34,99 zł
Na południowym krańcu Polski, w masywie Babiej Góry, wznosi się potężny szczyt. Mówią na niego Diablak. Ponoć kiedyś na jego szczycie stał zamek diabła. Zawalił się i zostały po nim tylko kamienie, które wciąż tam leżą. A na Diablaku tajemnica goni tajemnicę, wiele osób dostrzega tu dziwne rzeczy i zjawy. Ekipa Koszmarka postanawia zbadać sprawę i sprawdzić, czy Diablak jest nawiedzony. Na tym przecież polegają ich wakacje z Koszmarkiem! Nikt nie wierzy w duchy, wampiry i inne potwory, co nie znaczy, że należy lekceważyć zagadkowe zjawiska. Po pobycie w Bieszczadach dobrze wiedzą, że realny świat miewa sekrety, a to, że w końcu da się je naukowo wytłumaczyć, nie czyni ich mniej niebezpiecznymi. Czy coś podobnego dzieje się na Diablaku?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 177
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Na południowym krańcu Polski, w masywie Babiej Góry, wznosi się potężny szczyt. Mówią na niego Diablak. W niższych partiach otulony jest gęstym zielonym lasem, w wyższych odsłonięty i pokryty kamieniami. Wygląda całkiem zwyczajnie, jak tysiąc innych gór, ale może to tylko złudzenie? Może wśród pokrywających jego zbocza zarośli i głazów kryją się tajemnice – mroczne i przerażające? Podobno czasem coś się tutaj budzi. Słychać wtedy dziwne odgłosy, widać osobliwe stwory, słoneczna pogoda zmienia się w burzową, a turyści tracą orientację na najłatwiejszym szlaku.
Dawniej uważano, że na Diablaku straszy. Czy dziś ktoś jeszcze w to wierzy?
Na pewno nie rodzina podróżująca koszmarnie brzydkim vanem. Babcia, dziadek, dwoje wnucząt i pies. Właśnie przyjechali na kemping. Wychylają głowy przez okna samochodu i przyglądają się Diablakowi. Zamiast dreszczu niepokoju, czują radość. Żartują.
Nie wiedzą, że właśnie wkroczyli na bardzo niebezpieczną ścieżkę.
* * *
Kacper rozejrzał się dookoła. Kemping wyglądał perfekcyjnie. Trawa przycięta, powierzchnia równa, żadnych kałuż, dołków i mrowisk, a to wszystko jest ważne, gdy zamierza się urządzić nocleg w namiocie. Chłopiec nigdy wcześniej nie spał w takich warunkach i nie mógł się doczekać, żeby spróbować. To przecież prawie jak praktyczna lekcja prepperstwa! Kto wie, czy w razie awarii cywilizacji nie będzie musiał żyć w lesie?
Bardziej od treningu przetrwania cieszył jednak Kacpra widok na okolicę. Z tej części pola namiotowego Diablak był jak na wyciągnięcie ręki.
Chłopiec przyłożył lornetkę do oczu. Szczyt tonął we mgle, nieco niżej wiatr wyginał korony drzew. Ze wszystkich stron spływały chmury, jakby góra przyciągała kłopoty. Dziwna sprawa, bo w dolnych partiach wzniesienia i u jego podnóża pogoda była bez zarzutu.
– Pierwsze wrażenia? – Lena uniosła głowę znad sterty bagażu.
Kacper rozpromienił się.
– Diablak jest bardzo podejrzany! Nie przyjechaliśmy tu na darmo. Będzie się działo. Możemy zaczynać śledztwo.
– Super, ale… – Dziewczynka wyszarpnęła spod walizek podłużną torbę. – Najpierw sprawdzę moje skarby.
Odetchnęła, gdy się okazało, że jej drogocenna patelnia i równie wartościowy garnek, na których ćwiczyła do eliminacji do MasterChef Junior, nadal są całe.
– Dziadek znowu gnał po wertepach, zamiast słuchać nawigacji, mój sprzęt mógł ucierpieć – wyjaśniła Kacprowi.
– To ja też rzucę okiem na swój – odrzekł i niemal wsadził głowę do plecaka, gdzie trzymał „osobisty szpej”, czyli kolekcję przedmiotów stworzonych do przetrwania w trudnych warunkach: latarki, scyzoryki, ogrzewacze dłoni, tabletki uzdatniające wodę, kompas i wiele innych.
Wszystko było w porządku.
– No to zaczynajmy – powiedział. – Gdzie jest reszta?
Malina buszował w krzakach. Babcia Ula witała się z właścicielem kempingu, który przyszedł załatwić formalności z nowymi gośćmi. Dziadek Marek właśnie wyciągnął z worka namiot. Zdezorientowany gapił się na górę materiału, stertę pałąków, szpilek oraz linek.
– Wygląda, jakby zobaczył tykającą bombę – zachichotała Lena.
– Dziadku, pomóc ci? – zaproponował Kacper.
Starszy pan podrapał się po głowie.
– Chyba sprzedali nam za dużo części albo za mojej młodości namioty były prostsze w obsłudze.
– Dzieciaki! – zawołała babcia. – Bierzcie się za rozkładanie swojego! Ale najpierw chodźcie przedstawić się panu Romkowi. Malina, ty też!
Właściciel kempingu okazał się sympatycznym siedemdziesięciolatkiem, łysym jak kolano.
– Aha, ty jesteś Lena, ty Kacper, a ten łobuziak to Malina – powiedział.
Zwierzak zamachał ogonem.
– Łobuziak? – zaciekawiła się babcia. – Coś zbroił?
Mężczyzna pogłaskał Malinę po grzbiecie.
– Powiedzmy, że przebiegł się już po kempingu i okolicach.
– Hau – jakby przytaknął owczarek, któremu samodzielny spacer bardzo się spodobał.
– Przebiegł? – dalej dociekała babcia.
Okazało się, że Malina już zdążył rozgonić stadko kur z gospodarstwa sąsiadującego z polem namiotowym, wyrwać z drzemki wylegującego się na płocie kocura i przestraszyć małego grubiutkiego kundelka, który sapał na poduszce przed jedną z przyczep kempingowych.
– Ach tak – zamruczała niewyraźnie babcia. – Nie powinnam spuszczać go z oka. Niby wie, czego mu nie wolno, jest bardzo dobrze wyszkolony i jeszcze lepiej wychowany…
– To geniusz – wtrąciła Lena.
Starsza pani gorliwie pokiwała głową.
– Prawda, mój pies ma więcej dyplomów niż niejeden szóstkowy uczeń, więc na pewno niczego złego nie zrobił umyślnie, ale i tak przepraszam. W imieniu swoim oraz Maliny.
– Hau!
Właściciel kempingu machnął ręką, najwyraźniej nie bardzo przejął się wybrykami zwierzaka.
– Nie ma o czym mówić – zapewnił, po czym zamyślił się na chwilę i dodał: – Jeśli z tego czworonoga taki profesor jak mówicie, to świetnie trafiliście z przyjazdem. Za cztery dni w naszej wiosce odbędzie się konkurs psich umiejętności. Żadne wielkie halo, zwykła lokalna impreza dla amatorów, głównie chodzi w niej o dobrą zabawę. Gdyby Malina wziął udział, z pewnością wygrałby i uświetnił całe wydarzenie. Dacie się namówić?
– Oczywiście – odpowiedziała babcia bez namysłu, bo była nie tylko znakomitą specjalistką od szkolenia psów, lecz także wielką fanką tej sztuki. – Dobrze, że nam pan o tym powiedział, nic nie wiedzieliśmy. Z radością wystąpimy. Prawda, Malina?
– Hau!
– Można zdobyć medal i pęto kiełbasy – dodał staruszek.
– Hau! Hau!
– Wchodzimy w to! – zapalił się dziadek, który kiełbasy nigdy nie odmawiał.
– Sprawa przesądzona, zapisze nas pan?
Pan Romek przytaknął, a potem uważniej przyjrzał się swoim nowym gościom. Nie przyjechali tu dla psiego konkursu, nie wyglądali też na zapalonych wielbicieli wspinaczki, ale zjawili się i na dodatek z jakiegoś powodu zajęli miejsce, z którego górę widać było najlepiej.
– A zatem kim jesteście? Zwykłymi turystami, którzy przyjechalizdobyć szczyt, czy przyciągnęły was tajemnice Diablaka? – zapytał. – Może się mylę, ale wyglądacie na zgraną ekipę, która szuka niezwykłych przeżyć.
Lena, Kacper, babcia i dziadek uśmiechnęli się w tym samym momencie. Dla wszystkich były to wakacje życia. Takie z superprzygodami! Przemierzali kraj, odwiedzając miejsca znane z niewyjaśnionych wydarzeń. Niczym Kudłaty i reszta Tajemniczej Spółki podróżowali kolorowym vanem, ozdobionym na wzór Wehikułu Tajemnic. Tyle, że ich samochód wcale nie wyglądał uroczo. Po niefachowym przemalowaniu zrobił się tak brzydki, że rodzina zgodnie nazwała go Koszmarkiem. W skład zespołu nie wchodził też Scooby Doo. Jego miejsce zajął Malina, owczarek belgijski. Najmądrzejszy i najodważniejszy pies na świecie.
– Zdecydowanie jesteśmy tu dla sławy Diablaka – powiedział dziadek.
– Rozwiązujemy zagadkowe sprawy – dodała z dumą Lena. – W Bieszczadach wyjaśniliśmy tajemnicę zniknięcia pary naukowców1.
Brwi pana Romana podjechały w górę.
– Proszę, proszę…
– Wszyscy uważali, że porwały ich wampiry, a okazało się, że przez miesiąc wędrowali po lasach – wtrąciła babcia.
Lena i Kacper stłumili chichot. Gdyby tylko starsi państwo wiedzieli, co naprawdę działo się w Jaworniku! Wampirów rzeczywiście tam nie było, ale tunele magnetyczne, w których znikali ludzie, owszem. Dzieci ledwie się z nich wydostały, przy okazji ratując życie małżeństwu genialnych fizyków, Agnieszce Jelonek i Filipowi Tadejce.
– Jesteśmy detektywami. Zamknęliśmy jedną sprawę, zaczynamy drugą. Chcemy wyjaśnić, co dzieje się na Diablaku – powiedział Kacper. – Wiemy, że ludzie widują tu dziwne rzeczy. Na przykład czarnego konia…
– I skrzaty! – przerwała mu Lena.
– Tak! I wiemy, że zdarzały się tu tragedie. Katastrofy lotnicze…
– A turyści błądzą na szlakach. Kilku zginęło.
– Na Diablaku pogoda zmienia się nagle.
– Podobno jest tu jakaś tajemnicza jaskinia!
– Albo portal pomiędzy niebem a piekłem...
– Bo grasował tu diabeł.
– I odbywały się sabaty czarownic.
Dzieci przekrzykiwały się podekscytowane, a babcia Ula uśmiechnęła się pod nosem.
– Nasze wnuki trochę czytały na temat Diablaka. Strasznie zapaliły się do tego śledztwa.
Pan Romek wcale się nie zdziwił. Niejedno już widział. Najwyższa góra Beskidów Zachodnich przyciągała mnóstwo maniaków marzących o wyjaśnieniu lokalnych tajemnic.
– Wciąż przyjeżdżają do nas tacy jak wy – powiedział. – Gościliśmy poszukiwaczy duchów i UFO, inni podawali się za wiedźmy albo egzorcystów. Każdy przyjeżdżał z własną teorią. Nawet teraz jest tu kilku takich oryginałów.
Dzieci wyciągnęły szyje. Po kempingu szwendali się turyści zajęci popołudniowym relaksem, sprzątaniem, przygotowywaniem posiłków.
– Którzy to? – szepnęła konspiracyjnie dziewczynka.
Babcia i dziadek przygryźli wargi, a i pan Romek zdołał zachować powagę.
– Dobrze, powiem wam – zdecydował po namyśle. – Ale gdyby ktoś pytał, nie wiecie tego ode mnie. Otóż…
Nie dokończył, bo rozdzwonił mu się telefon.
– Halo? Uhm, oczywiście, miejsce czeka na panią. Odpowiednio duże na przyczepę kempingową, tak jak się umawialiśmy. Jeszcze większe? Jednak przyjedzie pani kamperem? Rozumiem. W takim razie muszę przygotować inny placyk. Do zobaczenia.
Spojrzał na dzieci, wciąż oczekujące na wyjaśnienia, kto jeszcze oprócz nich bada tajemnice Diablaka.
– Bardzo was przepraszam. Dokończymy później. Muszę pilnie się czymś zająć. – Wskazał na telefon. – Wymagająca klientka.
* * *
Rozłożenie pary sporych namiotów, z których każdy miał dwie sypialnie i przedsionek, ekipie Koszmarka zajęło więcej czasu niż obiecywano im w sklepie ze sprzętem turystycznym. Wszystko dlatego, że dziadek uparł się nie korzystać z instrukcji, tylko składał części „na swój nos”. Wciąż coś zmieniał i ulepszał, aż w końcu udało mu się tak postawić namiot, że wejście gdzieś zaginęło, ale – jakimś cudem – w środku utknął Malina.
Gdy wreszcie bałagan został opanowany, babcia opadła na dmuchaną matę, która służyła za materac.
– Mam dosyć – stwierdziła. – Przynajmniej przez godzinę niech nikt się do mnie nie zbliża.
Dziadek klapnął obok niej, tyle że z mniejszym wdziękiem.
– Do mnie też. Jestem wykończony.
– A co z naszym podwieczorkiem? – przypomniał Kacper, któremu kiszki marsza grały z głodu. – Wiecie chociaż, gdzie jest kuchnia?
– Hau! – Malina zawsze wtrącał swoje trzy grosze, gdy słyszał słowa „podwieczorek” i „kuchnia”, należące do tych – w jego mniemaniu – magicznych.
Babcia Ula zwilżyła chusteczkę higieniczną wodą z butelki. Położyła ją sobie na czole jak kompres.
– Sami się tym zajmijcie. Pochodźcie, popytajcie, sprawdźcie, co, gdzie i jak. Jesteście już duzi, na pewno to ogarniecie.
Dziadek wcisnął pod głowę worek ze śpiworem.
– A przy okazji zróbcie staruszkowi kawę. – Wyciągnął się wygodniej. – I może kilka kanapeczek.
Kacper westchnął.
– Rozsądek i odpowiedzialność – przypomniał opiekunom hasło wyprawy ustalone przez rodziców, ale już w Bieszczadach zapomniane. – Mówi wam to coś?
Babcia Ula łypnęła na niego spod kompresu.
– Nic, zupełnie. A teraz znikajcie, bo chcę się zdrzemnąć.
Lena, Kacper oraz Malina zniknęli więc, czyli poszli zwiedzić kemping, ale też przyjrzeć się turystom. Dobrze byłoby wiedzieć, z kim przyjdzie im rywalizować. Może uda się rozpoznać konkurentów, których – jak wynikało z opowieści pana Romka – nie brakowało?
Tuż za Koszmarkiem natknęli się na kilka namiotów należących do studentów z Katowic – zapalonych miłośników wspinaczek. Młodzi Ślązacy byli bardzo mili, wyjaśnili gdzie znaleźć łazienki, śmietnik, ujęcie czystej wody, miejsce na ognisko oraz – co Kacper w myślach bardzo pochwalił – hydrant przeciwpożarowy. Jednak pytanie o tajemnice Diablaka bardzo ich rozbawiło.
– Nie wierzymy w żadne czary, jaskinie mocy czy zjawy. Jesteśmy za dorośli na bajki – zaśmiała się jedna ze studentek. – Poza tym wchodziliśmy na szczyt wiele razy, nigdy nie widzieliśmy niczego podejrzanego.
– Pytaliście o kuchnię? Jest tam – zakończył rozmowę jej kolega.
Na widok schludnego budynku z potężnym kominem Lena przyspieszyła. Musiała przekonać się, jakim sprzętem do pichcenia posiłków dysponuje kemping. Sprawdziła liczbę palników gazowych, obejrzała piekarnik, mikser, kuchenkę mikrofalową. W Jaworniku opanowała robienie deseru – flambirowanych bananów. Tym razem chciała spróbować sił w wegetariańskich daniach obiadowych. W ostatnim dniu pobytu pod Diablakiem zaplanowała podać stek z kalafiora z sosem z awokado, sałatkę z jarmużu i piklowaną czerwoną cebulę. Widziała taki zestaw w jednym z odcinków MasterChef Junior.
– Wchodzicie czy wychodzicie? – rozległ się ponury głos z tyłu. – Nie mam czasu czekać.
Na progu kuchni stał mężczyzna z długimi włosami związanymi w kucyk. Na szyi nosił łańcuszki z dziwnymi amuletami, a na palcach pierścienie. Każdy z innym kamieniem, każdy zdobiony innym symbolem. Ubrany na czarno, w ciężkich wojskowych butach i długim swetrze, który układał się jak peleryna, nie wyglądał na turystę.
– Hau – mruknął Malina.
Raczej nie spodobał mu się ten człowiek.
Mężczyzna zaczął przeszukiwać szafki, zdawało się, że nie zwracając już uwagi na dzieci i psa.
– Na waszym miejscu bym wyszedł – odezwał się jednak.
Nie było to uprzejme, ale Lena wcale się tym nie przejęła. Detektywi muszą rozmawiać z każdym, w przeciwnym razie przecież niczego by się nie dowiedzieli.
– Jestem Lena, to Kacper, a nasz pies nazywa się Malina.
Gbur nawet się nie obejrzał. Podszedł do kuchenki, postawił na niej patelnię, zapalił płomień. Wyciągnął z kieszeni saszetkę i cisnął jej zawartość na patelnię.
– Maks Gacmanga! – krzyknął.
W pomieszczeniu rozszedł się intensywny zapach tymianku, buchnął dym. Mężczyzna podkręcił płomień, jednocześnie machając rękoma nad patelnią, żeby woń spalonych ziół szybciej się rozprzestrzeniała.
Malina schował się pod stół. Nakrył nos łapami. Kacper zaczął pokasływać.
– Maks Gacmanga… ekhe… to jakieś… ekhe… zaklęcie?
Mężczyzna prychnął, ni to oburzony, ni rozbawiony.
– Nie, tak się nazywam.
– Dlaczego przyjechał pan pod Diablak? Słyszał pan coś niesamowitego?
– Albo widział? – zakrztusiła się Lena.
Gacmanga mamrotał coś pod nosem. Przytknął palec do czoła, kiwał się na boki jak w transie. Nagle splunął przez lewe ramię, obrócił się trzykrotnie wokół własnej osi.
– Z drogi! – burknął i wymaszerował z kuchni razem z dymiącą patelnią.
Dzieci wypadły na zewnątrz, trąc załzawione oczy. O mało nie potrąciły staruszki, która przydreptała pod kuchnię z dziecięcym wózkiem.
– Fuj… – Kobieta zmarszczyła nos.
– To nie my! – zaprotestował Kacper.
– Oczywiście, że nie. To tamten typek. Codziennie czymś smrodzi. Kuchnia to nie miejsce na rytuały! – krzyknęła w stronę oddalającego się Gacmangi.
– Ależ tak, pani Mario! Góra pani tego nie powiedziała? – odwrzasnął.
– Też mi coś – oburzyła się. – Proszę z tego nie kpić. A poza tym, tak nie wolno! Dym drażni oczka mojego… Aaa!
Ostatni okrzyk sprowokował Malina. Wsadził właśnie łeb do wózka i ogromnie zadowolony z tego, co w nim zobaczył, walił ogonem na boki.
– Wyłaź! – wrzasnęła starsza pani. – Przerazisz Felusia.
– On nic nie zrobi. Jest bardzo łagodny – zapewniła Lena. – Malina kocha maluchy. To pani wnuczek?
– Ależ skąd. To mój pies.
Starsza pani odchyliła kocyk. Na eleganckiej poduszce leżał kundelek, okrągły jak obwarzanek i długi jak okazała kiełbaska. To pewnie jego miał na myśli pan Romek, mówiąc, że Malina przestraszył małego psiaka, ale chyba się mylił – grubasek nie wyglądał na przerażonego. Sapał głośniej niż parowóz, lecz na widok owczarka aż się zaślinił ze szczęścia.
– Hau! – Spróbował podskoczyć.
– To Feluś – powiedziała pani Maria – jest wrażliwy i bystry.
– Chyba chce pobiegać z Maliną – roześmiał się Kacper.
– Hau! – zdawało się, potwierdził Feluś, dźwigając się na łapki, choć pękaty brzuszek ciągnął go z powrotem na poduchę. –Hau!
– O nie, nie, nie! – zaprotestowała jego właścicielka. – Nie wolno się męczyć ani ekscytować, kochany. To może ci zaszkodzić.
Pogrzebała w torebce.
– Proszę, twoje ulubione ciasteczko – podetknęła Felusiowi smakołyk pod nos.
Lenie i Kacprowi zrobiło się żal zwierzaka. Pies, któremu nie wolno biegać, bo się zmęczy? Pies, który nie powinien cieszyć się za bardzo?
– Feluś jest wszystkim, co mam, więc muszę go chronić – wyznała staruszka.
Przyjrzała się baczniej nowo poznanej gromadce.
– Jesteście nowi. Przyjechaliście tym brzydkim samochodem, tak?
– Koszmarkiem – potwierdziła Lena – ale dla nas jest śliczny.
– A gdzie wasi opiekunowie?
– Śpią. Zabronili nam zawracać sobie głowę. Chyba że przyniesiemy im kawę i kanapki – wywrócił oczami Kacper.
– Więc biegacie zupełnie sami? – przejęła się staruszka. – Pod Diablakiem?
– Z Maliną. Jemu nikt nie podskoczy.
Owczarek wyszczerzył radośnie olbrzymie kły. Pani Maria wzdrygnęła się na ten widok. Zapewne oczyma wyobraźni ujrzała tłustą łapkę Felusia znikającą w paszczy Maliny.
– Wybieracie się na szczyt?
– Wiadomo!
Pani Maria westchnęła.
– Ciągle ktoś się tam pałęta. Ludzie nie patrzą pod nogi, są nieostrożni.
Zabrzmiało to bardzo tajemniczo. Lena i Kacper natychmiast nadstawili uszu.
– Powinniśmy o czymś wiedzieć? Szukamy informacji o jaskini, zjawach i…
– W takie bzdury nie wierzę – prychnęła staruszka. – Ale jest inna ważna rzecz.
– Niech pani powie!
Nachyliła się ku nim konspiracyjnie.
– Nie zdepczcie białych kwiatów. Zaklinam, uważajcie na nie! – szepnęła, a potem okręciła się na pięcie i tyle ją widzieli.
Lena zastanowiła się. O co chodzi z tymi kwiatami? Przed czym przestrzegała ich ta kobieta? A facet z patelnią? Naprawdę odprawiał jakiś rytuał i nazywał się tak dziwacznie? Mnóstwo pytań i niewiadomych. Jedno wydawało się jednak pewnikiem – Maks i Maria należeli do tych gości kempingu, których pod Diablaka zwabiły jego tajemnice. Gacmanga robił jakieś czary-mary, zaś staruszka rozmawiała z górą, a przynajmniej próbowała.
Lena spojrzała na Kacpra. Uniósł kciuk. Zrozumieli się bez słów: brawo, zidentyfikowaliśmy dwójkę konkurentów. Znajdźmy następnych.
Zaaferowani, nie zauważyli przyczajonej za kuchnią pulchnej, rudowłosej dziewczynki. Zorientowali się, że ich podgląda, gdy Malina popędził w jej kierunku. Biedak, naprawdę chciał się wreszcie zaprzyjaźnić z kimś nowym, więc gnał, aż się kurzyło. Mała zakryła oczy z przerażenia.
– Nie bój się! – krzyknęła Lena i rzuciła się w pogoń za zwierzakiem. – Jest bardzo miły.
Owczarek robił wszystko, żeby to potwierdzić. Skakał wokół dziewczynki i łasił się jak szczeniak.
– To Malina – powiedział Kacper, w następnej kolejności przedstawiając siebie i Lenę.
– Lubka – szepnęła rudowłosa, a na jej bladą twarz wypełzł rumieniec. – To znaczy Lubomira.
Przestąpiła nieśmiało z nogi na nogę, jakby czekała, kto pierwszy zacznie się śmiać z jej imienia.
– Fajnie – stwierdziła Lena. – Mamy po jedenaście lat. A ty?
– Dziewięć – odpowiedziała dziewczynka tak samo cichutko jak poprzednio.
Rozmowa nie kleiła się. Może dlatego, że Lubka zerkała na Lenę z zawstydzeniem. Chodziło o to, że sama przypominała pączek, a dla jej nowej znajomej nawet rozmiar XXS był zbyt obszerny?
– Przyjechaliśmy na kilka dni z babcią i dziadkiem – Kacper rzucił pierwszą z brzegu uwagę, bo głupio było tak milczeć. – Też mieszkasz w namiocie?
Lubka wyciągnęła palec w stronę terenowego volvo, obok którego parkowała okazała przyczepa kempingowa. Przy samochodzie stała duża, roześmiana kobieta. Ona także miała jasną cerę i rude włosy. Obejmował ją równie wesoły mężczyzna o posturze niedźwiedzia.
– To twoi rodzice? – domyśliła się Lena. – Ależ jesteś do nich podobna!
Dziewczynka jeszcze bardziej poczerwieniała.
– Odczepcie się! – pisnęła i uciekła.
– Co ja takiego powiedziałam? – zdziwiła się Lena.
Kacper nie miał zielonego pojęcia.
Głupio im się zrobiło. Czymś się małej narazili. Postanowili naprawić to przy najbliższej okazji.
* * *
Dziadek rozpalił ognisko. Babcia przygotowała gorącą czekoladę z ogromną porcją bitej śmietany, Kacper nadział kiełbaski na patyki, a Lena pokroiła chleb. Malina przyciągnął w zębach własną miskę i gapił się znacząco na swoich ludzi. On też oczekiwał uczty.
– Dostaniesz – obiecała babcia. – Poczekaj, aż zaczniemy jeść.
Ekipa Koszmarka rozsiadła się wygodnie. Nadszedł ulubiony moment wyprawy – wieczór ze strasznymi opowieściami, kolejny.
– Zaczynamy zebranie detektywów i Maliny – rozpoczął Kacper, niemal słowo w słowo jak kilka dni wcześniej, w bieszczadzkim Jaworniku.
– Hau – po swojemu, ale mało uważnie odezwał się owczarek.
Nie był w stanie skupić się na swych przyjaciołach – obserwował kiełbaskę. Ta Leny przypiekała się całkiem niedaleko jego zębów.
– Diablak, czyli najwyższy szczyt masywu Babiej Góry, ma tysiąc siedemset dwadzieścia trzy metry wysokości, co oznacza, że jest… – Chłopiec zajrzał do Wikipedii. – Drugą po Rysach, najwyższą górą w Polsce.
Cała rodzina utkwiła wzrok w olbrzymim wzniesieniu. W świetle gwiazd szczyt prezentował się wyjątkowo malowniczo.
– Jest piękny – stwierdziła babcia.
– Fakt – przyznał dziadek – ale jest też niebezpieczny, tajemniczy i nieprzewidywalny. Jak to góra.
– On jest inny niż pierwsza lepsza góra – zaoponowała Lena. – Tu dzieją się rzeczy, których nikt nie umie wyjaśnić. Chcecie wiedzieć, jakie?
Oczywiście, że chcieli! Na tym przecież polegała zabawa podczas wakacji z Koszmarkiem. Żadne z nich nie brało na serio wiary w duchy, wampiry i inne potwory nie z tego świata, ale udawali, że jest inaczej. Co nie znaczy, że Lena i Kacper śmiali się ze wszystkiego, co tajemnicze i niewytłumaczalne. Nie lekceważyli zagadkowych zjawisk. Po pobycie w Bieszczadach dobrze wiedzieli, że realny świat miewa sekrety, a to, że w końcu da się je naukowo wytłumaczyć, nie czyni ich mniej niebezpiecznymi. Kto wie, czy coś podobnego nie dzieje się na Diablaku?
Dziadek dorzucił drew do ogniska, opatulił babcię kocem i położył przed uszczęśliwionym Maliną solidny kawał przypieczonej kiełbasy. Na co dzień pies nie żywił się tak niezdrowym dla niego pokarmem, ale od czasu do czasu każdy miał prawo do odrobiny szaleństwa.
– Jesteśmy gotowi – powiedział starszy pan. – Mów, Leneczko.
Dziewczynka kiwnęła głową.
– Podobno wszystko zaczęło się od zamku diabła, który stał kiedyś na szczycie. Zawalił się i zostały po nim tylko kamienie, które wciąż tam leżą. Od tamtej pory na Diablaku tajemnica goni tajemnicę.
– Niech zgadnę – wtrąciła się babcia, nadal obserwując górę, która jeszcze parę chwil wcześniej była doskonale widoczna, ale teraz jej wierzchołek zniknął we mgle. – Pogoda wariuje.
– I to jak! – wykrzyknął Kacper, z nosem w telefonie. – Czytam właśnie, że Diablak ma aż dwieście dni w roku z fatalnymi warunkami do wspinaczki. Pogoda zmienia się nagle, jakby działały tu czary. Szaleją burze, potężne wichury, ulewy, gradobicia, siarczyste mrozy, zamiecie śnieżne, gęste mgły. W lutym tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego roku wydarzyła się tu straszna tragedia. Czterech narciarzy złapała taka śnieżyca, że nie zauważyli schroniska i zamarzli metr od budynku.
Chłopiec wzdrygnął się. Lenie też ciarki przebiegły po plecach.
– Ludzie nie tylko tracą na Diablaku orientację. Czasami… – Kacper zawiesił dramatycznie głos – widzą dziwne stwory.
Dziadek uśmiechnął się trochę na przekór opowieściom wnuka. Wakacje z Koszmarkiem miały być przecież zabawą, nie horrorem, więc uznał za właściwe podkreślić, iż wszystko jest tylko żartem.
– Krasnoludki. – Puścił oko do chłopca.
– Nie tylko. Posłuchajcie tego – Lena też wspomagała się informacjami z sieci. – Niektórzy widywali duchy, a raczej wyczuwali ich obecność, jakby ruch pomiędzy drzewami, choć gdy spoglądaliw tamtą stronę, nie widzieli niczego, co w najmniejszym stopniu przypominałoby duchy. Inni przysięgali, że na Diablaku krąży postać w długim płaszczu, z twarzą schowaną w kapturze. Wiele osób widziało czarnego konia, który rżeniem zachęcał ludzi, żeby za nim szli.
– Dokąd? – zapytała babcia.
Lena westchnęła.
– Właśnie to jest najgorsze, donikąd. Wszystkie te zjawy wyprowadzały wędrowców głęboko w las i znikały. Niektórzy nigdy nie wrócili do domu.
– Aha! – krzyknął dziadek tak głośno, że zaskoczonemu Malinie wypadł z pyska kawałek kiełbasy. – To powinna być nasza główna teoria na temat Diablaka. NAWIEDZENIE!
Rodzina zareagowała oklaskami. Babcia, dlatego że – podobnie jak jej mąż – traktowała to wszystko z przymrużeniem oka, więc pokręcone pomysły od razu ją zachwycały. Natomiast dzieci – bo cieszyły się, że ich opiekunom chce się tak bawić. Oczywiście teorii o nawiedzeniu ani Lena, ani Kacper nie traktowali poważnie, ale warto było poświęcić jej trochę czasu. Tropienie zjaw i duchów – co z tego, że nieistniejących – mogło okazać się odlotową przygodą.
– Mamy jeszcze inne hipotezy? – zapytał dziadek.
Kacper zastanowił się, spoważniał.
– Co powiecie na zakłócenia magnetyczne? Na Diablaku także urządzenia tracą orientację. Zdarzyły się tu wypadki lotnicze, których nigdy nie wytłumaczono. Najpierw rozbił się helikopter, przy idealnej pogodzie. Potem samolot pasażerski z pięćdziesięcioma trzema pasażerami z niewiadomej przyczyny zboczył z kursu i uderzył w górę. Była mgła, a nawigacja podobno oszalała. Ostatni wypadek miał miejsce w… – Chłopiec znów zajrzał do informacji w telefonie. –W dwa tysiące trzynastym roku, roztrzaskała się prywatna awionetka. Wszyscy zginęli.
Zapadła cisza.
– To bardzo smutne – powiedział po dłuższej chwili dziadek – ale trop to trop. Jeśli chcemy być prawdziwymi detektywami, musimy zbadać wszystkie teorie. Zgadzacie się?
Lena i Kacper pokiwali głowami.
– Dobrze, zatem prócz nawiedzenia podejrzewamy zakłócenia magnetyczne – podsumował starszy pan. – Coś jeszcze?
– Ja mam! Nasza trzecia teoria to… – Lena zrobiła efektowną pauzę: – CYWILIZACJA POZAZIEMSKA!
– Że co? – zaśmiała się babcia.
Zaraz potem zachichotał dziadek.
– Nie ma w tym nic zabawnego – zaprotestował Kacper. – To hipoteza wcale nie gorsza od innych.
– Właśnie, i nie wzięła się znikąd – poparła przyjaciela Lena. – Wyczytałam, że według badaczy zjawisk paranormalnych na Diablaku może znajdować się Księżycowa Jaskinia. Na niektórych kamieniach leżących na zboczach można znaleźć pradawne znaki, które pomagają ją zlokalizować. Nikt jeszcze jaskini nie odnalazł, ale tajemnicze wskazówki istnieją.
– Pierwsze słyszę – powiedziała babcia. – Ktoś mi może wyjaśnić, czym jest ta Kryształowa…
– Księżycowa – poprawiła ją Lena. – To schronienie starej cywilizacji sprzed dwudziestu tysięcy lat, o wiele bardziej rozwiniętej niż nasza. Podobno jaskinia zbudowana jest z tuneli tak gładkich, że nie mogłaby ich wydrążyć żadna współcześnie znana maszyna. Korytarze rozchodzą się na inne kontynenty. Według legend w Księżycowej Jaskini zmagazynowana jest ogromna moc. Kosmiczna energia!
– Kto wchłonie chociaż odrobinę, będzie jak jeden z Avengersów! – nakręcił się Kacper.
– No… – rozmarzyła się Lena.
Przez chwilę rozważali cudowną perspektywę zyskania supermocy.
– Panie przewodniczący – zwrócił się do Kacpra dziadek – jakie wnioski na koniec zebrania?