Pół życia temu - Elizabeth Cleghorn Gaskell - ebook

Pół życia temu ebook

Elizabeth Cleghorn Gaskell

0,0

Opis

„Pół życia temu” Elizabeth Cleghorn Gaskell to niezwykła powieść, która przeniesie Cię w świat XIX-wiecznej Anglii, pełen emocji, skomplikowanych relacji i głębokich przemyśleń.

Wyobraź sobie życie w malowniczej wiejskiej dolinie, gdzie samotna kobieta, Susan Dixon, zmaga się z ciężarem przeszłości i obecnymi trudnościami. Gaskell z mistrzowską precyzją odsłania losy Susan, która w młodości była pełna życia i radości, a teraz musi stawić czoła samotności i zawirowaniom losu.

To nie tylko historia jednej kobiety, ale również poruszająca refleksja nad życiem, miłością, rodziną i poszukiwaniem szczęścia w świecie, który wciąż zmienia się w obliczu nowoczesności. Autorka wnikliwie bada dynamikę międzyludzkich relacji, ukazując, jak społeczność, tradycje i osobiste wybory kształtują nasze losy.

„Pół życia temu” to także opowieść o odwadze, determinacji i wewnętrznej sile, które mogą pomóc przezwyciężyć najtrudniejsze przeszkody. Dzięki bogatym opisom przyrody oraz psychologicznym portretom bohaterów, poczujesz się, jakbyś sam uczestniczył w ich życiu, dzieląc z nimi radości i smutki.

Zanurz się w tej wyjątkowej lekturze, która zachwyca głębią emocji i refleksji, a jednocześnie przenosi Cię w czasy, gdy wartości rodzinne i przyjaźń miały kluczowe znaczenie. „Pół życia temu” to książka, która z pewnością na długo pozostanie w Twojej pamięci. Nie przegap tej literackiej podróży, która ukazuje, że każda historia, nawet najtrudniejsza, może prowadzić do odkrycia prawdziwej siły i nadziei.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 78

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




„Pół życia temu” Eli­za­beth Cle­ghorn Ga­skell

„Pół życia temu” Eli­za­beth Cle­ghorn Ga­skell

Co­py­ri­ght © by Wie­dza­24h.pl, 2024

Wszel­kie prawa za­strze­żone. 

Skład epub, mobi i pdf: Gegol

ISBN: 978-83-68324-03-7

Eli­za­beth Cle­ghorn Ga­skell

„Pół życia temu” Eli­za­beth Cle­ghorn Ga­skell to nie­zwy­kła po­wieść, która prze­nie­sie Cię w świat XIX-wiecz­nej An­glii, pełen emo­cji, skom­pli­ko­wa­nych re­la­cji i głę­bo­kich prze­my­śleń.

Wy­obraź sobie życie w ma­low­ni­czej wiej­skiej do­li­nie, gdzie sa­motna ko­bieta, Susan Dixon, zmaga się z cię­ża­rem prze­szło­ści i obec­nymi trud­no­ściami. Ga­skell z mi­strzow­ską pre­cy­zją od­sła­nia losy Susan, która w mło­do­ści była pełna życia i ra­do­ści, a teraz musi sta­wić czoła sa­mot­no­ści i za­wi­ro­wa­niom losu.

To nie tylko hi­sto­ria jed­nej ko­biety, ale rów­nież po­ru­sza­jąca re­flek­sja nad ży­ciem, mi­ło­ścią, ro­dziną i po­szu­ki­wa­niem szczę­ścia w świe­cie, który wciąż zmie­nia się w ob­li­czu no­wo­cze­sno­ści. Au­torka wni­kli­wie bada dy­na­mikę mię­dzy­ludz­kich re­la­cji, uka­zu­jąc, jak spo­łecz­ność, tra­dy­cje i oso­bi­ste wy­bory kształ­tują nasze losy.

„Pół życia temu” to także opo­wieść o od­wa­dze, de­ter­mi­na­cji i we­wnętrz­nej sile, które mogą pomóc prze­zwy­cię­żyć naj­trud­niej­sze prze­szkody. Dzięki bo­ga­tym opi­som przy­rody oraz psy­cho­lo­gicz­nym por­tre­tom bo­ha­te­rów, po­czu­jesz się, jak­byś sam uczest­ni­czył w ich życiu, dzie­ląc z nimi ra­do­ści i smutki.

Za­nurz się w tej wy­jąt­ko­wej lek­tu­rze, która za­chwyca głę­bią emo­cji i re­flek­sji, a jed­no­cze­śnie prze­nosi Cię w czasy, gdy war­to­ści ro­dzinne i przy­jaźń miały klu­czowe zna­cze­nie. „Pół życia temu” to książka, która z pew­no­ścią na długo po­zo­sta­nie w Two­jej pa­mięci. Nie prze­gap tej li­te­rac­kiej po­dróży, która uka­zuje, że każda hi­sto­ria, nawet naj­trud­niej­sza, może pro­wa­dzić do od­kry­cia praw­dzi­wej siły i na­dziei.

Wi­tamy w świe­cie „Pół życia temu”, gdzie hi­sto­ria spo­tyka się z emo­cjami, a życie w an­giel­skiej wsi w XIX wieku ujaw­nia swoje naj­skryt­sze ta­jem­nice. Eli­za­beth Cle­ghorn Ga­skell, mi­strzyni li­te­rac­kiego re­ali­zmu, za­pra­sza nas do od­kry­wa­nia losów ro­dziny Di­xo­nów — szcze­gól­nie sil­nej i nie­za­leż­nej Susan, która w ob­li­czu trud­no­ści staje się nie tylko opie­kunką, ale rów­nież fi­la­rem dla swo­jej ro­dziny.

Eli­za­beth Ga­skell, uro­dzona w 1810 roku, była jedną z pierw­szych ko­biet-pi­sa­rek w An­glii, a jej prace cha­rak­te­ry­zo­wały się głę­boką wraż­li­wo­ścią na ludz­kie losy oraz wy­czu­ciem spo­łecz­nym. Po stra­cie matki w mło­dym wieku, Ga­skell miała oka­zję do­świad­czyć bólu i utraty, co zna­cząco wpły­nęło na jej twór­czość. Jej li­te­racka ka­riera roz­po­częła się od pi­sa­nia po­wie­ści i opo­wia­dań, które po­ru­szały te­maty do­ty­czące klasy spo­łecz­nej, roli ko­biet i prze­mian za­cho­dzą­cych w spo­łe­czeń­stwie wik­to­riań­skim. W „Pół życia temu” Ga­skell bada zło­żo­ność re­la­cji ro­dzin­nych, po­ka­zu­jąc, jak mi­łość, po­świę­ce­nie i zro­zu­mie­nie mogą pomóc w prze­zwy­cię­że­niu naj­trud­niej­szych mo­men­tów.

W tej po­ru­sza­ją­cej opo­wie­ści, kiedy Mar­ga­ret, matka Susan, za­pada na ciężką cho­robę, młoda ko­bieta od­krywa, jak głę­boka jest jej mi­łość do matki i jak wiele jesz­cze musi się na­uczyć o sile, cier­pli­wo­ści i ro­dzin­nych wię­zach. W miarę jak cho­roba po­stę­puje, Susan staje w ob­li­czu wła­snych emo­cji, wspo­mnień i żalu, co pro­wa­dzi ją do głęb­szej re­flek­sji nad jej re­la­cją z matką oraz jej rolą w ro­dzi­nie.

„Pół życia temu” to nie tylko hi­sto­ria o walce z utratą, ale także głę­boka re­flek­sja nad tym, co zna­czy być człon­kiem ro­dziny, jak prze­ja­wiać mi­łość w co­dzien­nych zma­ga­niach i jak od­naj­dy­wać na­dzieję w naj­trud­niej­szych chwi­lach. Ga­skell z mi­strzow­ską pre­cy­zją przed­sta­wia nie tylko uczu­cia swo­ich bo­ha­te­rów, ale także tło spo­łeczne, w jakim się po­ru­szają, co czyni tę po­wieść nie­zwy­kle au­ten­tyczną i uni­wer­salną.

Przy­go­tuj się na od­kry­wa­nie głębi ludz­kich uczuć, które na za­wsze po­zo­staną w Two­jej pa­mięci. „Pół życia temu” to książka, która nie tylko wciąga, ale rów­nież in­spi­ruje do prze­my­śleń nad re­la­cjami, mi­ło­ścią i war­to­ściami, które są nie­zmienne w ob­li­czu upły­wa­ją­cego czasu.

Tytuł: Pół życia temu

Autor: Eli­za­beth Cle­ghorn Ga­skell

ROZ­DZIAŁ I.

Pół wieku temu, w jed­nej z dolin West­mo­re­land, żyła sa­motna ko­bieta o imie­niu Susan Dixon. Była wła­ści­cielką nie­wiel­kiego go­spo­dar­stwa, w któ­rym miesz­kała, oraz około trzy­dzie­stu lub czter­dzie­stu akrów ota­cza­ją­cej ją ziemi. Po­sia­dała rów­nież dzie­dziczne prawo do wy­biegu dla owiec, roz­cią­ga­ją­cego się aż do dzi­kich wzgórz, które gó­rują nad Blea Tarn. W lo­kal­nym kon­tek­ście można ją uznać za ko­bietę stanu. Jej dom można jesz­cze zo­ba­czyć na dro­dze Oxen­fell, mię­dzy Skel­with a Co­ni­ston. Ścieżka pro­wa­dzi przez wrzo­so­wi­ska, któ­rymi od czasu do czasu prze­jeż­dżały wozy po darń z Oxen­fell. Przy dro­dze szumi stru­myk, dając po­czu­cie to­wa­rzy­stwa, które ła­go­dzi głę­boką sa­mot­ność, w ja­kiej zwy­kle prze­mie­rza się tę trasę.

Kilka ki­lo­me­trów od Co­ni­ston znaj­duje się go­spo­dar­stwo - szary ka­mienny dom oraz plac bu­dyn­ków go­spo­dar­czych ota­cza­jący zie­loną prze­strzeń szorst­kiej mu­rawy. W jej cen­trum ro­śnie po­tężny, ża­łobny cis, two­rząc uro­czy­sty cień, ni­czym śmierć w samym sercu świa­tła i cie­pła naj­ja­śniej­szego let­niego dnia. Po stro­nie od­da­lo­nej od domu po­dwó­rze opada do ciem­no­brą­zo­wego ba­senu, za­si­la­nego świeżą wodą z prze­le­wów ka­mien­nej cy­sterny, do któ­rej nie­ustan­nie i me­lo­dyj­nie wpada stru­myk. Bydło pije z tej cy­sterny, a do­mow­nicy przy­no­szą swoje dzbany, na­peł­nia­jąc je wodą pitną w po­wol­nym, lecz ele­ganc­kim pro­ce­sie. No­si­cielka wody przy­nosi ze sobą liść pa­proci ję­zy­ko­wej, wkła­da­jąc go w szcze­linę sza­rej skały, two­rzy chłodną, zie­loną wy­lewkę dla mu­su­ją­cego stru­mie­nia.

Obec­nie dom nie przy­po­mina tego, czym był za życia Susan Dixon. Wów­czas każda mała dia­men­towa szyba w oknach lśniła czy­sto­ścią. Można było jeść z pod­łogi, a w cy­no­wych ta­ler­zach i wy­po­le­ro­wa­nym dę­bo­wym awmry można było zo­ba­czyć swoje od­bi­cie. Nie­wielu ob­cych pe­ne­tro­wało dalej niż do kuchni, którą można było uznać za pań­stwową. Raz czy dwa wę­drowni tu­ry­ści, przy­cią­gnięci ma­low­ni­czo­ścią tego miej­sca i wy­jąt­kową czy­sto­ścią domu, we­szli do środka, ofe­ru­jąc wy­star­cza­jącą ilość pie­nię­dzy, aby sku­sić go­spo­dy­nię do przy­ję­cia ich jako lo­ka­to­rów. Twier­dzili, że nie będą spra­wiać kło­po­tów, będą wę­dro­wać lub szki­co­wać przez cały dzień, a je­dze­nie za­do­woli ich w Wa­ter­head Inn w Co­ni­ston. Jed­nak żadna hojna suma ani uczciwe słowa nie po­ru­szyły jej ka­mien­nej po­stawy ani mo­no­ton­nego tonu obo­jęt­nej od­mowy. Żadna per­swa­zja nie skło­niła jej do po­ka­za­nia więk­szej czę­ści domu niż pierw­szy pokój; żaden pozór zmę­cze­nia nie spra­wił, że znu­żeni go­ście otrzy­my­wali za­pro­sze­nie, by usiąść i od­po­cząć. Jeśli ktoś bar­dziej śmiały i mniej de­li­katny robił to bez py­ta­nia, Susan stała obok, zimna i po­zor­nie głu­cha, lub od­po­wia­dała je­dy­nie naj­krót­szymi mo­no­sy­la­bami, do­póki nie­pro­szony gość nie od­szedł.

Jed­nak ci, z któ­rymi miała do czy­nie­nia, sprze­da­jąc bydło lub pro­dukty rolne, mó­wili o niej, że jest chętna do tar­go­wa­nia się, trudna do zro­bie­nia, i nigdy nie szczę­dziła sobie wy­siłku ani zmę­cze­nia na targu czy w polu, aby jak naj­le­piej wy­ko­rzy­stać swoje pro­dukty. Pro­wa­dziła sia­no­kosy swo­imi szyb­kimi, sta­bil­nymi gra­biami, dzia­ła­jąc z rów­nym, bez­sze­lest­nym ru­chem. Była jedną z naj­wcze­śniej­szych na targu, ba­da­jąc próbki owsa, wy­ce­nia­jąc je, a na­stęp­nie z po­nurą sa­tys­fak­cją od­wra­ca­jąc się do swo­jej czy­stej ku­ku­ry­dzy.

Wier­nie i długo słu­żyli jej ci, któ­rzy byli ra­czej jej współ­pra­cow­ni­kami niż słu­gami. Była równa i spra­wie­dliwa w kon­tak­tach z nimi. Jeśli była oso­bliwa i cicha, znali ją i wie­dzieli, że można na niej po­le­gać. Nie­któ­rzy z nich znali ją od dzie­ciń­stwa, a głę­boko w ich ser­cach kryła się nie­wy­po­wie­dziana - pra­wie nie­świa­doma - li­tość dla niej, po­nie­waż znali jej hi­sto­rię, choć nigdy o niej nie mó­wili.

Tak, to były czasy, kiedy ta wy­soka, chuda, twardo zbu­do­wana, kan­cia­sta ko­bieta, która nigdy się nie uśmie­chała i pra­wie nigdy nie wy­po­wia­dała zbęd­nych słów, była piękną dziew­czyną o ja­snym uspo­so­bie­niu i ró­ża­nym ko­lo­rze. Pa­le­ni­sko w Yew Nook było tak jasne jak ona, pełne ro­dzin­nej mi­ło­ści, mło­dzień­czej na­dziei i ra­do­ści. Pięć­dzie­siąt lub pięć­dzie­siąt jeden lat temu Wil­liam Dixon i jego żona Mar­ga­ret żyli, a ich córka Susan miała około osiem­na­stu lat — dzie­sięć lat wię­cej niż ich je­dyne dziecko, chło­piec na­zwany imie­niem ojca.

Wil­liam i Mar­ga­ret Dixon byli ra­czej wyż­szymi ludźmi, o cha­rak­te­rze, który, jak sądzę, na­le­żał wy­łącz­nie do klasy mężów stanu z West­mo­re­land i Cum­ber­land — spra­wie­dliwi, nie­za­leżni, prawi; nie­chętni do mó­wie­nia, życz­liwi, ale nie de­mon­stra­cyjni; nie lu­biący zmian, no­wych dróg i no­wych ludzi; roz­sądni i sprytni. Ich go­spo­dar­stwa do­mowe były sa­mo­wy­star­czalne, a człon­ko­wie ro­dzin mieli nie­wielką cie­ka­wość wzglę­dem swo­ich są­sia­dów, z któ­rymi rzadko spo­ty­kali się w ce­lach to­wa­rzy­skich, z wy­jąt­kiem usta­lo­nych okre­sów strzy­że­nia owiec i Bo­żego Na­ro­dze­nia.

Czer­pali pewną trzeźwą przy­jem­ność z gro­ma­dze­nia pie­nię­dzy, co cza­sami czy­niło ich nie­szczę­śli­wymi, jak okre­ślają ską­pych ludzi na pół­nocy, w star­szym wieku. Nie czy­tali lek­kiej ani ulot­nej li­te­ra­tury, ale w pra­wie każ­dym domu można było zna­leźć po­ważne, so­lidne książki przy­wie­zione przez akwi­zy­to­rów, takie jak „Raj utra­cony”, „Od­zy­skany”, „Śmierć Abla”, „Du­chowy Ki­chot” i „Po­stęp Piel­grzyma”. Męż­czyźni od czasu do czasu wy­cho­dzili na la­king, czyli grę w karty, pijąc ca­łymi dniami, a ich za­tro­skane żony mu­siały ich ści­gać, nie od­wa­ża­jąc się zo­sta­wić mężów na pa­stwę losu na dzi­kich, prze­pa­ści­stych dro­gach. Wę­dro­wały z la­tar­nią w ręku, w środku nocy, aby zna­leźć i po­pro­wa­dzić pi­ja­nego męża do domu, który na­stęp­nego dnia cier­piał na straszny ból głowy, a póź­niej, na po­waż­nie, trzeźwo i cno­tli­wie wy­glą­da­jąc, za­cho­wy­wał się tak, jakby na świe­cie nie było słodu i spi­ry­tu­so­wych trun­ków. Żony rzadko przy­po­mi­nały im o ich wy­stęp­kach, po­nie­waż takie spo­ra­dyczne wy­bu­chy były dla nich czymś oczy­wi­stym, gdy tylko mijał wy­wo­łany przez nie bez­po­średni nie­po­kój.

Takie były — i takie są — cechy cha­rak­te­ry­styczne klasy, która obec­nie od­cho­dzi z po­wierzchni ziemi, tak jak ich to­wa­rzy­sze, yeomen, zro­bili to przed nimi. Jed­nym z nich był Wil­liam Dixon. Był spryt­nym, mą­drym rol­ni­kiem w swo­ich cza­sach, kiedy spryt wy­ka­zy­wano ra­czej w ho­dowli owiec i bydła niż w upra­wie ziemi. Z po­wodu swo­jego cha­rak­teru mę­żo­wie stanu z oko­lic Ken­dal lub Bor­row­dale, za­moż­niejsi od niego, wy­sy­łali swo­ich synów do niego na rok lub dwa, aby na­uczyli się jego metod przed za­ło­że­niem wła­snych go­spo­darstw.

Kiedy Susan, jego córka, miała około sie­dem­na­stu lat, Mi­chał Hurst był słu­żą­cym na far­mie w Yew Nook. Pra­co­wał z panem, miesz­kał z ro­dziną i był trak­to­wany jak równy, z wy­jąt­kiem pracy w polu. Jego oj­ciec był bo­ga­tym mężem stanu z Wy­th­burne, za Gra­smere; dzięki służ­bie Mi­cha­ela ro­dziny się po­znały, a Di­xo­no­wie cho­dzili na strzy­że­nie owiec do High Beck, pod­czas gdy Hur­sto­wie scho­dzili przez Red Bank i Lo­ugh­rig Tarn, by do­trzeć do Yew Nook na uczty bo­żo­na­ro­dze­niowe. Oj­co­wie spa­ce­ro­wali razem po po­lach, oglą­dali bydło i owce, a także przy­glą­dali się swoim ko­niom. Matki z kolei zaj­mo­wały się oglą­da­niem mle­czarni i go­spo­darstw, każda z nich otwar­cie po­dzi­wiała plany dru­giej, ale skry­cie pre­fe­ru­jąc wła­sne.

Za­równo oj­co­wie, jak i matki od czasu do czasu rzu­cali okiem na Mi­cha­ela i Susan, któ­rzy my­śleli tylko o far­mie lub mle­czarni. Ich nie­wy­po­wie­dziane przy­wią­za­nie było jed­nak na tyle na­tu­ralne i od­po­wied­nie, że każde z ro­dzi­ców cie­szyło się z niego, cho­ciaż, z cha­rak­te­ry­styczną dla sie­bie re­zerwą, nigdy o nim nie mó­wiono — nawet mię­dzy mężem a żoną.