Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po co być sobą, gdy możesz być doskonała…
April jest miła, piękna i stosunkowo normalna, a jednak z jednym mężczyzną nie spotyka się
więcej niż pięć razy. Za każdym razem, gdy sądzi, że znalazła kogoś, komu może zaufać, osoba ta
okazuje się wręcz okropna. Dziewczyna ma złamane serce, jest rozgoryczona. Gdyby tylko April
bardziej przypominała Gretel…
Gretel jest dokładnie tym, czego pragną mężczyźni: bezproblemową, wyśnioną seksowną
„dziewczyną z sąsiedztwa”. Rzecz w tym, że Gretel nie istnieje, a April się pod nią podszywa,
tworząc fikcyjny profil. Kiedy April wciela się w Gretel, randkowanie od razu staje się o wiele
przyjemniejsze, zwłaszcza gdy owija sobie wokół palca niczego niepodejrzewającego Joshuę. W
końcu to April jest osobą, która rozdaje karty. Tylko czy uda jej się kontrolować własne uczucia?
Czy będzie w stanie nadal udawać Gretel, gdy jej relacja z Joshuą zacznie stawać się coraz bardziej
intymna?
„Wyśmienita powieść. Szczera do bólu i słusznie pełna gniewu, a przy tym niezwykle
wciągająca. Chylę czoła!”.
Marian Keyes, autorka Wakacji Rachel i Sushi dla początkujących
„Pozorantka to wnikliwe spojrzenie na to, jak to jest być współczesną kobietą. Lektura
inspirująca, skłaniająca do refleksji. Demaskująca i uzdrawiająca.
Giovanna Fletcher, współautorka cyklu Nowa Ewa
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 425
Nienawidzę facetów.
Powiedziałam to.
Wiem, że nie powinno się tak mówić. Wszystkie udajemy, że nie czujemy nienawiści. Wszystkie to sobie wmawiamy. A ja mówię, jak jest. Stoję na prowizorycznej mównicy i oznajmiam:
NIENAWIDZĘ FACETÓW.
Pomyśl tylko. Są okropni. Nienawidzę ich egoizmu. I tego, że zajmują tak dużo miejsca, bo uważają, że im się ono należy. Rozsiadają się w komunikacji publicznej, jakby musieli regularnie wietrzyć jajka, żeby im się nie spociły. Gdziekolwiek wejdą, oznaczają to miejsce zapachem. Nie znoszę tego. Przychodzą na domówkę i puszczają muzykę, której sami chcą słuchać. Zawsze siadają na najlepszym krześle. Nienawidzę tego, że zamiast po prostu popatrzeć, wszystkiego dotykają. Bez pytania, czy można. Oni nigdy nie pytają.
Uważają — czego nienawidzę — że ich zainteresowania są ważniejsze od twoich, mimo że większość z nich dwa razy w tygodniu ogląda, jak banda jakichś kolesiów biega za piłką po kawałku trawy, i nabzdycza się, gdy piłka nie trafia tam, gdzie powinna. A jacy znudzeni się wydają, gdy — nawet jeśli jeszcze nie nacisnęłaś „odtwarzaj” — chcesz im na YouTubie pokazać jakiś film, zespół czy cholerny klip.
Nienawidzę ich bezgranicznej arogancji. Wchodzą w słowo, potem za to przepraszają i nawijają dalej. Pytają cię o coś, a później i tak sprawdzają twoją odpowiedź. Nienawidzę, że niczego nie mogą zrobić w domu, nie informując o tym. Nienawidzę, że kompletnie nie radzą sobie z tym, że wiezie ich kobieta. A sami są okropnymi kierowcami. Uważają, że zajebiście grillują mięso. Nienawidzę tego. Ledwie zaczyna przygrzewać słońce, a facet od razu musi rozpalić ogień. Lecz nie dopuści kobiety w pobliże mięsa. W powiewie piwnego oddechu, zachowując się jak jaskiniowiec, zrzuca osmalone kawałki kurczaka na talerze, jakby oczywistością dla nas było to, iż to urocze, że możemy złapać salmonellę, no i że będziemy musiały to wszystko pozmywać.
Nienawidzę tego, że tak naprawdę się ich boję. Tej wrzawy, gdy są w dużej grupie. To ich plemienne „juhu!”, gdy się zbierają razem, jakby inteligencja zmieniła się nagle w dodatkowy testosteron. Nie znoszę, że gdy siedzę w pustym przedziale, oni zawsze przyłażą i celowo całą grupką siadają przy mnie. Gadają o maczo-bzdurach, żeby zrobić na mnie wrażenie.
Nienawidzę, jak patrzą na przechodzącą koło nich dziewczynę. Odruchowo oceniają, czy by cię przelecieli. Jeśli tylko ośmielisz się nie wyglądać na zachwyconą, że musisz żyć z tym gównem, które ciągle ci się przydarza, usłyszysz, żebyś się uśmiechnęła.
Nienawidzę tego, że tak trudno ich kochać. Wielu z nich naprawdę myśli, że zdobędą twoje serce, wysyłając ci filmik, na którym trzepią się z owłosionymi jądrami w kadrze.
Nienawidzę, w jaki sposób uprawiają seks. Wsadzają w ciebie palce, myśląc, że coś tym osiągną. Nieumytymi dłońmi dźgają suchą waginę, jakby robili badanie na raka prostaty, a potem są wielce zdziwieni, że nie przeżyłaś orgazmu, a nabawiłaś się infekcji bakteryjnej. Czy żaden z nich nie czytał poradnika, jak się uprawia seks? Serio? Ani jeden? Kiedy dojdą, czują do nas coś w rodzaju nienawiści. Nawet ci mili mają zimny wzrok — leżą obok ciebie i udają, że chcą się przytulić, a przecież widać, że woleliby znaleźć się jak najdalej. Nienawidzę tego.
Nienawidzę, że nigdy nie ma równości. Oczekują, że to ty wykonasz całą emocjonalną pracę, a potem są niezadowoleni, gdy jesteś sfrustrowana. Nienawidzę, że nigdy nas nie rozumieją, nawet gdy usilnie próbują. Powiedzmy sobie szczerze, oni się nigdy nie starają. Nienawidzę, że ciągle trzeba stawać na rzęsach, żeby wytłumaczyć im najprostsze z racjonalnych emocji, które odczuwasz na widok ich znudzonej twarzy.
Nienawidzę tego, że wszyscy mają trudne relacje z ojcami.
A wiesz, czego najbardziej nienawidzę?
Mimo wszystko, mimo tego, że nimi gardzę, i tak mi się podobają. Chcę się im podobać. Chcę, żeby mnie pożądali i kochali. Nienawidzę się za to, jak bardzo ich pragnę. Czemu mężczyźni wciąż tak mnie kręcą? Co jest ze mną nie tak? Czemu są tacy popaprani? Czy ja też jestem popaprana, skoro po tym wszystkim wciąż chcę z którymś z nich być? Powinnam być sama. To jedyne zdrowe rozwiązanie, ale ja NIE CHCĘ BYĆ SAMA. Nienawidzę facetów, w tym rzecz. BOŻE, JAK JA ICH NIENAWIDZĘ. Są tacy popaprani, leniwi, źli i… i…
Chwilka.
Telefon.
ODPISAŁ!!!
I CAŁUS NA KOŃCU WIADOMOŚCI!
Zapomnij, co mówiłam. Już wszystko dobrze.
— Chyba się w nim zakochuję — mówię do Katy. Stoimy przy wysłużonym czajniku, czekając, aż woda zacznie bulgotać.
— Nie za wcześnie?
— Zgadzam się z tobą. Ale sama rozumiesz, ja to wiem.
Katy na dłużej niż to konieczne zamyka oczy. W porządku. Wiem, jak to zabrzmiało. Nie jestem taką osobą. Nie jestem taką kobietą. A jednak jestem.
— Znowu ponoszą cię emocje? — Katy myje kubki, używając ledwie kropli płynu Fairy, na którym znajduje się informacja „Proszę stosować oszczędnie”, jakby bardziej wydajne zmywanie mogło ocalić od finansowej klęski organizację charytatywną, w której pracujemy.
— To już pięć randek! Pięć! Masz pojęcie, jaki to przełomowy krok? Wyguglowałam to i tak jest.
— April, chyba już gadałyśmy o szukaniu w sieci informacji o związkach?
— Nic na to nie poradzę. Pracujemy w biurze z nieograniczonym dostępem do internetu, a ze mnie żaden Gandhi. Ale daję głowę, że nawet on na moim miejscu by wpisywał w przeglądarkę: „czego można oczekiwać po pięciu randkach”.
Katy śmieje się na tyle głośno, że pochylone nad biurkami głowy się unoszą. Uciszam ją i nalewam kawę z kawiarki do trzech kubków. Katy z pluskiem wlewa do każdego tyle samo mleka. Ja też chichoczę, mimo że rozbawienie Katy powoduje u mnie ukłucie bólu. Od czterech lat jest żoną mężczyzny, który ją bezgranicznie uwielbia. Jest taka z siebie zadowolona, w stylu: „ja bym się tak nie zachowała”, oraz wyluzowana, co jest łatwe, gdy od czterech lat jest żoną faceta, który ją bezgranicznie uwielbia. Gdybym była żoną Jimmy’ego, też bym była taka wyluzowana. Cholernie znudzona, ale wyluzowana.
Wracamy do swoich biurek przez wypełnione piątkową energią biuro. Koniec tygodnia jest wyraźnie widoczny. Rozluźnione ramiona osób stukających w klawiaturę; zebranie zaprawione żartami. Nawet radio jest włączone. Ludzie nie pracują tak intensywnie, jak powinni — ich poniedziałkowe wersje będą nienawidziły piątkowych za tę wyluzowaną opieszałość. To będzie wtedy, a teraz jest tak. Mam szóstą randkę, calutki weekend przed sobą i nadzieję na początek.
Siadam i natychmiast chwytam za telefon. Czuję słodką udrękę oczekiwania na pojawienie się na ekranie czerwonego powiadomienia o nowej wiadomości. To, w jakim będę nastroju, zależy w pełni od niego. Przez ułamek sekundy, gdy czekam, aż ekran się odblokuje, wyobrażam sobie, jak wszystko się rozpada. Może tylko mi się wydaje, że tak dobrze się rozumiemy, może nie odpisze, może mam urojenia i jestem szurnięta, a on to rozgryzł i bez żadnego wyjaśnienia przestanie się odzywać. Znowu będę musiała zacząć od początku. Podnieść się i otrzepać. Spróbować odnaleźć wiarę. Czuję, jak w moim wnętrzu otwiera się czarna otchłań…
Chwilka!
Wiadomość!
Odpisał!
Wynagrodzono mi to, że na czas parzenia kawy zostawiłam telefon na biurku. Wyprawą do kuchni po gorący napój przechytrzyłam Bogów Miłości. Pomyśleli pewnie, że mam mieszane uczucia co do odpowiedzi Simona, i dlatego mi ją wysłano. Nabrałam ich, bo wcale nie chcę pić kawy. Zwyczajnie, potrzebowałam pretekstu, żeby być z dala od telefonu.
— Twoja komórka wibrowała — niepotrzebnie informuje mnie Matt, bo właśnie patrzę na trzymany w dłoni telefon. Znad monitora zerkają na mnie sympatyczne oczy kolegi za okularami w czarnych rogowych oprawkach. — To Simon?
Kiwam głową.
— Raczej tak. Jeszcze nie mogę otworzyć wiadomości, żeby mieć pewność.
— Czemu nie? Jasne, że możesz.
Katy z impetem stawia przed nim kawę. Matt dziękuje jej kiwnięciem głowy.
— Pewnie Google jej powiedziało, że ma tego nie robić. — Katy siada na swoim miejscu obok Matta. Przyciąga do siebie klawiaturę i zaczyna z zapałem stukać w klawisze.
— To nie tak — protestuję. Wysuwam górną szufladę i wkładam do niej telefon. Nie chcę na niego patrzeć. Komórka ląduje na zapisanych notatnikach i broszurach reklamowych, które rozdajemy w klubach studenckich. — Po prostu nie chcę, żeby Simon sobie pomyślał, że przez cały dzień sprawdzam, czy coś napisał.
— Mimo że to właśnie robiłaś… — zauważa Matt.
— Tak, ale robiłam też inne ciekawe rzeczy i miałam interesujące przemyślenia.
— Jakie na przykład…?
— No, dopiero co mieliśmy zebranie.
— Na które wzięłaś komórkę… i przez całe zebranie patrzyłaś na swoje uda.
Kręcę głową i z siorbnięciem upijam łyk niechcianej kawy typu „Przechytrzę Bogów Miłości”.
— Niech ci będzie. Jestem żałosna. Simon się zorientuje i mnie rzuci, a potem umrę w samotności w mieszkaniu i kot zeżre mi twarz, bo koty nie wiedzą, co to lojalność.
— Nie masz kota — przypomina mi Katy, nie przerywając stukania w klawiaturę.
Matt wymierza we mnie palec i mówi:
— Właśnie to mu napisz.
— Co? Proszę, nie rzucaj mnie, kiedy się zorientujesz, że jestem stuknięta?
Matt mocniej wskazuje palcem.
— Dokładnie tak. Zobaczysz, co się stanie. Jeśli to właściwy facet, załapie.
Ja i Katy kręcimy głowami. Tak długo jest z Jimmym, że już wypadła z gry; jednak wie, że to nie jest dobry pomysł.
— Dobrze wiesz, że tak to nie działa.
Oto w czym rzecz: nie rozumiem, dlaczego miłość jest dla mnie taka trudna. Jestem piękna. Bystra. Mam niezłą pracę. Przyjaciół. Zainteresowania. Jestem zabawna. Spełniam się. Fajnie się ubieram. Nie mam nie wiadomo jakich wymagań. Nie oczekuję, że ktoś mnie ocali. Realistycznie patrzę na związki. Wiem, że trzeba nad nimi pracować. Wiem, że nikt — ja też — nie jest doskonały. Wiem, że muszę się „otworzyć i postarać”, i dokładnie to robię. Dobrze się ze mną rozmawia. Dobrze mi samej.
A jednak chcę być w związku.
Zależy mi na tym.
Nie dlatego, żeby poczuć dopełnienie czy że rozwiązałoby to moje problemy. Ani nie dlatego, że chcę mieć wielkie wesele i pięknie wyglądać w drogiej sukni. Nie chodzi też o dzieci — jeśli będę musiała, poradzę sobie z tym, że ich nie mam.
Chcę związku, bo to normalne i naturalne, by tego chcieć. A jednak tak się nie dzieje. To niełatwe. Wyczerpujące. Nie rozumiem, dlaczego to wszystko jest takie trudne…
Lecz może tym razem nie będzie aż tak trudne?
Nie z Simonem.
O rany, naprawdę bardzo go lubię.
Usiłuję zatracić się w pracy. Mam ważne zadania w ważnej pracy w moim niezależnym, samodzielnym życiu. Chcę być ponad to. Aż tak nie pragnąć zainteresowania i uczuć. Nie myśleć o tym obsesyjnie. Po południu kolej na mój dyżur. Odpowiadam na wiadomości, a to zawsze jest wkurzające, i muszę to robić skutecznie, i poradzić sobie z kolejnymi wiadomościami, i być tym wszystkim, kim wiem, że mogę być. Wklepuję do komputera notatki ze spotkania o procedurach ochronnych. Przygotowuję harmonogram na przyszły miesiąc i rozsyłam do wolontariuszy. Idę na kolejne zebranie na temat cięć budżetowych i tego, jak przy o wiele mniejszych funduszach to wszystko ma działać, i że w przyszłym roku pewnie dostaniemy jeszcze mniej pieniędzy, ale optymistycznie zakładamy, że będzie w porządku. Jednak cały czas jestem wyczulona na komórkę w górnej szufladzie biurka.
Nieodczytana wiadomość dudni jak u Poego przez drewno, niczym nadal bijące serce w zamordowanym ciele, które usiłowałam ukryć. Przez dłuższą chwilę wpatruję się w nicość, obsesyjnie myśląc o wiadomości. Chyba nie odwołał dzisiejszego wieczoru? Wczoraj miałam wrażenie, że naprawdę zależy mu na spotkaniu. Użył dokładnie takich słów: „cieszę się na spotkanie z tobą”. A na końcu dodał całus. A jeśli zmienił zdanie? Jeśli jego była dziewczyna nagle zadzwoniła do niego wieczorem i wyznała, że go kocha? A potem przez całą noc się szaleńczo pieprzyli, a on dopiero teraz sobie przypomniał, że ma dzisiaj randkę?
— Ups, powinienem ją poinformować. — Wyobrażam sobie, jak Simon wypowiada te słowa, śmiejąc się beztrosko, a ona oplata rękami jego szyję. Gretel, tak ma na imię. Tak zdecydowałam. Z jakiegoś powodu za każdym razem, gdy fantazjuję o idealnych kobietach, które się doskonale zachowują w związkach, nazywam je Gretel.
— Chyba nie zamierzasz się z nią spotkać? Nie teraz, kiedy mamy zamiar potajemnie pojechać do Gretna Green1 i się pobrać. — Gretel całuje jego twarz.
O Boże. Co ze mną nie tak? Skąd się wziął ten dziwny obraz w mojej głowie? Nie znam go. Byliśmy tylko na pięciu randkach. Czemu więc to sobie robię? Muszę odczytać wiadomość. Na pewno odwoła. Po prostu to wiem. Teraz muszę sobie poradzić z rozczarowaniem. Muszę oderwać od rany plaster, aby miał do niej dostęp tlen i mogła się zagoić…
Szuflada jest wysunięta. Telefon wyciągnięty wraz z rozrzuconymi broszurami, które niczym odłamki opadły na szarą wykładzinę. Dotykam palcem ekranu, by odblokować telefon, zastanawiając się, czy moja współlokatorka Megan będzie wieczorem mieć czas na wyżalanie się i drinka. Otwieram wiadomość.
Simon: Hej, jak ci mija piątek? Spotkamy się o 19.00 w winiarni u Gordona?
Przepełniają mnie emocje. Euforia! Napisał do mnie! Lubi mnie, a ja lubię jego! A jednak nie wymyśliłam sobie tego przyciągania! Istoty ludzkie mogą się spotkać i polubić tak, że coś z tego będzie, a ja mogę być jedną z nich! Umiem być w związku! Jak najbardziej! Wszystko ze mną w porządku! Tak! Och, tak strasznie go lubię! U Gordona! Świetny pomysł! Uwielbiam to miejsce! Normalnie nie cierpię, ale teraz jest doskonałe! Tak! Naprawdę jest idealny! Zakocham się w nim i zawsze będzie idealnie! Co za głuptas ze mnie! Ups! Głuptas, że w to wątpiłam.
Chwilka…
Dopiero co wyobrażałam sobie, że uprawia ze swoją byłą świetny seks na zgodę. Nawet nadałam jej imię „Gretel”.
To nie jest normalne, prawda?
Jasna cholera, to takie nienormalne.
Co jest ze mną nie tak?
ON NIE MOŻE SIĘ DOWIEDZIEĆ, ŻE JESTEM AŻ TAK NIENORMALNA!
Matt zerka na mnie. Dostrzega moje drżące dłonie ściskające telefon. Zdejmuje słuchawki.
— Wszystko dobrze? Bo wyglądasz, jakby groził ci śmiercią.
Speszona i zdezorientowana podnoszę głowę.
— Chce iść do winiarni u Gordona.
— O rany, to gorsze niż pogróżki, że cię zabije… — Matt uchyla się przed żartobliwym plaśnięciem w głowę. — No ale to dobrze, że znowu chce się z tobą spotkać?
— Chyba tak.
— Odpiszesz mu? — Matt mówi wolno jak nauczyciel mówiący do dziecka: śliczny obrazek, dorysujesz jeszcze słonko na niebie?
— Tak się chyba robi?
— Tak to działa. Oni wysyłają wiadomość. Ty odpisujesz. I tak dalej. — Matt trzyma słuchawki przy uszach, ale zanim je założy, milknie, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć.
— O rany, co tym razem? — pytam. — Chyba nie chcesz mi dać złotej rady na tę randkę? Coś w stylu „jeśli to jest to, to nic tego nie spieprzy, a jeśli to nie to, nic nie zrobisz, żeby się udało”, bo nie mam cię za faceta od inspirujących cytatów.
— Chciałem pogadać o twoim dyżurze.
Serce mi zamiera. Obraz się zamazuje. Wiem, do czego zmierza.
— Spojrzałem w skrzynkę odbiorczą i widzę, że jest gruba sprawa. Kumplujemy się, więc chcę ci zwrócić uwagę, że…
Przerywam mu.
— Wiem, co chcesz powiedzieć, ale jest w porządku.
— Na pewno?
Uśmiecham się, choć czuję świszczenie w systemie nerwowym dobrze mi znanych „wyzwalaczy” traumy. Przekręcają wszystkie włączniki w moim ciele. Jestem w najczarniejszych czeluściach życia. Biała tapeta rozmywa się przed moimi powiekami. Wytłaczany wzór wiruje. Jestem w pokoju i zdarzenia wymknęły się spod kontroli, i nie wiem, jak to się stało, bo wydarzyło się tak szybko, ale tapeta i… Nie! Tam mnie nie ma. Jestem tutaj, w biurze. Jest piątek. Jestem bezpieczna.
— Tak.
Matt najwidoczniej mi uwierzył, bo zakłada na uszy słuchawki. Nie może zdzierżyć stacji radiowej, którą puszczają w biurze. Zasadniczo Matt nie chce słuchać niczego oprócz piosenek pisanych przez smutnych kolesi dręczonych niskim poczuciem wartości i wspomnieniami o byłych, które ich rzuciły.
Odkładam komórkę do szuflady. Chwilowo zapominam o wiadomości od Simona. Podłączam wyciszające słuchawki. Wiem, jest piątek i wszyscy chcą słuchać stacji Magic FM, ale nie mogę czytać o przemocy seksualnej, gdy w tle leci Wham! Włączam Piano & Rain, loguję się do poczty służbowej i przygotowuję psychicznie na to, co okropnego wyrządził dzisiaj jakiejś kobiecie mężczyzna.
Dyżur. Jest kiepsko. To znaczy zawsze jest ciężko, ale tym razem, odczytując wiadomość, z trudem łapię oddech:
Wiadomość otrzymana: 15.34.
Czy on mnie zgwałcił? To mój chłopak. Nie rozumiem. Czy zrobił to specjalnie?
Matt zerka na mnie częściej, niż chciałby, żebym była tego świadoma. Wyczuwam każde drgnięcie jego głowy. Czuję, jak jego oczy kierują się w stronę mojej twarzy.
Wstaję gwałtownie.
— Moja kolej na zrobienie herbaty. Zrobić komuś? — proponuję przesadnie rozradowanym, wręcz szczebiotliwym tonem.
Matt ściąga słuchawki na szyję.
— Ja dziękuję. Wszystko OK? April, naprawdę mogę wziąć za ciebie dyżur.
— Nic mi nie jest! — Biorę kubek i, poruszając kciukiem w górę i w dół, pytam Katy, czy chce się przyłączyć. Kręci głową. Zachowuję się, jakby kompletnie nic się nie zmieniło, jakbym nie czuła, że moje życie nie jest niczym szklana śnieżna kula, którą ktoś potrząsnął. — Herbata już się robi — mówię do siebie.
Stoję w okropnej kuchni. Wielkimi łykami piję herbatę, której smaku nie czuję. Jestem w biurze. Nic mi tu nie grozi. Jestem tu i teraz. O rany, co za zapyziała nora.
Kiedy byłam mała, wyobrażałam sobie biuro pełne mężczyzn w garniturach prosto z pralni i jedwabnych krawatach oraz kobiet na wysokich obcasach, z idealnym manicure. Jeździli elegancką, przeszkloną windą i mieli spotkania w salach z oknami ukazującymi panoramę Londynu. Biura organizacji charytatywnych tak nie wyglądają, a już na pewno nie te, które mają nigdy niekończące się problemy finansowe. Po obcięciu funduszy kolejny raz musieliśmy się przenieść. Obecnie gnieździmy się nad biurem agenta nieruchomości przy dużej, ruchliwej ulicy. Dwadzieścia osób dzieli toaletę, w której wszystko słychać i nie ma okna, by wywietrzyć nieprzyjemne zapachy. W recepcji nie ma świeżych, ciętych kwiatów ani najnowocześniejszego sprzętu z ekranem dotykowym. Jest tylko grafik, kto w danym tygodniu odbiera telefony, i kilka starych, masywnych komputerów, które kupiliśmy tanio na wyprzedaży sprzętu biurowego. Och, i zbyt wielu zrozpaczonych młodych ludzi, którzy potrzebują pomocy, a nas jest za mało, żeby im skutecznie pomóc.
Zmuszam się, żeby wrócić na swoje krzesło. Sięgam po wypchaną torebkę i grzebię w niej w poszukiwaniu olejku lawendowego. Wcieram go w nadgarstki, po czym wdycham głęboko zapach. Chcę się uspokoić i skupić.
— April — wcina się Matt — naprawdę mogę cię zastąpić.
Podnoszę wzrok i uśmiecham się do jego zatroskanej twarzy. Matthew to jeden z niewielu elementów w tej pracy, dzięki którym moja wiara w mężczyzn nie legła jeszcze w gruzach.
— Wspaniały jesteś — mówię, bo właśnie taki jest.
— Lody potem?
— Jeszcze wspanialej.
Wdycham zapach z miejsc, gdzie pulsuje tętno, i ponownie czytam e-mail. Robię notatki, by mieć pewność, że dobrze zrozumiałam historię przyczyny i bólu dziewczyny. Zmniejszam okienko wiadomości. Dwukrotnie klikam na folder „szablony odpowiedzi” i wybieram plik w Wordzie zatytułowany „Chłopak mnie zgwałcił”. Na tyle często dostajemy takie wiadomości, że organizacja przygotowała szablon odpowiedzi. Dostosowuję go do adresatki. Są w nim odpowiednio sformułowane zdania, że to nie jej wina i że nie ma jednego właściwego sposobu na radzenie sobie z tym, i pytania, czy ma kogoś zaufanego, z kim może porozmawiać. Wskazuję jej konkretne organizacje, w których może otrzymać dalszą pomoc. Wyrażam nadzieję, że z czasem zrozumie to doświadczenie i nie pozwoli, aby definiowało ją czy jej całe życie. Siorbię herbatę i sprawdzam, czy w odpowiedzi nie ma literówek. Odstawiam kubek, ostatni raz przeglądam odpowiedź i naciskam „wyślij”. Nie oddycham normalnie. Oddech utknął mi w przeponie niczym bryłka mokrej gliny. Słyszę ostry, brzęczący dźwięk — komputer informuje, że wiadomość została wyświetlona. Gdziekolwiek w kraju ta bezimienna dziewczyna się znajduje, wyobrażam sobie e-mail pojawiający się w jej skrzynce odbiorczej. Oczami wyobraźni widzę, jak w oczekiwaniu na odpowiedź odświeża ekran. I oto jest. Oby jej pomogła. Widzę, że jest uspokojona i mniej osamotniona. Płacze, ale ten płacz nakierowuje na trudną, lecz właściwą ścieżkę.
Pomagam innym. Pomagam. Pomagam — powtarzam sobie, aby ta myśl mnie przeniknęła, rozeszła się po ciele i mnie uspokoiła.
Znowu Matt. Spogląda na mój monitor.
— Przeczytałem twoją odpowiedź. Świetnie wyczułaś klimat.
Wzdycham i odchylam głowę, wpatrując się w obluzowaną płytkę sufitową.
— Dzięki, stary.
— Daj znać, kiedy będą lody. Reszta wiadomości jest typowa. Czeka cię dwudziestotrzyletnia dziewica i jakaś osoba, która chce wiedzieć, czy można zajść w ciążę, kiedy się usiądzie na desce sedesowej.
Uśmiecham się do niego.
— Myślisz, że wieczorem na randce nie powinnam mówić o pracy? — Teraz, gdy jest już po wszystkim, znowu zaczynam myśleć o Simonie. — Nie jestem pewna, czy sperma na desce sedesowej to odpowiedni temat na randce.
— Wygugluj to — odpowiada mi z uśmiechem Matt. Posłusznie zaczynam stukać w klawisze. — O rany, naprawdę to sprawdzasz?
Oto dlaczego myślę, że Simon jest inny i mogę się w nim zakochać: zawsze odpisuje na wiadomości. Cieszy się, gdy mnie widzi. Jego rodzice nie są rozwiedzeni. Jeszcze nie wyznał, że jestem miłością jego życia, i tak powinno być, a jednak mam wrażenie, że im częściej mnie widzi, tym bardziej mnie lubi. I tak też powinno być. Ma stałą pracę. Nie jest niespełnionym muzykiem, pisarzem czy aktorem, który ma stałą pracę tylko dlatego, że mu się nie udało i przez to jest rozgoryczony, dziwaczny i przygnębiony. Gdy się poznaliśmy, Simon był wolontariuszem w schronisku dla bezdomnych, więc nie jest martwy w środku. Ma siostrę, a jak wszystkie wiemy, to dobrze robi relacjom. Jest przystojny, ale nie tak, żeby ciągle był podrywany i przez to miał rozdmuchane ego i mógł być skłonny do zdrady. Śmieję się przy nim, a on śmieje się przy mnie. Świetnie całuje. Wyszukałam w internecie jego byłą dziewczynę i jest z grubsza tak samo ładna jak ja, a może nawet nieco brzydsza. Z dat na zdjęciach wiem, że zerwali ze sobą rok i dwa miesiące temu, a to wystarczająco dużo czasu, by pozbierać się po związku. Chyba naprawdę mu na mnie zależy. Jak na razie…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 Wieś w Szkocji znana z urządzania w niej romantycznych ślubów. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).