnęła pięści, czując wbijające się w dłonie paznokcie. Miała ochotę krzyczeć albo najlepiej dać mu w twarz. Co on sobie wyobrażał?! Dupek jeden! Że kim niby jest, aby oceniać innych ludzi, wyśmiewać się z nich, szydzić, tak jak w swoim beznadziejnym programie dla idiotów? Ten facet był potworem!
Tomek zerknął na nią spod oka i uśmiechnął się domyślnie. Coś w niego wstąpiło. Wiedział, że zaraz powie coś, co po raz kolejny dowiedzie, że nie zna granic, że nie obchodzą go wrażliwe panny, wyczekujące na nie wiadomo co, nawet jeśli mają wszystko na swoim miejscu, a nawet trochę więcej. Spojrzał w jej piękne oczy, od razu zwrócił na nie uwagę, gdy weszła, i wypalił:
– Wylądowałaś w szkole. Nie cierpisz tej pracy. Który muzyk chciałby uczyć jakieś beztalencia w podstawówce na zdezelowanych instrumentach, w zatęchłych salkach... Poza tym, ile masz lat? Trzydzieści?
– Dwadzieścia siedem – wycedziła przez zęby.
– No właśnie! Trzydzieści siedem – oznajmił z triumfem. – Wkoło biegają jakieś dzieci, ale to nie są twoje dzieci. Bo ty ich nie masz. Dlaczego? Bo z kim masz je mieć? W pracy spotykasz tylko inne zdesperowane beztalencia. Tyka ci zegar biologiczny. Udajesz dumną, ale w gruncie rzeczy jesteś przerażona, że nikt cię nie pokocha i sobie umrzesz kiedyś tam, samotnie. Potem kombinujesz: „Tak nie może być, muszę coś zmienić”. No więc umawiasz się na wirtualną randkę, gdyż spędzić samotnie wieczór w walentynki – masakra. I wiesz co? Ten facet tu był. Wszedł przez te drzwi, zobaczył cię, wyczuł twoją desperację na dziesięć metrów i pomyślał, że będzie mu dużo lepiej w domu z czteropakiem i szybkim internetem – Tomek rozkręcił się na całego.
Miał minę faceta, który rozkoszuje się swoim geniuszem, faceta, który bez końca mógłby obrażać kobiety. Bo taki był. Wiedziała, że to typ, który nigdy się nie zmieni. Tacy bywają ci wredni faceci, ale niech spada, niech spada, a ona wyrzuci po prostu przez okno ten cholerny telewizor, gdy tylko wróci do domu. Co ją obchodził jakiś Tomek Wilczyński!
Anka wstała, odsuwając po raz drugi krzesło tak, że omal się nie przewróciło. Miała serdecznie dosyć tych tyrad, randka przez aplikację stworzoną do kojarzenia par to był zły pomysł, zdecydowanie zły. Ale zanim wyjdzie powie mu jeszcze, co o nim myśli:
– Nic nie rozumiesz. Jesteś taki. Taki malutki. – Pokazała mały palec i podsunęła mu go pod nos. – Bo duże to masz tylko ego. Kiedyś mężczyźni mieli honor, zasady, zabiegali o kobiety. Potrafili zawojować cały świat. A ty? Ty nie masz o tym zielonego pojęcia, bo ty masz tylko żenujące teksty w stylu: „Hej, to ja, celebryta! Hej, malutka, zróbmy sobie fotkę! I chodźmy do mnie, będzie super, ponieważ ja jestem super”.
W knajpie panowała kompletna cisza. Wszyscy się gapili, rzadko się zdarza oglądać na żywo scenę ze słynnym showmanem i jego wybranką serca. Bo to przecież dla przypadkowej widowni była klasyczna walentynkowa awantura. Ktoś zaczął bić brawo. Laski z kąta krzyknęły, żeby się nie przejmował, bo może do nich dołączyć i zacznie się fajna zabawa. Nie reagował. Patrzył na Ankę z tym swoim wrednym uśmieszkiem, nie odzywając się już ani słowem, więc dodała na pożegnanie:
– Wolę umrzeć w samotności, niż spotykać się z takimi typami jak ty.
Złapała torebkę, ledwo powstrzymała się, aby nie walnąć go nią w głowę, i wybiegła z sali, prosto do szatni, gdzie usłużny szatniarz wręczył jej kożuszek. Musiał podsłuchiwać. Nawet nie oddała mu numerka. Rzuciła bezużyteczną blaszkę pod koła nadjeżdżającego autobusu. I machnęła wolną ręką na taksówkę.
Gdy ruszyli pod wskazany przez nią adres, wcisnęła się w najciemniejszy kąt. Zadzwonił telefon. Wyciągnęła go z kieszeni i zerknęła z obawą. Nie chciała żadnych przeprosin od Ant_mana. Ten facet już dla niej nie istniał. Na wyświetlaczu pojawił się kontakt – Mama – co zdołowało ją to do reszty. Na pewno nie odbierze, bo gdy ją dzisiaj odwiedziła, dowiedziała się, że nie powinna się w ten sposób umawiać i że ojciec nigdy by tego nie pochwalił.
Znów przypomniała jej się twarz showmana, który kpił z niej w żywe oczy. Ant_man i ten Tomek..., jak mu tam, zostali skreśleni. Na zawsze! I nagle uświadomiła sobie, że nie mogła skreślić tego drugiego, skoro nawet nie umówiła się z nim na randkę. Bo to przecież nie była randka. Gdyby każda tak wyglądała, po świecie chodziliby sami single.
2.
Budzik dzwonił tak przeraźliwie, że obudziłby umarłego. Anka zerwała się z łóżka, uderzając boleśnie o krawędź drewnianej ramy dużym palcem prawej stopy. Jeszcze to. Zaraz się okaże, że spuchnie jej noga i nie będzie mogła włożyć kozaków, bo kupiła wąskie i eleganckie, zamiast szerokich i wygodnych, w których zmieściłyby się dwie pary skarpet. Z jej skłonnością do marznięcia druga wersja wydawała się bardziej sensowna. Trudno, najwyżej włoży inne. Pognała do łazienki, podskakując na jednej nodze, śmiesznie jak bocian, w piżamie w serduszka, którą dostała od Oli z okazji wczorajszych walentynek jako wyraz miłości po grób. Co za żenada! Zamiast bukietu kwiatów od chłopaka, szeptanych komplementów... To zwyczajnie śmieszne.
Przypomniała sobie minę Tomka, który podsumowywał jej życie na zimno, wmawiając, że nikogo nie znajdzie, że jest taka beznadziejna i nic nie warta. Bo na pewno, choć wyraził się trochę inaczej, to miał na myśli. Spojrzała w lustro i zobaczyła bladą twarz z podkrążonymi oczami, otoczoną ciemną ramą włosów. Wyglądała, jakby piła całą noc, co w pewnym sensie było zgodne z prawdą, bo skończyła białe wino, zostawione w lodówce po libacji z przyjaciółką. Prawie całe.
No dobrze, nie będzie drzeć szat. Randkownie zdecydowanie nie jest dla niej, czas zacząć dzień i już nie marudzić. Uśmiechnęła się niepewnie i złapała szczoteczkę, aby wyszorować zęby. Potem wskoczyła pod prysznic i spłukując oliwkowy płyn, obserwowała swoje piersi, które z perspektywy podbródka wyglądały naprawdę nieźle. W szybie kabiny prysznicowej też. To poprawiło jej humor.
Wyszła z łazienki owinięta wielkim kąpielowym ręcznikiem i poruszała się teraz ostrożnie po dywanie, aby na coś nie nadepnąć. W mieszkaniu Anki każda rzecz miała swoją historię. Konik na biegunach od taty, lampa z ciężkim szklanym kloszem malowanym przez matkę, której kiedyś wydawało się, że jest artystką, i jeszcze pokaźna kolekcja książek z dzieciństwa. To były jej kotwice w brutalnej rzeczywistości, gdzie cyniczni faceci nawalali, a bardziej cyniczni pojawiali się, choć nikt ich o to nie prosił.
Cieszyła się, że mieszka sama, i choć regularnie bywała u matki, gdyż codziennie robiła jej zakupy, upajała się wolnością kobiety niezależnej. Poprawiła poduszki na łóżku i zerknęła na zegarek.
– To niemożliwe! – krzyknęła i zaczęła się pospiesznie ubierać. – Spóźnię się jak nic!
Wybiegła bez śniadania, łapiąc w locie wczorajszy rogalik i jogurt w butelce. Musiało wystarczyć. Kawę wypije w szkole. Usłyszała dźwięk przychodzącego SMS-a i zatrzymała się raptownie. Trzy nieodebrane połączenia, w tym dwa od mamy i jeden z nieznajomego numeru. SMS od Oli: „Jak było, superwoman, fruwałaś?” – i kolejny – propozycja przedłużenia umowy na telefon na świetnych, po prostu świetnych warunkach. Ma się zgłosić. Oba pozostawiła bez odpowiedzi.
Ant_man milczał, bo nie miał nic do powiedzenia poza: „Pocałuj mnie w dupę”. Tak fruwała, prawdziwa superwoman, aż pod samo niebo przez całą noc, a teraz musiała dofrunąć szybko do szkoły, aby dzieciaki nie czekały, bo co one zawiniły, że ich pani nauczycielka miała nieudaną randkę i wypiła niemal butelkę wina na dobranoc. Do Oli wpadnie jutro i wszystko jej opowie, musi ochłonąć. Znów taksówka! Jak tak dalej pójdzie, to się przyzwyczai do takiej formy podróży i nie wystarczy jej na nową wymarzoną sukienkę.
Sukienka z lat sześćdziesiątych to był jej konik. Kupowała, a czasem nawet szyła suknie w stylu słynnej brytyjskiej gwiazdy Audrey Hepburn, bo Ola twierdziła, że Anka jest do niej podobna. Gdyby była podobna, nie mogłaby się opędzić od wielbicieli. Śniadanie u Tiffany`ego, swój ulubiony film, widziała chyba z tysiąc razy. Aktorka, modelka, filantropka, ikona popkultury była jej niedościgłym wzorem. Symbol seksu lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. A ona? Symbol nieudacznictwa w świecie uczuć w dwudziestym pierwszym wieku, pięknie, po prostu. Co z nią było nie tak?
W szkole panowała cisza, bo było już po dzwonku i w klasach trwały lekcje. Anka zmierzała szybkim krokiem do pokoju nauczycielskiego. Podjęła postanowienie, żeby nie przejmować się niczym, bo choć życie sprawiało jej przykre niespodzianki, zdarzały się też miłe i aczkolwiek narzekała, należała do pogodnych optymistek, które za każdym razem, gdy upadają, podnoszą się, resetują pamięć i ruszają od nowa.
– A koleżanka gdzie tak się spieszy? – rozległ się głos Bogdana, dyrektora szkoły, którego świetnie znała nie tylko dlatego, że dał jej tę pracę, ale również z tego powodu, że był mężem Oli, która wkopała ją w walentynkowy koszmar. Stał przed nią z wyrazem twarzy mówiącym: „Wiem, że miałaś wczoraj randkę i na pewno okazałaś się tajemnicza, ale to nie powód, aby spóźniać się na lekcje”.
– Na zajęcia, na zajęcia – wymamrotała i wyminęła go zgrabnie, wpadając do pokoju nauczycielskiego.
Wszedł za nią i zamknął drzwi.
– Jak tam nasi uczniowie? Robią postępy? – spytał pojednawczo, widząc, że nie chce rozmawiać o wczorajszym wieczorze.
– Jak mają robić, skoro sprzęt, na którym pracuję, jest do niczego – powiedziała, machając ręką w stronę świetlicy, i gest ten zdradził stopień jej wkurzenia. – Ma martwe klawisze, martwe, rozumiesz? – Podniosła głos, nieświadoma, że drzwi od pokoju nauczycielskiego uchyliły się lekko i ktoś zagląda do środka, nie mając pewności, czy może wejść.
– Anka, przecież wiesz, że nie mam kasy na nowe pianino, ty to byś chciała od razu fortepian koncertowy, co?! – Bogdan niemal wrzasnął. – Wszyscy czegoś ode mnie chcą! A sami nie dają nic w zamian! Doskonale wiesz, co zrobiła Ola kilka tygodni temu, prawda? Znów pożegnała się z pracą i rzuciła mi to prosto w twarz! Teraz ma nową, ale jak ją znam... A Zośka? Nie jest lepsza, bez przerwy się z nami kłóci i ma pretensje nie wiadomo o co, siedzi z nosem w komórce i ciągle klika, a ty wyjeżdżasz mi tu ze sprzętem muzycznym – rozkręcał się dyrektor.
– Przepraszam, miałem tu się zgłosić do nauczycielskiego...
W progu pojawił się młody facet w dresie i z gwizdkiem na szyi. Anka nie miała wątpliwości co do nazwy przedmiotu, jakim ma się zająć. Nie na darmo rozwiązywała krzyżówki. Była w tym dobra. Gwizdek, dresik, pozytywny. Wuefista, na pewno też robi w konia dziewczyny, jak oni wszyscy.
Dyrektor był wyraźnie wytrącony z równowagi, chrząknął i spojrzał w bok, jakby dostrzegł na ścianie coś interesującego. Zauważył przy okazji pajęczynę przyczepioną do kaloryfera i ryknął głośno:
– Pani Jadziu, proszę tu do mnie!
W drzwiach natychmiast pojawiła się woźna, która najwyraźniej podsłuchiwała całą awanturę. Mówiono o niej, że jak chcesz wiedzieć, co się dzieje w szkole, to dowiesz się tylko od niej, bo wie WSZYSTKO. Złapała bez słowa szczotkę, owinęła szarą ścierką i ruszyła w stronę kaloryfera, z którego nie spuszczał wzroku dyrektor, znieruchomiały niczym rzeźba, choć nie grecka, bo, jak pomyślała Anka, jego kształty, mimo że był wysoki i nieźle się prezentował, wskazywały na nieuleczalną słabość do piwa, przynajmniej gdy patrzyło się na newralgiczne okolice brzucha.
– Już się robi, panie dyrektorze – oznajmiła woźna i machnęła energicznie w stronę pajęczyny, strącając przy okazji ze stołu stos klasówek.
Ania jednocześnie z wuefistą padli na kolana, aby je podnieść, i stuknęli się głowami.
– Pan tu przyszedł, no przyszedł, bo go o to poprosiłem – wymamrotał niewyraźnie Bogdan. – Musicie się jakoś dogadać, gdyż będziecie prowadzić w tym samym czasie zajęcia w sali gimnastycznej.
Klęczeli przed sobą i Anka w panice pomyślała, że Boguś swata ją na siłę i że to koniec, kompromitacja, za moment cała szkoła będzie opowiadać o tym, co tu się dzieje, bo Jadzia stała wsparta na szczotce, pajęczyna była zdjęta, a wuefista wpatrywał się w nią równie intensywnie jak ona w niego, z prawdziwą paniką w oczach.
– Dacie radę, sala jest duża – oznajmił dyrektorskim tonem Bogdan. – Musicie opuścić świetlicę. Potrzebuję ją na zajęcia dodatkowe z matmy, jak nie będziemy mieć świetnych wyników z tego przedmiotu, szkoła nie dostanie pieniędzy. I z nowego pianina nici, rozumiesz, Anka? Tak więc pianino, które jest w świetlicy, trzeba wynieść do sali gimnastycznej, pan trenuje z chłopakami piłeczkę, Anka przygotowuje występ z chórem i instrumentalistami, i jest harmonia, prawda? Wszystko gra! – Spojrzał na nich pytająco.
– Jest! – potwierdziła z mocą pani Jadzia, czym dobiła Anię ostatecznie.
A zatem nie swatanie, na szczęście. Tylko prawdziwa klęska, bo nie przygotuje dzieci na występ.
– A... i jeszcze jedno. Poznajcie się, to jest Anka, a to Piotr Malinowski, mistrz sportu i dyplomacji. – Bogdan zaśmiał się ponownie z własnego dowcipu. – Dogadacie się na pewno.
Wyszedł z pokoju nauczycielskiego, nie czekając na ich odpowiedź. Zapadła krępująca cisza. Pani Jadzia spojrzała na nich spod oka, ale stali w milczeniu, więc widocznie wyczuła, że tematu to tu nie będzie. Chwyciła szczotkę, machnęła dla niepoznaki dwa razy i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
– To jak? Dogadamy się? – Piotr wyciągnął rękę.
Miał spojrzenie zranionej sarny, toteż Ance nie pozostało nic innego, jak odwzajemnić uścisk dłoni i kiwnąć głową na zgodę. Zauważyła na przegubie jego dłoni mały klucz basowy. Tatuaż pasował do niego, jakby się z nim urodził.
– Grasz na czymś? – spytała z głupią nadzieją.
– A tak, gram, wyobraź sobie! – Piotr cały się rozjaśnił. – To znaczy grałem kiedyś w zespole na saksofonie, ale to stare dzieje.
– Nie szkodzi, tego się nie zapomina – wyszeptała Ania i uśmiechnęła się nieśmiało. – A ten klucz to basowy, wiesz? – Dotknęła delikatnie jego dłoni w miejscu, gdzie rozpoczynał się zawijas. – Idę na lekcję, potem się zobaczymy i ustalimy szczegóły.
Szła korytarzem, rozmyślając o tym, że na świecie zdarzają się jeszcze nieśmiali faceci.
W świetlicy czekała na nią uczennica. Miały ćwiczyć do występu na koniec roku szkolnego, mała była zdolna, ale potrzebowała emocjonalnego wsparcia. Dziewczynka na widok nauczycielki podniosła głowę i klasnęła w ręce z radości.
– Myślałam, że pani nie przyjdzie – powiedziała.
– Nie ma co myśleć, lepiej grać. – Ania przytuliła ją szybko i rozłożyła nuty. – Patrz i próbuj, masz przed sobą wielką przyszłość.
Zapatrzyła się w okno i gdy dziewczynka grała, widziała samą siebie z czasów, gdy ojciec jeszcze żył. Wtedy, kiedy wszystko było możliwe, a ona miała wyjechać do konserwatorium w Paryżu i tam zakochać się w malarzu, zostać jak ojciec kompozytorką i wybitną pianistką. Miała... ale życie pisze inne scenariusze, nie zawsze mamy to, czego chcemy.